Rozdział 3 — Miasto nocą
— Dziesięć cheeseburgerów na wynos — oświadczył Gabriel, gdy w końcu
nadeszła jego kolej na złożenie zamówienia. Zmarszczyłem czoło i wpatrywałem
się w niego.
— Nie musisz mi nic zamawiać. Nie jestem głodny.
— To nie dla ciebie — uśmiechnął się. — Sam to zjem.
Uniosłem brwi i spojrzałem na ekspedientkę, która wrzucała burgery do
torby.
— Nie żartowałeś kiedy mówiłeś, że lubisz jeść.
— Bo lubię — wzruszył ramionami. — Zwłaszcza po grze w kosza.
— Grałeś dzisiaj? — zainteresowałem się.
— Krótkie spotkanie, dwa na dwa — przyjął torbę i skinął w stronę młodej
dziewczyny za kasą. Wolnym krokiem ruszyliśmy do wyjścia. — Treningi zaczynamy
od przyszłego tygodnia.
— Felicja mi mówiła, że jesteś w drużynie szkolnej.
— Zgadza się — przyznał, gdy wychodziliśmy na zewnątrz. Chłodne nocne
powietrze pachniało deszczem i asfaltem. Próbowałem zignorować odór wielkiego
śmietnika, całkiem niedaleko nas. Kroczyliśmy w półmroku, podziemiami Warszawy.
Sklepy już były pozamykane. Jedynie nasze widmowe odbicia zdawały się być
klientami.
Normalnie bardzo bym się bał wracać tędy do domu o tej godzinie. Niedługo
miała wybić północ, a to zawsze kojarzyło mi się z niebezpieczeństwem. Tym
bardziej, że z bocznych przejść dobiegały nas roześmiane głosy pijanych ludzi.
Ale spokój jakim emanował Gabriel, pożerając pierwszego cheeseburgera
działał na mnie kojąco. Poza tym w ręku trzymałem rakietę do tenisa. Dodawało
mi to pewności, gdy zacisnąłem na niej dłoń. I tak przeszedł mnie dreszcz, gdy moją
szyję zmierzwił chłodny przeciąg.
— I na dodatkowe zajęcia też się zapiszesz na koszykówkę?
— Pewnie tak — odpowiedział. — To moja pasja. I gram do zwycięstwa. —
Nawet nie zauważyłem, gdy zaczął jeść drugiego. — No i to niezła zabawa.
— Kto jest w drużynie poza tobą i Markiem?
— Jeszcze trójka chłopaków. Cyrus, Dawid i Filip. No i na ławce jest
jeszcze trzech, ale nie wiem czy będą i w tym roku. Jeden już skończył liceum,
a pozostała dwójka mówiła coś o odejściu. Będziemy musieli chyba wybierać z
klubu zainteresowań.
— Drużyna nie łączy się z klubem?
— Nie — pokręcił głową. Właśnie znaleźliśmy się przy wejściu do metra.
Skasowaliśmy bilety, aby metalowe bramki nas przepuściły. — Nie każdy z klubu
może być w drużynie. Ale każda osoba z drużyny może być w klubie. To tak
najprościej.
Znaleźliśmy się w chłodnym i przewiewnym peronie. Poza nami, była tu
garstka osób. Jedna nawet spała na ławce.
— Rozumiem — westchnąłem. — Sam będę musiał wybrać swoje koło
zainteresowań.
— No tak, Felicja mówiła, że jesteś nowy w naszej budzie — spojrzał na
mnie badawczo. Miał czarne jak noc oczy, w których kryło się coś
niebezpiecznego. Nieustanna żądza walki, ale jednocześnie coś na wzór bólu i
smutku. Speszył mnie tym przypatrywaniem i odwróciłem wzrok. — Wiesz już co
wybierzesz?
— Tenis brzmi fajnie — uniosłem rakietę. — No i mam to za darmo. Nie
wiedziałem, że umiem, aż tak dobrze śpiewać. Przepraszam, którego już jesz?
— Piątego — odparł. Nad ustami został mu kawałek cebulki. — Naprawdę
byłem głodny.
— Ja ledwo dobijam do trzech.
Wzruszył ramionami.
— A więc wygrałem.
Usłyszałem znajomy szum i dostrzegłem światła w tunelu. Gdy wagony
nadjechały, szybko wpakowaliśmy się do środka. Musiał to być jeden z ostatnich
kursów, bo poza nami w przedziale były jeszcze dwie osoby.
Usiedliśmy wygodnie i metro ruszyło. Gabriel zabrał się za pożeranie
kolejnego cheeseburgera. Dyskretnie mlasnąłem, bo myśl o ciepłym, ciągnącym się
serze, dała mi do zrozumienia, że sam byłem głodny. Gabriel jednak tego nie
dostrzegł, wpatrując się wprost przed siebie zmęczonym wzorkiem. Zacząłem się
zastanawiać, czy moja obecność mu nie przeszkadza.
— Czemu zmieniłeś liceum? — zapytał nagle. Odetchnąłem w duchu. Skoro sam
chciał podtrzymać konwersacje, to dobrze.
— A skąd to wiesz? — olśniło mnie nagle.
— Słyszałem jak rozmawiasz z Felicją.
Skinąłem głową. Faktycznie, mógł wtedy usłyszeć naszą rozmowę. Co
najważniejsze — nie podsłuchiwał.
— Ojciec awansował i musieliśmy zmienić miasto — wzruszyłem ramionami,
jakby to miało wszystko wyjaśnić.
— Nie chciałeś zostać w tamtej szkole? — zdziwił się.
Przypomniał mi się chłopak z którym się całowałem i poczułem lekkie
ukłucie w sercu.
— Obojętne mi to — odparłem cicho, prawie zagłuszony przez szum jadącego
metra.
— Skoro ci to obojętne, to idź i skocz pod metro na następnym peronie —
warknął wrogo. Zdziwiła mnie jego odpowiedź. Wyprostowałem się i spojrzałem na
niego zaskoczony. — Nic nie może być w życiu obojętne! — skarcił mnie. — Musiał
być powód dla którego nie chciałeś zostawać w tamtej szkole i musi być powód
dla którego chcesz teraz chodzić do tej szkoły!
— Nie wszystko musi mieć powód — odpyskowałem i spojrzałem na niego
hardo, mimo że sięgałem mu ledwo do ramienia. — I ty nie wiesz nic o moim
życiu, więc nie twierdź, że muszę mieć powody.
Przypatrywał się mi chwilę, a potem zdenerwowany odgryzł kęs burgera.
— Po prostu nienawidzę jak komuś jest coś obojętne — rzucił.
Między nami zapadła cisza. Nie patrzyliśmy na siebie. Odliczałem stacje,
byle jak najszybciej znaleźć się w domu. Sam byłem zdenerwowany. Zaatakował
mnie, ocenił bez żadnej wiedzy i zasugerował mi samobójstwo. Kim on był? Mogłem
się domyślić, że nie jest przyjemnym typem, gdy tylko go zobaczyłem. Jego
włosy, śmiesznie czarno-czerwone, srogi wyraz twarzy, małomówność…
Skarciłem się w myślach. Robię dokładnie to co on! Oceniam go, nie
wiedząc o nim praktycznie nic! Dobra, gra w kosza, ale poza tym?
— Masz — podsunął mi pod nos. Odskoczyłem jak oparzony i spojrzałem na
niego zaskoczony.
— Co? — Pod moim nosem znajdował się cheeseburger. — Nie jestem głodny.
— Burczy ci w brzuchu — stwierdził. A więc nawet szum metra już tego nie
zagłuszał?
— To niezdrowe…
— Właśnie zjadłem takich dziewięć. Od jednego nie umrzesz — pomachał nim.
— Poza tym… Byłem przed chwilą niemiły. Przepraszam. Po prostu mam mały problem
i tyle…
Wahałem się jeszcze sekundę i przyjąłem poczęstunek. On beznamiętnie
zmiażdżył torbę w swoich dłoniach i schował do torby. Cheeseburger był jeszcze
ciepły, a więc zatopiłem w nim zęby. Mój żołądek odtańczył taniec radości.
— Dziękuję.
— Nie ma sprawy — wzruszył ramionami. — I tak jestem pełny.
Mówiąc to nie patrzył na mnie. Wyczułem, że chciał udawać takiego,
któremu to obojętne.
— Toooo — zacząłem ostrożnie. — Co to za mały problem? Chcesz o tym
pogadać?
Dalej na mnie nie patrzył, ale pokręcił głową.
— To bardziej skomplikowane.
W przeciwieństwie do niego, pokiwałem głową ze zrozumieniem. Nie chciałem
się narzucać.
Przyjemny głos oznajmił, że to nasza stacja, a więc wyszliśmy na prawie
pusty peron. Ruszyliśmy w stronę wyjścia, znów mierząc się z przeciągiem. Żałowałem,
że nie wziąłem cieplejszej bluzy. Gdy wyszliśmy na zewnątrz, okazało się, że
zaczęło kropić. Chłodne krople rozbijały się o nasze włosy, twarze i szyje
powodując nieprzyjemne doznania.
— Teraz jeszcze autobus — wyjaśnił Gabriel. Stawiał długie kroki, a więc
musiałem truchtać, aby móc się z nim zrównać. Naprawdę był wysoki. I długi. Jego
ręce i nogi… był urodzonym graczem w kosza. — Nie martw się. Dwa przystanki.
Na szczęście organizacja miejskiej sieci była tak dobra, że na autobus
czekaliśmy niecałe pięć minut. Tym razem jednak jechaliśmy w tłumie ludzi i
ciężko było rozmawiać. Stałem tak blisko Gabriela, że czułem na sobie ciepło
jego ciała. Było tak przyjemne, a jednocześnie obce, że nie wiedziałem co ze
sobą zrobić. Wbiłem jedynie oczy w podłogę podziwiając piękno moich butów.
— Wysiadamy — oznajmił Gabriel, szturchając mnie. Przecisnęliśmy się do
wyjścia i ponownie uderzył nas chłód. A przynajmniej mi było coraz zimniej.
Byłem szczupły i bałem się, że zaraz moje kości zaczną o siebie klekotać.
— Miasto jest piękne nocą — stwierdziłem, gdy minęliśmy oświetlone na
pomarańczowo ulice i drzewa. Deszcz przestał padać, ale mokre krople ozdabiały
ławki, lampy i pojemniki na śmieci.
— Lubię spacerować nocą, aby zebrać myśli — wyznał Gabriel. — Zwłaszcza
przed meczami.
— Nie powinieneś się wtedy wyspać?
— Powinienem. Ale ciężko mi jest spać — przerwał, bo w jego kieszeni
zawibrował telefon. Sięgnął po niego, spojrzał na niego i westchnął przeciągle.
— Oto i mały problem — skomentował kwaśno.
— Rodzice?
Ponownie się skrzywił.
— Dziewczyna — odpowiedział niezadowolony. Nie tak powinno się wymawiać
przecież to słowo. — Halo? — odebrał zrezygnowany. Od razu usłyszałem stłumiony
głos. — Byłem na treningu… i w klubie… Ten w centrum. Byliśmy tam! — spojrzał
na mnie przepraszającym wzrokiem. — Byłem zajęty… Przecież miałem rozpoczęcie,
jak mogłem przyje… Przecież jutro przyjadę.
Odwróciłem głowę, ale wiedziałem, że to mi nie pomoże przestać słyszeć
jego tłumaczenia. Czułem, że coraz bardziej się denerwuje, ale nie chciałem na
to patrzeć i w oznace szacunku z zainteresowaniem przyglądałem się krzakom.
— Możesz nie krzyczeć? — warknął. — Już wracam do domu, wyluzuj.
Odprowadzę tylko… — powiedział to, nim zdążył ugryźć się w język. Sam dobrze
wiedziałem, że nie powinien o mnie wspominać. — Nowego kumpla. Jest nowy w
mieście i w szkole. Miałem go zostawić samego w centrum?... Ej, o co ci chodzi?
Przesadzasz wiesz? — westchnął przeciągle. — Jasne. Jasne. No tak. No tak,
mówię! To pa.
Rozłączył się i schował telefon. Poczułem, że obecnie atmosferę można
było kroić nożem, a więc chciałem być dyplomatyczny.
— Martwi się?
— Raczej odpierdala — odpowiedział. — Ciągle mnie kontroluje! Nie mogę
się spotkać z kumplami, nie mogę wyjść na piwo. Najlepiej jakbym na łańcuchu
siedział w domu i zdawał raport z tego ile razy wziąłem oddech w przeciągu
minuty!
— Auć — skomentowałem. — Nie fajnie.
— Wiem.
Szliśmy jeszcze chwilę w ciszy.
— Skoro nie fajnie, to po co z nią jesteś? — zapytałem zaintrygowany.
Zawsze ciekawiło mnie dlaczego ludzie tak bardzo lubią się męczyć w związkach. Przykładem
była moja koleżanka z liceum, która była z chłopakiem, przez którego często
płakała. Nie dość, że ją zdradzał i traktował z wyższością, to ona dalej przy
nim była. Czy tym była miłość? Nie potrafiłem zrozumieć.
— To długa historia — odpowiedział. — Naprawdę wiele nas łączy. Dopiero
ostatnio coś się porobiło. Sam nie wiem czemu. Muszę z nią pogadać…
— Podobno to pomaga.
— Właśnie, a ty masz kogoś? — zapytał zainteresowany. Przez pamięć
przeleciały mi klisze z trzema moimi miłościami.
— Nie — pokręciłem głową. — Nie wiem, czy jestem gotowy. I nie jest mi to
obojętne — dodałem szybko. — Po prostu wolę się nie spieszyć.
Chciałem jeszcze dodać, „aby nie skończyć jak ty”, ale powstrzymałem się.
— Rozumiem — skinął głową. — No dobra, Natan. Gdzie mieszkasz? Bo to
chyba twoja ulica.
— Tam — wskazałem ręką. Gabriel podążył tam wzrokiem i wytrzeszczył oczy.
— A—Apartamentowiec?!
— To coś złego? — zapytałem. Poczułem się niezręcznie.
— Nie, ale… Twoi starzy chyba nieźle zarabiają!
— Możliwe — podrapałem się po głowie. — Nigdy nie interesowały mnie
pieniądze. Znaczy… znam ich wartość, ale nie są dla mnie najważniejsze.
Gabriel uniósł brwi.
— Mówisz z sensem, Nat. — Chyba właśnie dostałem ksywkę.
— Mogę mieć prośbę? — zapytałem szybko.
— O co chodzi?
— Mógłbyś… nie rozpowiadać gdzie mieszkam? — poczułem, że się rumienię. —
Nie chcę, aby ludzie myśleli, że jestem jakimś zarozumialcem, czy coś.
— Nie ma sprawy — uśmiechnął się, ale w ciemności ledwo mogłem to
dostrzec. — Nie jesteś zarozumialcem, jeżeli cię to pocieszy. Przynajmniej tyle
wnioskuję po pierwszy spotkaniu.
— Jeżeli cię to pocieszy, to i ty nie jesteś zarozumiały — przyznałem. —
No dobra, może troszeczkę.
Zaśmiał się głośno. Dobrze, że wyczuł mój żart.
— Dobra, Nat! Trzymaj się. I do zobaczenia w szkole. Może wpadniesz
kiedyś na nasze treningi?
— Z wielką przyjemnością — odpowiedziałem. — Uwielbiam ten pisk butów o
parkiet.
— To będzie zapewnione.
Uścisnęliśmy sobie dłonie. Miał mocny uścisk. Odwrócił się i przebiegł na
drugą stronę ulicy w stronę bloków. Ja szybkim krokiem podszedłem pod mój dom,
otworzyłem furtkę i ledwo co wszedłem do środka, spadła za mną ściana deszczu.
Biedny Gabriel.
***
Gdy byłem już w swoim pokoju, zaraz po zdaniu krótkiej relacji rodzicom, przebrałem
się w piżamy. Zapaliłem lampkę, włączyłem jeszcze na chwile laptopa i opróżniłem
do końca butelkę z wodą.
Dobrze, że jutro była sobota. Mogłem trochę pospać. Przeciągnąłem się i z
radością stwierdziłem, że prawie połowa klasy, w tym moja czwórka, zaprosiła
mnie do znajomych na Facebook’u. Byłem zwolennikiem teorii, że w XXI wieku,
zaproszenie do znajomych na tym portalu znaczy wiele. Przyjąłem wszystkie
zaproszenia, mimo iż jeszcze wszystkich nie kojarzyłem. Ale miałem właśnie
szanse na spędzenie normalnego trzeciego roku.
Nim udałem się do łóżka podszedłem do mojego specjalnego blatu, na którym
rozsypane były puzzle. Bardzo lubiłem tę formę rozrywki. Tym razem musiałem
ułożyć obraz składający się z tysiąca elementów. Było to niezłe wyzwanie, bo
ledwo co połączyłem kilkanaście części. Efektem jednak miał być piękny zachód
słońca nad morzem. Jednak dzisiaj mój przeciążony umysł nie potrafił odnaleźć
odpowiednich części, a więc poddałem się.
Gdy się kładłem, po raz ostatni spojrzałem na rakietę do tenisa stojącą
opartą o szafę. Może faktycznie powinienem zacząć w to grać? Trochę już w to
grywałem, a więc nie musiałbym zaczynać od zera.
Przed nadejściem snu, dzięki moim wyobrażeniom, sufit nawiedziły złote
oczy Bazylego. Zmusiło mnie to do podsumowania dzisiejszego dnia.
Zawarcie tylu nowych znajomości było dla mnie absolutną nowością. W ciągu
paru godzin poznałem, a co najciekawsze, polubiłem pięć osób.
Pierwsza była Felicja. Wydawała się być bardzo porządną dziewczyną. Nie
miałem okazji jeszcze z nią porozmawiać o zainteresowaniach, ale chyba lubiła
muzykę, skoro tak gorliwie udzielała się w klubie swoich rodziców. Wyglądała
dla mnie trochę na chłopczycę, ale i pewną siebie i silną dziewczynę. Mogłem
nawet stwierdzić, że nieświadomie była liderem tej małej grupki.
Drugą osobą była Marek. Wysoki gracz koszykówki, z uroczymi, kręconymi
włosami i pięknym uśmiechu. Ponadto miał jasne oczy, które tak mocno
kontrastowały z jego kruczymi włosami. Najwidoczniej bardzo lubił Felicję. I
był optymistą. Mogłem to stwierdzić po jego ruchach, zachowaniu i
odpowiedziach. I niestety nie był gejem, ale wydawało mi się, że między nami
pojawiła się nić przyjaźni. Rozbił bank, gdy przyznał, że sam jest fanem anime.
Trzecia była Emilia. Piękna i pewna siebie kobieta. Wyglądała najstarzej,
ale w tym pozytywnym sensie. Poważna i skupiona. Miała również czym oddychać,
to też pewne. Słowem, była naprawdę piękna. Niestety wiedziałem, że pod pięknym
opakowaniem może kryć się brzydkie wnętrze, ale nie chciałem jej źle oceniać. Tym
bardziej, że sama parę razy do mnie zagadała, a więc musiała być przyjacielska.
Czwartą osobą był Bazyli. Musiałem przyznać, że potrafił zaprzeć dech w
piersiach. Był przystojny, zdawał sobie z tego sprawę. Jego orzechowe włosy i
złote oczy cały czas miałem przed oczami. Szybko odtrąciłem myśl, że jest
wampirem ze Zmierzchu, a obraz ten zastąpiłem wężem. Nie wiedziałem czemu, ale
Bazyli bardzo mi do niego pasował. Sam z resztą przyznał, że pasowałby do
Slytherinu, a tam trafiali ludzie sprytni, ale i osiągający wiele. Brakowało mu
jedynie korony na głowie. Polubiłem go, ale czułem, że nie można mu zawsze
ufać.
Piąty był Gabriel. Mój zmartwiony i ponury towarzysz podczas nocnej
wędrówki po mieście. On pozostawał dla mnie zagadką, ponieważ raz wydawał się
mieć mnie dość, a w drugim momencie był przyjacielski i miły. Możliwe, że mały
problem z dziewczyną tak na niego działał. Również i on grał w koszykówkę,
nawet w tej samej drużynie co Marek. Prawdę mówiąc nie mogłem się doczekać
poznania reszty graczy. Jeżeli i oni będą mieć takie oryginalne osobowości,
musiałem przyznać, że będę częstym gościem na treningach. Właśnie, Gabriel,
mnie na nie zaprosił. Przyjść samemu byłoby głupio, a więc poproszę kogoś, aby
ze mną poszedł.
Przekręciłem się na drugi bok.
Może moje życie miało się odmienić? Może w końcu poznam prawdziwych przyjaciół,
a potem, kto wie? Może znajdę miłość? Poznałem dzisiaj trzech facetów i prawdę
mówiąc byłem zadowolony. Nawet jeżeli dwóch z nich było nieosiągalnymi.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale ,haha dziesięć chesburgerów - nie jestem głodny nie musisz dla mnie zamawiac - to dla mnie bosko o tak Gabriel pokazał się ze strony lubię jeść ale i tak jest wysportowany... już ma ksywkę bardzo intetesujacy rok się zapowiada tutaj...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie