sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 17 - Wyścig


ROZDZIAŁ 17
Wyścig


Wpatrywanie się w sufit było ciekawym zajęciem. Wyglądał jak ekran w kinie, a moje oczy były projektorem. Niestety nie mogłem zerwać tej kliszy. Przez cały czas widziałem wydarzenia, które miały miejsce kilka dni temu. Ten jeden wieczór wydawał się być taki odległy i tak niemiłosiernie długi…
Żałowałem Landona. Jego pogrzeb był szybki i cichy. Nie zostałem na niego zaproszony, ale nie dziwiłem się. Nie byłem nikim ważnym dla Landona. Obiecałem sobie jednak, że odwiedzę jego grób w najbliższym czasie.
Ogólnie sprawa upadku Talii, a przynajmniej jej części, nie była wcale tak głośna. Policja podała lakoniczną wiadomość o rozbiciu gangu narkotykowego. Zakładałem, że nie chcieli się przyznać do błędu jakim było zignorowanie legendy miejskiej. No i, że w swoich szeregach mieli „agenta” Talii, który został zdemaskowany. Heather skończyła w areszcie, ale miała bardzo duże szanse na opuszczenie go jeszcze w tym roku. Poza tym nie miałem z nią kontaktu. Co do pozostałych liderów — Clint i Diana zniknęli i niewiadomo było co z nimi. Spencer się zastrzelił, a więc tutaj nie było większej tajemnicy.
Trevor w końcu zobaczył swoją córeczkę i podobno płakał przez dwie godziny, a następnie zasnął i przespał cały kolejny dzień. Lekarze się trochę o niego martwili.
Jeżeli chodzi o Wendy i Aarona, oni mieli się dobrze, chociaż dalej byli w szoku. Z tego co przekazała mi Delilah, siedzieli w domu i go nie opuszczali. Chciałem się spotkać z Aaronem, pragnąłem tego najbardziej w świecie, ale nie chciałem go też niepokoić. Na swój sposób to przeze mnie wylądował jako zakładnik Talii.
Tak, obciążałem się winą za to co się wydarzyło w Operze i magazynach. Może nie całkowitą, ale częściowo. Delilah sama mi mówiła żebym się trzymał z dala od Talii i wszystkiego co z tym związane. Ba! Ona nawet w nią nie wierzyła i mi również to doradzała. Nawet Oliwer mnie przestrzegał. Już pierwszego dnia pobytu w Australii! Jestem skończonym idiotą…
— Proszę… — burknąłem pod nosem, gdy ktoś zapukał do drzwi w moim pokoju. Do środka wpadła Delilah, jak zawsze pewnym krokiem.
— Co ty kurwa robisz? — spytała uprzejmie na powitanie.
— Leżę…
— Jest południe — warknęła i odsłoniła rolety. Słońce wlało się do mojego pokoju. — Co jest z tobą? Zawsze byłeś taki ruchliwy, że chciałam cię utopić!
— Mam gorsze dni.
— Nie bądź babą, ty obmierzły robaku — kopnęła mnie mocno, a ja jęknąłem z bólu.
— Zwariowałaś?
— Nie! Ale ty chyba tak! Mam już potąd tego, że sobie leżysz i nic nie robisz! To samo Aaron! Co z wami!?
— Pewne wydarzenia…
— Tak, wiem — machnęła ręką. — „Pewne wydarzenia”. To samo mi powiedział Aaron. Przespaliście się, czy jak?
Zamrugałem oczami i usiadłem.
— Przespaliśmy?
— No, a nie? Nie było was całą noc. Pokłóciliście się? Pomóc wam się zejść? Na Boga, z resztą co ja robię od września?
Zmarszczyłem czoło i przyjrzałem się jej.
— Od września?
— Tak, od września! Przypadkowy wypad do kina na który nie mogłam pójść… myślisz, że kto zasugerował Aaronowi, aby zaprosił cię na polowanie na robaki? Kto organizował dla ciebie imprezę, abyście mogli ze sobą pogadać?
— Jesteś diabłem.
— Jestem bystra, gdy widzę, że dwoje ludzi się lubi — sprostowała, ale za mój tekst i tak dostałem po głowie. — Ale ty musiałeś się uprzeć na tego Oliwera, gdy Aaron był tuż obok. Co za tłuk z ciebie! Aaron lubi cię na tyle, że nie chciał cię zadręczać i…
— Aaron mnie lubi? — przerwałem jej i spytałem z podekscytowaniem.
— O Boże — przyłożyła dłoń do czoła i pokręciła głową. — O Boże…
— Jak bardzo mnie lubi?
— Pytaniem jest to jak bardzo ty go lubisz? — uniosła brew. — Bo lubisz go, prawda?
— Lubię… — pokiwałem głową. — Tyle, że… no nie wiem… Aaron zawsze traktował mnie raczej jak przyjaciela.
— Bo nie mógł sobie pozwolić na więcej. Pomyśl trochę! — Jeszcze raz strzeliła mnie w głowę. Była w bardzo złym humorze.
— Kobieto, masz te dni, czy jak?!
— Jak cię zaraz…!
Znów się zamachnęła, ale tym razem czmychnąłem z łóżka. Przeturlałem się po podłodze i wylądowałem pod balkonem.
— Myślę, myślę! — obiecałem. — Nic nie mogę wymyślić…
Delilah wywróciła oczami.
— Ja ci nic nie powiem. Idź do Aarona i z nim porozmawiaj.
— Nie chcę mu przeszkadzać…
— W czym? W samotnej masturbacji? Uwierz mi, bardzo mu się przydasz.
— Jesteś taka obrazowa…
— Lepiej się ruszaj. Na Święta chcę was widzieć razem — dodała, gdy szła do drzwi. — I zjedz śniadanie. Ach, i moja mama może w każdej chwili urodzić, wiec bądź czujny. Masz się z nią obchodzić jak z kwiatkiem.
— Dobrze, panie generale! — zasalutowałem.
— Świetnie. A teraz się ubierz i popraw bokserki bo ptaszek ci wyleci — zamknęła drzwi z trzaskiem, a ja spojrzałem w dół i zmarszczyłem czoło.
— Nigdzie nie odleci… — burknąłem i ruszyłem pod prysznic.

***

Mimo tego, że bardzo chciałem się spotkać z Aaronem, dalej istniała jedna niezałatwiona przeze mnie sprawa, którą obiecałem Aaronowi i sobie rozwiązać. Nie chciałem się z przed nim pokazywać jeżeli nie dotrzymam obietnicy. W końcu mogłem mu zaimponować, po tym co się wydarzyło.
Sprawa Oliwera i Marlona. Prawie o nich zapomniałem i to pomagało mojemu sercu, ale miałem wyrzuty sumienia. Pierwszy raz w życiu miałem wyrzuty sumienia za to, że rozwaliłem komuś związek. Zdarzyło mi się to dwa razy, gdy mieszkałem w Polsce, ale nie było większej afery bo tamci kolesie właściwie się nie kochali. Jednak tutaj miałem wrażenie, że zepsułem coś naprawdę cennego i wartościowego!
Bycie egoistą sprawiało mi wiele bólu i dopiero teraz dostrzegłem ile zła to ze sobą niesie.
Zatrzymałem się najpierw w restauracji Oliwera. Nie widziałem go od dłuższego czasu, ale wydawało mi się, że schudł, zbladł i miał sińce pod oczami. Spojrzał na mnie, gdy tylko wszedłem do środka. Milczeliśmy, a ja uśmiechnąłem się krzywo.
Zbliżyłem się do niego.
— Cześć, Oliwer.
— Witaj, Alanie — odpowiedział spokojnie jakbym nie był powodem zniszczenia jego związku. Poczułem się jeszcze gorzej. — Co ci podać?
— Pięć minut swojego wolnego czasu — poprosiłem. — Dasz mi tyle?
Rozejrzał się po sali, oceniając ilość klientów i skinął głową.
— Pięć minut.
— Przede wszystkim jeszcze raz chcę cię przeprosić. I… — odchrząknąłem. — Co u ciebie i Marlona?
— Nic. Kumplujemy się — wzruszył ramionami. — A co u ciebie?
— Nieważne co u mnie — prychnąłem. — Nie chcesz się z nim zejść?
Oliwer rozejrzał się po restauracji.
— Nie tak głośno, zgoda? I… tak, chcę do niego wrócić, ale to nie jest takie proste.
— Czemu nie?
— Bo to nie jest proste, Alanie — warknął. — Byłeś kiedyś w prawdziwym związku? Zawiodłeś kogoś na kim ci zależało? Tak szczerze zależało? Zawiodłem Marlona. I nie potrafię spojrzeć mu w oczy, bo on jest bardzo dobrym człowiekiem…
— Rozmawiałeś z nim?
— Teoretycznie tak… mówiłem ci o tym. Mamy przerwę.
— Pierdol przerwę! Działaj!
Oliwer zmarszczył czoło.
— Przyznam, że jest to jedna z ostatnich rzeczy jakich się spodziewałem od ciebie usłyszeć.
— Oliwer, ostatnio przytrafiło mi się coś co mogło zaważyć na moim życiu — rzuciłem szybko. — Jeżeli go kochasz to działaj, bo możesz go stracić. I chociaż nie przepadam za Marlonem, muszę zrobić ukłon w jego kierunku, bo nie dorastam mu do pięt. A więc się ogarnij, działaj, bo możesz stracić naprawdę fantastycznego faceta.
Oliwer przyglądał się mi swoimi szafirowymi oczami, które już pierwszego dnia mnie oczarowały. Wyglądały jak spokojne morze. Oddech chłopaka przyspieszył.
— Może masz rację…?
— No kurwa, że mam rację! — warknąłem po polsku. — Mam rację — dodałem po angielsku.
— Tyle, że… teraz jestem w pracy i nie mogę się ruszyć do osiemnastej — zasmucił się szczerze. — Marlon dzisiaj pracuje, ale kończy wcześniej… Pogadam z nim wieczorem i…
— Zostań tu, ja to załatwię — poklepałem go po ramieniu i obróciłem się na pięcie.
— Alan? Alan! Co planujesz?! — zawołał za mną, ale ja wybiegłem na słoneczne ulice Sydney. Minąłem setki turystów i przejechałem kilka kilometrów, zgubiłem się w jednym autobusie, ale w końcu dotarłem do bijącego atrakcjami Oceanarium.
Byłem tu tylko raz, a więc mój misterny plan zakończył się na tym, że musiałem stanąć w kolejce. Przeklinałem to, że nie miałem numeru do Marlona. Ale nigdy nie sądziłem, że będę chciał się z nim kontaktować.
Ku memu zbawieniu oceanarium właśnie opuszczała blond włosa dziewczyna, którą kojarzyłem. Była jedną z aktorek, które grały w podwodnym teatrze razem z Marlonem. I to była też ta, z którą nurkowaliśmy w Morzu Koralowym.
Wybiegłem z kolejki i prawie wpadłem na dziewczynę, która pisnęła.
— Przepraszam! — rzuciłem szybko i wyprostowałem się. Wskazałem na nią palcami. — Przepraszam! Erica, tak?
— Och, Alan — złapała się za serce. — Przestraszyłeś mnie…
— Pamiętasz kim jestem! Świetnie! — uśmiechnąłem się szeroko, a ona uniosła brwi. — Widziałaś dziś Marlona?
— Tak — pokiwała głową. — Zaraz kończy. Ma jeszcze jedno przedstawienie, a potem chyba idzie na basen…
— Naprawdę? Dziękuję, ratujesz mi życie! Muszę z nim porozmawiać.
— Z Marlonem? Myślałem, że za sobą nie przepadacie…
— Nie przepadamy — przyznałem. — Ale ta rozmowa ma wyższy cel.
— W takim razie, powodzenia — życzyła i pożegnała się. Usiadłem na jednej z ławek i obserwowałem wejście do Oceanarium.
Prawie godzinę później, gdy zacząłem wątpić w swoje szczęście, oceanarium opuścił Marlon. Jak zwykle wyglądał jak młode bożyszcze nastolatek o idealnej muskulaturze, uśmiechu i nawet pofarbowane na niebiesko włosy wcale mu uroku nie odbierały. Podbiegłem do niego i go zatrzymałem. Był dzisiaj trzecią osobą, która przyglądała się mi z zaskoczeniem.
— Alan? Co ty tu robisz? — burknął. — Oliwera nie ma…
— Wiem, wiem. Jest w pracy. Chcę z tobą pogadać.
— Ze mną? Po ostatniej rozmowie z tobą chciało mi się płakać, a więc nie wiem czy to dobry pomysł…
— To rewelacyjny pomysł! — pokiwałem gorliwie głową. — Chodzi o Oliwera…
— Wtedy też chodziło o Oliwera — zauważył.
— Nie chcesz mi dać w mordę, czy coś?
— Rozważałem to.
Może i byłem od niego wyższy, ale bez porównania to on był silniejszy. Dla bezpieczeństwa, cofnąłem się dyskretnie o krok.
— Jednak nie jesteś taki pokojowy, co?
— To ty jesteś z Kontynentu Konfliktów.
— Lepsze to niż Kolonia Karna — odpyskowałem nim zdążyłem się ugryźć w język. Marlonowi drgnęły usta, a potem próbował mnie wyminąć i iść dalej. — Nie, nie, nie! Przepraszam! Posłuchaj mnie!
— Nie chcę cię słuchać…
— Oliwer cię kocha.
Marlon zatrzymał się i już nie próbował mnie staranować. Jego błękitne oczy teraz były pełne skupienia i czułości. Zadziwiające ile mogły zdziałać te słowa. „Oliwer cię kocha” i Marlon staje się potulny jak baranek.
— Mam co do tego wątpliwości…
— A ja nie — odpowiedziałem. — Rozmawiałem z nim dzisiaj. Chce z tobą porozmawiać, chce być z tobą, ale się boi, że jak raz cię zawiódł to już nigdy mu nie uwierzysz. Nie zaufasz.
— Bzdura… — mruknął pod nosem. — Ja to mu już wybaczyłem. Tyle, że on nie jest pewien swoich uczuć, a ja nie chcę znów przez to przechodzić. Chcę usłyszeć: „tak Marlon, kocham cię”, a nie „może, chyba, ewentualnie, ostatecznie lubię cię”. Byłem cierpliwy, ale brak jednej odpowiedzi mnie zabija…
— Nie chcesz o niego walczyć?
— Jeżeli będzie szczęśliwy z kimś innym…
— Co z ciebie za facet? Walczy się o tych, których się kocha! — Prawie krzyknąłem i byłem z siebie dumny, że potrafię to powiedzieć tak ładnie. I po angielsku brzmiało tysiąc razy lepiej niż po polsku. — Słyszysz mnie…?
— Ale on nie jest pewien…
— Spotkaj się z nim i porozmawiajcie.
— To nie jest takie proste.
Przerwałem mu niecierpliwym westchnięciem.
— Zrobimy tak — zarządziłem. — Idziemy na basen i będziemy się ścigać. Jeżeli ja wygram, idziesz do Oliwera i rozmawiacie ze sobą. Jeżeli przegram, zrobisz co zechcesz.
Marlon przyglądał się mi przez kilka chwil. Wyglądał na zaciekawionego propozycją.
— To będzie nie fair — oznajmił. — Ja wygram. Jestem lepszym pływakiem…
— Gówno prawda — warknąłem. — Podejmujesz wyzwanie?
Skinął głową.
— Świetnie. Gdzie jest jakiś najbliższy basen?
— W twoim hotelu.
— No i cudownie — pokiwałem głową i się rozejrzałem. — Nawet nie wiedziałem, że oceanarium jest tak blisko hotelu…
— Dalej nie znasz Sydney?
— Nie bardzo…

***

W hotelu miałem swoje kąpielówki, a więc przebraliśmy się w szatni razem z Marlonem.
— Gotowy — oznajmił.
Uniosłem wzrok i stwierdziłem, że Marlon jest totalnie „do zrobienia” w tak obcisłych, podłużnych kąpielówkach. Odsunąłem szybko tę myśl, bo w końcu chciałem go pogodzić z jego eks. W co ja się wplątywałem? Przynajmniej nie narzekam na atrakcje, będąc w Australii.
— Ja też — zamknąłem szafkę. — Idź na basen. Zaraz do ciebie dołączę.
Marlon przyjrzał się mi podejrzliwie, ale skinął głową i opuścił szatnię. Ja jeszcze szybko sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do jednej osoby…
Kilka minut później wychodziłem z szatni i podszedłem do Marlona, który się rozciągał.
— Możesz się tak nie eksponować? — spytałem.
— Proszę?
— Twoje ciało nie posiada skazy. Przestań, bo mnie zawstydzasz i kompromitujesz.
Marlon napiął mięśnie.
— Jakoś mi to nie przeszkadza.
— No taaaak… ciesz się zemstą, ciesz — prychnąłem. Marlon zaśmiał się, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem. Bardzo mi się to nie podobało, że znaleźliśmy nić porozumienia. Powinniśmy się nie lubić. Bardzo nie lubić.
— To ile basenów? — spytał, nie przestając się rozciągać.
— A na ile cię stać, ryboludzie?
— Oszczędzę cię i niech będą cztery baseny.
— Cztery baseny? Tyle pływałem jak miałem sześć lat. Co powiesz na dwanaście?
— Dwanaście? — uniósł brew. — Nie ma sprawy, Europejczyku.
— Dobrze, Australijczyku. Kto pierwszy przepłynie dwanaście basenów, ten wygrywa.
Stanęliśmy na pozycjach startowych i przygotowaliśmy do skoku. Woda poruszała się niecierpliwie, wprawiona w ruch przez innych pływaków. Poprawiłem swoje okulary i dałem Marlonowi do zrozumienia, że jestem gotowy.
— Trzy… dwa… jeden… — odliczaliśmy. — Start!
Do wody wskoczyliśmy równo, ale to Marlon od razu wysunął się na prowadzenie. Zakląłem przez co wypuściłem powietrze z płuc i pognałem za nim. Poruszanie się w wodzie było dla mnie naturalne, a więc dogoniłem Marlona, a w pewnym momencie go nawet prześcignąłem. Najgorsze dla mnie jednak były zwroty, przez które traciłem sporo czasu. Marlon miał to opracowane do perfekcji.
Pływanie było wyczerpujące, ale dawało satysfakcję. Zwłaszcza, gdy za swojego rywala miało się kogoś dla kogo woda była życiem i pracą. Marlon nie pozostawiał wątpliwości. Jego ciało cudownie pracowało i mocowało się z wodą. Byłem zazdrosny, ale nie mogłem przegrać. Po części robiłem to dla siebie i Aarona.
Odnalazłem w sobie nowe pokłady energii i prześcignąłem Marlona, który teraz jakby zwalniał.
W połowie basenów, prawie umierałem ze zmęczenia, a więc musiałem zwolnić. Gdy się wynurzałem, dostrzegłem, że mamy widownię w postaci kilku osób, które zaczęły nam kibicować. Przez szum i plusk wody nie wiedziałem komu kibicują, ale musiałem z Marlonem wyglądać co najmniej epicko.
Zastrzyk próżności też mi pomógł w pływaniu. Teraz już nie mogłem przegrać, bo w grę wchodziła reputacja. Durne samcze odruchy, ale nie mogłem przegrać!
Ostatni basen był już drogą przez mękę. Od wysiłku bolały mnie mięśnie, ale nie mogłem się poddać. Zwłaszcza, że Marlon się ze mną zrównywał. Drań zachowywał energię na ten ostatni basen.
Dotknąłem chłodnej ściany i wynurzyłem się, łapiąc się pozycji startowej. Czułem, że moje nogi mi odpadają. Ledwo mogłem złapać oddech. Byłem cały mokry, ale nie było wątpliwości…
Wygrałem.
Marlon dopłynął chwilę po mnie. Również ciężko oddychał. W jego okularach pływackich dostrzegłem swoje odbicie.
— Wygrałem — sapnąłem.
— Gratuluję… — rzucił. — Gratuluję…
— Myślałem, że… jesteś lepszy — dyszałem ciężko, w sumie jak po dobrym stosunku.
— Zamknij się — odwarknął. — Cały dzień dzisiaj pływałem… w pracy…
Przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się szeroko.
— Pogadasz… z… Oliwerem?
— Tak — skinął głową. — Jeszcze dziś.
— Och, jak dobrze — jęknąłem.
Wygramoliliśmy się z wody, która teraz stróżkami spływała z naszych ciał. Marlon oparł się o swoje kolana i próbował złapać oddech, a ja się wyprostowałem i stabilizowałem własny. Przez moment zakręciło mi się w głowie, ale moja samcza próżność wewnątrz mnie skakała z radości.
Wygrałem z Marlonem! Z kimś kogo uważałem za Pana Morza. On był ucieleśnieniem Wody. A jednak… przegrał. Przyjrzałem się mu, gdy zdejmował okulary i zmierzwił swoje niebieskie włosy.
— Dla niego mógłbym sprawić, aby padał śnieg — wyszeptał.
— Proszę? — zdziwiłem się. — Co?
— Dla Oliwera… — jęknął i się wyprostował. Krople spływały po jego opalonym torsie. — Zrobię dla niego wszystko. Wszystko. Jestem beznadziejny — dodał po chwili i się zaśmiał.
Przyglądałem się mu uważnie. Naprawdę kochał Oliwera. Rozpaczliwie.
— Znamy się od dziecka — mówił, gdy usiadł na jednej z ławeczek. Usiadłem przy nim, bo nogi mi drżały. I byłem też ciekawy tego co zamierza powiedzieć. — Ja i Oliwer. Nasze mamy się znały, a więc bawiliśmy się ze sobą w dzieciństwie. Od dziecka go chroniłem, broniłem… zawsze byłem po jego stronie jako wierny druh, jako kompan. Jako przyjaciel, aż w końcu… gdy miałem szesnaście lat zdałem sobie sprawę, że go kocham. Przez moment bałem się z nim kontaktować, bo bałem się, że uzna mnie za dziwaka, ale sam przyszedł do mojego domu i poprosił, abym nigdy tak nie znikał, bo bardzo się martwi. Stwierdziłem, że nic nie daje mi w życiu takiego szczęścia jak to, że on się cieszy… To odkrycie było fantastyczne! W końcu znalazłem cel. Gdzie był on, tam i ja. Śmieli się, że jestem jego ochroniarzem — zaśmiał się do swoich wspomnień. — Był przy mnie, gdy umarła moja mama… Był przy mnie, gdy prawie nie dostałem się na studia. Zawsze mi kibicował, gdy brałem udział w zawodach sportowych. Był przy mnie, gdy nie radziłem sobie ze szkołą, a on mi pomagał. Taki wstyd, brać korki od młodszego. Uczyliśmy się razem, jedliśmy razem, bawiliśmy się razem, surfowaliśmy razem… Oliwer jest dla mnie ważny, jest mi potrzebny bo odkąd pamiętam, zawsze go miałem przy sobie. Swoje uczucie do niego dusiłem w sobie przez sześć lat. Oliwer nigdy nie dawał znaku, że jest między nami coś więcej niż przyjaźń… A ja uznałem, że muszę to zaakceptować. W końcu liczyło się jego szczęście.
— Altruisto, słyszeć kiedyś o egoizmie?
— Tak, Alanie — pokiwał głową. — Nie jestem egoistą.
— Och, naprawdę? — zamrugałem oczami, udając niedowierzającego. — Możesz coś raz w życiu zrobić dla siebie…?
— Ale jeżeli druga osoba nie będzie szczęśliwa?
— A co jeżeli będzie? — warknąłem. — Co jeżeli swoim zachowaniem pokazujesz, że tobie nie zależy?
— Nie, to nie tak…
— Ty to wiesz, a druga strona?
Marlon zamilkł.
— I co dalej? — spytałem w końcu.
— Proszę?
— Co dalej z tą historią? Jak w końcu przekonałeś do siebie Oliwera?
— Nie wiem co się stało, prawdę mówiąc. Przez ostatni rok, zanim zaczęliśmy ze sobą chodzić, zauważyłem, że Oliwer z chęcią spędza ze mną czas sam na sam. Wcześniej też tak spędzaliśmy czas, ale tym razem chodziliśmy sami do kina, sami do restauracji, sami posurfować… Mnie to jak najbardziej odpowiadało. W końcu mogłem sobie wyobrażać, że chodzimy na randki czy coś. Pewnego dnia, gdy wracaliśmy z miasta, zażartowałem, że zachowujemy się jak para. Oliwer wtedy zrobił się cały czerwony. Było to tak urocze, że nie wytrzymałem i pocałowałem go w policzek, gdy szliśmy przez plażę.
— Poleciałeś!
Marlon zaśmiał się i podrapał po głowie.
— Uwierz mi, całować w policzek chciałem go już od sześciu lat. Sam nie wiem… zapomniałem się i tyle. Naturalnie zacząłem go za to przepraszać…
— Naturalnie. To się robi po pocałunku. Przeprasza.
— Nie drwij. To była poważna sprawa. Byliśmy przyjaciółmi, a ja wyskoczyłem z czymś takim. Oliwer był na tyle dobry, że nie robił z tego afery, ale ja chciałem się zapaść pod ziemię. Jeszcze tego samego dnia, zadzwonił do mnie i poprosił, abym do niego przyszedł.
— Brzmi jak booty call.
— Booty call? Nie, Oliwer taki nie jest. Chciał porozmawiać.
— Porozmawiać… — pokiwałem głową. Marlon uciął moje drwiny jednym spojrzeniem.
— Naprawdę! Poleciałem do niego i zamknęliśmy się u niego w pokoju. Rozmawialiśmy kilka godzin, aż zrobiło się ciemno. Wiesz, gadaliśmy o wszystkim, ale nie o pocałunku. W końcu, gdy miałem się zbierać, Oliwer zaczął płakać. Trochę mnie to zaskoczyło, bo… no… znasz Oliwera. On jest centrum spokoju i w ogóle. Więc go szybko przytuliłem i spytałem się o co chodzi? Powiedział, że bardzo mnie krzywdzi i nie potrafi zrozumieć tego co do mnie czuje.
— A co czuł?
— Powiedział, że przywiązanie. Silne przywiązanie. Chciał, abym był przy nim, ale nie potrafił oddać uczucia miłości — skrzywił się. — Powiedział, że nie potrafi, poprosił o trochę czasu, a ja się zgodziłem. Powiedziałem, że zawsze może na mnie liczyć, że będę przy nim. I właściwie od tego momentu zaczęliśmy ze sobą być. Chciałem go przekonać do tego, że może się we mnie zakochać. No… minęło pół roku, pojawiłeś się ty… resztę znasz.
— Nie wiedziałem, że jesteście w… okresie próbnym czy coś.
— On mnie kocha — powiedział pewnie. — Tylko nie potrafi jeszcze tego ułożyć w jedno proste zdanie. Boi się… nie wiem czemu? Jasne, nie wszyscy akceptują związki gejów, ale…
Wziąłem głębszy wdech.
— Marlon… nie chcę tu wyjść na skończonego dupka, ale… czy to jest tego warte? Znaczy… jesteś świetnym facetem, możesz być z każdym i dać komuś innemu miłość. Komuś, kto to odwzajemni.
— Oliwer to odwzajemnia… jest tylko zagubiony. Nigdy o mnie nie myślał jak o chłopaku, a nagle coś do mnie poczuł. Gdyby nie chciał ze mną być, nie chciałby spróbować. Ale Oliwer chce, on próbuje… Więź między nami jest nie do przerwania. Wiem to. Jeżeli czegoś w życiu jestem pewien, to właśnie tego.
Uniosłem spojrzenie ponad niego i uśmiechnąłem się.
— Czyli… kochasz Oliwera, prawda?
— Kocham. On mnie też, ale dlaczego nie potrafi mi tego powiedzieć? Nie skrzywdzę go, nie zranię, nie zrobię nic, by cierpiał czy płakał — wyżalił się i spuścił głowę.
— I… pragniesz tego najmocniej na świecie? Być z nim?
— Tak. — Marlon zmarszczył czoło. — Dziwne pytania zadajesz…
— Byłbyś gotów mu wybaczyć to, że się ze mną całował? A właściwie ja go pocałowałem i ogólnie to moja wina, ale…
— Już dawno mu to wybaczyłem. Miłość wybacza.
— I zaufasz mu jeszcze raz po tym wszystkim?
— Zawsze mu ufałem. I znam go jak nikt inny. Wiem, że żałuje tego co zrobił. Cały Oliwer… On też się boi krzywdzić innych, a jak już kogoś skrzywdzi to myśli, że nic nie da się naprawić.
— No dobrze, ryboludzie — klasnąłem w dłonie. — To teraz się odwróć.
Marlon wyprostował się, a potem przekręcił głowę. Za nim stał Oliwer. Przyglądał się mu uważnie.
— Oliwer! — wyrzucił z siebie Marlon i powstał. — Co tu robisz…?
— Alan do mnie zadzwonił. Kazał mi się spieszyć… — wyjaśnił. Ja pokiwałem głową i wstałem, dumny z siebie.
— Wygrałem wyścig z Marlonem — pochwaliłem się. — A to oznacza, że on przegrał nasz mały zakład.
— Zakład? — powtórzył Oliwer, ale dalej wpatrywał się w Marlona.
— Wyjaśni ci — zapewniłem. — No? To słucham. Co macie sobie do powiedzenia? Lepszego miejsca nie znajdziecie.
Dalej patrzyli sobie w oczy.
— Przepraszam cię, Marlon — jęknął. — Tak bardzo. Nie wiem co mi się stało, ale paradoksalnie obecność Alana sprawiła, że jestem pewien tego co do ciebie czuję… a czuję nie tylko więź. Jesteś moją bratnią duszą, z tobą jestem szczęśliwy i… możesz przestać się tak szczerzyć, Alan? — warknął ku mnie. Uniosłem dłonie. Oliwer zawahał się i przełknął ślinę. — K—Kocham cię, Marlon. Od dawna, ale kompletnie nie wiedziałem jak to… — skończył niezrozumiale i spuścił wzrok.
— O mój Boże! — zawył Marlon i objął Oliwera tak mocno, że poderwał jego szczupłe ciało z ziemi. — Ja ciebie też kocham, Oliwer!
— M—Marlon… — Oliwer machał nogami w powietrzu. — Ludzie się dziwnie patrzą…!
— Niech patrzą, nie obchodzi mnie to! — odstawił Oliwera na ziemię, a potem go pocałował, z taką mocną, że cofnęli się o kilka kroków. Uniosłem brwi w zdumieniu i posłałem przepraszające spojrzenie w kierunku dwóch starszych kobiet, które przyłożyły dłonie do ust.
— Może znajdziecie sobie pokój, co? — zaproponowałem nieśmiało w stronę całujące się pary. Oderwali się od siebie, oddychając głośno. — No brawo — pochwaliłem ich. Pocałunki przez które się traci oddech były bardzo seksowane. — Ale nie żartuję. Jesteśmy w hotelu, w którym pracuje. Potrzebujecie zniżki na pokój?
Oliwer posłał mi zdenerwowane spojrzenie, a Marlon zaśmiał się głośno dalej obejmując swojego bladego… znów chłopaka.
— Daj już spokój, Alanie — poprosił Oliwer. — I dziękuję. Dziękuję.
— Nie ma za co — machnąłem ręką. — To moja praca. Wiesz… ratować ludzi z opresji. I… Marlon. Może zechciałbyś się przebrać w coś mniej obcisłego? Widać twoje… podekscytowanie.
Chłopak jęknął i skulił się nienaturalnie, a ja wyszczerzyłem zęby. Oliwer podał mu swoją, zdecydowanie za małą na Marlona bluzę, aby mógł się zakryć, a potem ruszyli do szatni.
Wyglądali tak różnie, jedynie błękitne oczy ich łączyły. Naprawdę byli bratnimi duszami. W końcu oczy to zwierciadła duszy, a ich mówiły tylko jedno — kocham.

***

Opuszczałem właśnie hotel, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Cały dzień poświęciłem na to, aby naprawić mój błąd. Egoizm i altruizm… trzeba znać równowagę. Sam nie wiedziałem co jest lepsze dla związku. Czekało mnie sporo rozmyślań, bo nigdy jeszcze tak poważnie podchodziłem do bycia z kimś. Oliwer i Marlon pokazali mi jak ważne jest kochać drugą osobę. Hm… w sumie nigdy nie wiedziałem nikogo tak szczęśliwego, gdy obserwowałem tę dwójkę, gdy wychodzili z hotelu, twierdząc, że chcą się przejść po plaży. Nie skorzystali z mojej oferty pokoju.
— Proszę bardzo — powiedziałem wtedy. — Będziecie mieć piasek w miejscach gdzie trudno się go pozbyć.
Zaśmiałem się sam do siebie. Nie sądziłem, aby ich uczucie kazało im natychmiast kierować się w stronę seksu. Chociaż czeka ich pewnie dzisiaj ciekawa noc. Och, trochę im tego zazdrościłem.
— Dla niego mógłbym sprawić, aby padał śnieg — powtórzyłem i spojrzałem w niebo. — W Polsce ten podryw zadziałałby tylko latem — dodałem i oceniłem pogodę. Nic nie wskazywało na to, aby w ciągu najbliższych dni miał spaść śnieg. — Lepiej się pospiesz Marlon, niedługo Święta…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz