sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 13 - Śledztwo


ROZDZIAŁ 13
Śledztwo


Właśnie myłem zęby, gdy ktoś załomotał do drzwi. Niewyraźnie poprosiłem o chwilę cierpliwości i wyplułem pastę. Przemyłem twarz i skierowałem się do drzwi.
— Wendy? — zdziwiłem się. Była ostatnią osobą, której bym się teraz spodziewał. Zwłaszcza, że powoli zbierałem się do pracy. — Co tu robisz?
— Mogę wejść?
— Jasne, pewnie — przesunąłem się, aby zrobić jej przejście. Jak zwykle miała na sobie jakąś apaszkę, która za nią delikatnie powiewała. — Skąd wiesz, że tu mieszkam?
— Aaron mi powiedział — wyjaśniła szybko i rozejrzała się po pomieszczeniu. Uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona tym, że samotny facet może mieć taki porządek w pokoju. — Proszę — zwróciła się ku mnie i podała gazetę, której wcześniej u niej nie zauważyłem. Uniosłem brew, a ona wskazała mi zaznaczoną zagięciem stronę. — Czytaj.
Jej polecenia były krótkie i wyraźne.
Niepewnie spojrzałem na artykuł i podjąłem czytanie. Nigdy nie lubiłem gazet, nie podobał mi się drobny druk, rozstaw informacji i przede wszystkim — zapach. No ale skoro już ktoś mi przyniósł darmową gazetę?
Od razu zrozumiałem co tak poruszyło Wendy. W gazecie znajdowała się publikacja dotycząca legend miejskich. A wśród nich — Talii.
— Nie — szepnąłem i uniosłem spojrzenie.
— Piszą o Talii. A właściwie, on pisze. Ten anonim.
— Anonimowy artykuł o Talii? Nieźle…

Gdy opuszczałem Australię prawie dwa lata temu, zostawiałem za sobą wiele niezbadanych legend. Najbardziej podobała mi się ta o Yowie. Pamiętam, że już jako dziecko chciałem go odnaleźć i udowodnić, iż stworzenie istnieje. Przy okazji chciałem też stać się światowej sławy odkrywcą nowego gatunku.
Moją pogoń za tym kryptydem musiałem zakończyć wraz z rozpoczęciem studiów. Musiałem się pogodzić, że całe dotychczasowe starania spełzły na niczym. Jednak mój detektywistyczny umysł łkał o więcej i nie minął semestr, a zainteresowałem się kolejną sprawą. Doświadczony tym, że legendy to legendy, nie byłem nią aż tak bardzo pochłonięty. W końcu rozpocząłem życie studenckie, prawda? Chciałem się bawić i szaleć. W międzyczasie uczyć.
Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że plotki rozchodzące się po kampusie miały swoje realne źródło. Naturalnie mam tu na myśli Talię. Przez wielu określana jako „tajna organizacja Talia”. Cóż, na początku myślałem, że to jakiś klub studencki z wyjątkowym zamiłowaniem do kart. Dotarły do mnie wieści, że urządzają oni turnieje pokera i ogólnie dobrze się bawią. Chyba taki miał być początkowy wydźwięk tej grupy, bo nikt nie podejrzewał, że organizacja będzie skupiała się na narkotykach.
Znów - nic dziwnego. Nie oszukujmy się - studenci eksperymentują. Czują się dorośli i dojrzali, a więc to łatwy rynek zbytu narkotyków. Łatwo wypatrzeć sobie ofiary, które potrzebują towaru. Nic mnie jednak to nie obchodziło. Stroniłem się od narkotyków i tego rodzaju świństw. Widziałem ludzi, którzy zapadali się tak głęboko przez to uzależnienie, że obiecałem sobie nigdy tego nie spróbować.
Pewne wydarzenia spowodowały, że bardzo chciałem poznać Talię i wszystko co się z nią wiąże. Kim są? Jak się zachowują? I przede wszystkim - czy organizacja istnieje?
