ROZDZIAŁ 2
Oceanarium
Obudził mnie przyjemny zapach smażonych
jajek i bekonu. Nabrałem głośno powietrza i otworzyłem oczy. Przekręciłem się
na kanapie i drgnąłem lekko.
— Delilah — westchnąłem i przetarłem
powieki. — Co tu robisz?
— Śniadanie, niewdzięczniku —
odpowiedziała wesoło. Zadzwoniła głośno łyżeczką o kubek. — Wstawaj, Alan! Już
po dziewiątej.
— Jesteś niemożliwa, kobieto — usiadłem i
przeciągnąłem się. Zdałem sobie sprawę z tego, że spałem w ubraniach na
niepościelonym łóżku. Jednak wczorajsze zmęczenie wygrało. Nawet nie zauważyłem
jak zasnąłem.
O dziwo zamiast głodu, w żołądku czułem
mrowienie. Przyjemne wibracje, które nakazały mi się uśmiechnąć.
— Dziękuję za śniadanie — wstałem i
przytuliłem ją od tyłu. — Będziesz dobrą żoną.
— Faceci — prychnęła i uderzyła mnie
drewnianą łyżeczka w głowę. — Idź się umyć.
Rozmasowując obolałe miejsce, wykonałem
jej polecenie. Prysznic pomógł mi i z zadowoleniem umyłem się dokładnie i
schludnie. Zawsze dbałem o swoją higienę. Może czasem trochę przesadnie, ale
przynajmniej czułem się świeżo.
Obecność mojej czarnoskórej przyjaciółki
sprawiła, że musiałem się ubrać przynajmniej do połowy. Za oknem już świeciło
ciepłe słońce budzące do życia całe miasto.
— Wsuwaj — powiedziała podając śniadanie. —
I nie przyzwyczajaj się. Tylko czasami coś pichcę dla znajomych.
— Rozumiem. — I tak z wdzięcznością przyjąłem
jedzenie. — Jesteś fantastycznie urocza. Dorzuciłaś mi trucizny?
— Jasne — pokiwała głową i usiadła
naprzeciw mnie z kubkiem kawy. — Kevin prosił mnie, abym się tobą zajęła. Zdaje
się, że nie wierzą w ciebie i musisz mieć niańkę. Przynajmniej przez jakiś
czas.
— To na pewno pomysł cioci Asi —
westchnąłem. Zacząłem grzebać widelcem w jajku, ale jakoś nic nie mogłem
przełknąć. Cały czas myślałem o Oliwerze.
— Nie lubisz jajek? — zdziwiła się. — Po
wczorajszej akcji myślałam, że lubisz je nawet za bardzo.
— Co masz na myśli? — uniosłem wzrok.
— Golisz się… tam.
Wywróciłem oczami.
— Jesteś bezpośrednia! I tak, golę się
tam. Przede wszystkim higiena — wskazałem na nią widelcem. — A czy panna się
goli?
— Dostaniesz tym widelcem w oko za to
pytanie — odpowiedziała uroczo. — A te bursztynowe źrenice sprzedam.
— Och… CZARNY humor, hę?
Zmrużyła oczy.
— Pieprzony rasista.
Zaśmiałem się wesoło i pokręciłem głową.
— Nie denerwuj się. Żartuję! — wyjaśniłem pospiesznie. — Poza tym… jesteś najbardziej odjazdową
dziewczyną jaką poznałem. Więcej tu takich w Australii?
Prychnęła głośno.
— Jestem jedyna i niepowtarzalna.
Zaśmieliśmy się wesoło. Zaczęliśmy nadawać
na tych samych falach mimo, że wiekowo dzieliły nas trzy lata. Gdybym był
hetero poważnie zacząłbym rozważać możliwość związku. Jednak sprawa była
przesądzona. Chciałem Oliwera.
— To jakie plany na dziś? — zapytała, a ja
podchwyciłem temat.
— Chciałem iść na plażę! Wiesz… popływać,
może posurfować — wymieniałem, a w myślach dodałem, że bardzo chcę spotkać
Oliwera. Bardzo.
— Liczyłam na to, że pójdziemy do
oceanarium.
— Hm? — W końcu się zmusiłem i zacząłem
jeść, a więc teraz w zębach trzymałem plaster boczku.
— Oceanarium w Sydney! Nie słyszałeś o
nim? Czego was uczą w tych europejskich szkołach?
— Na pewno więcej niż tutaj —
odpyskowałem. — Co z tym oceanarium?
— To największe na świecie tego typu
miejsce. Mnóstwo okazów morskich zwierząt! To jest obowiązkowe miejsce do
zobaczenia będąc w Sydney.
— Brzmi ciekawie — pokiwałem głową.
Ciekawe czy Oliwer poszedłby tam ze mną na randkę? — Gdzie to jest?
— Zaprowadzę cię, spokojnie — odstawiła
kubek z kawą. — Ale skoro się upierasz najpierw może być i plaża. Trochę się
opalisz. Z duchem niefajnie jest chodzić po ulicach.
— Wczoraj widziałem chłopaka, który
wyglądał jak duch — zacząłem niby to przypadkowo. — A więc nie wszyscy są tu
opaleni.
— Chłopaka, który wygląda jak duch? —
szepnęła cicho. — Na plaży?
— Erm… — zacząłem powoli. — Tak. A co?
— Och, Alan! Rozmawiałeś z nim?
— Taaaak — odparłem powoli. Przyłożyła
dłoń do ust i wytrzeszczyła oczy.
— Och, Alan! Miał na imię Oliwer? Tak?
Zamarłem i poczułem jak dopiero co
zjedzone śniadanie chce się wydostać. Moja twarz wystarczyła jej za odpowiedź.
Pokręciła powoli głową.
— Oliwer zmarł trzy lata temu. Utonął.
Czasem nawiedza tę plażę, aby porozmawiać z osobami, które uważa za godne
odnalezienia jego ciała. Widzisz… ciała nigdy nie znaleziono, a…
Przerwała na chwilę, gdy jęknąłem głośno z
przerażenia. Zacząłem drżeć. Delilah wpatrywała się we mnie poważnie, a potem kąciki
jej warg drgnęły. Już chciałem się odezwać, gdy zaczęła się głośno śmiać.
Warknąłem zdenerwowany i odszedłem od stołu.
— Zabawne — rzuciłem.
— Nie gniewaj się! — zaśmiała się wesoło. —
Po prostu musiała zobaczyć twoją minę. Ha, ha, ha! Och, Alan! Ha!
— Odwdzięczę się jeszcze — zagroziłem i
dramatycznie wskazałem na nią palcem. — Odegram się!
— Zobaczymy. — Prawdopodobnie przyjęła
wyzwanie i siłowaliśmy się chwilę na spojrzenia. — Czyli poznałeś Oliwera, tak?
— Tak — burknąłem i usiadłem. — Znasz go?
— Każdy go tu zna. Jest jednym z
najlepszych surferów. No i jego rodzina prowadzi jedną z restauracji niedaleko
plaży. Mega jedzonko, a na dodatek Oliwer często sam gotuje. Jest studentem,
ale ma czas, aby wspomóc rodzinny biznes. Ogólnie bardzo miły i sympatyczny
chłopak.
— Podoba ci się? — zapytałem.
— On? Nie — pokręciła głową, śmiejąc się. —
Oliwer jest naprawdę spoko, ale zdaje się być kompletnie aseksualny.
— Co masz na myśli? — uniosłem brew.
— Wiesz… — zamyśliła się chwilę. — On
zawsze jest spokojny i cichy. Nigdy bym nie pomyślała, że jest surferem. W
każdym razie nigdy nie był nikim zainteresowany. No chyba, że się z tym ukrywa,
ale… to nie moja sprawa. A co to ciebie tak interesuje? — przysunęła się
ciekawsko i zmierzyła mnie wzrokiem.
— Erm… nic. Po prostu mówił wczoraj coś o…
Talii. — Szybka zmiana tematu, abyśmy nie musieli rozmawiać o tym, że mi się
podoba. Przynajmniej nie teraz. — Co to jest ta Talia?
— O, bracie — westchnęła. — Już się o tym dowiedziałeś?
— Tak jest chyba lepiej, co?
— To gang, ale nie masz się czym
przejmować. Ogólnie są o nich legendy miejskie, ale to po prostu grupa
studentów, którzy mają za dużo czasu i bawią się w „organizację” — uniosła
palce i wzięła swoje słowa w cudzysłów. — Poszanowanie pieniędzy jest u nich
bliskie zeru.
— Niby gang, a dużo osób o nim wie.
— To raczej miejska legenda — poprawiła
mnie. — Znam kilka wersji, a ktoś inny zna jeszcze inne. W każdym razie podobno
całą Talią „rządzi” czwórka osób.
— Czwórka? Myślałem, że mają jednego lidera.
— W tej czwórce jest jeden, który uważany
jest za całą głowę tego gangu, ale nigdy w życiu ich nie widziałam. Nawet nie
wiem jak mają na imię. Cholera, nawet nie wiem czy ta czwórka istnieje!
— Oliwer mi mówił, że dużo grają w karty,
a Starfish to ich siedziba.
Delilah wybuchła śmiechem.
— Och, Alan. Nie należy wierzyć we
wszystko co mówią. Zapewniam cię, że w Sydney dużo osób gra w karty, a jeszcze
więcej spotyka się w Starfish. Ja nie należę do żadnej Talii i nikogo takiego
nie znam.
Chciałem powiedzieć, że Oliwer zna, ale
nie chciałem już drążyć tematu. Z jakiegoś powodu nie byłem przekonany do tego
co mówiła Delilah. Gang Talii wydawał mi się jak najbardziej realny.
Po zjedzonym śniadaniu czym prędzej
chciałem się dostać na plażę. Nim jednak miałem ku temu okazję wstąpiłem razem
z Delilah do jej mieszkania, aby mogła zabrać kilka swoich rzeczy. Ciocia już
była na nogach i sprzątała, a Kevin musiał jechać do centrum. Po luźnej
rozmowie z moją opiekunką udałem się razem z Delilahą na plażę. Stawiałem
długie kroki chcąc jak najszybciej zajrzeć w te głębokie, szafirowe oczy.
Na plaży już było sporo ludzi, którzy
przybyli spędzić tutaj swój czas wolny. Z informacji mojej przyjaciółki
wynikało, że studenci mieli jeszcze wakacje, a więc jak tylko mogli bawili się
na świeżym powietrzu. Poza tym sporą grupę stanowili turyści. Udało mi się
wyłapać kilka języków takie jak francuski, niemiecki i japoński. Była nawet
rodzina z Polski z dwójką małych dzieci.
Zdjąłem z siebie koszulę, aby tylko móc
być o krok bliżej nagości. Oczywiście bycie stricte nago nie wchodziło w grę,
ale przynajmniej byłem teraz jedynie w kąpielówkach. Delilah w stroju
kąpielowym prezentowała się całkiem nieźle. Miała trochę krągłości, ale zawsze
wolałem tego typu dziewczyny niż szczupłe i chude tyczki.
— Chcę popływać — oznajmiłem. — Pragnę.
— Tylko uważaj na rekiny — rzuciła
beztrosko. — I rozejrzyj się za pracą. Ratownicy są tu bardzo potrzebni.
I faktycznie tak było. Co jakiś czas dało
się natknąć na osoby ubrane w żółto—czerwone stroje. Wyobraziłem sobie siebie
wśród nich i musiałem przyznać, że wyglądałem dobrze.
Powinienem popracować nad skromnością…
Po drodze natknęliśmy się na znajomych
Delilahi, ale nie tych samych co wczoraj. Powiększyłem swoje grono znajomych o
kolejnych kilka osób. Znów byłem rozchwytywany pytaniami, a to jedynie mnie
coraz bardziej nakręcało. Cały czas jednak czujnie się rozglądałem za Oliwerem.
Było wietrznie, fale były wysokie, a więc
szukałem go w gronie surferów, ale nigdzie go nie dostrzegłem. Miałem wrażenie,
że wczorajsze spotkanie to jedynie sen, ale nawet Delilah go znała. Musiał
gdzieś tu być.
W końcu zdecydowałem się popływać.
Zanurzenie się w wodzie było dla mnie jednym z najcudowniejszych uczuć w życiu.
Każdy składał się właśnie z nie w 75%. Jak nic innego pozwalała mi zapomnieć o
smutkach i problemach. Gdy byłem wściekły pływałem tak długo, aż się
uspokoiłem. To było moje lekarstwo na wszystko co złe.
Pozwoliłem sobie jednak na odrobinę zabawy
i razem z falami dryfowałem do brzegu. Moje wygłupy podchwyciła grupka dzieci i
przez kilka minut razem udawaliśmy ryby wyrzucone na brzeg i pluskaliśmy się na
płyciźnie.
Dzieci były takie fajne…
— Ktoś cię złowi — usłyszałem nad sobą.
Spojrzałem w górę, ale słońce mi przeszkadzało w dostrzeżeniu kto to był.
Chociaż głos poznałem.
— Oliwer! — Łamiąc prawa fizyki już stałem
koło niego wyprostowany. Całkowitym przypadkiem napiąłem mięśnie i podparłem
rękami swoje boki. Czułem na swoich plecach mokry piasek.
— Alan — odpowiedział spokojnie dalej
patrząc na moją twarz, a ja zacząłem się przeciągać, aby tylko spojrzał w dół.
Jednak to go nie skusiło, ale uśmiechał się serdecznie.
W świetle słońca jego skóra wyglądała na
mleczną i prawie świecił. Jasne włosy wpadały w srebro, ale oczy pozostawały bez
zmian. Ubrany był w krótkie spodenki i koszulę, która powiewała wraz z bryzą.
— Jednak się spotkaliśmy — wyszczerzyłem
zęby. — To przeznaczenie.
— Z pewnością — pokiwał głową. — Jak ci
się podoba Australia?
— Cały czas wieje i wydaję mi się, że
słyszę jakiś szmer. Jest tu o wiele cieplej niż w Polsce, ale przynajmniej
przyjemnie pachnie solą. No i ta plaża…
— Podoba się?
— Jest świetna! Chcę tu zamieszkać!
Roześmiał się.
— Nocami potrafi być tu bardzo zimno.
— Chyba, że jest się we dwóch — uniosłem
brwi. Oliwer na początku nie wiedział jak zareagować i co odpowiedzieć.
— Tak. We dwójkę jest cieplej.
— Słyszałem, że jesteś studentem —
zmieniłem temat, bo zaczął się uroczo rumienić. — Co studiujesz?
— Weterynarię — odpowiedział i podrapał
się po głowie. — Zawsze lubiłem zwierzęta, a w Australii jest naprawdę sporo
oryginalnych gatunków. Chciałbym móc im pomagać.
— To szczytny cel — pokiwałem głową i
uśmiechnąłem się do niego, aby nabrał pewności siebie. — Jeszcze żadnego
dziwnego zwierzaka, co prawda, na żywo nie widziałem, ale…
— Wiele tracisz. Skoro jesteś w Australii
grzechem byłoby nie zobaczyć chociaż kilku gatunków.
— Pokażesz mi je?
Bezczelnie wchodziłem na etap flirtu, a
nawet nie wiedziałem czy Oliwer chciałby kiedyś chodzić z osobnikiem tej samej
płci.
— Pokażę — skinął głową.
— Zaczniemy od oceanarium? —
zaproponowałem.
— Och — wyglądał na zbitego z tropu. —
Zabawne, właśnie chciałem ci to zaproponować. Tyle, że byłem już tam tyle razy,
iż chyba znam już wszystko na pamięć…
— Nonsens! Tym lepiej, pokażesz mi o wiele
więcej — stwierdziłem modląc się w duchu, aby się zgodził. Wyglądał na takiego
co się mocno waha. — To jak? Oceanarium? Dzisiaj?
Podrapał się po głowie.
— Chyba… chyba możemy. Bilety jest ciężko
zdobyć, ale na pewno jakoś by się udało… mam tam znajomego.
— Świetnie — klasnąłem w dłonie. — It’s a
date!
Oliwer zmieszał się i skinął powoli głową.
Wyglądał tak uroczo, gdy się rumienił. No i zgodził się przyjść na spotkanie.
Umówiliśmy się na odpowiednią godzinę przy plaży, bo jeszcze nie znałem drogi,
a Oliwer wspaniałomyślnie zaproponował, że mi pomoże i razem pojedziemy
autobusami. Wymieniliśmy się też numerami komórkowymi, a to przekonało mnie do
tego, że jeszcze trochę i Oliwer będzie mój.
Potem musieliśmy się rozejść bo chłopaka
wzywały obowiązki, a ja zaniedbałem trochę Delilahę. Powróciłem do niej i jej
znajomych w podskokach nie przejmując się tym, że kogoś mogłem zasypać piachem.
Gdy wróciłem do domu wziąłem prysznic,
wypachniłem się najlepszymi perfumami i zgarnąłem najlepsze ciuchy. Nie miałem
ich za dużo i zdałem sobie sprawę, że jeszcze się nie rozpakowałem, ale nie to
teraz zaprzątało moją głowę. W końcu byłem umówiony z Oliwerem.
Przygryzłem wargi, gdy wyobraziłem sobie
do jakich wydarzeń mogło dojść dziś wieczorem. W końcu on lubił też mnie, a ja
naprawdę bardzo chciałem spędzić z nim czas. Pociągał mnie, nie kryłem tego.
Podobał mi się od momentu w którym go zobaczyłem. Egoistycznie chciałem spędzić
z nim jak najwięcej czasu. Bolało mnie to, że niedługo zacznę pracę, ale na
pewno jeszcze będzie mi dane się z nim spotkać.
— Och, Oliwer — westchnąłem do lustra.
Dobrze, że byłem w miarę przystojny. A nawet jeżeli nie byłem w czyimś guście
to oczy robiły niezłą robotę. Nie często spotykało się kogoś o bursztynowym
odcieniu. Słyszałem to już wiele razy — „Alan, masz piękne oczy”.
Umyłem zęby i ruszyłem na miejsce
spotkania. Przy plaży czekał na mnie już Oliwer. Ubrany był lekko z nutą
australijskiego luzu. Uśmiechnął się delikatnie, gdy ku niemu kroczyłem. Bardzo
dobrze! To dobry znak.
— Cześć, szafirowe oczy — przywitałem się.
Drobny komplement na powitanie nie był zły. — Gotowy na zabawę w przewodnika i
turystę?
— Jak najbardziej — skinął głową. Wyglądał
na zmieszanego, ale to dodawało mu uroku. Nie był dziewczynką, ale rumieniącym
się facetem. Z jakiegoś powodu zawsze uważałem to za… sexy. — Czeka nas trochę
jazdy.
Oj, czeka,
przyznałem w myślach.
— Prowadź.
Przez większą część drogi rozmawialiśmy o
studiach. Oliwer naprawdę z pasją opowiadał o wszystkich zwierzętach jakie miał
nadzieję leczyć i chronić. Słuchałem go z uwagą, bo każde jego słowo wydawało
się być fascynujące. Nawet to jak mówił słowo „platypus” i na początku nie
wiedziałem o co mu chodzi.
— Dziobak! Aaaach — zaśmiałem się wesoło. —
Kompletnie nie skojarzyłem.
Oliwer uśmiechnął się wyrozumiale.
Podróż autobusem nie była zła. Ten środek
transportu miał tu własny, wydzielony pas. Ze smutkiem obserwowałem
sfrustrowane osoby, które siedziały w samochodach. Musiałem przyznać, że korki
tutaj były potworne.
Kolejną moją obserwacją było to, że strasznie
mało tu zieleni. Gdzie nie gdzie rosły palmy, ale nie było tu tak zielono jak w
Warszawie czy innych polskich miastach. Jednak w przeciwieństwie do ludzi w
stolicy, tutaj w Sydney, większość się uśmiechała. Oczywiście może poza zdenerwowanymi
kierowcami, ale ludzie w sklepach, autobusie, a także na plaży byli szczęśliwy.
Zastanawiałem się czy to wpływ pogody czy kompletnie innej mentalności. Oliwer nie
wyglądał na przesadnie szczęśliwego, ale na pewno tryskał energią. Chociaż…
równie dobrze mógł wyglądać na rozlazłego. Sam nie wiedziałem czy te znużone
oczy to oznaka przyjemności czy znudzenia.
— Macie tu okropny chleb — odezwałem się.
Oliwer spojrzał na mnie zaskoczony.
— Okropny chleb?
— Tak. Smakuje jak guma do żucia.
Pomijając fakt, że wydaje się być słony.
Wzruszył ramionami.
— Jak dla mnie zawsze smakował dobrze.
Skąd ten wniosek?
— Jadłem go dziś na śniadanie. Znasz jakiś
polski sklep?
— Powinieneś spytać o to swoją ciocię.
Jedynie piłem polską wódkę…
— Hah! Nawet tu jest popularna —
uśmiechnąłem się z zadowoleniem. — Byłeś kiedyś poza granicami Australii?
— Byłem w Nowej Zelandii — odpowiedział. —
Wakacje z rodziną. Jednak nigdy nie byłem po drugiej stronie globu.
— Żałuj. Wiesz ile jest tam ciekawych
rzeczy?
— Wiem — skinął głową. — Niestety na razie
muszę zostać w Australii.
— Przyleć do Polski.
Spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Zapraszasz mnie?
— Tak jakby — wzruszyłem ramionami, udając
że to nic takiego. — Najlepiej przyleć zimą! Pewnie śnieg to dla ciebie pojęcie
obce.
— Prawdę mówiąc nie miałem okazji się
nigdy nim nacieszyć dłużej niż jeden dzień.
— Och, ile tracisz.
— To nasz przystanek — wstał z miejsca, a
ja ruszyłem za nim. W centrum, będąc otoczonym przez wieżowce było zdecydowanie
bardziej duszno. Nad nami wisiało słońce i zaledwie kilka chmur, a więc pogoda
dopisywała. Oliwer prowadził mnie do oceanarium nawet nie patrząc na drogę.
Faktycznie musiał być tutaj wiele razy.
W końcu wyrósł przed nami tłum ludzi, a
zaraz za nim wielki napis „Sea Life Sydney Aquarium”. Od razu zrobiło się
bardziej rześko, gdy znaleźliśmy się na brzegu. Budynek jako tako nie powalał
na kolana, ale wielki, kolorowy szyld wabił spojrzenia.
— Oto największe oceanarium na świecie.
Zajmie nam to kilka godzin — wyjaśnił Oliwer i ruszył pewnie przed siebie,
mijając tłum. Podreptałem za nim i podobało mi się to, że to on teraz rządził. —
Pozwól, że załatwię nam wejście, zgoda? Poczekasz tutaj?
Skinąłem głową i obserwowałem go jak znika
za budynkiem. Postanowiłem ten czas wykorzystać na zaczerpnięcie promieni
słonecznych. Możliwe, że było ciepło, ale ciągły wiatr od strony oceanu obniżał
temperaturę dlatego żałowałem, że nie wziąłem żadnej bluzy. Chyba nie byłem
jeszcze przyzwyczajony do tego klimatu. Poza tym zmiana stref czasowych też na
mnie wpływała. Czułem się trochę senny, ale obecność blondyna mnie wybudzała.
Oliwer wrócił po piętnastu minutach z
szerokim uśmiechem na twarzy.
— Udało się — uniósł dwa bilety.
— Jak to zrobiłeś? Przespałeś się z kimś? —
zaśmiałem się.
— Mam inne sposoby. Jestem całkiem uroczy,
gdy mi na czymś zależy — odpowiedział. — Chodź, Alan.
W kolejce odstaliśmy swoje kilkanaście
minut, ale w końcu znaleźliśmy się w wewnątrz. Jeżeli można zakochać się w
miejscu to była to właśnie ta chwila. Całe oceanarium było ogromne, a podwodne
korytarze pozwalały na obserwacje niezliczonych gatunków ryb i morskich
stworzeń. W akwariach znajdowały się również piękne dekoracje takie jak
kamienie, roślinność, a nawet atrapa zatopionego statku. Wydawało mi się, że
widzę także ruiny jakichś starożytnych budowli.
Wszystko to tworzyło niesamowity klimat
tym bardziej, że specjalnymi tunelami szło się pod wodą. Stałem z otwartymi
ustami, gdy nade mną i Oliwerem przepłynął rekin.
— Niewiarygodne — szepnąłem.
— Podoba ci się? — spytał Oliwer. — Rekin
jest atrakcją od niedawna. Zawsze jednak wolałem płaszczki.
Jedno z tych stworzeń właśnie przepływało
nad szybą i swoim białym ciałem przyległo do szkła. W tunelu spędziliśmy
kilkadziesiąt minut, aby móc przyjrzeć się każdemu stworzeniu. Żartowaliśmy z
Oliwerem i udawaliśmy ryby, otwierając i zamykając usta wydając z siebie nieme
odgłosy.
W kolejnych salach woda była pięknie
błękitna i od razu skojarzyła mi się z oczami mojego towarzysza. Czysta i
dająca życie. Kręciłem głową z niedowierzaniem, gdy setki kolorowych ryb
tworzyły ruchome obrazy. Widziałem też dziesiątki krabów, raków, żółwi, a gdy
zobaczyłem koniki morskie prawie westchnąłem z zachwytu.
— Macie nawet krowy morskie! — zaśmiałem
się, gdy wielkie stworzenie przemierzało leniwie podłoże. — Nieźle…
— To jeszcze nic — uśmiechnął się i
poprowadził mnie do kolejnej platformy. Tutaj z kolei widać było wielki basen z
wielobarwnymi rybami, a po środku, jako element dekoracji stała wielka, otwarta
małża. W środku siedziała kobieta w stroju syreny. Jej piękne blond włosy
falowały wraz z ruchem wody. Cały jej kuszący widok psuła mała maska tlenowa,
ale efekt i tak był porażający. Syrena mrugnęła ponętnie do starszego pana,
który obserwował ją wraz z żoną i dziećmi. Facet się zarumienił, a żona
prychnęła.
— Jest ładna — stwierdziłem obiektywnie
patrząc na syrenę, która poruszyła się i odgarnęła włosy.
— Syreny się zmieniają. Najładniejsza jest
ruda — zapewnił Oliwer. Ledwo to powiedział woda zaburzyła się pod wpływem
skoku. Ktoś z górnego poziomu wskoczył do akwarium. Okazało się, że był to
jeden z nurków. Miał na sobie obcisłe spodnie, które przypominały łuski
błękitnej ryby, ale reszta była odkryta. Jego muskularna klatka piersiowa
prezentowała się bardzo dobrze i w porównaniu z nim wypadałem marnie. Tym
bardziej, że jego ciało było czekoladowego koloru, chociaż dostrzegłem linie
opalenizny przy jego pasie. Słyszałem kilka dziewczyn, które westchnęły z
zachwytem, gdy się prężył w wodzie i odsłaniał swoje wyćwiczone w wodzie
mięśnie. Nawet jego farbowane, niebieskie włosy nie były takie dziwne.
Za to był on chyba wodnym magikiem bo
pływał wśród ryb i pomagał syrenie w wykonywaniu wodnych akrobacji. Wszystko to
wyglądało jakby było ćwiczone przez wiele dni, a synchronizacja była
niesamowita. Zdawało się, że nawet ryby tańczyły.
— Kto to? — spytałem z wyraźnym szokiem i
nutą zazdrości. Zawsze myślałem, że woda to mój żywioł, ale ten niebiesko-włosy
chłopak po prostu… on był wodą. Poruszał się w niej jakby to było jego
naturalne środowisko i na lądzie znalazł się przez przypadek.
— To Marlon — wyjaśnił Oliwer również
uważnie obserwując chłopaka. — To jest właśnie ten mój… znajomy, który załatwia
mi bilety.
— Jest bardzo hojny — zauważyłem z
przekąsem.
— Jest bardzo miły — poprawił mnie
uprzejmie.
Po skończonym pokazie syrena wraz ze swym partnerem
skłonili się nisko i okręcili się wokół własnej osi. Marlon wtedy podpłynął do
nas i zapukał w szybę. Pomachał do Oliwera. Potem przyłożył dłoń do serca,
teatralnie westchnął i wrócił do syreny, aby jej pomóc wyjść z akwarium. Oliwer
odmachał mu spokojnie.
Zastanawiałem się co miał oznaczać ten
gest wobec niego. Blondyn jednak wydawał się być spokojny jak zawsze.
— Wodny teatr. Fajny wynalazek, co? —
spytał.
— Tak. Rewelacyjne — przyznałem siląc się
na to, aby nie zabrzmieć zbyt sceptycznie. — Ten koleś-ryba…
— Marlon — wtrącił.
— Właśnie. Skąd go znasz?
— Marlon sporo surfuje — wyjaśnił. Ruszyliśmy
kolejnym tunelem, a nad nami pływały setki ryb i jeden nurek, który je karmił. —
Jest bardzo otwartym chłopakiem no i uwielbia wodę. Kocha ocean i wszystkie
podwodne zwierzęta. Praca w oceanarium jest dla niego bardzo… spełniająca.
— Znasz go dobrze?
— Prawie od dziecka. Jest dwa lata starszy
i w ogóle, ale dobrze się dogadujemy. Nasze mamy się znały.
— Czemu czas przeszły?
Oliwer milczał chwilę jakby ważył wartość
słów.
— Jego mama zmarła. Nowotwór.
— Bardzo mi przykro — szepnąłem. Dobrze
wiedziałem co to znaczy stracić kogoś bliskiego. Od razu poczułem lepszą więź z
Marlonem. I po części rozumiałem, iż woda była dla niego wolnością. — Jak się z
tym czuje?
— Marlon jak to Marlon — zaśmiał się pod
nosem. — Jest optymistą. Chyba nic tego nie zmieni. Chociaż wiem, że udaje
takiego twardziela, ale ma też swoją miękką stronę.
Zatrzymaliśmy się niedaleko wyspy gdzie
wygrzewały się foki. Razem z Oliwerem oparliśmy się o barierkę i idąc za
przykładem zwierząt, ogrzewaliśmy się w promieniach słońca. W całym oceanarium
było trochę chłodno.
— Jesteś bardzo miły, Oliwer — rzuciłem do
niego.
— Hm. Dziękuję… tak sądzę. — Znów się
zmieszał. Był bardzo nieśmiały. — Jesteś tu nowy, a więc pomyślałem, że warto
cię wprowadzić w życie. Australia to kontynent zżyty z wodą i jej mieszkańcami.
Na pewno się tu odnajdziesz.
— Skąd to wiesz?
— Zdajesz się lubić wodę — spojrzał na
mnie. Jego oczy iskrzyły. — Obserwowałem cię dzisiaj jakiś czas na plaży —
wyznał. — Zresztą bardzo uroczo wyglądałeś z tymi dzieciakami — zaśmiał się. —
Pewnie będziesz świetnym ojcem.
Uśmiechnąłem się lekko i spuściłem wzrok.
To mogło być niemożliwe, a temat który poruszyliśmy był całkiem drażliwy, więc
chciałem go jak najszybciej zmienić. Na szczęście wyręczył mnie Oliwer.
— Mam nadzieję, że dzisiejsze informacje
cię nie przeraziły, prawda?
Spojrzałem na niego z pytaniem w oczach.
Nie wiedziałem o co mu chodzi, ale przez myśl przemknęła mi rozmowa z Delilahą
odnośnie Oliwera jako ducha. Uniosłem brew.
— Jakie informacje?
— Och — odchrząknął. — Myślałem, że
słyszałeś. Hm… niepotrzebnie zacząłem.
— O co chodzi? O co chodzi? O co chodzi? O
co…?
Oliwer zaśmiał się i mi przerwał.
— Alan, nie wiem czy powinienem mówić.
Jesteś tutaj dopiero niecały dzień…
— No mów, no! — jęknąłem zniecierpliwiony.
— Ech… wczoraj zamordowano chłopaka
niedaleko naszych okolic — oznajmił. Wyprostowałem się i przyjrzałem się mu
uważnie.
— Co?
— Po prostu został zamordowany — powtórzył.
— Znałem go… to był jeden z chłopaków z mojego liceum. Wracał z imprezy i… —
pokręcił głową nie mogąc kontynuować. — Uważaj na siebie, zgoda?
— Mówisz jakby coś mi groziło — zadrżałem.
— Nie, nie! Po prostu… Myślę, że szkoda
byłoby tak miłego chłopaka.
Wyszczerzyłem zęby.
— Podrywasz mnie?
To pytanie sprawiło, że drgnął jak
potraktowany prądem. Spojrzał na mnie z zaskoczeniem i otworzył usta, ale potem
je zamknął. W jego oczach dostrzegłem panikę.
— Nie, nie! — pokręcił szybko głową. — To
nie tak, nie zrozum mnie źle…!
— Spokojnie — mrugnąłem do niego i oparłem
się nonszalancko o barierkę. — Też jestem gejem.
— Też? — uniósł brwi. — Skąd to wiesz?
— Nie wiedziałem. Ale teraz sam się
przyznałeś — oznajmiłem triumfalnie. Oliwer stał chwilę z otwartymi ustami, a
potem pokręcił głową.
— Oj, oj… — westchnął.
— Co? Coś nie tak?
— Nigdy nikt tak szybko mnie nie rozgryzł…
— przygryzł wargi. — Cholera…
— Hej, spokojnie! — uniosłem dłonie. —
Nikomu nie powiem jeżeli nie chcesz.
— Byłbym wdzięczny…
— Ale! — przerwałem mu. — Musisz się ze
mną umówić.
Ściągnął usta.
— To szantaż — stwierdził.
— Tak — pokiwałem głową.
— Alan, nie wiem czy powinienem… — zaczął
powoli.
— Hę? Czemu nie? — W głowie sam
odpowiedziałem sobie na to pytanie. Zamrugałem oczami. — Nie…
Uśmiechnął się lekko, ale i z wyrazami
współczucia.
— Przepraszam — powiedział cicho. — W
ogóle nie powinienem iść z tobą do oceanarium, prawda?
— O, cholera. — Prawie się zawiesiłem na
barierce. — Myślałem, że to randka… Musisz być tak cholernie miły i uprzejmy?
— Przepraszam — powtórzył. — Nie sądziłem,
że jesteś… no… gejem. Chciałem być przydatny dla obcokrajowca i…
— Nie, spokojnie — pokręciłem głową,
chociaż żal i wściekłość mnie rozsadzały. — To moja wina! Powinienem się
domyślić, że ktoś taki jak ty kogoś ma.
— Chyba przesadzasz… — podrapał się po
głowie. — Rozumiem, że nie będziesz chciał mnie już znać, a więc może się
oddalę i…
— Zwariowałeś? — przerwałem mu i
zmarszczyłem czoło. Roześmiałem się. — Boże, nie bądź takim pesymistą! Jasne,
że chcę cię znać! — uśmiechnąłem się do niego krzepiąco. Jednak w sobie dalej
czułem wielki zawód. Serce biło bardzo powoli i myślałem, że zaraz umrę. Mój
ideał był ideałem dla kogoś innego? Dlaczego już nienawidziłem jego chłopaka?
Nawet go nie znałem. Dlaczego mój egoistyczny umysł od razu podsunął mi pomysł,
aby go odbić?
— Cieszę się — opowiedział Oliwer z
uśmiechem. — Kontynuujemy?
Pokiwałem głową i przez resztę zwiedzania
robiłem dobrą minę do złej gry. Oliwer musiał to wyczuć, bo poganiał nas przy każdej
atrakcji. Chyba i on czuł się niezręcznie. Ponad godzinę później opuszczaliśmy
akwarium nie idąc oglądać wszystkiego co miało do zaoferowania. Autobusem
wracaliśmy głównie w ciszy. Wymieniliśmy się tylko kilkoma uwagami odnośnie
spędzonego dnia. Oliwer cały czas uśmiechał się z żalem.
Na przystanku mieliśmy się rozejść.
Stanęliśmy naprzeciw siebie i milczeliśmy.
— Dziękuję za miły dzień — odezwałem się
jako pierwszy. Przyjemna bryza łaskotała nasze ciała. — Oceanarium jest
naprawdę fantastyczne.
— Cieszę się, że ci się podobało —
odpowiedział. Uśmiechnął się uroczo. — Jeżeli kiedykolwiek będziesz miał jakieś
pytania albo będziesz potrzebował przewodnika, pisz śmiało.
— Jasne — pokiwałem głową. — Dziękuję.
Kim był jego chłopak? A może mnie okłamał
bo nie jestem w jego typie? Możliwe. Ale on nie wyglądał na osobę, która
kłamie. A więc miał kogoś. Kogo? Kto mnie ubiegł? I jak dawno? Chciałem go o to
wszystko wypytać, ale wiedziałem, że to byłoby niegrzeczne i w sumie to nie
moja sprawa.
Najbardziej jednak bolało mnie to, że
naprawdę już sobie wiele wyobraziłem. Widziałem nas razem spacerujących po
plaży, razem jedzących i wygłupiających się w trakcie gotowania. Wszystko sobie
już dokładnie wyobraziłem i po raz pierwszy chciałem tego. Zawsze byłem osobą
dość sceptycznie nastawioną do gejowskich związków. Dlatego byłem tylko w
jednym, a to doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie warto się
wiązać na dłużej.
A teraz? Teraz chciałem wiedzieć o nim
wszystko. Od zwykłych pierdół takich jak ulubiony kolor czy napój, aż po jakieś
trudniejsze sprawy, które razem moglibyśmy rozwiązać. Jednak nie mogłem go za
nic winić. To ja za dużo sobie zamarzyłem, a powinienem wiedzieć, że życie nie
zawsze się układa po naszej myśli i, że zawsze jest druga strona sytuacji. W
tym momencie był to tajemniczy chłopak Oliwera.
— Jeszcze raz przepraszam za dzisiejsze
zamieszanie — podrapał się po głowie. Naprawdę czuł się winny. Wywróciłem
oczami i poklepałem go po głowie. Miał przyjemne w dotyku włosy.
— Daj już spokój. Wyglądasz mniej
atrakcyjnie, gdy się smucisz.
Zachichotał cicho.
— Skoro tak twierdzisz. Dobrze, Alan.
Powinienem już wracać.
— Chłopak zacznie się martwić? — spytałem
nim zdążyłem ugryźć się w język. Co to za pytanie?
Pokręcił głową.
— Wie, że jestem samodzielny. Ale
obiecałem mu dzisiaj spotkanie i…
— Ach. Rozumiem — pokiwałem głową. —
Przyjemnej randki. Ta pewnie będzie udana.
Oliwer zakłopotał się.
— Do zobaczenia, Alan.
— Pa — rzuciłem szybko. Odwrócił się i
spokojnym krokiem ruszył przed siebie. Nie wiedziałem czemu to zrobiłem, ale
dodałem głośno: — Kocham cię!
Oliwer odwrócił się i uniósł brew.
Przyglądał mi się pytająco. To dlatego, że ostatnie dwa słowa powiedziałem po
polsku.
— Proszę? — uśmiechnął się do mnie.
— To… — odchrząknąłem. — Polskie pozdrowienie.
Wiesz… takie na pożegnanie.
— Och — pokiwał głową. — Kocham cię —
odpowiedział kalecząc trochę język.
Sam tego chciałem. Ból w sercu prawie mnie
rozsadził. Oliwer pomachał mi ostatni raz i ruszył dalej. A ja stałem tutaj
przez moment. Obserwowałem jak znikał za budynkami. Uderzyłem się otwartą
dłonią w twarz, aż kilka osób się za mną obejrzało.
— A więc go kochasz — stwierdził głos za
mną. Podskoczyłem i złapałem się za serce.
— Delilah! — warknąłem. — Co? Skąd ten
pomysł…?
— Twoja ciocia często mówi te słowa do
Kevina. Kocham cię. Wasz język jest taki... kanciasty.
— Sama jesteś kanciasta — odpowiedziałem
po polsku, a ona uniosła brwi. — Dobra —
wróciłem na angielski. — Masz mnie. Lubię Oliwera.
— Naprawdę? Odniosłam wrażenie, że go
„kochasz”. Kto by pomyślał, że pan aseksualny może tak na ciebie działać —
zbliżyła się do mnie. — A więc jesteś gejem, co? O, bracie…
— Nie lubisz nas?
— Lubię. Uwierz lub nie, ale mam znajomego
geja.
— Nie mów cioci ani Kevinowi, zgoda?
Wolałbym, aby nie wiedzieli.
Wzruszyła ramionami.
— To nie moja sprawa. Nikomu nie zamierzam
mówić — przyjrzała mi się, a potem uderzyła mnie w brzuch. Prawie wypuściłem z
siebie całe powietrze. — Dupku! Też chciałam iść do oceanarium! Randkujesz
sobie, co?
Obrażona odwróciła się i ruszyła w stronę
domu. Zachwiałem się, ale i uśmiechnąłem się wesoło. Wydawało mi się, że
Delilah będzie niezastąpioną przyjaciółką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz