sobota, 11 lipca 2020

Druga strona - Rozdział 10 - Perth


ROZDZIAŁ 10
Perth

— Na pewno nie wolisz lecieć samolotem? — Aaron był wyraźnie zaniepokojony moimi planami. Może nawet nie tyle co zaniepokojony, co szczerze zaskoczony. — Lot trwa tylko kilka godzin…
— Nie wiem kiedy będę miał najbliższą okazję, aby przejechać się pociągiem — wzruszyłem ramionami. — Poza tym to brzmi jak ekscytująca przygoda! Wyobrażasz sobie jechać tym cudeńkiem?
Kciukiem wskazałem na srebrny pociąg stojący na peronie. Około dwudziestu identycznych wagonów doczepionych było do ogromnej i ciężkiej lokomotywy. Mój transport do Perth już na mnie czekał.
— Wyobrażam — odpowiedział, zaszczycając krótkim spojrzeniem całą tą maszynową bestię. — Jechałem tą linią. Myślałem, że umrę z nudów…
— Nie będę się nudził — obiecałem i wskazałem na mój plecak. — Wziąłem kilka książek i laptopa.
Aaron dalej nie wyglądał na przekonanego, ale nic nie mogło mnie powstrzymać od przejechania się z Sydney do Perth pociągiem. Zgodnie z planem wycieczki miałem jechać około trzech dni, ale była to cena przejechania całej długości kontynentu. Pomysł ten wpadł mi do głowy przypadkiem, gdy próbowałem sobie zorganizować transport do Perth. Wtedy Trevor zasugerował mi słynną linię Indian Pacific.
— To będzie męczące i monotonne, ale warto — zapewniał.
Uwierzyłem mojemu szefowi, tym bardziej, że dał mi wolne. Byłem zaskoczony tym, że tak łatwo z nim było się targować, ale on jedynie wzruszał ramionami i dodał, żebym nie liczył na przerwę Świąteczną. Nie miałem nic przeciwko, bo na ten dzień i tak nie miałem większych planów. W końcu wszyscy moi bliscy będą po drugiej stronie globu. Chciałem jedynie kupić prezenty cioci, Kevinowi, Delilahi i wszystko wskazywało na to, że i Aaron jaki i Heather załapią się do mojej listy. Problem Oliwera i Marlona odstawiałem na bok… Próbowałem przed wyjazdem skontaktować się z blondynem, ale ten się w ogóle nie odzywał. Biorąc pod uwagę moje zachowanie wcale mu się nie dziwiłem. Pozostało mi jedynie liczyć na to, że Perth będzie dla mnie łaskawsze.
— Jeszcze raz dzięki, że mnie zaprowadziłeś — zwróciłem się do Aarona, gdy wróciłem ze swoich rozmyślań. Do odjazdu zostało jeszcze kilkanaście minut.
— Nie ma sprawy. Pewnie byś się zgubił…
Wyszczerzyłem zęby i pokiwałem głową.
— Wendy odbierze cię z peronu, a więc o nic się nie martw. W Perth będziesz pod dobrą opieką. I… jeszcze jedna sprawa.
Spojrzałem na niego pytająco.
— Wendy bardzo lubi robić zdjęcia — poinformował i podrapał się po głowie. — Możliwe, że będzie chciała ci je zrobić jak tylko wyjdziesz z pociągu i…
— Spokojnie — uniosłem dłoń w geście uspokojenia. — Jestem bardzo fotogeniczny.
Aaron otworzył usta, a potem je zamknął i pokręcił głową, śmiejąc się pod nosem. Bardzo lubiłem jego cichy chichot.
— To tyle? Jeszcze coś powinienem wiedzieć o twojej siostrze?
— Potrafi być bardzo wścibska — zastanowił się. — Aby wkupić się w jej łaski warto ofiarować jej mrożoną kawę. No i nie pozwól jej za dużo mówić, bo jak się rozkręci to wieczór z głowy…
— Pff! W tej konkurencji będzie musiała pokonać mnie. — Dumnie wypiąłem pierś i wskazałem na siebie kciukiem. — Dobra, Aaron. Wsiadam. Jesteś naprawdę mega, że tak się opiekujesz tym biednym Polakiem — westchnąłem teatralnie. — Co ja bym bez ciebie zrobił?
— Prawdopodobnie byś się zgubił.
Roześmiałem się głośno i objąłem go na pożegnanie. Tym razem nie zsunęła się ze mnie żadna część garderoby, a więc Aaron nie uciekł, ale za to nieśmiało poklepał mnie po plecach. Zakładałem, że był to znak łączenia się w bólu nad moją trzydniową podróżą.
Będąc już w wagonie pomachałem ostatni raz Aaronowi i zająłem jakieś ciekawe miejsce. Zanim jednak podjąłem ostateczną decyzję, przesiadałem się kilka razy, aż w końcu mój piękny zadek zadowolił się wygodnym siedzeniem przy oknie. Chciałem jechać przodem do kierunku jazdy, bo w przeciwnym wypadku mogłoby się to zakończyć dla mnie nieciekawie.
Drewniany wystrój wnętrza nie powalał na kolana. Przynajmniej w moim przedziale, a miałem zamiar przejść się po całej długości pociągu. Zawitałbym nawet do konduktora, ale nie wiem czy to wchodziło w grę.
Ze wzrastającym napięciem oczekiwałem na znajome szarpnięcie, gdy pociąg ruszył. Zaskoczyła mnie spora liczba pasażerów, którzy wyglądali na obeznanych z tematem. W przeciwieństwie do mnie rozsiedli się już wygodnie i zajęli swoimi sprawami. Zadrżałem z ekscytacji.
Z początku leniwie, ale po czasie z pełną mocą pociąg gnał przed siebie. Miał ten przywilej, że nie zatrzymywał się na zatłoczonych skrzyżowaniach, ale za to sunął po mostach i tunelach. Obserwowałem Sydney z kompletnie innego punktu widzenia. Jak zwykle dzień był słoneczny, a promienie zalewały ulice i budynki. Również i w moim przedziale zrobiło się duszno, ale otwarte okna szybko wynagrodziły mnie chłodnym powiewem.
Po kilkudziesięciu minutach opuściliśmy Sydney i znaleźliśmy się w okolicach lasu, w którym niedawno polowałem na robaki. Od razu uśmiechnąłem się do swoich wspomnień z tamtego czasu, a moje przezroczyste odbicie na brudnej szybie uczyniło to samo.
Takt pracującego pociągu był monotonny, ale nie usypiający. Maszyna trzeszczała, zgrzytała i poruszała mną niekontrolowanie, a ja absolutnie byłem pod jej wpływem. Jeżeli ona trafiła na wybój, odczułem to na własnym tyłku. Inna sprawa, że zdarzały się rzadko. Kołysało mną na wszystkie strony, ale nie wprawiało mnie to w początki choroby lokomocyjnej.
Z niecierpliwością czekałem na kontrolera, bo chciałem się przejść po pociągu. Zastanawiałem się jak wyglądała reszta wagonów, a zwłaszcza — wagon restauracyjny. Był moim celem od samego początku.
Po okazaniu biletu zgarnąłem plecak i wyruszyłem w podróż. Przedziały były bardzo do siebie podobne, co najwyżej różniły się wystrojem lub stopniem uszkodzeń. Pasażerowie byli w różnym wieku. Od zmęczonych czterdziestolatków po bardzo głośnych i uśmiechniętych studentów. Domyśliłem się, że właśnie jadą w podróż swojego życia. W końcu cała linia miała 4352 kilometry długości, według informacji od Aarona. Spora liczba, przytłaczająca, ale podjąłem to wyzwanie.
Było to dziwne, bo zasadniczo nie lubiłem podróżować pociągami. Gdy studiowałem, potrafiłem zostać w Warszawie na kilka długich tygodni, byleby nie wracać do Krakowa. Jednak czasami musiałem wrócić do domu, a to wiązało się z kilkugodzinną jazdą. Cóż… jeżeli przetrwam trasę Sydney—Perth, trasa Warszawa—Kraków będzie komicznie krótka.
Wagon restauracyjny był spełnieniem moich marzeń. Ładnie zastawione stoły, z białymi obrusami, stały pod ścianą i znajdowały się zaraz przy oknach, na których zaciągnięte były żaluzje. Było tu bardzo symetrycznie i zadbanie. Krzesła były ruchome, prawie jak w kinie. W podskokach dotarłem do czegoś na wzór baru i zamówiłem szklankę wody. Potem nonszalancko oparty o ladę, obserwowałem suche i nasłonecznione tereny Australii.

***

Aaron miał rację. To było nudne. Nawet długie drzemki, muzyka i książki nie pomagały mi w złagodzeniu bólu tyłka. Byłem obolały i spocony, mimo iż była możliwość, aby się obmyć, a uczyniłem to już kilkanaście razy w ciągu ostatnich dwóch dni.
Widok za oknem mogłem określić jako płaska pomarańczowa powierzchnia. Dowiedziałem się, że jedziemy właśnie przez równinę Nullarbor, która kojarzyła mi się niebezpiecznie z grą słów „zero drzew”. I faktycznie tak było! Żadnego drzewa! Tylko wysuszone krzaki i popękana skorupa ziemska. Widziałem jak pomarańczowa gleba styka się z błękitnym niebem gdzieś daleko na horyzoncie i poczułem się jak w pułapce. Wszystko wyglądało tak jakby ktoś przesuwał koło pociągu makietę nadając nam złudnego poczucia ruchu, podczas gdy tak naprawdę staliśmy w miejscu.
Wpatrywałem się w widok za oknem jak zahipnotyzowany i wypatrywałem jakiejkolwiek anomalii. Nie pogardziłbym drzewem albo chmurą na niebie. Równiny raczej kojarzyły mi się z czymś zielonym.
Do Perth dotarłem dopiero na trzeci dzień podróży. Mimo ogólnego zmęczenia i znudzenia, byłem z siebie dumny i z satysfakcją przypiąłem do ramienia plecaka odznakę. Okazało się, że każdy kto wytrzyma tę szaleńczą podróż z Sydney do Perth na dowód otrzymywał odznakę. Ta drobna błyskotka sprawiła, że już nie byłem tak negatywnie nastawiony do linii Indian Pacific, ale w drogę powrotną wybiorę się samolotem.
Stojąc na zatłoczonym peronie rozglądałem się dokładnie za Wendy. Aaron pokazywał mi jej zdjęcia i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wyglądała ona podobnie do Welmy z bajki Scooby—Doo. Ta sama okrągła buzia, ta sama fryzura, okulary…
Błysk flesza z lewej strony sprawił, że musiałem zamknąć oczy. Gdy jedno z nich uchyliłem, przede mną stała właśnie ona. Kreskówkowe urzeczywistnienie.
— Wendy, prawda? — zapytałem.
— Zgadza się — skinęła głową. — Alan?
— Ten sam! Miło cię poznać — uścisnęliśmy sobie dłonie. Była niższa ode mnie o głowę, ubrana w luźny żakiet i apaszkę. Musiałem przyznać, że miała czym oddychać i mimowolnie spojrzałem w to miejsce na ułamek sekundy. Na szyi zawieszony miała aparat, a więc to tam skierowałem wzrok, udając, że wcale nie zerknąłem na jej piersi. — Wow! Niezłe.
Oceniłem i aparat i piersi.
— Dzięki — odpowiedziała z uśmiechem. — Zawsze tak witam swoich gości w Perth.
— Ach! Właśnie — sięgnąłem do plecaka. Wyjąłem z niego, zakupioną kilka minut przed końcem trasy, mrożoną kawę. — Proszę. To dla ciebie. W ramach podziękowań za odebranie mnie z dworca…
— Akurat o tym myślałam! — westchnęła zadowolona i przyjęła prezent. Miała piskliwy głos. — Dzięki. Chodź, szkoda czasu! Na ile przyjechałeś?
— Trzy dni — odpowiedziałem. — Później muszę wracać do pracy i w ogóle. To naprawdę miłe, że pozwalasz mi się u ciebie zatrzymać.
— Jak mogłabym odmówić? Jesteś przyjacielem mojego brata — stwierdziła oczywistość i pociągnęła spory łyk kawy. — Reflektujesz na coś do jedzenia?
— Z chęcią! Umieram z głodu!
Zatrzymaliśmy się niedaleko dworcowej restauracji gdzie zjedliśmy razem małą kolację składającą się z dużej porcji udek kurczaka. W tym czasie zapoznałem z się z Welmą... Wendy! Była naprawdę sympatyczna i dużo bardziej otwarta niż jej brat.
— Aaron dużo o tobie mówił — poinformowała mnie.
— Naprawdę? Pewnie sporo nakłamał…
— Powiedział, że jesteś z Polski.
Wyszczerzyłem zęby.
— Tak jest. A wy podobno macie polskie korzenie?
— Zgadza się. Nigdy nie byłam w Polsce, ale chyba kiedyś będę musiała odwiedzić ziemię moich przodków — zamyśliła się chwilę.
— Jest sporo miejsc do zwiedzenia — zapewniłem. — Tylko u nas jest dużo chłodniej.
— Domyślam się.
W Perth, mimo wieczoru, temperatura zbliżała się do trzydziestu stopni. Trwało tu lato, a ja nie mogłem uwierzyć w to, że na kuli ziemskiej, gdzieś w październiku może być tak ciepło.
— Zwiedzanie zostawmy na jutro — zarządziła Welma… Wendy! No szlag, no! — Dzisiaj posiedzimy u mnie, bo latałam cały dzień i jestem padnięta.
— Nie ma sprawy. Ja też jestem wykończony po tej podróży — wskazałem na swoją odznakę. — Indian Pacific nie jest dla mnie…
Wendy uśmiechnęła się do mnie wyrozumiale. Po obfitej i niezdrowej kolacji, ruszyliśmy dalej. Perth różniło się od Sydney tym, że było tu o wiele duszniej i o wiele bardziej gorąco. Było też trochę brudniej na ulicach, ale nie dziwiłem się. W taką temperaturę nikomu nie chciało się sprzątać.
Wendy poprowadziła mnie na przystanek i od tego momentu nie przestawaliśmy gadać. Aaron miał rację — Wendy uwielbiała gadać. Ja za to nie pozostawałem dłużny i nasz pojedynek na mowę trwał, aż do momentu w którym weszliśmy do jej mieszkania. Znajdowało się ono w dzielnicy niedaleko centrum miasta, na najwyższym piętrze ceglanego bloku. Było tu przyjemnie chłodno i przypomniały mi się te miłe wieczory, w chłodnej chatce na działce mojej babci.
Mieszkanie Wendy i jej narzeczonego, którego poznałem zaraz przy drzwiach, składało się z trzech pokoi — salonu i dwóch sypialni. Otwarta kuchnia znajdowała się przy wielkich oknach z którym był dobry widok na zatłoczoną ulicę. Jej odgłosy jednak nie docierały do nas z taką intensywnością, mimo otwartych okien.
Seth, bo tak miał na imię narzeczony, pokazał mi łazienkę i wręczył ręczniki, a ja z wdzięcznością przyjąłem ten skromny prezent powitalny. Wymyłem się dokładnie i z radością stwierdziłem, że moja skóra jednak nie uschła na wiór. Gdy do nich wróciłem już szykowali kolację po której z chęcią pozmywałem, aby odwdzięczyć się za gościnę.
Późnym wieczorem siedzieliśmy w salonie i popijaliśmy piwo. W telewizji leciał jakiś film, ale żadne z nas nie zwracało na niego uwagi. Bardziej byłem zainteresowany sporą kolekcją zdjęć na ceglanych ścianach. Niektóre z nich przedstawiały zakochaną parę, niektóre były stricte artystyczne, a na jednym dopatrzyłem się Aarona. W dłoniach trzymał małego motyla, który podrywał się do lotu.
— Co cię podkusiło, aby przyjechać do Perth? — zapytała Wendy.
— Ciekawość — wzruszyłem ramionami. — Aaron powiedział, że jest taka możliwość, a ja bardzo lubię zwiedzać i podróżować. Mam nadzieję, że nie nadwyrężam waszej gościnności…?
— E, tam — machnęła ręką. — Niedawno gościliśmy tutaj przyjaciela Setha ze studiów. Lubimy mieć gości.
— Aaron o tym wspomniał.
— Cieszę się, że zaprzyjaźniłeś się z moim bratem — wyznała to teatralnym szeptem jakby się bała, że ktoś wykorzysta tę informację przeciwko cywilizacji Zachodniej. — Zawsze był takim samotnikiem…
— Przyjaźni się z Delilhą — przypomniałem.
— Zgadza się. Urocza dziewczyna. Też tu była. Ale Aaron ma problemy w zdobywaniu znajomych.
— Czy ja wiem? Jak dla mnie spisuje się na medal — pochwaliłem go i miałem nadzieję, że teraz poczuł mentalne połechtanie próżności. — Ma dziwne hobby, ale nie boi się pająków…
— Jedna z najważniejszych zalet Aarona — przyznał Seth. Narzeczona obdarzyła go rozbawionym spojrzeniem. — No co? Boję się tego paskudztwa…
Już wiedziałem, że zostaniemy z Sethem przyjaciółmi. Nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg i podzieliłem się swoimi domysłami. Wendy zaśmiała się głośno, ale sama przyznała, że Aaron to bardzo pomocny brat.
— Któreś z was ćwiczyło szermierkę? — zapytałem. — Przepraszam, ale cały czas lecę wzrokiem na te szpady.
Dwie srebrne szpady wisiały w przedpokoju nad regałem z pamiątkami. Połyskiwały w blasku lamp.
— Och, Seth ćwiczył — wyjaśniła Wendy.
— Klub sportowy na studiach — dopowiedział. — Czasami zdarza mi się jeszcze trochę powalczyć. A co?
— Po prostu też ćwiczyłem szermierkę — uśmiechnąłem się promiennie.
— Naprawdę? — zdziwili się.
— Mhm. To było roczne zauroczenie — wyznałem. — Głównie basen, ale coś mnie podkusiło no i… Tak wyszło.
Nie dopowiedziałem, że na kurs szermierki chodził ze mną wyjątkowo przystojny chłopak na którego miło było popatrzeć przez kilka godzin treningu. On władał szpadą jak prawdziwy arystokrata, a swoich zachowaniem i wyglądem bardzo go przypominał. Ruchy miał władcze i królewskie, a spojrzenie pewne i wyzywające. Ta rywalizacja bardzo go ożywiała. Wiedziałem, że nigdy nie zapomnę jego złotych oczu.
— Wbrew pozorom całkiem popularna dyscyplina — stwierdził Seth, a potem przywołał kilka anegdotek z czasów studenckich. Słuchałem go z uwagą.
Nasze posiedzenie zakończyło się koło jedenastej wieczorem, gdzie wspólnie stwierdziliśmy, że czas iść spać. Moja sypialnia znajdowała się niedaleko drzwi wejściowych i była ona w błękitnych kolorach. Zastanawiałem się dlaczego, ale nie było mi to aż tak niezbędne do tego, aby zaraz po rozebraniu się do bokserek, położyć się na łóżku i zasnąć.

***

Czas jaki został mi przeznaczony na pobyt w Perth spędzałem głównie z Wendy. Poprowadziła mnie ona na wybrzeże, gdzie porobiliśmy sobie zdjęcia i miło spędzaliśmy wspólne chwile na plaży. Było upalnie, ale chłodna bryza to rekompensowała.
Perth w świetle dnia było podobne do Sydney pod względem rozłożenia ulic i zachowania ludzi. Zdecydowana większość była tutaj rozluźniona i radośnie pluskała się w wodach Oceanu Indyjskiego. Chciałem do nich dołączyć, bo woda nawet po tej stronie Australii wołała mnie swoim kuszącym szumem fal. Obiecałem jednak Wendy długi spacer, a więc przechadzaliśmy się po ciepłym piasku, zaczerpując kąpieli słonecznej.
— Tęsknie za Sydney — wyznała w końcu, gdy zrobiła zdjęcie naszym śladom odciśniętym na piasku. — I za rodziną.
— Rozumiem. Ale nie macie do siebie aż tak daleko. Tylko trzy dni pociągiem…
— Wolę kilka godzin samolotem.
— Wiem — przeciągnąłem się. — Wracam samolotem, to postanowione. Może polecisz ze mną w takim razie?
— Hmm… — zastanowiła się chwilę, przykładając dłoń do ust. — Może…?
— Aaron na pewno się ucieszy — dodałem. — Niespodzianka! Poproszę go, aby odebrał mnie z lotniska, a tu bum! Siostra!
— Wiesz co, Alan? To całkiem niezły pomysł.
— Ach — machnąłem ręką. — Przeważnie takie mam.
Uśmiechnęła się do mnie.
— Czy coś jest nie tak, Alan?
— Hm? Skąd to pytanie? Ocean, plaża, słońce… — wyliczałem.
— Dziś w nocy krzyczałeś. Miałeś zły sen?
Udawałem, że to nic takiego, ale od jakiegoś czasu nawiedza mnie ten okropny koszmar. Ciemność, upiorny dźwięk łamanego żelaza i krzyki. Nie wiedziałem o co chodzi mojej podświadomości, ale zaczynała mnie denerwować.
Zbagatelizowałem sprawę i zrzuciłem to na problemy sercowe. Niestety Wendy od razu podjęła temat. Nie wiedziałem co jej odpowiedzieć, ale rzucałem ogólnikami.
— Czyli przez ciebie się rozeszli?
— Chyba tak — pokiwałem głową. — Opacznie wszystko zrozumiałem i… — wzruszyłem ramionami. — Próbowałem to naprawić, ale ani jeden ani drugi nie chce ze mną rozmawiać…
Wendy zmarszczyła czoło.
— Jeden i drugi? Mówisz o parze gejów?
Właśnie dotarło do mnie to co nieświadomie powiedziałem. Spojrzałem na nią z lekkim szokiem, a potem wzruszyłem ramionami.
— Tak wyszło…
— Oooch, już rozumiem — pokiwała głową. — No cóż… Na pewno to jakoś rozwiążesz.
— Na pewno — pokiwałem głową. — Słuchaj… skoro mieszkałaś w Sydney. Co wiesz o „Talii”?
— Talii, hm? — powtórzyła z niesmakiem. — Słyszałam różne wersje, ale niestety miałam przyjemność poznać kilka typów z tej samozwańczej organizacji. Jeszcze na studiach…
— Czyli oni istnieją?
— Och, tak. Z pewnością. Niewiele ci o nich powiem — przeprosiła mnie smutnym spojrzeniem. — Nie warto sobie nimi zajmować głowy. To grupa studentów, która… cóż, Seth zawsze mówił na to per „sekta”. Tworzą sektę.
— Sektę? — powtórzył z trwogą. Nigdy tak o nich nie pomyślałem.
— No wiesz, nie zabijają kozy w świetle księżyca, ale ich zachowanie jest… niebezpiecznie fanatyczne.
— W jakim sensie?
— Och, Alan, to raczej tylko plotki, aby ich oczernić, ale słyszałam, że próbują być nieśmiertelni, przerzucić dusze w inne ciała… Jeżeli to prawda, to jest to sekta i to całkiem niebezpieczna.
— Talia to sekta? Myślałem, że grają w karty.
— Grają. Nawet nałogowo. Hazard jest ich głównym dochodem. To prosty rachunek. Karty, hazard, pieniądze, narkotyki, a po narkotykach… odlot. Dlatego są lekko nawiedzeni.
Poczułem, że dostałem pałką w tył głowy. To co powiedziała Wendy było zarazem tak przerażające jak i fascynujące. I proste. Tym logicznym wnioskiem przypieczętowała sobie w mojej wyobraźni bycie Welmą. Jej włosy rozwiał mocny wiatr, który też załopotał jej apaszką.
— Bo w sumie po co narkotyki? Aby poczuć się lepiej. Ale Talia nigdy nie cierpiała na brak pieniędzy, a więc nie potrzebuje rzeczy materialnych. Chcą… przenieść się do innego świata. O Boże, co ja gadam? — zaśmiała się. — Przecież to nie ma sensu… Szukam teorii spiskowych.
— Ja tu widzę sens. To co mówisz jest tak proste, że aż możliwe. Coś jeszcze wiesz?
— A co? Prowadzisz śledztwo? Nic mnie nie łączyło z Talią poza tym, że znałam kilka osób. Poza tym, jeżeli plotki są prawdziwe, wielu członków Talii pozostaje anonimowymi. No i podobno mają czterech liderów.
— Też o tym słyszałem. Czterech liderów, a każdy z nich ma dla siebie jeden z symbolów kart. Trefl, kier, karo i pik.
— Och! O tym nie pomyślałam! — pokiwała głową. — Faktycznie, to by miało sens. W końcu ich nazwa pochodzi od talii kart…
— Nie wiesz kto jest tymi liderami?
Pokręciła głową.
— Nie mam pojęcia. Oni pozostają w tajemnicy…
— Dowiedziałem się, że jednym z liderów jest niejaki Clint. Blondyn, długie włosy, wzrok szaleńca…
— Clint? — powtórzyła. — Clint Trevini?
— Uch… nie znam nazwiska.
— Clint zawsze był sadystą — pokiwała głową. — Kojarzę go. On mi pasuje na kogoś kto ćpa, aby się unieść. Ciekawe…
Najwidoczniej ja i Wendy mieliśmy ten sam pociąg do kryminałów, bo przez kolejne dwie godziny typowaliśmy potencjalnych liderów. Zasugerowałem nieśmiało Marlona, ale ona szybko odrzuciła tę myśl twierdząc, że dobrze zna Marlona i on nawet muchy by nie skrzywdził. Musiałem się z nią zgodzić. Liczyłem jedynie na to, że moje wyrzuty sumienia zostaną uciszone, gdy zagłuszę je podejrzeniem wobec Marlona o jego bycie liderem Talii. Wtedy przynajmniej mógłbym powiedzieć Oliwerowi, że chronię go przed Talią…
Swoją drogą… to od Oliwera dowiedziałem się, że Clint jest liderem Talii. Skąd on miał takie informacje? Chciałem się go móc o to spytać, ale po tym co zrobiłem nie było szans, aby chciał ze mną rozmawiać.
Razem z Wendy obiad zjedliśmy w okolicach plaży. Zaprowadziła mnie do swojej ulubionej japońskiej restauracji gdzie ze smakiem zjedliśmy sushi z pływających łódeczek. Przez cały ten czas dyskutowaliśmy o Sydney.
— A więc Aaron uratował cię dwa razy przed robakami? — spytała, celując we mnie pałeczkami. — I potem poszedłeś z nim na jego słynne polowanie?
— Zgadza się. Chciałem się odwdzięczyć, poza tym bardzo potrzebował kompana — podrzuciłem pałeczkami kawałek sushi, a ten wylądował w moich ustach. Zjadłem go ze smakiem, a Wendy zaklaskała z podziwem. — Przemiłego masz brata.
— Wiem to. Chociaż w szkole mu dokuczali i to paskudnie — pokręciła głową. — Często musiałam mu pomagać, ale on sam nie mówił o tym, że ktoś go gnębi. A większość z tych przygłupów bałaby się wziąć glizdę na dłoń. Tchórze działają w grupie…
— Wiesz, że automatycznie pomyślałem o Talii?
— Ja też. Działają w grupie i potajemnie. Znaczy… nie tak potajemnie, bo wszyscy o nich wiedzą, ale liderzy? Liderzy to osobna grupa godna podziwu za tchórzostwo.
— Hmm… a samorząd szkolny?
— Samorząd szkolny? Uch… — podrapała się po włosach. — Chyba jednak nie każde działanie w grupie to tchórzostwo. Skąd ta myśl?
— Na szermierkę chodził ze mną chłopak, który kiedyś należał do samorządu uczniowskiego. Uwierz mi, z tego co opowiadał, to nikt tam nie był tchórzem.
— No tak… — pokiwała głową. — Racja. Może Talia to nie tylko tchórze? No cóż, tym gorzej. Jeżeli są odważni, mogą zrobić o wiele więcej nieciekawych rzeczy…
— Nieciekawych rzeczy?
Wendy uśmiechnęła się blado.
— Kiedyś na kampusie zamordowano studentkę. Podobno należała do Talii, ale policja nic nie mogła wykryć i nie mogła znaleźć winnego. A jak już znaleźli to okazały się to fałszywe tropy i w ogóle… — wywróciła oczami. — Podobno zamordował ją ktoś z górnej półki. Jeżeli wiesz co mam na myśli…
— Liderzy?
— Tak. Dziwi mnie jedynie to, że policja nic nie może na to zaradzić. Słyszałam, że niedawno znów kogoś zamordowano. Chłopaka. Brak winnych.
Sekta, morderstwa, narkotyki… zaczynałem żałować, że Talia stała się mi tak bliska. Przeszedł mnie chłody dreszcz, gdy zdałem sobie sprawę, że grałem w karty z Clintem. A jeżeli to on był mordercą? Co jeżeli te błękitne oczy już dwa razy widziały jak uchodzi z kogoś życie?
Odłożyłem pałeczki. Nie byłem już głodny.
Wendy musiała wyczuć mój nastrój, a więc zmieniliśmy temat na coś dużo bardziej przyjemniejszego.
— Niespodzianka.
— Niespodzianka! — pisnąłem uradowany. — Dla mnie? Jaka?
— Dowiesz się w swoim czasie. Chodź. Seth już na nas czeka.
Jej narzeczony czekał na nas w tłumie ludzi niedaleko wielkiego stadionu. Przywitali się krótkim pocałunkiem, a potem wzięli mnie pod ręce i zaprowadzili wprost do wejścia. Zastanawiałem o co chodzi, aż znalazłem się na widowni.
Rozdziawiłem usta.
— Futbol australijski! — uśmiechnąłem się szeroko. — Wow! Wendy, Seth, dziękuję!
— Nie ma sprawy! — odkrzyknęli. — Chodźmy zająć miejsca.
 Byłem tak podekscytowany, że równałem się z innymi wiernymi fanami tego sportu. Seth na szybko próbował mi wytłumaczyć zasady, ale poza tym że na boisku znajdowało się po osiemnastu graczy z drużyny, nie zrozumiałem nic.
Nie przeszkadzało mi to w głośnym kibicowaniu i wiwatowaniu. Gracze się szturchali, popychali, przewracali, blokowali, szarżowali na siebie, a wszystko odbywało się z szybkością i niesamowitą siłą. Zauważyłem, że gracze nie mogą do siebie piłki rzucać, co przypominało trochę rugby. Jednak owalne boisko było pierwszym tego typu jakie widziałem.
Stadion opuszczałem z obdartym gardłem, co raz dziękując Wendy i Seth’owi zachrypniętym głosem. Potem udaliśmy się na piwo do zatłoczonego pubu gdzie wraz z kibicami wypiliśmy za zdrowie drużyny, a w mojej głowie cały czas pojawiało się jedno zdanie: nie mam pojęcia co się dzieje!

***

Mój ostatni dzień pobytu w Perth przeznaczyłem na solidne zwiedzanie miasta i Kings Park. Koło mnie kroczyła Wendy, która upamiętniała nasz wypad wieloma zdjęciami. Dobrze, że miałem ze sobą laptopa, od razu mogłem je wszystkie zgrać.

***

— Nie mogę uwierzyć, że dalej go nie znalazłeś — westchnęła ciężko kobieta, której twarz skryta była za rondem wielkiego kapelusza. Strzepnęła elegancko popiół z papierosa i ponownie się zaciągnęła, pozwalając zatańczyć szarej smudze dymu według jej ruchów. — On nie lubi czekać, przecież wiesz…
— Zamkniesz ty się, kobieto? — warknął Clint i przeglądał z wyraźnym zainteresowaniem nagranie z kamery. — On gdzieś tu musi być… Ten koleś…
Kobieta westchnęła przeciągle i poprawiła swój szal.
— Skąd to możesz wiedzieć?
— Posłuchaj, jestem przyparty do muru — warknął. — Albo się zamkniesz albo stąd spierdalaj. Nie mam czasu na twoje gierki…
— Och, och, och — przyłożyła dłoń do ust i zachichotała. — Trefl nie wie co robić?
Blondyn zawarczał w jej kierunku i rzucił kilka przekleństw. Im bardziej się złościł, tym bardziej ją rozśmieszał. W końcu, gdy ona śmiała się do rozpuku, zapominając o swoim papierosie, on ryknął triumfalnie.
— Mam go! Mam go! Mam skurwiela! — darł się głośno i zatańczył. Zaintrygowana dziewczyna dźwignęła się z fotela i zbliżyła się do monitora.
— Który to?
— Ten — wskazał na jedyną z postaci w tłumie. — To ten!
— Dużo czasu ci to zajęło…
— Pochwal mnie, wredna suko!
— Po moim trupie — prychnęła. — Zawiadom Pika. Jestem ciekawa co on na to?
— Zaraz po niego pójdę — ruszył do wyjścia, ale zatrzymał się w połowie drogi. — Niczego nie dotykaj! — ostrzegł i zatrzasnął za sobą drzwi. Kobieta ze znudzeniem wrzuciła niedopałek do srebrnej popielnicy i nachyliła się nad monitorem, a jej obfity biust prawie opuścił swoje miejsce. Uśmiechnęła się do monitora i oblizała czerwone jak krew usta.
— Będzie ciekawie — przepowiedziała i długimi paznokciami przejechała po tłumie ludzi. Zatrzymała się na tym, o którym mówił Clint. — Bardzo ciekawie…

***

Terminal w Sydney był dla mnie symbolem powrotu do domu. Podróży przy pomocy Indian Pacific bym już drugi raz w tak krótkim odstępie nie zniósł. Jeszcze tego samego dnia, w którym wystartowałem z Perth, wylądowałem w Sydney. Wraz z moją małą niespodzianką dla Aarona.
Szatyn czekał na mnie, a na jego twarzy jak zwykle malował się stoicki spokój. Uśmiechnąłem się do niego szeroko i objąłem na powitanie.
— Pachniesz Perth — stwierdził. — Jak ci się podobało?
— Mega! — krzyknąłem, unosząc dłoń. Kilka osób się za mną obróciło. — Pociąg nudny, ale jednak zajebisty. Perth rewelacyjne. A twoja siostra… cóż… niech sama ci opowie.
Aaron uniósł brew, a ja z uśmiechem wskazałem na rząd ławek. Siedziała tam Wendy i wpatrywała się w nas z rozbawieniem. Aaron na początku wyglądał na bardzo zaskoczonego, ale chwilę później już szedł do siostry, aby się przywitać. Uścisnęli się mocno, a ja zbliżyłem się do nich powolnym krokiem, chcąc im dać trochę czasu na prywatność.
Rodzeństwo, hm…?
— Wendy! Co za niespodzianka!
— Wiem, wiem. Alan na to wpadł — posłała mi zadowolone spojrzenie. Machnąłem ręką, aby nadać temu drobnego znaczenia. Czułem, że ona i ja rozpoczniemy wspólne śledztwo w sprawie Talii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz