niedziela, 5 stycznia 2020

Brakujący element - Rozdział 17 - Pary


Rozdział 17 — Pary

Nadszedł grudzień. Za oknem padał już śnieg, który mieszał się z brudem na ulicach przez co w niektórych miejscach był czarny. Nie napadało go dużo, ale wystarczająco, aby dzieci na placach zabaw zaczęły budować forty i lepić bałwany. Co jakiś czas dostrzegałem ludzi na sankach — niekoniecznie dzieci. Zarówno młodzież jak i dorośli nie mogli się powstrzymać przed skorzystaniem z tej drobnej atrakcji.
Zawsze bardzo lubiłem zimę. Lubiłem ten chrzęst śniegu pod butami, ośnieżone drzewa, szron na oknach, zapach chłodu w powietrzu. Z każdym dniem było coraz bliżej do Bożego Narodzenia. A to oznaczało, że w sklepach dostrzec można było świąteczne ozdoby i powoli wszystkim udzielał się ten magiczny nastrój. Nauczyciele zdawali się być bardziej wyrozumiali, uczniowie grzeczniejsi, a rodzice mniej uszczypliwi. Wszystko wokół było dla mnie idealne.
Nawet moje poranne biegi z Leo i Gabrielem nie były takie wyczerpujące. Jak zgodnie ustaliliśmy - to były jedne z ostatnich biegów tej zimy. Obaj baliśmy się, że chwila nieuwagi może nas kosztować złamaniami. A tego Cyrus by nam nie wybaczył. Obawiałem się nawet, że zmusiłby nas do gry z gipsem. Ta wizja budziła strach.
Jeżeli chodzi o koszykówkę - szliśmy jak burza. Kolejny mecz przed Świętami był jedynie formalnością. Wygraliśmy tyle razy, że zakwalifikowaliśmy się do ćwierćfinałów mistrzostw miasta. Turniej rozgrywał się wśród chętnych szkół licealnych.
Moja kondycja poprawiła się, ale i tak Cyrus wpuszczał mnie tylko na jedną połowę. Losowo - pierwszą lub drugą. Właściwie podczas gry też niewiele robiłem. Biegałem i kradłem piłkę, stosowałem moje szybkie podania oraz wybijałem ją z rąk przeciwników. Wstyd było to przyznać, ale nie zdobyłem dla drużyny jeszcze żadnego kosza. Zawsze towarzyszyłem w asystach albo pomagałem. Czułem się trochę jak medyk w grach RPG. Niby jest częścią drużyny, ale właściwie to tylko pomaga.
I swoją drogą, nie czułem się z tym, aż tak źle. Nie wychylając się zwiększałem swoją skuteczność. Drużyna też nie miała mi tego za złe, bo wypełniałem swoją pracę w stu procentach. Jednak marzyło mi się zdobyć choć parę punktów.
Jeżeli chodzi o szkołę to była ona pięknie przystrojona. Głównie dzięki samorządowi uczniowskiemu. Piątka jego członków dawała z siebie wszystko i sami brali czynny udział w ozdabianiu. Musiałem przyznać, że w porównaniu z moimi poprzednimi liceami to ten wystrój budził podziw. W szkole nie stała tylko jedna choinka, na dodatek plastikowa, ale pięć i to świeżo ściętych. Ich piękny sosnowy aromat sprawiał, że nie chciało się iść na lekcje. Klasy z kolei były przyozdabiane na godzinach wychowawczych. Wielu uczniów przynosiło bombki, łańcuchy, gwiazdy i inne choinkowe ozdoby, aby w szkole można było dotknąć Świąt.
Tydzień przed feriami świątecznymi, w trakcie lekcji, do sal przybywał samorząd, aby każdemu chętnemu dać kawałek świątecznego ciasta.
— Proszę śmiało — oznajmił Gerard uśmiechając się serdecznie. Każdy z członków samorządu miał na sobie czapki Świętego Mikołaja. Flora miała nawet przypiętą jemiołę do koszuli. Aureli i Kacper kroili równe porcje, a Klara je roznosiła i z poważną miną życzyła wszystkim wesołych i radosnych. — Może pani również chce ciasto? — Przewodniczący zwrócił się w stronę naszej polonistki.
— Z chęcią, Gerardzie — uśmiechnęła się do swojego pupila. Bazyli udawał, że właśnie wymiotuje. — Może nawet jakiś większy kawałeczek?
— Oczywiście, proszę pani — skinął w stronę chłopaków. — A teraz krótkie ogłoszenia od samorządu — wyszedł na środek klasy i omiótł ją swoimi niesamowitymi oczami. Parę dziewczyn westchnęło. — Udało nam się wynegocjować krótsze lekcje w ostatni dzień przed feriami. Lekcje będą krótsze o dziesięć minut. Również w ich trakcie szkolna grupa teatralna wystawi krótką sztukę o Bożym Narodzeniu. Innymi słowy, prawie nie będzie zajęć. Druga sprawą jest to, że samorząd organizuje zbiórkę zabawek i ubrań dla domów dziecka. Serdecznie prosimy o pomoc. Za to ja, osobiście zająłem się wspieraniem miejskiego schroniska dla psów, aby ta zima nie była dla nich koszmarem. Dlatego stare koce i karma mile widziana. Proszę wszystko przynosić do pokoju samorządu, zawsze ktoś tam jest…
— Właśnie widać — zakpił Bazyli. Gerard przeniósł spojrzenie na niego i uśmiechnął się.
— Jak widzisz, Bazyli, obecnie roznosimy ciasto dla wszystkich uczniów. Od przyszłego tygodnia podzieliliśmy dyżury tak, że zawsze ktoś będzie w pokoju.
Bazyli prychnął i rozpoczęli pojedynek na wzrok. Zdałem sobie sprawę, że obaj są właścicielami fantastycznie oryginalnych oczu. Kuszące złoto przeciwko chłodnemu błękitowi i gorącemu brązowi.
— Sprytne.
— Cieszę się, że tak uważasz. — Gerard obojętnie przeniósł spojrzenie na klasę i rozpromienił się. — Liczymy na waszą pomoc.
— Och, ja na pewno pomogę! — pisnęła jedna z moich koleżanek. — Sama mam psa i wiem jak te biedaki cierpią!
Gerard skinął głową.
— Również mam psa, dlatego chcę zorganizować tę akcję. No dobrze — spojrzał po swoich przyjaciołach. — Już chyba wszyscy dostali ciasto. W takim razie życzymy wam Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!
Skłonili się i opuścili naszą klasę pozostawiając ją w lekkim rozchwianiu. Każdy teraz myślał co przyniesie albo jak tu przyjść na dyżur by móc się znaleźć sam na sam z Gerardem.
Osobiście postanowiłem wziąć udział w obu akcjach. Mam parę starych zabawek i za małych ubrań, a przecież komuś innemu mogą się bardziej przydać. No i sam mam psa, nie mogłem zignorować prośby Gerarda, tym bardziej, że samego Leo znalazłem pod drzewem w chłodny, listopadowy dzień.
— Natan! — usłyszałem za sobą, gdy szedłem korytarzem. Obróciłem się na pięcie, a na mnie prawie wpadł Aleks. Dyszał ciężko, a na policzkach miał rumieńce.
— Coś się stało? — zapytałem. — Biegłeś…?
— Nat! — przerwał mi i potrząsnął mną. — Udało się! Idę jutro z Szymonem na świąteczne zakupy!
— To dobrze — wyrwałem się z jego uścisku i rozmasowałem ramię. — Nie musisz mnie przez to krzywdzić…
— Przepraszam! — wiedziałem, że to nie było szczere. — Posłuchaj, jest szansa, abym w końcu mu powiedział co czuję!
— Szanse masz od ponad dwóch lat…
— Tak, ale teraz gadamy i zbliżają się Święta. Na świąteczne zakupy chodzi się z osobami, które lubisz, prawda?
Zamyśliłem się chwilę. Według jego teorii, nikogo nie lubiłem.
— Skoro tak twierdzisz…
— I dlatego musisz mi pomóc.
— Widzę, że już zaplanowałeś mój dzień.
Wyszczerzył zęby.
— Zgadasz się?
— Nie jesteś przypadkiem buddystą? — zapytałem.
— Jestem. Ale moja mama jest chrześcijanką i obchodzimy Boże Narodzenie, chociaż zakładam, że nie tak hucznie i rodzinnie jak reszta znanych mi osób — zamyślił się. — W każdym razie mamy choinkę i w ogóle. Prezenty też sobie kupujemy. To bardzo przyjemna tradycja, szkoda, że nie obchodzą tego za bardzo w Japonii.
— Rozumiem — skinąłem głową. — To do czego mnie potrzebujesz?
— Musisz mi dodawać otuchy — podrapał się po głowie. — Nie żebyś szedł z nami, ale po prostu będę czuł się lepiej wiedząc, że ktoś koło mnie jest i mnie wspiera. W razie nie wypału chciałbym też nasączyć twój rękaw łzami.
— Jak to widzisz?
— Będziesz nas śledził — uśmiechnął się. — Proszę! — złożył ręce, gdy dostrzegł moje sceptyczne spojrzenie. — To dla mnie tak ważne! To może być twój świąteczny prezent dla mnie.
Wahałem się chwilę, ale w końcu skinąłem głową. W końcu sam mogłem też przy okazji zrobić zakupy.
— Arigato gozaimasu! — ryknął Aleks. — Świetny z ciebie przyjaciel.
— Wiem — przyznałem nieskromnie. Zaśmiał się.
— Jutro o piętnastej w Złotych Tarasach — poinstruował. — Spotykam się z nim przy Empik Cafe, czy coś takiego.
— Wiem gdzie to jest.
— Dobra — poklepał mnie po ramieniu. — Dziękuję!
— Wesołych — odpowiedziałem, gdy się rozeszliśmy.

***

— Jutro biegamy ostatni raz przed Świętami? — zapytałem Gabriela, gdy przemierzaliśmy park. Para wylatywała z naszych ust. Leo na smyczy biegł przy nas i wyglądał na bardzo szczęśliwego z tego powodu, że może rozładować swoje pokłady energii.
— Nie mogę — pokręcił głową. — Idę na świąteczne zakupy.
— Ach, rozumiem — skinąłem. — I ja powinienem się za nie zabrać.
Gdy biegliśmy nie czuliśmy tego całego zimna. Gorzej było z tym, że właściwie już był wieczór, mimo iż na zegarku widniała czwarta po południu.
— Nigdy nie mam pomysłu co kupić — wyznał Gabriel, wzdychając ciężko i zostawiając za sobą pokłady białej pary. — Łażę po tych sklepach jak głupi.
— Jak chcesz mogę iść z tobą i ci pomóc — zaproponowałem. Chłopak zarumienił się i milczał parę sekund.
— Nie mogę. Idę z dziewczyną…
— Zakupowa randka — zrozumiałem. — Dobra, nie będę przeszkadzać.
Uśmiechnął się i wyglądał na takiego co chciał jeszcze coś powiedzieć, ale się powstrzymał. Zatrzymaliśmy się, gdy nasze telefony zadzwoniły.
— Synchronizacja — skomentowałem, sięgając do kieszeni. Leo oblizał się po pysku.
— Cyrus. — Gabriel spojrzał na wyświetlacz.
— U mnie też.
— Trening? Jutro? — jęknął. — On nie ma serca…
— I to na dziewiątą. W sobotę — schowałem telefon. — Chyba lubi nas torturować.
— Ostatnio zacząłem podejrzewać, że kręci go BDSM — zaśmiał się Gabriel. — Wiesz, rozkazy i tego typu rzeczy.
— Tak, Cyrus na kogoś takiego pasuje. — Oczami wyobraźni ujrzałem blondyna w skórzanym stroju i czapce z pejczem w ręku. — Widzę to.
— Ja też.
Zaśmialiśmy się głośno. Ostatnio odkryłem, że bardzo dobrze mi się rozmawia z moim ponurym przyjacielem. Zdawał się częściej uśmiechać i żartować, ale widziałem też, że go to peszyło. W każdym razie nie przypominał już tego zamyślonego i złego chłopaka z początku września. Może i jemu udzielał się świąteczny nastrój?
— Jak Olga? Ułożyła puzzle?
— Wszystkie — odparł z wyraźną dumą. — Jest bardzo bystra jak na swój wiek.
— Rodzice muszą być dumni.
Uśmiechnął się blado.
— Na pewno. Może powinniśmy już wracać? — zaproponował patrząc w innym kierunku. — Już ciemno, a musimy mieć siły na jutro. Cyrusowe przedświąteczne treningi potrafią dać w kość, uwierz mi.
— Świetnie. Brakowało mi śmierci z wycieńczenia.
Gabriel zaśmiał się, a potem zawróciliśmy. Wracaliśmy szybkim spacerem, aby nie stracić ciepła ciała. Pożegnaliśmy się jak zawsze pod furtką do mojego osiedla, a potem przez pewien czas obserwowałem jego postać. Przemykały po nim pomarańczowe światła latarni. Ocknąłem się dopiero, gdy Leo szczeknął niecierpliwie.
— No już, już — westchnąłem. Otworzyłem furtkę i wróciłem do domu.

***

— Pięćdziesiąt pompek. — Takimi słowami powitał nas Cyrus, gdy wraz z resztą drużyny opuściliśmy szatnie. Nasz kapitan już na nas czekał.
— Zwariowałeś? — jęknął Filip.
— Pięćdziesiąt pięć.
Wszyscy zamilkli. Ciszę przerwało szczeknięcie, które rozniosło się po hali. Cyrus uniósł brew. Moi przyjaciele rozstąpili się, tak aby kapitan mnie dostrzegł. W rękach trzymałem małego Leo, który oblizał pyszczek i merdał ogonem.
Cyrus zmarszczył czoło i zbliżył się do mnie w milczeniu. Schylił się, aby przyjrzeć się zwierzęciu.
— Pies — stwierdził w końcu. Filip wywrócił oczami. — Wniosłeś tu psa? — zdziwił się.
— Siedział w mojej torbie — odparłem. — Nie miałem z kim go zostawić, rodzice pojechali do babci, a jest taki mały…
Oczy Cyrusa zrobiły się wielkie i mokre.
— Cholera, jest słodki — szepnął. — Dobra, może zostać. Roksana na pewno się ucieszy. Swoją droga, gdzie jest moja siostra?
Jak na zawołanie, drzwi się otworzyły i pojawiała się ona wraz z Samsonem. Oboje śmiali się z czegoś.
— Spóźnienie — oskarżył Cyrus. — Znowu. I na dodatek zaraziłeś tym złym zwyczajem moją siostrę.
— Wyluzuj — machnęła ręką. — W końcu niedługo Święta i… — zamilkła, gdy na mnie spojrzała. Milczała chwilę, a potem znalazła się przy mnie, wyrywając mi psa z rąk. Prawie widziałem jak z jej oczu wyleciały dwa serduszka. — JAKI SŁODKI!
— Właśnie, Roksano — zaczął Cyrus. — Nataniel przyniósł…
— SŁODZIAAAAK! — ryknęła obracając się z nim. — Rozkoszność z niego spływa!
— Tak — odchrząknął brat. — Zajmiesz się nim?
— OCZYWIŚCIE!
Cyrus zmarszczył czoło.
— Świetnie — skinął w stronę Samsona. — Wymyśl dla nas trening na Święta. Masz półtorej godziny.
— Może jakieś „proszę”? — jęknął jego przyjaciel.
Cyrus uniósł brew, a Samson westchnął.
— Dobra, dobra. Coś wymyślę.
— Świetnie. Nie możemy stracić formy przez dwa tygodnie ferii — oznajmił Cyrus. — Dobrze — zwrócił się do nas. — Sześćdziesiąt pompek.
— Było pięćdziesiąt pięć! — zauważył Dawid.
— Słucham? Sześćdziesiąt pięć?
Wszyscy drgnęliśmy i padliśmy na ziemię. Po wykonaniu tego ćwiczenia, ja prawie umierałem, a to dopiero początek. W tym czasie Roksana opiekowała się Leo, a Samson wymyślał dla nas odpowiednie treningi. Wydawało mi się, że Cyrus dba o to, abyśmy nie przeholowali z jedzeniem.
Po skończonym treningu, kapitan jak zwykle zebrał nas pod trybuny.
— To był nasz ostatni trening w tym roku — oświadczył. — Pracowaliście ciężko i jestem z was dumny. We wtorek rozegramy ostatni mecz eliminacyjny, ale niezależnie od wyniku, wchodzimy do ćwierćfinałów. Jednak i tak wierzę, że uda nam się wygrać. W styczniu czekają nas ćwierćfinał, półfinał i finał — dał do zrozumienia, że widzi w nas ostatecznym meczu. — Nagrodą dla zwycięzcy jest stypendium, prestiż i wyjazd na ferie zimowe do specjalnego ośrodka sportowego. Dlatego postarajcie się drużyno, dawno nie byłem w górach.
Zaśmieliśmy się, ale zrozumieliśmy powagę sytuacji.
— Po najbliższym meczu czekają was dwa i pół tygodnia odpoczynku. Samson jednak opracował dla was treningi, które powinniście wykonywać, aby nie wypaść z formy, prawda?
— Pewnie. — Samson skinął głową i podszedł do każdego z nas, aby wręczyć nam kartki, na których nakreślił swoje rady. — Przestrzegajcie tego, a styczniu Cyrus was nie zabije.
— Ja też mam informację. — Z trybun powstała Roksana, tuląc psa. — On zostaje naszą maskotką!
— Będziemy najsłodszą drużyną — skomentował Filip.
— Na to musi zgodzić się Natan. — Cyrus ostudził entuzjazm.
— Jasne, nie ma sprawy. Może się chyba pojawiać na treningach — odparłem.
— A jak się zsika? Wiecie ile wybulimy? — zauważył Dawid.
— Zastanowimy się jeszcze nad tym — uciął dyskusję Cyrus. — Roksano, oddaj psa właścicielowi zanim zagłaszczesz go na śmierć.
— Phi — prychnęła, ale zeskoczyła ze schodów. — Jeżeli chcecie brać udział w mistrzostwach województwa, musicie mieć oficjalną nazwę, logo i maskotkę.
— Musimy? — zdziwił się Marek.
— Tak. Jestem waszą menadżerką, wiem co i jak. Musimy to wszystko zgłosić do połowy stycznia.
— Kolejne zadanie dla was — zwrócił się ku nam kapitan. — Myślcie nad logiem i nazwą. Maskotkę już mamy. Pies husky.
— Może… Hibernujące Husky? — rzucił Filip.
— Oczekuję większej kreatywności — zgasił go Cyrus.
— Auć.
Kapitan zignorował jego krótki komentarz i wyprostował się.
— Dobrze. A teraz chcę wam życzyć Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku. Przede wszystkim zdrowia i szczęścia. Oby płomień koszykówki dalej był w waszych sercach i pokażcie światu, że jesteśmy najlepszą drużyną.
— Tak jest! Dziękujemy! — odkrzyknęliśmy równo.
Cyrus uśmiechnął się. Po raz pierwszy od wielu tygodni.

***

Zgodnie z umową czekałem na pojawienie się Aleksa i Szymona. Zdążyłem wrócić do domu, umyć się i zostawić Leo pod opieką rodziców, którzy wrócili od babci.
Dlatego teraz obserwowałem miejsce spotkania moich przyjaciół z bezpiecznej odległości. Ciekaw byłem czy Aleks faktycznie w końcu wyzna swoje uczucia. Zabawne było to jak bardzo jest gadatliwy i szczery, gdy w jego obecności nie było Szymona. Jednak wystarczyło, aby brązowowłosy się pojawił, a Japończyk tracił całą swoją ogładę.
Parę minut po piętnastej pojawił się Aleks, a potem Szymon. Powitali się uściskiem dłoni, porozmawiali chwilę, zaśmieli się i ruszyli w stronę empiku. To było oczywiste, zawsze można tam było znaleźć parę ciekawych rzeczy. Nie wchodziłem za nimi do sklepów. Wolałem pozostać niewidocznym, a mój wzrost bardzo mi w tym pomagał. Osłaniała mnie cała grupa wysokich ludzi niosących paczki, prezenty i torby. Nie zwracali na mnie uwagi, ale na szczęście też nie zdeptali.
Dwójka gołąbeczków opuściła sklep kilkanaście minut później. Szymon trzymał w dłoni torebkę, a to znaczyło, że dokonał jakiegoś zakupu.
Śledzenie ich sprawiało mi sporo radości. Zwłaszcza, że sam mogłem się rozejrzeć za prezentami dla mamy, taty i Leo. Ponadto stwierdziłem, że warto dać po jakimś drobnym upominku mojej paczce przyjaciół. Tylko, że to musiał być naprawdę drobny upominek.
Pałaszując kurczaki z KFC wędrowałem dalej za Aleksem i Szymonem. Czułem się trochę jak w kinie, oglądając film. Śledziłem przebieg wydarzeń i co jakiś czas snułem przypuszczenia co do zakończenia filmu. Niestety nic nie mogłem przewidzieć bo film zdawał się mieć wiele punktów kulminacyjnych.
W końcu obeszli całą galerię, a mi powoli odpadały nogi. Dotarli na najwyższe piętro, aby coś zjeść. Poszedłem za nimi i usiadłem niedaleko nich, ale zasłonięty byłem przez kosz na śmieci. Dobrze, że robili je duże. Mój wzrost w końcu się na coś przydał.
Spośród setek rozmów, mogłem wychwycić ich i słyszeć o czym rozmawiają. Popijałem sobie Pepsi i zamieniałem się w słuch.
— Naprawdę! Mówię serio! — zaśmiał się Aleksander.
— Dobra, wierzę ci — odparł Szymon. Miał taki spokojny i opanowany głos. — Już mnie nie musisz przekonywać. Myślisz, że Lidii się spodoba?
— Jasne! Ostatnio okazało się, że lubi grać na konsoli — wyjaśnił Aleks. — I jest w tym dobra.
— Podziwiam ją.
— Zapraszam do siebie! Będziesz mógł ją wyzwać na pojedynek w jakiejś grze! — rzucił niby żartem Aleks, ale wiedziałem, że w głębi serca liczył na to, iż Szymon przyjmie zaproszenie. Prawdopodobnie eksplodował z radości, gdy usłyszał:
— Chętnie. — Szymon pokiwał głową.
— Świetnie! Kiedy?
— Kiedy masz czas — odparł. — Może być i dzisiaj.
— Dzisiaj nie mogę. Muszę wieczorem zająć się kuzynem.
— Ach, no tak, rodzina do ciebie przyjechała. — Aleks podrapał się po głowie. — No to kiedy tam będziesz mógł, daj znać.
— Jasne.
Zapadła między nimi chwila ciszy.
— Szymon — zaczął Aleks, a ja uniosłem głowę. Czyżby zaczynał?
— Tak?
— Jest… jest coś… hm… — zakłopotał się. — Albo nie.
Klepnąłem się w czoło.
— No co jest? Jak już zacząłeś to dokończ.
Aleks milczał chwilę. Wychyliłem się trochę, aby móc dostrzec, że obecnie wpatruje się w Szymona swoimi czarnymi, ciepłymi oczami.
— Dobra. Prosto z mostu — oznajmił. — Szymon, wiesz jakie rzeczy chodzą o mnie w szkole. Myślę, że sam dobrze wiesz… kim jestem i co lubię — mówił coraz bardziej spanikowanym głosem. — Słyszałeś o tym, prawda?
— Prawda.
— A… A jednak tu jesteś. Nie boisz się mnie, nie brzydzisz…
Westchnąłem. Jak to jest prosto z mostu, to trochę jeszcze tu posiedzimy.
— Czemu miałbym?
— Większość… większość ludzi mówi, że jestem zły i odrażający…
— Niestety większość to idioci — westchnął Szymon. — I niestety, ludzie dużo mówią, a mało myślą.
Aleks wyprostował się.
— Może i tak — przyznał. — Ale… jest pewna sprawa… Erm… — podrapał się po głowie. — Więc to tak… hm… — odchrząknął, a ja miałem ochotę wstać i sam powiedzieć Szymonowi to co chciał Aleksander. — Pewnie… pewnie też słyszałeś o czymś takim jak… jak moje pseudorandki?
— Te po których często dostajesz po twarzy? — zaśmiał się Szymon. Aleks nerwowo pokiwał głową.
— Taaa… te same. Widzisz… zastanawiałem się czy… czy może ty… — wziął głęboki wdech. — Chciałbyś pójść na taką pseudorandkę ze mną?
Wtedy zapadła cisza. Nawet rozmowy obok jakby przycichły. A ja z dudniącym sercem oczekiwałem odpowiedzi Szymona z równym zdenerwowaniem co Aleks. Tych parę sekund dla mnie wlokły się jak nigdy, a dla Aleksa - podejrzewam, że wieczność. W końcu Szymon wziął wdech.
— Nie.
Poczułem jak serce Aleksa pęka na setki kawałków i rozsypuje się po okolicy. Słyszałem też jak głośno przełknął łzy. Zrobiło mi się go bardzo przykro.
— Ach… — wydukał w końcu. — Rozumiem… ja…
— Nie chcę iść z tobą na pseudorandkę — przerwał mu Szymon. — Chcę iść z tobą na randkę. Normalną randkę.
Fragmenty serca Aleksa złączyły się ponownie. Świat jakby nabrał większej ilości kolorów. Z wielkiego smutku przeszedłem przez zaskoczenie do radości. Aleks siedział chwilę jak otępiały. Wyglądał jakby ktoś uderzył go pałką z tyłu głowy.
— Okej — zaczął powoli. — Normalną randkę?
— Normalną randkę — odparł Szymon. Teraz usłyszałem w jego głosie lekki wstyd. — Znaczy… o ile chcesz.
— Czy chcę?! Jasne, że chcę! — ryknął podekscytowany. — Szlag! Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi, więc nawet nie wiem gdzie cię zaprosić!
— Kino?
— Kino! — klepnął się w czoło. — No tak. No tak! Jasne! Nie ma sprawy. Teraz?
— Erm… — Szymon zawahał się. — Może jutro, co? Z tymi wszystkimi torbami, to nie bardzo? Poza tym myślę, że trzeba się jakoś ładniej ubrać, czy coś…
— Jasne. Ok. — Aleks mówił gorliwym tonem. — Wow. Woooow!
— Przestań — jęknął Szymon. — Czuję się dziwnie jak się tak tym ekscytujesz…
— Oczywiście, że się ekscytuję! Od ponad dwóch lat czekałem na ten moment…!
— Od dwóch lat? — zainteresował się, zaskoczony.
— Och… erm… no, jesteś moim poważnym zauroczeniem. A przez dwa lata nie dawałeś żadnego znaku i…
— Myślałem, że nie jestem z twojej ligi — wyznał Szymon, spuszczając głowę.
— Nie z mojej ligi? Co?
— Spójrz na siebie i na mnie — wyjaśnił. — Ktoś tak… tak przystojny jak ty miałby chcieć umawiać się z kimś takim jak ja? Jeszcze na dodatek jestem kujonem.
— Szymon… nie znam bardziej seksownego kujona. I jak dla mnie… jesteś pierwsza liga.
Szymon spojrzał na niego. Obaj mieli czarne oczy, rumieńce i nieśmiałe uśmiechy na twarzach.
— No to… jesteśmy umówieni? — upewnił się Aleks.
— Tak. Pasuje ci osiemnasta?
— Jak najbardziej! — pokiwał głową. — Ach… — rozmarzony oparł głowę na dłoniach. — Uszczypnij mnie proszę, bo jeżeli to jest sen, to bardzo się zezłoszczę.
Szymon spełnił polecenie i lekki jęk bólu upewnił ich obu, że to co się właśnie wydarzyło nie było snem. Szymon odwzajemnił jego uczucia. Historia była zabawna — Aleks myślał, że Szymon go nie lubi, a Szymon go lubił, tyle że miał kompleksy. Szymon najwidoczniej mógł być jedynie przyjacielem, byleby tylko spędzać czas z Aleksem.
Dopili swoje napoje i razem ruszyli w stronę schodów. Obserwowałem ich z podziwem i nie chciałem im przeszkadzać. Możliwe, że Aleks kompletnie o mnie zapomniał, ale nie winiłem go. Jego największe marzenie właśnie się ziściło.
Z uśmiechem stwierdziłem, że i na mnie już pora, gdy uniosłem wzrok. W moim kierunku szedł bardzo dobrze znany mi osobnik.
Gabriel. Ubrany w zimową kurtkę, sztruksy i niosący parę toreb z zakupami. Już chciałem do niego podejść i się przywitać, a jednocześnie poznać jego tajemniczą dziewczynę. Moja ciekawość zapędzi mnie kiedyś w niezłe kłopoty, dobrze to wiedziałem.
Zostałem jednak powstrzymany, gdy zdałem sobie sprawę, że obok niego nie idzie żadna dziewczyna. Właściwie żadnej przy nim nie było, za to szedł dużo gadający chłopak. Blondyn, całkiem wysoki, ale dalej niższy o Gabriela. Jego włosy grzywką opadały na czoło i prawie zasłaniały oczy. Ubrany był elegancko, w błękitną koszulę, jakąś chustę i rurki. Jak dla mnie klasyczny przykład geja, który pragnął na siebie zwrócić uwagę i…
— Zaraz — szepnąłem do siebie. Wróciłem na miejsce, schowany. Teraz mogłem ich spokojnie obserwować.
Zatrzymali się w kolejce do KFC, a ten blondyn cały czas gadał, jednocześnie gestykulując — aż za bardzo. Gabriel wyglądał na takiego co słucha, ale najwidoczniej dawno opuścił ten świat i dryfował gdzieś daleko. Blondyn dostrzegł to i odwrócił się obrażony. Nim to dotarło do Gabriela, minęła prawie minut. Najwidoczniej zaniepokojony nagłą ciszą wyrwał się ze swojego świata.
Zacząłem analizować fakty. Gabriel powiedział, że idzie dzisiaj na zakupy z dziewczyną. Ale zamiast dziewczyny stał tu chłopak. Albo naprawdę brzydka dziewczyna. Nie, chłopak. Zdecydowanie chłopak.
Wszystkie te telefony Gabriela, gdy rozmawiał ze swoją druga połówką. Unikanie spotkań ze znajomymi, aby nie musieć jej przedstawiać. Brak Facebook’a, ani jakiegokolwiek innego źródła kontaktu internetowego.
Szczęka mi opadła, gdy usiedli przy stoliku, daleko ode mnie. Oni przyszli tu razem. Albo Gabriel gdzieś zgubił swoją dziewczynę. Nie. Blondyn poprawił mu kurtkę. Albo byli naprawdę dobrymi przyjaciółmi i żyli w tak zwanym „ziomansie” albo…
— Byli parą — szepnąłem. Nie miałem wątpliwości, gdy blondyn nakarmił Gabriela frytką. Tyle, że ten drugi najpierw uważnie się rozejrzał i zdenerwowany ugryzł frytkę i szybko zajął się swoim kurczakiem.
Siedziałem w tym miejscu, aż zjedli, wstali i odeszli daleko. Gdybym teraz wpadł na Gabriela, mogłoby się to skończyć bardzo źle. Ale dotarło do mnie coś oczywistego. Chomik zaczął kręcić się na kołowrotku w moim mózgu. Zapaliła się lampka, coś trzasnęło i byłem pewien.
Gabriel był gejem.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, Leo skradł serca całej drużyny i został już ich maskotką... ;) reakcja Cyrusa na psa o tak to było, było boskie, Cyrys jest bardzo wymagajacym kapitanem, o ja Szymon i Alex tak cudownie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń