ROZDZIAŁ 3
Ratownik
Sam sobie zgotowałem taki los. Dobrze
wiedziałem, że to moja wina. Westchnąłem ciężko, gdy chowałem koszulki do
szafy.
— Przestaniesz? — spytała Delilah. Była na
tyle uprzejma, że mi pomagała i rozkładała moje płyty z muzyką. — Zabierasz
całe powietrze.
Zbliżał się wieczór, a zza otwartego okna
dochodziły mnie odgłosy miasta. Firanki powiewały delikatnie wraz z podmuchami
wiatru. W powietrzu dalej czułem sól i nie wiedziałem czy mi się to już wydaje
czy może kryształki soli utkwiły już w moim nosie. W każdym razie naprawdę
wszędzie czułem sól, co wpływało na mnie mdląco.
Czerwone promienie światła mieszały się z
zapalonymi lampkami w moim małym, ale przytulnym pokoju. Wcześniej tutaj
odkurzyłem i umyłem podłogi, a Delilah starła kurze z szafy i lamp. Zasadniczo
i tak było czysto, ale moja mała fanaberia kazała mi jeszcze raz posprzątać to
miejsce.
Westchnąłem ciężko w odpowiedzi na kąśliwą
uwagę.
— Po prostu myślę…
— Nad tym co robi Oliwer?
Zmarszczyłem czoło i zamarłem w połowie
wykonywanej czynności, a więc moja koszula prawie spadła z wieszaka.
Delilah miała rację. Zastanawiałem się
właśnie nad tym. Co robi Oliwer? A raczej… z kim? Czy spaceruje ze swoim
chłopakiem? A może jedzą jakąś kolację i oglądają film? A może już przeszli
dalej? Szlag! Zawarczałem cicho. Ktoś mógł właśnie dotykać mojego Oliwera. A na
dodatek przez przypadek zmusiłem go do wyznania mi miłości w moim ojczystym
języku. Co ja sobie myślałem?
Odkąd wróciłem do mieszkania próbowałem zająć myśli czymkolwiek byle nie
myśleć, że osoba w której się zabujałem robi właśnie z kimś innym to co powinna
robić ze mną! W żołądku czułem okropny ścisk i co chwila siebie przeklinałem w
myślach, abym nie rozpamiętywał pseudo-randki w Oceanarium.
— Niestety tak — odpowiedziałem.
— No to zadzwoń do niego i gdzieś
wyjdźcie! On jest gejem?
— Nieważne czy jest. Ważne, że kogoś ma —
usiadłem na kanapie i przeciągnąłem się.
— Oliwer kogoś ma? — zdziwiła się
szczerze. — Pan aseksualny jest bardziej obrotny niż mogłabym go o to
podejrzewać.
— Czy… hipotetycznie rzecz biorąc… będzie
fair, gdy będę chciał go odbić?
Delilah podrapała się po głowie.
— Zależy na jakim etapie związku jest.
Jeżeli jest od dwóch lat to będzie bardzo trudne. Jeżeli jest od miesiąca to
wydaje się to być całkiem nietrwałe. W każdym razie… co z tego? Zostajesz tu
tylko pół roku. Co zrobisz później?
Otworzyłem usta, a potem je zamknąłem.
No tak! Przecież nie byłem stałym
obywatelem Australii, a jedynie obcokrajowcem na wizie! Miałem tu zostać raptem pół roku! Jak to możliwe, że tak
istotna sprawa nie pojawiła się w moim myślach? Dlaczego tego nie wziąłem pod
uwagę?
— Muszę to wybadać.
— Wybadać? Co?
— Jego związek! Z kim? Jak długo? Wtedy
podejmę decyzję czy warto. Potem… nie wiem, najwyżej wrócę do Australii!
— Och, Alan — Wywróciła oczami. — Ty to
chyba nie patrzysz na życie realnie.
— Po co? — uśmiechnąłem się. — Mam tylko
jedno, a więc warto zaryzykować, prawda?
Uniosła brew i westchnęła.
— Jeżeli tak to stawiasz… Ale masz go nie
skrzywdzić! Jeżeli Oliwer jest w związku dłużej niż pół roku, ani się waż to
zakłócać. Zresztą skąd wiesz, że będzie chciał być z chłopakiem?
— Daj spokój. Mówimy o mnie —
wyszczerzyłem zęby i powstałem. — Zmieniłem już dwóch facetów w gejów.
— Za sprawą czarodziejskiej różdżki? —
Dyskretnie spojrzała w dół.
— Nawet nie uwierzysz jakie hokus pokus nią robię — uniosłem brwi. — Świetnie! Zaraz po tym całym hotelu, zadzwonię do
Oliwera.
— A, no tak! Jutro zostajesz ratownikiem —
pogłaskała mnie po głowie, chociaż ledwo sięgała. — Mamusia jest dumna. Chcesz
coś w nagrodę?
— Tak. Zaprowadź mnie do najbliższego
sklepu. Muszę sobie kupić trochę rzeczy do jedzenia. Nie mogę cały czas jeść u
was albo na mieście.
— O! I to jest bardzo dobra decyzja —
pochwaliła mnie. — Przestaniesz w końcu wyżerać moje ulubione ciastka.
Uśmiechnąłem się szeroko. Zgarnąłem klucze
i razem z przyjaciółką opuściliśmy moje mieszkanie. Gdy schodziliśmy na dół na drodze
stanęła ciocia Asia. Przyjrzała się nam uważnie i z lekkim niepokojem.
— Co jest ciociu?
— Gdzie idziecie?
— Do sklepu — opowiedziała Delilah. — Alan
chce kupić trochę żarcia.
— O tej godzinie?
— Dopiero ósma — zauważyła. — Nie bój się,
nic nam się nie stanie.
— Chodzi o to morderstwo? — zapytałem.
Ciocia Asia prawie wyzionęła ducha.
— O-Och… dowiedziałeś się? Nie chciałam
cię denerwować.
— Potrafię o siebie zadbać — zapewniłem. —
Jej też nic nie grozi. Prędzej zniszczy przeciwnika sarkazmem.
Delilah szturchnęła mnie łokciem w brzuch.
Ciocia Asia jeszcze przez chwilę
wpatrywała się w nas z niepokojem, ale później pozwoliła nam przejść dalej.
Sklep był na końcu ulicy, a więc spokojnym krokiem, w ciepły wieczór przemierzaliśmy
Sydney. Było trochę chłodno i ponownie pożałowałem, że nie wziąłem bluzy, ale
nie dałem po sobie tego poznać. Tym bardziej, że Delilah szła w krótkich
szortach i bezrękawniku eksponującym znacząco jej biust.
— Słyszałem, że zamordowano kogoś z waszego
liceum — spojrzałem na moją towarzyszkę. Skinęła głową.
— Chłopaka z równoległej klasy. Miał iść
na studia jak ja. Tyle, że on nawet w liceum miał problemy z prawem. Narkotyki
i te sprawy… Musiał chyba komuś podpaść — zauważyła i pokręciła głową. — Szkoda
mi go. Był całkiem fajny, gdy nie był naćpany.
— Kto to mógł zrobić?
— Policja nie wie, a ja mam wiedzieć?
Jakiś diler? Pewnie diler… Zadłużył się i koniec.
— Talia?
— Tak, Talia — przyznała z ironią i
pokręciła głową. — Grupa ekscentrycznych studentów zabiła licealistę? Nie
sądzę.
— Czemu?
— Bo Talia nie istnieje. — Naprawdę w to
wierzyła sądząc po tonie jej głosu. — Nikt przy zdrowych zmysłach nie tworzyłby
„organizacji” czy tam stowarzyszenia, na dodatek tajnego, o którym wszyscy
wiedzą. Talia to wymysł. Miejska legenda. Nie sądzę, aby studenci mogli tak
dobrze mordować i ukrywać się przed policją. W ogóle czemu o tym gadamy? Daj
spokój, morderstwa były, są i będą. Taki ten świat. Lepiej mi powiedz czemu
Europejczyk nagle znalazł się w Australii?
— Hah — spojrzałem ku niebu. — To nie
takie nagłe. Od jakieś czasu planowałem przyjazd tutaj. Zastanawiałem się
między Stanami, a Australią. W końcu rozejrzałem się za ofertami i bardziej do
gustu przypadła mi właśnie Kraina Kangurów — wyszczerzyłem zęby, a potem zacząłem
udawać to stworzenie, skacząc najdalej jak umiem. — W decyzji pomógł mi blog
takiego kolesia, który uwielbia podróżować. Co prawda sam w Australii nigdy nie
był, ale miał o niej niesamowite pojęcie! — wyznałem z fascynacją. — Poza tym
całkiem ciekawie pisał. Głównie bywał w Europie, a we Włoszech nawet niedawno.
Zawsze na koniec swojego wpisu wstawiał odcisk psiej łapy. Ktoś kto kocha psy
nie może być złym człowiekiem, nie? A więc… Australia.
— Długo się starałeś o wizę?
— Ach. Tylko trochę. Dobra, kilka
miesięcy, ale obyło się bez problemów.
Chwilę później byliśmy już w sklepie.
***
Rano obudził mnie dźwięk budzika.
Przekręciłem się na plecy i z zadowoleniem otworzyłem oczy. Dzisiaj zacznę
pracę, a później…
Nie dokończyłem swojej myśli. Krzyknąłem
głośno i przeturlałem się w bok. Spadłem z łóżka, boleśnie obijając sobie
ramię, ale nie przestając krzyczeć, turlałem się dalej, aż uderzyłem o stół.
Złapałem głośno powietrze i przełknąłem ślinę.
Pająk. Bezczelnie egzystował sobie nad
moim łóżkiem na suficie. Nie ruszał się, przez co miałem wrażenie, że mnie
obserwuje. Pisnąłem cicho i dźwignąłem się z ziemi, rozcierając obolałe
miejsca. Kołdra osunęła się ze mnie i teraz dwa stworzenia w pokoju były
kompletnie nagie. Gorzej, że to większe bało się tego małego.
Ktoś załomotał w drzwi, a ja ponownie
podskoczyłem. Obserwując pająka sięgnąłem po bokserki, założyłem je i ruszyłem
do wyjścia. Otworzyłem drzwi.
— Słyszeliśmy twój krzyk — oznajmiła
Delilah wchodząc do pokoju bez zaproszenia. — Co się stało?
Zaraz za nią wszedł niższy ode mnie
chłopak. Wahał się, ale skinąłem głową w ramach zaproszenia. Przyjrzał się mi
uważnie i zakłopotany, iż przyjmuję gości w samych bokserkach, ruszył dalej i
stanął koło Delilahi. Był szczupły, trochę opalony, a jego zielone oczy były
ciekawskie. Jasne, brązowe włosy opadały mu na twarz.
— To czemu piszczałeś jak panienka? —
zapytała Delilah kierując pytanie ku mnie. Nie odpowiedziałem, ale za to
wskazałem miejsce mojego prześladowcy. Goście odwrócili głowy. Delilah pisnęła
i sama odskoczyła do tyłu. — Nie cierpię pająków!
— Nie mów tak — odezwał się nieznajomy
chłopak. Zgarnął krzesło i postawił je przy moim łóżku. — On się boi was
bardziej niż wy jego — zaśmiał się i sięgnął po owada. Z podziwem obserwowałem
jak chłopak pozwala stworzeniu wejść sobie na dłoń. Ja prawdopodobnie już bym
umarł. Jednak chłopak nic z sobie z tego nie robił. Zeskoczył z krzesła i
obserwował pająka z uśmiechem. — Chcecie go potrzymać?
— NIE! — ryknęliśmy. Westchnął ciężko i podszedł do okna. Otworzył je i
wypuścił pająka, a ten poszedł sobie dalej jakby cała sytuacja nie miała
miejsca. Gdy zamknął okno wtedy dopiero odetchnąłem z ulgą.
— Paskudny owad — jęknąłem, a moim ciałem
wstrząsnął dreszcz, gdy wyobraziłem sobie, że jedna z tych bestii chodzi po
mojej dłoni.
— Właściwie pająk nie jest owadem, a
pajęczakiem — poprawił mnie uprzejmie mój wybawca. Uśmiechnął się lekko.
— Nieważne! Bydle z niego — prychnąłem. —
Ale dziękuję! Jesteś moim prywatnym bohaterem! Czy mogę cię wzywać w razie
inwazji pająków… erm… ?
— Aaron — wyciągnął ku mnie rękę. — Jestem
Aaron. A ty Alan, prawda?
— Zgadza się! — uścisnąłem jego dłoń, a
potem miałem ochotę go przytulił i zatrzymać na zawsze, aby pilnował mój pokój
od pająków. — Delilah już o mnie wspomniała, co?
— Tak — pokiwał głową.
— Znam Aarona jeszcze z podstawówki —
wyjaśniła dziewczyna i usiadła przy stole. — Właściwie jesteśmy nierozłączni.
To mój najlepszy przyjaciel. I nie boi się pająków, a to bardzo poważna zaleta.
Musiałem przyznać jej rację. Aaron
pokręcił głową. Najwidoczniej nie rozumiał naszej obawy przed insektami.
— Kręcą go robaki — wyjaśniła Delilah, a
ja mlasnąłem językiem.
— Nie kręcą! Po prostu ich życie jest
fascynujące — odparł atak. — Niektóre są nawet piękne.
— Pff! Nazwij jednego ładnego robaka!
— Motyl — odparł spokojnie. Otworzyłem
usta i zamknąłem. Spryciarz miał rację.
Chciałem zakończyć dyskusję, a więc
zaprosiłem ich na małe śniadanie jednocześnie prosząc, aby wyjaśnili mi jak
dotrzeć do hotelu, w którym miałem zacząć pracę. Potem wziąłem prysznic,
ubrałem się, zgarnąłem dokumenty i razem z nimi opuściłem mieszkanie. Delilah i
Aaron szli do kina.
***
Jazda w dusznym autobusie była dla mnie
wyzwaniem. Delilah wyjaśniła mi dokładnie jak się dostać do hotelu, ale dalej
bałem się, że się zgubię. Było to jednak drobne wyzwanie w porównaniu z tym co
dziś się miało stać. Oczywiście czekała mnie rozmowa kwalifikacyjna, ale miała
to być raczej formalność. Przynajmniej według zapewnień Kevina.
Nie zmieniało to faktu, że ubrany byłem w
garnitur. I mimo, że zawsze dobrze w nim wyglądałem to po prostu nienawidziłem
go nosić. Czułem się wtedy zakryty i ograniczony. Dodatkowo klimat Australii
nie wpływał na to, że czułem się komfortowo. Szybko zacząłem się pocić i nim
wszedłem do hotelu kupiłem sobie butelkę wody i stałem w cieniu palm. Było to
fascynujące przeżycie.
Nie miałem jednak za dużo czasu, aby się
tą chwilą nacieszyć bo wzywała mnie praca. Wkroczyłem do hotelu i z
zadowoleniem uznałem, że sala wejściowa robi wrażenie. Było tu nowocześnie i
czysto. Gości też nie brakowało, a większość z nich wybierała się właśnie na
plażę. Nie dziwiłem im się, sam bym to zrobił. Pogoda wyjątkowo dopisywała.
Musiałem jednak odnaleźć pokój dyrektora
hotelu. Niby miałem z nim rozmawiać, ale nie sądzę, aby miał czas i pewnie mnie
oddeleguje pod kogoś innego. Uprzejma recepcjonistka, która z resztą okazała
się być Polką, wskazała mi kierunek i życzyła powodzenia.
Wspiąłem się po marmurowych schodach i w
końcu trafiłem do tej części hotelowej, która nie jest dostępna dla gości.
Zdziwiło mnie to jak dużo przestrzeni zajmuje. Mijałem pokojówki, boyów
hotelowych, a nawet dwójkę kucharzy, którzy nieśli wielkie pudła. Druga strona
hotelu wydawała mi się być o wiele ciekawsza.
Oczywiście, tak jak przewidziałem
dyrektora obecnie nie było, ale wydał odpowiednie rozporządzenie co do mnie.
Musiałem iść do części basenowej, gdzie znajdowała się reszta ratowników.
Obserwowali mnie czujnie, a ja uśmiechnąłem się do nich. Odwzajemnili ten gest
i szeptali między sobą, a więc domyślałem się, że już o mnie słyszeli. Kilka
minut później zostałem zaproszony do biura przez jakiegoś starszego mężczyznę,
powiedziałbym, że w wieku Kevina.
Był postawnym brunetem o krótko ściętych
włosach. Twarz zdobił zarost, a on sam ubrany był w luźną koszulę z
rozluźnionym krawatem. Uśmiechnął się do mnie, ku pokrzepieniu serc i
zaczęliśmy rozmowę.
Rozmawialiśmy prawie godzinę. Naprawdę
byłem tym zaskoczony, a tym bardziej zdziwiony byłem przebiegiem rozmowy.
Wydawała się być luźna i właściwie mogliśmy równie dobrze iść na piwo. Szybko
złapałem kontakt, ale próbowałem pokazać się z jak najlepszej strony.
Przedstawiłem swoje referencje, doświadczenie i dokumenty udowadniające, że
zaliczyłem potrzebne kursy.
Potem byłem pytany o to czy kiedyś kogoś
uratowałem. Zdarzyło się, że musiałem wyciągać z wody kilkoro dzieci, ale nie
działo się nic poważniejszego niż zakrztuszenie się. Działałem szybko i
sprawnie.
— Doceniam ludzkie życie. Nie tylko swoje,
ale i innych — skomentowałem na sam koniec.
Pan Jacobs, bo tak miał na imię mój
przyszyły przełożony, skinął głową. Porozmawialiśmy jeszcze o moim hobby i o
tym jak świetnie czuję się w wodzie. Oczywiście dodałem, że praca miała być na
maksymalnie pół roku, ale nikt nie miał większych przeciwwskazań. Moja
znajomość języka angielskiego również została pochwalona, a zaraz potem płynnie
przeszliśmy do tego co się dzieje w Polsce, ponieważ pan Jacobs jako tako
wykazywał zainteresowanie Europą. Trochę podkoloryzowałem i ktoś kto pierwszy
raz by słyszał o Polsce uznałby, że jest mocarstwem zaraz obok Wielkiej
Brytanii czy Niemiec. Ale stwierdziłem, że przysłużę się rodakom. Trzeba robić
dobrą reklamę. Poza tym głównie skupiłem się na Euro 2012, które podobno pan
Jacobs oglądał.
Rozmowę zakończyliśmy uściskiem dłoni i
prośbą o to, abym się stawił tu jutro o dziewiątej. O dziesiątej otwierają
baseny, a ja miałem w tym czasie jeszcze porozmawiać z niejakim Trevorem, który
był najlepszym ratownikiem, pracował tu od kilku lat i zasadniczo zdawał się
być mentorem wszystkich nowych.
Hotel opuściłem w podskokach. Dopiero
teraz pozwoliłem sobie na zdjęcie krawatu i rozpięcie dwóch guzików. Wziąłem
głęboki wdech, zachłysnąłem się morskim powietrzem i jęknąłem radośnie.
Właściwie to teraz mogłem zwiedzić hotel,
ale nie miałem na to ochoty. Chciałem iść na plażę i trochę popływać. Teraz
jedynie musiałem wrócić do domu, ale mój zmysł orientacji wcale mi nie pomagał.
W końcu musiałem spytać grupkę ludzi czy wiedzą jak wrócić na taką i taką
ulicę. Uprzejmie mi wyjaśnili, a na dodatek mnie odprowadzili na odpowiedni
przystanek. Nawet mnie zaprosili na imprezę, a ja poprosiłem ich, aby mi dali
znać na Facebook’u.
Gdy wróciłem do mieszkania, po drodze
zameldowałem o pozytywnym wyniku mojej rozmowy kwalifikacyjnej. Podziękowałem
cioci i Kevinowi, a potem wróciłem na górę i zdjąłem z siebie garnitur. W końcu
poczułem się o wiele lepiej, prawie jakbym wyszedł z jakiegoś okropnego i
ciepłego kokonu.
Naturalnie wziąłem prysznic - długi i
dokładny. Potem owinięty w ręcznik, rozejrzałem się po pokoju czy aby nikogo tu
nie było, w tym przypadku Delilahi. Z zadowoleniem odrzuciłem ręcznik i
założyłem luźne bokserki. Zjadłem coś lekkiego i po raz pierwszy od przyjazdu
zasiadałem do mojego laptopa. Dostałem w międzyczasie kilka wiadomości od
nowych znajomych, abym ich przyjął. Oczywiście to zrobiłem, a wśród nich był
Oliwer.
Przygryzłem wargi, gdy przeglądałem jego
zdjęcia. Na większości stał jedynie w spodenkach do pływania i pod pachą
trzymał deskę, a to oznaczało, że mogłem obserwować jego ciało. Szczupłe, ale z
ujawnionymi mięśniami. Cholera, był niezły. Na tyle niezły, że zdążyłem się
niezdrowo podniecić.
Było źle jeżeli tylko zdjęcia tak na mnie
działały. Cóż… nie bawiłem się od kilku dni. Przylot, zwiedzanie, zdobywanie
pracy. To wszystko sprawiało, że zapominałem o najprostszych przyjemnościach. A
co jest najprostszą przyjemnością dla faceta? Jego ręka. Dobra, najlepiej jest
jak jest to czyjaś ręka, ale nikt nie będzie przecież wybrzydzał.
Przynajmniej
ja nie zamierzałem.
***
Następny dzień był dla mnie powodem wielu
ekscytacji. Wstałem rano i z mapą w telefonie udało mi się wrócić do hotelu pół
godziny przed dziewiątą. Ta sama urocza recepcjonistka przywitała mnie przy
wejściu, a potem odprowadziła mnie do części basenowej. Były ich dwa rodzaje -
te wewnątrz i te na zewnątrz.
Pomogła mi odnaleźć Trevora, który już
robił sobie małą rozgrzewkę w basenie. Zdecydowanie był moim kandydatem na
kulturystę. Nie był jakoś specjalnie mocno zbudowany, że żyły wychodziły z jego
ciała. Po prostu był perfekcyjny. Tak, to dobre słowo. Jeżeli ludzie zachwycają
się nad idealnymi proporcjami to mógłbym powiedzieć, że Trevor właśnie je
posiada. No, dobra, może był ciut za duży w barach, ale zakładałem, że to od
wiekuistego pływania.
Wyszedł z wody, wytarł się i przywitał ze
mną.
— Alan, tak? — zapytał. Był ode mnie
wyższy. Jego uścisk dłoni był silny i pewny, a na dodatek on chyba nie zdawał
sobie sprawy ze swojej siły. — Jestem Trevor.
— Miło mi cię poznać — odparłem.
— Dobra, Alan. Wskakuj do wody, chcę
zobaczyć jak pływasz. Potem pomożesz reszcie sprzątnąć baseny.
— Jasne — zasalutowałem. — Gdzie jest
szatnia?
— Drzwi obok naszej sali. Mamy własną
szafkę — dodał, wskazując jedne z drzwi. — Przebierz się i wracaj tu. Na
przyszłość chcę, abyś pojawiał się tu od razu przebrany.
— Zrozumiałem — pokiwałem głową i z
zarzuconą torbą na ramieniu wszedłem do szatni. Nikogo tam jeszcze nie było,
ale jedna z szafek miała na sobie małą plakietkę „Alan” i na dodatek kluczyk.
Uśmiechnąłem się szeroko. Przebrałem się jak najszybciej, a potem ze środka
wyjąłem koszulkę ratownika z napisem „Lifeguard” i oczywiście logiem hotelu.
Prawie pisnąłem ze szczęścia.
Ubrałem się w nią, mimo iż wiedziałem, że
zaraz będę musiał ją zdjąć. Wróciłem do Trevora, który już osuszony, ubrany
rozmawiał z panem Jacobsem. Przywitałem się z nim, a potem wskoczyłem do wody.
Musiałem im pokazać, że z moją kondycją nie jest źle, a także mogłem pływać bez
problemów. Chyba byli zadowoleni, bo kiwali głowami. Gdy wyszedłem z wody
Trevor podał mi ręcznik i zapoznał mnie z planem dnia i moimi obowiązkami.
Po pierwsze - pilnowanie gości. Absolutne
i bezwzględne pilnowanie gości. Nie mogło tutaj dojść do żadnego wypadku i
bardzo dobrze to rozumiałem. Moja praca zaczynała się od dziesiątej i trwać
miała do szesnastej. Byłem z tego powodu całkiem zadowolony. Ograniczona ilość
godzin pracy wynikała z tego, iż musiałem się pojawić również w sobotę, ale
myślę, że nie będę miał z tym większych problemów.
Po drugie - sprzątanie basenów. Codziennie
rano wraz z innymi musiałem czyścić baseny na zewnątrz ze wszystkich możliwych
liści, robaków i czegokolwiek co nie było wodą.
Po trzecie - dbanie o bezpieczeństwo na
zjeżdżalniach. Były tylko dwie, ale pilnowanie ich wchodziło w zakres obowiązków.
Po czwarte - zakaz opuszczania miejsca
pracy bez informowania kogokolwiek o tym. Musiałem sobie załatwić zastępstwo, w
razie gdybym chciał opuścić posterunek.
Trevor dodał, że resztę poznam w trakcie
pracy. No i miałem pół godzinną przerwę na lunch. Od razu wyobraziłem sobie, że
ten czas będę spędzał z Oliwerem, gdy przyjdzie do mnie do pracy i… ach…
Skarciłem się w myślach. Jeszcze nie
mogłem podejmować żadnych decyzji odnośnie Oliwera dopóki go nie wybadam. Ale
zrobiło mi się gorąco, gdy przypomniały mi się wczorajsze zdjęcia.
Ochłodziło mnie wyjście na dwór z wielką
tyczką do wyjmowania śmieci z wody. Nie przeszkadzało mi to, tym bardziej, że
dostałem od Trevora kolejny gadżet - gwizdek.
Sprzątanie nie zajęło mi dużo czasu. A w
promieniach ciepłego słońca robiło mi się przyjemnie. Basen został otwarty o
dziesiątej i w miarę upływu czasu pojawiało się coraz więcej ludzi. Głównie
starsze panie, które chciały się poopalać, a więc nie było możliwości, aby się
topiły. No chyba, że w witaminie D.
Za to największym problemem były małe,
bawiące się dzieci, których los pozostawał w naszych rękach, gdyż rodzicie
zajęci byli popijaniem drinków. Łaziłem jak głupi za grupką dzieci, które się
wygłupiały na brzegu i już widziałem jak jedno z nich się poślizgnie. Właśnie
wtedy pierwszy raz użyłem gwizdka i prawie pękłem z radości.
— Nie biegaj! — krzyknąłem do małej
dziewczynki. — Poślizgniesz się.
Sądząc po jej minie, nie zrozumiała ani
jednego słowa. Później podsłuchałem, że mówiła po niemiecku. W każdym razie
poskutkowało i dziewczynka już była grzeczna. Jeden gwizdek, a tyle władzy!
Jeden gwizdek, by rządzić nimi wszystkimi…
Jako tako praca ratownika była nudna, ale
nie narzekałem. Byłem blisko wody, wokół młodych ludzi, którzy mieli podobne
pasje i marzenia. Większość czasu to po prostu siedzenie i obserwowanie gości,
ale mogłem też wejść do wody i trochę popływać. Po pierwszym dniu byłem już
opalony i bardzo mi się to podobało.
W trakcie mojej pracy, gdy nie miałem nic
do roboty obmyślałem plan jak tu wypytać Oliwera o jego związek. Nie mogłem
tego zrobić wprost, bo się wystraszy. Z resztą nie ma obowiązku mi nic mówić.
Dlatego trzeba było to odpowiednio rozegrać.
Po zakończeniu mojej zmiany, dostałem instrukcje
co do dnia następnego. Podglądałem jeszcze trochę Trevora, pływającego wraz z
ludźmi, którzy chcieli się nauczyć utrzymywać na wodzie. Jak się okazało Trevor
organizował zajęcia z pływania. Naprawdę jego ciało było imponujące. Chyba będę
musiał się zapisać na siłownię. Chociaż z tego co słyszałem od innych
ratowników jako pracownik hotelu mogłem korzystać z hotelowej siłowni. Dzisiaj
jednak chciałem jak najszybciej spotkać się z Oliwerem.
Ponownie miałem problem, aby się odnaleźć
w Sydney. Jednak w końcu trafiłem na autobus. Usiadłem i przeklinałem swój brak
zdolności odnośnie orientacji w terenie. Byłem w tym beznadziejny.
Uniosłem wzrok i zamarłem. Kilka siedzeń
przede mną siedział Marlon. W słuchawkach i torbą na ramieniu. Dalej miał
niebieskie włosy, ale uśmiechał się i pisał coś na swoim telefonie. Skuliłem
się.
Nie wiedziałem czemu to zrobiłem, ale nie
chciałem, aby mnie zauważył. Po prostu już go nie lubiłem. Widziałem jak
wygląda i jak pływa, a przede wszystkim był przyjacielem Oliwera. Naturalnie
wyczuwałem od niego zagrożenie.
Spójrzcie na niego. Zaśmiał się do
telefonu, pokręcił głową i pisał dalej. Przyjemniaczek.
Ale! Z drugiej strony mogę z nim się
zaprzyjaźnić i on może mi pomóc z Oliwerem. To był całkiem chytry i przebiegły
plan. Uśmiechnąłem się do siebie i zbliżyłem się do Marlona. On uniósł wzrok i
przyjrzał mi się uważnie. Zamrugał oczami, zdjął słuchawki i uśmiechnął się.
— Tak?
— Marlon, prawda?
Zmrużył oczy i podrapał się po głowie.
— Tak. Ty kto?
— Jestem Alan — uśmiechnąłem się i podałem
mu rękę. Ujął ją ostrożnie. — Przedwczoraj razem z Oliwerem byłem w oceanarium
i widziałem jak pływasz.
— Ach… Ach! — uśmiechnął się, gdy go
olśniło. — Faktycznie, stałeś przy nim! To ty jesteś tym ziomem z Polski —
wskazał na miejsce obok. — Alan, nie?
— Tak — usiadłem obok niego. — Dobrze
pływasz.
— Ha, ha! Dzięki, ziom! Woda to moje życie
— zaśmiał się i schował komórkę. — Czuję się jak ryby. Nawet mój znak zodiaku
to Ryby!
Strasznie głośno mówił. Faktycznie był
energiczny.
— Też nieźle pływam — zauważyłem i
poczułem jak mój nos się wydłuża. — Właściwie jestem najlepszy z mojego całego
liceum i studiów.
— Naprawdę? — uśmiechnął się zdumiony. —
Chyba musimy się zmierzyć, co?
— Rzucasz mi wyzwanie? — zapytałem. W moim
sercu zapłonął ogień. Marlon pokiwał głową.
— Tak.
— Przyjmuję! Kiedy?
— Dzisiaj już jestem zajęty, ale jeżeli
masz czas jutro wyskoczyć na basen, czy coś…
— Musisz mi tylko powiedzieć gdzie jest
jakiś basen. Jeszcze nie znam Sydney.
— Spoko! Zaprowadzę cię, ziom — zapewnił.
Miał typowy australijski akcent. — Lubię czasem rywalizować w wodzie.
— Ja też.
Chwilę sobie poparzyliśmy w oczy. Jego
wyglądały jak morze.
— A więc pracujesz w oceanarium… długo?
— Już trzeci rok. Wcześniej jedynie byłem
tam kimś na wzór wolontariusza — wyjaśnił. — Oliwer mówił, że szukasz pracy.
Znalazłeś?
— Tak. Zostałem ratownikiem w hotelu. —
Mój nos znów się wydłużył. — Dzisiaj miałem pierwszy dzień pracy.
— Gratuluję, ziom! — poklepał mnie po
ramieniu. — Ekstra! Widzę, że kochasz wodę jak ja! Niedługo będę organizował
wyjazd na plażę i nurkowanie w rafie koralowej. Morze, plaża, słońce i cuda
natury! Byłbyś zainteresowany?
— Jasne! Brzmi niesamowicie! Nigdy nie
nurkowałem w rafie.
— Mega przeżycie — ekscytował się. — To
mój drugi dom.
Mówił z taką pasją, że prawie i ja
zakochałem się w tym miejscu, mimo iż nigdy tam nie byłem. Jego oczy świeciły.
— A teraz gdzie jedziesz? — zapytałem.
— Ha, ha! Do mojego pierwszego domu —
odpowiedział. — No i na plażę. Szykuje się grill z ziomkami. Wpadniesz?
Ludzie w Australii zapraszali wszystkich
na każdą możliwą okazję. Byli naprawdę sympatyczni i otwarci. Jednak miałem na
uwadze to, że chciałem się spotkać dzisiaj z Oliwerem.
— Niestety dzisiaj nie mogę —
odpowiedziałem smutno. Marlon również się zmartwił. — Ale daj mi znać w
przyszłości i…
— Na pewno dam znać, pewniak! — mrugnął
oczami. — Obczaję cię na fejsie.
Powiedzmy, że rozumiałem co mówił, bo
slang angielski znałem, ale z domieszką australijskiego akcentu nie do końca
wychwytałem wszystkie słowa. Prawdopodobnie właśnie mi zaproponował dołączenie
do grona znajomych na portalu społecznym.
— Spoko.
Cała droga powrotna zajęła nam prawie
godzinę przez korki. Nie spodziewałem się tak długiej rozmowy z Marlonem, ale
coraz bardziej go lubiłem. Na początku oczywiście uważałem go za przeciwnika w
wojnie o ocean. Teraz jednak okazywał się być zakochanym w morzu, silnym i
optymistycznym chłopakiem. Studentem o szerokim wachlarzu zainteresowań.
— Pływałeś z delfinami? — Prawie opadła mi
szczęka.
— Tak! — pokiwał głową z ekscytacją. — W
Sydney jest jeszcze delfinarium. Mega sprawa! No i występuję w okolicach rafy.
Ciekawskie stworzenia — zamyślił się chwilę wracając do swoich wspomnień.
— To chyba mój przystanek — zauważyłem.
— Naprawdę? Mój też — uśmiechnął się.
Razem z grupą innych ludzi opuściliśmy
pojazd. Marlon przeciągnął się z zadowoleniem.
— A ty dokąd biegniesz? — zapytał.
— Prysznic i spotkanie.
— Mm — mruknął zadowolony. — Ktoś ciekawy?
— Tak — pokiwałem głową z entuzjazmem. —
Australia jest pełna ciekawych ludzi.
— Zgadza się — poklepał mnie po ramieniu. —
Muszę lecieć, przyjacielu! Narka, ziom!
Pożegnaliśmy się i ledwo dotarł do
krawędzi plaży, a ściągnął z siebie t-shirt. Obserwowałem go jeszcze chwilę, a
potem wróciłem do siebie. Umyłem się, a potem ciesząc się nagością, zadzwoniłem
do Oliwera.
— Halo? — usłyszałem jego spokojny głos.
Musiał być gdzieś na zewnątrz bo słyszałem szum wiatru. — Cześć, Alan.
— O, poznałeś mnie — stwierdziłem
zadowolony. — Pomyślałem, że skorzystam z twojej oferty.
— Naprawdę?
— Mhm. Musisz mi pomóc dostać się na
basen.
— Basen? — zdziwił się. — Myślałem, że
wolisz ocean. Poza tym, jak twoja praca? Dostałeś?
— Tak! Jestem ratownikiem.
— Cieszę się — czułem, że się uśmiecha. —
Kiedy chcesz iść na ten basen?
— Nawet dziś wieczorem. — Co z tego, że
byłem już cały dzień na jednym?
— Och… dziś wieczorem nie mogę — odpowiedział.
— Jestem ze znajomymi na plaży. Obiecałem, że w końcu się z nimi spotkam.
Zasmuciłem się mocno.
— Ale… myślałem, że dziś…
— Ewentualnie możesz dołączyć do nas —
zaproponował. — Podam ci miejsce.
— Nie, nie — pokręciłem głową. — Ciesz się
znajomymi… Nie chcę ci przeszkadzać.
— Daj spokój. Będzie fajnie — zapewnił i
ktoś z tyłu się zaśmiał. — Jeżeli będziesz chciał to wpadaj.
— Erm… jasne. Dobra, spoko. Będziemy mogli
pogadać?
— Myślę, że na tym polega grill ze
znajomymi — odpowiedział.
— No tak — zaśmiałem się. — To gdzie
jesteście?
— Niedaleko Starfish. Na pewno nas
znajdziesz. Jest… głośno.
— Dobra! Niedługo będę!
Rozłączyłem się i ścisnąłem telefon.
— Świetnie — podrapałem się po głowie. —
Czas się ubrać!
Uderzyłem pięścią o otwartą dłoń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz