niedziela, 5 stycznia 2020

Brakujący element - Rozdział 14 - Mecz


Rozdział 14 — Mecz

Reszta tygodnia minęła mi na szczęście pod znakiem meczu i treningów, aniżeli zastanawianiem się co też uknuł sobie Bazyli. Znów zacząłem z nim rozmawiać, a wszystko między nami wróciło do poprzedniego porządku. W końcu doszedłem do wniosku, że nasz pocałunek był jedynie moim snem. Dlatego przestałem sobie zawracać tym głowę. Nie wiem czemu, ale po paru dniach Bazyli patrzył na mnie zdenerwowanym wzorkiem. Również i to zignorowałem. Nie miałem ochoty bawić się w jego grę. Tym bardziej, że prawdziwa gra miała mieć miejsce w piątek.
Nim jednak ten dzień nastał zdążyłem się wyleczyć z mojego przeziębienia. Cyrus kazał mi zażyć syrop z cebuli, którym (podobno) zawsze leczyła go jego babcia. Dlatego później drużyna trzymała się ode mnie z daleka bo nieszczególnie pachniałem. Po zażyciu dużej dawki tego specyfiku sam starałem się siebie nie wąchać. Nie dziwiłem się innym.
Przez mecz nie mogłem pojawić się na treningu tenisa, a więc znów straciłem okazję, aby porozmawiać z Aleksem. Chłopak chodził po szkole z widoczną huśtawką emocjonalną. Raz palił wszystkich wzrokiem albo nagradzał szczęśliwym uśmiechem. Zdarzało się, że pląsał w rytm swojej ulubionej nuty, a potem przemierzał korytarz podpierając ścianę.
Zakładałem, że wszystko to wiąże się z Szymonem, który jak zawsze wyglądał na spokojnie zadowolonego. To był ten typ człowieka, który godził się na wiele rzeczy i zasadniczo był szczęśliwy. Nie brakowało mu niczego, zawsze mu się powodziło, a więc przez większość postrzegany był jako nudny. Jednak przez Aleksa widziany był jako cud na nogach z torbą na ramieniu. Nie wiedziałem za to jak się między tą dwójką układa. A głupio było mi się pytać Szymona.
Dodatkowo mój czas pochłaniały treningi i ostatnie poprawki do mojego pierwszego meczu. Zauważyłem, że chodzę coraz bardziej zestresowany, mniej jem, mniej piję, częściej podryguję nogą. Raz Marek uderzył mnie mocno w kolano z otwartej dłoni z taką siłą, że po klasie rozeszło się głośne „plask”. Zwróciliśmy wtedy na siebie całą uwagę koleżanek i kolegów.
Aż w końcu nadszedł ten wieczór. Dobrze, że siedziałem w ciepłej szatni, bo za oknem lało jak z cebra. Cała drużyna się rozgrzewała, Roksana powtarzała po raz kolejny strategię gry, a trenerka motywowała nas zwycięską przemową.
Jak zauważyłem każdy z chłopaków miał swój sposób na spędzanie ostatnich kilku minut przed meczem. Dlatego panowała tu teraz cisza. Ja siedziałem na ławce i nerwowo bawiłem się frotką. Obok mnie leżał Marek z zamkniętymi oczami i oddychał spokojnie. Dawid kręcił na palcu piłkę, a Filip słuchał muzyki. Dźwięki wylewały się z jego słuchawek. Gabriel siedział tyłem do wszystkich mrucząc coś sam do siebie. Jedynie Cyrus stał pod ścianą z krzyżowanymi rękami na piersi i obserwował nas uważnie.
— Już czas — oznajmiła trenerka Wagner. — Chodźmy.
Skinęliśmy głowami i opuściliśmy szatnie. Na korytarzu minęliśmy się z naszymi przeciwnikami. Wszyscy byli wysocy i dobrze zbudowani. Dostrzegłem również tego, przez którym ostrzegała nas Roksana. Był barczysty, o prawie jednej gęstej brwi. Miał trochę tępe spojrzenie, ale po samym jego wyglądzie stwierdziłem, że jest paskudnie silny i brutalny. No i jadł gile. Wzdrygnąłem się.
Poczułem na sobie rozbawione spojrzenia. Nie chodziło o to co przed chwilą zrobiłem, a raczej o mój wzrost. Wroga nam teraz drużyna najwidoczniej miała ze mnie niezły ubaw.
— Pamiętaj, wzrost to nie wszystko — szepnął do mnie Cyrus. Skinąłem głową.
Gdy pojawiliśmy się na boisku zostaliśmy nagrodzenie brawami. Marek szturchnął mnie i wskazał pewien punkt na trybunach. Spojrzałem tam i pomachałem. W jednym z najwyższych rzędów siedzieli Felicja, Emilia i Bazyli. Nawet tu czułem jego złote oczy.
Nim mecz się rozpoczął cała nasza dziewiątka graczy skupiła się w kręgu. Założyliśmy sobie ręce na ramiona i utworzyliśmy całkiem ładne kółko kolorowych włosów. Cyrus milczał chwilę nim zaczął przemowę.
— Pamiętajcie, że dużo trenowaliśmy. Dużo ćwiczyliśmy. Przekraczaliśmy granice naszych możliwości, dlatego dzisiaj nawet nie uwzględniajcie w swoich planach porażki — wszyscy skinęli głową. — Jesteśmy silni i zgrani. Każde z nas ma dar i talent — kontynuował spokojnie, ale jednocześnie władczo. — Wszyscy razem jesteśmy niepokonani i zdobędziemy mistrzostwo. Ten pierwszy krok będzie najtrudniejszy, ale wiem, że damy radę go zrobić. Nie lekceważcie przeciwnika i pokażcie mi dobrą grę!
— Rozkaz! — krzyknęliśmy.
— Wierzę w was wszystkich. A wy w siebie?
— Tak jest!
— A więc pokażcie to światu!
Wszyscy ryknęliśmy.
— Pierwszą połowę będziesz na ławce — poinformował mnie kapitan, gdy wszyscy się rozchodzili. — Nie jesteś jeszcze w stanie wytrzymać całej gry. Rozgrzewaj się.
Ponownie skinąłem głową. Nie miałem siły ani odwagi, aby coś powiedzieć. Wraz z rezerwowymi, trenerką, Samsonem i Roksaną usiadłem na naszej ławce. Po drugiej stronie rozgościła się głośna drużyna przeciwna. Nie patrzyłem w ich kierunku, ale dobrze wiedziałem, że oni patrzą tu. A konkretniej na mnie, aby trochę się pośmiać.
Próbowałem się nie denerwować, ale to nie było łatwe. Zdałem sobie sprawę w jakim położeniu się znajduję. To nie będzie trening, tylko prawdziwy mecz eliminacyjny. Jeżeli popełnię błąd będzie to kosztować całą drużynę. Ponadto tłum ludzi na trybunach wcale mi nie pomagał.
— Dobrze się czujesz? — zapytała Roksana.
— Może masz jakieś tabletki antystresowe?
— Mam. Ściśnij jaja.
— Dzięki.
Wyszczerzyła ząbki.
Reszta drużyny przywitała się uściskiem dłoni z przeciwnikami i ustawiła się na swoich pozycjach. Sędzia stanął po środku gotowy do rozpoczęcia.
Gwizdnął i podrzucił piłkę. Jak zwykle zgarnął ją Gabriel i to my zaczęliśmy atak. Przeżywanie wszystkiego wraz z tłumem ludzi było sto razy bardziej emocjonujące. Głośny doping, skowyt zawodu, gdy ktoś nie trafił i wykrzykiwanie imiona zawodników ubarwiały całe spotkanie i sprawiały, że z szarych treningów przeszliśmy do sportu pełnego koloru i siły. Z podziwem obserwowałem moich przyjaciół. Nie minęła minuta meczu, a zdobyli cztery punkty.
Ich kombinacja była zabójcza. Cyrus był rozgrywającym i nie widziałem, aby na boisku ktoś poruszał się szybciej od niego. Śmigał po boisku jak błyskawica rzucając do drużyny krótkie rozkazy typu „obrona” lub „podanie”.
Filip za to genialnie dryblował wprawiając przeciwników w zakłopotanie. Nikt nie był w stanie odebrać mu piłki, a gdy Filip nagle przestawał i prostował się z uniesionymi dłońmi, wprawiał przeciwników w większe ogłuszenie. Okazywało się, że w czasie swojego hipnotyzującego dryblingu podawał komuś piłkę.
Marek, gdy tylko dostał piłkę, o ile ktoś mu nie przeszkadzał, przez chwilę z uśmiechem bawił się z przeciwnikiem, aby potem zdobyć miażdżące trzy punkty.
Wcześniej nie mogłem odgadnąć jaki talent ma Dawid, ale teraz dokładnie to widziałem i zdałem sobie sprawę, że stosował już to podczas treningów. Jego styl gry nie przypominał stricte koszykarskiego co raczej uliczne triki i zmyłki. Często udawał, że komuś podaje, ale zachowywał piłkę dla siebie i szybko omijał przeciwnika. Robił to na przemian, a więc nie wiadomo było kiedy blefuje, a kiedy naprawdę komuś podaje. Ogłupiał przeciwników z uśmiechem i bardziej profesjonalnie niż Filip.
Zaimponował mi Gabriel. Był szybki, silny i to on zdobywał najwięcej punktów. Na jego twarzy malowało się absolutne skupienie. Gdy ktoś odebrał mu piłkę przez jego twarz przemykał cień agresji i szybko odzyskiwał zgubę. I skakał tak wysoko, że nikt nie mógł go zatrzymać. Nawet mur z dwóch osób został przez niego pokonany.
Cała piątka była rewelacyjna…
Nie znaczyło to, że nasi przeciwnicy byli słabi. Wręcz przeciwnie. Może nie byli tak zgrani jak my, ale mieli zasoby siły i wytrzymałości. Takich, jakich mi brakowało. Ich rzuty były celne i potrafili wyrównać wyniki jak i na chwilę zdobyć przewagę.
Tłum szalał z każdymi zdobytymi punktami. Zdawało mi się, że słyszę głośne nawoływanie Felicji. Głośno krzyczała, gdy to Marek był przy piłce. On się cały czas uśmiechał i śmiał. Chyba działał na nerwy przeciwnikom bo rzucali mi wrogie spojrzenia.
— Natan! — ryknął Cyrus. — Miałeś się rozgrzewać!
Powstałem jak na rozkaz i zrzuciłem bluzę. Cyrus widział nie tylko to co się działa na boisku, ale i poza nim. Czym prędzej rozpocząłem moją rozgrzewkę pod okiem Samsona. Jednak nie mogłem oderwać oczu od gry. Gdy skończyła się pierwsza z czterech kwart prowadziliśmy sześcioma punktami. Trenerzy obu drużyn poprosili o czas.
Rezerwowi szybko podali butelki z wodą zawodnikom, a ja się im przypatrywałem. Oddychali ciężko, byli już spoceni.
— Idzie nam dobrze — oznajmił Cyrus. — Druga kwarta też należy do nas.
Wszyscy pokiwali głowami.
— Natan, przygotuj się, wchodzisz na trzecią.
Skinąłem głową.
— Z kim się zmieni? — zapytał Filip.
— Nie wiem. Zależy od waszej gry w tej części — odparł kapitan. Otarł spocone czoło. — Grają tak jak przewidziałaś — zwrócił się do siostry.
— Mówiłam — wzruszyła ramionami. — Teraz rzucą się na Gabriela, osłaniajcie go. Zdobywa najwięcej punktów, będą chcieli go spowolnić. No i jeszcze nie wpuścili swojego najsilniejszego gracza.
Mimowolnie nasze oczy poleciały w tamtym kierunku. Łysy zjadacz gili dalej siedział na ławce, ale widać, że skończył rozgrzewkę.
— Wpuszczą go teraz? — zapytał Cyrus.
— Wątpię — odpowiedziała. — Teraz mają szansę jeszcze wyrównać. Używają go zawsze w drugiej połowie — tłumaczył Roksana patrząc na swój clipboard. — Jeżeli są już naprawdę pogrążeni. On jest ich asem w rękawie. Obawiam się, że będziecie musieli się z nim zmierzyć.
Cyrus opanowanym spojrzeniem przeleciał po trybunach, a potem wrócił do nas.
— Jak wasze morale?
— Dokopiemy im! — oznajmił Dawid.
— Nie ma opcji, abyśmy teraz przegrali — dodał Marek. — Jesteśmy w dobrej formie.
— Przegrają — stwierdził złowieszczo Gabriel. — Nie mają z nami szans.
Cyrus uśmiechnął się delikatnie, a w tym czasie sędzia gwizdnął. Rozpoczęła się druga kwarta.
— Nie wystawili go — uśmiechnęła się Roksana, zapisując coś. — Do przewidzenia…
Albo mi się wydawało albo druga część spotkania zleciała dużo szybciej. Dalej utrzymywaliśmy prowadzenie, tym razem już o całe dwanaście punktów. Strata trudna do nadrobienia przy takim kierunku gry.
Przerwa była tym czego potrzebowali członkowie drużyny. Wypili prawie po butelce wody. Pot ściekał po ich twarzach, ale wyglądali na zadowolonych.
— Nie ważcie się tracić ciepła! — jęczał Samson, który chodził przy ławce i wszystkich przykrywał ich dresowymi kurtkami. — Nie możecie teraz tracić ciepła ciała!
— Jeżeli utrzymamy taką grę, wygramy. — Cyrus wydawał się być zadowolony. Sam usiadł na ławce. — Natan, wchodzisz.
— Jasne. Za kogo?
— Za mnie.
Cała drużyna utkwiła w nim spojrzenia.
— Bez ciebie, kapitanie? — zdziwił się Filip. — Ale… jesteś najszybszy.
— Dlatego najszybciej się zmęczyłem — odparł. — Dacie radę. W razie czego wejdę w czwartej.
— Jesteś pewien? — Tym razem to ja wyraziłem swoje obawy. Nie wiedziałem kogo bym miał zastąpić, ale nie brałem nawet pod uwagę kapitana. — Nie dorównuję tobie…
— Trochę więcej wiary w swoje umiejętności, Natan. — Cyrus położył sobie ręcznik na głowę. — Naprawdę sądzisz, że gdybym nie uważał cię za godnego zmiennika, to bym ci pozwolił grać?
— Masz wobec mnie duże wymagania…
— Wobec każdego mam takie same wymagania — stwierdził. — Oszczędzaj oddech, Natanielu. Przyda ci się na boisku.
Przez resztę przerwy milczałem. Wyłączyłem się i starałem się nie słyszeć tych podnieconych głosów wokół. Nie chciałem słyszeć rozmów i przesądzania wyniku. Właśnie miałem wziąć udział, po raz pierwszy w życiu, w grze o poważnej stawce. Tak się składało, że przegrana drużyna już nie mogła brać udziału w dalszych rozgrywkach.
Gwizdek dał znać, że już czas. Trzecia kwarta miała się zacząć właśnie teraz. Gdy pojawiłem się na boisku usłyszałem moje imię skandowane przez dwie przyjaciółki i paru innych uczniów naszej szkoły. Dotarły do mnie jednak też gwizdy i śmiech od rywali. Niestety na boisku pojawił się ten łysy. Teraz, wyprostowany i w bojowym nastroju wyglądał naprawdę groźnie. Zmierzył mnie wzrokiem jak robaka i prychnął.
Gra rozpoczęła się. Ponownie Gabriel zdobył piłkę i zwiększyliśmy różnicę punktów. Jednak potem, gdy piłkę zdobył ten gigant, nie mieliśmy szans. Ominął Dawida i Filipa, nie dał się zwieść Gabrielowi, a ja nawet nie zdążyłem dobiec, gdy zdobył trzy punkty, fenomenalnym rzutem. Nie mogliśmy nic zrobić. Trzecia kwarta należała do przeciwnika i wyszedł on na prowadzenie.
— Jest dobry — sapnął przy mnie Marek. — Bardzo dobry.
— To na pewno człowiek? — zapytałem. — Gra tak szybko.
— Może gile mają jakieś magiczne właściwości? — zaśmiał się. Mlasnąłem z niesmakiem. — Mam mały pomysł, ale nie wiem czy się uda. Pozostała czwórka ciągle nas blokuje…
Niestety tak było. Podczas gdy łysy przemierzał boisko pozostali skutecznie nas blokowali.
— Zamieniam się w słuch.
— To jest strata do odrobienia — stwierdził patrząc na tablicę wyników. — A więc tak…
Rozpoczęła się czwarta i ostatnia kwarta. Tłum szalał, bo wynik w każdej sekundzie mógł się zmienić. Cyrus wstał z ławki i z założonymi rękami obserwował uważnie naszą grę co jakiś czas coś do nas krzycząc.
Oddychałem z trudem, ale musiałem teraz wykorzystać resztki mojej wytrzymałości. Jeżeli plan Marka się powiedzie, moglibyśmy szybko odrobić stratę. Gra rozpoczęła się, na szczęście na naszych warunkach, bo Gabriel zdobył kolejne punkty. Potem piłka należała do przeciwników i ci odrobili stratę.
Gdy spadła z kosza, szybko po nią podbiegłem i cisnąłem przez całe boisko. Stał tam Gabriel, który z zaskoczeniem, ale i zadowoleniem przyjął piłkę i zdobył punkty. Publiczność zamarła.
— Co to było? — rzucił łysy. — Co?
— Uff… — otarłem czoło frotką. — Działa.
Gra została wznowiona, a ja czym prędzej pognałem na drugą połowę. Gdy łysy był przy piłce wychyliłem się zza jego sojusznika i wybiłem piłkę, która trafiła w ręce Gabriela. Gwizdek oznajmił zdobycie punktów, a łysy mi się przypatrywał.
— Skąd ty się tu wziąłeś?!
— Cały czas tu byłem — odparłem. Wróciłem na swoją połowę, gotów do zatrzymania kolejnego ataku. Moje nogi zaczęły mnie boleć, ale zignorowałem to. Brakowało nam pięciu punktów do wyrównania.
Gdy łysy podał do swojego, wybiłem piłkę w trakcie jej lotu. Trafiła w dłonie Filipa, który sprawnie minął obronę i zdobył dwa punkty.
— Co się dzieje do cholery? — ryknął łysy. — Pilnujcie tego krasnala!
— Ech — westchnąłem. Chyba musiałem przywyknąć do tego miana. Kolejna ich zagrywka skończyła się tym, że zdążyłem odebrać piłkę w locie i odbiłem ją do Dawida. Ten z radością doprowadził do różnicy jednego punktu.
— Dobrze! — krzyknął Marek. — Dwa punkty do wygranej i dwie minuty do końca! Czuję się jak w hollywoodzkim filmie! — wyszczerzył zęby.
— Albo jak w opowiadaniu prowadzonym przez całkiem smutnego człowieka, który siedzi całe dnie w domu i pisze opowiadania podbiegające pod każdy przypadek cliche.
— Ha, ha! No może — uśmiechnął się. — W każdym razie musimy wygrać. Bo nie będzie miał o czym pisać.
Roześmiałem się. Łysy ruszył na nas wraz z całą drużyną. Najwidoczniej postawili wszystko na jedną kartę. Gdy miałem zamiar odebrać mu piłkę, odepchnął mnie z taką siłą, że się przewróciłem. Syknąłem z bólu, gdy zderzyłem się z parkietem i prześlizgnąłem się parę metrów dalej. Po widowni rozległo się głośne „buuuuu!”.
— Faul! — oznajmił sędzia.
— Nic ci nie jest? — przy mnie pojawił się Gabriel i pomógł mi wstać.
— Nie. Wszystko w porządku — otrzepałem się. — Ostatnio często mnie podnosisz.
— To się nie przewracaj — klepnął mnie w plecy. — Do boju.
Gra została wznowiona od mojego podania do Dawida. Marek został z tyłu wraz z Filipem. Dawid podał do mnie, ja w mgnieniu oka do Gabriela, a ten cofnął piłkę do Marka, bo był mocno obstawiany. Ale potem objawił się dar Marka. Rzut za trzy punkty.
— Zatrzymać go! — ryknął łysy. Coś mi mówiło, że mógł być kapitanem.
— I hop. — Marek podskoczył wysoko i rzucił. Piątka graczy podskoczyła, aby zatrzymać piłkę, ale niewiele to dało. Piłka przeleciała przez kosz i zdobyliśmy trzy punkty. Kilka sekund później rozległ się gwizdek kończący grę. Ostateczny wynik to 68 : 66 dla nas. Nasza szkoła wpadła w euforię. Oklaski i krzyki rozchodziły się po całej sali. Przeciwnicy klęli pod nosami i zeszli z boiska. Stałem chwilę w miejscu i usiadłem na parkiecie.
— Padam… — westchnąłem.
— Nie bądź Edith Piaf! — zaśmiał się Marek i usiadł koło mnie. — Wygraliśmy!
— Wiem — wziąłem głęboki wdech. — Naprawdę wygraliśmy!
— Przecież mówię — położył się a plecach.
— Wstawaj, draniu! — krzyknął nad nim Dawid. — Zdobyłeś zwycięskie punkty!
— Co nie?! — Natychmiast wstał. — Mega!
Przybili sobie piątki. Dołączyła do nas i reszta. Obejmowaliśmy siebie i składaliśmy gratulację. Zbiegli do nas uczniowie chcący nam pogratulować.
— Natan! — usłyszałem. Spojrzałem w stronę trybun. Właśnie z nich schodziła moja mama i tata. Uśmiechnąłem się do nich, gdy mnie przytulali. — Nie wiedziałam, że grasz tak dobrze!
— Nie gram dobrze — odparłem. — Jedynie odbijam i kradnę piłkę…
— Wygraliście! — klasnęła w dłonie. — I tyle punktów dzięki tobie! Jestem z ciebie dumna!
Zamrugałem oczami i odwróciłem wzrok.
— Dziękuję…
— Pewnie teraz idziecie świętować? — zapytała.
— Myślę, że tak — pokiwałem głową. — Najpierw jednak się trochę umyję…
— I wysusz porządnie włosy!
— Mamooo… tu są moi koledzy z drużyny…
Zaśmiała się i razem z ojcem wyszli. Ja westchnąłem. Powoli robiło się luźniej, gdy publiczność znikała. A my… my awansowaliśmy dalej. Znalazłem się w szatni w której Cyrus zaszczycił nas krótką przemową pochwalną, ale dodał, że stać nas na więcej. Oznajmił też, że następne treningi będą cięższe, co przywitaliśmy sarkastycznym „hura”.
— Pod prysznic, drużyno — rozkazał Cyrus, zdejmując koszulkę. Prawie przygryzłem wargi na widok jego pięknego ciała.
Gabriel westchnął głośno, gdy wyjął z torby swoją komórkę.
— Kontrola? — zaśmiał się Filip.
— Ta…
— Kiedy w ogóle ją poznamy, co? — zapytał ciekawsko.
— Nie wiem. Nie mieszka w Warszawie.
— Och, no tak. Tak trudno dojechać do stolicy — prychnął. — To chociaż na Facebooku?
— Ona nie ma Facebooka.
— Laska nie ma Facebooka? — powtórzył z niedowierzaniem. — Nie sądziłem, że taki przypadek istnieje! To jak wstawia wasze słodkie zdjęcia, gdy się całujecie czy coś?
Gabriel zawarczał groźnie. Filip uniósł dłonie w geście poddania się i zgarnął swój ręcznik. Przybił piątkę z Dawidem i razem zniknęli pod prysznicem.
Gabriel wyszedł porozmawiać przez telefon, a Marek i Cyrus rozebrali się do bokserek. Musiałem przyznać, że ich ciała mogły skończyć w panteonie greckich bogów.
— Ja… muszę do łazienki…
— Źle się czujesz? — zapytał z troską Marek.
— Nie — pokręciłem głową. — Po prostu…
— Każde osłabienie organizmu masz meldować Samsonowi — nakazał Cyrus.
— Ludzie, po prostu sikać mi się chce.
— Aaaa — odparli obaj. — To dobrze, że nie sikasz pod prysznicem.
— Pod pryszni…? Fuj! Łe — pokręciłem głową i opuściłem szatnie. Faceci na swój sposób byli odpychający. Przemierzając korytarz w poszukiwaniu łazienki, usłyszałem strzęp rozmowy telefonicznej.
— Znowu cię nie było — rzucił z wyrzutem Gabriel. — Przecież wiesz ile to dla mnie znaczy… Nie mów tak — westchnął. — To nie jest moja głupia zabawa, zrozum, to… Nie zrezygnuję, mówiłem ci…
Reszty wolałem nie słyszeć, więc na palcach przemknąłem za nim. Korytarz był słabo oświetlony. I nigdy nie potrafiłem się tu odnaleźć.
— Zawsze tak ludzi ignorujesz, czy tym razem specjalnie?
Drgnąłem, gdy ktoś za mną przemówił. Ktoś dobrze mi znany.
— Bazyli? — odwróciłem się. Stał oparty o ścianę, w cieniu korytarza. — Przepraszam, nie zauważyłem cię…
— Jasne — odparł.
— Naprawdę — westchnąłem. — Ale jak tam wolisz.
Między nami zapadła cisza. Nie wiedziałem co powiedzieć. Prawdę mówiąc byliśmy teraz sami od dłuższego czasu, a sprawa pocałunku pozostawała niewyjaśnioną.
— Nieźle grasz — odezwał się radośnie. — Naprawdę, nie spodziewałem się, że ktoś tak niski może mieć znaczenie w koszykówce.
— Wzrost to nie wszystko — zacytowałem Cyrusa.
— Już się na mnie nie dąsaj — westchnął i odepchnął się od ściany. — Ta sytuacja jest dla mnie tak samo krępując co dla ciebie.
— Odniosłem inne wrażenie.
Zamilkł na chwilę i podrapał się po głowie.
— Wiem, że unikanie tematu mogło mnie postawić w złym świetle…
— Tak się stało. Mów dalej.
Westchnął.
— Nie dasz mi wytłumaczyć?
Zamrugałem oczami.
— A co tu jest do tłumaczenia? — zdziwiłem się. — Doświadczyłem czegoś podobnego w przeszłości. Nic z tego nie wyniknie.
— Chciałem sprawdzić czy jesteś gejem — przerwał mi. Zamurowało mnie i odebrało głos.
— Co?
— Tak. Chciałem sprawdzić czy jesteś gejem — wzruszył ramionami. — Gdybyś dał mi w pysk, to znaczy, że byś nie był. Jednak ukrywasz to głęboko. Zakładam więc, że nim jesteś.
Poczułem, że robię się czerwony na twarzy.
— A… A ty?
— Co ja? Czy jestem gejem? — wzruszył ramionami. — Nigdy się tym nie interesowałem. Wcześniej wolałem dziewczyny, aż do zeszłego piątku, gdy pojawiła się myśl, aby pocałować chłopaka.
— I pocałowałeś mnie? Bo chciałeś?
— Tak.
— Zawsze robisz to co chcesz? — zmrużyłem oczy. Machnął ręką lekceważąco.
— Nie zrozum mnie źle. Otworzyłeś przede mną nowe możliwości — uśmiechnął się, zbliżając się do mnie. — Jestem ci za to wdzięczny.
— Nie rozumiem, o co ci chodzi.
— Posłuchaj… ty jesteś gejem, a ja początkującym. Nieważne jak absurdalnie to zabrzmi, chcę się z tobą przyjaźnić.
— Przyjaźnić? — uniosłem brew. — Wybacz, ale całowanie nie podpada mi pod przyjaźń.
— Jesteś taki staroświecki — westchnął. — Co to za zabawa bez całowania?
— Przyjaźń. I to nie jest zabawa — odparłem. — Nie rozumiem cię, Bazyli. Chociaż naprawdę próbowałem. Zignorowałeś mnie w szkole, nawet nie wróciłeś do tematu.
— I źle ci z tym?
— Nie tyle co źle, co raczej czułem się niepewnie.
Bazyli westchnął. Założył ręce na piersi.
— Dużo wzdychasz — zauważyłem.
Przyjrzał mi się uważnie. Jego złote oczy były naprawdę hipnotyzujące. Chciałem stanąć bliżej, aby móc im się lepiej przyjrzeć. Zapragnąłem ponownie poczuć jego ciepłe usta. Wydawało mi się to żałosne jak bardzo tego chciałem, mimo iż nic do niego nie czułem. Nie byłem nawet pewien czy byliśmy jeszcze przyjaciółmi.
A jednak posmak jego trucizny dalej budził mój umysł. Odrętwiał umysł, paraliżował ciało. Jak to się stało? Może dlatego, że nigdy nikt mnie tak nie całował. Dobra, całowałem się wcześniej tylko raz, ale w przeciwieństwie do tamtego chłopaka, Bazyli naprawdę znał się na rzeczy. Tak zachłannie zapragnąłem jeszcze raz tej przyjemności, że zapominałem o moich zasadach i wizji idealnego związku.
— Bo nawet spocony, dobrze pachniesz.
Szlag. Musiał to powiedzieć? Odwróciłem wzrok. Nie mogłem ponownie dać mu się sprowokować, mimo że czułem taką potrzebę.
— Przestań — odparłem. — Jestem po meczu. To jasne, że śmierdzę.
Uniósł brew.
— Skoro tak twierdzisz — przeciągnął się. — Dobrze, Nat. Miło się rozmawiało. Poczekam pod halą z dziewczynami. Podobno mamy iść świętować z wami. Jeszcze raz moje gratulacje — poklepał mnie po ramieniu, gdy mnie mijał. — Piękny i emocjonujący mecz.
Ruszył przed siebie, powolnym i nonszalanckim krokiem. Nie odwróciłem się za nim. Dobrze wiedziałem, że jeszcze mnie kusi. Kusił gestem, spojrzeniem, krokiem, słowem, oddechem i wyglądem. I prawdę mówiąc nie wiedziałem co zrobić.
Jego usta niestety, zawierały jad, którego ciężko było się pozbyć z organizmu.

1 komentarz:

  1. Hejka,
    cudownie, mecz och wygrali, tak Natanoel i jego talent bardzo się tutaj przydał... i teraz czekają ich jeszcze cięższe treningi hura... ;)
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń