Rozdział
17 — Pary
Nadszedł grudzień. Za oknem padał już śnieg, który mieszał się z brudem
na ulicach przez co w niektórych miejscach był czarny. Nie napadało go dużo,
ale wystarczająco, aby dzieci na placach zabaw zaczęły budować forty i lepić
bałwany. Co jakiś czas dostrzegałem ludzi na sankach — niekoniecznie dzieci. Zarówno
młodzież jak i dorośli nie mogli się powstrzymać przed skorzystaniem z tej drobnej
atrakcji.
Zawsze bardzo lubiłem zimę. Lubiłem ten chrzęst śniegu pod butami,
ośnieżone drzewa, szron na oknach, zapach chłodu w powietrzu. Z każdym dniem
było coraz bliżej do Bożego Narodzenia. A to oznaczało, że w sklepach dostrzec
można było świąteczne ozdoby i powoli wszystkim udzielał się ten magiczny
nastrój. Nauczyciele zdawali się być bardziej wyrozumiali, uczniowie grzeczniejsi,
a rodzice mniej uszczypliwi. Wszystko wokół było dla mnie idealne.
Nawet moje poranne biegi z Leo i Gabrielem nie były takie wyczerpujące.
Jak zgodnie ustaliliśmy - to były jedne z ostatnich biegów tej zimy. Obaj
baliśmy się, że chwila nieuwagi może nas kosztować złamaniami. A tego Cyrus by
nam nie wybaczył. Obawiałem się nawet, że zmusiłby nas do gry z gipsem. Ta wizja
budziła strach.
Jeżeli chodzi o koszykówkę - szliśmy jak burza. Kolejny mecz przed Świętami
był jedynie formalnością. Wygraliśmy tyle razy, że zakwalifikowaliśmy się do
ćwierćfinałów mistrzostw miasta. Turniej rozgrywał się wśród chętnych szkół
licealnych.
Moja kondycja poprawiła się, ale i tak Cyrus wpuszczał mnie tylko na
jedną połowę. Losowo - pierwszą lub drugą. Właściwie podczas gry też niewiele
robiłem. Biegałem i kradłem piłkę, stosowałem moje szybkie podania oraz
wybijałem ją z rąk przeciwników. Wstyd było to przyznać, ale nie zdobyłem dla
drużyny jeszcze żadnego kosza. Zawsze towarzyszyłem w asystach albo pomagałem.
Czułem się trochę jak medyk w grach RPG. Niby jest częścią drużyny, ale
właściwie to tylko pomaga.
I swoją drogą, nie czułem się z tym, aż tak źle. Nie wychylając się
zwiększałem swoją skuteczność. Drużyna też nie miała mi tego za złe, bo
wypełniałem swoją pracę w stu procentach. Jednak marzyło mi się zdobyć choć
parę punktów.
Jeżeli chodzi o szkołę to była ona pięknie przystrojona. Głównie dzięki
samorządowi uczniowskiemu. Piątka jego członków dawała z siebie wszystko i sami
brali czynny udział w ozdabianiu. Musiałem przyznać, że w porównaniu z moimi
poprzednimi liceami to ten wystrój budził podziw. W szkole nie stała tylko
jedna choinka, na dodatek plastikowa, ale pięć i to świeżo ściętych. Ich piękny
sosnowy aromat sprawiał, że nie chciało się iść na lekcje. Klasy z kolei były przyozdabiane na godzinach wychowawczych. Wielu uczniów przynosiło bombki,
łańcuchy, gwiazdy i inne choinkowe ozdoby, aby w szkole można było dotknąć
Świąt.
Tydzień przed feriami świątecznymi, w trakcie lekcji, do sal przybywał
samorząd, aby każdemu chętnemu dać kawałek świątecznego ciasta.
— Proszę śmiało — oznajmił Gerard uśmiechając się serdecznie. Każdy z
członków samorządu miał na sobie czapki Świętego Mikołaja. Flora miała nawet
przypiętą jemiołę do koszuli. Aureli i Kacper kroili równe porcje, a Klara je
roznosiła i z poważną miną życzyła wszystkim wesołych i radosnych. — Może pani
również chce ciasto? — Przewodniczący zwrócił się w stronę naszej polonistki.
— Z chęcią, Gerardzie — uśmiechnęła się do swojego pupila. Bazyli udawał,
że właśnie wymiotuje. — Może nawet jakiś większy kawałeczek?
— Oczywiście, proszę pani — skinął w stronę chłopaków. — A teraz krótkie
ogłoszenia od samorządu — wyszedł na środek klasy i omiótł ją swoimi
niesamowitymi oczami. Parę dziewczyn westchnęło. — Udało nam się wynegocjować
krótsze lekcje w ostatni dzień przed feriami. Lekcje będą krótsze o dziesięć
minut. Również w ich trakcie szkolna grupa teatralna wystawi krótką sztukę o
Bożym Narodzeniu. Innymi słowy, prawie nie będzie zajęć. Druga sprawą jest to,
że samorząd organizuje zbiórkę zabawek i ubrań dla domów dziecka. Serdecznie
prosimy o pomoc. Za to ja, osobiście zająłem się wspieraniem miejskiego
schroniska dla psów, aby ta zima nie była dla nich koszmarem. Dlatego stare
koce i karma mile widziana. Proszę wszystko przynosić do pokoju samorządu,
zawsze ktoś tam jest…
— Właśnie widać — zakpił Bazyli. Gerard przeniósł spojrzenie na niego i
uśmiechnął się.
— Jak widzisz, Bazyli, obecnie roznosimy ciasto dla wszystkich uczniów.
Od przyszłego tygodnia podzieliliśmy dyżury tak, że zawsze ktoś będzie w
pokoju.
Bazyli prychnął i rozpoczęli pojedynek na wzrok. Zdałem sobie sprawę, że
obaj są właścicielami fantastycznie oryginalnych oczu. Kuszące złoto przeciwko
chłodnemu błękitowi i gorącemu brązowi.
— Sprytne.
— Cieszę się, że tak uważasz. — Gerard obojętnie przeniósł spojrzenie na
klasę i rozpromienił się. — Liczymy na waszą pomoc.
— Och, ja na pewno pomogę! — pisnęła jedna z moich koleżanek. — Sama mam
psa i wiem jak te biedaki cierpią!
Gerard skinął głową.
— Również mam psa, dlatego chcę zorganizować tę akcję. No dobrze —
spojrzał po swoich przyjaciołach. — Już chyba wszyscy dostali ciasto. W takim
razie życzymy wam Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!
Skłonili się i opuścili naszą klasę pozostawiając ją w lekkim
rozchwianiu. Każdy teraz myślał co przyniesie albo jak tu przyjść na dyżur by
móc się znaleźć sam na sam z Gerardem.
Osobiście postanowiłem wziąć udział w obu akcjach. Mam parę starych
zabawek i za małych ubrań, a przecież komuś innemu mogą się bardziej przydać.
No i sam mam psa, nie mogłem zignorować prośby Gerarda, tym bardziej, że samego
Leo znalazłem pod drzewem w chłodny, listopadowy dzień.
— Natan! — usłyszałem za sobą, gdy szedłem korytarzem. Obróciłem się na
pięcie, a na mnie prawie wpadł Aleks. Dyszał ciężko, a na policzkach miał
rumieńce.
— Coś się stało? — zapytałem. — Biegłeś…?
— Nat! — przerwał mi i potrząsnął mną. — Udało się! Idę jutro z Szymonem
na świąteczne zakupy!
— To dobrze — wyrwałem się z jego uścisku i rozmasowałem ramię. — Nie
musisz mnie przez to krzywdzić…
— Przepraszam! — wiedziałem, że to nie było szczere. — Posłuchaj, jest
szansa, abym w końcu mu powiedział co czuję!
— Szanse masz od ponad dwóch lat…
— Tak, ale teraz gadamy i zbliżają się Święta. Na świąteczne zakupy
chodzi się z osobami, które lubisz, prawda?
Zamyśliłem się chwilę. Według jego teorii, nikogo nie lubiłem.
— Skoro tak twierdzisz…
— I dlatego musisz mi pomóc.
— Widzę, że już zaplanowałeś mój dzień.
Wyszczerzył zęby.
— Zgadasz się?
— Nie jesteś przypadkiem buddystą? — zapytałem.
— Jestem. Ale moja mama jest chrześcijanką i obchodzimy Boże Narodzenie,
chociaż zakładam, że nie tak hucznie i rodzinnie jak reszta znanych mi osób —
zamyślił się. — W każdym razie mamy choinkę i w ogóle. Prezenty też sobie
kupujemy. To bardzo przyjemna tradycja, szkoda, że nie obchodzą tego za bardzo
w Japonii.
— Rozumiem — skinąłem głową. — To do czego mnie potrzebujesz?
— Musisz mi dodawać otuchy — podrapał się po głowie. — Nie żebyś szedł z
nami, ale po prostu będę czuł się lepiej wiedząc, że ktoś koło mnie jest i mnie
wspiera. W razie nie wypału chciałbym też nasączyć twój rękaw łzami.
— Jak to widzisz?
— Będziesz nas śledził — uśmiechnął się. — Proszę! — złożył ręce, gdy
dostrzegł moje sceptyczne spojrzenie. — To dla mnie tak ważne! To może być twój
świąteczny prezent dla mnie.
Wahałem się chwilę, ale w końcu skinąłem głową. W końcu sam mogłem też
przy okazji zrobić zakupy.
— Arigato gozaimasu! — ryknął Aleks. — Świetny z ciebie przyjaciel.
— Wiem — przyznałem nieskromnie. Zaśmiał się.
— Jutro o piętnastej w Złotych Tarasach — poinstruował. — Spotykam się z nim
przy Empik Cafe, czy coś takiego.
— Wiem gdzie to jest.
— Dobra — poklepał mnie po ramieniu. — Dziękuję!
— Wesołych — odpowiedziałem, gdy się rozeszliśmy.
***
— Jutro biegamy ostatni raz przed Świętami? — zapytałem Gabriela, gdy
przemierzaliśmy park. Para wylatywała z naszych ust. Leo na smyczy biegł przy
nas i wyglądał na bardzo szczęśliwego z tego powodu, że może rozładować swoje
pokłady energii.
— Nie mogę — pokręcił głową. — Idę na świąteczne zakupy.
— Ach, rozumiem — skinąłem. — I ja powinienem się za nie zabrać.
Gdy biegliśmy nie czuliśmy tego całego zimna. Gorzej było z tym, że właściwie
już był wieczór, mimo iż na zegarku widniała czwarta po południu.
— Nigdy nie mam pomysłu co kupić — wyznał Gabriel, wzdychając ciężko i
zostawiając za sobą pokłady białej pary. — Łażę po tych sklepach jak głupi.
— Jak chcesz mogę iść z tobą i ci pomóc — zaproponowałem. Chłopak
zarumienił się i milczał parę sekund.
— Nie mogę. Idę z dziewczyną…
— Zakupowa randka — zrozumiałem. — Dobra, nie będę przeszkadzać.
Uśmiechnął się i wyglądał na takiego co chciał jeszcze coś powiedzieć,
ale się powstrzymał. Zatrzymaliśmy się, gdy nasze telefony zadzwoniły.
— Synchronizacja — skomentowałem, sięgając do kieszeni. Leo oblizał się
po pysku.
— Cyrus. — Gabriel spojrzał na wyświetlacz.
— U mnie też.
— Trening? Jutro? — jęknął. — On nie ma serca…
— I to na dziewiątą. W sobotę — schowałem telefon. — Chyba lubi nas
torturować.
— Ostatnio zacząłem podejrzewać, że kręci go BDSM — zaśmiał się Gabriel. —
Wiesz, rozkazy i tego typu rzeczy.
— Tak, Cyrus na kogoś takiego pasuje. — Oczami wyobraźni ujrzałem
blondyna w skórzanym stroju i czapce z pejczem w ręku. — Widzę to.
— Ja też.
Zaśmialiśmy się głośno. Ostatnio odkryłem, że bardzo dobrze mi się rozmawia
z moim ponurym przyjacielem. Zdawał się częściej uśmiechać i żartować, ale
widziałem też, że go to peszyło. W każdym razie nie przypominał już tego
zamyślonego i złego chłopaka z początku września. Może i jemu udzielał się
świąteczny nastrój?
— Jak Olga? Ułożyła puzzle?
— Wszystkie — odparł z wyraźną dumą. — Jest bardzo bystra jak na swój
wiek.
— Rodzice muszą być dumni.
Uśmiechnął się blado.
— Na pewno. Może powinniśmy już wracać? — zaproponował patrząc w innym
kierunku. — Już ciemno, a musimy mieć siły na jutro. Cyrusowe przedświąteczne
treningi potrafią dać w kość, uwierz mi.
— Świetnie. Brakowało mi śmierci z wycieńczenia.
Gabriel zaśmiał się, a potem zawróciliśmy. Wracaliśmy szybkim spacerem,
aby nie stracić ciepła ciała. Pożegnaliśmy się jak zawsze pod furtką do mojego
osiedla, a potem przez pewien czas obserwowałem jego postać. Przemykały po nim
pomarańczowe światła latarni. Ocknąłem się dopiero, gdy Leo szczeknął
niecierpliwie.
— No już, już — westchnąłem. Otworzyłem furtkę i wróciłem do domu.
***
— Pięćdziesiąt pompek. — Takimi słowami powitał nas Cyrus, gdy wraz z
resztą drużyny opuściliśmy szatnie. Nasz kapitan już na nas czekał.
— Zwariowałeś? — jęknął Filip.
— Pięćdziesiąt pięć.
Wszyscy zamilkli. Ciszę przerwało szczeknięcie, które rozniosło się po
hali. Cyrus uniósł brew. Moi przyjaciele rozstąpili się, tak aby kapitan mnie
dostrzegł. W rękach trzymałem małego Leo, który oblizał pyszczek i merdał
ogonem.
Cyrus zmarszczył czoło i zbliżył się do mnie w milczeniu. Schylił się,
aby przyjrzeć się zwierzęciu.
— Pies — stwierdził w końcu. Filip wywrócił oczami. — Wniosłeś tu psa? —
zdziwił się.
— Siedział w mojej torbie — odparłem. — Nie miałem z kim go zostawić,
rodzice pojechali do babci, a jest taki mały…
Oczy Cyrusa zrobiły się wielkie i mokre.
— Cholera, jest słodki — szepnął. — Dobra, może zostać. Roksana na pewno
się ucieszy. Swoją droga, gdzie jest moja siostra?
Jak na zawołanie, drzwi się otworzyły i pojawiała się ona wraz z
Samsonem. Oboje śmiali się z czegoś.
— Spóźnienie — oskarżył Cyrus. — Znowu. I na dodatek zaraziłeś tym złym
zwyczajem moją siostrę.
— Wyluzuj — machnęła ręką. — W końcu niedługo Święta i… — zamilkła, gdy
na mnie spojrzała. Milczała chwilę, a potem znalazła się przy mnie, wyrywając
mi psa z rąk. Prawie widziałem jak z jej oczu wyleciały dwa serduszka. — JAKI
SŁODKI!
— Właśnie, Roksano — zaczął Cyrus. — Nataniel przyniósł…
— SŁODZIAAAAK! — ryknęła obracając się z nim. — Rozkoszność z niego
spływa!
— Tak — odchrząknął brat. — Zajmiesz się nim?
— OCZYWIŚCIE!
Cyrus zmarszczył czoło.
— Świetnie — skinął w stronę Samsona. — Wymyśl dla nas trening na Święta.
Masz półtorej godziny.
— Może jakieś „proszę”? — jęknął jego przyjaciel.
Cyrus uniósł brew, a Samson westchnął.
— Dobra, dobra. Coś wymyślę.
— Świetnie. Nie możemy stracić formy przez dwa tygodnie ferii — oznajmił
Cyrus. — Dobrze — zwrócił się do nas. — Sześćdziesiąt pompek.
— Było pięćdziesiąt pięć! — zauważył Dawid.
— Słucham? Sześćdziesiąt pięć?
Wszyscy drgnęliśmy i padliśmy na ziemię. Po wykonaniu tego ćwiczenia, ja
prawie umierałem, a to dopiero początek. W tym czasie Roksana opiekowała się
Leo, a Samson wymyślał dla nas odpowiednie treningi. Wydawało mi się, że Cyrus
dba o to, abyśmy nie przeholowali z jedzeniem.
Po skończonym treningu, kapitan jak zwykle zebrał nas pod trybuny.
— To był nasz ostatni trening w tym roku — oświadczył. — Pracowaliście
ciężko i jestem z was dumny. We wtorek rozegramy ostatni mecz eliminacyjny, ale
niezależnie od wyniku, wchodzimy do ćwierćfinałów. Jednak i tak wierzę, że uda
nam się wygrać. W styczniu czekają nas ćwierćfinał, półfinał i finał — dał do
zrozumienia, że widzi w nas ostatecznym meczu. — Nagrodą dla zwycięzcy jest stypendium,
prestiż i wyjazd na ferie zimowe do specjalnego ośrodka sportowego. Dlatego
postarajcie się drużyno, dawno nie byłem w górach.
Zaśmieliśmy się, ale zrozumieliśmy powagę sytuacji.
— Po najbliższym meczu czekają was dwa i pół tygodnia odpoczynku. Samson
jednak opracował dla was treningi, które powinniście wykonywać, aby nie wypaść
z formy, prawda?
— Pewnie. — Samson skinął głową i podszedł do każdego z nas, aby wręczyć nam
kartki, na których nakreślił swoje rady. — Przestrzegajcie tego, a styczniu
Cyrus was nie zabije.
— Ja też mam informację. — Z trybun powstała Roksana, tuląc psa. — On
zostaje naszą maskotką!
— Będziemy najsłodszą drużyną — skomentował Filip.
— Na to musi zgodzić się Natan. — Cyrus ostudził entuzjazm.
— Jasne, nie ma sprawy. Może się chyba pojawiać na treningach — odparłem.
— A jak się zsika? Wiecie ile wybulimy? — zauważył Dawid.
— Zastanowimy się jeszcze nad tym — uciął dyskusję Cyrus. — Roksano,
oddaj psa właścicielowi zanim zagłaszczesz go na śmierć.
— Phi — prychnęła, ale zeskoczyła ze schodów. — Jeżeli chcecie brać
udział w mistrzostwach województwa, musicie mieć oficjalną nazwę, logo i
maskotkę.
— Musimy? — zdziwił się Marek.
— Tak. Jestem waszą menadżerką, wiem co i jak. Musimy to wszystko zgłosić
do połowy stycznia.
— Kolejne zadanie dla was — zwrócił się ku nam kapitan. — Myślcie nad logiem
i nazwą. Maskotkę już mamy. Pies husky.
— Może… Hibernujące Husky? — rzucił Filip.
— Oczekuję większej kreatywności — zgasił go Cyrus.
— Auć.
Kapitan zignorował jego krótki komentarz i wyprostował się.
— Dobrze. A teraz chcę wam życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego
Roku. Przede wszystkim zdrowia i szczęścia. Oby płomień koszykówki dalej był w
waszych sercach i pokażcie światu, że jesteśmy najlepszą drużyną.
— Tak jest! Dziękujemy! — odkrzyknęliśmy równo.
Cyrus uśmiechnął się. Po raz pierwszy od wielu tygodni.
***
Zgodnie z umową czekałem na pojawienie się Aleksa i Szymona. Zdążyłem
wrócić do domu, umyć się i zostawić Leo pod opieką rodziców, którzy wrócili od
babci.
Dlatego teraz obserwowałem miejsce spotkania moich przyjaciół z bezpiecznej
odległości. Ciekaw byłem czy Aleks faktycznie w końcu wyzna swoje uczucia.
Zabawne było to jak bardzo jest gadatliwy i szczery, gdy w jego obecności nie
było Szymona. Jednak wystarczyło, aby brązowowłosy się pojawił, a Japończyk
tracił całą swoją ogładę.
Parę minut po piętnastej pojawił się Aleks, a potem Szymon. Powitali się
uściskiem dłoni, porozmawiali chwilę, zaśmieli się i ruszyli w stronę empiku.
To było oczywiste, zawsze można tam było znaleźć parę ciekawych rzeczy. Nie
wchodziłem za nimi do sklepów. Wolałem pozostać niewidocznym, a mój wzrost
bardzo mi w tym pomagał. Osłaniała mnie cała grupa wysokich ludzi niosących
paczki, prezenty i torby. Nie zwracali na mnie uwagi, ale na szczęście też nie
zdeptali.
Dwójka gołąbeczków opuściła sklep kilkanaście minut później. Szymon
trzymał w dłoni torebkę, a to znaczyło, że dokonał jakiegoś zakupu.
Śledzenie ich sprawiało mi sporo radości. Zwłaszcza, że sam mogłem się
rozejrzeć za prezentami dla mamy, taty i Leo. Ponadto stwierdziłem, że warto
dać po jakimś drobnym upominku mojej paczce przyjaciół. Tylko, że to musiał być
naprawdę drobny upominek.
Pałaszując kurczaki z KFC wędrowałem dalej za Aleksem i Szymonem. Czułem
się trochę jak w kinie, oglądając film. Śledziłem przebieg wydarzeń i co jakiś
czas snułem przypuszczenia co do zakończenia filmu. Niestety nic nie mogłem
przewidzieć bo film zdawał się mieć wiele punktów kulminacyjnych.
W końcu obeszli całą galerię, a mi powoli odpadały nogi. Dotarli na
najwyższe piętro, aby coś zjeść. Poszedłem za nimi i usiadłem niedaleko nich,
ale zasłonięty byłem przez kosz na śmieci. Dobrze, że robili je duże. Mój
wzrost w końcu się na coś przydał.
Spośród setek rozmów, mogłem wychwycić ich i słyszeć o czym rozmawiają.
Popijałem sobie Pepsi i zamieniałem się w słuch.
— Naprawdę! Mówię serio! — zaśmiał się Aleksander.
— Dobra, wierzę ci — odparł Szymon. Miał taki spokojny i opanowany głos. —
Już mnie nie musisz przekonywać. Myślisz, że Lidii się spodoba?
— Jasne! Ostatnio okazało się, że lubi grać na konsoli — wyjaśnił Aleks. —
I jest w tym dobra.
— Podziwiam ją.
— Zapraszam do siebie! Będziesz mógł ją wyzwać na pojedynek w jakiejś
grze! — rzucił niby żartem Aleks, ale wiedziałem, że w głębi serca liczył na
to, iż Szymon przyjmie zaproszenie. Prawdopodobnie eksplodował z radości, gdy
usłyszał:
— Chętnie. — Szymon pokiwał głową.
— Świetnie! Kiedy?
— Kiedy masz czas — odparł. — Może być i dzisiaj.
— Dzisiaj nie mogę. Muszę wieczorem zająć się kuzynem.
— Ach, no tak, rodzina do ciebie przyjechała. — Aleks podrapał się po
głowie. — No to kiedy tam będziesz mógł, daj znać.
— Jasne.
Zapadła między nimi chwila ciszy.
— Szymon — zaczął Aleks, a ja uniosłem głowę. Czyżby zaczynał?
— Tak?
— Jest… jest coś… hm… — zakłopotał się. — Albo nie.
Klepnąłem się w czoło.
— No co jest? Jak już zacząłeś to dokończ.
Aleks milczał chwilę. Wychyliłem się trochę, aby móc dostrzec, że obecnie
wpatruje się w Szymona swoimi czarnymi, ciepłymi oczami.
— Dobra. Prosto z mostu — oznajmił. — Szymon, wiesz jakie rzeczy chodzą o
mnie w szkole. Myślę, że sam dobrze wiesz… kim jestem i co lubię — mówił coraz
bardziej spanikowanym głosem. — Słyszałeś o tym, prawda?
— Prawda.
— A… A jednak tu jesteś. Nie boisz się mnie, nie brzydzisz…
Westchnąłem. Jak to jest prosto z mostu, to trochę jeszcze tu posiedzimy.
— Czemu miałbym?
— Większość… większość ludzi mówi, że jestem zły i odrażający…
— Niestety większość to idioci — westchnął Szymon. — I niestety, ludzie
dużo mówią, a mało myślą.
Aleks wyprostował się.
— Może i tak — przyznał. — Ale… jest pewna sprawa… Erm… — podrapał się po
głowie. — Więc to tak… hm… — odchrząknął, a ja miałem ochotę wstać i sam
powiedzieć Szymonowi to co chciał Aleksander. — Pewnie… pewnie też słyszałeś o
czymś takim jak… jak moje pseudorandki?
— Te po których często dostajesz po twarzy? — zaśmiał się Szymon. Aleks
nerwowo pokiwał głową.
— Taaa… te same. Widzisz… zastanawiałem się czy… czy może ty… — wziął
głęboki wdech. — Chciałbyś pójść na taką pseudorandkę ze mną?
Wtedy zapadła cisza. Nawet rozmowy obok jakby przycichły. A ja z
dudniącym sercem oczekiwałem odpowiedzi Szymona z równym zdenerwowaniem co
Aleks. Tych parę sekund dla mnie wlokły się jak nigdy, a dla Aleksa -
podejrzewam, że wieczność. W końcu Szymon wziął wdech.
— Nie.
Poczułem jak serce Aleksa pęka na setki kawałków i rozsypuje się po
okolicy. Słyszałem też jak głośno przełknął łzy. Zrobiło mi się go bardzo
przykro.
— Ach… — wydukał w końcu. — Rozumiem… ja…
— Nie chcę iść z tobą na pseudorandkę — przerwał mu Szymon. — Chcę iść z
tobą na randkę. Normalną randkę.
Fragmenty serca Aleksa złączyły się ponownie. Świat jakby nabrał większej
ilości kolorów. Z wielkiego smutku przeszedłem przez zaskoczenie do radości.
Aleks siedział chwilę jak otępiały. Wyglądał jakby ktoś uderzył go pałką z tyłu
głowy.
— Okej — zaczął powoli. — Normalną randkę?
— Normalną randkę — odparł Szymon. Teraz usłyszałem w jego głosie lekki
wstyd. — Znaczy… o ile chcesz.
— Czy chcę?! Jasne, że chcę! — ryknął podekscytowany. — Szlag! Nie
spodziewałem się takiej odpowiedzi, więc nawet nie wiem gdzie cię zaprosić!
— Kino?
— Kino! — klepnął się w czoło. — No tak. No tak! Jasne! Nie ma sprawy.
Teraz?
— Erm… — Szymon zawahał się. — Może jutro, co? Z tymi wszystkimi torbami,
to nie bardzo? Poza tym myślę, że trzeba się jakoś ładniej ubrać, czy coś…
— Jasne. Ok. — Aleks mówił gorliwym tonem. — Wow. Woooow!
— Przestań — jęknął Szymon. — Czuję się dziwnie jak się tak tym
ekscytujesz…
— Oczywiście, że się ekscytuję! Od ponad dwóch lat czekałem na ten
moment…!
— Od dwóch lat? — zainteresował się, zaskoczony.
— Och… erm… no, jesteś moim poważnym zauroczeniem. A przez dwa lata nie
dawałeś żadnego znaku i…
— Myślałem, że nie jestem z twojej ligi — wyznał Szymon, spuszczając
głowę.
— Nie z mojej ligi? Co?
— Spójrz na siebie i na mnie — wyjaśnił. — Ktoś tak… tak przystojny jak
ty miałby chcieć umawiać się z kimś takim jak ja? Jeszcze na dodatek jestem
kujonem.
— Szymon… nie znam bardziej seksownego kujona. I jak dla mnie… jesteś
pierwsza liga.
Szymon spojrzał na niego. Obaj mieli czarne oczy, rumieńce i nieśmiałe
uśmiechy na twarzach.
— No to… jesteśmy umówieni? — upewnił się Aleks.
— Tak. Pasuje ci osiemnasta?
— Jak najbardziej! — pokiwał głową. — Ach… — rozmarzony oparł głowę na
dłoniach. — Uszczypnij mnie proszę, bo jeżeli to jest sen, to bardzo się
zezłoszczę.
Szymon spełnił polecenie i lekki jęk bólu upewnił ich obu, że to co się
właśnie wydarzyło nie było snem. Szymon odwzajemnił jego uczucia. Historia była
zabawna — Aleks myślał, że Szymon go nie lubi, a Szymon go lubił, tyle że miał
kompleksy. Szymon najwidoczniej mógł być jedynie przyjacielem, byleby tylko
spędzać czas z Aleksem.
Dopili swoje napoje i razem ruszyli w stronę schodów. Obserwowałem ich z
podziwem i nie chciałem im przeszkadzać. Możliwe, że Aleks kompletnie o mnie
zapomniał, ale nie winiłem go. Jego największe marzenie właśnie się ziściło.
Z uśmiechem stwierdziłem, że i na mnie już pora, gdy uniosłem wzrok. W
moim kierunku szedł bardzo dobrze znany mi osobnik.
Gabriel. Ubrany w zimową kurtkę, sztruksy i niosący parę toreb z
zakupami. Już chciałem do niego podejść i się przywitać, a jednocześnie poznać
jego tajemniczą dziewczynę. Moja ciekawość zapędzi mnie kiedyś w niezłe
kłopoty, dobrze to wiedziałem.
Zostałem jednak powstrzymany, gdy zdałem sobie sprawę, że obok niego nie
idzie żadna dziewczyna. Właściwie żadnej przy nim nie było, za to szedł dużo
gadający chłopak. Blondyn, całkiem wysoki, ale dalej niższy o Gabriela. Jego
włosy grzywką opadały na czoło i prawie zasłaniały oczy. Ubrany był elegancko,
w błękitną koszulę, jakąś chustę i rurki. Jak dla mnie klasyczny przykład geja,
który pragnął na siebie zwrócić uwagę i…
— Zaraz — szepnąłem do siebie. Wróciłem na miejsce, schowany. Teraz
mogłem ich spokojnie obserwować.
Zatrzymali się w kolejce do KFC, a ten blondyn cały czas gadał,
jednocześnie gestykulując — aż za bardzo. Gabriel wyglądał na takiego co
słucha, ale najwidoczniej dawno opuścił ten świat i dryfował gdzieś daleko.
Blondyn dostrzegł to i odwrócił się obrażony. Nim to dotarło do Gabriela,
minęła prawie minut. Najwidoczniej zaniepokojony nagłą ciszą wyrwał się ze
swojego świata.
Zacząłem analizować fakty. Gabriel powiedział, że idzie dzisiaj na zakupy
z dziewczyną. Ale zamiast dziewczyny stał tu chłopak. Albo naprawdę brzydka
dziewczyna. Nie, chłopak. Zdecydowanie chłopak.
Wszystkie te telefony Gabriela, gdy rozmawiał ze swoją druga połówką.
Unikanie spotkań ze znajomymi, aby nie musieć jej przedstawiać. Brak
Facebook’a, ani jakiegokolwiek innego źródła kontaktu internetowego.
Szczęka mi opadła, gdy usiedli przy stoliku, daleko ode mnie. Oni
przyszli tu razem. Albo Gabriel gdzieś zgubił swoją dziewczynę. Nie. Blondyn
poprawił mu kurtkę. Albo byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi i żyli w tak zwanym
„ziomansie” albo…
— Byli parą — szepnąłem. Nie miałem wątpliwości, gdy blondyn nakarmił
Gabriela frytką. Tyle, że ten drugi najpierw uważnie się rozejrzał i
zdenerwowany ugryzł frytkę i szybko zajął się swoim kurczakiem.
Siedziałem w tym miejscu, aż zjedli, wstali i odeszli daleko. Gdybym teraz
wpadł na Gabriela, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Ale dotarło do mnie coś
oczywistego. Chomik zaczął kręcić się na kołowrotku w moim mózgu. Zapaliła się
lampka, coś trzasnęło i byłem pewien.
Gabriel był gejem.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Leo skradł serca całej drużyny i został już ich maskotką... ;) reakcja Cyrusa na psa o tak to było, było boskie, Cyrys jest bardzo wymagajacym kapitanem, o ja Szymon i Alex tak cudownie...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie