ROZDZIAŁ 10
Perth
— Na pewno nie wolisz lecieć samolotem? —
Aaron był wyraźnie zaniepokojony moimi planami. Może nawet nie tyle co
zaniepokojony, co szczerze zaskoczony. — Lot trwa tylko kilka godzin…
— Nie wiem kiedy będę miał najbliższą
okazję, aby przejechać się pociągiem — wzruszyłem ramionami. — Poza tym to
brzmi jak ekscytująca przygoda! Wyobrażasz sobie jechać tym cudeńkiem?
Kciukiem wskazałem na srebrny pociąg
stojący na peronie. Około dwudziestu identycznych wagonów doczepionych było do
ogromnej i ciężkiej lokomotywy. Mój transport do Perth już na mnie czekał.
— Wyobrażam — odpowiedział, zaszczycając
krótkim spojrzeniem całą tą maszynową bestię. — Jechałem tą linią. Myślałem, że
umrę z nudów…
— Nie będę się nudził — obiecałem i
wskazałem na mój plecak. — Wziąłem kilka książek i laptopa.
Aaron dalej nie wyglądał na przekonanego,
ale nic nie mogło mnie powstrzymać od przejechania się z Sydney do Perth
pociągiem. Zgodnie z planem wycieczki miałem jechać około trzech dni, ale była
to cena przejechania całej długości kontynentu. Pomysł ten wpadł mi do głowy
przypadkiem, gdy próbowałem sobie zorganizować transport do Perth. Wtedy Trevor
zasugerował mi słynną linię Indian Pacific.
— To będzie męczące i monotonne, ale warto
— zapewniał.
Uwierzyłem mojemu szefowi, tym bardziej,
że dał mi wolne. Byłem zaskoczony tym, że tak łatwo z nim było się targować,
ale on jedynie wzruszał ramionami i dodał, żebym nie liczył na przerwę
Świąteczną. Nie miałem nic przeciwko, bo na ten dzień i tak nie miałem
większych planów. W końcu wszyscy moi bliscy będą po drugiej stronie globu.
Chciałem jedynie kupić prezenty cioci, Kevinowi, Delilahi i wszystko wskazywało
na to, że i Aaron jaki i Heather załapią się do mojej listy. Problem Oliwera i
Marlona odstawiałem na bok… Próbowałem przed wyjazdem skontaktować się z
blondynem, ale ten się w ogóle nie odzywał. Biorąc pod uwagę moje zachowanie
wcale mu się nie dziwiłem. Pozostało mi jedynie liczyć na to, że Perth będzie
dla mnie łaskawsze.
— Jeszcze raz dzięki, że mnie
zaprowadziłeś — zwróciłem się do Aarona, gdy wróciłem ze swoich rozmyślań. Do
odjazdu zostało jeszcze kilkanaście minut.
— Nie ma sprawy. Pewnie byś się zgubił…
Wyszczerzyłem zęby i pokiwałem głową.
— Wendy odbierze cię z peronu, a więc o
nic się nie martw. W Perth będziesz pod dobrą opieką. I… jeszcze jedna sprawa.
Spojrzałem na niego pytająco.
— Wendy bardzo lubi robić zdjęcia —
poinformował i podrapał się po głowie. — Możliwe, że będzie chciała ci je
zrobić jak tylko wyjdziesz z pociągu i…
— Spokojnie — uniosłem dłoń w geście
uspokojenia. — Jestem bardzo fotogeniczny.
Aaron otworzył usta, a potem je zamknął i
pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem. Bardzo lubiłem jego cichy chichot.
— To tyle? Jeszcze coś powinienem wiedzieć
o twojej siostrze?
— Potrafi być bardzo wścibska — zastanowił
się. — Aby wkupić się w jej łaski warto ofiarować jej mrożoną kawę. No i nie
pozwól jej za dużo mówić, bo jak się rozkręci to wieczór z głowy…
— Pff! W tej konkurencji będzie musiała
pokonać mnie. — Dumnie wypiąłem pierś i wskazałem na siebie kciukiem. — Dobra,
Aaron. Wsiadam. Jesteś naprawdę mega, że tak się opiekujesz tym biednym
Polakiem — westchnąłem teatralnie. — Co ja bym bez ciebie zrobił?
— Prawdopodobnie byś się zgubił.
Roześmiałem się głośno i objąłem go na
pożegnanie. Tym razem nie zsunęła się ze mnie żadna część garderoby, a więc
Aaron nie uciekł, ale za to nieśmiało poklepał mnie po plecach. Zakładałem, że
był to znak łączenia się w bólu nad moją trzydniową podróżą.
Będąc już w wagonie pomachałem ostatni raz
Aaronowi i zająłem jakieś ciekawe miejsce. Zanim jednak podjąłem ostateczną
decyzję, przesiadałem się kilka razy, aż w końcu mój piękny zadek zadowolił się
wygodnym siedzeniem przy oknie. Chciałem jechać przodem do kierunku jazdy, bo w
przeciwnym wypadku mogłoby się to zakończyć dla mnie nieciekawie.
Drewniany wystrój wnętrza nie powalał na
kolana. Przynajmniej w moim przedziale, a miałem zamiar przejść się po całej
długości pociągu. Zawitałbym nawet do konduktora, ale nie wiem czy to wchodziło
w grę.
Ze wzrastającym napięciem oczekiwałem na
znajome szarpnięcie, gdy pociąg ruszył. Zaskoczyła mnie spora liczba pasażerów,
którzy wyglądali na obeznanych z tematem. W przeciwieństwie do mnie rozsiedli
się już wygodnie i zajęli swoimi sprawami. Zadrżałem z ekscytacji.
Z początku leniwie, ale po czasie z pełną
mocą pociąg gnał przed siebie. Miał ten przywilej, że nie zatrzymywał się na
zatłoczonych skrzyżowaniach, ale za to sunął po mostach i tunelach.
Obserwowałem Sydney z kompletnie innego punktu widzenia. Jak zwykle dzień był
słoneczny, a promienie zalewały ulice i budynki. Również i w moim przedziale
zrobiło się duszno, ale otwarte okna szybko wynagrodziły mnie chłodnym
powiewem.
Po kilkudziesięciu minutach opuściliśmy
Sydney i znaleźliśmy się w okolicach lasu, w którym niedawno polowałem na
robaki. Od razu uśmiechnąłem się do swoich wspomnień z tamtego czasu, a moje
przezroczyste odbicie na brudnej szybie uczyniło to samo.
Takt pracującego pociągu był monotonny,
ale nie usypiający. Maszyna trzeszczała, zgrzytała i poruszała mną
niekontrolowanie, a ja absolutnie byłem pod jej wpływem. Jeżeli ona trafiła na
wybój, odczułem to na własnym tyłku. Inna sprawa, że zdarzały się rzadko.
Kołysało mną na wszystkie strony, ale nie wprawiało mnie to w początki choroby
lokomocyjnej.
Z niecierpliwością czekałem na kontrolera,
bo chciałem się przejść po pociągu. Zastanawiałem się jak wyglądała reszta
wagonów, a zwłaszcza — wagon restauracyjny. Był moim celem od samego początku.
Po okazaniu biletu zgarnąłem plecak i
wyruszyłem w podróż. Przedziały były bardzo do siebie podobne, co najwyżej
różniły się wystrojem lub stopniem uszkodzeń. Pasażerowie byli w różnym wieku.
Od zmęczonych czterdziestolatków po bardzo głośnych i uśmiechniętych studentów.
Domyśliłem się, że właśnie jadą w podróż swojego życia. W końcu cała linia
miała 4352 kilometry długości, według informacji od Aarona. Spora liczba,
przytłaczająca, ale podjąłem to wyzwanie.
Było to dziwne, bo zasadniczo nie lubiłem
podróżować pociągami. Gdy studiowałem, potrafiłem zostać w Warszawie na kilka
długich tygodni, byleby nie wracać do Krakowa. Jednak czasami musiałem wrócić
do domu, a to wiązało się z kilkugodzinną jazdą. Cóż… jeżeli przetrwam trasę
Sydney—Perth, trasa Warszawa—Kraków będzie komicznie krótka.
Wagon restauracyjny był spełnieniem moich
marzeń. Ładnie zastawione stoły, z białymi obrusami, stały pod ścianą i
znajdowały się zaraz przy oknach, na których zaciągnięte były żaluzje. Było tu
bardzo symetrycznie i zadbanie. Krzesła były ruchome, prawie jak w kinie. W
podskokach dotarłem do czegoś na wzór baru i zamówiłem szklankę wody. Potem
nonszalancko oparty o ladę, obserwowałem suche i nasłonecznione tereny Australii.
***
Aaron miał rację. To było nudne. Nawet
długie drzemki, muzyka i książki nie pomagały mi w złagodzeniu bólu tyłka.
Byłem obolały i spocony, mimo iż była możliwość, aby się obmyć, a uczyniłem to
już kilkanaście razy w ciągu ostatnich dwóch dni.
Widok za oknem mogłem określić jako płaska
pomarańczowa powierzchnia. Dowiedziałem się, że jedziemy właśnie przez równinę
Nullarbor, która kojarzyła mi się niebezpiecznie z grą słów „zero drzew”. I
faktycznie tak było! Żadnego drzewa! Tylko wysuszone krzaki i popękana skorupa
ziemska. Widziałem jak pomarańczowa gleba styka się z błękitnym niebem gdzieś
daleko na horyzoncie i poczułem się jak w pułapce. Wszystko wyglądało tak jakby
ktoś przesuwał koło pociągu makietę nadając nam złudnego poczucia ruchu, podczas
gdy tak naprawdę staliśmy w miejscu.
Wpatrywałem się w widok za oknem jak
zahipnotyzowany i wypatrywałem jakiejkolwiek anomalii. Nie pogardziłbym drzewem
albo chmurą na niebie. Równiny raczej kojarzyły mi się z czymś zielonym.
Do Perth dotarłem dopiero na trzeci dzień
podróży. Mimo ogólnego zmęczenia i znudzenia, byłem z siebie dumny i z
satysfakcją przypiąłem do ramienia plecaka odznakę. Okazało się, że każdy kto
wytrzyma tę szaleńczą podróż z Sydney do Perth na dowód otrzymywał odznakę. Ta
drobna błyskotka sprawiła, że już nie byłem tak negatywnie nastawiony do linii
Indian Pacific, ale w drogę powrotną wybiorę się samolotem.
Stojąc na zatłoczonym peronie rozglądałem
się dokładnie za Wendy. Aaron pokazywał mi jej zdjęcia i nie mogłem się oprzeć
wrażeniu, że wyglądała ona podobnie do Welmy z bajki Scooby—Doo. Ta sama
okrągła buzia, ta sama fryzura, okulary…
Błysk flesza z lewej strony sprawił, że
musiałem zamknąć oczy. Gdy jedno z nich uchyliłem, przede mną stała właśnie
ona. Kreskówkowe urzeczywistnienie.
— Wendy, prawda? — zapytałem.
— Zgadza się — skinęła głową. — Alan?
— Ten sam! Miło cię poznać — uścisnęliśmy
sobie dłonie. Była niższa ode mnie o głowę, ubrana w luźny żakiet i apaszkę.
Musiałem przyznać, że miała czym oddychać i mimowolnie spojrzałem w to miejsce
na ułamek sekundy. Na szyi zawieszony miała aparat, a więc to tam skierowałem
wzrok, udając, że wcale nie zerknąłem na jej piersi. — Wow! Niezłe.
Oceniłem i aparat i piersi.
Oceniłem i aparat i piersi.
— Dzięki — odpowiedziała z uśmiechem. —
Zawsze tak witam swoich gości w Perth.
— Ach! Właśnie — sięgnąłem do plecaka.
Wyjąłem z niego, zakupioną kilka minut przed końcem trasy, mrożoną kawę. —
Proszę. To dla ciebie. W ramach podziękowań za odebranie mnie z dworca…
— Akurat o tym myślałam! — westchnęła
zadowolona i przyjęła prezent. Miała piskliwy głos. — Dzięki. Chodź, szkoda
czasu! Na ile przyjechałeś?
— Trzy dni — odpowiedziałem. — Później
muszę wracać do pracy i w ogóle. To naprawdę miłe, że pozwalasz mi się u ciebie
zatrzymać.
— Jak mogłabym odmówić? Jesteś
przyjacielem mojego brata — stwierdziła oczywistość i pociągnęła spory łyk
kawy. — Reflektujesz na coś do jedzenia?
— Z chęcią! Umieram z głodu!
Zatrzymaliśmy się niedaleko dworcowej
restauracji gdzie zjedliśmy razem małą kolację składającą się z dużej porcji
udek kurczaka. W tym czasie zapoznałem z się z Welmą... Wendy! Była naprawdę
sympatyczna i dużo bardziej otwarta niż jej brat.
— Aaron dużo o tobie mówił — poinformowała
mnie.
— Naprawdę? Pewnie sporo nakłamał…
— Powiedział, że jesteś z Polski.
Wyszczerzyłem zęby.
— Tak jest. A wy podobno macie polskie
korzenie?
— Zgadza się. Nigdy nie byłam w Polsce,
ale chyba kiedyś będę musiała odwiedzić ziemię moich przodków — zamyśliła się
chwilę.
— Jest sporo miejsc do zwiedzenia —
zapewniłem. — Tylko u nas jest dużo chłodniej.
— Domyślam się.
W Perth, mimo wieczoru, temperatura
zbliżała się do trzydziestu stopni. Trwało tu lato, a ja nie mogłem uwierzyć w
to, że na kuli ziemskiej, gdzieś w październiku może być tak ciepło.
— Zwiedzanie zostawmy na jutro —
zarządziła Welma… Wendy! No szlag, no! — Dzisiaj posiedzimy u mnie, bo latałam
cały dzień i jestem padnięta.
— Nie ma sprawy. Ja też jestem wykończony
po tej podróży — wskazałem na swoją odznakę. — Indian Pacific nie jest dla
mnie…
Wendy uśmiechnęła się do mnie wyrozumiale.
Po obfitej i niezdrowej kolacji, ruszyliśmy dalej. Perth różniło się od Sydney
tym, że było tu o wiele duszniej i o wiele bardziej gorąco. Było też trochę
brudniej na ulicach, ale nie dziwiłem się. W taką temperaturę nikomu nie
chciało się sprzątać.
Wendy poprowadziła mnie na przystanek i od
tego momentu nie przestawaliśmy gadać. Aaron miał rację — Wendy uwielbiała
gadać. Ja za to nie pozostawałem dłużny i nasz pojedynek na mowę trwał, aż do
momentu w którym weszliśmy do jej mieszkania. Znajdowało się ono w dzielnicy
niedaleko centrum miasta, na najwyższym piętrze ceglanego bloku. Było tu
przyjemnie chłodno i przypomniały mi się te miłe wieczory, w chłodnej chatce na
działce mojej babci.
Mieszkanie Wendy i jej narzeczonego,
którego poznałem zaraz przy drzwiach, składało się z trzech pokoi — salonu i
dwóch sypialni. Otwarta kuchnia znajdowała się przy wielkich oknach z którym
był dobry widok na zatłoczoną ulicę. Jej odgłosy jednak nie docierały do nas z
taką intensywnością, mimo otwartych okien.
Seth, bo tak miał na imię narzeczony,
pokazał mi łazienkę i wręczył ręczniki, a ja z wdzięcznością przyjąłem ten
skromny prezent powitalny. Wymyłem się dokładnie i z radością stwierdziłem, że
moja skóra jednak nie uschła na wiór. Gdy do nich wróciłem już szykowali
kolację po której z chęcią pozmywałem, aby odwdzięczyć się za gościnę.
Późnym wieczorem siedzieliśmy w salonie i popijaliśmy piwo. W telewizji leciał jakiś film, ale żadne z nas nie zwracało na niego uwagi. Bardziej byłem zainteresowany sporą kolekcją zdjęć na ceglanych ścianach. Niektóre z nich przedstawiały zakochaną parę, niektóre były stricte artystyczne, a na jednym dopatrzyłem się Aarona. W dłoniach trzymał małego motyla, który podrywał się do lotu.
Późnym wieczorem siedzieliśmy w salonie i popijaliśmy piwo. W telewizji leciał jakiś film, ale żadne z nas nie zwracało na niego uwagi. Bardziej byłem zainteresowany sporą kolekcją zdjęć na ceglanych ścianach. Niektóre z nich przedstawiały zakochaną parę, niektóre były stricte artystyczne, a na jednym dopatrzyłem się Aarona. W dłoniach trzymał małego motyla, który podrywał się do lotu.
— Co cię podkusiło, aby przyjechać do
Perth? — zapytała Wendy.
— Ciekawość — wzruszyłem ramionami. —
Aaron powiedział, że jest taka możliwość, a ja bardzo lubię zwiedzać i
podróżować. Mam nadzieję, że nie nadwyrężam waszej gościnności…?
— E, tam — machnęła ręką. — Niedawno
gościliśmy tutaj przyjaciela Setha ze studiów. Lubimy mieć gości.
— Aaron o tym wspomniał.
— Cieszę się, że zaprzyjaźniłeś się z moim
bratem — wyznała to teatralnym szeptem jakby się bała, że ktoś wykorzysta tę
informację przeciwko cywilizacji Zachodniej. — Zawsze był takim samotnikiem…
— Przyjaźni się z Delilhą — przypomniałem.
— Zgadza się. Urocza dziewczyna. Też tu
była. Ale Aaron ma problemy w zdobywaniu znajomych.
— Czy ja wiem? Jak dla mnie spisuje się na
medal — pochwaliłem go i miałem nadzieję, że teraz poczuł mentalne połechtanie
próżności. — Ma dziwne hobby, ale nie boi się pająków…
— Jedna z najważniejszych zalet Aarona —
przyznał Seth. Narzeczona obdarzyła go rozbawionym spojrzeniem. — No co? Boję
się tego paskudztwa…
Już wiedziałem, że zostaniemy z Sethem
przyjaciółmi. Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg i podzieliłem się swoimi
domysłami. Wendy zaśmiała się głośno, ale sama przyznała, że Aaron to bardzo
pomocny brat.
— Któreś z was ćwiczyło szermierkę? —
zapytałem. — Przepraszam, ale cały czas lecę wzrokiem na te szpady.
Dwie srebrne szpady wisiały w przedpokoju
nad regałem z pamiątkami. Połyskiwały w blasku lamp.
— Och, Seth ćwiczył — wyjaśniła Wendy.
— Klub sportowy na studiach —
dopowiedział. — Czasami zdarza mi się jeszcze trochę powalczyć. A co?
— Po prostu też ćwiczyłem szermierkę —
uśmiechnąłem się promiennie.
— Naprawdę? — zdziwili się.
— Mhm. To było roczne zauroczenie —
wyznałem. — Głównie basen, ale coś mnie podkusiło no i… Tak wyszło.
Nie dopowiedziałem, że na kurs szermierki
chodził ze mną wyjątkowo przystojny chłopak na którego miło było popatrzeć
przez kilka godzin treningu. On władał szpadą jak prawdziwy arystokrata, a
swoich zachowaniem i wyglądem bardzo go przypominał. Ruchy miał władcze i
królewskie, a spojrzenie pewne i wyzywające. Ta rywalizacja bardzo go ożywiała.
Wiedziałem, że nigdy nie zapomnę jego złotych oczu.
— Wbrew pozorom całkiem popularna
dyscyplina — stwierdził Seth, a potem przywołał kilka anegdotek z czasów
studenckich. Słuchałem go z uwagą.
Nasze posiedzenie zakończyło się koło
jedenastej wieczorem, gdzie wspólnie stwierdziliśmy, że czas iść spać. Moja
sypialnia znajdowała się niedaleko drzwi wejściowych i była ona w błękitnych
kolorach. Zastanawiałem się dlaczego, ale nie było mi to aż tak niezbędne do
tego, aby zaraz po rozebraniu się do bokserek, położyć się na łóżku i zasnąć.
***
Czas jaki został mi przeznaczony na pobyt
w Perth spędzałem głównie z Wendy. Poprowadziła mnie ona na wybrzeże, gdzie
porobiliśmy sobie zdjęcia i miło spędzaliśmy wspólne chwile na plaży. Było
upalnie, ale chłodna bryza to rekompensowała.
Perth w świetle dnia było podobne do
Sydney pod względem rozłożenia ulic i zachowania ludzi. Zdecydowana większość
była tutaj rozluźniona i radośnie pluskała się w wodach Oceanu Indyjskiego.
Chciałem do nich dołączyć, bo woda nawet po tej stronie Australii wołała mnie
swoim kuszącym szumem fal. Obiecałem jednak Wendy długi spacer, a więc
przechadzaliśmy się po ciepłym piasku, zaczerpując kąpieli słonecznej.
— Tęsknie za Sydney — wyznała w końcu, gdy
zrobiła zdjęcie naszym śladom odciśniętym na piasku. — I za rodziną.
— Rozumiem. Ale nie macie do siebie aż tak
daleko. Tylko trzy dni pociągiem…
— Wolę kilka godzin samolotem.
— Wiem — przeciągnąłem się. — Wracam
samolotem, to postanowione. Może polecisz ze mną w takim razie?
— Hmm… — zastanowiła się chwilę,
przykładając dłoń do ust. — Może…?
— Aaron na pewno się ucieszy — dodałem. —
Niespodzianka! Poproszę go, aby odebrał mnie z lotniska, a tu bum! Siostra!
— Wiesz co, Alan? To całkiem niezły
pomysł.
— Ach — machnąłem ręką. — Przeważnie takie
mam.
Uśmiechnęła się do mnie.
— Czy coś jest nie tak, Alan?
— Hm? Skąd to pytanie? Ocean, plaża,
słońce… — wyliczałem.
— Dziś w nocy krzyczałeś. Miałeś zły sen?
Udawałem, że to nic takiego, ale od
jakiegoś czasu nawiedza mnie ten okropny koszmar. Ciemność, upiorny dźwięk
łamanego żelaza i krzyki. Nie wiedziałem o co chodzi mojej podświadomości, ale
zaczynała mnie denerwować.
Zbagatelizowałem sprawę i zrzuciłem to na
problemy sercowe. Niestety Wendy od razu podjęła temat. Nie wiedziałem co jej
odpowiedzieć, ale rzucałem ogólnikami.
— Czyli przez ciebie się rozeszli?
— Chyba tak — pokiwałem głową. — Opacznie
wszystko zrozumiałem i… — wzruszyłem ramionami. — Próbowałem to naprawić, ale
ani jeden ani drugi nie chce ze mną rozmawiać…
Wendy zmarszczyła czoło.
— Jeden i drugi? Mówisz o parze gejów?
Właśnie dotarło do mnie to co nieświadomie
powiedziałem. Spojrzałem na nią z lekkim szokiem, a potem wzruszyłem ramionami.
— Tak wyszło…
— Oooch, już rozumiem — pokiwała głową. —
No cóż… Na pewno to jakoś rozwiążesz.
— Na pewno — pokiwałem głową. — Słuchaj…
skoro mieszkałaś w Sydney. Co wiesz o „Talii”?
— Talii, hm? — powtórzyła z niesmakiem. —
Słyszałam różne wersje, ale niestety miałam przyjemność poznać kilka typów z
tej samozwańczej organizacji. Jeszcze na studiach…
— Czyli oni istnieją?
— Och, tak. Z pewnością. Niewiele ci o
nich powiem — przeprosiła mnie smutnym spojrzeniem. — Nie warto sobie nimi
zajmować głowy. To grupa studentów, która… cóż, Seth zawsze mówił na to per
„sekta”. Tworzą sektę.
— Sektę? — powtórzył z trwogą. Nigdy tak o
nich nie pomyślałem.
— No wiesz, nie zabijają kozy w świetle
księżyca, ale ich zachowanie jest… niebezpiecznie fanatyczne.
— W jakim sensie?
— Och, Alan, to raczej tylko plotki, aby
ich oczernić, ale słyszałam, że próbują być nieśmiertelni, przerzucić dusze w
inne ciała… Jeżeli to prawda, to jest to sekta i to całkiem niebezpieczna.
— Talia to sekta? Myślałem, że grają w
karty.
— Grają. Nawet nałogowo. Hazard jest ich
głównym dochodem. To prosty rachunek. Karty, hazard, pieniądze, narkotyki, a po
narkotykach… odlot. Dlatego są lekko nawiedzeni.
Poczułem, że dostałem pałką w tył głowy.
To co powiedziała Wendy było zarazem tak przerażające jak i fascynujące. I
proste. Tym logicznym wnioskiem przypieczętowała sobie w mojej wyobraźni bycie
Welmą. Jej włosy rozwiał mocny wiatr, który też załopotał jej apaszką.
— Bo w sumie po co narkotyki? Aby poczuć
się lepiej. Ale Talia nigdy nie cierpiała na brak pieniędzy, a więc nie
potrzebuje rzeczy materialnych. Chcą… przenieść się do innego świata. O Boże,
co ja gadam? — zaśmiała się. — Przecież to nie ma sensu… Szukam teorii
spiskowych.
— Ja tu widzę sens. To co mówisz jest tak
proste, że aż możliwe. Coś jeszcze wiesz?
— A co? Prowadzisz śledztwo? Nic mnie nie
łączyło z Talią poza tym, że znałam kilka osób. Poza tym, jeżeli plotki są
prawdziwe, wielu członków Talii pozostaje anonimowymi. No i podobno mają
czterech liderów.
— Też o tym słyszałem. Czterech liderów, a
każdy z nich ma dla siebie jeden z symbolów kart. Trefl, kier, karo i pik.
— Och! O tym nie pomyślałam! — pokiwała
głową. — Faktycznie, to by miało sens. W końcu ich nazwa pochodzi od talii
kart…
— Nie wiesz kto jest tymi liderami?
Pokręciła głową.
— Nie mam pojęcia. Oni pozostają w
tajemnicy…
— Dowiedziałem się, że jednym z liderów
jest niejaki Clint. Blondyn, długie włosy, wzrok szaleńca…
— Clint? — powtórzyła. — Clint Trevini?
— Uch… nie znam nazwiska.
— Clint zawsze był sadystą — pokiwała
głową. — Kojarzę go. On mi pasuje na kogoś kto ćpa, aby się unieść. Ciekawe…
Najwidoczniej ja i Wendy mieliśmy ten sam
pociąg do kryminałów, bo przez kolejne dwie godziny typowaliśmy potencjalnych
liderów. Zasugerowałem nieśmiało Marlona, ale ona szybko odrzuciła tę myśl
twierdząc, że dobrze zna Marlona i on nawet muchy by nie skrzywdził. Musiałem
się z nią zgodzić. Liczyłem jedynie na to, że moje wyrzuty sumienia zostaną
uciszone, gdy zagłuszę je podejrzeniem wobec Marlona o jego bycie liderem
Talii. Wtedy przynajmniej mógłbym powiedzieć Oliwerowi, że chronię go przed
Talią…
Swoją drogą… to od Oliwera dowiedziałem
się, że Clint jest liderem Talii. Skąd on miał takie informacje? Chciałem się
go móc o to spytać, ale po tym co zrobiłem nie było szans, aby chciał ze mną
rozmawiać.
Razem z Wendy obiad zjedliśmy w okolicach
plaży. Zaprowadziła mnie do swojej ulubionej japońskiej restauracji gdzie ze
smakiem zjedliśmy sushi z pływających łódeczek. Przez cały ten czas
dyskutowaliśmy o Sydney.
— A więc Aaron uratował cię dwa razy przed
robakami? — spytała, celując we mnie pałeczkami. — I potem poszedłeś z nim na
jego słynne polowanie?
— Zgadza się. Chciałem się odwdzięczyć,
poza tym bardzo potrzebował kompana — podrzuciłem pałeczkami kawałek sushi, a
ten wylądował w moich ustach. Zjadłem go ze smakiem, a Wendy zaklaskała z
podziwem. — Przemiłego masz brata.
— Wiem to. Chociaż w szkole mu dokuczali i
to paskudnie — pokręciła głową. — Często musiałam mu pomagać, ale on sam nie
mówił o tym, że ktoś go gnębi. A większość z tych przygłupów bałaby się wziąć
glizdę na dłoń. Tchórze działają w grupie…
— Wiesz, że automatycznie pomyślałem o
Talii?
— Ja też. Działają w grupie i potajemnie.
Znaczy… nie tak potajemnie, bo wszyscy o nich wiedzą, ale liderzy? Liderzy to
osobna grupa godna podziwu za tchórzostwo.
— Hmm… a samorząd szkolny?
— Samorząd szkolny? Uch… — podrapała się
po włosach. — Chyba jednak nie każde działanie w grupie to tchórzostwo. Skąd ta
myśl?
— Na szermierkę chodził ze mną chłopak,
który kiedyś należał do samorządu uczniowskiego. Uwierz mi, z tego co
opowiadał, to nikt tam nie był tchórzem.
— No tak… — pokiwała głową. — Racja. Może
Talia to nie tylko tchórze? No cóż, tym gorzej. Jeżeli są odważni, mogą zrobić
o wiele więcej nieciekawych rzeczy…
— Nieciekawych rzeczy?
Wendy uśmiechnęła się blado.
— Kiedyś na kampusie zamordowano
studentkę. Podobno należała do Talii, ale policja nic nie mogła wykryć i nie
mogła znaleźć winnego. A jak już znaleźli to okazały się to fałszywe tropy i w ogóle…
— wywróciła oczami. — Podobno zamordował ją ktoś z górnej półki. Jeżeli wiesz
co mam na myśli…
— Liderzy?
— Tak. Dziwi mnie jedynie to, że policja
nic nie może na to zaradzić. Słyszałam, że niedawno znów kogoś zamordowano.
Chłopaka. Brak winnych.
Sekta, morderstwa, narkotyki… zaczynałem
żałować, że Talia stała się mi tak bliska. Przeszedł mnie chłody dreszcz, gdy
zdałem sobie sprawę, że grałem w karty z Clintem. A jeżeli to on był mordercą?
Co jeżeli te błękitne oczy już dwa razy widziały jak uchodzi z kogoś życie?
Odłożyłem pałeczki. Nie byłem już głodny.
Wendy musiała wyczuć mój nastrój, a więc
zmieniliśmy temat na coś dużo bardziej przyjemniejszego.
— Niespodzianka.
— Niespodzianka! — pisnąłem uradowany. —
Dla mnie? Jaka?
— Dowiesz się w swoim czasie. Chodź. Seth już
na nas czeka.
Jej narzeczony czekał na nas w tłumie
ludzi niedaleko wielkiego stadionu. Przywitali się krótkim pocałunkiem, a potem
wzięli mnie pod ręce i zaprowadzili wprost do wejścia. Zastanawiałem o co
chodzi, aż znalazłem się na widowni.
Rozdziawiłem usta.
— Futbol australijski! — uśmiechnąłem się
szeroko. — Wow! Wendy, Seth, dziękuję!
— Nie ma sprawy! — odkrzyknęli. — Chodźmy
zająć miejsca.
Byłem tak podekscytowany, że równałem się z
innymi wiernymi fanami tego sportu. Seth na szybko próbował mi wytłumaczyć
zasady, ale poza tym że na boisku znajdowało się po osiemnastu graczy z
drużyny, nie zrozumiałem nic.
Nie przeszkadzało mi to w głośnym
kibicowaniu i wiwatowaniu. Gracze się szturchali, popychali, przewracali, blokowali,
szarżowali na siebie, a wszystko odbywało się z szybkością i niesamowitą siłą.
Zauważyłem, że gracze nie mogą do siebie piłki rzucać, co przypominało trochę
rugby. Jednak owalne boisko było pierwszym tego typu jakie widziałem.
Stadion opuszczałem z obdartym gardłem, co
raz dziękując Wendy i Seth’owi zachrypniętym głosem. Potem udaliśmy się na piwo
do zatłoczonego pubu gdzie wraz z kibicami wypiliśmy za zdrowie drużyny, a w
mojej głowie cały czas pojawiało się jedno zdanie: nie mam pojęcia co się
dzieje!
***
Mój ostatni dzień pobytu w Perth
przeznaczyłem na solidne zwiedzanie miasta i Kings Park. Koło mnie kroczyła
Wendy, która upamiętniała nasz wypad wieloma zdjęciami. Dobrze, że miałem ze
sobą laptopa, od razu mogłem je wszystkie zgrać.
***
— Nie mogę uwierzyć, że dalej go nie
znalazłeś — westchnęła ciężko kobieta, której twarz skryta była za rondem
wielkiego kapelusza. Strzepnęła elegancko popiół z papierosa i ponownie się
zaciągnęła, pozwalając zatańczyć szarej smudze dymu według jej ruchów. — On nie
lubi czekać, przecież wiesz…
— Zamkniesz ty się, kobieto? — warknął
Clint i przeglądał z wyraźnym zainteresowaniem nagranie z kamery. — On gdzieś
tu musi być… Ten koleś…
Kobieta westchnęła przeciągle i poprawiła
swój szal.
— Skąd to możesz wiedzieć?
— Posłuchaj, jestem przyparty do muru —
warknął. — Albo się zamkniesz albo stąd spierdalaj. Nie mam czasu na twoje
gierki…
— Och, och, och — przyłożyła dłoń do ust i
zachichotała. — Trefl nie wie co robić?
Blondyn zawarczał w jej kierunku i rzucił
kilka przekleństw. Im bardziej się złościł, tym bardziej ją rozśmieszał. W
końcu, gdy ona śmiała się do rozpuku, zapominając o swoim papierosie, on ryknął
triumfalnie.
— Mam go! Mam go! Mam skurwiela! — darł
się głośno i zatańczył. Zaintrygowana dziewczyna dźwignęła się z fotela i
zbliżyła się do monitora.
— Który to?
— Ten — wskazał na jedyną z postaci w
tłumie. — To ten!
— Dużo czasu ci to zajęło…
— Pochwal mnie, wredna suko!
— Po moim trupie — prychnęła. — Zawiadom
Pika. Jestem ciekawa co on na to?
— Zaraz po niego pójdę — ruszył do wyjścia,
ale zatrzymał się w połowie drogi. — Niczego nie dotykaj! — ostrzegł i
zatrzasnął za sobą drzwi. Kobieta ze znudzeniem wrzuciła niedopałek do srebrnej
popielnicy i nachyliła się nad monitorem, a jej obfity biust prawie opuścił
swoje miejsce. Uśmiechnęła się do monitora i oblizała czerwone jak krew usta.
— Będzie ciekawie — przepowiedziała i
długimi paznokciami przejechała po tłumie ludzi. Zatrzymała się na tym, o
którym mówił Clint. — Bardzo ciekawie…
***
Terminal w Sydney był dla mnie symbolem
powrotu do domu. Podróży przy pomocy Indian Pacific bym już drugi raz w tak
krótkim odstępie nie zniósł. Jeszcze tego samego dnia, w którym wystartowałem z
Perth, wylądowałem w Sydney. Wraz z moją małą niespodzianką dla Aarona.
Szatyn czekał na mnie, a na jego twarzy
jak zwykle malował się stoicki spokój. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i
objąłem na powitanie.
— Pachniesz Perth — stwierdził. — Jak ci
się podobało?
— Mega! — krzyknąłem, unosząc dłoń. Kilka
osób się za mną obróciło. — Pociąg nudny, ale jednak zajebisty. Perth
rewelacyjne. A twoja siostra… cóż… niech sama ci opowie.
Aaron uniósł brew, a ja z uśmiechem
wskazałem na rząd ławek. Siedziała tam Wendy i wpatrywała się w nas z
rozbawieniem. Aaron na początku wyglądał na bardzo zaskoczonego, ale chwilę później
już szedł do siostry, aby się przywitać. Uścisnęli się mocno, a ja zbliżyłem
się do nich powolnym krokiem, chcąc im dać trochę czasu na prywatność.
Rodzeństwo, hm…?
— Wendy! Co za niespodzianka!
— Wiem, wiem. Alan na to wpadł — posłała
mi zadowolone spojrzenie. Machnąłem ręką, aby nadać temu drobnego znaczenia.
Czułem, że ona i ja rozpoczniemy wspólne śledztwo w sprawie Talii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz