Rozdział 4 — Drużyna koszykarska
— A więc jednak tenis — stwierdził Bazyli przyjmując ode mnie moją kartkę
ze zgłoszeniem do koła zainteresowań. — Widać, że darmowe prezenty pozwalają
decydować o ludzkiej przyszłości.
— Raczej uważam to jako znak od losu — sprostowałem. Jego złote oczy przeszyły
mnie na wskroś. Najwidoczniej był ciekaw mojej decyzji. — A ty?
— Ja? — uśmiechnął się. — Jako kapitan drużyny siatkarskiej wybieram
siatkówkę.
— Nie wiedziałem, że jesteś kapitanem! — Szczerze się zdziwiłem.
— Niewiele więc wiesz — odparł niedbale wkładając moje zgłoszenie do
białego notesu. — Odwróć wzrok. Masz duże oczy. Przerażasz mnie.
Zmarszczyłem czoło, ale spełniłem jego prośbę. A właściwie żądanie. Razem
szliśmy szkolnym korytarzem w stronę odpowiedniej klasy, w której mieliśmy mieć
biologię. Zacząć poniedziałek od biologii wydawał mi się być ziszczeniem
najgorszych koszmarów.
Pierwszy tydzień minął dla mnie całkiem spokojnie. Próbowałem poznać
resztę klasy, ale głównie trzymałem się moją czwórką. Pierwsze pięć dni mogłem
spokojnie ich poobserwować. Doszedłem do prostego wniosku — cud, że ze sobą
wytrzymują. Każde z nich było tak drastycznie różne, że nie wiedziałem, iż
takie charaktery mogą trzymać się razem. Możliwe, że właśnie to ludzkość
nazywała przyjaźnią.
Największą jednak zagadką dla mnie pozostawał Bazyli. Naprawdę był kimś,
widać to było w jego ruchach i mowie. Zdawał
się być panem świata i własnego losu. Działał szybko i sprawnie, dzięki czemu
cieszył się opinią nienagannego gospodarza. Bycie liderem przychodziło mu
łatwo, a na dodatek był popularny.
Wystarczył spacer do klasy, aby miał spuchniętą rękę od częstego witania
się i obolały policzek od tych wszystkich całusów. I mimo, że mógł wyjść na zarozumiałego,
bo nie wyglądał na osobę, która się tym wszystkim przejmowała, to dalej
pozostawał dla mnie najpopularniejszą osobą w szkole.
Dlatego stanowił zagadkę. Jeżeli wrzucimy się w czasy średniowiecza on
musiał być rycerzem, a pozostała trójka zwykłym plebsem. Czemu więc ktoś
szlachetny zadawał się z tymi gorszymi? Zdążyłem rozejrzeć się po szkole i
dostrzegłem paru pozerów i przesadnie wymalowanych dziewczyn. To powinno być
jego środowisko naturalne, a jednak zawsze widywałem go jak odprowadza Emilię,
śmieje się z Felicją, a po szkole często spotyka się z Markiem, gdzie raz nawet
zaprosili mnie. Okazało się, że chodzą na kręgle dla zabicia czasu i rozrywki. I
jak się okazało, byłem beznadziejny w kręgle.
W środę na forum klasy wyszedł złotooki.
— Cieszę się, że wszyscy dotrzymaliście terminu składania zgłoszeń. I
cieszę się, że nikt z was nie wybrał szydełkowania — dodał z uśmiechem. Po sali
przetoczył się chichot. — W piątek na tablicy ogłoszeń zostaną wywieszone
kartki z informacjami w jakich godzinach i gdzie będzie miało miejsce dane koło
zainteresowań. Ci którzy wybrali zajęcia sportowe na pewno ucieszą się, że większość
odbywać się będzie w nowej hali sportowej w centrum. W tym siatkówka —
wyszczerzył zęby. — Koszykówka zapewne też.
— Yeah! — Marek wydał z siebie ryk zwycięstwa.
— Co do pozostałych… informacja w piątek. Dziękuję, to tyle.
Tak więc musiałem czekać do piątku, aby dowiedzieć się gdzie i kto będzie
w mojej grupie tenisowej.
W czwartek miałem angielski i klasa została podzielona na grupy. Na
szczęście mogłem być na lekcji z Markiem, który najwidoczniej miał całkiem
spore trudności z tym językiem obcym. Okazało się, że w tym semestrze na ocenę
będzie również prezentacja po angielsku. Temat otrzymałem razem z Markiem. Na
za tydzień.
— Świetnie — jęknął, gdy schodziliśmy po schodach, gdy lekcja się
skończyła. — Jestem beznadziejny z angielskiego! A muszę wyjść na środek i
prezentować… Umrę.
— Pomogę ci — zapewniłem.
— Serio? — zamrugał oczami. — Dzięki! Jesteś wielki!
— To dzisiaj się spotkajmy i…
— Dzisiaj? — jęknął przeciągle.
— A kiedy?
— Myślałem raczej o… środzie za tydzień.
— Nie — pokręciłem głową. — Spotykajmy się dzisiaj po lekcjach i będziemy
mieć to z głowy.
Westchnął.
— Zgoooda — skinął głową. — To jak? Po lekcjach u ciebie? — klepnął mnie
w plecy, a więc prawie wyplułem płuca.
— U-U mnie…?
— Taaaa! U mnie w domu jest rodzeństwo, a oni nie potrafią być cicho.
— Ale…
— O, Bazyli! — Już mnie nie słuchał i pomachał ręką przez korytarz. Zapatrzony
w swój biały notes Bazyli uniósł wzrok.
Nie mogłem już poruszyć tematu. Westchnąłem w myślach.
Kiedy lekcje się zakończyły, tak jak przez ostatnie parę dni wraz z
Markiem wracałem tramwajem. Z tą różnicą, że miał wyjść dwa przystanki później.
Bałem się jego reakcji, bo zdążyłem się nasłuchać opinii o ludziach
mieszkających w tym miejscu co ja. A Marek był z Warszawy, na pewno dobrze znał
te plotki.
Wysiadając z tramwaju myślałem jak tu go nie spłoszyć. Lub ewentualnie
zagadać tak, że nie dostrzegłby gdzie zmierzamy.
Mój plan się nie powiódł.
— Tu mieszkasz?! — wytrzeszczył oczy i zamrugał.
— Erm… tak. To źle? — zapytałem otwierając furtkę.
Gdy weszliśmy do budynku rozejrzał się ciekawsko dookoła.
— Zawsze myślałem, że tu mieszkają snoby — wyznał. — Cieszę się, że
zmieniłeś moje zdanie na ten temat.
Cholera, westchnąłem w myślach. Spojrzałem na niego. Uśmiechał się
szeroko i radośnie, w jego błękitnych oczach płonęły ogniki, a kręcone, czarne włosy
wyglądały naprawdę świetnie. Ty przystojny, uroczy draniu.
— Nie ma sprawy — weszliśmy do windy. — Jak tam z Felicją?
— Och — skrępował się. — Erm… no odprowadziłem ją i w ogóle. Ale Felicja
chyba nie do końca kuma… Sam nie wiem. Jesteśmy przyjaciółmi i jest dobrze.
— Rozumiem — skinąłem głową. Jego policzki się zaczerwieniły, więc nie
chciałem drążyć tematu. — Widziałeś ostatni odcinek Fairy Tail?
— Tak! Mega! — ryknął unosząc pięść. Zmiana tematu poszła jak po maśle.
Oczywiście moich rodziców nie było.
— Coś do picia?
— Jeżeli masz jakiś sok lub wodę — poprosił zdejmując buty. — Staram się
nie pić gazowanych.
— Czemu? — zapytałem idąc do kuchni.
— Zdrowe odżywianie — wyjaśnił opierając się o blat. — Fajna kuchnia.
— Dzięki. Mam… jabłkowy albo pomarańczowy.
— Pomarańczowy.
Nalałem nam soku i ruszyliśmy do mojego pokoju. Był podłużny i wypełniony
moimi rzeczami. Długi biurko z lampą i laptopem stało pod ścianą zaraz obok
dwuosobowego łóżka. Często w nocy się kotłowałem, a więc czasem budziłem się na
podłodze.
Dodatkowy blat z puzzlami stał naprzeciw drzwi. Właśnie to zwróciło uwagę
Marka, który próbował dopasować parę elementów.
— Dużo tych puzzli — przyznał.
— Wiem. Małe wyzwanie.
— Duży pokój — stwierdził, rozglądając się. — I niebieski. Mój ulubiony
kolor.
— Mój też — wzruszyłem ramionami. — Dlatego jest niebieski.
— Ha, ha! Słusznie. O! — Marek wydał z siebie dziwny odgłos i podszedł do
okna. Pod nim znajdowała się duży parapet na którym spokojnie można było
usiąść. Leżało tam kilka książek. — Bajer!
— Tak, to mój kącik rozkoszy — wyjaśniłem, gdy on się tam usadowił. Z
okna widać było park.
— Świetny — poprawił wielką poduszkę, aby móc się lepiej ułożyć. — Mmm…
tu można spać.
— Wiem. Już mi się zdarzyło.
Na chwile zamknął oczy, a ja przyznałem, że wyglądał super. Najbardziej
jednak urzekły mnie jego kręcone włosy. Wyglądał dzięki nim dziecięco, mimo
swojego wzrostu i muskulatury.
— Mógłbym tu już zasnąć i się nie ruszać.
Mógłbyś.
— Nie mamy czasu. Mamy projekt — westchnąłem. — Ciekawe miejsca w
Londynie. To nie powinno być trudne.
— Właśnie! — otworzył oczy i ześlizgnął się na podłogę. Usiadł po
turecku. — Dawaj tu laptopa i miejmy to za sobą.
Zrobienie całej prezentacji nie zajęło nam nawet godziny.
— Świetnie — przeciągnął się Marek i ziewnął. — Skończone!
— Widzisz? A tak to byś w środę robił to na szybko.
— Ha, ha! Coś w tym jest — wyszczerzył zęby. — O właśnie! Jak tam
Gabriel? Pomógł ci trafić do domu?
— Tak, jasne — skinąłem głową. — Chociaż wydaje się być… ponury.
Marek uśmiechnął się.
— Może i taki się wydawać, ale to naprawdę dobry kumpel. I świetny gracz.
— Brzmiało to jakby próbował go usprawiedliwić z jego srogiego wyrazu twarzy. —
Poza tym mówił mi, że cię zaprosił na nasz trening. Dalej chętny?
— Czemu nie? — zamyśliłem się. — Nigdy nie byłem na treningu.
— No to jutro o siedemnastej w hali sportowej. Co prawda będzie nas tylko
piątka, ale później ktoś powinien dołączyć.
— Brak chętnych?
— Erm… — podrapał się po głowie. — Zaczyna nam brakować rezerwowych.
Szkoda, że wybrałeś tenisa.
— Żartujesz? Jestem niski.
— I co z tego? Nasz kapitan jest niewiele wyższy od ciebie.
Zmarszczyłem czoło.
— Serio?
— Serio, serio!
— No tak, ale też za dużo nie grywałem w koszykówkę…
— Wszystkiego byś się nauczył.
— Teraz już za późno. Wybrałem tenis. Ale mogę zmienić za pół roku.
— Może nie będziesz musiał? — wyszczerzył zęby. — Może zostaniesz
mistrzem Warszawy?
Zaśmiałem się.
— Może.
***
Piątek był o dziwo słoneczny. Mogłem spokojnie w krótkich spodenkach i
bluzie wyjść z domu. Piękny dzień i piękna pogoda. Spieszyłem się na tramwaj,
bo umówiłem się z Felicją, iż razem pojedziemy na trening drużyny
koszykarskiej. Nie chciałem iść tam sam, bo to mogłoby wyglądać dziwnie. Na
szczęście dziewczyna od razu się zgodziła.
Marek do centrum pojechał zaraz po lekcjach, ale ja jeszcze zahaczyłem o
dom. Nim jednak to zrobiłem, dowiedziałem się, że moje zajęcia z tenisa odbywać
się będą w piątki o godzinie szesnastej w tej nowej hali. Treningi miały się
zacząć od przyszłego tygodnia.
Jechałem tramwajem w stronę centrum mijając zatłoczone i zakorkowane
ulice. Miałem nadzieję, że zdążę. Jeszcze nie przywykłem do tego, że trzeba
wychodzić wcześniej, aby tutaj gdzieś przyjechać na czas. W szkole miałem już
parę spóźnień.
— Felicja! — krzyknąłem, gdy wypadłem z tramwaju. Dziewczyna właśnie coś
pisała na komórce, ale uśmiechnęła się, gdy mnie zobaczyła.
— No, jesteś! Już myślałam, że się zgubiłeś.
— Nie — złapałem oddech. — Nie, no co ty. Po prostu… korki…
— Nie ma sprawy — ruszyła w stronę hali. — Zainteresowała cię koszykówka?
— Czy ja wiem? Gabriel i Marek mnie zapraszali. No i lubię ten pisk butów.
— Czy ja wiem? Gabriel i Marek mnie zapraszali. No i lubię ten pisk butów.
— Okej, to było dziwne — zaśmiała się. — Dobra, chodźmy
Ten obiekt sportowy był naprawdę olbrzymi. Były to cztery, połączone
korytarzami hale. Na każdej namalowane były symbole dyscyplin, także dowiedziałem
się, że jedna hala jest do koszykówki, druga to basen, trzecia to siatkówka, a
czwarta zawierała boisko do piłki ręcznej. Niedaleko znajdowały się korty do
tenisa i bieżnia. Było tu dużo roślinności, świeżej trawy i zieleni. Chociaż
zbliżała się jesień i nie wróżyłem długo tego stanu rzeczy, to teraz
delektowałem swoje oczy.
Wejście znajdowało się w mniejszym budynku połączonym z jednym z
korytarzy. Minęliśmy coś na wzór recepcji i skierowaliśmy się do odpowiedniej
części. Dostrzegłem, że pomiędzy budynkami znajdowało się coś na wzór patio.
Można tam było poćwiczyć, ale również posiedzieć na ławkach i delektować się słońcem.
— To jest mega — szepnąłem z podziwem.
— Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem — dodała rozglądając się. —
Nigdy wcześniej tu nie byłam.
Labirynty korytarzy, które jednak były dobrze oznaczone, poprowadziły nas
do odpowiedniej hali. Znajdowało się tam boisko do koszykówki z lśniącym
parkietem i dobrze widocznymi liniami. Po obu stronach ustawione były rzędy
ławek. Boisko dało się również podzielić na połowy, bo dostrzegłem po dwa kosze
na ścianach idących wraz z długością boiska.
Dotarły do mnie odgłosy piłki i pisk butów. Najwidoczniej już grali. I
faktycznie tak było. Cztery osoby, raczej dla zabawy próbowały sobie odebrać
piłkę. Dwie z nich mogłem rozpoznać bez problemu — to był Marek i Gabriel.
Drugi brunet i blondyn nie byli mi znani, ale musieli to być uczniowie naszej
szkoły. Wszyscy byli podobnego wzrostu.
Ubrani byli w białe luźne spodenki, czarno—białe koszulki bez ramion i specjalne
buty. Każdy z nich naszyty miał na plecach numer. Marek był trójką, a Gabriel
czwórką.
— Marek! — krzyknęła nagle Felicja, że prawie się przewróciłem.
Chłopak zatrzymał się na chwilę i stracił piłkę. Machnął na kolegów i
podbiegł do nas.
— Jesteście! Hej — uśmiechnął się. — Jeszcze nie zaczęliśmy. To w sumie
taka… rozgrzewka.
— Jest was tylko czterech? — zapytałem.
— Kapitan poszedł załatwiać jakieś sprawy. Teraz się… bawimy.
— Gdzie możemy usiąść, aby nie przeszkadzać? — zapytała.
— Gdzie chcecie — podparł swoje biodra. — Miejsc macie sporo.
— Wszyscy jesteście tacy wysocy — westchnąłem. Przy moim metrze
siedemdziesiąt wyglądałem jak krasnal. Spojrzałem za jego plecy, aby przyjrzeć
się pozostałej trójce.
— W końcu Wielki Wojownik zobowiązuje — wskazał na siebie kciukiem. — O,
właśnie! Ej, chłopaki!
Piłka przestała się odbijać. Po kilku sekundach już byli przy nas.
Poczułem się przytłoczony.
Teraz mogłem im się dokładnie przyjrzeć.
— Co jest? — zapytał Gabriel.
— Chłopaki, to jest Natan. Felicje znacie. — Marek położył dłoń na moim
ramieniu. — Natan ma niesamowitą zdolność?
— Teleportuje się? — wtrącił blondyn.
— Nie. Natan zna znaczenia wszystkich imion — wyszczerzył zęby, a ja się
coraz bardziej krępowałem.
— Nie wszystkie… — rzuciłem cicho.
— No dobra. Jestem Dawid — uścisnęliśmy sobie dłoń. Dawid był najwyższy z
nich wszystkich. Miał prawie dwa metry! Miał krótkie, ciemne włosy, śniadą
skórę i cienkie brwi. Miał ciemno niebieskie oczy, był szczupły, ale
muskularny. Miał silny chwyt.
— Godny kochania — odpowiedziałem automatycznie. Chłopak zmarszczył czoło
i niepewnie spojrzał na Marka.
— To znaczenie twojego imienia — zaśmiał się.
— Naprawdę? — puścił moją dłoń. — Nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
— A ja?! — Blondyn odepchnął Dawida i wystawił rękę. — Jakie jest moje?
Powiedz, powiedz!
Najwidoczniej był żywą częścią drużyny. Miał długie i proste włosy. Jasne,
brązowe oczy i bladą skórę. Jak reszta był wysoki. W jego lewym uchu
dostrzegłem kolczyk. Uśmiechał się uroczo, ale i fałszywie. Sam nie wiedziałem
co mam myśleć.
— Twoje imię…?
— Ha, ha! No tak! Filip! — uścisnęliśmy dłonie.
— Miłośnik koni.
Pozostała część drużyny parsknęła śmiechem. Filip westchnął ciężko i
przyłożył dłoń do czoła.
— No wiesz co…? Spodziewałem się czegoś w stylu… wspaniały.
— A twoje, Gabryś? — zapytał Marek.
— Nie wiem. Nie pytałem go — wzruszył ramionami.
— Oświeć go Natan — poprosił Dawid.
— Gabriel oznacza człowieka, dla którego Bóg jest męstwem — rzekłem i
spojrzałem na niego. Wyraz jego twarzy się nie zmienił, jedynie kiwnął głową. —
Poza tym to imię jednego z archaniołów.
— To by się zgadzało. — Dawid klepnął go w plecy. — Gabriel skacze z nas
wszystkich najwyżej! Zupełnie jakby miał skrzydła.
Gabriel jedynie odwrócił głowę. Uniosłem brwi. Dziwnie się zachowywał.
— O ile pamiętam mieliście się rozgrzewać.
To był nieznany mi, ale za to mocny głos. Pełen władzy i przywództwa.
Spojrzałem w stronę drzwi, a tam stał ubrany w koszykarski strój chłopak —
zapewne piąty członek drużyny i jej kapitan. Marek nie kłamał co do jego
wzrostu. Był raptem parę centymetrów wyższy ode mnie, a gdy stanął pomiędzy
pozostałymi graczami, wyglądał jak ich młodszy brat. Jednak emanował on siłą,
tak że to reszta wydawała się być niska. Spojrzał po wszystkich karcąco. Jego
szare oczy spoczęły na mnie i Felicji.
— Hej, Felicja.
— Hej, Cyrus! — pomachała mu.
— Pan, władca — wymsknęło mi się zanim ugryzłem się w język. Jego ciężkie
spojrzenie było teraz na mnie. Miał jasne, stojące włosy i wielkie oczy. — P-Przepraszam!
To po prostu znaczenie imienia…
— Natan właśnie nam mówił jakie jest ich znaczenie — wtrącił szybko Marek
obserwując z respektem swojego kapitana. Dowiedzieliśmy się, że mamy w drużynie
godnego miłości, archanioła, władcę, wielkiego wojownika i… miłośnika koni.
Ponownie parsknęli śmiechem. Jedynie Cyrus nie wyglądał na rozbawionego.
— Przezabawne, panowie. Prześmieszne — wtrącił Filip. — Może i lubię
konie?
— Chyba walić — prychnął Dawid.
— Dość — przerwał im Cyrus. — Mamy niecałą godzinę. Do roboty — ruszył na
środek boiska. — Gramy dwóch na dwóch, ze zmianami. Ja i Dawid przeciwko
Markowi i Filipowi. Jutro widzę was tu o dziesiątej. Zagramy sobie z inną
drużyną. — Ton jego głosu był rzeczowy. Nie owijał w bawełnę. — Gabriel,
rozgrzej się. Natan, Felicja, bądźcie tak dobrzy i przynieście nam piłki z
drugiego końca sali. Trenerka przyjdzie do nas jutro, dzisiaj nie mogła.
Nawet nie zauważyłem, gdy wykonywałem jego polecenie. Felicja też
zamrugała zdziwiona. Wspólnymi siłami przewieźliśmy kratowane pudło do
Gabriela, który się rozciągał. Tamta czwórka już grała.
— Nie sposób mu się sprzeciwić — westchnąłem obserwując Cyrusa.
— To czyni z niego rewelacyjnego kapitana — stwierdził Gabriel z grobową
miną. — Nikt mu nie podskoczy.
Podziwiałem go. Z tak niskim wzrostem i szczupłym ciałem mógł zapanować
nad czwórką wyższych, lepiej zbudowanych i dojrzewających chłopaków.
— Bałbym się, że zrobi mi krzywdę — przyznałem.
— Cyrus nigdy nikogo nie uderzył. — Gabriel wyglądał na lekko znudzonego.
— Mogę już wejść?!
— Nie. Jeszcze dwie minuty — odparł Cyrus rzucając do kosza i trafiając. —
Dwie minuty.
— Ale ja…
— Trzy minuty! — przerwał.
— Szlag… — westchnął pod nosem.
— Cyrus zawsze był surowy — dodała Felicja. — To już jego trzeci rok jako
kapitana. Odkąd pamiętam zawsze dawał z siebie wszystko. I wymaga od siebie
więcej niż od innych.
— Naprawdę? — zdziwiłem się. — Jak dla mnie to ich lekko katuje.
— Nie — pokręciła głową. — Po prostu ich motywuje. Inaczej nie byłby
dobrym kapitanem.
Obserwowałem ich grę z dozą fascynacji. Ich kroki były pewne, rzuty celne.
Piłka odbijała się echem po ścianach. No i oczywiście towarzyszył temu
wspaniały pisk butów. Co jakiś czas się zmieniali, tak aby każdy mógł zagrać
przeciwko każdemu.
— Może porobicie pompki? — zaproponował Cyrus, gdy zszedł z boiska, aby
pozostała czwórka mogła pograć. — W końcu jesteście na treningu.
— N-Nie… ja raczej pasuję… — Ledwo to wyjąkałem, a przede mną pojawiła
się piłka do koszykówki.
— Poćwicz rzucanie.
— Nie umiem grać..
— Dlatego masz poćwiczyć — odparł. Spojrzał na Felicję. — Ty chcesz?
— Nie będziemy im przeszkadzać? — zapytała.
— Przerwa! — ryknął Cyrus, odwracając głowę tylko o parę centymetrów. —
Nie, nie będziemy.
Obrócił się na pięcie.
— Trzy minuty przerwy. Potem poćwiczycie rzucanie na tamtej stronie. Ja
zajmę się nowicjuszami.
— Ale kapitanie — zaczął Filip. — Nie powinieneś ćwiczyć z nami? W końcu
były wakacje i…
— Ćwiczyłem w trakcie wakacji — przerwał. — Razem z Gabriel, Markiem i
Dawidem. Tylko ty byłeś za granicą. W sumie pięć okrążeń dookoła boiska ci się
przyda.
— C-Co?! Za co?
— Za wyrównanie braków wakacyjnych. — Cyrus rzucił w niego piłkę. —
Kozłując.
Filip westchnął, ale bez problemu przyjął rzut. Obrócił się i zaczął
swoje okrążenia.
— Damy przodem. — Z gracją o jaką bym go nie posądzał, Cyrus wskazał
Felicji kosz, a sam zgarnął dwie piłki. — Ty też, Natan. Nie będziesz nic nie
robił na moich treningach.
— Ale…
Spojrzałem w stronę Marka. Pokiwał głową i wyszczerzył zęby. Przełknąłem
ślinę i ruszyłem za kapitanem. Faktycznie nie sposób mu było się sprzeciwić.
Kolejne piętnaście minut spędziliśmy pod koszem rzucając do niego. Cyrus
pokazał nam prawidłowe pozycje, zaprezentował parę podań i w końcu przeszliśmy
do części praktycznej. Nie było to, aż tak trudne, gdy stało się samemu pod
koszem i nie biegła na ciebie piątka gigantów. Felicji też dobrze szło.
— Dwutakt — oznajmił Cyrus.
— Zmora mojego gimnazjum — westchnęła Felicja. — Musimy?
— Tak. To nic trudnego.
Oczywiście było to trochę trudniejsze niż zapewnił Cyrus. Co chwila nas
poprawiał, źle skakałem, źle zaczynałem, za długo trzymałem piłkę, za wcześnie
rzuciłem.
— Jeszcze raz.
— Nie widzisz, że mi nie wychodzi? — zapytałem.
— Widzę, że się poddajesz, a równie dobrze możesz wyjść — odpowiedział. —
Nie można się poddawać.
— Będą się ze mnie śmiać — obejrzałem się przez ramię. Co jakiś czas,
któryś z graczy rzucał na nas ciekawskie spojrzenia.
Cyrus uniósł brwi. Wziął jedną piłką i cisnął nią w tamtą stronę. Piłka
trafiła w plecy Gabriela. Zaklął i spojrzał na nas rozwścieczony.
— Ktokolwiek tu spojrzy zarobi sto pompek, jasne?! — krzyknął Cyrus.
Tamci natychmiast odwrócili wzrok. — Już nie patrzą…
— Ale…
— Co jeszcze? — zapytał. — Znajdowanie wymówek jest bezużyteczne. Już
dawno byś wykonał dwie próby dwutaktu. Wolisz jednak kombinować jak tego nie
zrobić. A byłbyś już o dwie próby bliżej perfekcji.
— Chyba się zagalopowałeś…
— Tę filozofię stosuję również w życiu — spojrzał na mnie mrużąc oczy. — Właśnie
minęła ci trzecia próba.
— Dobra, już dobra! — przerwałem mu.
Kolejne trzy próby były katastrofą, ale za czwartą w końcu udało mi się
wykonać podstawowe kroki i trafić do kosza.
— Gabriel! Stówka! — Cyrus odwrócił się nagle. Chłopak drgnął.
— Ale ja…
— Sto pięć!
Gabriel padł na ziemie i zaczął robić pompki.
— Ale on…
— Patrzył tutaj — wyjaśnił Cyrus. — Obserwował. Filip, licz mu!
— Tak jest, kapitanie Cyrus!
— A co do ciebie — przyjrzał mi się. — Widziałbym cię w naszej drużynie.
Oczywiście po treningu.
— Że co?! Ledwo co trafiam do kosza…
Nagle, niespodziewanie rzucił we mnie piłką. Złapałem ją.
— O tym mówię — wyjaśnił. — Też nie potrafię dobrze rzucić i trafić do
kosza. Ale tak jak ty, umiem złapać każdą piłkę, która leci w moim kierunku.
— Co…?
— Dostrzegłem to, gdy ćwiczyliśmy. To bardzo przydatny atut, aby piłka
nie wypadła z rąk. Na co się zapisałeś na dodatkowe zajęcia?
— Tenis.
— Szkoda — przyznał. — Możesz wpadać na treningi tutaj. Coś dla ciebie
znajdziemy. Na dziś koniec panowie! I panie — skłonił się w stronę Felicji, a
ona się zarumieniła. — Pozbierajcie piłki, zgarnijcie swoje rzeczy, prysznic w
szatni. Idziemy coś zjeść?
To było chyba jego pierwsze poproszenie o czyjeś zdanie.
— Kapitanie, Gabriel dobija dopiero do pięćdziesiątki! — zameldował
Filip.
— Zostawcie go. Gabriel dołącz do nas jak skończysz. Prawdopodobnie
idziemy coś zjeść. Idziecie z nami?
Spojrzałem na Felicję, a ona na mnie.
— Nie będziemy przeszkadzać?
— Inaczej bym nie proponował. — Cyrus napił się wody z bidonu. — Po
treningu zawsze powinien być czas na relaks i odpoczynek. To także moja
filozofia.
— W takim razie… będzie nam bardzo miło.
— Świetnie. Poczekajcie na nas przy wejściu. Musimy się obmyć.
Cyrus, Dawid i Filip ruszyli do szatni, a Marek podbiegł do nas.
— I jak? Cyrus jest niesamowity, co?
— Taaa… na pewno jest oryginalny.
— No i poćwiczyliście trochę — uśmiechnął się. — Podobało ci się,
Felicjo?
— Tak. Ale i tak nie zapiszę się na koszykówkę — wytknęła język. — Wolę
moje pływanie.
— Każde z was jest sportowe? — zapytałem.
— Poza Emilią. Ona gra na skrzypcach. Ale jakby nie patrzeć pozostała
czwórka w paczce ma sportowe zachcianki — zaśmiała się. Uśmiechnąłem się. Nazywali
mnie już częścią paczki. To było… przyjemnie ciepłe i miłe.
Marek pognał do szatni, a w sali pozostał Gabriel robiący pompki. Nie
byłem świadkiem ukończenia tego, morderczego jak dla mnie, zadania. Ale
najwidoczniej jemu się udało, bo dwadzieścia minut później, drużyna z lekko
mokrymi włosami, wyszła na korytarz. Naprawdę dziwnie się czułem. Byłem drugą
najniższą osobą w towarzystwie, chociaż na upartego ja i Felicja mieliśmy tyle
samo wzrostu. Tyle, że ona była dziewczyn, więc to było urocze.
W siódemkę zabraliśmy się do japońskiej restauracji. Nigdy nie byłem
wielkim fanem sushi, ale tylko jedna osoba to zamówiła. Był to Cyrus, a reszta
wzięła całe zestawy ryb, mięs i surówek. Najwidoczniej byli tu dobrze znani, bo
młoda kelnerka o japońskich rysach twarzy pożartowała z nimi chwilę.
— I co, Dawid? Zagadasz w końcu do niej? — zapytał Filip. Brunet zarumienił
się i odwrócił od niej wzrok.
— C-Co? Czemu miałbym to robić?
— Bo to może być twoja Yoko Ono.
— Ogarnij się — warknął Dawid.
— Świetnie. Więc ja z nią pogadam. — Filip zaczął wstawać od stołu. — Może
się ze mną umówi…?
Dawid złapał go za rękaw i pociągnął.
— Ani się waż! — Nerwowo spojrzał w innym kierunku. — Nawet ja wiem, że
jesteś dupkiem w stosunku do kobiet. A ona nas często obsługuję, nie chcę aby
dodała jakiejś japońskiej trucizny.
— Jasne — rozbawiony Filip przeniósł wzrok z przyjaciela na Gabriela. — A
jak tam twoja dupa?
— Przy tym stole szanujemy kobiety i mówimy na nie dziewczyny, panie,
kobiety lub damy — wtrącił Cyrus miażdżąc wzrokiem swojego przyjaciela. —
Popraw się.
— Ech… co u twojej… damy?
Gabriel odwrócił wzrok i wzruszył ramionami.
— Chyba dobrze.
— Jeszcze nie dzwoniła spytać czy aby na pewno wytarłeś dziś nosek?
— Zamknij się — warknął.
Filip zaśmiał się i przeniósł wzrok na Marka. Potem na Felicję i już
chciał coś powiedzieć, ale chyba sobie darował. Modliłem się w duchu, aby nie
zagadał do mnie…
— Natan!
Oczywiście…
— Tak, miłośniku koni? — zapytałem. Ludzie parsknęli śmiechem, a Filip
klepnął się w czoło. Pomyślałem, że nie warto mu dawać łatwego pola do ataku.
— No, Natan. Słyszałem, że jesteś nowy. Jak ci się podoba nasza buda?
— Przy tym stole mamy również szacunek do instytucji edukacji — przerwał
Cyrus. — Popraw się.
Filip pacnął się ponownie w twarz.
— Zabijasz mnie człowieku!
— Szanujemy też ludzkie życie.
Filip machnął ręką.
— To jak ci się podoba nasza placówka edukacyjna?
— Nie jest zła — opowiedziałem. — Nauczyciele wydają się być w porządku.
Klasę też mam dobrą. No i ciekawy pomysł z tymi kołami zainteresowań.
— Co wybrałeś?
— Tenis.
Popatrzyli po sobie z uznaniem.
— Dobrze, że nie siatkówkę.
— Czemu?
— Filip twierdzi, że z nimi rywalizujemy — wyjaśnił Marek. — I nie lubi
Bazylego.
— Przecież to dwie inne dyscypliny — zauważyłem.
— To nie istotne. — Filip najwidoczniej był pewien, że to zdanie rozmyło
wszelkie wątpliwości. — A ty, panie wielki wojownik, kumplujesz się z tym
wężem!
— To mój przyjaciel — powiedział to z lekkim westchnięciem. Najwidoczniej
już nie raz tłumaczył to Filipowi. — I nie mam zamiaru przestać się z nim
przyjaźnić tylko dlatego, że ty go nie lubisz.
— Właściwie dlaczego go nie lubisz? — zapytała Felicja. — Nigdy nie
widziałam, abyście rozmawiali.
— Nie potrzebne są słowa, aby opisać naszą odwieczną waśń, która…
— Bazyli całował się z siostrą Filipa — przerwał Dawid.
— Zaraz. — Marek uniósł wzrok. — Ale twoja siostra jest rok po studiach!
Filip zrobił się czerwony na twarzy.
— Zabiję gnoja!
— Jest w twoim wieku — wtrąciłem.
— Nieważne! — Prawie ryknął. — Co on sobie wyobraża? Jak mógł się z nią
całować? Przecież to ohydne!
— No tak, dla kogoś kto jest miłośnikiem koni — wtrącił Gabriel. To był
chyba jego pierwszy żart dzisiejszego dnia, ale efekt był piorunujący. Wszyscy
się śmiali.
— Nie fimfaramfuj mi tu, Gabi — prychnął. — Mój sekret nienawiści do
Bazylego się wydał. Ale każdy ma sekrety, nawet ty. — Gabriel zmrużył oczy. — A
prędzej czy później wyjdą na jaw i zobaczymy kto się wtedy będzie śmiał.
Przy stole zapadła cisza. Niezręczną sytuację ocaliła kelnerka przynosząc
napoje.
— A u ciebie, kapitanie? — Filip za jednym razem wypił połowę zawartości
i spojrzał w bok.
Cyrus uniósł brwi.
— Co u mnie?
— Jakieś miłości? Przyjaźnie?
Cyrus przez parę sekund wpatrywał się w niego.
— Nie mam czasu na takie rzeczy — odparł.
— Że cooooo? Taki przystojniak — poczochrał jego włosy. — Czym takim się
zajmujesz?
Cyrus zdjął jego dłoń z głowy.
— Filipie, proponuję ci zająć się twoimi sprawami miłosnymi. Nie wszyscy
chcemy o tym mówić.
— Ha! Czyli ktoś jest? Duże ma cy… oczy? — poprawił się szybko.
— Filipie, proszę. Nie mam zamiaru się tu tobie spowiadać.
— To pewnie ta Izka. Och, Izka każdemu zawróci w głowie, nawet takiemu
zombie jak Gabriel — spojrzał na niego wymownie. Gabriel udawał, że nie słyszał
tej uwagi. — To jak, kapitanie?
— Filip — zaczął Cyrus.
— Z naszej szkoły? Daj wskazówkę!
Kapitan milczał. Najwidoczniej nie miał ochoty rozmawiać. Filip westchnął
i wrócił do Dawida.
— Idzie twoja luba.
I istotnie po chwili pojawiła się kelnerka. Przyniosła zamówione potrawy,
ale ku uciesze Dawida, zamówiliśmy tyle, że musiała zrobić dwa kursy.
Widok japońskich specjalności był miły dla oka. Powoli zacząłem jeść
swoją zupę, obserwując jak reszta chłopaków zatapia zęby w rybach, kurczakach i
ryżu. Jedynie Cyrus dostał małą porcję sushi, którą jadł powoli przy pomocy
pałeczek. Felicja natomiast zamówiła zupę.
Wieczór spędzony w towarzystwie drużyny koszykarskiej był jednym z
ciekawszych jakie przeżyłem. Każdy z piątki miał inną osobowość, które idealnie
się wypełniały. Mieliśmy optymistycznego Marka, ciekawskiego i gadatliwego
Filipa, cichego Gabriela, zamyślonego, ale uśmiechniętego Dawida i absolutnego
lidera oraz przywódcę — Cyrusa.
Po skończonym posiłku musiałem jeszcze iść do łazienki, a reszta miała
poczekać na mnie na dworze. Wracając byłem świadkiem jak Dawid, krępując się i
drapiąc się z tyłu głowy rozmawia z kelnerką. Była ładną japonką i była
przyjemna dla oka. Jej czarne włosy były jak nocne niebo, a skóra była gładka i
świecąca. Nie dziwiłem się, że Dawidowi tak ciężko szło rozmawianie z nią. Ale
sądząc po jego uśmiechu i uldze na twarzy rozmowa przebiegła we właściwym
kierunku. Nie chciałem mu przeszkadzać, a więc schowałem się za kolumną przez
co parę ludzi dziwnie na mnie spojrzało.
Dawid wyszedł, a ja jakiś czas za nim. Pożegnaliśmy się wszyscy ze sobą i
wracałem do domu wraz z Markiem, Gabrielem i wyraźnie rozanielonym Dawidem.
Filip, Felicja i Cyrus poszli w przeciwnym kierunku. Marek spojrzał za siebie,
aby przyjrzeć się dziewczynie i musiało go zaboleć to, że ona nawet o tym nie
pomyślała, by się obejrzeć za siebie, zbytnio pochłonięta rozmową z Cyrusem.
— Zahaczamy o McDonalda? — zapytał Gabriel.
— Jeszcze jesteś głody? — zdziwiłem się. Zjadł najwięcej z nas.
— Mamy teorię, że Gabriel wyhodował w sobie czarną dziurę, która zamiast
niego, pochłania jedzenie — wyjaśnił Marek śmiejąc się. — Możemy iść, czemu
nie?
Wzruszyłem ramionami.
— Nigdzie, ani do nikogo mi się nie śpieszy.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Cyrus to naprawdę pan i władca... wyobraźiłam sobie że rzuca tą piłka i trafia w Gabriela ale nawet nie patrzy gdzie rzuca (chodzi o to że stoi tylem i tak jakby za siebie rzuca) nikt na treningu nie będzie siedzial, och Gabriel obserwuje Nataniela czyżby czyżby...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie