19 grudnia, niedziela
Amanda pojechała już do domu, aby pomóc mamie przed świętami. Milena natomiast została porwana przez Sebastiana, który przyjechał niespodziewanie w sobotę i zabrał ją na romantyczny wypad. Mieli wrócić jutro.
Nie narzekałem. Ta samotność nawet mi odpowiadała. We wtorek miałem ostatnie kolokwium, ale dzisiaj już chciałem odpocząć.
Nagle zadzwonił do mnie Leon.
– Halo?
– Za halo to w mordę walą! – powitał mnie wesoło.
– W takim razie wolę nie ryzykować – odpowiedziałem i się rozłączyłem. Nie minęła minuta, a zadzwonił znowu. – Słucham?
– Nie mów słucham, bo cię wyruch…!
Znów się rozłączyłem, kręcąc głową. Wpatrywałem się w wyświetlacz i po chwili znów do mnie dzwonił.
– Przestań mnie rozłączać, pierniku!
– To przestań mi grozić.
– To drugie nie było groźbą – zapewnił, po czym zawarczał do słuchawki.
– Nie zgodzę się. Co tam? – spytałem szybko, chcąc zmienić temat rozmowy.
– Mam dla ciebie propozycję, panie P.
– Jaką?
– Mam dzisiaj urodziny, butelkę wódki i z chęcią do ciebie wpadnę. Zainteresowany?
– Co?! – Wstałem z kanapy. – Masz urodziny? Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Przecież właśnie ci mówię. Ogólnie nie chciałem świętować, ale pomyślałem, że z tobą jeszcze nie piłem.
– Boże, Leon, ja nic dla ciebie nie mam!
– Możesz mi dać swój czas.
Rozejrzałem się po pokoju. Tragedii nie było, musiałem tylko trochę ogarnąć.
– To jak?
– Dobra! Jasne! Uhm, przyjdź do mnie, pogramy w Mario Kart i się napijemy za twoje zdrowie.
– Ekstra! Będę za dwadzieścia minut. Jaki numer mieszkania?
– Piętnaście.
– Do zniuchania!
Rozłączył się, nim mogłem jeszcze cokolwiek dodać. Rzuciłem się do pospiesznego sprzątania pokoju. Schowałem ubrania do szafy i wyniosłem zimne resztki pizzy. Przebrałem się i przemyłem w łazience, a potem zadzwonił domofon.
Po chwili Leon już znalazł się w przedpokoju, a Aksel merdał ogonem i chciał mnie powitać.
– Wziąłem psa, zapomniałem wspomnieć – oznajmił Leon, na co machnąłem dłonią.
– Już się przyzwyczaiłem, że jesteście w pakiecie.
Leon podał mi zmrożoną wódkę i zdjął kurtkę oraz buty. Miał na sobie spodnie typu moro i szarą bluzę z kapturem. Rozglądał się zaciekawiony po mieszkaniu.
– Jesteś sam? Gdzie zgubiłeś mamy?
– Milena wróci jutro, Amanda już wróciła do domu. – Poprowadziłem go do mojego pokoju.
– Czyli jesteśmy sami – ocenił Leon i poruszył znacząco brwiami.
Przewróciłem oczami i wskazałem na konsolę.
– Och. Naprawdę chciałeś grać… Niby mam lepszy joystick, ale niech będzie.
– Hej! – Szturchnąłem go, na co on się roześmiał. – Tak, taki mam plan na wieczór. Mario Kart, chyba że pękasz?
Leon pokręcił głową.
– Nic z tych rzeczy, ale proponuję urozmaicić grę.
– Jak?
– Będziemy pić tyle shotów, które miejsce zajmiemy. Jeżeli jesteś pierwszy, jeden kieliszek. Drugi, dwa kieliszki i tak dalej.
Wpatrywałem się w niego z przerażeniem.
– Tam można zająć i ósme miejsce.
Uśmiechnął się groźnie i zadziornie.
– Wiem. I co? Pękasz?
Prychnąłem w odpowiedzi i ruszyłem do kuchni w towarzystwie Aksela.
– Idę po kieliszki – poinformowałem.
Gdy wróciłem z naczyniami i sokiem, Leon już siedział na podłodze z joystickem w dłoni.
– Wszystkiego najlepszego – życzyłem, siadając obok. – Skopię ci tyłek.
– Ty wiesz, co lubię.
Kilka minut później zaczęliśmy grać.
Musiałem przyznać, że Leon radził sobie całkiem nieźle, ale pierwszy wyścig wygrałem ja, a on dojechał na czwartym miejscu. Sądząc po jego minie, teraz się zastanawiał, czy jego pomysł z urozmaiceniem grania nie okaże się mieczem obosiecznym. Ale i tak zaczął wieczór od czterech szotów.
Potem było różnie, ale po kilku pierwszych wyścigach już czułem ciepło na policzkach i miałem problemy z wchodzeniem w zakręty.
Im dłużej graliśmy, tym większy ubaw mieliśmy. Leon nawet zaczął mnie szturchać, abym nie dojechał pierwszy albo nasyłał na mnie psa, który lizał mnie po twarzy. Musiałem wypić kolejne trzy kieliszki, chociaż najpierw się wykłócałem, że to nie fair.
Wódka paliła nasze gardła, ale to nam akurat nie przeszkadzało. Liczyło się to, że mieliśmy nie lada ubaw z tej pijackiej gry. Tylko Aksel patrzył na nas jakoś tak dziwnie.
Półtorej godziny później stałem w łazience i obserwowałem swoje oddalające się i przybliżające odbicie w lustrze. Gra narzucała tempo.
Wyszedłem chwiejnie z łazienki. Ilość wypitej wódki jednak mi nie służyła. W holu natknąłem się na równie pijanego Leona.
– Złe wieści, panie P.
– Co się stało?
– Wypiliśmy już całą butelkę – pożalił się, prawie chlipiąc.
Wpatrywałem się intensywnie w Leona, aby w końcu scalił mi się w jedną osobę przed oczami. Oj, byłem napruty.
– Bez paniki – oznajmiłem poważnie – tutaj jest jeden całodobowy. Idziemy! – zarządziłem.
Założyliśmy buty i kurtki, a Leon zabrał Aksela. Chłodne powietrze odrobinę mnie otrzeźwiło. Wyjście jednak było dobrym pomysłem, bo nie żałowaliśmy sobie alkoholu.
Ekspedientka omiotła nas krytycznym spojrzeniem, gdy tylko wsunęliśmy się do sklepu. Aksela przywiązaliśmy do stojaka na rowery.
– Pilnuj pedałów, Aksel! Tak jest, pilnuj – pochwalił go Leon, gdy wiązał supeł, choć w zasięgu wzroku nie było żadnego roweru. Teraz mówił o nas…?
Leon podszedł do kasy i poprosił o butelkę wódki.
– Poproszę dowód – oznajmiła hardo kobieta.
Leon wpatrywał się w nią odrobinę zdezorientowany.
– Jo… ale mój czy syna? – spytał, wskazując na mnie.
Zacząłem się tak histerycznie śmiać, że musiałem się złapać stojaka na chipsy, aby nie stracić równowagi. Nawet pani za kasą wymiękła i uśmiechnęła się rozbawiona. Leon pokazał swój dowód, a potem zapłacił za butelkę i wyszliśmy na zewnątrz. Zabraliśmy Aksela i rozpoczęliśmy triumfalny powrót do mieszkania. Objęliśmy się w pasie i idąc deptakiem, śpiewaliśmy „Odę do Radości”.
– …staje nasz natchniony chuj! – ryknął Leon.
– Chór! Chór, kretynie!
– Co ty gadasz? To gdzie tu radość?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz