piątek, 3 stycznia 2020

Brakujący element - Rozdział 1 - Układanka

CZĘŚĆ PIERWSZA - CIEMNOŚĆ



Rozdział 1 — Układanka


W moim całym życiu zakochałem się cztery razy. Dlatego nie wierzę w powiedzenie – do trzech razy sztuka. Myślę, że należy się nie ograniczać pod względem miłości i uczuć. Jest ich tak dużo, a ludzi na świecie jeszcze więcej, a każde z nich wyjątkowe na swój sposób. Dobre osoby, czy złe osoby – każda jednak niepowtarzalna i cudowna. Każdy dla kogoś jest cudem. Pięknem i oparciem. Siłą i odwagą. Wierząc w moje idee i doświadczając na własnej skórze jak piękne mogą być emocje prowadzące do wzruszeń – daję szanse wszystkim, bez wyjątku.
Czuję się wtedy kompletny. Jestem wielką układanką, jak każde z nas. Chłopak, dziewczyna. Dorosły czy młody. Wzdłuż i wszerz całego świata. Całe życie to puzzle. Musimy dopasować przez dany nam czas odpowiednie elementy. Niektóre nie będą pasować do całości i będziemy musieli się ich pozbyć. Inne wpasują się tak dokładnie, że już nigdy ich nie zostawimy z tyłu. Każda z części to uczucia, wydarzenia i ludzie, które poznamy w trakcie naszego życia. I niezależnie od tego ile tych części będzie w moim życiu, chcę dokończyć układankę i umrzeć, wiedząc, iż nie zmarnowałem ani jednej cennej sekundy.
Całość jednak wymaga wyrzeczeń. Także i szczęście czasem musimy brutalnie odłączyć od naszego życia. Pierwszy element mojej układanki musiałem odrzucić wraz z pierwszą młodzieńczą miłością.
Miałem trzynaście lat i chodziłem do gimnazjum. Zauważyłem wtedy, że zwracam większą uwagę na kolegów z klasy niż na koleżanki. Trzymałem się z nimi za dnia, a nocą nie potrafiłem wyrzuć z pamięci obrazków, które wiedziałem w trakcie przebierania się w szatni po wychowaniu fizycznym. Byłem trochę zagubiony, ale nie pozwoliłem, aby to decydowało o moim nastroju. Dalej się uśmiechałem, ale tematu dziewczyn unikałem jak ognia.
Wtedy w połowie drugiej klasy dołączył do nas nowy chłopak. Przeprowadził się, a więc i zmienił szkołę. Miałem to szczęście, że zawsze siedziałem sam na końcu klasy. Nie dlatego, że byłem klasowym rozrabiaką. I nie dlatego, że nie uważałem na lekcjach. Po prostu nigdy nie lubiłem się wychylać, a siedzenie w ostatniej ławce zawsze mi pomagało w ukrywaniu się przed wzrokiem moich rówieśników.
Ostatnie półtora roku gimnazjum nie siedziałem już sam. Dosiadł się do mnie ten nowy chłopak. O krótkich włosach, miłym uśmiechu i zaciekawionych, ale i niepewnych zielonych oczach. Od razu zakochałem się w jego spojrzeniu. Było silne, ale pod pewnym względem czarujące i urzekające.
Zostaliśmy przyjaciółmi. Chociaż nigdy specjalnie nie pielęgnowałem znajomości, ta była pierwszą, na której mi zależało. Dlatego razem wychodziliśmy na spacery, czasem na basen. Zdarzało się, że wpadaliśmy do siebie do domu i graliśmy na konsoli, wygłupialiśmy się i śmialiśmy. To co na początku wydawało mi się zwykłym zauroczeniem, nieszczęśliwie ewoluowało w silniejsze uczucia. Stałem się jego wiernym kompanem, licząc na to, że i on kiedyś odpowie tym samym uczuciem. Cierpiałem w milczeniu, gdy znalazł sobie dziewczynę. Płakałem w poduszkę, wierząc, że mój los się odmieni, a mój nowy przyjaciel zrozumie jak bardzo go kocham. A kochałem go na tyle, aby nie przeszkadzać mu w związku. Z biegiem lat patrzę na siebie i swoje zachowanie, a potem wpadam w śmiech. Byłem zauroczonym szczeniakiem, ale w niewłaściwej osobie. Ale kto z osób homoseksualnych tego nie przeżywał? Zauroczenia w osobie hetero, która nie potrafi odwzajemnić uczuć? To było moje pierwsze silne uczuciowe doświadczenie.
Z tego co wiem dalej chodzi z tą dziewczyną. Życzę im szczęścia, a sam żyję dalej.
Drugi kawałek mojej układanki musiałem odrzucić na wakacjach, gdy zostałem wysłany na obóz przez moich rodziców. Skończyłem wtedy właśnie pierwszą klasę liceum. Nie układało mi się tam za dobrze, bo większość osób w klasie miała mnie za dziwaka. Przekonałem rodziców, że chcę zmienić liceum. Udało się. Dlatego po tych wakacjach miałem iść do nowej klasy, tak jak mój dawny przyjaciel z gimnazjum.
Moje wakacyjne zauroczenie było tak głupie, że sam nie mogłem uwierzyć w to co się ze mną działo. Nie znałem nikogo na tym obozie, ale na szczęście trafiłem na spokojnych ludzi, trochę bardziej szalonych ode mnie, ale rozumiejących, że nie każdy musi być lśniącą gwiazdą. Raz nawet, podczas zabawy w podchody, moje zdolności do pozostawania niepostrzeżonym pozwoliły nam wygrać i triumfować nad innymi drużynami. Uśmiecham się na wspomnienie pisku dziewczyn, kiedy je zaskoczyłem w środku lasu.
Spodziewacie się, że któryś z kolegów wpadł mi w oko? Nie. Zauroczyłem się w instruktorze. Nie był on drastycznie ode mnie starszy. Ja miałem siedemnaście lat, a on dwadzieścia dwa. Różnica pięciu lat wydawała mi się fascynująca. Mieć o tyle starszego chłopaka – zresztą wtedy nie byle kogo. On był instruktorem od pływania. Często więc miałem okazję oglądać go w piance lub w samych kąpielówkach. I chociaż czułem, że jestem pusty lecąc na wygląd to nie mogłem się powstrzymać. Okazało się, że instruktor był bardzo towarzyski, trochę dziki i szalony. Miał kolczyki w prawym uchu, ale zawsze służył pomocą. Dostrzegłem też tatuaże na jego opalonym ciele.
Był on dodatkowo opiekunem naszej grupy obozowej. Dlatego wszelkie problemy mieliśmy zgłaszać bezpośrednio do niego. Nie będąc pewny co się ze mną dzieje, często do niego chodziłem i spędzałem czas. Najwidoczniej lubił moje towarzystwo bo nigdy mnie nie wygonił. Z jakiegoś powodu zaufałem mu bardzo szybko. Po prostu był tak przyjacielski, że nie sposób było się mu oprzeć. Był też dobrym liderem i chwalił nasze umiejętności. Na dodatek był trochę sprośny przez co wprawiał w śmiech wszystkich dojrzewających chłopaków.
Wyznałem mu swoje uczucia. Stało się to nagle, gdy wracaliśmy we dwójkę z kolacji. Szliśmy sami, a otaczał nas zapach sosen. Klepał się po brzuchu, z wywalonym jęzorem i mruczał jak mu jest przyjemnie. Zatrzymałem się i powiedziałem to. Chciałem, bo już nie mogłem wytrzymać. Chciałem, bo nie wyobrażałem sobie po raz kolejny nosić i dusić sobie tego wszystkiego jak zrobiłem w gimnazjum.
Instruktor nie wyglądał na złego. Był tylko trochę zakłopotany. Wyjaśnił mi, że jestem naprawdę fajnym chłopakiem. Bardzo mnie polubił i wyznał, że sam jest gejem. Kiedy jednak zapaliło się w moim sercu światełko nadziei dodał, że już ma chłopaka za którym bardzo tęskni. Gdy nie mogłem powstrzymać łez, przytulił mnie i poklepał po plecach. Odprowadził do domku, ale najpierw zaprowadził do łazienki, abym się obmył, by koledzy nie pytali czemu płakałem. Był dla mnie tak dobry, że nie potrafiłem się długo na niego gniewać. Mimo bolącego serca dalej z chęcią spędzałem z nim czas.
I tak odpadł mój drugi kawałek układanki.
Moim trzecim zauroczeniem był chłopak w nowym liceum. Chodziliśmy razem do klasy i właściwie tyle razem spędzaliśmy czasu, że i on zaczął zachowywać się dziwnie. Dostrzegłem to, że nie zwraca uwagi na dziewczyny, nie chodzi na randki, mimo iż był całkiem przystojny. Zrażony jednak tym jak bardzo cierpiałem w gimnazjum i podczas wakacji, nie chciałem sobie robić złudnych nadziei. Trzymaliśmy się razem, ale to samo miałem z gimnazjalnym przyjacielem. Do czasu jednej z osiemnastek w maju. Prawdę mówiąc trochę wypiłem, on też. Zamknęliśmy się w jednym z pokojów i zaczęliśmy rozmowę. Jedną z moich pierwszych pijackich, ale za to szczerych, rozmów w moim życiu. Wyznał mi, że mu się podobam. Pocałowaliśmy się. Czułem się tak dobrze! Czułem, że powoli znów potrafię się zakochiwać. Nie były to perfekcyjne pocałunki. Dopiero się uczyliśmy i ja i on. Dlatego mieliśmy przy tym też sporo zabawy.
Aż nadszedł ranek. Na lekkim kacu udało mi się wrócić do domu, ale rodzice niczego nie zauważyli. Było też prawdopodobne, że już wyszli do pracy. Odespałem ile musiałem odespać. Zwróciłem ile musiałem zwrócić. Jeszcze tego samego dnia dostałem smsa, że musimy się spotkać. Oczywiście pognałem na miejsce spotkania jak głupi. No i wtedy po raz kolejny moje serce mi pękło. Okazało się, że chciał mnie jedynie poinformować, że nic z tego nie będzie, że to co się stało wczoraj to był błąd. Nie powinniśmy, bo co ludzie powiedzą.
Nie odezwałem się słowem do niego tego dnia, ani przez każdy kolejny dzień roku szkolnego. Udało mi się wybłagać rodziców o kolejne przeniesienie. Było im to nawet na rękę, ze względu na to, że tata dostał awans i chcieli się przeprowadzić do innego, większego miasta. Poparłem ich całym sobą. Zabraliśmy się za pakowanie i już w połowie lipca zniknąłem z tamtego miejsca. Dostałem wtedy smsa od mojego niedoszłego chłopaka, czy chcę się spotkać. Odpowiedziałem, że przeprowadziłem się do innego miasta i że już nie wracam. Nie odpisał.
Nowe, większe miasto to stolica. Warszawa. Zamieszkałem z rodzicami w apartamentowcu i dziękowałem Bogu, że na tak wysokim piętrze skąd miałem widok na dużą część miasta. Zakorkowane ulice, tysiące ludzi, hałas, zgiełk. Tego mi było trzeba, aby zapomnieć o moich trzech porażkach. Spaliłem za sobą mosty, nie chciałem utrzymywać kontaktu z żadną z tych osób.
Stojąc przed wielką szybą w salonie wyglądałem na powoli zachodzące słońce. Zbliżał się koniec sierpnia, a więc znów miałem zacząć szkołę. Papiery już były złożone, dostałem się. Dobrze, że nigdy nie sprawiałem problemów wychowawczych. Jednak moja szkoła była spory kawałek stąd. Nie przeszkadzało mi to. Uwielbiałem podróżować tramwajami.
Zaczynał się mój rok maturalny. Jedne z najważniejszych lat mojego życia. Jednak wcale tego nie czułem. Byłem taki pusty, bez emocji. Byłem jak muszla — jedynie skorupa wskazywała na to, że jestem człowiekiem. Bijące w środku serce jakby zwolniło. Płomień życia przygasał. Skóra poszarzała, a oczy straciły blask. Były nieznane i nie należały do tego świata. Byłem obcym. Przejazdem na tej planecie. Stamtąd skąd pochodziłem, istoty takie jak ja nie przywiązywały się do uczuć. I nie szukały żadnych w przyszłości. Po prostu były. Trochę uszkodzone, ale funkcjonowały.
Odwróciłem się od szyby i wróciłem do swojego pokoju. Rodzice jak zwykle byli zajęci swoimi sprawami. Moje ostatnie sześć lat życia musiało im wypaść z pamięci.
Gdzieś jednak w okolicach serca pojawiła się iskra, że może jednak coś się zmieni? Ten rok będzie inny. W końcu układanka nie jest jeszcze pełna. Ale… na razie nie mam siły, aby ją układać.

***

Biorąc pod uwagę wszystkie znaki na niebie i ziemi, ten dzień nie mógł należeć do udanych. Przede wszystkim zaspałem i szlag trafił mój plan pojawienia się wcześniej na rozpoczęciu roku. Zawsze miałem takie podejście — iść wcześniej i wybadać teren. Dzisiaj jednak to się nie uda. Ubrałem się najszybciej jak mogłem wyrzucając ciuchy z mojej rozsuwanej szafy. Pognałem pod prysznic, ale okazało się, że jest awaria ciepłej wody. Co za kretyn pozwolił, aby pierwszego dnia szkoły wysiadła woda?!
Zimny prysznic obudził mnie ostatecznie i pognałem na śniadanie. Liczyłem, że moi rodzice zrobili jakieś, ale zaszczycili mnie tylko żółtą karteczką na lodówce — Zrób sobie śniadanie. Powodzenia pierwszego dnia! Buziaki, Mama.
Zawsze się podpisywała, mimo iż wszędzie rozpoznałbym ten charakter pisma. Zawsze zaokrąglała litery. Na przykład, gdy ja pisałem literę „M” zawsze miała ostre końce. Z kolei „M” mojej mamy, jak i większość liter, miała brzuszki i zaokrąglenia przez co wyglądały czasem jak stado uroczych penisów.
Skarciłem się za tę myśl, wypiłem jogurt i opuściłem mieszkanie. W windzie spotkałem jedną z moich nowych sąsiadek. Panią w średnim wieku ubraną jak na wybieg. Jej ostre pod względem kształtu i koloru paznokcie wyglądały jak szpony drapieżnego ptaka. Oblizała czerwone usta, gdy dostrzegła jak pędzę do windy. Zdążyłem w ostatniej chwili, bo jej podłość zawsze kazała jej zamykać drzwi przed nosem spieszących się ludzi. Pomyślałem, że byłaby dobrym kierowcą autobusów.
Nie odczuwałem potrzeby, aby się z nią witać. I nie odczuwałem potrzeby, aby ją przepuścić w drzwiach. Szybkim sprintem wybiegłem poza osiedle i dopadłem tramwaj. Jazda przez zatłoczone miasto okazała się dłuższa niż myślałem. Ludzi na siebie trąbili, minąłem nawet jedną stłuczkę. Odziany w garnitur jegomość krzyczał właśnie na rozpłakaną kobietę, prawdopodobną sprawczynię całego zajścia. Jak dla mnie to mógłby jej odpuścić…
Nad miastem tłoczyły się czarne chmury, które nie pozwalały stwierdzić, gdzie właśnie jest słońce. Cieszyłem się, że jestem w ciepłym, co prawda zatłoczonym, ale suchym tramwaju. Znając jednak moje szczęścia zacznie padać jak tylko wyjdę.
Nie pomyliłem się. Wystarczyło, abym oddalił się od pojazdu na piętnaście metrów, a chmura przerwała swoje milczenie. Wydawało mi się nawet, że grzmotnęło, ale mogło mi się pomylić z pobliską budową drogi, gdzie od samego ranka ktoś uderzał młotem pneumatycznym o asfalt. Przechytrzyłem pogodę bo zaopatrzyłem się wcześniej w parasol. Jednak jak tylko zobaczyłem budynek, którego szukałem, deszcz ustał.
Moja nowa szkoła była już otoczona przez uczniów w eleganckich ubraniach. Czarne spodnie lub spódniczki, białe koszule, ewentualnie garnitury. Wziąłem głębszy wdech i pewnym krokiem ruszyłem do drzwi. Chciałem wyglądać na takiego co już parę razy tu był. Nie za dobrze mi poszło, bo próbowałem otworzyć zamknięte drzwi. Udając, że właśnie taki był plan skierowałem się do drugich, które były otwarte. Odprowadziło mnie parę roześmianych par oczu.
Gdy znalazłem się w chłodnym wnętrzu wyjąłem z kieszeni zmiętą kartkę. Zgodnie z planem miałem udać się do klasy trzysta trzy. To nie powinno być trudne, jeżeli tylko odnalazłbym mapę szkoły.
Na szczęście ta placówka chyba była bardziej przyjazna i zadbana, bo informator znalazłem zaraz za wielką gablotą w głównym holu. Ponadto wydawało mi się, że było tu bardziej czysto. I mimo dwumetrowych pomieszczeń, w rogach nie dostrzegłem żadnych pajęczyn. Ktoś tu miał naprawdę dobre panie woźne. Albo zatrudniał olbrzymy.
Poszukiwana przeze mnie klasa znajdowała się trzecim piętrze. Wierząc, że jedyne w pomieszczeniu schody mnie tam zaprowadzą, wspiąłem się po nich. Miałem grupki rozchichotanych osób i dobrze znających się ludzi. Poczułem się obco, po raz trzeci w ciągu trzech lat. To moje już trzecie liceum. Wcześniej szło mi całkiem dobrze, ale wyobrażałem sobie, abym zgrał się z ludźmi, którzy będą ze sobą współdziałać już od dwóch lat.
Jedyne czego chciałem to, aby nie zwracali uwagi na moje przybycie. Mogłem nawet siedzieć rok cicho w ostatniej ławce, ale by się mnie nie czepiali. Ciężko jednak zostać niezauważonym, gdy jest się nowym. Zwłaszcza, gdy miało się włosy takie jak ja.
Wiem, zabrzmiałem jak pustak. Ale taka była prawda. Moje włosy były tak jasne, że mój dziadek czasem się śmiał, że widać w nich odbijające się niebo przez co nabierały błękitnego koloru. Nie byłem do końca pewien, czy to miły komplement. Zapomniałem się też ostrzyc, a więc miałem dłuższe włosy niż zaplanowałem. Teraz prawie zasłaniały mi uszy.
Dotarcie pod klasę trzysta trzy było nie lada wyczynem. Schody były strome, a piętra wysokie. Dlatego dotarłem na trzecie piętro trochę zmęczony. Sprawdziłem szybko czy nie mam na koszuli śladów potu.
Klasa znajdowała się na końcu korytarza. I tam właśnie stała już grupka uczniów. Ruszyłem w ich kierunku. Moim pierwotnym planem było to, że będę tu jako pierwszy przez co będę mógł witać się z każdym po kolei. Westchnąłem w duchu.
Zbliżałem się do nich powoli jak zwierzę, które łatwo się spłoszy. Dostrzegła mnie para zielonych oczu należących do ładnej brunetki. Skinąłem w jej stronę głową, a ona odpowiedziała uśmiechem. Podszedłem do niej.
— Cześć — przywitałem się. — Czy to jest klasa trzecia „h”?
— Tak jest! — odparła z uśmiechem. Wyglądała naprawdę przyjaźnie. — Szukasz kogoś?
— Właściwie to całej klasy — starałem się uśmiechnąć. — Przepisałem się.
— Ach! To ty! — klepnęła się w czoło. — Słyszałam, że ma być ktoś nowy. Jestem Felicja. Miło cię poznać!
— Felicja, szczęśliwe imię — odparłem z uśmiechem, ściskając jej dłoń. Spojrzała na mnie dziwnie. — Przepraszam, interesuję się znaczeniem imion.
— Naprawdę?! — pisnęła. Złapała za rękę chłopaka, który stał tyłem do niej i pociągnęła go. On wypadł z kręgu osób z którymi rozmawiał i prawie się nie przewrócił. Był wysokim, czarnowłosym chłopakiem z kręconymi włosami. Wyglądał naprawdę uroczo, a jasne oczy dodawały mu czegoś z dziecka. Jednak jego ciało było muskularne, zapewne od uprawiania sportu.
— Zwariowałaś, kobieto?!
— On ma na imię Marek! Jakie jest jego znaczenie?
— Erm… — spojrzałem na chłopaka. — Wielki wojownik.
On zamrugał oczami i spojrzał na dziewczynę potem na mnie.
— Mogę zostać wprowadzony w to co się dzieje?
— To jest… — Felicja zawahała się i zmarszczyła czoło. — Przepraszam, nie przedstawiłeś się.
— Och, tak! Jestem Natan.
— Natan! — dokończyła Felicja. — Nowy w naszej klasie.
— A, to ty! Laski o tobie cały czas gadają — uśmiechnięty Marek uścisnął mi dłoń. Trochę za mocno jak na mój gust, ale chyba nie zdawał sobie sprawy ze swojej siły. — Wierzą, że będziesz rycerzem na białym rumaku.
— Mam tylko rower…
Felicja i Marek zaśmiali się głośno, a mi trochę ulżyło. Przynajmniej nie wypadłem na kretyna.
— O. Mój. Boże. — Felicja spojrzała ponad moje ramię i pisnęła. Drgnąłem zestresowany i odwróciłem się za siebie. Za mną stała blond włosa piękność. Jedna z tych dziewczyn, które mają słodką twarz, piękny uśmiech, naturalne włosy i na dodatek nie ubierają się wyzywająco. Ta nawet ubrała się w jeansy.
— Fel!
— Em!
Felicja i niejaka „Em” wpadły sobie w objęcia. Blondynka była opalona, a więc wywnioskowałem, że niedawno co wróciła z wakacji.
— Spokojnie, one tak zawsze — szepnął Marek. Skinąłem głową, że rozumiem o co mu chodzi.
— Natan! To jest Emilia! Em, to ten nowy!
Najwidoczniej przylepiona została do mnie etykietka „ten nowy”.
— Och, masz hipnotyzujące oczy! — stwierdziła, gdy się ze mną witała.
— Dziękuję — odparłem odwracając wzrok. Moje oczy bowiem były jasne i błękitne. Czasem wyglądałem jak zjawa, dlatego miałem skłonność do niepatrzenia wprost w oczy osób z którymi rozmawiałem. — Rywalka.
— Proszę?
— Natan interesuje się znaczeniem imion — wyjaśniła szybko Felicja. — Ja jestem podobno szczęściem!
— A ja wielkim wojownikiem. — Marek zmierzwił swoje włosy w najbardziej arogancki sposób na jaki go było stać. Jednak zrobił to tak komicznie, że we trójkę się zaśmieliśmy. Był przystojny i często się uśmiechał. Cieszyłem się, że chociaż będę miał na kogo popatrzeć w trakcie nudnych lekcji.
— Siemka wszystkim. — Przy naszej czwórce pojawił się kolejny chłopak. Wyższy ode mnie, a to oznaczało, że znów byłem najniższym chłopakiem w towarzystwie. Ten jednak był bardzo przystojny. Jego orzechowe włosy ustawione były przy pomocy lakieru lub wosku. Koszula była nienagannie dopasowana do reszty stroju, a buty lśniły elegancją. Najwidoczniej zdawał sobie sprawę z tego jak wygląda i bardzo dobrze to wykorzystywał. Poczułem mocny zapach drogich perfum, gdy tylko się zbliżył.
— Spóźniłeś się! — Felicja zastukała niezadowolona stopą. — Miałeś być przed dziesiątą!
— Spokojnie, maleńka — zdjął okulary przeciw słoneczne, mimo iż na dworze ciężko było doszukać się promieni. Przywitał się w Markiem. — Stałem w korku.
— Jako gospodarz klasy masz pewne obowiązki — warknęła i sięgnęła do swojej torby. Wyjęła stamtąd pliczek kartek. — Trzymaj!
— Dzięki, Fel — mrugnął do niej. Miał jasne brązowe oczy, które niecodziennie wchodziły w złoto. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. — A to co za twór?
— Żaden twór, dupku! — Felicja zdzieliła go po głowie, tak że ten się zgiął. — To Natan, nasz nowy kolega!
— Dobra, dobra! — odsunął się, aby nie dostać po raz drugi. — Jestem Bazyli, miło cię poznać. — Było to ostrożne powitanie z oczekiwaniem na reakcje.
— Królewskie imię — uśmiechnąłem się lekko, gdy ściskaliśmy sobie dłonie. On uniósł brwi.
— Proszę?
— Twoje imię oznacza królewskość.
Bazyli popatrzył po znajomych.
— Już go lubię — objął mnie ramieniem. — Natan. Tak cię zwą, przyjacielu?
— Tak… — odparłem niepewnie.
— Cóż oznacza twoje imię?
— Erm… kogoś kogo dał Bóg.
— Uu! A więc jesteś ustawiony od samego początku — klepnął mnie po plecach i odszedł przywitać się z reszta klasy. Popatrzyłem niepewnie po pozostałej trójce.
— On już cię polubił — zapewniła Emilia. — Przeważnie ludzi się śmiali z jego imienia, gdy się przedstawiał.
— Naprawdę? Jest bardzo fajne.
— Niby tak, ale Bazyli się trochę go wstydzi — odparła. — O, idzie.
Właśnie wtedy pojawiła się wychowawczyni. Srogo wyglądająca, starsza pani ucząca polskiego. Usiadłem razem z Markiem, prawie na końcu klasy. Przed nami zasiały ciągle szepczące Felicja i Emilia. A sam Bazyli zasiadł na przedzie. Okazało się, że jako gospodarz klasy miał nam do zakomunikowania parę rzeczy.
Wyglądał naprawdę nieźle. Ubrał się schludnie, a jego rysy twarzy już należały do mężczyzny. Właściwie to jego władczość biła od niego promieniami. Jego imię dokładnie oddawało jego zachowanie.
— Tak jak wiecie, co roku musimy wybrać sobie jakieś koło zainteresowań — oznajmił i pomachał plikiem kartek. — Z tego powodu, że jesteśmy maturalną klasą nasze dodatkowe zajęcia zostaną zredukowane do jednej godziny w tygodniu. Nawet te sportowe. Niektóre się rozwiązały, powstało parę nowych. W gruncie rzeczy oferta jest atrakcyjna — uśmiechnął się do nas. — Rozdam wam teraz arkusze. Musicie je wypełnić do przyszłej środy i oddać mi. Jeżeli tego nie zrobicie zostaniecie losowo wybrani do grup, w których brakuje uczestników. Wszystko jasne? Zasady się nie zmieniły.
Poza mną, cała klasa skinęła głową. Bazyli podskoczył do pierwszej ławki, aby rozdać arkusze.
— O co chodzi z tymi zajęciami?
— Nasza szkoła dba o rozwój naszych zainteresowań. Dlatego organizują dodatkowe zajęcia. Nie na ocenę, na zaliczenie — wyjaśnił Marek, podczas gdy w sali rozległy się podniecone szepty osób, które już przeglądały ofertę szkoły. — Co semestr można je zmienić, ale ja od dwóch lat wiernie chodzę na koszykówkę. Nie sądzę, aby to się zmieniło!
Spojrzałem na niego. To dlatego był taki wysportowany. Grał w koszykówkę. I ten jego wzrost...
Po chwili dostałem kartkę od gospodarza klasy i chciałem przejrzeć ofertę zajęć dodatkowych, gdy zostałem wywołany przez wychowawczynię. Zaczęła się rutynowa prezentacja nowoprzybyłego. Musiałem się przedstawić, powiedzieć coś o sobie — co lubię, czego nie. Jak to się stało, że się przeniosłem i czy farbuję włosy. To pytanie wywołało śmiech, ale odparłem spokojnie, że to mój naturalny kolor i często kąpie się w promieniach księżyca. Marek wtedy zawył jak wilk i cała klasa się roześmiała, w tym ja.
Początek nie był zły. Miałem nadzieję, że nadchodzące miesiące będą dla mnie wyrozumiałe.
— Idziesz z nami na karaoke? — spytała Felicja, gdy opuszczaliśmy klasę.
— Karaoke?
— Wiesz, aby pośpiewać — dodała Emilia. — Marek i Bazyli też idą. To nasza tradycja, aby zacząć nowy rok szkolny śpiewając.
— I aby potem zdać klasówki śpiewająco — dodał Marek szczerząc zęby.
— Ja… nie umiem śpiewać.
— Z naszej czwórki nikt nie potrafi — zapewniła Felicja. Odgarnęła czarne włosy z czoła. — To jak? Gotowy na integracje?
— W sumie… czemu nie? — uśmiechnąłem się niepewnie. — Gdzie i o której?
— Proszę — wręczyła mi wizytówkę klubu. Spojrzałem na nią pytająco. — Moi rodzice prowadzą ten klub. Właściwie… nie jest to taki klub nocny, a raczej pub. Ale jest też karaoke!
— Dzięki — przyjrzałem się wizytówce, ale adres nic mi nie mówił. Będę musiał zgooglować sobie całą trasę. — O której?
— Koło siódmej. Wtedy jest więcej ludzi.
— Chcecie śpiewać przy większej ilości ludzi? — zdziwiłem się.
— Wtedy jest zabawa — odparła Felicja.
— Popatrzcie na te wszystkie młode laski — westchnął Bazyli, z nonszalancko zarzuconą torbą na plecach. — Pierwszoroczniaki…
— Jesteś ordynarny — wtrąciła Emilia. — Czy widzisz w kobietach coś więcej poza kawałkiem cycków?
— Jasne. Kto inny ugotuje obiad?
Najwidoczniej Emilia i Felicja przyzwyczaiły się do docinek przyjaciela. Nawet nie zwróciły większej uwagi, gdy ten nas zostawił, aby porozmawiać z grupką dziewczyn. Wyglądały na zagubione. I wiedziałem, że Bazyli musiał rozpoznać które osoby są nowe w szkole, a które nie. Ktoś tak towarzyski zapewne znał już wszystkich uczniów.
— To do wieczora! — Felicja pomachała ręką.
— My idziemy na zakupy — dodała Emilia. — Do zobaczenia!
Zostałem tylko z Markiem i mijały nas całe tłumy uczniów, którzy również skończyli swoje rozpoczęcia.
— Mogę cię o coś prosić? — zapytałem.
— Co tam?
— Gdzie dokładnie znajduje się ten klub. Ulica nic mi nie mówi…
— Ha, ha! — zaśmiał się. — Jasne. To niedaleko… a nie, czekaj, ty nie jesteś stąd. Gdzie mieszkasz?
Podałem mu swój adres.
— O! To mieszkamy dwa przystanki od siebie — uśmiechnął się. Zdawało mi się, że to sprowokowało słońce do wyjścia zza chmur. — Zrobimy tak… wymienimy się numerami komórek i zdzwonimy się. Jak wsiądziesz w tramwaj, którym tu jechałeś, to dasz mi znać i pojedziemy razem. Karaoke znajduje się niedaleko hali, w której gram w kosza, a więc znam te tereny.
— Dobra — odparłem. Po szybkiej wymianie numerów ruszyliśmy do tramwaju. Rozmowa była ciężka do przeprowadzenia ze względu na ścisk. Zdążyłem właściwie się z nim tylko pożegnać.
Wracałem do domu wolnym krokiem. Zgiełk miasta zdawał się być fantastyczny. Różnił się od tego, który znałem z mojego poprzedniego miejsca zamieszkania. Ten jakby współgrał z całą okolicą. Tworzył swego rodzaju muzykę, która była idealna dla osób żywiołowych. Trąbienie. Piski opon. Krzyki ludzi. Głośna muzyka z bloków. Przekrzykiwanie się. Warkot silników. Niedbałe rozmowy.
Początek był dobry. Ale to tylko początek.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    rozdział wspaniały, trzy lata, trzy różne szkoły to nie jest łatwo odnaleźć się... zwłaszcza że ze wszyscy już się dobrze znają... ale początek dobry już znalazł czwórkę jakiś znajomych więc nie jest tak źle, czyżby I tutaj czekało na Nataniela czwarte zakochanie... ale i to że mimo że się zakochał (mówię tutaj o tym pierwszym chłopaku) to mimo,  że nic z tego nie wyszło, to wspiera i życzy mu szczęścia...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń