ROZDZIAŁ 14
Córki
Druga strona hotelu różniła się od tej
znanej na co dzień. Ta część dostępna dla gości była zazwyczaj zatłoczona,
głośna i można było ją porównać do małego państwa. Małej społeczności, która
wiodła własne życie, politykę wewnętrzną jak i zagraniczną. Goście wymieniali
się w pospiechu by zdążyć na samolot lub by zawitać w swoim nowym apartamencie.
Tak jak państwo, hotel również miało swoje struktury. Przede wszystkim —
władza. Ta była ukryta i nie często zdarzało się ją spotkać. Jak w prawdziwym
życiu — politycy powinni być blisko ludzi, a jednak nie zawsze ich widać. Tak
się właśnie sprawy miały z całym zarządem hotelu.
Społeczność była mieszaniną kultur, która
domagała się swoich praw w postaci otwartego barku w pokoju, świeżej pościeli
lub nowego mydła. Dramaturgia ich życia niemal zahaczyła o utopię.
Oczywiście jak każde społeczeństwo,
również i obywatele hotelu byli podzieleni. Na ciężko pracujących i tych
pławiących się w dobrobycie. Na tych którzy żyją by wstać o dwunastej, dokonać
serii masażów, upiększyć swe ciało i świętować do białego rana, a także na
tych, którzy to wszystko musieli zapewnić. Przecież to nie goście sprzątają w
pokojach, nie oni masują swoje ciała, nie oni stoją na straży ich życia na
basenach. Nie oni stoją za barem i zazdrośnie obserwują bawiących się ludzi.
Ludzka beztroskość zaczęła mnie z czasem
bardzo denerwować. Zwłaszcza, że poznałem dokładnie drugą stronę hotelu. Ciężka
praca, aby zadowolić gusta tysięcy klientów, a i tak nie dogodzi się wszystkim.
Bo materac w luksusowym łóżku jest za miękki. A woda w basenie zbyt chlorowana.
Na dodatek, okropieństwo, lody nie były podane w odpowiedniej kolejności:
truskawka, czekolada, wanilia.
Obserwując to wszystko doszedłem do
wniosku, że moje obecne życie jest pełne stresu i prawdziwych wyzwań. Zgadzając
się na pomoc w ujęciu liderów Talii, dotarło do mnie, że prawdopodobnie
wpakowałem się w coś naprawdę głupiego.
Czemu to zrobiłem? Sam nie wiedziałem.
Była to bardzo spontaniczna decyzja.
Zakładałem, że chodziło o to, iż chciałem
nowych wrażeń, które pozwoliłby mi zapomnieć o złamanym przez Oliwera sercu. No
i na dodatek chciałem, poprawka, musiałem pozbyć się złych wspomnień. Nie żebym
wariował, ale ostatnio miałem coraz więcej koszmarów. Nie wysypiałem się, do
pracy przychodziłem gburowaty, gdzie mój jeszcze bardziej podenerwowany szef
Trevor na mnie wrzeszczał.
Druga połowa mojego pobytu w Australii
zaczynała się nieciekawie. Ale tak to już jest w życiu. Każdemu wzlotowi
towarzyszy upadek. Czekałem z niecierpliwością na kolejny wzlot.
Mogło to być spowodowane — dzięki Bogu,
śledztwu. Gdy już do mnie dotarło to na co się zgodziłem, zażądałem wyjaśnień.
Wendy obiecała wszystko wytłumaczyć i właśnie dlatego teraz przemierzałem pustą
część hotelu, kierując się w stronę piwnicy. Pomijając ekskluzywną siłownie i
saunę, znajdowały się tu też pokoje dla pracowników. Można tu było się
zrelaksować, odpocząć lub po prostu chwilę posiedzieć i pomyśleć.
Nie spędzałem tu wiele czasu. Raczej
wolałem siedzieć na zewnątrz i czerpać wszystko co się dało z mojego
półrocznego lata. Dzisiaj jednak miałem się tu spotkać z Wendy, Trevorem i
Landonem. Cała trójka przedostała się tu dzięki wpływom Trevora, który od kilku
dni trząsł się jak osika. Wszystkim mówił, że to z powodu dziecka, które się
miało narodzić wkrótce. Właściwie to chyba się nie spieszyło z wyjściem.
Zapukałem umówionym sygnałem w drzwi i
czekałem.
— Hasło? — usłyszałem stłumiony głos Wendy.
Westchnąłem lekko.
— Musimy przez to przechodzić?
— To nie jest hasło…
— Gupalagupagup.
Trzask zamka upewnił mnie, że się nie
pomyliłem.
— Kto to wymyślił? — spytałem zirytowany.
Wiele stresu kosztowało mnie zapamiętanie odpowiedniej kolejności tego dziwnego
zlepku sylab.
— Masz coś do mojego oryginalnego hasła? —
spytał Landon. Siedział nonszalancko na krześle postawionym na stole. Nie było
to względnie normalne, ale on musiał mieć naturalną chęć do patrzenia na
wszystkich z góry.
— Ale serio? Gupalagupagup?
— Dość — warknął Trevor. — Alan, cieszę
się, że jesteś.
— Też się cieszę — usiadłem na jednym z
krzeseł. — A więc… polujecie na Talię, tak?
— Musimy z nimi wyrównać pewne rachunki —
sprecyzował Landon. — W ogóle skąd to zaufanie do Alana? — Ciekawsko spojrzał
na Trevora. Ten mu odpowiedział zmęczonym spojrzeniem, dając mi do zrozumienia,
że już na ten temat dyskutowali.
— Alan zna Clinta i wie gdzie może się
znajdować.
— Wiem?
— Klub Heart to Heart w którym
byliśmy na twoje urodziny — przypomniała Wendy.
— To wiecie i beze mnie.
— Alanie, wiem, że ci na tym zależy.
Rozmawiałeś o tym ze mną w Perth…
— Tak, ale skąd wiecie, że nie jestem po
ich stronie?
— Właśnie! — podchwycił Landon. — On może
być po stronie Talii. Próbuje od nas wyciągnąć informacje…
— Landon, sam go sprawdzałeś…
— Sprawdzałeś? — zdziwiłem się. Siłowałem
się teraz na spojrzenia z Landonem.
— Oczywiście, że tak! Myślisz, że
pozwoliłbym brać udział w śledztwie komuś obcemu? Dokładnie cię przeszukałem,
Alanie…
— I jest jeszcze jeden dowód na to, że nie
jesteś w Talii — westchnął Trevor.
— Jaki?
— Ich okres inicjacyjny trwa równy rok. Ty
jesteś w Sydney zaledwie cztery miesiące.
Zmarszczyłem czoło.
— A skąd to wiesz? W sensie, że równy rok
i w ogóle…?
Trevor nerwowo kręcił młynki swoimi
palcami. Jego muskularne ciało było całe spocone. Po raz pierwszy widziałem go
w takim stanie.
— No co? Wykrztuś to.
— Należałem do Talii — szepnął Trevor.
Prawie spadłem z krzesła. Zarówno Wendy
jak i Landon nie wydawali się być poruszeni tą informacją. Musieli już o tym
wiedzieć, ale… Trevor należał do Talii? Poczułem się zagrożony.
— Już nie należysz? — spytałem.
— Nie — pokręcił głową. — To i tak cud, że
żyję. Miałem szczęście. Wyjątkowe szczęście…
— Wow… jestem w szoku — przyznałem z ledwo
bijącym sercem, którego każde uderzenie rozsiewało ból.
— Musisz zrozumieć, że nic mnie z nimi nie
łączy. Mam narzeczoną i dziecko w drodze! Muszę ich chronić…!
— Wiemy, Trev — przerwał mu Landon i
zgrabnie zeskoczył ze swojego tronu. — Nie musisz się o nic martwić. Wykurzymy
te szczury z nory i złapiemy jednego po drugim. Gdy mówię „złapiemy”, mam na
myśli „dostarczymy dowodów”. Niestety… nawet nie znamy ich tożsamości, poza
Clintem. No i wiemy, że dzisiaj wieczorem dojdzie do wymiany towaru na plaży.
— Skąd to wiesz?
— Nie wszystkie płotki Talii są tak wierne
liderom — mrugnął do mnie z uśmiechem. — Każda coś sypnie za odpowiednią kasę.
— Masz informatora?
— Powiedziałbym raczej, że znam kilka
osób, które niekoniecznie zgadzają się z obecną polityką Talii. Widzisz,
dawniej było o nich naprawdę głośno. Mieli wielkie ambicje! Mieć swoją sieć nie
tylko w Sydney, ale i w całej Australii. Dawna grupa przywódców chciała, aby słowo
„Talia” nie kojarzyło się jedynie z przyjemną grą „go fish”. Obecni… no cóż,
sam widzisz, że trzymają się kurczowo centrum Sydney. Oczywiście, żaden inny
gang im nie staje na drodze, ale…
— Dalej nie rozumiem czemu tym nie zajęła
się policja.
— Och, świetne pytanie! — zachwycił się
Landon i klasnął w dłonie. Wyglądał na wyjątkowo rozradowanego tym, że może
dzielić się takimi ilościami wiedzy. — Talia ma swoich ludzi w policji.
— Grupa studentów ma swoich ludzi w
policji? To niewiarygodne.
— Słusznie. Z tymże ta grupa studentów to
bardzo… elitarna grupa studentów. Mają wysoko postawionych rodziców, a tym
samym, mają wpływy i kontakty. Wcale bym się nie zdziwił gdyby jakiś kochany
ojczulek zachęcał swe pociechy do tego, aby trzęsły narkotykowym światem wśród
młodzieży. Ludzie są źli, co?
— Skoro policja jest w ich garści, gdzie
zamierzacie dostarczyć te dowody?
— Ach, Alan, to bardzo proste. Widzisz,
swego czasu Talia miała swoich ludzi nawet w gazetach. Przekupiony redaktor nie
pozwalał na drukowanie czegoś obraźliwego lub właściwie czegokolwiek o Talii. A
jednak… artykuł Anonima się pojawił.
— W takim razie mogła to zamieścić Talia.
— Och. Mogłaby. Gdyby nie to, że to ja
jestem autorem tego krótkiego artykułu. — Landon uśmiechnął się szeroko. — Tak,
tak, Alanie. Anonimem jestem ja. I wiem sporo o Talii.
— Jak tego dokonałeś?
— A wiesz — machnął ręką. — Ma się swoje
sposoby. I umiejętności. To że wyjechałem na dwa lata nie znaczy, że nie
szukałem niczego o Talii. Ba, będąc w Czechach było nawet łatwiej to wszystko
śledzić. Spojrzeć na to obiektywnie…
— Byłeś w Czechach?
— W Pradze, tak — skinął głową. — Hej,
studiowałem za granicą.
— Polska sąsiaduje z Czechami!
— Tak, wiem — spojrzał na mnie jak na
idiotę. — Nie bierz mnie za Amerykanina. Znam się na geografii. Odbiegamy od
tematu — przypomniał sobie. — Moje prywatne śledztwo dało wiele skutecznych
rezultatów. Na przykład to, że Talia ma swoich ludzi w policji i gazetach. To
jest majstersztyk! A potem uznanie samych siebie za legendę miejską? Bracie,
niesamowity pomysł!
— Ale dalej nie wiemy kim są liderzy —
zauważyła Wendy. Drgnąłem, bo byłem tak zafascynowany opowieścią Landona, że
zapomniałem o obecności reszty. — A to jest najważniejsze. Wśród tej czwórki
kryje się prawdziwy przywódca. Dwóch facetów i dwie dziewczyny…
— Myślę, że to facet, którego nazywają
„Pikiem” ma największe szanse być liderem liderów. Słyszałem rozmowę Clinta
przez telefon. Komuś się tłumaczył, a to znaczy, że jest niżej postawiony.
— Tak, a Pik może być pod Karo, a Karo pod
Kierem. Albo Kier pod Karo. Nie mamy pewności. Wiemy jedynie, że obecny Trefl,
to nie jest dawny Trefl.
— Jak to? — zamrugałem oczami.
Powędrowałem spojrzeniem w stronę Trevora. — Znałeś liderów?
— Znałem — skinął głową. — Całą czwórkę. W
końcu nazywali mnie Waletem Pik. Niestety… nigdy nie poznałem ich imion ani
innych danych. Zawsze mówili do siebie pseudonimami.
— Jak to się stało, że byłeś w Talii? —
zapytałem w końcu. — Ktoś taki jak ty? Znaczy… wyglądasz na tak zdrowego i
wysportowanego człowieka, że aż mi ciężko uwierzyć, że miałeś styczność z narkotykami.
Trevor zaśmiał się lekko.
— Dziwne, prawda? — westchnął ciężko i w
tym momencie rozebrzmiał jego telefon. Teraz to on prawie spadł z krzesła i
wrzasnął głośno, gdy spojrzał na wyświetlacz. — O mój Boże! Bertha…!
— Odbierz, złamasie! — ryknął Landon.
— H—Halo? — Trevor drżącą ręką przystawił
komórkę do ucha. Głośnikiem do ust — Halo?
— Odwrotnie! — syknęła Wendy, ale w tym
momencie nas wszystkich dobiegł krzyk bólu kobiety.
— Kochanie? — Trevor poprawił telefon. —
Jasne! Jasne! J—Już jadę!
Rozłączył się i rozejrzał po wszystkich.
— Bertha zaczęła rodzić!
— Och, świetnie, ty złotousty kowboju —
pogratulował mu Landon. — Leć do niej! My się tutaj wszystkim zajmiemy.
— Ale…
— Nawet Talia nie jest ważniejsza od narodzin
własnej córki — warknął jego przyjaciel. — Leć!
— Idź już! Zadzwonię do Aarona, aby się
nią zajął. Bertha jest w mieszkaniu?
— Tak.
— Idź!
Skinąłem głową w jego stronę, dając mu
swoje przyzwolenie. Było to trochę egoistyczne, ale wolałem, aby został i
opowiedział mi swoją historię. Trevor jednak podziękował nam głośno i niczym
strzała wyleciał na korytarz i tyle go widzieliśmy. Wendy zadzwoniła do Aarona
i rozmawiała z nim dyskretnie i szybko w kącie pokoju. Landon obserwował ją
chwilę ze smutkiem, ale potem klasnął w dłonie.
— Wracając do planu — nie wyglądał na
specjalnie poruszonego tym co się właśnie stało. — Talia będzie dokonywać
wymiany towaru, kasy i w ogóle wszystkiego co się da. Najważniejsze jest to, że
to czym się wymieniają może ich wrzucić w bagno.
— Świetnie — wzruszyłem ramionami. — To
co? Aparaty i do boju?
— Też. Wypadałoby mieć jednak też coś na
taśmie. Nagranie. Podsłuch — westchnął Landon. — Nie wiem czy plaża jest dobrym
miejscem na takie coś. Szum wody i wiatr mogą wszystko zagłuszać. Najważniejsze
jest to, aby poznać dzisiaj tożsamość liderów. Clint na pewno będzie w ich
towarzystwie. Ktoś kto się kręci koło Clinta to także lider. Proste.
— Koło niego kręcą się przeważnie
napakowani strażnicy.
— Rozglądaj się za tym co ustaliliśmy.
Dwie dziewczyny, dwóch facetów.
— No tak. Facet o wyglądzie goryla nie
pasuje na dziewczynę…
— Musisz mieć dzisiaj oko na plażę, Alan —
oznajmiła Wendy. — My również tam będziemy, ale w innych miejscach. Obserwuj ją
dokładnie, jasne? Coś podejrzanego i dajesz nam znać.
— To mój numer komórkowy. — Landon podał
mi kartkę z czytelnie napisanym ciągiem cyfr. — Zapisz sobie.
— Nie mam komórki.
— Nie masz komórki?
— Znaczy, mam, ale korzystam z niej w
celach internetowych.
Landon westchnął ciężko i sięgnął do
kieszeni swojej torby.
— Masz. To mój drugi telefon. Nie zgub go.
Ja jestem zapisany jako „L” a Wendy jako „W”, a Trevor jako…
— „T”?
— Nie. Gupalagupagup. Na pewno znajdziesz —
klasnął w dłonie. — Czas zacząć szpiegowanie! Wracaj na basen, Alan!
— Będziemy blisko. Pamiętaj żeby nie
zwracać na siebie uwagi. Zachowuj się normalnie. Poza tym jesteś ratownikiem,
możesz się dużo rozglądać.
Sam nie wiedziałem czemu się w to pakuję,
ale chwilę później wracałem już na basen. Oczywiście moi znajomi z pracy byli niezadowoleni
z mojej długiej nieobecności. Nie komentowali tego jednak, bo na basenie
panowało małe zamieszanie.
— Co do…? — zdziwiłem się, gdy ktoś
przeniósł przede mną wielką wieżę z nagłośnieniem. — Co…?
— Alan! — Ktoś mnie zawołał. Jej słodki
głos poznałbym wszędzie. Ku mnie biegła Heather. A właściwie to podążała w
podskokach. Zatrzymała się przede mną z uśmiechem. — Alan!
— Heather! — przytuliłem ją mocno do mojej
nagiej piersi. — Co tu się dzieje?
— Jak to co? Przygotowuję imprezę
urodzinową!
— Czyją?
— Swoją, głuptasie! Dzisiaj mam urodziny!
Zamrugałem oczami z niedowierzaniem.
— Heather! Zapomniałem, przepraszam! —
rozejrzałem się rozpaczliwie za jakimś prezentem. — O Boże, ale mi głupio…
— Niepotrzebnie, Alan! Skąd miałeś
wiedzieć? Ale wiem jak możesz się zrewanżować.
— Jak? Mów. Zrobię co zechcesz.
— Zostań na mojej imprezie jako gość
honorowy — złapała mnie za ręce i ścisnęła dłonie. — Moje koleżanki oszaleją z
zazdrości, gdy zobaczą mnie z takim przystojniakiem u boku…
— Uch… hm — uśmiechnąłem się do niej. —
Dziękuję, Heather. Jasne, nie ma sprawy. Tyle, że…
— Tyle, że co? Od razu uprzedzam, że nie
przyjmuję wymówek! — puknęła mnie palcem w nos. Boże, zachowywaliśmy się jak
para. Ona nie sądziła, że jesteśmy parą, prawda?
— Heather, muszę cię o coś spytać —
przełknąłem ślinę. Jej oczy zabłyszczały. — Czy wiesz kim jest Clint?
Błysk zniknął tak szybko jak się pojawił.
Zdałem sobie sprawę jak to zabrzmiało.
— Clint? — powtórzyła niepewnie.
— Ten sam z którym byłaś na imprezie w
klubie „Heart to Heart”. Blondyn. Heather, to bardzo niebezpieczny
człowiek!
— Clint? — parsknęła śmiechem. — Clint
niebezpieczny? Co ty mówisz, Alan? Znam go już jakiś czas i nie sądzę, aby…
— On może być jednym z Talii.
Heather zamilkła i przekrzywiła głowę.
— Talii?
— Nie wiesz co to Talia?
— Coś mi się obiło o uszy — przyznała i
zamyśliła się. — Chodzi o tę niby-organizajcę?
— Ona nie jest „niby” — szepnąłem. — Ona
naprawdę istnieje. Czy Clint tu będzie?
— Powinien być. Zapraszałam go. Ale, Alan…
zaręczam, że on nie jest żadnym liderem Talii. Gdyby był na pewno bym o tym
wiedziała.
— Chcę po prostu, abyś na niego uważała.
Wywróciła oczami.
— Na mojej imprezie urodzinowej nie będzie
żadnych przestępstw i złych niby—organziacji, jasne?
— Jasne. Dzięki, Heather.
Dziewczyna pocałowała mnie w policzek.
— A teraz pozwól, że powitam catering. — I
z uśmieszkiem elfa odbiegła ode mnie ku mężczyznom ubranym na biało. Impreza…
dobrze się składało. Mogłem spędzić tu więcej czasu nie będąc skazanym na
zdemaskowanie.
Wróciłem do pracy, która była utrudniana
przez przygotowywanie imprezy, ale nie było tak źle. Teraz gdy wróciła Heather,
miałem z kim porozmawiać. Opowiedziała mi, że na kilka dni wybyła do Canberry,
aby wybrać dla siebie odpowiednią kreację na wieczór, dlatego nie było jej na
basenie. Poza tym, gdy krążyła tu ze mną, mogłem mieć na nią oko i jej
pilnować. Chyba nieświadomie stałem się jej ochroniarzem.
Landona i Wendy nigdzie nie wiedziałem.
Trevor też nie dawał znaków życia, ale nie dziwiłem się. Niektóre porody trwały
kilka godzin jeżeli nie dłużej. Szczerze współczułem kobietom.
Wieczór nadszedł, a ja w międzyczasie
poinformowałem Landona o imprezie. Powiedział, że to świetna okazja i warto
wmieszać się w tłum. Uznał to za bardzo podejrzane. Zasugerował, że Talia może
wykorzystywać Heather do tworzenia imprez podczas których dochodzi do wymiany
narkotyków.
Niestety jego plan spalił na panewce, gdy
się okazało, że istnieje lista gości.
— Właściwie gdzie ty jesteś? — warknąłem
do słuchawki.
— W jednym z hotelowych pokojów. Trevor
załatwił mi nocleg.
Spojrzałem w stronę okien.
— Nie patrz tu, głupku!
— Jasne, przepraszam. Dam znać jak coś
znajdę — poinformowałem i rozłączyłem się, by nagrodzić Heather spojrzeniem
pełnym zachwytu.
Szła ku mnie w zielonej sukni, w której
prezentowała się świetnie. Wyglądała jak kandydatka na miss świata lub
przynajmniej regionalnych rozgrywek.
— Wyglądasz świetnie — pochwaliłem ją.
— Dziękuję, Alanie.
Zgodnie z prośbą, towarzyszyłem jej przez
dłuższą część wieczoru. Dzięki temu mijałem dziesiątki ludzi, ale żadna nie
wyglądała na podejrzaną. Chyba to ja byłem najbardziej podejrzany, bo co chwila
się rozglądałem. Postanowiłem trochę spuścić z tonu.
— Clint! — Heather machnęła ręką, a ja
osłupiałem. Ku nam kroczył blondyn z zalizanymi do tyłu włosami. Nonszalancko
rozpięta koszula podkreślała jego drapieżny charakter. Zmierzył mnie wzrokiem,
pokręcił głową i przywitał się z jubilatką.
— Heather, wyglądasz zjawiskowo —
zapewnił. — Twój przyjaciel też.
— Dzięki — rzuciłem.
— Ach, Clint! Tak się cieszę, że jesteś!
— Tak, mała zmiana planów — uśmiechnął się
szeroko. — Widziałaś może Dianę?
— Och, zawsze ją widzę — zaśmiała się
Heather. — Jej kapelusze widać z kosmosu. Hej! Diano!
Po drugiej stronie basenu stała dziewczyna
przebrana za damę z lat trzydziestych. W długich palcach, zakrytych rękawicami
trzymała papierosa. Jej szal składał się w dużej mierze z piór, a głowę zdobił
okrągły, czerwony kapelusz. Spojrzała leniwie w naszą stronę i odmachała.
— Ona do nas nie podejdzie. Dama —
prychnął Clint.
— No tak. Lepiej podejść do niej. Chodź,
Alan! To moja bardzo dobra przyjaciółka!
Miałem bardzo złe przeczucia, które
niestety sprawdzały się z każdym krokiem. Na nagim i opalonym ramieniu Diany
dostrzegłem wytatuowanego asa karo. Clint z rozbawieniem obserwował moją
reakcję, gdy musiałem pocałować wystawioną dłoń Diany. Wyglądała jakby była już
na ostrym odlocie, bo jej oczy latały to w jedną to w drugą, a głowa
przechylała tak jakby zaraz miała stracić równowagę.
— Ach, przyjaciele Diany — westchnęła
namiętnie. — Jest zachwycona.
I mówiła o sobie w trzeciej osobie.
Niedobrze. Druga poznana przeze mnie liderka Talii była przerażająca. Jej
ciemne oczy były puste i bez uczuć.
— Diano, to mój bardzo dobry przyjaciel —
Alan — przedstawiła mnie Heather. — Alanie, to Diana, córka dyrektora szpitala.
— Przyjaciele Heather są przyjaciółmi
Diany — zapewniła tonem osoby umierającej. Zauważyłem, że była bardzo
wychudzona.
Heather, z kim ty się zadajesz?
— Więc… Diano — pokiwałem głową. — Lubisz
kapelusze?
— Uwielbia — zachwyciła się i zaciągnęła
się papierosem, który rozjaśnił się na chwilę na pomarańczowo. — A Alan je
lubi?
— Niekoniecznie — wyznałem nerwowo. —
Lubię jak mi włosy stoją.
— Jeżeli pójdziesz ze mną do łazienki to
stanie ci coś innego — zapewnił Clint.
— Clint! — fuknęła na niego Heather.
Świetnie. Lider Talii chce mi obciągnąć.
Byłaby to całkiem podniecająca wizja, gdyby nie to, że kilka dni temu mi
groził.
— Nic się nie stało, Heather. Właściwie to
muszę iść do łazienki.
Clint uniósł brew.
— Przepraszam,
Heather. Zaraz wrócę — obiecałem. Odwróciłem się od nich i ruszyłem ku łazienkom
najspokojniejszym krokiem na jaki mnie było stać. Jednak w łazience wysłałem do
Wendy i Landona smsa o treści „kapelusz”. Miałem nadzieję, że zrozumieją, bo
chwilę później pojawił się przy mnie Clint.
— Na pewien sposób bardzo mnie irytujesz,
ale też bardzo pociągasz — stwierdził. Drgnąłem, gdy zobaczyłem jego odbicie w
lustrze.
— Nie rozumiem…
— Nie musisz — zapewnił chytrze i zbliżył
się do mnie. — Kręcisz się cały czas koło Heather. Podoba ci się?
— J—Jest atrakcyjna…
— Cokolwiek ona robi tobie ja mogę to
zrobić sto razy lepiej.
Uniosłem brwi. Czyżby jego wcześniejsze
zachowanie było wynikiem zazdrości?
— Erm… Clint ja nic z Heather nie…
— Zapewniam, że po tym już nie będziesz
chciał od niej nic więcej.
Magicznym sposobem jego ręka wylądowała na
moim kroczu, gdy staliśmy pod jedną z kabin łazienki.
— O kurwa — westchnął po polsku. Clint nie
załapał, ale uśmiechnął się szeroko.
— Polaka jeszcze nie miałem.
— Clint to jedno wielkie nieporozumieeeeeee…
wow! — jęknąłem, gdy zaczął masować.
Dobra, nigdy jeszcze nie byłem tak
podniecony. Niebezpieczeństwo mieszało się z wyraźnym napięciem seksualnym i
zacząłem rozważać swoje opcje. Jeżeli ucieknę, Clint się wścieknie i mogę mieć
naprawdę kłopoty. Jeżeli się zgodzę, to… wróg mi obciągnie. To było bardzo
ciekawe, ale…
— Clint — złapałem jego rękę i odsunąłem
ją. Wyraźnie mu się to nie spodobało. — Zwariowałeś? Tutaj?
— Wolisz na basenie? — warknął.
— Nie. Mam tu pokój — uśmiechnąłem się
szeroko. — Zawsze to milej, nie?
— Wiedziałem, że jesteś pedałem. Wyglądasz
zbyt dobrze jak na hetero.
— Kurczę, dzięki Clint — wywróciłem
oczami. — Masz mnie.
— To dlatego się tak bałeś mojego
towarzystwa? Bo ktoś mógłby się dowiedzieć?
— Tak.
I mi groziłeś, dodałem w myślach.
— Idziemy?
Clint skinął głową. Chyba była już na
lekkiej fazie.
— Tylko najpierw pozwól mi się wysikać —
uśmiechnąłem się, a on skinął głową.
— Czekam pod drzwiami.
Gdy tylko się zamknęły, myślałem, że serce
ucieknie z mojej klatki piersiowej. Przełknąłem ślinę i sięgnąłem po komórkę.
Schowałem się w kabinie i zadzwoniłem do Landona.
— Czego chcesz? Ta w kapeluszu jest
liderką?
— Tak. Posłuchaj, Landon. — I
wtajemniczyłem go w mój plan.
— Zwariowałeś!?
— To jest szansa na dowiedzenie się o wszystkim.
— … Jesteś gejem?
— Kurwa, mogę być i pingwinem jeżeli go to
jara — warknąłem. — Clint chce się ruchać i jest po dragach. Drugiej takiej
szansy nie dostaniesz.
Milczał chwilę.
— Dobra, dawaj go tu. Pokój czterysta
dwanaście na czwartym piętrze. Drzwi będą otwarte.
— I co mu powiem?
— Nie wiem! Że to tylko twój fuckroom!
Pracujesz w hotelu, masz znajomą, która otwiera ci pokoje, bo taka jest
kochana. Czy ja mam wszystko wymyślać!? Po prostu go tam przyprowadź. Powitam
go pałką, ale nie taką jaką by chciał.
— Jasne.
Rozłączyłem się i przełknąłem ślinę. Teraz
wystarczyło udawać, że chcę się przespać z Clintem. Nie będzie to trudne. Wiele
razy to robiłem.
Opuściłem łazienkę pod którą dalej stał
Clint. Wyglądał na zdenerwowanego faktem, iż musiał na mnie czekać.
— Gotowy. A ty?
— Od urodzenia — zapewnił skromnie.
— Chyba musisz mieć niezłą chcicę.
— Powiedzmy.
Ruszyliśmy korytarzem i oddalaliśmy się od
dźwięków imprezy. Starałem się zachowywać pewnie, ale wiedziałem, że Clint może
mieć przy sobie jakąś broń. Aby go zapewnić o szczerości moich intencji
zacząłem się z nim całować jeszcze w windzie. Na szczęście była pusta.
— Odkąd tylko z tobą zagrałem w karty —
szepnąłem. — Cały czas chciałem to zrobić…
Clint wyglądał na usatysfakcjonowanego
tym, że roztacza wokół siebie taki czar. Opuściliśmy windę i skierowaliśmy się
w stronę pokoju. Na szczęście się nie pogubiłem. Serce biło mi mocno od całych
tych emocji.
— Masz gumki? — spytał.
— Hę? Tak, jasne. W pokoju.
Drzwi do pokoju 412 faktycznie były
otwarte tak jak obiecał Landon. Zaprosiłem Clinta do środka, a potem rozległ
się głuchy dźwięk drewna uderzającego o kości i Clint padł na podłogę. Zza
drzwi wyszedł Landon.
— Nie miałem pałki — wskazał na oderwaną
drewnianą nogę od stołu. — Improwizuję.
— Trevor nas za to zabije.
Wciągnęliśmy Clinta do środka i
zamknęliśmy za sobą drzwi. Przywiązaliśmy go do krzesła, założyliśmy knebel i
opaskę na oczy. Nie mogłem uwierzyć, że biorę w czymś takim udział. Moja
fantazja seksualna kusiła mnie do tego, aby kiedyś w przyszłości kneblować
partnera, aby był zależny jedynie ode mnie, ale w życiu nie sądziłem, że będę
więził lidera złej organizacji w hotelowym pokoju, którego byłem pracownikiem.
Jeżeli ktoś się o tym dowie, stracę wizę, to na pewno.
— I co teraz? — sapnąłem.
— Cóż. Teraz niech się łajdak obudzi. —
Landon wziął butelkę wody i wylał zawartość na Clina. — Wstawaj, wstawaj, bo
ktoś cię wyrucha!
Clint ocknął się i wydał z siebie dziwny
odgłos. Zaczął się szarpać, ale nie mógł się poruszyć.
— Chyba trzeba go rozwiązać, aby z nim
porozmawiać — zauważyłem.
— Mądrala — prychnął Landon i wyjął
materiał z ust Clinta.
— Ciebie też kręci BDSM? — zachwycił się Clint.
— Dobrze! Dobrze! Jestem niewolnikiem i…
— Zamknij się, błaźnie — przerwał mu
Landon. Clint zamilkł na chwilę.
— Trójkąty też lubię!
— Koleś jest naćpany — pokiwałem głową.
— Koleś jest naćpany — pokiwałem głową.
— Alan! Alaaaan! Wyruchaj mnie!
Landon spojrzał na mnie z politowaniem.
— Twoja dziewczyna ci na to pozwala?
— Dziewczyna?
— No… ta cała Heather? Łazisz za nią cały
wieczór.
— Łeb mnie napierdala! — zawył Clint.
— Dobra — westchnął Landon i podwinął
rękawy. Postawił nogę na krześle Clinta i przysunął się do niego. — Zamknij się
i słuchaj. Nazywasz się Clint Trevini jesteś jednym z czterech liderów Talii
wraz z tą w kapeluszu?
— Dianą — wtrąciłem.
— Dianą. Co tu robicie? Co robicie na
imprezie urodzinowej młodej dziewczyny, co? — warknął.
— Skąd to wiecie…?
— No, teraz mamy pewność. — Landon wydał
się zadowolony, a Clint zaczął rzucać przekleństwami w naszą stronę. Landon
miał tego dość i ponownie zatkał mu usta. — Pójdziemy po dobroci, co ty na to?
Ty nam powiesz kim są pozostali liderzy i gdzie ich znaleźć, a my damy przeciwko
tobie tylko połowę dowodów. Kiwnij głową jeżeli zrozumiałeś.
Clint milczał i się nie poruszył.
W tym momencie rozległo się pukanie do
drzwi i wszyscy podskoczyliśmy.
— Spokojnie, to tylko ona — uspokoił
Landon, mrugając do mnie dyskretnie i otworzył dziewczynie drzwi.
— O mój Boże… — szepnęła na powitanie, gdy
zobaczyła związanego Clinta. — O mój
Boże, co wyście zrobili?
— No co?
— On ma swoich ochroniarzy! Jeżeli zauważą
jego brak…
— Na pewno poinformował, że idzie na małe
ten teges z naszym przyjacielem. — Landon poklepał mnie po ramieniu. — Z niego
jest ogier, zatrzyma go tu na kilka godzin…
— Możemy przestać o tym mówić?
— Dobra, blondasie. — Landon znów zwrócił
się do Clinta. — Jeszcze raz. Co robicie na imprezie? Gdzie towar?
Clint roześmiał się wesoło.
— Z czego się śmiejesz?
Landon ponownie usunął knebel.
— Domyślam się kim jesteś — szepnął Clint.
— Nie widzę cię, ale Pik dużo mi o tobie mówił. Landon, czyż nie? Szukałem cię
na monitoringu miasta, ale nie łatwo cię znaleźć. Kto by pomyślał, że cały czas
byłeś pod naszym nosem…? W tym hotelu, tu? Szukacie na nas dowodów? Nie
znajdziecie…
— Nie pieprz. Dzisiaj dokonacie tu wymiany
narkotyków, tak czy nie?
— O niczym nie wiem — wzruszył ramionami. —
Za to wiem, że powinieneś zaraz dostać niepokojący telefon.
Zamiast tego zadzwoniło coś z jego
kieszeni. Uśmiechnął się szeroko.
— To pewnie znana wam moja przyjaciółka
Diana — odchylił głowę do tyłu. — Pewnie zaczęła się martwić. Diana jest
bardzo, ale to bardzo towarzyska…
— Spadajmy zanim wrócą jego goryle. Masz
co chciałeś. Nagrałeś go — ponagliła nerwowo Wendy.
— Spokojnie — zaśmiał się Clint. — Nie mam
dzisiaj ze sobą swojej ochrony. Byli potrzebni Pikowi do… powalenia naprawdę
sporego byka.
Landon wyglądał na zszokowanego.
— O czym ty bredzisz? Gadaj!
— Nie domyślasz się…?
— Nie — szepnął z przerażeniem. — Nie!
Trevor!
Zmroziło mnie od stóp do głów. Landon już
chciał coś powiedzieć, gdy zadzwonił telefon. Tym razem ten należący do
Landona. Drżącymi rękami odebrał połączenie. Wendy od razu wskazała, aby
włączył głośno mówiący.
— H-Halo? — odebrał Landon.
— Stęskniłem się za dźwiękiem twojego
głosu — oznajmił nieznany mi dotąd ton człowieka. Z aparatu wylatywały spokojne
słowa mężczyzny, lekko zmodyfikowane przez urządzenie i zakłócenia. Clint
uśmiechnął się szeroko.
— Kim jesteś?
— Nazywają mnie Pik — oświadczył. — A ty
musisz być Landon, prawda?
— Jest ich tu trójka! Trójka! — ryknął
Clint, a ja od razu rzuciłem się, aby go zakneblować.
— Słyszałeś? — warknął Landon. — Mamy
twojego człowieka.
— Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć,
że życie moich asów nie jest tak cenne jak moje własne. Nie będę się z tobą
targował, Landonie.
— Czego chcesz!?
— Ciebie.
Uniosłem wysoko brwi.
— Landonie, tak bardzo nie chciałem, aby
do tego doszło, ale twój artykuł zmusił mnie do działania. Rozumiesz chyba
powagę sytuacji, prawda? Jest tu ze mną twój przyjaciel, Trevor…
— Zostaw go w spokoju!
— Ależ zostawię — zapewnił ten mroczny
głos. — Jeżeli tylko pojawisz się pod wskazany adres w przeciągu… no. —
Wyglądało na to, że spojrzał na zegarek. — Dam ci czas do północy.
— Dwie godziny!?
— Zgadza się. Prześlę adres za chwilę. Bez
policji, bez żadnych sztuczek. Wszystkie trzy osoby, które są z tobą. Weź
Clinta, aby poświadczył ich tożsamość. Jeżeli nie, obawiam się, że twój
przyjaciel umrze.
— Mamy Clinta! Musisz…!
— Nic nie muszę, Landonie. Nie będę się
targował przez telefon.
— Udowodnij, że masz Trevora!
Pik westchnął z niezadowoleniem.
— Grasz na zwłokę, a to ci nie pomoże.
Jednak masz rację, zasługujesz na dowód. Mamy tutaj nie tylko jego, ale i
dziwnego chłopaka, który nic nie mówi. Zdaje się, że to niejaki Aaron…
Wendy przystawiła dłonie do ust i
próbowała zdusić okrzyk.
— Ty draniu! — ryknął Landon.
— Landon! — usłyszeliśmy w słuchawce głos
Trevora. — Land…! — Następnie odgłosy szarpania i jęki.
— Dwie godziny — przypomniał Pik.
Rozłączył się w trakcie tego co mówił
Landon. Potem wrzasnął i zaczął przeklinać całą Talię.
— I co teraz? — spytałem pełen paniki. —
Co teraz?
Clint drżał ze śmiechu. Landon kopnął go w
piszczel i wziął głęboki wdech.
— Okej. Okej. Spokojnie.
— Spokojnie!? — pisnęła Wendy. — Mają
mojego brata!
— Nic mu się nie stanie. Nic mu się nie
stanie. Chcą mnie, nie jego.
— Tak, bo akurat sam w to wierzysz! —
jęknęła zapłakana.
— Clint. — Landon wyjął z jego ust kawałek
szmaty i potrząsnął nim. — Idziesz z nami, jasne?
— Czemu miałbym nie iść? — uśmiechnął się
wesoło. — Idziecie do Pika. Nic mi nie możecie zrobić. A jeżeli się nie
pośpieszycie… cóż — wzruszył ramionami, niby to od niechcenia. — Dzisiejszej
nocy córeczka straci swojego tatusia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz