sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 16 - Lider


ROZDZIAŁ 16
Lider

Doświadczałem właśnie jednych z najdziwniejszych uczuć w moim życiu. Nie wiedziałem czy czułem się dobrze czy nie? Zahaczałem o strach, ale jednocześnie czułem się taki bezsilny i oszukany.
Nie wiedziałem dokąd zmierzaliśmy. Już dawno się zgubiłem wśród tych wszystkich skrzyżowań i ulic. Sydney nocą wcale nie było spokojniejsze niż za dnia. Centrum było wypełnione ludźmi, którzy właśnie świętowali jakieś wydarzenia — możliwe, że urodziny lub awans w pracy. Bardzo pragnąłem do nich dołączyć, zapomnieć, iż właśnie znalazłem się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Drżałem, ale próbowałem to ukryć. Jakoś to wszystko powstrzymać, rozpaczliwie wymyślić plan. Jednak w głowie miałem pustkę.
Siedziałem właśnie w całkiem nowym samochodzie, którym przejażdżka pewnie byłaby spełnieniem moich marzeń, gdyby nie to, że samochód był własnością Talii. A konkretniej Heather.
Pik zadecydował, że każde z gości przejedzie się z innym liderem. Widziałem jak Wendy, cała roztrzęsiona, wsiada do auta Diany, a Trevor do eleganckiego samochodu Clinta. Landonowi przypadł zaszczyt jechania limuzyno podobnym autem Pika.
— Jak się tu znalazłeś, Alan? — zapytała w końcu Heather. Próbowała na mnie nie patrzeć, ale dostrzegłem jej oczy w odbiciu lusterka. Siedziała na miejscu pasażera, a łysy facet bez karku kierował.
— To długa historia — burknąłem.
Heather milczała przez kilka chwil.
— Alan, naprawdę nie chciałam, abyś się w to wszystko wplątał — zapewniła. Zawsze uważałem, że potrafiłem wyczuć, gdy kłamie, ale teraz już niczego nie byłem pewien.
Wszystko zdawało się być teraz takie jasne — Heather. Jeden z Asów Talii. Kier.
— Wtedy, gdy się poznaliśmy… tego dnia… organizowałaś imprezę, prawda?
— Zgadza się…
— Tam się wymienialiście towarem. Dlatego byłaś na plaży — domyśliłem się. Heather skinęła głową. — Byłaś wtedy pod wpływem…?
— Lekko — szepnęła. — Miewałam gorsze dni, ale wtedy i tak mnie uratowałeś! Och, Alan, gdyby coś mi się stało…!
— Pik nie miałby informacji o Trevorze i Landonie, co?
— Alan… to niemiłe.
— Niemiłe!? — wybuchnąłem.
— Nie krzycz na nią — warknął ochroniarz siedzący po mojej prawej. Przyglądał się mi uważnie i nie podobało mi się wybrzuszenie pod marynarką. Jakby trzymał tam broń.
Powstrzymałem się od tego, aby go zdzielić.
Chyba nie miał pojęcia jakie to było uczucie być zdradzonym. Spędzałem z Heather całe dnie w pracy i wolne chwile na lunchu. Wydawała mi się być zawsze taka niewinna, taka głupituka i słodka. Pomyliłem się! A cały teatr, który wokół siebie odgrywała, był perfekcyjny.
— Doniosłaś wtedy, że pojawił się Landon… Jet? Donosiłaś dzisiaj o tym co ci powiedziałem…?
— Tak — skinęła głową. — Nie wiedziałam skąd o tym wiesz, ale nie mogłam ryzykować. Poinformowałam Pika, ale nie powiedziałam skąd to wiem. Pik jest ostrożny, wycofał się z miejsca transakcji.
— Dalej nie mogę w to uwierzyć…
— Przykro mi, Alan. Nie chciałam cię w to wplątywać.
— I potrafiłaś tak? Tak dwulicowo…
— To dla mnie też trudne, Alan! — pisnęła i spojrzała na mnie. Z jej oczu leciały łzy, ale nie wiedziałem na ile są one szczerym przejawem skruchy. — Chciałam się z tobą dzisiaj dobrze bawić! Nic więcej! Nic! Czemu musiałeś węszyć? Czemu?
— Bo to co robi Talia jest okropne — warknąłem. — Sprzedajecie narkotyki dzieciakom! Mordujecie ludzi!
— To biznes, Alan. — Znów spojrzała prosto przed siebie. — Nie rozumiesz… nie rozumiesz i nie wiesz jak to jest być samotnym. Odkąd pamiętam, byłam samotna. Nikt mnie nie lubił, nikt mnie nie chciał. Moi rodzice zawsze zapominali o moich urodzinach i mimo iż byłam otoczona pieniędzmi, nie mogłam kupić ciepła bliskich i szczęścia! A potem spotkałam Clinta i był równie samotny co ja. Poznaliśmy się lepiej. Na zewnątrz jest szalonym chłopakiem, ale w środku… jest bardzo wrażliwy. Nasz ból się zsumował, aż w końcu, zapragnęliśmy więcej. To było proste, w końcu mieliśmy kontakty… Zwłaszcza Clint. Poznałam Talię, a oni powitali mnie cieplej niż ktokolwiek w moim życiu. Nie patrzyli na to czy jestem bogata czy nie! Liczyło się dla nich to, że cierpiałam. Aż w końcu cały ten ból mogłam wyzwolić, pokazać, że jestem wartościowa! Pik od razu się mną zainteresował, tak samo jak Karo. Pozwolili mi kręcić się wokół nich i poznawać coraz to więcej i więcej sensu życia! Pik i Karo byli dla mnie starszym rodzeństwem, które zaopiekowało się mną w bardzo mrocznym okresie, Alan. A więc nie mam żalu, że z nimi trzymam. Nigdy nie miałam! Bo wiesz co? Dzisiaj są moje urodziny, a moi rodzice są w separacji i w dwóch innych częściach świata! Nawet nie zadzwonili, nawet nie wiem czy jeszcze żyją! Musiałam sobie radzić sama odkąd pamiętam, Alan.
Milczałem. Tej strony Heather jeszcze nie znałem. Otworzyła przede mną swoje serce i wylała swój ból, który tak sprytnie i ulotnie chowała pod płaszczem narkotyków.
— Wiem co czujesz, Heather — rzuciłem cicho. — Wiem jak to jest, gdy nagle wokół ciebie nie ma nikogo. Ale trzeba się wziąć w garść i próbować coś zmienić! Nie można iść na łatwiznę. Narkotyki działają tak długo jak tego chcesz, ale ich moc zawsze się kończy. Sama dobrze o tym wiesz, bo ten ból chowasz w sobie od wielu lat, a narkotyki tego nie wyleczyły. Sama siebie oszukujesz, że to ci pomaga, ale boisz się przyznać do tego, że po prostu potrzebujesz kogoś innego niż Talia. Boisz się, że znów zostaniesz sama, boisz się, że ciepło zniknie, gdy tylko od nich odstąpisz, ale sama w to nie możesz wierzyć, prawda? Przecież nie o tym śniła i marzyła ta piękna, rudowłosa dziewczyna na basenie! Heather, przejrzyj na oczy! Jestem twoim przyjacielem!
— Za późno na zmiany, Alanie — szepnęła.
— Nigdy nie jest za późno — odparłem z mocą. Nasze spojrzenia spotkały się w chłodnym lusterku, gdy wjechaliśmy w nieoświetloną część miasta. Dostrzegłem jeszcze srebrną łzę na policzku Heather.
Dotarło do mnie, że zatrzymaliśmy się w porcie, w jednej z magazynowej części. Było tu cicho, ciemno i jak na Sydney — zimno. Intensywny zapach soli i stali dało się wyczuć zaraz po opuszczeniu auta.
— Zapraszam, zapraszam — zachęcił Pik, kierując się w stronę jednego z otwartych magazynów. Widniała na nim już wyblakła, czerwona liczba 12. — Bez sztuczek.
W obstawie ochroniarzy i asów, nie mieliśmy szans na ucieczkę.
W magazynie było pusto, a każdy nasz krok odbijał się od blaszanych ścian. W rogu dostrzegłem kilka kontenerów, ale nie wyglądały na używane. Po prostu stały sobie w kącie, pokryte rdzą.
Jedynymi źródłami światła, było kilka zapalonych lamp, które wisiały pod sufitem, wskazując drogę na blaszane schody, które prowadziły na wyższe piętro. Wydawało mi się, że dostrzegłem tam ruch, ale musiało mi się tylko wydawać. Lampy bowiem się delikatnie poruszały i powodowały poruszanie się cieni.
Pik zatrzymał się po środku i klasnął w dłonie. Tutaj jego fioletowe oczy wyglądały jak u mordercy, a przyjazna twarz skąpana w mroku wydawała się nie należeć do tego świata.
— No i jesteśmy — stwierdził z zadowoleniem, a asy stanęły po jego bokach. — Jak wam się tu podoba?
Milczeliśmy. Próbowałem złapać wzrok Heather, ale ona uparcie wpatrywała się w podłogę.
— Dobrze się bawisz? — warknął Landon. — Nasi ludzie…
— O ile istnieją — zauważył. — Nie znajdą nas tak szybko.
— Jak masz na imię? — spytałem.
Pik spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Nie odzywałem się za dużo, a więc prawie zapomniał o moim istnieniu. Teraz jednak walczyliśmy na spojrzenia.
— Niebywałe masz oczy — przyznał i zbliżył się do mnie. Był wyższy i patrzył z góry. Jednak nie spuściłem wzroku, gdy jego fioletowe źrenice były coraz bliżej. — Tak jak mówiła, Heather. Bursztyn, prawda? Całkiem popularny stamtąd skąd pochodzisz.
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
— Ha, ha! Twardy zawodnik — pochwalił mnie i nagrodził przyjacielskim szturchnięciem w ramię. — Odpowiem ci na to pytanie, o ile ty mi wyjaśnisz czemu akurat Australia? Co cię tu przywiodło, Alanie?
— Chciałem uciec.
— Uciec? — zdziwił się. — Jak to?
— Niedawno dowiedziałem się, że całe moje życie było kłamstwem — oznajmiłem hardo. Wiedziałem, że te fioletowe oczy nie spoczną, póki nie zginę. Potrafiłem się tego domyślić. W końcu był liderem Talii. Lubił grać i się bawić, ale na pewno nie lubił przegrywać. — Jestem adoptowany. Osoby, które uważałem za najbliższe, nie były nimi.
Heather uniosła wzrok i spojrzałem w jej oczy. Patrzyliśmy tak chwilę.
— To przykre, Alanie — stwierdził Pik.
— Słusznie. To przykre. I uciekłem jak tchórz, do Australii. Zostawiłem tylko lakoniczną wiadomość, że wylatuję. Moja… mama jedynie załatwiła mi tutaj miejsce do mieszkania. Uciekałem bardzo długo, bo nigdy w życiu nie czułem się tak samotny jak po tym czego się dowiedziałem. Chciałem uciekać jak najdalej. Dalej już jest tylko Antarktyda, ale to niewykonalne. Australia… Łatwiej tu dostać wizę i szybciej można zarobić. Chciałem się uniezależnić od rodziców. Wróciłbym do Polski, ale nie do nich… a przynajmniej tak zakładałem od początku.
— Mój Boże, twoja historia jest całkiem smutna — przyznał Pik. — Mówisz, że zakładałeś tak na początku, a co się zmieniło?
— Zakochałem się — wyznałem. — Sam nie wiem, zakochałem się. Potrafiłem spojrzeć na świat z drugiej strony, popatrzeć na problem z innego punktu widzenia. Chociaż… ta osoba nie odwzajemniłem uczuć to trochę mnie to zmieniło. Byłem egoistą i draniem. Dalej jestem i przez to sprawiłem, że mój przyjaciel teraz cierpi samotnie, bo jego miłość poczuła się zdradzona. Ale nauczyłem się czegoś bardzo ważnego — wszystko ma swoją drugą stronę, Pik. I ty musisz mieć powód dla którego robisz to wszystko.
Pik milczał, ale z satysfakcją stwierdziłem, że jego brwi drgnęły. Cieszyłem się, że trafiłem w jego czuły punkt. Clint i Heather wydali się być zainteresowani.
— Po prostu lubię władzę — stwierdził sucho. — Lubię też wiedzieć co się dzieje.
Odwrócił się na pięcie.
— Poza tym ta informacja nie wchodzi w zakres twojej wiedzy…
— Nie odpowiedziałeś na moje pytanie — przypomniałem. — Powiedziałem o sobie. A ty, Pik? Jak masz na imię?
Westchnął przeciągle i ponownie spojrzał na mnie. Wrócił jego przyjacielski uśmiech.
— Jestem Spencer, drogi przyjacielu. No dobrze, koniec wzruszeń — spojrzał po reszcie. — Czas zadecydować co dalej z wami zrobić. Zdajecie sobie sprawę, że poza Aaronem, żadne z was może nie wyjść stąd żywo, prawda?
— Stąd? — spytała Wendy. — Aaron tu jest!?
— Jest w innym magazynie — machnął ręką. — Nie słyszy nas i w ogóle. Zabierzemy go stąd jak tylko będziemy opuszczać to miejsce. Oczywiście od was zależy w jakim stanie je opuścicie. Mogę wam zaproponować pewien układ — wyciągnął ku nam ręce, jakby chciał nas wszystkich objąć i przytulić. — Możecie dołączyć do Talii, a ja was nie zabiję. To bardzo proste. Dołączacie się, pracujecie dla mnie, a ja wam nie uprzykrzam życia. Landonie, napiszesz sprostowanie odnośnie Talii, Wendy nie będziesz się już nigdy musiała bać o Aarona, który zdaje ci się być bliski. Trevorze, nie tknę twojej rodziny, a twoja córka będzie zawsze miała pieniądze na wszystko. Pomyśl, Trevorze, możesz dostać od nas zastrzyk finansowy. A co do ciebie, Alanie, jeżeli będziesz chciał zostać tu na stałe, Talia ci to zapewni.
Przed całą naszą czwórką pojawiła się kusząca wizja możliwości jakie zaproponował nam Spencer. Każde z nas bało się o swoje życie, a teraz staliśmy pod ścianą, licząc na łaskę i niełaskę lidera liderów.
Nie potrafiłem mu zaufać. Nie potrafiłem mu uwierzyć, ale zaproponował mi to o czym cicho pragnąłem. Zostać tutaj, w Australii, na zawsze. Jasne, chciałem jeszcze porozmawiać z moimi przyszywanymi rodzicami, ale zamieszkanie tutaj… już na zawsze. Już na stałe. Nowe życie i…
Aaron. Mógłbym być z Aaronem. Nie rozdzielałyby nas tysiące kilometrów. Czemu o nim pomyślałem? I czemu tego tak pragnąłem? Przecież był jeszcze Oliwer, ale…
Ale to nie Oliwer ochronił mnie przed pająkami. To nie Oliwera chciałem bronić przed Landonem. To nie z Oliwerem spędzałem świetne chwile w lesie. To nie od Oliwera dostałem ten fantastyczny medalion ze skorpionem. Mimowolnie złapałem go i przełknąłem ślinę.
— Zgadzam się. — Ciszę przerwał męski głos. — Zgadzam się, Pik.
Z zaskoczeniem spojrzałem na Trevora. Jasne, propozycja była kusząca, ale nie sądziłem, aby którekolwiek z nas się zgodziło.
— Och, przyjacielu, jesteś rozsądny jak zawsze… — uśmiechnął się Spencer.
— Zwariowałeś?! — ryknął Landon. — Wiesz co on zrobił? Wiesz co on chciał nam zrobić? Porwał cię, do diabła…!
— Mam córkę i narzeczoną — jęknął Trevor. — One są najważniejsze. Sprawiedliwość poczeka. Muszę o nie dbać — walczył jeszcze chwilę na spojrzenie ze swoim przyjacielem, a potem skierował je ku na Spencerowi. — Błagam, pozwól mi je zobaczyć.
— Naturalnie, przyjacielu — poklepał go po ramieniu. — Naturalnie. Z samego rana.
— Jeżeli zagwarantujesz mi, że nie skrzywdzisz Aarona, zgadzam się — oznajmiła Wendy.
— Masz moje słowo, Wendy — przyłożył dłoń do serca. — O ile nie sprzeciwisz się po raz kolejny Talii…
— Zgoda — skinęła głową. Spojrzała na nas przepraszającym wzrokiem i podeszła do Spencera. Ten poklepał ją po ramieniu, gdy go mijała i stanęła przy Trevorze. Oboje wbili wzrok w ziemię.
— A wy, panowie? — spytał Pik. — Nie dajcie się prosić…
— Nie! — oznajmił donośnie Landon. — Nie zgodzę się na to! Jesteś złym człowiekiem, który musi skończyć w więzieniu, tam gdzie twoje miejsce!
— Ech… — Spencer pokręcił głową. — Proszę, wyprowadźcie Wendy i Trevora — zwrócił się do ochroniarzy. Czterech z nich skinęło głową i opuścili magazyn, w którym było coraz mniej osób. Patrzyli na nas ze smutkiem. Możliwe, że to były nasze ostatnie skrzyżowane spojrzenia.
— Och, Landonie… — Spencer pokręcił głową i spojrzał ponownie na nas, gdy tylko zatrzasnęły się wrota. — Nie dajesz nam wyboru. Kto jest za tym, aby pozbyć się Landona?
Pik, Karo i Trefl unieśli dłonie. Heather nie drgnęła nawet o milimetr.
— Przegłosowane — zarządził Spencer. — Przykro mi, Landonie…
Dwóch kolejnych mocarzy uniosło go niespodziewanie, a on zaczął się wyrywać.
— Mam dowody na istnienie Talii…!
— Na nic się nie zdadzą, gdy już cię tu nie będzie — westchnął. — Wyśledzę i zniszczę wszystko, uwierz mi. Nie pierwszy raz to będę robił…
— Dowiedzą się, że zginąłem…!
— Och, zamknij się — warknął Spencer. — Tracę cierpliwość. Jeżeli się dowiedzą, zabiję ich! Uwierz mi, nie masz szans, Landonie. Zabierzcie go. Wiecie co robić…
— Nie! — Landon ryknął głośno i został uderzony w brzuch. Zgiął się w pół i zaklął. Próbowałem mu pomóc, ale odtrącono mnie na ziemię. Obiłem się boleśnie, a nade mną stanął Spencer. Pokręcił głową. Wyglądał jak demon, który pastwi się nad ludźmi.
— Alanie, masz szansę na zmianę swojego życia — szepnął i dziwiłem się, że słyszę go wśród oddalających się krzyków Landona. — Znalazłeś tutaj cel swojej ucieczki, prawda? To Sydney, a prawdziwy spokój znajdziesz w Talii — uśmiechnął się i ukucnął. Ściszył głos. — Ja doskonale cię rozumiem, Alanie, gdyż wiem jak to jest, gdy wszystko wokół ciebie okazuje się być kłamstwem. — Jego głos zmienił się na kuszący syk. — Jesteśmy bardzo do siebie podobni i zobaczyłem to już jak tylko wszedłeś do restauracji w operze. Ciekawy świata, odważny, władczy… trochę wystraszony, ale to zrozumiałe. Szukasz spokoju? Ja ci go zapewnię. W końcu sam go odnalazłem. Wystarczy dołączyć do Talii, Alanie, a nie będziesz musiał już nigdy uciekać.
Wpatrywałem się w niego. Wyciągnął ku mnie dłoń. Wydawało się, że to wszystko trwa kilka godzin, gdy jego fioletowe oczy prawie we mnie wnikały. Widziałem w nich obietnicę i nadzieję.
Po magazynie rozległ się głuchy odgłos uderzenia, a zaraz po nim krzyk pozostałych liderów. Wszystko dlatego, że uderzyłem Specnera prosto w twarz moim butem. Pik stracił równowagę i przewrócił się na plecy. Oddychałem głośno i byłem zaskoczony swoją reakcją. Uderzenie było instynktowne. Nawet ochroniarze Spencera się nie poruszyli.
— Alan… — szepnęła Heather i przyłożyła sobie dłonie do ust.
Spencer dźwignął się z ziemi. Z jego nosa leciała strużka krwi. Jego przystojną twarz wykrzywiał teraz grymas nienawiści.
— Rozumiem, rozumiem — pokiwał głową. — Wybierasz koniec swojego życia, a ja nie będę cię powstrzymywał. Straciłeś swoją ostatnią szansę… Zabierzcie go z Landonem…
— Nie! — krzyknęła Heather i wystąpiła z szeregu liderów. Stanęła między mną a Spencerem. — Nie zrobisz mu krzywdy!
— O mój Boże, ty też? — westchnął Spencer i z kieszeni wyjął białą chustę. — Trefl, Kier…
— Jestem Heather! A Trefl to Clint.
Spencer otarł krew i splunął.
— Jesteście w Talii, Kier. Macie swoje tytuły… Jeżeli zaraz się nie przesuniesz to obawiam się, że będę musiał zastanowić się nad twoim pobytem w Talii…
— Wyszczekana gówniara — stwierdziła Diana. — Diana zawsze wiedziała, że będą z nią same kłopoty.
Spencer przyglądał się uważnie drobnej dziewczynie. Powstałem z ziemi.
— Przesuń się, zrobi ci krzywdę…!
— Nie, Alan — zapewniła. — Nie może.
— Ech, Kier, chyba mnie nie doceniasz. — I złapał ją mocno za szczękę i przysunął do siebie. — Miłość zmienia, co?
Próbowała się wyrwać, ale przytrzymał ją, aby się nie wierciła.
— Dobrze wiesz jakie są warunki pobytu w Talii. Bezgraniczne oddanie liderowi, a ty moja słodka, łamiesz tę zasadę. Czemu? Ten chłopak z Polski tak na ciebie działa? Na ciebie i Clinta? Czemu? — warknął. — Chcesz się dla niego zmienić? Za późno… — syknął.
Heather nabrała powietrza.
— Nigdy nie jest za późno! — krzyknęła.
— Heather…
— Głupia suko, dołączysz do reszty — syknął. — Zdrada jest niewybaczalna…!
Przerwał bo dało się słyszeć dźwięk strzałów. Obróciliśmy się w kierunku wejścia. Spencer zamrugał oczami, wyraźnie zaskoczony.
— Co do…?
— Kto tam jest? — spytała Diana. — Miało nie być policji…!
— To nie policja — warknął Spencer, a potem spojrzał na mnie.
Drzwi do hangaru otworzyły się z hukiem, a zza nich dało się słyszeć jeszcze kilka strzałów i krzyki. Wszyscy w środku zamarli, wpatrując się w ciemnogranatowy prostokąt. Na zewnątrz zaczynało robić się coraz jaśniej. To pozwoliło nam dostrzec kilka cieni stojących na tle wejścia do magazynu.
— Kto tu jest? — ryknął Spencer i wyjął pistolet zza marynarki. Wycelował nim w nieznajomych. — Kto?!
— Spokojnie, Pik — rozległ się donośny kobiecy głos, który mi zdawał się być piękny, ale Spencerowi zmroził krew w żyłach. Widocznie zbladł i przełknął ślinę. — Opuść broń zanim zrobisz komuś krzywdę.
Spencer opuścił dłoń.
— Kto to? — spytała Diana i zbliżyła się do Spencera. — Kto to…?
Ku nam ruszyła ta grupka ludzi, która z każdym krokiem zaczęła być coraz lepiej widoczna. Światło lamp sprawiło, że wyglądali jak mroczne cienie, które wyrwały się z piekła. Czy ten dzień nigdy się nie skończy?
Łącznie zbliżyło się do nas z dziesięć osób. Prowadziła ich wysoka dziewczyna o czarnych włosach splecionych w dredy. Miała przenikliwe spojrzenie i zmrużone oczy, jak u kota. Błyszczały i były jasnozielone.
— C—Co tu robisz…? — spytał Spencer. Po raz pierwszy tego wieczoru stracił całą swoją ogładę.
— Mogę zadać to samo pytanie — odpowiedziała. Niby to spokojnie, ale dało się wyczuć zdenerwowanie. Rozejrzała się po wszystkich osobach obecnych w magazynie. Jej spojrzenie padło na mnie, a potem wróciła na Spencera. — A więc…?
— To nie tak…
— Myślałeś, że się nie dowiem o sytuacji z Trevorem? — spytała. — Naprawdę tak sądziłeś?
— Miałem to rozwiązać! Trevor już…!
— Jesteś nieudacznikiem, Spencer! — ryknęła, przerywając mu. — Trevor miał zostać zabity kilka lat temu, gdy tylko opuścił Talię. Nie wnikałam w twoich osobistych podwładnych, ale jeżeli ktoś chce opuścić Talię to się tę osobę pozbawia życia! A teraz tak — przytknęła palec do jego piersi. — Dowiedziałam się co się stało z poprzednim Kierem i Treflem. Jak mogłeś ich zabić? To był twój plan, prawda?
— M-Musiałem…!
— Oni chcieli zabić Trevora, a ty go broniłeś, bo uznałeś go za przyjaciela — syknęła. — Nie ma miejsca w Talii na takie ckliwości! Zabiłeś ich, bo gdyby oni zaczęli działać, ty musiałbyś zginąć. Ratowałeś swoje życie, prawda?
— Robiłem wszystko według twoich wytycznych. Wiedziałem, że Trevor się kiedyś przyda, a więc chciałem go oszczędzić! Dzisiaj do nas wrócił, on już do nas wrócił! — zapewnił Spencer. — Ma dziecko, musi się nas słuchać i…
Po sali rozległ się odgłos wymierzonego z precyzją uderzenia otwartą dłonią w policzek. Spencer zachwiał się.
— Nie jesteś już potrzebny Talii. Zawiodłeś mnie i całe moje zaufanie. Powierzyłam ci tę funkcję, abyś działał sprawnie i w cieniu, a ty co? — rozejrzała się. — Prowadzisz jakieś teatrzyki?
— Kto to jest, Spencer? — spytała Diana.
Kobieta spojrzała na Dianę.
— Jestem twoją szefową.
— Szef… szefową? — powtórzyła i spojrzała na Spencera. — Czy to prawda? Oszukiwałeś Dianę?!
— Spencer był jedynie marionetką w moich rękach — westchnęła. — To na moje polecenie utworzył coś takiego jak „Asy Talii”. Miało być sprawniej…
Spencer drżał.
— Ale… ale ja… ja robiłem wszystko dla ciebie… — szepnął.
— Oświadczam uroczyście, że Asy Talii już nie istnieją! — oznajmiła dziewczyna, nie dając mu dojść do słowa. — Resztą się sama zajmę…
— Joker! — jęknął za nią. — Proszę! Daj mi szansę…!
Obróciła się na pięcie. Dopiero teraz dostrzegłem jej plecy na których wytatuowany był wąż pożerający własny ogon. Znałem skądś ten symbol.
— Przecież nie zrobiłem nic złego! — uparł się Spencer i ją dogonił. Złapał ją za rękę. — Robiłem co mi kazałaś. Od kilku lat wiernie ci służyłem, a ty w ciągu pięciu minut chcesz to wszystko przerwać? I co zrobisz? Jesteśmy liderami, prowadzimy biznes w Sydney. Zostawisz to? Cały ten rynek? Szczerze śmiem w to wątpić. Potrzebujesz mnie…
— Nie potrzebuję cię bardziej niż ty potrzebujesz swojej trójki — spojrzała na niego. — Ich życie jest dla ciebie nic niewarte. Mam podobnie z tobą, Spencer. Żegnaj.
— Ale… — zaczął. — Ja cię kocham!
Te zdanie wypowiedziane z jego ust wydawało się być czymś abstrakcyjnym. To on przez cały wieczór i noc mówił, że miłość nie istnieje i trzeba się wyzbyć uczuć. Joker musiała opanować to do perfekcji, bo spojrzała na niego przez ramię, prychnęła i ruszyła przed siebie, a jej ludzie zaraz za nią.
Spencer osunął się na kolana i obserwował znikające postacie. Okazało się, że cała czwórka była nic niewartymi pionkami w większej grze. Diana wyglądała na zdruzgotaną. Wybiegła z magazynu jak najszybciej, klnąc na Spencera i mówiąc coś głośno o ucieczce do innego kraju.
Clint oddychał ciężko, aż w końcu sam uciekł, wraz z dwójką ochroniarzy, którzy musieli trzymać właśnie z nim. Posłał mi ostatnie wściekłe spojrzenie, ale nic nie powiedział. W środku zostałem ja i Heather. Oraz Spencer, który zdawał się nie widzieć nic. Jego fioletowe oczy były puste jak u człowieka, który okazał się bezużyteczny po wielu latach ciężkiej pracy.
Mimo, iż nie powinienem… współczułem mu.
— Chodź — szepnąłem do dziewczyny. Ona skinęła głową. Nasze kroki odbijały się echem, a gdy znaleźliśmy się przy wyjściu podskoczyliśmy przerażeni, gdy dało się słyszeć strzał. Na początku myślałem, że oberwało któreś z naszej dwójki, a sądząc po przerażonych oczach Heather i ona o tym pomyślała. Jednak żadne z nas nie krwawiło, a to oznaczało tylko jedno.
Obróciliśmy się, a Heather pisnęła cicho i się we mnie wtuliła. Pogłaskałem ją po głowie.
Na środku magazynu leżał Spencer. Blade światło lamp oświetlało jego żałosną sylwetkę, która teraz ubrudzona była we krwi. Zrobiło mi się niedobrze.
Tak umarł lider, który nigdy tak naprawdę liderem nie był.
Musiałem to sobie wszystko w głowie poukładać. Asy Talii były jedynie służącymi tej całej dziewczyny z tatuażem. Nazwał ją Joker. A więc to Joker jest liderką? A może i nie? Może i ona wykonuje czyjeś rozkazy? Talia miała w sobie wiele sekretów…
— Wiedziałaś o niej? — spytałem, gdy szliśmy na oślep w stronę któregoś z magazynów.
— Nie… — szepnęła. — Spencer… On zawsze nami dowodził… od kilku lat. Wiedziałam, że mój poprzednik i Clinta zginęli, ale Spencer nam mówił, że zabili siebie wzajemnie w trakcie kłótni po narkotykach. To wygodne… dwa trupy w jednym miejscu. A Diana i tak zawsze robiła to co chciał Spencer.
— Rozumiem.
Skłamałem. Niewiele rozumiałem, ale nie chciałem już o tym rozmawiać. Bolały mnie mięśnie, oczy, stawy, głowa i zdałem sobie sprawę jak bardzo jestem głodny i spragniony. Nawet brakowało mi zwykłego powiewu chłodnego powietrza.
— Musimy znaleźć resztę. Wendy, Trevor…
— Chodź za mną. Chyba wiem gdzie są.
Poprowadziła mnie prosto do jednego z magazynów. Nie było tutaj nikogo, nawet ochroniarzy. Zakładałem, że grupa Joker zrobiła z nimi porządek. Heather pchnęła drzwi boczne i weszliśmy do środka. Przy metalowym słupie na końcu związana była trójka ludzi — Wendy, Trevor i… Aaron.
Przyglądałem się im chwilę, a potem puściłem się biegiem w ich stronę. Spencer i tak chciał nas wszystkich zabić! Ale dobrze się bawił!
— To ja! Spokojnie! — krzyknąłem, aby się uspokoili, bo mieli związane oczy. — Alan!
Odetchnęli z ulgą, mimo iż byli zakneblowani. Mocowałem się najpierw ze sznurami Wendy, a Heather pomogła Trevorowi.
— Jest tu ze mną Heather. Jest po naszej stronie — dodałem szybko.
— Jak ci się to udało? — spytała Wendy, gdy już ją wyswobodziłem. — Jak…?
— Nie wiem, Wendy. To naprawdę skomplikowane. Mam więcej szczęścia niż rozumu.
— Co ze Spencerem? — spytał Trevor.
— Nie żyje… — mruknęła cicho Heather. W głębi duszy pewnie go opłakiwała. — Popełnił samobójstwo.
— Aaron! — Wendy zdjęła mu opaskę z oczu, a potem go mocno przytuliła. Zaczęła płakać. — Och, Aaron! Przepraszam! To moja wina! Moja wina — jęczała.
— Rozwiąż go. Musimy znaleźć Landona i się stąd wynosić.
Pomogłem przy rozwiązywaniu Aarona, a on przyglądał się mi swoimi zielonymi oczami.
— Nie mam pojęcia co się właśnie stało… — szepnął, gdy pomagałem mu wstać. Drżał cały, miał zakrwawione i spuchnięte oczy. — Alan…?
— Cieszę się, że nic ci się nie stało! — rzuciłem szybko i go przytuliłem. Tak mocno jak nigdy nikogo. Aaron wyglądał na szczerze zdziwionego, ale odwzajemnił uścisk. Poczułem jak jego pięść gniecie moją koszulę, gdy złapał ją mocno. Chlipnął głośno. — Już wszystko w porządku.
— Musimy iść — szepnął i się odsunął. — Nie chcę tu być ani minuty dłużej.
Całą piątką skinęliśmy głowami i ruszyliśmy do wyjścia. Niebo malowało się już na różowo i złoto, zwiastując nieuchronny poranek, który rzuci światłem na mordercze i przerażające wydarzenia, rozgrywające się wśród tych starych magazynów.
— Gdzie Landon? — spytał nerwowo Trevor. — Ty — rzucił oschle do Heather. — Gdzie mieliście swoje magazyny?
— Mamy jeszcze dwa… — wyjaśniła. — Czwarty i dwudziesty. O innych nic nie wiem…
— Idę do czwartego — poinformowałem.
— Pójdę z tobą — zaoferowała Heather.
— Idę do dwudziestego. Wendy, zabierzcie się z Aaronem do domu. Musicie odpocząć…
— Ale… Landon…?
— Znajdę go. Aaron potrzebuje odpoczynku.
— A Berhta…?
— Zawiozę cię do niej — obiecała Heather. — Sprawdźmy magazyny i idziemy stąd.
Trevor skinął głową i ruszył dziarskim krokiem w innym kierunku niż my. Minęliśmy nieszczęśliwą „12” i tu się rozdzieliliśmy. Heather oddała klucze do swojego samochodu, aby Wendy mogła stąd pojechać jak najszybciej, ale okazało się, że była zbyt roztrzęsiona. To Aaron miał prowadzić. Spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach.
— Spotkamy się?
— Obiecuję — skinąłem głową.
— Uważaj na siebie.
Odjechali i dali nam poczucie bezpieczeństwa. W końcu któreś z nas było z dala od tego przeklętego miejsca. Ruszyliśmy z Heather do magazynu, a słońce oświetlało je już na złoto.
— I co teraz? — spytałem. — Co z Talią?
— Dalej istnieje — odpowiedziała Heather. — Ale już do niej nie należę. Ani ja, ani pozostałe Asy. Dlaczego nas nie zabiła? Przecież wiemy jak wygląda...
Wzruszyłem ramionami.
— Chyba musi mieć inny cel, w którym jej nie przeszkadzacie. Nie przeszkadzamy.
— Zgłoszę się na policję, Alanie — poinformowała mnie, gdy stanęliśmy przed magazynem numer cztery. Tak jak i pozostałe nie prezentował się okazale, ozdobiona w wyblakłą farbę.
— Lepiej jak zrobisz to sama niż jak cię sami dorwą… — przyznałem. — Przykro mi.
— Niech ci nie będzie przykro — otarła łzę. — To moja wina. Dałam się w to wciągnąć. Wyciągnąłeś mnie stamtąd, Alanie… dziękuję.
Nie wiedziałem co nią kierowało, ale stanęła na palcach i pocałowała mnie prosto w usta. Były suche, drżące, słone od łez. Nie poruszyłem się, a ona się odsunęła. Nie pocałowaliśmy się. Nazwałbym to raczej buziakiem. Skinąłem głową, a ona jęknęła cicho, coś pomiędzy parsknięciem i płaczem.
— Zobaczmy, czy jest tu Landon.
Weszliśmy do środka i rozglądaliśmy się za naszym przyjacielem, ale nigdzie go nie było. Heather zdjęła swoje szpilki i chodziła boso. Wyglądała śmiesznie w swojej eleganckiej, trochę ubrudzonej sukni.
— Nie ma go.
— Jeżeli tu go nie ma, musi być w dwudziestym. A jak nie tam… to nie mam pojęcia.
Wróciliśmy szybko pod dwunastkę gdzie czekał już na nas Trevor. Ze spuchniętymi oczami.
— Och, nie… — szepnęła Heather.
— Nie — jęknąłem.
Ten widok Trevora, mówił sam za siebie. Nie zdążyliśmy. Landon został zamordowany.

***

Wszystko co robił Pik miało go uratować przed gniewem prawdziwej liderki. Wykorzystywał poddaną mu trójkę, aby wyśledzili Landona. Czemu był im potrzebny? Jak się okazało, Landon miał naprawdę silne dowody zbrodni przeciwko Talii, ale głównie wymierzone one były właśnie w Spencera. Chcąc się ratować, obserwował czujnie Trevora, a tym samym wpadł na ślad Landona. Ponieważ ciężko było wyśledzić jednostkę w tak wielkim mieście, musiał wykorzystać wszystkie swoje wpływy, aż w końcu odnalazła go Heather. Tak jak przypuszczali, Landon chciał skontaktować się z Trevorem. Trevor z kolei chciał, aby Landon zapomniał o sprawie i już nigdy do niej nie wracali. Lanadon jednak nie wierzył w to, że Talia da im kiedykolwiek spokój i zaczął działać. To wszystko doprowadziło do tych strasznych wydarzeń, które rozegrały się dwunastego grudnia 2012 roku.
— Na pewno chcesz to zrobić? — spytałem.
— Muszę. — Heather skinęła głową. — Dziękuję, że mnie odprowadziłeś.
— Nie ma za co — wzruszyłem ramionami. Czułem się pusty. — Proszę, to może ci się przydać.
Heather uniosła brwi, wyraźnie zdziwiona.
— Co to?
— Telefon, który dał mi Landon. Miałem się z nim kontaktować, gdy… — Heather skinęła głową. — Nagrywałem całe nasze spotkanie z Talią. Landon mówił, że to bez sensu, ale i tak to zrobiłem. Teraz do mnie dotarło, że Spencer się nie przejmował naszymi komórkami i ewentualnymi nagrywarkami… i tak chciał nas zabić…
— Dalej nie rozumiem co się dzisiaj wydarzyło — przyznała. Zatrzymała telefon w swoich zimnych dłoniach.
— Ja też nie. Może już się nigdy nie dowiemy? Większość sekretów przepadła wraz ze Spencerem i tą dziewczyną… Joker, tak?
Skinęła głową. Spojrzała mi w oczy i zobaczyłem w nich szczęście.
— Do zobaczenia, Alanie — westchnęła. — To nasze pożegnanie.
— Myślisz, że policja ci uwierzy? W końcu Spencer miał tam swoich ludzi…
— Na szczęście wiem do kogo się zgłosić. Poza tym… — wskazała na telefon. — To całkiem solidny dowód, jeżeli się nagrało.
— Nagrało — zapewniłem. — Czuję się jakbym uratował dzień.
— Uratowałeś o wiele więcej — uśmiechnęła się. — Tylko Landon… Nie mogę w to uwierzyć. Szukałam go i to moja wina. Gdybym nie zameldowała…
— Cóż… Byłaś inną osobą. Inaczej patrzyłaś na świat. Najważniejsze jest to, że już jest dobrze.
— Dzięki, Alan. I tak czeka mnie kara.
— Niestety tak to działa…
Po raz ostatni spojrzałem jej w oczy i ją przytuliłem. Pachniała fiołkami i solą. Obejmowałem ją mocno, gdy słońce już wzeszło i oświetliło nas złotymi promieniami, przebijając się przez mur budynków.
Heather puściła mnie, a potem bez żadnego wahania wspięła się po schodach prowadzących wprost do komendy głównej policji. Dalej w pięknej sukni, dalej boso z butami i telefonem w dłoniach. Zniknęła za drzwiami, a ja westchnąłem. Obawiałem się, że jeszcze tu wrócę.

***

Siedziałem właśnie na schodach prowadzących do budynku, w którym mieszkałem i w którym wynajmowałem pokój od cioci. Myślałem, że jak tylko tu wrócę, będę chciał się położyć, ale zabrakło mi sił, aby wspiąć się na górę. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w dźwięki pobudki miasta. Odpalające samochody, budzący się ludzie, wałęsające się bez celu bezpańskie psy i koty. Ruch uliczny, kroki ludzi… to wszystko wydawało się być teraz takie odległe. Obce.
— Alan? — usłyszałem za sobą. Po schodkach właśnie schodziła Delilah. — Ty zapijaczony, draniu! Wracasz z imprezy nad ranem, co?
Ach, no tak… miałem być na imprezie urodzinowej Heather.
— To naprawdę długa historia…
— Mam nadzieję, że przynajmniej dobrze się bawiłeś — usiadła koło mnie. — Słyszałam, że Trevorowi urodziła się córka! Pięknie! Aaron tam był, ale nie odpowiadał na moje telefony. Właśnie szłam mu skopać za to tyłek…
— Spokojnie, Del — położyłem głowę na jej ramieniu. — Aaron był ze mną…
— Na imprezie?
— Taaa… na imprezie. — Bardzo chciałem, aby tak było.
— Wszystko w porządku, Alan? Wyglądasz na… bardzo zmęczonego.
— Bo bardzo się zmęczyłem — zaśmiałem się. — Poza tym to długa historia i pewnie byś mi nie uwierzyła…
— Nie uwierzyła? Znów będziesz wymyślał z Talią? Przecież ona nie istnieje…
Zaśmiałem się cicho i uśmiechnąłem się.
— Nie… nie istnieje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz