niedziela, 5 stycznia 2020

Brakujący element - Rozdział 18 - Horoskopy


Rozdział 18 — Horoskopy


Nie pojawiłem się na pierwszej lekcji. Wszystko dlatego, że mój i Marka tramwaj zepsuł się z powodu mrozu. Podstawiono autobus, którym dopiero dojechaliśmy na miejsce. Musiałem przyznać, że było skandalicznie zimno, i jak zawsze lubiłem zimę, teraz pragnąłem znaleźć się w ciepłym wnętrzu szkoły. Tym bardziej, że niosłem ze sobą jeszcze trzy torby. Wziąłem sobie do serca prośbę samorządu i zebrałem wszystkie nieużywane zabawki, zestawy puzzli, ubrania i koce. Pomyślałem, że mi się nie przydadzą, a może komuś poprawi się humor?
Zawsze przed Świętami odzywał się we mnie dobry duch. Chciałem pomagać wszystkim wkoło, aby dać im szczęście i radość. Uwielbiałem cały ten klimat — chłód, zapach sosen. Nawet jedzenie pachniało wtedy lepiej, gdy zmęczonym wracało się do domu.
Mimo tego wszystkiego jak niesamowicie radosny byłem, dalej jedna myśl uparcie nawiedzała mój umysł. Gabriel był gejem, odbijało się po mojej głowie. Zastanawiałem się — jak to możliwe? Absolutnie nie wyglądał na kogoś takiego. Nie zachowywał się tak i nie przejawiał żadnego zainteresowania facetami. Ba! Nie przejawiał zainteresowania w ogóle!
Z drugiej strony, ja też nie byłem chłopakiem ubierającym się w jaskrawe kolory. Nie uważałem, że facet noszący jaskrawe kolory to od razu gej, ale z pewnością przez myśl każdego przelatuje taka refleksja.
Czy Gabriel był gejem czy nie — nie miałem zamiaru go o to wypytywać. Z bardzo prostego powodu. Sam bym nie chciał, aby ktoś mnie o to wypytywał. Nie wyobrażałem sobie, aby podszedł do mnie, na przykład, Dawid i zaczął zadawać niewygodne pytania. Chciałem tego oszczędzić Gabrielowi.
Dlatego z trudem, ale jednak zadeptałem wrodzoną ciekawość. Jeżeli los będzie chciał to pozwoli nam kiedyś o tym porozmawiać.
— Współczuję im. — Z zamyśleń wyrwał mnie Marek. Podbródkiem wskazał trzech chłopaków, którzy odśnieżali chodniki wokół szkoły.
— Praca społeczna?
Marek skinął głową. Na jego policzkach widniały czerwone rumieńce.
— Kara od samorządu szkolnego.
— Co przeskrobali?
— Zapomnieli oddać książki do bibliotek — wyszczerzył zęby.
Zrobiłem szybki rachunek sumienia i odetchnąłem z ulgą. Wszystkie książki zwracałem w terminie.
W szkole było tak przyjemnie ciepło, że pragnąłem tu zostać na resztę zimy. Potarłem swoje zimne policzki i wstrząsnął mną przyjemny dreszcz. Oddałem kurtkę i rozdzieliłem się z Markiem na schodach. Musiałem jeszcze zahaczyć o pokój samorządu, bo nie widziało mi się chodzenie z tymi trzema torbami przez chociażby kolejne pięć minut.
Ledwo uniosłem dłoń, aby zapukać drzwi otworzyły się. Stał w nich Gabriel.
— Nat? — zdziwił się.
Zamrugałem oczami.
— Gabriel! — wydusiłem z siebie. — Co za absolutnie niesamowite spotkanie!
Zmarszczył czoło.
— Wszystko w porządku?
— W jak najlepsiejszym! — Co ja mówiłem?
— Okej — skinął powoli głową. — Idę na lekcje. Do zobaczenia jutro na meczu.
— Jasne! Do zobaczyska! — pomachałem za nim z tak sztucznym uśmiechem, że jeszcze się za mną obejrzał. Wzruszył ramionami i ruszył dalej. Wziąłem głęboki wdech, zamknąłem oczy i pokręciłem głową. — Co ja robię…?
— Stoisz w otwartych drzwiach samorządu — usłyszałem przy swoim ucho. Spojrzałem w lewo. Prawie stykałem się nosem z Gerardem. W jego dwukolorowych oczach widziałem swoje odbicie.
— Ach! — krzyknąłem i odskoczyłem. Gerard zaśmiał się.
— Nataniel. Czemu nie jesteś na lekcji?
— Tramwaj się zepsuł — odparłem z dudniącym sercem.
— Mhm — przyjrzał się mi badawczo. — Ale rozumiem, że na następne lekcje się wybierasz?
— Oczywiście! — Nie sposób było mu się przeciwstawić. Zjechał spojrzeniem do toreb i uśmiechnął się.
— Czy to dla dzieci i psów?
— Tak — pokiwałem głową. — Pomyślałem, że pomogę.
— I o to chodzi — uśmiechnął się szeroko. — Wchodź.
Pokój samorządu zmienił się jedynie pod względem dekoracji. Stała tu mała choinka, pod sufitem wisiały bombki i łańcuchy. Ktoś artystycznie pomalował okna specjalny sprejem. W jednym z kątów stały trzy wielkie pudła. Były już trochę zapełnione.
— No dobrze. — Gerard zbliżył się do nich. — To co masz dla psów?
— Koce — podałem jedną z toreb. Gerard uśmiechnął się rozpromieniony.
— Świetnie! Zimą jest im wszystkim strasznie zimno — przyjął torbę i wyjął ich zawartość. — Ja mojego psa przygarnąłem właśnie ze schroniska. Sam do mnie podbiegł, jeszcze wtedy mały szczeniaczek.
— Mówiłeś, że masz psa.
— Tak — skinął głową, przyjmując drugą torbę. — Husky. Wabi się Duo. Ma heterochromie, tak jak ja, więc szybko złapaliśmy więź. Och, zabawki! — zajrzał do torby.
— Trochę starych zabawek. A tu, już za małe na mnie ubrania. Z moim wzrostem pewnie będą pasować na większość dzieci…
Gerard zaśmiał się.
— Cyrus już ci pewnie to mówił, że wzrost to nie wszystko.
— Mówił — przyznałem, podczas, gdy on segregował rzeczy w pudłach. Po minucie uśmiechnął się zadowolony.
— Świetnie. Z takim tempem na pewno zdążymy do Bożego Narodzenia — zerknął na mnie. — Jaki masz znak zodiaku?
— Waga — odparłem zdziwiony. Gerard pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Mój horoskop się nie mylił.
— A co mówił?
— Że dzisiaj jakaś Waga ofiaruje mi prezenty. No cóż, niekoniecznie są dla mnie, ale prezenty są — zaśmiał się. — Ach, właśnie! — klepnął się w czoło. — Obiecałem ci kiedyś herbatę. Zapraszam. Kolejna lekcja zaczyna się dopiero za piętnaście minut.
Wskazał mi miejsce, a więc nawet nie rozpatrywał mojego ewentualnego sprzeciwu. Z resztą nie miałem nic przeciwko ciepłej herbacie po tym koszmarze, który przeżyłem z tramwajem. Gerard nastawił czajnik i wrócił na swoje obrotowe krzesło. Ja siedziałem, prawdopodobnie na miejscu Flory, sądząc po ilości zeszytów, gumek, ołówków oraz długopisów w kwiatki i słoneczka.
— Waga — odezwał się szukając czegoś w swoim telefonie. — Twój horoskop na dziś: usłyszysz miłą wiadomość. Dobre wibracje z Rybami, negatywne wibracje z Lwami. W tygodniu uważaj na Bliźnięta. Doznasz czegoś niepowtarzalnego — spojrzał na mnie uważnie. — Czeka cię ciekawy tydzień.
— Nie bardzo wierzę w horoskopy — odparłem uprzejmie. — Są ogólnikowe.
— Ogólnikowe?
— Tak. Na przykład „Doznasz czegoś niepowtarzalnego”. Wiele rzeczy można pod to podpiąć.
— Naprawdę? — uśmiechnął się. — Idę o zakład, że w tym tygodniu stanie się coś… niecodziennego.
Pokiwałem głową. Czajnik pstryknął i Gerard wstał zaparzyć herbatę.
— Ech — westchnął. — Mamy tylko zwykłą. Chcesz zwykłą?
— Poproszę.
— Nie masz wyboru — zaśmiał się. — Prawdę mówiąc moje horoskopy zawsze się sprawdzają — wrócił do przerwanego tematu. — I naprawdę staram się być obiektywny. Mogę wiele o kimś powiedzieć, znając jedynie znak zodiaku tej osoby — przyniósł herbatę i ponownie zasiadł w prezesowskim fotelu. — Waga. — Po raz kolejny powtórzył to słowo. — Jesteś osobą upartą. Perfekcjonista. Ciekawski. Dążysz do wyznaczonego celu. Jesteś skromny. W życiu uczuciowym raczej nie jesteś stroną dominującą. Prawdę mówiąc, wolisz czekać, aż ktoś zrobi pierwszy krok. Lubisz łamigłówki i wyzwania dla umysłu. Jesteś też estetą. Lubisz słuchać i pomagać, ale sam właściwie nigdy nie dzielisz się swoimi problemami. Tajemnice zabierasz do grobu. Jesteś całkiem rodzinny, chociaż nie często to okazujesz. Jako Waga jesteś zrównoważony i stonowany — mówił, patrząc w moje oczy. — Twoim żywiołem jest Powietrze, a więc i trochę marzyciel z ciebie.
Wpatrywałem się w niego przez chwilę. Zamrugałem oczami i przeniosłem spojrzenie na kubek. Upiłem łyk.
— Trafiłem? — zapytał pewien siebie.
— Mniej więcej — odparłem cicho. Większość się zgadzała. — Tylko, że tak jak poprzednie, można pod to podporządkować wiele rzeczy.
— Może tak, może nie. — Teraz to on się napił. — W każdym razie nie lekceważ potęgi horoskopów.
— Będę się mieć na baczności — obiecałem, a on się zaśmiał. — Dlaczego kandydowałeś do samorządu?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Po raz pierwszy od ponad dwóch lat ktoś zadał mi to pytanie — wyglądał na zamyślonego. Nie był zły, ale dziwnie podekscytowany. — Zawsze lubiłem spokój i porządek. Nauka też nigdy nie szła mi źle. I… uważam, że ostatnio coś takiego jak instytucja szkoły jest lekceważona. Zarówno przez nauczycieli jak i przez uczniów — spojrzał za okno. Milczał chwilę, aby zebrać myśli. Nie przerywałem mu. — Uczniowie podchodzą do tego jako zło konieczne. Nie widzą w tym przyjemności, nie chcą się uczyć, a posiadanie wiedzy jest takie piękne — westchnął ciężko. — Wiedza to klucz do wszystkiego. Wiedza, kształtowanie inteligencji… Czemu tak ciężko to komuś zrozumieć? Dawniej to był zaszczyt, że mógłbym przeczytać książkę, uczyć się, zdobywać wiedzę! — zachwycał się. — Jeżeli chodzi o nauczycieli to albo nie potrafią przekazać wiedzy albo przekazują jej zbyt duże i zbędne ilości. Jako człowiek rozumny, wiem co to Internet. Wiem też, logicznie rzecz biorąc, że zdecydowana większość społeczeństwa ma doń dostęp. Dlatego uczenie nas ile amunicji było na polu bitwy i wymaganie tego na testach uważam za absurd. Nie musimy też znać też wszystkich rzek Ameryki Południowej, to nie ma sensu w dobie globalizacji! Zamiast skupiać się na tym co jest istotne, nie umiemy nic. Najgorsze jednak jest to, że uczniowie opuszczając liceum są nieprzygotowani do publicznych wystąpień! Siedzimy tylko w tych ławkach jak grupa idiotów i słuchamy, a życie nie na tym polega! Dlatego tak często staram się organizować jakieś wydarzenia. Konkursy, koncerty… Życie to nie tylko książki, ale zdolność do zaprezentowania się. Napisałbyś teraz dobre CV? Śmiem wątpić, bo w ciągu trzech lat liceum przysługuje temu jakieś czterdzieści pięć minut — rozgoryczony spojrzał na mnie, a potem posłał mi przepraszający uśmiech. — Przepraszam! Rozgadałem się. Meritum jest takie, że będę pilnował, aby szkoła nie straciła swoich dawnych wartości, ale żeby jednocześnie mogła przygotować człowieka do przyszłego życia. Ponadto nigdy nie trawiłem szkolnych rozrabiaków. To łobuzy i należy im się kara, dlatego tak usilnie walczę o zaostrzenie kar dla uczniów. Nie bój się — dodał szybko. — Chcę przeciwdziałać chuliganom, przez których niektórzy nie mogą się rozwijać. Ile się słyszy o dręczycielach, którzy biją słabszych? Te tępaki nie zdają sobie jaką krzywdę emocjonalną czynią! — warknął. — Zmienię co tylko się da, aby szkoła funkcjonowała poprawnie.
Słuchałem go z wielką uwagą i prawdę mówiąc byłem bardzo zaskoczony. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto z taką pasją i zapałem mówił o szkole. Zwłaszcza uczeń. On miał wizję, miał cel. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi.
Tak jak kiedyś stwierdziłem, w moich poprzednich szkołach o samorządzie szkolnym praktycznie nie słyszałem. Nawet nie wiedziałem czy był, a jeżeli istniał — kto wchodził w jego skład? Tutaj miałem do czynienia z czymś kompletnie nowym. Tutaj samorząd udowodnił mi ostatecznie, że nie jest grupą lamerów, którzy chcą mieć lepsze stopnie. Gerard i bez tego jechał na samych piątkach (jeżeli plotki były prawdziwe).
— Milczysz — stwierdził, a chwilę później zadzwonił dzwonek. — Przeraziłem cię?
— Nic z tych rzeczy — odparłem. Na korytarzu dało się słyszeć setki, narastających rozmów. — Jesteś człowiekiem czynu.
— Owszem — odparł. — Trzeba działać, bo inaczej nic się nie osiągnie…
Nagle otworzyły się drzwi. Do pokoju wszedł Kacper i Aureli. Oboje śmieli się z czegoś, ale spoważnieli na widok mój i Przewodniczącego.
— Dzień dobry — skłonił się Kacper.
— Siemka, Gerardzie! — pomachał dłonią Aureli. — Widzę, że jednak pilnujesz porządku i przestrzegasz dyżurów.
— Oczywiście, że tak. Jak zawsze — odparł z uśmiechem. — Nataniel przyniósł rzeczy na świąteczną zbiórkę.
— Przykładny uczeń! — Aureli poklepał mnie po głowie. — Kiedy masz zamiar z tym wszystkim iść? — Pytanie skierował w stronę Przewodniczącego.
— W piątek. Najpierw do schroniska, potem do domu dziecka. Zostaliśmy tam zaproszeni na obiad, więc zostaniemy tam dłużej.
— Flora się ucieszy — stwierdził Kacper sięgając po wielki segregator. — Uwielbia dzieci.
— Zmykaj na lekcje, Natan — stwierdził nagle Gerard, wstając.
— Racja. Dziękuję za herbatę — skinąłem głową. — Do zobaczenia!
Trójka chłopaków pożegnała się ze mną, a potem wrócili do swoich zajęć. Ja czym prędzej ruszyłem w stronę klasy rozmyślając o słowach Gerarda. Chłopak naprawdę mnie zaskoczył. Rzadko kiedy spotykało się kogoś takiego, zwłaszcza wśród uczniów. I przy tym wszystkim nie był nadgorliwy. Nie mogłem uwierzyć, że…
— NAT! — Po raz drugi tego dnia odsunąłem się przerażony od osoby, która krzyczała w moje ucho. Tym razem był to mój japoński przyjaciel.
— Zwariowałeś? Chcesz żebym umarł?
— Gome! — złożył ręce, ale nie wyglądał na osobę przepraszającą. Raczej podekscytowaną. — Udało się!
Uniosłem brwi.
— Już nie bądź ignorantem! — syknął. — Byłem wczoraj z Szymuke... Szymonem w kinie! Później trochę połaziliśmy i się pocałowaliśmy nad Wisłą! — Parę osób obejrzało się za rozgadanym Aleksem. — W sensie — zatrzymał się i wypuścił powietrze z płuc. — Jesteśmy parą.
Spojrzałem na niego zadowolony. W jego czarnych oczach płonął przyjemny płomyk radości. Na twarzy wymalowana była miłość i te uczucie, gdy właśnie zaczynasz z kimś chodzić. Z kimś z kim chciało się to zrobić od dawna. A Aleksander czekał prawie dwa lata nim w końcu odważył się wyznać swoje uczucia. Musiałem dzisiaj się przyjrzeć Szymonowi, czy i on jest w siódmym niebie.
— Gratuluję — uśmiechnąłem się.
— Przepraszam, że tak cię zostawiłem w sobotę, ale jak się zgodził to… zapomniałem i…
— Spokojnie, nic się nie stało. — Bo właśnie dzięki temu poznałem sekret Gabriela. — No to… na jakim filmie byliście?
— Osz ty! — zaśmiał się i uderzył mnie w ramię. — Spytałbyś przyjaciela jak się czuje!
— Nie muszę. Widzę to na twojej twarzy — odparłem, rozmasowując ramię. — Zdawaj mi raport na bieżąco. Chcę wiedzieć jak się posuwacie w związku.
Popatrzyliśmy po sobie.
— To zabrzmiało źle.
— Jak dla mnie mega dobrze — zaśmiał się. — Dobra, lecę na lekcje. Sayonara!
Pomachałem mu, ale on już zniknął za rogiem korytarza. Przemieszczał się skocznie i szybko. Widać było, że coś ważnego działo się w jego życiu. Zastanawiałem się jak do tego podchodzi Szymon, ale gdy na matematyce został poproszony o odpowiedź, a jej nie znał, bo zapatrzył się za okno, wiedziałem. On też był zakochany.

***


Głośny gwizdek oznajmił koniec gry. Nasza drużyna rozegrała właśnie ostatni eliminacyjny mecz i awansowała do ćwierćfinałów mistrzostw Warszawy. I zwyciężyła prowadząc 58 : 40. Ostatnie dwa punkty zdobył Gabriel, który teraz z radości ryczał w stronę sufitu, napinając przy tym mięśnie. Reszta drużyny obległa go i gratulowała. Wszyscy wyglądali na bardzo szczęśliwych, ale ja stałem z boku. Uśmiechałem się delikatnie na ten widok, gdy chłopacy podnieśli Cyrusa i podrzucili go parę razy w górę.
To właśnie dzięki jego morderczym treningom, sile, wierze i zaufaniu, dotarliśmy tak wysoko. Podbiegli do nas Samson z Roksaną, aby również dołączyć się do świętowania. Spojrzałem w stronę trybun. Widownia powoli się rozchodziła. Z pewnością dostali tyle adrenaliny, że teraz będą chodzić cały dzień nabuzowani.
— Nat. — Ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Wzdrygnąłem się i odwróciłem. To był Marek. — Wszystko gra?
— Jasne.
— Jesteś taki zamyślony — zauważył i oparł ręce na biodrach.
— Po prostu się cieszę, że miałem szansę należeć do tej drużyny.
Wytrzeszczył oczy.
— Miałeś szansę?!
— Och. To źle zabrzmiało, prawda? Nie, nie zrezygnuję.
— Uff — przyłożył dłoń do serca. — Nawet tak nie mów.
— Idziemy się przebrać?
Skinął głową. W szatni panował szampański nastrój. Filip wszedł na ławkę i zaczął tańczyć, Dawid próbował go naśladować z ziemi. Marek rozmawiał głośno z rezerwowymi, którzy w dzisiejszym meczu naprawdę się popisali, zdobywając dla nas prawie połowę punktów. Nawet Gabriel się uśmiechał i co jakiś czas podskakiwał radośnie. Jednak, gdy tylko na mnie spojrzał, odwracałem wzrok. Bałem się, że może wyczytać, iż wiem o jego tajemnicy.
— Dobrze, panowie. — Cyrus klasnął w dłonie. — Awansowaliśmy do ćwierćfinałów. Jesteśmy silni, ale niech to was nie zmyli. Musimy zwyciężyć jeszcze w trzech wymagających meczach.
— Mógłbyś się trochę uśmiechnąć? — zapytał Filip. — Stary, cały czas jesteś poważny! Uśmiechnij się! Zwycięstwo!
— Uśmiechnę się dopiero jak zdobędziemy mistrzostwo miasta. Nawet wtedy zatańczę.
— Ha! Trzymamy cię za słowo! — krzyknął Dawid. — Chcę to koniecznie zobaczyć!
— Właśnie! Pokaż jakie masz ruchy! — dodał Marek i sam poruszał biodrami w rytm nieistniejącej muzyki. — O, tak! O, tak!
Cyrusowi nawet powieka nie drgnęła.
— Wiem co cię rozrusza — uśmiechnął się złośliwie Filip. — Zaproszę twoją siostrę na studniówkę!
Przez twarz kapitana przemknął cień obawy.
— Obawiam się, że nie masz szans u mojej siostry — odparł spokojnie.
— Obawiam się, że to się okaże!
— Nie masz jeszcze dziewczyny na studniówkę? — zdziwił się Dawid. Filip zamrugał oczami.
— Erm… pewne komplikacje. A ty?
— Zaprosiłem Lidię — oznajmił, nie mogąc ukryć uśmiechu. — Zgodziła się.
— A ty, Marek?
— Idę z Felicją…
— A ty, Gabi? — spojrzał na niego, a potem machnął ręką. — Ach, pewnie przyprowadzisz w końcu tę Tajemniczą. Nareszcie.
Tylko osoba, która znała prawdę mogła dostrzec teraz na twarzy Gabriela wahanie i strach, świetnie zakamuflowane przez obojętność. Zdziwiłem się ile emocji tak naprawdę wyraża jego twarz.
Opuściliśmy szatnię, a pod jej drzwiami czekała na nas Roksana z Samsonem. Filip od razu się przy niej pojawił przez co Cyrus drgnął.
— Cześć, maleńka — rzucił zawadiacko Filip.
— Dobrze się czujesz? — spytała marszcząc czoło.
— Może chcesz iść ze mną na studniówkę?
Uniosła brwi, a potem ściągnęła usta.
— Chyba zwariowałeś. Nigdzie z tobą nie pójdę!
— Hę? Czemu?
— Bo jesteś bucem, który nie szanuje kobiet — odpowiedziała i dumnie zbliżyła się do mnie. Teraz to ja uniosłem brwi.
— W czym mogę pomóc? — spytałem.
— Wolę iść na studniówkę z Natanem — oznajmiła i wzięła mnie pod rękę. Zamrugałem zszokowany. Podobnie jak reszta drużyny. Cyrus zmarszczył czoło, a Samson zbladł.
— Chyba nie mówisz poważnie? — zaśmiał się Filip.
— Auć… — wtrąciłem.
— Poważnie. Natan, masz z kim iść?
— Ja… nie znalazłem jeszcze nikogo…
— Świetnie! — uśmiechnęła się. — Idę z Natanem.
— Czemu z nim?
— Jest słodki, uroczy, cichy, miły, dba o kobiety, szanuje je i ma zajebistego psa przez którego zastanawiam się nad swoją seksualnością. To wszystko powinno wystarczyć — wytknęła język.
— Roksano, nie wiem czy ta zabawa jest dla ciebie — wtrącił Cyrus.
— No chyba cię pogrzało, mój kochany braciszku — uśmiechnęła się słodko. — Studniówka jest dla wszystkich!
To ucięło dyskusję. Cyrus pokręcił głową i ruszył do wyjścia. Reszta drużyny za nim. Roksana puściła mnie, pocałowała w policzek i także skierowała się do drzwi. Jedynie Samson wpatrywał się we mnie spojrzeniem wypełnionym zdradą, a potem odszedł. Westchnąłem.
— Wesołych Świąt…

***


Ostatni dzień przed feriami świątecznymi był bardzo spokojny. Lekcje były skrócone, a na nich samych niewiele się działo. Większość nauczycieli pozwalała nam po prostu posiedzieć w klasie i porozmawiać sobie na spokojnie, ale w miarę cicho. Ponadto na jednej lekcji zostaliśmy zaproszeni na krótkie przedstawienie o Świętach. Dlatego czas zlatywał bardzo szybko.
W trakcie ostatniej przerwy dostrzegłem przez okno jak członkowie samorządu, niosąc wielkie i wypełnione pudła (ich ilość urosła z trzech do ośmiu), opuszczali szkołę, aby móc rozwieść prezenty do domów dziecka i schroniska.
Dało mi to do myślenia, gdyż chciałem kupić coś swoim przyjaciołom z okazji Świąt, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Podobnie do Gabriela — byłem beznadziejny w wybieraniu prezentów. Dlatego teraz główkowałem co można zrobić na ostatnią chwilę.
Tknęło mnie. To było głupie, dziwne i sprzeczne z regulaminem. Ale z drugiej strony cały samorząd opuścił szkołę, a nauczyciele mieli swoje sprawy do załatwienia w domu, więc nie powinni zostawać dłużej po szkole.
Najistotniejsze jednak było coś innego. Jak zdobyć klucz do klasy?
— Idziesz gdzieś? — zdziwił się Marek, gdy nagle odłączyłem się od grupki.
— Taaa — odparłem. — Nie czekajcie z kolacją.
Bazyli, Marek, Felicja i Emilia popatrzyli na mnie dziwnie. Bądź co bądź byli moimi przyjaciółmi, a więc wypadało coś dla nich przygotować, nawet jeżeli oni o tym nie pomyśleli. Ale przed Świętami zawsze włączało się we mnie nadmierne dobro. Zakładałem, że wtedy byłem naiwny i głupi, ale nic nie mogłem na to poradzić.
Zbiegłem z trzeciego piętra na sam parter i mijając uczniów dotarłem do pokoju pań woźnych. Zawsze je lubiłem, niezależnie od szkoły. Przeważnie były to miłe starsze panie, które z chęcią gościły u siebie uczniów. Jeżeli miało się z nimi dobre kontakty można było liczyć na pewne przywileje - szybsze podanie kurtki w szatni, możliwość niezmieniania butów oraz dzielenia się najnowszymi informacjami w szkole. Zacząłem podejrzewać, że to właśnie od woźnych Flora wie tyle na temat szkolnego życia.
Zawiodłem się bardzo, gdy drzwi do pokoju były zamknięte. Na korytarzu nikogo nie było, a więc westchnąłem głośno. Oparłem się o ścianę i zjechałem po niej plecami. Tak to jest odkładając wszystko na ostatnią chwilę.
Czułem się jakbym trochę zawiódł przyjaciół. Przez ostatnich parę lat sam nie wiedziałem jak to jest ich mieć, a teraz… nawet z jednym się całowałem. Zaśmiałem się sam do siebie. Ubarwili moje życie w przeciągu kilku miesięcy. Felicja wciągnęła mnie Festiwal Muzyki, Marek w koszykówkę. Emilia okazała się być Królową Podziemia, a Bazyli obronił mnie przed dresami i wprowadził mnie w świat mechanicznych zegarów.
Nie tylko oni. Aleks pokazał jak zachowuje się zakochany człowiek, Cyrus udowodnił, że wysiłkiem i ciężką pracą można wiele osiągnąć. Filip i Dawid pokazali jak silna potrafi być przyjaźń i jak ważna jest współpraca na boisku. A Gabriel? Gabriel mimowolnie stawał mi się coraz bliższą osobą. Wspólne treningi, wspólne gry i wspólne spacery bardzo nas do siebie zbliżyły mimo, że żadne z nas za dużo nie gadało. Ale uśmiech na jego twarzy był wystarczającą nagrodą.
Podskoczyłem, gdy usłyszałem szczęk zamka i drzwi do pokoju woźnych się otworzyły. Wstałem szybko i zajrzałem do środka. Była tam starsza pani, której wcześniej nie widziałem, ale uśmiechała się serdecznie. Miała kręcone, siwe włosy i była trochę, niezdrowo blada.
— Pukałeś? — zapytała.
— Przepraszam za najście — skłoniłem się.
— Nic się nie stało — machnęła pulchną ręką i zaśmiała się. — Trochę się zdrzemnęłam — wskazała na małą kanapę. — W czym mogę ci pomóc?
— Erm — zacząłem niezręcznie i podrapałem się po głowie. — Chciałbym zrobić prezent moim przyjaciołom, proszę pani i…
— Och, mów na mnie Wandzia! Jak wszyscy — przerwała mi.
— Dobrze… erm… Wandziu. Chciałem zrobić prezent moim przyjaciołom i zorganizować małą Wigilię w jednej z klas. Tylko tak… potajemnie. Aby samorząd się nie dowiedział — wzdrygnąłem się na myśl, że Gerard kazałby mi odśnieżać tereny szkoły w trakcie świąt. — Nic nie zepsujemy! Tylko chwilę posiedzimy i…
— Rozumiem, rozumiem — rozejrzała się po pokoju. — Sięgnij sobie klucz od sali dwieście dwanaście. To klasa na drugim piętrze, zaraz za łazienkami.
— Dziękuję! — skinąłem głową. Rozległ się dzwonek na lekcję, ale ja się na nią nie wybierałem. W trakcie tych trzydziestu pięciu minut musiałem pognać do sklepu po jakieś pseudowigilijne potrawy.
— A masz opłatek, chłopcze?
Poczułem jak fundamenty mojego idealnego planu osuwają się w bezdenną gardziel.
— Tak myślałam — zaśmiała się, a potem wskazała jedną z szafek. — Sięgnij sobie, chłopcze. Co tak patrzysz? Woźne też sobie robią Wigilię. Powinno trochę zostać.
— Dziękuję! — jęknąłem. — Przywraca pani nadzieję w ludzkość — wszedłem do chłodnego pokoju i za jej radą sięgnąłem do półki. Najwidoczniej kobieta była zbyt zmęczona, aby sama to zrobić. W każdym razie znalazłem tam jedno opakowanie z opłatkami. — Jest. Uff — odetchnąłem. — Ratuje pani Święta — uśmiechnąłem się.
— Jeżeli mnie tu nie będzie, wrzuć klucz do skrzynki przy drzwiach.
— Jasne! Dziękuję! — schowałem opłatek do plecaka. — Idę po zakupy! Dziękuję i Wesołych Świąt!
— Wzajemnie, chłopcze — uśmiechnęła się. Gdy tylko odszedłem, usłyszałem trzask drzwi. Zbiegłem po schodach, wpadłem do szatni. Zgarnąłem kurtkę i pognałem do najbliższego spożywczego. Musiałem przyznać, że grupa odśnieżająca spisywała się na medal.
W sklepie kupiłem bardzo mało świąteczne rzeczy. Czekoladki, mandarynki, paluszki, dwa soki, plastikowe kubki i delicje. Kalorycznie, ale ważne, że był opłatek.
Szybkim marszem wróciłem do szkoły, tym razem przemyciłem moją kurtkę dalej i pognałem na drugie piętro. Faktycznie, sala dwieście dwanaście znajdowała się na końcu korytarza za łazienkami. Otworzyłem ostrożnie drzwi i zajrzałem do środka. Była pusta, ale świątecznie wystrojona. Pod sufitem wisiały jemioły, bombki i łańcuchy, a w kącie stała mała choinka. Zapaliłem na niej lampki, złączyłem parę ławek, przygotowałem miejsca i jedynie teraz potrzebowałem wysłać szybkie zaproszenia.
Smsy dotarły do moich „gości”, a więc teraz pozostawało mi jedynie czekać. Siedziałem sam w klasie, jak zakładałem, od angielskiego sądząc po tych wszystkich tabliczkach na ścianach. Gdy zadzwonił dzwonek zerwałem się z miejsca i czekałem. Na korytarzu panował jak zwykle zgiełk i ciężko było stwierdzić, czy ktoś tu idzie. Zacząłem się denerwować. Czy w ogóle ktoś przyjdzie? Czy to był dobry pomysł? A jeżeli mnie wyśmieją?
Ktoś zapukał i odparłem nieśmiałym „proszę”. Do klasy weszli Emilia, Felicja, Marek i Bazyli. Rozejrzeli się zaintrygowani, a potem spojrzeli na mnie.
— Wagarowicz! — oskarżył mnie Bazyli.
— Tobie też życzę Wesołych Świąt. — Reszta zaśmiała się. Parę chwil później do klasy wszedł Szymon z Aleksem, Cyrus i Roksana, Dawid, Filip i Gabriel. Wszyscy wyglądali na zaintrygowanych i zaciekawionych. Wpatrywali się we mnie wyczekująco. — Erm… — Właśnie sobie przypomniałem jak beznadziejny jestem w wygłaszaniu przemówień przed tłumem. — Prawdę mówiąc chciałem wam coś kupić, ale pomyślałem, że to będzie za drogie i… zorganizowałem taką małą wigilię… znaczy, pseudowigilię. — Aleks uśmiechnął się szeroko. — Bo jesteście moimi przyjaciółmi i pomyślałem, że warto to uczcić… i w ogóle…
Wpatrywali się we mnie w milczeniu, aż z szeregu wystąpiła Felicja. Podeszła do mnie i przytuliła mnie mocno.
— To super prezent, Nat! Dziękujemy!
— Właśnie! — zgodził się Marek i zbliżył do stołu.
Odetchnąłem z ulga, gdy i reszcie osób spodobał się pomysł. Czy to ze względu na to, że faktycznie było im miło, czy poczuli pewną elitarność, czy też dlatego, że właśnie graliśmy na nosie samorządu uczniowskiego. Nie zmieniało to faktu, że wszyscy wzięli kawałek opłatku i w tradycyjny sposób zaczęli go ze sobą łamać, składając życzenia. Byłem pod wielkim wrażeniem, gdy nawet Emilia i Aleksander życzyli sobie wzajemnie wszystkiego najlepszego, mimo że na ich twarzach malowały się złośliwe uśmieszki.
— Wszystkiego najlepszego — życzył mi Cyrus. — Więcej wiary w swoje możliwości.
— Dziękuję. Obyś dalej był takim dobrym kapitanem.
— Zawsze można być lepszym — odpowiedział.
— To życzę ci też więcej luzu — zaśmiałem się.
Cyrus uśmiechnął się lekko.
— Masz się opiekować Roksaną na studniówce — dodał złowieszczo. — Nic mojej siostrze ma się nie stać. I mam tu na myśli… nic.
Spojrzałem na niego, a potem oblałem się rumieńcem.
— No co ty! Nic z tych rzeczy! Naprawdę!
Cyrus skinął głową.
— Dobrze, że tobie można ufać, Natanielu — poklepał mnie po ramieniu i ruszył dalej. Nie ważne jak dziwna była ta rozmowa to i tak najbardziej niezręczne było dla mnie dzielenie się opłatkiem z dwoma osobami — Bazylim i Gabrielem.
— Miałeś dobry pomysł — oświadczył Gabriel. Gdy stałem przy nim musiałem wysoko zadrzeć głowę, aby móc z nim rozmawiać. — Bardzo świąteczny.
— Dzięki — uśmiechnąłem się. Dalej czułem się przy nim dziwnie, ale nie dawałem tego po sobie poznać. — Wszystkiego dobrego!
— Wzajemnie — odparł. — Oby nie zabrakło ci sił w styczniowych meczach.
— Mnie? To ty ledwo dyszałeś po ostatnim — odparłem.
— Bo biegałem cały mecz, a ty tylko przez połowę — zaśmiał się. Gdy to robił naprawdę wyglądał jak inny człowiek.
— Jeszcze zobaczysz — odparłem. — Będę dużo silniejszy.
— Będę czekać, aż mnie dogonisz.
Gdy łamaliśmy się opłatkiem, niechcący dotknęliśmy się palcami. Nie wiedziałem czemu, ale poczułem jakby przez moją dłoń przeleciał prąd. Szybko się cofnąłem, to samo zrobił Gabriel. Popatrzyliśmy po sobie i obaj się zarumieniliśmy.
— To pewnie przez mój sweter — odparłem. — Jestem… naelektryzowany.
— Tak, pewnie tak — skinął głową. Odwróciliśmy od siebie spojrzenia.
— Dobra, przesuń się, wielkoludzie! — Bazyli szturchnął Gabriela, a sam stanął przede mną. — Inni też chcą złożyć życzenia gospodarzowi.
Gabriel zawarczał, ale szybko dopadła go Roksana, do której musiał się zgiąć wpół, aby mogła go pocałować w policzek.
— Żaden ze mnie gospodarz — odparłem, patrząc w złote oczy Bazylego. — Nawet nie ma muzyki.
— To da się załatwić — uśmiechnął się. — Dobrze, to czego mi życzysz?
— Uczłowieczenia się — odparłem.
— Auć — zaśmiał się. — Faktycznie, marny z ciebie gospodarz. Nie obraża się gości. Co za Faux pas!
— Większym Faux pas jest wypomnienie komuś, że popełnił Faux pas — odbiłem atak. Bazyli oblizał usta.
— Dobre, Natanielu. Muszę przyznać, że nie mam na to odpowiedzi.
Podsunąłem mu opłatek pod nos.
— Wszystkiego dobrego i wesołych świąt!
— Wzajemnie, Darze Boga — odparł łamiąc sobie kawałek. — Tobie życzę większego… otwarcia się, jeśli wiesz co mam na myśli.
— Jesteś zboczony!
— Ha, ha! Miałem na myśli emocjonalne otwarcie się. Widzę, że głodnemu chleb na myśli.
— Głodny, głodnemu wypomni.
Bazyli zamrugał oczami i ponownie oblizał wargi.
— Znów mnie masz.
Zabrzmiało to jako tako dwuznacznie, więc jedynie się uśmiechnąłem i od reszty dialogu uratował mnie Szymon.
Po złożeniu sobie życzeń, każdy usiadł gdzie chciał i rozpoczęliśmy rozmowę na różne tematy. Głównie mówiliśmy o swoich planach na Święta, wizji studiów i żartowaliśmy sobie z nauczycieli. Jednak z czasem wszyscy zaczęli się rozchodzić. W końcu musieliśmy wracać i pomóc w przygotowaniach na Święta.
— Poczekam na ciebie przy wyjściu — szepnął do mnie Marek. — Odprowadzę tylko Felicję na autobus, starając się przejść pod jak największą ilością jemioł — wtajemniczył mnie w swój misterny plan.
— Będę trzymać kciuki — obiecałem i na dowód pokazałem mu moje dłonie. Zaśmiał się i potem wraz z Felicją opuścili klasę. Zostałem tu teraz sam i musiałem trochę posprzątać. No i odnieść klucz.
Na szczęście towarzystwo zjadło wszystko, a więc nie musiałem nic ze sobą brać. Wystarczyło tylko pozbyć się dowodów, aby samorząd szkolny nigdy się o tym nie dowiedział.
— Może pomóc?
Uniosłem spojrzenie. W drzwiach stał Bazyli, nonszalancko oparty o framugę. Ubrany był w elegancki, czarny płaszcz, który przylegał do jego ciała. Złote oczy były rozbawione, ale i czujne.
— Nie trzeba — odparłem. Nie podobało mi się to, że znów zostaliśmy sami. — Dam radę.
— Wyglądasz na takiego co potrzebuje pomocy — odparł i zbliżył się do mnie.
— Naprawdę nie trzeba. To jest lekkie — uniosłem torebkę ze śmieciami, aby to udowodnić.
— Nie to miałem na myśli — uśmiechnął się, ukazując lśniące, białe zęby, a potem spojrzał w górę. Również i ja tam spojrzałem.
— Jemioła — stwierdziłem.
— Zgadza się.
Nasze spojrzenia ponownie na siebie wróciły.
— Nie wiem czy to dobry pomysł…
— Chcesz sprzeciwić się tradycji? — zasyczał przyjemnie. I znów to robił. Najpierw zahipnotyzował wzrokiem, a potem powoli się zbliżył. Nim zdążyłem się odsunąć, znów poczułem jego ciepłe wargi na moich. Nie wiedziałem jak to robił, ale znów smakował miętą i odrobiną słodyczy. Kuszącej słodyczy.
Pocałował mnie, a ja niechybnie oddałem pocałunek. Nie chciałem tego, ale z drugiej strony przez dwa miesiące starałem się o tym nie myśleć. A teraz sobie przypomniałem jak przyjemne potrafią być takie pieszczoty...
— Nie! — jęknąłem i odsunąłem się.
— Nie? — zmarszczył czoło. — Jak dla mnie to bardzo cię to cieszyło.
— Nie — pokręciłem głową. — Mam swoje zasady — zrobiłem jeszcze parę kroków w tył, aby wyjść spod zasięgu jemioły.
— Słyszałeś kiedyś powiedzenie, że zasady są po to, aby je łamać? — zapytał i zbliżył się do mnie. Znów dzieliło nas tylko parę centymetrów. — Przyznaj się, chcesz tego.
— Nie chcę!
— Musisz chcieć — przygwoździł mnie do ściany i przysunął tak, że stykaliśmy się czołami. — Inaczej nie oddałbyś pocałunku.
— Po prostu to jest przyjemne…
— Wiem. A człowiek zasługuje na przyjemność. Zwłaszcza ty, po zorganizowaniu dla nas takiej Wigilii. Czy ktoś ci tak dobrze podziękował, jak ja?
— Bazyli… — zacząłem powoli. Nie patrzyłem w jego oczy, bo wiedziałem, że ulegnę. — Nie chcę tego.
— Kiepski z ciebie kłamca — westchnął. Jego oddech poczułem na ustach.
— I co? Pocałujemy się i co dalej? — zapytałem. — Znów dwa miesiące ciszy? Następny termin całowania wypadłby w Walentynki.
— Dobrze się składa, co?
— Puść mnie — wyrwałem się i odsunąłem się od niego. — Nie chcę czegoś takiego, Bazyli. I nie jestem twoją zabawką.
— Powiedziałem, że jesteś zabawką? — zdziwił się. — Po prostu całowanie jest przyjemne.
— Ale nie z przyjacielem!
— Więc nie bądźmy przyjaciółmi.
W klasie zapadła cisza.
— Co?
— Bądźmy obcymi — uśmiechnął się.
— Chyba mnie nie zrozumiałeś. Miałem na myśli bycie w związku.
Twarz Bazylego lekko stężała.
— Nie uznaję związków.
— A więc mamy impas. Przepraszam, ale nie widzę tego.
— A ja widzę jak najbardziej — syknął zdenerwowany. — Działasz na nerwy, wiesz? Kusisz, wysyłasz sygnały, a potem nic z tym nie robisz!
— Ja kuszę? Wysyłam sygnały? Kiedy?
— Kiedy? Zawsze! Odkąd pojawiłeś się w tej szkole.
— Nie przypominam sobie, abym to ja kogoś całował.
— To była tylko odpowiedź na twoje wabienie.
— O czym ty gadasz…?
— Nieważne — odwarknął. — Masz kogoś?
— N—Nie…
— Więc co ci stoi na przeszkodzie?
— Nie jestem puszczalski — odparłem. — I nigdy nie będę. Mam swoje zasady i honor.
Bazyli milczał przez chwilę. Wpatrywał się we mnie uważnie.
— Czyli aby się z tobą przespać, muszę być twoim chłopakiem?
— Miło, że widzisz tylko seks. Ale tak. Seks tylko w związku.
Po raz pierwszy w życiu wyraziłem komuś jasno mój punkt widzenia. Bazyli odwrócił głowę i myślał intensywnie. Wyglądało na to, że nie często coś szło nie po jego myśli.
— Muszę nad tym pomyśleć — odwarknął. — Wesołych Świąt.
— Wesołych Świąt — odpowiedziałem, gdy mnie minął i ze złością opuścił salę. Słyszałem jego szybkie kroki na korytarzu, które po chwili zanikły. Westchnąłem głośno i klepnąłem się w czoło. Czy on musiał mi to robić? Po każdym momencie sam na sam wyprowadzał mnie z równowagi.
Zgarnąłem swoje rzeczy, zgasiłem lampki na choince, wyłączyłem światło i zamknąłem klasę. Na korytarzu było pusto, dlatego moje kroki rozbrzmiewały echem. Na parterze, pokój woźnych był zamknięty, więc zgodnie z umową wrzuciłem klucze do skrzynki. Ubrałem się ciepło i wyszedłem na dwór. Było już prawie ciemno, ale Marek dotrzymał obietnicy i czekał na mnie.
— Przytuliła mnie — oznajmił na powitanie. — Och, stary, jak ona pachnie...
— Może w końcu byś jej powiedział co do niej czujesz? — zaproponowałem.
Pokręcił głową.
— Nie chcę psuć przyjaźni. Jeżeli się nie zgodzi…
— A jeżeli się zgodzi? — zapytałem.
— Nawet nie wiesz ile bym oddał, aby się zgodziła…
Pokręciłem głową.
— Nie mogę wpływać na twoją decyzję — odparłem. — Chodź na tramwaj.
— Słusznie! Moja mama mnie potrzebuje. Muszę jej pomóc i w ogóle…
— Moja również. Plus mamy jeszcze Leo.
Marek uśmiechnął się.
— To jedyny pies, którego lubię. Normalnie za nimi nie przepadam. Koty górą!
Uśmiechnąłem się.
— A swoją drogą… jak załatwiłeś ten klucz do klasy?
— Woźna mi dała.
— Nie gadaj? — zaśmiał się. — Normalnie one trzymają z samorządem. Była tylko jedna woźna… zaraz… Pani Wandzia, tak. Ona zawsze dawała klucze.
— Była? — powtórzyłem.
— Tak. Biedulka zmarła rok temu, w grudniu — westchnął. — Szkoda, była bardzo miła, ale… Nat? Wszystko gra? — zatrzymał się, gdy dostrzegł, że ja zastygłem bez ruchu. Zbladłem i spojrzałem szybko w stronę okna pokoju woźnych. Nikogo tam nie było, tylko ciemność. — Halo! Ziemia do Nataniela! Jak mnie słyszysz?
— Ale… ale… — zacząłem. Ta kobieta niczego mi nie podawała, sam musiałem wziąć klucz i opłatek. W pokoju było chłodno, a drzwi chyba same się zamknęły. — Ale…
— Hej. Przerażasz mnie. Co się stało? — zapytał teraz na poważnie.
— To ona dała mi klucz.
— Kto?
— Pani Wandzia…
Marek uniósł brwi, a potem zaśmiał się nerwowo.
— Daj spokój, Nat. Przecież ona… — przełknął ślinę. — Ej, przecież wiesz, że ja wierzę w duchy! Nie strasz mnie…
— Ale naprawdę.
Popatrzyliśmy po sobie. Chyba musiał dostrzec w moich oczach, że mówiłem prawdę, bo zadrżał. Odwróciliśmy się na pięcie i szybko opuściliśmy teren szkoły.
„Doznasz czegoś niepowtarzalnego”, zagrzmiał mi w głowie głos Gerarda.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    cudowne, Nataniel bardzo dobry pomysł z zorganizowaniem tej wiglii, i doświadczył czegoś niesamowitego...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń