Rozdział
15 — Nadzieja
Dziwnie się czułem, gdy przemierzałem samotnie ulice miasta. Głównie ze
względu na to, że znów miałem katar. Jednak przede wszystkim po głowie chodziła
mi ostatnia rozmowa z Bazylim. Od tamtego czasu nasza znajomość wyglądała dość
dziwnie. Teoretycznie rozmawialiśmy na przerwach, pomagaliśmy sobie w lekcjach
i spotykaliśmy się w klubie karaoke. Nie powiedziałem nikomu o pocałunku, on
najwidoczniej też, bo nawet Emilia utrzymywała ze mną dobry kontakt.
Nie dostrzegłem też, aby Bazyli pragnął przejść na kolejny stopień znajomości.
Tak jak zapowiedział - jedynie eksperymentował. Musiało go to bardzo
zafascynować, bo gdy zostawaliśmy sami przeprowadzał ze mną rozmowy typu -
miałeś kogoś? Jaki jest twój typ? Co lubisz?
Na żadne z jego pytań nie odpowiadałem. Z tego powodu, iż nie do końca
chciałem, aby on znał odpowiedzi. Przeważnie byłem skryty w sobie. I z nikim
wcześniej nie rozmawiałem na te tematy, a Bazyli bywał nachalny w pytaniach.
Przeważnie go czymś spławiałem i nie wyglądał na zadowolonego. Jednak to nie
powstrzymywało go przed ciągłym spędzaniu czasu ze mną. Zapraszał mnie nawet do
siebie do domu, ale zawsze unikałem ich dzięki treningom.
Właśnie. Treningi były idealnym materiałem do wymówek, nie tylko w życiu
towarzyskim, ale i rodzinnym. Moi rodzice pękali z dumy, gdy obejrzeli kolejne
moje dwa zwycięskie mecze. Nasza drużyna przedzierała się przez eliminację bez
większych problemów. Wygrywaliśmy znaczną przewagą punktów. Wracając do
rodziców - spuścili z tonu jeżeli chodzi o matury i sami przypominali mi o
treningach.
Minął październik, a zaczął się chłodniejszy i deszczowy listopad. Jeżeli
o mnie chodziło, zawsze lubiłem taką pogodę. Nie przepadałem za upałami. I
powietrze zdawało mi się być bardziej rześkie.
W połowie miesiąca miało dojść do dziwnego spotkania, którego miałem być
uczestnikiem. I właśnie na nie szedłem. Gdy wjechałem windą na dziesiąte piętro
myślałem o tym, że jednak całkiem przyjemnie jest w ciepłym pomieszczeniu.
Zapukałem do drzwi i czekałem. Usłyszałem szybkie kroki i szczęk zamka.
— Nat! Hej! — uśmiechnął się Aleks. — Właź!
Przekroczyłem próg mieszkania. W powietrzu unosił się zapach obiadu i
kadzidełek. Prosty korytarz prowadził przy kuchni, w której gotowała właśnie
mama Aleksa. Była niską kobietą o czarnych włosach. Przedstawiłem się jej, a
potem Aleks poprowadził mnie dalej przy łazience, zamkniętym pokoju jego
siostry, aż dotarliśmy do samego końca korytarza. Tam znajdował się pokój
Aleksa.
Panowała tu orgia kolorów, tak jasnych i różnorodnych, że myślałem iż
utonąłem w tęczy. Na szczęście poza tym nic nie wskazywało, że jest gejem.
Znalazłem tu wiele książek, dwa laptopy, dużą ilość małych figurek postaci
anime, konsole do gier i magazyny komputerowe. Na półkach stały dziwne gadżety,
takie jak ruchomy i świecący zegar, lampa z lawy i lewitujący długopis.
— Fajnie się urządziłeś — skomentowałem.
— Co nie? — usiadł na swoim niepościelonym łóżku. — Przepraszam za
bałagan, ale nigdy nie potrafię się z tym ogarnąć.
— Nie ma sprawy — odparłem. Usiadłem na krześle przy biurku wpasowanym w
kąt pokoju. — To co tam?
— Mówię ci! Zakochałem się — westchnął i rozmarzony padł na łóżko. —
Szymon. Szymuś. Jak wymawiam jego imię to powietrze przyjemnie łaskocze moje
podniebienie…
Uniosłem brew.
— Czyli spotykacie się ze sobą?
— Tak! — usiadł podekscytowany, a potem zmarkotniał. — Znaczy… wychodzimy
czasem razem do Złotych Tarasów… Ja uznaję to za randki, ale on za wypad po
nowe części do komputerów — westchnął.
— Może byś mu powiedział co czujesz? — zapytałem.
— Pragnę! — jęknął. — Nawet nie wiesz jak bardzo! Ale za każdym razem,
gdy na niego patrzę i mam to powiedzieć… głos mi zamiera. I wyglądam jak ryba
bez powietrza. — Znów padł na łóżku. — Uważa mnie pewnie za niedorozwiniętego…
Ach! A chciałem być takim dobrym seme! — Ponownie usiadł. Ledwo nadążałem za
nim wzrokiem. — Wiesz, takim co złapie swojego uke i pocałuje namiętnie!
Zmarszczyłem czoło.
— To chyba powinieneś przestać udawać rybę…
— Myślałem, że odezwanie się do niego było wyczynem, a reszta już z
górki. Nic z tego... Teraz nawet nie wiem co robić.
— Przede wszystkim skończ z tymi smutnymi opisami na gadu-gadu i
Facebooku — zaproponowałem. — Po pierwsze… mało kogo to interesuje. A po drugie - pokazujesz siebie w złym świetle.
Zmrużył oczy.
— Co masz na myśli?
— Chodzi mi o to, że jak ktoś to czyta to myśli, że jesteś zdołowaną i
smutną osobą z którą wiązać się, to może być przykrość. Dla obu stron.
Aleks zamrugał.
— Och nie! Wyszedłem na ponuraka! — przyłożył dłonie do twarzy.
— Znam gorszych — pomyślałem o Gabrielu. — Pogadaj z Szymonem. Dobrze wiesz,
że lepiej jest mieć coś za sobą.
— Ech… — westchnął. — Masz rację. Ale… nawet nie wiesz jak ciężko jest
prosić faceta na randkę. A jeżeli on się przestraszy? Wie, że jestem gejem,
więc gdyby chociaż dał znak…
— Sam daj znak — przerwałem.
— Jestem otwartym gejem! To mało? — uniósł wysoko dłonie.
— Najwidoczniej mało — odpowiedziałem. — Nie każdy gej też chce się
ujawniać. Może potrzebuje… zachęty?
— Mam się przed nim rozebrać?
— Wtedy go przestraszysz — westchnąłem.
— No tak — spojrzał za okno. — Ach, mój Szymuke.
Przypatrywałem się mu. Naprawdę był zakochany. Widziałem to w jego
oczach. W sile z jaką wymawia imię swojego ukochanego. Chciałem, żeby ktoś
kiedyś tak na mnie spojrzał.
Nasze milczenie przerwał dzwonek do drzwi.
— Kolejni goście! — powstał z łóżka. — Kto by się spodziewał, że kiedyś w
moim pokoju będzie trzech hetero? — zaśmiał się wychodząc z pokoju.
Zakłopotałem się lekko. Aleks dalej nie wiedział, że również byłem gejem. A sam
doradzałem mu, że należy zrobić krok w stronę chłopaka, którego się lubi.
Westchnąłem. Byłem lekkim hipokrytą.
Po minucie wrócił Aleks z pozostałymi gośćmi. Marek i Dawid. Ten pierwszy
uśmiechał się szeroko i przywitał się ze mną. Dawid był trochę zaniepokojony i
zdenerwowany. Jego ręka drżała, gdy się ze mną witał.
— Oto i mój pokój — skłonił się Aleks.
— Masz tyle mang! — Marek był podekscytowany i przeglądał półkę pełną
komiksów. — Będę mógł pożyczyć?
— Jasne. — Aleks pojawił się przy nim. Dawid stał i tupał nogą
rozglądając się dookoła.
— Dobra… — Marek obrócił się. — Dobrze wiecie po co tu jesteśmy —
oznajmił mrocznym tonem. — Pokemony.
I taka była prawda. Mieliśmy razem przechodzić gry i gadać o anime.
Brzmiało to tak kujońsko, że we czwórkę zgodziliśmy się, aby nikomu innemu o
tym nie mówić. Usiedliśmy wokół małego stolika na kawę, który Aleks przyniósł z
salonu.
— Pora przejść ligę. — Marek strzelił palcami.
— Co ja robię w piątkowy wieczór? — westchnął Dawid.
— Rozluźnij się — uderzył go w ramię. — W końcu trzeba przejść całość!
— No, niby tak… — podrapał się po głowie.
Kolejne dwie godziny spędziliśmy na graniu. Im dłużej to trwało tym
bardziej się wkręcaliśmy. Nie mogliśmy się powstrzymać od głośnego
komentowania. W między czasie mama Aleksa, najwidoczniej zachwycona, że jej syn
ma tylu znajomych, przyniosła nam poczęstunek.
— Tak się zastanawiam — zaczął Marek, wystawiając język. — Aleks… mogę ci
zadać osobiste pytanie?
— Hm?
— Twoi rodzice
wiedzą, że jesteś gejem?
— Inaczej nie pozwoliliby mi mieć plakatu Zaca Efrona na ścianie. — Nie
odwracając wzroku od gry wskazał nam obklejoną plakatami ścianę. — Miałem go
ściągnąć, już mnie nie kręci.
— Jak to przyjęli?
— Zaca Efrona? — zdziwił się Aleks. — Cóż, mamie się podobało High School
Musical, ale…
— Nie, nie! — zaśmiał się Marek. — Jak zareagowali rodzicie na wieść, że
jesteś gejem?
— Nie zadawaj mu takich prywatnych pytań — rzucił Dawid.
Aleks wzruszył ramionami.
— Nie ma sprawy. Nie powiem, aby skakali z radości, ale mama już to
zaakceptowała. Tata próbuje tolerować, jak to mówi „mój wybór i styl życia”.
Ale póki nie sprowadzam chłopaków do domu, nic mu nie przeszkadza.
— A jak zaczniesz? — spytałem.
— Będzie musiał się z tym pogodzić. W końcu to będzie mój chłopak.
— Chcesz związku? — zdziwił się Dawid.
— Tak.
— Z… z facetem?
— A to coś dziwnego? — uniósł wzrok, aby móc się przyjrzeć brunetowi. —
Módl się, aby moja siostra nigdy nie zadała twoich pytań.
— Auć — zaśmiał się Marek.
Dawid zamrugał oczami i skulił się.
— Po prostu jesteś pierwszym gejem, którego znam.
— Miło poznać — wyszczerzył zęby. — Jak widzisz siedzę, oddycham i gram w
Pokemony tak jak ty.
— Tak. Chyba tak. — Wydawało mi się, że Dawidowi wcale nie przeszkadzał
obecność Aleksa. Musiał się tylko przekonać, że absolutnie niczym się od nas
nie różni.
— Moja siostra cię lubi — spojrzał na niego. — W sumie się jej nie
dziwię. Uznaj to za przyjacielski komplement.
— Ha, ha! Dzięki — zaśmiał się.
— Panowie — oznajmił Marek. — Dotarłem do Championa.
We trójkę drgnęliśmy i zbliżyliśmy się do niego.
— O ja cię… — szepnąłem. — Piąta generacja daje tyle… punktów widzenia.
— Te kąty.
We czwórkę westchnęliśmy.
— Dobra… czas na ostateczną walkę.
— Hy! Główny zły!
— Główny zły jest Championem?
— Nie! Główny zły pokonał Championa!
— Ekstraaa — zawyliśmy razem. Nasze głośne krzyki podniecenia i emocje
związane z walką musiały rozchodzić się po całym domu. Nie zostało to
niezauważone. W połowie walki ktoś zapukał do drzwi, a potem w szczelinie
pojawiła się głowa Lidii. Dawid przełknął ślinę i uśmiechnął się do niej
nieśmiało. Odpowiedziała tym samym, a potem weszła do pokoju.
— Czym się tak ekscytujecie?
— Siostra, nie teraz! — syknął Aleks. — Walczymy z Championem!
— Właściwie to ja walczę, a oni kibicują — poprawił Marek, a zabrzmiało
to jakby się chwalił wielkim osiągnięciem.
— Championem? — spojrzała na konsolę. — Wersja White? To chyba walczycie
z N.
Nasze głowy powoli obróciły się w jej kierunku, a ona uśmiechnęła się
uroczo.
— Przeszłam.
— Grałaś w White?! — ryknął Aleks, wstając. — I mi nie powiedziałaś?
— Wykłady potrafią być nudne.
— Ale ty nie masz konsoli!
— Ale mam emulator — podeszła do nas i nachyliła się. Jej czarne włosy
opadły na policzek i połaskotały Dawida. Chłopak przełknął ślinę. Odgarnęła
włosy za ucho. — Mogę popatrzeć?
— Jasne — odpowiedzieliśmy urzeczeni. Dziewczyna, która lubi gry?
— Jak go pokonać? — jęknął Marek. — Ma wysokie poziomy!
— Użyj Serperiora.
Spojrzeliśmy na nią jak na objawienie.
— No tak!
Jej rady i wspólny doping pozwoliły na to, abyśmy pokonali naszego
głównego przeciwnika. Przybiliśmy sobie piątki i co poniektórzy odtańczyli taniec
zwycięstwa. Uśmiechnąłem się szeroko. Od ponad miesiąca nie czułem się tak
dobrze.
— Cicho! Posłuchajcie muzyki epickiego zakończenia! — Marek uniósł swoje
Nintendo. Z głośniczków wydobywała się muzyka w czasie napisów końcowych.
— Mega — skomentował Dawid i założył ręce za głowę. — Nie mogę uwierzyć,
że skończyliśmy grę.
— Po lidze można grać dalej — odezwała się Lidia. — Wiecie… dodatkowe
questy.
Gdy dziewczyna używa słowa „questy”, brzmi to zdecydowanie bardziej
seksownie. Nawet ja mogłem to stwierdzić, a co dopiero Dawid, którego bicie
serca dokładnie słyszałem. Spojrzałem na niego z zazdrością. Bo i on patrzył na
Lidię tym samym wzrokiem co Aleks na Szymona, a Marek na Felicję. To spojrzenie
mówiło wszystko, ten błysk był cieplejszy niż upalny dzień lata. Spochmurniałem
lekko.
Naprawdę chciałem się zakochać. A jednak nauczony doświadczeniem
obawiałem się kolejnej fali bólu. Tym bardziej, że wszystko wskazywało, że
dalsza znajomość z Bazylim miała właśnie do tego doprowadzić. Czułem się taki
pusty w środku. Może potrzebowałem więcej czasu na przyzwyczajenie się do
silniejszych uczuć? Przecież dopiero co uczę się na temat przyjaźni.
— Chyba powoli będę się zbierał — oznajmiłem sięgając po plecak. — Dzięki
za miły wieczór.
— Już idziesz? — zdziwił się Aleks. — Ale… ale…
— Spokojnie, zobaczymy się w szkole — założyłem plecak i poprawiłem
koszulę.
Marek spojrzał na mnie, a potem na Dawida i przez jego twarz przemknął
cień szatańskiego planu.
— To ja też się zbiorę!
— Ale… ja mam autobus dopiero za pół godziny — odezwał się Dawid.
— Najwidoczniej będziesz musiał tu chwilę zostać. To chyba nie problem?
— Żaden. — Aleks pokręcił głową.
Mieszkanie opuściliśmy szybko, bo poganiał mnie Marek. Gdy byliśmy w
windzie, Marek przeciągnął się z zadowoleniem.
— Z czego się cieszysz?
— Bo jestem super swatką.
— Swatką?
— Dawid zabiera się do Lidii jak pies do jeża — westchnął, gdy winda się
zatrzymała. — Byli już raz na wspólnych zakupach, ale Dawid nic nie rozegrał. A
to jest oczywiste. On lubi ją. Ona lubi jego. Do studniówki ich swatam.
— Do studniówki? — powtórzyłem. Znów znaleźliśmy się na chłodnej i
ciemnej ulicy. Właśnie zdałem sobie sprawę, że faktycznie coś takiego mnie
czekało.
I tu pojawiał się problem. Nie wiedziałem z kim iść! Marek oczywiście
zaprosił Felicję, Bazyli poprosił o to Emilię, jednocześnie dając jej różę. I
tu się kończyła lista moich przyjaciół. Musiałem się nad tym poważnie
zastanowić, inaczej będę musiał iść sam.
— Tak, do studniówki. Wiesz, taki fajny bal sto dni przed maturą.
— Wiem, wiem. Powodzenia.
— Na pewno mi się uda!
— Jesteś pewny siebie. Może i mi kogoś znajdziesz?
— Jasne, podaj mi swój typ! — uśmiechnął się. Miał śliczne dołeczki w
policzkach, gdy to robił. Jego kręcone włosy były lekko zmoczone od kropelek
deszczu. No i te błękitne oczy, pełne radości. Widziałem w nich obietnicę,
którą złożył sobie i człowiekowi, który uratował mu życie.
Sam się uśmiechnąłem.
— Nie mam określonego typu.
— A więc będę musiał improwizować — założył ręce za głowę. — Jakaś
podpowiedź?
— Zgadnij sam.
Skinął głową.
— Pomyślę.
Trafiliśmy na tramwaj i wróciliśmy do domu. Marek jak zawsze wysiadł dwa
przystanki przede mną. Gdy wychodził, na dworze lało. Przygotowałem już swój
kaptur. Jednak, gdy ja opuszczałem pojazd już nie padało. Przeciągnąłem się na
przystanku i zamyśliłem się. Nie chciałem jeszcze wracać do domu. Czekała mnie
tam praca domowa. A nie miałem do niej głowy. Zastanawiałem się za to jak może
teraz iść Dawidowi w podrywaniu Lidii. I zastanawiałem się czy Dawid polubił
Aleksa. Wszystko na to wskazywało i nie tylko dlatego, że siostra geja była
atrakcyjna. Podczas tego wieczoru wymienili się tyloma opiniami i zamienili ze
sobą tyle słów, a żaden z nich nie uciekł.
Jak zwykle ruszyłem do parku. Z mokrych liści kapały krople, a więc
jednak założyłem kaptur. Idąc po kałużach, pozwoliłem sobie na chwilę oddechu.
Nie myślałem o tym co będzie jutro, ani o tym co było wczoraj.
— Hau.
— Hau, hau — powtórzyłem nieświadomie. — Hau?
Rozejrzałem się dookoła. W ciemnym parku nie widziałem nikogo. I nie
wiedziałem kogo się spodziewać, ale odkąd spotkałem tutaj Emilię jako Królową
Podziemia, nic by mnie nie zdziwiło.
I tak jak wtedy, przeklinałem swoją ciekawość. Ponieważ zszedłem z
głównej ścieżki i wszedłem w krzaki. Było mi zimno i cały się zmoczyłem, ale
usłyszałem szuranie i drapanie.
— Co do…? — spojrzałem pod jedno z drzew. Leżało tam zamknięte pudło z
dziurami. — Hm?
Zbliżyłem się i ukucnąłem. Pudło poruszyło się.
— Hau!
— Hau? — powtórzyłem. — Sięgnąłem do pudła i je otworzyłem. W środku… był
mały piesek. Szczeniak rasy husky o jasnych błękitnych oczach. Wpatrywał się we
mnie ze zdumieniem, nie mniejszym niż ja w niego. Musiał mieć dopiero parę tygodni.
— Gdzie twój pan? — rozejrzałem się naiwnie. Dobrze wiedziałem, że żaden
prawdziwy właściciel psa nie zostawia swojego pupila w pudle, w deszczu pod
drzewem. A psiak był mały i widziałem, że zmarznięty.
Wystawił język, szczeknął i zaczął merdać ogonem. Wyglądał na
zadowolonego z mojej obecności.
— Cholera, jesteś uroczy — westchnąłem. — I co z tobą zrobić?
Sięgnąłem pod jego łeb, aby w nadziei odnaleźć tam obrożę. Niczego
takiego tam nie było.
— Nie mogę cię tu zostać. Nawet ja nie jestem tak obojętny — udźwignąłem
pudło wraz z psem. — Tylko się nie wierć.
Szczeknął i pomerdał ogonem. Ruszyłem w stronę domu. Wiedziałem, że moi
rodzice nie zgodzą się na psa, ale na pewno nie zignorują sytuacji w której
żywe stworzenie cierpi na chłodzie. Najwyżej jutro rano odwieziemy go… lub ją
do schroniska. W każdym razie musiałem się nim… lub nią zająć.
Wyszedłem z parku, przeszedłem przez ulicę i dotarłem do swojego
apartamentowca. W windzie dopiero poczułem, że mój nowy towarzysz troszeczkę
śmierdzi. Ale nie wiedziałem ile czasu spędził w pudle, na zewnątrz. Nie jestem
nawet pewien czy ktoś się nim wcześniej opiekował. Ale najwidoczniej nikt go
nie skrzywdził, bo nie płoszył się na widok ludzi.
Wcisnąłem czołem dzwonek i czekałem. Otworzyła moja mama. Najpierw z
uśmiechem, a potem zerknęła na pudło.
— Natanielu…
— Wiem! — przerwałem jej szybko. — Spotkałem go w parku.
— Co ty robiłeś w parku?!
— Spacerowałem! Tylko na brzegu — dodałem szybkie kłamstwo. — I
usłyszałem jak szczeka i… Tam jest mokro i zimno, nie mogłem go tam zostawić.
Moja mama przygryzła wargi. Zza niej wychylił się tata. Ciekawość
odziedziczyłem po nim.
— Co tu się dzie…? Pies? — zmarszczył czoło i poprawił okulary. —
Natanielu…
— Nie karzcie mi powtarzać — westchnąłem. — Chłód. Zimno. Park. Pies w
pudle. Serca nie macie?
Popatrzyli po sobie. Potem spojrzeli pudło i zamrugali oczami. Zdziwiony
spojrzałem w dół. Stworzenie siedziało i wpatrywało się w nich swoimi błękitnymi
źrenicami. Wystawił język i czekał.
— Jest… — zaczęła moja mama.
— Uroczy — dokończył ojciec. — Dobra, niech tu wejdzie z tą bestią.
— Dzięki! — odpowiedziałem nim mama zdążyła wyrazić opinię. Wszedłem do
środka, zdjąłem buty i postawiłem pudło. Wyjąłem z niego psa i postawiłem na
podłodze. Obwąchał i zrobił parę kroków przed siebie, szurając pazurkami. We
trójkę przy nim ukucnęliśmy.
— Trzeba go wymyć.
— I nakarmić.
— I zastanawiać się co dalej.
— Hmmm — zamyśliliśmy się wspólnie.
— To ja go umyję — oznajmiłem.
— A ja przygotuje mu coś do jedzenia.
— A ja pomyślę co dalej. — Tata pogładził go po łbie, a on zamruczał
szczęśliwy.
Zgarnąłem psa i zaniosłem pod prysznic. Biedak nie wiedział o co chodzi,
a więc nie rzucał się. Gorzej jak odkręciłem wodę i zaczął przed nią uciekać,
ale udało mi się go wymyć, wmasować żel w płynie (chociaż nie byłem pewien czy
to dla niego zdrowe). Wytarłem go w jeden z nieużywanych ręczników z wyraźną
radością przywitał suchość. Potem zabrałem go do kuchni, gdzie mama
przygotowała mu w misce pokrojone kawałki kiełbasy. A potem siedzieliśmy przy,
jak się okazało, nim.
— I co z nim zrobimy? — zapytałem.
— Nie ma właściciela — odparła mama. — Sprawdziłam pudło dla jakiejś
poszlaki. No i nie ma obroży — spojrzała na mnie badawczo. — Nie zerwałeś mu
obroży?
— Nie! — opowiedziałem szybko. — Był bez.
— Rozumiem.
Pies zjadł kiełbasę i usiadł, oblizując się. Potem podszedł do mnie i
położył się tam. Najwidoczniej potrzebował ciepła.
— Wygląda naprawdę słodko — wzdychałem. — Może powinniśmy go zatrzymać?
— Co? To duża odpowiedzialność, Nat! Trzeba się nim opiekować, a prawie
nikogo zawsze nie ma w domu. Trzeba go wychować i dbać o niego. Wychodzić rano
i wieczorem na spacery. I trzeba iść do weterynarza.
— Jestem odpowiedzialny. Będę się nim opiekował. W domu nie ma głównie
was, a ja jestem. Poza treningami, ale mogę go wtedy na nie zabierać. We trójkę
uda nam się go wychować. Poza tym dużo ostatnio biegam i mogę pobiegać z nim. A
na weterynarza zapłacę z własnych oszczędności.
— No nie wiem — spojrzała na mnie, a potem na ojca. Tata siedział
podejrzanie cicho. Wstał z kanapy i podszedł do nas. Ukucnął i pogłaskał psa.
— Zgadzam się z Natem.
Zamarliśmy. Ojciec stanął po mojej stronie.
— Ale, kochanie… — zaczęła.
— Wiesz, że ja też od dawna chciałem mieć psa — zaśmiał się, a potem
podrapał go za uchem. Pies szczeknął. — Zaopiekujmy się nim. We trójkę.
— Ech… — westchnęła moja mama, ale zaśmiała się. — Widzę, że wszystkich
oczarował. Zgoda. Ale Natanielu, to teraz twój pies i musisz o niego dbać.
Moje serce zbiło szybciej.
— Oczywiście! — obiecałem. — Dziękuję!
Objęliśmy się nad psem.
— Trzeba go jeszcze ochrzcić — zastanowił się mój tata. — Rex?
— Och, to takie sprzed dziesięciu lat — odparła mama. — Natan, masz
jakieś pomysły?
— Nie wiem — pokręciłem głową. — Pomyślę.
Wieczór spędziliśmy wraz z czwartym członkiem naszej rodziny.
Obejrzeliśmy film, a nienazwany pies leżał między nami. Najwidoczniej było mu
przyjemnie ciepło bo nie chciał się ruszyć. I wszędzie za mną chodził. Do
łazienki, do kuchni czy do pokoju. Bardzo się ucieszyłem, że miałem takiego
fana.
Ponieważ nie mieliśmy smyczy, wyszedłem z nim tylko pod blok i to na parę
minut. Pies się załatwił lub oznaczył swój nowy teren i wróciliśmy na górę.
Umyłem jego łapy, a potem zamknęliśmy się w pokoju. Obwąchiwał wszystko co
mógł, a potem zaczął gryźć moje klapki. Wyrwałem mu je z pyska, a więc zajął
się gryzieniem krzesła. Musiałem czymś odciągnąć jego uwagę i dałem mu piłeczkę
do tenisa. Zajął się nią tak namiętnie, że mogłem sprawdzić rzeczy na
Internecie, a potem przebrałem się w piżamę. Posadziłem psa na moim łóżku, a on
się położył. Wyglądał naprawdę przesłodko. Zgasiłem światło i położyłem się
koło niego. Pies od razu się we mnie wtulił, a ja czułem jego wymytą sierść.
Drapałem go po grzbiecie, aż usnął. A przynajmniej tak mi się wydawało. Bo
kiedy do pokoju wlało się światło księżyca i na niego spojrzałem, on wpatrywał
się we mnie. I to było to spojrzenie pełne wdzięczności i miłości. Takie o
jakim od dawna marzyłem. Uśmiechnąłem się i pocałowałem go łeb.
— Dziękuję, psiaku. Przywracasz nadzieję.
Zaszczekał, a ja się położyłem. Nie mogłem uwierzyć, ale miałem swojego
psa.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, Alex haha nie ma odwagi powiedzieć Szymonowi co do niego czuje, ale mam przeczucie że Szymon nie ucieknie... a psiak jest po prostu uroczy ;)
weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie