sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 18 - W sieci


ROZDZIAŁ 18
W sieci


Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia, gdy w końcu odważyłem się pójść do Aarona. Pamiętałem gdzie mieszka, mimo że byłem pod jego domem dwa razy. Było to dla mnie poniekąd zaskoczenie, bo przeważnie nie pamiętałem nawet gdzie znajdują się stacje metra. Ba! Nawet raz mu powiedziałem, że w życiu bym do niego nie trafił. Kierowałem się jednak nieznanym mi instynktem, który odświeżał mi pamięć i tworzył w mojej głowie mapę.
Jeszcze sporo przed południem, wpatrywałem się w ten biały domek, który ozdobiony był w lampki. Na podwórku rosło kilka zadbanych drzewek. Ogólnie dekoracje świąteczne bez śniegu i zimna wyglądały bardzo abstrakcyjnie. Mi osobiście wyglądało to na dom kogoś leniwego, kto zapomniał zdjąć lampki przez całą wiosnę i lato. Jednak nie to było moim problemem. Przełknąłem ślinę i ruszyłem chodnikiem w kierunku czarnych drzwi.
Z nieba lało się słońce i było duszno. Na pogodę zrzucałem winę, że tak bardzo się pociłem. Wcale nie miałem właśnie rozmawiać z chłopakiem, który mi się podobał. Powoli wcisnąłem dzwonek i czekałem. Nabrałem powietrza i zmierzwiłem włosy. Potem szybko poprawiłem koszulę, a w tym momencie drzwi się otworzyły.
W nich stanęła niska kobieta, która prześwidrowała mnie wzrokiem. Wyglądała jak starsza wersja Wendy.
— Tak?
— Dzień dobry, jestem Alan. Kolega Aarona — przedstawiłem się szybko. Zakładałem, że to mama rodzeństwa, bo mieli ten sam kolor włosów. — Jest Aaron?
— Jest — przesunęła się i zrobiła mi przejście. — Proszę. Aaron od kilku dni siedzi w swoim pokoju, wiesz może dlaczego?
— Nie mam pojęcia — skłamałem gładko i wszedłem do domu. Było tu chłodno, słyszałem szum włączonej klimatyzacji. — Właśnie dlatego chciałem z nim porozmawiać.
— Jestem mamą Aarona. Jesteś tym chłopcem z Polski, tak? — przyjrzała się mi, gdy zamykała drzwi. — Aaron mówił o tobie. Mieszkasz u mamy Delilah’i, tak?
— Zgadza się, proszę pani — pokiwałem głowę. — Jestem Alan — powtórzyłem.
— Dobrze, Alanie. Pokój Aarona jest na górze. Drzwi po lewej — wskazała mi kierunek. — Może ty go wywabisz z pokoju.
— Postaram się — obiecałem i skierowałem się ku drewnianym schodom. Minąłem kilka obrazków rodzinnych i znalazłem się na piętrze. Zapukałem w pierwsze drzwi po lewej, zgodnie z poleceniami mamy Aarona.
W odpowiedzi usłyszałem ciche pytanie.
— Tak?
— Tu Alan. Otworzysz?
Zapadła cisza podczas której słyszałem bicie swojego serca. Wpatrywałem się w białe drzwi i czekałem. Usłyszałem jego lekkie kroki, a chwilę później drzwi się uchyliły. W szczelinie mignęło zielone oko, a potem drzwi otworzyły się na oścież i poczułem jak Aaron wiesza się na moich ramionach z taką mocą, że cofnąłem się o krok.
— Alan — jęknął cicho.
— Wszystko w porządku? — spytałem i położyłem dłonie na jego ramionach, odsunąłem go lekko, aby się mu przyjrzeć.
— Tak — pokiwał głową. Miał potarganą fryzurę i nie wyglądał na zdrowego, ale uśmiechał się szeroko. — Wejdziesz?
— Na to liczę — pokiwałem głową i odwzajemniłem uśmiech.
Pokój Aarona był podłużny, zastawiony szafkami i książkami. W kącie stał włączony laptop i sączyła się z niego cicha muzyka. Nie zdziwiło mnie to, że ma też terrarium z okazałym pająkiem, które po prostu zignorowałem.
— Spokojnie, nie wychodzi i nie jest trujący — zapewnił Aaron, zamykając drzwi. — Jest prawie jak pies.
— Jeżeli psy mają osiem nóg… — burknąłem cicho i zwróciłem się w stronę Aarona. W pokoju było duszno. — Twoja mama mówiła, że nie wychodzisz z pokoju od kilku dni.
— Trochę się boję…
— Rozumiem.
Chciałem go pocieszyć, ale nie znalazłem żadnych słów, które mogłyby pocieszyć osobę, która przypadkiem została porwana i spędziła kilka godzin w magazynie. Między nami zapadła cisza.
— Przykro mi, że tak wyszło… — zacząłem i podrapałem się po głowie. — To nie tak miało być. Ty nie miałeś być porwany… Przepraszam.
— Za co? — zdziwił się. — Przecież to nie twoja wina. Nie jesteś członkiem Talii…
— Za bardzo się w to zaangażowałem… Wrzuciłem w to Wendy, ciebie… Jak twoja siostra?
— Wróciła do Perth. Przyleci na Święta — wyjaśnił Aaron i usiadł na swoim łóżku. Wskazał mi na miejsce obok, a ja przełknąłem ślinę i tam usiadłem. Gdy zahaczyliśmy się włoskami na naszych rękach, poczułem jak wstrząsnął mną prąd. — Mówiła mi, że byłeś bardzo dzielny.
— Dzielny? — zaśmiałem się. — Chyba mówiła o innym Alanie… No… poza tym, że kopnąłem w twarz lidera Talii — podrapałem się po nosie i z próżnością przyjąłem oczarowane spojrzenie Aarona.
— Naprawdę?
— Taaak. Tyle, że potem się okazało, że Talia ma innego lidera i jest nią jakaś dziewczyna z tatuażem węża pożerającego własny ogon.
— To Uroboros.
— Proszę?
— Ten wąż. Symbolizuje wieczność. Destrukcję i odradzanie się… Dlatego pożera własny ogon i odradza się z siebie.
— To przerażające!
— Trochę tak. Ale potwierdza teorię mojej siostry o tym, że Talia to sekta… — Aaron zmrużył oczy. — Dużo gorsza sprawa niż gang, bo jeszcze ci piorą mózg. A ty potrafiłeś się im postawić. — Jeszcze raz spojrzał na mnie z podziwem, a ja się zarumieniłem. — Trzeba być odważnym, aby trzymać się swoich idei.
— To nic takiego — wzruszyłem ramionami. — Przyszedłem tu, aby cię wyrwać z tego domu.
— Naprawdę?
— Mhm — pokiwałem głową. — Twoja rodzina ma polskie korzenie, prawda?
— Zgadza się — przyznał powoli, przypatrując się mi uważnie. — Coś zamierzasz?
— Tak — uśmiechnąłem się. — Chcesz ze mną wyskoczyć na Polish Christmas Picnic 2012*?
— Proszę?
— Nie wiedziałeś? W Sydney organizowany jest festiwal Polski! Chętny? Dzisiaj.
Aaron przyglądał mi się przez jakiś czas, a potem skinął głową z wyraźną aprobatą.
— Tylko daj mi się przebrać — poprosił, a ja elegancko się odwróciłem, aby go nie podglądać. Chociaż walczyłem sam z sobą, gdy przy mnie wylądowały jego spodnie domowe. Przygryzłem wargę. — Gotowy.
Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się. Wyglądał już dużo lepiej niż jak tu przybyłem kilka minut temu.
Zeszliśmy na dół, a mama Aarona była nad wyraz zadowolona z tego, że udało mi się wyciągnąć jej syna z pokoju. Zapewniłem, że mam na niego bardzo pozytywny wpływ. Potem podałem Aaronowi miejsce festiwalu, a on opracował naszą trasę podróży.
— Mogę ci się czymś pochwalić? — spytałem, gdy wsiadaliśmy do metra. Aaron zaśmiał się.
— Jasne. Chwal się.
— Pogodziłem skłóconą parę, o której ci opowiadałem — wypiąłem dumnie pierś.
— Gratuluję — pochwalił mnie. — Cieszę się, że ci się udało. Jeden problem z głowy. I jak się z tym czujesz?
— Bardzo dobrze. Ta dwójka jest sobie pisana — stwierdziłem. — Znaczy… myślałem, że jedna z osób jest pisana mi, ale… chyba muszę czekać na kogoś innego.
Spojrzałem na Aarona, a on wpatrywał się w moje oczy. Jego były piękne. Zielone jak szmaragdy. Biły na głowę szafiry Oliwera i zastanawiałem się co takiego widziałem w tamtym blondynie?
— N—Nasza stacja — wydukał w końcu Aaron.
— Hm?
— Nasza stacja.
— Ach!
Wybiegliśmy z metra i skierowaliśmy się w stronę Tumbalong Park. Tam właśnie odbywał się festiwal i miałem zamiar spędzić tutaj z Aaronem cały dzień. W domyśle — randka. Czy on o tym wiedział? Możliwe. Żadne z nas nie poruszyło tego tematu, ale chyba obaj czuliśmy się właśnie jak na randce.
Przede wszystkim dlatego, że kręciliśmy się blisko siebie po rozgrzanym parku. Było pełno ludzi zainteresowanych polską kulturą, a na moich ustach malował się uśmiech, gdy docierały do mnie strzępy mojego ojczystego języka.
Po obejrzeniu kilku pokazów tańca narodowego udaliśmy się coś zjeść. Jako ekspert, zaproponowałem Aaronowi bigos i placki ziemniaczane, na dobry początek. Ja zapłaciłem za nasze jedzenie co tylko potwierdzało status randki.
— Pysze — szepnął Aaron. — Ten… bi…? Because.
— Niezła próba — pochwaliłem go. — Smakuje ci?
— Tak. Bardzo. Czuję jak moi przodkowie się cieszą — uśmiechnął się do mnie.
Zaśmiałem się głośno.
Potem usiedliśmy na schodkach, które prowadziły prosto nad specjalnie stworzony strumyk wody. Domyśliłem się, że nie był on naturalnym zbiornikiem ze względu na idealny kształt półkola.
Na schodach siedziało pełno ludzi, ale ja i Aaron znaleźliśmy też miejsce dla siebie. Chcieliśmy tutaj pogadać zanim miała się rozpocząć kolejna atrakcja. W międzyczasie uczyłem Aarona polskich słów i przekleństw.
— Zauważyłem, że przekleństw w obcych językach najłatwiej jest się nauczyć — stwierdził Aaron, zjadając kawałek waty cukrowej.
— Chyba tak — przyznałem i szybkim ruchem oderwałem kawałek waty dla siebie. Zmrużył oczy i skarcił mnie wzrokiem, a ja żułem z otwartymi ustami, aby się z nim podroczyć. — Smaczne.
— I moje — dodał.
— Dzielenie się jest dobre.
Aaron westchnął i podsunął watę w moim kierunku, a ja ze smakiem wbiłem się zębami w tę miękką strukturę i odgryzłem spory kawałek, który powiewał jeszcze przy moim policzku. Aaron roześmiał się głośno.
— Masz jeszcze trochę na brodzie…
— Och — otarłem się. — Dzięki.
— Drobiazg. — Jak zwykle był miły i uprzejmy. — Tęsknisz za krajem? — spytał nagle. Spodziewałem się tego pytania, w końcu znaleźliśmy się w sercu polskości Sydney.
Wziąłem głębszy wdech i powoli wypuszczałem powietrze z płuc. Aaron przyglądał się mi uważnie.
— Przepraszam, nie chciałem…
— Nie martw się, Aaron — przerwałem mu szybko. — Nie gniewam się na ciebie. Po prostu w Polsce czeka mnie… sporo spraw do załatwienia. Będę musiał stawić im czoła.
— Dasz radę…
— Mam nadzieję — uśmiechnąłem się do niego. — Zanim przyleciałem do Australii, dowiedziałem się, że jestem adoptowany.
Aaron wyprostował się i spoważniał w sekundę.
— Och, Alan, przykro mi. Nie wiedziałem i…
— No, ja też nie wiedziałem, do niedawna — pokiwałem głową i zapatrzyłem się w odległą fontannę. — Mogę ci to opowiedzieć? — spytałem, kręcąc nerwowo palcami. — Nikomu jeszcze tego nie mówiłem, a czuję, że muszę…
— Jasne, Alan. Mów.

Czerwiec 2012
O tym, że jestem adoptowany dowiedziałem się na trzecim roku studiów, kilka godzin po obronie pracy licencjackiej. Naturalnie się obroniłem i to na piątkę. Byłem z siebie taki dumny, moi rodzice też. Obdzwoniłem wszystkich i w końcu mogłem cieszyć się wakacjami i nie stresować się moim wylotem do Australii. Gdybym się nie obronił, musiałbym zostać do września, a we wrześniu to już planowałem być w Australii.
To było moje marzenie. Wylecieć samemu do odległego państwa. Padło na Australię ze względu na blog podróżnicy, który czytałem. Niejaki L.U.W. opisywał ją w samych superlatywach i nie mogłem się powstrzymać. Miałem wizę. Miałem wszystko czego potrzebowałem.
Po obronie poszedłem na jedno piwo, a potem ze znajomymi przemierzaliśmy Warszawę i obiecaliśmy sobie, że skoczymy na większą imprezę jeszcze tego wieczora. W końcu trzeba było uczcić obronę!
Moi rodzice jednak zrobili mi niespodziankę i przyjechali z Krakowa do Warszawy wraz z moimi dwoma siostrami. Byłem tak szczęśliwy, że wyściskałem ich i pochwaliłem się swoją pracą. Byli ze mnie dumni i zaprosili mnie na obiad.
Niedaleko Ogrodu Saskiego znajdowała się ładna restauracja, w której zjedliśmy obiad. Moi rodzice zachowywali się jakoś dziwnie. Niby się uśmiechali, ale wyglądali na podenerwowanych. W końcu nas przeprosili i wstali od stołu.
— Wiecie co się stało? — spytałem moje siostry.
Tak, miałem dwie siostry. Młodszą i starszą. Młodsza napisała matury i miała wolne, a druga była tylko o rok starsza. Obie były do siebie podobne, czarnowłose, zdecydowanie po ojcu.
— Pewnie będą chcieli cię znowu odciągnąć od pomysłu o Australii — westchnęła starsza. Miała na imię Ewa. — Już o tym dyskutowali.
— Naprawdę? Nie zmienię zdania! — wstałem szybko. — Chyba czas im przemówić do rozsądku.
— Spokojnie, Alanisławie — poprosiła ta młodsza. Zawsze mówiła do mnie per „Alanisław”. A sama zwała się Beata. — Po prostu się martwią. Znikniesz na pół roku.
— Hej, ale będę pracował! Poza tym zajmie się mną ciocia Asia — dodałem. — Idę z nimi pogadać. Może jak im pomacham moim wyższym wykształceniem przed twarzą to zmiękną? — zaśmiałem się i zgarnąłem moją pracę licencjacką.
Poszedłem za rodzicami, którzy wspięli się na piętro restauracji, aby móc porozmawiać na jednym z tarasów widokowych. Idąc tam, podskakiwałem, cały podekscytowany. Przygotowałem też w głowie kilka żartów, aby ich udobruchać.
—… musimy mu powiedzieć — usłyszałem jęk mojej mamy. Zatrzymałem się raptownie. Wydawało mi się, że płakała.
— Nie teraz, skarbie — uciął mój ojciec. Zawsze był surowym człowiekiem. — Dopiero co się obronił. Zamierza wylecieć do Australii. Chcesz mu to zepsuć?
— On musi wiedzieć — uparła się. — Im więcej czasu żyje w niewiedzy, tym bardziej będzie nam potem miał to za złe…
— Nie powiemy mu dopóki nie wróci z Australii. Zacznie dorosłe życie!
— Zasługuje na prawdę! Umawialiśmy się, że powiemy mu jak skończy studia.
— Tak, ale wtedy nie wiedzieliśmy, że zamierza lecieć do Australii! To podróż jego życia, nie psuj mu tego. Jeżeli się dowie, że jest adoptowany…
Reszta ich kłótni dla mnie nie istniała. Moje usta zadrgały i wypuściłem z siebie powietrze, tak nagle, że zacząłem się dusić. Cofnąłem się o krok i słyszałem ciszę. Miałem nadzieję, że pomyliłem osoby, ale ile osób się dzisiaj obroniło i planowało lot do Australii? Nie…
Odwróciłem się na pięcie i zbiegłem po schodach, a potem wypadłem z restauracji. Nie wiedziałem co mną kierowało, ale musiałem się oddalić od tego miejsca. Musiałem, bo bym zwariował.
Byłem adoptowany…? Okłamywali mnie?
Sam nie wiem czemu tak reagowałem. Może to szok? Ale biegłem przez park jak głupi.
Czułem wtedy ból i rozpacz. Chciałem krzyczeć, ale głos zatrzymywał się w gardle. Ściągnąłem szybko krawat, bo wydawało mi się, że się duszę. Nie wiedziałem czemu dostałem takiego ataku paniki? Czułem się oszukany. Skrzywdzony. Moi rodzice ukrywali przede mną prawdę przez kilkanaście lat!
Nie mogło być pomyłki. Mówili o mnie.
Zatrzymałem się nagle i złapałem powietrze. Drżącymi nogami dotarłem do ławki i zarzuciłem głowę za oparcie. Próbowałem złapać oddech, ignorując mijających mnie ludzi. Zająłem całą ławkę dla siebie. Zamknąłem oczy i przyłożyłem dłoń do czoła. Rozmasowałem skronie. Pracę licencjacką niedbale trzymałem miedzy palcami.
Chciało mi się płakać, ale nie potrafiłem z siebie wycisnąć łez. Bałem się. A jednocześnie liczyłem na to, że to jedynie sen…
— Alan! — usłyszałem dobrze mi znany głos. Drgnąłem i przekręciłem twarz. Ku mnie biegła Ewa, mijając pospiesznie dwóch chłopaków z fajnym psem husky, który węszył dookoła. — Alan! Wszędzie cię szukałam!
Przyjrzałem się jej. Widziałem ją przez mgłę.
— Alan? Czemu sobie poszedłeś? Co się stało…?
— Chyba mam migrenę — odparłem, gdy pulsujący ból w głowie uderzył z wielką siłą.
— Pomóc ci?
— Nie — warknąłem. Przyjrzała mi się zaskoczona.
— Rodzice nie zgodzili się na wyjazd do Australii?
— Rodzice? — powtórzyłem, a potem prychnąłem. Wstałem z ławki. — Rodzice?!
— Nie krzycz na mnie! — odpyskowała, ale widziałem w jej oczach strach. Mimo, że była starsza, to ja byłem wyższy. — Co ci się stało?! Nigdy się tak nie zachowywałeś!
— Możesz przekazać swoim rodzicom, że ja wiem.
— Moim rodzicom? — zdziwiła się. — Co ty gadasz, Alan…?
— Przekaż im, że wiem. I że nie chcę ich widzieć.
— Zwariowałeś? — warknęła.
— Alan!
Uniosłem wzrok nad głowę siostry. Ku mnie biegła mama, niezdarnie bo w szpilkach, ojciec i młodsza siostra. Cofnąłem się o krok, gdy zatrzymali się przy Ewie.
— Alan zwariował — poinformowała uprzejmie.
— Oszukaliście mnie! — Prawie krzyknąłem. W oczach miałem łzy. — Jak mogliście?!
— Alanie, uspokój się. — Mój ojciec chciał być władczy jak zawsze.
— O co chodzi? — spytała Beata. — Co się dzieje?
— Co się dzieje? — powtórzyłem. — Wasi rodzice zapomnieli mi powiedzieć, że jestem adop… — Słowo utkwiło mi w gardle. — Nie jestem waszym bratem.
Obie wyglądały na szczerze zaskoczone, a potem spojrzały na moich rodziców. Matka zbladła, a ojciec zachował zimną krew.
— Chcieliśmy ci powiedzieć…
— Po moim powrocie z Australii, wiem — warknąłem. Nie wiedziałem czemu byłem tak zdenerwowany. Każda komórka mojego ciała kazała mi uciekać od tych ludzi. Kazała mi być na nich zła. Kazała mi ich ukarać. Wymazywałem wszystkie dobre wspomnienia. — I co? I co? To miało załatwić sprawę?!
— Nie, Alanie, nie! Oczywiście, że nie…!
— Dlaczego mi nie powiedzieliście? — załkałem.
— Bo baliśmy się twojej reakcji…!
Przyłożyłem dłoń do czoła. Otarłem z niego pot.
— Nie wierzę. Nie wierzę…
— To prawda? — spytała Ewa. — Alan jest adoptowany?
— Dlaczego nam nie powiedzieliście?! — oburzyła się młodsza siostra. — Czemu?!
Moi rodzice byli teraz pod ostrzałem pytań, a ja przerażony cofnąłem się o krok i upuściłem moją pracę licencjacką. Chciałem ją napisać jak najlepiej, aby byli ze mnie dumni… Zrobiłem kilka kroków w tył, a potem obróciłem się na pięcie i puściłem się pędem w kierunku mojego domu. Słyszałem za sobą wołanie, ale nie zatrzymałem się.
Nie chciałem ich znać. Byłem wściekły.



— To tak w telegraficznym skrócie. Nie potrafię wiele sobie przypomnieć z tego dnia — mówiłem, wystukując rytm stopą. — Potem wróciłem do domu i siedziałem w Warszawie. Rodzice próbowali się ze mną skontaktować, ale ja chciałem od nich uciec. Na lotnisko nikt mnie nie odprowadził. Byłem wściekły, bardzo… Ja… — zawahałem się i spojrzałem na Aarona. Wyglądał na poruszonego i na kogoś kto miał się zaraz rozpłakać. — To było trudne.
— Alan, tak mi przykro — szepnął. — Tak bardzo mi przykro.
— Zareagowałem za ostro, co?
— Może tak, może nie — zastanowił się. — Dowiedzenie się o tym, że jest się adoptowanym to na pewno szok. Każdy reaguje na swój sposób…
— Szukałem pocieszenia w Internecie. Jednak ludzie potrafią być okrutni. Napisałem na forum, że się dowiedziałem, o tym że jestem adoptowany i nie wiem jak sobie z tym poradzić, a ludzie odpisali mi, że jestem rozhisteryzowanym szczeniakiem i powinienem całować rodziców za to, że mnie przygarnęli… Nie potrafili zrozumieć jak się czuję! Albo stwierdzali, że to „nic takiego” i „o co się burzę”? — jęknąłem. Czułem, że miałem mokre oczy. — Nie potrafiłem sobie poradzić… Dlatego uciekłem tutaj. Do Australii. Obiecałem sobie, że nikomu o tym nie powiem i nie dam po sobie poznać, że coś mnie ruszyło. W końcu to podróż mojego życia…
— Jeżeli cię to pocieszy to nawet przez sekundę nie pomyślałem o tym, że dźwigasz tak wielki problem.
— Dzięki — zaśmiałem się sucho. — Jest tak jak mówiłeś… Bez łez nie ma uśmiechu. Wszystko ma swoją drugą stronę…
— I co teraz zamierzasz? — zadał to pytanie na którego odpowiedź uciekałem już od dawna.
— Wrócę do Polski… i z nimi porozmawiam. W Australii nauczyłem się, że czasem warto przestać być egoistą i zrozumieć drugą stronę. W końcu moi rodzice mieli jakiś cel, prawda?
— Prawda. Kochają cię — pokiwał głową. — A co z biologicznymi rodzicami?
— Nic o nich nie wiem… Nie znałem ich. Nawet nie pamiętam jakichś innych ludzi. Nie dałem nikomu wyjaśnić tego co się stało.
Aaron westchnął ciężko, ale potem się uśmiechnął.
— Będę trzymał za ciebie kciuki, Alanie.
— Dzięki.
Spojrzałem na niego, a on na mnie. Znów utkwiliśmy w sobie nasze spojrzenia. Miałem taką ochotę go pocałować, ale otaczali nas ludzie. Aaron zerwał kontakt wzrokowy, wyraźnie speszony.
— Wylatujesz w lutym?
— Tak. Za dwa miesiące — odpowiedziałem ze smutkiem. — Luty jest bardzo chłodny w Polsce…
— Nie myśl o tym. Masz jeszcze dwa miesiące. Wygrzej się w słońcu Australii.
— Tak, ale już tęsknie za Polską.
Aaron posmutniał, ale potem uśmiechnął się.
— A więc chodź! Mamy cały festiwal przed sobą!
Spojrzałem na Aarona i uśmiechnąłem się szeroko.
— Myślisz, że to mi pomoże?
— Mi pomogło — zapewnił. — Teraz pomoże tobie. Chodź! — wstał i wyciągnął ku mnie rękę. Uśmiechnąłem się i podałem mu dłoń, a potem pomógł mi wstać. Przez dłuższy czas nie puszczaliśmy naszych dłoni, aż Aaron przełknął ślinę.
— Alan…
— Hm? — spytałem.
— Trzymasz moją dłoń… — szepnął skrępowany.
— Wiem — wyszczerzyłem zęby. — Przeszkadza ci to?
Aaron oddychał szybciej i przełknął ślinę.
— N—Nie do końca...
Mrugnąłem do niego.
— A więc… chodźmy!
I pociągnąłem go w tłum, a on prawie się przewrócił. Jego dłoń była przyjemna i ciepła. Idealnie pasowała do mojej.
Tak, to zdecydowanie była randka!

***

Z festiwalu wróciliśmy dopiero wieczorem, gdy obejrzeliśmy wszystkie atrakcje i najedliśmy się do syta, a Aaron naprawdę nauczył się kilku słów po polsku. Teraz wracaliśmy spokojnym krokiem przez sztucznie oświetlone ulice miasta. Było ciepło, jak w lipcu, a jednak na kalendarzu w telefonie widziałem datę - 22 grudnia.
— W Polsce teraz pada śnieg — poinformowałem Aarona.
— W Sydney śnieg pada rzadko kiedy — uśmiechnął się blado.
— Może wpadniesz do Polski? Wtedy będziesz mógł się pobawić w śniegu — wyszczerzyłem zęby.
— Jasne, ale najpierw muszę zdobyć kasę — uśmiechnął się blado. — Uwierz mi, chciałbym polecieć do Polski…
— Zawsze tam będzie dla ciebie miejsce — zapewniłem. Dotarliśmy pod dom Aarona i zatrzymaliśmy się. Zapadła niezręczna cisza. Stanęliśmy naprzeciw siebie i milczeliśmy.
— Aaron… — zacząłem, a on pokręcił głową.
— Proszę, Alan. Nie — szepnął.
— Co nie? — zdziwiłem się. — Lubię cię. Nawet bardzo. Łaziliśmy dzisiaj za ręce!
— Wiem… nie powinienem był na to pozwolić — jęknął i przygryzł wargę.
— Auć. — Moje serce straciło jedno uderzenie. — Czemu? — spytałem.
Aaron spuścił głowę.
— Bo ty… wyjeżdżasz do Polski za dwa miesiące. To nie ma sensu — mówił nerwowo i nie patrzył mi w oczy. — A ja… Nie potrafiłbym o tobie zapomnieć, wiem to. Rozstanie jest nieuniknione.
Otworzyłem lekko usta.
— Nie chcesz…?
— Chcę, Alan. Chcę — pokiwał głową. — Odkąd cię pierwszy raz zobaczyłem w Starfish.
— Nie było ciebie w Starfish! Pamiętałbym!
— Byłem. Na chwilę — odwrócił speszony wzrok. — Zobaczyłem cię i… od razu mi się spodobałeś, ale wiedziałem, że jesteś tu tylko na pół roku, a potem chyba byłeś zakochany w kimś innym i nie chciałem…
— O mój Boże — szepnąłem, gdy przejrzałem na oczy. — Od samego początku?
Skinął głową i odgarnął włosy za ucho. Dalej nie patrzył mi w oczy.
— To takie głupie — pokręcił głową. Spojrzał w stronę domu. — Nie ma moich rodziców. Powinienem już iść.
— Aaron… — szepnąłem. Złapałem go za rękę. Była taka miła w dotyku.
— To okropne co muszę powiedzieć, Alan, ale nie możemy być razem. Dwa miesiące…
Puściłem jego dłoń. Drżąc, obserwowałem jak Aaron wkłada klucz do drzwi i znika w domu. Pokręciłem głową i przełknąłem ślinę. Stałem tak chwilę, a moja dłoń bezwiednie poleciała ku naszyjnikowi ze skorpionem w kamieniu. Aaron… od samego początku. A ja nie zauważyłem. Straciłem szansę…
Nie.
Ruszyłem w kierunku drzwi i załomotałem w nie. Oddychałem głośno, gdy się otworzyły i stanął w nich ponury Aaron.
— Nie — powiedziałem na głos.
— Proszę?
— Nie masz racji, Aaron — oznajmiłem głośno. — Zgadzam się, mamy dwa miesiące i właśnie dlatego musimy je wykorzystać. Musimy! — nacisnąłem na to słowo. — Potem będziemy bardzo tego żałować, nieważne czy będziemy ze sobą czy nie. Kocham cię, Aaron — wyznałem w końcu i poczułem jak moje serce bije szybciej, a zarazem jakby było lżej. — I wiem, że i ty coś do mnie czujesz — dodałem.
— Alan…
 — Musimy wykorzystać ten czas, Aaron! Nie wiesz jaka czeka nas przyszłość, ale jestem pewien, że najbliższe dwa miesiące powinniśmy być razem. I to jest pewne. To jest w stu procentach pewne.
— Alanie…
— Aaron, złapałeś mnie w tę pajęczą sieć i nie ucieknę z niej. Dobrze to wiesz.
Aaron przez moment się wahał.
— Powiedziałeś to wszystko po polsku — odchrząknął. — Nic nie zrozumiałem…
— Naprawdę? — zamrugałem oczami. — Zastrzelę się! To było takie romantyczne! Zwłaszcza z tym pająkiem i siecią…!
— Alanie, czy możesz powtórz…?
Nie dałem mu szansy dokończyć, gdy w jego szmaragdowych oczach dostrzegłem swoje bursztynowe źrenice, swoje odbicie. Swoje pragnienie.
Pocałunek z Aaronem był czymś nowym i nadzwyczajnym. Miał miękkie i słodkie usta, które drżały i były niepewne w tym co robią. Z dudniącym sercem, przyciągnąłem go do siebie i objąłem mocno.
Nigdy nie czułem się tak dobrze. Nogi się pode mną ugięły, gdy zdałem sobie sprawę ile przyjemności czerpię z tego pocałunku. Zanurzyłem palce we włosach Aarona, a przyłożył swoją dłoń do mojego policzka co sparzyło mnie przyjemnością. Wypuściłem odrobinę powietrza prosto w usta Aarona, które poleciało wprost do jego płuc.
Oderwaliśmy się od siebie i przełknąłem ślinę przez bolące gardło. Moje usta mnie szczypały, domagały się więcej. Dalej czułem na nich słodki smak.
Aaron oddychał ciężko, a mi to bardzo schlebiało.
— Kocham cię, Alan — wyszeptał w końcu. — Tak bardzo…
— Mamy dwa miesiące, Aaron — objąłem go mocno. — A potem czas pokaże.
Skinął głową. Złapał mnie za rękę i wciągnął do domu. Za nami zgasło światło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz