sobota, 11 lipca 2020

Spis rozdziałów - Druga strona

SPIS ROZDZIAŁÓW
Opowiadanie "Druga strona"
 Opowiadanie publikowane było od listopada 2012 do marca 2013




RozdziałTytułData publikacji
01Jedna strona3 listopada 2012
Alan decyduje się wylecieć na pół roku do Australii, co od dawna było jego marzeniem. Teraz, gdy już znajduje się po drugiej stronie świata, będzie musiał się zmierzyć z nowymi wyzwaniami.
02OceanariumListopad 2012
Alan wybiera się z Oliwerem na pseudo-randkę do oceanarium, chcąc jednocześnie bliżej poznać chłopaka, w którym się zauroczył.
03RatownikListopad 2012
Alan rozpoczyna pracę jako ratownik w jednym z hoteli w Sydney.
04RywaleListopad 2012
Alan decyduje się zagrać w karty na plaży z niejakim Clintem, a potem dowiaduje się, kto jest jego rywalem w walce o serce Oliwera.
05Dama w opresjiListopad 2012
Alan, próbując nie myśleć za dużo o samotności, poznaje nową znajomą - Heather.
06PytanieListopad 2012
Oliwer chce zadać Alanowi dziwne pytanie.
07Morze KoraloweGrudzień 2012
Alan wraz z Oliwerem, Marlonem i innymi znajomymi nurkują w Morzu Koralowym.
08AsyGrudzień 2012
Alan spędza przyjemny dzień z Aaronem, a potem dowiaduje się nieco więcej o Talii i jej strukturze.
09Polowanie na robakiGrudzień 2012
Po tym jak Alan mocno namieszał, udał się wraz z Aaronem pod Sydney, aby odetchnąć.
10PerthGrudzień 2012
Korzystając z kilku wolnych dni, Alan decyduje się pojechać pociągiem do Perth, prawie przez całą Australię.
11Morze i lądGrudzień 2012
Alan decyduje wyznać się część prawdy dlaczego przyleciał do Australii.
12Klub TaliiStyczeń 2013
Zbliżają się urodziny Alana.
13ŚledztwoStyczeń 2013
W gazecie pojawia się artykuł o Talii, a Alan postanawia pomóc w rozwiązaniu ich zagadki.
14CórkiStyczeń 2013
Pojawia się niebezpieczeństwo i Alan musi zdobyć prędko istotne informacje.
15OperaStyczeń 2013
Sprawy się komplikują i bohaterowie zostają wezwani do Opery w Sydney, gdzie czeka na nich tajemniczy szef Talii.
16LiderLuty 2013
Lider Talii nie jest skory do jakichkolwiek ugód, dlatego Alan będzie musiał podjąć bardzo trudne decyzje.
17WyścigMarzec 2013
Alan i Marlon organizują sobie w końcu obiecany wyścig na basenie.
18W sieciMarzec 2013
Alan pojmuje kto jest w jego sercu.
19CzasMarzec 2013
Mijający czas okazuje się być największym przeciwnikiem.
20Druga stronaMarzec 2013
Dla Alana nadchodzi czas powrotu do Polski, ale także czas bolesnych pożegnań.

Druga strona - Rozdział 20 - Druga strona


ROZDZIAŁ 20
Druga strona



Nie wiedziałem jak to się stało, ale styczeń z Aaronem trwał dla mnie jak jeden dzień. Pierwszy miesiąc Nowego Roku minął tak szybko, że nawet nie zauważyłem kiedy, a zaczął się luty. Na początku potrafiłem to zignorować, ale z każdym dniem odczuwałem coraz większy ciężar na sercu i żołądku. Miałem też problemy z oddychaniem i zasypianiem.
Gdy obserwowałem śpiącego Aarona czułem, że postąpiłem źle 22 grudnia, gdy go pocałowałem. To zrodziło nadzieję, a to prowadziło do bólu. Nie posłuchałem rozsądnej rady Aarona, a teraz obaj będziemy cierpieć.
Myślałem, że te dwa miesiące pozwolą się sobą nacieszyć, ale wcale tak nie było. Pragnąłem go więcej, mocniej i częściej. Rozważałem poniekąd powrót do Australii po załatwieniu wszystkich wizowych spraw. Jednak to była bardzo ważna decyzja i tym razem chciałem ją podjąć wraz z rodzicami.
Poza tym w Polsce czekały na mnie inne nie załatwione sprawy.
Wszystko było takie zagmatwane…
Dlatego spędzałem z Aaronem jak najwięcej czasu. Po pracy leciałem pod prysznic, a potem na spotkanie. Albo u niego w domu albo na plaży albo wychodziliśmy na miasto. Kilka razy wpadł do mnie do hotelu w porze lunchu. Zachowywaliśmy się jak nowonarodzona para, której termin ważności nie miał wygasnąć po dwóch miesiącach.
Jeszcze w pierwszej połowie stycznia Aarona dopełnił kolejnej obietnicy i zabrał mnie pod miasto nocą. Wyglądał seksownie, gdy prowadził auto. Jednak jego celem było zajechanie do bardzo ciemnego miejsca skąd mogłem podziwiać południowe niebo zasiane gwiazdami.
To było fascynujące, zważywszy na to, że przez całe życie widziałem jedynie północną stroną nieba. Druga strona zdawała się mieć więcej gwiazd i być jaśniejsza. Aarona wskazał mi kilka podstawowych konstelacji i objaśniał ich znaczenie.
Opieraliśmy się o maskę samochodu i szybko przeszliśmy do pocałunków. Było cicho, słychać było jedynie odgłosy aut z pobliskiej drogi.
Spędzanie czasu z Aaronem było bardzo przyjemne. Od pobudek u jego boku aż po wyprawy do miasta.
— Dzień dobry — usłyszałem cichy szept. Przeniosłem spojrzenie z drzwi na szmaragdowe oczy Aarona.
— Dzień dobry — odpowiedziałem i uśmiechnąłem się. — Jak ci się spało?
— Bardzo dobrze — westchnął, przełknął ślinę i znów zamknął oczy. Jego włosy jak zwykle były roztrzepane.
— Wstawaj — szturchnąłem go. — Czas iść do pracy!
— Ja nie pracuję…
— Ale masz rozmowę kwalifikacyjną. Wstawaj, wstawaj. — Znów go szturchnąłem.
— Dopiero na czwartą — burknął i przekręcił się na bok. Nie zostawiał mi wyboru. Zacząłem go łaskotać. Wyleciał z łóżka jak oparzony, a ja zacząłem się głośno śmiać. — Jesteś okropny.
— Też cię kocham — posłałem mu buziaka, a potem sam wstałem z łóżka. Aaron zmarszczył czoło. — Tak?
— Spałeś bez bokserek? — spytał. Spojrzałem w dół i wzruszyłem ramionami.
— Przeważnie śpię bez bokserek.
Spojrzeliśmy sobie w oczy.
— Jesteś ekshibicjonistą? — spytał zaciekawiony. — Kiedyś ci przy mnie spadł ręcznik.
— Taaa, pamiętam — potarłem swój nos i wyszczerzyłem zęby. — Podobało ci się to, co?
— Na swój chory sposób, tak — przyznał. — Wezmę prysznic.
— Nie ma sprawy.
— Może chcesz ze mną?
— No nie wiem, zrobimy takie rzeczy przez które wyjdziemy spod prysznica bardziej brudni — westchnąłem, udając, że się zastanawiam.
— Tylko umysły — zapewnił.
Zaśmiałem się i pognałem za nim do łazienki.

***

Opieka nad mały Alanem była bardzo fajna. Uwielbiałem pomagać cioci, gdy Aaron był zajęty i nie mogliśmy się spotkać, a ja już skończyłem pracę. Ciocia czasami potrzebowała pomocy, a ja z chęcią się na to pisałem. Pozwalało mi to zaspokoić moje podstawowe odruchy ojcowskie.
Dlatego podjąłem się nauki przewijania malucha i kąpania go. Oczywiście wszystko pod czujnym okiem cioci lub razem z Delilahą, która promieniała radością na widok swoje młodszego braciszka.
— Byłbyś świetnym ojcem — pochwaliła mnie, gdy trzymałem Alana. — Szkoda, że wolisz dawać dupy.
Westchnąłem ciężko i profilaktycznie zakryłem dłonią ucho Alana.
— Wiem, że byłbym świetny. W mało czym nie jestem świetny — odpowiedziałem. — I przestań poruszać ten temat, bardzo mnie to boli.
— Boli cię?
— No… — spochmurniałem. — Nie będę mógł mieć dzieci. Przynajmniej nie swoje. Wiesz jak to działa — usiadłem na kanapie, a Del zaraz obok mnie. — Uwielbiam się nimi opiekować, co prawda, ale społeczeństwo też krzywo na to patrzy… Gej opiekuje się dziećmi i te sprawy…
— Przesadzasz. Świat idzie do przodu, a nie się cofa — prychnęła. — Poza tym twoje siostry mogą mieć dzieci. Na pewno będzie z ciebie fajny wujek Alan.
— Moi rodzice jeszcze nie wiedzą, że jestem gejem.
— Och, jak ciebie nie zaakceptują to będą dupkami! W końcu kryli przed tobą to, że jesteś adoptowany.
— Niby to jest argument, ale nikogo do tego nie zmusisz.
Delilah przyjrzała się mi, a potem bratu.
— Gdybyś został w Australii mógłbyś się opiekować Alanem. Moja mama już się domyśliła, że jesteś gejem.
— Serio? Ciocia wie?
— Spytała się mnie, więc zakładam, że się domyśla. Poza tym wszędzie chodzisz z Aaronem, a o nim mama też wie… Wnioski są proste.
— Och — pokiwałem głową. — Cóż, rozważam powrót do Australii, o ile dostanę wizę i pozałatwiam sprawy w Polsce.
— Będziemy czekać. Daj znać.
Uśmiechnąłem się lekko.
— Dzięki, Del.
— Spoko. A co do twojej zagwozdki odnośnie bycia gejem i posiadania dzieci — westchnęła ciężko. — Przykro mi, że to powiem, ale życie składa się z wyborów Alan. Wybierasz bycie gejem, wybierasz związek z mężczyzną, nie możesz mieć dzieci. I na odwrót. Wybierasz bycie ojcem, wybierasz związek z kobietą i nie możesz na boku dawać dupy. Niestety reguły tej gry są okrutne, ale nie można z nimi walczyć.
— Wiesz to nie jest tak do końca, że ja sobie „wybieram” bycie z facetem…
— Wiem, Alan, wiem. Masa idiotów jednak tego nie wie. Poza tym… sama wiem jak to jest — przyznała smutno. — To nie jest wybór, to jest mus, bo inaczej zwariujesz. Jednak dzieci nie są dla nas.
— Nie, nie są — westchnąłem ciężko. — Dobrze, że chociaż będę fajnym wujkiem Alanem. A ty ciocią Del. To chyba ma też swoje plusy, prawda?
— Jasne, że tak! To do nas będą przychodzić po porady. To od nas będą się uczyć życia. Jak się pokłócą z rodzicami to przyjdą do nas. Ba, może nawet będą się nas pytać co to „seks”? — zaśmiała się. Zawtórowałem jej.
— I nie musimy się martwić o szkołę i wychowanie.
— Dokładnie. Plusy bycia homo.
— Czy może być lepszego niż wujek homo? — spytałem.
Del pokręciła głową i położyła głowę na moim ramieniu.
— Nie. Nie może być.
Zapadła cisza, która była przepełniona naszymi wątpliwościami.

***

Luty kojarzył mi się ze śniegiem, a nie leżeniem na plaży z chłopakiem. Zdecydowanie to był najprzyjemniejszy luty w moim życiu. Od czasu do czasu po błękitnym niebie przesuwały się białe obłoki, ale nie przysłaniały one palącego słońca.
Na plaży było dużo osób, głównie turystów, którzy wypoczywali w ciepłym kraju. Nie czułem się jednym z nich, właściwie czułem się jak Australijczyk, ale nie chciałem tego przyznać na głos, zwłaszcza przy Marlonie.
Tak jest, jedno popołudnie spędzałem razem z Aaronem, Oliwerem i Marlonem. Był to pomysł tych drugich, abyśmy wybrali się razem na plażę. Surfować się dzisiaj nie dało, bo fale były za słabe, ale przynajmniej mogliśmy posiedzieć na plaży.
— Masz jeszcze tydzień? — zdziwił się Oliwer i po części zasmucił. — Czas tak szybko leci… Pamiętam jeszcze twój pierwszy dzień.
— Tak, spotkaliśmy się na plaży — pokiwałem głową. — Masakra! Macie może wehikuł czasu?
— Nie — odpowiedział Marlon. — Może uda ci się wrócić?
— Tak, może się uda… — posłałem spojrzenie do Aarona. Nie rozmawialiśmy jeszcze o tym co dalej.
— W każdym razie zrobimy ci jakąś imprezę pożegnalną, ziooom! — Zostałem zapewniony przez Marlona, który poklepał mnie po ramieniu. Wolałbym, aby przebywał w mojej obecności w koszulce, bo wypadałem naprawdę źle.
— Dzięki.
Jakiś czas później Oliwer i Marlon się zebrali, chcąc iść do sklepu, ale nie mogli oszukać mojego sprawnego oka, które wyczuwa napięcie seksualne. Oliwer i Marlon najprawdopodobniej poszli znaleźć sobie ustronne miejsce.
Spojrzałem na Aarona i uśmiechnąłem się.
— Co tak patrzysz?
— Myślę…
— O czym?
— Został ci tydzień w Australii. Co dalej? Wracasz? Nie wracasz?
— Nie wiem, Aaron — odpowiedziałem. — Muszę załatwić sprawy w Polsce.
— Jasne, Alan — pokiwał głową. — Dawaj znać co u ciebie, proszę…
— Och, Aaron! Jasne, że tak! — przysunąłem się i pocałowałem go. — Jasne, że tak. Będę się odzywał codziennie. Mail czy coś…
— Dziękuję.
— Przestań dziękować! — zaśmiałem się. — Stary, dobijasz mnie…!
Aaron wywrócił oczami i odwrócił twarz. Potem drgnął.
— Och!
— Co „och”? Coś wysunęło się z piasku?
— Nie, Alanie — wstał i otrzepał się z ziarenek piachu. — Mam jeszcze jedną obietnicę, którą muszę spełnić nim wyjedziesz.
— Naprawdę?
— Tak. Masz ją na papierze.
Zamrugałem oczami, a potem uśmiechnąłem się szeroko.

***

— Nie sądziłem, że to aż tak ekstremalne — przyznałem, gdy przyczepiali mnie liną do mostu. Aarona zaśmiał się i dopiął bluzę.
— Jedna z największych atrakcji Sydney. Wspinaczka na Harbour Bridge. Metalowe schody i drabiny. Czasem trzeba się przepiąć, ale to łatwa sprawa…
— Wspinałeś się tu już?
— Z Wendy i Sehtem. Moja siostra była na tyle kochana, że brała mnie na swoje randki, abym nie był do końca samotny…
— Och — rozczuliłem się. — To teraz ja cię tam zabieram.
— Raczej ja ciebie — poprawił mnie. — Idziemy.
Podeszliśmy do pierwszego schodka już przypięci do lin. Paskudnie wiało i żałowałem że nie wziąłem jakiś okularów przeciwsłonecznych. Jednak nie było czasu, aby się wycofać. Zaczęliśmy naszą wspinaczkę na Harbour Bridge.
Z każdym krokiem byłem coraz wyżej, a w połowie drogi musiałem się zatrzymać i poobserwować chwilę zatokę, które teraz znajdowała się jakieś siedemdziesiąt metrów pode mną. Widok był niesamowity, gdy wielkie miasto rozciągało się po horyzont, a całą zatokę mogłem dojrzeć przez jeden rzut oka.
Wielkie, szklane wieżowce górowały nad miastem, które było zatłoczone i dopiero stąd zdałem sobie sprawę jak bardzo. Opera, która była dla mnie symbolem walki z Talią, górowała nad wodą i wyglądała niesamowicie w blasku jasnego słońca.
— Idziemy dalej?! — krzyknął Aaron. Wiało tak mocno, że musieliśmy do siebie krzyczeć.
— Tak! Chcę dotrzeć na sam szczyt!
Aaronowi wspinaczka szła o niebo lepiej niż mnie. Głównie dlatego, że co chwila się zatrzymywałem i robiłem zdjęcia. Brakowało mi słów, aby opisać wspaniałość tej wyprawy.
Dotarcie na górę zajęło nam prawie godzinę, ale głównie ze względu na mnie. Co chwila zatrzymywałem Aarona i pytałem się o wszystko co możliwe. A co to za budynek? A to? A czy to nie jest przypadkiem droga do domu? A to jest restauracja Oliwera?
Mój chłopak odpowiadał cierpliwie na wszystkie moje pytania, aż w końcu znaleźliśmy się na samej górze.
Tutaj byłem ponad Operą i równałem się z wieżowcami. Złapałem oddech i pokręciłem głową. Aaron założył okulary przeciwsłoneczne. Jego włosy miotane były przez niespokojny wiatr.
— To jest wspaniałe! — krzyknąłem.
— Wiem! — odkrzyknął. — Stąd też puszczają fajerwerki na Nowy Rok!
Rozstawiłem ręce na całą szerokość i krzyknąłem głośno. Aaron roześmiał się, ale ja nie przestawałem. Wydałem z siebie ryk radości i dumy. Kochałem Sydney! Miałem nadzieje, że miasto to usłyszy.
— Czekamy do zachodu słońca? — spytał Aaron, gdy już się uspokoiłem.
— Możemy?
— Możemy — pokiwał głową.
W międzyczasie na szczyt wspinały się kolejne osoby i wycieczki i reagowały podobnie do mnie. Zostałem poproszony, aby zrobić im zdjęcia, a o uśmiech poprosiłem ich klasyczny „a teraz wszyscy mówią… seeeeeks”.
W końcu nadszedł wieczór, a słońce zaczęło się topić w wodach zatoki. Zabarwiło tym samym niebo na czerwono i złoto, a ja obserwowałem zachód słońca z taką fascynacją jak nigdy wcześniej. Miałem wrażenie, że stoję nad słońcem, co było niesamowitym przeżyciem.
— Ekstra — szepnąłem.
— Cieszę się, że ci się podoba.
Spojrzeliśmy na siebie i uśmiechnęliśmy się.
— Jesteś najlepszy, Aaron. Dziękuję.
— Przestaniesz dziękować? — Z udawaną pretensją w głosie, wywrócił oczami. Zaśmiałem się i pocałowaliśmy się. Chyba nie mogliśmy mieć bardziej romantycznego miejsca niż szczyt łączącego dwie strony miasta, most.

***

Ten dzień nadszedł nagle. Niespodziewanie, mimo że odliczałem ku niemu godziny. Tej nocy nie spałem, trzymając Aarona mocno w swoich objęciach. Zdałem sobie sprawę jak daleko od siebie będziemy i bardzo mnie to bolało. Nie będę miał do niego dziesięciu minut spacerem, a dziesięć stref czasowych.
Czułem, że Aaron nie śpi, ale się nie odzywa. Bawiłem się jego dłuższymi włosami i myślałem.
Trzy dni temu zakończyłem pracę w hotelu. Zarobiłem naprawdę sporo, a przez oszczędny tryb życia mogłem być z siebie dumny. Trevor pożegnał mnie mocnym uściskiem, życząc wszystkiego najlepszego.
— Talia już ci nie będzie zagrażać. Nigdy — zapewnił. — Złapano Clinta i Dianę. Zagrażająca nam część Talii przestała istnieć.
— A ta cała Joker? — spytałem.
— Cóż… o niej nic niewiadomo. Za to dowiedziałem się, że ona sama ma lekkiego bzika na punkcie zmartwychwstania.
— Że co? — zmarszczyłem czoło.
— Przenoszenie dusz i te sprawy. Wariatka, ale może być niebezpieczna. Będę miał oko na Wendy i Aarona — obiecał.
— Dziękuję, szefie.
— Już nie jestem twoim szefem.
— Och, jak dobrze! Więc popracuj nad swoimi humorkami! — zarzuciłem mu. Trevor zmrużył oczy.
Później, wieczór przed wyjazdem, Marlon i Oliwer zorganizowali dla mnie przyjęcie pożegnalne w restauracji. Przyszło mnóstwo znajomych, których poznałem w trakcie pobytu w Sydney. Miła Polka z hotelu, która pierwszego dnia wskazała mi drogę. Mike, który wypożyczał mi deski do surfingu. Znajomi Delilahi, którzy byli już pierwszego dnia Starfish. Erica i Steven, z którymi zgłębiałem tajemnice Rafy Koralowej… Nawet Wendy i Seth przylecieli na kilka dni do Sydney, aby się ze mną pożegnać.
Byłem im wszystkim bardzo wdzięczny i na moment potrafiłem zapomnieć o tym, że już jutro zakończy się mój związek, który tak bardzo chciałem zachować.
Teraz, gdy leżałem przy Aaronie, wdychałem jego ciepły zapach, żałowałem, że tak późno podjąłem decyzję. Żałowałem, że nie dostrzegłem tego co zaoferował mi Aaron.
Jego spokój, jego cierpliwość… właściwie to wszystko czego chciałem. Osoby spokojnej i cierpliwej. Nie tylko dla mnie, ale i dla świata. A Aaron taki był. Zignorowałem wołanie miłości już pierwszego dnia.
Gdy przybyłem do Sydney, chciałem uciec. Uciekałem, ale udając, że wcale tego nie robię. Poznałem Oliwera, który wydawał się być ideałem, ale moją surową lekcją było to, że ideałów nie ma. Nie istnieją. Oliwer nie był mój, a należał do Marlona. Jednak przez swój egoizm zniszczyłem ich związek, a potem odczuwałem wielkie wyrzuty sumienia.
Kolejną sprawą była Talia, która zagrała na moim życiu. Myślałem, że nie mam nic do stracenia, dlatego tak bardzo się zagłębiłem w jej tajemnice. Sprawa Talii była idealna dla mnie, aby nie myśleć o adopcji. W końcu adrenalina, szczenięca zabawa, która wcale nie była taka zabawna.
Nauczyłem się też, że zawsze jest czas, aby coś w sobie zmienić. Landon i Heather mi to udowodnili. Landon, który w liceum był okropny, spoważniał i stał się wzorem cnót, które pragnęły sprawiedliwości. Heather z kolei pokazała, że człowiek może się odwrócić od swojej ciemności, zostawić przeszłość i zrobić krok w nową przyszłość. Mimo, że nie miałem już z nią kontaktu, podziwiałem ją i wierzyłem, że dalej jesteśmy przyjaciółmi.
Wbrew pozorom nauczyłem się też czegoś od Spencera. O ile jego wyznanie do Joker „kocham cię” było prawdą, pokazało to mi ile człowiek może stracić, wierząc w miłość do niewłaściwej osoby. Przez całe spotkanie ze Spencerem on wydawał się być inteligentny i przebiegły, ale miłość potrafiła w sekundę to wszystko obrócić w pył. Miłość, serce, uczucie… to zdecydowanie silniejsze niż rozum.
Wendy pokazała mi co to znaczy być starszą siostrą, a właściwie — kochającym rodzeństwem. Dbała o swojego brata jak nikt i była z nim bardzo zżyta. Obserwując ją zacząłem się zastanawiać czy ja byłem dobrym bratem.
Ciocia i Kevin pokazali mi, że nieważne kim się jest, można się zakochać i miłość przyjąć. Bez względu na poglądy, pochodzenie, rasę, narodowość… Nie było nic silniejszego niż miłość.
To uczucie było zarazem budujące jak i destrukcyjne. Szaleńcze przywiązanie i spokoje dni były czymś nieuniknionym w miłości. Żałowałem, że nauczyłem się tego wszystkiego tak późno.
A jednak, wierząc w to co zrobiła Heather — nigdy nie było za późno. Nigdy nie było za późno, aby dokonać zmian w życiu. A podróż do Australii uświadomiła mi, że człowiek jest nieograniczony! Mogę mieszkać w Polsce, mogę mieszkać w Australii… Mogę żyć po drugiej stronie dotąd znanego mi świata, który wcale się tak nie różnił.
Zakochałem się nie tylko w Aaronie, ale i w tym miejscu. Sydney… z jakiegoś powodu złapało mnie w swoje sidła. Czy to za sprawą słonego zapachu, ciepłych dni czy fantastycznej pracy — nie wiedziałem. Wiedziałem za to, że nie mógłbym tak po prostu zostawić tak tego miejsca, które tyle mnie nauczyło. Zmieniło mnie. I to na lepsze.
— Aaron — szepnąłem. Nie poruszył się, ale usłyszałem ciche westchnięcie. — Aaron… kocham cię.
Otworzył oczy. Były smutne, ale i wesołe jednocześnie.
— Ja ciebie też kocham, Alan.
— Wrócę tu.
Zamrugał oczami.
— Naprawdę? Chcesz?
— Muszę — poprawiłem go. — Tylko… tylko muszę wrócić do Polski, porozmawiać z rodzicami, zrozum to.
— Rozumiem to — poczułem jego dłoń na policzku. — Nie tłumacz się z tego. Rodzina jest bardzo ważna. Nie zapominaj o niej.
Pocałowałem wnętrze jego dłoni.
— Mam jeszcze siedem godzin — szepnąłem, patrząc na zegarek. Pokój wydawał się pusty po spakowaniu moich rzeczy. Wszystkie stały teraz w torbach przy drzwiach. — Chcę się z tobą kochać.
Aaron przygryzł wargi i skinął głową. Zaatakowałem go ustami i był już kompletnie bezbronny. Tych ostatnich kilka razy…

***

Lotnisko było przepełnione. Wielki terminal był oszklony i przepuszczał do środka promienie słonecznego dnia. Jednak wcale nie chciało mi się uśmiechać.
Wystarczające smutne było pożegnanie z ciocią, która bądź co bądź, zajmowała się mną przez pół roku jak własnym synem. Nie mogła mnie jednak odprowadzić na lotnisko, gdyż zajmowała się mały Alanem. Z nim też się pożegnałem i pocałowałem go w jego małą, ciepłą głowę.
Jednak na lotnisko i tak odprowadziło mnie sporo osób. Kevin, Delilaha, Wendy, Marlon, Oliwer i Aaron. Właściwie wszyscy, dzięki którym pobyt w Australii był ciekawy.
Kevin dał mi pracę, z Wendy zwiedzałem Perth i walczyłem z Talią, Del zawsze poprawiała mi humor, a Marlon i Oliwer pokazali mi prawdziwą miłość. Teraz i ja mogłem się nią cieszyć razem z Aaronem.
Boże, to było straszne, żegnać się z każdym z nich. Powtarzałem sobie w myślach, że jeszcze tu wrócę, ale to było naprawdę ciężkie. Nie wiedziałem bowiem, kiedy wrócę.
— Jeszcze raz dziękuję za to, że załatwiłeś mi pracę w hotelu — objąłem Kevina. — To była najlepsza praca w moim życiu.
— Nie dziękuj, Alanie. Spisałeś się na medal.
— Będę za tobą tęsknić, idioto. — Delilah objęła mnie mocno. — Durniu.
— Ja za tobą też — zaśmiałem się.
— Cóż, nie było łatwo w naszej znajomości, ale chyba wyszliśmy na prostą, co? — spytał Marlon, gdy się z nim żegnałem.
— Na pewno. Pilnuj Oliwera.
— Nie masz się czego bać — zapewnił i objął swojego chłopaka. — Pilnuję zawsze!
— To prawda — odpowiedział Oliwer i się wyściskaliśmy. — Czasem się boję otworzyć lodówkę, bo tam może być Marlon…
— Tylko tak mówisz! — zarzucił mu.
— Och, Alanie, jesteś powodem największej przygody w moim życiu — oznajmiła Wendy. — Choć już nigdy nie zagram w karty…
— Mówiłem żebyś nie grał w karty — wtrącił Oliwer.
— Cicho, blondynie — rozczochrałem mu fryzurę, a potem przytuliłem Wendy.
Nadszedł czas, aby pożegnać się z Aaronem. Przyglądałem się mu przez jakiś czas, a Delilah odchrząknęła głośno.
— Nie wiem jak wy, ale mam straszną ochotę oddalić się o kilka metrów.
Reszta załapała aluzję, a ja posłałem jej dziękujące spojrzenie. Potem spojrzałem na Aarona, a on wyglądał spokojnie.
— Będę tęsknić — rzuciłem od razu.
— Ja też — poprawił włosy. — Alan… to były cudowne dwa miesiące.
— Wiem. Dla mnie też były wspaniałe.
— Szkoda, że to koniec…
— Przecież wrócę — zapewniłem.
— Niewiadomo. Jeszcze tego nie wiemy — szepnął. Jego ciało zadrżało. — A jeżeli coś cię zatrzyma w Polsce?
— Dam ci znać…
— Alan, ja… — odchrząknął głośno. — Ja myślę, że to jest nasz koniec. Przynajmniej dopóki nie będziemy wiedzieć kiedy jeszcze raz się spotkamy.
Przełknąłem boleśnie ślinę.
— Cóż… związek na odległość raczej nie wchodzi w grę, prawda?
— Jesteśmy na innych kontynentach. Na innych stronach globu! — dodał i przyłożył dłoń do czoła. — To się nie uda! To się nie ma prawa udać!
— Aaron…
— Dwa miesiące to wszystko co na razie możemy sobie dać — powiedział. — I mimo, że to bolesne, wiem to ja i wiesz to ty.
Bardzo dobrze wiedziałem, że tak właśnie jest. Bardzo dobrze wiedziałem, że związek na taką odległość nie ma prawa się udać. Co innego między miastami w jednym kraju — można próbować. Ale dwa odległe kontynenty? Dwie strony świata?
— Żałuję, że tak to się kończy, Alanie — szepnął.
— Ja też — pokiwałem głową. Próbowałem nie krzyknąć z bólu. — Postaram się wrócić.
Aaron pokiwał głową.
— Będę czekać… — mruknął cicho. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Nie mogłem uwierzyć, że odlatuję za dwie godziny. Nie mogłem uwierzyć, że to koniec. Czułem się jakbym przeżył jakiś wakacyjny romans do którego już nie wrócę.
— Wiem, że będziesz. Jesteś paskudnie cierpliwą osobą.
Aaron zaśmiał się.
— Tak. Jestem.
Przysunął się do mnie przyłożył czoło do mojego torsu. Objąłem go mocno i nie chciałem puszczać. To był on. Mój Aaron. Mój pogromca pająków! Przełknąłem ślinę.
Nasze usta na początku nie mogły siebie znaleźć, ale w końcu pocałowaliśmy się. Prawdopodobnie był to jedyny taki pocałunek jakiego będzie mi dane zasmakować. Pożegnanie. Nie byle jakie.
— I tak to się kończy — szepnął Aaron wprost do moich ust. Pokiwałem delikatnie głową. Odsunął się ode mnie i nie wiedział co zrobić z trzęsącymi się dłońmi, a więc schował je za siebie. — Idź już. Odprawa czeka i inne sprawy…
— Aaron — szepnąłem. — Nie skreślaj mnie jeszcze.
— Nie skreślam. Po prostu jestem sceptykiem — uśmiechnął się blado.
Pokiwałem głową.
— Kocham cię, Aaron. Jeżeli się nigdy już nie spotkamy, chcę abyś wiedział, że ciebie kocham. Ciebie pierwszego.
Aaron zamknął oczy.
— Ja ciebie też kocham. Ciebie pierwszego.
Potem już było tylko gorzej, gdy się odwróciłem i pociągnąłem za sobą torbę, która teraz zdawała się ważyć tonę. Pomachałem jeszcze po raz ostatni do odprowadzającej mnie grupki, a potem poszedłem w stronę sali odpraw. I zrobiłem mój kolejny krok w stronę wylotu z Australii.
Było mi niedobrze, gdy zdałem sobie sprawę, że nie zobaczę Aarona przez długi czas. Nie pamiętałem nawet jak znalazłem się w samolocie. Po prostu wykonywałem polecenia innych. A teraz, gdy siedziałem przy oknie i obserwowałem terminal, bałem się, że widzę go po raz ostatni. Gdzieś tam był Aaron… Oliwer, Marlon, Del i reszta. Zostawiałem za sobą najwspanialszą przygodę mojego życia.
Pociągnąłem nosem, gdy otrzymałem komunikat o starcie samolotu. Wbiłem paznokcie w dłoń i powstrzymałem łzę. Czułem pustkę. Bo całego siebie przelałem w Aarona.
Wszystko miało swoją drugą stronę. Z radością wiązał się smutek.

***

Aaron wrócił do domu cały otępiały. Nie usłyszał nawet tego co mówiła do niego matka. Wrócił na górę i zamknął się w pokoju. Chciał uciekać, chciał lecieć z Alanem, ale nie mógł. Tu był jego dom.
Przełknął ślinę i zatrzymał łzy.
Jego uwagę przykuła podłużna koperta leżąca na jego biurku. Zaintrygowany podszedł do niej i uniósł. Była ciężka, coś się w środku znajdowało poza listem.
Z zaciekawieniem otworzył kopertę, a z niej wysunął się… bumerang. Zaintrygowany przyjrzał się mu, ale nie pamiętał, aby gdziekolwiek taki widział. Potem sięgnął jeszcze do koperty, aby wyjąć białą, zapisaną kartkę.



Wrócę.
A.


KONIEC