ROZDZIAŁ 20
Druga strona
Nie wiedziałem jak to się stało, ale
styczeń z Aaronem trwał dla mnie jak jeden dzień. Pierwszy miesiąc Nowego Roku
minął tak szybko, że nawet nie zauważyłem kiedy, a zaczął się luty. Na początku
potrafiłem to zignorować, ale z każdym dniem odczuwałem coraz większy ciężar na
sercu i żołądku. Miałem też problemy z oddychaniem i zasypianiem.
Gdy obserwowałem śpiącego Aarona czułem,
że postąpiłem źle 22 grudnia, gdy go pocałowałem. To zrodziło nadzieję, a to
prowadziło do bólu. Nie posłuchałem rozsądnej rady Aarona, a teraz obaj
będziemy cierpieć.
Myślałem, że te dwa miesiące pozwolą się
sobą nacieszyć, ale wcale tak nie było. Pragnąłem go więcej, mocniej i
częściej. Rozważałem poniekąd powrót do Australii po załatwieniu wszystkich
wizowych spraw. Jednak to była bardzo ważna decyzja i tym razem chciałem ją
podjąć wraz z rodzicami.
Poza tym w Polsce czekały na mnie inne
nie załatwione sprawy.
Wszystko było takie zagmatwane…
Dlatego spędzałem z Aaronem jak najwięcej
czasu. Po pracy leciałem pod prysznic, a potem na spotkanie. Albo u niego w
domu albo na plaży albo wychodziliśmy na miasto. Kilka razy wpadł do mnie do
hotelu w porze lunchu. Zachowywaliśmy się jak nowonarodzona para, której termin
ważności nie miał wygasnąć po dwóch miesiącach.
Jeszcze w pierwszej połowie stycznia Aarona
dopełnił kolejnej obietnicy i zabrał mnie pod miasto nocą. Wyglądał seksownie,
gdy prowadził auto. Jednak jego celem było zajechanie do bardzo ciemnego miejsca
skąd mogłem podziwiać południowe niebo zasiane gwiazdami.
To było fascynujące, zważywszy na to, że
przez całe życie widziałem jedynie północną stroną nieba. Druga strona zdawała
się mieć więcej gwiazd i być jaśniejsza. Aarona wskazał mi kilka podstawowych
konstelacji i objaśniał ich znaczenie.
Opieraliśmy się o maskę samochodu i
szybko przeszliśmy do pocałunków. Było cicho, słychać było jedynie odgłosy aut
z pobliskiej drogi.
Spędzanie czasu z Aaronem było bardzo
przyjemne. Od pobudek u jego boku aż po wyprawy do miasta.
— Dzień dobry — usłyszałem cichy szept.
Przeniosłem spojrzenie z drzwi na szmaragdowe oczy Aarona.
— Dzień dobry — odpowiedziałem i
uśmiechnąłem się. — Jak ci się spało?
— Bardzo dobrze — westchnął, przełknął
ślinę i znów zamknął oczy. Jego włosy jak zwykle były roztrzepane.
— Wstawaj — szturchnąłem go. — Czas iść
do pracy!
— Ja nie pracuję…
— Ale masz rozmowę kwalifikacyjną.
Wstawaj, wstawaj. — Znów go szturchnąłem.
— Dopiero na czwartą — burknął i
przekręcił się na bok. Nie zostawiał mi wyboru. Zacząłem go łaskotać. Wyleciał
z łóżka jak oparzony, a ja zacząłem się głośno śmiać. — Jesteś okropny.
— Też cię kocham — posłałem mu buziaka, a
potem sam wstałem z łóżka. Aaron zmarszczył czoło. — Tak?
— Spałeś bez bokserek? — spytał. Spojrzałem
w dół i wzruszyłem ramionami.
— Przeważnie śpię bez bokserek.
Spojrzeliśmy sobie w oczy.
— Jesteś ekshibicjonistą? — spytał
zaciekawiony. — Kiedyś ci przy mnie spadł ręcznik.
— Taaa, pamiętam — potarłem swój nos i
wyszczerzyłem zęby. — Podobało ci się to, co?
— Na swój chory sposób, tak — przyznał. —
Wezmę prysznic.
— Nie ma sprawy.
— Może chcesz ze mną?
— No nie wiem, zrobimy takie rzeczy przez
które wyjdziemy spod prysznica bardziej brudni — westchnąłem, udając, że się
zastanawiam.
— Tylko umysły — zapewnił.
Zaśmiałem się i pognałem za nim do
łazienki.
***
Opieka nad mały Alanem była bardzo fajna.
Uwielbiałem pomagać cioci, gdy Aaron był zajęty i nie mogliśmy się spotkać, a
ja już skończyłem pracę. Ciocia czasami potrzebowała pomocy, a ja z chęcią się
na to pisałem. Pozwalało mi to zaspokoić moje podstawowe odruchy ojcowskie.
Dlatego podjąłem się nauki przewijania
malucha i kąpania go. Oczywiście wszystko pod czujnym okiem cioci lub razem z
Delilahą, która promieniała radością na widok swoje młodszego braciszka.
— Byłbyś świetnym ojcem — pochwaliła
mnie, gdy trzymałem Alana. — Szkoda, że wolisz dawać dupy.
Westchnąłem ciężko i profilaktycznie
zakryłem dłonią ucho Alana.
— Wiem, że byłbym świetny. W mało czym
nie jestem świetny — odpowiedziałem. — I przestań poruszać ten temat, bardzo
mnie to boli.
— Boli cię?
— No… — spochmurniałem. — Nie będę mógł mieć
dzieci. Przynajmniej nie swoje. Wiesz jak to działa — usiadłem na kanapie, a
Del zaraz obok mnie. — Uwielbiam się nimi opiekować, co prawda, ale
społeczeństwo też krzywo na to patrzy… Gej opiekuje się dziećmi i te sprawy…
— Przesadzasz. Świat idzie do przodu, a
nie się cofa — prychnęła. — Poza tym twoje siostry mogą mieć dzieci. Na pewno
będzie z ciebie fajny wujek Alan.
— Moi rodzice jeszcze nie wiedzą, że
jestem gejem.
— Och, jak ciebie nie zaakceptują to będą
dupkami! W końcu kryli przed tobą to, że jesteś adoptowany.
— Niby to jest argument, ale nikogo do
tego nie zmusisz.
Delilah przyjrzała się mi, a potem bratu.
— Gdybyś został w Australii mógłbyś się
opiekować Alanem. Moja mama już się domyśliła, że jesteś gejem.
— Serio? Ciocia wie?
— Spytała się mnie, więc zakładam, że się
domyśla. Poza tym wszędzie chodzisz z Aaronem, a o nim mama też wie… Wnioski są
proste.
— Och — pokiwałem głową. — Cóż, rozważam
powrót do Australii, o ile dostanę wizę i pozałatwiam sprawy w Polsce.
— Będziemy czekać. Daj znać.
Uśmiechnąłem się lekko.
— Dzięki, Del.
— Spoko. A co do twojej zagwozdki
odnośnie bycia gejem i posiadania dzieci — westchnęła ciężko. — Przykro mi, że
to powiem, ale życie składa się z wyborów Alan. Wybierasz bycie gejem,
wybierasz związek z mężczyzną, nie możesz mieć dzieci. I na odwrót. Wybierasz
bycie ojcem, wybierasz związek z kobietą i nie możesz na boku dawać dupy.
Niestety reguły tej gry są okrutne, ale nie można z nimi walczyć.
— Wiesz to nie jest tak do końca, że ja
sobie „wybieram” bycie z facetem…
— Wiem, Alan, wiem. Masa idiotów jednak
tego nie wie. Poza tym… sama wiem jak to jest — przyznała smutno. — To nie jest
wybór, to jest mus, bo inaczej zwariujesz. Jednak dzieci nie są dla nas.
— Nie, nie są — westchnąłem ciężko. —
Dobrze, że chociaż będę fajnym wujkiem Alanem. A ty ciocią Del. To chyba ma też
swoje plusy, prawda?
— Jasne, że tak! To do nas będą przychodzić
po porady. To od nas będą się uczyć życia. Jak się pokłócą z rodzicami to
przyjdą do nas. Ba, może nawet będą się nas pytać co to „seks”? — zaśmiała się.
Zawtórowałem jej.
— I nie musimy się martwić o szkołę i
wychowanie.
— Dokładnie. Plusy bycia homo.
— Czy może być lepszego niż wujek homo? —
spytałem.
Del pokręciła głową i położyła głowę na
moim ramieniu.
— Nie. Nie może być.
Zapadła cisza, która była przepełniona
naszymi wątpliwościami.
***
Luty kojarzył mi się ze śniegiem, a nie
leżeniem na plaży z chłopakiem. Zdecydowanie to był najprzyjemniejszy luty w
moim życiu. Od czasu do czasu po błękitnym niebie przesuwały się białe obłoki,
ale nie przysłaniały one palącego słońca.
Na plaży było dużo osób, głównie
turystów, którzy wypoczywali w ciepłym kraju. Nie czułem się jednym z nich,
właściwie czułem się jak Australijczyk, ale nie chciałem tego przyznać na głos,
zwłaszcza przy Marlonie.
Tak jest, jedno popołudnie spędzałem
razem z Aaronem, Oliwerem i Marlonem. Był to pomysł tych drugich, abyśmy
wybrali się razem na plażę. Surfować się dzisiaj nie dało, bo fale były za
słabe, ale przynajmniej mogliśmy posiedzieć na plaży.
— Masz jeszcze tydzień? — zdziwił się
Oliwer i po części zasmucił. — Czas tak szybko leci… Pamiętam jeszcze twój
pierwszy dzień.
— Tak, spotkaliśmy się na plaży —
pokiwałem głową. — Masakra! Macie może wehikuł czasu?
— Nie — odpowiedział Marlon. — Może uda
ci się wrócić?
— Tak, może się uda… — posłałem
spojrzenie do Aarona. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym co dalej.
— W każdym razie zrobimy ci jakąś imprezę
pożegnalną, ziooom! — Zostałem zapewniony przez Marlona, który poklepał mnie po
ramieniu. Wolałbym, aby przebywał w mojej obecności w koszulce, bo wypadałem
naprawdę źle.
— Dzięki.
Jakiś czas później Oliwer i Marlon się
zebrali, chcąc iść do sklepu, ale nie mogli oszukać mojego sprawnego oka, które
wyczuwa napięcie seksualne. Oliwer i Marlon najprawdopodobniej poszli znaleźć
sobie ustronne miejsce.
Spojrzałem na Aarona i uśmiechnąłem się.
— Co tak patrzysz?
— Myślę…
— O czym?
— Został ci tydzień w Australii. Co
dalej? Wracasz? Nie wracasz?
— Nie wiem, Aaron — odpowiedziałem. —
Muszę załatwić sprawy w Polsce.
— Jasne, Alan — pokiwał głową. — Dawaj
znać co u ciebie, proszę…
— Och, Aaron! Jasne, że tak! — przysunąłem
się i pocałowałem go. — Jasne, że tak. Będę się odzywał codziennie. Mail czy
coś…
— Dziękuję.
— Przestań dziękować! — zaśmiałem się. —
Stary, dobijasz mnie…!
Aaron wywrócił oczami i odwrócił twarz.
Potem drgnął.
— Och!
— Co „och”? Coś wysunęło się z piasku?
— Nie, Alanie — wstał i otrzepał się z
ziarenek piachu. — Mam jeszcze jedną obietnicę, którą muszę spełnić nim
wyjedziesz.
— Naprawdę?
— Tak. Masz ją na papierze.
Zamrugałem oczami, a potem uśmiechnąłem
się szeroko.
***
— Nie sądziłem, że to aż tak ekstremalne —
przyznałem, gdy przyczepiali mnie liną do mostu. Aarona zaśmiał się i dopiął
bluzę.
— Jedna z największych atrakcji Sydney.
Wspinaczka na Harbour Bridge. Metalowe schody i drabiny. Czasem trzeba się
przepiąć, ale to łatwa sprawa…
— Wspinałeś się tu już?
— Z Wendy i Sehtem. Moja siostra była na
tyle kochana, że brała mnie na swoje randki, abym nie był do końca samotny…
— Och — rozczuliłem się. — To teraz ja
cię tam zabieram.
— Raczej ja ciebie — poprawił mnie. —
Idziemy.
Podeszliśmy do pierwszego schodka już
przypięci do lin. Paskudnie wiało i żałowałem że nie wziąłem jakiś okularów
przeciwsłonecznych. Jednak nie było czasu, aby się wycofać. Zaczęliśmy naszą
wspinaczkę na Harbour Bridge.
Z każdym krokiem byłem coraz wyżej, a w
połowie drogi musiałem się zatrzymać i poobserwować chwilę zatokę, które teraz
znajdowała się jakieś siedemdziesiąt metrów pode mną. Widok był niesamowity,
gdy wielkie miasto rozciągało się po horyzont, a całą zatokę mogłem dojrzeć
przez jeden rzut oka.
Wielkie, szklane wieżowce górowały nad
miastem, które było zatłoczone i dopiero stąd zdałem sobie sprawę jak bardzo.
Opera, która była dla mnie symbolem walki z Talią, górowała nad wodą i
wyglądała niesamowicie w blasku jasnego słońca.
— Idziemy dalej?! — krzyknął Aaron. Wiało
tak mocno, że musieliśmy do siebie krzyczeć.
— Tak! Chcę dotrzeć na sam szczyt!
Aaronowi wspinaczka szła o niebo lepiej
niż mnie. Głównie dlatego, że co chwila się zatrzymywałem i robiłem zdjęcia.
Brakowało mi słów, aby opisać wspaniałość tej wyprawy.
Dotarcie na górę zajęło nam prawie
godzinę, ale głównie ze względu na mnie. Co chwila zatrzymywałem Aarona i
pytałem się o wszystko co możliwe. A co to za budynek? A to? A czy to nie jest
przypadkiem droga do domu? A to jest restauracja Oliwera?
Mój chłopak odpowiadał cierpliwie na
wszystkie moje pytania, aż w końcu znaleźliśmy się na samej górze.
Tutaj byłem ponad Operą i równałem się z
wieżowcami. Złapałem oddech i pokręciłem głową. Aaron założył okulary
przeciwsłoneczne. Jego włosy miotane były przez niespokojny wiatr.
— To jest wspaniałe! — krzyknąłem.
— Wiem! — odkrzyknął. — Stąd też
puszczają fajerwerki na Nowy Rok!
Rozstawiłem ręce na całą szerokość i
krzyknąłem głośno. Aaron roześmiał się, ale ja nie przestawałem. Wydałem z
siebie ryk radości i dumy. Kochałem Sydney! Miałem nadzieje, że miasto to
usłyszy.
— Czekamy do zachodu słońca? — spytał
Aaron, gdy już się uspokoiłem.
— Możemy?
— Możemy — pokiwał głową.
W międzyczasie na szczyt wspinały się
kolejne osoby i wycieczki i reagowały podobnie do mnie. Zostałem poproszony,
aby zrobić im zdjęcia, a o uśmiech poprosiłem ich klasyczny „a teraz wszyscy
mówią… seeeeeks”.
W końcu nadszedł wieczór, a słońce
zaczęło się topić w wodach zatoki. Zabarwiło tym samym niebo na czerwono i
złoto, a ja obserwowałem zachód słońca z taką fascynacją jak nigdy wcześniej.
Miałem wrażenie, że stoję nad słońcem, co było niesamowitym przeżyciem.
— Ekstra — szepnąłem.
— Cieszę się, że ci się podoba.
Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy
się.
— Jesteś najlepszy, Aaron. Dziękuję.
— Przestaniesz dziękować? — Z udawaną
pretensją w głosie, wywrócił oczami. Zaśmiałem się i pocałowaliśmy się. Chyba
nie mogliśmy mieć bardziej romantycznego miejsca niż szczyt łączącego dwie
strony miasta, most.
***
Ten dzień nadszedł nagle.
Niespodziewanie, mimo że odliczałem ku niemu godziny. Tej nocy nie spałem,
trzymając Aarona mocno w swoich objęciach. Zdałem sobie sprawę jak daleko od
siebie będziemy i bardzo mnie to bolało. Nie będę miał do niego dziesięciu minut
spacerem, a dziesięć stref czasowych.
Czułem, że Aaron nie śpi, ale się nie
odzywa. Bawiłem się jego dłuższymi włosami i myślałem.
Trzy dni temu zakończyłem pracę w hotelu.
Zarobiłem naprawdę sporo, a przez oszczędny tryb życia mogłem być z siebie dumny.
Trevor pożegnał mnie mocnym uściskiem, życząc wszystkiego najlepszego.
— Talia już ci nie będzie zagrażać. Nigdy
— zapewnił. — Złapano Clinta i Dianę. Zagrażająca nam część Talii przestała
istnieć.
— A ta cała Joker? — spytałem.
— Cóż… o niej nic niewiadomo. Za to
dowiedziałem się, że ona sama ma lekkiego bzika na punkcie zmartwychwstania.
— Że co? — zmarszczyłem czoło.
— Przenoszenie dusz i te sprawy.
Wariatka, ale może być niebezpieczna. Będę miał oko na Wendy i Aarona —
obiecał.
— Dziękuję, szefie.
— Już nie jestem twoim szefem.
— Och, jak dobrze! Więc popracuj nad
swoimi humorkami! — zarzuciłem mu. Trevor zmrużył oczy.
Później, wieczór przed wyjazdem, Marlon i
Oliwer zorganizowali dla mnie przyjęcie pożegnalne w restauracji. Przyszło
mnóstwo znajomych, których poznałem w trakcie pobytu w Sydney. Miła Polka z
hotelu, która pierwszego dnia wskazała mi drogę. Mike, który wypożyczał mi
deski do surfingu. Znajomi Delilahi, którzy byli już pierwszego dnia Starfish.
Erica i Steven, z którymi zgłębiałem tajemnice Rafy Koralowej… Nawet Wendy i
Seth przylecieli na kilka dni do Sydney, aby się ze mną pożegnać.
Byłem im wszystkim bardzo wdzięczny i na
moment potrafiłem zapomnieć o tym, że już jutro zakończy się mój związek, który
tak bardzo chciałem zachować.
Teraz, gdy leżałem przy Aaronie,
wdychałem jego ciepły zapach, żałowałem, że tak późno podjąłem decyzję.
Żałowałem, że nie dostrzegłem tego co zaoferował mi Aaron.
Jego spokój, jego cierpliwość… właściwie
to wszystko czego chciałem. Osoby spokojnej i cierpliwej. Nie tylko dla mnie,
ale i dla świata. A Aaron taki był. Zignorowałem wołanie miłości już pierwszego
dnia.
Gdy przybyłem do Sydney, chciałem uciec.
Uciekałem, ale udając, że wcale tego nie robię. Poznałem Oliwera, który wydawał
się być ideałem, ale moją surową lekcją było to, że ideałów nie ma. Nie
istnieją. Oliwer nie był mój, a należał do Marlona. Jednak przez swój egoizm
zniszczyłem ich związek, a potem odczuwałem wielkie wyrzuty sumienia.
Kolejną sprawą była Talia, która zagrała
na moim życiu. Myślałem, że nie mam nic do stracenia, dlatego tak bardzo się
zagłębiłem w jej tajemnice. Sprawa Talii była idealna dla mnie, aby nie myśleć
o adopcji. W końcu adrenalina, szczenięca zabawa, która wcale nie była taka
zabawna.
Nauczyłem się też, że zawsze jest czas,
aby coś w sobie zmienić. Landon i Heather mi to udowodnili. Landon, który w
liceum był okropny, spoważniał i stał się wzorem cnót, które pragnęły
sprawiedliwości. Heather z kolei pokazała, że człowiek może się odwrócić od
swojej ciemności, zostawić przeszłość i zrobić krok w nową przyszłość. Mimo, że
nie miałem już z nią kontaktu, podziwiałem ją i wierzyłem, że dalej jesteśmy
przyjaciółmi.
Wbrew pozorom nauczyłem się też czegoś od
Spencera. O ile jego wyznanie do Joker „kocham cię” było prawdą, pokazało to mi
ile człowiek może stracić, wierząc w miłość do niewłaściwej osoby. Przez całe
spotkanie ze Spencerem on wydawał się być inteligentny i przebiegły, ale miłość
potrafiła w sekundę to wszystko obrócić w pył. Miłość, serce, uczucie… to
zdecydowanie silniejsze niż rozum.
Wendy pokazała mi co to znaczy być
starszą siostrą, a właściwie — kochającym rodzeństwem. Dbała o swojego brata
jak nikt i była z nim bardzo zżyta. Obserwując ją zacząłem się zastanawiać czy
ja byłem dobrym bratem.
Ciocia i Kevin pokazali mi, że nieważne
kim się jest, można się zakochać i miłość przyjąć. Bez względu na poglądy,
pochodzenie, rasę, narodowość… Nie było nic silniejszego niż miłość.
To uczucie było zarazem budujące jak i destrukcyjne.
Szaleńcze przywiązanie i spokoje dni były czymś nieuniknionym w miłości.
Żałowałem, że nauczyłem się tego wszystkiego tak późno.
A jednak, wierząc w to co zrobiła Heather
— nigdy nie było za późno. Nigdy nie było za późno, aby dokonać zmian w życiu.
A podróż do Australii uświadomiła mi, że człowiek jest nieograniczony! Mogę
mieszkać w Polsce, mogę mieszkać w Australii… Mogę żyć po drugiej stronie dotąd
znanego mi świata, który wcale się tak nie różnił.
Zakochałem się nie tylko w Aaronie, ale i
w tym miejscu. Sydney… z jakiegoś powodu złapało mnie w swoje sidła. Czy to za
sprawą słonego zapachu, ciepłych dni czy fantastycznej pracy — nie wiedziałem.
Wiedziałem za to, że nie mógłbym tak po prostu zostawić tak tego miejsca, które
tyle mnie nauczyło. Zmieniło mnie. I to na lepsze.
— Aaron — szepnąłem. Nie poruszył się,
ale usłyszałem ciche westchnięcie. — Aaron… kocham cię.
Otworzył oczy. Były smutne, ale i wesołe
jednocześnie.
— Ja ciebie też kocham, Alan.
— Wrócę tu.
Zamrugał oczami.
— Naprawdę? Chcesz?
— Muszę — poprawiłem go. — Tylko… tylko muszę wrócić do Polski, porozmawiać z
rodzicami, zrozum to.
— Rozumiem to — poczułem jego dłoń na
policzku. — Nie tłumacz się z tego. Rodzina jest bardzo ważna. Nie zapominaj o
niej.
Pocałowałem wnętrze jego dłoni.
— Mam jeszcze siedem godzin — szepnąłem,
patrząc na zegarek. Pokój wydawał się pusty po spakowaniu moich rzeczy.
Wszystkie stały teraz w torbach przy drzwiach. — Chcę się z tobą kochać.
Aaron przygryzł wargi i skinął głową.
Zaatakowałem go ustami i był już kompletnie bezbronny. Tych ostatnich kilka
razy…
***
Lotnisko było przepełnione. Wielki
terminal był oszklony i przepuszczał do środka promienie słonecznego dnia.
Jednak wcale nie chciało mi się uśmiechać.
Wystarczające smutne było pożegnanie z
ciocią, która bądź co bądź, zajmowała się mną przez pół roku jak własnym synem.
Nie mogła mnie jednak odprowadzić na lotnisko, gdyż zajmowała się mały Alanem.
Z nim też się pożegnałem i pocałowałem go w jego małą, ciepłą głowę.
Jednak na lotnisko i tak odprowadziło
mnie sporo osób. Kevin, Delilaha, Wendy, Marlon, Oliwer i Aaron. Właściwie
wszyscy, dzięki którym pobyt w Australii był ciekawy.
Kevin dał mi pracę, z Wendy zwiedzałem
Perth i walczyłem z Talią, Del zawsze poprawiała mi humor, a Marlon i Oliwer
pokazali mi prawdziwą miłość. Teraz i ja mogłem się nią cieszyć razem z
Aaronem.
Boże, to było straszne, żegnać się z
każdym z nich. Powtarzałem sobie w myślach, że jeszcze tu wrócę, ale to było
naprawdę ciężkie. Nie wiedziałem bowiem, kiedy wrócę.
— Jeszcze raz dziękuję za to, że
załatwiłeś mi pracę w hotelu — objąłem Kevina. — To była najlepsza praca w moim
życiu.
— Nie dziękuj, Alanie. Spisałeś się na
medal.
— Będę za tobą tęsknić, idioto. — Delilah
objęła mnie mocno. — Durniu.
— Ja za tobą też — zaśmiałem się.
— Cóż, nie było łatwo w naszej
znajomości, ale chyba wyszliśmy na prostą, co? — spytał Marlon, gdy się z nim
żegnałem.
— Na pewno. Pilnuj Oliwera.
— Nie masz się czego bać — zapewnił i
objął swojego chłopaka. — Pilnuję zawsze!
— To prawda — odpowiedział Oliwer i się
wyściskaliśmy. — Czasem się boję otworzyć lodówkę, bo tam może być Marlon…
— Tylko tak mówisz! — zarzucił mu.
— Och, Alanie, jesteś powodem największej
przygody w moim życiu — oznajmiła Wendy. — Choć już nigdy nie zagram w karty…
— Mówiłem żebyś nie grał w karty —
wtrącił Oliwer.
— Cicho, blondynie — rozczochrałem mu
fryzurę, a potem przytuliłem Wendy.
Nadszedł czas, aby pożegnać się z
Aaronem. Przyglądałem się mu przez jakiś czas, a Delilah odchrząknęła głośno.
— Nie wiem jak wy, ale mam straszną
ochotę oddalić się o kilka metrów.
Reszta załapała aluzję, a ja posłałem jej
dziękujące spojrzenie. Potem spojrzałem na Aarona, a on wyglądał spokojnie.
— Będę tęsknić — rzuciłem od razu.
— Ja też — poprawił włosy. — Alan… to
były cudowne dwa miesiące.
— Wiem. Dla mnie też były wspaniałe.
— Szkoda, że to koniec…
— Przecież wrócę — zapewniłem.
— Niewiadomo. Jeszcze tego nie wiemy —
szepnął. Jego ciało zadrżało. — A jeżeli coś cię zatrzyma w Polsce?
— Dam ci znać…
— Alan, ja… — odchrząknął głośno. — Ja myślę,
że to jest nasz koniec. Przynajmniej dopóki nie będziemy wiedzieć kiedy jeszcze
raz się spotkamy.
Przełknąłem boleśnie ślinę.
— Cóż… związek na odległość raczej nie
wchodzi w grę, prawda?
— Jesteśmy na innych kontynentach. Na
innych stronach globu! — dodał i przyłożył dłoń do czoła. — To się nie uda! To
się nie ma prawa udać!
— Aaron…
— Dwa miesiące to wszystko co na razie
możemy sobie dać — powiedział. — I mimo, że to bolesne, wiem to ja i wiesz to
ty.
Bardzo dobrze wiedziałem, że tak właśnie
jest. Bardzo dobrze wiedziałem, że związek na taką odległość nie ma prawa się
udać. Co innego między miastami w jednym kraju — można próbować. Ale dwa
odległe kontynenty? Dwie strony świata?
— Żałuję, że tak to się kończy, Alanie —
szepnął.
— Ja też — pokiwałem głową. Próbowałem
nie krzyknąć z bólu. — Postaram się wrócić.
Aaron pokiwał głową.
— Będę czekać… — mruknął cicho.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Nie mogłem uwierzyć, że odlatuję za dwie godziny.
Nie mogłem uwierzyć, że to koniec. Czułem się jakbym przeżył jakiś wakacyjny
romans do którego już nie wrócę.
— Wiem, że będziesz. Jesteś paskudnie
cierpliwą osobą.
Aaron zaśmiał się.
— Tak. Jestem.
Przysunął się do mnie przyłożył czoło do
mojego torsu. Objąłem go mocno i nie chciałem puszczać. To był on. Mój Aaron. Mój
pogromca pająków! Przełknąłem ślinę.
Nasze usta na początku nie mogły siebie
znaleźć, ale w końcu pocałowaliśmy się. Prawdopodobnie był to jedyny taki
pocałunek jakiego będzie mi dane zasmakować. Pożegnanie. Nie byle jakie.
— I tak to się kończy — szepnął Aaron
wprost do moich ust. Pokiwałem delikatnie głową. Odsunął się ode mnie i nie
wiedział co zrobić z trzęsącymi się dłońmi, a więc schował je za siebie. — Idź
już. Odprawa czeka i inne sprawy…
— Aaron — szepnąłem. — Nie skreślaj mnie
jeszcze.
— Nie skreślam. Po prostu jestem
sceptykiem — uśmiechnął się blado.
Pokiwałem głową.
— Kocham cię, Aaron. Jeżeli się nigdy już
nie spotkamy, chcę abyś wiedział, że ciebie kocham. Ciebie pierwszego.
Aaron zamknął oczy.
— Ja ciebie też kocham. Ciebie
pierwszego.
Potem już było tylko gorzej, gdy się
odwróciłem i pociągnąłem za sobą torbę, która teraz zdawała się ważyć tonę.
Pomachałem jeszcze po raz ostatni do odprowadzającej mnie grupki, a potem
poszedłem w stronę sali odpraw. I zrobiłem mój kolejny krok w stronę wylotu z
Australii.
Było mi niedobrze, gdy zdałem sobie
sprawę, że nie zobaczę Aarona przez długi czas. Nie pamiętałem nawet jak
znalazłem się w samolocie. Po prostu wykonywałem polecenia innych. A teraz, gdy
siedziałem przy oknie i obserwowałem terminal, bałem się, że widzę go po raz
ostatni. Gdzieś tam był Aaron… Oliwer, Marlon, Del i reszta. Zostawiałem za
sobą najwspanialszą przygodę mojego życia.
Pociągnąłem nosem, gdy otrzymałem
komunikat o starcie samolotu. Wbiłem paznokcie w dłoń i powstrzymałem łzę. Czułem
pustkę. Bo całego siebie przelałem w Aarona.
Wszystko miało swoją drugą stronę. Z
radością wiązał się smutek.
***
Aaron wrócił do domu cały otępiały. Nie
usłyszał nawet tego co mówiła do niego matka. Wrócił na górę i zamknął się w
pokoju. Chciał uciekać, chciał lecieć z Alanem, ale nie mógł. Tu był jego dom.
Przełknął ślinę i zatrzymał łzy.
Jego uwagę przykuła podłużna koperta
leżąca na jego biurku. Zaintrygowany podszedł do niej i uniósł. Była ciężka,
coś się w środku znajdowało poza listem.
Z zaciekawieniem otworzył kopertę, a z
niej wysunął się… bumerang. Zaintrygowany przyjrzał się mu, ale nie pamiętał,
aby gdziekolwiek taki widział. Potem sięgnął jeszcze do koperty, aby wyjąć
białą, zapisaną kartkę.
Wrócę.
A.
KONIEC