Ja mówię jasno - tak. Talia istnieje, ale w bardzo chytry sposób swoje istnienie zamaskowała. Czy jest coś genialniejszego niż rozpowiedzenie plotki na temat „legendy miejskiej”? Majstersztyk! Talia sama wokół siebie tworzy „miejską legendę”, a dzięki temu ma o wiele łatwiejszy dostęp do informacji i nie musi się obawiać o to, że ktoś ją potraktuje poważnie. Policja nie zajmuje się „miejską legendą”. W końcu ona nie istnieje. A jednak! Sprytne zagranie samej góry tej organizacji było strzałem w dziesiątkę.
Gdy opuszczałem Sydney, sprawa Talii przycichła. Myślano, że założyciele (studenci) odeszli i porozjeżdżali się po świecie. Wszystko to działo się po tym nieszczęsnym morderstwie studentki. Śledziłem tę sprawę na bieżąco i okazało się, że policja do tej pory nie znalazła zabójcy. Cóż, nie jest to dowód na istnienie Talii. Morderstwa, niestety, są powszechne.
Powracam po dwóch latach do mojego miasta i dostrzegam, że sprawa Talii dalej jest poruszana. Prawie zapomniana, ale wiem, że dalej istnieje i zacieśnia swoje sidła. Dlatego napisałem ten artykuł, aby przypomnieć Wam, mieszkańcom Sydney, że póki oficjalnie samozwańczy liderzy Talii nie zostaną zdemaskowani, nikt nie może czuć się bezpiecznie. Zdaję sobie sprawę z tego, że Talia to grupa studentów, ale przypominam — otumaniona narkotykami. Ich zapędy i cele są zbliżone do tych, które odprawiają sekty.
Rzucam Wam wyzwanie, o „Liderzy”! Niestety wiem, że tym artykułem wydaję na siebie wyrok i dobrze wiem, że wiecie kim jestem ja. A jednak nie spocznę póki nie udowodnię, że nie jesteście byle jaką „legendą miejską”, a prawdziwymi kryminalistami. Poczyniłem już ku temu stosowne procedury.

Anonim


Skończyłem czytać i zdałem sobie sprawę, że otworzyłem usta. Zamknąłem je z głośnym kłapnięciem i spojrzałem na Wendy. Ona tupała nerwowo nogą.
— To szaleństwo! Ktoś to pozwolił wydrukować?
— Trzymasz gazetę. Ktoś musiał się zgodzić. W każdym razie w mieście znowu zawrze. Pomyślałam, że cię to zainteresuje. W Perth bardzo dużo o tym mówiliśmy…
Jeszcze raz spojrzałem na artykuł, a potem westchnąłem ciężko. Anonimowa osoba napisała tyle o Talii? Na miejscu liderów właśnie bym wychodził z siebie, aby znaleźć człowieka i się go pozbyć. A artykuł zaczynał się tak niewinnie. Sam czytałem ostatnio o  Yowiem! I sam chciałem niecnie go szukać…
O czym ja myślę? Talia! Ktoś chce odnaleźć Talię! Clint… Heather…?
Przełknąłem ślinę. Heather.
— Co jest, Alan?
— Nic — skłamałem. — Muszę się już zbierać do pracy — wyjaśniłem i oddałem jej gazetę. Wraz z nią pozbyłem się guli w gardle.
— Pracujesz w hotelu, prawda? Znasz Trevora?
— Tak, to mój przełożony. A co? — spytałem.
— Będziesz miał coś przeciwko jeżeli się z tobą zabiorę? Studiowałam razem z Trevorem i swego czasu stanowiliśmy zgraną paczkę. Chciałbym go odwiedzić. — Jej ton wcale nie wskazywał na to, że stęskniła się za przyjacielem, ale głupio było mi odmówić po tym jak przyjaźnie i ciepło ugościła mnie w Perth.
W standardowym czasie dotarliśmy do hotelu i tam na jakiś czas się rozdzieliliśmy. Wendy była wyjątkowo cicho i przez dłuższy czas po prostu obserwowała miasto. Zrzuciłem to na jej długą nieobecność w mieście.
Wprowadziłem ją na część basenową i oczekiwałem reakcji Trevora. Mój przełożony wyglądał na zaskoczonego obecnością Wendy. Przywitali się czułym uściskiem, a ja obserwowałem to ze ściśniętym brzuchem. Kątem oka próbowałem dostrzec Heather na basenach otwartych, ale jej nie widziałem.
Trevor odesłał mnie do moich obowiązków. Sprzątnąłem basen, przygotowałem koła i otworzyłem baseny, ale przez cały ten czas nie było Heather. Mocno się zdziwiłem, bo przeważnie już koło mnie krążyła, próbując się wygrzać w promieniach słońca.
Podnosiłem głowę za każdym razem, gdy ktoś wychodził na zewnątrz, ale wśród tych osób nie było Heather. Zacząłem się o nią bać. W końcu towarzyszyła Clintowi. A Clint był liderem Talii. Przez moment wydawało mi się, że i Heather nią jest, ale odrzuciłem tę myśl. Dobrze znałem moją przyjaciółkę. Nie było mowy, aby należała do organizacji rozprowadzającej narkotyki.
Martwił mnie jej brak. Czy coś jej zrobili? Może zakazali się jej ze mną spotykać bo za dużo węszyłem? Prawdę mówiąc większość informacji dotarła do mnie przez przypadek, ale Clint twierdził inaczej. Poczułem się winny — Heather z mojego powodu mogła być w niebezpieczeństwie! Próbowałem się z nią skontaktować, ale nie odbierała.
Postanowiłem nie panikować. Zwłaszcza w towarzystwie Wendy i Trevora, którzy rozmawiali ze sobą przez kilka godzin. Mieli naprawdę sporo do nadrobienia. W międzyczasie zaproponowali mi wyjście na piwo, a ja się zgodziłem. Chyba po raz pierwszy w życiu będę pił z własnym szefem! Emocjonujące!
— Heather, odbierz proszę — zostawiłem ostatnią wiadomość głosową i pożegnałem się z Trevorem. Skończyłem na dziś. Tych kilka godzin bez mojej przyjaciółki bardzo mi się dłużyły.
Wieczór jednak nadszedł stosunkowo szybko i poszedłem na stację metra, gdzie miałem się spotkać z moim ulubionym rodzeństwem w Sydney — Wendy i Aaronem. Delilah dzisiaj nie mogła nam towarzyszyć ze względu na rozmowę kwalifikacyjną, ale obiecała, że jak da radę to dołączy.
— Podziwiam cię, Alanie — powitał mnie Aaron z delikatnym uśmiechem na twarzy. Na jego widok od razu poprawił mi się humor. — Już się nie gubisz.
— Wypadałoby przestać po trzech miesiącach mieszkania w jednym miejscu — wyjaśniłem z uśmiechem.
Aaron utkwił przez moment swoje spojrzenie na mojej szyi, a potem odwrócił wzrok.
— Porozmawiałaś z Trevorem? — To pytanie skierowałem do Wendy.
— Och, tak — pokiwała głową. — Miło było porozmawiać o przeszłości.
Nadjechało nasze metro i kilkadziesiąt minut później dotarliśmy do centrum. Jak zwykle było zatłoczone i duszne. Nawet ciągła bryza znad morza nie pomagała. Znając moją zdolność do gubienia się, trzymałem się ramienia Aarona, podczas gdy on szedł za swoją siostrą. Kilka razy próbował zrzucić moją dłoń nagłym ruchem ramion, ale mu na to nie pozwalałem.
— Wolisz to czy mam ci wejść na barana? — spytałem w końcu. — Nie chcę się zgubić w centrum!
— Nie zgubisz się w centrum. Naprawdę nie musisz się mnie trzymać…
— Moja orientacja mówi co innego.
Cholera, to było diabelnie dwuznaczne! Aaron nic na to nie odpowiedział, dając siostrze dalej prowadzić. W końcu dotarliśmy do fajnego pubu na plaży, z którego widać było całą panoramę miasta. Z przyjemnością przemierzałem piasek z gołymi stopami.
— Och, przy okazji, Aaron. — Wendy uśmiechnęła się do swojego brata. — Będzie Landon.
Aaron zatrzymał się przed wejściem.
— Landon? Dlaczego mi o tym nie powiedziałaś?
— Landon? Kim jest Landon?
— Zobaczysz — uśmiechnęła się Wendy. — No chodź, no! Aaron! Przecież to znajomy.
— Dobrze wiesz, że go nie lubię…
— Landon się zmienił, obiecuję — przyłożyła dłoń do serca. — No to co?
— Zgoda — kiwnął głową. Wendy uśmiechnęła się i weszła do środka, ale Aaron zatrzymał mnie jeszcze na sekundę. — Czy jest szansa, że gdy Landon zacznie być dupkiem, urwiemy się stąd?
— Jasne — wzruszyłem ramionami. — Co to za koleś?
— Powiedzmy, że znajomy z liceum…
Chyba rozumiałem co się kryło pod tym pojęciem.
— W takim wypadku, obiecuję, że jak dasz mi jakiś dyskretny znak to się urwiemy. Ja już coś wymyślę.
— Dzięki, Alan.
We dwójkę weszliśmy do zatłoczonego już pubu. Właściwie ciężko to było nazwać pubem. Bar był na świeżym powietrzu jak i wszystkie ławki, pomijając to, że nad nami znajdował się dach pokryty strzechą. Podtrzymujące go bale miały na sobie wyryte dawne wzory, które bardzo przypominały te od aborygenów. Z jednego z kątów machała do nas ponaglająco Wendy.
Przy stole siedziały tylko dwie osoby. Trevor i niedawno mi poznany chłopak — Jet. Zmarszczyłem czoło. Landona najwidoczniej jeszcze nie było.
— Alan, znasz Trevora. A to jest Landon…
Uniosłem brwi.
— Landon? A nie Jet?
— Jet to moje drugie imię — wyjaśnił. — Wolę je niż „Landon”. Za bardzo rymuje się z „Marlon”.
Przyjrzałem się mu uważnie.
— Marlon?
— Mój odwieczny rywal — wyjaśnił lekko. W jego oczach dostrzegłem coś niebezpiecznego. Brązowe włosy wyglądały jak po wybuchu granatu.
— Rymuje się też z „Aaron” — wtrącił mój przyjaciel. Landon przeniósł wzrok ze mnie na Aarona. Wytrzeszczył oczy i powstał.
— Aaron! — objął go mocno, a Aaron był wyraźnie tym zaskoczony. — Aaron! Nie wierzę! Ale się zmieniłeś!
— L—Landon! — odepchnął go od siebie. — Spokojnie. Dusisz mnie…
— Wow! Nie wierzę, że tu jesteś! Nie widziałem cię od liceum.
— I dobrze się stało…
Szatyn zaśmiał się wesoło i pozwolił nam wszystkim usiąść. Wyglądał na bardzo podekscytowanego.
— Dlaczego jesteś rywalem Marlona? — spytałem z ciekawością. — Marlona—syrena?
— Tak, tego samego. Marlon i te jego zapędy wodne. Nasza rywalizacja…
— O bracie — westchnął Trevor.
— Nie przerywaj mi, Byku — prychnął ostentacyjnie Landon i wrócił do swojej opowieści. — Nasza rywalizacja zaczęła się w liceum. Byliśmy z różnych liceów, ale rywalizowaliśmy ze sobą w corocznych zawodach sportowych. Wszystkie związane z wodą wygrywał on… Natomiast wszystkie związane z lądem, wygrywałem ja. Nie możemy się lubić — wzruszył ramionami i sięgnął po swój kufel piwa. — On i ja bardzo lubimy wygrywać w danych konkurencjach sportowych.
— Rywalizujecie w sporcie?
— Rywalizowaliśmy — poprawił uprzejmie. — Teraz jesteśmy na studiach i w ogóle innych miastach.
— Dobrze, Landon, wystarczy — wtrącił Trevor. — To fascynująca opowieść, ale tylko ty sobie ubzdurałeś teorię odnośnie lądu i morza. Marlon lepiej pływa. Przełknij to w końcu i pogódź się z prawdą.
— Takiego — warknął szatyn. — Jeszcze kiedyś się z nim zmierzę. Tyle, że teraz jestem strasznie zajęty…
— Co takiego robisz? — wtrącił Aaron. — Psujesz samoocenę innym?
Landon uśmiechnął się blado i podrapał się po głowie. Wyglądał na wyraźnie zakłopotanego. Wendy spojrzała na swojego brata z dezaprobatą, a chwilę później poprosiła go, aby pomógł jej przynieść piwo. Nawet tutaj słyszałem ich stłumione głosy drobnej sprzeczki.
— Słyszałem, że chodziłeś z Aaronem do liceum — zagadałem, aby przerwać ciszę.
— Taaa — pokiwał głową. — Jest młodszy o cztery lata no i… Jakoś tak wyszło. Nie przepadaliśmy za sobą. Dokuczałem mu.
Czyli moje podejrzenia się sprawdziły Landon Jet był jednym z dręczycieli Aarona w przeszłości.
— To nie fair.
— Teraz to wiem. Chodziłem z Wendy do klasy i w ogóle. Próbowała mi to wybić z głowy, ale… koleś zbierał żuki. Nie mogłem przejść obok tego obojętnie. Tym bardziej, że byłem kapitanem drużyny koszykarskiej. Status zobowiązywał…
Miałem kolejny powód, aby nie lubić Landona. Koleś lubił koszykówkę, której osobiście nie cierpiałem.
— W takim razie nie dziwię się, że będzie wobec ciebie niemiły — wzruszyłem ramionami jako wyraz podsumowania. Landon trochę posmutniał, ale nie dał się zbić z pantałyku. Kilka minut później wróciło do nas rodzeństwo.
Atmosfera była naprawdę nieciekawa, a więc po wypiciu jednego piwa, Aaron dał mi znać, że pora iść. Ponieważ mu to obiecałem, chciałem dotrzymać słowa.
— No dobrze — zacząłem. — Aaron. Musimy iść.
— Czemu? — zdziwiła się Wendy.
— Bo na nas pora — uśmiechnąłem się. — Aaron obiecał mi, że pokaże mi Harbour Bridge.
— Dzisiaj?
— Och. — Aaron podjął grę. — No tak, pamiętam.
— Oglądać most? — Landon uniósł brwi. — A co w tym ciekawego?
— Harbour Bridge jest wart przejścia się po nim — odparował Aaron, wstając z miejsca. — A poza tym Alan jest z Polski i warto mu pokazać kawałek świata.
— A co? W Polsce nie macie mostów — spytał złośliwie i uniósł brodę na znak wyzwania do pojedynku. Chciałem mu odpyskować, ale priorytetem było wyrwanie stąd Aarona. Uśmiechnąłem się jedynie do Landona na znak tego, że jeszcze do tej rozmowy wrócimy. Potem się pożegnaliśmy i opuściliśmy bardzo chłodny i przewiewny pub.
— Dzięki, Alan — odetchnął Aaron i przyłożył dłoń do serca. — Nie wytrzymałbym w towarzystwie Landona za długo.
— Chyba naprawdę musisz go nie lubić. To aż do ciebie nie podobne! Ty lubisz wszystkich.
— Jestem neutralny wobec wszystkich — poprawił mnie i zmierzwił włosy. — Landon jest symbolem tych wszystkich dręczycieli z liceum. Popsuł mi moje czasy nastolatka. Nie chcę go znać…
Szczerze współczułem Aaronowi, chociaż w przeszłości to i ja należałem do bandy, która pastwiła się nad młodszymi dzieciakami. Myśleliśmy, że nam wszystko wolno. Nie przyznałem się jednak do tego. Miałem nadzieję, że nikomu nie popsułem dzieciństwa.
— I tak sporo wytrzymałeś — pochwaliłem go. — To… co teraz?
— Chyba nie mamy wyboru jak przejść się po moście, prawda?
— Dla mnie bomba! Obserwuję go od kilku tygodni i jeszcze na nim nie byłem…
— Aaron! — usłyszeliśmy za sobą. Odwróciliśmy się niechętnie, bo wiedzieliśmy do kogo ten głos należał. Ku nam biegł Landon i zostawiał na piasku odciski swoich bosych stóp. W świetle słońca jego włosy wyglądały na prawie złote. Zatrzymał się raptownie, obsypując nas piaskiem. — Aaron…
— Czego chcesz, Landon?
— Chcę pogadać — zapewnił spokojnie. — Możemy się jakoś umówić?
— Nie wiem czy chcę się z tobą spotykać, Landon. Dobrze wiesz dlaczego…
Chłopak spojrzał na mnie niechętnie, ale ja nie pozwoliłem na utratę ogłady. Wypiąłem klatę i splotłem ręce na piersi. Wpatrywałem się w niego obojętnie niczym prywatny ochroniarz Aarona.
— Tak, wiem — przeniósł wzrok ze mnie na Aarona. — I tak chciałbym pogadać. Na osobności. Żeby cię do tego przekonać… proszę — sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zielony długopis. Wyglądał na stary i dawno nieużywany. Na jego skuwce doczepiona była ważka. — To twój długopis, pamiętasz? Kiedyś ci go zabrałem i…
Aaron na początku uniósł brwi i wpatrywał się w podarunek z podziwem, a potem przybrał obojętny wyraz twarzy.
— Wiem, że mi go zabrałeś — stwierdził sucho. — Na dodatek latałeś z nim po korytarzu krzycząc „przyjaciel Aarona”. Nie zapomniałem o tym…
— Dobra, Aaron, byłem dupkiem. Chcę to naprawić — jęknął i podsunął mu długopis pod nos. — Pozwól się zaprosić na piwo czy coś. Potem zadecydujesz czy chcesz mnie znać czy nie.
Aaron myślał intensywnie nad propozycją. Jego wzrok ponownie spoczął na starym długopisie, który powinien należeć do czternastolatka. Z wahaniem, ale w końcu Aaron przyjął długopis z powrotem, powodując tym samym uśmiech na twarzy Landona.
— Odezwę się. Może — rzucił niedbale Aaron, ale podarunek trzymał w dłoniach jak jakiś skarb. Landon skinął głową. Obrzucił mnie jeszcze raz niezadowolonym spojrzeniem, w którym dostrzegłem iskrę triumfu.
— Dzięki, Aaron. To wracam do twojej siostry. Muszę jej tyle opowiedzieć! Może i tobie tyle opowiem? — mrugnął do niego i założył ręce za głowę. — Trzymajcie się!
Obrócił się na pięcie i pobiegł w stronę pubu. Staliśmy tak z Aaronem jeszcze chwilę i spojrzeliśmy na siebie, unosząc brwi.
— Dziwny koleś.
— Landon jest ewenementem, to pewne — przyznał Aaron, ale uśmiechnął się do zepsuje ważki na długopisie. — Myślałem, że go wrzucili do zatoki. Zawsze lubiłem nim pisać testy.
Zaśmiałem się.
— Wpuszczali cię z tym na salę?
— Zabawne…
Schował długopis do kieszeni i ruszyliśmy dalej w stronę mostu. Był on mi bardzo dobrze znany z telewizji, gdy cała Europa oczekiwała nadejścia Nowego Roku, a Australia już świętowała. Zdjęcia z transmisji pokazywały most z którego wystrzelają setki lub nawet tysiące kolorowych fajerwerków rozświetlając nocne niebo. Nie mogłem się tego doczekać, bo całe to widowisko miałem obejrzeć za trochę ponad miesiąc. Chociaż wcale nie czułem nadchodzącego Nowego Roku — słońce, ciepło i lato wyraźnie temu zaprzeczały.
— Moja siostra znów zaczęła się interesować Talią. — Aaron niedbale poruszył jakiś temat. — Przepraszam, że nasłałem ją na ciebie z samego rana. Potrafi być bardzo upierdliwa, gdy czegoś chce…
— Nic się nie stało — machnąłem ręką. — W sumie sporo z nią o tym gadałem. O Talii, nie o nachodzeniu mnie. A co ty sądzisz o Talii?
Aaron wzruszył ramionami.
— Nigdy mnie to specjalnie nie interesowało.
— Naprawdę?
Ponownie wzruszył ramionami.
— Im mniej człowiek o nich wie tym mniej zmartwień i plotek. Nie chcę się w to mieszać. Talia niech sobie będzie, ale nie wszyscy będą do niej należeć.
— A czytałeś dzisiejszy artykuł?
— Tak — pokiwał głową. — No cóż, to tylko udowadnia, że im mniej wiem tym dla mnie lepiej.
— Podziwiam twój brak zainteresowania!
— A ja podziwiam twoje nadmierne zainteresowanie. W końcu i tak za jakiś czas wracasz do Polski — zauważył słusznie i uśmiechnął się blado. — Do Krakowa, tak?
— Tak. Kraków — podrapałem się po głowie. — Cholera, masz rację! Niedługo będę wracał do Polski.
— Wiem. Czy musimy dzisiaj iść na ten most?
— Hę? A co jest? Coś nie tak?
Aaron zamyślił się chwilę.
— Nie mam siły. Spotkanie z Landonem mnie wyczerpało. Chcę wrócić do domu i popisać tym długopisem — zażartował. — Obiecuję ci, że jeszcze przed Nowym Rokiem odwiedzimy most.
Spojrzałem na stalową konstrukcję, która rosła w oczach z każdym krokiem.
— No dobra. Ale chcę mieć twoją obietnicę na piśmie.
Aaron uśmiechnął się delikatnie i wyciągnął z kieszeni mały notes. Wyrwał z niego kartkę i przy użyciu świeżo co odzyskanego długopisu, który się zacinał, napisał swoją obietnicę i mi ją wręczył. Uśmiechnąłem się do niego szeroko.
— Trzymam za słowo. I mam dowód! — pomachałem mu kartką przed twarzą.
— Spokojnie, Alanie — wrócił do swojego cichego i opanowanego tonu. — Dotrzymuję obietnic.
— Najważniejsze, że wydostaliśmy się z otoczenia Landona — zauważyłem, gdy kierowaliśmy się w stronę metra.
Aaron westchnął lekko.
— I tak kierujemy się w głąb lądu, a więc przed nim nie uciekniemy. Lądowa część Australii to jego królestwo.

***

Ktoś załomotał w moje drzwi z taką siłą, że spadłem z mojego łóżka. Jęknąłem boleśnie i przetarłem twarz.
— Tak!? — ryknąłem.
— Wendy!
— Wendy…? — powtórzyłem do siebie i dźwignąłem się z ziemi. Zgarnąłem jakieś bokserki i otworzyłem jej drzwi, bardzo zaspany.
— Al… och — przerwała i mi się przyjrzała. — Wow, masz ich sześć — zamrugała oczami, gdy przeleciała wzrokiem po moim ciele i zatrzymała się na mięśniach brzucha.
— O co chodzi Wendy?
— Mogę wejść?
Przyjrzałem się jej podejrzliwie, ale bez słowa ją wpuściłem. Zamknąłem drzwi i spojrzałem na zegarek. Było kilka minut po siódmej. Przeciągnąłem się i założyłem na siebie spodenki i koszule. Wolałbym teraz być w łóżku…
— Kawy?
— Nie, dziękuję — pokręciła głową. — Alan, chcę abyś mi pomógł.
 — Z czym?
— Z Talią.
Spojrzałem na nią całkowicie zaskoczony.
— Talią?
— Tak. Wydajesz się znać Clinta.
— Znać to za dużo powiedziane — prychnąłem. — Spotkałem go trzy razy i żałuję każdego spotkania.
— On jest liderem Talii.
Przyjrzałem się jej uważnie.
— Mówiłem ci to już
— Ale ja mam pewność — nacisnęła. — Dowiedziałam się również czegoś innego.
— Czego?
— Jest czwórka liderów, jak mówiłeś. Każdy odpowiada kolorowi karty — Kier, Karo, Trefl i Pik. Trefl i Pik to faceci, a Kier i Karo to dziewczyny.
— Dziewczyny? — zdziwiłem się. — Nie żebym dyskryminował, ale wydawało mi się, że tym narkotykowym biznesem kierują tylko faceci.
— Nie — usiadła na moim, nie pościelonym, łóżku. — Ponadto, skład liderów się zmienił.
— Jak to?
— Kilka lat temu Talią rządzili inni ludzi niż ci co rządzą teraz. A przynajmniej część się wymieniła.
— Skąd to wszystko wiesz?
— Mamy swoje źródła, Alan — wyjaśniła. — To źródło… napisało wczorajszy artykuł.
— Co!? Znasz tę osobę!
— Okazuje się, że znamy. Nie mogę ci powiedzieć kto to — dodała z bólem w głosie. — Jednak możemy dorwać jedną z liderek. Dlatego przyszłam prosić cię o pomoc.
— Nie rozumiem…
— Jest szansa na zdemaskowanie jednego z liderów.
— Dlaczego nie zawiadomicie policji…?
— Bo policja jest przekonana, że to legenda miejska i szukają nie tam gdzie trzeba. Jest naprawdę spora szansa na to, że uda nam się dowiedzieć czegoś więcej o Talii i zdemaskować ich liderów. A to już będą poważne dowody i możliwość zgłoszenia się na policję…
— Dobra, dobra — przerwałem jej. — Co ja mam z tym wspólnego?
— Musimy zastawić na nią pułapkę. Dowiedzieliśmy się, że plaża niedaleko hotelu w którym pracujesz to jedno z miejsc spotkań liderów.
Moje serce zabiło bardzo szybko. Wizja zdemaskowania Talii była kusząca, ale wiązało się to z wielkim ryzykiem. Morderstwo, narkotyki… oni byli niebezpieczni. Ale mogłem mieć swój udział w tym wszystkim. A moja wrodzona ciekawość i chęć działania nie pozwalała mi teraz przestać.
— Mówisz w liczbie mnogiej…
— Jest nas trójka. Pomyślałam, że możesz się nam przydać. W końcu byłeś żywo zainteresowany Talią.
— Chcecie zdemaskować liderów?
— Całą czwórkę. Clint sam w sobie jest bezwartościowy, ale jeżeli udowodnimy, że faktycznie jest ich czterech… Talia upadnie.
— Skąd ta pewność?
— Talia trzyma się tylko dzięki liderom — powstała z łóżka i zaczęła krążyć wokół stołu. — Liderzy to podstawa. Nie ma ich, nie ma Talii.
— Czy ty coś knujesz z Trevorem i Landonem? — uniosłem brew.
— Widzisz. Jesteś całkiem bystry. Potrzebujemy cię.
— A co z tobą? Nie wracasz do Perth?
— Wrócę, ale na Boże Narodzenie powrócę. Dbaj przez ten czas o Aarona — poprosiła. — Nie jest w to wplątany tak jak ty czy ja. Niestety znamy jednego z liderów i… jest jeszcze coś.
— Co takiego?
— Skłamałam, gdy mówiłam, że nie interesowałam się Talią za czasów studiów. Prawdę mówiąc byłam nimi bardzo zainteresowana — wyrzuciła z siebie z bólem i smutkiem. — Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej, ale potem zabili tę studentkę i to był jasny sygnał… — zamilkła. — Nie chcę, aby Talia dalej rządziła w mieście. To musi się skończyć! Tym razem nie stchórzę!
Wpatrywałem się w nią kilka chwil. Pokiwałem głową. Nie miałem nic do stracenia i ta myśl bardzo mnie zabolała.
— Pomogę wam. Co mam robić?
Wendy uśmiechnęła się szeroko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz