niedziela, 5 stycznia 2020

Brakujący element - Rozdział 20 - Jeden krok


Rozdział 20 — Jeden krok

Ostatni tydzień dwa tysiące jedenastego roku spędziłem w większości czasu w ciszy i spokoju. Naturalnie pomijając te momenty, w których wykonywałem mordercze treningi Samsona. Chłopak najwyraźniej bardzo chciał, abyśmy dużo ćwiczyli. Nie sądziłem, że moglibyśmy dostać od niego taki wycisk. Z drugiej strony działał on na polecenie Cyrusa, a to oznaczało, że nasz kapitan mógł naciskać na rozszerzony trening.
Większość ćwiczeń wykonywałem wraz z Gabrielem. Do nadejścia Nowego Roku wpadłem do niego trzy razy, wraz z Leo. Pies czuł się bardzo dobrze w towarzystwie małej Olgi. Ja w tym czasie siedziałem w pokoju jej starszego brata i przyjemnie spędzałem czas. Odkąd Gabriel wyrzucił z siebie to co zalegało w jego sercu wydawał być się bardziej uśmiechnięty i pogodny. Nawet mówił więcej, a przeważnie nasze rozmowy dotyczyły koszykówki. Żałowaliśmy, że śnieg zalegał na boisku, bo moglibyśmy pójść porzucać do kosza. Hala i najbliższe szkoły były zamknięte, a więc pozostawało nam jedynie wykonywać ćwiczenia Samsona, aby nie stracić formy.
— Masz dużo więcej ćwiczeń niż ja — zauważył Gabriel, gdy porównał nasze rozpiski. — Dziwne.
— Naprawdę? — musiałem stanąć na palcach, aby zobaczyć trzymane przez niego kartki. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się dobrodusznie i opuścił dłonie. Porównałem wtedy rozpisane ćwiczenia i zmarszczyłem czoło. — Rzeczywiście…
— Podpadłeś Samsonowi? — zaśmiał się.
— Nie. Nie przypominam sobie niczego — odpowiedziałem, drapiąc się po głowie. — Może wie, że mam beznadziejną formę i chce to naprawić?
— Nie masz beznadziejnej formy — warknął Gabriel. — Jakbyś miał to Cyrus nie wpuściłby cię do drużyny — wyprostował się. — Ach! Już wiem!
— Wiesz? Co wiesz?
— To jest zemsta — uśmiechnął się do mnie.
— Zemsta? Możesz mówić jaśniej…?
— Idziesz z Roksaną na studniówkę — odpowiedział. Przypatrywałem się jemu przez dłuższy czas. Zdenerwowany odwrócił wzrok. — Nie patrz tak na mnie jakbyś czegoś chciał!
— Chcę wiedzieć co Roksana ma do mojego zestawu treningowego.
Pokręcił głową i usiadł na swoim obracanym krześle.
— Samson lubi Roksanę.
— Też lubię Roksanę — odpowiedziałem.
— Nie, nie. On ją lubi-lubi — uniósł znacząco brwi. — No… chyba, że t-ty też ją lubisz-lubisz?
Uwielbiałem te momenty olśnienia. Naprawdę wtedy czułem się jakby ktoś zapalił światełko w mojej głowie. To było najwspanialsze uczucie pod słońcem, gdy brakujące elementy zaczynały do siebie pasować.
— Och. Samson jest zazdrosny — stwierdziłem.
— I to bardzo — spojrzał jeszcze raz na moją rozpiskę. — Masz trzy razy więcej ćwiczeń niż ja, a nie oszukujmy się… nie jesteś tak wytrzymały.
— Hm — zastanowiłem się. — Chyba powinienem go przeprosić. W końcu to nie ja ją zaprosiłem, a ona mnie. Co jest trochę… dziwne. Hm — zastanowiłem się. — Poza tym Samson dał mi rozpiskę zanim Roksana mnie zaprosiła…
— Może już coś przeczuwał? Może… Roksana coś do ciebie teges?
Wpatrywał się we mnie uważnie, aby wychwycić jakieś emocje, ale zachowałem twarz pokerzysty.
— Nie, nie sądzę. Nawet za dużo nie rozmawiamy.
— Może w tym cały sekret? Jesteś taki tajemniczy, cichy, milczący i urokliwy — wymieniał, a potem sam zamrugał oczami z niedowierzaniem. Poczułem, że się rumienię. — Chyba za bardzo cię komplementowałem, co?
— Zachowaj je dla swojej dziewczyny. — Ostatnie słowo zadrżało podejrzanie w moich ustach. Gabriel przyjrzał się mi uważnie, a potem podrapał się po głowie.
— Taa… jest trochę tajemnicza, co?
— Nikt jej jeszcze nie widział — skłamałem lekko. — Zaczęliśmy się zastanawiać czy po prostu nie mówisz o swojej prawej ręce.
Brwi Gabriela drgnęły.
— Że co?! — ryknął i wstał. Teraz musiałem unieść głowę. — Kto tak mówi?
— Drużyna.
— Niewdzięcznicy — warknął. — Zdobywam dla was najwięcej punktów.
— Nic dziwnego. Z tak silną prawą ręką…
Prychnął głośno i zbliżył się do szafy. Stał tam bez celu.
— Droczę się tylko — uspokoiłem go. — Właściwie czemu teraz jej tutaj nie ma? Przychodzę tu już trzeci dzień i ani razu na nią nie wpadłem. Ty też nie wyglądałeś na takiego, który gdzieś się wybiera.
Gabriel spojrzał za siebie i zbadał mnie wzrokiem. Najwidoczniej oceniał czy jestem godzien poznać tę wiedzę.
— Jest u rodziny. Daleko — wyjaśnił. — Poza tym jesteśmy trochę… w stanie wojny.
— To brzmi groźnie — zauważyłem. — Ostatnio, gdy byłem w stanie wojny z moją mamą, musiałem przebywać cały czas w pokoju. I dostawałem mniejsze porcje obiadu.
Uśmiechnął się lekko.
— To trochę bardziej skomplikowane. Nie chcę cię tym zanudzać — spojrzał za okno. — Ten mój związek to raczej umrze śmiercią naturalną…
— Jeżeli ci zależy powinieneś walczyć.
Zaśmiał się ponuro.
— Sam nie wiem czy mi zależy. Kiedyś tak, a teraz…? Muszę naprawdę sporo na ten temat pomyśleć.
— Jeżeli będziesz miał jakieś problemy to odzywaj się śmiało. Jestem do usług…
— Czemu to robisz? — spojrzał na mnie z ciekawością, ale i lekką złością.
— Robię co?
— Czemu jesteś taki miły? Czemu chcesz pomagać wszystkim wkoło?
Milczałem. Jego pytanie było ciekawe. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
— Nie wiem — wzruszyłem ramionami. — Nie mam powodu. Chyba taki jestem. Nie lubię patrzeć jak ktoś się z czymś dusi i męczy. To niezdrowe.
— Jesteś najdziwniejszym facetem jakiego spotkałem — odparł kręcąc głową.
— W tym tkwi mój urok — przyznałem nieskromnie. Zaśmiał się, a potem spojrzeliśmy sobie w oczy. Przez cztery miesiące jego spojrzenie uległo zmianie. Pamiętam, że się go bałem już pierwszego dnia, gdy tylko się poznaliśmy. Pomógł mi wtedy wrócić do domu, a przez większość drogi wyglądał na osobę niezadowoloną z tego, że się wokół niego plączę. Dlatego wtedy nie przypuszczałem, że większość wolnych chwil moich ferii świątecznych spędzę u niego. Teraz jego spojrzenie było inne — radosne, na pewien sposób szczęśliwe. Również trochę dominujące i skupione. Mimo swojej poważnej twarzy nie wyglądał na tego samego człowieka co we wrześniu.
Zdaliśmy sobie sprawę, że milczymy i wpatrujemy się w siebie, w tym samym momencie. Odwróciliśmy wzrok. Przełknąłem ślinę. To było coś dziwnego…
— J—Jakie plany na Sylwestra? — zapytał.
— Erm… idę z moją paczką do klubu, gdzieś na mieście. Nie wiem gdzie, Marek mnie zaprowadzi. A ty?
— Ja — podrapał się po głowie. — Zostaję z Olgą. Picollo i te sprawy.
— Picollo jest bardzo dobre — odparłem poważnie. — Uwielbiałem je.
— Tak. Jak miałeś osiem lat.
— Ostatnie piłem jeszcze w te wakacje.
Zaśmiał się.
— Poważnie.
— To coś dziwnego? To prawie jak oranżada.
— Hm, w sumie masz trochę racji — zgodził się ze mną.
— Nie chciałeś nigdzie wyjść? — zapytałem. — W sensie… na Nowy Rok?
— Nie — pokręcił głową. — W tym roku naprawdę nie mam ochoty. Wolę posiedzieć z Olgą. Koło północy wyjdziemy popatrzeć na fajerwerki.
Uśmiechnąłem się.
— Uwielbiam fajerwerki.
— Ja też.
— No dobra — spojrzałem na zegarek. — Na mnie już czas. Muszę jeszcze trochę pospacerować z Leo.
Pokiwał głową. Z jakiegoś powodu wcale nie chciałem wychodzić, ale za oknem już robiło się ciemno. Nie chciałem wracać po nocy, tym bardziej, że coraz więcej dzieciaków rzucało petardy w biednych przechodniów. Leo źle to znosił.
— Rozumiem. Iść z tobą?
— Nie musisz — pokręciłem głową. — Mam swojego odważnego psa. Wiedziałeś, że Leo wywodzi się od „lew”?
— Tak, domyśliłem się. Nie uważaj mnie za idiotę. — Obrażony odwrócił twarz. Na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
— Przepraszam — skinąłem głową. — Leo! — krzyknąłem. Z pokoju Olgi wystrzelił jak rakieta i wbił się w moje nogi. — Jesteś zaskakująco posłuszny…
Szczeknął, a zaraz potem pojawiła się Olga. Miała smutną minę.
— Już musicie iść?
— Przepraszamy, ale tak — ruszyłem do przedpokoju. — Leo boi się petard, chyba że jest w mojej szafie. O dziwo tam się ich nie boi.
— Skąd wiesz? — zapytał Gabriel.
— Bo sam tam z nim siedziałem.
Rodzeństwo wymieniło spojrzenia. Ubrałem się szybko.
— Czy Leo nie może z nami zostać…? — spytała cicho.
— Nie — przerwał jej szybko brat. — Dobrze wiesz, że to pies Nata. Umówiliśmy się przecież.
— Wiem, wiem… — spojrzała smutno na podłogę. Poklepałem ją po głowie.
— Jest… pewna szansa — zerknąłem na Gabriela. Wiedziałem, że nie przepada za psami, ale sam powiedział, że Leo to jedyny, którego trawi. — Znaczy… jeżeli chcecie mogę tu podrzucić Leo na Nowy Rok. O ile chce…?
— Chcemy! — ryknęła Olga.
Gabriel spojrzał na mnie, a potem na nią.
— No nie wiem.
— Miał zostać z rodzicami w domu, ale myślę, że może z wami będzie miał lepszą zabawę? Wyprowadzę go zanim go do was odstawię. Przyniosę też koc i karmę i miski i…
— Spokojnie, spokojnie. — Gabriel uniósł dłonie. — Dobra. Niech będzie. Przygarniemy Leo na Nowy Rok…
— Hura! — Dziewczynka podskoczyła z radości.
— Ale tylko na tą jedną noc! — podkreślił surowo. — I tylko dlatego, że i tak zostajemy w domu, jasne?
— Jak słońce! — zasalutowała przed nim.
Skinąłem głową.
— Przepraszam jeżeli to kłopot — wtrąciłem.
— Przecież się zgodziłem. I przestań przepraszać — poczochrał mi włosy. Skuliłem się niezadowolony.
— Jasne. Przepra… — zmarszczyłem czoło i odsunąłem się. — Znaczy. Do zobaczenia.
— Pa, pa!
— Trzymaj się, Natan — uścisnęliśmy sobie dłonie z Gabrielem. Zacząłem lubić ciepło jego ciała.

***


 Ostatniego dnia grudnia, wieczorem, już jechałem tramwajem. Odstawiłem Leo do domu Gabriela i tak jak obiecałem zniosłem koce, miski, karmę i smycz. Gabriel ochrzanił mnie za to, że tyle rzeczy ze sobą przytachałem, gdy oni sami mają połowę z nich. Jednak i tak uścisnęliśmy się, aby życzyć sobie szczęśliwego Nowego Roku.
To działo się kilkadziesiąt minut wcześniej. Teraz w trzęsącym się wagonie, siedziałem koło Marka. Uśmiechał się szeroko i widać był podekscytowany, bo kręcił się na swoim miejscu.
— Widzę, że się cieszysz.
— Bardzo! — spojrzał na mnie. — Zawsze uwielbiałem Nowy Rok. A potem te fajerwerki… cudo.
— Tak, też uwielbiam fajerwerki. W ogóle kto będzie?
— Nooo… — zastanowił się chwilę. — Całkiem sporo znajomych ze szkoły, bo okazało się, że i bawić się tam będzie samorząd. Poza tym ty, ja, Fel, Em i Bazyli.
— Bazyli będzie się bawić w towarzystwie samorządu?
— Wątpię — zaśmiał się. — To duży klub. Będą mogli się spokojnie unikać. A, i drużyna będzie. Poza Gabrielem — spojrzał na mnie niepewnie.
— Tak, wiem. Rozmawiałem z nim.
— Naprawdę? — uśmiechnął się i przybliżył. — Kiedy?
— A ty co, robisz przesłuchanie?
— A wiesz, tak tylko pytam, tak tylko pytam — machnął dłonią, niczym postacie z anime. — To kiedy?
— Ech… przychodzę do niego do domu od jakiegoś czasu — wyjaśniłem. — Leo też. Olga bardzo lubi bawić się z psem.
— Och… — Marek opuścił ramiona. — Znaczy… znaczy, że wiesz o tym co się stało z jego rodzicami, prawda?
Zamrugałem oczami i spojrzał na niego zdziwiony.
— A ty skąd to wiesz?
— Powiedział mi — odparł poważnie i zamyślił się. — Kiedyś zastałem go w szatni po treningu jak płakał. Tego dnia grał wyjątkowo agresywnie. Nawet jak na niego. Wtedy mi wszystko opowiedział i… — westchnął ciężko. — Prosił, abym nie rozpowiadał. Ale widać, tobie też zaufał. Mam nadzieję, że teraz lepiej rozumiesz jego zachowanie?
— Tak. Wszystko zrobiło się jasne — przyznałem.
— Cieszę się, że Gabriel znalazł sobie kolejnego przyjaciela — stwierdził z zadowoleniem. — To niezdrowe być samemu.
Przyglądałem się mu przez chwilę, a potem spojrzałem na swoje kolana. Zastanawiałem się czy i Marek wiedział o tym, że Gabriel ma chłopaka. Byłoby jednak to zbyt ryzykowane, aby zapytać, a więc resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu.
Na przystanku tramwajowym czekali na nas Emilia, Felicja i Bazyli. O ile te dwie nie przyciągnęły mojej uwagi to na Bazylim zatrzymałem wzrok. Ubrany był jak zwykle w swój elegancki płaszcz zimowy, ale pod nim dostrzegłem marynarkę, spodnie od garnituru. Na wypastowanych butach zatrzymały się drobiny śniegu. Fioletowy krawat świetnie współgrał ze złotymi oczami. A te z kolei wyglądały na znużone.
— Siemanko, wszystkim! — krzyknął wesoło Marek. — Gotowi na to, aby powitać dwa tysiące dwanaście?
— Jasne! — odparła Felicja. Chyba rozpierała ją energia, bo przybrała waleczną pozę. — Niech nadchodzi!
— Weźmiemy wszystko na klatę — zapewnił Bazyli.
Ruszyliśmy do klubu. Wzięliśmy się pod ręce i szliśmy w rzędzie Bazyli, Emilia, ja, Felicja, Marek. Dziwnie się czułem, ale było mi dzięki temu ciepło. Moi przyjaciele krzyczeli do każdego napotkanego przechodnia noworoczne życzenia. Większość odpowiadała uśmiechem i również nam składała życzenia, ale byli też tacy, którzy patrzyli na nas jak na bandę dziwaków.
W końcu dotarliśmy do wyznaczonego miejsca. Felicja wyjęła z torebki pięć zaproszeń i okazała je ochroniarzowi, który mógłby mnie zmiażdżyć dłonią. Skinął głową i nas wpuścił.
Klub faktycznie był duży. Sufit ginął w ciemności. Podłogi świeciły na niebiesko i był to przewodni kolor całego wystroju. Gdzieniegdzie widoczne były błękitne neony przedstawiające całkiem skomplikowane i nieregularne wzory. Wielki parkiet położony był w centrum pomieszczenia i można było do niego zejść po schodach. Wszystko wyglądało trochę jak stadion piłkarski, z tym, że zamiast trybun były loże. W większości już zajęte.
Współczułem barmanom i obiecałem sobie, że nie będę przesadzał z alkoholem.
— Jest i nasze miejsce — oznajmiła Felicja, prowadząc nas w wężyku. Mieliśmy lożę niedaleko baru, ciut daleko od parkietu, ale to chyba dobrze i niedaleko nas siedziała drużyna koszykarska.
— No proszę! Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę Natana w klubie. — Dawid poklepał mnie po plecach, gdy tylko z Markiem poszliśmy się z nimi przywitać.
— Prawdę mówiąc jestem bardziej zaskoczony tym, że widzę tu ciebie, kapitanie — wyznałem.
Cyrus oparty o wygodną kanapę ze skrzyżowanymi rękami, uśmiechnął się delikatnie.
— Każdemu należy się odrobina relaksu i zabawy, Natanielu. Pamiętaj o tym.
— Och, mówisz z sensem! — krzyknął uradowany Filip.
— Często to powtarzałem. Szkoda, że mnie nie słuchałeś — westchnął Cyrus. — Zapamiętam, abyś zrobił więcej pompek na treningu.
— No… no ej! — krzyknął oburzony. — Wyżywasz się na mnie.
— Bo z nas wszystkich jesteś najbardziej niedojrzały — wyjaśnił uprzejmie Cyrus. — Potrzebujesz dyscypliny.
— Tsk! No tak, jasne! A Dawid to niby taki poważny jest?
— Ja mam dziewczynę, co świadczy o tym, że jestem zrównoważony i na tyle poważny, aby zainteresowała się mną jakaś postać płci przeciwnej — odparł Dawid poprawiając niebieski krawat.
— Hy! — Marek złapał go za dłonie i spojrzał mu głęboko w oczy. — Chodzisz z Lidią?!
— Ziom, puść mnie — wyrwał swoje dłonie. — Ale tak… zaczęliśmy przed Wigilią.
— Gratuluję — uśmiechnąłem się delikatnie.
— Każdy kogoś ma? — jęknął Filip. — Nawet ty, kapitanie?
Cyrus milczał i spojrzał na niego odpychająco.
— Nie mam czasu na takie rzeczy, Filipie. Jestem człowiekiem czynu, a nie człowiekiem patrzącym na emocje.
— Oj, dobra, ale poruchałbyś!
Cyrus zdzielił go po głowie.
— W tej drużynie szanujemy kobiety! Wbij to sobie do głowy! I ta drużyna co najwyżej „uprawia miłość”, a nie „rucha”!
— Au! Au! Jasne, jasne! — westchnął. — No dobra, czuję, że będę się z wami przednio bawił — wstał od stołu. — Idę po jakiś alkohol, aby móc prowadzić z wami dalszą dyskusję.
— Idę z tobą — oznajmił Dawid.
— Mam nadzieję, że przestrzegacie treningów. — Cyrus spojrzał na nas uważnie.
— Jasne, kapitanie! — zaśmiał się Marek. — Nigdy bym niczego nie zrobił, aby zaszkodzić drużynie.
— Ja też ćwiczę.
— Dobrze. Niedługo będzie tu Samson. Oceni was.
Zmarszczyłem czoło. Czy to możliwe, że medyk się na mnie gniewał? Dzisiaj pojawiała się szansa, aby o tym porozmawiać.
— Może przysiądziesz się do nas? — zaproponował Marek.
Cyrus pokręcił głową.
— Muszę pilnować loży. Nie chcę, aby pijane towarzystwo ukradło mi miejsce do siedzenia.
— Siedzenia? Chyba masz zamiar potańczyć? — zdziwił się Marek. Kapitan pokręcił głową.
— Zatańczę dopiero, gdy wygramy finał.
— Ech, kapitanie. — Marek pokręcił głową. — Trochę luzu.
W tym momencie wrócili Dawid z Filipem. Przysiedli się do kapitana, a więc ja i Marek wróciliśmy do swoich.
— Już myślałem, że nie jesteśmy was godni — prychnął Bazyli.
— Po prostu się z nimi witaliśmy. — Marek wzruszył ramionami.
— Macie już tyle sukcesów sportowych na swoim koncie, że ktoś mógłby pomyśleć, że woda sodowa uderzyła wam do głowy — mówił Bazyli, unosząc dłoń w szlacheckim geście. — Styczeń zapowiada się gorący, co? — rzucił to pytanie patrząc na mnie.
— Na pewno będzie wiele emocji — skinąłem głową.
— Na pewno — zapewnił, uśmiechając się uroczo.
— Widzę, że jest cała wasza drużyna. A gdzie Gabriel? — zapytała Emilia, obserwując stół przy którym właśnie pojawił się Samson z Lidią. Dawid pocałował ją na powitanie.
— Nie może przyjść — odpowiedział Marek. — Nie wiem czemu.
— Daj sobie już z nim spokój — westchnął Bazyli, bawiąc się szklanką, trzymaną w długich palcach. — Jest zajęty. Nie zmienisz tego.
Emilia zrobiła się czerwona na twarzy. Zamrugałem oczami i patrzyłem to na jedno to na drugie.
— Jesteś dupkiem, Bazyli — syknęła.
— Jestem twoim przyjacielem i po przyjacielsku ci mówię, że jest zajęty. Czy ty w ogóle kiedyś z nim gadałaś? — zapytał.
— T-Tak…
— Przestań, Bazyli — rozkazała Felicja. — Dzisiaj mamy się dobrze bawić. A jeżeli Gabriel miałby na kogoś polecieć to na pewno na naszą piękną Złotowłosą.
— Dzięki, Fel — udobruchana upiła trochę drinka. Przyjrzałem się jej. Czyli Emilia lubiła Gabriela? Tego nie wiedziałem.
— A ty, Nat? — spojrzała na mnie.
— Co ja?
— Na kogo lecisz? Chyba możesz nam już powiedzieć, co? Znamy się już trochę — uśmiechnęła się do mnie uroczo.
Podrapałem się po głowie i starałem się nie patrzeć w stronę Bazylego, którego złote oczy czułem na sobie.
— Na nikogo nie lecę — odpowiedziałem cicho. — Naprawdę! — dodałem, gdy Felicja i Emilia zrobiły miny w stylu „mhm, mhm, oczywiście”. — Nie jestem tym na razie zainteresowany…
— A ja wiem kto jest tobą zainteresowany — uśmiechnęła się Felicja.
— Naprawdę chcecie o tym gadać…?
— Roksana! — powiedziała, ignorując moje pytanie. — Podobno zaprosiła cię na studniówkę. To takie urocze.
— Idziemy razem tylko dlatego, że wcześniej poprosił ją Filip. Jestem z odzysku.
— Mhm, mhm. Oczywiście — obie pokiwały głowami i wpatrywały się we mnie, rozbawionym wzrokiem.
— Dobry wieczór. — Przy naszym stole pojawił się Gerard wraz z Klarą. Oboje byli ubrani w eleganckie ciuchy jak większość imprezowiczów. — Nie myślałem, że przyjdziecie.
— Okazało się, że domy Bazylego i Marka nie będą wolne — wyjaśniła Felicja. Wyglądała na zaskoczoną faktem, iż Gerard się do nas odezwał. — Dlatego jednak klub.
— Rozumiem — skinął głową. — Ktoś przypadkiem mógłby uszkodzić twoje zegary, prawda?
— Piwnice zamknąłbym na klucz. — Bazyli uśmiechnął się przesadnie słodko. Gerard pokiwał głową ze zrozumieniem.
— No tak. Zawsze byłeś spryty — zgodził się. — Dobrze, życzę wam szczęśliwego Nowego Roku. Jeżeli chcecie, nie bójcie się zahaczyć o nasz stolik — wskazał dłonią kierunek, za którym udałem się wzrokiem. Flora, Aureli i Kacper już tam siedzieli i dyskutowali o czymś. — Do zobaczenia!
— Szczęśliwego Nowego Roku — dodała Klara poważnym tonem. Prawie zapomniałem, że ona tu stoi. Wice ruszyła posłusznie za Przewodniczącym.
— Uch — westchnęła Felicja. — Ona idzie za nim jak pies za szynką.
— Bądź co bądź, dobrze wygląda w garniturze. Ale te jego oczy — wzdrygnęła się Emilia. — Przerażające.
— Mówiłem wam, że są bandą pyszałków — westchnął Bazyli. — Trzymają się tylko ze sobą.
— Mimo wszystko to miło, że nas kojarzy — zauważył Marek. — Znaczy się… ze szkoły.
— Kojarzy nas tylko dlatego, że był w samorządzie wraz z Bazylim.
Słuchałem ich i zastanawiałem się co powiedzieć. Bardzo wyraźnie pokazywali, że nie lubią samorządu, a ja nie potrafiłem się z nimi zgodzić. Jedynie milcząca i poważna Klara działała na mnie lekkim drżeniem ciała, a to dlatego, że wyglądała jakby była panią prezes. Jednak co do reszty… nie miałem ani jednego zarzutu. Obawiałem się jednak, że samorząd jest tylko dla mnie miły, ze względu, że jestem nowy w szkole. Co prawda minęło już kilka miesięcy, ale dalej pozostawałem najświeższym uczniem.
Nie chcąc wdawać się w tę dyskusję, aby nie wyszło, że zdradzam idee moich przyjaciół, udałem się do baru. Zastanawiałem się właśnie co sprawiłoby najmniej kłopotu w przygotowaniu tym zalatanym barmanom, gdy ktoś mnie szturchnął.
— Samson?
— Och, Nat! — zaśmiał się. — Nie zauważyłem cię! Jesteś niski…
— Tak, wiem to — skinąłem głową. Przywitaliśmy się uściskiem dłoni i zastanawiałem się czy już teraz warto rozpocząć ten temat. Roksana.
Nikt by nam teraz nie przeszkadzał.
— Samson…?
— Hm? — spojrzał na mnie.
— Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać, o ile chcesz.
— Jasne. W czym problem?
— Erm… chodzi o… Roksanę.
Samson przybrał obronny wyraz twarzy.
— Co z nią? — zapytał powoli.
— Czy… jesteś z jakiegoś powodu zły na to, że idę z nią na studniówkę? Bo wydaje mi się, że ona cię lubi, ty lubisz ją i nie chcę, abyś pomyślał, że coś ci kradnę.
Medyk zamrugał oczami, a potem się zaśmiał.
— Co? Natan! No co ty? Nie gniewam się na ciebie o nic. — Potem się zarumienił i podrapał po głowie. — Chociaż to prawda, że podoba mi się Roksana. Jest super. Ze mną też idzie na studniówkę, tydzień później. I prawdę mówiąc cieszę się, że idzie z tobą, a nie z Filipem — dodał. — Wiesz jaki jest Filip.
— Wiem, wiem.
— Właśnie. Także nie denerwuj się.
— Pomyślałem, że jesteś na mnie zły bo dostałem więcej ćwiczeń do zrobienia w trakcie Świąt. Wiem, bo porównałem kartki z Gabrielem i…
— Hę? Dostałeś więcej, bo musisz więcej nadrobić. To tyle.
— Rozumiem.
Samson spojrzał smutnym wzrokiem w stronę loży, gdzie siedział Cyrus.
— Ciężko jest mi powiedzieć Roksanie co do niej czuję — wyznał. — Z Cyrusem przyjaźnię się od lat i boję się, że uzna to za zdradę, gdy zacznę umawiać się z jego młodszą siostrą…
— Tak, Cyrus jest bardzo protekcyjny wobec niej. Ale jeżeli ma trochę oleju w głowie, a chyba obaj się zgodzimy, że ma, to nie powinien się tak wściekać. Na jego miejscu wolałbym, aby moja siostra umawiała się z moim przyjacielem, którego znam tyle lat niż z jakimś obcym, podejrzanym chłopakiem.
 — Wiem, ale gdyby nam coś nie wyszło, to byłoby dziwnie i Cyrus miałby mi za złe i…
— Serio o tym myślisz? — zdziwiłem się. — Nawet nie zacząłeś chodzić z Roksaną.
— Erm… no tak, racja…
— Powinieneś się tym przejmować, kiedy się to już stanie.
— Chłopak ma rację — poparł mnie trzeci głos. To barman uśmiechnął się do nas szeroko. — Co podać?
Samson zarumienił się mocno, a potem obaj złożyliśmy zamówienie. Pożegnaliśmy się na schodkach i ruszyliśmy do swoich lóż. Niestety moi przyjaciele dalej mówili o samorządzie, przypominając ich coraz to groźniejsze akcje.
Kolejne cztery godziny spędziliśmy na rozmowach dotyczącym… wszystkiego. Szkoły, studiów, matur, klasy, ogólnie ludzi, a nawet raz zahaczyliśmy o sytuację polityczną. Gdzieś w tłumie dostrzegłem Aleksandra i Szymona, którzy musieli tu przyjść razem z Lidią. Gdy siostra szła z nim porozmawiać, towarzyszył jej Dawid i bardzo uradował mnie widok, gdy Dawid i Aleks przywitali się skomplikowana kombinacją uścisków, a potem zaśmieli się głośno. Najwidoczniej znaleźli wspólny język.
Otarłem nos i przeprosiłem moich przyjaciół. Musiałem się przejść. Przemierzając klub, obserwowałem ludzi. Samorząd uczniowski bawił się w najlepsze z wieloma uczniami z naszej szkoły. Drużyna koszykarska śmiała się z czegoś mocno, nawet sam Cyrus pokazał swoje białe zęby. Aleks i Szymon siedzieli w innej loży z nieznanymi mi osobami, ale musieli to być znajomi Aleksa z innych szkół. Zastanowiłem się ilu z nich jest gejami.
Taaa… sam nim byłem. I prawdę mówiąc miałem tego dość. Gdybym był normalny mógłbym teraz zacząć kręcić się wokół atrakcyjnej Roksany, a wszyscy by mi kibicowali. A musiałem pozostać w cieniu i błądzić w domysłach. Aleks był gejem, ale znalazł sobie chłopaka. Bazyli był nowy i eksperymentował, nie uznając związków. Gabriel również był gejem, ale był w związku. Wszyscy moi trzej kandydaci nie odpowiadali mi w moich kryteriach. Chociaż lubiłem całą trójkę.
Nieświadomie trafiłem znowu do holu wejściowego. Było tu o wiele ciszej, a po ochroniarzu nie było śladu. Może stał na dworze? Jeżeli tak, to mu współczuję. Spojrzałem na zegarek. Za dziesięć minut miała wybić północ.
Podsumujmy ten rok. Całowałem się z Bernardem, złamał mi serce. Przeprowadziłem się do nowego miasta, zaczęłam uczęszczać do nowej szkoły. Dołączyłem do drużyny koszykarskiej, poznałem paczkę przyjaciół, nawiązałem przyznaje stosunki z samorządem. Widziałem o wiele więcej plusów, ale mimo wszystko dalej byłem smutny. Nie rozumiałem czemu?
Wyszedłem na dwór, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Ochroniarz skinął mi głową. Był całkiem uprzejmy.  Na ulicy pojawiało się coraz więcej osób, które szły w stronę Starego Miasta. Krzyczeli, śmiali się, wiwatowali i cieszyli się. Skakali i pili. Podziwiali pierwsze, odpalone przedwcześnie fajerwerki.
Oddaliłem się trochę od klubu i rozglądałem się po niebie. Ludzie wokół świętowali. Parę osób mnie zaczepiło życząc wszystkiego najlepszego. Składałem im również życzenia, ale byłem trochę zamyślony.
— Nat! — usłyszałem za sobą. Obejrzałem się. Ku mnie kroczyli Marek i Felicja. — Co ty tu robisz? Za parę minut północ! Mieliśmy w klubie…!
— Przepraszam. Chciałem się trochę przewietrzyć.
— Natan, wszystko gra? — spytała Felicja. — Pobladłeś.
Spojrzałem na nich. Zarówno Marek jak i Felicja byli moimi przyjaciółmi. Dobrze wiedziałem, że mogłem im zaufać, a jednak wielka gula utkwiła w moim gardle. Czego się tak bałem? Odrzucenia? Jeżeli tak… to czy to znaczyło, że miałem jednak jakieś uczucia?
Spojrzałem w niebo.
Może nie byłem muszlą? Może jednak miałem uczucia, ale ukryte w sobie, bo bałem się czegoś?
— Nat. — Moje rozważania przerwał poważny głos Marka. — Jeżeli jest coś co chcesz nam powiedzieć, po prostu to powiedz.
— Ja…
— Jesteśmy przyjaciółmi — przypomniała Felicja i odgarnęła czarne włosy. — Nie skrzywdzimy cię.
— To trochę trudne… i skomplikowane… M-Możemy zejść z głównej drogi?
Skinęli głowami i znaleźliśmy się na poboczu. Mijały nas tłumy ludzi, a zegary pokazywały za cztery północ.
— To o co chodzi?
— Wiem, że możecie być przerażeni. Zdegustowani. Zrozumiem to, bo wiele razy słyszałem o takich przypadkach. I naprawdę jest mi z tym ciężko, czasami się duszę — przyłożyłem dłoń do serca. — Staram się o tym nie myśleć, ale jest mi ciężko. I… i przez to kim jestem wiele razy zostałem skrzywdzony, a teraz nie potrafię się otworzyć. Czuję się jakbym żył w jakiejś… jakiejś skorupie, czy coś. Boję się, że nie mam w sobie emocji… a może je mam? Jeżeli mam to nie wiem jak z nich korzystać — spojrzałem na nich. Wyglądali na bardzo smutnych. — Przepraszam. Nie chciałem was wpędzać w taki nastrój.
— Och, Nat — westchnęła Felicja.
— Ja… ja… jestem… — odchrząknąłem. — Jestem gejem.
Zamknąłem oczy i czekałem na ich reakcję. Jednak słyszałem jedynie głosy mijających nas ludzi, a potem trzask otwieranej torebki. Uchyliłem jego oko i dostrzegłem, że Felicja wyjmuje portfel. Pokręciła głową, wyjęła z niego pięćdziesiąt złotych i dała Markowi. Wyprostowałem się, wytrzeszczyłem oczy i zamrugałem.
— Masz — warknęła. — Wygrałeś.
— Ha! Mówiłem — schował pieniądze do kieszeni.
— Co… co?
— Założyliśmy się o to czy jesteś gejem — wyjaśniła Felicja chowając portfel do torby. — Myślałam, że po prostu jesteś takim uroczym hetero, który będzie miał jedną jedyną, ale…
— A ja się domyśliłem po naszej rozmowie we wrześniu. Kiedy odwiedziliśmy plac zabaw — dodał Marek. — Nie jesteśmy zdegustowani.
— Ani źli. Ani nie mamy zamiaru się z tobą przestać przyjaźnić.
— Jesteśmy przyjaciółmi — uśmiechnął się Marek. — Przyjaciele cię nie zostawiają!
— Ja… — zacząłem. Przełknąłem ślinę i przyłożyłem dłoń do oczu, aby je zasłonić. — Dziękuję… to… bardzo wiele dla mnie znaczy… i…
Zamilkłem, gdy poczułem, że mnie przytulili z dwóch stron. Ich ciepło było takie kojące i dające nadzieję na lepsze dni. Uśmiechnąłem się.
— Nat, nie płacz! Jaki Nowy Rok, taki cały rok! Uśmiechnij się! — poprosiła Felicja.
— Poza tym już najwyższy czas, abyś strząsnął z siebie tę skorupę przeszłości — dodał Marek. — Czas ucieka, przyszłość czeka.
— Dziękuję wam…
— Wiem! — krzyknęła Felicja i stanęła między nami. — Jakie jest wasze największe marzenie?
— Hę? — zdziwiłem się.
— Moim największym marzeniem jest zostać piosenkarką — oznajmiła Felicja. — Ale nie taką co śpiewa smutne, polskie piosenki o miłości. Chcę być gwiazdą wielkiego formatu!
— Na pewno ci się uda! Przecież słyszałem jak śpiewasz — zaklaskał Marek. — Ja chciałbym zrobić coś, aby ten świat był lepszy. Chciałbym sprawić, aby ludzie się zmienili i byli dobrzy. Częściej się wzruszali i w ogóle. To moje marzenie.
— Ja… ja chciałbym się zakochać. Poznać kogoś kto wyciągnąłby mnie z ciemności — spojrzałem w niebo.
— Świetnie! To nasze noworoczne życzenia i marzenia. — Felicja wzięła nas pod ręce. — A teraz we trójkę, równo o północy zrobimy jeden krok do przodu. W stronę źródła fajerwerk. W stronę światła, bo tam leżą nasze cele i marzenia! — mówiła podekscytowana. — Obiecajmy sobie, że każde z nas zrobi w tym roku coś, aby zbliżyć się do tego światła.
— Świetny pomysł! — pochwalił ją Marek. — Co ty na to, Nat?
— Myślę, że… że to super pomysł.
— Rok temu zażyczyłam sobie, aby wpadać na super pomysły — wytknęła język. — Gotowi?
— Dziesięć… dziewięć… osiem… siedem… sześć… pięć…
Nie wiedziałem czemu, ale poczułem, że serce zabiło mi mocniej.
— Cztery… trzy… dwa… jeden!
We trójkę zrobiliśmy krok do przodu, a potem w akompaniamencie strzałów fajerwerk, odgłosu wiwatów i dźwięku składanych życzeń, krzyknęliśmy:
— Szczęśliwego Nowego Roku!
Odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem w rozjaśnione od fajerwerków niebo. Byłem zachwycony, bo nigdy wcześniej nie oglądałem ich takiej ilości. W powietrzu niosła się głośna muzyka.
Jeszcze raz złożyliśmy sobie życzenia, a potem pognaliśmy pod drzwi klubu, gdzie i reszta naszych znajomych otworzyła właśnie szampana. Huk setek korków utwierdził mnie w przekonaniu, że miasto dobrze się bawi.
— Gdzie byliście?! — krzyknęła rozbawiona Emilia. — Wszystkiego najlepszego!
— Przejść się! — odkrzyknęła Felicja. — Szczęśliwego!
— Wszystkiego dobrego, Natanielu! — Przy mnie pojawił się Bazyli, który podał mi lampkę szampana. — Czy wolisz „dar Boga”?
Zaśmiałem się.
— Wolę Nat. Dziękuję. Szczęśliwego Nowego Roku!
Uśmiechnęliśmy się do siebie i wbrew wszystkiemu co nas dzieliło, przytuliliśmy się do siebie. Poklepaliśmy się po plecach, a potem na nas wpadł Marek krzycząc wesoło linijkę życzeń.
— Marek! Natan! — usłyszałem wśród tłumu. To był Cyrus. — Chodźcie! Spróbujemy zadzwonić do Gabriela!
Bazyli odprowadził nas złotymi oczami, aż nie pojawił się przy nim Gerard. Nie słyszałem o czym rozmawiali, bo w piątek zebraliśmy się nad telefonem i włączyliśmy tryb głośnomówiący.
— Halo?
— NAJLEPSZEGO! — ryknęliśmy do słuchawki.
— Ha, ha! Dziękuję! — przerywało, ale dało się zrozumieć.
— Dlaczego nie ma cię tu z nami, ja się pytam! — zarzucił mu pijany Filip.
— Nagłe sprawy. Odbijemy to sobie jakoś…?
— Odbijecie sobie najwyżej piłkę od parkietu — oznajmił Cyrus. — Drugiego mamy trening od osiemnastej.
— Tak… wszystkiego najlepszego, kapitanie — rzucił Gabriel, a wszyscy się zaśmiali.
— Ej, ej! Chodzę z Lidią! — krzyknął do słuchawki Dawid. — Miałeś rację, aby jej kupić ten naszyjnik!
— Gabriel pomagał ci wybrać naszyjnik? — zdziwił się Filip.
— Po prostu mi doradził. Strzał w dziesiątkę. A! I czekam na nasz one—on—one!
— Jak tylko się spotkamy!
— Wszystkiego dobrego, Gabriel — wtrąciłem szybko, zanim mnie by przegadali.
— O! I Natan tam jest? — zdziwił się. — Leo sprawuje się bardzo dobrze! I masz najlepsze życzenia od Olgi.
— Dziękuję.
— Och, och! — odezwał się Marek. — Też chcę z tobą zagrać one—on—one!
— Jestem dziwnie oblegany. A ja chciałbym one—on—one z Natem.
Zaśmieliśmy się wesoło.
— Chyba po to, abyś mnie zmiażdżył…
— Wzrost to nie wszystko — wtrącił Cyrus.
— Wiemy! — odpowiedzieliśmy razem, a Cyrus zrobił zakłopotaną minę.
Poczułem się bardzo dobrze będąc częścią drużyny. Popatrzyłem po wszystkich, na ich uśmiechnięte i zadowolone twarze. A potem spojrzałem jeszcze raz na telefon.
Poczułem, że moja skorupa pęka, a to co złe zostawiłem za sobą.

Brakujący element - Rozdział 19 - Święta


Rozdział 19 — Święta


Jak dla mnie świętowanie Bożego Narodzenia mogłoby trwać miesiąc. Pomimo, że nie byłem specjalnie wierzący, to sam fakt tak silnej i pięknej polskiej tradycji wprawiał mnie w radość. Jak zwykle, dzień przed Wigilią ubraliśmy choinkę. Musiała być naturalna, bo mama żadnej innej nie przyjmowała do wiadomości. Uwielbiałem zapach świątecznego drzewka. Był słodki i mocny. Nigdy nie ominęło mnie ubieranie choinki, a przy pomocy artystycznych zapędów mamy zawsze mieliśmy pięknie ozdobioną sosnę.
Potem przychodziła pora na gotowanie. Ponieważ byłem beznadziejny w tych sprawach to mama się tym zajmowała, a ja z ojcem sprzątaliśmy cały dom. Tym razem pomagał nam też mały Leo, który biegał od jednego kąta domu do drugiego sprawdzają nasze postępy i meldując szczeknięciem dobrze wykonaną robotę. Ze wszystkich domowników miał najmniej do roboty - miał tylko dobrze wyglądać i szło mu to znakomicie. Nawet wredna sąsiadka o szponach jastrzębia była nim zachwycona, gdy zjeżdżałem, aby wyjść z nim na codzienny spacer. Jeden z wielu.
W wigilijny poranek obdzwoniłem wszystkich moich przyjaciół, aby życzyć im Wesołych Świąt i chwilę z nimi porozmawiać na temat Nowego Roku. Dostałem bowiem wiadomość, że organizowana jest „wspólna imprezka”, ale jeszcze nikt nie wiedział gdzie. Prawdopodobnie wybór miał paść na dom Bazylego lub Marka.
Wykosztowałem się na połączeniach bo dzwoniłem do Bazylego, Marka Felicji, Emilii, Aleksa, Gabriela, Cyrusa i Roksany, a z każdym z nich zajęło mi około pięciu minut. Pomijając ostatnie rodzeństwo - z nimi rozmawiałem przez głośnomówiący. Do reszty wysłałem smsa, bo nie znałem ich, aż tak dobrze.
Nieważne jednak jak długo udawałem, że Święta mi się podobają, ta chwila musiała nadejść. Zawsze spędzaliśmy ten czas u rodziny ojca i w tym roku nie miało być wyjątku. Koło południa zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Leo spał na tylnym siedzeniu, mama i tata wesoło gawędzili, a ja drapiąc mojego psa, patrzyłem zamyślony za okno.
Miałem wrócić do miasta, gdzie dwa razy pękało mi miejsce. Obiecałem sobie, że już tam nie wrócę, ale Święta to inna sprawa. Poza tym nie miałem zamiaru nigdzie chodzić, tylko siedzieć w domu z resztą rodziny.
I mój plan przebiegał zgodnie ze wszystkimi przypuszczeniami. Babcia powitała nas ciepło, a zaraz potem zjawiła się reszta rodziny. Starszy brat taty, mój wujek i ich młodsza siostra, moja ciocia, z dziećmi. Miałem tylko jednego kuzyna w moim wieku, dwóch było starszych i już na studiach, a kolejne dwie kuzynki były młodsze. Innymi słowy - dzieciaków, włącznie ze mną, była szóstka.
I tak jak zawsze - dorośli zajęli się sobą, a my sobą. Lubiłem z nimi spędzać czas. Dzisiejszą atrakcją wieczoru były nie tylko, bardzo trafione, prezenty, ale również pies Leo. Moje kuzynostwo się nim zachwycało, a wielbili go jeszcze bardziej, gdy opowiedziałem im w jakich warunkach go znalazłem.
Teraz każde z nas siedziało jak na szpilkach i z konsternacją wpatrywaliśmy się w psa. Podobno zwierzęta mówiły w Boże Narodzenie i mieliśmy być tego świadkami. Niestety poza oblizywanie pyska i merdaniem ogonem nic się nie wydarzyło.
Aż do momentu, gdy zaczął piszczeć.
— Chyba chce na spacer — zauważyła kuzynka. Przygryzłem wargi. — Mogę z nim iść?
— Nie. Jest już za późno. Sam z nim pójdę — oznajmiłem i ruszyłem do przedpokoju. Pies zaraz za mną. Usłyszałem głośne rozmowy z salonu, a to oznaczało, że rodzinka bawiła się w najlepsze. Rzuciłem tylko krótkie hasło, że idę z psem na spacer i ubrałem się.
Na dworze było już ciemno. Jedynie latarnie oświetlały puste ulice na pomarańczowe. Prószył drobny śnieg, ale nie było katastroficznie zimno. Było też przeraźliwie cicho i co jakiś czas dochodziły mnie rozmów z okien. Wszyscy byli w domu i świętowali z najbliższymi.
Taki spacer w miejscu, które zwykle tętni życiem, a obecnie zamarło w ciszy był ciekawym doznaniem. Pamiętam jak jeszcze w czerwcu przemierzałem tę drogę, aby odwiedzić babcię. Musiałem zanieść jej parę dokumentów no i oczywiście załapałem się na obiadek.
Kto jak kto, ale moja babcia gotuje rewelacyjnie. Mogłem jedynie pomarzyć o takich zdolnościach kulinarnych. Dawniej obiecałem sobie, że muszę być z chłopakiem, który umie gotować, bo sam się zagłodzę. Jajecznica była szczytem moich możliwości. Równe pokrojenie chleba to już nie moja liga.
Z zadowoleniem obserwowałem mojego psa. Zdawał się być zainteresowany nowym miejscem, a chłód mu nie przeszkadzał. W sumie mógłbym z nim trochę pobiegać, gdyby nie to, że wigilijna kolacja mogłaby chcieć się wydostać. Najadłem się jak ostatni zwierz i byłem tak ociężały, że teraz szurałem butami po śniegu.
— Powiesz coś w końcu? — zwróciłem się do Leo, a spojrzał na mnie. — Zwierzęta podobno mówią w Święta — westchnąłem i odwróciłem od niego wzrok.
— Natan?
Zatrzymałem się i prawie się przewróciłem. Obróciłem się szybko i ukucnąłem przy psie.
— Leo? Mówisz?
— Erm… to ja, Natan. Nie twój pies. — Taka była prawda, bo Leo nawet nie kłapnął zębami. Jedynie spojrzał w bok, a ja powiodłem wzrokiem za nim.
Po moim ciele przeszedł dreszcz. Trochę z powodu strachu, trochę z powodu ekscytacji. Jednak koniec końców był taki, że powoli się wyprostowałem, aby móc stanąć oko w oko z moim trzecim zawodem miłosnym.
To był on. Wysoki, szeroki w barach, z ciemny, kilkudniowym zarostem na twarzy. Miał trochę tuszy, ale dzięki temu wyglądał zawsze na bardziej postawnego. Zawsze kojarzył mi się z niedźwiedziem, zwłaszcza, że miał tak czarne oczy. Ubrany był w grube jeansy, skórzaną kurtkę z kapturem i zimowe buty. Przyglądał mi się zaskoczonym spojrzeniem.
Nigdy mi nie pasował na geja, mimo iż był przystojny. Nie wyglądał chłopięco, a prawdę mówiąc dałbym mu ponad dwadzieścia lat. Dobrze jednak wiedziałem, że tylu nie ma, bo jeszcze w tamtym roku szkolnym się przyjaźniliśmy.
— Leo — spojrzałem na psa, niezadowolony. — Dlaczego nie szczekasz kiedy nadchodzi niebezpieczeństwo?
— Uważasz mnie za niebezpieczeństwo? — zapytał ochrypłym głosem. Wyczułem nutkę smutku.
— Co tu robisz? — zapytałem, marszcząc brwi.
— Miałem ci zadać to samo pytanie. Napisałeś mi, że już tu nie wracasz. Teraz mieszkasz w Warszawie?
Skinąłem głową.
— Dalej nie wiem co tu robisz.
— Ech… — podrapał się po głowie. Płatki śniegu zaległy mu na włosach. — Moja babcia też tu mieszka. Byłem w kuchni i zobaczyłem cię przez okno… Nie mogłem uwierzyć…
— I zszedłeś się przekonać — dokończyłem. — Proszę bardzo. To ja.
— Dokładnie tak cię zapamiętałem.
— Nie widzieliśmy się raptem pół roku. Nie trudno zapomnieć.
— Ale próbowałem — odparł. — Naprawdę żałuję tego co powiedziałem…
— A ja tego, że mnie pocałowałeś — odpowiedziałem. Widziałem, że posmutniał jeszcze bardziej. Byłem chyba zbyt okrutny. — Przepraszam, Bernard. Poniosło mnie.
— Jasne. Rozumiem. — Wyglądał jak niedźwiedź i na dodatek miał na imię Bernard co oznaczało silny jak to stworzenie. O ile dobrze pamiętałem faktycznie był najsilniejszym chłopakiem w klasie. — To… co tam u ciebie? Znalazłeś sobie kogoś?
— Och. Och, tak — pokiwałem gorliwie głową. — Siedmiu. Każdego na inny dzień tygodnia. A ty?
Zaśmiał się.
— Zawsze byłeś zabawny.
— Dziękuję — odpowiedziałem. Nie wiedziałem co innego mógłbym powiedzieć.
— Nat… posłuchaj — wyglądał na zdenerwowanego. — Ja… przepraszam. Nigdy nie miałem okazji tego uczynić. Znaczy… chciałem w wakacje, ale wtedy ty napisałeś, że się wyprowadzasz z miasta do Warszawy i… Uznałem, że już nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia.
— Słusznie uznałeś.
Uśmiechnął się krzywo.
— Szczerość też zawsze była twoim atutem.
Nie odpowiedziałem. Czekałem, aż dokończy swoją historię.
— Wyprowadziłeś się do Warszawy, a ja… przez cały ten czas o tobie myślałem.
Uniosłem brew.
— Nie wiem czy mi to schlebia, czy powinienem zacząć się wycofywać.
— Najpierw posłuchaj. A potem zrobisz co zechcesz — odpowiedział. — Rozumiem, że cię skrzywdziłem. Po tym całym zajściu nie chciałeś ze mną gadać, a ja czułem się zbyt podle, aby sam do ciebie zagadać. Wiem, że już możesz nie czuć tego co ja, ale… przynajmniej liczę na to, że mi wybaczysz. Nie chcę mieć w tobie wroga, Nat.
Milczałem. Wpatrywałem się w niego uważnie. To był pierwszy chłopak z którym się całowałem i trzeci w którym się kiedykolwiek zakochałem. Zastanawiałem się jak to się stało, że jego broda nie rozdarła mi wtedy skóry. Pamiętałem, że był nieogolony. Oblizałem wargi na samo wspomnienie tych pieszczot. Jednak nie mogły się one równać z ustami Bazylego. Złotooki wiódł prym w tej dziedzinie.
Zastanawiałem się też dlaczego nic teraz nie czułem? Minęło raptem pół roku, dalej powinienem czuć się nieswojo, ale… Nie czułem nic. I nie po raz pierwszy dostrzegłem, że coś tu jest nie tak. Przez ostatnich parę miesięcy nie czułem za wiele. Nie czułem nic, gdy całował mnie Bazyli, nie czułem nic, gdy oto przede mną stał Bernard. Nic, tylko obojętność. Coś na zasadzie — wzruszenie ramionami wszystko załatwi.
— Myślę… — zacząłem powoli. — Że skoro jest Boże Narodzenie… możemy zakopać topór wojenny.
Na jego twarz wstąpił uśmiech. Ten szczery i prawdziwy. Chyba chciał mnie objąć, ale się powstrzymał w ostatniej chwili, wyciągając dłoń.
— Wina darowana?
— Wina darowana — uścisnąłem jego dłoń. On moją prawie zmiażdżył. Leo zaszczekał wesoło. — To co u ciebie?
— W porządku — odpowiedział, ale nie sądziłem, aby to było szczere. Sam za często mówiłem „wszystko w porządku”, gdy coś mnie trapiło. Ale nie drążyłem tematu. — Wigilia i te sprawy. Właściwie twoja obecność jest jedną z większych atrakcji.
— Twoje życie musi być nudne…
Zaśmiał się.
— Było ciekawsze, gdy i ty tu byłeś…
— Co w klasie? — przerwałem mu szybko. Znów poruszał tematy uczuciowe.
— Bez zmian — odparł, trochę urażony. — Wszyscy się dogadują i byli bardzo zdziwieni jak się nie pojawiłeś na rozpoczęciu roku szkolnego.
— Zmieniłem szkołę.
— Oni tego nie wiedzieli.
— Nie? — zdziwiłem się. Teraz do mnie dotarło, że właściwie nikogo, poza Bernardem, nie informowałem o moim wyjeździe. — Musiałem wyjść na dupka.
— Trochę tak. Jedziesz do Warszawki to nie pożegnasz się z plebsem — wyjaśnił. — Ale ja wiedziałem, że to nie to ci zajmowało myśli.
— Nie schlebiaj sobie za bardzo — odpyskowałem. — Nie myślałem o tobie całe wakacje. Właściwie pod koniec czerwca już mi dobrze szło. Byłem na zasadzie „Bernard, kto?”.
— Chciałbym móc ot tak zapomnieć…
— Posłuchaj — przerwałem mu lekko zdenerwowany. — To nie ja tobie dałem nadzieję. I to nie ja napisałem, że musimy pilnie się spotkać tylko po to, abyś mi w twarz powiedział, że nie chcesz tego. Przynajmniej winszuję za szczerość i odwagę. Ale jesteś jednym z tych tchórzy, którzy tylko po alkoholu potrafią powiedzieć coś co naprawdę czują. Dlatego nie oczekuj ode mnie niczego więcej, poza koleżeństwem. Jutro i tak wracam do Warszawy, gdzie poznałem masę świetnych, prawdziwych i oddanych ludzi. — Prawie się zaśmiałem, gdy ten olbrzym zaczął się kulić. — I to twoja wina, że nic nie czuję. Poprzednie dwa złamane serca jeszcze jakoś przeżyłem, ale trzeci raz to za dużo. Czuję się jak muszla! — syknąłem zdenerwowany. — Jak powłoka. W środku nie ma nic, jak przystawisz ucho to usłyszysz szum — spojrzałem w niebo. — Ostatnio nawet się całowałem i nic nie mogłem poczuć, rozumiesz? Nic. Nie czułem nic. Jasne, trochę się nakręciłem, ale serce ani razu mocniej nie zabiło. Nie tak jak kiedyś na twój widok. Skrzywdziłeś mnie. I to bardzo. Bo czuję się wyprany z uczuć.
— Nat… przepraszam. Wiesz, że nie chciałem…
— Właśnie. Nie chciałeś — przerwałem po raz kolejny. — Wybacz, ale muszę już wracać.
— Przepraszam — zagrodził mi drogę. — Przepraszam! Co mogę zrobić, abyś… abyś się naprawił?
— Obawiam się, że teraz ktoś inny musi mnie naprawić — odparłem. Jego oczy zapłonęły, dostrzegłem, że robią się coraz bardziej mokre. — O ile zdoła. Zakładam, że nie chciałbyś być z mechanicznym robotem.
Bernard milczał. Nie wiedział co odpowiedzieć.
— Wesołych Świąt. Jak dobrze pójdzie, spotkamy się dopiero za rok — stwierdziłem, mijając go. Leo podreptał za mną. A ja nie wiedziałem co się stało z Bernardem. Nie odwróciłem głowy, ale nie słyszałem za sobą żadnych kroków.

***

Warszawa była zaśnieżona, ale i magicznie cicha. Jeździło mniej samochodów, tylko grupki osób można było spotkać na ulicach. Wszystko było białe, czyste i piękne. Idealna pogoda na Boże Narodzenie. Dobrze, że czekało mnie jeszcze parę dni słodkiego lenistwa.
Ledwo o tym pomyślałem dostałem smsa od Cyrusa.

Pamiętajcie, że Samson przygotował dla was osobisty trening, abyście nie stracili formy. Radzę go przestrzegać, bo w styczniu od razu się dowiem kto to olał. Kara przekroczy wasze wyobrażenie bólu. Wesołych Świąt.

— Uroczo — westchnąłem. Odpisałem mu „Wesołych Świąt” i schowałem telefon. Jeżeli miałem być szczery jeszcze nie spojrzałem na kartkę od Samsona. Przeciągnąłem się i wróciłem do swojego pokoju. Pozwoliłem rodzicom nacieszyć się tymi spokojnymi chwilami, gdy nie musieli siedzieć przed laptopami i pracować. Zasługiwali na odpoczynek.
Mogłem to samo powiedzieć o sobie. Ostatnie cztery miesiące były dla mnie wyczerpujące jak nigdy. Pod względem fizycznym i emocjonalnym. Teraz, gdy padłem na łóżko miałem ochotę zasnąć. Leo wgramolił się koło mnie i zwinął w kłębek. Już zdążył się przyzwyczaić do tego miejsca, ale przez pierwszych kilka dni rzucał się i skakał jak szalony.
Podrapałem go za uchem i myślałem o tym co się wydarzyło wczoraj. Nikt nie zauważył tego, że na tak długo zniknąłem z domu, a więc też nikt się mnie wypytywał o powód. Już widziałem jak odpowiadam, że zatrzymał mnie mój niedoszły chłopak.
Westchnąłem ciężko. Musiał się pojawić? Już tak dobrze mi szło zapominanie, a on wyskoczył nagle z tym wszystkim. „Wciąż o tobie myślę”, „chciałbym zapomnieć”. Dupek. Nawet nie wie ile ja przez niego płakałem. Nie męskie, wiem, ale płakałem.
Usiadłem zdenerwowany na łóżku. Leo podniósł się i wdrapał się na moje kolana jakby chciał mnie uspokoić.
— Dzięki — pogłaskałem go. — Masz ochotę trochę poćwiczyć?
Szczeknął na zgodę. Wstaliśmy z łóżka i rzuciłem mu piłkę do tenisa. Ta już była mocno przez niego pogryziona, ale dawała mu tyle radości, że bałem się, iż przez merdający ogon odleci daleko stąd. Wyciągnąłem kartkę z plecaka na której Samson zalecił dla mnie trening. Brzuszki.
— Serio, Samson? Po Wigilii? — podwinąłem t—shirt i się skrzywiłem. Nawet ja widziałem, że trochę przytyłem przez to objadanie się. — Dobra, może i masz rację.
Nim jednak za to się zabrałem, wyszedłem z Leo na spacer. Samson zawsze powtarzał, że zawsze należy rozgrzać ciało przed ćwiczeniami. Szybki spacer, połączony z bieganiem chyba załatwi sprawę.
W parku było pięknie. Czułem się jakbym wszedł do krainy Królowej Śniegu albo do Narnii za czasów panowania złej Czarownicy. Brakowało tylko gadających lwów i innych zwierząt. Leo musiał mi wystarczyć. Zaśmiałem się głośno, gdy wpadł z rozpędu w zaspę, a potem przydreptał do mnie przerażony, otrzepując się ze śniegu. Potem się trochę poganialiśmy. Zwierzak był szybki.
Usiadłem na ławce, aby móc odpocząć. Słyszałem teraz szum drzew i śmiech dzieci bawiących się niedaleko na placu zabaw. Zamknąłem oczy, nabrałem powietrza i odchyliłem głowę do tyłu.
To było to. Odrzuciłem myśli o mojej przeszłości. Dobrze wiedziałem jak ciężko jest to zrobić, ale tym razem poszło mi szybciej i sprawniej.
— Braciszku, czy to Natan? — usłyszałem. Otworzyłem jedno oko i spojrzałem w lewo. Na baranach Gabriela siedziała Olga. Uśmiechnąłem się i pomachałem do nich. Gabriel wyglądał na… cóż, ciężko było mi to określić, ale jakby na wpół szczęśliwego i nieszczęśliwego. Odstawił siostrę na ziemię, a ze mną wymienił się uściskiem dłoni. Już chciałem się przywitać z jego siostrą, gdy ta dostrzegła Leo.
— Olga…? — zaczął jej brat, ale ona pisnęła zachwycona i podleciała do psa szybciej niż Cyrus do piłki. Zaczęła go głaskać, tulić, masować, bawić się z nim, a on chyba poczuł się jak w siódmym niebie i pozwalał na każdą pieszczotę, byle jej dłoń dotykała jego futra. — Straciłem siostrę.
Zaśmiałem się.
— Większość kobiet tak reaguje na jego widok — wstałem z ławki, aby móc porozmawiać z Gabrielem. Nawet, gdy to uczyniłem musiałem zadrzeć wysoko głowę. — Dostałem już pięć numerów telefonów.
— Tak? To na co czekasz, psie na baby? — wydawał się być zdenerwowany zadając to pytanie.
Uśmiechnąłem się delikatnie. W sumie mógłbym powiedzieć, że jestem gejem, ale nie wiem jak by zareagował. No i była tu jego młodsza siostra. Z drugiej strony była tak ogłuszona psem, że nie sądziłem, aby cokolwiek teraz do niej dotarło.
— Jak Święta? — zapytałem, zmieniając temat.
— Bardzo miłe — odpowiedział. — Dostałem nową piłkę do kosza. I nowy telefon — wyjął go z kieszeni, aby się pochwalić.
— Wybacz, nie znam się na telefonach. Dla mnie mają tylko dzwonić i wysyłać smsy. I mieć fajne gry, gdy się nudzę.
Zaśmiał się i schował swój drogocenny prezent.
— A twoje Święta?
— Rodzinne — odpowiedziałem. — Wpadłem też na znajomego z dawnego liceum. Rozmowa na medal.
— Chcesz o tym pogadać? — zaproponował. Zaskoczyła mnie jego propozycja. Zdałem sobie sprawę, że często mnie zaskakuje. Wstawił się za mną, gdy wstępowałem do drużyny, pomagał mi na meczach, oferował pomoc, a teraz to.
— Nie.
Gabriel pokiwał głową.
— Rozumiem. Też zachowuję problemy dla siebie. — Gdy to mówił para leciała z jego ust. — Chociaż czasem chciałbym z kimś o tym pogadać…
— A twoja dziewczyna? — zapytałem, znając prawdę.
Gabriel spochmurniał.
— Ciężko z nią o czymkolwiek pogadać… — wyznał. — Ciągle problemy i kłótnie. Ledwo złagodziłem jeden konflikt już się zaczyna następny.
Podziwiałem z jaką perfekcją mówił o swoim związku bezosobowo. Naprawdę starał się go ukryć.
— Warto?
— Słucham? — zdziwił się.
— Czy warto być w takim związku? — zapytałem. — Związki są chyba po to, aby się wzajemnie wspierać. Jasne, dochodzi do kłótni, ale skoro jedna strona cierpi… myślisz, że to fair w związku?
— Nie pomyślałem o tym… — przyznał.
— Nie chcę ci tu rozwalać związku, ale pomyśl czy naprawdę warto dla tej osoby tyle znosić? — zaproponowałem. — Czy to na pewno ta osoba?
— Ech… kurczę, to skomplikowane… — zakłopotał się, a na jego twarzy pojawiły się rumieńce.
— Brat! — Olga wstała, trzymając w dłoniach Leo. — Kupmy sobie psa!
— No tak, z pewnością — prychnął. — A kto się nim będzie opiekował?
— Ja!
— Śnij dalej — odparł. Zrobiła smutną minę. — Daj spokój. Nie możemy kupić psa.
— Ale, ale…
— Nie.
— To niech Natan do nas przychodzi z Leo! I wilk syty i owca cała! — uśmiechnęła się. Uniosłem brwi. Gabriel nie kłamał, była bystra. Jej brat za to się jeszcze bardziej zakłopotał.
— Wiesz, że nie możemy mieć gości…
— Możemy! — tupnęła nogą. — Od roku nie mieliśmy! Tylko babcia i babcia!
— Co? Nie lubisz babci?
— Kocham babcię! Ale kocham też ciebie! — podeszła do niego i się przytuliła do jego nogi wraz z psem. — I widzę, że w domu jesteś taki samotny… — spojrzała na niego wielkimi i mokrymi oczami. — Natan mozie do naś psijść? — Prawie płakała. — Z pieśkiem?
— Nie zdrabniaj — poprawił ją szybko i spojrzał na mnie niezręcznie. — Przepraszam.
— Nic się nie stało.
Gabriel spojrzał na Olgę.
— Siostrzyczko, są Święta… Natan ma swoją rodzinę — powiedział to z bólem. Zmarszczyłem czoło. — Musi do nich wrócić i się cieszyć Świętami.
— Niech się cieszy z nami!
— Gabriel, jeżeli to dla niej tyle znaczy mogę do was pójść, nie ma problemu — wtrąciłem szybko. — Zadzwonię do rodziców i tyle.
Spojrzał na mnie. Na początku zdenerwowany, jakby się zastanawiał co ja sobie myślę, że się wpraszam. Potem zdenerwowanie przeszło w bezsilność i smutek. Wrócił do swojego bycia ponurym.
— Nie wiem, Nat — odparł. — Nie chcę ci psuć Świąt.
— Uwierz mi, bardziej się nie da — odparłem. — Już swoje przecierpiałem.
Gabriel wahał się jeszcze kilka chwil. Potem spojrzał na swoją siostrę, na psa, na mnie, a potem chyba dotknął go duch Bożego Narodzenia bo skinął głową. Dziewczyna wystrzeliła w powietrze, cała zadowolona, Leo zaszczekał, a ja przypatrywałem się Gabrielowi.
Zadzwoniłem do rodziców, nie mieli żadnych przeciwwskazań. I tak we czwórkę ruszyliśmy do ich domu. Spacerem dotarliśmy tam po dwudziestu minutach, mijając mój blok. Ich z kolei, znajdował się kilka ulic dalej i zdałem sobie sprawę, że widać go z mojego okna. Były to trzypiętrowe kostki z małymi mieszkaniami.
— Twoi rodzice nie będą się denerwować? W końcu to Boże Narodzenie.
— Uwierz mi, nie będą — odparł.
Wdrapaliśmy się na pierwsze piętro po ciasnej klatce schodowej. Trochę tu śmierdziało czymś z piwnicy. Nie dałem sobie tego po sobie poznać. Gabriel otworzył drzwi i zaprosił mnie gestem do środka. Pierwsza myśl na temat jego mieszkania — małe. Naprzeciwko wejścia była łazienka. Po prawej, mała i ciasna kuchnia, bez okna, jedynie z lufcikiem na samej górze. Kuchnia była tak mała, że poza szafkami, kuchenką i lodówką, nie stał tu nawet stoliczek. Kolejne dwa pokoje, po prawej i po lewej były podobnej do siebie wielkości. Zdjąłem buty, a Leo węszył wszędzie, zaciekawiony.
— Dzień dobry — rzuciłem głośno, ale nikt mi nie odpowiedział.
— Rozgość się. Chcesz coś do picia? — zaproponował.
— Herbatę?
— Jasne.
— Mogę pobawić się z Leo? — zapytała Olga.
— Jasne — uśmiechnąłem się do niej. — Tylko go nie zamęcz.
— Nigdy! — obiecała i udała się do pokoju na prawo, zapewne dzieliła go z bratem. Ja za to wszedłem do kuchni. Była trochę zagracona, ale mimo wszystko zdawał się tu panować chaos nad którym Gabriel panował.
— Pomóc ci? — zapytałem.
— Nie, nie trzeba — odparł roztrzęsiony. — Słodzisz?
— Dwie łyżeczki. Gabriel, wszystko w porządku?
— Tak, tak. — Jego dłonie drżały, że gdy uniósł kubki, trochę się wylało. Zaklął i odstawił je.
— Daj — powiedziałem, biorąc kubki. — Ja je wezmę. Ty to wytrzyj, czy coś.
— Jasne — pokiwał głową. — Idź do mojego pokoju. Ten po lewej.
Zmarszczyłem czoło. Ponownie poczułem jak chomik na kołowrotku zaczyna się poruszać w mojej głowie. Pokój po lewej musiał należeć do Gabriela. Widziałem tu jego rzeczy, piłkę do kosza, zeszyty, magazyny dla mężczyzn, jego ubrania. Mój przyjaciel dołączył do mnie i przymknął drzwi.
— Ta… to mój pokój. Nic specjalnego w porównaniu z tym co widziałem u ciebie w mieszkaniu… — skomentował zakłopotany.
— Jest super — odstawiłem kubki na biurko, gdzie dostrzegłem szkolne podręczniki. — Gabriel… — zacząłem powoli rozejrzałem się. Potem spojrzałem na niego, a on stał roztrzęsiony. — Gabriel, gdzie są wasi rodzice?
Oddychał ciężko i zamknął oczy.
— Nie ma — odpowiedział głosem człowieka, który tłumił w sobie płacz. — Nie żyją.
Poczułem się jakbym dostał cegłą w twarz. Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, a potem je zamknąłem. Ponownie doznałem objawienia, gdy w moim umyśle zapaliła się lampka i połączyły się fakty. Smutek Gabriela, jego ponure zachowanie. Jego drżące ciało, gdy ktoś wspominał o rodzicach. Jego opiekuńczość wobec siostry. Jego dyscyplina i wczesne wstawanie, byle zrobić śniadanie dla dwóch osób. Odprowadzanie do babci i pomoc babci w wychowaniu Olgi.
To wszystko nagle stało się tak jasne, że nie mogłem uwierzyć, że wcześniej na to nie wpadłem. A na dodatek sam parę razy się pytałem o jego rodziców i zawsze odpowiadał wymijająco. Moja mama spytała się go, co jego rodzice sądzą na temat koszykówki, a on odparł, że im to nie przeszkadza.
— O mój Boże — szepnąłem.
— Tak — pokiwał głową.
— Tak mi przykro — jęknąłem. — A ja się ciebie o nich pytałem i w ogóle. Czuję się jak ostatni dupek!
— Nie powinieneś — uśmiechnął się blado. — Przecież nie wiedziałeś. W sumie… powiedziałem tylko dwóm osobom.
— Rozumiem — skinąłem głową. — Gabriel…
— To stało się prawie rok temu — usiadł na swoim rozkładanym łóżku. Pościel nie była złożona, leżała potargana, zapewne zostawił ją tak jak tylko wstał. — W styczniu.
Ja usiadłem podałem mu herbatę, a on odstawił ją na szafkę nocną i skinął z podziękowaniem. Usiadłem na krześle przy biurku. Słuchałem go z uwagą.
— Nie musisz tego słuchać — uprzedził. — Nie obrażę się. Wiem, że to nie twój problem. Zepsuję ci Święta i…
— Jeżeli to ma ci pomóc, to mów — przerwałem. — Jesteśmy przyjaciółmi, co nie? Możesz mi powiedzieć.
— Dawno nie miałem przyjaciół…
— Nie mów tego reszcie drużyny. Oni mają cię za przyjaciela.
Spojrzał na mnie uważnie. Najwidoczniej analizował moje słowa.
— Moi rodzice… — zaczął raz jeszcze. — Zginęli w wypadku samochodowym. W styczniu. Dwunastego stycznia — uściślił. Nerwowo bawił się dłońmi. — Wracali z zakupów… mieli mnie też odebrać z treningu… — mówił łamiącym się głosem. — Czekałem na nich sam pod szkołą. Zacząłem się denerwować, że tak długo im to zajmuje. Jak zwykle się spóźniali — przełknął łzy i schował twarz w dłoniach. — Wróciłem do domu autobusem, gotowy zrobić im burdę… ale… ale… ich tam nie było — dokończył szeptem. W moich oczach zebrały się łzy, ale słuchałem go dalej. — Potem zadzwonili ze szpitala… Już nie żyli. Zginęli na miejscu.
— Tak mi przykro…
Otarł oczy dłonią i spojrzał na mnie. Jego białka były zaczerwienione, ale czarne źrenice przyglądały się mi z wdzięcznością.
— Od tamtego czasu jestem jaki jestem — spuścił głowę. — Nie potrafię się z tym pogodzić, bo ciągle mam wyrzuty sumienia. Nawet się z nimi nie pożegnałem — mówił dalej. — Potem musiałem powiedzieć Oldze. We dwójkę przepłakaliśmy tydzień i bardzo nas to zbliżyło. Jak nigdy nie przepadałem za jej głośnym charakterem, to teraz jest moim oczkiem w głowie. Zrobię dla niej wszystko, byleby nie cierpiała. Widać… ona szybciej zaakceptowała to co się stało. A najgorsze było to, że chcieli nas rozdzielić. Miałem wtedy siedemnaście lat, a więc nie mogłem się nią opiekować. Trafiliśmy do domu babci, ona nas pilnowała przez parę miesięcy, ale ja nie chciałem, aby teraz ciężar wychowawczy spadł na babcię. Ona jest strasznie chorobliwa — dodał. — Dlatego jak tylko skończyłem osiemnaście lat udało mi się zdobyć prawa do opieki nad Olgą. Zacząłem się o to ubiegać wcześniej, dobrze jest mieć znajomości w urzędzie — zaśmiał się ponuro. — W każdym razie pod koniec sierpnia zaczęliśmy tu mieszkać — wskazał całe mieszkanie. — Dawne zostało sprzedane i mieliśmy kasę, aby to kupić. Cała rodzina pomogła i doceniła to, że chcę opiekować się Olgą. Czuję ten obowiązek, wiesz? — spojrzał na mnie i próbował wytłumaczyć. — Jakby… to ja, jako brat… ja muszę się nią opiekować. To muszę być ja, nie babcia, czy ciocie i wujkowie.
— Rozumiem. Chcesz dalej tworzyć dla niej rodzinę…
— Tak! — przytaknął. — Właśnie to! To mój obowiązek — spojrzał w stronę regału. I ja tam spojrzałem. Teraz po moim policzku popłynęła łza, gdy dostrzegłem, że stoi tam zdjęcie. Jego rodzice, roześmiani, obejmowali swoje pociechy. Gabriel był najwyższy z nich, ale strasznie podobny do ojca. Za to oczy miał po mamie. — Czy to co robię jest złe?
— Nie — pokręciłem głową. — To jest szlachetne. Niewielu ludzi w naszym wieku stać na coś takiego.
Uśmiechnął się.
— Od września wstaję o szóstej. Już się przyzwyczaiłem. Ale muszę wstać, umyć się, obudzić małą, zrobić śniadanie i zaprowadzić małą do szkoły.
— To dlatego nigdy nie jedziesz tramwajem ze mną i Markiem?
— Tak. Ze szkoły Olgi jedzie inny autobus. Babcia jest na tyle miła, że jak mam treningi koszykówki i mecze, to się małą zajmuje. I w ogóle czasami się nią zajmuje. Chcą mi dać trochę czasu dla mnie. To dobrze… koszykówka bardzo mi pomaga, w niemyśleniu. Moja lekko agresywna gra wynika z tego, że… wtedy się wyładowuję.
Nie mogłem uwierzyć jak wszystko nabiera logicznej całości. Obiecałem sobie, że już nigdy nie będę nikogo oceniać po pozorach. Nigdy.
— Jesteś bardzo dobrym graczem.
— Dzięki — uśmiechnął się. Gdy to robił, naprawdę wyglądał jak ten chłopak ze zdjęcia. Szczęśliwy, roześmiany, bez rany na sercu. — To moje życie — podrapał się po głowie. — Dziękuję, Natan. Ta rozmowa… bardzo mi pomogła.
— To był raczej monolog, ale rozumiem, że musiałeś się wygadać — westchnąłem. — Czy jest coś co mogę dla ciebie zrobić?
— Wpadaj tu częściej — poprosił. — Z Leo. Olga na pewno się ucieszy.
— Nie ma sprawy.
— Gabrieeeel! — Do pokoju wpadła jego młodsza siostra, a za nią przyleciał pies. — G-Gaaabriel!
— Hej! Co jest? — zapytał zaskoczony i podniósł ją bez problemu, sadzając na swoim kolanie.
— Słyszałam coo-o mówiłeś, Natowi! — przytuliła go.
— Wiesz, że nie ładnie jest podsłuchiwać…?
— Dziękuję, braciszku! — wtuliła się w niego i zaczęła mu płakać w pierś. — Jeszcze raz dziękuję!
— Hej! Spokojnie — przytulił ją mocniej. — Wszystko jest w porządku.
— To kupimy sobie pieska? — spojrzała na niego.
— Nie — pokręcił głową. — Ale Natan będzie nas często odwiedzał, co ty na to?
— Zgoda! Leo jest najfajniejszym psem pod caaaaluuuutkim słońcem.
Obserwowałem ich z uśmiechem na ustach. Prawdziwe, kochające się rodzeństwo. Jedno kochało drugie tak mocno, że w pokoju zrobiło się trochę jaśniej. Obiecałem, że zostanę i zostałem prawie do wieczora. W tym czasie pobawiliśmy się z Leo, Gabriel zrobił obiad, poukładałem z Olgą puzzle, a potem porysowaliśmy.
— Woooow! — zawołała z zachwytem Olga. — Umiesz rysować?
— Tak tylko sobie kreślę — odparłem z uśmiechem. — Podoba ci się?
— Możesz mi narysować konika?
Skinąłem głową i zabrałem się za rysowanie. Gabriel w tym czasie, z wystawionym językiem, kolorował dla niej żyrafę w kolorowance. Ze wszystkich sił starał się nie wyjechać poza linię.
Na koniec dnia obejrzeliśmy bajkę Disney’a — „Zaplątani”. Ja oglądałem to po raz pierwszy, ale rodzeństwo najwidoczniej nie, bo znali teksty piosenek i razem śpiewali wesoło. Pod koniec filmu, Olga zasnęła. Gabriel skinął przepraszająco głową i wziął ją na ręce. Po cichu i powoli zaniósł ją do jej pokoju. Wrócił po paru minutach i włączył światło. Zmrużyliśmy oczy, ale uśmiechnęliśmy się do siebie.
— Przepraszam, że tak długo musiałeś tu siedzieć — powiedział wyłączając telewizor.
— Nie przepraszaj. Przecież się zgodziłem.
Skinął głową.
— I… dziękuję. Tylko proszę, nie rozpowiadaj o tym, zgoda? Ludzie zaczęliby się przesadnie martwić i w ogóle. Nie chcę tego.
— Nie ma sprawy — obiecałem. — Tak długo, aż uznasz to za stosowne, nikomu nie powiem.
Gabriel uśmiechnął się. Wyglądał dużo bardziej przyjaźnie, gdy to robił.
— Będę się zbierał — oznajmiłem, wstając z kanapy. — Leo jeszcze musi się przewietrzyć.
— Jasne. Nie ma sprawy — odprowadził mnie do przedpokoju. Założyłem kurtkę i buty. Staliśmy chwilę naprzeciwko siebie.
— A, co tam — westchnąłem. Podszedłem do niego i go przytuliłem. — Wesołych Świąt, Gabriel.
Chłopak był zaskoczony przez parę pierwszych sekund, ale potem i on mnie objął. Musiało to śmiesznie wyglądać, bo byłem taki niski w porównaniu z nim.
— Wesołych Świąt, Nat.
Poczułem jego przyjemne ciepło i słodki zapach ciała. Miał też ciekawe dla moich nozdrzy perfumy.
Gdy zdałem sobie sprawę, że trwa to dłużej niż przeciętny przyjacielski uścisk, odsunąłem się od niego z przepraszającą miną. Przecież miał chłopaka i tamten nie wyglądał na skorego do wybaczenia Gabrielowi takich ekscesów.
— To dobranoc — pomachałem mu i wyszedłem na klatkę.
— Nat!
— Tak?
Spojrzałem na niego zaskoczony. Stał w drzwiach i oddychał głośno.
— Daj… daj znać jak dotrzesz do domu. Odprowadziłbym cię, ale Olga śpi, a ty masz taką tendencję do wpadania na niewłaściwie osoby…
Zaśmiałem się.
— Dzięki za troskę, ale jak ktoś mnie zaatakuje w Boże Narodzenie to nazwę się największym pechowcem na świecie. Ale odezwę się — obiecałem. — Trzymaj się.
— Ty też się trzymaj.
Spacer zajął mi kilka minut. Gdy byłem w windzie wysłałem obiecanego smsa, aby uspokoić Gabriela. Dostałem odpowiedź zwrotną, że jednak mam szczęście. Zaśmiałem się i wszedłem do domu.
— Natan! Gdzieś ty był?
— U Gabriela.
— Tak długo? — spytała moja mama. — Przecież są Święta…
— Jego rodzina nie miała nic przeciwko temu. Nawet chcą mnie widzieć więcej. Chyba zrobiłem dobre wrażenie.
— Bo jesteś moim synem. Będzie leciał Kevin, oglądasz?
— Jasne! — rozebrałem się z kurtki i usiadłem między rodzicami. Spojrzałem na jedno i na drugie. Muszę zacząć bardziej ich doceniać. Objąłem ich i wyszczerzyłem zęby.
— Dobrze się czujesz? — zapytał ojciec. Leo wskoczył mi na kolana.
— Bardzo dobrze — odparłem, bo poczułem ciepło ich ciał na swoim.