sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 2 - Oceanarium


ROZDZIAŁ 2
Oceanarium

Obudził mnie przyjemny zapach smażonych jajek i bekonu. Nabrałem głośno powietrza i otworzyłem oczy. Przekręciłem się na kanapie i drgnąłem lekko.
— Delilah — westchnąłem i przetarłem powieki. — Co tu robisz?
— Śniadanie, niewdzięczniku — odpowiedziała wesoło. Zadzwoniła głośno łyżeczką o kubek. — Wstawaj, Alan! Już po dziewiątej.
— Jesteś niemożliwa, kobieto — usiadłem i przeciągnąłem się. Zdałem sobie sprawę z tego, że spałem w ubraniach na niepościelonym łóżku. Jednak wczorajsze zmęczenie wygrało. Nawet nie zauważyłem jak zasnąłem.
O dziwo zamiast głodu, w żołądku czułem mrowienie. Przyjemne wibracje, które nakazały mi się uśmiechnąć.
— Dziękuję za śniadanie — wstałem i przytuliłem ją od tyłu. — Będziesz dobrą żoną.
— Faceci — prychnęła i uderzyła mnie drewnianą łyżeczka w głowę. — Idź się umyć.
Rozmasowując obolałe miejsce, wykonałem jej polecenie. Prysznic pomógł mi i z zadowoleniem umyłem się dokładnie i schludnie. Zawsze dbałem o swoją higienę. Może czasem trochę przesadnie, ale przynajmniej czułem się świeżo.
Obecność mojej czarnoskórej przyjaciółki sprawiła, że musiałem się ubrać przynajmniej do połowy. Za oknem już świeciło ciepłe słońce budzące do życia całe miasto.
— Wsuwaj — powiedziała podając śniadanie. — I nie przyzwyczajaj się. Tylko czasami coś pichcę dla znajomych.
— Rozumiem. — I tak z wdzięcznością przyjąłem jedzenie. — Jesteś fantastycznie urocza. Dorzuciłaś mi trucizny?
— Jasne — pokiwała głową i usiadła naprzeciw mnie z kubkiem kawy. — Kevin prosił mnie, abym się tobą zajęła. Zdaje się, że nie wierzą w ciebie i musisz mieć niańkę. Przynajmniej przez jakiś czas.
— To na pewno pomysł cioci Asi — westchnąłem. Zacząłem grzebać widelcem w jajku, ale jakoś nic nie mogłem przełknąć. Cały czas myślałem o Oliwerze.
— Nie lubisz jajek? — zdziwiła się. — Po wczorajszej akcji myślałam, że lubisz je nawet za bardzo.
— Co masz na myśli? — uniosłem wzrok.
— Golisz się… tam.
Wywróciłem oczami.
— Jesteś bezpośrednia! I tak, golę się tam. Przede wszystkim higiena — wskazałem na nią widelcem. — A czy panna się goli?
— Dostaniesz tym widelcem w oko za to pytanie — odpowiedziała uroczo. — A te bursztynowe źrenice sprzedam.
— Och… CZARNY humor, hę?
Zmrużyła oczy.
— Pieprzony rasista.
Zaśmiałem się wesoło i pokręciłem głową.
— Nie denerwuj się. Żartuję! — wyjaśniłem pospiesznie. — Poza tym… jesteś najbardziej odjazdową dziewczyną jaką poznałem. Więcej tu takich w Australii?
Prychnęła głośno.
— Jestem jedyna i niepowtarzalna.
Zaśmieliśmy się wesoło. Zaczęliśmy nadawać na tych samych falach mimo, że wiekowo dzieliły nas trzy lata. Gdybym był hetero poważnie zacząłbym rozważać możliwość związku. Jednak sprawa była przesądzona. Chciałem Oliwera.
— To jakie plany na dziś? — zapytała, a ja podchwyciłem temat.
— Chciałem iść na plażę! Wiesz… popływać, może posurfować — wymieniałem, a w myślach dodałem, że bardzo chcę spotkać Oliwera. Bardzo.
— Liczyłam na to, że pójdziemy do oceanarium.
— Hm? — W końcu się zmusiłem i zacząłem jeść, a więc teraz w zębach trzymałem plaster boczku.
— Oceanarium w Sydney! Nie słyszałeś o nim? Czego was uczą w tych europejskich szkołach?
— Na pewno więcej niż tutaj — odpyskowałem. — Co z tym oceanarium?
— To największe na świecie tego typu miejsce. Mnóstwo okazów morskich zwierząt! To jest obowiązkowe miejsce do zobaczenia będąc w Sydney.
— Brzmi ciekawie — pokiwałem głową. Ciekawe czy Oliwer poszedłby tam ze mną na randkę? — Gdzie to jest?
— Zaprowadzę cię, spokojnie — odstawiła kubek z kawą. — Ale skoro się upierasz najpierw może być i plaża. Trochę się opalisz. Z duchem niefajnie jest chodzić po ulicach.
— Wczoraj widziałem chłopaka, który wyglądał jak duch — zacząłem niby to przypadkowo. — A więc nie wszyscy są tu opaleni.
— Chłopaka, który wygląda jak duch? — szepnęła cicho. — Na plaży?
— Erm… — zacząłem powoli. — Tak. A co?
— Och, Alan! Rozmawiałeś z nim?
— Taaaak — odparłem powoli. Przyłożyła dłoń do ust i wytrzeszczyła oczy.
— Och, Alan! Miał na imię Oliwer? Tak?
Zamarłem i poczułem jak dopiero co zjedzone śniadanie chce się wydostać. Moja twarz wystarczyła jej za odpowiedź. Pokręciła powoli głową.
— Oliwer zmarł trzy lata temu. Utonął. Czasem nawiedza tę plażę, aby porozmawiać z osobami, które uważa za godne odnalezienia jego ciała. Widzisz… ciała nigdy nie znaleziono, a…
Przerwała na chwilę, gdy jęknąłem głośno z przerażenia. Zacząłem drżeć. Delilah wpatrywała się we mnie poważnie, a potem kąciki jej warg drgnęły. Już chciałem się odezwać, gdy zaczęła się głośno śmiać. Warknąłem zdenerwowany i odszedłem od stołu.
— Zabawne — rzuciłem.
— Nie gniewaj się! — zaśmiała się wesoło. — Po prostu musiała zobaczyć twoją minę. Ha, ha, ha! Och, Alan! Ha!
— Odwdzięczę się jeszcze — zagroziłem i dramatycznie wskazałem na nią palcem. — Odegram się!
— Zobaczymy. — Prawdopodobnie przyjęła wyzwanie i siłowaliśmy się chwilę na spojrzenia. — Czyli poznałeś Oliwera, tak?
— Tak — burknąłem i usiadłem. — Znasz go?
— Każdy go tu zna. Jest jednym z najlepszych surferów. No i jego rodzina prowadzi jedną z restauracji niedaleko plaży. Mega jedzonko, a na dodatek Oliwer często sam gotuje. Jest studentem, ale ma czas, aby wspomóc rodzinny biznes. Ogólnie bardzo miły i sympatyczny chłopak.
— Podoba ci się? — zapytałem.
— On? Nie — pokręciła głową, śmiejąc się. — Oliwer jest naprawdę spoko, ale zdaje się być kompletnie aseksualny.
— Co masz na myśli? — uniosłem brew.
— Wiesz… — zamyśliła się chwilę. — On zawsze jest spokojny i cichy. Nigdy bym nie pomyślała, że jest surferem. W każdym razie nigdy nie był nikim zainteresowany. No chyba, że się z tym ukrywa, ale… to nie moja sprawa. A co to ciebie tak interesuje? — przysunęła się ciekawsko i zmierzyła mnie wzrokiem.
— Erm… nic. Po prostu mówił wczoraj coś o… Talii. — Szybka zmiana tematu, abyśmy nie musieli rozmawiać o tym, że mi się podoba. Przynajmniej nie teraz. — Co to jest ta Talia?
— O, bracie — westchnęła. — Już się o tym dowiedziałeś?
— Tak jest chyba lepiej, co?
— To gang, ale nie masz się czym przejmować. Ogólnie są o nich legendy miejskie, ale to po prostu grupa studentów, którzy mają za dużo czasu i bawią się w „organizację” — uniosła palce i wzięła swoje słowa w cudzysłów. — Poszanowanie pieniędzy jest u nich bliskie zeru.
— Niby gang, a dużo osób o nim wie.
— To raczej miejska legenda — poprawiła mnie. — Znam kilka wersji, a ktoś inny zna jeszcze inne. W każdym razie podobno całą Talią „rządzi” czwórka osób.
— Czwórka? Myślałem, że mają jednego lidera.
— W tej czwórce jest jeden, który uważany jest za całą głowę tego gangu, ale nigdy w życiu ich nie widziałam. Nawet nie wiem jak mają na imię. Cholera, nawet nie wiem czy ta czwórka istnieje!
— Oliwer mi mówił, że dużo grają w karty, a Starfish to ich siedziba.
Delilah wybuchła śmiechem.
— Och, Alan. Nie należy wierzyć we wszystko co mówią. Zapewniam cię, że w Sydney dużo osób gra w karty, a jeszcze więcej spotyka się w Starfish. Ja nie należę do żadnej Talii i nikogo takiego nie znam.
Chciałem powiedzieć, że Oliwer zna, ale nie chciałem już drążyć tematu. Z jakiegoś powodu nie byłem przekonany do tego co mówiła Delilah. Gang Talii wydawał mi się jak najbardziej realny.
Po zjedzonym śniadaniu czym prędzej chciałem się dostać na plażę. Nim jednak miałem ku temu okazję wstąpiłem razem z Delilah do jej mieszkania, aby mogła zabrać kilka swoich rzeczy. Ciocia już była na nogach i sprzątała, a Kevin musiał jechać do centrum. Po luźnej rozmowie z moją opiekunką udałem się razem z Delilahą na plażę. Stawiałem długie kroki chcąc jak najszybciej zajrzeć w te głębokie, szafirowe oczy.
Na plaży już było sporo ludzi, którzy przybyli spędzić tutaj swój czas wolny. Z informacji mojej przyjaciółki wynikało, że studenci mieli jeszcze wakacje, a więc jak tylko mogli bawili się na świeżym powietrzu. Poza tym sporą grupę stanowili turyści. Udało mi się wyłapać kilka języków takie jak francuski, niemiecki i japoński. Była nawet rodzina z Polski z dwójką małych dzieci.
Zdjąłem z siebie koszulę, aby tylko móc być o krok bliżej nagości. Oczywiście bycie stricte nago nie wchodziło w grę, ale przynajmniej byłem teraz jedynie w kąpielówkach. Delilah w stroju kąpielowym prezentowała się całkiem nieźle. Miała trochę krągłości, ale zawsze wolałem tego typu dziewczyny niż szczupłe i chude tyczki.
— Chcę popływać — oznajmiłem. — Pragnę.
— Tylko uważaj na rekiny — rzuciła beztrosko. — I rozejrzyj się za pracą. Ratownicy są tu bardzo potrzebni.
I faktycznie tak było. Co jakiś czas dało się natknąć na osoby ubrane w żółto—czerwone stroje. Wyobraziłem sobie siebie wśród nich i musiałem przyznać, że wyglądałem dobrze.
Powinienem popracować nad skromnością…
Po drodze natknęliśmy się na znajomych Delilahi, ale nie tych samych co wczoraj. Powiększyłem swoje grono znajomych o kolejnych kilka osób. Znów byłem rozchwytywany pytaniami, a to jedynie mnie coraz bardziej nakręcało. Cały czas jednak czujnie się rozglądałem za Oliwerem.
Było wietrznie, fale były wysokie, a więc szukałem go w gronie surferów, ale nigdzie go nie dostrzegłem. Miałem wrażenie, że wczorajsze spotkanie to jedynie sen, ale nawet Delilah go znała. Musiał gdzieś tu być.
W końcu zdecydowałem się popływać. Zanurzenie się w wodzie było dla mnie jednym z najcudowniejszych uczuć w życiu. Każdy składał się właśnie z nie w 75%. Jak nic innego pozwalała mi zapomnieć o smutkach i problemach. Gdy byłem wściekły pływałem tak długo, aż się uspokoiłem. To było moje lekarstwo na wszystko co złe.
Pozwoliłem sobie jednak na odrobinę zabawy i razem z falami dryfowałem do brzegu. Moje wygłupy podchwyciła grupka dzieci i przez kilka minut razem udawaliśmy ryby wyrzucone na brzeg i pluskaliśmy się na płyciźnie.
Dzieci były takie fajne…
— Ktoś cię złowi — usłyszałem nad sobą. Spojrzałem w górę, ale słońce mi przeszkadzało w dostrzeżeniu kto to był. Chociaż głos poznałem.
— Oliwer! — Łamiąc prawa fizyki już stałem koło niego wyprostowany. Całkowitym przypadkiem napiąłem mięśnie i podparłem rękami swoje boki. Czułem na swoich plecach mokry piasek.
— Alan — odpowiedział spokojnie dalej patrząc na moją twarz, a ja zacząłem się przeciągać, aby tylko spojrzał w dół. Jednak to go nie skusiło, ale uśmiechał się serdecznie.
W świetle słońca jego skóra wyglądała na mleczną i prawie świecił. Jasne włosy wpadały w srebro, ale oczy pozostawały bez zmian. Ubrany był w krótkie spodenki i koszulę, która powiewała wraz z bryzą.
— Jednak się spotkaliśmy — wyszczerzyłem zęby. — To przeznaczenie.
— Z pewnością — pokiwał głową. — Jak ci się podoba Australia?
— Cały czas wieje i wydaję mi się, że słyszę jakiś szmer. Jest tu o wiele cieplej niż w Polsce, ale przynajmniej przyjemnie pachnie solą. No i ta plaża…
— Podoba się?
— Jest świetna! Chcę tu zamieszkać!
Roześmiał się.
— Nocami potrafi być tu bardzo zimno.
— Chyba, że jest się we dwóch — uniosłem brwi. Oliwer na początku nie wiedział jak zareagować i co odpowiedzieć.
— Tak. We dwójkę jest cieplej.
— Słyszałem, że jesteś studentem — zmieniłem temat, bo zaczął się uroczo rumienić. — Co studiujesz?
— Weterynarię — odpowiedział i podrapał się po głowie. — Zawsze lubiłem zwierzęta, a w Australii jest naprawdę sporo oryginalnych gatunków. Chciałbym móc im pomagać.
— To szczytny cel — pokiwałem głową i uśmiechnąłem się do niego, aby nabrał pewności siebie. — Jeszcze żadnego dziwnego zwierzaka, co prawda, na żywo nie widziałem, ale…
— Wiele tracisz. Skoro jesteś w Australii grzechem byłoby nie zobaczyć chociaż kilku gatunków.
— Pokażesz mi je?
Bezczelnie wchodziłem na etap flirtu, a nawet nie wiedziałem czy Oliwer chciałby kiedyś chodzić z osobnikiem tej samej płci.
— Pokażę — skinął głową.
— Zaczniemy od oceanarium? — zaproponowałem.
— Och — wyglądał na zbitego z tropu. — Zabawne, właśnie chciałem ci to zaproponować. Tyle, że byłem już tam tyle razy, iż chyba znam już wszystko na pamięć…
— Nonsens! Tym lepiej, pokażesz mi o wiele więcej — stwierdziłem modląc się w duchu, aby się zgodził. Wyglądał na takiego co się mocno waha. — To jak? Oceanarium? Dzisiaj?
Podrapał się po głowie.
— Chyba… chyba możemy. Bilety jest ciężko zdobyć, ale na pewno jakoś by się udało… mam tam znajomego.
— Świetnie — klasnąłem w dłonie. — It’s a date!
Oliwer zmieszał się i skinął powoli głową. Wyglądał tak uroczo, gdy się rumienił. No i zgodził się przyjść na spotkanie. Umówiliśmy się na odpowiednią godzinę przy plaży, bo jeszcze nie znałem drogi, a Oliwer wspaniałomyślnie zaproponował, że mi pomoże i razem pojedziemy autobusami. Wymieniliśmy się też numerami komórkowymi, a to przekonało mnie do tego, że jeszcze trochę i Oliwer będzie mój.
Potem musieliśmy się rozejść bo chłopaka wzywały obowiązki, a ja zaniedbałem trochę Delilahę. Powróciłem do niej i jej znajomych w podskokach nie przejmując się tym, że kogoś mogłem zasypać piachem.
Gdy wróciłem do domu wziąłem prysznic, wypachniłem się najlepszymi perfumami i zgarnąłem najlepsze ciuchy. Nie miałem ich za dużo i zdałem sobie sprawę, że jeszcze się nie rozpakowałem, ale nie to teraz zaprzątało moją głowę. W końcu byłem umówiony z Oliwerem.
Przygryzłem wargi, gdy wyobraziłem sobie do jakich wydarzeń mogło dojść dziś wieczorem. W końcu on lubił też mnie, a ja naprawdę bardzo chciałem spędzić z nim czas. Pociągał mnie, nie kryłem tego. Podobał mi się od momentu w którym go zobaczyłem. Egoistycznie chciałem spędzić z nim jak najwięcej czasu. Bolało mnie to, że niedługo zacznę pracę, ale na pewno jeszcze będzie mi dane się z nim spotkać.
— Och, Oliwer — westchnąłem do lustra. Dobrze, że byłem w miarę przystojny. A nawet jeżeli nie byłem w czyimś guście to oczy robiły niezłą robotę. Nie często spotykało się kogoś o bursztynowym odcieniu. Słyszałem to już wiele razy — „Alan, masz piękne oczy”.
Umyłem zęby i ruszyłem na miejsce spotkania. Przy plaży czekał na mnie już Oliwer. Ubrany był lekko z nutą australijskiego luzu. Uśmiechnął się delikatnie, gdy ku niemu kroczyłem. Bardzo dobrze! To dobry znak.
— Cześć, szafirowe oczy — przywitałem się. Drobny komplement na powitanie nie był zły. — Gotowy na zabawę w przewodnika i turystę?
— Jak najbardziej — skinął głową. Wyglądał na zmieszanego, ale to dodawało mu uroku. Nie był dziewczynką, ale rumieniącym się facetem. Z jakiegoś powodu zawsze uważałem to za… sexy. — Czeka nas trochę jazdy.
Oj, czeka, przyznałem w myślach.
— Prowadź.
Przez większą część drogi rozmawialiśmy o studiach. Oliwer naprawdę z pasją opowiadał o wszystkich zwierzętach jakie miał nadzieję leczyć i chronić. Słuchałem go z uwagą, bo każde jego słowo wydawało się być fascynujące. Nawet to jak mówił słowo „platypus” i na początku nie wiedziałem o co mu chodzi.
— Dziobak! Aaaach — zaśmiałem się wesoło. — Kompletnie nie skojarzyłem.
Oliwer uśmiechnął się wyrozumiale.
Podróż autobusem nie była zła. Ten środek transportu miał tu własny, wydzielony pas. Ze smutkiem obserwowałem sfrustrowane osoby, które siedziały w samochodach. Musiałem przyznać, że korki tutaj były potworne.
Kolejną moją obserwacją było to, że strasznie mało tu zieleni. Gdzie nie gdzie rosły palmy, ale nie było tu tak zielono jak w Warszawie czy innych polskich miastach. Jednak w przeciwieństwie do ludzi w stolicy, tutaj w Sydney, większość się uśmiechała. Oczywiście może poza zdenerwowanymi kierowcami, ale ludzie w sklepach, autobusie, a także na plaży byli szczęśliwy. Zastanawiałem się czy to wpływ pogody czy kompletnie innej mentalności. Oliwer nie wyglądał na przesadnie szczęśliwego, ale na pewno tryskał energią. Chociaż… równie dobrze mógł wyglądać na rozlazłego. Sam nie wiedziałem czy te znużone oczy to oznaka przyjemności czy znudzenia.
— Macie tu okropny chleb — odezwałem się.
Oliwer spojrzał na mnie zaskoczony.
— Okropny chleb?
— Tak. Smakuje jak guma do żucia. Pomijając fakt, że wydaje się być słony.
Wzruszył ramionami.
— Jak dla mnie zawsze smakował dobrze. Skąd ten wniosek?
— Jadłem go dziś na śniadanie. Znasz jakiś polski sklep?
— Powinieneś spytać o to swoją ciocię. Jedynie piłem polską wódkę…
— Hah! Nawet tu jest popularna — uśmiechnąłem się z zadowoleniem. — Byłeś kiedyś poza granicami Australii?
— Byłem w Nowej Zelandii — odpowiedział. — Wakacje z rodziną. Jednak nigdy nie byłem po drugiej stronie globu.
— Żałuj. Wiesz ile jest tam ciekawych rzeczy?
— Wiem — skinął głową. — Niestety na razie muszę zostać w Australii.
— Przyleć do Polski.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Zapraszasz mnie?
— Tak jakby — wzruszyłem ramionami, udając że to nic takiego. — Najlepiej przyleć zimą! Pewnie śnieg to dla ciebie pojęcie obce.
— Prawdę mówiąc nie miałem okazji się nigdy nim nacieszyć dłużej niż jeden dzień.
— Och, ile tracisz.
— To nasz przystanek — wstał z miejsca, a ja ruszyłem za nim. W centrum, będąc otoczonym przez wieżowce było zdecydowanie bardziej duszno. Nad nami wisiało słońce i zaledwie kilka chmur, a więc pogoda dopisywała. Oliwer prowadził mnie do oceanarium nawet nie patrząc na drogę. Faktycznie musiał być tutaj wiele razy.
W końcu wyrósł przed nami tłum ludzi, a zaraz za nim wielki napis „Sea Life Sydney Aquarium”. Od razu zrobiło się bardziej rześko, gdy znaleźliśmy się na brzegu. Budynek jako tako nie powalał na kolana, ale wielki, kolorowy szyld wabił spojrzenia.
— Oto największe oceanarium na świecie. Zajmie nam to kilka godzin — wyjaśnił Oliwer i ruszył pewnie przed siebie, mijając tłum. Podreptałem za nim i podobało mi się to, że to on teraz rządził. — Pozwól, że załatwię nam wejście, zgoda? Poczekasz tutaj?
Skinąłem głową i obserwowałem go jak znika za budynkiem. Postanowiłem ten czas wykorzystać na zaczerpnięcie promieni słonecznych. Możliwe, że było ciepło, ale ciągły wiatr od strony oceanu obniżał temperaturę dlatego żałowałem, że nie wziąłem żadnej bluzy. Chyba nie byłem jeszcze przyzwyczajony do tego klimatu. Poza tym zmiana stref czasowych też na mnie wpływała. Czułem się trochę senny, ale obecność blondyna mnie wybudzała.
Oliwer wrócił po piętnastu minutach z szerokim uśmiechem na twarzy.
— Udało się — uniósł dwa bilety.
— Jak to zrobiłeś? Przespałeś się z kimś? — zaśmiałem się.
— Mam inne sposoby. Jestem całkiem uroczy, gdy mi na czymś zależy — odpowiedział. — Chodź, Alan.
W kolejce odstaliśmy swoje kilkanaście minut, ale w końcu znaleźliśmy się w wewnątrz. Jeżeli można zakochać się w miejscu to była to właśnie ta chwila. Całe oceanarium było ogromne, a podwodne korytarze pozwalały na obserwacje niezliczonych gatunków ryb i morskich stworzeń. W akwariach znajdowały się również piękne dekoracje takie jak kamienie, roślinność, a nawet atrapa zatopionego statku. Wydawało mi się, że widzę także ruiny jakichś starożytnych budowli.
Wszystko to tworzyło niesamowity klimat tym bardziej, że specjalnymi tunelami szło się pod wodą. Stałem z otwartymi ustami, gdy nade mną i Oliwerem przepłynął rekin.
— Niewiarygodne — szepnąłem.
— Podoba ci się? — spytał Oliwer. — Rekin jest atrakcją od niedawna. Zawsze jednak wolałem płaszczki.
Jedno z tych stworzeń właśnie przepływało nad szybą i swoim białym ciałem przyległo do szkła. W tunelu spędziliśmy kilkadziesiąt minut, aby móc przyjrzeć się każdemu stworzeniu. Żartowaliśmy z Oliwerem i udawaliśmy ryby, otwierając i zamykając usta wydając z siebie nieme odgłosy.
W kolejnych salach woda była pięknie błękitna i od razu skojarzyła mi się z oczami mojego towarzysza. Czysta i dająca życie. Kręciłem głową z niedowierzaniem, gdy setki kolorowych ryb tworzyły ruchome obrazy. Widziałem też dziesiątki krabów, raków, żółwi, a gdy zobaczyłem koniki morskie prawie westchnąłem z zachwytu.
— Macie nawet krowy morskie! — zaśmiałem się, gdy wielkie stworzenie przemierzało leniwie podłoże. — Nieźle…
— To jeszcze nic — uśmiechnął się i poprowadził mnie do kolejnej platformy. Tutaj z kolei widać było wielki basen z wielobarwnymi rybami, a po środku, jako element dekoracji stała wielka, otwarta małża. W środku siedziała kobieta w stroju syreny. Jej piękne blond włosy falowały wraz z ruchem wody. Cały jej kuszący widok psuła mała maska tlenowa, ale efekt i tak był porażający. Syrena mrugnęła ponętnie do starszego pana, który obserwował ją wraz z żoną i dziećmi. Facet się zarumienił, a żona prychnęła.
— Jest ładna — stwierdziłem obiektywnie patrząc na syrenę, która poruszyła się i odgarnęła włosy.
— Syreny się zmieniają. Najładniejsza jest ruda — zapewnił Oliwer. Ledwo to powiedział woda zaburzyła się pod wpływem skoku. Ktoś z górnego poziomu wskoczył do akwarium. Okazało się, że był to jeden z nurków. Miał na sobie obcisłe spodnie, które przypominały łuski błękitnej ryby, ale reszta była odkryta. Jego muskularna klatka piersiowa prezentowała się bardzo dobrze i w porównaniu z nim wypadałem marnie. Tym bardziej, że jego ciało było czekoladowego koloru, chociaż dostrzegłem linie opalenizny przy jego pasie. Słyszałem kilka dziewczyn, które westchnęły z zachwytem, gdy się prężył w wodzie i odsłaniał swoje wyćwiczone w wodzie mięśnie. Nawet jego farbowane, niebieskie włosy nie były takie dziwne.
Za to był on chyba wodnym magikiem bo pływał wśród ryb i pomagał syrenie w wykonywaniu wodnych akrobacji. Wszystko to wyglądało jakby było ćwiczone przez wiele dni, a synchronizacja była niesamowita. Zdawało się, że nawet ryby tańczyły.
— Kto to? — spytałem z wyraźnym szokiem i nutą zazdrości. Zawsze myślałem, że woda to mój żywioł, ale ten niebiesko-włosy chłopak po prostu… on był wodą. Poruszał się w niej jakby to było jego naturalne środowisko i na lądzie znalazł się przez przypadek.
— To Marlon — wyjaśnił Oliwer również uważnie obserwując chłopaka. — To jest właśnie ten mój… znajomy, który załatwia mi bilety.
— Jest bardzo hojny — zauważyłem z przekąsem.
— Jest bardzo miły — poprawił mnie uprzejmie.
Po skończonym pokazie syrena wraz ze swym partnerem skłonili się nisko i okręcili się wokół własnej osi. Marlon wtedy podpłynął do nas i zapukał w szybę. Pomachał do Oliwera. Potem przyłożył dłoń do serca, teatralnie westchnął i wrócił do syreny, aby jej pomóc wyjść z akwarium. Oliwer odmachał mu spokojnie.
Zastanawiałem się co miał oznaczać ten gest wobec niego. Blondyn jednak wydawał się być spokojny jak zawsze.
— Wodny teatr. Fajny wynalazek, co? — spytał.
— Tak. Rewelacyjne — przyznałem siląc się na to, aby nie zabrzmieć zbyt sceptycznie. — Ten koleś-ryba…
— Marlon — wtrącił.
— Właśnie. Skąd go znasz?
— Marlon sporo surfuje — wyjaśnił. Ruszyliśmy kolejnym tunelem, a nad nami pływały setki ryb i jeden nurek, który je karmił. — Jest bardzo otwartym chłopakiem no i uwielbia wodę. Kocha ocean i wszystkie podwodne zwierzęta. Praca w oceanarium jest dla niego bardzo… spełniająca.
— Znasz go dobrze?
— Prawie od dziecka. Jest dwa lata starszy i w ogóle, ale dobrze się dogadujemy. Nasze mamy się znały.
— Czemu czas przeszły?
Oliwer milczał chwilę jakby ważył wartość słów.
— Jego mama zmarła. Nowotwór.
— Bardzo mi przykro — szepnąłem. Dobrze wiedziałem co to znaczy stracić kogoś bliskiego. Od razu poczułem lepszą więź z Marlonem. I po części rozumiałem, iż woda była dla niego wolnością. — Jak się z tym czuje?
— Marlon jak to Marlon — zaśmiał się pod nosem. — Jest optymistą. Chyba nic tego nie zmieni. Chociaż wiem, że udaje takiego twardziela, ale ma też swoją miękką stronę.
Zatrzymaliśmy się niedaleko wyspy gdzie wygrzewały się foki. Razem z Oliwerem oparliśmy się o barierkę i idąc za przykładem zwierząt, ogrzewaliśmy się w promieniach słońca. W całym oceanarium było trochę chłodno.
— Jesteś bardzo miły, Oliwer — rzuciłem do niego.
— Hm. Dziękuję… tak sądzę. — Znów się zmieszał. Był bardzo nieśmiały. — Jesteś tu nowy, a więc pomyślałem, że warto cię wprowadzić w życie. Australia to kontynent zżyty z wodą i jej mieszkańcami. Na pewno się tu odnajdziesz.
— Skąd to wiesz?
— Zdajesz się lubić wodę — spojrzał na mnie. Jego oczy iskrzyły. — Obserwowałem cię dzisiaj jakiś czas na plaży — wyznał. — Zresztą bardzo uroczo wyglądałeś z tymi dzieciakami — zaśmiał się. — Pewnie będziesz świetnym ojcem.
Uśmiechnąłem się lekko i spuściłem wzrok. To mogło być niemożliwe, a temat który poruszyliśmy był całkiem drażliwy, więc chciałem go jak najszybciej zmienić. Na szczęście wyręczył mnie Oliwer.
— Mam nadzieję, że dzisiejsze informacje cię nie przeraziły, prawda?
Spojrzałem na niego z pytaniem w oczach. Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale przez myśl przemknęła mi rozmowa z Delilahą odnośnie Oliwera jako ducha. Uniosłem brew.
— Jakie informacje?
— Och — odchrząknął. — Myślałem, że słyszałeś. Hm… niepotrzebnie zacząłem.
— O co chodzi? O co chodzi? O co chodzi? O co…?
Oliwer zaśmiał się i mi przerwał.
— Alan, nie wiem czy powinienem mówić. Jesteś tutaj dopiero niecały dzień…
— No mów, no! — jęknąłem zniecierpliwiony.
— Ech… wczoraj zamordowano chłopaka niedaleko naszych okolic — oznajmił. Wyprostowałem się i przyjrzałem się mu uważnie.
— Co?
— Po prostu został zamordowany — powtórzył. — Znałem go… to był jeden z chłopaków z mojego liceum. Wracał z imprezy i… — pokręcił głową nie mogąc kontynuować. — Uważaj na siebie, zgoda?
— Mówisz jakby coś mi groziło — zadrżałem.
— Nie, nie! Po prostu… Myślę, że szkoda byłoby tak miłego chłopaka.
Wyszczerzyłem zęby.
— Podrywasz mnie?
To pytanie sprawiło, że drgnął jak potraktowany prądem. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i otworzył usta, ale potem je zamknął. W jego oczach dostrzegłem panikę.
— Nie, nie! — pokręcił szybko głową. — To nie tak, nie zrozum mnie źle…!
— Spokojnie — mrugnąłem do niego i oparłem się nonszalancko o barierkę. — Też jestem gejem.
— Też? — uniósł brwi. — Skąd to wiesz?
— Nie wiedziałem. Ale teraz sam się przyznałeś — oznajmiłem triumfalnie. Oliwer stał chwilę z otwartymi ustami, a potem pokręcił głową.
— Oj, oj… — westchnął.
— Co? Coś nie tak?
— Nigdy nikt tak szybko mnie nie rozgryzł… — przygryzł wargi. — Cholera…
— Hej, spokojnie! — uniosłem dłonie. — Nikomu nie powiem jeżeli nie chcesz.
— Byłbym wdzięczny…
— Ale! — przerwałem mu. — Musisz się ze mną umówić.
Ściągnął usta.
— To szantaż — stwierdził.
— Tak — pokiwałem głową.
— Alan, nie wiem czy powinienem… — zaczął powoli.
— Hę? Czemu nie? — W głowie sam odpowiedziałem sobie na to pytanie. Zamrugałem oczami. — Nie…
Uśmiechnął się lekko, ale i z wyrazami współczucia.
— Przepraszam — powiedział cicho. — W ogóle nie powinienem iść z tobą do oceanarium, prawda?
— O, cholera. — Prawie się zawiesiłem na barierce. — Myślałem, że to randka… Musisz być tak cholernie miły i uprzejmy?
— Przepraszam — powtórzył. — Nie sądziłem, że jesteś… no… gejem. Chciałem być przydatny dla obcokrajowca i…
— Nie, spokojnie — pokręciłem głową, chociaż żal i wściekłość mnie rozsadzały. — To moja wina! Powinienem się domyślić, że ktoś taki jak ty kogoś ma.
— Chyba przesadzasz… — podrapał się po głowie. — Rozumiem, że nie będziesz chciał mnie już znać, a więc może się oddalę i…
— Zwariowałeś? — przerwałem mu i zmarszczyłem czoło. Roześmiałem się. — Boże, nie bądź takim pesymistą! Jasne, że chcę cię znać! — uśmiechnąłem się do niego krzepiąco. Jednak w sobie dalej czułem wielki zawód. Serce biło bardzo powoli i myślałem, że zaraz umrę. Mój ideał był ideałem dla kogoś innego? Dlaczego już nienawidziłem jego chłopaka? Nawet go nie znałem. Dlaczego mój egoistyczny umysł od razu podsunął mi pomysł, aby go odbić?
— Cieszę się — opowiedział Oliwer z uśmiechem. — Kontynuujemy?
Pokiwałem głową i przez resztę zwiedzania robiłem dobrą minę do złej gry. Oliwer musiał to wyczuć, bo poganiał nas przy każdej atrakcji. Chyba i on czuł się niezręcznie. Ponad godzinę później opuszczaliśmy akwarium nie idąc oglądać wszystkiego co miało do zaoferowania. Autobusem wracaliśmy głównie w ciszy. Wymieniliśmy się tylko kilkoma uwagami odnośnie spędzonego dnia. Oliwer cały czas uśmiechał się z żalem.
Na przystanku mieliśmy się rozejść. Stanęliśmy naprzeciw siebie i milczeliśmy.
— Dziękuję za miły dzień — odezwałem się jako pierwszy. Przyjemna bryza łaskotała nasze ciała. — Oceanarium jest naprawdę fantastyczne.
— Cieszę się, że ci się podobało — odpowiedział. Uśmiechnął się uroczo. — Jeżeli kiedykolwiek będziesz miał jakieś pytania albo będziesz potrzebował przewodnika, pisz śmiało.
— Jasne — pokiwałem głową. — Dziękuję.
Kim był jego chłopak? A może mnie okłamał bo nie jestem w jego typie? Możliwe. Ale on nie wyglądał na osobę, która kłamie. A więc miał kogoś. Kogo? Kto mnie ubiegł? I jak dawno? Chciałem go o to wszystko wypytać, ale wiedziałem, że to byłoby niegrzeczne i w sumie to nie moja sprawa.
Najbardziej jednak bolało mnie to, że naprawdę już sobie wiele wyobraziłem. Widziałem nas razem spacerujących po plaży, razem jedzących i wygłupiających się w trakcie gotowania. Wszystko sobie już dokładnie wyobraziłem i po raz pierwszy chciałem tego. Zawsze byłem osobą dość sceptycznie nastawioną do gejowskich związków. Dlatego byłem tylko w jednym, a to doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie warto się wiązać na dłużej.
A teraz? Teraz chciałem wiedzieć o nim wszystko. Od zwykłych pierdół takich jak ulubiony kolor czy napój, aż po jakieś trudniejsze sprawy, które razem moglibyśmy rozwiązać. Jednak nie mogłem go za nic winić. To ja za dużo sobie zamarzyłem, a powinienem wiedzieć, że życie nie zawsze się układa po naszej myśli i, że zawsze jest druga strona sytuacji. W tym momencie był to tajemniczy chłopak Oliwera.
— Jeszcze raz przepraszam za dzisiejsze zamieszanie — podrapał się po głowie. Naprawdę czuł się winny. Wywróciłem oczami i poklepałem go po głowie. Miał przyjemne w dotyku włosy.
— Daj już spokój. Wyglądasz mniej atrakcyjnie, gdy się smucisz.
Zachichotał cicho.
— Skoro tak twierdzisz. Dobrze, Alan. Powinienem już wracać.
— Chłopak zacznie się martwić? — spytałem nim zdążyłem ugryźć się w język. Co to za pytanie?
Pokręcił głową.
— Wie, że jestem samodzielny. Ale obiecałem mu dzisiaj spotkanie i…
— Ach. Rozumiem — pokiwałem głową. — Przyjemnej randki. Ta pewnie będzie udana.
Oliwer zakłopotał się.
— Do zobaczenia, Alan.
— Pa — rzuciłem szybko. Odwrócił się i spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Nie wiedziałem czemu to zrobiłem, ale dodałem głośno: — Kocham cię!
Oliwer odwrócił się i uniósł brew. Przyglądał mi się pytająco. To dlatego, że ostatnie dwa słowa powiedziałem po polsku.
— Proszę? — uśmiechnął się do mnie.
— To… — odchrząknąłem. — Polskie pozdrowienie. Wiesz… takie na pożegnanie.
— Och — pokiwał głową. — Kocham cię — odpowiedział kalecząc trochę język.
Sam tego chciałem. Ból w sercu prawie mnie rozsadził. Oliwer pomachał mi ostatni raz i ruszył dalej. A ja stałem tutaj przez moment. Obserwowałem jak znikał za budynkami. Uderzyłem się otwartą dłonią w twarz, aż kilka osób się za mną obejrzało.
— A więc go kochasz — stwierdził głos za mną. Podskoczyłem i złapałem się za serce.
— Delilah! — warknąłem. — Co? Skąd ten pomysł…?
— Twoja ciocia często mówi te słowa do Kevina. Kocham cię. Wasz język jest taki... kanciasty.
— Sama jesteś kanciasta — odpowiedziałem po polsku, a ona uniosła brwi.  — Dobra — wróciłem na angielski. — Masz mnie. Lubię Oliwera.
— Naprawdę? Odniosłam wrażenie, że go „kochasz”. Kto by pomyślał, że pan aseksualny może tak na ciebie działać — zbliżyła się do mnie. — A więc jesteś gejem, co? O, bracie…
— Nie lubisz nas?
— Lubię. Uwierz lub nie, ale mam znajomego geja.
— Nie mów cioci ani Kevinowi, zgoda? Wolałbym, aby nie wiedzieli.
Wzruszyła ramionami.
— To nie moja sprawa. Nikomu nie zamierzam mówić — przyjrzała mi się, a potem uderzyła mnie w brzuch. Prawie wypuściłem z siebie całe powietrze. — Dupku! Też chciałam iść do oceanarium! Randkujesz sobie, co?
Obrażona odwróciła się i ruszyła w stronę domu. Zachwiałem się, ale i uśmiechnąłem się wesoło. Wydawało mi się, że Delilah będzie niezastąpioną przyjaciółką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz