sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 6 - Pytanie


ROZDZIAŁ 6
Pytanie

Zatłoczone ulice Sydney nie pomagały w łatwym dostaniu się na plażę. Zwłaszcza, gdy chciało się zdążyć na pociąg. Tłum sprawiał, że traciłem z pola widzenia Heather. Ona jednak widząc mój niepokój na twarzy chwyciła mnie za rękę. Ścisnęła ją mocno i uśmiechnęła się zalotnie. Odwzajemniłem niepewny uśmiech. Dziewczyna zdawała się wiedzieć gdzie iść.
Weszliśmy na peron, który tonął w ludziach.
— To nasz! — Heather wskazała na czerwono-białą maszynę, stojącą na torach. Drzwi właśnie się otworzyły, a ja pozwoliłem się porwać fali ludzi. Kilka sekund później stałem już z Heather w przedziale. Niestety napierający na nas ludzie sprawili, że musieliśmy stać całkiem blisko siebie.
— Ciasno — westchnąłem.
— Godziny szczytu — wyjaśniła. — Ludzie wracają do domów. Dziękuję ci raz jeszcze!
— Hę? Za co? — zdziwiłem się.
— Za to, że zaprowadzisz mnie do Oliwera — wyjaśniła i zarumieniła się. — Dawno go nie widziałam, a jest tak fantastycznym facetem. Wiedziałeś, że pomógł kiedyś dziobakom?
— Nie — pokręciłem głową. — Ale wiem, że kocha zwierzęta. A jak pomógł temu dziobakowi?
— Podróżował z rodzicami po Australii i natknął się na rannego dziobaka. Małego! — dodała słodkim głosem. — Zadzwonił sam do najbliższego szpitala dla zwierząt. Dostał odznaczenie za ratowanie zagrożonego gatunku — westchnęła i spojrzała za okno. — Pomaga wszystkim zwierzętom, bez wyjątku.
Poszedłem za jej wzrokiem i opadła mi szczęka. Jechaliśmy właśnie przez most i widać stąd było wieżowce Sydney. Wszystkie smukłe i piętrzące się ku górze. Lśniące w świetle słońca. Stanowiły mur ze szkła, metalu i betonu. Nie wiedziałem czemu, ale poczułem się jakbym znalazł się w przyszłości. Centrum wyglądało jakby zostało wycięte z innego wymiaru i wrzucone w plażę.
— Piękna panorama — szepnąłem do Heather.
— Sydney jest naprawdę pięknym miastem. Nie tak jak Nowy York, ale z pewnością urzeka — zapewniła. — Zwłaszcza, gdy podróżuje się wieczorem albo nocą.
— Na pewno kiedyś zrobię sobie taką wycieczkę — obiecałem na głos, ale kierowałem to raczej do siebie, a nie do Heather. Dziewczyna uśmiechnęła się widząc zachwyt w moich oczach.
Zza budynków wyłonił się gmach opery, który faktycznie wyglądał jak żaglówka wpływająca do portu. Wszystko to pomiędzy błękitnym niebem, a mieniącą się wodą.
Wpatrywałem się tak długo jak tylko mogłem, a potem wszystko zniknęło mi z oczu, gdy wjechaliśmy do tunelu. Cała podróż zajęła nam kilkanaście minut. Gdy opuściliśmy stację zdałem sobie sprawę, że jestem w rejonach mojego mieszkania. Postanowiłem, że do pracy będę od teraz jeździł metrem, aby móc podziwiać Sydney.
— Właściwie… to jak się bawiłaś wczoraj na imprezie? Zanim miałaś ten mały wypadek? — zapytałem, gdy kierowaliśmy się w stronę restauracji rodziców Oliwera.
— Fantastycznie! — odpowiedziała zachwycona. — Kocham spotykać się z ludźmi, a nie widziałam moich przyjaciół prawie od miesiąca. Byłam w Paryżu, więc nie powinnam narzekać, ale tak czy siak tęskni się za swoimi mordkami — westchnęła zadowolona i otarła czoło. — Chociaż w Europie jest chłodniej.
— W Europie powoli nadchodzi jesień — wyjaśniłem.
— Cztery pory roku. — Dało się słyszeć rozmarzenie w jej głosie. — Chciałabym to kiedyś przeżyć. Wiosnę, lato, jesień i zimę. Tutaj mamy właściwie porę zimną i porę ciepłą. A pora zimna to i tak ściema, bo wcale nie jest aż tak zimno jak w Oslo. Byłeś w Oslo?
— Nie. Ale widzę, że ty przejechałaś spory kawałek świata.
— Mój tatuś jest biznesmenem i zabiera mnie od czasu do czasu ze sobą. Z dumą powiem, że byłam już na każdym kontynencie pomijając Antarktydę. Chociaż pingwiny są takie słodkie!
Zaśmiałem się lekko. Rozmawiało mi się z nią bardzo dobrze. Była urocza, trochę niezdarna, ale naprawdę miła i sympatyczna. Przypominała mi moją znajomą z Warszawy. Ciekawe co u niej…?
— Jesteśmy — oznajmiła Heather. Uniosłem wzrok, gdy nagle skręciła w prawo. Szyld nad wejściem głosił „Paradise”. Budynek nie budził jakiegoś szczególnego wrażenia. Ot, zwykła konstrukcja z dużymi szybami. Jednak, gdy tylko weszliśmy do środka, okazało się że jest to jedna z najlepszych restauracji w jakiej miałem okazję być. Wystrój skupiał się na minimalizmie. Na ścianach wisiały wielkie fotografie, które dawały wrażenie otwartej przestrzeni, ale nie było to aż tak koniecznie, gdyż drugie wejście było od plaży. Przy drewnianych stołach siedzieli klienci i ze smakiem jedli podane dania. I ja przełknąłem ślinkę, mimo że niedawno jadłem sushi.
Oświetlenie też dodawało życia. Było tutaj bardzo jasno i większość wyposażenia była w kolorach białych, szarych i pomarańczowych.
— Oliwer! — zawołała Heather. Jej wystrój nie był obcy, ale mi zajęło trochę czasu nim się napatrzyłem. Dlatego to ona pierwsza dostrzegła blondyna stojącego przy stole z kartami dań. Na początku widok dziewczyny go zaskoczył, ale potem z uśmiechem przywitał się z nią krótkim uściskiem. Właściwie to Heather nie chciała go puścić, ale wtedy pojawiłem się ja.
— Heather i Alan — zaśmiał się Oliwer. — Kombinacja której się nie spodziewałem. Znacie się?
— Alan uratował mi życie — wyjaśniła Heather nim zdążyłem się odezwać. Oliwer wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie z podziwem. Bardzo polubiłem ten wzrok.
— Nie tak do końca… — wtrąciłem skromnie, wiedząc, że Heather zaraz opowie całą historię. I oczywiście tak zrobiła, a ja jedynie mogłem usłyszeć swój opis w samych superlatywach. Oliwer kiwał głową, a potem uśmiechnął się do mnie.
— Całe szczęście, że nasz ratownik był na miejscu — stwierdził zadowolony. — Może chcecie coś zjeść? Wygląda na to, że oboje mieliście wczoraj ciężki dzień.
— Och! — pisnęła Heather. — Zrobisz mi ostrygi?
— Oczywiście — odpowiedział. — A ty Alan?
— Hm… a co polecasz? Nie jestem znawcą morskiej kuchni.
— Cóż — podrapał się po głowie. — Osobiście najbardziej lubię ryby. Klasycznie. Nie jestem jakimś wykwintnym degustatorem. Przeważnie jak coś ugotuję to już mi przechodzi ochota na to danie.
— Zaskocz mnie — poczochrałem jego włosy. Nie wiedziałem czemu to zrobiłem, ale miałem wrażenie jakby miało to być coś naturalnego. Oliwer spojrzał na mnie spode łba i westchnął. Skinął głową i wskazał nam stół, a potem poszedł do kuchni, poprawiając fryzurę.
— On jest tu kucharzem? — zapytałem Heather.
— Nie — pokręciła głową. — Znaczy… czasami. Głównie jest kelnerem, ale pracuje też w kuchni. Jego rodzice też są kucharzami i pozwalają mu tu gotować. No i jeszcze jest kilku kelnerów, a przynajmniej była, gdy ostatnio tu przychodziłam.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. W powietrzu unosił się zapach soli, smażonych ryb i plaży. Chłodne powiewy wprost od oceanu wpadały do restauracji i służyły za naturalną klimatyzację. W końcu postanowiliśmy się przesiąść z Heather właśnie na dwór, gdzie betonowy taras znikał w piasku.
— To gdzie jeszcze byłaś? — zapytałem. — Jakie miasta jeszcze zwiedziłaś?
— Mnóstwo — odpowiedziała urzeczona. — Są piękne! Nowy York, Tokio, Oslo, Pragę, Kair, Vancouver, Rio de Janeiro, Moskwę, Rzym, Paryż, Lizbonę i... och, tak wiele — uśmiechnęła się. — Uwielbiam podróżować! Muszę przylecieć do Polski.
— Byłoby mi bardzo miło — zapewniłem, ale miałem nadzieję, że nie odebrała tego jako zaproszenia ode mnie. — Jest co zwiedzać.
— Muszę sprawdzić w jakimś przewodniku — podrapała się po głowie. — Na pewno gdzieś mam przewodnik po Polsce, bo tatuś też tam był.
Rozmowa z Heather rozwijała się bardzo miło. Śmieliśmy się, wygłupialiśmy, a potem ustaliliśmy, że tak długo jak będziesz mieszkać w hotelu, tak długo będzie mogła schodzić na basen i mi towarzyszyć w trakcie pracy.
— Proszę. — Przy nas nagle pojawił się Oliwer. Miał jak zwykle zmrużone oczy, ale nie patrzył na mnie, gdy podawał mi rybę w nieznanym mi sosie. — Na mój koszt.
— Oliweeer! — Heather klasnęła w dłonie. — Rewelacja!
— Jeszcze nie spróbowałaś — zauważył z uśmiechem. — Ale mam nadzieję, że będzie tak dobre jak zawsze.
— Na pewno będzie.
Oliwer skinął głową i oddalił się od nas do innych gości. Wpatrywałem się w niego ze zmarszczonym czołem. Coś mi tu nie pasowało. On zawsze był miły. Bardzo miły. A teraz? Nawet na mnie nie spojrzał i od razu poleciał do innych gości. Zrobiłem coś nie tak?
— Alan? — Heather szturchnęła mnie. — Jedz, bo wystygnie!
— Hm? Ach! Jasne… — pokiwałem głową. Oczywiście ryba była rewelacyjna i zakładałem, że jakiekolwiek owoce morza, które wychodzą spod ręki Oliwera muszą smakować fantastycznie. Chłopak miał faktycznie talent do gotowania. Spróbowałem też jednej ostrygi od Heather. Co prawda zapach nie był przyjemny, a struktura była trochę glutowata, ale jak się okazało nie było to aż tak złe jak wyglądało.
— Prawie jak klej do tapet — mlasnąłem językiem. Heather zaśmiała się.
— Jadłeś klej do tapet?
— Nie uwierzysz w tę historię, ale tak…
Otworzyła szeroko oczy. Wybuchliśmy śmiechem, a to przykuło ku nam wzrok Oliwera. Blondyn zanotował coś na karteczce przy innych gościach i ruszył w stronę kuchni.
— Przepraszam cię, Heather — wstałem od stołu. — Muszę iść do łazienki.
— Ostrygi nie były, aż tak złe — prychnęła, marszcząc nosek.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko i wróciłem do środka. Oliwer stał przy ladzie i coś pisał. Zbliżyłem się do niego po cichu i nachyliłem się, a potem szepnąłem do jego ucha:
— Hej.
Podskoczył, prawie uderzając mnie łokciem w podbródek. Wziął głęboki wdech.
— Alan! — pokręcił głową. — Przestraszyłeś mnie…
— Wiem. Taki był plan. Co jest?
— Proszę? — uniósł brew.
— No co jest? Dziwnie się zachowujesz — skrzyżowałem ręce i wpatrywałem się w niego wyczekującym spojrzeniem.
— Dziwnie? Wytłumacz „dziwnie”.
— Unikasz mojego wzroku.
— Ach. Naprawdę? Teraz ci patrzę w oczy.
— Teraz tak, ale wcześniej…
— Przepraszam jeżeli tak to wyglądało. Nie chciałem cię urazić, czy coś.
Jakoś nie do końca mu uwierzyłem. Ale nie chciałem też na niego naciskać bo był w pracy. A więc poklepałem go po ramieniu i udałem się do łazienki. Gdy stamtąd wracałem, Heather rozmawiała z blondynem przy wyjściu. Uśmiechali się do siebie serdecznie.
— Na pewno jeszcze tu wpadnę — obiecała, chwytając go za dłonie. — Jeżeli ktoś ma mi gotować to tylko ty.
— Myślę, że Alan też nie jest złym kucharzem — wyznał Oliwer. — Prawda?
— Gotuję tylko trochę — wyjaśniłem. — Ale faktycznie, nie jestem aż tak zły.
— Nie zatrzymujemy cię już, Oliwer. — Moja towarzyszka wyściskała go mocno. — Miłego dnia.
— Dziękuję, wzajemnie — odpowiedział. — Przyjemnej randki — dodał, gdy ściskał mi dłoń. Otworzyłem usta, a potem je zamknąłem. Oliwer bez cienia radości na twarzy odwrócił się i wrócił do środka. Obserwowałem go jeszcze jakiś czas, aż w końcu poczułem jak coś kliknęło w mojej głowie.
— Alan! — zawołała za mną Heather, która już była kilka kroków dalej. — Chodź już!
Spojrzałem na nią i się uśmiechnąłem.
— Już idę! — dołączyłem do niej w radosnych podskokach. Ale nie dlatego, że mi się podobała. Po prostu zdałem sobie sprawę z tego, że Oliwer był zazdrosny.

***

Kolejnych kilka dni minęło mi bardzo szybko. Przede wszystkim dlatego, że w pracy towarzyszyła mi Heather, która pływała w basenie, a ja jej dotrzymywałem towarzystwa, oczywiście mając na uwadze listę moich obowiązków. Trevor jednak nie miał mi tego za złe z dwóch powodów. Przede wszystkim Heather trzeba było traktować lepiej niż innych, gdyż była córką właściciela sieci hotelów. A po drugie, jak się dowiedziałem w szatni, Trevor bardzo chciał nas ze sobą swatać.
Nie do końca widziałem tego napakowanego kulturystę w roli swatki, ale zdawał się lubić fakt, iż spędzam z Heather tyle czasu. Kilka razy poszliśmy nawet na lunch i jak się okazało zostaliśmy przyjaciółmi. Oczywiście z mojej strony to była tylko przyjaźń, ale Heather też nie wyglądała na zainteresowaną czymś innym. Tym bardziej, że potrafiła zniknąć ze swoimi kolegami płci męskiej na kilka godzin, a więc nie tylko ja byłem w takiej sytuacji.
Ten układ pasował mi dlatego, że Heather zabijała względną nudę na basenie. Goście byli bardzo odpowiedzialni i poza tym, że jakieś dziecko się w końcu przewróciło, to nie działo się nic niepokojącego. Oczywiście, to bardzo dobrze! Cieszyłem się, że nikomu nie przytrafiło się nic przykrego.
 Późnym popołudniem żegnałem się Heather, ruszałem do metra i wracałem do domu, podziwiając wspaniałe centrum miasta. Panorama była niesamowita i tak jak mówiła Heather, po zmroku zyskiwała. Gdy światło słońca mieszało się z elektrycznością robiło to piorunujące wrażenie. A gdy ciemna smuga nocy pojawiała się na niebie, wieżowce lśniły jak ognisko.
Wieczory spędzałem z Delilah lub samotnie przed komputerem. Musiałem nadrobić kilka rzeczy w Internecie, a poza tym chciałem się dowiedzieć co słychać w moim kraju, a więc przeleciałem po wszystkich najświeższych informacjach. No i chciałem napisać maila do tego chłopaka, którego blog mi pomógł w podjęciu jednej z najlepszych decyzji w moim życiu.
— L. U. W. — przeczytałem. — A więc to twoje inicjały, panie „psia łapa”, co? — uśmiechnąłem się i zacząłem tworzyć moją wiadomość. Oczywiście wychwaliłem go na wszystkie możliwe sposoby. Gdy tylko kliknąłem „wyślij”, ktoś zapukał do moich drzwi. Ponieważ siedziałem tylko w bokserkach, założyłem spodnie i luźny t-shirt, a dopiero potem otworzyłem. Wolałem, aby moja ciocia nie zastała mnie półnagiego.
Pomyliłem się, bo w drzwiach stanęła Delilah wraz z Aaronem, obrońcą przed pająkami.
— Hej — przywitałem się. — Co tam?
— Kontrola — wyjaśniła Delilah i wepchnęła się do pokoju, a Aaron zaraz za nią, z tymże chłopak spojrzał na mnie przepraszającym wzorkiem jakby chciał zadośćuczynić bezpardonowe zachowanie przyjaciółki.
— Kontrola? Jaka?
— Pająkowa — uśmiechnęła się. — Nigdy nie wiesz gdzie się czają te bestie.
— Założyłem moskitiery na oknach — odpowiedziałem z dumą. — Nie ma mowy, aby jakiś pająk wślizgnął się do środka. Poza tym poodsuwałem wszystkie meble i wyczyściłem dokładnie każdy kąt. Nie ma opcji, aby coś mi tu łaziło.
— A co masz na ramieniu?
Drgnąłem i mimo, iż wiedziałem, że to żart, spojrzałem na ramię. Nic tam nie był, a więc posłałem jej zdenerwowane spojrzenie.
— To jaki jest cel twojej… waszej wizyty?
— Właściwie bez powodu. Zauważyłam, że zamykasz się tu i oglądasz pornosy, a więc przyszliśmy ci trochę poprzeszkadzać.
— To jej pomysł — wtrącił Aaron. — Powiedziała, że się nie pogniewasz…
— Jasne, że nie. Przynajmniej tak długo jak długo nie przynosicie tutaj pająków — drgnąłem ze wstrętem. — Co u ciebie Aaron?
Chłopak uniósł brwi, najwidoczniej zaskoczony tym pytaniem. Podrapał się po głowie.
— Nic takiego — odparł nieśmiało. — Bez zmian.
— Właściwie to czym się zajmujesz, Aaron? — zapytałem i wskazałem im miejsca do siedzenia, a potem wyciągnąłem z lodówki trzy piwa.
— Gra w Pokemony — wtrąciła szybko Delilah. Aaron spojrzał na nią oburzony.
— W-Wcale nie!
— Grasz? — podałem mu butelkę. — Mega! Ja też! W którą wersję?
— Erm… Black.
— Dobra, ja jeszcze jestem na Platinum — wytknąłem język i podałem napój Delilah’i. Ona wpatrywała się w nas z otwartymi ustami. — Coś nie tak, złotko?
— Faceci — stwierdziła jedynie i upiła łyk piwa. Aaron zaśmiał się cicho i we dwójkę stuknęliśmy się butelkami. — Podobno złapali tego, co zamordował tamtego chłopaka — oznajmiła nagle. Uniosłem wzrok.
— Kto to?
— Jakiś facet, nie znam. Ale tak jak podejrzewałam, chodziło o narkotyki.
— To niesamowite jak można się stoczyć — westchnął ciężko Aaron i zapatrzył się na zieloną butelkę. — Zabić za nie oddane pieniądze. Okropne…
— Każdy wie w co się pakuje, gdy zaczyna brać — stwierdziła hardo Delilah. — A kto nie, ten jest idiotą. Jak można brać coś czego się nie zna?
— A co? Narkotyk po poznaniu staje się lepszy?
— Nie — pokręciła głową. — Ale zdajesz sobie sprawę z konsekwencji, które teraz doprowadziły do śmierci. Każdy normalny człowiek nie bierze narkotyków.
— A co jeżeli to jedyne ich źródło dochodu?
— Ja wychodzę z założenia, że trzeba być smutnym człowiekiem, aby się w to bawić. Smutnym i samotnym. A jedynie nierealny świat narkotyków i całego tego gówna daje ci jakieś zadowolenie, to znaczy, że straciłeś wszystko co jest ważne w realnym świecie, o! — podsumowała i wskazała na nas palcami. — Mam nadzieję, że żaden z was nic głupiego nie planuje!
— Wiesz… — podrapałem się po głowie.
— Brałeś narkotyki? — wytrzeszczyła oczy.
— Nie. W sumie nie wiem. Marihuana to narkotyk?
— Tak!
— No to… zdarzyło mi się dwa razy ją zapalić. Jestem zły?
— Prawdopodobnie trochę samotny — prychnęła głośno. — Idę do łazienki.
Gdy się tam znalazła trzasnęła za sobą drzwiami, aż obaj podskoczyliśmy. Spojrzałem niepewnie na Aarona.
— Te dni?
— Nie — pokręcił głową, ale kąciki ust mu drgnęły. — Po prostu… Delilah bardzo źle znosi temat narkotyków.
— Czemu?
Chłopak rozejrzał się pod pokoju. Był skrępowany, mówił cicho i uśmiechnął się nerwowo.
— Jest… powód dla którego jej rodzice nie są już razem. — Aaron spojrzał za okno.
— Och — wyrwało mi się. Aaron nie musiał już nic mówić. Dobrze wiedziałem co się stało. A skoro Delilah mieszkała teraz z ojcem to znaczy, że jej mama… była uzależniona. — Kurczę, nie wiedziałem.
— Nie mów jej, że ci powiedziałem. Po prostu na temat narkotyków i Talii lepiej z nią nie rozmawiać — spojrzał na mnie, a potem odwrócił wzrok. — Jest bardzo drażliwa na tym punkcie.
— Rozumiem…
Jak tylko Delilah do nas wróciła, zmieniłem temat. Jej oczy były lekko zaczerwienione.

***

Minęły dwa tygodnie odkąd ostatnio widziałem Oliwera. Za to dziwnym zbiegiem okoliczności raz widziałem Marlona jak wracał z Oceanarium i rozmawiał z kimś przez komórkę. Przez tych kilkanaście dni działo się tyle, że udawało mi się zapomnieć o Oliwerze i ignorować tęsknotę w sercu.
Przede wszystkim za sprawą Heather, która umilała mi dni w pracy. Jej słoneczna natura sprawiała, że nawet pochmurne dni były ciepłe. A przez ostatni tydzień padał deszcz. Byłem pod wrażeniem, gdyż przeważnie świeciło tu słońce, a deszczowa pogoda zwiastowała ochłodzenie. Jakoś ciężko mi było wyobrazić sobie Sydney w trakcie opadów deszczu. Zawsze było tu jasno, ciepło, a błękit nieba odbijał się w tafli wody. Dlatego, gdy słońce schowało się za chmurami wyglądało to jakby miasto umarło. Szare chmury niosły ze sobą opady, a na dodatek wszystko wyglądało na dużo ciemniejsze.
Pogoda jednak nie zraziła surferów, którzy cieszyli się z wyższych fal. Żywioł nie oszczędzał linii brzegowej. Woda wdzierała się w głąb lądu i plaże zmniejszyły się o kilka metrów. Tego dnia jednak stałem na plaży ubrany w swój kombinezon i z deską pod pachą. Miałem kilka dni wolnego i obiecałem sobie, że pójdę surfować. Niezależnie od pogody.
Umiałem pływać, w końcu byłem ratownikiem, ale nawet mnie przestraszył widok spienionej wody, gdzie fala obijała się o falę. Przełknąłem ślinę.
— Raz kozie śmierć…
Woda była chłodniejsza niż ostatnio, ale nie wycofałem się. Pognałem do wody i popłynąłem na przyzwoitą odległość, aby móc później, z wielkim trudem, stanąć na desce. Nie było to łatwe, bo fale pojawiały się jedna za drugą. Nabrałem wprawy dopiero po jakimś czasie.
Czułem na sobie spojrzenia innych surferów oraz dziewczyn, które stały na brzegu i obserwowały nasze zmagania. Wyglądały na bardzo podekscytowane tym co widzą. Nie były opalone, a więc zakładałem, że dopiero co przyleciały i nie zdążyły jeszcze zaznać australijskiego słońca.
W końcu poddałem się i wykończony wróciłem na brzeg. Usiadłem na mokrym piasku i oddychałem głęboko, a woda przyjemnie podmywała moje nogi. Zamknąłem oczy i wdychałem to piękne, lekko zasolone, powietrze. Przyzwyczaiłem się już do tego, że wszędzie pachnie solą i właściwie jest bardziej wietrznie niż gdziekolwiek indziej.
— Idzie ci coraz lepiej — usłyszałem nad sobą. Odchyliłem głowę do tyłu i otworzyłem oczy. Nade mną stał Oliwer, ze zmoczonymi włosami i swoim kombinezonie. Prezentował się nieźle na tle szarego nieba.
— Dziękuję — odpowiedziałem. — A ty dalej rządzisz?
— Są lepsi i gorsi — wzruszył ramionami. — Obserwowałem cię.
— Mam się bać?
— Nie — pokręcił głową. — Chciałem tylko pochwalić twoje zdolności.
— Chwal, chwal — złapałem go za nadgarstek i pociągnąłem w dół, aby do mnie się dosiadł. Prawie się przewrócił na piasek, ale złapał równowagę i usiadł koło mnie. Wyglądał na zakłopotanego.
— Już to zrobiłem — odpowiedział. — Coraz lepiej surfujesz. Ale czego się spodziewać po kimś kto tak kocha wodę?
— Mógłbym być rybą — zaśmiałem się. — Co tam u ciebie, Oliwer?
Obserwowałem go uważnie. Jego mokre włosy przyklejały się do twarzy, a mokry kombinezon przylegał do szczupłego ciała. Nie patrzył na mnie, ale dobrze widziałem w jego błękitnych oczach niezdecydowanie.
— U mnie wszystko dobrze — odpowiedział spokojnie. — Dalej pracuję w restauracji i wszystko jest bardzo dobrze. Erm… w weekend jedziemy nad Morze Koralowe.
— Ty i Marlon? — spytałem ponuro.
— Nie tylko. Nasi znajomi też. Chcemy popływać w Wielkiej Rafie Koralowej. Pomyślałem, że może… byłbyś zainteresowany? Znaczy… — podrapał się po głowie. — Jesteś tu nowy i pomyślałem, że…
— Jasne — uśmiechnąłem się. — Z chęcią.
Oliwer pokiwał głową.
— Dobra. No to… dam ci jeszcze znać — obiecał i zmierzwił włosy. Wstał i uśmiechnął się lekko do mnie. — Do zobaczenia, Alan. Muszę już iść.
— Jasne — pokiwałem głową. Obserwowałem jak się ode mnie oddala. Westchnąłem ciężko. Wiedziałem, że nie powinienem jechać, ale… Może Oliwer zmieni zdanie co do mnie i Marlona? W końcu był zazdrosny, a teraz jeszcze mnie zapraszam.
Schowałem twarz w dłoniach i zakląłem. Nie miałem pojęcia jak się czuję i co czuję względem Oliwera.

***

Wieczór płynął mi pod znakiem Oliwera. Jego włosy, oczy, ruch, wygląd, charakter, zachowanie… Wszystko to pojawiało się w mojej głowie i przeszkadzało mi w funkcjonowaniu. Nie mogłem wziąć normalnie prysznicu, nie mogłem też zacząć czytać książki, bo ciągle do niego wracałem. Było to bardzo denerwujące, aż w końcu się poddałem i wyszedłem na balkon.
Nocne powietrze było przyjemne dla obolałego ciała i umysłu. Obserwowałem ludzi i samochody, których przeznaczenia nie znałem. Nie wiedziałem dokąd szli lub jechali. Byli smutni czy nie? Jak bardzo byli szczęśliwi? Bardziej niż ja? Cóż… przeszło kilka zakochany par, które trzymały się za ręce. Najwidoczniej niektórzy mieli więcej obeznania z życiem niż ja.
Bo najbardziej irytującą sprawą w tym wszystkim było to, że nie wiedziałem co robić. Nie miałem doświadczenia i było mi trochę wstyd, że dwudziestodwuletni facet nie wie jak rozmawiać z osobą, która mu się podoba. Niby byłem w związku, ale to polegało głównie na seksie. Ja nawet nie musiałem za dużo robić bo ten chłopak wszędzie za mną latał. Teraz tym bardziej czułem wstyd, że mu na to pozwalałem.
Znużonym spojrzeniem zerknąłem w dół. Pod drzwiami do klatki schodowej kręcił się jakaś postać. Drżała i rozglądała się uważnie dookoła. To odchodziła, to znów wracała do drzwi.
— Oliwer…? — szepnąłem sam do siebie, a chwilę później wyleciałem z mojego pokoju i jak szalony zbiegłem po schodach. Nie byłem pewien czy zamknąłem za sobą drzwi. Prawie wpadłem na jedną z sąsiadek, ale ignorując to, boso, wypadłem na dwór.
Blondyn uniósł wzrok i przyglądał mi się przerażony. Oddychałem ciężko.
— H… Hej — powitałem go. — Co za… co za przypadek — złapałem oddech i uśmiechnąłem się.
— Alan? — uniósł brwi. — Jesteś bez koszulki.
— Och — spojrzałem na siebie. Faktycznie byłem jedynie w spodenkach. — Przeszkadza ci to? — uśmiechnąłem się zadziornie.
Oliwer podrapał się po głowie i wzruszył ramionami.
— Widziałem cię już bez koszulki.
Zamruczałem przyjemnie i uchyliłem szerzej drzwi, zapraszając go do środka.
— Wejdziesz?
— Erm… właściwie to… nie wiem — rozejrzał się. — Sam nie wiem, co tu robię. To naprawdę głupie, powinienem już iść…
— Nalegam — przerwałem mu. — Chciałeś o czymś pogadać?
— Właściwie to… — spojrzał mi w oczy. — Chciałem ci zadać pytanie. Bardzo… nie wiem… bardzo niedyskretne pytanie.
— Wal — uśmiechnąłem się i zaprosiłem go gestem. — No chodź do środka! Będziesz mi kazał tak tu stać bez koszulki? Czy po prostu lubisz to, co widzisz?
Oliwer wywrócił oczami, wspiął się po schodach i minął mnie, ignorując mój złośliwy uśmiech. Za nami zamknęły się drzwi i ruszyliśmy na górę.
— To co to za pytanie? — starałem się iść jak najbliżej niego.
Zatrzymał się na półpiętrze, a ja zaraz przy nim. Uniosłem brew. On wziął głębszy wdech i spojrzał na mnie. W jego błękitnych, szafirowych oczach widziałem niepokój.
— Boże, co ci jest? — zapytałem.
— Chodzisz z Heather? — odpowiedział pytaniem. Uśmiechnąłem się szeroko.
— Co? Skąd to pytanie? — zdziwiłem się.
— Jak to skąd? Byłeś z nią w restauracji.
— Awww… — zaśmiałem się i przejechałem dłonią po mojej klatce piersiowej. — Jesteś zazdrosny.
— Co? — Ponownie uniósł brwi. — Nie! Wcale nie, ja…
— Spokojnie — przerwałem mu. — Przecież wiesz, że… no, że jestem gejem…
— Tak, ale wyglądaliście jak para — odparł i odwrócił wzrok. — To normalne, że tak pomyślałem. Poza tym możesz być bi.
— Och, Oliwer — zaśmiałem się, a potem spoważniałem. — To było twoje pytanie? Czy chodzę z Heather?
Milczał chwilę. Dalej nie patrzył mi w oczy.
— Tak. To było to pytanie.
Wyprostowałem się. Światło na klatce zgasło, a jednym jego źródłem były latarnie na zewnątrz. Teraz widziałem bladego Oliwera w pomarańczowych barwach i naprawdę wyglądał jak duch.
— Myślę, że będę w stanie na nie odpowiedzieć — przeciągałem moją wypowiedź, aby się z nim jeszcze trochę podroczyć. Czułem, że czeka z niecierpliwością na moją odpowiedź, a więc nie spieszyłem się. Dopiero jak cmoknął ponaglająco przerwałem milczenie. — Nie. Nie chodzę z Heather. Kumplujemy się, bo mieszka obecnie w hotelu, w którym pracuję. Między nami nie ma nic.
— Tak? — odetchnął z ulgą. — No cóż… w sumie, masz racje, jesteś gejem i… Heather jest bardzo kobieca.
— Właśnie — uśmiechnąłem się. — Ulżyło?
— Tak — pokiwał głową. — Dziękuję za szczerość.
— Dobra. Szczerość za szczerość? — zatrzymałem go tym pytaniem, bo już chciał się pożegnać i zejść na dół.
— Erm… cóż, chyba tak.
— Kochasz Marlona?
Ponieważ było ciemno nie widziałem w całości reakcji Oliwera, ale dostrzegłem, że cała twarz mu stężała.
— Alan…
— Szczerość za szczerość. A więc?
Oliwer wahał się z odpowiedzią, a to sprawiło, że uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
— Nie kochasz go — stwierdziłem.
— Nie! To nie tak — pokręcił głową. — Naprawdę! Ja po prostu… Nie rozumiesz. Marlon był pierwszy, który zrobił ku mnie jakiś krok. Zapraszał mnie wszędzie, spędzaliśmy razem dużo czasu, aż w końcu… zaczęliśmy ze sobą być. Możliwe, że on czuje do mnie więcej niż ja do niego, ale zapewniam cię, że łączy nas dużo i nie zostanie to zmienione…
— Oliwer, to okrutne być z kimś kogo się nie kocha — przerwałem mu. Chłopak przełknął ślinę.
— To nie tak, Alan… Nie rozumiesz…
— Rozumiem wystarczająco dużo — zapewniłem. Patrzyliśmy sobie w oczy chociaż nawet nie widzieliśmy ich kolorów. Oliwer odwrócił wzrok i skinął głową.
— To tyle, Alan. Muszę już iść. Dobranoc — ruszył przed siebie, ale zablokowałem go, wystawiając dłoń. Oliwer zatrzymał się i spojrzał na mnie z dekoncentracją, gdy przygwoździłem go do ściany. Jego głowa znalazła się między moimi nagimi ramionami i nic teraz nie mogło mnie powstrzymać. Nikogo nie było, tylko nasza dwójka, w ciemności. Oliwer otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu na to. Przybliżyłem się do niego i pocałowałem go.
Na początku spodziewałem się, że jego usta będą słone, jak większość rzeczy w Australii. Miło mnie zaskoczył bo smakował owocami. Musiał niedawno jakieś jeść. Prawdopodobnie arbuza. Przysunąłem się bliżej, aby mi nie uciekł, ale chyba był za bardzo zaskoczony, aby coś zrobić. Nawet nie stawiał oporu, gdy językiem wwierciłem się w jego usta. Nasze ciała zetknęły się ze sobą, a ponieważ nie miałem na sobie koszulki, jego własna przyjemnie łaskotała mój tors. Całowanie się z nim było jedynie rozkoszą. Nie czułem nic innego poza tym, że w końcu spełniłem swoje marzenie. Całowałem ciepłe, wilgotne usta Oliwera.
— Nie! — odepchnął mnie z siłą, o którą bym go nie posądzał. On i ja musieliśmy wziąć głęboki oddech po tym co się właśnie stało. Cieszyłem się, że nie tylko ja zapomniałem jak się oddycha. — Alan…! — Teraz w jego głosie wyczułem złość. — Co ty robisz?
— Jak to co? Przecież po to tu przyszedłeś.
— Przyszedłem zadać ci pytanie, a nie po to, abyś się ze mną całował.
— Smakujesz arbuzem.
— Nie zmieniaj tematu! Czemu to zrobiłeś? Przecież wiesz, że jestem z Marlonem. Jak ja mu to powiem? To go zabije!
— To mu o tym nie mów — Wzruszyłem ramionami.
— Jesteś okropny, Alanie — Przyłożył dłoń do czoła. — Myślałem, że możemy zostać przyjaciółmi, ale…
— Sam tu przyszedłeś! — przerwałem mu. Byłem coraz bardziej wściekły. — Oliwer, do diabła! Nie zasłaniaj się Marlonem skoro go nawet nie kochasz!
— Ale ciebie też nie! — Prawie krzyknął. Te słowa wbiły się we mnie jak sztylet i cofnąłem się o krok. Moje ciało zadrżałem i nic nie potrafiłem z tym zrobić. Oliwer przełknął ślinę i odwrócił wzrok. — Dobranoc, Alan.
Nawet nie zauważyłem jak zniknął z pola widzenia. Słyszałem tylko jego kroki na klatce schodowej, a jego ruch sprawił, że zapaliły się żarówki. Oślepiło mnie to i uniosłem dłoń, aby zasłonić światło. Nie sądziłem, aby to od niego w moich oczach pojawiły się łzy.
Odwróciłem się i powoli wróciłem do swojego mieszkania. Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie. W środku było chłodno. Zsunąłem się plecami po zimnym drewnie i usiadłem na podłodze. Wpatrywałem się tępo przed siebie i obserwowałem ruch firanek, które powiewały wraz z podmuchami wiatru. Przełknąłem ślinę i schowałem twarz w dłoniach. Nic mnie nigdy tak nie zabolało.


***

— No i co z tym zrobimy? — zapytał jeden z mężczyzn. — Jakieś pomysły?
— Niech się samo dzieje — wzruszył ramionami Clint. — Zakładam, że nawet jak coś zrobimy to nic się nie zmieni. Poza tym… lepiej się nie pakować w to bardziej niż konieczne.
— Wiem, wiem — podrapał się po głowie. — Twój ruch.
Kobieta w czarnym szalu pociągnęła papierosa, a potem wypuściła dym, który zawirował w świetle jedynej lampy wiszącej nad nimi.
— Pas — odrzuciła swoje karty wyraźnie niezadowolona. — Wiedziałam, że to nie mój dzień.
— Trochę dzisiaj stracisz tych pieniążków.
— Zamknij się, Clint — warknęła i ponownie napełniła swoje płuca dymem. Blondyn poprawił swoją grzywkę i spojrzał na resztę graczy. — Gracie?
— Muszę spasować. — Niezadowolony mężczyzna siedzący w cieniu odrzucił swoje karty, które sunęły jeszcze przez moment po stole. — Nie ciesz się.
Clint jednak nie potrafił ukryć uśmiechu, gdy wyłożył karty na stół, a potem zgarnął kilkanaście żetonów, które przyjemnie zabrzęczały w jego rękach.
— Łatwo was ograć — stwierdził szczęśliwy. — Następnym razem zbierz wszystkich.
— Nie będziesz mi rozkazywać — zawarczał mężczyzna. Clint roześmiał się wesoło i wstał od stołu.
— No dobrze, czas się trochę zabawić póki noc jeszcze młoda. Idziecie?
— Nie — odparł ten w cieniu i wyjął telefon. — Idźcie sami.
— Stronisz od przyjemności cielesnej. Niedobrze. — Clint pogłaskał go po włosach. — A ty? — Pytanie skierował w stronę palącej kobiety. Wzruszyła ramionami.
— Jeżeli postawisz mi drinka.
— Postawię ci i trzy — wyciągnął ku niej swoją rękę. — Pani pozwoli.
Ujęła jego dłoń i razem opuścili małą i ciemną salę. Mężczyzna siedzący w cieniu przeciągnął się i powstał. Opuścił pomieszczenie pozostawiając w nim rozsypaną talię kart, kieliszki po winie, popielniczkę i cztery puste fotele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz