ROZDZIAŁ 1
Jedna strona
Lot na drugi koniec świata nie był aż tak
długi jak mogłem się spodziewać. Tym bardziej, że zajął mi mniej więcej tyle
czasu co jazda samochodem przez kawałek Europy. Oczywiście inna prędkość i te
sprawy, ale bądź co bądź człowiek potrafił się znaleźć w przeciągu doby w
kompletnie przeciwległym miejscu globu.
Gdy byłem w chmurach nie rozmyślałem za
dużo. Nawet przestałem patrzeć na zegarek, aby nie wiedzieć która godzina i
gdzie właściwie powinienem być. Zadanie to utrudniał mi trochę pokładowy
licznik znajdujący się tuż nad drzwiami do innej klasy. Potrafiłem jednak
skupić wzrok na czymś innym.
Cieszyłem się, że zabrałem ze sobą moją
MP3. Do czasu aż padła bateria mogłem się delektować swoimi ulubionymi
kawałkami. Potem przejrzałem magazyn sportowy i przeczytałem zapierającą dech w
piersiach historię pewnej drużyny koszykarskiej z Warszawy. Z mojego
studenckiego miasta.
Ten sport nigdy mnie nie interesował.
Zawsze wolałem pływać. Woda to był mój żywioł i radowała mnie myśl, że kieruję
się na półkulę, gdzie ponad połowa przestrzeni to oceany i morza.
Zastanawiałem się teraz nad tym jak mi się
będzie żyć w Australii. Nie narzekałem na mój angielski, byłem też całkiem
komunikatywną osobą, a jednak wizja samotnego pobytu na tym kontynencie trochę
mnie przerażała. Zawsze byłem samodzielny, ale jakby nie było tym razem będę
skazany sam na siebie. Będę musiał wykorzystać wszystkie swoje umiejętności
przetrwania.
Cóż, to jest lekkie kłamstwo. Nie będę tak
samotny jak mówiłem. W końcu miałem mieszkać w jednym z pokojów u znajomej
mamy. To była szalona historia jak się znalazła w Australii. Była katechetką,
bardzo oddaną sprawie. Wiedziałem, bo miałem z nią lekcje w liceum. Czasem
potrafiła nam tłuc o Bożej miłości nawet przez przerwę. Nie żebym nie wierzył w
Boga, bo wierzę, ale nawet ja potrafię dostrzec fanatyzm.
Tak czy siak wyleciała kilka lat temu do
Australii. Na pewno wysoki wskaźnik religii chrześcijańskiej pomógł jej dokonać
wyboru. Skąd mogła wiedzieć, że się tam zakocha? Do tego stopnia, że trochę
spuściła z tonu i od razu wzięła ślub. Jak zobaczyłem na zdjęciach, jej
wybrakiem był całkiem przystojny murzyn. Miał on już dorosłą córkę z poprzedniego
małżeństwa, ale to nie przeszkodziło im w ponownym założeniu rodziny. Podobno
moja dawna katechetka jest już przy nadziei.
Ciekawe jak mnie przywita? Nie widzieliśmy
się już trzy lata.
Kolejną sprawą było to, że miałem szansę
dostać pracę. Jeszcze nie wiedziałem gdzie i jaką, ale prawdę mówiąc nie
chciałem być wybredny. Nie każdy miał takie szczęście, że od razu dostawał
pracę na innym kontynencie. Dowiedziałem się jedynie, że to będzie „w kręgu
moich zainteresowań”.
Oczywiście klub ze striptizem odpadał, ale
liczyłem na to, że będzie miało to związek z wodą. Nie lubiłem jednak ubiegać
faktów, więc nie gdybałem. Od gdybania rośnie tylko ilość problemów, a ja już
swoich miałem wystarczająco dużo.
Druga strona globu miała mi pomóc je
rozwiązać. Pokładałem w niej spore nadzieje.
Sydney. To miasto miało być moim domem
przez najbliższych kilka miesięcy. Gdy wylądowałem na miejscu było popołudnie.
Pogoda raczej zadowalająca jak na Australię. Nie było zimno, ale nie było też
upału, którego się spodziewałem.
Opuściłem samolot, odebrałem bagaż i
zatrzymałem się na środku sporego terminalu. Jeżeli kiedykolwiek pomyślałem, że
lotnisko w Warszawie jest duże to muszę zmienić definicję słowa „duże”. To było
przeogromne! I całkiem nowoczesne, jeżeli ktoś by mnie spytał.
Musiałem wyglądać na ogłuszonego bo kilka
osób obejrzało się za mną z uśmiechem. Ich wzrok mówił jedno - Europejczyk.
To nie były wrogie spojrzenia, a raczej te mówiące „oho, ktoś nowy”. Zgarnąłem
swój bagaż, wziąłem głębszy wdech i ruszyłem z tłumem, licząc na to, że idziemy
do wyjścia.
Na dworze było przyjemnie i umiarkowanie.
Myślałem, że po zetknięciu się z ciepłem eksploduję, ale nic takiego się nie
stało. Jeden mit obalony.
Rząd taksówek i autobusów pozwolił mi na
pobawienie się w diwę i wybranie odpowiedniej i wizualnie pasującej do mnie
taryfy. Sprawdzałem też czy przypadkiem nie zapłacę stu dolarów za kilometr bo
ta przyjemna jazda mogłaby mnie kosztować zdecydowanie ponad tysiąc.
W końcu zdecydowałem się na jedną z
taksówek i dobrze wiedziałem, że to był jeden z najłatwiejszych dylematów z
jakimi się tu zetknę. Podałem uprzejmemu taksówkarzowi adres, który miałem
zapisany w moim notesie i ruszyliśmy z impetem, aż mną zarzuciło.
Nie czułem się dziwnie. Nie nabrałem też
super mocy, gdy dotknąłem ziemi i krew nie odpłynęła mi do głowy. Wyobraziłem
sobie, że teraz znajduję się pod wszystkimi moimi znajomymi. Uśmiechnąłem się
na tę myśl.
Z radością dostrzegłem Ocean Spokojny i
moją pierwszą myślą było to, aby rzucić się na fale. Niestety musiałem odrzucić
ten plan, bo nie byłoby to odpowiedzialne. A tutaj musiałem przejawiać chociaż
skrawek odpowiedzialności za siebie.
Dlatego też w milczeniu jechałem taksówką
i miętosiłem w dłoni australijskie dolary. Oto i byłem w Sydney. W oddali widziałem
wieżowce muskające niebo swoimi dachami. Tutaj naprawdę wszystko było duże. I
trochę dziwne. Chociażby przez to, że mój kierowca przez całą drogę śpiewał
piosenkę w nieznanym mi języku. Bałem się, że rzuca na mnie zły urok.
W końcu udało nam się dotrzeć z przedmieść
do miasta. Jeszcze nie centrum, ale nie omieszkałem i tutaj się pojawić. Na
razie jednak musiałem dotrzeć pod zapisany adres.
Budynki pięły się ku górze, a ludzie
wyglądali na całkiem rozluźnionych. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że właśnie
przybył ktoś z Europy. W końcu większość z nich wychowała się tu od dziecka,
nie zwracali uwagi na to, że pojawił się ktoś nowy.
Towarzyszyło mi to dziwne uczucie
nieznajomości miejsca. Obserwowałem obywateli miasta Sydney, a oni pewnie
kroczyli przed siebie, śmiejąc się i dyskutując. Ja z kolei nie wiedziałem
gdzie jestem i gdzie jadę. Wiedziałem, że bym się zgubił przy pierwszej lepszej
okazji. Akurat orientacja w terenie była jedną z tych orientacji z którą miałem
problem.
Co innego z orientacją seksualną. Tu
wiedziałem, że jestem gejem. Przestałem z tym walczyć już w liceum, gdy zdałem
sobie sprawę, że to nic nie da. A właściwie to nikt mi nie da jeżeli będę się
zamartwiał.
Nie byłem dumny z początku swoich studiów.
Miałem wtedy kilka przygód i głupich spotkań poprzez Internet. Dwa razy nawet
uciekłem z miejsca spotkania, gdy dostrzegłem, że ku mnie idzie
pięćdziesięciolatek. Miał być studentem pierwszego roku. Cóż, w zasadzie, aż
tak bardzo mnie nie oszukał, bo okazało się, że faktycznie był studentem.
Dokształcał się.
Przeszłość jednak musiała zostać za mną.
Chciałem tutaj zaznać czegoś nowego i niepowtarzalnego. Prawdę mówiąc byłem
ciekaw jak to jest się zakochać. Nigdy tego nie czułem chociaż miałem jednego
chłopaka. Naprawdę mi się podobał, ale zauroczenie pozostało zauroczeniem i
niczym więcej.
Taksówkarz wydał z siebie dziwny dźwięk
przez który drgnąłem. Okazało się, że po prostu wszedł na wyższe rejestry
piosenki, której absolutnie nie potrafił zaśpiewać. Nie przejmował się tym
jednak i z uśmiechem na ustach świergotał dalej.
Sydney okazało się być ogromnym miastem.
Dotarcie na miejsce zajęło mi blisko godzinę, a nie jechaliśmy przez
zakorkowane centrum. Miałem jednak okazję trochę pozwiedzać. Na szybko, bo na
szybko, ale widziałem kilka ciekawych restauracji, klubów, budynków, a nawet
dostrzegłem kilka razy plaże i ocean. Nie kryłem tego — napaliłem się na
spędzenie tam dnia.
— Jesteśmy. — Taksówkarz tak zgrabnie
wplótł to słowo w treść swojego zawodzenia, że minęła chwila nim uświadomiłem
sobie, iż mówi do mnie.
— Ach, tak — pokiwałem głową. Z
ciekawością wyjrzałem zza okno. Zatrzymaliśmy się pod starym, prostokątnym
budynkiem o jednakowych oknach. Do głównych drzwi prowadziły schody z
dotkniętymi przez czas poręczami. Mimo wszystko miejsce to miało w sobie klimat
i urok.
Zapłaciłem za przejażdżkę, ze smutkiem
stwierdziłem, że wiele mnie to kosztowało i stanąłem naprzeciw drzwi.
Westchnąłem, sięgnąłem po torbę i byłem w połowie drogi, gdy drzwi się
otworzyły na całą szerokość.
— Alan! — krzyknęła moja dawna katechetka.
A właściwie pani Asia. Lub Joanna, jak kto woli. Uśmiechnąłem się do niej, a
potem dyskretnie spojrzałem na jej brzuch. Była w ciąży, dałbym piąty miesiąc. —
Jesteś!
Objęła mnie mocno, a ja poczułem znajomy
zapach cytrusowych perfum. Miała już pomarszczoną skórę o ciemnym odcieniu i
czarne, kręcone włosy. Zawsze kojarzyła mi się z ciocią, która jest
zdecydowanie za wesoła i za czepliwa.
— Cześć, ciociu. — Również i ja ją
uścisnąłem. Swego czasu mama kazała mi do niej mówić per „ciociu”, dlatego dziwnie
się czułem na lekcjach, gdy musiałem mówić „proszę pani”. Raz mi się wymsknęło
„ciociu”. Klasa nie dała mi spokoju do końca liceum… — Miło cię znowu widzieć.
— Wchodź, wchodź. Pewnie padasz z nóg!
— Nie — pokręciłem głową i było to zgodne
z prawdą. O dziwo nie czułem się specjalnie wyczerpany.
— Ten lot na pewno cię wymęczył — nie
poddawała się.
W pomieszczeniu było przyjemnie chłodno.
Klatka schodowa była uprzątnięta i nie dostrzegłem ani grama brudu. Z tego co
wiedziałem to moja ciocia miała w tym budynku kilka mieszkań na własność, które
wynajmowała. Podziwiałem jej kreatywność i pomysłowość. Przejść z nauczycielki
katechezy do zarządzania nieruchomościami? Bajer! Oczywiście pomagał jej nowy
mąż, którego bardzo chciałem poznać.
— Mieszkamy na parterze — wspięła się po
schodach. — Cały dzień wyglądałam za tobą! Wybacz, że nie miał kto po ciebie
przyjechać. Ja byłam naprawdę zajęta, a Kevin załatwiał ważne sprawy na
mieście. Oczywiście mogłaby jeszcze pojechać po ciebie Delilah, ale ona jest
taka zakręcona…
— Spokojnie, ciociu — przerwałem jej
szybko. Wiedziałem, że potrafi się rozgadać. — Naprawdę nic się nie stało.
Uwielbiam podróżować.
— No dobrze, skoro tak twierdzisz. Ale od
kolacji się nie wywiniesz — pogroziła żartobliwie palcem, a potem wpuściła mnie
do swojego mieszkania. Było przestronne, ale pełne bibelotów. Tak, to był styl
cioci. Uwielbiała różne pierdółki na szafach, półkach i ścianach. Jej kochany
Kevin musiał na to pozwolić.
— Kevin! — zawołała męża. — Alan
przyjechał!
Usłyszałem ciężkie kroki z kuchni i przede
mną stanął prawie dwumetrowy murzyn po czterdziestce. Jak na kogoś w swoim
wieku był całkiem fit. Jednak cały wizerunek samca alfa psuł ładny fartuch w
kwiatki.
— Miło cię poznać, Alan — podał mi rękę.
Uścisnąłem ją.
— Mi również — przeszliśmy na angielski.
Musiałem teraz uważać na to co mówię, bo zaskakująco często przeklinałem w tym
języku.
— Zdolny chłopak! Sam trafił — uśmiechnął
się pokazując białe zęby tak mocno kontrastujące z jego skórą. — Jak ci się
podoba Sydney?
— Jak na razie niewiele widziałem, ale
przyznam, że chcę zobaczyć więcej — pokiwałem głową i odwzajemniłem uśmiech.
— Gorliwy, to dobrze — stwierdził to na
głos, ale chyba mówił do siebie. — Robię kolację, czuj się zaproszony. Później
porozmawiamy o twojej pracy.
— Zgoda — odparłem podekscytowany.
— Pewnie chcesz się umyć po podróży,
prawda? — zapytała ciocia. — Proszę — podała mi klucz. — Twój pokój jest na
czwartym piętrze. Numer dwanaście. Rozgość się i wróć na kolację za jakąś
godzinkę, zgoda?
— Jasne! Dzięki, ciociu.
Po raz kolejny podniosłem swój bagaż.
Dopiero wspinając się po schodach zachichotałem pod nosem. Moja ciocia hajtnęła
się z murzynem? To wydawało mi się tak abstrakcyjne, że miałem wrażenie, iż
zaraz się obudzę. Oczywiście nic nie mam do innych kolorów skóry, po prostu w
Polsce to wydawało się być takie odległe. Widać… życie lubi zaskakiwać.
Udało mi się dostać na czwarte piętro, po
drodze słysząc odgłosy zza drzwi moich nowych współmieszkańców. Wszyscy mówili
po angielsku i wydawało mi się, że słyszałem kłócących się Francuzów.
Mieszkanie numer dwanaście znajdowało się
na najwyższym piętrze tego bloku, mimo iż budynek nie posiadał windy, nie
przeszkadzało mi to. W środku było urządzone całkiem ładnie i schludnie. Widać,
że moja ciocia niczego tu nie dotykała i było mi to na rękę bo w jej ozdóbkach
można było się utopić.
Rzuciłem torbę, zamknąłem drzwi na klucz i
rozejrzałem się po mieszkaniu. Właściwie to była kawalerka gdzie sypialnia i
kuchnia były połączone. Od razu przy drzwiach wejściowych znajdowały się te do
łazienki. Pachniało w niej cytryną, a więc niedawno ktoś ją wysprzątał. Kabina
prysznicowa wyglądała kusząco.
Chcąc nie chcąc podróż sprawiła, że nie
byłem tak świeży i pachnący jak na jej początku. Zdjąłem z siebie przepoconą
koszulkę i odrzuciłem na wolne krzesło przy prostym, białym stole.
Z radością stwierdziłem, że jestem też
szczęśliwym posiadaczem balkonu. Otworzyłem go na oścież pozwalając wlecieć tu
świeżemu powietrzu. Widok miałem na coś w rodzaju parku, ale raczej był to po
prostu plac między blokami. Doszły mnie śmiechy bawiących się tam dzieci.
Przeciągnąłem się z zadowoleniem i wróciłem do środka.
Wziąłem szybki prysznic. Na początku
miałem lekki problem z odpowiednią temperaturą wody, ale chwilę później ciepłe
strugi przyjemnie muskały moje nagie ciało. Jęknąłem z zadowoleniem.
Opłukałem się cały, wymyłem wszędzie i
dokładnie nie chcąc jakoś zasmucić mojej cioci, gdyby się okazało że śmierdzę
samolotem. Zastanawiałem się jak bym wtedy pachniał? Benzyna? Hmmm…
Wytarłem się w ręcznik i zarzuciłem go
przez ramię. Ruszyłem do salonu, aby z torby wyjąć nowe i świeże ubrania. Nic
mi nie stało na przeszkodzie, gdyby nie to, że na kanapie przy oknie ktoś
siedział.
Pisnąłem jak mała dziewczyna, z czego nie
byłem za specjalnie dumny i zakryłem się, a zwłaszcza moją cenną męskość.
— Kim jesteś?! — krzyknąłem po polsku, ale
potem odkrząknąłem i powtórzyłem pytanie w odpowiednim języku.
Czarnoskóra dziewczyna wpatrywała się we
mnie z rozbawieniem na twarzy. Nawet nie myślała o tym, aby odwrócić głowę. W
panice obwiązałem się ręcznikiem w pasie.
— Spokojnie, Alan — zaśmiała się. Miała
przyjemny głos, z lekką chrypką. — Jestem Delilah. Twoja ciocia jest teraz moją
nową mamą…
— Och — pokiwałem głową. — Och. Jak się tu
dostałaś? Na pewno zamykałem drzwi na klucz!
— Mam klucze do wszystkich pokoi — uniosła
gruby plik kluczy, które zadzwoniły głośno. — Pracuję tu po części jako
pokojówka.
Teraz mogłem się jej przyjrzeć, gdy
okazało się, że nie jest włamywaczem. Nie była gruba, ale do chudych też nie
należała. Za to miała piękne czarne włosy i elektryzująco jasne oczy. One
stanowiły kontrast do jej ciemnej skóry.
— Aha — pokiwałem głową. — To nie daje ci
prawa do wchodzenia do pokoju!
— Jasne — prychnęła i wstała. — Kevin
kazał mi sprawdzić czy już jesteś gotowy.
— Kevin? Mówisz do swojego taty po
imieniu?
— Tak — odparła i wzruszyła ramionami. —
To jesteś gotowy?
— Jeszcze chwila. Chyba muszę wziąć
jeszcze raz prysznic… Prawie przez ciebie umarłem!
— Dobrze, myj chuja, myj. Przyda ci się
dzisiaj.
Sam nie wiedziałem co mnie bardziej
zaskoczyło. Jej bezpośredniość, słownictwo czy oferta? Otworzyłem usta, a potem
je zamknąłem.
— Proszę…?
— Zabieram cię do klubu — zarządziła. — Może
ci się dziś poszczęści?
— Delilah, słuchaj… Jesteś atrakcyjna i w
ogóle, ale nie sądzę, abym mógł z tobą…
Parsknęła tak głośnym śmiechem, że poczułem na sobie jej kropelki śliny.
Parsknęła tak głośnym śmiechem, że poczułem na sobie jej kropelki śliny.
— Zwariowałeś? Ja z tobą do łóżka?
Chciałbyś zasmakować tej czekoladki, co? — zaśmiała się głośno. Nie wiedziałem
co odpowiedzieć.
— Nie, nie. Źle mnie zrozumiałaś. Albo ja
zrozumiałem źle ciebie… no, kobieto, no! Jestem półnagi, możesz wyjść?
Chciałbym zjeść kolację.
— Spokojnie, spokojnie — uniosła dłonie. —
Zluzuj, koleś. Będziemy czekać na dole. — Gdy mnie mijała poklepała mnie po
plecach. Jej dłoń zjechała w dół i rozwiązała mój ręcznik, który opadł na
ziemię. Ponownie krzyknąłem, a ona roześmiana pognała do drzwi i opuściła
mieszkanie. Jej głośny śmiech słyszałem jeszcze przez minutę.
Wziąłem głęboki wdech. Pierwszy dzień w
Australii, a ja już dwukrotnie byłem nagi przed przybraną córką mojej cioci.
Wszystko wskazywało na to, że to będzie bardzo szalone pół roku.
Nie miałem kłopotów z byciem nagim.
Właściwie z jakiegoś powodu mnie to kręciło. Uwielbiałem spać nago, łazić nago
po mieszkaniu, a nawet jak się udawało to pływać nago. Nie miałem się czego
wstydzić bo ciałem dorównywałem greckim bogom. Jednak być branym z zaskoczenia?
Hmm… to już kwestia kto patrzył.
Kolacja była smaczna i ciekawa. Składała
się głównie z owoców morza, a ja zrozumiałem, że w Polsce jadłem nieświeże
potrawy bo te wychodzące spod ręki Kevina były majestatem wśród owoców morza.
Delilah była cały czas zadowolona i na
oczach jej rodziców oficjalnie się poznaliśmy. Uśmiechnęliśmy się wtedy do
siebie z przesadną uprzejmością. Była niższa ode mnie, ale za to urocza i
zabawna. Podczas kolacji to ona była duchem spotkania. Musiałem przyznać, że
jak na razie była najbardziej luźną, szaloną i optymistyczną dziewczyną jaką
kiedykolwiek spotkałem. A znałem ją niecałą godzinę.
— No dobrze, Alan. — Kevin uśmiechnął się
do mnie. — Powiem prosto z mostu. Załatwiłem ci pracę na posadzie ratownika na
basenie w hotelu w Sydney. — I podał mi ulotkę hotelu. Przyjąłem ją z
wdzięcznością, a potem opadła mi szczęka. Był to chyba jeden z najbardziej ekskluzywnych
hoteli jakie widziałem w życiu. Był piękny! Szklany, wysoki z basenami, niedaleko
plaży gdzie dookoła stał biały mur żagli jachtów. Oczywiście, jachty były tu
popularne. Tak samo jak surfowanie. Nie mogłem się tego doczekać!
Spojrzałem na Kevina z wdzięcznością,
gotowy na to, aby zacząć płakać ze wzruszenia.
— To… dziękuję! To będzie najlepsza praca
w moim życiu!
— Dobrze, że ci pasuje. Postaraj się,
sporo mnie kosztowało, aby mój znajomy ci tam pozwolił pracować… Pomogła co
prawda wasza polska wódka…
— Kevin! — wtrąciła ciocia i obrzuciła go
niezadowolonym spojrzeniem. On uśmiechnął się do niej szeroko.
— W każdym razie musisz tam iść w
niedzielę ze wszystkimi dokumentami o jakie prosiłem, abyś przywiózł. Masz je,
prawda? — zwrócił się do mnie.
— Oczywiście — pokiwałem gorliwie głową. —
Jest nawet siłowania — szepnąłem przyglądając się ulotce. — I niedaleko Opery!
Mój Boże, jestem dozgonnym dłużnikiem!
— Cała przyjemność po mojej stronie. —
Kevin machnął ręką w lekceważący sposób, jakby załatwienie pracy w jednym z
najbardziej ekskluzywnych hoteli było niczym. — Tylko pamiętaj… musisz się
postarać.
— Oczywiście! Nie zawiodę pana.
— Mów mi, Kevin, Alan.
Pokiwałem głową. Jeszcze raz spojrzałem na
broszurę i uśmiechnąłem się do siebie. Na pewno dużo zarobię. I na pewno będę
miał okazję wykorzystać kilka atrakcji dla gości. Byłem w siódmym niebie.
— No dobrze, Alan — wtrąciła się moja
ciocia. — Praca ratownika to jedno, ale nie musisz się do niej ograniczać. Tym
bardziej, że mamy tu tyle pięknych plaż. Tam też znajdziesz pracę.
Było to prawdopodobne, ale plaże wolałem
kojarzyć z rozrywką, a nie z pracą. Jednak obiecałem cioci, że rozejrzę się i
tam za pracą. Nie sądziłem jednak, aby zostanie ratownikiem plażowym było tak
łatwe jak w hotelu. Tam była otwarta przestrzeń. Zobaczymy, wszelkie kursy
narodowe i międzynarodowe odbębniłem.
— Dobra, Alan. — Od stołu powstała
Delilah. — Koniec tych przykrych tematów…
— Przykrych? — wtrąciłem.
— Idziemy na miasto! — zarządziła,
ignorując moje pytanie.
— O tej porze? Alan na pewno jest
zmęczony! — oburzyła się moja ciocia. — Powinien odespać lot i…
— Prawdę mówiąc spałem w samolocie —
wyznałem. Czułem w sobie pokłady energii. Musiałem iść zobaczyć chociaż kawałek
nowego miasta.
— Obiecałam już znajomym, że przyprowadzę
Polaka. — Delilah użyła mocnego argumentu. Chociaż dla mnie to zabrzmiało jakby
miała zamiar przedstawić nowy gatunek zwierzaka.
— Niech idą — rzucił Kevin i zaczął
zbierać talerze. — Młody niedługo nie będzie miał tyle czasu na rozrywkę.
Ciocia nie wyglądała na przekonaną, ale
Delilah już mnie złapała za rękę i opuściliśmy mieszkanie. Puściła mnie dopiero
na schodach. Zjechała zgrabnie po poręczy i wylądowała na chodniku.
— Alan, Alan — uśmiechnęła się do mnie. —
Ile ty masz lat?
— Jeszcze dwadzieścia jeden — odparłem. —
W listopadzie skończę dwadzieścia dwa.
— Ach, jeszcze cztery miesiące. Nieźle —
pokiwała głową. — Ja dopiero co skończyłam liceum. Mówię ci, nie będę tęsknić —
pokręciła głową. — No rusz się tymi nogami! Szybciej!
Podbiegłem, aby się z nią zrównać. Przyglądała
mi się uważnie.
— Co?
— Masz ładne oczy — stwierdziła. — Wybacz,
że na początku nie zauważyłam, ale świeciłeś mi po oczach swoimi jajkami.
— Może i bym ci oszczędził tego widoku,
gdybyś pukała przed wejściem do mieszkania.
— Przesadzasz. I tak nie zauważyłam nic
szczególnego.
Poczułem jak bolesny szpikulec wbija mi
się w serce. Załkałem cicho.
— Poza tym — kontynuowała. — Twoje oczy są
takie fajne.
— Dzięki… — odparłem. Ten komplement
jednak nie wyrównywał strat w moim ego. — Mówią, że są bursztynowe.
— Bursztynowe?
— Erm… pewnie znasz to jako amber.
— Aaaach — pokiwała głową. — No tak.
Faktycznie.
Przeszliśmy przez jedno osiedle i
zamrugałem oczami. Przed nami rozciągała się szeroko plaża skąpana w świetle
zachodzącego słońca. Piasek i woda wydawały się być czerwone. Mimo godziny,
ludzi na plaży było mnóstwo. Głównie młodych chłopaków i dziewczyn, którzy
siedzieli przy swoich deskach surfingowych i śmiali się głośno. Chciałem do
nich dołączyć jak najszybciej. Kiedyś surfowałem, ale zakładałem, że to nie to
samo co polskie morze. Tutaj, przed sobą miałem ocean. Ciepły ocean.
— Spokojnie, jutro przyjdziemy na plażę. —
Delilah popchnęła mnie do przodu. — Dzisiaj posiedzimy obok. W Starfish.
— Starfish?
Jak się okazało był to pub w okolicach
plaży. Siedziało tu mnóstwo młodych ludzi i pili piwo rozmawiając głośno po
angielsku. Ławki stały w rzędach pod słomianym dachem. Przy barze stał typowy,
opalony Australijczyk.
— Rozgwiazda — pokiwałem głową. — Więc to
tu mnie zabierasz?
— Tak. To ulubione miejsce moje i moich
przyjaciół. Blisko plaży i mnóstwo zabawy. Reflektujesz?
— Zawsze — przybrałem poważny wyraz twarzy.
— Zabrzmiałem jak Alan Rickman?
— Nie — pokręciła głową. — Nie dorastasz
mu do pięt.
Ta dziewczyna rzucała moim ego o podłogę.
I musiałem się zastanowić czemu mnie to kręciło?
— Tam są — wskazała mi stolik niedaleko baru. Delilah przedstawiła mnie po kolei swoim znajomym. Jak się okazało wszyscy oni dopiero mieli iść na studia. Tak więc byłem najstarszy w towarzystwie. Przy stoliku siedziało nas prawie dziesięć osób i naprawdę byłem zadowolony z tego, że byłem w centrum uwagi. Pytali mnie o wszystko, a ja trochę poczułem się jak gwiazda osaczona przez fotoreporterów. Odpowiadałem uprzejmie na ich pytania. Moje poczucie humoru przypadło im do gustu, ale to też nie było nic dziwnego. Zawsze łatwo nawiązywałem kontakty.
— Tam są — wskazała mi stolik niedaleko baru. Delilah przedstawiła mnie po kolei swoim znajomym. Jak się okazało wszyscy oni dopiero mieli iść na studia. Tak więc byłem najstarszy w towarzystwie. Przy stoliku siedziało nas prawie dziesięć osób i naprawdę byłem zadowolony z tego, że byłem w centrum uwagi. Pytali mnie o wszystko, a ja trochę poczułem się jak gwiazda osaczona przez fotoreporterów. Odpowiadałem uprzejmie na ich pytania. Moje poczucie humoru przypadło im do gustu, ale to też nie było nic dziwnego. Zawsze łatwo nawiązywałem kontakty.
Czas leciał sobie powoli, zrobiło się już
ciemno, ale dalej było przyjemnie ciepło. Zaraz za sobą słyszałem szum oceanu,
który wołał mnie, kusił i wabił. W końcu nie wytrzymałem i przeprosiłem moich
nowych przyjaciół. Powiedziałem, że byłby to grzech, gdybym chociaż nie
zanurzył stopy.
Zrozumieli to, ale popatrzyli też na mnie
z rozbawieniem. Oni na co dzień mieli ten widok. Spacer po plaży przy kojącym
szumie nie był dla nich niczym nowym. A dla mnie? Dla kogoś kto większość życia
spędził w górach Polski to było coś. Jeździłem nad morze, ale nie było
porównania.
Minąłem kilkuosobowe grupki . Śpiewali
coś, jedni nawet zaprosili mnie na piwo, ale przeprosiłem ich grzecznie i
ruszyłem dalej. Ludzie tutaj byli naprawdę sympatyczni.
Ciepły piasek pod moimi palcami, a potem
przyjemnie rześka woda były jak remedium na wszystkie moje bóle. Fale uderzały
o moje łydki, a ja z radością obserwowałem odbijające się światła miasta na
ruchomej tafli oceanu. Bałem się, że to sen i zaraz się obudzę.
Nie liczyłem ile czasu stałem w tej
wodzie. Piasek pod stopami zdążył się już wypłukać i dopiero wtedy ruszyłem na
krótki spacer, pilnując się, aby nie odejść za daleko. Nawet tutaj czułem na
sobie silne spojrzenie Delilah’i.
Nie przeszkadzało mi to jednak. Tak długo
jak czułem na sobie powiew morskiego powietrza nic mnie nie obchodziło. Już
wiedziałem, że będę tęsknić za tym miejscem.
Uniosłem wzrok i przez chwilę wydawało mi
się, że ocean mnie pochłonął, bo zabrakło mi powietrza. Łapczywie je złapałem
do ust jak ktoś kto właśnie się wynurzał.
Jestem pewien, że każde z was wyobrażało
sobie kogoś idealnego dla siebie. Ktoś z was pragnął, aby druga połówka była
niskim blondynem albo wysokim brunetem. Gustów jest tyle ilu ludzi, ale każdy z
nas wyśnił sobie kiedyś kogoś idealnego dla nas.
Dla mnie zawsze kimś idealnym miał być
chłopak niższy ode mnie, możliwe, że trochę młodszy, ale to nie miało, aż tak
wielkiego znaczenia. Najważniejsze było to, aby miał jasne włosy i oczy, które
nadawałby mu wygląd aryjczyka. Czemu? Nie wiem, ale zawsze mnie to kręciło.
Chciałem, aby był chudy, ale nie kościsty. O jasnych i świecących oczach, a
także uroczym uśmiechu.
To był ideał. Dla mnie poznać kogoś takiego
to jak wygrać w lotto.
Dlatego naprawdę czułem się, że tonę, gdy
przede mną stał właśnie on. Ten ideał. Przyglądał mi się z lekką obawą, a oczy
były skupione na moich. Były jasne, błękitne. Prawie jak najcenniejsze szafiry.
— Wszystko w porządku? — zapytał
ostrożnie. Zdaje się, że i on spacerował, ale stanąłem mu na drodze i prawie na
niego wpadłem.
Wydałem z siebie naprawdę głupi odgłos,
który nie był ani przywitaniem ani przeprosinami. Chłopak zaśmiał się uroczo i
pokręcił głową.
— Mówisz po angielsku, prawda?
— Tak — pokiwałem głową. Klepnąłem się w
czoło, bo odpowiedziałem mu po polsku, a on uniósł brew. Poprawiłem się szybko.
— A więc wnioskuję, że nie jesteś stąd —
pokiwał głową. — Jesteś obcokrajowcem, prawda?
— Tak. Jestem z Polski. Przyleciałem
dzisiaj — wyjaśniłem. Czułem, że serce podchodzi mi do gardła i powoli
przeszkadza mi w mówieniu.
— Ach. To chyba Europa Środkowa? Podróż
musiała cię wymęczyć. — W jego tonie usłyszałem troskę i miałem ochotę od razu
go przytulić. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. — Jestem Oliwer.
— A… A ja Alan.
Powitaliśmy się krótkim uściskiem dłoni, a
pragnąłem wtedy, aby trwał dłużej. Nie chciałem jednak wyjść na dziwaka.
Zmrużył powieki i przysunął się do mnie.
— Wow. Na początku myślałem, że mi się
wydaję, ale ty faktycznie masz takie oczy — stwierdził. — Niesamowite. Nie
sądziłem, że poznam kogoś z takimi oczami.
— Tak, są trochę dziwne…
— Są piękne. Jak bursztyny — stwierdził
uroczo. Jęknąłem w myślach i poczułem jak miłosna strzała przeszyła moje serce.
Po raz pierwszy nie wiedziałem o czym rozmawiać z chłopakiem! Było to równie
abstrakcyjne jak to, że jeszcze wczoraj byłem w Polsce, a moja ciocia wyszła za
mąż za Kevina.
— Uh… erm… dziękuję — odpowiedziałem. —
Twoje są jak… szafiry.
Mimowolnie się uśmiechnął.
— Szafiry, mówisz? Tego jeszcze nie
słyszałem.
— Mam przeważnie ten zaszczyt, aby być
pierwszym — odpowiedziałem. Zaśmiał się lekko.
— To co tu robisz, Alan? Musi kryć się tu
jakaś ciekawa historia, że przywiodło cię z Polski do Australii.
— Gap year — wyjaśniłem. — Robię sobie
małą przerwę w studiach i przyjechałem tu popracować, poznać nowych ludzi…
— I jak ci idzie?
— Oba punkty odhaczone.
Uśmiechnął się ukazując dołeczki w swoich
policzkach. Wyglądał jak szczęśliwy elf, który właśnie wybiegł z lasu.
Przyjrzałem się mu uważniej, gdy jego czar pozwolił mi w końcu widzieć więcej
niż te piękne oczy.
Ubrany był w krótkie spodenki i rozpiętą
koszulę pod którą skrywał bladą cerę. Był boso, a na szyi miał drewniany
naszyjnik z kółek i paciorków.
— Hm? — zdziwił się, a potem spojrzał na
siebie. — Ach, tak. Nie wyglądam na mieszkańca Australii, prawda?
— Po prostu jesteś taki blady —
stwierdziłem, a myślach dodałem, że chciałbym go dotknąć, aby się upewnić, że
nie był duchem. — Myślałem, że ludzie tutaj są opaleni.
— Owszem, są. Przeważnie. Dopiero teraz
zaczyna się lato.
— Ach… no tak. Odwrócone pory roku —
uśmiechnąłem się szeroko. — U mnie lato właśnie się kończyło.
— A więc ten rok będzie dla ciebie
słoneczny — zauważył, a jego oczy zalśniły wesoło. — Lato i wiosna przez cały
rok. Jesteś szczęśliwcem, Alan.
I to jakim…,
westchnąłem w głowie.
— Co tu robisz? W sensie… widzę, że
spacerujesz i wydajesz się być zamyślony — dodałem szybko. — Ale co tu robisz?
Uśmiechnął się lekko.
— Zgadza się. Spaceruję. Lubię chodzić po
plaży późnymi wieczorami. Pomaga w myśleniu.
— A o czym myślisz?
— Hm… mała sprzeczka potrzebuje
rozwiązania.
— Mogę jakoś pomóc?
— Już pomogłeś. Bardzo miło się z tobą
rozmawia i… Alan? — przerwał i przyjrzał się mi uważniej, gdy wpatrywałem się w
niego tępo.
— Przepraszam, ale cały czas mam wrażenie,
że jesteś duchem — zaśmiałem się i podrapałem po głowie.
— Możesz mnie dotknąć, jeżeli chcesz.
Oczywiście, że chciałem! Nie czekając za
długo przyłożyłem dłoń do jego klatki piersiowej. Była chłodna, ale pod nią
poczułem mięśnie, oddech i bijące serce. Nie chciałem cofać dłoni, ale
musiałem. Chociaż pragnąłem już tak zostać.
— I co? Jestem duchem?
— Niewiele ci brakuje.
Wywrócił oczami, ale uśmiechnął się.
— A ty, Alan? Co tu robisz? Zgubiłeś się?
— Nie, nie — pokręciłem głową i wyjaśniłem
mu sytuację. Słuchał uważnie i nie udawał, że go to interesuje. Komentował i w
co zabawniejszych momentach uśmiechał się.
— A więc… bycie nago przed córką swojej
cioci masz już… odhaczone?
— Zgadza się. Teraz siedzi tam — wskazałem
na Starfish. Oliwer powiódł tam swoim wzorkiem i uniósł brwi. Wyczytałem z jego
twarzy, że coś jest nie tak. — Hm?
— Och, nie nic — pokręcił głową. — Po
prostu… tam często bywają ludzie Talii.
— Talii? — Moim pierwszy wyobrażeniem była
wielka i naburmuszona Rosjanka.
— Tak. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, ale
Talia to jakby… gang.
— Myślałem, że imię...
— Myślałem, że imię...
— Nie, nie. Talia to nie imię. To nazwa
gangu, chociaż oni sami nie lubią jak się tak o nich mówi.
— Dużo wiesz o tym gangu — zauważyłem
chytrze.
— Wiem wiele rzeczy. Mam paru znajomych w
Talii. Chociaż nie powiedziałbym, że to są ciepłe kontakty.
— To co robi ta Talia? — zapytałem. Nie
byłem pewien czy chce mnie nastraszyć czy mówi prawdę. Chociaż czy te słodkie
usta mogłyby kłamać?
— Tego nie wiem do końca. Słyszałem, że
stoją za kilkoma napadami i pobiciami. Są bardzo… hm… skuteczni. Poza tym kilka
klubów należy jakby do nich, a niektóre puby, w tym Starfish to ich punkty
spotkań. Nie muszę mówić, że w grę wchodzą też narkotyki?
— Brzmią strasznie. Można ich jakoś
uniknąć?
— Trzeba być dla nich miłym i nigdy nie
pożyczać pieniędzy. A zwłaszcza, i mówię ci to z dobroci mojego serca, nigdy
nie graj z nimi w karty. Nigdy.
— Heh? Czemu?
— Akurat grę w karty traktują bardzo poważnie.
— Stąd nazwa? Talia? Od talii kart?
Skinął głową i westchnął lekko. Nawet
tutaj poczułem miętowy zapach.
— Zgadza się. Po prostu, będąc w Sydney,
nie zgadzaj się na rozgrywkę w karty. To moja dobra rada.
— Dzięki. Na pewno się do niej zastosuję.
— Oliwer! — usłyszeliśmy. Krzyk osoby
trzeciej sprawił, że otaczający nas miły klimat pękł jak bańka mydlana.
Rozmawiając z Oliwerem prawie zapomniałem o otaczającym nas świecie. Ze złością
spojrzałem w stronę źródła głosu, ale widziałem jedynie cień jakiegoś chłopaka.
— Oliwer! — zawołał ponownie.
— Ech… — westchnął lekko. — Muszę już iść,
Alan. Miło było cię poznać.
Uśmiechnął się serdecznie i obrócił na
pięcie. Nie wiedziałem tak zareagować i nim zdążyłem się zastanowić nad
odpowiednimi słowami, wypaliłem szybko:
— Spotkamy się jeszcze?
— Spotkamy się jeszcze?
Zatrzymał się na chwilę i zmarszczył
czoło. Przyjrzał się mi, a potem uśmiechnął się. Boże, już kochałem ten
uśmiech!
— Często bywam na tej plaży, a właściwie
codziennie. Jeżeli kiedyś tu zawitasz, na pewno na siebie wpadniemy. Czuję, że
to przeznaczenie kazało nam się spotkać. Może być ciekawie, Alan.
Nim zdążyłem odpowiedzieć oddalił się ode
mnie, a jego blada sylwetka zniknęła w cieniu. Podszedł do osoby, która go
wołała i razem udali się w stronę miasta. Chciałem za nim gonić, ale nie mogłem
się oddalać.
Oliwer.
To imię obijało się o moją czaszkę. Nie
wydostanie się z niej jeszcze przez jakiś czas. Nim zdołałem jeszcze coś
zrobić, obie postacie zniknęły z plaży. To był sen! To musiał być sen! Ideały
nie istniały. Nie mogły. Zaprzeczałyby całej logice. A teraz… teraz on burzył
całą moją logikę, burzył mój świat i wszystko to co było mi znane.
Czy to możliwe, że dopiero druga strona
zawierała ideały? Perfekcyjnych ludzi? Może tak to działało? Nasze drugie
połówki były na drugiej półkuli? Jeżeli tak, decyzja o Australii była najlepszą
w moim życiu.
Wróciłem do Starfish powolnym krokiem.
Usiadłem koło Delilah’i. Przyjrzała mi się uważnie.
— Naćpałeś się eukaliptusem?
— Co? Nie — pokręciłem głową lekko
zamyślony. — Zmęczenie jednak daje mi się we znaki. Chyba muszę powoli się
położyć spać.
Delilah wywróciła oczami.
— Skoro musisz. No to pożegnaj się ładnie.
Żegnając się z jej znajomymi zastanawiałem
się ilu z nich należało do Talii. Chciałem o to wypytać Delilah’e, ale
powstrzymałem się. W końcu musiałbym jej wyjaśnić, że spotkałem Oliwera, a
wiedziałem, że o nim nie mógłbym mówić ze spokojnym tonem.
Przed snem odwiedziłem jeszcze ciocię i
Kevina. Oglądali telewizję i wypytali mnie dokładnie o moje wrażenia, ale
wymigałem się od szczegółowych pytań udając śpiącego. Pożegnałem ich,
podziękowałem za wszystko co dla mnie zrobili, a potem wyściskałem się z
Delilah’ą. Wróciłem do siebie.
Nie miałem siły się rozpakować. Odrzuciłem
jedynie sandały, zrobiłem piruet i wylądowałem na kanapie. W ciemności czułem,
że moje policzki płoną. Musiałem go spotkać jeszcze raz. Jak najszybciej.
Musiałem, bo już czułem pustkę.
Nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego
wejrzenia, ale najwidoczniej takie zjawisko istniało. Bo co innego mogło
wyjaśnić łomoczące serce, przyspieszony oddech, rozpalone ciało, gorącą żądzę i
nieznikający, nawet w trakcie snu, obraz szafirowych oczu?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz