sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 11 - Morze i ląd


ROZDZIAŁ 11
Morze i ląd


Znów byłem w Sydney. Znów musiałem zmierzyć się ze swoimi problemami. Tych kilka dni z dala od niego było dla mnie niezłym sposobem na naładowanie baterii. Na kilka spraw spojrzałem pod innym kątem i byłem teraz pewien, że potrafię znaleźć rozwiązanie.
Nieważne jednak jak bardzo chciałem się spotkać z Oliwerem, musiałem odpracować swoje braki na stanowisku ratownika. Trevor, tym razem bardzo zdenerwowany, od razu przywitał mnie naganą, a potem odesłał do szatni.
— Ojcowskie humorki — prychnąłem pod nosem. Nie musiał się na mnie drzeć. Sam dał mi wolne. Zauważyłem, że Trevor jest teraz mieszaniną emocji. Potrafił się zachowywać słodko i uroczo, a chwilę później zabijał wzrokiem. Nie wiem czemu tak się działo, ale rodzicielstwo mogło go przerastać.
— Prosiłem, abyś tu nie przychodził — usłyszałem podenerwowany głos Trevora. Właśnie zakładałem swoją koszulkę, gdy ten strzępek rozmowy do mnie dotarł. — Przecież mieliśmy się spotkać na mieście…
— Tak, ale…
— Bez „ale” — syknął. — Oni mogą mnie dalej obserwować. Jeżeli ja wpadnę to i ty wpadniesz.
Głośne westchnięcie niezadowolenia było jedyną odpowiedzią, po której nastąpiły szybkie kroki i trzask drzwi. Przełknąłem ślinę, gdy zdałem sobie sprawę, że nie powinienem tego słyszeć. Dokończyłem ubieranie się, gdy zza szafek wychylił się Trevor. Był wyraźnie zdenerwowany i zaskoczony.
— Alan? Co ty tu robisz?
— Sam mnie tu wysłałeś, szefie…
Zawahał się chwilę, a potem obrócił i opuścił pomieszczenie. Nie chciałem być specjalnie ciekawski, ale… Trevor spotykał się z kimś z kim nie chciał się spotkać publicznie? I miałby wpaść? O co chodzi…?
Pobyt w Sydney był dla mnie jedną, wielką zagadką. Działo się tyle, że prawie wariowałem i gubiłem się w swoich myślach. Na szczęście dzisiaj mogłem rozwiązać jedną ze spraw. Oliwer zgodził się na spotkanie.
Najpierw jednak - obowiązki. Miłą odmianą po niesympatycznym Trevorze była słoneczna Heather, która przyniosła mi żelki i razem je jedliśmy siedząc na basenie z nogami w wodzie. Opowiadała mi co się działo w trakcie mojej nieobecności. Ominęła mnie akcja ratownicza, bo jedna kobieta nagle zemdlała od słońca i wpadła do basenu. Uratował ją Trevor i zrozumiałem dlaczego był taki zły. Szef nie miał lekko.
— I to tyle jeżeli chodzi o Perth — zakończyłem własną historię. — Wróciłem tutaj razem z Wendy. To ta starsza siostra Aarona.
— Och, chciałabym poznać tego Aarona! Ostatnio tyle o nim mówisz…
Zarumieniłem się, gdy do mnie to dotarło. Faktycznie zacząłem się łapać na tym, że wspominam nasze polowanie na robaki i często przytaczam słowa Aarona.
— Erm… chcesz go poznać? Serio?
— Jasne! To musi być twój dobry przyjaciel, prawda?
Nie wiedziałem jak jej na to odpowiedzieć. Nie wiedziałem kim był dla mnie Aaron. Na pewno dobrym znajomym, ale czy przyjacielem?
— Pogadam z nim.
Heather uśmiechnęła się promiennie, a potem skoczyła do wody, ochlapując mnie przy tym.
Po skończonej pracy pognałem do domu, aby się wykąpać. Chciałem być jak najświeższy przed Oliwerem. W końcu, po prawie dwóch tygodniach milczenia, postanowił ze mną porozmawiać. A raczej - ja naciskałem na spotkanie.
Usiadłem na łóżku i czekałem na niego. Spóźniał się. Może zrezygnował? Już chciałem do niego zadzwonić, gdy usłyszałem kroki na schodach i ktoś zapukał do moich drzwi. Dotarłem tam w podskokach i je otworzyłem.
Stęskniłem się za nim. Za jego falowanymi, jasnymi włosami. Za lekko zmrużonymi oczami, które kryły w sobie prawdziwe szafiry. Za jego wyrazem twarzy — spokojnym, opanowanym z nutą ciekawości świata.
— Oliwer — wysapałem z siebie.
— Alan — odpowiedział ponuro. — Chciałeś się spotkać?
— Tak! — zrobiłem mu przejście i zaprosiłem do środka. — Wchodź, śmiało.
Oliwer niepewnie zrobił kilka kroków jakby się zastanawiał nad tym czy jeszcze nie wybiec. Jednak szybko zamknąłem za nim drzwi i poprowadziłem dalej. Serce biło mi jak oszalałe.
— O co chodzi? — spytał ponuro.
— Czy ty… i Marlon…?
— Nie. Rozmawialiśmy raz, ale Marlon dalej… — przełknął ślinę. — On potrzebuje czasu. Czemu mu powiedziałeś coś takiego?
— Bo sam mi to powiedziałeś — przypomniałem. — Nie kochasz go.
Dobrze wiedziałem o czym teraz pomyślał. Jakie zdanie chciał powiedzieć, ale nie lubił się powtarzać. Jego oczy mi to powiedziały, a mnie zabolało serce.
— Nie wiem co się ze mną dzieje, Alanie — wyznał szeptem. — Nie wiem… Chciałem być z Marlonem, ale… zawsze miałem tyle wątpliwości, a potem pojawiłeś się ty i tylko je powiększyłeś, a…
Nie wytrzymałem. Nachyliłem się ku niemu i pocałowałem go. Nie wiedziałem co mną kierowało, ale żądza i pragnienie znów dało o sobie znać. Stał tu, był tu… Przerwałem i odsunąłem się, zaskoczony tym, że nie stawiał oporu. Oliwer wpatrywał się we mnie przez kilka sekund. Oddychał spokojnie, ale w oczach dostrzegłem niepewność.
Chciałem wykorzystać to, że mnie nie odtrącił i pocałowałem go raz jeszcze. Kolejny raz mnie nie odtrącił, a więc wydał nieme pozwolenie na to, abym kontynuował. Teraz chciałem go bardziej niż kiedykolwiek.
Gdy oddał pocałunek zakręciło mi się w głowie i objąłem go jak najszybciej, aby nie uciekł. Próbowałem wyczuć odrobinę alkoholu, ale nic takiego nie czułem. Nie był pijany ani nic z tych rzeczy. Po prostu był tu, całował mnie, pozwalał mi na tę pieszczotę.
Przesunęliśmy się w stronę łóżka i usiedliśmy na nim. Czułem jego ciepłe usta, jego proszący o więcej język. Jęknąłem cicho i popchnąłem go delikatnie, aby móc się na nim położyć. Zacząłem mu rozpinać guziki. Po każdym sukcesie nagradzałem jego bladą klatkę piersiową pocałunkiem. Potem wróciłem na górę i całowałem jego szyję.
— Alan — jęknął cicho, nieśmiało. Bał się, że ktoś może go usłyszeć. Uśmiechnąłem się zadziornie i ugryzłem go w obojczyk. Jęknął. Lubiłem to jak jego ciało reaguje na mój dotyk. Przejechałem dłonią po jego klatce piersiowej i chwyciłem w dłoń wybrzuszenie na jego spodenkach. Sapnął mi prosto w usta.
Jego włosy łaskotały przyjemnie moje czoło, gdy znów się z nim całowałem, zgarniając zachłannie jego każdy oddech połączony z przyjemnością. Pachniał miętą, wyczuwałem też odrobinę słonego zapachu. Tu naprawdę wszystko było słone…
Wsunął swoje chłodnie dłonie pod mój t—shirt i masował mój tors. Wyczuwałem jego drżące dłonie i wahanie. Kilka razy próbował go ze mnie zdjąć, aż w końcu nie wytrzymałem i mu pomogłem. Znów zetknęliśmy się naszymi ciepłymi torsami, tym razem nie było między nami nic.
— Alan — jęknął ponownie, tym razem bez strachu. Jego usta mnie zawołały, a więc przybyłem jak najszybciej. Rozpiąłem pasek od swoich spodenek nie wierząc, że to się dzieje. W końcu Oliwer wybrał mnie. Moje serce biło najszybciej jak to było możliwe. Jeszcze dla nikogo tak szybko nie było.
Jego blade wygięte ciało było najlepszą nagrodą za te dwa miesiące niepewności. Miałem je dla siebie i nikt nie mógł go mieć poza mną. Ideał, który ujrzałem wtedy na plaży, był tu. Zapragnąłem go wtedy tak bardzo, że nikt i nic nie mogło mi go wybić z głowy.
— Aaron — szepnąłem cicho, wiedząc, że wymawianie jego imienia nakręci go tak samo jak mnie i…
Oliwer zatrzymał się i poczułem jak mnie odpycha zdecydowanym ruchem ręki. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem i wypiekami na twarzy
— Nie wierzę. — Oliwer pokręcił głową i z siłą o jaką bym to szczupłe ciało nie podejrzewał, odtrącił mnie tak mocno, że się przeturlałem po łóżku. — Nie wierzę!
— Oliwer! — wyciągnąłem ku niemu rękę i uklęknąłem na łóżku. — Oliwer! Oliwer…!?
— Nie mogę uwierzyć w to co robisz, Alanie. — Z oburzeniem zgarnął koszulę i zaczął zapinać guziki drżącymi palcami. Już nie z ekscytacji, a ze zdenerwowania.
— To nie tak, Oliwer! Przecież wiesz, że chcę cię odkąd cię poznałem…
— Czyżby? — warknął. Poddał się i nie dopiął guzików. Spojrzał na mnie oskarżycielsko. — Mój związek wisiał na włosku, prawie się z tobą przespałem, a ty…? — pokręcił głową. — Przepraszam, Alan, ale czy ty się puszczasz z połową Sydney?
— Co? Nie!
— Bo wyglądasz na taką osobę! — ryknął. Przełknąłem ślinę i zamilkłem. — Czy ty wiesz czym są uczucia czy tak się po prostu nimi bawisz?
— Oliwer, nie wiem co się stało. Jesteś tylko ty — przerwałem mu szybko. — Odkąd tu jestem, ty jesteś dla mnie najważniejszy. Spędzam noce i dnie myśląc o tobie, zatracam się, gdy widzę twoje oczy. Idę za tobą nawet tam gdzie był Marlon, którego szczerze nie lubię! Tylko blisko ciebie i…
— Alan. — Teraz to on mi przerwał. Bardzo spokojnym głosem. — Między nami nigdy nic nie będzie. Obawiam się, że nigdy nic nie było. Pojawiłeś się i zepsułeś mój związek. Nie potrafię powiedzieć Marlonowi, że go kocham. Nie chcę go okłamywać, ale teraz już wiem jedną rzecz — zamilkł na chwilę. Oddech mu wrócił do normy. — On nigdy by tak ze mną nie postąpił. Nie oszukałby mnie, aby zaspokoić swoje egoistyczne pobudki i dlatego właśnie… to on jest dla mnie najważniejszy. Nie ty.
— Oliwer…
— Miałem nadzieję, że chcesz to naprawić.
— Hej! Sam wlazłeś mi do łóżka! Pocałowałem cię i…
— I co? — uniósł brew. — I mówisz imię innego chłopaka? Tak to działa? Jeżeli chciałeś mi dać nauczkę, oficjalnie melduję, że ją dostałem. Już ci nie zaufam, Alanie.
— Kurwa no! — warknąłem i powstałem z łóżka. Stanąłem przed nim. Byłem wyższy o prawie głowę, ale Oliwer się nie skulił. Hardo patrzył mi w oczy. — Nie rozumiem cię, Oliwer! Marlon też nie! Ty sam siebie rozumiesz?
— A ty? — odpowiedział. — Rozumiesz siebie i to czego chcesz? — spytał z uśmiechem.  — Bo ja już wiem. A ty? — przyłożył chłodną dłoń do mojej piersi. — Twoje serce bije, ale dla kogo?
Oddychałem ciężko i próbowałem wziąć się w garść. Jeszcze kilka chwil temu byłem z nim w łóżku, a teraz nasza rozmowa zmierzała do ostatniej w naszym życiu. Dlaczego wypowiedziałem nie to imię? Nawet nie lubię Aarona. Jasne, jest dobrym kumplem, ale nigdy nie myślałem o nim jak o Oliwerze.
— Żądza — westchnął blondyn i opuścił dłoń. — To tobą rządzi, prawda?
— Nie…
— Jak najbardziej tak. Zakochałeś się kiedyś w kimś, Alanie?
Milczałem przez jakiś czas.
— W tobie…
Oliwer pokręcił głową.
— Sam w to nie wierzysz.
— Jesteś dla mnie idealny!
— Nikt dla nikogo nie jest idealny — sprzeciwił się Oliwer. — Nie ma ideałów, Alan.
— Nie rozumiesz — odwróciłem twarz i spojrzałem za okno. Dzień powoli dobiegał końca. — Nie rozumiesz…
— Czego?
Uniosłem dłoń, aby ją chwilę później opuścić.
— Przyjechałem do Sydney… do Australii bo dowiedziałem się czegoś strasznego — zacząłem tłumaczyć. W gardle stanęła mi wielka gula przez którą prawie nie mogłem mówić i oddychać. — Miał to być mój wyjazd w ramach gap year. Skończyłem studia i… — pociągnąłem nosem. — Po tym co się wydarzyło ten wyjazd miał być… ucieczką. Sześć miesięcy po drugiej stronie kuli ziemskiej? Idealny czas, aby… zastanowić się.
— Co takiego się wydarzyło? — spytał cicho Oliwer. Podziwiałem, że dalej tu był i zadał to pytanie z wyraźną troską.
— Nieważne — odpowiedziałem. — Chciałem… uciec. Zmienić wszystko.
— Alan — poczułem jego dłoń na moim ramieniu. Otarłem dyskretnie łzy z oczu. — To tym bardziej potwierdza to co powiedziałem. Chciałeś uciec… chciałeś się zakochać i zrobiłeś to na siłę. Przecież sam to wiesz — uśmiechnął się delikatnie. — Nie kochasz mnie. I to nie na takiej zasadzie jak ja Marlona. Ty po prostu do mnie nie czujesz nic, a bardzo chcesz wierzyć, że jest inaczej.
— Kurwa, Oliwer… — warknąłem i wytarłem nos. — Kurwa…
— Alan — zaczął powoli. — Wiem, że… sytuacja między nami jest cholernie pokręcona. Prawdopodobnie nigdy już tego nie odkręcimy. Prawdopodobnie jest to najdziwniejsza sytuacja na ziemi, ale… jeżeli chcesz pogadać…
— Kurwa, jesteś za miły…
— Wiem. Mówiłeś mi to już na początku znajomości — uśmiechnął się lekko. Parsknąłem śmiechem i nabrałem powietrza. Spojrzałem w sufit i zdałem sobie sprawę, że stoję przed nim z rozpiętymi spodniami i bez koszulki. Niemrawo sięgnąłem po odzienie i zapiąłem pasek.
— Przynajmniej ze sobą rozmawiamy — rzuciłem ponuro.
— Przynajmniej. Teraz czeka mnie o wiele trudniejsza rozmowa — uśmiechnął się blado. — Przykro mi, Alan.
Pokiwałem głową i nie patrzyłem mu w oczy. Pożegnaliśmy się krótkim uściskiem, ostatni raz skosztowałem zapachu jego włosów, a potem odszedł. Dźwięk zamykających się za nim drzwi był jednym z najgorszych jakie słyszałem.
Nie wiedziałem co się ze mną działo? Nie czułem nic… Spodziewałem się po sobie innej reakcji, gdy ten moment miał nadejść. Oczywiście wyobrażałem sobie, że będę z Oliwerem, ale brałem i to pod uwagę. Moją klęskę. Oliwer nie będzie mój. Nigdy nie był mi przeznaczony i niestety musiałem mu przyznać rację. To co czułem do Oliwera było zaledwie cieniem prawdziwego uczucia.
Zagubiony w tym wszystkim opadłem na łóżko, a łzy poleciały z moich oczu. Nie mogłem uwierzyć w to co się działo. Nie łkałem. Nie jęczałem. Nie przeklinałem. Ale wpatrując się w biały sufit, nie mogłem powstrzymać łez, które zostawiały za sobą słony ślad. Za dużo… za dużo udawania.

***

Spacer z samego rana wydawał się być absurdem. Ale coraz bardziej poznawałem samego siebie. I dobrze wiedziałem, że istnieje tylko jedna rzecz, która mogła mnie uspokoić. Woda.
A ponieważ mieszkałem w Sydney, miałem jej pod dostatkiem. Ledwo świtało, a już robiło się ciepło i duszno. Zaspane twarze ludzi mijały mnie, ale nie przyglądałem się im. Bałem się, że spojrzą na mnie i ujrzą wrak człowieka.
Na plażę dotarłem bardzo szybko. Cieszyłem się, że dzisiaj w pracy miałem popołudniową zmianę, bo mógłbym być absolutnie nieprzydatnym ratownikiem. Dostałbym tylko od Trevora, a potem czułbym się jeszcze gorzej.
Odrzuciłem torbę na piach, rozebrałem się do kąpielówek i wlazłem do chłodnego oceanu. Ta woda działała na mnie o wiele lepiej niż prysznic. Poczułem się o wiele lepiej, gdy tylko jedna z fal przykryła mnie i musiałem zanurkować. Tutaj mogłem naprawdę oddychać. Pod wodą. Jak ryba.
W tej ciszy mogłem się chwilę zastanowić. Zamyślić. Nie docierały do mnie odgłosy miasta ani ludzi, którzy już zbierali się na plaży, aby zająć dobre miejsca. Gdy się wynurzyłem czar prysł, a więc zanurkowałem raz jeszcze.
Oliwer i ja to przeszłość. Ale czemu? Kto jest moją miłością? I czy kiedykolwiek ją znajdę? Bo jak na razie to idzie mi wyjątkowo do dupy… I to w tym negatywnym sensie. Ciężko jest przeklinać, gdy jest się gejem. Coś jest do dupy to wcale nie musi być aż takie złe…
O czym ja myślę?
Wynurzyłem się o przejechałem dłonią po włosach. Ciepłe słońce natychmiast ogrzało moje ciało. Przełknąłem ślinę i otworzyłem oczy. Na plaży przede mną stał Marlon z nogami zanurzonymi do łydek. Obserwowaliśmy się kilka chwil. Nie wiedziałem czemu, ale zadrżałem ze strachu. Chciał mnie uderzyć? Chciał mnie utopić? Z nim i jego muskularnym ciałem nie miałem szans.
— Cześć — rzucił w końcu zagłuszony przez fale.
— Cześć — odpowiedziałem. Zrobiłem kilka kroków ku niemu, ale dalej trzymałem się w bezpiecznej odległości. Był ode mnie odrobinę niższy, ale dobrze wiedziałem jaki jest silny i sprawny. — Co tu robisz?
— Spaceruję — wyjaśnił. — Wydawało mi się, że ciebie widzę. Chciałem się… przywitać, ziom.
— Aha — mruknąłem. — Słuchaj, wiem, że chcesz mnie uderzyć, więc zrób to szybko…
— Uderzyć? — zdziwił się. — No co ty, ziom? Jestem pacyfistą. Nie biję się z ludźmi.
— Przynajmniej jeszcze uznajesz mnie za człowieka…
— Przyznam, że jestem nimi trochę rozczarowany, ale… — pokiwał głową. — Wczoraj rozmawiałem z Oliwerem. Opowiedział mi dokładnie co się stało i… dziękuję.
— Dziękujesz? — powtórzyłem. Teraz na pewno chciał mi coś zrobić. — Co planujesz?
— Nic takiego — wzruszył ramionami. — Dzięki tobie w końcu z nim porozmawiałem.
— I jesteście razem?
— Nie — pokręcił głową. Wyprostowałem się i zamrugałem oczami.
— Jak to?
— Stwierdziliśmy, że musimy… dać sobie chwilę przerwy. Dużo się wydarzyło, ziom. Będziemy przyjaciółmi, ale wiele, naprawdę wiele musimy u siebie uporządkować — uśmiechnął się blado, ale widać było, że miał nadzieję na szczęśliwe zakończenie. — Dlatego dzięki, ziom. Dzięki tobie przebrnęliśmy przez tę rozmowę i…
— Nie chcesz być z Oliwerem? — przerwałem mu, bo zaczęło się robić za słodko.
— Chcę. Marzyłem o tym od szesnastego roku życia. Dwa miesiące mnie nie zbawią. Chcemy poważnie porozmawiać na Nowy Rok. Kto wie? Może przerwa nam pomoże? Ustaliliśmy, że żadne nie będzie się spotykało z nikim innym, więc… Podejmiemy decyzję za jakiś czas — uśmiechnął się szeroko. — I znów mogę z nim rozmawiać! Brakowało mi jego głosu przez dwa tygodnie…
Niespecjalnie byłem szczęśliwy z tego powodu, że naprawiałem związek Oliwera. Marlon działał na mnie drażniąco, ale jeżeli Oliwer miał być szczęśliwy? Chyba na to zasłużył. To ja raczej powinienem umrzeć samotnie wśród kotów.
W odpowiedzi uśmiechnąłem się do Marlona i wyszedłem z wody. Ona kroczył za mną. Zastanawiałem się czego jeszcze chce? Odprowadził mnie do mojego ręcznika, a potem pożegnał się ze mną. Obserwowałem go przez jakiś czas, aby dowiedzieć się, że idzie do budki Mike’a, aby wziąć swoją deskę. Będzie surfować. Oliwer razem z nim?
Opuściłem plażę i ruszyłem w głąb lądu.
Przemierzałem ulice i dotarło do mnie, że jeszcze nic dzisiaj nie jadłem. W sumie ściskało mnie w żołądku tak mocno, że chyba nie mógłbym teraz nic przełknąć. Moje nogi zaprowadziły mnie wprost do parku. Tam usiadłem w cieniu drzewa, pod którym kiedyś siedziałem z Heather i jedliśmy sushi.
Hmm… ląd nie był zły. Tu też mogłem posiedzieć w ciszy. Z dala od zgiełku miasta i ludzi. Uspokoić się, wyciszyć. Morze za bardzo kojarzyło mi się z Oliwerem i Marlonem. Rozumiałem, nie mogę z nimi być. Chociaż kiedyś bardzo chciałem, przegrałem. Morze nie należało już do mnie.
Czułem się jakbym się obudził w trakcie trwania pięknego snu. Byłem rozgoryczony i wściekły na to, że nie trwał dłużej. Teraz jednak musiałem wstać i zmierzyć się z rzeczywistością. A rzeczywistość była taka, że od pięciu miesięcy się okłamuję. Byłem w rozsypce i potrzebowałem kogoś kto mnie złoży. Gdzie byłeś? I kim byłeś?
Może nie warto szukać na siłę? Hej! To jest to! Moja przyjaciółka w Polsce miała na studiach dwóch beznadziejnych chłopaków, którzy okazywali się być chamami. A kiedy stwierdziła, że to wszystko pierdoli, pojawił się „on”. Ten wybranek. Chyba pójdę w jej ślady…
Dźwignąłem się z trawy i stwierdziłem, że czas poszukać miłości tu. Na lądzie. A właściwie jej nie szukać. Sama się pojawi.
Z trochę lepszym humorem wróciłem do centrum, aby w końcu zjeść śniadanie.

***

— No jesteś nareszcie! — Nikt nie cieszył się tak na mój widok jak Heather. Uśmiechnąłem się do niej, gdy tylko pojawiłem się na basenie. Wstała z leżaka i przytuliła mnie mocno. — Boże, ale tu nudno bez ciebie!
— W tak ekskluzywnym hotelu może być nudno? — zażartowałem. — Już jestem i będę tu do dziesiątej. Jakieś plany na wieczór?
— Umówiłam się ze znajomą — machnęła ręką. — Mamy się spotkać na drinka, ale wrócę do ciebie. Ktoś tu pływa o dziesiątej?
— Pijani dorośli — pokiwałem głową. — Nieciekawy widok.
Zachichotała i przeciągnęła się. Nagle coś przykuło jej uwagę. Uniosłem wzrok, aby dowiedzieć się co też zainteresowało moją przyjaciółkę. Okazało się, że wpatruje się w Trevora, który wyraźnie niezadowolony rozmawia z jakimś mężczyzną. Był wysoki, szczupły i miał długie, brązowe włosy. Brązowe oczy nadawały mu czegoś groźnego. Mówił o czymś szeptem.
— Przystojniak — stwierdziła Heather. — Kim jest ten koleś?
— Hm? Nie wiem. Trevora znasz, ale ten drugi…
— Przywitajmy się! — zaproponowała uradowana i w podskokach dotarł do tamtej dwójki. Zaśmiałem się. Heather musiał naprawdę się spodobać. Ruszyłem za nią spokojniejszym krokiem.
— Och! Heather! — Trevor wyglądał na zaskoczonego, mimo iż dziewczyna była tu codziennie. — Nie zauważyłem cię…
— Nic nie szkodzi — spojrzała pytająco na nieznajomego. — A ty jesteś…?
— Jet — wtrącił Trevor. — Mój przyjaciel, Jet.
Chłopak uśmiechnął się krzywo.
— Jestem Jet — przywitał się uściskiem dłoni najpierw z Heather, a potem ze mną.
— Dziwne… wydawało mi się, że gdzieś cię już widziałam — rzuciła zamyślona.
— Wiele dziewczyn mi to mówi — uśmiechnął się drapieżnie. Trevor rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
— Jestem Heather — poinformowała. — A ten tu seksowny ratownik to mój przyjaciel — Alan.
— Czy ja wiem czy seksowny? — zastanowił się na głos Jet, gdy uścisnęliśmy sobie dłonie i roześmialiśmy się. — Nie wyglądasz na Australijczyka.
— Jestem z Polski. Pracuję tutaj.
— Och! Polak! — uśmiechnął się szeroko. — Znam kilku. Bardzo ciekawi ludzie.
— Jet — wtrącił niecierpliwie Trevor. — Powinniśmy już iść.
— A no tak! Twoja baby na ciebie czeka. Który to już miesiąc?
— Dziewiąty.
— Och, Trevor! Niedługo będziesz ojcem — pisnęła Heather. — Pokażesz nam zdjęcia bobaska?
— Jasne, Heather — uśmiechnął się do niej. — Powinniśmy iść, Jet. Jak to mówisz „baby”, będzie się gniewać... Ugotowała dla ciebie kolację.
— Och! Nigdy nie odmówię kolacji! Do zobaczenia Heather, Alan. Miło było was poznać.
— Wzajemnie, Jet.
Trevor i jego przyjaciel opuścili baseny, a wszystko teraz spoczęło na mojej głowie. Z dużo większą uwagą niż zwykle obserwowałem basen i gości. Heather użyczała mi swojego spojrzenia do około ósmej.
— No dobrze, na mnie już czas — przeciągnęła się z zadowoleniem. — Drinki wzywają. Papa, Alanku — pocałowała mnie w policzek. — Opiekuj się dorosłymi.
— Będę — obiecałem i wyszczerzyłem zęby. Uśmiechnęła się i wróciła do hotelu, a ja gwizdnąłem na młodą parę, która wygłupiała się krawędzi basenu.

***

— Mówiłam ci, że tak to się skończy — prychnęła Delilah, pijąc piwo. — Mówiłam? Mówiłam.
— Mówiłaś. Zamknij się — warknąłem. — Źle się czuję…
— I dobrze! Zasłużyłeś sobie na to — wzruszyła ramionami. — Jest jedna złota reguła: nie ingeruj w związki.
— Taaa… teraz już wiem czemu jest złota — westchnąłem ciężko. — Czy jest ktoś na tym świecie kto mnie naprawdę kocha?
— Och. — Delilah prawie się wzruszyła. — Nie pierdol. Zawsze są takie osoby. Większy lub mniejszy stopień miłości, ale są…
— Ech… — westchnąłem ciężko.
Delilah mi zawtórowała. Upiliśmy po łyku piwa i pokiwaliśmy głowami.
— Wiem! — pstryknęła palcami.
— Boże — złapałem się za serce. — Nie tak nagle…
— Wiem jak ci poprawię humor — uśmiechnęła się. — To zawsze działa, zaufaj mi.
— Zaufaj mi. Jestem Delilah?
— Tak. Tak właśnie to działa — wstała z krzesła i uśmiechnęła się szeroko. — Będzie fajnie. Pokaż mi tylko swój dowód.
— Na co ci mój dowód…? — uniosłem brew.
— Po prostu pokaż mi dowód.
Sięgnąłem niechętnie do portfela i podałem jej o co prosiła. Roześmiała się cicho.
— O Boże, ale zdjęcie…
— Chciałaś to, aby się pośmiać?
— Nie, nie! — pokręciła głową i obejrzała dowód z dwóch stron. — Mhm, mhm. Wszystko jasne. Trzymaj.
Zwróciła mi go szybciej niż ja go wyjmowałem.
— I co? Dowiedziałaś się czegoś?
— Tak — wytknęła język. — Masz sto osiemdziesiąt cztery centymetry wzrostu.
Wywróciłem oczami.
— Powiesz mi o co chodzi?
— Nie! — wyszczerzyła ząbki, zrobiła piruet i wróciła na krzesło. — Ale powiem ci, tylko tyle… smaruj dupę, będziemy się ruchać.
— Wybacz, Del, ale brakuję ci odpowiedniego artefaktu.
— Nie doceniasz ich? — spytała ze smutkiem i złapała się za biust. — Nie? Nie?
— Nie — zgasiłem ją i wypiłem piwo. — Wolę chłopców.
— Nie! — udała przerażoną.
— Tak! — pokiwałem dramatycznie głową. — Swoją drogą… co cię łączy z Aaronem?
— Co? Skąd to pytanie?
— Aaron. Lubisz go?
— Jasne, że go lubię. To mój przyjaciel.
— Tylko przyjaciel? — zaświergotałem.
— Tylko — syknęła. — O co ci chodzi, Alan?
— Nic, nic — wzruszyłem ramionami. — Po prostu pomyślałem, że może jesteście parą czy coś…?
— Nic z tych rzeczy — prychnęła. — Ale to mi przypomniało, że dzwonił dziś Aaron — zignorowała to, że uniosłem dwuznacznie brwi. — Pytał się czy jesteś zainteresowany wyjściem na obiad z nim i Wendy.
— Jasne — uśmiechnąłem się szeroko. — Tylko daj znać kiedy, bo mogę być w pracy…
— Spoko, przecież wiem.
— Del?
— Hm?
— Cieszę się, że ciebie poznałem.
Czułem, że chciała po mnie pojechać, ale chyba wyczuła coś w moim głosie co tym razem zakazało jej żartować. Uśmiechnęła się do mnie ciepło.
— Ja też się cieszę, Alanie. Och, przy okazji… jestem lesbijką.
— CO?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz