ROZDZIAŁ 11
Morze
i ląd
Znów byłem w Sydney. Znów musiałem
zmierzyć się ze swoimi problemami. Tych kilka dni z dala od niego było dla mnie
niezłym sposobem na naładowanie baterii. Na kilka spraw spojrzałem pod innym
kątem i byłem teraz pewien, że potrafię znaleźć rozwiązanie.
Nieważne jednak jak bardzo chciałem się
spotkać z Oliwerem, musiałem odpracować swoje braki na stanowisku ratownika.
Trevor, tym razem bardzo zdenerwowany, od razu przywitał mnie naganą, a potem
odesłał do szatni.
— Ojcowskie humorki — prychnąłem pod
nosem. Nie musiał się na mnie drzeć. Sam dał mi wolne. Zauważyłem, że Trevor
jest teraz mieszaniną emocji. Potrafił się zachowywać słodko i uroczo, a chwilę
później zabijał wzrokiem. Nie wiem czemu tak się działo, ale rodzicielstwo
mogło go przerastać.
— Prosiłem, abyś tu nie przychodził —
usłyszałem podenerwowany głos Trevora. Właśnie zakładałem swoją koszulkę, gdy
ten strzępek rozmowy do mnie dotarł. — Przecież mieliśmy się spotkać na
mieście…
— Tak, ale…
— Bez „ale” — syknął. — Oni mogą mnie
dalej obserwować. Jeżeli ja wpadnę to i ty wpadniesz.
Głośne westchnięcie niezadowolenia było
jedyną odpowiedzią, po której nastąpiły szybkie kroki i trzask drzwi.
Przełknąłem ślinę, gdy zdałem sobie sprawę, że nie powinienem tego słyszeć.
Dokończyłem ubieranie się, gdy zza szafek wychylił się Trevor. Był wyraźnie
zdenerwowany i zaskoczony.
— Alan? Co ty tu robisz?
— Sam mnie tu wysłałeś, szefie…
Zawahał się chwilę, a potem obrócił i
opuścił pomieszczenie. Nie chciałem być specjalnie ciekawski, ale… Trevor
spotykał się z kimś z kim nie chciał się spotkać publicznie? I miałby wpaść? O
co chodzi…?
Pobyt w Sydney był dla mnie jedną, wielką
zagadką. Działo się tyle, że prawie wariowałem i gubiłem się w swoich myślach.
Na szczęście dzisiaj mogłem rozwiązać jedną ze spraw. Oliwer zgodził się na
spotkanie.
Najpierw jednak - obowiązki. Miłą odmianą
po niesympatycznym Trevorze była słoneczna Heather, która przyniosła mi żelki i
razem je jedliśmy siedząc na basenie z nogami w wodzie. Opowiadała mi co się
działo w trakcie mojej nieobecności. Ominęła mnie akcja ratownicza, bo jedna
kobieta nagle zemdlała od słońca i wpadła do basenu. Uratował ją Trevor i
zrozumiałem dlaczego był taki zły. Szef nie miał lekko.
— I to tyle jeżeli chodzi o Perth —
zakończyłem własną historię. — Wróciłem tutaj razem z Wendy. To ta starsza
siostra Aarona.
— Och, chciałabym poznać tego Aarona!
Ostatnio tyle o nim mówisz…
Zarumieniłem się, gdy do mnie to dotarło.
Faktycznie zacząłem się łapać na tym, że wspominam nasze polowanie na robaki i
często przytaczam słowa Aarona.
— Erm… chcesz go poznać? Serio?
— Jasne! To musi być twój dobry przyjaciel,
prawda?
Nie wiedziałem jak jej na to odpowiedzieć.
Nie wiedziałem kim był dla mnie Aaron. Na pewno dobrym znajomym, ale czy
przyjacielem?
— Pogadam z nim.
Heather uśmiechnęła się promiennie, a
potem skoczyła do wody, ochlapując mnie przy tym.
Po skończonej pracy pognałem do domu, aby
się wykąpać. Chciałem być jak najświeższy przed Oliwerem. W końcu, po prawie
dwóch tygodniach milczenia, postanowił ze mną porozmawiać. A raczej - ja
naciskałem na spotkanie.
Usiadłem na łóżku i czekałem na niego.
Spóźniał się. Może zrezygnował? Już chciałem do niego zadzwonić, gdy usłyszałem
kroki na schodach i ktoś zapukał do moich drzwi. Dotarłem tam w podskokach i je
otworzyłem.
Stęskniłem się za nim. Za jego falowanymi,
jasnymi włosami. Za lekko zmrużonymi oczami, które kryły w sobie prawdziwe
szafiry. Za jego wyrazem twarzy — spokojnym, opanowanym z nutą ciekawości
świata.
— Oliwer — wysapałem z siebie.
— Alan — odpowiedział ponuro. — Chciałeś
się spotkać?
— Tak! — zrobiłem mu przejście i
zaprosiłem do środka. — Wchodź, śmiało.
Oliwer niepewnie zrobił kilka kroków jakby
się zastanawiał nad tym czy jeszcze nie wybiec. Jednak szybko zamknąłem za nim
drzwi i poprowadziłem dalej. Serce biło mi jak oszalałe.
— O co chodzi? — spytał ponuro.
— Czy ty… i Marlon…?
— Nie. Rozmawialiśmy raz, ale Marlon
dalej… — przełknął ślinę. — On potrzebuje czasu. Czemu mu powiedziałeś coś
takiego?
— Bo sam mi to powiedziałeś —
przypomniałem. — Nie kochasz go.
Dobrze wiedziałem o czym teraz pomyślał.
Jakie zdanie chciał powiedzieć, ale nie lubił się powtarzać. Jego oczy mi to
powiedziały, a mnie zabolało serce.
— Nie wiem co się ze mną dzieje, Alanie —
wyznał szeptem. — Nie wiem… Chciałem być z Marlonem, ale… zawsze miałem tyle
wątpliwości, a potem pojawiłeś się ty i tylko je powiększyłeś, a…
Nie wytrzymałem. Nachyliłem się ku niemu i
pocałowałem go. Nie wiedziałem co mną kierowało, ale żądza i pragnienie znów
dało o sobie znać. Stał tu, był tu… Przerwałem i odsunąłem się, zaskoczony tym,
że nie stawiał oporu. Oliwer wpatrywał się we mnie przez kilka sekund. Oddychał
spokojnie, ale w oczach dostrzegłem niepewność.
Chciałem wykorzystać to, że mnie nie
odtrącił i pocałowałem go raz jeszcze. Kolejny raz mnie nie odtrącił, a więc
wydał nieme pozwolenie na to, abym kontynuował. Teraz chciałem go bardziej niż
kiedykolwiek.
Gdy oddał pocałunek zakręciło mi się w
głowie i objąłem go jak najszybciej, aby nie uciekł. Próbowałem wyczuć odrobinę
alkoholu, ale nic takiego nie czułem. Nie był pijany ani nic z tych rzeczy. Po
prostu był tu, całował mnie, pozwalał mi na tę pieszczotę.
Przesunęliśmy się w stronę łóżka i
usiedliśmy na nim. Czułem jego ciepłe usta, jego proszący o więcej język.
Jęknąłem cicho i popchnąłem go delikatnie, aby móc się na nim położyć. Zacząłem
mu rozpinać guziki. Po każdym sukcesie nagradzałem jego bladą klatkę piersiową
pocałunkiem. Potem wróciłem na górę i całowałem jego szyję.
— Alan — jęknął cicho, nieśmiało. Bał się,
że ktoś może go usłyszeć. Uśmiechnąłem się zadziornie i ugryzłem go w obojczyk.
Jęknął. Lubiłem to jak jego ciało reaguje na mój dotyk. Przejechałem dłonią po
jego klatce piersiowej i chwyciłem w dłoń wybrzuszenie na jego spodenkach.
Sapnął mi prosto w usta.
Jego włosy łaskotały przyjemnie moje
czoło, gdy znów się z nim całowałem, zgarniając zachłannie jego każdy oddech
połączony z przyjemnością. Pachniał miętą, wyczuwałem też odrobinę słonego
zapachu. Tu naprawdę wszystko było słone…
Wsunął swoje chłodnie dłonie pod mój t—shirt
i masował mój tors. Wyczuwałem jego drżące dłonie i wahanie. Kilka razy
próbował go ze mnie zdjąć, aż w końcu nie wytrzymałem i mu pomogłem. Znów
zetknęliśmy się naszymi ciepłymi torsami, tym razem nie było między nami nic.
— Alan — jęknął ponownie, tym razem bez
strachu. Jego usta mnie zawołały, a więc przybyłem jak najszybciej. Rozpiąłem
pasek od swoich spodenek nie wierząc, że to się dzieje. W końcu Oliwer wybrał
mnie. Moje serce biło najszybciej jak to było możliwe. Jeszcze dla nikogo tak
szybko nie było.
Jego blade wygięte ciało było najlepszą
nagrodą za te dwa miesiące niepewności. Miałem je dla siebie i nikt nie mógł go
mieć poza mną. Ideał, który ujrzałem wtedy na plaży, był tu. Zapragnąłem go
wtedy tak bardzo, że nikt i nic nie mogło mi go wybić z głowy.
— Aaron — szepnąłem cicho, wiedząc, że
wymawianie jego imienia nakręci go tak samo jak mnie i…
Oliwer zatrzymał się i poczułem jak mnie
odpycha zdecydowanym ruchem ręki. Wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem i
wypiekami na twarzy
— Nie wierzę. — Oliwer pokręcił głową i z
siłą o jaką bym to szczupłe ciało nie podejrzewał, odtrącił mnie tak mocno, że
się przeturlałem po łóżku. — Nie wierzę!
— Oliwer! — wyciągnąłem ku niemu rękę i
uklęknąłem na łóżku. — Oliwer! Oliwer…!?
— Nie mogę uwierzyć w to co robisz,
Alanie. — Z oburzeniem zgarnął koszulę i zaczął zapinać guziki drżącymi
palcami. Już nie z ekscytacji, a ze zdenerwowania.
— To nie tak, Oliwer! Przecież wiesz, że
chcę cię odkąd cię poznałem…
— Czyżby? — warknął. Poddał się i nie dopiął
guzików. Spojrzał na mnie oskarżycielsko. — Mój związek wisiał na włosku,
prawie się z tobą przespałem, a ty…? — pokręcił głową. — Przepraszam, Alan, ale
czy ty się puszczasz z połową Sydney?
— Co? Nie!
— Bo wyglądasz na taką osobę! — ryknął.
Przełknąłem ślinę i zamilkłem. — Czy ty wiesz czym są uczucia czy tak się po
prostu nimi bawisz?
— Oliwer, nie wiem co się stało. Jesteś tylko ty — przerwałem mu szybko. —
Odkąd tu jestem, ty jesteś dla mnie najważniejszy. Spędzam noce i dnie myśląc o
tobie, zatracam się, gdy widzę twoje oczy. Idę za tobą nawet tam gdzie był
Marlon, którego szczerze nie lubię! Tylko blisko ciebie i…
— Alan. — Teraz to on mi przerwał. Bardzo
spokojnym głosem. — Między nami nigdy nic nie będzie. Obawiam się, że nigdy nic
nie było. Pojawiłeś się i zepsułeś mój związek. Nie potrafię powiedzieć
Marlonowi, że go kocham. Nie chcę go okłamywać, ale teraz już wiem jedną rzecz —
zamilkł na chwilę. Oddech mu wrócił do normy. — On nigdy by tak ze mną nie
postąpił. Nie oszukałby mnie, aby zaspokoić swoje egoistyczne pobudki i dlatego
właśnie… to on jest dla mnie najważniejszy. Nie ty.
— Oliwer…
— Miałem nadzieję, że chcesz to naprawić.
— Hej! Sam wlazłeś mi do łóżka!
Pocałowałem cię i…
— I co? — uniósł brew. — I mówisz imię
innego chłopaka? Tak to działa? Jeżeli chciałeś mi dać nauczkę, oficjalnie
melduję, że ją dostałem. Już ci nie zaufam, Alanie.
— Kurwa no! — warknąłem i powstałem z
łóżka. Stanąłem przed nim. Byłem wyższy o prawie głowę, ale Oliwer się nie
skulił. Hardo patrzył mi w oczy. — Nie rozumiem cię, Oliwer! Marlon też nie! Ty
sam siebie rozumiesz?
— A ty? — odpowiedział. — Rozumiesz siebie
i to czego chcesz? — spytał z uśmiechem.
— Bo ja już wiem. A ty? — przyłożył chłodną dłoń do mojej piersi. —
Twoje serce bije, ale dla kogo?
Oddychałem ciężko i próbowałem wziąć się w
garść. Jeszcze kilka chwil temu byłem z nim w łóżku, a teraz nasza rozmowa
zmierzała do ostatniej w naszym życiu. Dlaczego wypowiedziałem nie to imię?
Nawet nie lubię Aarona. Jasne, jest dobrym kumplem, ale nigdy nie myślałem o
nim jak o Oliwerze.
— Żądza — westchnął blondyn i opuścił
dłoń. — To tobą rządzi, prawda?
— Nie…
— Jak najbardziej tak. Zakochałeś się
kiedyś w kimś, Alanie?
Milczałem przez jakiś czas.
— W tobie…
Oliwer pokręcił głową.
— Sam w to nie wierzysz.
— Jesteś dla mnie idealny!
— Nikt dla nikogo nie jest idealny —
sprzeciwił się Oliwer. — Nie ma ideałów, Alan.
— Nie rozumiesz — odwróciłem twarz i
spojrzałem za okno. Dzień powoli dobiegał końca. — Nie rozumiesz…
— Czego?
Uniosłem dłoń, aby ją chwilę później
opuścić.
— Przyjechałem do Sydney… do Australii bo
dowiedziałem się czegoś strasznego — zacząłem tłumaczyć. W gardle stanęła mi
wielka gula przez którą prawie nie mogłem mówić i oddychać. — Miał to być mój
wyjazd w ramach gap year. Skończyłem studia i… — pociągnąłem nosem. — Po tym co
się wydarzyło ten wyjazd miał być… ucieczką. Sześć miesięcy po drugiej stronie
kuli ziemskiej? Idealny czas, aby… zastanowić się.
— Co takiego się wydarzyło? — spytał cicho
Oliwer. Podziwiałem, że dalej tu był i zadał to pytanie z wyraźną troską.
— Nieważne — odpowiedziałem. — Chciałem…
uciec. Zmienić wszystko.
— Alan — poczułem jego dłoń na moim
ramieniu. Otarłem dyskretnie łzy z oczu. — To tym bardziej potwierdza to co
powiedziałem. Chciałeś uciec… chciałeś się zakochać i zrobiłeś to na siłę.
Przecież sam to wiesz — uśmiechnął się delikatnie. — Nie kochasz mnie. I to nie
na takiej zasadzie jak ja Marlona. Ty po prostu do mnie nie czujesz nic, a
bardzo chcesz wierzyć, że jest inaczej.
— Kurwa, Oliwer… — warknąłem i wytarłem
nos. — Kurwa…
— Alan — zaczął powoli. — Wiem, że…
sytuacja między nami jest cholernie pokręcona. Prawdopodobnie nigdy już tego
nie odkręcimy. Prawdopodobnie jest to najdziwniejsza sytuacja na ziemi, ale…
jeżeli chcesz pogadać…
— Kurwa, jesteś za miły…
— Wiem. Mówiłeś mi to już na początku
znajomości — uśmiechnął się lekko. Parsknąłem śmiechem i nabrałem powietrza.
Spojrzałem w sufit i zdałem sobie sprawę, że stoję przed nim z rozpiętymi
spodniami i bez koszulki. Niemrawo sięgnąłem po odzienie i zapiąłem pasek.
— Przynajmniej ze sobą rozmawiamy —
rzuciłem ponuro.
— Przynajmniej. Teraz czeka mnie o wiele
trudniejsza rozmowa — uśmiechnął się blado. — Przykro mi, Alan.
Pokiwałem głową i nie patrzyłem mu w oczy.
Pożegnaliśmy się krótkim uściskiem, ostatni raz skosztowałem zapachu jego
włosów, a potem odszedł. Dźwięk zamykających się za nim drzwi był jednym z najgorszych
jakie słyszałem.
Nie wiedziałem co się ze mną działo? Nie
czułem nic… Spodziewałem się po sobie innej reakcji, gdy ten moment miał
nadejść. Oczywiście wyobrażałem sobie, że będę z Oliwerem, ale brałem i to pod
uwagę. Moją klęskę. Oliwer nie będzie mój. Nigdy nie był mi przeznaczony i
niestety musiałem mu przyznać rację. To co czułem do Oliwera było zaledwie cieniem
prawdziwego uczucia.
Zagubiony w tym wszystkim opadłem na
łóżko, a łzy poleciały z moich oczu. Nie mogłem uwierzyć w to co się działo.
Nie łkałem. Nie jęczałem. Nie przeklinałem. Ale wpatrując się w biały sufit,
nie mogłem powstrzymać łez, które zostawiały za sobą słony ślad. Za dużo… za
dużo udawania.
***
Spacer z samego rana wydawał się być
absurdem. Ale coraz bardziej poznawałem samego siebie. I dobrze wiedziałem, że
istnieje tylko jedna rzecz, która mogła mnie uspokoić. Woda.
A ponieważ mieszkałem w Sydney, miałem jej
pod dostatkiem. Ledwo świtało, a już robiło się ciepło i duszno. Zaspane twarze
ludzi mijały mnie, ale nie przyglądałem się im. Bałem się, że spojrzą na mnie i
ujrzą wrak człowieka.
Na plażę dotarłem bardzo szybko. Cieszyłem
się, że dzisiaj w pracy miałem popołudniową zmianę, bo mógłbym być absolutnie
nieprzydatnym ratownikiem. Dostałbym tylko od Trevora, a potem czułbym się
jeszcze gorzej.
Odrzuciłem torbę na piach, rozebrałem się
do kąpielówek i wlazłem do chłodnego oceanu. Ta woda działała na mnie o wiele
lepiej niż prysznic. Poczułem się o wiele lepiej, gdy tylko jedna z fal
przykryła mnie i musiałem zanurkować. Tutaj mogłem naprawdę oddychać. Pod wodą.
Jak ryba.
W tej ciszy mogłem się chwilę zastanowić.
Zamyślić. Nie docierały do mnie odgłosy miasta ani ludzi, którzy już zbierali
się na plaży, aby zająć dobre miejsca. Gdy się wynurzyłem czar prysł, a więc
zanurkowałem raz jeszcze.
Oliwer i ja to przeszłość. Ale czemu? Kto
jest moją miłością? I czy kiedykolwiek ją znajdę? Bo jak na razie to idzie mi
wyjątkowo do dupy… I to w tym negatywnym sensie. Ciężko jest przeklinać, gdy
jest się gejem. Coś jest do dupy to wcale nie musi być aż takie złe…
O czym ja myślę?
Wynurzyłem się o przejechałem dłonią po
włosach. Ciepłe słońce natychmiast ogrzało moje ciało. Przełknąłem ślinę i
otworzyłem oczy. Na plaży przede mną stał Marlon z nogami zanurzonymi do łydek.
Obserwowaliśmy się kilka chwil. Nie wiedziałem czemu, ale zadrżałem ze strachu.
Chciał mnie uderzyć? Chciał mnie utopić? Z nim i jego muskularnym ciałem nie
miałem szans.
— Cześć — rzucił w końcu zagłuszony przez
fale.
— Cześć — odpowiedziałem. Zrobiłem kilka
kroków ku niemu, ale dalej trzymałem się w bezpiecznej odległości. Był ode mnie
odrobinę niższy, ale dobrze wiedziałem jaki jest silny i sprawny. — Co tu
robisz?
— Spaceruję — wyjaśnił. — Wydawało mi się,
że ciebie widzę. Chciałem się… przywitać, ziom.
— Aha — mruknąłem. — Słuchaj, wiem, że
chcesz mnie uderzyć, więc zrób to szybko…
— Uderzyć? — zdziwił się. — No co ty,
ziom? Jestem pacyfistą. Nie biję się z ludźmi.
— Przynajmniej jeszcze uznajesz mnie za
człowieka…
— Przyznam, że jestem nimi trochę
rozczarowany, ale… — pokiwał głową. — Wczoraj rozmawiałem z Oliwerem.
Opowiedział mi dokładnie co się stało i… dziękuję.
— Dziękujesz? — powtórzyłem. Teraz na
pewno chciał mi coś zrobić. — Co planujesz?
— Nic takiego — wzruszył ramionami. —
Dzięki tobie w końcu z nim porozmawiałem.
— I jesteście razem?
— Nie — pokręcił głową. Wyprostowałem się
i zamrugałem oczami.
— Jak to?
— Stwierdziliśmy, że musimy… dać sobie
chwilę przerwy. Dużo się wydarzyło, ziom. Będziemy przyjaciółmi, ale wiele,
naprawdę wiele musimy u siebie uporządkować — uśmiechnął się blado, ale widać
było, że miał nadzieję na szczęśliwe zakończenie. — Dlatego dzięki, ziom.
Dzięki tobie przebrnęliśmy przez tę rozmowę i…
— Nie chcesz być z Oliwerem? — przerwałem
mu, bo zaczęło się robić za słodko.
— Chcę. Marzyłem o tym od szesnastego roku
życia. Dwa miesiące mnie nie zbawią. Chcemy poważnie porozmawiać na Nowy Rok.
Kto wie? Może przerwa nam pomoże? Ustaliliśmy, że żadne nie będzie się
spotykało z nikim innym, więc… Podejmiemy decyzję za jakiś czas — uśmiechnął
się szeroko. — I znów mogę z nim rozmawiać! Brakowało mi jego głosu przez dwa
tygodnie…
Niespecjalnie byłem szczęśliwy z tego
powodu, że naprawiałem związek Oliwera. Marlon działał na mnie drażniąco, ale
jeżeli Oliwer miał być szczęśliwy? Chyba na to zasłużył. To ja raczej
powinienem umrzeć samotnie wśród kotów.
W odpowiedzi uśmiechnąłem się do Marlona i
wyszedłem z wody. Ona kroczył za mną. Zastanawiałem się czego jeszcze chce?
Odprowadził mnie do mojego ręcznika, a potem pożegnał się ze mną. Obserwowałem
go przez jakiś czas, aby dowiedzieć się, że idzie do budki Mike’a, aby wziąć
swoją deskę. Będzie surfować. Oliwer razem z nim?
Opuściłem plażę i ruszyłem w głąb lądu.
Przemierzałem ulice i dotarło do mnie, że
jeszcze nic dzisiaj nie jadłem. W sumie ściskało mnie w żołądku tak mocno, że
chyba nie mógłbym teraz nic przełknąć. Moje nogi zaprowadziły mnie wprost do
parku. Tam usiadłem w cieniu drzewa, pod którym kiedyś siedziałem z Heather i
jedliśmy sushi.
Hmm… ląd nie był zły. Tu też mogłem
posiedzieć w ciszy. Z dala od zgiełku miasta i ludzi. Uspokoić się, wyciszyć.
Morze za bardzo kojarzyło mi się z Oliwerem i Marlonem. Rozumiałem, nie mogę z
nimi być. Chociaż kiedyś bardzo chciałem, przegrałem. Morze nie należało już do
mnie.
Czułem się jakbym się obudził w trakcie
trwania pięknego snu. Byłem rozgoryczony i wściekły na to, że nie trwał dłużej.
Teraz jednak musiałem wstać i zmierzyć się z rzeczywistością. A rzeczywistość
była taka, że od pięciu miesięcy się okłamuję. Byłem w rozsypce i potrzebowałem
kogoś kto mnie złoży. Gdzie byłeś? I kim byłeś?
Może nie warto szukać na siłę? Hej! To
jest to! Moja przyjaciółka w Polsce miała na studiach dwóch beznadziejnych
chłopaków, którzy okazywali się być chamami. A kiedy stwierdziła, że to
wszystko pierdoli, pojawił się „on”. Ten wybranek. Chyba pójdę w jej ślady…
Dźwignąłem się z trawy i stwierdziłem, że
czas poszukać miłości tu. Na lądzie. A właściwie jej nie szukać. Sama się
pojawi.
Z trochę lepszym humorem wróciłem do
centrum, aby w końcu zjeść śniadanie.
***
— No jesteś nareszcie! — Nikt nie cieszył
się tak na mój widok jak Heather. Uśmiechnąłem się do niej, gdy tylko pojawiłem
się na basenie. Wstała z leżaka i przytuliła mnie mocno. — Boże, ale tu nudno
bez ciebie!
— W tak ekskluzywnym hotelu może być
nudno? — zażartowałem. — Już jestem i będę tu do dziesiątej. Jakieś plany na
wieczór?
— Umówiłam się ze znajomą — machnęła ręką.
— Mamy się spotkać na drinka, ale wrócę do ciebie. Ktoś tu pływa o dziesiątej?
— Pijani dorośli — pokiwałem głową. —
Nieciekawy widok.
Zachichotała i przeciągnęła się. Nagle coś
przykuło jej uwagę. Uniosłem wzrok, aby dowiedzieć się co też zainteresowało
moją przyjaciółkę. Okazało się, że wpatruje się w Trevora, który wyraźnie
niezadowolony rozmawia z jakimś mężczyzną. Był wysoki, szczupły i miał długie,
brązowe włosy. Brązowe oczy nadawały mu czegoś groźnego. Mówił o czymś szeptem.
— Przystojniak — stwierdziła Heather. —
Kim jest ten koleś?
— Hm? Nie wiem. Trevora znasz, ale ten
drugi…
— Przywitajmy się! — zaproponowała
uradowana i w podskokach dotarł do tamtej dwójki. Zaśmiałem się. Heather musiał
naprawdę się spodobać. Ruszyłem za nią spokojniejszym krokiem.
— Och! Heather! — Trevor wyglądał na
zaskoczonego, mimo iż dziewczyna była tu codziennie. — Nie zauważyłem cię…
— Nic nie szkodzi — spojrzała pytająco na
nieznajomego. — A ty jesteś…?
— Jet — wtrącił Trevor. — Mój przyjaciel,
Jet.
Chłopak uśmiechnął się krzywo.
— Jestem Jet — przywitał się uściskiem
dłoni najpierw z Heather, a potem ze mną.
— Dziwne… wydawało mi się, że gdzieś cię
już widziałam — rzuciła zamyślona.
— Wiele dziewczyn mi to mówi — uśmiechnął
się drapieżnie. Trevor rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
— Jestem Heather — poinformowała. — A ten
tu seksowny ratownik to mój przyjaciel — Alan.
— Czy ja wiem czy seksowny? — zastanowił
się na głos Jet, gdy uścisnęliśmy sobie dłonie i roześmialiśmy się. — Nie
wyglądasz na Australijczyka.
— Jestem z Polski. Pracuję tutaj.
— Och! Polak! — uśmiechnął się szeroko. —
Znam kilku. Bardzo ciekawi ludzie.
— Jet — wtrącił niecierpliwie Trevor. — Powinniśmy
już iść.
— A no tak! Twoja baby na ciebie
czeka. Który to już miesiąc?
— Dziewiąty.
— Och, Trevor! Niedługo będziesz ojcem —
pisnęła Heather. — Pokażesz nam zdjęcia bobaska?
— Jasne, Heather — uśmiechnął się do niej.
— Powinniśmy iść, Jet. Jak to mówisz „baby”, będzie się gniewać...
Ugotowała dla ciebie kolację.
— Och! Nigdy nie odmówię kolacji! Do
zobaczenia Heather, Alan. Miło było was poznać.
— Wzajemnie, Jet.
Trevor i jego przyjaciel opuścili baseny,
a wszystko teraz spoczęło na mojej głowie. Z dużo większą uwagą niż zwykle
obserwowałem basen i gości. Heather użyczała mi swojego spojrzenia do około
ósmej.
— No dobrze, na mnie już czas —
przeciągnęła się z zadowoleniem. — Drinki wzywają. Papa, Alanku — pocałowała
mnie w policzek. — Opiekuj się dorosłymi.
— Będę — obiecałem i wyszczerzyłem zęby.
Uśmiechnęła się i wróciła do hotelu, a ja gwizdnąłem na młodą parę, która
wygłupiała się krawędzi basenu.
***
— Mówiłam ci, że tak to się skończy —
prychnęła Delilah, pijąc piwo. — Mówiłam? Mówiłam.
— Mówiłaś. Zamknij się — warknąłem. — Źle
się czuję…
— I dobrze! Zasłużyłeś sobie na to —
wzruszyła ramionami. — Jest jedna złota reguła: nie ingeruj w związki.
— Taaa… teraz już wiem czemu jest złota —
westchnąłem ciężko. — Czy jest ktoś na tym świecie kto mnie naprawdę kocha?
— Och. — Delilah prawie się wzruszyła. —
Nie pierdol. Zawsze są takie osoby. Większy lub mniejszy stopień miłości, ale
są…
— Ech… — westchnąłem ciężko.
Delilah mi zawtórowała. Upiliśmy po łyku
piwa i pokiwaliśmy głowami.
— Wiem! — pstryknęła palcami.
— Boże — złapałem się za serce. — Nie tak
nagle…
— Wiem jak ci poprawię humor — uśmiechnęła
się. — To zawsze działa, zaufaj mi.
— Zaufaj mi. Jestem Delilah?
— Tak. Tak właśnie to działa — wstała z
krzesła i uśmiechnęła się szeroko. — Będzie fajnie. Pokaż mi tylko swój dowód.
— Na co ci mój dowód…? — uniosłem brew.
— Po prostu pokaż mi dowód.
Sięgnąłem niechętnie do portfela i podałem
jej o co prosiła. Roześmiała się cicho.
— O Boże, ale zdjęcie…
— Chciałaś to, aby się pośmiać?
— Nie, nie! — pokręciła głową i obejrzała
dowód z dwóch stron. — Mhm, mhm. Wszystko jasne. Trzymaj.
Zwróciła mi go szybciej niż ja go
wyjmowałem.
— I co? Dowiedziałaś się czegoś?
— Tak — wytknęła język. — Masz sto
osiemdziesiąt cztery centymetry wzrostu.
Wywróciłem oczami.
— Powiesz mi o co chodzi?
— Nie! — wyszczerzyła ząbki, zrobiła
piruet i wróciła na krzesło. — Ale powiem ci, tylko tyle… smaruj dupę, będziemy
się ruchać.
— Wybacz, Del, ale brakuję ci
odpowiedniego artefaktu.
— Nie doceniasz ich? — spytała ze smutkiem
i złapała się za biust. — Nie? Nie?
— Nie — zgasiłem ją i wypiłem piwo. — Wolę
chłopców.
— Nie! — udała przerażoną.
— Tak! — pokiwałem dramatycznie głową. —
Swoją drogą… co cię łączy z Aaronem?
— Co? Skąd to pytanie?
— Aaron. Lubisz go?
— Jasne, że go lubię. To mój przyjaciel.
— Tylko przyjaciel? — zaświergotałem.
— Tylko — syknęła. — O co ci chodzi, Alan?
— Nic, nic — wzruszyłem ramionami. — Po
prostu pomyślałem, że może jesteście parą czy coś…?
— Nic z tych rzeczy — prychnęła. — Ale to
mi przypomniało, że dzwonił dziś Aaron — zignorowała to, że uniosłem
dwuznacznie brwi. — Pytał się czy jesteś zainteresowany wyjściem na obiad z nim
i Wendy.
— Jasne — uśmiechnąłem się szeroko. —
Tylko daj znać kiedy, bo mogę być w pracy…
— Spoko, przecież wiem.
— Del?
— Hm?
— Cieszę się, że ciebie poznałem.
Czułem, że chciała po mnie pojechać, ale
chyba wyczuła coś w moim głosie co tym razem zakazało jej żartować. Uśmiechnęła
się do mnie ciepło.
— Ja też się cieszę, Alanie. Och, przy
okazji… jestem lesbijką.
— CO?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz