ROZDZIAŁ 18
W sieci
Zbliżały się Święta Bożego Narodzenia,
gdy w końcu odważyłem się pójść do Aarona. Pamiętałem gdzie mieszka, mimo że
byłem pod jego domem dwa razy. Było to dla mnie poniekąd zaskoczenie, bo
przeważnie nie pamiętałem nawet gdzie znajdują się stacje metra. Ba! Nawet raz
mu powiedziałem, że w życiu bym do niego nie trafił. Kierowałem się jednak
nieznanym mi instynktem, który odświeżał mi pamięć i tworzył w mojej głowie
mapę.
Jeszcze sporo przed południem,
wpatrywałem się w ten biały domek, który ozdobiony był w lampki. Na podwórku
rosło kilka zadbanych drzewek. Ogólnie dekoracje świąteczne bez śniegu i zimna
wyglądały bardzo abstrakcyjnie. Mi osobiście wyglądało to na dom kogoś
leniwego, kto zapomniał zdjąć lampki przez całą wiosnę i lato. Jednak nie to
było moim problemem. Przełknąłem ślinę i ruszyłem chodnikiem w kierunku czarnych
drzwi.
Z nieba lało się słońce i było duszno. Na
pogodę zrzucałem winę, że tak bardzo się pociłem. Wcale nie miałem właśnie
rozmawiać z chłopakiem, który mi się podobał. Powoli wcisnąłem dzwonek i
czekałem. Nabrałem powietrza i zmierzwiłem włosy. Potem szybko poprawiłem
koszulę, a w tym momencie drzwi się otworzyły.
W nich stanęła niska kobieta, która
prześwidrowała mnie wzrokiem. Wyglądała jak starsza wersja Wendy.
— Tak?
— Dzień dobry, jestem Alan. Kolega Aarona
— przedstawiłem się szybko. Zakładałem, że to mama rodzeństwa, bo mieli ten sam
kolor włosów. — Jest Aaron?
— Jest — przesunęła się i zrobiła mi
przejście. — Proszę. Aaron od kilku dni siedzi w swoim pokoju, wiesz może
dlaczego?
— Nie mam pojęcia — skłamałem gładko i
wszedłem do domu. Było tu chłodno, słyszałem szum włączonej klimatyzacji. —
Właśnie dlatego chciałem z nim porozmawiać.
— Jestem mamą Aarona. Jesteś tym chłopcem
z Polski, tak? — przyjrzała się mi, gdy zamykała drzwi. — Aaron mówił o tobie.
Mieszkasz u mamy Delilah’i, tak?
— Zgadza się, proszę pani — pokiwałem
głowę. — Jestem Alan — powtórzyłem.
— Dobrze, Alanie. Pokój Aarona jest na
górze. Drzwi po lewej — wskazała mi kierunek. — Może ty go wywabisz z pokoju.
— Postaram się — obiecałem i skierowałem
się ku drewnianym schodom. Minąłem kilka obrazków rodzinnych i znalazłem się na
piętrze. Zapukałem w pierwsze drzwi po lewej, zgodnie z poleceniami mamy
Aarona.
W odpowiedzi usłyszałem ciche pytanie.
— Tak?
— Tu Alan. Otworzysz?
Zapadła cisza podczas której słyszałem
bicie swojego serca. Wpatrywałem się w białe drzwi i czekałem. Usłyszałem jego
lekkie kroki, a chwilę później drzwi się uchyliły. W szczelinie mignęło zielone
oko, a potem drzwi otworzyły się na oścież i poczułem jak Aaron wiesza się na
moich ramionach z taką mocą, że cofnąłem się o krok.
— Alan — jęknął cicho.
— Wszystko w porządku? — spytałem i
położyłem dłonie na jego ramionach, odsunąłem go lekko, aby się mu przyjrzeć.
— Tak — pokiwał głową. Miał potarganą
fryzurę i nie wyglądał na zdrowego, ale uśmiechał się szeroko. — Wejdziesz?
— Na to liczę — pokiwałem głową i odwzajemniłem uśmiech.
— Na to liczę — pokiwałem głową i odwzajemniłem uśmiech.
Pokój Aarona był podłużny, zastawiony
szafkami i książkami. W kącie stał włączony laptop i sączyła się z niego cicha
muzyka. Nie zdziwiło mnie to, że ma też terrarium z okazałym pająkiem, które po
prostu zignorowałem.
— Spokojnie, nie wychodzi i nie jest
trujący — zapewnił Aaron, zamykając drzwi. — Jest prawie jak pies.
— Jeżeli psy mają osiem nóg… — burknąłem
cicho i zwróciłem się w stronę Aarona. W pokoju było duszno. — Twoja mama mówiła,
że nie wychodzisz z pokoju od kilku dni.
— Trochę się boję…
— Rozumiem.
Chciałem go pocieszyć, ale nie znalazłem
żadnych słów, które mogłyby pocieszyć osobę, która przypadkiem została porwana
i spędziła kilka godzin w magazynie. Między nami zapadła cisza.
— Przykro mi, że tak wyszło… — zacząłem i
podrapałem się po głowie. — To nie tak miało być. Ty nie miałeś być porwany…
Przepraszam.
— Za co? — zdziwił się. — Przecież to nie
twoja wina. Nie jesteś członkiem Talii…
— Za bardzo się w to zaangażowałem… Wrzuciłem
w to Wendy, ciebie… Jak twoja siostra?
— Wróciła do Perth. Przyleci na Święta —
wyjaśnił Aaron i usiadł na swoim łóżku. Wskazał mi na miejsce obok, a ja
przełknąłem ślinę i tam usiadłem. Gdy zahaczyliśmy się włoskami na naszych
rękach, poczułem jak wstrząsnął mną prąd. — Mówiła mi, że byłeś bardzo dzielny.
— Dzielny? — zaśmiałem się. — Chyba
mówiła o innym Alanie… No… poza tym, że kopnąłem w twarz lidera Talii —
podrapałem się po nosie i z próżnością przyjąłem oczarowane spojrzenie Aarona.
— Naprawdę?
— Taaak. Tyle, że potem się okazało, że
Talia ma innego lidera i jest nią jakaś dziewczyna z tatuażem węża pożerającego
własny ogon.
— To Uroboros.
— Proszę?
— Ten wąż. Symbolizuje wieczność.
Destrukcję i odradzanie się… Dlatego pożera własny ogon i odradza się z siebie.
— To przerażające!
— Trochę tak. Ale potwierdza teorię mojej
siostry o tym, że Talia to sekta… — Aaron zmrużył oczy. — Dużo gorsza sprawa
niż gang, bo jeszcze ci piorą mózg. A ty potrafiłeś się im postawić. — Jeszcze
raz spojrzał na mnie z podziwem, a ja się zarumieniłem. — Trzeba być odważnym,
aby trzymać się swoich idei.
— To nic takiego — wzruszyłem ramionami. —
Przyszedłem tu, aby cię wyrwać z tego domu.
— Naprawdę?
— Mhm — pokiwałem głową. — Twoja rodzina
ma polskie korzenie, prawda?
— Zgadza się — przyznał powoli,
przypatrując się mi uważnie. — Coś zamierzasz?
— Tak — uśmiechnąłem się. — Chcesz ze mną
wyskoczyć na Polish Christmas Picnic 2012*?
— Proszę?
— Nie wiedziałeś? W Sydney organizowany
jest festiwal Polski! Chętny? Dzisiaj.
Aaron przyglądał mi się przez jakiś czas,
a potem skinął głową z wyraźną aprobatą.
— Tylko daj mi się przebrać — poprosił, a
ja elegancko się odwróciłem, aby go nie podglądać. Chociaż walczyłem sam z
sobą, gdy przy mnie wylądowały jego spodnie domowe. Przygryzłem wargę. —
Gotowy.
Spojrzałem na niego i uśmiechnąłem się.
Wyglądał już dużo lepiej niż jak tu przybyłem kilka minut temu.
Zeszliśmy na dół, a mama Aarona była nad
wyraz zadowolona z tego, że udało mi się wyciągnąć jej syna z pokoju.
Zapewniłem, że mam na niego bardzo pozytywny wpływ. Potem podałem Aaronowi
miejsce festiwalu, a on opracował naszą trasę podróży.
— Mogę ci się czymś pochwalić? —
spytałem, gdy wsiadaliśmy do metra. Aaron zaśmiał się.
— Jasne. Chwal się.
— Pogodziłem skłóconą parę, o której ci
opowiadałem — wypiąłem dumnie pierś.
— Gratuluję — pochwalił mnie. — Cieszę
się, że ci się udało. Jeden problem z głowy. I jak się z tym czujesz?
— Bardzo dobrze. Ta dwójka jest sobie
pisana — stwierdziłem. — Znaczy… myślałem, że jedna z osób jest pisana mi, ale…
chyba muszę czekać na kogoś innego.
Spojrzałem na Aarona, a on wpatrywał się
w moje oczy. Jego były piękne. Zielone jak szmaragdy. Biły na głowę szafiry
Oliwera i zastanawiałem się co takiego widziałem w tamtym blondynie?
— N—Nasza stacja — wydukał w końcu Aaron.
— Hm?
— Nasza stacja.
— Ach!
Wybiegliśmy z metra i skierowaliśmy się w
stronę Tumbalong Park. Tam właśnie odbywał się festiwal i miałem zamiar spędzić
tutaj z Aaronem cały dzień. W domyśle — randka. Czy on o tym wiedział? Możliwe.
Żadne z nas nie poruszyło tego tematu, ale chyba obaj czuliśmy się właśnie jak
na randce.
Przede wszystkim dlatego, że kręciliśmy
się blisko siebie po rozgrzanym parku. Było pełno ludzi zainteresowanych polską
kulturą, a na moich ustach malował się uśmiech, gdy docierały do mnie strzępy
mojego ojczystego języka.
Po obejrzeniu kilku pokazów tańca
narodowego udaliśmy się coś zjeść. Jako ekspert, zaproponowałem Aaronowi bigos
i placki ziemniaczane, na dobry początek. Ja zapłaciłem za nasze jedzenie co
tylko potwierdzało status randki.
— Pysze — szepnął Aaron. — Ten… bi…?
Because.
— Niezła próba — pochwaliłem go. — Smakuje
ci?
— Tak. Bardzo. Czuję jak moi przodkowie
się cieszą — uśmiechnął się do mnie.
Zaśmiałem się głośno.
Potem usiedliśmy na schodkach, które prowadziły
prosto nad specjalnie stworzony strumyk wody. Domyśliłem się, że nie był on
naturalnym zbiornikiem ze względu na idealny kształt półkola.
Na schodach siedziało pełno ludzi, ale ja
i Aaron znaleźliśmy też miejsce dla siebie. Chcieliśmy tutaj pogadać zanim
miała się rozpocząć kolejna atrakcja. W międzyczasie uczyłem Aarona polskich
słów i przekleństw.
— Zauważyłem, że przekleństw w obcych
językach najłatwiej jest się nauczyć — stwierdził Aaron, zjadając kawałek waty
cukrowej.
— Chyba tak — przyznałem i szybkim ruchem
oderwałem kawałek waty dla siebie. Zmrużył oczy i skarcił mnie wzrokiem, a ja
żułem z otwartymi ustami, aby się z nim podroczyć. — Smaczne.
— I moje — dodał.
— Dzielenie się jest dobre.
Aaron westchnął i podsunął watę w moim
kierunku, a ja ze smakiem wbiłem się zębami w tę miękką strukturę i odgryzłem
spory kawałek, który powiewał jeszcze przy moim policzku. Aaron roześmiał się
głośno.
— Masz jeszcze trochę na brodzie…
— Och — otarłem się. — Dzięki.
— Drobiazg. — Jak zwykle był miły i uprzejmy.
— Tęsknisz za krajem? — spytał nagle. Spodziewałem się tego pytania, w końcu
znaleźliśmy się w sercu polskości Sydney.
Wziąłem głębszy wdech i powoli
wypuszczałem powietrze z płuc. Aaron przyglądał się mi uważnie.
— Przepraszam, nie chciałem…
— Nie martw się, Aaron — przerwałem mu
szybko. — Nie gniewam się na ciebie. Po prostu w Polsce czeka mnie… sporo spraw
do załatwienia. Będę musiał stawić im czoła.
— Dasz radę…
— Mam nadzieję — uśmiechnąłem się do
niego. — Zanim przyleciałem do Australii, dowiedziałem się, że jestem
adoptowany.
Aaron wyprostował się i spoważniał w
sekundę.
— Och, Alan, przykro mi. Nie wiedziałem
i…
— No, ja też nie wiedziałem, do niedawna —
pokiwałem głową i zapatrzyłem się w odległą fontannę. — Mogę ci to opowiedzieć?
— spytałem, kręcąc nerwowo palcami. — Nikomu jeszcze tego nie mówiłem, a czuję,
że muszę…
— Jasne, Alan. Mów.
Czerwiec 2012
O tym, że jestem adoptowany
dowiedziałem się na trzecim roku studiów, kilka godzin po obronie pracy
licencjackiej. Naturalnie się obroniłem i to na piątkę. Byłem z siebie taki
dumny, moi rodzice też. Obdzwoniłem wszystkich i w końcu mogłem cieszyć się
wakacjami i nie stresować się moim wylotem do Australii. Gdybym się nie
obronił, musiałbym zostać do września, a we wrześniu to już planowałem być w
Australii.
To było moje marzenie. Wylecieć samemu
do odległego państwa. Padło na Australię ze względu na blog podróżnicy, który
czytałem. Niejaki L.U.W. opisywał ją w samych superlatywach i nie mogłem się
powstrzymać. Miałem wizę. Miałem wszystko czego potrzebowałem.
Po obronie poszedłem na jedno piwo, a
potem ze znajomymi przemierzaliśmy Warszawę i obiecaliśmy sobie, że skoczymy na
większą imprezę jeszcze tego wieczora. W końcu trzeba było uczcić obronę!
Moi rodzice jednak zrobili mi
niespodziankę i przyjechali z Krakowa do Warszawy wraz z moimi dwoma siostrami.
Byłem tak szczęśliwy, że wyściskałem ich i pochwaliłem się swoją pracą. Byli ze
mnie dumni i zaprosili mnie na obiad.
Niedaleko Ogrodu Saskiego znajdowała
się ładna restauracja, w której zjedliśmy obiad. Moi rodzice zachowywali się
jakoś dziwnie. Niby się uśmiechali, ale wyglądali na podenerwowanych. W końcu
nas przeprosili i wstali od stołu.
— Wiecie co się stało? — spytałem moje
siostry.
Tak, miałem dwie siostry. Młodszą i
starszą. Młodsza napisała matury i miała wolne, a druga była tylko o rok
starsza. Obie były do siebie podobne, czarnowłose, zdecydowanie po ojcu.
— Pewnie będą chcieli cię znowu
odciągnąć od pomysłu o Australii — westchnęła starsza. Miała na imię Ewa. — Już
o tym dyskutowali.
— Naprawdę? Nie zmienię zdania! —
wstałem szybko. — Chyba czas im przemówić do rozsądku.
— Spokojnie, Alanisławie — poprosiła
ta młodsza. Zawsze mówiła do mnie per „Alanisław”. A sama zwała się Beata. — Po
prostu się martwią. Znikniesz na pół roku.
— Hej, ale będę pracował! Poza tym
zajmie się mną ciocia Asia — dodałem. — Idę z nimi pogadać. Może jak im
pomacham moim wyższym wykształceniem przed twarzą to zmiękną? — zaśmiałem się i
zgarnąłem moją pracę licencjacką.
Poszedłem za rodzicami, którzy wspięli
się na piętro restauracji, aby móc porozmawiać na jednym z tarasów widokowych. Idąc
tam, podskakiwałem, cały podekscytowany. Przygotowałem też w głowie kilka
żartów, aby ich udobruchać.
—… musimy mu powiedzieć — usłyszałem
jęk mojej mamy. Zatrzymałem się raptownie. Wydawało mi się, że płakała.
— Nie teraz, skarbie — uciął mój ojciec.
Zawsze był surowym człowiekiem. — Dopiero co się obronił. Zamierza wylecieć do
Australii. Chcesz mu to zepsuć?
— On musi wiedzieć — uparła się. — Im
więcej czasu żyje w niewiedzy, tym bardziej będzie nam potem miał to za złe…
— Nie powiemy mu dopóki nie wróci z
Australii. Zacznie dorosłe życie!
— Zasługuje na prawdę! Umawialiśmy
się, że powiemy mu jak skończy studia.
— Tak, ale wtedy nie wiedzieliśmy, że
zamierza lecieć do Australii! To podróż jego życia, nie psuj mu tego. Jeżeli
się dowie, że jest adoptowany…
Reszta ich kłótni dla mnie nie
istniała. Moje usta zadrgały i wypuściłem z siebie powietrze, tak nagle, że
zacząłem się dusić. Cofnąłem się o krok i słyszałem ciszę. Miałem nadzieję, że
pomyliłem osoby, ale ile osób się dzisiaj obroniło i planowało lot do
Australii? Nie…
Odwróciłem się na pięcie i zbiegłem po
schodach, a potem wypadłem z restauracji. Nie wiedziałem co mną kierowało, ale
musiałem się oddalić od tego miejsca. Musiałem, bo bym zwariował.
Byłem adoptowany…? Okłamywali mnie?
Sam nie wiem czemu tak reagowałem.
Może to szok? Ale biegłem przez park jak głupi.
Czułem wtedy ból i rozpacz. Chciałem
krzyczeć, ale głos zatrzymywał się w gardle. Ściągnąłem szybko krawat, bo
wydawało mi się, że się duszę. Nie wiedziałem czemu dostałem takiego ataku
paniki? Czułem się oszukany. Skrzywdzony. Moi rodzice ukrywali przede mną
prawdę przez kilkanaście lat!
Nie mogło być pomyłki. Mówili o mnie.
Zatrzymałem się nagle i złapałem powietrze.
Drżącymi nogami dotarłem do ławki i zarzuciłem głowę za oparcie. Próbowałem
złapać oddech, ignorując mijających mnie ludzi. Zająłem całą ławkę dla siebie.
Zamknąłem oczy i przyłożyłem dłoń do czoła. Rozmasowałem skronie. Pracę
licencjacką niedbale trzymałem miedzy palcami.
Chciało mi się płakać, ale nie
potrafiłem z siebie wycisnąć łez. Bałem się. A jednocześnie liczyłem na to, że
to jedynie sen…
— Alan! — usłyszałem dobrze mi znany
głos. Drgnąłem i przekręciłem twarz. Ku mnie biegła Ewa, mijając pospiesznie
dwóch chłopaków z fajnym psem husky, który węszył dookoła. — Alan! Wszędzie cię
szukałam!
Przyjrzałem się jej. Widziałem ją
przez mgłę.
— Alan? Czemu sobie poszedłeś? Co się
stało…?
— Chyba mam migrenę — odparłem, gdy
pulsujący ból w głowie uderzył z wielką siłą.
— Pomóc ci?
— Nie — warknąłem. Przyjrzała mi się
zaskoczona.
— Rodzice nie zgodzili się na wyjazd
do Australii?
— Rodzice? — powtórzyłem, a potem
prychnąłem. Wstałem z ławki. — Rodzice?!
— Nie krzycz na mnie! — odpyskowała,
ale widziałem w jej oczach strach. Mimo, że była starsza, to ja byłem wyższy. —
Co ci się stało?! Nigdy się tak nie zachowywałeś!
— Możesz przekazać swoim rodzicom, że
ja wiem.
— Moim rodzicom? — zdziwiła się. — Co
ty gadasz, Alan…?
— Przekaż im, że wiem. I że nie chcę ich
widzieć.
— Zwariowałeś? — warknęła.
— Alan!
Uniosłem wzrok nad głowę siostry. Ku
mnie biegła mama, niezdarnie bo w szpilkach, ojciec i młodsza siostra. Cofnąłem
się o krok, gdy zatrzymali się przy Ewie.
— Alan zwariował — poinformowała
uprzejmie.
— Oszukaliście mnie! — Prawie
krzyknąłem. W oczach miałem łzy. — Jak mogliście?!
— Alanie, uspokój się. — Mój ojciec
chciał być władczy jak zawsze.
— O co chodzi? — spytała Beata. — Co
się dzieje?
— Co się dzieje? — powtórzyłem. — Wasi
rodzice zapomnieli mi powiedzieć, że jestem adop… — Słowo utkwiło mi w gardle. —
Nie jestem waszym bratem.
Obie wyglądały na szczerze zaskoczone,
a potem spojrzały na moich rodziców. Matka zbladła, a ojciec zachował zimną
krew.
— Chcieliśmy ci powiedzieć…
— Po moim powrocie z Australii, wiem —
warknąłem. Nie wiedziałem czemu byłem tak zdenerwowany. Każda komórka mojego
ciała kazała mi uciekać od tych ludzi. Kazała mi być na nich zła. Kazała mi ich
ukarać. Wymazywałem wszystkie dobre wspomnienia. — I co? I co? To miało
załatwić sprawę?!
— Nie, Alanie, nie! Oczywiście, że nie…!
— Dlaczego mi nie powiedzieliście? —
załkałem.
— Bo baliśmy się twojej reakcji…!
Przyłożyłem dłoń do czoła. Otarłem z
niego pot.
— Nie wierzę. Nie wierzę…
— To prawda? — spytała Ewa. — Alan
jest adoptowany?
— Dlaczego nam nie powiedzieliście?! —
oburzyła się młodsza siostra. — Czemu?!
Moi rodzice byli teraz pod ostrzałem
pytań, a ja przerażony cofnąłem się o krok i upuściłem moją pracę licencjacką.
Chciałem ją napisać jak najlepiej, aby byli ze mnie dumni… Zrobiłem kilka
kroków w tył, a potem obróciłem się na pięcie i puściłem się pędem w kierunku
mojego domu. Słyszałem za sobą wołanie, ale nie zatrzymałem się.
Nie chciałem ich znać. Byłem wściekły.
— To tak w telegraficznym skrócie. Nie
potrafię wiele sobie przypomnieć z tego dnia — mówiłem, wystukując rytm stopą. —
Potem wróciłem do domu i siedziałem w Warszawie. Rodzice próbowali się ze mną
skontaktować, ale ja chciałem od nich uciec. Na lotnisko nikt mnie nie
odprowadził. Byłem wściekły, bardzo… Ja… — zawahałem się i spojrzałem na Aarona.
Wyglądał na poruszonego i na kogoś kto miał się zaraz rozpłakać. — To było
trudne.
— Alan, tak mi przykro — szepnął. — Tak
bardzo mi przykro.
— Zareagowałem za ostro, co?
— Może tak, może nie — zastanowił się. —
Dowiedzenie się o tym, że jest się adoptowanym to na pewno szok. Każdy reaguje
na swój sposób…
— Szukałem pocieszenia w Internecie.
Jednak ludzie potrafią być okrutni. Napisałem na forum, że się dowiedziałem, o
tym że jestem adoptowany i nie wiem jak sobie z tym poradzić, a ludzie odpisali
mi, że jestem rozhisteryzowanym szczeniakiem i powinienem całować rodziców za
to, że mnie przygarnęli… Nie potrafili zrozumieć jak się czuję! Albo
stwierdzali, że to „nic takiego” i „o co się burzę”? — jęknąłem. Czułem, że
miałem mokre oczy. — Nie potrafiłem sobie poradzić… Dlatego uciekłem tutaj. Do
Australii. Obiecałem sobie, że nikomu o tym nie powiem i nie dam po sobie
poznać, że coś mnie ruszyło. W końcu to podróż mojego życia…
— Jeżeli cię to pocieszy to nawet przez
sekundę nie pomyślałem o tym, że dźwigasz tak wielki problem.
— Dzięki — zaśmiałem się sucho. — Jest
tak jak mówiłeś… Bez łez nie ma uśmiechu. Wszystko ma swoją drugą stronę…
— I co teraz zamierzasz? — zadał to
pytanie na którego odpowiedź uciekałem już od dawna.
— Wrócę do Polski… i z nimi porozmawiam.
W Australii nauczyłem się, że czasem warto przestać być egoistą i zrozumieć
drugą stronę. W końcu moi rodzice mieli jakiś cel, prawda?
— Prawda. Kochają cię — pokiwał głową. —
A co z biologicznymi rodzicami?
— Nic o nich nie wiem… Nie znałem ich.
Nawet nie pamiętam jakichś innych ludzi. Nie dałem nikomu wyjaśnić tego co się
stało.
Aaron westchnął ciężko, ale potem się
uśmiechnął.
— Będę trzymał za ciebie kciuki, Alanie.
— Dzięki.
Spojrzałem na niego, a on na mnie. Znów
utkwiliśmy w sobie nasze spojrzenia. Miałem taką ochotę go pocałować, ale
otaczali nas ludzie. Aaron zerwał kontakt wzrokowy, wyraźnie speszony.
— Wylatujesz w lutym?
— Tak. Za dwa miesiące — odpowiedziałem
ze smutkiem. — Luty jest bardzo chłodny w Polsce…
— Nie myśl o tym. Masz jeszcze dwa
miesiące. Wygrzej się w słońcu Australii.
— Tak, ale już tęsknie za Polską.
Aaron posmutniał, ale potem uśmiechnął
się.
— A więc chodź! Mamy cały festiwal przed
sobą!
Spojrzałem na Aarona i uśmiechnąłem się
szeroko.
— Myślisz, że to mi pomoże?
— Mi pomogło — zapewnił. — Teraz pomoże
tobie. Chodź! — wstał i wyciągnął ku mnie rękę. Uśmiechnąłem się i podałem mu
dłoń, a potem pomógł mi wstać. Przez dłuższy czas nie puszczaliśmy naszych
dłoni, aż Aaron przełknął ślinę.
— Alan…
— Hm? — spytałem.
— Trzymasz moją dłoń… — szepnął
skrępowany.
— Wiem — wyszczerzyłem zęby. —
Przeszkadza ci to?
Aaron oddychał szybciej i przełknął
ślinę.
— N—Nie do końca...
Mrugnąłem do niego.
— A więc… chodźmy!
I pociągnąłem go w tłum, a on prawie się
przewrócił. Jego dłoń była przyjemna i ciepła. Idealnie pasowała do mojej.
Tak, to zdecydowanie była randka!
***
Z festiwalu wróciliśmy dopiero wieczorem,
gdy obejrzeliśmy wszystkie atrakcje i najedliśmy się do syta, a Aaron naprawdę
nauczył się kilku słów po polsku. Teraz wracaliśmy spokojnym krokiem przez
sztucznie oświetlone ulice miasta. Było ciepło, jak w lipcu, a jednak na
kalendarzu w telefonie widziałem datę - 22 grudnia.
— W Polsce teraz pada śnieg —
poinformowałem Aarona.
— W Sydney śnieg pada rzadko kiedy —
uśmiechnął się blado.
— Może wpadniesz do Polski? Wtedy
będziesz mógł się pobawić w śniegu — wyszczerzyłem zęby.
— Jasne, ale najpierw muszę zdobyć kasę —
uśmiechnął się blado. — Uwierz mi, chciałbym polecieć do Polski…
— Zawsze tam będzie dla ciebie miejsce —
zapewniłem. Dotarliśmy pod dom Aarona i zatrzymaliśmy się. Zapadła niezręczna
cisza. Stanęliśmy naprzeciw siebie i milczeliśmy.
— Aaron… — zacząłem, a on pokręcił głową.
— Proszę, Alan. Nie — szepnął.
— Co nie? — zdziwiłem się. — Lubię cię.
Nawet bardzo. Łaziliśmy dzisiaj za ręce!
— Wiem… nie powinienem był na to pozwolić
— jęknął i przygryzł wargę.
— Auć. — Moje serce straciło jedno
uderzenie. — Czemu? — spytałem.
Aaron spuścił głowę.
— Bo ty… wyjeżdżasz do Polski za dwa
miesiące. To nie ma sensu — mówił nerwowo i nie patrzył mi w oczy. — A ja… Nie
potrafiłbym o tobie zapomnieć, wiem to. Rozstanie jest nieuniknione.
Otworzyłem lekko usta.
— Nie chcesz…?
— Chcę, Alan. Chcę — pokiwał głową. —
Odkąd cię pierwszy raz zobaczyłem w Starfish.
— Nie było ciebie w Starfish!
Pamiętałbym!
— Byłem. Na chwilę — odwrócił speszony
wzrok. — Zobaczyłem cię i… od razu mi się spodobałeś, ale wiedziałem, że jesteś
tu tylko na pół roku, a potem chyba byłeś zakochany w kimś innym i nie chciałem…
— O mój Boże — szepnąłem, gdy przejrzałem
na oczy. — Od samego początku?
Skinął głową i odgarnął włosy za ucho.
Dalej nie patrzył mi w oczy.
— To takie głupie — pokręcił głową.
Spojrzał w stronę domu. — Nie ma moich rodziców. Powinienem już iść.
— Aaron… — szepnąłem. Złapałem go za
rękę. Była taka miła w dotyku.
— To okropne co muszę powiedzieć, Alan,
ale nie możemy być razem. Dwa miesiące…
Puściłem jego dłoń. Drżąc, obserwowałem
jak Aaron wkłada klucz do drzwi i znika w domu. Pokręciłem głową i przełknąłem
ślinę. Stałem tak chwilę, a moja dłoń bezwiednie poleciała ku naszyjnikowi ze
skorpionem w kamieniu. Aaron… od samego początku. A ja nie zauważyłem.
Straciłem szansę…
Nie.
Ruszyłem w kierunku drzwi i załomotałem w
nie. Oddychałem głośno, gdy się otworzyły i stanął w nich ponury Aaron.
— Nie — powiedziałem na głos.
— Proszę?
— Nie masz racji, Aaron — oznajmiłem
głośno. — Zgadzam się, mamy dwa miesiące i właśnie dlatego musimy je
wykorzystać. Musimy! — nacisnąłem na to słowo. — Potem będziemy bardzo tego
żałować, nieważne czy będziemy ze sobą czy nie. Kocham cię, Aaron — wyznałem w
końcu i poczułem jak moje serce bije szybciej, a zarazem jakby było lżej. — I
wiem, że i ty coś do mnie czujesz — dodałem.
— Alan…
—
Musimy wykorzystać ten czas, Aaron! Nie wiesz jaka czeka nas przyszłość, ale
jestem pewien, że najbliższe dwa miesiące powinniśmy być razem. I to jest
pewne. To jest w stu procentach pewne.
— Alanie…
— Aaron, złapałeś mnie w tę pajęczą sieć
i nie ucieknę z niej. Dobrze to wiesz.
Aaron przez moment się wahał.
— Powiedziałeś to wszystko po polsku —
odchrząknął. — Nic nie zrozumiałem…
— Naprawdę? — zamrugałem oczami. —
Zastrzelę się! To było takie romantyczne! Zwłaszcza z tym pająkiem i siecią…!
— Alanie, czy możesz powtórz…?
Nie dałem mu szansy dokończyć, gdy w jego
szmaragdowych oczach dostrzegłem swoje bursztynowe źrenice, swoje odbicie.
Swoje pragnienie.
Pocałunek z Aaronem był czymś nowym i
nadzwyczajnym. Miał miękkie i słodkie usta, które drżały i były niepewne w tym
co robią. Z dudniącym sercem, przyciągnąłem go do siebie i objąłem mocno.
Nigdy nie czułem się tak dobrze. Nogi się
pode mną ugięły, gdy zdałem sobie sprawę ile przyjemności czerpię z tego
pocałunku. Zanurzyłem palce we włosach Aarona, a przyłożył swoją dłoń do mojego
policzka co sparzyło mnie przyjemnością. Wypuściłem odrobinę powietrza prosto w
usta Aarona, które poleciało wprost do jego płuc.
Oderwaliśmy się od siebie i przełknąłem
ślinę przez bolące gardło. Moje usta mnie szczypały, domagały się więcej. Dalej
czułem na nich słodki smak.
Aaron oddychał ciężko, a mi to bardzo
schlebiało.
— Kocham cię, Alan — wyszeptał w końcu. —
Tak bardzo…
— Mamy dwa miesiące, Aaron — objąłem go
mocno. — A potem czas pokaże.
Skinął głową. Złapał mnie za rękę i
wciągnął do domu. Za nami zgasło światło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz