ROZDZIAŁ 15
Opera
Wydostanie się hotelu wraz z Clintem, który
miał zawiązane oczy nie należało do najłatwiejszych zadań. Na szczęście nasza
mała drużyna miała mnie, a ja znałem bardzo dobrze skróty i zakamarki hotelu
dzięki którym mogliśmy dojść niepostrzeżenie do furgonetki Landona. Tylna część
hotelu była swoistym labiryntem schodów i korytarzy, które dla niewprawionego
człowieka mogły zakończyć się zgubnie. Jednak dużo wcześniej moja wrodzona
ciekawość kazała mi kilka razy pobawić się w Huncwotów z Harry’ego Pottera i
udawać, że tworzę własną mapę hotelu. Jedyną wadą było to, że w mojej mapie nie
pojawiały się osoby, które akurat korytarz przemierzały. A szkoda, bo to by się
bardzo przydało.
Pomijając jednego śpiącego boya
hotelowego, nikt nam nie przeszkadzał. Z żalem opuszczałem imprezę urodzinową
Heather, która teraz zdawała się rozgrywać w kompletnie innym świecie. Przynajmniej
byłem o nią bezpieczny, bo liderzy na pewno pojawią się na miejscu spotkania,
które na pewno nie odbędzie się w hotelu.
— Jak śmiecie…!? — zaczął zbulwersowany
Clint, gdy Landon bez żadnego pardonu cisnął go do furgonetki i tam związał mu
ręce i nogi.
— Zamknij się — syknął i zatrzasnął drzwi.
— Kurwa!
— Nie napisał jeszcze gdzie mamy jechać? —
spytałem nerwowo. Landon pokręcił głową i trzymał telefon w drżącej dłoni.
— Aaron, biedny Aaron — jęczała Wendy.
— Wsiadajcie. Wynosimy się stąd — oznajmił
Landon.
Jego furgonetka była spora, ale za to
stara. W środku panował nieporządek, a na lusterku wisiała dawno zużyta choinka
zapachowa, która teraz poruszała się w rytm nerwowych ruchów. We trójkę
zmieściliśmy się na kanapie z przodu, a biedny Clint leżał z tyłu i wyglądał
żałośnie jak glizda, która nie ma możliwości ucieczki. Zaczął nas głośno
przeklinać, ale nie zwracaliśmy na niego uwagi.
— Nic nie mówcie. Zaraz pogadamy z dala od
niego — zarządził Landon. Wyjechaliśmy z podziemnego parkingu i skierowaliśmy
się prostą drogą przy zatoce. Obserwując radosne twarze mieszkańców odnosiłem
wrażenie, że nie należę do tego świata. Oni wszyscy wokół nie byli świadomi, że
właśnie może zginąć świeżo upieczony tatuś.
Landon wywiózł nas w puste okolice znajdujące
się niedaleko Harbour Bridge. Jęknąłem do siebie, gdy przypomniałem sobie o
tym, iż Aaron obiecał mnie tu zabrać. Na tą zimną, stalową konstrukcję.
— Wysiadamy. — Landon przez cały czas
wydawał proste polecenia, a ja i Wendy milczeliśmy. Dziewczyna szlochała cicho.
— On… on nie miał się w to wplątywać! —
Swoją apaszkę używała to otarcia łez. — Aaron…
— Spokojnie, Wendy. — Landon położył jej
dłoń na ramieniu. — O nic się nie martw. Obiecuję, że jakoś go stamtąd
wyciągnę. Tylko, cholera, skąd?
— Dalej nie podał adresu? — spytałem.
— Nie — warknął. — Chuj się z nami bawi.
Dobrze wie, że odchodzimy od zmysłów.
— Jeżeli oni coś zrobią Aaronowi, nigdy
sobie tego nie wybaczę…
— Wendy, uspokój się! Oni chcą mnie —
przygryzł paznokieć. — Chcą mnie jak diabli. Musiałem im nieźle zajść za skórę
skoro sam lider liderów się po mnie fatyguje i wchodzi do gry.
— Jak to?
— Pik przeważnie siedzi w cieniu i wydaje
rozkazy pozostałej trójce. Sprawy są naprawdę poważne jeżeli on sam bierze w
nich udział. Rozumiesz? Nie chce brudzić sobie rąk...
— O Boże! — Wendy zinterpretowała to
bardzo źle.
Zacząłem żałować, że tak niezdrowo
interesowałem się Talią i jej zamiarami. Oliwer mnie tyle razy ostrzegał. Może
wszyscy potoczyłoby się inaczej? Aaron nie zostałby porwany… Nie. Landon i tak
opublikowałby artykuł, a wtedy Trevor i tak znalazłby się w niebezpieczeństwie.
Z bólem stwierdziłem, że najbardziej
martwiłem się o Aarona. Mojego przyjaciela, druha, który stał po mojej stronie
odkąd tylko przyleciałem do Australii. Był tak niewinny, że jęczałem w duchu
nad jego losem. Zdałem sobie właśnie sprawę jak bardzo go lubiłem. Szkoda, że
uświadamiałem sobie to w tak dramatycznej sytuacji. Moje serce zabiło, a ja
byłem tym całkowicie zaskoczony. Czułem ciężką bryłę lodu w klatce piersiowej.
— Musimy kogoś powiadomić! — oznajmiła
Wendy. — Ktoś musi wiedzieć gdzie jesteśmy…
— Pik mówił, że nie możemy nikogo
informować — przypomniałem, chociaż i tak zamierzałem dać jakiś znak Delilahi.
— Nawet jeżeli damy znać, to co z tego?
Policja nie przyjedzie, w końcu Talia to mit.
— Musimy mówić, że to Talia? Powiemy, że
jacyś popaprańcy porwali mi brata!
— Jeżeli dowiedzą się, że wezwaliśmy
policję, a na pewno się dowiedzą skoro mają wtyczkę, to możemy pożegnać się z
Trevorem i Aaronem, Wendy! Myśl! Jeden nasz głupi ruch i wszyscy pójdziemy do
piachu. Zrobimy tak jak oni tego chcą i wtedy tylko ja…
— Nie, Landonie! — sprzeciwiła się. —
Musimy obmyślić plan, który uratuje nas wszystkich.
— Wiem, że to pomysł na wyrost, ale może
po prostu ich nagramy…?
— Nie, Alan. Nawet nie dadzą nam szansy na
publikację tego nagrania…
— Tak, ale…!
Krótki sygnał nadchodzącego esemesa
zatrzymał na chwile cały nasz świat i tępo wpatrywaliśmy się w rozjaśniony
wyświetlacz. W normalnej sytuacji uznałbym to za normalne, że Trevor pisze
wiadomość do swojego przyjaciela, ale każde z nas wiedziało, że tym razem po
drugiej stronie znajduje się Pik.
Landon z przełknięciem śliny, otworzył
wiadomość, a upiory blask komórki oświetlił nasze przerażone twarze. Adres wyglądał
jak dane dotyczące szalonej domówki. Ot zwykła kolejność liter i cyfr z
dopiskiem „o północy przed wejściem”.
— Nie mam pojęcia gdzie to jest —
wyznałem.
— A ja tak. — Landon powoli pokiwał głową
i przesiał wzrokiem cały brzeg zatoki, aż utkwił go w najjaśniejszej budowli. —
Opera.
— Opera!? — powtórzyłem przerażony. —
Opera! Ta opera?
— A znasz jakieś inne opery w Sydney,
które są nad zatoką? — warknął Landon. Jego wzrok dalej był utkwiony w tym
fenomenalnym budynku, który wyglądał jak żaglowiec wpływający do portu. Jego
jasne białe żagle odbijały się w wodzie zatoki. — Co oni tam robią?
Spodziewałem się jakiegoś magazynu czy coś…
— Opera jest cała w kamerach! Przecież tak
łatwo będzie ich namierzyć.
— Tak, ale z drugiej strony kto by szukał
tajnej organizacji w największej atrakcji turystycznej Sydney? Bo to dla mnie
nie byłby nawet punkt odniesienia…
— Nie zachwycajmy się ich sprytem.
Potrzebujemy planu! — wtrąciłem szybko. Gdzieś tam, wśród tych szklanych żagli,
znajdowali się Trevor z Aaronem. Oraz wszyscy liderzy Talii, którzy w końcu
dorwą tego co napisał artykuł. Cóż, zawsze liczyłem na to, że moje pierwsze
pojawienie się w operze będzie dotyczyło jakiegoś występu, a nie próby odbicia
zakładników.
Wziąłem głęboki wdech i spojrzałem na zegarek.
— Mamy jeszcze godzinę — przypomniałem.
— Myśl, Landon, myśl. — Chłopak zaczął bić
się w czoło. — Zawsze byłeś w tym dobry!
— Musimy kogoś powiadomić — upierała się
Wendy. — Kogoś kto w razie czego ruszy do akcji. Kto wie…? Może Talia nas
puści…
— Nie sądzę. Przynajmniej nie mnie —
stwierdził Landon. Jak na kogoś kto był wrogiem numer jeden Talii zachowywał
się całkiem spokojnie. Pomijając to, że dalej uderzał dłonią o głowę i próbował
coś wymyślić. — Pojadę tam sam…
— Talia chciała naszą trójkę. Clint
poświadczy o tym, że była nas trójka. Co prawda nie widział jak wygląda Wendy…
— Wiem! — Landon klepnął się w czoło. —
Oni sądzą, że jest tu nas trójka! A skąd wiedzą, że gdzieś nie ma naszych
ludzi? Może być nas piątka, nie? Po prostu powiemy im, że mamy jeszcze kilka
osób i nie mogą nam nic zrobić bo daliśmy im znać gdzie jesteśmy.
— Myślisz, że to zadziała?
— Innej opcji nie widzę — przyznał. — No i
mamy Clinta. Nie możemy ryzykować tym, że… że zrobią coś Trevorowi lub… — spojrzał
znacząco na Wendy. Cała blada, skinęła głową. — Jak coś mamy jeszcze dwójkę
ludzi.
Plan ten był wyjątkowo chwiejny i mało
skuteczny, ale nie mieliśmy niczego lepszego. Zmierzaliśmy wprost ku paszczy
lwa, a jedynym ratunkiem miały być dla nas fikcyjne postacie, którym
powierzyliśmy swoje życie.
— Dobra. — Landon zajrzał do furgonetki.
Na jej tyłach siedział Clint, który przywitał go soczystymi przekleństwami. —
Czemu opera?
— Czemu opera? — powtórzył.
— Czemu miejscem waszych spotkań jest
opera?
Clint wyglądał na szczerze zaskoczonego.
— Nic nie wiem o żadnej operze. Nie
spotykamy się tam. Mamy wiele innych miejsc spotkań, ale nigdy opera…
Wymieniliśmy się spojrzeniami. Nie
wyglądało na to, aby Clint kłamał. Był zaskoczony miejscem spotkania tak jak my.
Zapakowaliśmy się do środka i ruszyliśmy w stronę opery. Gdy rosła w naszych
oczach, czułem zbliżające się zagrożenie. Wendy drżała od stóp do głów, ja
próbowałem zachować spokój, ale serce przestało bić ustalonym rytmem. Jedynie
Landon zachowywał się tak jakby jechał na naprawdę dobre przedstawienie.
Nie mówiliśmy nic przez całą drogę,
wiedząc, że niewiele już możemy zrobić. Poza tym siedzący z tyłu Clint mógł nam
bardzo pomieszać w planie, gdybyśmy przy nim go omawiali.
Zatrzymaliśmy się kilkaset metrów od jaśniejącej
od świateł opery. Gdyby nie fakt, że szedłem właśnie się targować o własne
życie, zachwycałbym się ogromem budynku i jego architekturą. Była zdecydowanie
większa od moich wyobrażeń, a z każdym krokiem ku niej, rosła. Niewidzialny
wiatr bez ustanku dął w stalowe żagle tego wspaniałego żaglowca. Obiektu
sztuki, kultury i edukacji znanego na całym świecie. Niedługo będzie świadkiem
prawdziwej gry o życie i śmierć.
Clint szedł koło nas, już rozwiązany, ale
pomiędzy mną a Landonem w razie gdyby próbował jakichś sztuczek. Zaskoczył mnie
tłum elegancko ubranych osób wśród których wyróżnialiśmy się lekkim ubiorem. Z
podekscytowanych rozmów dookoła mnie doszedłem do wniosku, że właśnie
zakończyło się jakieś emocjonujące przedstawienie w jednej z hal. Jednak całość
nie opustoszała, gdy wspinaliśmy się po marmurowych schodach wprost do
szklanych drzwi.
Zapraszamy na pokład, pomyślałem.
Wybiła północ, gdy w głównej hali, która
zachwycała chłodnym wystrojem i wielkością pojawiła się Diana w kapeluszu. Niektórzy
mogliby pomyśleć, że bierze ona udział w jakimś przedstawieniu i właśnie
kończyła wyczerpującą próbę.
Stanęła przed nami i zmierzyła nas
chłodnym spojrzeniem, a potem przyjrzała się Clintowi.
— No i co się tak patrzysz? — warknął. —
Zjebałem, trudno.
— Pik nie jest z ciebie zadowolony —
oznajmiła. Zastanawiałem się dlaczego ochrona nie zwracała na nas uwagi. Nie
wyglądaliśmy na gości opery. — Idźcie z Karo.
Obróciła się, stuknęła obcasami i ruszyła
przed siebie, prezentując swoje plecy, gdy jej suknie odsłoniła ich większą
część. Poruszała się, kręcąc przy tym biodrami.
Popatrzyliśmy po sobie i skinęliśmy
głowami. Przemierzaliśmy szklane wnętrze opery i pragnąłem ukryć się w jednym z
wielu korytarzy, ale to nic by nie dało. Diana, lub jak się zaczęła nazywać
„Karo”, szła pewnym krokiem jakby była gościem tego miejsca już od wielu lat.
Prawdopodobnie przeszliśmy całą długość
budynku, bo gdy spojrzałem za okno znów widziałem zatokę i drugi brzeg, którego
światła odbijały się w spokojnej wodzie. Noc była ciepła i dusza, idealna na
spotkanie ze znajomymi.
Zaraz po wspięciu się na górne piętro,
Diana zatrzymała się przed posrebrzanymi drzwiami, a dwójka wielkich facetów
otworzyła je. Poznałem ich, to byli ochroniarze Clinta, który teraz łypał na
nich spode łba.
Zdałem sobie sprawę z tego dlaczego nie
zwracano na nas aż tak wielkiej uwagi. Nie widziałem o tym, ale na tyłach opery
znajdowała się całkiem elegancka restauracja, która obecnie była opustoszała. A
przynajmniej tak wyglądała na pierwszy rzut oka.
Bowiem przy długim stole siedział samotnie
młody mężczyzna. Z ciekawością przeniósł wzrok z blatu na zbliżających się
gości. Zrobiło mi się sucho w gardle, bo dobrze wiedziałem kim on był.
Osoba, która kierowała całą Talią, ich
lider liderów. Najlepszy as spośród całej czwórki. Odpowiedzialny za wszystko
co się działo przez ostatnich kilka lat, prawdopodobnie odpowiedzialny za
zlecenie dwóch morderstw.
Nie wyglądał jednak na taką osobę. Zawsze
wyobrażałem sobie, że liderem będzie muskularny facet o silnym zaroście i z
czarnymi włosami, zalizanymi do tyłu.
Jednak Pik siedzący przed nami był
szczupły, ubrany w dobrze skrojony, czarny garnitur. Miał śniadą skórę,
zmęczoną twarz, roztrzepane krucze włosy i zaciekawione spojrzenie. Jego oczy
zdawały się być fioletowe, gdy miałem okazję spojrzeć mu wprost w nie.
Uśmiechnął się pod nosem i powstał. Był wysoki, wyższy ode mnie.
— Witam — przywitał nas serdecznie
jakbyśmy byli dawnymi przyjaciółmi. — Pozwoliłem sobie zarezerwować nam stolik.
— Raczej całą restaurację — prychnął
Clint.
Pik obdarzył go zdenerwowanym spojrzeniem.
— Jest was czwórka. Tak jak się
umówiliśmy. Brawo — wskazał nam miejsca przy stole. — Warto dotrzymywać umów.
Żadne z nas nie usiadło, mimo iż Diana już
dawno to zrobiła. Natychmiast zapaliła papierosa mimo widocznego znaku z
zakazem.
— Usiądźcie. Musimy porozmawiać — naciskał
z uśmiechem. Nie wyglądał na groźnego, ale nie mogłem dać się zwieść pozorom. W
końcu potrafił postawić do pionu całą czwórkę. Zastanawiałem się, gdzie może
być czwarty, ostatni lider Talii?
— Czego chcesz? — warknął Landon. — Karty
na stół.
— Na Boga, usiądźcie! — wyglądał jak
nalegający gospodarz. Sam usiadł. — Nie lubię rozmawiać na stojąco.
Nie mieliśmy wyboru. Usiedliśmy po drugiej
stronie stołu jak najdalej od tamtej dwójki. Diana nie wyglądała na przejętą
rozmową, ale mogłem się mylić bo nie zdejmowała kapelusza. Pik za to wydawał
się być żywo zainteresowany.
— Może mi jakoś pomożesz? — spytał Clint.
— Czemu? To ty dałeś się złapać jak
ostatni dureń. Jesteś ich zakładnikiem.
Było to abstrakcyjne pojęcie ze względu na
nasze położenie. Widać jednak, że Pik wyśmienicie się bawił.
— Gdzie jest Trevor i ten drugi chłopak? —
spytał Landon.
— Spokojnie, Trevor jest niedaleko. A ten
Aaron, znajduje się obecnie w innym miejscu. Cóż, nie mam z niego pożytku…
— To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
Pik przyjrzał się mu uważnie.
— Landon, Landon — pokiwał głową. —
Ostatnimi czasy bardzo mi się naprzykrzałeś. Ten twój artykuł… Nieładnie,
nieładnie. Gdybyś miał trochę oleju w głowie nie interesowałbyś się Talią…
— Porwaliście mojego przyjaciela!
— Był również naszym przyjacielem —
zauważył Pik, a mi się przypomniało, że Trevor należał do Talii. — Trevor,
bowiem, był naszym Waletem…
— Wiem to.
— Wiesz? — zdziwił się Pik, a potem przybrał
wyraz twarzy osoby, która dopasowała elementy łamigłówki.
— Mówił mi. Dawno temu. To z jego powodu
chciałem was wykryć, a więc bierz mnie, a resztę wypuść.
— Och, żeby to było takie proste —
westchnął Pik. — Widzisz, twoje nieprzemyślane działanie każe mi podjąć środki,
których normalnie nie wykorzystuje. Swoją bezmózgą chęcią zdemaskowania nas
naraziłeś życie wielu postronnych osób. Gdybyś był cicho, nie byłoby tu Trevora
ani ciebie. Ani żadnego z was i każde z nas by wiodło swoje mniej lub bardziej
ekscytujące życie. Niestety… pojawia się przede mną wyzwanie — co z wami
zrobić?
— Zabij ich — wtrąciła Diana.
Pik cmoknął z dezaprobatą.
— No nie wiem, tyle ciał to bardzo dużo
dowodów istnienia. A jednak wydaje się to być słuszne…
— Jeżeli coś nam zrobisz dowie się o tym
cały świat. W hotelowym pokoju była nas trójka, ale poza hotelem mamy jeszcze
swoich ludzi — oznajmił Landon. Pik przyjrzał się nam uważnie, a ja i Wendy
próbowaliśmy zachować wyrazy twarzy jakby to była prawda.
— Naprawdę? To zaskakujące — przyznał. — I
fakt, jeżeli to prawda, nie mogę się was tak po prostu pozbyć. Chociaż to
całkiem słuszne rozwiązanie…
Nie podobało mi się to, że zamordowanie
nas ciągle było dla niego „słuszne”. Próbowałem nie panikować i pozwolić mówić
Landonowi. On miał lepsze argumenty i potrafił dyskutować nawet z kimś takim
jak lider liderów.
— Wypuść Trevora — zażądał Landon. —
Wypuść tych których porwałeś.
— Oczywiście, oczywiście, ale muszę mieć
coś w zastaw — uśmiechnął się szeroko. — Widzicie, musimy dokonać tutaj kilku
transakcji. Karta za kartę, ale od razu poinformuję, że karta karcie nierówna.
— Czego chcesz?
— Cóż… na początek może być wolność tego
Aarona za Trefla — wskazał na blondyna. — Trefl wraca do mnie, a w zamian ja
wypuszczam Aarona. Umowa stoi?
— Skąd mamy mieć pewność, że nas nie
oszukasz?
— Bo wbrew pozorom jestem uczciwym
człowiekiem, który trzyma się zasad gry. Życie za życie, to uczciwy układ.
Popatrzyliśmy po sobie i skinęliśmy
głowami. W oczach Wendy dostrzegłem wyraźną ulgę. Nie ufałem Pikowi, ale zdawał
się być naprawdę skory ku takiej wymianie. Sam poczułem ulgę, gdy wyobraziłem
sobie Aarona, który znów spokojnie poluje na robaki.
— Umowa stoi — powiedział Landon.
— Świetnie. Aaron jest wolny. I tak znajduje
się w tej grze przez przypadek. Nie lubię przypadków… Cóż, o ile wasz
przyjaciel nie pójdzie z tym na policje, nic mu się nie stanie. Chociaż policja
to i tak słabość tego systemu — westchnął teatralnie wskazał na miejsce po
swojej lewej stronie. — Chodź tu, Trefl. Teraz grasz po drugiej stronie.
Blondyn zerwał się z miejsca i zbliżył się
do Pika, który powstał, aby go przywitać solidnym uderzeniem w twarz. Clint
zachwiał się i wpadł na doniczkę z rośliną.
— Zwariowałeś!?
— Jeszcze wrócimy do tego jak bardzo mnie
zawiodłeś — warknął Pik. — A teraz wracaj tu i milcz.
Zawsze uważałem, że to Clint jest
agresywny i władczy. Teraz gdy siedział przy Piku, milcząc, wyglądał jak pies z
podkulonym ogonem. Wpatrywał się w swoje kolana, a długie włosy zasłoniły mu
skruszoną twarz.
Jednak nie interesowało mnie to tak bardzo
jak to, że Aaron był wolny. Pik wyjął telefon i zadzwonił do kogoś. Rzucił
kilka haseł i wrócił do nas.
— No cóż, Aaron o świcie już będzie
chodził po ulicach Sydney. Czyż to nie cudownie?
Milczeliśmy, a Pik spojrzał na Clinta.
— Nie mogę uwierzyć, że tak się dałeś
złapać. Rozumiem, że jesteś jaki jesteś, ale Trefl… — pokręcił głową i
zacmokał. Przeniósł wzrok z niego na mnie, a ja zadrżałem. Naprawdę miał
fioletowe oczy! Wyglądały jakby nie należały do tego świata, a były jedynie
zgubą demona. — Co w nim takiego jest?
Clint spuścił głowę jeszcze niżej.
— Oj, Trefl. Uczucia nie są dla osób,
które należą do liderów Talii, dobrze to wiesz…
— Wiem — skinął głową.
— Karo, opowiedz jak to jest z miłością?
— Miłość nie istnieje — oznajmiła wszem i
wobec.
— Miłość nie istnieje — powtórzył z
satysfakcją. — No nic, jesteś młody. Uda ci się jeszcze zapanować nad tym
przeklętym ustrojstwem, zwanym sercem. — Z czułością starszego brata, poklepał
go po ramieniu. — No dobrze, kontynuujmy.
Jego spojrzenie znów padło na nasza
trójkę.
— Zakładam, że teraz chcecie mieć wolnego
Trevora, prawda? — uśmiechnął się szeroko. Miał ładny uśmiech, przyjacielski. —
Landonie, co proponujesz?
— Ja za całą trójkę. Ja za Trevora, Wendy
i Alana.
— Nie jesteś wart aż tyle! — zaśmiał się
Pik. — Poza tym po dzielnych spojrzeniach twoich przyjaciół sadzę, iż nie chcą
cię tutaj zostawić. Szlachetność jest w cenie…
— Nie mieszaj ich w to, Pik. To ja jestem
odpowiedzialny za artykuł. Znalazłem twoją czujkę w redakcji. Wiem też kto jest
twoim człowiekiem w policji. Wiem dużo i będąc na wolności mogę to wszystko
ogłosić. Oni nic nie wiedzą.
— Mam tylko twoje słowo — zasmucił się
Pik.
— Nawet nie jestem przekonany o tym, że
jesteś prawdziwym Pikiem.
Chłopak uniósł brew.
— Nie jesteś przekonany?
— Skąd mam to wiedzieć? Nikt nigdy nie
widział Pika. A jest was tu trójka. Równie dobrze możesz grać za niego lub za
nią.
— Mój Boże, jesteś bystry — pokiwał głową.
— Analityczny umysł. Nic dziwnego, że tyle o nas wiesz. No i jeszcze ten Trevor,
ach… powinienem się go pozbyć wtedy, gdy miałem okazję. Znasz tę historię,
prawda? — zwrócił się do Landona. Skinął głową. — Ach… oczywiście. To musiała
być twoja inspiracja.
— Owszem.
— Ach, błędy przeszłości będą cię zawsze
ścigać — jęknął Pik.
Zdałem sobie sprawę, że to zdanie było
wyrokiem zarówno na Landona jak i Trevora. Pik nie wyglądał na osobę, która
popełnia dwa razy te same błędy.
— To wszystko moja wina. — Landon spuścił głowę
podobnie do Clinta. — Moja rozpaczliwa idea sprawiedliwości…
Wendy i ja spojrzeliśmy na niego z
zaskoczeniem. Wiedziałem, że chciał odkryć tajemnice Talii, ale nie sądziłem,
że ma w sobie „rozpaczliwą idee sprawiedliwości”. Zwłaszcza, że według doniesień
Aarona w liceum Landon był katem dla innych uczniów.
— Tak, idea jest straszną sprawą.
Zabójczą. I przeważnie nie jest powszechnie rozumiana, prawda? Chcesz osiągnąć
sprawiedliwość, ale nie możesz tego dokonać jeżeli będziesz kierował się
uczuciami. Idea sprawiedliwości nigdy nie zostanie osiągnięta z prostego
powodu: ludźmi kierują uczucia. Gdybyś przedkładał sprawiedliwość ponad emocje
zostawiłbyś tamtą biedną dwójkę na pastwę losu, a samemu działałbyś dalej,
chcąc nas zatrzymać. I prawdę mówiąc, udałoby ci się to. A jednak wiem, że
każdy z odrobiną moralności przedłoży swoje życie nad życie kogoś innego.
Miłość czy przyjaźń… — zamyślił się chwilę. — Ale cieszę się, że w końcu
zrozumiałeś swój błąd. Swoją sporą sumę błędów — przyjrzał się nam po raz
kolejny. Nie wiedziałem czemu nas tak bada. — Twoi przyjaciele milczą.
— Nie kojarzę cię — szepnęła w końcu
Wendy. Pik przeniósł na nią swoje zaciekawione spojrzenie.
— Proszę?
— Nie kojarzę cię. Lider Talii był wśród
studentów Uniwersytetu Sydney, ale ciebie absolutnie nie kojarzę.
— Pewnie dlatego, że nie byłem nigdy
studentem Uniwersytetu w Sydney — wzruszył ramionami. — Talia też ma swoją
historię. Nie jest ona jednak dostępna dla waszych uszu.
— Nigdy nie byłeś studentem? — zdziwiła
się szczerze. — Ale…
— Och, byłem, ale nie w Sydney…
— Nie zawsze byłeś liderem liderów, prawda?
— przerwał mu Landon. Pik wyglądał na szczerze zaskoczonego tym pytaniem.
Zmrużył oczy. Clint spojrzał na swojego szefa z zainteresowaniem. — Trevor mi
mówił, że skład liderów musiał się zmienić.
— Ech, zadajesz bardzo nieprzyjemne
pytania, Landonie, a zapominasz, że to ja mam karty zwycięzcy. Mogę zakończyć
nasze rozdanie.
— Nie! Wypuść Trevora i resztę! Nie bądź
bez duszy! Ma narzeczoną i nowonarodzone dziecko! Myślisz, że jak się teraz
czuje ta kobieta, która leży sama w szpitalu?
— Pewnie nie jest zachwycona — przyznał
Pik. — Niestety Trevor musi zostać z nami albo umrzeć. Nie widzę innej opcji. A
ty, Karo?
— Obojętne.
Pik westchnął.
— Trefl?
— Nie znam tego Trevora, ale spędziłem
wystarczająco dużo czasu, aby odnaleźć Landona i mógłbyś go należycie ukarać.
Pik cmoknął.
— Chyba czas zaprosić do nas kolejnego
uczestnika gry. Karo?
Skinęła głową i wstała od stołu. Wyszła z
pokoju, a potem zapadła cisza. Pik również wstał od stołu i podszedł do
wielkiego okna. Wpatrywał się w zatokę i myślał intensywnie, sądząc po jego
odbiciu w szybie.
Kilka minut później drzwi ponownie się
otworzyły i na salę żwawym krokiem wszedł Trevor, a za nim Diana. Mój szef miał
podbite oko, a na wardze widać było zaschniętą krew. Posłał nam przepraszające
spojrzenia, gdy Wendy przyłożyła dłonie do ust.
— No i jest nasza gwiazda — uśmiechnął się
Pik.
— Daj już spokój, Pik — szepnął, gdy
stanął przy stole. W pokoju pojawili się ochroniarze liderów Talii. — Zabij
mnie, tylko wypuść ich i oszczędź Berthę i dziecko…
— Dużo żądasz za samego siebie. Nie jesteś
tak cenny. — Pik wrócił do stołu. — Dusza duszy nierówna. Karta karcie
nierówna. No chyba, że to dwa króle… Ale to czego żądasz jest jak oddanie ci
asa za trójkę. Nie zgadzam się.
— Pik — westchnął Trevor. Był wykończony. —
Za stare czasy…
— Stare czasy pozostają w przeszłości i
tam ich miejsce — oznajmił głośno Pik. — Śmiało, opowiedz o swojej historii,
Trevorze. To jak się dzisiaj odwdzięczasz jest… sam rozumiesz.
Trevor przełknął ślinę.
— Mów — syknął Pik.
Kulturysta skinął głową i zaczął swoją
opowieść:
— Będąc na studiach, dołączyłem do Talii.
Na początku byłem tam jednym ze zwykłych członków. Potem pojawił się przede
mną… Pik. Zaproponował kilka dodatkowych prac za tańsze narkotyki. Byłem głupi,
młody. Chciałem się bawić, a narkotyki mi to gwarantowały. Mówiłem sobie: nie
uzależnię się, jestem ostrożny. Wykonywałem polecenia Pika, a w zamian miałem
coraz więcej udziałów w Talii. Aż w końcu zostałem jego… prawą ręką. Prawa Ręka
Pika, tak na mnie mówili. Walet Pik. Słuchałem się go, aż w końcu…
— Zakochałeś się — podsunął Pik.
Trevor skinął głową.
— Mów, mów. Posłuchamy.
Trevor przełknął ślinę. Miał sucho w
gardle.
— Bertha pokazała mi, że jest coś więcej
niż ekstaza narkotykowa. Ale powiedziała, że nie może być z narkomanem, mimo iż
również mnie kochała. Wiedzieliśmy to, czułem to. Jednak niemożna tak po prostu
odejść sobie z Talii. To służba na całe życie, a życie jest krótkie, gdy się
ćpa. Potem… opowiedziałem o wszystkim Landonowi, a on nie chciał mi wierzyć do
czasu, aż…
— Aż ta biedna studentka zginęła, prawda? —
Ponownie podsunął Pik. — No cóż, była Damą Karo, na podobnych warunkach co ty.
— Domyśliłem się, chociaż nigdy jej nie
widziałem… W każdym razie przestraszyłem się tak bardzo, że uciekłem z Berthą.
Wprost na odwyk. Byłem zamknięty przez kilka tygodni, licząc na to, że Talia
się o mnie nie upomni. Myliłem się… Złożyłeś mi wtedy wizytę, Pik. Myślałem, że
umrę ze strachu.
— Niepotrzebnie. Przyszedłem z dobrą
nowiną, prawda?
— Tak. Talia darowała mi życie. Z jakiegoś
powodu, darowaliście mi życie. Nie wiedziałem co było tego przyczyną, ale nie
wnikałem.
— To było podejrzane — wtrącił Landon.
— A co ty możesz wiedzieć? Uciekłeś z
miasta — prychnął Pik. — Chciałeś nas zdemaskować w imię Trevora, ale udało ci
się uciec. Sprytnie. A wracając do ciebie, Trevorze… Czyż Talia nie była wobec
ciebie wyrozumiała?
— Była. Tylko twoje słowa nie miały
pokrycia i każdego dnia bałem się o swoje życie.
— Powinieneś wiedzieć, że gram według
reguł gry. Inaczej wszystko zaczyna się burzyć. Reguła budowy domku z kart jest
prosta, musisz zbudować silne fundamenty, aby budować kolejne piętra. Łamiąc tę
regułę nie zbudujesz żadnej karcianej konstrukcji. Proste. A jednak, Trevorze,
postanowiłeś nas zdemaskować…
— To nie był on! — krzyknął Landon. — To
ja wróciłem do Sydney i to ja namówiłem Trevora, aby przerwał milczenie!
Właściwie to często działałem wbrew jego woli… Gdy wróciłem do Sydney, robiłem
wszystko, aby się nie zdemaskować. Moi rodzice dalej myślą, że nie ma mnie w
mieście. Jednak musieliście się jakoś o mnie dowiedzieć skoro mnie szukaliście.
— Ach, to nieoceniona zasługa Trefla i
Kier — wyjaśnił Pik. — Ta dwójka bardzo dobrze współpracuje. Swoją drogą… —
spojrzał na zegarek. — Kier już tu powinna być…
Ledwo to powiedział, a drzwi do sali otworzyły
się na całą szerokość. Dwóch wysokich facetów przytrzymało je, gdy do środka
wkraczała drobna dziewczyna w zielonej sukni. Na początku wyglądała na
zaintrygowaną i uśmiechniętą, ale wystarczyło, że nasze spojrzenia się
skrzyżowały, aby zatrzymała się w miejscu z przerażeniem na twarzy.
— Alan? — szepnęła i przystawiła dłonie do
ust.
— Heather? — zamrugałem oczami z
niedowierzeniem. Moje poczucie bezpieczeństwa legło w gruzach, gdy rudowłosa
piękność okazała się być moim przeciwnikiem. Nie mogłem w to uwierzyć. Moja
przyjaciółka? Ta drobna, niewinna istotka miała być…
— Kier! — uśmiechnął się Pik. Jak na
zmęczonego przywódcę, bardzo często się uśmiechał. — Miło, że przybyłaś.
Nie tylko ja się w nią wpatrywałem z
szokiem. Zarówno Wendy jak i Landon czy Trevor wyglądali na szczerze
wstrząśniętych.
— Co tu się dzieje? — szepnęła i zbliżyła
się powoli. Cały czas patrzyliśmy sobie w oczy. — Myślałam, że masz dla mnie
prezent z okazji urodzin…
— A co? Nie jesteś zaskoczona? — spytał
Pik. — Przykro, że musiałaś opuścić swoją własną imprezę. Odbijesz to sobie.
— Co oni tu robią?
— Na chwilę obecną są naszymi gośćmi. —
Pik wstał od stołu i zbliżył się do niej. Położył jej rękę na ramieniu i
uśmiechnął się szeroko. — Poznaj nasze źródło informacji o tobie i Landonie,
Trevorze. Nie bez powodu zamieszkała w hotelu w którym pracujesz. Woleliśmy cię
mieć na oku.
Trevorowi opadła szczęka.
— Zwłaszcza, gdy okazało się, że Landon
wrócił do Sydney — uśmiechnął się szeroko, a potem klasnął w dłonie. — Cóż,
liczyłem na to, że załatwimy to szybko i zdążę zjeść kolację. Wychodzi na to,
że musimy już się zbierać. Wstawajcie, przyjaciele. Nasze negocjacje muszą się
przenieść w cichsze miejsce, prawda?
Odwrócił się na pięcie, a nas otoczyła
armia jego ochroniarzy. Clint i Diana ruszyli za nim bez żadnego słowa. Jedynie
Heather spojrzała ku mnie przez ramię. Posłała mi nieme przeprosiny i opuściła
salę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz