sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 12 - Klub Talii


ROZDZIAŁ 12
Klub Talii


Dobra, to naprawdę było mega dziwne. Był środek listopada, a czułem się jakby były słoneczne dni lipca. Lato nie opuszczało mnie od czerwca i łącznie miałem już pół roku słońca, ciepła, długich dni i lekkich ubrań. To było niesamowite doznanie, zwłaszcza dla kogoś, kto całe życie mieszkał w tej części globu gdzie cztery pory roku nie były niczym nadzwyczajnym. Ale gdy patrzę na kalendarz, widzę dziewiętnasty listopada, a potem wyglądam za okno, czuję się jak w innym świecie. Na innej planecie! Słońce, błękitne niebo, temperatura sięgająca blisko trzydzieści stopni Celsjusza. Z ciekawości sprawdziłem jaka była pogoda w Krakowie.
 Dziewięć stopni, brak opadów, zachmurzenia… Nie jest źle. Ale oni nie mogą tam iść się wykąpać w oceanie i opalać na plaży. Uśmiechnąłem się do siebie.
Ostatnie trzy tygodnie, po ciężkiej rozmowie z Oliwerem, spędziłem na trybie zombie. Nie chciało mi się jeść, pracować ani nawet specjalnie działać. Humor poprawiała mi jednak pogoda i Heather, która wiernie przy mnie trwała. Nawet po części się jej wyżaliłem, a ona to zrozumiała i starała się pomóc.
— Alaaaaan — jęknęła Heather, gdy jedliśmy razem lunch. — Nie miej takiej skwaszonej miny! Musisz być bardziej radosny! — przyłożyła mi palce do ust i rozciągnęła ich kąciki, abym się uśmiechnął. — Tak lepiej! Masz taki ładny zgryz…
Kłapnąłem zębami, a potem się zaśmiałem.
— Dzięki, Heat. Potrzebowałem tego, aby ktoś dopompował moje ego — wyszczerzyłem zęby. Heather zaśmiała się słodko i zanurzyła długą łyżkę w swoim lodowym deserze.
— Może powinieneś dzisiaj gdzieś wyjść? Wiesz, rozerwać się. Dzisiaj idę do klubu z moimi przyjaciółmi. Zainteresowany?
— Z chęcią Heather, ale dzisiaj już zostałem zaklepany. Delilah chce się ze mną spotkać i pogadać.
Domyślałem się nawet na jaki temat. Jej homoseksualizm nie był dla mnie aż takim zaskoczeniem. Jasne, myślałem, że ona po prostu jest bardziej chłopięca, ale kilka razy przemknęło mi to przez myśl. Tylko, że sposób jaki mi o tym powiedziała był… oryginalny. To tak jakbym ja podszedł do rodziców i powiedział: och, przy okazji. Jestem gejem.
Tu trzeba było porządnej rozmowy, ale Delilah to oznajmiła, a kilka minut później wyszła ode mnie z pokoju, twierdząc, że jest śpiąca. No nic… musiałem czekać, bo nie mieliśmy okazji poważnie o tym porozmawiać.
— Och. No trudno. Tą twoją przyjaciółkę też chętnie bym poznała — uśmiechnęła się. — Rany, Alan! Ilu ty masz przyjaciół?
— Cały świat!
Zachichotała słodko.
Z pracy wyszedłem dopiero koło siedemnastej, bo Trevor mnie dłużej przytrzymał. Pognałem do domu, przeprosiłem Del i wskoczyłem pod prysznic. Przebrałem się, bo mieliśmy coś razem zjeść w fajnej restauracji. Chciałem się pokazać z dobrej strony. No i zapisałem sobie, że muszę koniecznie zrobić pranie.
Zbiegłem na dół, przywitałem się z ciocią, a potem razem z Del opuściliśmy budynek i skierowaliśmy się w stronę przystanku metra.
— Jak w pracy, kochanie? — zapytała.
— Och, cudowanie — uśmiechnąłem się. — Dostałem opieprz od szefa, a potem nawrzeszczała na mnie jakaś Rosjanka, na której dziecko gwizdnąłem. Mogłem tego nie robić i dzieciak by się utopił, ale co tam? — machnąłem lekceważąco ręką. — Smarkacz jest aniołkiem i nic złego nie zrobił, abym na niego gwizdał.
— Ludzie to niewdzięcznicy.
Wsiedliśmy do metra i z dużą prędkością ruszyliśmy do centrum.
— To gdzie mnie zabierasz na naszą trzecią miesięcznicę? — spytałem zaintrygowany.
— Och, spodoba ci się — zachichotała głupio. — Cały skład restauracji to faceci.
— Mmm… kochanie, wiesz co lubię.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, a potem parsknęliśmy. Naprawdę brzmieliśmy jak jakaś para. Dosyć oryginalna para.
Delilah zabrała mnie do restauracji, która była raczej wyższych lotów. Nie wiedziałem czemu akurat tutaj. Nigdy mnie w tej części miasta nie było. Albo byłem, tyle że nie kojarzyłem… przeklęty brak orientacji w terenie!
— Nie powinienem mieszkać w wielkim mieście — rzuciłem do Del, gdy kelner prowadził nas do naszego stolika. — Gubiłem się w Warszawie, a co dopiero gdzieś indziej?
— Nie przesadzaj, dobrze ci idzie — uśmiechnęła się do mnie, a potem tym samym nagrodziła kelnera. Zasiedliśmy do stołu i sięgnęliśmy po menu.
— No dobrze, Del — westchnąłem, przeglądając potrawy i smucąc się na widok cen. — Jaka jest okazja, że wyciągnęłaś mnie na obiad? Chcesz o czymś pogadać?
— No nie wiem — wzruszyła ramionami, dalej patrząc w swoją kartę. — Liczyłam na to, że mi się tu oświadczysz…
— Del.
— No dobra, dobra — wywróciła oczami. — To jest moja łapówka. Nie mów nikomu o tym, że jestem… no wiesz. — Ponownie wywróciła oczami.
— Wolisz psiochy.
— Taaa…
— Spoko. Ja wolę ssać fiuta — wzruszyłem ramionami. — Czy to nie zabawne?
— Przekomiczne — stwierdziła z zaciśniętymi zębami. — Nie rozpowiadaj o tym, proszę.
— Czemu miałbym to robić? To twoja sprawa komu powiesz, a komu nie, prawda? Nie będę w to ingerował.
Uśmiechnęła się do mnie.
— Wyglądamy jak na randce.
— Wiem. A jednak chcielibyśmy, aby po drugiej stronie siedział ktoś inny.
— Taaaa… — pokiwała głową. — Masz już kogoś na oku?
— Nie bardzo — skłamałem. Prawdę mówiąc dalej myślałem o Oliwerze. Łapałem się na tym, że wspominam nasze rozmowy, ale już z nie tak wielkim zaangażowaniem. Poza tym… wyszeptałem czyjeś imię w trakcie mojej niedoszłej próby z blondynem. Czyje to było imię? Nie pamiętałem, bo nie skupiałem się na tym. Chciałem się kochać z Oliwerem, a potem coś szepnąłem… co takiego?
Oddałbym wszystko, aby sobie przypomnieć. Mógłbym zadzwonić do Oliwera, ale prawdę mówiąc średnio sobie wyobrażałem przebieg tej rozmowy. „Hej! Pamiętasz jak ostatnio chcieliśmy się ze sobą przespać? No, dokładnie. Czyje imię wtedy szepnąłem?”. Oliwer miał o mnie już i tak złe mniemanie, a po tej wymianie zdań szczerze by mnie znienawidził.
— A ty, Del? Masz kogoś na oku?
— Nie, nie bardzo — odpowiedziała. — Miałam niby jakiś romans, ale nic poważniejszego. Jeszcze czekam na strzałę Amora.
— No to… za strzałę Amora — uniosłem kieliszek z winem, które kilka chwil wcześniej nalał nam kelner.
— Za strzałę Amora. Oby była celna.
Dźwięk stykających się kieliszków zawsze był miły dla mojego ucha.

***

Po bardzo dobrym obiedzie, który postawiła Delilah, mimo moich usilnych prób zapłacenia, udaliśmy się w kolejne nieznane mi miejsce.
— Mogłem zapłacić — rzuciłem w międzyczasie. — Facet powinien płacić…
— Na randce. A nie na spotkaniu dwóch homo przeciwnych płci.
— Skoro tak twierdzisz — wywróciłem oczami.
— Tak, tak twierdzę. Chodź — złapała mnie za rękę i pociągnęła na drugą stronę ulicy. Zbliżał się wieczór i większość budynków była oświetlona przez sztuczne światło lamp i neonów. Zatrzymaliśmy się wraz z Delilahą pod najbardziej fioletowym z nich.
— Chcesz iść do klubu? Teraz?
— Czemu nie? Dwa samotne serca będą mogły się wyszaleć.
— To… nie jest klub dla homoseksualistów, prawda?
— Nie — pokręciła głową. — Klub dla homoseksualistów jest tam — wskazała na kolorowy budynek kilkanaście metrów dalej. — Jak już się najebiemy możemy tam iść. A ja dzisiaj naprawdę potrzebuję się najebać.
— Och… no dobra — uśmiechnąłem się. — To wchodzimy!
Przeszliśmy pod napisem „Heart to Heart” i zeszliśmy po schodach. W środku już było tłoczno i głośno. Z głośników wylatywała dudniąca muzyka przez którą musiałem się porozumiewać na migi z moją przyjaciółką. Dostałem po oczach jaskrawymi światłami i przez chwilę nic nie widziałem.
Przecisnąłem się za Del, która profesjonalnie sobie torowała drogę pośród tańczącego tłumu, aż dotarliśmy do schodów. Wspięliśmy się po nich, a tam ochroniarz przywitał się z Del jak z dobrą znajomą. Wyjaśniła mu coś, a on z uśmiechem skinął głową. Skinąłem mu głowa, gdy go mijałem.
Okazało się, ze Delilah ma zarezerwowaną lożę, w której już siedziało kilka osób na których widok zamrugałem oczami ze zdziwienia. Było tam parę znajomych, których poznałem na plaży lub w Starfish. Ale poza nimi siedzieli tu też Aaron z Wendy. Wszyscy uśmiechnęli się na nasz widok i zaczęli wiwatować.
— Co się dzieje? — spytałem i rozejrzałem się.
— Niespodzianka, Alanie! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! — krzyknęła Delilah i mnie przytuliła. Jęknąłem głośno, gdy to zrobiła, bo miała krzepę. Uśmiechnąłem się do niej.
— Urodziny? Ale mam je dopiero jutro…
— Dlatego dopiero o północy otworzymy szampana — odparła, wyjaśniająco.
Potem rzuciła się na mnie reszta towarzystwa, a ja znów poczułem się jak celebryta. Podziękowałem wszystkim za obecność i za drobne upominki. Na stół wjechały zamówione wcześniej, kolorowe drinki, które zdawały się świecić.
Byłem tak zachwycony, że z wielką chęcią wypiłem jak najwięcej, a potem pognałem na parkiet. Zdziwiłem się jak dobrą tancerką jest Wendy. Nierozważnie przyczepiłem do niej etykietkę Welmy i spokojnej dziewczyny, ale ta pokazała wszystkim co to znaczy prawdziwa zabawa. Siostra Aarona była naprawdę zniewalająca.
— Twój typ? — spytałem Del, gdy staliśmy przy barze. Wendy właśnie tańczyła ze znajomym.
— Nie! — pokręciła głową. — Rude laski są najlepsze!
— Ja jestem prawie rudy!
— Ale nie jesteś laską!
— Kurwa! Wiedziałem!
Wytknęła ku mnie język, a potem się rozeszliśmy. Ona poszła porozmawiać ze swoimi koleżankami, a ja chciałem wrócić do loży i w spokoju wypić kolejne drinki. Plan, aby się totalnie upić szedł w dobrym kierunku.
W loży siedział samotnie Aaron i drgnął na mój widok.
— Co tam? — uśmiechnąłem się do niego.
— Dobrze, że jesteś. Muszę iść do łazienki, a pilnowałem torebek dziewczynom — jęknął, wstał i odszedł. Zamrugałem oczami i westchnąłem. Teraz ja zostałem tu sam. No nic. Przynajmniej mam drinka. Który świeci… woooow.
Im było bliżej północy tym bardziej ożywał klub. Było tu coraz więcej osób. Nieśli ze sobą zapach różnorodnych perfum zmieszanych z potem. Zrobiło się duszno i parno, ale nigdy tak dobrze się nie bawiłem jak w tym klubie. W końcu mogłem zapomnieć o swoich problemach.
Oczywiście picie alkoholu działało w dwie strony. Czasami zdarzało się, że piłem na smutno i stawałem się coraz bardziej milczący z każdym kolejnym piwem. Potem zatracałem się w swoich czarnych myślach i nie kończyło się to dobrze. Na szczęście dla mnie jednak, częściej piłem na wesoło i po kilku drinkach stawałem się jeszcze bardziej otwarty i rozwiązły. Ta druga część nie była dobra, bo lubiłem flirtować, ale dzisiaj zdawałem sobie sprawę, że chcę czegoś więcej.
— Ufff — westchnęła Wendy, gdy opadała koło mnie. — Gdzie Aaron?
— W łazience — odpowiedziałem. Uśmiech nie znikał z mojej twarzy. — Co za ruchy!
— Byłam w klubie tańca na studiach — wyjaśniła. — Wolałam to niż robaki. Uch! Mój brat nie umie nawet tańczyć.
— Wydaje się być zbyt spokojny na coś tak szalonego jak taniec.
— Ha, ha! Racja!
Zebrała się reszta naszego towarzystwa i rozpoczęła się ożywiona dyskusja na temat różnic między Europą a Australią. Tak się w nią wciągnąłem, że prawie zapomniałem, że zbliża się północ. Wtedy dopiero wróciła do nas Delilah, spocona, zarumieniona, ale usatysfakcjonowana. Obok niej jeden z basistów stał z wielką butlą szampana, którą otworzono z hukiem.
Zaśpiewano mi „Happy Birthday” i bardzo się ucieszyłem, że spora część klubu się do tego dołączyła. Stanąłem wtedy przy barierkach i podziękowałem wszystkim, zdzierając sobie gardło. Potem imprezowicze wrócili do swoich spraw, a ja naiwnie wypiłem szampana, licząc na to, że nie będę bardziej pijany niż byłem.
Błąd. Na chwilę urwał mi się film i ocknąłem się na schodach. Pokręciłem głową i ruszyłem dalej. Nie wiedziałem czemu się tu znalazłem, ale czułem, że muszę się znaleźć w łazience. Wracałem, chwiejąc się, ale mili Australijczycy pomogli mi znaleźć drogę. Tu wszyscy byli taaaaacy mili…
Ponownie się zatrzymałem na schodach, zastanawiając się po co w ogóle schodziłem. Wtedy w dolnej części klubu zapanowało poruszenie. Nie wiedziałem czym było spowodowane. Oparłem się o barierkę, niedaleko całującej się pary i wpatrywałem się w źródło hałasu.
Zamrugałem oczami i przetarłem je, bo albo mi się wydawało albo tu się działo coś dziwnego. Może za dużo wypiłem? Nie. Bez przesady. Jestem Polakiem.
Po schodach do klubu schodziła para osób. Na początku widziałem eleganckie buty od garnituru i ciemne spodnie należące do mężczyzny, a zaraz obok niego białą suknię do połowy ud.
Para wyłaniała się powoli jakby każdy ich krok mógł zmienić obrót imprezy. W końcu pojawiły się dwie twarze na których widok opadła mi szczęka.
Pierwsza należała do Clinta. Blondyn miał elegancko spięte włosy, a w kieszeni jego garnituru kryła się czarna chustka. Prezentował się rewelacyjnie, mimo iż osobiście nie lubiłem garniturów. To co jednak mną wstrząsnęło to jego towarzyszka.
Była szczupła, odsłoniła dekolt i plecy. Jej opalona skóra przyjemnie kontrastowała z białą kreacją. Rude włosy spięła elegancko z tyłu głowy. Uśmiechnęła się promiennie. W bardzo dobrze mi znany sposób.
— Heather — wymówiłem to bezgłośnie. Heather! Heather! Ona!? Jak to możliwe?
Przyszła tu z Clintem? Prawie spadłem ze schodów, ale przytrzymałem się barierki. Wpatrywałem się w nich ze szczerym zdziwieniem i pewnym przerażeniem. Chodzili ze sobą? Spotykali się? Czy Heather wiedziała, że Clint jest treflowym liderem Talii?
Gdy tylko się pojawili klub zdawał się na chwilę zamrzeć. Zarówno Clint jak i Heather degustowali się tym małym zamieszaniem, a potem ruszyli dalej, jakby nic się nie stało. Obserwowałem ich w tłumie, gdy bez większych problemów się przez niego przebijali. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że kierują się w stronę schodów. Było już za późno na ucieczkę.
Heather na początku wyglądała na zaskoczoną, gdy tylko mnie zobaczyła, ale potem uśmiechnęła się radośnie i pognała do mnie, aby się przytulić. Clint obserwował mnie uważnie, szczerze zaskoczony.
— Och! Alan! — pisnęła rudowłosa i położyła mi dłonie na ramionach. — Nie spodziewałam się ciebie tutaj!
— Ja… ja ciebie też nie — wyznałem. — Co tu robisz…?
— Jak to co? Przyszłam się wyszaleć — wyjaśniła. Jej białe kolczyki drgały z każdym ruchem jej głowy. — Clint! Chodź się przywitać!
— My już się znamy. — Blondyn uśmiechnął się złowrogo i wspiął się o kolejnych kilka stopni. — Alan, tak?
— Tak.
— Znacie się? Skąd? — zdziwiła się Heather.
— Alan nierozważnie wyzwał mnie na karciany pojedynek — wyjaśnił Clint teatralnie unosząc dłoń.
— Och. — Heather wyglądała na zaniepokojoną. — Nie mówiłeś mi o tym. — Ten zarzut został postawiony nam obojgu. Przełknąłem ślinę. Czyżby ona…?
— W każdym razie — kontynuował niewzruszony Clint. — Może twój przyjaciel z Polski do nas dołączy? Niedługo przyjdzie reszta naszych przyjaciół.
On wiedział. On wiedział, że ja wiem z kim właśnie rozmawiam.
— Erm… nie, dziękuję. Jestem tu ze swoimi przyjaciółmi. I niedługo wychodzimy, ale…
— Szkooooda — westchnęła Heather. — No nic. Baw się dobrze, Alan.
Pomachała mi i ruszyła na górę. Ochroniarz od razu ją przepuścił bez zbędnych rozmów. Obserwowałem jej plecy, aż zniknęły za jedną z lóż. Wtedy na moim stopniu stanął Clint. Nie był ode mnie wyższy, ale poczułem się bardzo nieswojo.
— Nie wiem co kombinujesz, Alanie, ale wiedz, że nic dobrego cię nie spotka — syknął. — Myślisz, że cię nie widziałem wtedy na plaży jak chciałeś się bawić w szpiega? Nie próbuj mnie śledzić, chyba że chcesz się ze mną przespać.
— Ja… nie — pokręciłem głową.
— A więc odwal się i zajmij się swoimi sprawami. Czasami może się komuś stać krzywda, a tego byś nie chciał prawda? — uśmiechnął się szeroko.
— Clint, spokojnie…
— Wiesz co się stało z ostatnią osobą, która próbowała wykiwać Talię? Powinieneś wiedzieć — westchnął ciężko. — Niestety jakiś okropny bandyta, otumaniony narkotykami, zabił go — wzruszył ramionami. — Tak… amok narkotykowy to bardzo niebezpieczna rzecz, Alanie. Lepiej, abyś się nigdy nie znalazł w pobliżu takiej osoby.
— Zapamiętam — obiecałem szeptem. Clint uśmiechnął się szeroko, a potem poklepał mnie po ramieniu.
— Miłej zabawy! I wszystkiego najlepszego z okazji urodzin — dodał na odchodne. Moje wargi zadrżały, gdy tym razem obserwowałem oddalającego się Clinta. Serce zadudniło mi w klatce piersiowej i zgarnąłem łapczywie powietrze, bo dotarło do mnie, że jakiś czas nie oddychałem.
Wytrzeźwiałem w ciągu sekundy. Ruszyłem na górę i z przerażeniem obserwowałem lożę, w której siedziała już Heather, Clint i jakaś dziewczyna z wielkim kapeluszem, który zasłaniał jej twarz. Unosił się od niej dym papierosowy.
Czyżbym miał przed sobą trójkę liderów Talii? Clint, kobieta w kapeluszu i… w to nie mogłem uwierzyć — Heather? Możliwe, że zdawała sobie sprawę kim są ci ludzie, ale nie była liderką. Przecież nie każdy członek Talii musi być od razu jej liderem.
Ale czy to znaczyło, że Heather… bierze narkotyki? Absolutnie tego nie było po niej widać! Żadnych objawów. Co tu się działo?
— Alan? — usłyszałem za sobą i drgnąłem.
— Del. Uff…
— Co jest? Szukasz kogoś? — rozejrzała się.
— Nie — pokręciłem głową. Groźba Clinta dalej brzmiała w moich uszach. — Wiesz co, Del? Może powinniśmy się przenieść?
— Hę? Czemu?
— Sam nie wiem — wzruszyłem ramionami.
— Jubilat nam wybrzydza, co? Dobra, pogadam z resztą. Czego chciał Aaron?
— Słucham? — zamrugałem oczami.
— Aaron. Wiesz, mój najlepszy przyjaciel. Czego chciał?
— Kiedy…?
— Noo… z dobre pół godziny temu poprosił cię, abyś poszedł z nim na dwór… — przyjrzała się mi podejrzliwie. — Alaaan…?
— Ups…
— Ale dostaniesz wpierdol! — ryknęła i podwinęła niewidzialne rękawy. — Won na dwór, pizdo!
A więc tego dotyczył mój urwany film! Dlatego byłem na schodach. Szedłem do Aarona. O Boże, koleś mnie zabije. Albo potraktuje pająkiem. Uch…!
Do wyjścia dotarłem całkiem szybko i znalazłem się w pogrążonym w nocy Sydney. Błysk lamp i iluminacji mnie oślepił, ale nie zwracałem na to uwagi. Rozejrzałem się po zatłoczonych przez młodych ludzi ulicy.
— Aaron?! — krzyknąłem. — Aaron!
Rozmawiałem z nim w klubie? Wszystko na to wskazywało. Cholerny szampan. Cholerna Talia!
— Aaron! — zawołałem raz jeszcze, ale nie było żadnej reakcji. Przeszedłem się jeszcze trochę, aby go odnaleźć, ale nic to nie dało. Gdy wróciłem, reszta znajomych już stała przy wyjściu gotowa zmienić lokal.
— I gdzie jest Aaron? — zapytała Delilah. Była zdenerwowana.
— Nie wiem. Nie mogę go znaleźć…
— Wrócił do domu — wtrąciła Wendy i pokazała nam wyświetlacz swojego telefonu. — Napisał mi.
— Heeej, nawet się nie pożegnał… — zauważyłem, ale Delilah uderzyła mnie w ramię.
— Bo czekał na ciebie prawie pół godziny! Durniu.
— Ej, no! Wypadło mi z głowy…
— Upiłeś się.
— Też. Wendy, mogę od ciebie zadzwonić? — spytałem. Dziewczyna skinęła głową i podała mi swoją komórkę. Wybrałem numer Aarona i czekałem. W tym czasie reszta podejmowała decyzję co do dalszej części wieczoru.
— Co tam, Wendy?
— Tu Alan — wyjaśniłem.
— Och…
— Aaron, przepraszam. Spotkamy się?
— Teraz?
— Tak — pokiwałem gorliwie głową. — Przecież chciałeś…
— Wydawałeś się być zajęty.
— Taaaa… nie. Aaron! No weź, no! Jesteśmy kumplami, nie?
Zapadła chwila ciszy.
— Tak. Jesteśmy. Będę czekać pod twoim domem, dobra?
— Dobra! Już jadę — rozłączyłem się i uśmiechnąłem do reszty. — Muszę jechać do domu. Dziękuję wam wszystkim. — Gromadka ludzi jęknęła i próbowała mnie przekonać do tego, abym został, ale uśmiechnąłem się jedynie i ich przeprosiłem, a potem raz jeszcze podziękowałem za świetną imprezę. Cieszyłem się, że zdecydowali się na inny klub, bo w tym mogła im zagrozić Talia.
Pożegnałem się również z Delilhą i Wendy, które stwierdziły, że same wrócą do domu, ale później bo „noc jeszcze młoda”. Bałem się trochę o nie, ale z drugiej strony Delilah była o wiele silniejsza niż by się mogło wydawać. Poza tym zdenerwowała się na mnie, iż uważam ją za słabą płeć.
Pognałem czym prędzej do metra, aby nie być dłużej narażonym na złowieszcze spojrzenie mojej przyjaciółki.
Powrót do domu zajął mi prawie pół godziny i bardzo się tym denerwowałem. Dało mi to czas na rozmyślanie o Heather. O czym z nią teraz rozmawiać? Co zrobić? I przede wszystkim — czy dalej mogę się z nią przyjaźnić? Nie wydawała się być zła, ale Clint dał jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie moich silniejszych kontaktów z kimkolwiek kto jest w Talii.
Musiałem obmyślić plan działania. Nie mogłem przecież zacząć ignorować mojej przyjaciółki.
Wypadłem z metra i pobiegłem do swojego domu. Było już koło drugiej w nocy i było tu już bardzo cicho. W przeciwieństwie do bardzo żywego centrum tutaj już wszyscy spali. Moje kroki odbijały się echem od okolicznych budynków. Park wyglądał przerażająco i przełknąłem ślinę. Nie chciałbym się tam teraz znaleźć.
Pod jedną z migających lamp siedział Aaron. Ze znużeniem wpatrywał się w swoje buty i wyglądał na zamyślonego. Przez dłuższy czas nawet nie usłyszał jak się do niego zbliżałem.
— Aaron — rzuciłem głośniej, aby go wyrwać z letargu. Drgnął i uniósł wzrok. Uśmiechnąłem się do niego i przyspieszyłem kroku. — Aaron! Dlaczego sobie pojechałeś?
— I tak już się zbierałem — wyjaśnił. Usiadłem obok niego. Wyglądał niezdrowo w tym pomarańczowym świetle. — Chciałem ci jeszcze dać prezent, ale… nie przy wszystkich.
— Hę? Czemu nie? Kupiłeś mi coś nieprzyzwoitego? — uśmiechnąłem się do niego i nachyliłem się. Aaron zaśmiał się lekko i odsunął.
— Nie, Alan. Nic z tych rzeczy — sięgnął do swojej kieszeni. — Nigdy nie byłem dobry w wymyślaniu i dawaniu prezentów — tłumaczył, gdy już trzymał małe pudełko w swojej dłoni. — I bardzo się je wstydzę dawać w grupie, więc pomyślałem, że cię chytrze wyciągnę na zewnątrz, ale… — wzruszył ramionami. — Dałbym ci jutro, najwyżej…
— Daj spokój. Na pewno mi się spodoba — uśmiechnąłem się szeroko i wyciągnąłem dłoń. — Dawaj, dawaj.
— Powinieneś podziękować — prychnął, ale zaśmiał się.
— Podziękuję jak dostanę. Daj, daj!
Aaron westchnął i podał mi prezent. Pudełeczko było lekkie. Z ciekawości nim potrząsnąłem.
— Hmm… nie pierścionek zaręczynowy — westchnąłem ciężko. Aaron pokręcił głową i wywrócił oczami. — Dziękuję, Aaron — dodałem, szczerząc zęby.
— Proszę. Wszystkiego najlepszego.
Otworzyłem pudełeczko i z zaciekawieniem wyjąłem to co w nim się znajdowało. Blask latarni odbił się od bursztynowego owalu, zaczepionego na ciemnym rzemyku. Z fascynacją przysunąłem go bliżej oczu, aby dowiedzieć się, że w środku minerału znajduje się skorpion.
— Wow — szepnąłem. — On nie żyje i mnie nie zaatakuje, nie?
Aaron zaśmiał się.
— Spokojnie. Zaręczam, że ten skorpion nic ci nie zrobi. — Po tym zapewnieniu zakłopotał się lekko. — Pomyślałem, że twój znak zodiaku to skorpion, więc to stworzenie do ciebie pasuje. Nie wierzę w horoskopy, ale… No w każdym razie ty jesteś skorpionem.
— Kurczę, Aaron — pokręciłem głową. — Jesteś bardzo kreatywny.
— Dziękuję. Uch? Co robisz?
— Jak to co? Zakładam — wyjaśniłem, śmiejąc się. Chwilę później skorpion już wisiał na mojej szyi. Przyglądałem się mu jeszcze przez jakiś czas, a potem pokiwałem głową. — Dziękuję, Aaron. Rewelacyjny prezent. I świetna pamiątka po moim pobycie w Sydney.
— Tak… — uśmiechnął się blado. — Już półmetek, prawda?
— Niestety — zasmuciłem się. — Czas szybko mija.
Aaron podparł się rękami i zapatrzył się w nocne niebo.
— Nie smuć się dzisiaj. Masz urodziny. Jeszcze masz trzy miesiące. Wykorzystaj ten czas.
— Hah! Masz rację, Aaron — pokiwałem głową i dołączyłem do niego w obserwowaniu nieba. Było całe czarne i nie widać było ani jednej gwiazdy. — Już dawno nie siedziałem tak późno na zewnątrz.
— Lubię to robić. Chociaż głównie poza miastem. Wtedy widać gwiazdy.
— Właśnie! — klepnąłem się w czoło. — Tutaj są inne konstelacje! Jak mogłem o tym nie pomyśleć?
— Proszę? Ach… o to ci chodzi. Mapa nieba. Północna i południowa różnią się od siebie. Naprawdę jeszcze tego nie widziałeś?
— Kompletnie o tym zapomniałem…
— Rozumiem. Cóż — podrapał się po głowie. — Jeżeli chcesz możemy kiedyś pojechać pod miasto…
— Zrobiłbyś to dla mnie?
— Czemu nie? — wzruszył ramionami. — Zobaczysz coś nowego. Nieprędko będziesz miał okazję obejrzeć południowe niebo, prawda?
— Tak, racja — pokiwałem głową. — Ciekawe czy bardzo się różni?
— Nie wiem. Nie widziałem nigdy północnego nieba — wyprostował się i spojrzał na mnie. — Będę się zbierał, Alan. Cieszę się, że prezent przypadł ci do gustu.
— Już? Pewnie jesteś śpiący, co?
— Trochę zmęczony — przyznał.
— Nie zatrzymuję cię — uśmiechnąłem się i dźwignęliśmy się z krawężnika. Na ulicy dalej panowała cisza. Popatrzyliśmy na siebie. Jego zielone oczy były zmęczone, zadowolone, ale i smutne.
— Dobranoc, Alan — chciał to powiedzieć głośno, ale prawie szepnął.
— Dobranoc, Aaron. Dzięki za wszystko.
Uścisnęliśmy sobie dłonie i obserwowałem jak spokojnym krokiem rusza w kierunku swojego domu. Uśmiechnąłem się do siebie i raz jeszcze spojrzałem na prezent. Skorpion na wieczność zamknięty w bursztynie.
Zaśmiałem się pod nosem. Miałem dziwne wrażenie, że to właśnie imię Aarona szepnąłem do Oliwera…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz