sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 14 - Córki


ROZDZIAŁ 14
Córki


Druga strona hotelu różniła się od tej znanej na co dzień. Ta część dostępna dla gości była zazwyczaj zatłoczona, głośna i można było ją porównać do małego państwa. Małej społeczności, która wiodła własne życie, politykę wewnętrzną jak i zagraniczną. Goście wymieniali się w pospiechu by zdążyć na samolot lub by zawitać w swoim nowym apartamencie. Tak jak państwo, hotel również miało swoje struktury. Przede wszystkim — władza. Ta była ukryta i nie często zdarzało się ją spotkać. Jak w prawdziwym życiu — politycy powinni być blisko ludzi, a jednak nie zawsze ich widać. Tak się właśnie sprawy miały z całym zarządem hotelu.
Społeczność była mieszaniną kultur, która domagała się swoich praw w postaci otwartego barku w pokoju, świeżej pościeli lub nowego mydła. Dramaturgia ich życia niemal zahaczyła o utopię.
Oczywiście jak każde społeczeństwo, również i obywatele hotelu byli podzieleni. Na ciężko pracujących i tych pławiących się w dobrobycie. Na tych którzy żyją by wstać o dwunastej, dokonać serii masażów, upiększyć swe ciało i świętować do białego rana, a także na tych, którzy to wszystko musieli zapewnić. Przecież to nie goście sprzątają w pokojach, nie oni masują swoje ciała, nie oni stoją na straży ich życia na basenach. Nie oni stoją za barem i zazdrośnie obserwują bawiących się ludzi.
Ludzka beztroskość zaczęła mnie z czasem bardzo denerwować. Zwłaszcza, że poznałem dokładnie drugą stronę hotelu. Ciężka praca, aby zadowolić gusta tysięcy klientów, a i tak nie dogodzi się wszystkim. Bo materac w luksusowym łóżku jest za miękki. A woda w basenie zbyt chlorowana. Na dodatek, okropieństwo, lody nie były podane w odpowiedniej kolejności: truskawka, czekolada, wanilia.
Obserwując to wszystko doszedłem do wniosku, że moje obecne życie jest pełne stresu i prawdziwych wyzwań. Zgadzając się na pomoc w ujęciu liderów Talii, dotarło do mnie, że prawdopodobnie wpakowałem się w coś naprawdę głupiego.
Czemu to zrobiłem? Sam nie wiedziałem. Była to bardzo spontaniczna decyzja.
Zakładałem, że chodziło o to, iż chciałem nowych wrażeń, które pozwoliłby mi zapomnieć o złamanym przez Oliwera sercu. No i na dodatek chciałem, poprawka, musiałem pozbyć się złych wspomnień. Nie żebym wariował, ale ostatnio miałem coraz więcej koszmarów. Nie wysypiałem się, do pracy przychodziłem gburowaty, gdzie mój jeszcze bardziej podenerwowany szef Trevor na mnie wrzeszczał.
Druga połowa mojego pobytu w Australii zaczynała się nieciekawie. Ale tak to już jest w życiu. Każdemu wzlotowi towarzyszy upadek. Czekałem z niecierpliwością na kolejny wzlot.
Mogło to być spowodowane — dzięki Bogu, śledztwu. Gdy już do mnie dotarło to na co się zgodziłem, zażądałem wyjaśnień. Wendy obiecała wszystko wytłumaczyć i właśnie dlatego teraz przemierzałem pustą część hotelu, kierując się w stronę piwnicy. Pomijając ekskluzywną siłownie i saunę, znajdowały się tu też pokoje dla pracowników. Można tu było się zrelaksować, odpocząć lub po prostu chwilę posiedzieć i pomyśleć.
Nie spędzałem tu wiele czasu. Raczej wolałem siedzieć na zewnątrz i czerpać wszystko co się dało z mojego półrocznego lata. Dzisiaj jednak miałem się tu spotkać z Wendy, Trevorem i Landonem. Cała trójka przedostała się tu dzięki wpływom Trevora, który od kilku dni trząsł się jak osika. Wszystkim mówił, że to z powodu dziecka, które się miało narodzić wkrótce. Właściwie to chyba się nie spieszyło z wyjściem.
Zapukałem umówionym sygnałem w drzwi i czekałem.
— Hasło? — usłyszałem stłumiony głos Wendy.
Westchnąłem lekko.
— Musimy przez to przechodzić?
— To nie jest hasło…
— Gupalagupagup.
Trzask zamka upewnił mnie, że się nie pomyliłem.
— Kto to wymyślił? — spytałem zirytowany. Wiele stresu kosztowało mnie zapamiętanie odpowiedniej kolejności tego dziwnego zlepku sylab.
— Masz coś do mojego oryginalnego hasła? — spytał Landon. Siedział nonszalancko na krześle postawionym na stole. Nie było to względnie normalne, ale on musiał mieć naturalną chęć do patrzenia na wszystkich z góry.
— Ale serio? Gupalagupagup?
— Dość — warknął Trevor. — Alan, cieszę się, że jesteś.
— Też się cieszę — usiadłem na jednym z krzeseł. — A więc… polujecie na Talię, tak?
— Musimy z nimi wyrównać pewne rachunki — sprecyzował Landon. — W ogóle skąd to zaufanie do Alana? — Ciekawsko spojrzał na Trevora. Ten mu odpowiedział zmęczonym spojrzeniem, dając mi do zrozumienia, że już na ten temat dyskutowali.
— Alan zna Clinta i wie gdzie może się znajdować.
— Wiem?
— Klub Heart to Heart w którym byliśmy na twoje urodziny — przypomniała Wendy.
— To wiecie i beze mnie.
— Alanie, wiem, że ci na tym zależy. Rozmawiałeś o tym ze mną w Perth…
— Tak, ale skąd wiecie, że nie jestem po ich stronie?
— Właśnie! — podchwycił Landon. — On może być po stronie Talii. Próbuje od nas wyciągnąć informacje…
— Landon, sam go sprawdzałeś…
— Sprawdzałeś? — zdziwiłem się. Siłowałem się teraz na spojrzenia z Landonem.
— Oczywiście, że tak! Myślisz, że pozwoliłbym brać udział w śledztwie komuś obcemu? Dokładnie cię przeszukałem, Alanie…
— I jest jeszcze jeden dowód na to, że nie jesteś w Talii — westchnął Trevor.
— Jaki?
— Ich okres inicjacyjny trwa równy rok. Ty jesteś w Sydney zaledwie cztery miesiące.
Zmarszczyłem czoło.
— A skąd to wiesz? W sensie, że równy rok i w ogóle…?
Trevor nerwowo kręcił młynki swoimi palcami. Jego muskularne ciało było całe spocone. Po raz pierwszy widziałem go w takim stanie.
— No co? Wykrztuś to.
— Należałem do Talii — szepnął Trevor.
Prawie spadłem z krzesła. Zarówno Wendy jak i Landon nie wydawali się być poruszeni tą informacją. Musieli już o tym wiedzieć, ale… Trevor należał do Talii? Poczułem się zagrożony.
— Już nie należysz? — spytałem.
— Nie — pokręcił głową. — To i tak cud, że żyję. Miałem szczęście. Wyjątkowe szczęście…
— Wow… jestem w szoku — przyznałem z ledwo bijącym sercem, którego każde uderzenie rozsiewało ból.
— Musisz zrozumieć, że nic mnie z nimi nie łączy. Mam narzeczoną i dziecko w drodze! Muszę ich chronić…!
— Wiemy, Trev — przerwał mu Landon i zgrabnie zeskoczył ze swojego tronu. — Nie musisz się o nic martwić. Wykurzymy te szczury z nory i złapiemy jednego po drugim. Gdy mówię „złapiemy”, mam na myśli „dostarczymy dowodów”. Niestety… nawet nie znamy ich tożsamości, poza Clintem. No i wiemy, że dzisiaj wieczorem dojdzie do wymiany towaru na plaży.
— Skąd to wiesz?
— Nie wszystkie płotki Talii są tak wierne liderom — mrugnął do mnie z uśmiechem. — Każda coś sypnie za odpowiednią kasę.
— Masz informatora?
— Powiedziałbym raczej, że znam kilka osób, które niekoniecznie zgadzają się z obecną polityką Talii. Widzisz, dawniej było o nich naprawdę głośno. Mieli wielkie ambicje! Mieć swoją sieć nie tylko w Sydney, ale i w całej Australii. Dawna grupa przywódców chciała, aby słowo „Talia” nie kojarzyło się jedynie z przyjemną grą „go fish”. Obecni… no cóż, sam widzisz, że trzymają się kurczowo centrum Sydney. Oczywiście, żaden inny gang im nie staje na drodze, ale…
— Dalej nie rozumiem czemu tym nie zajęła się policja.
— Och, świetne pytanie! — zachwycił się Landon i klasnął w dłonie. Wyglądał na wyjątkowo rozradowanego tym, że może dzielić się takimi ilościami wiedzy. — Talia ma swoich ludzi w policji.
— Grupa studentów ma swoich ludzi w policji? To niewiarygodne.
— Słusznie. Z tymże ta grupa studentów to bardzo… elitarna grupa studentów. Mają wysoko postawionych rodziców, a tym samym, mają wpływy i kontakty. Wcale bym się nie zdziwił gdyby jakiś kochany ojczulek zachęcał swe pociechy do tego, aby trzęsły narkotykowym światem wśród młodzieży. Ludzie są źli, co?
— Skoro policja jest w ich garści, gdzie zamierzacie dostarczyć te dowody?
— Ach, Alan, to bardzo proste. Widzisz, swego czasu Talia miała swoich ludzi nawet w gazetach. Przekupiony redaktor nie pozwalał na drukowanie czegoś obraźliwego lub właściwie czegokolwiek o Talii. A jednak… artykuł Anonima się pojawił.
— W takim razie mogła to zamieścić Talia.
— Och. Mogłaby. Gdyby nie to, że to ja jestem autorem tego krótkiego artykułu. — Landon uśmiechnął się szeroko. — Tak, tak, Alanie. Anonimem jestem ja. I wiem sporo o Talii.
— Jak tego dokonałeś?
— A wiesz — machnął ręką. — Ma się swoje sposoby. I umiejętności. To że wyjechałem na dwa lata nie znaczy, że nie szukałem niczego o Talii. Ba, będąc w Czechach było nawet łatwiej to wszystko śledzić. Spojrzeć na to obiektywnie…
— Byłeś w Czechach?
— W Pradze, tak — skinął głową. — Hej, studiowałem za granicą.
— Polska sąsiaduje z Czechami!
— Tak, wiem — spojrzał na mnie jak na idiotę. — Nie bierz mnie za Amerykanina. Znam się na geografii. Odbiegamy od tematu — przypomniał sobie. — Moje prywatne śledztwo dało wiele skutecznych rezultatów. Na przykład to, że Talia ma swoich ludzi w policji i gazetach. To jest majstersztyk! A potem uznanie samych siebie za legendę miejską? Bracie, niesamowity pomysł!
— Ale dalej nie wiemy kim są liderzy — zauważyła Wendy. Drgnąłem, bo byłem tak zafascynowany opowieścią Landona, że zapomniałem o obecności reszty. — A to jest najważniejsze. Wśród tej czwórki kryje się prawdziwy przywódca. Dwóch facetów i dwie dziewczyny…
— Myślę, że to facet, którego nazywają „Pikiem” ma największe szanse być liderem liderów. Słyszałem rozmowę Clinta przez telefon. Komuś się tłumaczył, a to znaczy, że jest niżej postawiony.
— Tak, a Pik może być pod Karo, a Karo pod Kierem. Albo Kier pod Karo. Nie mamy pewności. Wiemy jedynie, że obecny Trefl, to nie jest dawny Trefl.
— Jak to? — zamrugałem oczami. Powędrowałem spojrzeniem w stronę Trevora. — Znałeś liderów?
— Znałem — skinął głową. — Całą czwórkę. W końcu nazywali mnie Waletem Pik. Niestety… nigdy nie poznałem ich imion ani innych danych. Zawsze mówili do siebie pseudonimami.
— Jak to się stało, że byłeś w Talii? — zapytałem w końcu. — Ktoś taki jak ty? Znaczy… wyglądasz na tak zdrowego i wysportowanego człowieka, że aż mi ciężko uwierzyć, że miałeś styczność z narkotykami.
Trevor zaśmiał się lekko.
— Dziwne, prawda? — westchnął ciężko i w tym momencie rozebrzmiał jego telefon. Teraz to on prawie spadł z krzesła i wrzasnął głośno, gdy spojrzał na wyświetlacz. — O mój Boże! Bertha…!
— Odbierz, złamasie! — ryknął Landon.
— H—Halo? — Trevor drżącą ręką przystawił komórkę do ucha. Głośnikiem do ust — Halo?
— Odwrotnie! — syknęła Wendy, ale w tym momencie nas wszystkich dobiegł krzyk bólu kobiety.
— Kochanie? — Trevor poprawił telefon. — Jasne! Jasne! J—Już jadę!
Rozłączył się i rozejrzał po wszystkich.
— Bertha zaczęła rodzić!
— Och, świetnie, ty złotousty kowboju — pogratulował mu Landon. — Leć do niej! My się tutaj wszystkim zajmiemy.
— Ale…
— Nawet Talia nie jest ważniejsza od narodzin własnej córki — warknął jego przyjaciel. — Leć!
— Idź już! Zadzwonię do Aarona, aby się nią zajął. Bertha jest w mieszkaniu?
— Tak.
— Idź!
Skinąłem głową w jego stronę, dając mu swoje przyzwolenie. Było to trochę egoistyczne, ale wolałem, aby został i opowiedział mi swoją historię. Trevor jednak podziękował nam głośno i niczym strzała wyleciał na korytarz i tyle go widzieliśmy. Wendy zadzwoniła do Aarona i rozmawiała z nim dyskretnie i szybko w kącie pokoju. Landon obserwował ją chwilę ze smutkiem, ale potem klasnął w dłonie.
— Wracając do planu — nie wyglądał na specjalnie poruszonego tym co się właśnie stało. — Talia będzie dokonywać wymiany towaru, kasy i w ogóle wszystkiego co się da. Najważniejsze jest to, że to czym się wymieniają może ich wrzucić w bagno.
— Świetnie — wzruszyłem ramionami. — To co? Aparaty i do boju?
— Też. Wypadałoby mieć jednak też coś na taśmie. Nagranie. Podsłuch — westchnął Landon. — Nie wiem czy plaża jest dobrym miejscem na takie coś. Szum wody i wiatr mogą wszystko zagłuszać. Najważniejsze jest to, aby poznać dzisiaj tożsamość liderów. Clint na pewno będzie w ich towarzystwie. Ktoś kto się kręci koło Clinta to także lider. Proste.
— Koło niego kręcą się przeważnie napakowani strażnicy.
— Rozglądaj się za tym co ustaliliśmy. Dwie dziewczyny, dwóch facetów.
— No tak. Facet o wyglądzie goryla nie pasuje na dziewczynę…
— Musisz mieć dzisiaj oko na plażę, Alan — oznajmiła Wendy. — My również tam będziemy, ale w innych miejscach. Obserwuj ją dokładnie, jasne? Coś podejrzanego i dajesz nam znać.
— To mój numer komórkowy. — Landon podał mi kartkę z czytelnie napisanym ciągiem cyfr. — Zapisz sobie.
— Nie mam komórki.
— Nie masz komórki?
— Znaczy, mam, ale korzystam z niej w celach internetowych.
Landon westchnął ciężko i sięgnął do kieszeni swojej torby.
— Masz. To mój drugi telefon. Nie zgub go. Ja jestem zapisany jako „L” a Wendy jako „W”, a Trevor jako…
— „T”?
— Nie. Gupalagupagup. Na pewno znajdziesz — klasnął w dłonie. — Czas zacząć szpiegowanie! Wracaj na basen, Alan!
— Będziemy blisko. Pamiętaj żeby nie zwracać na siebie uwagi. Zachowuj się normalnie. Poza tym jesteś ratownikiem, możesz się dużo rozglądać.
Sam nie wiedziałem czemu się w to pakuję, ale chwilę później wracałem już na basen. Oczywiście moi znajomi z pracy byli niezadowoleni z mojej długiej nieobecności. Nie komentowali tego jednak, bo na basenie panowało małe zamieszanie.
— Co do…? — zdziwiłem się, gdy ktoś przeniósł przede mną wielką wieżę z nagłośnieniem. — Co…?
— Alan! — Ktoś mnie zawołał. Jej słodki głos poznałbym wszędzie. Ku mnie biegła Heather. A właściwie to podążała w podskokach. Zatrzymała się przede mną z uśmiechem. — Alan!
— Heather! — przytuliłem ją mocno do mojej nagiej piersi. — Co tu się dzieje?
— Jak to co? Przygotowuję imprezę urodzinową!
— Czyją?
— Swoją, głuptasie! Dzisiaj mam urodziny!
Zamrugałem oczami z niedowierzaniem.
— Heather! Zapomniałem, przepraszam! — rozejrzałem się rozpaczliwie za jakimś prezentem. — O Boże, ale mi głupio…
— Niepotrzebnie, Alan! Skąd miałeś wiedzieć? Ale wiem jak możesz się zrewanżować.
— Jak? Mów. Zrobię co zechcesz.
— Zostań na mojej imprezie jako gość honorowy — złapała mnie za ręce i ścisnęła dłonie. — Moje koleżanki oszaleją z zazdrości, gdy zobaczą mnie z takim przystojniakiem u boku…
— Uch… hm — uśmiechnąłem się do niej. — Dziękuję, Heather. Jasne, nie ma sprawy. Tyle, że…
— Tyle, że co? Od razu uprzedzam, że nie przyjmuję wymówek! — puknęła mnie palcem w nos. Boże, zachowywaliśmy się jak para. Ona nie sądziła, że jesteśmy parą, prawda?
— Heather, muszę cię o coś spytać — przełknąłem ślinę. Jej oczy zabłyszczały. — Czy wiesz kim jest Clint?
Błysk zniknął tak szybko jak się pojawił. Zdałem sobie sprawę jak to zabrzmiało.
— Clint? — powtórzyła niepewnie.
— Ten sam z którym byłaś na imprezie w klubie „Heart to Heart”. Blondyn. Heather, to bardzo niebezpieczny człowiek!
— Clint? — parsknęła śmiechem. — Clint niebezpieczny? Co ty mówisz, Alan? Znam go już jakiś czas i nie sądzę, aby…
— On może być jednym z Talii.
Heather zamilkła i przekrzywiła głowę.
— Talii?
— Nie wiesz co to Talia?
— Coś mi się obiło o uszy — przyznała i zamyśliła się. — Chodzi o tę niby-organizajcę?
— Ona nie jest „niby” — szepnąłem. — Ona naprawdę istnieje. Czy Clint tu będzie?
— Powinien być. Zapraszałam go. Ale, Alan… zaręczam, że on nie jest żadnym liderem Talii. Gdyby był na pewno bym o tym wiedziała.
— Chcę po prostu, abyś na niego uważała.
Wywróciła oczami.
— Na mojej imprezie urodzinowej nie będzie żadnych przestępstw i złych niby—organziacji, jasne?
— Jasne. Dzięki, Heather.
Dziewczyna pocałowała mnie w policzek.
— A teraz pozwól, że powitam catering. — I z uśmieszkiem elfa odbiegła ode mnie ku mężczyznom ubranym na biało. Impreza… dobrze się składało. Mogłem spędzić tu więcej czasu nie będąc skazanym na zdemaskowanie.
Wróciłem do pracy, która była utrudniana przez przygotowywanie imprezy, ale nie było tak źle. Teraz gdy wróciła Heather, miałem z kim porozmawiać. Opowiedziała mi, że na kilka dni wybyła do Canberry, aby wybrać dla siebie odpowiednią kreację na wieczór, dlatego nie było jej na basenie. Poza tym, gdy krążyła tu ze mną, mogłem mieć na nią oko i jej pilnować. Chyba nieświadomie stałem się jej ochroniarzem.
Landona i Wendy nigdzie nie wiedziałem. Trevor też nie dawał znaków życia, ale nie dziwiłem się. Niektóre porody trwały kilka godzin jeżeli nie dłużej. Szczerze współczułem kobietom.
Wieczór nadszedł, a ja w międzyczasie poinformowałem Landona o imprezie. Powiedział, że to świetna okazja i warto wmieszać się w tłum. Uznał to za bardzo podejrzane. Zasugerował, że Talia może wykorzystywać Heather do tworzenia imprez podczas których dochodzi do wymiany narkotyków.
Niestety jego plan spalił na panewce, gdy się okazało, że istnieje lista gości.
— Właściwie gdzie ty jesteś? — warknąłem do słuchawki.
— W jednym z hotelowych pokojów. Trevor załatwił mi nocleg.
Spojrzałem w stronę okien.
— Nie patrz tu, głupku!
— Jasne, przepraszam. Dam znać jak coś znajdę — poinformowałem i rozłączyłem się, by nagrodzić Heather spojrzeniem pełnym zachwytu.
Szła ku mnie w zielonej sukni, w której prezentowała się świetnie. Wyglądała jak kandydatka na miss świata lub przynajmniej regionalnych rozgrywek.
— Wyglądasz świetnie — pochwaliłem ją.
— Dziękuję, Alanie.
Zgodnie z prośbą, towarzyszyłem jej przez dłuższą część wieczoru. Dzięki temu mijałem dziesiątki ludzi, ale żadna nie wyglądała na podejrzaną. Chyba to ja byłem najbardziej podejrzany, bo co chwila się rozglądałem. Postanowiłem trochę spuścić z tonu.
— Clint! — Heather machnęła ręką, a ja osłupiałem. Ku nam kroczył blondyn z zalizanymi do tyłu włosami. Nonszalancko rozpięta koszula podkreślała jego drapieżny charakter. Zmierzył mnie wzrokiem, pokręcił głową i przywitał się z jubilatką.
— Heather, wyglądasz zjawiskowo — zapewnił. — Twój przyjaciel też.
— Dzięki — rzuciłem.
— Ach, Clint! Tak się cieszę, że jesteś!
— Tak, mała zmiana planów — uśmiechnął się szeroko. — Widziałaś może Dianę?
— Och, zawsze ją widzę — zaśmiała się Heather. — Jej kapelusze widać z kosmosu. Hej! Diano!
Po drugiej stronie basenu stała dziewczyna przebrana za damę z lat trzydziestych. W długich palcach, zakrytych rękawicami trzymała papierosa. Jej szal składał się w dużej mierze z piór, a głowę zdobił okrągły, czerwony kapelusz. Spojrzała leniwie w naszą stronę i odmachała.
— Ona do nas nie podejdzie. Dama — prychnął Clint.
— No tak. Lepiej podejść do niej. Chodź, Alan! To moja bardzo dobra przyjaciółka!
Miałem bardzo złe przeczucia, które niestety sprawdzały się z każdym krokiem. Na nagim i opalonym ramieniu Diany dostrzegłem wytatuowanego asa karo. Clint z rozbawieniem obserwował moją reakcję, gdy musiałem pocałować wystawioną dłoń Diany. Wyglądała jakby była już na ostrym odlocie, bo jej oczy latały to w jedną to w drugą, a głowa przechylała tak jakby zaraz miała stracić równowagę.
— Ach, przyjaciele Diany — westchnęła namiętnie. — Jest zachwycona.
I mówiła o sobie w trzeciej osobie. Niedobrze. Druga poznana przeze mnie liderka Talii była przerażająca. Jej ciemne oczy były puste i bez uczuć.
— Diano, to mój bardzo dobry przyjaciel — Alan — przedstawiła mnie Heather. — Alanie, to Diana, córka dyrektora szpitala.
— Przyjaciele Heather są przyjaciółmi Diany — zapewniła tonem osoby umierającej. Zauważyłem, że była bardzo wychudzona.
Heather, z kim ty się zadajesz?
— Więc… Diano — pokiwałem głową. — Lubisz kapelusze?
— Uwielbia — zachwyciła się i zaciągnęła się papierosem, który rozjaśnił się na chwilę na pomarańczowo. — A Alan je lubi?
— Niekoniecznie — wyznałem nerwowo. — Lubię jak mi włosy stoją.
— Jeżeli pójdziesz ze mną do łazienki to stanie ci coś innego — zapewnił Clint.
— Clint! — fuknęła na niego Heather.
Świetnie. Lider Talii chce mi obciągnąć. Byłaby to całkiem podniecająca wizja, gdyby nie to, że kilka dni temu mi groził.
— Nic się nie stało, Heather. Właściwie to muszę iść do łazienki.
Clint uniósł brew.
— Przepraszam, Heather. Zaraz wrócę — obiecałem. Odwróciłem się od nich i ruszyłem ku łazienkom najspokojniejszym krokiem na jaki mnie było stać. Jednak w łazience wysłałem do Wendy i Landona smsa o treści „kapelusz”. Miałem nadzieję, że zrozumieją, bo chwilę później pojawił się przy mnie Clint.
— Na pewien sposób bardzo mnie irytujesz, ale też bardzo pociągasz — stwierdził. Drgnąłem, gdy zobaczyłem jego odbicie w lustrze.
— Nie rozumiem…
— Nie musisz — zapewnił chytrze i zbliżył się do mnie. — Kręcisz się cały czas koło Heather. Podoba ci się?
— J—Jest atrakcyjna…
— Cokolwiek ona robi tobie ja mogę to zrobić sto razy lepiej.
Uniosłem brwi. Czyżby jego wcześniejsze zachowanie było wynikiem zazdrości?
— Erm… Clint ja nic z Heather nie…
— Zapewniam, że po tym już nie będziesz chciał od niej nic więcej.
Magicznym sposobem jego ręka wylądowała na moim kroczu, gdy staliśmy pod jedną z kabin łazienki.
— O kurwa — westchnął po polsku. Clint nie załapał, ale uśmiechnął się szeroko.
— Polaka jeszcze nie miałem.
— Clint to jedno wielkie nieporozumieeeeeee… wow! — jęknąłem, gdy zaczął masować.
Dobra, nigdy jeszcze nie byłem tak podniecony. Niebezpieczeństwo mieszało się z wyraźnym napięciem seksualnym i zacząłem rozważać swoje opcje. Jeżeli ucieknę, Clint się wścieknie i mogę mieć naprawdę kłopoty. Jeżeli się zgodzę, to… wróg mi obciągnie. To było bardzo ciekawe, ale…
— Clint — złapałem jego rękę i odsunąłem ją. Wyraźnie mu się to nie spodobało. — Zwariowałeś? Tutaj?
— Wolisz na basenie? — warknął.
— Nie. Mam tu pokój — uśmiechnąłem się szeroko. — Zawsze to milej, nie?
— Wiedziałem, że jesteś pedałem. Wyglądasz zbyt dobrze jak na hetero.
— Kurczę, dzięki Clint — wywróciłem oczami. — Masz mnie.
— To dlatego się tak bałeś mojego towarzystwa? Bo ktoś mógłby się dowiedzieć?
— Tak.
I mi groziłeś, dodałem w myślach.
— Idziemy?
Clint skinął głową. Chyba była już na lekkiej fazie.
— Tylko najpierw pozwól mi się wysikać — uśmiechnąłem się, a on skinął głową.
— Czekam pod drzwiami.
Gdy tylko się zamknęły, myślałem, że serce ucieknie z mojej klatki piersiowej. Przełknąłem ślinę i sięgnąłem po komórkę. Schowałem się w kabinie i zadzwoniłem do Landona.
— Czego chcesz? Ta w kapeluszu jest liderką?
— Tak. Posłuchaj, Landon. — I wtajemniczyłem go w mój plan.
— Zwariowałeś!?
— To jest szansa na dowiedzenie się o wszystkim.
— … Jesteś gejem?
— Kurwa, mogę być i pingwinem jeżeli go to jara — warknąłem. — Clint chce się ruchać i jest po dragach. Drugiej takiej szansy nie dostaniesz.
Milczał chwilę.
— Dobra, dawaj go tu. Pokój czterysta dwanaście na czwartym piętrze. Drzwi będą otwarte.
— I co mu powiem?
— Nie wiem! Że to tylko twój fuckroom! Pracujesz w hotelu, masz znajomą, która otwiera ci pokoje, bo taka jest kochana. Czy ja mam wszystko wymyślać!? Po prostu go tam przyprowadź. Powitam go pałką, ale nie taką jaką by chciał.
— Jasne.
Rozłączyłem się i przełknąłem ślinę. Teraz wystarczyło udawać, że chcę się przespać z Clintem. Nie będzie to trudne. Wiele razy to robiłem.
Opuściłem łazienkę pod którą dalej stał Clint. Wyglądał na zdenerwowanego faktem, iż musiał na mnie czekać.
— Gotowy. A ty?
— Od urodzenia — zapewnił skromnie.
— Chyba musisz mieć niezłą chcicę.
— Powiedzmy.
Ruszyliśmy korytarzem i oddalaliśmy się od dźwięków imprezy. Starałem się zachowywać pewnie, ale wiedziałem, że Clint może mieć przy sobie jakąś broń. Aby go zapewnić o szczerości moich intencji zacząłem się z nim całować jeszcze w windzie. Na szczęście była pusta.
— Odkąd tylko z tobą zagrałem w karty — szepnąłem. — Cały czas chciałem to zrobić…
Clint wyglądał na usatysfakcjonowanego tym, że roztacza wokół siebie taki czar. Opuściliśmy windę i skierowaliśmy się w stronę pokoju. Na szczęście się nie pogubiłem. Serce biło mi mocno od całych tych emocji.
— Masz gumki? — spytał.
— Hę? Tak, jasne. W pokoju.
Drzwi do pokoju 412 faktycznie były otwarte tak jak obiecał Landon. Zaprosiłem Clinta do środka, a potem rozległ się głuchy dźwięk drewna uderzającego o kości i Clint padł na podłogę. Zza drzwi wyszedł Landon.
— Nie miałem pałki — wskazał na oderwaną drewnianą nogę od stołu. — Improwizuję.
— Trevor nas za to zabije.
Wciągnęliśmy Clinta do środka i zamknęliśmy za sobą drzwi. Przywiązaliśmy go do krzesła, założyliśmy knebel i opaskę na oczy. Nie mogłem uwierzyć, że biorę w czymś takim udział. Moja fantazja seksualna kusiła mnie do tego, aby kiedyś w przyszłości kneblować partnera, aby był zależny jedynie ode mnie, ale w życiu nie sądziłem, że będę więził lidera złej organizacji w hotelowym pokoju, którego byłem pracownikiem. Jeżeli ktoś się o tym dowie, stracę wizę, to na pewno.
— I co teraz? — sapnąłem.
— Cóż. Teraz niech się łajdak obudzi. — Landon wziął butelkę wody i wylał zawartość na Clina. — Wstawaj, wstawaj, bo ktoś cię wyrucha!
Clint ocknął się i wydał z siebie dziwny odgłos. Zaczął się szarpać, ale nie mógł się poruszyć.
— Chyba trzeba go rozwiązać, aby z nim porozmawiać — zauważyłem.
— Mądrala — prychnął Landon i wyjął materiał z ust Clinta.
— Ciebie też kręci BDSM? — zachwycił się Clint. — Dobrze! Dobrze! Jestem niewolnikiem i…
— Zamknij się, błaźnie — przerwał mu Landon. Clint zamilkł na chwilę.
— Trójkąty też lubię!
— Koleś jest naćpany — pokiwałem głową.
— Alan! Alaaaan! Wyruchaj mnie!
Landon spojrzał na mnie z politowaniem.
— Twoja dziewczyna ci na to pozwala?
— Dziewczyna?
— No… ta cała Heather? Łazisz za nią cały wieczór.
— Łeb mnie napierdala! — zawył Clint.
— Dobra — westchnął Landon i podwinął rękawy. Postawił nogę na krześle Clinta i przysunął się do niego. — Zamknij się i słuchaj. Nazywasz się Clint Trevini jesteś jednym z czterech liderów Talii wraz z tą w kapeluszu?
— Dianą — wtrąciłem.
— Dianą. Co tu robicie? Co robicie na imprezie urodzinowej młodej dziewczyny, co? — warknął.
— Skąd to wiecie…?
— No, teraz mamy pewność. — Landon wydał się zadowolony, a Clint zaczął rzucać przekleństwami w naszą stronę. Landon miał tego dość i ponownie zatkał mu usta. — Pójdziemy po dobroci, co ty na to? Ty nam powiesz kim są pozostali liderzy i gdzie ich znaleźć, a my damy przeciwko tobie tylko połowę dowodów. Kiwnij głową jeżeli zrozumiałeś.
Clint milczał i się nie poruszył.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi i wszyscy podskoczyliśmy.
— Spokojnie, to tylko ona — uspokoił Landon, mrugając do mnie dyskretnie i otworzył dziewczynie drzwi.
— O mój Boże… — szepnęła na powitanie, gdy zobaczyła związanego Clinta. —  O mój Boże, co wyście zrobili?
— No co?
— On ma swoich ochroniarzy! Jeżeli zauważą jego brak…
— Na pewno poinformował, że idzie na małe ten teges z naszym przyjacielem. — Landon poklepał mnie po ramieniu. — Z niego jest ogier, zatrzyma go tu na kilka godzin…
— Możemy przestać o tym mówić?
— Dobra, blondasie. — Landon znów zwrócił się do Clinta. — Jeszcze raz. Co robicie na imprezie? Gdzie towar?
Clint roześmiał się wesoło.
— Z czego się śmiejesz?
Landon ponownie usunął knebel.
— Domyślam się kim jesteś — szepnął Clint. — Nie widzę cię, ale Pik dużo mi o tobie mówił. Landon, czyż nie? Szukałem cię na monitoringu miasta, ale nie łatwo cię znaleźć. Kto by pomyślał, że cały czas byłeś pod naszym nosem…? W tym hotelu, tu? Szukacie na nas dowodów? Nie znajdziecie…
— Nie pieprz. Dzisiaj dokonacie tu wymiany narkotyków, tak czy nie?
— O niczym nie wiem — wzruszył ramionami. — Za to wiem, że powinieneś zaraz dostać niepokojący telefon.
Zamiast tego zadzwoniło coś z jego kieszeni. Uśmiechnął się szeroko.
— To pewnie znana wam moja przyjaciółka Diana — odchylił głowę do tyłu. — Pewnie zaczęła się martwić. Diana jest bardzo, ale to bardzo towarzyska…
— Spadajmy zanim wrócą jego goryle. Masz co chciałeś. Nagrałeś go — ponagliła nerwowo Wendy.
— Spokojnie — zaśmiał się Clint. — Nie mam dzisiaj ze sobą swojej ochrony. Byli potrzebni Pikowi do… powalenia naprawdę sporego byka.
Landon wyglądał na zszokowanego.
— O czym ty bredzisz? Gadaj!
— Nie domyślasz się…?
— Nie — szepnął z przerażeniem. — Nie! Trevor!
Zmroziło mnie od stóp do głów. Landon już chciał coś powiedzieć, gdy zadzwonił telefon. Tym razem ten należący do Landona. Drżącymi rękami odebrał połączenie. Wendy od razu wskazała, aby włączył głośno mówiący.
— H-Halo? — odebrał Landon.
— Stęskniłem się za dźwiękiem twojego głosu — oznajmił nieznany mi dotąd ton człowieka. Z aparatu wylatywały spokojne słowa mężczyzny, lekko zmodyfikowane przez urządzenie i zakłócenia. Clint uśmiechnął się szeroko.
— Kim jesteś?
— Nazywają mnie Pik — oświadczył. — A ty musisz być Landon, prawda?
— Jest ich tu trójka! Trójka! — ryknął Clint, a ja od razu rzuciłem się, aby go zakneblować.
— Słyszałeś? — warknął Landon. — Mamy twojego człowieka.
— Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, że życie moich asów nie jest tak cenne jak moje własne. Nie będę się z tobą targował, Landonie.
— Czego chcesz!?
— Ciebie.
Uniosłem wysoko brwi.
— Landonie, tak bardzo nie chciałem, aby do tego doszło, ale twój artykuł zmusił mnie do działania. Rozumiesz chyba powagę sytuacji, prawda? Jest tu ze mną twój przyjaciel, Trevor…
— Zostaw go w spokoju!
— Ależ zostawię — zapewnił ten mroczny głos. — Jeżeli tylko pojawisz się pod wskazany adres w przeciągu… no. — Wyglądało na to, że spojrzał na zegarek. — Dam ci czas do północy.
— Dwie godziny!?
— Zgadza się. Prześlę adres za chwilę. Bez policji, bez żadnych sztuczek. Wszystkie trzy osoby, które są z tobą. Weź Clinta, aby poświadczył ich tożsamość. Jeżeli nie, obawiam się, że twój przyjaciel umrze.
— Mamy Clinta! Musisz…!
— Nic nie muszę, Landonie. Nie będę się targował przez telefon.
— Udowodnij, że masz Trevora!
Pik westchnął z niezadowoleniem.
— Grasz na zwłokę, a to ci nie pomoże. Jednak masz rację, zasługujesz na dowód. Mamy tutaj nie tylko jego, ale i dziwnego chłopaka, który nic nie mówi. Zdaje się, że to niejaki Aaron…
Wendy przystawiła dłonie do ust i próbowała zdusić okrzyk.
— Ty draniu! — ryknął Landon.
— Landon! — usłyszeliśmy w słuchawce głos Trevora. — Land…! — Następnie odgłosy szarpania i jęki.
— Dwie godziny — przypomniał Pik.
Rozłączył się w trakcie tego co mówił Landon. Potem wrzasnął i zaczął przeklinać całą Talię.
— I co teraz? — spytałem pełen paniki. — Co teraz?
Clint drżał ze śmiechu. Landon kopnął go w piszczel i wziął głęboki wdech.
— Okej. Okej. Spokojnie.
— Spokojnie!? — pisnęła Wendy. — Mają mojego brata!
— Nic mu się nie stanie. Nic mu się nie stanie. Chcą mnie, nie jego.
— Tak, bo akurat sam w to wierzysz! — jęknęła zapłakana.
— Clint. — Landon wyjął z jego ust kawałek szmaty i potrząsnął nim. — Idziesz z nami, jasne?
— Czemu miałbym nie iść? — uśmiechnął się wesoło. — Idziecie do Pika. Nic mi nie możecie zrobić. A jeżeli się nie pośpieszycie… cóż — wzruszył ramionami, niby to od niechcenia. — Dzisiejszej nocy córeczka straci swojego tatusia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz