niedziela, 5 stycznia 2020

Brakujący element - Rozdział 16 - Psi chłopak


Rozdział 16 — Psi chłopak


Gabriel uniósł wzrok. Następnie zmarszczył czoło.
— Co to?
— To jest pies — odpowiedziałem. Uniosłem go wysoko, aby mógł mu się przyjrzeć.
— To widzę — odsunął się. Pies wpatrywał się w Gabriela, a następnie szczeknął. Chłopak drgnął. — Twój?
— Tak. Wczoraj go przygarnąłem — wyjaśniłem i postawiłem go na ziemi. — Czy możemy dzisiaj pobiec do sklepu zoologicznego za parkiem?
Gabriel przyjrzał się mi, potem zerknął na psa, a potem znów na mnie.
— On będzie biegł z nami?
— Tak — skinąłem głową. — Szybko się przywiązał. Muszę mu kupić obrożę, smycz i to jak najszybciej.
Gabriel westchnął, ale skinął głową.
— Zgoda. Pobiegniemy tam. Tylko uważaj, aby się nie zgubił.
Podziękowałem mu i ruszyliśmy. Biegliśmy wolno, a pies biegał między naszymi nogami co jakiś czas oddalając się pod drzewo. Wyglądał na szczęśliwego, jakby wyszedł na wolność i cieszył się każdym kawałkiem ziemi.
— Skąd go wytrzasnąłeś? — zagadał Gabriel czujnie przyglądając się zwierzęciu.
— Znalazłem wczoraj w parku. Był w pudle i w ogóle padało, chłód, zimno… Nie miałem serca go zostawić — tłumaczyłem. — I muszę szybko skombinować obrożę i smycz. Nie chcę, aby mi uciekł albo, żeby mi go zabrali. Tym bardziej, że moi rodzice się zgodzili. Co prawda jeszcze nie wiem jak się wabi, ale na pewno coś wymyślę. Przez całą noc myślałem, bo nie pozwalał mi spać. Trochę piszczał, ale w końcu też zasnął. Chyba był zaskoczony taką gościnnością… co się tak patrzysz? — zapytałem, gdy dostrzegłem rozbawione spojrzenie Gabriela.
— Po prostu to była twoja najdłuższa wypowiedź odkąd cię poznałem. I mówisz tak entuzjastycznie o tym psie…
— To było moje dziecięce marzenie.
— Spełniło się.
— Tak. Jestem bardzo szczęśliwy.
Gabriel patrzył na mnie jeszcze chwilę, prychnął, ale uśmiechnął się i biegliśmy dalej. Na szczęście dzisiaj nie padało, ale było chłodno. Husky’emu to raczej nie przeszkadzało. Z tego co słyszałem i czytałem dzisiaj rano psy tej rasy lubiły chłód.
Udało nam się dotrzeć do sklepu i miła ekspedientka pomogła mi w wyborze smyczy, obroży, zabawek, karmy i ogólnie doradziła mi we wszystkim. Sama zachwyciła się psiakiem.
Drogę powrotną pokonaliśmy już spacerem. Gabriel był na tyle miły, że pomógł mi nieść karmę. A ja teraz dumnie prowadziłem swojego psa na smyczy.
— Macie takie same oczy — stwierdził Gabriel. — Jasne, błękitne.
— Większość tej rasy ma taką barwę oczu. A chciałbyś, aby miał twoje czarne?
Spojrzał na mnie.
— Wiesz jaki mam kolor oczu?
— A co w tym dziwnego? Poznaliśmy się w klubie karaoke przy barze. Wtedy zapamiętałem twoje oczy.
— To… wow, dzięki. W sumie rzadko kto pamięta.
— Niestety zapamiętuję kolory oczu — westchnąłem i widziałem teraz złote należące do Bazylego. — Niektóre są godne zapamiętania.
— Naprawdę cholerny romantyk z ciebie — zaśmiał się.
— Niestety…
***


Minął tydzień odkąd znalazłem psa. I dalej nie miałem pomysłu jak go nazwać, a musiałem to zrobić jak najszybciej. W głowie pojawiało mi się parę propozycji, ale byłem w tej sprawie zbyt wielkim pedantem, aby coś wybrać. Konsultowałem się z Markiem, Emilią, Felicją i Bazylim w sprawie imienia. Każde z nich proponowało co innego. Marek postawił na postacie z anime, Emilia na postacie historyczne, Felicja na przesadnie słodkie imiona, a Bazyli sugerował niemieckie nazwy.
Mimo ich pomocy, dalej nie mogłem się zdecydować. Długie spacery były przyjemne. A pokazywanie się z psem sprawiło, że byłem osaczany przez staruszki, młode dziewczyny i małe dzieci. Zdążyłem zdobyć trzy numery telefonu od dziewczyn do których nigdy nie zadzwonię, ale zakładam, że czar psa był powalający.
Pod koniec listopada zaczął padać śnieg. Białe płatki zatrzymywały się na moich włosach i futrze psa. Tym razem wybraliśmy się na dłuższy spacer. Zajął nam on prawie pół dnia, ale udało mi się wymyślić wtedy nazwę dla psa. Ale nie uprzedzajmy faktów.
Przeszedłem właśnie po moście. Widziałem z daleka budujący się Stadion Narodowy. Niedługo w końcu mieliśmy być gospodarzami dużej imprezy sportowej. Przeszliśmy na drugą stronę spokojnym krokiem.
Jeżeli dobrze kojarzyłem to miasto, to szedłem właśnie po jakimś wale. Wisła płynęła leniwie. Usiadłem na jednej z ławek przy ścieżce rowerowej. Musiałem odgarnąć śnieg, a pies kręcił się wokół. Nie wiedziałem jak go nazwać.
— Daj jakąś wskazówkę — poprosiłem, gdy wąchał kępkę trawy, która jeszcze nie została przysypana śniegiem. — Jak chcesz się wabić?
Zaszczekał, usiadł i wystawił jęzor.
— Ech… rozumiem, że będziesz na mnie polegać, co?
Raptownie spojrzał w prawo w kierunku innych ławek. Zerknąłem tam, zaintrygowany przez to co zobaczył. Zamarło mi serce. Na chwilę. Na moment. Mój husky szczeknął.
I to samo zrobił pies o złotej sierści dwie ławki stąd. Merdał ogonem i szczekał w moim kierunku. Jednak to nie ten golden retriver mnie interesował, ale jego właściciel. Brązowowłosy, rozczochrany z kolczykiem w uchu. Ubrany w skórzaną kurtkę i bojówki właśnie podniósł wzrok. Spojrzał na mnie i zamrugał. Patrzyliśmy na siebie przez parę chwil, aż w końcu on uniósł dłoń i mi pomachał. Odmachałem.
— O mój Boże — szepnąłem sam do siebie. Tamten chłopak wstał i ruszył w moim kierunku, a jego pies wiernie dreptał przy jego nogach.
— Natan? — zapytał swoim ochrypłym głosem, gdy zbliżył się do mnie.
— Pan Leon?
— Jaki tam ze mnie pan — zaśmiał się głośno i wystawił ku mnie dłoń. — Jestem tylko Leon.
Ująłem ją i uścisnęliśmy się mocno.
— Jaki super pies — zachwycił się kucając. Pogładził go łbie. — Jesteś super!
Husky szczeknął.
— Jak się wabi?
— Jeszcze nie wiem. Mam go od tygodnia.
— Rozumiem — wyprostował się. — Miałem podobny problem z Akselem — pogłaskał swojego psa. — Parę nieprzespanych nocy miałem za sobą.
— Co robisz w Warszawie, Leon?
— Ach — usiadł koło mnie i schował dłonie do kieszeni. — Dzisiaj wieczorem wylatuję do Włoch. Zostałem animatorem. Wiesz, gościem od rozrywki w ośrodkach wypoczynkowych. Przyjechałem tutaj z moim… — spojrzał na mnie na chwilę. — Z moim chłopakiem.
Pokiwałem głową.
— No tak, też jesteś gejem — stwierdziłem.
— A więc ja, moja dwójka przyjaciół, chłopak i pies — zaśmiał się. — Mam niezły komitet pożegnalny.
— To gdzie on jest teraz?
— Wyszedłem sam na spacer. Oni są u cioci mojego chłopaka — wyjaśnił. — Pozwoliła nam przenocować. Widziałem, że nie przepada za Akselem, więc jestem na spacerze. Długim — podrapał psa za uchem. — Przez miesiąc nie będziemy się widzieć.
— Będziesz tęsknić?
— Jasne! — pokiwał gorliwie głową. — Naprawdę dobrze mi się teraz wiedzie i trochę mi smutno, że wylatuję na miesiąc.
— To… to dalej ten sam chłopak?
— Ten sam co wtedy? — zaśmiał się. — Nie. Wtedy myślałem, że jestem zakochany. I byłem w związku, ale cóż… nie wyszło. Ale na szczęście w tym roku, w marcu poznałem Mikołaja — westchnął. Spojrzałem na niego. To imię wymówił z taką czułością. — A potem się zeszliśmy i… i jest naprawdę dobrze — wyznał. — Nigdy nie czułem się tak dobrze. Cholera, zakochałem się na zabój! — zawarczał wesoło. — Ale dość o mnie. Co u ciebie?
— Bez zmian — odparłem. — Ciągle samotnie.
— Na pewno ktoś jest — poklepał mnie po ramieniu. — Ktoś ci się podoba?
— Hmm…
— Hmm? To oznacza, że coś się stało. Co jest?
— Widzisz… mam dobrego przyjaciela w liceum — zacząłem tłumaczyć. — Kumpel z klasy. I jakoś tak wiesz… kumplowaliśmy się i tyle. A ponad miesiąc temu, w trakcie moich urodzin pocałował mnie. W łazience. A potem stwierdził, że to złe i, że przeprasza. Później powiedział, że dopiero się odkrywa i chce się przyjaźnić i w ogóle wszystko jest skomplikowane — spojrzałem na niego z uśmiechem. — Pewnie nie kręcą cię problemy licealisty.
— Wręcz przeciwnie — zaprzeczył. — Bardzo cię lubię, Natan. Bardzo cię polubiłem już na obozie. Byłeś cichy i normalny. Jak brakowało mi osób cichych i normalnych — westchnął, a potem się zaśmiał. — Nat, jeżeli mogę ci coś doradzić…
— Śmiało, instruktorze.
Wyszczerzył zęby w bardzo dzikim i zwierzęcym uśmiechu.
— Nie przejmuj się nim, Natanie — powiedział. — Wiem bo… sam byłem podłą i złą manipulująca osobą.
— Ciężko mi w to uwierzyć.
Zaśmiał się.
— Wiesz… naprawdę byłem przez ostatnie dwa lata… zły. Wiesz, wtedy zerwałem z tamtym chłopakiem, potem się zdenerwowałem, manipulowałem, przygodny seks — podrapał się po głowie. — Naprawdę robiłem złe rzeczy z których nie jestem dumny. Aż do poznania Mikołaja. Miłość zmienia ludzi, tak sądzę — zamyślił się chwilę. — Ten twój kolega nie jest wart większej uwagi. Będziesz tylko cierpiał. Poza tym… jest tchórzem.
— Jest bardzo odważny — zapewniłem. — Uratował mnie kiedyś przed trzema dresami.
— Może i jest odważny w sensie fizycznym, ale emocjonalnym… Wiem jak się zachowuje tchórz emocjonalny, bo sam nim byłem.
— On nie może być taki zły…
— Może tak, może nie. W każdym razie miej to na uwadze — uśmiechnął się. — Zakończmy smutne tematy, co? Chciałbym opuścić Polskę w dobrym humorze.
Skinąłem głową.
Kolejną godzinę spędziłem wraz z Leonem. Dużo rozmawialiśmy, przemierzając alejki parku. Nasze dwa psy szły koło nas i obwąchiwały z ciekawością nowe tereny. Zauważyłem, że Leon zmienił się. Wydoroślał. Wtedy był trochę dzieckiem. Głośnym, hałaśliwym, trochę wulgarnym, a teraz… zdawał się być bardziej poważny. Jednak dalej miał swoje psie zachowanie. Wystawiał język, gdy drapał się za uchem, a jego śmiech przypominał szczekanie.
Przeszliśmy tak spory kawałek miasta, gdy Leon stwierdził, że musi już wracać.
— Czy mogę cię odprowadzić na lotnisko? — zapytałem.
— Jasne — odparł. — Dołączysz do delegacji pożegnalnej!
— Twój chłopak… nie będzie…
— Miko? Ha, ha! Jasne, że nie! Chodź.
Zaczęliśmy kierować się w stronę jego obecnego miejsca zamieszkania. Trafiliśmy na jedno z osiedli niedaleko wału. Domek jednorodzinny był duży, a przed furtką stała trójka chłopaków.
— Hej! — pomachał Leon. — Patrzcie kogo znalazłem?
— Kogo? — spytał blondyn o surowym i chłodnym spojrzeniu. Obserwował mnie uważnie.
— Natana!
— Nic mi to nie mówi — stwierdził.
— Natan — zatrzymaliśmy się przy tamtych. — To moi przyjaciele: Pierre i Raimundo. — Blondyn skinął głową, a nieziemsko przystojny brunet pomachał do mnie, uśmiechając się. Miał tak jasne zęby, że były bielsze od śniegu.
— Dla przyjaciół i rodziny, Rai!
 — A to… mój chłopak — Mikołaj.
— Miło was poznać. — Z każdym wymieniłem uścisk dłoni.
— Ten pies jest przecudny — stwierdził Mikołaj, kucając do husky’ego. — Witaj, przyjacielu. — Jego głos był spokojny i opanowany. Pies zaszczekał.
— Mikołaj uwielbia psy — odezwał się Raimundo.
— Się wie! — krzyknął Leon. — Dobra, musimy się zbierać. Zamówiliście wielką taksówkę?
— Jasne. Największą jaka była — poinformował Pierre. A ja myślałem, że ja mam oryginalne imię.
— Lew, bohater ludu, skała i mądra opieka — popatrzyłem na każdego z nich. — To znaczenia waszych imion. Przepraszam, ale interesuje się tym i ciężko mi nie informować nowo poznanych osób o ich znaczeniu imion.
— Myślałem, że rzucasz na nas zaklęcie — zaśmiał się Rai.
— Aksel! — Leon uklęknął. — Już tutaj zostajesz. Za miesiąc się zobaczymy — otarł łzę w oku. — Wiedz, że jesteś najlepszym przyjacielem na świecie.
— Auć — wtrącił Pierre.
— Naprawdę! — zignorował tę uwagę. — Najlepszy — objął go mocno, a pies położył mu łapę na ramieniu. Nie powinienem, ale się wzruszyłem. — Będę tęsknić.
Pies zawył żałośnie, a potem został wprowadzony za furtkę. Leon przykucnął jeszcze przed nią. Oddzielała ich krata.
— Cholera, od trzech lat najdłużej rozstaliśmy się na kilka dni. Nie wiem czy wytrzymam…
— Zaopiekuję się nim — obiecał Mikołaj. — Nie masz się o co martwić.
— Będzie w dobrych rękach — dodał Rai. — My też się nim zajmiemy.
— Możesz na nas liczyć.
— Dzięki — wyprostował się. Nadjechała taksówka. Pomogliśmy się mu zapakować, a swojego szczekania schowałem pod kurtkę, aby było nam wygodniej. Trochę się bał, ale gdy tylko pogłaskał go taki znawca psów jak Leon, uspokoił się.
Chłopak spojrzał jeszcze raz przez szybę, aby zobaczyć jak jego wierny psi przyjaciel wpatrywał się w niego. Pomachał mu, pies zaszczekał. Odjechaliśmy, a większą część drogi Leon milczał.

***


Lotnisko było zatłoczone, ale nie spodziewałem się niczego innego. Spieszący się na swoje odloty ludzie nie oglądali się za siebie. Szli szybko, stawiając pewne kroki. Bałem się, że mnie rozdepczą już przy samym wejściu. Zrzuciliśmy się na taksówkę.
Chciałem wejść do środka, ale z psem nie mogłem.
— Zostaw go z nami — zaproponował Rai. — Ja z Pierrem zostaniemy na zewnątrz.
— No nie wiem czy to nie problem…
— Akurat cudowną sprawą w Raiu jest to, że jemu naprawę wiele rzeczy nie przeszkadza — wtrącił Leon. Rai wyszczerzył zęby.
— Zostaniemy tu z nim. — Pierre skinął głową.
— Dzięki — uśmiechnąłem się i podałem im psa. Wyglądał na całkiem ciekawego tego gdzie się znalazł. Oglądał się za każdym człowiekiem.
— To do zobaczenia za miesiąc. — Leon objął Pierre’a i poklepał go po plecach. — Dbajcie o Miko i Aksela — poprosił, następnie obejmując Raia. — Będę wam bardzo wdzięczny.
— Lecisz tylko na miesiąc — skomentował Pierre. — Jeszcze się zobaczymy, nie rób z tego dramy, bo mam ochotę zacząć płakać.
Leon zaśmiał się.
— Nie płacz, kiedy odjadę…
— Idź już. Do zobaczenia za miesiąc — zaśmiał się Pierre.
— Trzymaj się — dodał Rai.
Następnie ja, Mikołaj i Leon weszliśmy do środka. Odnaleźliśmy odpowiednią bramkę i okazało się, że zdążyliśmy. Leona czekała jeszcze odprawa, ale miał trochę czasu.
— No to, Nat — odezwał się. — To było miłe spotkanie. Niespodziewane. Dzięki, że się spotkaliśmy.
— Nie ma sprawy. Ty mi bardziej pomogłeś.
— Chodź tu — przyciągnął mnie i mnie objął. Chyba był pierwszym facetem, który mnie mocno objął. Gdy się przytuliliśmy poczułem przyjemne ciepło i mocny zapach jego ciała i perfum. — Nat, wierzę, że nie będziesz sam. Skoro taki skurwiel jak ja się zakochał, ktoś tak dobry jak ty na pewno kogoś znajdzie — wypuścił mnie i poklepał mnie po głowie. — Wierzę w to.
— Chyba jesteś pierwszy.
Zaśmiał się.
— Hau, hau! — mrugnął do mnie. Miał dwudniowy zarost na twarzy i dzikie spojrzenie. Przeniósł wzrok ze mnie na Mikołaja. Podszedł do niego i czule go objął.
— Przyjemnego lotu — życzył Mikołaj. — I przyjemnego pobytu.
— Boże, jak ja cię kocham — westchnął Leon i nawet ja poczułem, że przytulił go mocniej. Położył głowę na jego ramieniu. — Będę tęsknić.
— Ja też. Ale jeszcze przed Nowym Rokiem się spotkamy.
— Wiem, wiem — uśmiechnął się. Potem zrobił coś czego się nie spodziewałem, bo nachylił się do swojego chłopaka i go pocałował. Wytrzeszczyłem oczy, gdy i tamten oddał pocałunek. Całowali się pośród tych wszystkich ludzi, których reakcje były różnorodne. Od strachu, przez dumę, po obrzydzenie lub zachwyt. Trzy osoby zawyły głośno, a kilka zaklaskało. Ale najbardziej mnie zachwyciło to, że zarówno Mikołaj i Leon mieli to wszystko gdzieś. Całowali się jak każda inna para na pożegnanie. Wpatrywałem się w nich. Byli tacy odważni, ale właśnie przełamali wszystkie zakazy moralne o jakich słyszałem. Dwóch całujących się facetów? Na środku lotniska?
Gdy przerwali, oboje westchnęli.
— Naprawdę będę tęsknić — szepnął Leon.
Mikołaj skinął głową. Jego długi czarne włosy pasowały do jasnych, szarych oczu.
— Kocham cię, Leon.
— Ja ciebie też.
Przytulali się jeszcze parę minut, przełamując kolejne opory. Słyszałem jak pęka pewien obraz szarego lotniska, które w większości przypadków było świadkiem pocałunków kobiety z mężczyzną. Ten obrazek był tak abstrakcyjny i wymagał tyle odwagi, że zarówno dziki Leon jak i jego małomówny chłopak stali się dla mnie symbolem odwagi.
Z wielkim oporem i niechęcią się od siebie oderwali. Leon zabrał swoje bagaże, poddał się kontroli i przeszedł przez bramkę. Pomachał nam jeszcze z drugiej strony terminalu. Odmachaliśmy mu i staliśmy tu jeszcze tak długo, aż nie przeszedł do kolejnej sali. Mikołaj skinął głową.
— Chodźmy już.
— Dobra — obróciliśmy się i ruszyliśmy w stronę wyjścia. — Jestem pod wrażeniem.
— Czemu?
— Pocałowaliście się publicznie!
— To źle?
— Nie — pokręciłem głową. — Przecież jestem pod wrażeniem. To było… inspirujące.
— Też jesteś gejem?
— Erm…
— Jesteś — wzruszył ramionami. — Nie obchodzi mnie to. Nigdy mnie nie obchodziło jacy są ludzi i co o mnie myślą. Liczy się tylko opinia Leona. Nie mam zamiaru chować tego kim jestem.
— Jesteś odważny.
— Rozważny — poprawił mnie. — Nikt za mnie nie będzie żyć. A ostatnio miałem spore problemy ze zdrowiem. Doceniam to co mam. I chcę żyć. Pragnę żyć. A bycie gejem dla mnie to życie. Nie wszyscy to zaakceptują, ale czy naprawdę jest sens się tym przejmować? Najważniejsze jest to, że mam tą jedną jedyną osobę.
Milczałem. Mikołaj nawet na mnie nie spojrzał, gdy to mówił, ale wiedziałem, że mówi prawdę. I wierzy w to co mówił.
Przed lotniskiem siedzieli Pierre i Raimundo. Bawili się z psem.
— Jesteście! — uśmiechnął się Rai. — Jak Leon?
— Dumnie wsiadł do samolotu — odparł Mikołaj, trochę zbyt obojętnym tonem. — Zbieramy się?
— Nom. Musisz się zająć Akselem — uśmiechnął się Rai. — Na miesiąc to twój pies!
— Wracajmy do mojej cioci — odparł. — Czy daleko stąd mieszkasz, Natan?
— Spokojnie, wrócę autobusem. Mam całkiem dobrą linię — uspokoiłem.
— To my łapiemy taksówkę — stwierdził Pierre. — Trzymaj się, Natan. Miło było cię poznać.
— Właśnie! — Raimundo objął mnie mocno i uniósł. Zdziwiłem się przez ten atak czułości. — Do zobaczenia! Przyjaciele Leona są naszymi przyjaciółmi.
Odstawił mnie na ziemię, więc mogłem uścisnąć dłoń Mikołaja.
— Opiekuj się swoim psem — poradził mi. — Nawet nie wiesz jak wierne potrafią być — zerknął w stronę lotniska.
— Będę. Dzięki
We trójkę oddalili się w stronę postoju taksówek. Obserwowałem ich oddalające się sylwetki, a przy mojej nodze usiadł husky.
— Wiesz… ten Pierre i Raimundo uroczo razem wyglądają. Jeżeli byliby gejami mogliby być parą.
Pies szczeknął zadowolony.
— Zgadzasz się? — uśmiechnąłem się. — Dobra, musimy iść.
Spojrzałem na niego i ukucnąłem. Wystawiłem dłoń, którą zaczął lizać swoim szorstkim, ciepłym i mokrym językiem. Zamyśliłem się chwilę. Dzisiaj spotkałem moją dawną miłość — Leona. Na szczęście moje serce już tak mocno nie zabiło na jego widok, a nawet jeśli by tak było, to zostałoby zmiażdżone przez siłę serc bijących w piersiach Mikołaja i Leona. Ich pocałunek na lotnisku, pełen miłości i tęsknoty był przepiękny. Wymagało to od nich odwagi. Tak wielkiej odwagi, że byłem ciągle pod wrażeniem.
Chciałbym kiedyś iść przez miasto ze swoim chłopakiem. Trzymając się za ręce i od czasu do czasu się całując. To byłoby coś.
— Leo — stwierdziłem. — Nazwę cię Leo. Na cześć psiego chłopaka, który we mnie wierzy. I który jest odważny jak nikt. Zgadzasz się, Leo? — spojrzałem na psa. Merdał dalej ogonem, szczeknął głośno i oblizał pysk. Pogłaskałem go.
Mogłem z czystym sumieniem ponownie podłączyć Leona do układanki mojego życia. Z lotniska właśnie startował samolot.

1 komentarz:

  1. Hejka,
    wspaniale, ten psiak skrada od razu serca ludzi, i już ma imię to spotkanie z Leonem wyszło cudownie, i jeszcze ten pocałunek na lotnisku między Mikołajem a Leonem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń