ROZDZIAŁ 17
Wyścig
Wpatrywanie się w sufit było ciekawym
zajęciem. Wyglądał jak ekran w kinie, a moje oczy były projektorem. Niestety
nie mogłem zerwać tej kliszy. Przez cały czas widziałem wydarzenia, które miały
miejsce kilka dni temu. Ten jeden wieczór wydawał się być taki odległy i tak
niemiłosiernie długi…
Żałowałem Landona. Jego pogrzeb był
szybki i cichy. Nie zostałem na niego zaproszony, ale nie dziwiłem się. Nie
byłem nikim ważnym dla Landona. Obiecałem sobie jednak, że odwiedzę jego grób w
najbliższym czasie.
Ogólnie sprawa upadku Talii, a
przynajmniej jej części, nie była wcale tak głośna. Policja podała lakoniczną
wiadomość o rozbiciu gangu narkotykowego. Zakładałem, że nie chcieli się
przyznać do błędu jakim było zignorowanie legendy miejskiej. No i, że w swoich
szeregach mieli „agenta” Talii, który został zdemaskowany. Heather skończyła w
areszcie, ale miała bardzo duże szanse na opuszczenie go jeszcze w tym roku.
Poza tym nie miałem z nią kontaktu. Co do pozostałych liderów — Clint i Diana
zniknęli i niewiadomo było co z nimi. Spencer się zastrzelił, a więc tutaj nie
było większej tajemnicy.
Trevor w końcu zobaczył swoją córeczkę i
podobno płakał przez dwie godziny, a następnie zasnął i przespał cały kolejny
dzień. Lekarze się trochę o niego martwili.
Jeżeli chodzi o Wendy i Aarona, oni mieli
się dobrze, chociaż dalej byli w szoku. Z tego co przekazała mi Delilah,
siedzieli w domu i go nie opuszczali. Chciałem się spotkać z Aaronem, pragnąłem
tego najbardziej w świecie, ale nie chciałem go też niepokoić. Na swój sposób
to przeze mnie wylądował jako zakładnik Talii.
Tak, obciążałem się winą za to co się
wydarzyło w Operze i magazynach. Może nie całkowitą, ale częściowo. Delilah
sama mi mówiła żebym się trzymał z dala od Talii i wszystkiego co z tym
związane. Ba! Ona nawet w nią nie wierzyła i mi również to doradzała. Nawet
Oliwer mnie przestrzegał. Już pierwszego dnia pobytu w Australii! Jestem
skończonym idiotą…
— Proszę… — burknąłem pod nosem, gdy ktoś
zapukał do drzwi w moim pokoju. Do środka wpadła Delilah, jak zawsze pewnym
krokiem.
— Co ty kurwa robisz? — spytała uprzejmie
na powitanie.
— Leżę…
— Jest południe — warknęła i odsłoniła
rolety. Słońce wlało się do mojego pokoju. — Co jest z tobą? Zawsze byłeś taki
ruchliwy, że chciałam cię utopić!
— Mam gorsze dni.
— Nie bądź babą, ty obmierzły robaku —
kopnęła mnie mocno, a ja jęknąłem z bólu.
— Zwariowałaś?
— Nie! Ale ty chyba tak! Mam już potąd
tego, że sobie leżysz i nic nie robisz! To samo Aaron! Co z wami!?
— Pewne wydarzenia…
— Tak, wiem — machnęła ręką. — „Pewne
wydarzenia”. To samo mi powiedział Aaron. Przespaliście się, czy jak?
Zamrugałem oczami i usiadłem.
— Przespaliśmy?
— No, a nie? Nie było was całą noc.
Pokłóciliście się? Pomóc wam się zejść? Na Boga, z resztą co ja robię od
września?
Zmarszczyłem czoło i przyjrzałem się jej.
— Od września?
— Tak, od września! Przypadkowy wypad do
kina na który nie mogłam pójść… myślisz, że kto zasugerował Aaronowi, aby
zaprosił cię na polowanie na robaki? Kto organizował dla ciebie imprezę,
abyście mogli ze sobą pogadać?
— Jesteś diabłem.
— Jestem bystra, gdy widzę, że dwoje
ludzi się lubi — sprostowała, ale za mój tekst i tak dostałem po głowie. — Ale
ty musiałeś się uprzeć na tego Oliwera, gdy Aaron był tuż obok. Co za tłuk z
ciebie! Aaron lubi cię na tyle, że nie chciał cię zadręczać i…
— Aaron mnie lubi? — przerwałem jej i
spytałem z podekscytowaniem.
— O Boże — przyłożyła dłoń do czoła i
pokręciła głową. — O Boże…
— Jak bardzo mnie lubi?
— Pytaniem jest to jak bardzo ty go
lubisz? — uniosła brew. — Bo lubisz go, prawda?
— Lubię… — pokiwałem głową. — Tyle, że…
no nie wiem… Aaron zawsze traktował mnie raczej jak przyjaciela.
— Bo nie mógł sobie pozwolić na więcej.
Pomyśl trochę! — Jeszcze raz strzeliła mnie w głowę. Była w bardzo złym
humorze.
— Kobieto, masz te dni, czy jak?!
— Jak cię zaraz…!
Znów się zamachnęła, ale tym razem
czmychnąłem z łóżka. Przeturlałem się po podłodze i wylądowałem pod balkonem.
— Myślę, myślę! — obiecałem. — Nic nie
mogę wymyślić…
Delilah wywróciła oczami.
— Ja ci nic nie powiem. Idź do Aarona i z
nim porozmawiaj.
— Nie chcę mu przeszkadzać…
— W czym? W samotnej masturbacji? Uwierz
mi, bardzo mu się przydasz.
— Jesteś taka obrazowa…
— Lepiej się ruszaj. Na Święta chcę was
widzieć razem — dodała, gdy szła do drzwi. — I zjedz śniadanie. Ach, i moja
mama może w każdej chwili urodzić, wiec bądź czujny. Masz się z nią obchodzić
jak z kwiatkiem.
— Dobrze, panie generale! —
zasalutowałem.
— Świetnie. A teraz się ubierz i popraw bokserki
bo ptaszek ci wyleci — zamknęła drzwi z trzaskiem, a ja spojrzałem w dół i
zmarszczyłem czoło.
— Nigdzie nie odleci… — burknąłem i
ruszyłem pod prysznic.
***
Mimo tego, że bardzo chciałem się spotkać
z Aaronem, dalej istniała jedna niezałatwiona przeze mnie sprawa, którą
obiecałem Aaronowi i sobie rozwiązać. Nie chciałem się z przed nim pokazywać
jeżeli nie dotrzymam obietnicy. W końcu mogłem mu zaimponować, po tym co się
wydarzyło.
Sprawa Oliwera i Marlona. Prawie o nich
zapomniałem i to pomagało mojemu sercu, ale miałem wyrzuty sumienia. Pierwszy
raz w życiu miałem wyrzuty sumienia za to, że rozwaliłem komuś związek.
Zdarzyło mi się to dwa razy, gdy mieszkałem w Polsce, ale nie było większej
afery bo tamci kolesie właściwie się nie kochali. Jednak tutaj miałem wrażenie,
że zepsułem coś naprawdę cennego i wartościowego!
Bycie egoistą sprawiało mi wiele bólu i
dopiero teraz dostrzegłem ile zła to ze sobą niesie.
Zatrzymałem się najpierw w restauracji
Oliwera. Nie widziałem go od dłuższego czasu, ale wydawało mi się, że schudł,
zbladł i miał sińce pod oczami. Spojrzał na mnie, gdy tylko wszedłem do środka.
Milczeliśmy, a ja uśmiechnąłem się krzywo.
Zbliżyłem się do niego.
— Cześć, Oliwer.
— Witaj, Alanie — odpowiedział spokojnie
jakbym nie był powodem zniszczenia jego związku. Poczułem się jeszcze gorzej. —
Co ci podać?
— Pięć minut swojego wolnego czasu —
poprosiłem. — Dasz mi tyle?
Rozejrzał się po sali, oceniając ilość
klientów i skinął głową.
— Pięć minut.
— Przede wszystkim jeszcze raz chcę cię przeprosić.
I… — odchrząknąłem. — Co u ciebie i Marlona?
— Nic. Kumplujemy się — wzruszył
ramionami. — A co u ciebie?
— Nieważne co u mnie — prychnąłem. — Nie
chcesz się z nim zejść?
Oliwer rozejrzał się po restauracji.
— Nie tak głośno, zgoda? I… tak, chcę do
niego wrócić, ale to nie jest takie proste.
— Czemu nie?
— Bo to nie jest proste, Alanie —
warknął. — Byłeś kiedyś w prawdziwym związku? Zawiodłeś kogoś na kim ci
zależało? Tak szczerze zależało? Zawiodłem Marlona. I nie potrafię spojrzeć mu
w oczy, bo on jest bardzo dobrym człowiekiem…
— Rozmawiałeś z nim?
— Teoretycznie tak… mówiłem ci o tym.
Mamy przerwę.
— Pierdol przerwę! Działaj!
Oliwer zmarszczył czoło.
— Przyznam, że jest to jedna z ostatnich
rzeczy jakich się spodziewałem od ciebie usłyszeć.
— Oliwer, ostatnio przytrafiło mi się coś
co mogło zaważyć na moim życiu — rzuciłem szybko. — Jeżeli go kochasz to
działaj, bo możesz go stracić. I chociaż nie przepadam za Marlonem, muszę
zrobić ukłon w jego kierunku, bo nie dorastam mu do pięt. A więc się ogarnij,
działaj, bo możesz stracić naprawdę fantastycznego faceta.
Oliwer przyglądał się mi swoimi
szafirowymi oczami, które już pierwszego dnia mnie oczarowały. Wyglądały jak
spokojne morze. Oddech chłopaka przyspieszył.
— Może masz rację…?
— No kurwa, że mam rację! — warknąłem po polsku. — Mam rację — dodałem po angielsku.
— No kurwa, że mam rację! — warknąłem po polsku. — Mam rację — dodałem po angielsku.
— Tyle, że… teraz jestem w pracy i nie
mogę się ruszyć do osiemnastej — zasmucił się szczerze. — Marlon dzisiaj
pracuje, ale kończy wcześniej… Pogadam z nim wieczorem i…
— Zostań tu, ja to załatwię — poklepałem
go po ramieniu i obróciłem się na pięcie.
— Alan? Alan! Co planujesz?! — zawołał za
mną, ale ja wybiegłem na słoneczne ulice Sydney. Minąłem setki turystów i
przejechałem kilka kilometrów, zgubiłem się w jednym autobusie, ale w końcu
dotarłem do bijącego atrakcjami Oceanarium.
Byłem tu tylko raz, a więc mój misterny
plan zakończył się na tym, że musiałem stanąć w kolejce. Przeklinałem to, że
nie miałem numeru do Marlona. Ale nigdy nie sądziłem, że będę chciał się z nim
kontaktować.
Ku memu zbawieniu oceanarium właśnie
opuszczała blond włosa dziewczyna, którą kojarzyłem. Była jedną z aktorek,
które grały w podwodnym teatrze razem z Marlonem. I to była też ta, z którą
nurkowaliśmy w Morzu Koralowym.
Wybiegłem z kolejki i prawie wpadłem na
dziewczynę, która pisnęła.
— Przepraszam! — rzuciłem szybko i
wyprostowałem się. Wskazałem na nią palcami. — Przepraszam! Erica, tak?
— Och, Alan — złapała się za serce. —
Przestraszyłeś mnie…
— Pamiętasz kim jestem! Świetnie! —
uśmiechnąłem się szeroko, a ona uniosła brwi. — Widziałaś dziś Marlona?
— Tak — pokiwała głową. — Zaraz kończy.
Ma jeszcze jedno przedstawienie, a potem chyba idzie na basen…
— Naprawdę? Dziękuję, ratujesz mi życie!
Muszę z nim porozmawiać.
— Z Marlonem? Myślałem, że za sobą nie
przepadacie…
— Nie przepadamy — przyznałem. — Ale ta
rozmowa ma wyższy cel.
— W takim razie, powodzenia — życzyła i
pożegnała się. Usiadłem na jednej z ławek i obserwowałem wejście do Oceanarium.
Prawie godzinę później, gdy zacząłem
wątpić w swoje szczęście, oceanarium opuścił Marlon. Jak zwykle wyglądał jak młode
bożyszcze nastolatek o idealnej muskulaturze, uśmiechu i nawet pofarbowane na
niebiesko włosy wcale mu uroku nie odbierały. Podbiegłem do niego i go
zatrzymałem. Był dzisiaj trzecią osobą, która przyglądała się mi z
zaskoczeniem.
— Alan? Co ty tu robisz? — burknął. —
Oliwera nie ma…
— Wiem, wiem. Jest w pracy. Chcę z tobą
pogadać.
— Ze mną? Po ostatniej rozmowie z tobą
chciało mi się płakać, a więc nie wiem czy to dobry pomysł…
— To rewelacyjny pomysł! — pokiwałem
gorliwie głową. — Chodzi o Oliwera…
— Wtedy też chodziło o Oliwera —
zauważył.
— Nie chcesz mi dać w mordę, czy coś?
— Rozważałem to.
Może i byłem od niego wyższy, ale bez
porównania to on był silniejszy. Dla bezpieczeństwa, cofnąłem się dyskretnie o
krok.
— Jednak nie jesteś taki pokojowy, co?
— To ty jesteś z Kontynentu Konfliktów.
— Lepsze to niż Kolonia Karna —
odpyskowałem nim zdążyłem się ugryźć w język. Marlonowi drgnęły usta, a potem
próbował mnie wyminąć i iść dalej. — Nie, nie, nie! Przepraszam! Posłuchaj
mnie!
— Nie chcę cię słuchać…
— Oliwer cię kocha.
Marlon zatrzymał się i już nie próbował
mnie staranować. Jego błękitne oczy teraz były pełne skupienia i czułości.
Zadziwiające ile mogły zdziałać te słowa. „Oliwer cię kocha” i Marlon staje się
potulny jak baranek.
— Mam co do tego wątpliwości…
— A ja nie — odpowiedziałem. —
Rozmawiałem z nim dzisiaj. Chce z tobą porozmawiać, chce być z tobą, ale się
boi, że jak raz cię zawiódł to już nigdy mu nie uwierzysz. Nie zaufasz.
— Bzdura… — mruknął pod nosem. — Ja to mu
już wybaczyłem. Tyle, że on nie jest pewien swoich uczuć, a ja nie chcę znów
przez to przechodzić. Chcę usłyszeć: „tak Marlon, kocham cię”, a nie „może,
chyba, ewentualnie, ostatecznie lubię cię”. Byłem cierpliwy, ale brak jednej
odpowiedzi mnie zabija…
— Nie chcesz o niego walczyć?
— Jeżeli będzie szczęśliwy z kimś innym…
— Co z ciebie za facet? Walczy się o
tych, których się kocha! — Prawie krzyknąłem i byłem z siebie dumny, że
potrafię to powiedzieć tak ładnie. I po angielsku brzmiało tysiąc razy lepiej
niż po polsku. — Słyszysz mnie…?
— Ale on nie jest pewien…
— Spotkaj się z nim i porozmawiajcie.
— To nie jest takie proste.
Przerwałem mu niecierpliwym
westchnięciem.
— Zrobimy tak — zarządziłem. — Idziemy na
basen i będziemy się ścigać. Jeżeli ja wygram, idziesz do Oliwera i rozmawiacie
ze sobą. Jeżeli przegram, zrobisz co zechcesz.
Marlon przyglądał się mi przez kilka
chwil. Wyglądał na zaciekawionego propozycją.
— To będzie nie fair — oznajmił. — Ja
wygram. Jestem lepszym pływakiem…
— Gówno prawda — warknąłem. — Podejmujesz
wyzwanie?
Skinął głową.
— Świetnie. Gdzie jest jakiś najbliższy
basen?
— W twoim hotelu.
— W twoim hotelu.
— No i cudownie — pokiwałem głową i się
rozejrzałem. — Nawet nie wiedziałem, że oceanarium jest tak blisko hotelu…
— Dalej nie znasz Sydney?
— Nie bardzo…
***
W hotelu miałem swoje kąpielówki, a więc
przebraliśmy się w szatni razem z Marlonem.
— Gotowy — oznajmił.
Uniosłem wzrok i stwierdziłem, że Marlon
jest totalnie „do zrobienia” w tak obcisłych, podłużnych kąpielówkach. Odsunąłem
szybko tę myśl, bo w końcu chciałem go pogodzić z jego eks. W co ja się
wplątywałem? Przynajmniej nie narzekam na atrakcje, będąc w Australii.
— Ja też — zamknąłem szafkę. — Idź na
basen. Zaraz do ciebie dołączę.
Marlon przyjrzał się mi podejrzliwie, ale
skinął głową i opuścił szatnię. Ja jeszcze szybko sięgnąłem po telefon i
zadzwoniłem do jednej osoby…
Kilka minut później wychodziłem z szatni
i podszedłem do Marlona, który się rozciągał.
— Możesz się tak nie eksponować? —
spytałem.
— Proszę?
— Twoje ciało nie posiada skazy.
Przestań, bo mnie zawstydzasz i kompromitujesz.
Marlon napiął mięśnie.
— Jakoś mi to nie przeszkadza.
— No taaaak… ciesz się zemstą, ciesz —
prychnąłem. Marlon zaśmiał się, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Bardzo mi się
to nie podobało, że znaleźliśmy nić porozumienia. Powinniśmy się nie lubić.
Bardzo nie lubić.
— To ile basenów? — spytał, nie
przestając się rozciągać.
— A na ile cię stać, ryboludzie?
— Oszczędzę cię i niech będą cztery
baseny.
— Cztery baseny? Tyle pływałem jak miałem
sześć lat. Co powiesz na dwanaście?
— Dwanaście? — uniósł brew. — Nie ma
sprawy, Europejczyku.
— Dobrze, Australijczyku. Kto pierwszy
przepłynie dwanaście basenów, ten wygrywa.
Stanęliśmy na pozycjach startowych i
przygotowaliśmy do skoku. Woda poruszała się niecierpliwie, wprawiona w ruch
przez innych pływaków. Poprawiłem swoje okulary i dałem Marlonowi do
zrozumienia, że jestem gotowy.
— Trzy… dwa… jeden… — odliczaliśmy. —
Start!
Do wody wskoczyliśmy równo, ale to Marlon
od razu wysunął się na prowadzenie. Zakląłem przez co wypuściłem powietrze z
płuc i pognałem za nim. Poruszanie się w wodzie było dla mnie naturalne, a więc
dogoniłem Marlona, a w pewnym momencie go nawet prześcignąłem. Najgorsze dla
mnie jednak były zwroty, przez które traciłem sporo czasu. Marlon miał to
opracowane do perfekcji.
Pływanie było wyczerpujące, ale dawało
satysfakcję. Zwłaszcza, gdy za swojego rywala miało się kogoś dla kogo woda
była życiem i pracą. Marlon nie pozostawiał wątpliwości. Jego ciało cudownie
pracowało i mocowało się z wodą. Byłem zazdrosny, ale nie mogłem przegrać. Po
części robiłem to dla siebie i Aarona.
Odnalazłem w sobie nowe pokłady energii i
prześcignąłem Marlona, który teraz jakby zwalniał.
W połowie basenów, prawie umierałem ze zmęczenia,
a więc musiałem zwolnić. Gdy się wynurzałem, dostrzegłem, że mamy widownię w
postaci kilku osób, które zaczęły nam kibicować. Przez szum i plusk wody nie
wiedziałem komu kibicują, ale musiałem z Marlonem wyglądać co najmniej epicko.
Zastrzyk próżności też mi pomógł w
pływaniu. Teraz już nie mogłem przegrać, bo w grę wchodziła reputacja. Durne
samcze odruchy, ale nie mogłem przegrać!
Ostatni basen był już drogą przez mękę.
Od wysiłku bolały mnie mięśnie, ale nie mogłem się poddać. Zwłaszcza, że Marlon
się ze mną zrównywał. Drań zachowywał energię na ten ostatni basen.
Dotknąłem chłodnej ściany i wynurzyłem
się, łapiąc się pozycji startowej. Czułem, że moje nogi mi odpadają. Ledwo
mogłem złapać oddech. Byłem cały mokry, ale nie było wątpliwości…
Wygrałem.
Marlon dopłynął chwilę po mnie. Również
ciężko oddychał. W jego okularach pływackich dostrzegłem swoje odbicie.
— Wygrałem — sapnąłem.
— Gratuluję… — rzucił. — Gratuluję…
— Myślałem, że… jesteś lepszy — dyszałem
ciężko, w sumie jak po dobrym stosunku.
— Zamknij się — odwarknął. — Cały dzień
dzisiaj pływałem… w pracy…
Przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się
szeroko.
— Pogadasz… z… Oliwerem?
— Tak — skinął głową. — Jeszcze dziś.
— Och, jak dobrze — jęknąłem.
Wygramoliliśmy się z wody, która teraz
stróżkami spływała z naszych ciał. Marlon oparł się o swoje kolana i próbował
złapać oddech, a ja się wyprostowałem i stabilizowałem własny. Przez moment
zakręciło mi się w głowie, ale moja samcza próżność wewnątrz mnie skakała z
radości.
Wygrałem z Marlonem! Z kimś kogo uważałem
za Pana Morza. On był ucieleśnieniem Wody. A jednak… przegrał. Przyjrzałem się
mu, gdy zdejmował okulary i zmierzwił swoje niebieskie włosy.
— Dla niego mógłbym sprawić, aby padał
śnieg — wyszeptał.
— Proszę? — zdziwiłem się. — Co?
— Dla Oliwera… — jęknął i się
wyprostował. Krople spływały po jego opalonym torsie. — Zrobię dla niego
wszystko. Wszystko. Jestem beznadziejny — dodał po chwili i się zaśmiał.
Przyglądałem się mu uważnie. Naprawdę
kochał Oliwera. Rozpaczliwie.
— Znamy się od dziecka — mówił, gdy
usiadł na jednej z ławeczek. Usiadłem przy nim, bo nogi mi drżały. I byłem też
ciekawy tego co zamierza powiedzieć. — Ja i Oliwer. Nasze mamy się znały, a
więc bawiliśmy się ze sobą w dzieciństwie. Od dziecka go chroniłem, broniłem…
zawsze byłem po jego stronie jako wierny druh, jako kompan. Jako przyjaciel, aż
w końcu… gdy miałem szesnaście lat zdałem sobie sprawę, że go kocham. Przez
moment bałem się z nim kontaktować, bo bałem się, że uzna mnie za dziwaka, ale
sam przyszedł do mojego domu i poprosił, abym nigdy tak nie znikał, bo bardzo
się martwi. Stwierdziłem, że nic nie daje mi w życiu takiego szczęścia jak to,
że on się cieszy… To odkrycie było fantastyczne! W końcu znalazłem cel. Gdzie
był on, tam i ja. Śmieli się, że jestem jego ochroniarzem — zaśmiał się do
swoich wspomnień. — Był przy mnie, gdy umarła moja mama… Był przy mnie, gdy
prawie nie dostałem się na studia. Zawsze mi kibicował, gdy brałem udział w
zawodach sportowych. Był przy mnie, gdy nie radziłem sobie ze szkołą, a on mi pomagał.
Taki wstyd, brać korki od młodszego. Uczyliśmy się razem, jedliśmy razem,
bawiliśmy się razem, surfowaliśmy razem… Oliwer jest dla mnie ważny, jest mi
potrzebny bo odkąd pamiętam, zawsze go miałem przy sobie. Swoje uczucie do niego
dusiłem w sobie przez sześć lat. Oliwer nigdy nie dawał znaku, że jest między
nami coś więcej niż przyjaźń… A ja uznałem, że muszę to zaakceptować. W końcu
liczyło się jego szczęście.
— Altruisto, słyszeć kiedyś o egoizmie?
— Tak, Alanie — pokiwał głową. — Nie
jestem egoistą.
— Och, naprawdę? — zamrugałem oczami,
udając niedowierzającego. — Możesz coś raz w życiu zrobić dla siebie…?
— Ale jeżeli druga osoba nie będzie
szczęśliwa?
— A co jeżeli będzie? — warknąłem. — Co
jeżeli swoim zachowaniem pokazujesz, że tobie nie zależy?
— Nie, to nie tak…
— Ty to wiesz, a druga strona?
Marlon zamilkł.
— I co dalej? — spytałem w końcu.
— Proszę?
— Co dalej z tą historią? Jak w końcu
przekonałeś do siebie Oliwera?
— Nie wiem co się stało, prawdę mówiąc. Przez
ostatni rok, zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić, zauważyłem, że Oliwer z chęcią
spędza ze mną czas sam na sam. Wcześniej też tak spędzaliśmy czas, ale tym
razem chodziliśmy sami do kina, sami do restauracji, sami posurfować… Mnie to
jak najbardziej odpowiadało. W końcu mogłem sobie wyobrażać, że chodzimy na
randki czy coś. Pewnego dnia, gdy wracaliśmy z miasta, zażartowałem, że
zachowujemy się jak para. Oliwer wtedy zrobił się cały czerwony. Było to tak
urocze, że nie wytrzymałem i pocałowałem go w policzek, gdy szliśmy przez
plażę.
— Poleciałeś!
Marlon zaśmiał się i podrapał po głowie.
— Uwierz mi, całować w policzek chciałem
go już od sześciu lat. Sam nie wiem… zapomniałem się i tyle. Naturalnie
zacząłem go za to przepraszać…
— Naturalnie. To się robi po pocałunku.
Przeprasza.
— Nie drwij. To była poważna sprawa.
Byliśmy przyjaciółmi, a ja wyskoczyłem z czymś takim. Oliwer był na tyle dobry,
że nie robił z tego afery, ale ja chciałem się zapaść pod ziemię. Jeszcze tego
samego dnia, zadzwonił do mnie i poprosił, abym do niego przyszedł.
— Brzmi jak booty call.
— Booty call? Nie, Oliwer taki nie jest.
Chciał porozmawiać.
— Porozmawiać… — pokiwałem głową. Marlon
uciął moje drwiny jednym spojrzeniem.
— Naprawdę! Poleciałem do niego i
zamknęliśmy się u niego w pokoju. Rozmawialiśmy kilka godzin, aż zrobiło się
ciemno. Wiesz, gadaliśmy o wszystkim, ale nie o pocałunku. W końcu, gdy miałem
się zbierać, Oliwer zaczął płakać. Trochę mnie to zaskoczyło, bo… no… znasz
Oliwera. On jest centrum spokoju i w ogóle. Więc go szybko przytuliłem i spytałem
się o co chodzi? Powiedział, że bardzo mnie krzywdzi i nie potrafi zrozumieć
tego co do mnie czuje.
— A co czuł?
— Powiedział, że przywiązanie. Silne
przywiązanie. Chciał, abym był przy nim, ale nie potrafił oddać uczucia miłości
— skrzywił się. — Powiedział, że nie potrafi, poprosił o trochę czasu, a ja się
zgodziłem. Powiedziałem, że zawsze może na mnie liczyć, że będę przy nim. I
właściwie od tego momentu zaczęliśmy ze sobą być. Chciałem go przekonać do
tego, że może się we mnie zakochać. No… minęło pół roku, pojawiłeś się ty…
resztę znasz.
— Nie wiedziałem, że jesteście w… okresie
próbnym czy coś.
— On mnie kocha — powiedział pewnie. —
Tylko nie potrafi jeszcze tego ułożyć w jedno proste zdanie. Boi się… nie wiem
czemu? Jasne, nie wszyscy akceptują związki gejów, ale…
Wziąłem głębszy wdech.
— Marlon… nie chcę tu wyjść na
skończonego dupka, ale… czy to jest tego warte? Znaczy… jesteś świetnym
facetem, możesz być z każdym i dać komuś innemu miłość. Komuś, kto to
odwzajemni.
— Oliwer to odwzajemnia… jest tylko
zagubiony. Nigdy o mnie nie myślał jak o chłopaku, a nagle coś do mnie poczuł.
Gdyby nie chciał ze mną być, nie chciałby spróbować. Ale Oliwer chce, on
próbuje… Więź między nami jest nie do przerwania. Wiem to. Jeżeli czegoś w
życiu jestem pewien, to właśnie tego.
Uniosłem spojrzenie ponad niego i
uśmiechnąłem się.
— Czyli… kochasz Oliwera, prawda?
— Kocham. On mnie też, ale dlaczego nie
potrafi mi tego powiedzieć? Nie skrzywdzę go, nie zranię, nie zrobię nic, by
cierpiał czy płakał — wyżalił się i spuścił głowę.
— I… pragniesz tego najmocniej na
świecie? Być z nim?
— Tak. — Marlon zmarszczył czoło. —
Dziwne pytania zadajesz…
— Byłbyś gotów mu wybaczyć to, że się ze
mną całował? A właściwie ja go pocałowałem i ogólnie to moja wina, ale…
— Już dawno mu to wybaczyłem. Miłość
wybacza.
— I zaufasz mu jeszcze raz po tym
wszystkim?
— Zawsze mu ufałem. I znam go jak nikt
inny. Wiem, że żałuje tego co zrobił. Cały Oliwer… On też się boi krzywdzić
innych, a jak już kogoś skrzywdzi to myśli, że nic nie da się naprawić.
— No dobrze, ryboludzie — klasnąłem w
dłonie. — To teraz się odwróć.
Marlon wyprostował się, a potem
przekręcił głowę. Za nim stał Oliwer. Przyglądał się mu uważnie.
— Oliwer! — wyrzucił z siebie Marlon i
powstał. — Co tu robisz…?
— Alan do mnie zadzwonił. Kazał mi się
spieszyć… — wyjaśnił. Ja pokiwałem głową i wstałem, dumny z siebie.
— Wygrałem wyścig z Marlonem —
pochwaliłem się. — A to oznacza, że on przegrał nasz mały zakład.
— Zakład? — powtórzył Oliwer, ale dalej
wpatrywał się w Marlona.
— Wyjaśni ci — zapewniłem. — No? To
słucham. Co macie sobie do powiedzenia? Lepszego miejsca nie znajdziecie.
Dalej patrzyli sobie w oczy.
— Przepraszam cię, Marlon — jęknął. — Tak
bardzo. Nie wiem co mi się stało, ale paradoksalnie obecność Alana sprawiła, że
jestem pewien tego co do ciebie czuję… a czuję nie tylko więź. Jesteś moją
bratnią duszą, z tobą jestem szczęśliwy i… możesz przestać się tak szczerzyć,
Alan? — warknął ku mnie. Uniosłem dłonie. Oliwer zawahał się i przełknął ślinę.
— K—Kocham cię, Marlon. Od dawna, ale kompletnie nie wiedziałem jak to… —
skończył niezrozumiale i spuścił wzrok.
— O mój Boże! — zawył Marlon i objął
Oliwera tak mocno, że poderwał jego szczupłe ciało z ziemi. — Ja ciebie też
kocham, Oliwer!
— M—Marlon… — Oliwer machał nogami w
powietrzu. — Ludzie się dziwnie patrzą…!
— Niech patrzą, nie obchodzi mnie to! —
odstawił Oliwera na ziemię, a potem go pocałował, z taką mocną, że cofnęli się
o kilka kroków. Uniosłem brwi w zdumieniu i posłałem przepraszające spojrzenie
w kierunku dwóch starszych kobiet, które przyłożyły dłonie do ust.
— Może znajdziecie sobie pokój, co? —
zaproponowałem nieśmiało w stronę całujące się pary. Oderwali się od siebie,
oddychając głośno. — No brawo — pochwaliłem ich. Pocałunki przez które się
traci oddech były bardzo seksowane. — Ale nie żartuję. Jesteśmy w hotelu, w
którym pracuje. Potrzebujecie zniżki na pokój?
Oliwer posłał mi zdenerwowane spojrzenie,
a Marlon zaśmiał się głośno dalej obejmując swojego bladego… znów chłopaka.
— Daj już spokój, Alanie — poprosił
Oliwer. — I dziękuję. Dziękuję.
— Nie ma za co — machnąłem ręką. — To
moja praca. Wiesz… ratować ludzi z opresji. I… Marlon. Może zechciałbyś się
przebrać w coś mniej obcisłego? Widać twoje… podekscytowanie.
Chłopak jęknął i skulił się nienaturalnie,
a ja wyszczerzyłem zęby. Oliwer podał mu swoją, zdecydowanie za małą na Marlona
bluzę, aby mógł się zakryć, a potem ruszyli do szatni.
Wyglądali tak różnie, jedynie błękitne
oczy ich łączyły. Naprawdę byli bratnimi duszami. W końcu oczy to zwierciadła duszy,
a ich mówiły tylko jedno — kocham.
***
Opuszczałem właśnie hotel, gdy słońce
chyliło się ku zachodowi. Cały dzień poświęciłem na to, aby naprawić mój błąd.
Egoizm i altruizm… trzeba znać równowagę. Sam nie wiedziałem co jest lepsze dla
związku. Czekało mnie sporo rozmyślań, bo nigdy jeszcze tak poważnie
podchodziłem do bycia z kimś. Oliwer i Marlon pokazali mi jak ważne jest kochać
drugą osobę. Hm… w sumie nigdy nie wiedziałem nikogo tak szczęśliwego, gdy
obserwowałem tę dwójkę, gdy wychodzili z hotelu, twierdząc, że chcą się przejść
po plaży. Nie skorzystali z mojej oferty pokoju.
— Proszę bardzo — powiedziałem wtedy. —
Będziecie mieć piasek w miejscach gdzie trudno się go pozbyć.
Zaśmiałem się sam do siebie. Nie
sądziłem, aby ich uczucie kazało im natychmiast kierować się w stronę seksu.
Chociaż czeka ich pewnie dzisiaj ciekawa noc. Och, trochę im tego zazdrościłem.
— Dla niego mógłbym sprawić, aby padał
śnieg — powtórzyłem i spojrzałem w niebo. — W Polsce ten podryw zadziałałby
tylko latem — dodałem i oceniłem pogodę. Nic nie wskazywało na to, aby w ciągu
najbliższych dni miał spaść śnieg. — Lepiej się pospiesz Marlon, niedługo
Święta…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz