niedziela, 5 stycznia 2020

Brakujący element - rozdział 10 - Heterochromia


Rozdział 10 — Heterochromia



Do szkoły praktycznie wbiegłem. Rozpadał się deszcz, który zdążył zmoczyć mnie całego na mojej trasie podróży: przystanek tramwajowy - szkoła. Zacinał mocno i wiał porywisty wiatr. W budynku dygotałem z zimna i powoli zdjąłem kurtę. Myślałem, że zamarznę.
Taka pogoda panowała od ostatniego piątku, a więc moje zajęcia z tenisa zostały nagle niespodziewanie odwołane. Przez to nie miałem okazji spotkać się z Aleksem, a w szkole widywałem go tylko na korytarzach, ale on zdawał się mnie nie zauważać. Z drugiej strony nic dziwnego, w tłumie byłem niewidoczny.
— Dziękuję — zwróciłem się do woźnej, która dała mi numerek od szatni. Gdy znalazłem się na piętrze, na korytarzu dostrzegłem małe zamieszanie. Tłum uczniów stał po czymś w rodzaju małej sceny, na której ustawiony był taboret ze szklaną kulą wypełnioną karteczkami. Obok niej stali członkowie samorządu szkolnego — Aureli i Flora. Chłopak uniósł dłonie, prosząc o ciszę.
— Witajcie! — przywitał się i uśmiechnął czarująco. Usłyszałem chórek wzdychających dziewczyn. — Z dumą możemy zaprezentować nasz nowy projekt o nazwie „Szczęśliwy numerek”. Codziennie rano członek samorządu uczniowskiego będzie losował numer z dziennika. Wybrany numer jest zwolniony tego dnia z odpowiedzi przy tablicy. Informacje będą pojawiać się również w pokoju nauczycielskim, a więc nie martwcie się, że ciało pedagogiczne nie będzie nic wiedzieć!
Zamrugałem oczami. Pomysł wydawał mi się być bardzo trafiony. Codziennie rano ktoś będzie mógł liczyć na odrobinę szczęścia.
— Gotowi? Zaczynajmy! — spojrzał w stronę dziewczyny. — Flora? Miej zaszczyt wylosowania pierwszego szczęśliwca!
— Robi się! — Z uśmiechem na ustach sięgnęła dłonią do szklanej kuli. Chwilę pomieszała karteczkami, aż w końcu złapała jedną i ją wyciągnęła. Rozłożyła ją, a ja czułem jak tłum wpatruje się w nią z zapartym tchem. — Dzisiejszym zwycięzcom jest numer… — popatrzyła po wszystkich dramatycznie. — Dwanaście! Gratulujemy!
Z tłumu rozległy się trzy głośnie okrzyki radości. Uśmiechnąłem się. To niestety nie był mój numer, ale… kogoś kogo znam.
— No proszę — usłyszałem za sobą. O wilku mowa. — Wygrałem.
Spojrzałem za siebie. Stał tam Bazyli i wpatrywał się w scenę swoimi złotymi oczami.
— Gratuluję — pokiwałem głową. — Masz szczęście w ten deszczowy dzień.
— Przeważnie miewam szczęście — wzruszył ramionami. Obserwował zbierający się ze sceny samorząd i rozrzedzający się tłum. — Do klasy?
— Jasne.
Szliśmy równym i spokojnym krokiem. Mieliśmy jeszcze kilka minut do rozpoczęcia lekcji. Bazyli wyglądał na bardziej zamyślonego niż zazwyczaj.
— W tę sobotę musisz przyjść do mnie — oznajmił. — Będziemy mieć próbę zespołu na festiwal.
— Jasne — skinąłem głową.
— Tylko masz być — rozkazał. — Obecność obowiązkowa.
— Dobrze. Już poinformowałem mamę. Szlaban na ten czas mi się anuluje.
— Hę? Dalej masz szlaban? — zapytał zaskoczony.
— Tak — westchnąłem. — I w weekend wysprzątałem cały dom w ramach tego, iż szlaban został anulowany na czas mojego treningu.
— Słyszałem od Marka, że właśnie tam byłeś — pokiwał głową. — Planujesz kontynuować?
— Nie wiem… — odparłem. Miałem jeszcze dwa dni na podjęcie decyzji. Myślałem, że to będzie łatwe, ale przewyższało to moje możliwości. Wybranie pomiędzy tenisem, a koszykówką zdawało się być konfliktem tragicznym.
Bazyli wzruszył ramionami.
— Ja bym wybrał koszykówkę.
Ponownie odsunąłem problem o parę godzin, gdyż zaczęły się lekcje. Przez większą ich część wyglądałem za okno lub doszukiwałem się znaczenia w narysowanych długopisem znakach na ławce. W końcu postanowiłem. Musiałem jeszcze porozmawiać z Aleksem. Ciągle przed oczami miałem jego smutne oczy, gdy prawie tydzień temu wpatrywał się we mnie z kortu.
Znalezienie go nie było trudne. Przy pokoju nauczycielskim wisiała rozpiska lekcji i nauczycieli, którzy je prowadzają. Aleks miał mieć zaraz angielski na trzecim piętrze, ale w innym skrzydle szkoły. Przerwa była na szczęście na tyle długa, abym mógł go odnaleźć. Siedział pod parapetem z dwoma dziewczynami. Najwidoczniej nie wszystkim przeszkadzało jego głośne mówienie o swojej orientacji.
— Aleks — stanąłem przed nim. Uniósł zdziwione oczy.
— Natan?
— Możemy pogadać? Mam problem.
Wpatrywał się we mnie jeszcze dwie sekundy i skinął głową. Rzucił krótkie przeprosiny do dziewczyn i oddaliliśmy się od nich.
— O co chodzi? — zapytał.
— Pewnie już wiesz, ale w ostatni czwartek byłem na treningu koszykówki.
Skinął powoli głową.
— Zaproponowali mi bycie w drużynie — wyrzuciłem z siebie. — A to oznacza, że jeżeli wybiorę drużynę koszykarską to nie będę mógł być w drużynie tenisowej.
Ponownie skinął głową.
— Przepraszam, ale nie rozumiem…
— Nie będziesz się na mnie gniewał jeżeli wybiorę koszykówkę?
— Co? — zaśmiał się. — Nie! No co ty? Czemu tak myślisz?
— Bo wtedy na korcie… patrzyłeś na mnie jakbym cię zdradził, czy coś.
Aleks milczał chwilę.
— Nie. Nie o to chodziło. Pomyślałem, że się mnie brzydzisz. Wiesz, drużyna koszykarska, a przynajmniej jej część, nie przepada za mną. A raczej za moimi upodobaniami. Bałem się… myślałem, że trzymasz z nimi i nie chcesz ze mną już rozmawiać skoro wiesz, że jestem gejem.
— Co? To chore.
— Teraz to wiem — uśmiechnął się. — Rozmawiasz ze mną sam na sam przy mojej klasie, która wie kim jestem. Najwidoczniej nie obchodzi cię to czy jestem gejem, czy nie.
— Nie — pokręciłem głową. Sam nim byłem, ale to akurat mniej istotne. — Mógłbyś być też kozą, ale pół japońską kozą.
Zaśmiał się.
— Masz ochotę jeszcze się spotkać? To nie będzie pseudorandka! — uprzedził szybko. — Tylko, że… naprawdę brakuje mi ludzi z którymi mogę pogadać. Ty zdajesz się mnie nie bać.
— Nie ma sprawy — odparłem. — Możemy się kumplować, czemu nie? Tylko uprzedzam, że mam szlaban.
— Czemu?
— To długa historia — westchnąłem. — W każdym razie mogę mieć problemy z wychodzeniem z domu.
— Szlabany nie są wieczne.
— Chwała za to.
Uśmiechnęliśmy się do siebie. Gdy to robił, w policzkach pojawiały mu się dołeczki.
— Chętny na gorącą czekoladę z automatu? — zaproponował. Poklepałem kieszeń i usłyszałem dźwięk drobnych. Skinąłem głową.
Automat znajdował się niedaleko auli, a więc w holu przy wejściu do szkoły. Jak zwykle był tam niemały tłum. Dopchanie do automatu zajęło nam kilka minut, ale już po chwili mogliśmy siedzieć na parapecie i sączyć napój. Aleks pił od razu, ja musiałem chwilę odczekać bo prawie poparzyłem sobie język.
— A więc będziesz w drużynie koszykarskiej?
— Na to wychodzi — westchnąłem. — Chociaż niewiele potrafię.
— Każdy zaczyna od zera — wzruszył ramionami.
— Tak, ale oni już ćwiczą od ponad dwóch lat. A ja? Ledwo miesiąc…
— Przyjdę ci pokibicować — zaśmiał się. — Swoją drogą, nie byłem jeszcze na szkolnym meczu koszykówki.
— Ja też nie — jęknąłem. — W co ja się pakuję?
— Posadzą cię na ławce rezerwowych i tyle.
— Dzięki.
Ponownie wyszczerzył zęby.
— Co z twoją nauką japońskiego? — zapytał.
— Hm… szlaban. Ale z chęcią zacznę od października.
Skinął głową. Zapatrzyliśmy się w mijających nas uczniów. Dostrzegłem paru znajomych z mojej klasy. Najwidoczniej też zmierzali do automatu.
— Japoński chyba jest trudny — spojrzałem na Aleksa. On z kubkiem przy ustach wpatrywał się w jeden punkt. Poszedłem za jego wzrokiem i natrafiłem na grupkę ludzi z klasy. Parę dziewczyn, dwóch chłopaków…
Wyprostowałem się.
— On tam jest!
— Hę? — spojrzał na mnie dziwnie marszcząc czoło.
— Ten chłopak, który ci się podoba — uśmiechnąłem się. Aleks zarumienił się i odwrócił wzrok.
— W-Wcale nie.
— To jęknięcie utwierdziło mnie w przekonaniu, że tam jednak jest. — Jeszcze raz spojrzałem na moich ludzi z klasy. Któryś z tych dwóch chłopaków był wielką miłością mojego przyjaciela japońskiego pochodzenia. — Który?
— Nie powiem ci — warknął do kubka.
— Mam sam iść się dowiedzieć?
— Nie!
— A więc mów! Trafiłeś na osobę, która nieważne jak dobra by była, pójdzie do piekła za ciekawość.
— Natan, to naprawdę krępujące.
Westchnąłem.
— Jak wolisz.
— Spójrz, jestem gejem — wyjaśnił, odstawiając kubeczek. — Większość szkoły za to mnie nienawidzi, mimo iż nawet nie ma ze mną styczności. Nie jest mi łatwo przełamać się w uczuciach, rozumiesz?
— Rozumiem. — Bo sam tak miałem, tyle że byłem większym tchórzem. — Ale masz zamiar zwlekać? Chociaż z nim pogadaj! To twój ostatni rok w liceum, jego też. Potem studia. A jak wyjedzie? Będziesz sobie pluł w brodę, że chociaż nie spróbowałeś.
Chłopak milczał. Próbował wpatrywać się w czubek swoich butów, ale jego wzrok wciąż unosił się na tego chłopaka. Odprowadził go wzrokiem, gdy tamten wraz z resztą ruszyli po schodach.
— Masz racje — stwierdził Aleks. — Muszę z nim chociaż porozmawiać.
Uśmiechnąłem się lekko.
— Słusznie.
— Tylko kiedy? Jak? O czym? — zastanowił się.
— Najlepiej teraz — pomyślałem chwilę. — Mamy jeszcze parę minut przerwy. Może udasz się ze mną pod klasę i tam się jakoś zakręcimy wokół niego?
— Dobry plan.
— To który to?
— Dowiesz się — zeskoczył z parapetu. — Chodź.
Dopiłem gorącą czekoladę i ruszyłem za nim. Wspięliśmy się na drugie piętro pod salę matematyczną. Im bliżej byliśmy tym wolniej szedł Aleks, aż w końcu się zatrzymał.
— Nie dam rady…
— Dasz! — syknąłem. — Tylko rozmowa…
— A jak się wygłupię?
— Każdy się kiedyś wygłupi…
— A jak powiem coś co go obrazi? A jeżeli nie będzie chciał ze mną rozmawiać? W ogóle? Obiecuje ci, że wtedy się rozpłaczę i ucieknę…
— Weź się w garść! — uderzyłem go w ramię. — Nie będziesz sam!
Powoli skinął głową i z miną wskazującą na silne cierpienie, ruszył dalej. Zatrzymaliśmy się przy mojej grupce. Bazyli zmierzył nas zaciekawionym spojrzeniem, Marek uśmiechnął się na powitanie, Emilia zmrużyła oczy, a Felicja przekrzywiła głowę.
— Cześć — przywitał się Aleks. — Jestem Aleksander…
— Wiemy — uśmiechnęła się Felicja. — Jedyny azjatycki chłopak w szkole.
— Umiesz jeść pałeczkami? — zapytał Bazyli.
— Tendencyjne pytanie, ale tak — skinął głową Aleksander. Najwidoczniej poczuł się pewniej. — Razem z Natanem chodzę na tenisa — wyjaśnił swoje pojawienie się.
— Lubisz anime? — zapytał Marek mrużąc oczy.
— Tak.
— Świetnie! Robimy sobie wieczór anime! — uśmiechnął się. — Ja, Natan, ty i może Dawid.
— Nerdy — westchnął Bazyli. — Po co iść do klubu kiedy można obejrzeć animowane postacie?
— Nie rozumiesz. Tam jest serce! Uczucia! Przygoda!
— Nie uwierzysz. — Bazyli złapał go dramatycznie za ramię. — W realnym życiu to też występuje!
Wszyscy się roześmieli, poza Emilią, sceptycznie przyglądającą się Aleksowi. Dostrzegłem, że on również patrzy na nią całkiem zaintrygowanym wzrokiem, ale później przenosi go w kierunku pewnego chłopaka.
Miał na imię Szymon i był klasowym bystrzakiem. W tym pozytywnym sensie. Był zawsze przygotowany, zauważyłem, iż był geniuszem matematycznym i zawsze nosił ze sobą jakiś gadżet. Ostatnio podziwiałem jego świecący długopis z wbudowanym kalkulatorem. Szymon był niskim chłopakiem, o czarnych oczach i burzy jasnobrązowych włosów. Nie wyglądał na takiego co przejmuje się swoim wyglądem zewnętrznym, ale do niczego nie mogłem się przyczepić. Wyglądał młodo, bardzo młodo. Dałbym mu może wiek gimnazjalisty, a nie maturzysty. Był również jedną z niewielu osób, która zamiast plecaka nosiła torbę na ramię.
Spojrzałem na Aleksa, który wyglądał na oczarowanego. Obudził się, gdy rozległ się dzwonek.
— Będę dzisiaj z nim wracał — szepnąłem do Aleksa. — Dogoń nas w szatni. Kończę po tej godzinie.
— Świetnie! — pokiwał głową. — Zgoda — wyprostował się i pomachał do moich przyjaciół. — Na mnie już czas. Narka!
Wszyscy się z nim pożegnali, a ja jeszcze odprowadziłem go wzrokiem na schody. Oby plan się powiódł. Nie mogłem uwierzyć, że przez dwa lata nie zamienili ze sobą ani słowa.
— Poszedł sobie, uff — odetchnęła Emilia.
— A co z nim nie tak? — zapytałem.
— Nie wiesz? Jest gejem! — wzdrygnęła się. — Jak tak można…?
— Jesteś okrutna, Em — ocenił ją Marek z niezadowoloną miną. — Też jest człowiekiem.
— Niech będzie daleko ode mnie — zarzuciła włosami, gdy się odwróciła. — Chyba nie jesteś po jego stronie, co Natan?
— Nie jestem po żadnej stronie, Emilio. To mój znajomy z tenisa. Jest bardzo miły i fajny, na pewno byś się do niego przekonała…
— Niedoczekanie — prychnęła. Pojawiła się nauczycielka od matematyki i musieliśmy zakończyć naszą dyskusję. Jedno było pewne - Emilii o sobie nie powiem.
Przez czterdzieści pięć minut obserwowałem Szymona, aby mi nie uciekł. Rozwiązał dwa zadania przy tablicy przy których mój mózg się gotował. On jednak doprowadził do poprawnego wyniku w krótkim czasie.
Gdy zadzwonił dzwonek obwieszczający koniec lekcji podszedłem do Szymona. Wyglądał na zaskoczonego, bo przeważnie z nim nie rozmawiałem, trzymając się Marka lub Bazylego.
— Cześć, mogę mieć prośbę? — zapytałem.
— Jasne. O co chodzi? — spytał pakując książki.
— O matematykę. Nie jestem za dobry — podrapałem się po głowie. — Jest szansa, że trochę mnie podszkolisz? Wiesz, wytłumaczyć pracę domową i w ogóle.
Uśmiechnął się nieśmiało.
— Nie ma sprawy, ale… wiesz, ja nie jestem, aż tak dobry…
— Przestań — machnąłem ręką. — Myślisz, że cię nie widziałem jak rozwiązujesz zadania? Jesteś geniuszem!
— Dziękuję.
Dotarło do mnie jak bardzo nieśmiały był Szymon. Najprawdopodobniej, gdybym ja się do niego nie odezwał, nigdy nie mielibyśmy okazji ze sobą porozmawiać. Założył torbę i razem wyszliśmy z klasy. Wszystko zgodnie z planem. Nawet moja paczka już sobie poszła, a to oznacza, że byłem tylko ja i Szymon. Rozejrzałem się po korytarzu, ale nigdzie nie widziałem Aleksa. Jeżeli się przestraszył to drania zabiję.
Stojąc w kolejce do szatni utrzymywałem rozmowę z Szymonem. Nie chciałem, aby sobie poszedł.
— A więc planujesz być informatykiem? Znasz się na komputerach?
— Odkąd tylko dostałem komputer osiem lat temu. Teraz już go nie mam, ale frajda nie z tej ziemi.
— Ach, pierwszy komputer — westchnąłem. — Dobre czasy.
— Teraz mam laptopa. Czasem przynoszę go do szkoły, ale… prawdę mówiąc boję się, że mi go ukradną.
— W szkole?
Zaśmiał się.
— Nie, nie w szkole! Od trzech lat, odkąd tu jestem skradzione rzeczy zawsze odnajdywał samorząd uczniowski. Gorzej z ludźmi na ulicy…
— No tak — przyznałem. Jeżeli mogłem być czegoś pewien to tego, że samorząd sprawował w tej szkole fantastycznie dobrą funkcję.
— Natan! — usłyszałem za sobą, gdy odebrałem kurtkę. Przy mnie pojawił się zdyszany Aleks. Najwidoczniej biegł ile sił w nogach, by zdążyć. — Co za… uff… co za spotkanie.
— Tak, niesamowite — odpowiedziałem. Nasz dialog brzmiał tak sztucznie. — Aleks, nie wiem czy znasz, ale to Szymon z mojej klasy — wskazałem dłonią na mojego towarzysza. Podali sobie ręce i widziałem jak podekscytowany jest Aleks. — Szymon, to…
— Aleksander — uśmiechnął się wchodząc mi w słowo. — Wiem, znam cię.
— Z-Znasz? — zdziwił się Aleks.
— Tak. Jesteś jedynym pół Japończykiem w szkole.
Aleks uśmiechnął się. Zauważyłem, że trzymają swoje dłonie nienaturalnie długo, aż w końcu je puścili.
— No tak. Egzotyczny wygląd pomaga — podrapał się po głowie. — Słyszałem, że jesteś geniuszem matematycznym!
— Co? Nie, wcale nie…
— Wcale tak — wtrąciłem.
— Też słyszałem o tobie. Jesteś mądry. — Aleks nie szczędził komplementów. Szymon wydawał się być coraz bardziej zawstydzony.
— A ja słyszałem, że dobrze mówisz po japońsku.
— Dobrze słyszałeś.
— Powiesz coś?
— Hm — Aleks zamyślił się chwilę. — Watashiwa anataga tottemo suki desu.
— Nie mam pojęcia co to znaczy… — wyznał.
— Masz coś na policzku — uśmiechnął się Aleks, ale wyglądał na skrępowanego.
— Zapomniałem czegoś — westchnąłem, zaglądając do plecaka. — Idźcie. Najwyżej was dogonię.
Aleks posłał mi ostrzegawcze spojrzenie, a ja odpowiedziałem mu jednym z najsłodszych jakie potrafiłem zrobić. Odwróciłem się i zostawiłem za sobą Aleksa i Szymona. Obaj wyglądali teraz na skrępowanych, ale na szczęście usłyszałem, że zaczęli między sobą rozmowę.
Wróciłem na piętro i usiadłem na parapecie, aby móc obserwować czy tamta dwójka wychodzi ze szkoły. I faktycznie po dwóch minutach widziałem ich jak razem kierują się w stronę przystanku autobusowego. Uśmiechnąłem się do siebie. W końcu ze sobą rozmawiali. Nie mogłem uwierzyć, że Aleks naprawdę tyle zwlekał. Wyglądali ze sobą całkiem uroczo — obaj średniego wzrostu, tyle że Aleks trochę wyższy. Rozmowa chyba przebiegała pomyślnie, bo obaj wyglądali teraz na ożywionych.
— Nie wolno siedzieć na parapecie — usłyszałem za sobą.
Przerażony zeskoczyłem z niego nim sens słów do mnie dotarł. Bardziej przestraszyło mnie to, że ktoś mnie obserwuje.
Jak się okazało — nie byle kto. Był to wysoki chłopak, o ciemnych, strojących włosach. Miał śniadą skórę, lekko zmęczoną, męską twarz i białe zęby, z czego kły były trochę dłuższe od reszty. Wyglądał na silnego. No i był przystojny, nie mogłem się temu sprzeciwić. Jednak nieważne jak dobrze wyglądał i nieważne czy był postacią z tego świata czy nie. Jego oczy… lewe było jasne i błękitne, a prawe — brązowe. Przyglądał się mi ze znudzeniem na twarzy i uniósł brwi.
— Heterochromia — przemówił ciepłym głosem.
— Proszę? — zapytałem.
— Heterochromia. Kiedy barwy oczu się od siebie różnią.
— Och — odwróciłem wzrok. — Przepraszam, nie chciałem być niemiły.
— Spokojnie. Nie jesteś pierwszą osobą, która tak reaguje — machnął ręką. — Mogę wiedzieć czemu siedzisz na parapecie po właściwie skończonych lekcjach?
— Ja… — zastanowiłem się.
— Obserwujesz kogoś?
— Nie, nie — pokręciłem głową. Mimo tego jak bardzo chciałem nie patrzeć w jego oczy, ciekawość wygrywała. — Po prostu lubię czasem pomyśleć w ciszy.
— Rozumiem. Też to lubię — wyjął z kieszeni klucz. — Herbaty?
Spojrzałem na klucz, a potem na niego.
— To jest… klucz. Zaparzysz nim herbatę?
— Nie — zaśmiał się. — Ale mogę otworzyć te drzwi.
Spojrzałem w lewo i wstrząsnęło mną. Stałem obok pokoju samorządu studenckiego. Wziąłem parę głębokich wdechów, gdy nieznany mi chłopak otwierał drzwi. Zaprosił mnie gestem do środka. Nie bardzo wiedziałem jak odmówić, a więc wykonałem jego polecenie. Dobrze wiedziałem kim był. Olśniło mnie jak tylko zobaczyłem napis na drzwiach. Widziałem już pozostałą czwórkę, ale on…
Przewodniczący samorządu uczniowskiego.
W pokoju nie zmieniło się za dużo, poza tym, że przybyło trochę papierów.
— Jestem Gerard — przedstawił się, wyciągając dłoń.
— Natan.
— Tak myślałem — skinął głową, gdy się witaliśmy. — Słyszałem plotki o chłopaku, który odbija w swoich włosach niebo. Cóż za dziwne zjawisko…
— Dziwne — przyznałem. Przewodniczący westchnął i ruszył do swojego biurka. Największego w pokoju, ustawionego prostopadle do czterech kolejnych, należących do reszty członków. Gdy ściągnął bluzę na jego ramieniu dostrzegłem dobrze mi znaną, biało—niebieską opaskę ze złotym „SU”.
— Ech, ech, ech… — wyrzucił z siebie. — Mamy tylko zwykłą herbatę… Lubisz zwykłą herbatę?
— Erm… tak.
Skinął głową i odpalił czajnik.
— Proszę, nie stój tak. Usiądź — wskazał mi miejsce przy jednym z biurek. — Klara się nie obrazi.
Czyli „Wice” miała na imię Klara. Skinąłem głową i usiadłem. Nerwowo bawiłem się swoimi palcami. Przewodniczący wyglądał na trochę otumanionego.
— Pogoda — westchnął. — Pogoda na mnie wpływa — wyjaśnił jakby czytając w moich myślach. — Takie deszczowe dni mi nie służą.
— Mnie również.
— A jeszcze tyle przede mną — jęknął i ziewnął. — Pewnie słyszałeś to pytanie już tyle razy, ale jako przewodniczący mam obowiązek zapytać: jak ci się podoba w tej szkole?
Odpowiedziałem mu tak jak każdemu. Że jest fajnie i naprawdę dobrze.
— Flora mówiła, że to już twoje trzecie liceum — usiadł przy biurku wpatrując się we mnie. Jego oczy były jednocześnie przerażające i fascynujące. Wyglądał jak zlepek dwóch osób, ale przy tym wszystkim był oryginalny.
— Skąd ona to wie? — zdziwiłem się.
Wzruszył ramionami.
— Nigdy nie interweniowałem w to jak Flora zdobywa informacje. Przeważnie niestety, to jedynie plotki.
 — W tym ma jednak racje — spuściłem głowę. — To moje trzecie liceum.
— Smutna sprawa — założył ręce za głowę. — Mam nadzieję, że znalazłeś sobie już przyjaciół?
— Tak, są świetni. Jeden nawet należał do samorządu.
— Tak?
— Bazyli.
Gerard zamrugał oczami, a potem się uśmiechnął.
— Ach, Bazyli. Już trochę czasu minęło — westchnął zamyślony. — Faktycznie, był w samorządzie. Zrezygnował.
— Czemu?
Gerard wzruszył ramionami.
— Nie wiem. Przyszedł pewnego dnia i oznajmił, że odchodzi. Wtedy jeszcze nie byłem przewodniczącym. Miałem zadanie podobne do Kacpra teraz — zaśmiał się. — Ach, cyferki, cyferki…
— Od dawna jesteś przewodniczącym?
— Teraz będzie drugi rok — uśmiechnął się. — A potem… no cóż, studia.
Drzwi do pokoju się otworzyły, a w nich stanęła pozostała część samorządu. Klara, Flora, Aureli i Kacper. Zamrugałem oczami. Oni również wyglądali na zaskoczonych.
— Hę? — Gerard przekrzywił głowę. — A wy co tu robicie?
— Dzisiaj jest spotkanie — odpowiedział Kacper. — Zdanie raportów, omówienie planów…
— Tak? — zdziwił się. — Mój horoskop coś mówił o ważnym spotkaniu…
— Twój horoskop? — ryknął Kacper. — To było twoje własne zalecenie!
— Dobrze, dobrze — uniósł dłonie w przepraszającym geście. — Mamy gościa.
— Nat! — ucieszyła się Flora. Bałem się, że jeszcze doda „ten gej!”, ale nic takiego się nie stało.
— Siedzisz na moim miejscu — oznajmiła Klara. Natychmiast się podniosłem.
— P-Przepraszam, ja…
— Nie szkodzi — usiadła. Każdy zajął swoje miejsce, a ja się odsunąłem w kąt.
— Natan, musisz wybaczyć — westchnął Gerard. — Jak widzisz mamy spotkanie…
— Sam je zapowiedziałeś! — wtrącił oskarżycielsko Kacper.
— No wiem, wiem — spojrzał na mnie rozbawionym, ale i przepraszającym wzrokiem. — Herbata następnym razem.
— Nie ma sprawy. — Przebywanie w ich obecności nie mogło być miłe. Teraz, razem, w piątkę wyglądali trochę groźnie. Naprawdę stanowili elitę. — Pójdę już…
— Życzę szczęścia jutro! — krzyknął za mną Aureli.
— Proszę?
— Twój szczęśliwy numerek to… — zaczął.
— Ach! No tak. To będzie codziennie?
— Do końca roku szkolnego — wyjaśnił. — A więc na pewno się trafi dzień wolnego.
— Byłoby miło — skinąłem im głową. — Do zobaczenia.
Pomachali mi, a ja opuściłem pokój i oparłem się o zamknięte drzwi. Wypuściłem głośno powietrze. Zestresowałem się. Czemu się zestresowałem? Ich obecność była przytłaczająca, rozumiałem teraz czemu nie chodzą zwartą grupą po szkole.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    fantastycznie, tak, tak w końcu Alex porozmawiał ze swoją miłością... jaki przytłaczajacy samorząd, w końcu poznał ostatniego członka tego szanownego grona...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń