sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 1 - Jedna strona


ROZDZIAŁ 1
Jedna strona

Lot na drugi koniec świata nie był aż tak długi jak mogłem się spodziewać. Tym bardziej, że zajął mi mniej więcej tyle czasu co jazda samochodem przez kawałek Europy. Oczywiście inna prędkość i te sprawy, ale bądź co bądź człowiek potrafił się znaleźć w przeciągu doby w kompletnie przeciwległym miejscu globu.
Gdy byłem w chmurach nie rozmyślałem za dużo. Nawet przestałem patrzeć na zegarek, aby nie wiedzieć która godzina i gdzie właściwie powinienem być. Zadanie to utrudniał mi trochę pokładowy licznik znajdujący się tuż nad drzwiami do innej klasy. Potrafiłem jednak skupić wzrok na czymś innym.
Cieszyłem się, że zabrałem ze sobą moją MP3. Do czasu aż padła bateria mogłem się delektować swoimi ulubionymi kawałkami. Potem przejrzałem magazyn sportowy i przeczytałem zapierającą dech w piersiach historię pewnej drużyny koszykarskiej z Warszawy. Z mojego studenckiego miasta.
Ten sport nigdy mnie nie interesował. Zawsze wolałem pływać. Woda to był mój żywioł i radowała mnie myśl, że kieruję się na półkulę, gdzie ponad połowa przestrzeni to oceany i morza.
Zastanawiałem się teraz nad tym jak mi się będzie żyć w Australii. Nie narzekałem na mój angielski, byłem też całkiem komunikatywną osobą, a jednak wizja samotnego pobytu na tym kontynencie trochę mnie przerażała. Zawsze byłem samodzielny, ale jakby nie było tym razem będę skazany sam na siebie. Będę musiał wykorzystać wszystkie swoje umiejętności przetrwania.
Cóż, to jest lekkie kłamstwo. Nie będę tak samotny jak mówiłem. W końcu miałem mieszkać w jednym z pokojów u znajomej mamy. To była szalona historia jak się znalazła w Australii. Była katechetką, bardzo oddaną sprawie. Wiedziałem, bo miałem z nią lekcje w liceum. Czasem potrafiła nam tłuc o Bożej miłości nawet przez przerwę. Nie żebym nie wierzył w Boga, bo wierzę, ale nawet ja potrafię dostrzec fanatyzm.
Tak czy siak wyleciała kilka lat temu do Australii. Na pewno wysoki wskaźnik religii chrześcijańskiej pomógł jej dokonać wyboru. Skąd mogła wiedzieć, że się tam zakocha? Do tego stopnia, że trochę spuściła z tonu i od razu wzięła ślub. Jak zobaczyłem na zdjęciach, jej wybrakiem był całkiem przystojny murzyn. Miał on już dorosłą córkę z poprzedniego małżeństwa, ale to nie przeszkodziło im w ponownym założeniu rodziny. Podobno moja dawna katechetka jest już przy nadziei.
Ciekawe jak mnie przywita? Nie widzieliśmy się już trzy lata.
Kolejną sprawą było to, że miałem szansę dostać pracę. Jeszcze nie wiedziałem gdzie i jaką, ale prawdę mówiąc nie chciałem być wybredny. Nie każdy miał takie szczęście, że od razu dostawał pracę na innym kontynencie. Dowiedziałem się jedynie, że to będzie „w kręgu moich zainteresowań”.
Oczywiście klub ze striptizem odpadał, ale liczyłem na to, że będzie miało to związek z wodą. Nie lubiłem jednak ubiegać faktów, więc nie gdybałem. Od gdybania rośnie tylko ilość problemów, a ja już swoich miałem wystarczająco dużo.
Druga strona globu miała mi pomóc je rozwiązać. Pokładałem w niej spore nadzieje.
Sydney. To miasto miało być moim domem przez najbliższych kilka miesięcy. Gdy wylądowałem na miejscu było popołudnie. Pogoda raczej zadowalająca jak na Australię. Nie było zimno, ale nie było też upału, którego się spodziewałem.
Opuściłem samolot, odebrałem bagaż i zatrzymałem się na środku sporego terminalu. Jeżeli kiedykolwiek pomyślałem, że lotnisko w Warszawie jest duże to muszę zmienić definicję słowa „duże”. To było przeogromne! I całkiem nowoczesne, jeżeli ktoś by mnie spytał.
Musiałem wyglądać na ogłuszonego bo kilka osób obejrzało się za mną z uśmiechem. Ich wzrok mówił jedno - Europejczyk. To nie były wrogie spojrzenia, a raczej te mówiące „oho, ktoś nowy”. Zgarnąłem swój bagaż, wziąłem głębszy wdech i ruszyłem z tłumem, licząc na to, że idziemy do wyjścia.
Na dworze było przyjemnie i umiarkowanie. Myślałem, że po zetknięciu się z ciepłem eksploduję, ale nic takiego się nie stało. Jeden mit obalony.
Rząd taksówek i autobusów pozwolił mi na pobawienie się w diwę i wybranie odpowiedniej i wizualnie pasującej do mnie taryfy. Sprawdzałem też czy przypadkiem nie zapłacę stu dolarów za kilometr bo ta przyjemna jazda mogłaby mnie kosztować zdecydowanie ponad tysiąc.
W końcu zdecydowałem się na jedną z taksówek i dobrze wiedziałem, że to był jeden z najłatwiejszych dylematów z jakimi się tu zetknę. Podałem uprzejmemu taksówkarzowi adres, który miałem zapisany w moim notesie i ruszyliśmy z impetem, aż mną zarzuciło.
Nie czułem się dziwnie. Nie nabrałem też super mocy, gdy dotknąłem ziemi i krew nie odpłynęła mi do głowy. Wyobraziłem sobie, że teraz znajduję się pod wszystkimi moimi znajomymi. Uśmiechnąłem się na tę myśl.
Z radością dostrzegłem Ocean Spokojny i moją pierwszą myślą było to, aby rzucić się na fale. Niestety musiałem odrzucić ten plan, bo nie byłoby to odpowiedzialne. A tutaj musiałem przejawiać chociaż skrawek odpowiedzialności za siebie.
Dlatego też w milczeniu jechałem taksówką i miętosiłem w dłoni australijskie dolary. Oto i byłem w Sydney. W oddali widziałem wieżowce muskające niebo swoimi dachami. Tutaj naprawdę wszystko było duże. I trochę dziwne. Chociażby przez to, że mój kierowca przez całą drogę śpiewał piosenkę w nieznanym mi języku. Bałem się, że rzuca na mnie zły urok.
W końcu udało nam się dotrzeć z przedmieść do miasta. Jeszcze nie centrum, ale nie omieszkałem i tutaj się pojawić. Na razie jednak musiałem dotrzeć pod zapisany adres.
Budynki pięły się ku górze, a ludzie wyglądali na całkiem rozluźnionych. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że właśnie przybył ktoś z Europy. W końcu większość z nich wychowała się tu od dziecka, nie zwracali uwagi na to, że pojawił się ktoś nowy.
Towarzyszyło mi to dziwne uczucie nieznajomości miejsca. Obserwowałem obywateli miasta Sydney, a oni pewnie kroczyli przed siebie, śmiejąc się i dyskutując. Ja z kolei nie wiedziałem gdzie jestem i gdzie jadę. Wiedziałem, że bym się zgubił przy pierwszej lepszej okazji. Akurat orientacja w terenie była jedną z tych orientacji z którą miałem problem.
Co innego z orientacją seksualną. Tu wiedziałem, że jestem gejem. Przestałem z tym walczyć już w liceum, gdy zdałem sobie sprawę, że to nic nie da. A właściwie to nikt mi nie da jeżeli będę się zamartwiał.
Nie byłem dumny z początku swoich studiów. Miałem wtedy kilka przygód i głupich spotkań poprzez Internet. Dwa razy nawet uciekłem z miejsca spotkania, gdy dostrzegłem, że ku mnie idzie pięćdziesięciolatek. Miał być studentem pierwszego roku. Cóż, w zasadzie, aż tak bardzo mnie nie oszukał, bo okazało się, że faktycznie był studentem. Dokształcał się.
Przeszłość jednak musiała zostać za mną. Chciałem tutaj zaznać czegoś nowego i niepowtarzalnego. Prawdę mówiąc byłem ciekaw jak to jest się zakochać. Nigdy tego nie czułem chociaż miałem jednego chłopaka. Naprawdę mi się podobał, ale zauroczenie pozostało zauroczeniem i niczym więcej.
Taksówkarz wydał z siebie dziwny dźwięk przez który drgnąłem. Okazało się, że po prostu wszedł na wyższe rejestry piosenki, której absolutnie nie potrafił zaśpiewać. Nie przejmował się tym jednak i z uśmiechem na ustach świergotał dalej.
Sydney okazało się być ogromnym miastem. Dotarcie na miejsce zajęło mi blisko godzinę, a nie jechaliśmy przez zakorkowane centrum. Miałem jednak okazję trochę pozwiedzać. Na szybko, bo na szybko, ale widziałem kilka ciekawych restauracji, klubów, budynków, a nawet dostrzegłem kilka razy plaże i ocean. Nie kryłem tego — napaliłem się na spędzenie tam dnia.
— Jesteśmy. — Taksówkarz tak zgrabnie wplótł to słowo w treść swojego zawodzenia, że minęła chwila nim uświadomiłem sobie, iż mówi do mnie.
— Ach, tak — pokiwałem głową. Z ciekawością wyjrzałem zza okno. Zatrzymaliśmy się pod starym, prostokątnym budynkiem o jednakowych oknach. Do głównych drzwi prowadziły schody z dotkniętymi przez czas poręczami. Mimo wszystko miejsce to miało w sobie klimat i urok.
Zapłaciłem za przejażdżkę, ze smutkiem stwierdziłem, że wiele mnie to kosztowało i stanąłem naprzeciw drzwi. Westchnąłem, sięgnąłem po torbę i byłem w połowie drogi, gdy drzwi się otworzyły na całą szerokość.
— Alan! — krzyknęła moja dawna katechetka. A właściwie pani Asia. Lub Joanna, jak kto woli. Uśmiechnąłem się do niej, a potem dyskretnie spojrzałem na jej brzuch. Była w ciąży, dałbym piąty miesiąc. — Jesteś!
Objęła mnie mocno, a ja poczułem znajomy zapach cytrusowych perfum. Miała już pomarszczoną skórę o ciemnym odcieniu i czarne, kręcone włosy. Zawsze kojarzyła mi się z ciocią, która jest zdecydowanie za wesoła i za czepliwa.
— Cześć, ciociu. — Również i ja ją uścisnąłem. Swego czasu mama kazała mi do niej mówić per „ciociu”, dlatego dziwnie się czułem na lekcjach, gdy musiałem mówić „proszę pani”. Raz mi się wymsknęło „ciociu”. Klasa nie dała mi spokoju do końca liceum… — Miło cię znowu widzieć.
— Wchodź, wchodź. Pewnie padasz z nóg!
— Nie — pokręciłem głową i było to zgodne z prawdą. O dziwo nie czułem się specjalnie wyczerpany.
— Ten lot na pewno cię wymęczył — nie poddawała się.
W pomieszczeniu było przyjemnie chłodno. Klatka schodowa była uprzątnięta i nie dostrzegłem ani grama brudu. Z tego co wiedziałem to moja ciocia miała w tym budynku kilka mieszkań na własność, które wynajmowała. Podziwiałem jej kreatywność i pomysłowość. Przejść z nauczycielki katechezy do zarządzania nieruchomościami? Bajer! Oczywiście pomagał jej nowy mąż, którego bardzo chciałem poznać.
— Mieszkamy na parterze — wspięła się po schodach. — Cały dzień wyglądałam za tobą! Wybacz, że nie miał kto po ciebie przyjechać. Ja byłam naprawdę zajęta, a Kevin załatwiał ważne sprawy na mieście. Oczywiście mogłaby jeszcze pojechać po ciebie Delilah, ale ona jest taka zakręcona…
— Spokojnie, ciociu — przerwałem jej szybko. Wiedziałem, że potrafi się rozgadać. — Naprawdę nic się nie stało. Uwielbiam podróżować.
— No dobrze, skoro tak twierdzisz. Ale od kolacji się nie wywiniesz — pogroziła żartobliwie palcem, a potem wpuściła mnie do swojego mieszkania. Było przestronne, ale pełne bibelotów. Tak, to był styl cioci. Uwielbiała różne pierdółki na szafach, półkach i ścianach. Jej kochany Kevin musiał na to pozwolić.
— Kevin! — zawołała męża. — Alan przyjechał!
Usłyszałem ciężkie kroki z kuchni i przede mną stanął prawie dwumetrowy murzyn po czterdziestce. Jak na kogoś w swoim wieku był całkiem fit. Jednak cały wizerunek samca alfa psuł ładny fartuch w kwiatki.
— Miło cię poznać, Alan — podał mi rękę. Uścisnąłem ją.
— Mi również — przeszliśmy na angielski. Musiałem teraz uważać na to co mówię, bo zaskakująco często przeklinałem w tym języku.
— Zdolny chłopak! Sam trafił — uśmiechnął się pokazując białe zęby tak mocno kontrastujące z jego skórą. — Jak ci się podoba Sydney?
— Jak na razie niewiele widziałem, ale przyznam, że chcę zobaczyć więcej — pokiwałem głową i odwzajemniłem uśmiech.
— Gorliwy, to dobrze — stwierdził to na głos, ale chyba mówił do siebie. — Robię kolację, czuj się zaproszony. Później porozmawiamy o twojej pracy.
— Zgoda — odparłem podekscytowany.
— Pewnie chcesz się umyć po podróży, prawda? — zapytała ciocia. — Proszę — podała mi klucz. — Twój pokój jest na czwartym piętrze. Numer dwanaście. Rozgość się i wróć na kolację za jakąś godzinkę, zgoda?
— Jasne! Dzięki, ciociu.
Po raz kolejny podniosłem swój bagaż. Dopiero wspinając się po schodach zachichotałem pod nosem. Moja ciocia hajtnęła się z murzynem? To wydawało mi się tak abstrakcyjne, że miałem wrażenie, iż zaraz się obudzę. Oczywiście nic nie mam do innych kolorów skóry, po prostu w Polsce to wydawało się być takie odległe. Widać… życie lubi zaskakiwać.
Udało mi się dostać na czwarte piętro, po drodze słysząc odgłosy zza drzwi moich nowych współmieszkańców. Wszyscy mówili po angielsku i wydawało mi się, że słyszałem kłócących się Francuzów.
Mieszkanie numer dwanaście znajdowało się na najwyższym piętrze tego bloku, mimo iż budynek nie posiadał windy, nie przeszkadzało mi to. W środku było urządzone całkiem ładnie i schludnie. Widać, że moja ciocia niczego tu nie dotykała i było mi to na rękę bo w jej ozdóbkach można było się utopić.
Rzuciłem torbę, zamknąłem drzwi na klucz i rozejrzałem się po mieszkaniu. Właściwie to była kawalerka gdzie sypialnia i kuchnia były połączone. Od razu przy drzwiach wejściowych znajdowały się te do łazienki. Pachniało w niej cytryną, a więc niedawno ktoś ją wysprzątał. Kabina prysznicowa wyglądała kusząco.
Chcąc nie chcąc podróż sprawiła, że nie byłem tak świeży i pachnący jak na jej początku. Zdjąłem z siebie przepoconą koszulkę i odrzuciłem na wolne krzesło przy prostym, białym stole.
Z radością stwierdziłem, że jestem też szczęśliwym posiadaczem balkonu. Otworzyłem go na oścież pozwalając wlecieć tu świeżemu powietrzu. Widok miałem na coś w rodzaju parku, ale raczej był to po prostu plac między blokami. Doszły mnie śmiechy bawiących się tam dzieci. Przeciągnąłem się z zadowoleniem i wróciłem do środka.
Wziąłem szybki prysznic. Na początku miałem lekki problem z odpowiednią temperaturą wody, ale chwilę później ciepłe strugi przyjemnie muskały moje nagie ciało. Jęknąłem z zadowoleniem.
Opłukałem się cały, wymyłem wszędzie i dokładnie nie chcąc jakoś zasmucić mojej cioci, gdyby się okazało że śmierdzę samolotem. Zastanawiałem się jak bym wtedy pachniał? Benzyna? Hmmm…
Wytarłem się w ręcznik i zarzuciłem go przez ramię. Ruszyłem do salonu, aby z torby wyjąć nowe i świeże ubrania. Nic mi nie stało na przeszkodzie, gdyby nie to, że na kanapie przy oknie ktoś siedział.
Pisnąłem jak mała dziewczyna, z czego nie byłem za specjalnie dumny i zakryłem się, a zwłaszcza moją cenną męskość.
— Kim jesteś?! — krzyknąłem po polsku, ale potem odkrząknąłem i powtórzyłem pytanie w odpowiednim języku.
Czarnoskóra dziewczyna wpatrywała się we mnie z rozbawieniem na twarzy. Nawet nie myślała o tym, aby odwrócić głowę. W panice obwiązałem się ręcznikiem w pasie.
— Spokojnie, Alan — zaśmiała się. Miała przyjemny głos, z lekką chrypką. — Jestem Delilah. Twoja ciocia jest teraz moją nową mamą…
— Och — pokiwałem głową. — Och. Jak się tu dostałaś? Na pewno zamykałem drzwi na klucz!
— Mam klucze do wszystkich pokoi — uniosła gruby plik kluczy, które zadzwoniły głośno. — Pracuję tu po części jako pokojówka.
Teraz mogłem się jej przyjrzeć, gdy okazało się, że nie jest włamywaczem. Nie była gruba, ale do chudych też nie należała. Za to miała piękne czarne włosy i elektryzująco jasne oczy. One stanowiły kontrast do jej ciemnej skóry.
— Aha — pokiwałem głową. — To nie daje ci prawa do wchodzenia do pokoju!
— Jasne — prychnęła i wstała. — Kevin kazał mi sprawdzić czy już jesteś gotowy.
— Kevin? Mówisz do swojego taty po imieniu?
— Tak — odparła i wzruszyła ramionami. — To jesteś gotowy?
— Jeszcze chwila. Chyba muszę wziąć jeszcze raz prysznic… Prawie przez ciebie umarłem!
— Dobrze, myj chuja, myj. Przyda ci się dzisiaj.
Sam nie wiedziałem co mnie bardziej zaskoczyło. Jej bezpośredniość, słownictwo czy oferta? Otworzyłem usta, a potem je zamknąłem.
— Proszę…?
— Zabieram cię do klubu — zarządziła. — Może ci się dziś poszczęści?
— Delilah, słuchaj… Jesteś atrakcyjna i w ogóle, ale nie sądzę, abym mógł z tobą…
Parsknęła tak głośnym śmiechem, że poczułem na sobie jej kropelki śliny.
— Zwariowałeś? Ja z tobą do łóżka? Chciałbyś zasmakować tej czekoladki, co? — zaśmiała się głośno. Nie wiedziałem co odpowiedzieć.
— Nie, nie. Źle mnie zrozumiałaś. Albo ja zrozumiałem źle ciebie… no, kobieto, no! Jestem półnagi, możesz wyjść? Chciałbym zjeść kolację.
— Spokojnie, spokojnie — uniosła dłonie. — Zluzuj, koleś. Będziemy czekać na dole. — Gdy mnie mijała poklepała mnie po plecach. Jej dłoń zjechała w dół i rozwiązała mój ręcznik, który opadł na ziemię. Ponownie krzyknąłem, a ona roześmiana pognała do drzwi i opuściła mieszkanie. Jej głośny śmiech słyszałem jeszcze przez minutę.
Wziąłem głęboki wdech. Pierwszy dzień w Australii, a ja już dwukrotnie byłem nagi przed przybraną córką mojej cioci. Wszystko wskazywało na to, że to będzie bardzo szalone pół roku.
Nie miałem kłopotów z byciem nagim. Właściwie z jakiegoś powodu mnie to kręciło. Uwielbiałem spać nago, łazić nago po mieszkaniu, a nawet jak się udawało to pływać nago. Nie miałem się czego wstydzić bo ciałem dorównywałem greckim bogom. Jednak być branym z zaskoczenia? Hmm… to już kwestia kto patrzył.
Kolacja była smaczna i ciekawa. Składała się głównie z owoców morza, a ja zrozumiałem, że w Polsce jadłem nieświeże potrawy bo te wychodzące spod ręki Kevina były majestatem wśród owoców morza.
Delilah była cały czas zadowolona i na oczach jej rodziców oficjalnie się poznaliśmy. Uśmiechnęliśmy się wtedy do siebie z przesadną uprzejmością. Była niższa ode mnie, ale za to urocza i zabawna. Podczas kolacji to ona była duchem spotkania. Musiałem przyznać, że jak na razie była najbardziej luźną, szaloną i optymistyczną dziewczyną jaką kiedykolwiek spotkałem. A znałem ją niecałą godzinę.
— No dobrze, Alan. — Kevin uśmiechnął się do mnie. — Powiem prosto z mostu. Załatwiłem ci pracę na posadzie ratownika na basenie w hotelu w Sydney. — I podał mi ulotkę hotelu. Przyjąłem ją z wdzięcznością, a potem opadła mi szczęka. Był to chyba jeden z najbardziej ekskluzywnych hoteli jakie widziałem w życiu. Był piękny! Szklany, wysoki z basenami, niedaleko plaży gdzie dookoła stał biały mur żagli jachtów. Oczywiście, jachty były tu popularne. Tak samo jak surfowanie. Nie mogłem się tego doczekać!
Spojrzałem na Kevina z wdzięcznością, gotowy na to, aby zacząć płakać ze wzruszenia.
— To… dziękuję! To będzie najlepsza praca w moim życiu!
— Dobrze, że ci pasuje. Postaraj się, sporo mnie kosztowało, aby mój znajomy ci tam pozwolił pracować… Pomogła co prawda wasza polska wódka…
— Kevin! — wtrąciła ciocia i obrzuciła go niezadowolonym spojrzeniem. On uśmiechnął się do niej szeroko.
— W każdym razie musisz tam iść w niedzielę ze wszystkimi dokumentami o jakie prosiłem, abyś przywiózł. Masz je, prawda? — zwrócił się do mnie.
— Oczywiście — pokiwałem gorliwie głową. — Jest nawet siłowania — szepnąłem przyglądając się ulotce. — I niedaleko Opery! Mój Boże, jestem dozgonnym dłużnikiem!
— Cała przyjemność po mojej stronie. — Kevin machnął ręką w lekceważący sposób, jakby załatwienie pracy w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli było niczym. — Tylko pamiętaj… musisz się postarać.
— Oczywiście! Nie zawiodę pana.
— Mów mi, Kevin, Alan.
Pokiwałem głową. Jeszcze raz spojrzałem na broszurę i uśmiechnąłem się do siebie. Na pewno dużo zarobię. I na pewno będę miał okazję wykorzystać kilka atrakcji dla gości. Byłem w siódmym niebie.
— No dobrze, Alan — wtrąciła się moja ciocia. — Praca ratownika to jedno, ale nie musisz się do niej ograniczać. Tym bardziej, że mamy tu tyle pięknych plaż. Tam też znajdziesz pracę.
Było to prawdopodobne, ale plaże wolałem kojarzyć z rozrywką, a nie z pracą. Jednak obiecałem cioci, że rozejrzę się i tam za pracą. Nie sądziłem jednak, aby zostanie ratownikiem plażowym było tak łatwe jak w hotelu. Tam była otwarta przestrzeń. Zobaczymy, wszelkie kursy narodowe i międzynarodowe odbębniłem.
— Dobra, Alan. — Od stołu powstała Delilah. — Koniec tych przykrych tematów…
— Przykrych? — wtrąciłem.
— Idziemy na miasto! — zarządziła, ignorując moje pytanie.
— O tej porze? Alan na pewno jest zmęczony! — oburzyła się moja ciocia. — Powinien odespać lot i…
— Prawdę mówiąc spałem w samolocie — wyznałem. Czułem w sobie pokłady energii. Musiałem iść zobaczyć chociaż kawałek nowego miasta.
— Obiecałam już znajomym, że przyprowadzę Polaka. — Delilah użyła mocnego argumentu. Chociaż dla mnie to zabrzmiało jakby miała zamiar przedstawić nowy gatunek zwierzaka.
— Niech idą — rzucił Kevin i zaczął zbierać talerze. — Młody niedługo nie będzie miał tyle czasu na rozrywkę.
Ciocia nie wyglądała na przekonaną, ale Delilah już mnie złapała za rękę i opuściliśmy mieszkanie. Puściła mnie dopiero na schodach. Zjechała zgrabnie po poręczy i wylądowała na chodniku.
— Alan, Alan — uśmiechnęła się do mnie. — Ile ty masz lat?
— Jeszcze dwadzieścia jeden — odparłem. — W listopadzie skończę dwadzieścia dwa.
— Ach, jeszcze cztery miesiące. Nieźle — pokiwała głową. — Ja dopiero co skończyłam liceum. Mówię ci, nie będę tęsknić — pokręciła głową. — No rusz się tymi nogami! Szybciej!
Podbiegłem, aby się z nią zrównać. Przyglądała mi się uważnie.
— Co?
— Masz ładne oczy — stwierdziła. — Wybacz, że na początku nie zauważyłam, ale świeciłeś mi po oczach swoimi jajkami.
— Może i bym ci oszczędził tego widoku, gdybyś pukała przed wejściem do mieszkania.
— Przesadzasz. I tak nie zauważyłam nic szczególnego.
Poczułem jak bolesny szpikulec wbija mi się w serce. Załkałem cicho.
— Poza tym — kontynuowała. — Twoje oczy są takie fajne.
— Dzięki… — odparłem. Ten komplement jednak nie wyrównywał strat w moim ego. — Mówią, że są bursztynowe.
— Bursztynowe?
— Erm… pewnie znasz to jako amber.
— Aaaach — pokiwała głową. — No tak. Faktycznie.
Przeszliśmy przez jedno osiedle i zamrugałem oczami. Przed nami rozciągała się szeroko plaża skąpana w świetle zachodzącego słońca. Piasek i woda wydawały się być czerwone. Mimo godziny, ludzi na plaży było mnóstwo. Głównie młodych chłopaków i dziewczyn, którzy siedzieli przy swoich deskach surfingowych i śmiali się głośno. Chciałem do nich dołączyć jak najszybciej. Kiedyś surfowałem, ale zakładałem, że to nie to samo co polskie morze. Tutaj, przed sobą miałem ocean. Ciepły ocean.
— Spokojnie, jutro przyjdziemy na plażę. — Delilah popchnęła mnie do przodu. — Dzisiaj posiedzimy obok. W Starfish.
— Starfish?
Jak się okazało był to pub w okolicach plaży. Siedziało tu mnóstwo młodych ludzi i pili piwo rozmawiając głośno po angielsku. Ławki stały w rzędach pod słomianym dachem. Przy barze stał typowy, opalony Australijczyk.
— Rozgwiazda — pokiwałem głową. — Więc to tu mnie zabierasz?
— Tak. To ulubione miejsce moje i moich przyjaciół. Blisko plaży i mnóstwo zabawy. Reflektujesz?
— Zawsze — przybrałem poważny wyraz twarzy. — Zabrzmiałem jak Alan Rickman?
— Nie — pokręciła głową. — Nie dorastasz mu do pięt.
Ta dziewczyna rzucała moim ego o podłogę. I musiałem się zastanowić czemu mnie to kręciło?
— Tam są — wskazała mi stolik niedaleko baru. Delilah przedstawiła mnie po kolei swoim znajomym. Jak się okazało wszyscy oni dopiero mieli iść na studia. Tak więc byłem najstarszy w towarzystwie. Przy stoliku siedziało nas prawie dziesięć osób i naprawdę byłem zadowolony z tego, że byłem w centrum uwagi. Pytali mnie o wszystko, a ja trochę poczułem się jak gwiazda osaczona przez fotoreporterów. Odpowiadałem uprzejmie na ich pytania. Moje poczucie humoru przypadło im do gustu, ale to też nie było nic dziwnego. Zawsze łatwo nawiązywałem kontakty.
Czas leciał sobie powoli, zrobiło się już ciemno, ale dalej było przyjemnie ciepło. Zaraz za sobą słyszałem szum oceanu, który wołał mnie, kusił i wabił. W końcu nie wytrzymałem i przeprosiłem moich nowych przyjaciół. Powiedziałem, że byłby to grzech, gdybym chociaż nie zanurzył stopy.
Zrozumieli to, ale popatrzyli też na mnie z rozbawieniem. Oni na co dzień mieli ten widok. Spacer po plaży przy kojącym szumie nie był dla nich niczym nowym. A dla mnie? Dla kogoś kto większość życia spędził w górach Polski to było coś. Jeździłem nad morze, ale nie było porównania.
Minąłem kilkuosobowe grupki . Śpiewali coś, jedni nawet zaprosili mnie na piwo, ale przeprosiłem ich grzecznie i ruszyłem dalej. Ludzie tutaj byli naprawdę sympatyczni.
Ciepły piasek pod moimi palcami, a potem przyjemnie rześka woda były jak remedium na wszystkie moje bóle. Fale uderzały o moje łydki, a ja z radością obserwowałem odbijające się światła miasta na ruchomej tafli oceanu. Bałem się, że to sen i zaraz się obudzę.
Nie liczyłem ile czasu stałem w tej wodzie. Piasek pod stopami zdążył się już wypłukać i dopiero wtedy ruszyłem na krótki spacer, pilnując się, aby nie odejść za daleko. Nawet tutaj czułem na sobie silne spojrzenie Delilah’i.
Nie przeszkadzało mi to jednak. Tak długo jak czułem na sobie powiew morskiego powietrza nic mnie nie obchodziło. Już wiedziałem, że będę tęsknić za tym miejscem.
Uniosłem wzrok i przez chwilę wydawało mi się, że ocean mnie pochłonął, bo zabrakło mi powietrza. Łapczywie je złapałem do ust jak ktoś kto właśnie się wynurzał.
Jestem pewien, że każde z was wyobrażało sobie kogoś idealnego dla siebie. Ktoś z was pragnął, aby druga połówka była niskim blondynem albo wysokim brunetem. Gustów jest tyle ilu ludzi, ale każdy z nas wyśnił sobie kiedyś kogoś idealnego dla nas.
Dla mnie zawsze kimś idealnym miał być chłopak niższy ode mnie, możliwe, że trochę młodszy, ale to nie miało, aż tak wielkiego znaczenia. Najważniejsze było to, aby miał jasne włosy i oczy, które nadawałby mu wygląd aryjczyka. Czemu? Nie wiem, ale zawsze mnie to kręciło. Chciałem, aby był chudy, ale nie kościsty. O jasnych i świecących oczach, a także uroczym uśmiechu.
To był ideał. Dla mnie poznać kogoś takiego to jak wygrać w lotto.
Dlatego naprawdę czułem się, że tonę, gdy przede mną stał właśnie on. Ten ideał. Przyglądał mi się z lekką obawą, a oczy były skupione na moich. Były jasne, błękitne. Prawie jak najcenniejsze szafiry.
— Wszystko w porządku? — zapytał ostrożnie. Zdaje się, że i on spacerował, ale stanąłem mu na drodze i prawie na niego wpadłem.
Wydałem z siebie naprawdę głupi odgłos, który nie był ani przywitaniem ani przeprosinami. Chłopak zaśmiał się uroczo i pokręcił głową.
— Mówisz po angielsku, prawda?
— Tak — pokiwałem głową. Klepnąłem się w czoło, bo odpowiedziałem mu po polsku, a on uniósł brew. Poprawiłem się szybko.
— A więc wnioskuję, że nie jesteś stąd — pokiwał głową. — Jesteś obcokrajowcem, prawda?
— Tak. Jestem z Polski. Przyleciałem dzisiaj — wyjaśniłem. Czułem, że serce podchodzi mi do gardła i powoli przeszkadza mi w mówieniu.
— Ach. To chyba Europa Środkowa? Podróż musiała cię wymęczyć. — W jego tonie usłyszałem troskę i miałem ochotę od razu go przytulić. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. — Jestem Oliwer.
— A… A ja Alan.
Powitaliśmy się krótkim uściskiem dłoni, a pragnąłem wtedy, aby trwał dłużej. Nie chciałem jednak wyjść na dziwaka.
Zmrużył powieki i przysunął się do mnie.
— Wow. Na początku myślałem, że mi się wydaję, ale ty faktycznie masz takie oczy — stwierdził. — Niesamowite. Nie sądziłem, że poznam kogoś z takimi oczami.
— Tak, są trochę dziwne…
— Są piękne. Jak bursztyny — stwierdził uroczo. Jęknąłem w myślach i poczułem jak miłosna strzała przeszyła moje serce. Po raz pierwszy nie wiedziałem o czym rozmawiać z chłopakiem! Było to równie abstrakcyjne jak to, że jeszcze wczoraj byłem w Polsce, a moja ciocia wyszła za mąż za Kevina.
— Uh… erm… dziękuję — odpowiedziałem. — Twoje są jak… szafiry.
Mimowolnie się uśmiechnął.
— Szafiry, mówisz? Tego jeszcze nie słyszałem.
— Mam przeważnie ten zaszczyt, aby być pierwszym — odpowiedziałem. Zaśmiał się lekko.
— To co tu robisz, Alan? Musi kryć się tu jakaś ciekawa historia, że przywiodło cię z Polski do Australii.
— Gap year — wyjaśniłem. — Robię sobie małą przerwę w studiach i przyjechałem tu popracować, poznać nowych ludzi…
— I jak ci idzie?
— Oba punkty odhaczone.
Uśmiechnął się ukazując dołeczki w swoich policzkach. Wyglądał jak szczęśliwy elf, który właśnie wybiegł z lasu. Przyjrzałem się mu uważniej, gdy jego czar pozwolił mi w końcu widzieć więcej niż te piękne oczy.
Ubrany był w krótkie spodenki i rozpiętą koszulę pod którą skrywał bladą cerę. Był boso, a na szyi miał drewniany naszyjnik z kółek i paciorków.
— Hm? — zdziwił się, a potem spojrzał na siebie. — Ach, tak. Nie wyglądam na mieszkańca Australii, prawda?
— Po prostu jesteś taki blady — stwierdziłem, a myślach dodałem, że chciałbym go dotknąć, aby się upewnić, że nie był duchem. — Myślałem, że ludzie tutaj są opaleni.
— Owszem, są. Przeważnie. Dopiero teraz zaczyna się lato.
— Ach… no tak. Odwrócone pory roku — uśmiechnąłem się szeroko. — U mnie lato właśnie się kończyło.
— A więc ten rok będzie dla ciebie słoneczny — zauważył, a jego oczy zalśniły wesoło. — Lato i wiosna przez cały rok. Jesteś szczęśliwcem, Alan.
I to jakim…, westchnąłem w głowie.
— Co tu robisz? W sensie… widzę, że spacerujesz i wydajesz się być zamyślony — dodałem szybko. — Ale co tu robisz?
Uśmiechnął się lekko.
— Zgadza się. Spaceruję. Lubię chodzić po plaży późnymi wieczorami. Pomaga w myśleniu.
— A o czym myślisz?
— Hm… mała sprzeczka potrzebuje rozwiązania.
— Mogę jakoś pomóc?
— Już pomogłeś. Bardzo miło się z tobą rozmawia i… Alan? — przerwał i przyjrzał się mi uważniej, gdy wpatrywałem się w niego tępo.
— Przepraszam, ale cały czas mam wrażenie, że jesteś duchem — zaśmiałem się i podrapałem po głowie.
— Możesz mnie dotknąć, jeżeli chcesz.
Oczywiście, że chciałem! Nie czekając za długo przyłożyłem dłoń do jego klatki piersiowej. Była chłodna, ale pod nią poczułem mięśnie, oddech i bijące serce. Nie chciałem cofać dłoni, ale musiałem. Chociaż pragnąłem już tak zostać.
— I co? Jestem duchem?
— Niewiele ci brakuje.
Wywrócił oczami, ale uśmiechnął się.
— A ty, Alan? Co tu robisz? Zgubiłeś się?
— Nie, nie — pokręciłem głową i wyjaśniłem mu sytuację. Słuchał uważnie i nie udawał, że go to interesuje. Komentował i w co zabawniejszych momentach uśmiechał się.
— A więc… bycie nago przed córką swojej cioci masz już… odhaczone?
— Zgadza się. Teraz siedzi tam — wskazałem na Starfish. Oliwer powiódł tam swoim wzorkiem i uniósł brwi. Wyczytałem z jego twarzy, że coś jest nie tak. — Hm?
— Och, nie nic — pokręcił głową. — Po prostu… tam często bywają ludzie Talii.
— Talii? — Moim pierwszy wyobrażeniem była wielka i naburmuszona Rosjanka.
— Tak. Nie wiem jak ci to wytłumaczyć, ale Talia to jakby… gang.
            — Myślałem, że imię... 
— Nie, nie. Talia to nie imię. To nazwa gangu, chociaż oni sami nie lubią jak się tak o nich mówi.
— Dużo wiesz o tym gangu — zauważyłem chytrze.
— Wiem wiele rzeczy. Mam paru znajomych w Talii. Chociaż nie powiedziałbym, że to są ciepłe kontakty.
— To co robi ta Talia? — zapytałem. Nie byłem pewien czy chce mnie nastraszyć czy mówi prawdę. Chociaż czy te słodkie usta mogłyby kłamać?
— Tego nie wiem do końca. Słyszałem, że stoją za kilkoma napadami i pobiciami. Są bardzo… hm… skuteczni. Poza tym kilka klubów należy jakby do nich, a niektóre puby, w tym Starfish to ich punkty spotkań. Nie muszę mówić, że w grę wchodzą też narkotyki?
— Brzmią strasznie. Można ich jakoś uniknąć?
— Trzeba być dla nich miłym i nigdy nie pożyczać pieniędzy. A zwłaszcza, i mówię ci to z dobroci mojego serca, nigdy nie graj z nimi w karty. Nigdy.
— Heh? Czemu?
— Akurat grę w karty traktują bardzo poważnie.
— Stąd nazwa? Talia? Od talii kart?
Skinął głową i westchnął lekko. Nawet tutaj poczułem miętowy zapach.
— Zgadza się. Po prostu, będąc w Sydney, nie zgadzaj się na rozgrywkę w karty. To moja dobra rada.
— Dzięki. Na pewno się do niej zastosuję.
— Oliwer! — usłyszeliśmy. Krzyk osoby trzeciej sprawił, że otaczający nas miły klimat pękł jak bańka mydlana. Rozmawiając z Oliwerem prawie zapomniałem o otaczającym nas świecie. Ze złością spojrzałem w stronę źródła głosu, ale widziałem jedynie cień jakiegoś chłopaka. — Oliwer! — zawołał ponownie.
— Ech… — westchnął lekko. — Muszę już iść, Alan. Miło było cię poznać.
Uśmiechnął się serdecznie i obrócił na pięcie. Nie wiedziałem tak zareagować i nim zdążyłem się zastanowić nad odpowiednimi słowami, wypaliłem szybko:
— Spotkamy się jeszcze?
Zatrzymał się na chwilę i zmarszczył czoło. Przyjrzał się mi, a potem uśmiechnął się. Boże, już kochałem ten uśmiech!
— Często bywam na tej plaży, a właściwie codziennie. Jeżeli kiedyś tu zawitasz, na pewno na siebie wpadniemy. Czuję, że to przeznaczenie kazało nam się spotkać. Może być ciekawie, Alan.
Nim zdążyłem odpowiedzieć oddalił się ode mnie, a jego blada sylwetka zniknęła w cieniu. Podszedł do osoby, która go wołała i razem udali się w stronę miasta. Chciałem za nim gonić, ale nie mogłem się oddalać.
Oliwer.
To imię obijało się o moją czaszkę. Nie wydostanie się z niej jeszcze przez jakiś czas. Nim zdołałem jeszcze coś zrobić, obie postacie zniknęły z plaży. To był sen! To musiał być sen! Ideały nie istniały. Nie mogły. Zaprzeczałyby całej logice. A teraz… teraz on burzył całą moją logikę, burzył mój świat i wszystko to co było mi znane.
Czy to możliwe, że dopiero druga strona zawierała ideały? Perfekcyjnych ludzi? Może tak to działało? Nasze drugie połówki były na drugiej półkuli? Jeżeli tak, decyzja o Australii była najlepszą w moim życiu.
Wróciłem do Starfish powolnym krokiem. Usiadłem koło Delilah’i. Przyjrzała mi się uważnie.
— Naćpałeś się eukaliptusem?
— Co? Nie — pokręciłem głową lekko zamyślony. — Zmęczenie jednak daje mi się we znaki. Chyba muszę powoli się położyć spać.
Delilah wywróciła oczami.
— Skoro musisz. No to pożegnaj się ładnie.
Żegnając się z jej znajomymi zastanawiałem się ilu z nich należało do Talii. Chciałem o to wypytać Delilah’e, ale powstrzymałem się. W końcu musiałbym jej wyjaśnić, że spotkałem Oliwera, a wiedziałem, że o nim nie mógłbym mówić ze spokojnym tonem.
Przed snem odwiedziłem jeszcze ciocię i Kevina. Oglądali telewizję i wypytali mnie dokładnie o moje wrażenia, ale wymigałem się od szczegółowych pytań udając śpiącego. Pożegnałem ich, podziękowałem za wszystko co dla mnie zrobili, a potem wyściskałem się z Delilah’ą. Wróciłem do siebie.
Nie miałem siły się rozpakować. Odrzuciłem jedynie sandały, zrobiłem piruet i wylądowałem na kanapie. W ciemności czułem, że moje policzki płoną. Musiałem go spotkać jeszcze raz. Jak najszybciej. Musiałem, bo już czułem pustkę.
Nigdy nie wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, ale najwidoczniej takie zjawisko istniało. Bo co innego mogło wyjaśnić łomoczące serce, przyspieszony oddech, rozpalone ciało, gorącą żądzę i nieznikający, nawet w trakcie snu, obraz szafirowych oczu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz