ROZDZIAŁ 6
Pytanie
Zatłoczone ulice Sydney nie pomagały w
łatwym dostaniu się na plażę. Zwłaszcza, gdy chciało się zdążyć na pociąg. Tłum
sprawiał, że traciłem z pola widzenia Heather. Ona jednak widząc mój niepokój
na twarzy chwyciła mnie za rękę. Ścisnęła ją mocno i uśmiechnęła się zalotnie.
Odwzajemniłem niepewny uśmiech. Dziewczyna zdawała się wiedzieć gdzie iść.
Weszliśmy na peron, który tonął w
ludziach.
— To nasz! — Heather wskazała na czerwono-białą
maszynę, stojącą na torach. Drzwi właśnie się otworzyły, a ja pozwoliłem się
porwać fali ludzi. Kilka sekund później stałem już z Heather w przedziale.
Niestety napierający na nas ludzie sprawili, że musieliśmy stać całkiem blisko
siebie.
— Ciasno — westchnąłem.
— Godziny szczytu — wyjaśniła. — Ludzie
wracają do domów. Dziękuję ci raz jeszcze!
— Hę? Za co? — zdziwiłem się.
— Za to, że zaprowadzisz mnie do Oliwera —
wyjaśniła i zarumieniła się. — Dawno go nie widziałam, a jest tak fantastycznym
facetem. Wiedziałeś, że pomógł kiedyś dziobakom?
— Nie — pokręciłem głową. — Ale wiem, że
kocha zwierzęta. A jak pomógł temu dziobakowi?
— Podróżował z rodzicami po Australii i natknął
się na rannego dziobaka. Małego! — dodała słodkim głosem. — Zadzwonił sam do najbliższego szpitala dla zwierząt. Dostał odznaczenie za ratowanie
zagrożonego gatunku — westchnęła i spojrzała za okno. — Pomaga wszystkim zwierzętom,
bez wyjątku.
Poszedłem za jej wzrokiem i opadła mi
szczęka. Jechaliśmy właśnie przez most i widać stąd było wieżowce Sydney.
Wszystkie smukłe i piętrzące się ku górze. Lśniące w świetle słońca. Stanowiły
mur ze szkła, metalu i betonu. Nie wiedziałem czemu, ale poczułem się jakbym
znalazł się w przyszłości. Centrum wyglądało jakby zostało wycięte z innego
wymiaru i wrzucone w plażę.
— Piękna panorama — szepnąłem do Heather.
— Sydney jest naprawdę pięknym miastem.
Nie tak jak Nowy York, ale z pewnością urzeka — zapewniła. — Zwłaszcza, gdy podróżuje
się wieczorem albo nocą.
— Na pewno kiedyś zrobię sobie taką
wycieczkę — obiecałem na głos, ale kierowałem to raczej do siebie, a nie do
Heather. Dziewczyna uśmiechnęła się widząc zachwyt w moich oczach.
Zza budynków wyłonił się gmach opery, który
faktycznie wyglądał jak żaglówka wpływająca do portu. Wszystko to pomiędzy
błękitnym niebem, a mieniącą się wodą.
Wpatrywałem się tak długo jak tylko
mogłem, a potem wszystko zniknęło mi z oczu, gdy wjechaliśmy do tunelu. Cała
podróż zajęła nam kilkanaście minut. Gdy opuściliśmy stację zdałem sobie
sprawę, że jestem w rejonach mojego mieszkania. Postanowiłem, że do pracy będę
od teraz jeździł metrem, aby móc podziwiać Sydney.
— Właściwie… to jak się bawiłaś wczoraj na
imprezie? Zanim miałaś ten mały wypadek? — zapytałem, gdy kierowaliśmy się w
stronę restauracji rodziców Oliwera.
— Fantastycznie! — odpowiedziała
zachwycona. — Kocham spotykać się z ludźmi, a nie widziałam moich przyjaciół
prawie od miesiąca. Byłam w Paryżu, więc nie powinnam narzekać, ale tak czy
siak tęskni się za swoimi mordkami — westchnęła zadowolona i otarła czoło. —
Chociaż w Europie jest chłodniej.
— W Europie powoli nadchodzi jesień —
wyjaśniłem.
— Cztery pory roku. — Dało się słyszeć
rozmarzenie w jej głosie. — Chciałabym to kiedyś przeżyć. Wiosnę, lato, jesień
i zimę. Tutaj mamy właściwie porę zimną i porę ciepłą. A pora zimna to i tak
ściema, bo wcale nie jest aż tak zimno jak w Oslo. Byłeś w Oslo?
— Nie. Ale widzę, że ty przejechałaś spory
kawałek świata.
— Mój tatuś jest biznesmenem i zabiera
mnie od czasu do czasu ze sobą. Z dumą powiem, że byłam już na każdym
kontynencie pomijając Antarktydę. Chociaż pingwiny są takie słodkie!
Zaśmiałem się lekko. Rozmawiało mi się z
nią bardzo dobrze. Była urocza, trochę niezdarna, ale naprawdę miła i sympatyczna.
Przypominała mi moją znajomą z Warszawy. Ciekawe co u niej…?
— Jesteśmy — oznajmiła Heather. Uniosłem
wzrok, gdy nagle skręciła w prawo. Szyld nad wejściem głosił „Paradise”. Budynek
nie budził jakiegoś szczególnego wrażenia. Ot, zwykła konstrukcja z dużymi
szybami. Jednak, gdy tylko weszliśmy do środka, okazało się że jest to jedna z
najlepszych restauracji w jakiej miałem okazję być. Wystrój skupiał się na
minimalizmie. Na ścianach wisiały wielkie fotografie, które dawały wrażenie
otwartej przestrzeni, ale nie było to aż tak koniecznie, gdyż drugie wejście
było od plaży. Przy drewnianych stołach siedzieli klienci i ze smakiem jedli
podane dania. I ja przełknąłem ślinkę, mimo że niedawno jadłem sushi.
Oświetlenie też dodawało życia. Było tutaj
bardzo jasno i większość wyposażenia była w kolorach białych, szarych i
pomarańczowych.
— Oliwer! — zawołała Heather. Jej wystrój
nie był obcy, ale mi zajęło trochę czasu nim się napatrzyłem. Dlatego to ona
pierwsza dostrzegła blondyna stojącego przy stole z kartami dań. Na początku
widok dziewczyny go zaskoczył, ale potem z uśmiechem przywitał się z nią
krótkim uściskiem. Właściwie to Heather nie chciała go puścić, ale wtedy
pojawiłem się ja.
— Heather i Alan — zaśmiał się Oliwer. —
Kombinacja której się nie spodziewałem. Znacie się?
— Alan uratował mi życie — wyjaśniła
Heather nim zdążyłem się odezwać. Oliwer wytrzeszczył oczy i spojrzał na mnie z
podziwem. Bardzo polubiłem ten wzrok.
— Nie tak do końca… — wtrąciłem skromnie,
wiedząc, że Heather zaraz opowie całą historię. I oczywiście tak zrobiła, a ja
jedynie mogłem usłyszeć swój opis w samych superlatywach. Oliwer kiwał głową, a
potem uśmiechnął się do mnie.
— Całe szczęście, że nasz ratownik był na
miejscu — stwierdził zadowolony. — Może chcecie coś zjeść? Wygląda na to, że
oboje mieliście wczoraj ciężki dzień.
— Och! — pisnęła Heather. — Zrobisz mi
ostrygi?
— Oczywiście — odpowiedział. — A ty Alan?
— Hm… a co polecasz? Nie jestem znawcą
morskiej kuchni.
— Cóż — podrapał się po głowie. —
Osobiście najbardziej lubię ryby. Klasycznie. Nie jestem jakimś wykwintnym
degustatorem. Przeważnie jak coś ugotuję to już mi przechodzi ochota na to
danie.
— Zaskocz mnie — poczochrałem jego włosy.
Nie wiedziałem czemu to zrobiłem, ale miałem wrażenie jakby miało to być coś
naturalnego. Oliwer spojrzał na mnie spode łba i westchnął. Skinął głową i
wskazał nam stół, a potem poszedł do kuchni, poprawiając fryzurę.
— On jest tu kucharzem? — zapytałem
Heather.
— Nie — pokręciła głową. — Znaczy…
czasami. Głównie jest kelnerem, ale pracuje też w kuchni. Jego rodzice też są
kucharzami i pozwalają mu tu gotować. No i jeszcze jest kilku kelnerów, a
przynajmniej była, gdy ostatnio tu przychodziłam.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem. W
powietrzu unosił się zapach soli, smażonych ryb i plaży. Chłodne powiewy wprost
od oceanu wpadały do restauracji i służyły za naturalną klimatyzację. W końcu
postanowiliśmy się przesiąść z Heather właśnie na dwór, gdzie betonowy taras
znikał w piasku.
— To gdzie jeszcze byłaś? — zapytałem. —
Jakie miasta jeszcze zwiedziłaś?
— Mnóstwo — odpowiedziała urzeczona. — Są
piękne! Nowy York, Tokio, Oslo, Pragę, Kair, Vancouver, Rio de Janeiro, Moskwę,
Rzym, Paryż, Lizbonę i... och, tak wiele — uśmiechnęła się. — Uwielbiam
podróżować! Muszę przylecieć do Polski.
— Byłoby mi bardzo miło — zapewniłem, ale
miałem nadzieję, że nie odebrała tego jako zaproszenia ode mnie. — Jest co
zwiedzać.
— Muszę sprawdzić w jakimś przewodniku —
podrapała się po głowie. — Na pewno gdzieś mam przewodnik po Polsce, bo tatuś
też tam był.
Rozmowa z Heather rozwijała się bardzo
miło. Śmieliśmy się, wygłupialiśmy, a potem ustaliliśmy, że tak długo jak
będziesz mieszkać w hotelu, tak długo będzie mogła schodzić na basen i mi
towarzyszyć w trakcie pracy.
— Proszę. — Przy nas nagle pojawił się
Oliwer. Miał jak zwykle zmrużone oczy, ale nie patrzył na mnie, gdy podawał mi
rybę w nieznanym mi sosie. — Na mój koszt.
— Oliweeer! — Heather klasnęła w dłonie. —
Rewelacja!
— Jeszcze nie spróbowałaś — zauważył z
uśmiechem. — Ale mam nadzieję, że będzie tak dobre jak zawsze.
— Na pewno będzie.
Oliwer skinął głową i oddalił się od nas
do innych gości. Wpatrywałem się w niego ze zmarszczonym czołem. Coś mi tu nie
pasowało. On zawsze był miły. Bardzo miły. A teraz? Nawet na mnie nie spojrzał
i od razu poleciał do innych gości. Zrobiłem coś nie tak?
— Alan? — Heather szturchnęła mnie. —
Jedz, bo wystygnie!
— Hm? Ach! Jasne… — pokiwałem głową.
Oczywiście ryba była rewelacyjna i zakładałem, że jakiekolwiek owoce morza,
które wychodzą spod ręki Oliwera muszą smakować fantastycznie. Chłopak miał
faktycznie talent do gotowania. Spróbowałem też jednej ostrygi od Heather. Co
prawda zapach nie był przyjemny, a struktura była trochę glutowata, ale jak się
okazało nie było to aż tak złe jak wyglądało.
— Prawie jak klej do tapet — mlasnąłem
językiem. Heather zaśmiała się.
— Jadłeś klej do tapet?
— Nie uwierzysz w tę historię, ale tak…
Otworzyła szeroko oczy. Wybuchliśmy
śmiechem, a to przykuło ku nam wzrok Oliwera. Blondyn zanotował coś na
karteczce przy innych gościach i ruszył w stronę kuchni.
— Przepraszam cię, Heather — wstałem od
stołu. — Muszę iść do łazienki.
— Ostrygi nie były, aż tak złe —
prychnęła, marszcząc nosek.
Uśmiechnąłem się do niej szeroko i
wróciłem do środka. Oliwer stał przy ladzie i coś pisał. Zbliżyłem się do niego
po cichu i nachyliłem się, a potem szepnąłem do jego ucha:
— Hej.
Podskoczył, prawie uderzając mnie łokciem
w podbródek. Wziął głęboki wdech.
— Alan! — pokręcił głową. — Przestraszyłeś
mnie…
— Wiem. Taki był plan. Co jest?
— Proszę? — uniósł brew.
— No co jest? Dziwnie się zachowujesz —
skrzyżowałem ręce i wpatrywałem się w niego wyczekującym spojrzeniem.
— Dziwnie? Wytłumacz „dziwnie”.
— Unikasz mojego wzroku.
— Ach. Naprawdę? Teraz ci patrzę w oczy.
— Teraz tak, ale wcześniej…
— Przepraszam jeżeli tak to wyglądało. Nie
chciałem cię urazić, czy coś.
Jakoś nie do końca mu uwierzyłem. Ale nie
chciałem też na niego naciskać bo był w pracy. A więc poklepałem go po ramieniu
i udałem się do łazienki. Gdy stamtąd wracałem, Heather rozmawiała z blondynem
przy wyjściu. Uśmiechali się do siebie serdecznie.
— Na pewno jeszcze tu wpadnę — obiecała,
chwytając go za dłonie. — Jeżeli ktoś ma mi gotować to tylko ty.
— Myślę, że Alan też nie jest złym
kucharzem — wyznał Oliwer. — Prawda?
— Gotuję tylko trochę — wyjaśniłem. — Ale
faktycznie, nie jestem aż tak zły.
— Nie zatrzymujemy cię już, Oliwer. — Moja
towarzyszka wyściskała go mocno. — Miłego dnia.
— Dziękuję, wzajemnie — odpowiedział. —
Przyjemnej randki — dodał, gdy ściskał mi dłoń. Otworzyłem usta, a potem je
zamknąłem. Oliwer bez cienia radości na twarzy odwrócił się i wrócił do środka.
Obserwowałem go jeszcze jakiś czas, aż w końcu poczułem jak coś kliknęło w
mojej głowie.
— Alan! — zawołała za mną Heather, która
już była kilka kroków dalej. — Chodź już!
Spojrzałem na nią i się uśmiechnąłem.
— Już idę! — dołączyłem do niej w
radosnych podskokach. Ale nie dlatego, że mi się podobała. Po prostu zdałem sobie
sprawę z tego, że Oliwer był zazdrosny.
***
Kolejnych kilka dni minęło mi bardzo
szybko. Przede wszystkim dlatego, że w pracy towarzyszyła mi Heather, która
pływała w basenie, a ja jej dotrzymywałem towarzystwa, oczywiście mając na
uwadze listę moich obowiązków. Trevor jednak nie miał mi tego za złe z dwóch
powodów. Przede wszystkim Heather trzeba było traktować lepiej niż innych, gdyż
była córką właściciela sieci hotelów. A po drugie, jak się dowiedziałem w
szatni, Trevor bardzo chciał nas ze sobą swatać.
Nie do końca widziałem tego napakowanego
kulturystę w roli swatki, ale zdawał się lubić fakt, iż spędzam z Heather tyle
czasu. Kilka razy poszliśmy nawet na lunch i jak się okazało zostaliśmy
przyjaciółmi. Oczywiście z mojej strony to była tylko przyjaźń, ale Heather też
nie wyglądała na zainteresowaną czymś innym. Tym bardziej, że potrafiła zniknąć
ze swoimi kolegami płci męskiej na kilka godzin, a więc nie tylko ja byłem w
takiej sytuacji.
Ten układ pasował mi dlatego, że Heather
zabijała względną nudę na basenie. Goście byli bardzo odpowiedzialni i poza
tym, że jakieś dziecko się w końcu przewróciło, to nie działo się nic
niepokojącego. Oczywiście, to bardzo dobrze! Cieszyłem się, że nikomu nie
przytrafiło się nic przykrego.
Późnym popołudniem żegnałem się Heather,
ruszałem do metra i wracałem do domu, podziwiając wspaniałe centrum miasta.
Panorama była niesamowita i tak jak mówiła Heather, po zmroku zyskiwała. Gdy
światło słońca mieszało się z elektrycznością robiło to piorunujące wrażenie. A
gdy ciemna smuga nocy pojawiała się na niebie, wieżowce lśniły jak ognisko.
Wieczory spędzałem z Delilah lub samotnie
przed komputerem. Musiałem nadrobić kilka rzeczy w Internecie, a poza tym
chciałem się dowiedzieć co słychać w moim kraju, a więc przeleciałem po
wszystkich najświeższych informacjach. No i chciałem napisać maila do tego
chłopaka, którego blog mi pomógł w podjęciu jednej z najlepszych decyzji w moim
życiu.
— L. U. W. — przeczytałem. — A więc to
twoje inicjały, panie „psia łapa”, co? — uśmiechnąłem się i zacząłem tworzyć
moją wiadomość. Oczywiście wychwaliłem go na wszystkie możliwe sposoby. Gdy
tylko kliknąłem „wyślij”, ktoś zapukał do moich drzwi. Ponieważ siedziałem tylko
w bokserkach, założyłem spodnie i luźny t-shirt, a dopiero potem otworzyłem.
Wolałem, aby moja ciocia nie zastała mnie półnagiego.
Pomyliłem się, bo w drzwiach stanęła
Delilah wraz z Aaronem, obrońcą przed pająkami.
— Hej — przywitałem się. — Co tam?
— Kontrola — wyjaśniła Delilah i wepchnęła
się do pokoju, a Aaron zaraz za nią, z tymże chłopak spojrzał na mnie
przepraszającym wzorkiem jakby chciał zadośćuczynić bezpardonowe zachowanie
przyjaciółki.
— Kontrola? Jaka?
— Pająkowa — uśmiechnęła się. — Nigdy nie
wiesz gdzie się czają te bestie.
— Założyłem moskitiery na oknach —
odpowiedziałem z dumą. — Nie ma mowy, aby jakiś pająk wślizgnął się do środka.
Poza tym poodsuwałem wszystkie meble i wyczyściłem dokładnie każdy kąt. Nie ma
opcji, aby coś mi tu łaziło.
— A co masz na ramieniu?
Drgnąłem i mimo, iż wiedziałem, że to
żart, spojrzałem na ramię. Nic tam nie był, a więc posłałem jej zdenerwowane
spojrzenie.
— To jaki jest cel twojej… waszej wizyty?
— Właściwie bez powodu. Zauważyłam, że
zamykasz się tu i oglądasz pornosy, a więc przyszliśmy ci trochę poprzeszkadzać.
— To jej pomysł — wtrącił Aaron. —
Powiedziała, że się nie pogniewasz…
— Jasne, że nie. Przynajmniej tak długo
jak długo nie przynosicie tutaj pająków — drgnąłem ze wstrętem. — Co u ciebie
Aaron?
Chłopak uniósł brwi, najwidoczniej
zaskoczony tym pytaniem. Podrapał się po głowie.
— Nic takiego — odparł nieśmiało. — Bez
zmian.
— Właściwie to czym się zajmujesz, Aaron? —
zapytałem i wskazałem im miejsca do siedzenia, a potem wyciągnąłem z lodówki
trzy piwa.
— Gra w Pokemony — wtrąciła szybko Delilah.
Aaron spojrzał na nią oburzony.
— W-Wcale nie!
— Grasz? — podałem mu butelkę. — Mega! Ja
też! W którą wersję?
— Erm… Black.
— Dobra, ja jeszcze jestem na Platinum —
wytknąłem język i podałem napój Delilah’i. Ona wpatrywała się w nas z otwartymi
ustami. — Coś nie tak, złotko?
— Faceci — stwierdziła jedynie i upiła łyk
piwa. Aaron zaśmiał się cicho i we dwójkę stuknęliśmy się butelkami. — Podobno
złapali tego, co zamordował tamtego chłopaka — oznajmiła nagle. Uniosłem wzrok.
— Kto to?
— Jakiś facet, nie znam. Ale tak jak
podejrzewałam, chodziło o narkotyki.
— To niesamowite jak można się stoczyć —
westchnął ciężko Aaron i zapatrzył się na zieloną butelkę. — Zabić za nie
oddane pieniądze. Okropne…
— Każdy wie w co się pakuje, gdy zaczyna
brać — stwierdziła hardo Delilah. — A kto nie, ten jest idiotą. Jak można brać
coś czego się nie zna?
— A co? Narkotyk po poznaniu staje się
lepszy?
— Nie — pokręciła głową. — Ale zdajesz
sobie sprawę z konsekwencji, które teraz doprowadziły do śmierci. Każdy normalny
człowiek nie bierze narkotyków.
— A co jeżeli to jedyne ich źródło
dochodu?
— Ja wychodzę z założenia, że trzeba być
smutnym człowiekiem, aby się w to bawić. Smutnym i samotnym. A jedynie
nierealny świat narkotyków i całego tego gówna daje ci jakieś zadowolenie, to
znaczy, że straciłeś wszystko co jest ważne w realnym świecie, o! — podsumowała
i wskazała na nas palcami. — Mam nadzieję, że żaden z was nic głupiego nie
planuje!
— Wiesz… — podrapałem się po głowie.
— Brałeś narkotyki? — wytrzeszczyła oczy.
— Nie. W sumie nie wiem. Marihuana to
narkotyk?
— Tak!
— No to… zdarzyło mi się dwa razy ją
zapalić. Jestem zły?
— Prawdopodobnie trochę samotny —
prychnęła głośno. — Idę do łazienki.
Gdy się tam znalazła trzasnęła za sobą
drzwiami, aż obaj podskoczyliśmy. Spojrzałem niepewnie na Aarona.
— Te dni?
— Nie — pokręcił głową, ale kąciki ust mu
drgnęły. — Po prostu… Delilah bardzo źle znosi temat narkotyków.
— Czemu?
Chłopak rozejrzał się pod pokoju. Był
skrępowany, mówił cicho i uśmiechnął się nerwowo.
— Jest… powód dla którego jej rodzice nie
są już razem. — Aaron spojrzał za okno.
— Och — wyrwało mi się. Aaron nie musiał
już nic mówić. Dobrze wiedziałem co się stało. A skoro Delilah mieszkała teraz
z ojcem to znaczy, że jej mama… była uzależniona. — Kurczę, nie wiedziałem.
— Nie mów jej, że ci powiedziałem. Po
prostu na temat narkotyków i Talii lepiej z nią nie rozmawiać — spojrzał na
mnie, a potem odwrócił wzrok. — Jest bardzo drażliwa na tym punkcie.
— Rozumiem…
Jak tylko Delilah do nas wróciła,
zmieniłem temat. Jej oczy były lekko zaczerwienione.
***
Minęły dwa tygodnie odkąd ostatnio
widziałem Oliwera. Za to dziwnym zbiegiem okoliczności raz widziałem Marlona
jak wracał z Oceanarium i rozmawiał z kimś przez komórkę. Przez tych kilkanaście
dni działo się tyle, że udawało mi się zapomnieć o Oliwerze i ignorować
tęsknotę w sercu.
Przede wszystkim za sprawą Heather, która
umilała mi dni w pracy. Jej słoneczna natura sprawiała, że nawet pochmurne dni
były ciepłe. A przez ostatni tydzień padał deszcz. Byłem pod wrażeniem, gdyż
przeważnie świeciło tu słońce, a deszczowa pogoda zwiastowała ochłodzenie.
Jakoś ciężko mi było wyobrazić sobie Sydney w trakcie opadów deszczu. Zawsze
było tu jasno, ciepło, a błękit nieba odbijał się w tafli wody. Dlatego, gdy
słońce schowało się za chmurami wyglądało to jakby miasto umarło. Szare chmury
niosły ze sobą opady, a na dodatek wszystko wyglądało na dużo ciemniejsze.
Pogoda jednak nie zraziła surferów, którzy
cieszyli się z wyższych fal. Żywioł nie oszczędzał linii brzegowej. Woda
wdzierała się w głąb lądu i plaże zmniejszyły się o kilka metrów. Tego dnia
jednak stałem na plaży ubrany w swój kombinezon i z deską pod pachą. Miałem
kilka dni wolnego i obiecałem sobie, że pójdę surfować. Niezależnie od pogody.
Umiałem pływać, w końcu byłem ratownikiem,
ale nawet mnie przestraszył widok spienionej wody, gdzie fala obijała się o
falę. Przełknąłem ślinę.
— Raz kozie śmierć…
Woda była chłodniejsza niż ostatnio, ale
nie wycofałem się. Pognałem do wody i popłynąłem na przyzwoitą odległość, aby
móc później, z wielkim trudem, stanąć na desce. Nie było to łatwe, bo fale
pojawiały się jedna za drugą. Nabrałem wprawy dopiero po jakimś czasie.
Czułem na sobie spojrzenia innych surferów
oraz dziewczyn, które stały na brzegu i obserwowały nasze zmagania. Wyglądały
na bardzo podekscytowane tym co widzą. Nie były opalone, a więc zakładałem, że
dopiero co przyleciały i nie zdążyły jeszcze zaznać australijskiego słońca.
W końcu poddałem się i wykończony wróciłem
na brzeg. Usiadłem na mokrym piasku i oddychałem głęboko, a woda przyjemnie
podmywała moje nogi. Zamknąłem oczy i wdychałem to piękne, lekko zasolone,
powietrze. Przyzwyczaiłem się już do tego, że wszędzie pachnie solą i właściwie
jest bardziej wietrznie niż gdziekolwiek indziej.
— Idzie ci coraz lepiej — usłyszałem nad
sobą. Odchyliłem głowę do tyłu i otworzyłem oczy. Nade mną stał Oliwer, ze
zmoczonymi włosami i swoim kombinezonie. Prezentował się nieźle na tle szarego
nieba.
— Dziękuję — odpowiedziałem. — A ty dalej
rządzisz?
— Są lepsi i gorsi — wzruszył ramionami. —
Obserwowałem cię.
— Mam się bać?
— Nie — pokręcił głową. — Chciałem tylko
pochwalić twoje zdolności.
— Chwal, chwal — złapałem go za nadgarstek
i pociągnąłem w dół, aby do mnie się dosiadł. Prawie się przewrócił na piasek,
ale złapał równowagę i usiadł koło mnie. Wyglądał na zakłopotanego.
— Już to zrobiłem — odpowiedział. — Coraz
lepiej surfujesz. Ale czego się spodziewać po kimś kto tak kocha wodę?
— Mógłbym być rybą — zaśmiałem się. — Co
tam u ciebie, Oliwer?
Obserwowałem go uważnie. Jego mokre włosy
przyklejały się do twarzy, a mokry kombinezon przylegał do szczupłego ciała.
Nie patrzył na mnie, ale dobrze widziałem w jego błękitnych oczach
niezdecydowanie.
— U mnie wszystko dobrze — odpowiedział
spokojnie. — Dalej pracuję w restauracji i wszystko jest bardzo dobrze. Erm… w
weekend jedziemy nad Morze Koralowe.
— Ty i Marlon? — spytałem ponuro.
— Nie tylko. Nasi znajomi też. Chcemy
popływać w Wielkiej Rafie Koralowej. Pomyślałem, że może… byłbyś
zainteresowany? Znaczy… — podrapał się po głowie. — Jesteś tu nowy i
pomyślałem, że…
— Jasne — uśmiechnąłem się. — Z chęcią.
Oliwer pokiwał głową.
— Dobra. No to… dam ci jeszcze znać —
obiecał i zmierzwił włosy. Wstał i uśmiechnął się lekko do mnie. — Do
zobaczenia, Alan. Muszę już iść.
— Jasne — pokiwałem głową. Obserwowałem
jak się ode mnie oddala. Westchnąłem ciężko. Wiedziałem, że nie powinienem
jechać, ale… Może Oliwer zmieni zdanie co do mnie i Marlona? W końcu był
zazdrosny, a teraz jeszcze mnie zapraszam.
Schowałem twarz w dłoniach i zakląłem. Nie
miałem pojęcia jak się czuję i co czuję względem Oliwera.
***
Wieczór płynął mi pod znakiem Oliwera. Jego
włosy, oczy, ruch, wygląd, charakter, zachowanie… Wszystko to pojawiało się w
mojej głowie i przeszkadzało mi w funkcjonowaniu. Nie mogłem wziąć normalnie
prysznicu, nie mogłem też zacząć czytać książki, bo ciągle do niego wracałem.
Było to bardzo denerwujące, aż w końcu się poddałem i wyszedłem na balkon.
Nocne powietrze było przyjemne dla
obolałego ciała i umysłu. Obserwowałem ludzi i samochody, których przeznaczenia
nie znałem. Nie wiedziałem dokąd szli lub jechali. Byli smutni czy nie? Jak
bardzo byli szczęśliwi? Bardziej niż ja? Cóż… przeszło kilka zakochany par,
które trzymały się za ręce. Najwidoczniej niektórzy mieli więcej obeznania z
życiem niż ja.
Bo najbardziej irytującą sprawą w tym
wszystkim było to, że nie wiedziałem co robić. Nie miałem doświadczenia i było
mi trochę wstyd, że dwudziestodwuletni facet nie wie jak rozmawiać z osobą,
która mu się podoba. Niby byłem w związku, ale to polegało głównie na seksie.
Ja nawet nie musiałem za dużo robić bo ten chłopak wszędzie za mną latał. Teraz
tym bardziej czułem wstyd, że mu na to pozwalałem.
Znużonym spojrzeniem zerknąłem w dół. Pod
drzwiami do klatki schodowej kręcił się jakaś postać. Drżała i rozglądała się
uważnie dookoła. To odchodziła, to znów wracała do drzwi.
— Oliwer…? — szepnąłem sam do siebie, a
chwilę później wyleciałem z mojego pokoju i jak szalony zbiegłem po schodach.
Nie byłem pewien czy zamknąłem za sobą drzwi. Prawie wpadłem na jedną z
sąsiadek, ale ignorując to, boso, wypadłem na dwór.
Blondyn uniósł wzrok i przyglądał mi się
przerażony. Oddychałem ciężko.
— H… Hej — powitałem go. — Co za… co za
przypadek — złapałem oddech i uśmiechnąłem się.
— Alan? — uniósł brwi. — Jesteś bez
koszulki.
— Och — spojrzałem na siebie. Faktycznie
byłem jedynie w spodenkach. — Przeszkadza ci to? — uśmiechnąłem się zadziornie.
Oliwer podrapał się po głowie i wzruszył
ramionami.
— Widziałem cię już bez koszulki.
Zamruczałem przyjemnie i uchyliłem szerzej
drzwi, zapraszając go do środka.
— Wejdziesz?
— Erm… właściwie to… nie wiem — rozejrzał
się. — Sam nie wiem, co tu robię. To naprawdę głupie, powinienem już iść…
— Nalegam — przerwałem mu. — Chciałeś o
czymś pogadać?
— Właściwie to… — spojrzał mi w oczy. —
Chciałem ci zadać pytanie. Bardzo… nie wiem… bardzo niedyskretne pytanie.
— Wal — uśmiechnąłem się i zaprosiłem go
gestem. — No chodź do środka! Będziesz mi kazał tak tu stać bez koszulki? Czy
po prostu lubisz to, co widzisz?
Oliwer wywrócił oczami, wspiął się po
schodach i minął mnie, ignorując mój złośliwy uśmiech. Za nami zamknęły się
drzwi i ruszyliśmy na górę.
— To co to za pytanie? — starałem się iść
jak najbliżej niego.
Zatrzymał się na półpiętrze, a ja zaraz
przy nim. Uniosłem brew. On wziął głębszy wdech i spojrzał na mnie. W jego
błękitnych, szafirowych oczach widziałem niepokój.
— Boże, co ci jest? — zapytałem.
— Chodzisz z Heather? — odpowiedział
pytaniem. Uśmiechnąłem się szeroko.
— Co? Skąd to pytanie? — zdziwiłem się.
— Jak to skąd? Byłeś z nią w restauracji.
— Awww… — zaśmiałem się i przejechałem
dłonią po mojej klatce piersiowej. — Jesteś zazdrosny.
— Co? — Ponownie uniósł brwi. — Nie! Wcale
nie, ja…
— Spokojnie — przerwałem mu. — Przecież
wiesz, że… no, że jestem gejem…
— Tak, ale wyglądaliście jak para — odparł
i odwrócił wzrok. — To normalne, że tak pomyślałem. Poza tym możesz być bi.
— Och, Oliwer — zaśmiałem się, a potem
spoważniałem. — To było twoje pytanie? Czy chodzę z Heather?
Milczał chwilę. Dalej nie patrzył mi w
oczy.
— Tak. To było to pytanie.
Wyprostowałem się. Światło na klatce
zgasło, a jednym jego źródłem były latarnie na zewnątrz. Teraz widziałem bladego
Oliwera w pomarańczowych barwach i naprawdę wyglądał jak duch.
— Myślę, że będę w stanie na nie
odpowiedzieć — przeciągałem moją wypowiedź, aby się z nim jeszcze trochę
podroczyć. Czułem, że czeka z niecierpliwością na moją odpowiedź, a więc nie
spieszyłem się. Dopiero jak cmoknął ponaglająco przerwałem milczenie. — Nie.
Nie chodzę z Heather. Kumplujemy się, bo mieszka obecnie w hotelu, w którym
pracuję. Między nami nie ma nic.
— Tak? — odetchnął z ulgą. — No cóż… w
sumie, masz racje, jesteś gejem i… Heather jest bardzo kobieca.
— Właśnie — uśmiechnąłem się. — Ulżyło?
— Tak — pokiwał głową. — Dziękuję za
szczerość.
— Dobra. Szczerość za szczerość? —
zatrzymałem go tym pytaniem, bo już chciał się pożegnać i zejść na dół.
— Erm… cóż, chyba tak.
— Kochasz Marlona?
Ponieważ było ciemno nie widziałem w
całości reakcji Oliwera, ale dostrzegłem, że cała twarz mu stężała.
— Alan…
— Szczerość za szczerość. A więc?
Oliwer wahał się z odpowiedzią, a to sprawiło,
że uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
— Nie kochasz go — stwierdziłem.
— Nie! To nie tak — pokręcił głową. —
Naprawdę! Ja po prostu… Nie rozumiesz. Marlon był pierwszy, który zrobił ku
mnie jakiś krok. Zapraszał mnie wszędzie, spędzaliśmy razem dużo czasu, aż w
końcu… zaczęliśmy ze sobą być. Możliwe, że on czuje do mnie więcej niż ja do
niego, ale zapewniam cię, że łączy nas dużo i nie zostanie to zmienione…
— Oliwer, to okrutne być z kimś kogo się
nie kocha — przerwałem mu. Chłopak przełknął ślinę.
— To nie tak, Alan… Nie rozumiesz…
— Rozumiem wystarczająco dużo —
zapewniłem. Patrzyliśmy sobie w oczy chociaż nawet nie widzieliśmy ich kolorów.
Oliwer odwrócił wzrok i skinął głową.
— To tyle, Alan. Muszę już iść. Dobranoc —
ruszył przed siebie, ale zablokowałem go, wystawiając dłoń. Oliwer zatrzymał
się i spojrzał na mnie z dekoncentracją, gdy przygwoździłem go do ściany. Jego
głowa znalazła się między moimi nagimi ramionami i nic teraz nie mogło mnie
powstrzymać. Nikogo nie było, tylko nasza dwójka, w ciemności. Oliwer otworzył
usta, aby coś powiedzieć, ale nie pozwoliłem mu na to. Przybliżyłem się do
niego i pocałowałem go.
Na początku spodziewałem się, że jego usta
będą słone, jak większość rzeczy w Australii. Miło mnie zaskoczył bo smakował
owocami. Musiał niedawno jakieś jeść. Prawdopodobnie arbuza. Przysunąłem się
bliżej, aby mi nie uciekł, ale chyba był za bardzo zaskoczony, aby coś zrobić.
Nawet nie stawiał oporu, gdy językiem wwierciłem się w jego usta. Nasze ciała
zetknęły się ze sobą, a ponieważ nie miałem na sobie koszulki, jego własna przyjemnie
łaskotała mój tors. Całowanie się z nim było jedynie rozkoszą. Nie czułem nic
innego poza tym, że w końcu spełniłem swoje marzenie. Całowałem ciepłe,
wilgotne usta Oliwera.
— Nie! — odepchnął mnie z siłą, o którą
bym go nie posądzał. On i ja musieliśmy wziąć głęboki oddech po tym co się
właśnie stało. Cieszyłem się, że nie tylko ja zapomniałem jak się oddycha. —
Alan…! — Teraz w jego głosie wyczułem złość. — Co ty robisz?
— Jak to co? Przecież po to tu przyszedłeś.
— Przyszedłem zadać ci pytanie, a nie po
to, abyś się ze mną całował.
— Smakujesz arbuzem.
— Nie zmieniaj tematu! Czemu to zrobiłeś?
Przecież wiesz, że jestem z Marlonem. Jak ja mu to powiem? To go zabije!
— To mu o tym nie mów — Wzruszyłem ramionami.
— Jesteś okropny, Alanie — Przyłożył dłoń
do czoła. — Myślałem, że możemy zostać przyjaciółmi, ale…
— Sam tu przyszedłeś! — przerwałem mu.
Byłem coraz bardziej wściekły. — Oliwer, do diabła! Nie zasłaniaj się Marlonem
skoro go nawet nie kochasz!
— Ale ciebie też nie! — Prawie krzyknął.
Te słowa wbiły się we mnie jak sztylet i cofnąłem się o krok. Moje ciało
zadrżałem i nic nie potrafiłem z tym zrobić. Oliwer przełknął ślinę i odwrócił
wzrok. — Dobranoc, Alan.
Nawet nie zauważyłem jak zniknął z pola widzenia.
Słyszałem tylko jego kroki na klatce schodowej, a jego ruch sprawił, że
zapaliły się żarówki. Oślepiło mnie to i uniosłem dłoń, aby zasłonić światło.
Nie sądziłem, aby to od niego w moich oczach pojawiły się łzy.
Odwróciłem się i powoli wróciłem do
swojego mieszkania. Zamknąłem drzwi i oparłem się o nie. W środku było chłodno.
Zsunąłem się plecami po zimnym drewnie i usiadłem na podłodze. Wpatrywałem się
tępo przed siebie i obserwowałem ruch firanek, które powiewały wraz z
podmuchami wiatru. Przełknąłem ślinę i schowałem twarz w dłoniach. Nic mnie
nigdy tak nie zabolało.
***
— No i co z tym zrobimy? — zapytał jeden z
mężczyzn. — Jakieś pomysły?
— Niech się samo dzieje — wzruszył
ramionami Clint. — Zakładam, że nawet jak coś zrobimy to nic się nie zmieni.
Poza tym… lepiej się nie pakować w to bardziej niż konieczne.
— Wiem, wiem — podrapał się po głowie. —
Twój ruch.
Kobieta w czarnym szalu pociągnęła
papierosa, a potem wypuściła dym, który zawirował w świetle jedynej lampy
wiszącej nad nimi.
— Pas — odrzuciła swoje karty wyraźnie
niezadowolona. — Wiedziałam, że to nie mój dzień.
— Trochę dzisiaj stracisz tych pieniążków.
— Zamknij się, Clint — warknęła i ponownie
napełniła swoje płuca dymem. Blondyn poprawił swoją grzywkę i spojrzał na
resztę graczy. — Gracie?
— Muszę spasować. — Niezadowolony
mężczyzna siedzący w cieniu odrzucił swoje karty, które sunęły jeszcze przez
moment po stole. — Nie ciesz się.
Clint jednak nie potrafił ukryć uśmiechu,
gdy wyłożył karty na stół, a potem zgarnął kilkanaście żetonów, które przyjemnie
zabrzęczały w jego rękach.
— Łatwo was ograć — stwierdził szczęśliwy.
— Następnym razem zbierz wszystkich.
— Nie będziesz mi rozkazywać — zawarczał
mężczyzna. Clint roześmiał się wesoło i wstał od stołu.
— No dobrze, czas się trochę zabawić póki noc
jeszcze młoda. Idziecie?
— Nie — odparł ten w cieniu i wyjął
telefon. — Idźcie sami.
— Stronisz od przyjemności cielesnej.
Niedobrze. — Clint pogłaskał go po włosach. — A ty? — Pytanie skierował w
stronę palącej kobiety. Wzruszyła ramionami.
— Jeżeli postawisz mi drinka.
— Postawię ci i trzy — wyciągnął ku niej
swoją rękę. — Pani pozwoli.
Ujęła jego dłoń i razem opuścili małą i
ciemną salę. Mężczyzna siedzący w cieniu przeciągnął się i powstał. Opuścił
pomieszczenie pozostawiając w nim rozsypaną talię kart, kieliszki po winie,
popielniczkę i cztery puste fotele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz