ROZDZIAŁ 13
Śledztwo
Właśnie myłem zęby, gdy ktoś załomotał do
drzwi. Niewyraźnie poprosiłem o chwilę cierpliwości i wyplułem pastę. Przemyłem
twarz i skierowałem się do drzwi.
— Wendy? — zdziwiłem się. Była ostatnią
osobą, której bym się teraz spodziewał. Zwłaszcza, że powoli zbierałem się do
pracy. — Co tu robisz?
— Mogę wejść?
— Jasne, pewnie — przesunąłem się, aby
zrobić jej przejście. Jak zwykle miała na sobie jakąś apaszkę, która za nią
delikatnie powiewała. — Skąd wiesz, że tu mieszkam?
— Aaron mi powiedział — wyjaśniła szybko i
rozejrzała się po pomieszczeniu. Uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona tym, że
samotny facet może mieć taki porządek w pokoju. — Proszę — zwróciła się ku mnie
i podała gazetę, której wcześniej u niej nie zauważyłem. Uniosłem brew, a ona
wskazała mi zaznaczoną zagięciem stronę. — Czytaj.
Jej polecenia były krótkie i wyraźne.
Niepewnie spojrzałem na artykuł i podjąłem
czytanie. Nigdy nie lubiłem gazet, nie podobał mi się drobny druk, rozstaw
informacji i przede wszystkim — zapach. No ale skoro już ktoś mi przyniósł
darmową gazetę?
Od razu zrozumiałem co tak poruszyło
Wendy. W gazecie znajdowała się publikacja dotycząca legend miejskich. A wśród
nich — Talii.
— Nie — szepnąłem i uniosłem spojrzenie.
— Piszą o Talii. A właściwie, on pisze.
Ten anonim.
— Anonimowy artykuł o Talii? Nieźle…
Gdy opuszczałem Australię prawie dwa lata
temu, zostawiałem za sobą wiele niezbadanych legend. Najbardziej podobała mi
się ta o Yowie. Pamiętam, że już jako dziecko chciałem go odnaleźć i udowodnić,
iż stworzenie istnieje. Przy okazji chciałem też stać się światowej sławy
odkrywcą nowego gatunku.
Moją pogoń za tym kryptydem musiałem
zakończyć wraz z rozpoczęciem studiów. Musiałem się pogodzić, że całe
dotychczasowe starania spełzły na niczym. Jednak mój detektywistyczny umysł
łkał o więcej i nie minął semestr, a zainteresowałem się kolejną sprawą.
Doświadczony tym, że legendy to legendy, nie byłem nią aż tak bardzo
pochłonięty. W końcu rozpocząłem życie studenckie, prawda? Chciałem się bawić i
szaleć. W międzyczasie uczyć.
Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie,
że plotki rozchodzące się po kampusie miały swoje realne źródło. Naturalnie mam
tu na myśli Talię. Przez wielu określana jako „tajna organizacja Talia”. Cóż,
na początku myślałem, że to jakiś klub studencki z wyjątkowym zamiłowaniem do
kart. Dotarły do mnie wieści, że urządzają oni turnieje pokera i ogólnie dobrze
się bawią. Chyba taki miał być początkowy wydźwięk tej grupy, bo nikt nie
podejrzewał, że organizacja będzie skupiała się na narkotykach.
Znów - nic dziwnego. Nie oszukujmy się -
studenci eksperymentują. Czują się dorośli i dojrzali, a więc to łatwy rynek
zbytu narkotyków. Łatwo wypatrzeć sobie ofiary, które potrzebują towaru. Nic
mnie jednak to nie obchodziło. Stroniłem się od narkotyków i tego rodzaju
świństw. Widziałem ludzi, którzy zapadali się tak głęboko przez to
uzależnienie, że obiecałem sobie nigdy tego nie spróbować.
Pewne wydarzenia spowodowały, że bardzo
chciałem poznać Talię i wszystko co się z nią wiąże. Kim są? Jak się zachowują?
I przede wszystkim - czy organizacja istnieje?
Ja mówię jasno - tak. Talia istnieje, ale
w bardzo chytry sposób swoje istnienie zamaskowała. Czy jest coś
genialniejszego niż rozpowiedzenie plotki na temat „legendy miejskiej”?
Majstersztyk! Talia sama wokół siebie tworzy „miejską legendę”, a dzięki temu
ma o wiele łatwiejszy dostęp do informacji i nie musi się obawiać o to, że ktoś
ją potraktuje poważnie. Policja nie zajmuje się „miejską legendą”. W końcu ona
nie istnieje. A jednak! Sprytne zagranie samej góry tej organizacji było
strzałem w dziesiątkę.
Gdy opuszczałem Sydney, sprawa Talii
przycichła. Myślano, że założyciele (studenci) odeszli i porozjeżdżali się po
świecie. Wszystko to działo się po tym nieszczęsnym morderstwie studentki.
Śledziłem tę sprawę na bieżąco i okazało się, że policja do tej pory nie
znalazła zabójcy. Cóż, nie jest to dowód na istnienie Talii. Morderstwa,
niestety, są powszechne.
Powracam po dwóch latach do mojego miasta
i dostrzegam, że sprawa Talii dalej jest poruszana. Prawie zapomniana, ale
wiem, że dalej istnieje i zacieśnia swoje sidła. Dlatego napisałem ten artykuł,
aby przypomnieć Wam, mieszkańcom Sydney, że póki oficjalnie samozwańczy liderzy
Talii nie zostaną zdemaskowani, nikt nie może czuć się bezpiecznie. Zdaję sobie
sprawę z tego, że Talia to grupa studentów, ale przypominam — otumaniona
narkotykami. Ich zapędy i cele są zbliżone do tych, które odprawiają sekty.
Rzucam Wam wyzwanie, o „Liderzy”! Niestety
wiem, że tym artykułem wydaję na siebie wyrok i dobrze wiem, że wiecie kim
jestem ja. A jednak nie spocznę póki nie udowodnię, że nie jesteście byle jaką
„legendą miejską”, a prawdziwymi kryminalistami. Poczyniłem już ku temu
stosowne procedury.
Anonim
Skończyłem czytać i zdałem sobie sprawę,
że otworzyłem usta. Zamknąłem je z głośnym kłapnięciem i spojrzałem na Wendy.
Ona tupała nerwowo nogą.
— To szaleństwo! Ktoś to pozwolił
wydrukować?
— Trzymasz gazetę. Ktoś musiał się
zgodzić. W każdym razie w mieście znowu zawrze. Pomyślałam, że cię to
zainteresuje. W Perth bardzo dużo o tym mówiliśmy…
Jeszcze raz spojrzałem na artykuł, a potem
westchnąłem ciężko. Anonimowa osoba napisała tyle o Talii? Na miejscu liderów
właśnie bym wychodził z siebie, aby znaleźć człowieka i się go pozbyć. A
artykuł zaczynał się tak niewinnie. Sam czytałem ostatnio o Yowiem! I sam chciałem niecnie go szukać…
O czym ja myślę? Talia! Ktoś chce odnaleźć
Talię! Clint… Heather…?
Przełknąłem ślinę.
Heather.
— Co jest, Alan?
— Nic — skłamałem. — Muszę się już zbierać
do pracy — wyjaśniłem i oddałem jej gazetę. Wraz z nią pozbyłem się guli w
gardle.
— Pracujesz w hotelu, prawda? Znasz
Trevora?
— Tak, to mój przełożony. A co? —
spytałem.
— Będziesz miał coś przeciwko jeżeli się z
tobą zabiorę? Studiowałam razem z Trevorem i swego czasu stanowiliśmy zgraną
paczkę. Chciałbym go odwiedzić. — Jej ton wcale nie wskazywał na to, że
stęskniła się za przyjacielem, ale głupio było mi odmówić po tym jak przyjaźnie
i ciepło ugościła mnie w Perth.
W standardowym czasie dotarliśmy do hotelu
i tam na jakiś czas się rozdzieliliśmy. Wendy była wyjątkowo cicho i przez
dłuższy czas po prostu obserwowała miasto. Zrzuciłem to na jej długą
nieobecność w mieście.
Wprowadziłem ją na część basenową i
oczekiwałem reakcji Trevora. Mój przełożony wyglądał na zaskoczonego obecnością
Wendy. Przywitali się czułym uściskiem, a ja obserwowałem to ze ściśniętym
brzuchem. Kątem oka próbowałem dostrzec Heather na basenach otwartych, ale jej
nie widziałem.
Trevor odesłał mnie do moich obowiązków.
Sprzątnąłem basen, przygotowałem koła i otworzyłem baseny, ale przez cały ten
czas nie było Heather. Mocno się zdziwiłem, bo przeważnie już koło mnie krążyła,
próbując się wygrzać w promieniach słońca.
Podnosiłem głowę za każdym razem, gdy ktoś
wychodził na zewnątrz, ale wśród tych osób nie było Heather. Zacząłem się o nią
bać. W końcu towarzyszyła Clintowi. A Clint był liderem Talii. Przez moment
wydawało mi się, że i Heather nią jest, ale odrzuciłem tę myśl. Dobrze znałem
moją przyjaciółkę. Nie było mowy, aby należała do organizacji rozprowadzającej
narkotyki.
Martwił mnie jej brak. Czy coś jej
zrobili? Może zakazali się jej ze mną spotykać bo za dużo węszyłem? Prawdę
mówiąc większość informacji dotarła do mnie przez przypadek, ale Clint
twierdził inaczej. Poczułem się winny — Heather z mojego powodu mogła być w
niebezpieczeństwie! Próbowałem się z nią skontaktować, ale nie odbierała.
Postanowiłem nie panikować. Zwłaszcza w
towarzystwie Wendy i Trevora, którzy rozmawiali ze sobą przez kilka godzin.
Mieli naprawdę sporo do nadrobienia. W międzyczasie zaproponowali mi wyjście na
piwo, a ja się zgodziłem. Chyba po raz pierwszy w życiu będę pił z własnym szefem!
Emocjonujące!
— Heather, odbierz proszę — zostawiłem
ostatnią wiadomość głosową i pożegnałem się z Trevorem. Skończyłem na dziś.
Tych kilka godzin bez mojej przyjaciółki bardzo mi się dłużyły.
Wieczór jednak nadszedł stosunkowo szybko
i poszedłem na stację metra, gdzie miałem się spotkać z moim ulubionym
rodzeństwem w Sydney — Wendy i Aaronem. Delilah dzisiaj nie mogła nam
towarzyszyć ze względu na rozmowę kwalifikacyjną, ale obiecała, że jak da radę
to dołączy.
— Podziwiam cię, Alanie — powitał mnie Aaron
z delikatnym uśmiechem na twarzy. Na jego widok od razu poprawił mi się humor. —
Już się nie gubisz.
— Wypadałoby przestać po trzech miesiącach
mieszkania w jednym miejscu — wyjaśniłem z uśmiechem.
Aaron utkwił przez moment swoje spojrzenie
na mojej szyi, a potem odwrócił wzrok.
— Porozmawiałaś z Trevorem? — To pytanie
skierowałem do Wendy.
— Och, tak — pokiwała głową. — Miło było
porozmawiać o przeszłości.
Nadjechało nasze metro i kilkadziesiąt
minut później dotarliśmy do centrum. Jak zwykle było zatłoczone i duszne. Nawet
ciągła bryza znad morza nie pomagała. Znając moją zdolność do gubienia się,
trzymałem się ramienia Aarona, podczas gdy on szedł za swoją siostrą. Kilka
razy próbował zrzucić moją dłoń nagłym ruchem ramion, ale mu na to nie
pozwalałem.
— Wolisz to czy mam ci wejść na barana? —
spytałem w końcu. — Nie chcę się zgubić w centrum!
— Nie zgubisz się w centrum. Naprawdę nie
musisz się mnie trzymać…
— Moja orientacja mówi co innego.
Cholera, to było diabelnie dwuznaczne!
Aaron nic na to nie odpowiedział, dając siostrze dalej prowadzić. W końcu
dotarliśmy do fajnego pubu na plaży, z którego widać było całą panoramę miasta.
Z przyjemnością przemierzałem piasek z gołymi stopami.
— Och, przy okazji, Aaron. — Wendy
uśmiechnęła się do swojego brata. — Będzie Landon.
Aaron zatrzymał się przed wejściem.
— Landon? Dlaczego mi o tym nie
powiedziałaś?
— Landon? Kim jest Landon?
— Zobaczysz — uśmiechnęła się Wendy. — No
chodź, no! Aaron! Przecież to znajomy.
— Dobrze wiesz, że go nie lubię…
— Landon się zmienił, obiecuję —
przyłożyła dłoń do serca. — No to co?
— Zgoda — kiwnął głową. Wendy uśmiechnęła
się i weszła do środka, ale Aaron zatrzymał mnie jeszcze na sekundę. — Czy jest
szansa, że gdy Landon zacznie być dupkiem, urwiemy się stąd?
— Jasne — wzruszyłem ramionami. — Co to za
koleś?
— Powiedzmy, że znajomy z liceum…
Chyba rozumiałem co się kryło pod tym
pojęciem.
— W takim wypadku, obiecuję, że jak dasz
mi jakiś dyskretny znak to się urwiemy. Ja już coś wymyślę.
— Dzięki, Alan.
We dwójkę weszliśmy do zatłoczonego już
pubu. Właściwie ciężko to było nazwać pubem. Bar był na świeżym powietrzu jak i
wszystkie ławki, pomijając to, że nad nami znajdował się dach pokryty strzechą.
Podtrzymujące go bale miały na sobie wyryte dawne wzory, które bardzo przypominały
te od aborygenów. Z jednego z kątów machała do nas ponaglająco Wendy.
Przy stole siedziały tylko dwie osoby.
Trevor i niedawno mi poznany chłopak — Jet. Zmarszczyłem czoło. Landona
najwidoczniej jeszcze nie było.
— Alan, znasz Trevora. A to jest Landon…
Uniosłem brwi.
— Landon? A nie Jet?
— Jet to moje drugie imię — wyjaśnił. —
Wolę je niż „Landon”. Za bardzo rymuje się z „Marlon”.
Przyjrzałem się mu uważnie.
— Marlon?
— Mój odwieczny rywal — wyjaśnił lekko. W
jego oczach dostrzegłem coś niebezpiecznego. Brązowe włosy wyglądały jak po
wybuchu granatu.
— Rymuje się też z „Aaron” — wtrącił mój
przyjaciel. Landon przeniósł wzrok ze mnie na Aarona. Wytrzeszczył oczy i
powstał.
— Aaron! — objął go mocno, a Aaron był
wyraźnie tym zaskoczony. — Aaron! Nie wierzę! Ale się zmieniłeś!
— L—Landon! — odepchnął go od siebie. —
Spokojnie. Dusisz mnie…
— Wow! Nie wierzę, że tu jesteś! Nie
widziałem cię od liceum.
— I dobrze się stało…
Szatyn zaśmiał się wesoło i pozwolił nam
wszystkim usiąść. Wyglądał na bardzo podekscytowanego.
— Dlaczego jesteś rywalem Marlona? —
spytałem z ciekawością. — Marlona—syrena?
— Tak, tego samego. Marlon i te jego
zapędy wodne. Nasza rywalizacja…
— O bracie — westchnął Trevor.
— Nie przerywaj mi, Byku — prychnął
ostentacyjnie Landon i wrócił do swojej opowieści. — Nasza rywalizacja zaczęła
się w liceum. Byliśmy z różnych liceów, ale rywalizowaliśmy ze sobą w
corocznych zawodach sportowych. Wszystkie związane z wodą wygrywał on…
Natomiast wszystkie związane z lądem, wygrywałem ja. Nie możemy się lubić —
wzruszył ramionami i sięgnął po swój kufel piwa. — On i ja bardzo lubimy
wygrywać w danych konkurencjach sportowych.
— Rywalizujecie w sporcie?
— Rywalizowaliśmy — poprawił uprzejmie. —
Teraz jesteśmy na studiach i w ogóle innych miastach.
— Dobrze, Landon, wystarczy — wtrącił
Trevor. — To fascynująca opowieść, ale tylko ty sobie ubzdurałeś teorię
odnośnie lądu i morza. Marlon lepiej pływa. Przełknij to w końcu i pogódź się z
prawdą.
— Takiego — warknął szatyn. — Jeszcze kiedyś
się z nim zmierzę. Tyle, że teraz jestem strasznie zajęty…
— Co takiego robisz? — wtrącił Aaron. —
Psujesz samoocenę innym?
Landon uśmiechnął się blado i podrapał się
po głowie. Wyglądał na wyraźnie zakłopotanego. Wendy spojrzała na swojego brata
z dezaprobatą, a chwilę później poprosiła go, aby pomógł jej przynieść piwo.
Nawet tutaj słyszałem ich stłumione głosy drobnej sprzeczki.
— Słyszałem, że chodziłeś z Aaronem do
liceum — zagadałem, aby przerwać ciszę.
— Taaa — pokiwał głową. — Jest młodszy o
cztery lata no i… Jakoś tak wyszło. Nie przepadaliśmy za sobą. Dokuczałem mu.
Czyli moje podejrzenia się sprawdziły
Landon Jet był jednym z dręczycieli Aarona w przeszłości.
— To nie fair.
— Teraz to wiem. Chodziłem z Wendy do
klasy i w ogóle. Próbowała mi to wybić z głowy, ale… koleś zbierał żuki. Nie
mogłem przejść obok tego obojętnie. Tym bardziej, że byłem kapitanem drużyny
koszykarskiej. Status zobowiązywał…
Miałem kolejny powód, aby nie lubić
Landona. Koleś lubił koszykówkę, której osobiście nie cierpiałem.
— W takim razie nie dziwię się, że będzie
wobec ciebie niemiły — wzruszyłem ramionami jako wyraz podsumowania. Landon
trochę posmutniał, ale nie dał się zbić z pantałyku. Kilka minut później
wróciło do nas rodzeństwo.
Atmosfera była naprawdę nieciekawa, a więc
po wypiciu jednego piwa, Aaron dał mi znać, że pora iść. Ponieważ mu to
obiecałem, chciałem dotrzymać słowa.
— No dobrze — zacząłem. — Aaron. Musimy
iść.
— Czemu? — zdziwiła się Wendy.
— Bo na nas pora — uśmiechnąłem się. —
Aaron obiecał mi, że pokaże mi Harbour Bridge.
— Dzisiaj?
— Och. — Aaron podjął grę. — No tak,
pamiętam.
— Oglądać most? — Landon uniósł brwi. — A
co w tym ciekawego?
— Harbour Bridge jest wart przejścia się
po nim — odparował Aaron, wstając z miejsca. — A poza tym Alan jest z Polski i
warto mu pokazać kawałek świata.
— A co? W Polsce nie macie mostów — spytał
złośliwie i uniósł brodę na znak wyzwania do pojedynku. Chciałem mu odpyskować,
ale priorytetem było wyrwanie stąd Aarona. Uśmiechnąłem się jedynie do Landona
na znak tego, że jeszcze do tej rozmowy wrócimy. Potem się pożegnaliśmy i
opuściliśmy bardzo chłodny i przewiewny pub.
— Dzięki, Alan — odetchnął Aaron i
przyłożył dłoń do serca. — Nie wytrzymałbym w towarzystwie Landona za długo.
— Chyba naprawdę musisz go nie lubić. To
aż do ciebie nie podobne! Ty lubisz wszystkich.
— Jestem neutralny wobec wszystkich —
poprawił mnie i zmierzwił włosy. — Landon jest symbolem tych wszystkich
dręczycieli z liceum. Popsuł mi moje czasy nastolatka. Nie chcę go znać…
Szczerze współczułem Aaronowi, chociaż w
przeszłości to i ja należałem do bandy, która pastwiła się nad młodszymi
dzieciakami. Myśleliśmy, że nam wszystko wolno. Nie przyznałem się jednak do
tego. Miałem nadzieję, że nikomu nie popsułem dzieciństwa.
— I tak sporo wytrzymałeś — pochwaliłem
go. — To… co teraz?
— Chyba nie mamy wyboru jak przejść się po
moście, prawda?
— Dla mnie bomba! Obserwuję go od kilku
tygodni i jeszcze na nim nie byłem…
— Aaron! — usłyszeliśmy za sobą.
Odwróciliśmy się niechętnie, bo wiedzieliśmy do kogo ten głos należał. Ku nam biegł
Landon i zostawiał na piasku odciski swoich bosych stóp. W świetle słońca jego
włosy wyglądały na prawie złote. Zatrzymał się raptownie, obsypując nas
piaskiem. — Aaron…
— Czego chcesz, Landon?
— Chcę pogadać — zapewnił spokojnie. —
Możemy się jakoś umówić?
— Nie wiem czy chcę się z tobą spotykać,
Landon. Dobrze wiesz dlaczego…
Chłopak spojrzał na mnie niechętnie, ale
ja nie pozwoliłem na utratę ogłady. Wypiąłem klatę i splotłem ręce na piersi.
Wpatrywałem się w niego obojętnie niczym prywatny ochroniarz Aarona.
— Tak, wiem — przeniósł wzrok ze mnie na
Aarona. — I tak chciałbym pogadać. Na osobności. Żeby cię do tego przekonać…
proszę — sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zielony długopis. Wyglądał na stary
i dawno nieużywany. Na jego skuwce doczepiona była ważka. — To twój długopis,
pamiętasz? Kiedyś ci go zabrałem i…
Aaron na początku uniósł brwi i wpatrywał
się w podarunek z podziwem, a potem przybrał obojętny wyraz twarzy.
— Wiem, że mi go zabrałeś — stwierdził
sucho. — Na dodatek latałeś z nim po korytarzu krzycząc „przyjaciel Aarona”.
Nie zapomniałem o tym…
— Dobra, Aaron, byłem dupkiem. Chcę to
naprawić — jęknął i podsunął mu długopis pod nos. — Pozwól się zaprosić na piwo
czy coś. Potem zadecydujesz czy chcesz mnie znać czy nie.
Aaron myślał intensywnie nad propozycją.
Jego wzrok ponownie spoczął na starym długopisie, który powinien należeć do
czternastolatka. Z wahaniem, ale w końcu Aaron przyjął długopis z powrotem,
powodując tym samym uśmiech na twarzy Landona.
— Odezwę się. Może — rzucił niedbale
Aaron, ale podarunek trzymał w dłoniach jak jakiś skarb. Landon skinął głową.
Obrzucił mnie jeszcze raz niezadowolonym spojrzeniem, w którym dostrzegłem
iskrę triumfu.
— Dzięki, Aaron. To wracam do twojej
siostry. Muszę jej tyle opowiedzieć! Może i tobie tyle opowiem? — mrugnął do
niego i założył ręce za głowę. — Trzymajcie się!
Obrócił się na pięcie i pobiegł w stronę
pubu. Staliśmy tak z Aaronem jeszcze chwilę i spojrzeliśmy na siebie, unosząc
brwi.
— Dziwny koleś.
— Landon jest ewenementem, to pewne —
przyznał Aaron, ale uśmiechnął się do zepsuje ważki na długopisie. — Myślałem,
że go wrzucili do zatoki. Zawsze lubiłem nim pisać testy.
Zaśmiałem się.
— Wpuszczali cię z tym na salę?
— Zabawne…
Schował długopis do kieszeni i ruszyliśmy
dalej w stronę mostu. Był on mi bardzo dobrze znany z telewizji, gdy cała
Europa oczekiwała nadejścia Nowego Roku, a Australia już świętowała. Zdjęcia z
transmisji pokazywały most z którego wystrzelają setki lub nawet tysiące
kolorowych fajerwerków rozświetlając nocne niebo. Nie mogłem się tego doczekać,
bo całe to widowisko miałem obejrzeć za trochę ponad miesiąc. Chociaż wcale nie
czułem nadchodzącego Nowego Roku — słońce, ciepło i lato wyraźnie temu zaprzeczały.
— Moja siostra znów zaczęła się
interesować Talią. — Aaron niedbale poruszył jakiś temat. — Przepraszam, że
nasłałem ją na ciebie z samego rana. Potrafi być bardzo upierdliwa, gdy czegoś
chce…
— Nic się nie stało — machnąłem ręką. — W
sumie sporo z nią o tym gadałem. O Talii, nie o nachodzeniu mnie. A co ty
sądzisz o Talii?
Aaron wzruszył ramionami.
— Nigdy mnie to specjalnie nie
interesowało.
— Naprawdę?
Ponownie wzruszył ramionami.
— Im mniej człowiek o nich wie tym mniej
zmartwień i plotek. Nie chcę się w to mieszać. Talia niech sobie będzie, ale
nie wszyscy będą do niej należeć.
— A czytałeś dzisiejszy artykuł?
— Tak — pokiwał głową. — No cóż, to tylko
udowadnia, że im mniej wiem tym dla mnie lepiej.
— Podziwiam twój brak zainteresowania!
— A ja podziwiam twoje nadmierne
zainteresowanie. W końcu i tak za jakiś czas wracasz do Polski — zauważył
słusznie i uśmiechnął się blado. — Do Krakowa, tak?
— Tak. Kraków — podrapałem się po głowie. —
Cholera, masz rację! Niedługo będę wracał do Polski.
— Wiem. Czy musimy dzisiaj iść na ten
most?
— Hę? A co jest? Coś nie tak?
Aaron zamyślił się chwilę.
— Nie mam siły. Spotkanie z Landonem mnie
wyczerpało. Chcę wrócić do domu i popisać tym długopisem — zażartował. —
Obiecuję ci, że jeszcze przed Nowym Rokiem odwiedzimy most.
Spojrzałem na stalową konstrukcję, która
rosła w oczach z każdym krokiem.
— No dobra. Ale chcę mieć twoją obietnicę
na piśmie.
Aaron uśmiechnął się delikatnie i
wyciągnął z kieszeni mały notes. Wyrwał z niego kartkę i przy użyciu świeżo co
odzyskanego długopisu, który się zacinał, napisał swoją obietnicę i mi ją
wręczył. Uśmiechnąłem się do niego szeroko.
— Trzymam za słowo. I mam dowód! —
pomachałem mu kartką przed twarzą.
— Spokojnie, Alanie — wrócił do swojego
cichego i opanowanego tonu. — Dotrzymuję obietnic.
— Najważniejsze, że wydostaliśmy się z
otoczenia Landona — zauważyłem, gdy kierowaliśmy się w stronę metra.
Aaron westchnął lekko.
— I tak kierujemy się w głąb lądu, a więc
przed nim nie uciekniemy. Lądowa część Australii to jego królestwo.
***
Ktoś załomotał w moje drzwi z taką siłą,
że spadłem z mojego łóżka. Jęknąłem boleśnie i przetarłem twarz.
— Tak!? — ryknąłem.
— Wendy!
— Wendy…? — powtórzyłem do siebie i
dźwignąłem się z ziemi. Zgarnąłem jakieś bokserki i otworzyłem jej drzwi,
bardzo zaspany.
— Al… och — przerwała i mi się przyjrzała.
— Wow, masz ich sześć — zamrugała oczami, gdy przeleciała wzrokiem po moim
ciele i zatrzymała się na mięśniach brzucha.
— O co chodzi Wendy?
— Mogę wejść?
Przyjrzałem się jej podejrzliwie, ale bez
słowa ją wpuściłem. Zamknąłem drzwi i spojrzałem na zegarek. Było kilka minut
po siódmej. Przeciągnąłem się i założyłem na siebie spodenki i koszule.
Wolałbym teraz być w łóżku…
— Kawy?
— Nie, dziękuję — pokręciła głową. — Alan,
chcę abyś mi pomógł.
— Z
czym?
— Z Talią.
Spojrzałem na nią całkowicie zaskoczony.
— Talią?
— Tak. Wydajesz się znać Clinta.
— Znać to za dużo powiedziane —
prychnąłem. — Spotkałem go trzy razy i żałuję każdego spotkania.
— On jest liderem Talii.
Przyjrzałem się jej uważnie.
— Mówiłem ci to już
— Ale ja mam pewność — nacisnęła. —
Dowiedziałam się również czegoś innego.
— Czego?
— Jest czwórka liderów, jak mówiłeś. Każdy
odpowiada kolorowi karty — Kier, Karo, Trefl i Pik. Trefl i Pik to faceci, a
Kier i Karo to dziewczyny.
— Dziewczyny? — zdziwiłem się. — Nie żebym
dyskryminował, ale wydawało mi się, że tym narkotykowym biznesem kierują tylko
faceci.
— Nie — usiadła na moim, nie pościelonym,
łóżku. — Ponadto, skład liderów się zmienił.
— Jak to?
— Kilka lat temu Talią rządzili inni ludzi
niż ci co rządzą teraz. A przynajmniej część się wymieniła.
— Skąd to wszystko wiesz?
— Mamy swoje źródła, Alan — wyjaśniła. —
To źródło… napisało wczorajszy artykuł.
— Co!? Znasz tę osobę!
— Okazuje się, że znamy. Nie mogę ci
powiedzieć kto to — dodała z bólem w głosie. — Jednak możemy dorwać jedną z
liderek. Dlatego przyszłam prosić cię o pomoc.
— Nie rozumiem…
— Jest szansa na zdemaskowanie jednego z
liderów.
— Dlaczego nie zawiadomicie policji…?
— Bo policja jest przekonana, że to
legenda miejska i szukają nie tam gdzie trzeba. Jest naprawdę spora szansa na
to, że uda nam się dowiedzieć czegoś więcej o Talii i zdemaskować ich liderów.
A to już będą poważne dowody i możliwość zgłoszenia się na policję…
— Dobra, dobra — przerwałem jej. — Co ja
mam z tym wspólnego?
— Musimy zastawić na nią pułapkę.
Dowiedzieliśmy się, że plaża niedaleko hotelu w którym pracujesz to jedno z
miejsc spotkań liderów.
Moje serce zabiło bardzo szybko. Wizja
zdemaskowania Talii była kusząca, ale wiązało się to z wielkim ryzykiem.
Morderstwo, narkotyki… oni byli niebezpieczni. Ale mogłem mieć swój udział w
tym wszystkim. A moja wrodzona ciekawość i chęć działania nie pozwalała mi
teraz przestać.
— Mówisz w liczbie mnogiej…
— Jest nas trójka. Pomyślałam, że możesz
się nam przydać. W końcu byłeś żywo zainteresowany Talią.
— Chcecie zdemaskować liderów?
— Całą czwórkę. Clint sam w sobie jest
bezwartościowy, ale jeżeli udowodnimy, że faktycznie jest ich czterech… Talia
upadnie.
— Skąd ta pewność?
— Talia trzyma się tylko dzięki liderom —
powstała z łóżka i zaczęła krążyć wokół stołu. — Liderzy to podstawa. Nie ma
ich, nie ma Talii.
— Czy ty coś knujesz z Trevorem i
Landonem? — uniosłem brew.
— Widzisz. Jesteś całkiem bystry.
Potrzebujemy cię.
— A co z tobą? Nie wracasz do Perth?
— Wrócę, ale na Boże Narodzenie powrócę.
Dbaj przez ten czas o Aarona — poprosiła. — Nie jest w to wplątany tak jak ty
czy ja. Niestety znamy jednego z liderów i… jest jeszcze coś.
— Co takiego?
— Skłamałam, gdy mówiłam, że nie
interesowałam się Talią za czasów studiów. Prawdę mówiąc byłam nimi bardzo
zainteresowana — wyrzuciła z siebie z bólem i smutkiem. — Chciałam się
dowiedzieć jak najwięcej, ale potem zabili tę studentkę i to był jasny sygnał… —
zamilkła. — Nie chcę, aby Talia dalej rządziła w mieście. To musi się skończyć!
Tym razem nie stchórzę!
Wpatrywałem się w nią kilka chwil.
Pokiwałem głową. Nie miałem nic do stracenia i ta myśl bardzo mnie zabolała.
— Pomogę wam. Co mam robić?
Wendy uśmiechnęła się szeroko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz