Rozdział
20 — Jeden krok
Ostatni tydzień dwa tysiące jedenastego roku spędziłem w większości czasu
w ciszy i spokoju. Naturalnie pomijając te momenty, w których wykonywałem
mordercze treningi Samsona. Chłopak najwyraźniej bardzo chciał, abyśmy dużo
ćwiczyli. Nie sądziłem, że moglibyśmy dostać od niego taki wycisk. Z drugiej
strony działał on na polecenie Cyrusa, a to oznaczało, że nasz kapitan mógł naciskać
na rozszerzony trening.
Większość ćwiczeń wykonywałem wraz z Gabrielem. Do nadejścia Nowego Roku
wpadłem do niego trzy razy, wraz z Leo. Pies czuł się bardzo dobrze w
towarzystwie małej Olgi. Ja w tym czasie siedziałem w pokoju jej starszego
brata i przyjemnie spędzałem czas. Odkąd Gabriel wyrzucił z siebie to co
zalegało w jego sercu wydawał być się bardziej uśmiechnięty i pogodny. Nawet
mówił więcej, a przeważnie nasze rozmowy dotyczyły koszykówki. Żałowaliśmy, że
śnieg zalegał na boisku, bo moglibyśmy pójść porzucać do kosza. Hala i najbliższe
szkoły były zamknięte, a więc pozostawało nam jedynie wykonywać ćwiczenia
Samsona, aby nie stracić formy.
— Masz dużo więcej ćwiczeń niż ja — zauważył Gabriel, gdy porównał nasze
rozpiski. — Dziwne.
— Naprawdę? — musiałem stanąć na palcach, aby zobaczyć trzymane przez
niego kartki. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się dobrodusznie i opuścił dłonie.
Porównałem wtedy rozpisane ćwiczenia i zmarszczyłem czoło. — Rzeczywiście…
— Podpadłeś Samsonowi? — zaśmiał się.
— Nie. Nie przypominam sobie niczego — odpowiedziałem, drapiąc się po
głowie. — Może wie, że mam beznadziejną formę i chce to naprawić?
— Nie masz beznadziejnej formy — warknął Gabriel. — Jakbyś miał to Cyrus nie wpuściłby cię do drużyny — wyprostował się. — Ach! Już wiem!
— Nie masz beznadziejnej formy — warknął Gabriel. — Jakbyś miał to Cyrus nie wpuściłby cię do drużyny — wyprostował się. — Ach! Już wiem!
— Wiesz? Co wiesz?
— To jest zemsta — uśmiechnął się do mnie.
— Zemsta? Możesz mówić jaśniej…?
— Idziesz z Roksaną na studniówkę — odpowiedział. Przypatrywałem się jemu
przez dłuższy czas. Zdenerwowany odwrócił wzrok. — Nie patrz tak na mnie jakbyś
czegoś chciał!
— Chcę wiedzieć co Roksana ma do mojego zestawu treningowego.
Pokręcił głową i usiadł na swoim obracanym krześle.
— Samson lubi Roksanę.
— Też lubię Roksanę — odpowiedziałem.
— Nie, nie. On ją lubi-lubi — uniósł znacząco brwi. — No… chyba, że t-ty
też ją lubisz-lubisz?
Uwielbiałem te momenty olśnienia. Naprawdę wtedy czułem się jakby ktoś
zapalił światełko w mojej głowie. To było najwspanialsze uczucie pod słońcem,
gdy brakujące elementy zaczynały do siebie pasować.
— Och. Samson jest zazdrosny — stwierdziłem.
— I to bardzo — spojrzał jeszcze raz na moją rozpiskę. — Masz trzy razy
więcej ćwiczeń niż ja, a nie oszukujmy się… nie jesteś tak wytrzymały.
— Hm — zastanowiłem się. — Chyba powinienem go przeprosić. W końcu to nie
ja ją zaprosiłem, a ona mnie. Co jest trochę… dziwne. Hm — zastanowiłem się. —
Poza tym Samson dał mi rozpiskę zanim Roksana mnie zaprosiła…
— Może już coś przeczuwał? Może… Roksana coś do ciebie teges?
Wpatrywał się we mnie uważnie, aby wychwycić jakieś emocje, ale zachowałem
twarz pokerzysty.
— Nie, nie sądzę. Nawet za dużo nie rozmawiamy.
— Może w tym cały sekret? Jesteś taki tajemniczy, cichy, milczący i
urokliwy — wymieniał, a potem sam zamrugał oczami z niedowierzaniem. Poczułem,
że się rumienię. — Chyba za bardzo cię komplementowałem, co?
— Zachowaj je dla swojej dziewczyny. — Ostatnie słowo zadrżało
podejrzanie w moich ustach. Gabriel przyjrzał się mi uważnie, a potem podrapał
się po głowie.
— Taa… jest trochę tajemnicza, co?
— Nikt jej jeszcze nie widział — skłamałem lekko. — Zaczęliśmy się
zastanawiać czy po prostu nie mówisz o swojej prawej ręce.
Brwi Gabriela drgnęły.
— Że co?! — ryknął i wstał. Teraz musiałem unieść głowę. — Kto tak mówi?
— Drużyna.
— Niewdzięcznicy — warknął. — Zdobywam dla was najwięcej punktów.
— Nic dziwnego. Z tak silną prawą ręką…
Prychnął głośno i zbliżył się do szafy. Stał tam bez celu.
— Droczę się tylko — uspokoiłem go. — Właściwie czemu teraz jej tutaj nie
ma? Przychodzę tu już trzeci dzień i ani razu na nią nie wpadłem. Ty też nie
wyglądałeś na takiego, który gdzieś się wybiera.
Gabriel spojrzał za siebie i zbadał mnie wzrokiem. Najwidoczniej oceniał
czy jestem godzien poznać tę wiedzę.
— Jest u rodziny. Daleko — wyjaśnił. — Poza tym jesteśmy trochę… w stanie
wojny.
— To brzmi groźnie — zauważyłem. — Ostatnio, gdy byłem w stanie wojny z
moją mamą, musiałem przebywać cały czas w pokoju. I dostawałem mniejsze porcje
obiadu.
Uśmiechnął się lekko.
— To trochę bardziej skomplikowane. Nie chcę cię tym zanudzać — spojrzał
za okno. — Ten mój związek to raczej umrze śmiercią naturalną…
— Jeżeli ci zależy powinieneś walczyć.
Zaśmiał się ponuro.
— Sam nie wiem czy mi zależy. Kiedyś tak, a teraz…? Muszę naprawdę sporo
na ten temat pomyśleć.
— Jeżeli będziesz miał jakieś problemy to odzywaj się śmiało. Jestem do
usług…
— Czemu to robisz? — spojrzał na mnie z ciekawością, ale i lekką złością.
— Robię co?
— Czemu jesteś taki miły? Czemu chcesz pomagać wszystkim wkoło?
Milczałem. Jego pytanie było ciekawe. Nigdy się nad tym nie
zastanawiałem.
— Nie wiem — wzruszyłem ramionami. — Nie mam powodu. Chyba taki jestem.
Nie lubię patrzeć jak ktoś się z czymś dusi i męczy. To niezdrowe.
— Jesteś najdziwniejszym facetem jakiego spotkałem — odparł kręcąc głową.
— W tym tkwi mój urok — przyznałem nieskromnie. Zaśmiał się, a potem
spojrzeliśmy sobie w oczy. Przez cztery miesiące jego spojrzenie uległo
zmianie. Pamiętam, że się go bałem już pierwszego dnia, gdy tylko się poznaliśmy.
Pomógł mi wtedy wrócić do domu, a przez większość drogi wyglądał na osobę
niezadowoloną z tego, że się wokół niego plączę. Dlatego wtedy nie
przypuszczałem, że większość wolnych chwil moich ferii świątecznych spędzę u
niego. Teraz jego spojrzenie było inne — radosne, na pewien sposób szczęśliwe.
Również trochę dominujące i skupione. Mimo swojej poważnej twarzy nie wyglądał
na tego samego człowieka co we wrześniu.
Zdaliśmy sobie sprawę, że milczymy i wpatrujemy się w siebie, w tym samym
momencie. Odwróciliśmy wzrok. Przełknąłem ślinę. To było coś dziwnego…
— J—Jakie plany na Sylwestra? — zapytał.
— Erm… idę z moją paczką do klubu, gdzieś na mieście. Nie wiem gdzie,
Marek mnie zaprowadzi. A ty?
— Ja — podrapał się po głowie. — Zostaję z Olgą. Picollo i te sprawy.
— Picollo jest bardzo dobre — odparłem poważnie. — Uwielbiałem je.
— Tak. Jak miałeś osiem lat.
— Ostatnie piłem jeszcze w te wakacje.
Zaśmiał się.
— Poważnie.
— To coś dziwnego? To prawie jak oranżada.
— Hm, w sumie masz trochę racji — zgodził się ze mną.
— Nie chciałeś nigdzie wyjść? — zapytałem. — W sensie… na Nowy Rok?
— Nie — pokręcił głową. — W tym roku naprawdę nie mam ochoty. Wolę
posiedzieć z Olgą. Koło północy wyjdziemy popatrzeć na fajerwerki.
Uśmiechnąłem się.
— Uwielbiam fajerwerki.
— Ja też.
— No dobra — spojrzałem na zegarek. — Na mnie już czas. Muszę jeszcze
trochę pospacerować z Leo.
Pokiwał głową. Z jakiegoś powodu wcale nie chciałem wychodzić, ale za
oknem już robiło się ciemno. Nie chciałem wracać po nocy, tym bardziej, że
coraz więcej dzieciaków rzucało petardy w biednych przechodniów. Leo źle to
znosił.
— Rozumiem. Iść z tobą?
— Nie musisz — pokręciłem głową. — Mam swojego odważnego psa. Wiedziałeś,
że Leo wywodzi się od „lew”?
— Tak, domyśliłem się. Nie uważaj mnie za idiotę. — Obrażony odwrócił
twarz. Na jego policzkach pojawiły się rumieńce.
— Przepraszam — skinąłem głową. — Leo! — krzyknąłem. Z pokoju Olgi
wystrzelił jak rakieta i wbił się w moje nogi. — Jesteś zaskakująco posłuszny…
Szczeknął, a zaraz potem pojawiła się Olga. Miała smutną minę.
— Już musicie iść?
— Przepraszamy, ale tak — ruszyłem do przedpokoju. — Leo boi się petard,
chyba że jest w mojej szafie. O dziwo tam się ich nie boi.
— Skąd wiesz? — zapytał Gabriel.
— Bo sam tam z nim siedziałem.
Rodzeństwo wymieniło spojrzenia. Ubrałem się szybko.
— Czy Leo nie może z nami zostać…? — spytała cicho.
— Nie — przerwał jej szybko brat. — Dobrze wiesz, że to pies Nata.
Umówiliśmy się przecież.
— Wiem, wiem… — spojrzała smutno na podłogę. Poklepałem ją po głowie.
— Jest… pewna szansa — zerknąłem na Gabriela. Wiedziałem, że nie przepada
za psami, ale sam powiedział, że Leo to jedyny, którego trawi. — Znaczy… jeżeli
chcecie mogę tu podrzucić Leo na Nowy Rok. O ile chce…?
— Chcemy! — ryknęła Olga.
Gabriel spojrzał na mnie, a potem na nią.
— No nie wiem.
— Miał zostać z rodzicami w domu, ale myślę, że może z wami będzie miał
lepszą zabawę? Wyprowadzę go zanim go do was odstawię. Przyniosę też koc i
karmę i miski i…
— Spokojnie, spokojnie. — Gabriel uniósł dłonie. — Dobra. Niech będzie.
Przygarniemy Leo na Nowy Rok…
— Hura! — Dziewczynka podskoczyła z radości.
— Ale tylko na tą jedną noc! — podkreślił surowo. — I tylko dlatego, że i
tak zostajemy w domu, jasne?
— Jak słońce! — zasalutowała przed nim.
Skinąłem głową.
— Przepraszam jeżeli to kłopot — wtrąciłem.
— Przecież się zgodziłem. I przestań przepraszać — poczochrał mi włosy.
Skuliłem się niezadowolony.
— Jasne. Przepra… — zmarszczyłem czoło i odsunąłem się. — Znaczy. Do
zobaczenia.
— Pa, pa!
— Trzymaj się, Natan — uścisnęliśmy sobie dłonie z Gabrielem. Zacząłem
lubić ciepło jego ciała.
***
Ostatniego dnia grudnia,
wieczorem, już jechałem tramwajem. Odstawiłem Leo do domu Gabriela i tak jak
obiecałem zniosłem koce, miski, karmę i smycz. Gabriel ochrzanił mnie za to, że
tyle rzeczy ze sobą przytachałem, gdy oni sami mają połowę z nich. Jednak i tak
uścisnęliśmy się, aby życzyć sobie szczęśliwego Nowego Roku.
To działo się kilkadziesiąt minut wcześniej. Teraz w trzęsącym się
wagonie, siedziałem koło Marka. Uśmiechał się szeroko i widać był
podekscytowany, bo kręcił się na swoim miejscu.
— Widzę, że się cieszysz.
— Bardzo! — spojrzał na mnie. — Zawsze uwielbiałem Nowy Rok. A potem te
fajerwerki… cudo.
— Tak, też uwielbiam fajerwerki. W ogóle kto będzie?
— Nooo… — zastanowił się chwilę. — Całkiem sporo znajomych ze szkoły, bo
okazało się, że i bawić się tam będzie samorząd. Poza tym ty, ja, Fel, Em i
Bazyli.
— Bazyli będzie się bawić w towarzystwie samorządu?
— Wątpię — zaśmiał się. — To duży klub. Będą mogli się spokojnie unikać.
A, i drużyna będzie. Poza Gabrielem — spojrzał na mnie niepewnie.
— Tak, wiem. Rozmawiałem z nim.
— Naprawdę? — uśmiechnął się i przybliżył. — Kiedy?
— A ty co, robisz przesłuchanie?
— A wiesz, tak tylko pytam, tak tylko pytam — machnął dłonią, niczym
postacie z anime. — To kiedy?
— Ech… przychodzę do niego do domu od jakiegoś czasu — wyjaśniłem. — Leo
też. Olga bardzo lubi bawić się z psem.
— Och… — Marek opuścił ramiona. — Znaczy… znaczy, że wiesz o tym co się
stało z jego rodzicami, prawda?
Zamrugałem oczami i spojrzał na niego zdziwiony.
— A ty skąd to
wiesz?
— Powiedział mi — odparł poważnie i zamyślił się. — Kiedyś zastałem go w szatni po treningu jak płakał. Tego dnia grał wyjątkowo agresywnie. Nawet jak na niego. Wtedy mi wszystko opowiedział i… — westchnął ciężko. — Prosił, abym nie rozpowiadał. Ale widać, tobie też zaufał. Mam nadzieję, że teraz lepiej rozumiesz jego zachowanie?
— Powiedział mi — odparł poważnie i zamyślił się. — Kiedyś zastałem go w szatni po treningu jak płakał. Tego dnia grał wyjątkowo agresywnie. Nawet jak na niego. Wtedy mi wszystko opowiedział i… — westchnął ciężko. — Prosił, abym nie rozpowiadał. Ale widać, tobie też zaufał. Mam nadzieję, że teraz lepiej rozumiesz jego zachowanie?
— Tak. Wszystko zrobiło się jasne — przyznałem.
— Cieszę się, że Gabriel znalazł sobie kolejnego przyjaciela — stwierdził
z zadowoleniem. — To niezdrowe być samemu.
Przyglądałem się mu przez chwilę, a potem spojrzałem na swoje kolana.
Zastanawiałem się czy i Marek wiedział o tym, że Gabriel ma chłopaka. Byłoby
jednak to zbyt ryzykowane, aby zapytać, a więc resztę drogi przejechaliśmy w
milczeniu.
Na przystanku tramwajowym czekali na nas Emilia, Felicja i Bazyli. O ile
te dwie nie przyciągnęły mojej uwagi to na Bazylim zatrzymałem wzrok. Ubrany
był jak zwykle w swój elegancki płaszcz zimowy, ale pod nim dostrzegłem
marynarkę, spodnie od garnituru. Na wypastowanych butach zatrzymały się drobiny
śniegu. Fioletowy krawat świetnie współgrał ze złotymi oczami. A te z kolei
wyglądały na znużone.
— Siemanko, wszystkim! — krzyknął wesoło Marek. — Gotowi na to, aby
powitać dwa tysiące dwanaście?
— Jasne! — odparła Felicja. Chyba rozpierała ją energia, bo przybrała
waleczną pozę. — Niech nadchodzi!
— Weźmiemy wszystko na klatę — zapewnił Bazyli.
Ruszyliśmy do klubu. Wzięliśmy się pod ręce i szliśmy w rzędzie Bazyli,
Emilia, ja, Felicja, Marek. Dziwnie się czułem, ale było mi dzięki temu ciepło.
Moi przyjaciele krzyczeli do każdego napotkanego przechodnia noworoczne
życzenia. Większość odpowiadała uśmiechem i również nam składała życzenia, ale
byli też tacy, którzy patrzyli na nas jak na bandę dziwaków.
W końcu dotarliśmy do wyznaczonego miejsca. Felicja wyjęła z torebki pięć
zaproszeń i okazała je ochroniarzowi, który mógłby mnie zmiażdżyć dłonią.
Skinął głową i nas wpuścił.
Klub faktycznie był duży. Sufit ginął w ciemności. Podłogi świeciły na
niebiesko i był to przewodni kolor całego wystroju. Gdzieniegdzie widoczne
były błękitne neony przedstawiające całkiem skomplikowane i nieregularne wzory.
Wielki parkiet położony był w centrum pomieszczenia i można było do niego zejść
po schodach. Wszystko wyglądało trochę jak stadion piłkarski, z tym, że zamiast
trybun były loże. W większości już zajęte.
Współczułem barmanom i obiecałem sobie, że nie będę przesadzał z
alkoholem.
— Jest i nasze miejsce — oznajmiła Felicja, prowadząc nas w wężyku.
Mieliśmy lożę niedaleko baru, ciut daleko od parkietu, ale to chyba dobrze i
niedaleko nas siedziała drużyna koszykarska.
— No proszę! Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę Natana w
klubie. — Dawid poklepał mnie po plecach, gdy tylko z Markiem poszliśmy się z
nimi przywitać.
— Prawdę mówiąc jestem bardziej zaskoczony tym, że widzę tu ciebie,
kapitanie — wyznałem.
Cyrus oparty o wygodną kanapę ze skrzyżowanymi rękami, uśmiechnął się
delikatnie.
— Każdemu należy się odrobina relaksu i zabawy, Natanielu. Pamiętaj o
tym.
— Och, mówisz z sensem! — krzyknął uradowany Filip.
— Często to powtarzałem. Szkoda, że mnie nie słuchałeś — westchnął Cyrus.
— Zapamiętam, abyś zrobił więcej pompek na treningu.
— No… no ej! — krzyknął oburzony. — Wyżywasz się na mnie.
— Bo z nas wszystkich jesteś najbardziej niedojrzały — wyjaśnił uprzejmie
Cyrus. — Potrzebujesz dyscypliny.
— Tsk! No tak, jasne! A Dawid to niby taki poważny jest?
— Ja mam dziewczynę, co świadczy o tym, że jestem zrównoważony i na tyle
poważny, aby zainteresowała się mną jakaś postać płci przeciwnej — odparł Dawid
poprawiając niebieski krawat.
— Hy! — Marek złapał go za dłonie i spojrzał mu głęboko w oczy. — Chodzisz
z Lidią?!
— Ziom, puść mnie — wyrwał swoje dłonie. — Ale tak… zaczęliśmy przed
Wigilią.
— Gratuluję — uśmiechnąłem się delikatnie.
— Każdy kogoś ma? — jęknął Filip. — Nawet ty, kapitanie?
Cyrus milczał i spojrzał na niego odpychająco.
— Nie mam czasu na takie rzeczy, Filipie. Jestem człowiekiem czynu, a nie
człowiekiem patrzącym na emocje.
— Oj, dobra, ale poruchałbyś!
Cyrus zdzielił go po głowie.
— W tej drużynie szanujemy kobiety! Wbij to sobie do głowy! I ta drużyna
co najwyżej „uprawia miłość”, a nie „rucha”!
— Au! Au! Jasne, jasne! — westchnął. — No dobra, czuję, że będę się z
wami przednio bawił — wstał od stołu. — Idę po jakiś alkohol, aby móc prowadzić
z wami dalszą dyskusję.
— Idę z tobą — oznajmił Dawid.
— Mam nadzieję, że przestrzegacie treningów. — Cyrus spojrzał na nas
uważnie.
— Jasne, kapitanie! — zaśmiał się Marek. — Nigdy bym niczego nie zrobił,
aby zaszkodzić drużynie.
— Ja też ćwiczę.
— Dobrze. Niedługo będzie tu Samson. Oceni was.
Zmarszczyłem czoło. Czy to możliwe, że medyk się na mnie gniewał? Dzisiaj
pojawiała się szansa, aby o tym porozmawiać.
— Może przysiądziesz się do nas? — zaproponował Marek.
Cyrus pokręcił głową.
— Muszę pilnować loży. Nie chcę, aby pijane towarzystwo ukradło mi
miejsce do siedzenia.
— Siedzenia? Chyba masz zamiar potańczyć? — zdziwił się Marek. Kapitan
pokręcił głową.
— Zatańczę dopiero, gdy wygramy finał.
— Ech, kapitanie. — Marek pokręcił głową. — Trochę luzu.
W tym momencie wrócili Dawid z Filipem. Przysiedli się do kapitana, a więc
ja i Marek wróciliśmy do swoich.
— Już myślałem, że nie jesteśmy was godni — prychnął Bazyli.
— Po prostu się z nimi witaliśmy. — Marek wzruszył ramionami.
— Macie już tyle sukcesów sportowych na swoim koncie, że ktoś mógłby pomyśleć,
że woda sodowa uderzyła wam do głowy — mówił Bazyli, unosząc dłoń w szlacheckim
geście. — Styczeń zapowiada się gorący, co? — rzucił to pytanie patrząc na
mnie.
— Na pewno będzie wiele emocji — skinąłem głową.
— Na pewno — zapewnił, uśmiechając się uroczo.
— Widzę, że jest cała wasza drużyna. A gdzie Gabriel? — zapytała Emilia,
obserwując stół przy którym właśnie pojawił się Samson z Lidią. Dawid pocałował
ją na powitanie.
— Nie może przyjść — odpowiedział Marek. — Nie wiem czemu.
— Daj sobie już z nim spokój — westchnął Bazyli, bawiąc się szklanką,
trzymaną w długich palcach. — Jest zajęty. Nie zmienisz tego.
Emilia zrobiła się czerwona na twarzy. Zamrugałem oczami i patrzyłem to
na jedno to na drugie.
— Jesteś dupkiem, Bazyli — syknęła.
— Jestem twoim przyjacielem i po przyjacielsku ci mówię, że jest zajęty.
Czy ty w ogóle kiedyś z nim gadałaś? — zapytał.
— T-Tak…
— Przestań, Bazyli — rozkazała Felicja. — Dzisiaj mamy się dobrze bawić.
A jeżeli Gabriel miałby na kogoś polecieć to na pewno na naszą piękną Złotowłosą.
— Dzięki, Fel — udobruchana upiła trochę drinka. Przyjrzałem się jej.
Czyli Emilia lubiła Gabriela? Tego nie wiedziałem.
— A ty, Nat? — spojrzała na mnie.
— Co ja?
— Na kogo lecisz? Chyba możesz nam już powiedzieć, co? Znamy się już
trochę — uśmiechnęła się do mnie uroczo.
Podrapałem się po głowie i starałem się nie patrzeć w stronę Bazylego,
którego złote oczy czułem na sobie.
— Na nikogo nie lecę — odpowiedziałem cicho. — Naprawdę! — dodałem, gdy
Felicja i Emilia zrobiły miny w stylu „mhm, mhm, oczywiście”. — Nie jestem tym
na razie zainteresowany…
— A ja wiem kto jest tobą zainteresowany — uśmiechnęła się Felicja.
— Naprawdę chcecie o tym gadać…?
— Roksana! — powiedziała, ignorując moje pytanie. — Podobno zaprosiła cię
na studniówkę. To takie urocze.
— Idziemy razem tylko dlatego, że wcześniej poprosił ją Filip. Jestem z
odzysku.
— Mhm, mhm. Oczywiście — obie pokiwały głowami i wpatrywały się we mnie,
rozbawionym wzrokiem.
— Dobry wieczór. — Przy naszym stole pojawił się Gerard wraz z Klarą.
Oboje byli ubrani w eleganckie ciuchy jak większość imprezowiczów. — Nie
myślałem, że przyjdziecie.
— Okazało się, że domy Bazylego i Marka nie będą wolne — wyjaśniła
Felicja. Wyglądała na zaskoczoną faktem, iż Gerard się do nas odezwał. —
Dlatego jednak klub.
— Rozumiem — skinął głową. — Ktoś przypadkiem mógłby uszkodzić twoje
zegary, prawda?
— Piwnice zamknąłbym na klucz. — Bazyli uśmiechnął się przesadnie słodko.
Gerard pokiwał głową ze zrozumieniem.
— No tak. Zawsze byłeś spryty — zgodził się. — Dobrze, życzę wam
szczęśliwego Nowego Roku. Jeżeli chcecie, nie bójcie się zahaczyć o nasz stolik
— wskazał dłonią kierunek, za którym udałem się wzrokiem. Flora, Aureli i
Kacper już tam siedzieli i dyskutowali o czymś. — Do zobaczenia!
— Szczęśliwego Nowego Roku — dodała Klara poważnym tonem. Prawie
zapomniałem, że ona tu stoi. Wice ruszyła posłusznie za Przewodniczącym.
— Uch — westchnęła Felicja. — Ona idzie za nim jak pies za szynką.
— Bądź co bądź, dobrze wygląda w garniturze. Ale te jego oczy — wzdrygnęła
się Emilia. — Przerażające.
— Mówiłem wam, że są bandą pyszałków — westchnął Bazyli. — Trzymają się
tylko ze sobą.
— Mimo wszystko to miło, że nas kojarzy — zauważył Marek. — Znaczy się…
ze szkoły.
— Kojarzy nas tylko dlatego, że był w samorządzie wraz z Bazylim.
Słuchałem ich i zastanawiałem się co powiedzieć. Bardzo wyraźnie
pokazywali, że nie lubią samorządu, a ja nie potrafiłem się z nimi zgodzić.
Jedynie milcząca i poważna Klara działała na mnie lekkim drżeniem ciała, a to
dlatego, że wyglądała jakby była panią prezes. Jednak co do reszty… nie miałem
ani jednego zarzutu. Obawiałem się jednak, że samorząd jest tylko dla mnie
miły, ze względu, że jestem nowy w szkole. Co prawda minęło już kilka miesięcy,
ale dalej pozostawałem najświeższym uczniem.
Nie chcąc wdawać się w tę dyskusję, aby nie wyszło, że zdradzam idee
moich przyjaciół, udałem się do baru. Zastanawiałem się właśnie co sprawiłoby
najmniej kłopotu w przygotowaniu tym zalatanym barmanom, gdy ktoś mnie szturchnął.
— Samson?
— Och, Nat! — zaśmiał się. — Nie zauważyłem cię! Jesteś niski…
— Tak, wiem to — skinąłem głową. Przywitaliśmy się uściskiem dłoni i
zastanawiałem się czy już teraz warto rozpocząć ten temat. Roksana.
Nikt by nam teraz nie przeszkadzał.
— Samson…?
— Hm? — spojrzał na mnie.
— Chciałbym z tobą o czymś porozmawiać, o ile chcesz.
— Jasne. W czym problem?
— Erm… chodzi o… Roksanę.
Samson przybrał obronny wyraz twarzy.
— Co z nią? — zapytał powoli.
— Czy… jesteś z jakiegoś powodu zły na to, że idę z nią na studniówkę? Bo
wydaje mi się, że ona cię lubi, ty lubisz ją i nie chcę, abyś pomyślał, że coś
ci kradnę.
Medyk zamrugał oczami, a potem się zaśmiał.
— Co? Natan! No co ty? Nie gniewam się na ciebie o nic. — Potem się
zarumienił i podrapał po głowie. — Chociaż to prawda, że podoba mi się Roksana.
Jest super. Ze mną też idzie na studniówkę, tydzień później. I prawdę mówiąc
cieszę się, że idzie z tobą, a nie z Filipem — dodał. — Wiesz jaki jest Filip.
— Wiem, wiem.
— Właśnie. Także nie denerwuj się.
— Pomyślałem, że jesteś na mnie zły bo dostałem więcej ćwiczeń do
zrobienia w trakcie Świąt. Wiem, bo porównałem kartki z Gabrielem i…
— Hę? Dostałeś więcej, bo musisz więcej nadrobić. To tyle.
— Rozumiem.
Samson spojrzał smutnym wzrokiem w stronę loży, gdzie siedział Cyrus.
— Ciężko jest mi powiedzieć Roksanie co do niej czuję — wyznał. — Z
Cyrusem przyjaźnię się od lat i boję się, że uzna to za zdradę, gdy zacznę
umawiać się z jego młodszą siostrą…
— Tak, Cyrus jest bardzo protekcyjny wobec niej. Ale jeżeli ma trochę
oleju w głowie, a chyba obaj się zgodzimy, że ma, to nie powinien się tak
wściekać. Na jego miejscu wolałbym, aby moja siostra umawiała się z moim
przyjacielem, którego znam tyle lat niż z jakimś obcym, podejrzanym chłopakiem.
— Wiem, ale gdyby nam coś nie
wyszło, to byłoby dziwnie i Cyrus miałby mi za złe i…
— Serio o tym myślisz? — zdziwiłem się. — Nawet nie zacząłeś chodzić z
Roksaną.
— Erm… no tak, racja…
— Powinieneś się tym przejmować, kiedy się to już stanie.
— Chłopak ma rację — poparł mnie trzeci głos. To barman uśmiechnął się do
nas szeroko. — Co podać?
Samson zarumienił się mocno, a potem obaj złożyliśmy zamówienie.
Pożegnaliśmy się na schodkach i ruszyliśmy do swoich lóż. Niestety moi
przyjaciele dalej mówili o samorządzie, przypominając ich coraz to groźniejsze
akcje.
Kolejne cztery godziny spędziliśmy na rozmowach dotyczącym… wszystkiego.
Szkoły, studiów, matur, klasy, ogólnie ludzi, a nawet raz zahaczyliśmy o
sytuację polityczną. Gdzieś w tłumie dostrzegłem Aleksandra i Szymona, którzy
musieli tu przyjść razem z Lidią. Gdy siostra szła z nim porozmawiać,
towarzyszył jej Dawid i bardzo uradował mnie widok, gdy Dawid i Aleks
przywitali się skomplikowana kombinacją uścisków, a potem zaśmieli się głośno.
Najwidoczniej znaleźli wspólny język.
Otarłem nos i przeprosiłem moich przyjaciół. Musiałem się przejść.
Przemierzając klub, obserwowałem ludzi. Samorząd uczniowski bawił się w
najlepsze z wieloma uczniami z naszej szkoły. Drużyna koszykarska śmiała się z
czegoś mocno, nawet sam Cyrus pokazał swoje białe zęby. Aleks i Szymon
siedzieli w innej loży z nieznanymi mi osobami, ale musieli to być znajomi
Aleksa z innych szkół. Zastanowiłem się ilu z nich jest gejami.
Taaa… sam nim byłem. I prawdę mówiąc miałem tego dość. Gdybym był normalny
mógłbym teraz zacząć kręcić się wokół atrakcyjnej Roksany, a wszyscy by mi
kibicowali. A musiałem pozostać w cieniu i błądzić w domysłach. Aleks był
gejem, ale znalazł sobie chłopaka. Bazyli był nowy i eksperymentował, nie
uznając związków. Gabriel również był gejem, ale był w związku. Wszyscy moi
trzej kandydaci nie odpowiadali mi w moich kryteriach. Chociaż lubiłem całą
trójkę.
Nieświadomie trafiłem znowu do holu wejściowego. Było tu o wiele ciszej,
a po ochroniarzu nie było śladu. Może stał na dworze? Jeżeli tak, to mu
współczuję. Spojrzałem na zegarek. Za dziesięć minut miała wybić północ.
Podsumujmy ten rok. Całowałem się z Bernardem, złamał mi serce.
Przeprowadziłem się do nowego miasta, zaczęłam uczęszczać do nowej szkoły.
Dołączyłem do drużyny koszykarskiej, poznałem paczkę przyjaciół, nawiązałem
przyznaje stosunki z samorządem. Widziałem o wiele więcej plusów, ale mimo
wszystko dalej byłem smutny. Nie rozumiałem czemu?
Wyszedłem na dwór, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Ochroniarz skinął mi
głową. Był całkiem uprzejmy. Na ulicy
pojawiało się coraz więcej osób, które szły w stronę Starego Miasta. Krzyczeli,
śmiali się, wiwatowali i cieszyli się. Skakali i pili. Podziwiali pierwsze,
odpalone przedwcześnie fajerwerki.
Oddaliłem się trochę od klubu i rozglądałem się po niebie. Ludzie wokół
świętowali. Parę osób mnie zaczepiło życząc wszystkiego najlepszego. Składałem
im również życzenia, ale byłem trochę zamyślony.
— Nat! — usłyszałem za sobą. Obejrzałem się. Ku mnie kroczyli Marek i
Felicja. — Co ty tu robisz? Za parę minut północ! Mieliśmy w klubie…!
— Przepraszam. Chciałem się trochę przewietrzyć.
— Natan, wszystko gra? — spytała Felicja. — Pobladłeś.
Spojrzałem na nich. Zarówno Marek jak i Felicja byli moimi przyjaciółmi.
Dobrze wiedziałem, że mogłem im zaufać, a jednak wielka gula utkwiła w moim
gardle. Czego się tak bałem? Odrzucenia? Jeżeli tak… to czy to znaczyło, że
miałem jednak jakieś uczucia?
Spojrzałem w niebo.
Może nie byłem muszlą? Może jednak miałem uczucia, ale ukryte w sobie, bo
bałem się czegoś?
— Nat. — Moje rozważania przerwał poważny głos Marka. — Jeżeli jest coś
co chcesz nam powiedzieć, po prostu to powiedz.
— Ja…
— Jesteśmy przyjaciółmi — przypomniała Felicja i odgarnęła czarne włosy. —
Nie skrzywdzimy cię.
— To trochę trudne… i skomplikowane… M-Możemy zejść z głównej drogi?
Skinęli głowami i znaleźliśmy się na poboczu. Mijały nas tłumy ludzi, a
zegary pokazywały za cztery północ.
— To o co chodzi?
— Wiem, że możecie być przerażeni. Zdegustowani. Zrozumiem to, bo wiele
razy słyszałem o takich przypadkach. I naprawdę jest mi z tym ciężko, czasami
się duszę — przyłożyłem dłoń do serca. — Staram się o tym nie myśleć, ale jest
mi ciężko. I… i przez to kim jestem wiele razy zostałem skrzywdzony, a teraz
nie potrafię się otworzyć. Czuję się jakbym żył w jakiejś… jakiejś skorupie,
czy coś. Boję się, że nie mam w sobie emocji… a może je mam? Jeżeli mam to nie
wiem jak z nich korzystać — spojrzałem na nich. Wyglądali na bardzo smutnych. —
Przepraszam. Nie chciałem was wpędzać w taki nastrój.
— Och, Nat — westchnęła Felicja.
— Ja… ja… jestem… — odchrząknąłem. — Jestem gejem.
Zamknąłem oczy i czekałem na ich reakcję. Jednak słyszałem jedynie głosy
mijających nas ludzi, a potem trzask otwieranej torebki. Uchyliłem jego oko i
dostrzegłem, że Felicja wyjmuje portfel. Pokręciła głową, wyjęła z niego
pięćdziesiąt złotych i dała Markowi. Wyprostowałem się, wytrzeszczyłem oczy i
zamrugałem.
— Masz — warknęła. — Wygrałeś.
— Ha! Mówiłem — schował pieniądze do kieszeni.
— Co… co?
— Założyliśmy się o to czy jesteś gejem — wyjaśniła Felicja chowając
portfel do torby. — Myślałam, że po prostu jesteś takim uroczym hetero, który
będzie miał jedną jedyną, ale…
— A ja się domyśliłem po naszej rozmowie we wrześniu. Kiedy odwiedziliśmy
plac zabaw — dodał Marek. — Nie jesteśmy zdegustowani.
— Ani źli. Ani nie mamy zamiaru się z tobą przestać przyjaźnić.
— Jesteśmy przyjaciółmi — uśmiechnął się Marek. — Przyjaciele cię nie
zostawiają!
— Ja… — zacząłem. Przełknąłem ślinę i przyłożyłem dłoń do oczu, aby je
zasłonić. — Dziękuję… to… bardzo wiele dla mnie znaczy… i…
Zamilkłem, gdy poczułem, że mnie przytulili z dwóch stron. Ich ciepło
było takie kojące i dające nadzieję na lepsze dni. Uśmiechnąłem się.
— Nat, nie płacz! Jaki Nowy Rok, taki cały rok! Uśmiechnij się! — poprosiła
Felicja.
— Poza tym już najwyższy czas, abyś strząsnął z siebie tę skorupę
przeszłości — dodał Marek. — Czas ucieka, przyszłość czeka.
— Dziękuję wam…
— Wiem! — krzyknęła Felicja i stanęła między nami. — Jakie jest wasze
największe marzenie?
— Hę? — zdziwiłem się.
— Moim największym marzeniem jest zostać piosenkarką — oznajmiła Felicja.
— Ale nie taką co śpiewa smutne, polskie piosenki o miłości. Chcę być gwiazdą
wielkiego formatu!
— Na pewno ci się uda! Przecież słyszałem jak śpiewasz — zaklaskał Marek.
— Ja chciałbym zrobić coś, aby ten świat był lepszy. Chciałbym sprawić, aby
ludzie się zmienili i byli dobrzy. Częściej się wzruszali i w ogóle. To moje
marzenie.
— Ja… ja chciałbym się zakochać. Poznać kogoś kto wyciągnąłby mnie z
ciemności — spojrzałem w niebo.
— Świetnie! To nasze noworoczne życzenia i marzenia. — Felicja wzięła nas
pod ręce. — A teraz we trójkę, równo o północy zrobimy jeden krok do przodu. W
stronę źródła fajerwerk. W stronę światła, bo tam leżą nasze cele i marzenia! —
mówiła podekscytowana. — Obiecajmy sobie, że każde z nas zrobi w tym roku coś,
aby zbliżyć się do tego światła.
— Świetny pomysł! — pochwalił ją Marek. — Co ty na to, Nat?
— Myślę, że… że to super pomysł.
— Rok temu zażyczyłam sobie, aby wpadać na super pomysły — wytknęła
język. — Gotowi?
— Dziesięć… dziewięć… osiem… siedem… sześć… pięć…
Nie wiedziałem czemu, ale poczułem, że serce zabiło mi mocniej.
— Cztery… trzy… dwa… jeden!
We trójkę zrobiliśmy krok do przodu, a potem w akompaniamencie strzałów
fajerwerk, odgłosu wiwatów i dźwięku składanych życzeń, krzyknęliśmy:
— Szczęśliwego Nowego Roku!
Odetchnąłem z ulgą. Spojrzałem w rozjaśnione od fajerwerków niebo. Byłem
zachwycony, bo nigdy wcześniej nie oglądałem ich takiej ilości. W powietrzu
niosła się głośna muzyka.
Jeszcze raz złożyliśmy sobie życzenia, a potem pognaliśmy pod drzwi
klubu, gdzie i reszta naszych znajomych otworzyła właśnie szampana. Huk setek
korków utwierdził mnie w przekonaniu, że miasto dobrze się bawi.
— Gdzie byliście?! — krzyknęła rozbawiona Emilia. — Wszystkiego
najlepszego!
— Przejść się! — odkrzyknęła Felicja. — Szczęśliwego!
— Wszystkiego dobrego, Natanielu! — Przy mnie pojawił się Bazyli, który
podał mi lampkę szampana. — Czy wolisz „dar Boga”?
Zaśmiałem się.
— Wolę Nat. Dziękuję. Szczęśliwego Nowego Roku!
Uśmiechnęliśmy się do siebie i wbrew wszystkiemu co nas dzieliło,
przytuliliśmy się do siebie. Poklepaliśmy się po plecach, a potem na nas wpadł
Marek krzycząc wesoło linijkę życzeń.
— Marek! Natan! — usłyszałem wśród tłumu. To był Cyrus. — Chodźcie!
Spróbujemy zadzwonić do Gabriela!
Bazyli odprowadził nas złotymi oczami, aż nie pojawił się przy nim
Gerard. Nie słyszałem o czym rozmawiali, bo w piątek zebraliśmy się nad telefonem
i włączyliśmy tryb głośnomówiący.
— Halo?
— NAJLEPSZEGO! — ryknęliśmy do słuchawki.
— Ha, ha! Dziękuję! — przerywało, ale dało się zrozumieć.
— Dlaczego nie ma cię tu z nami, ja się pytam! — zarzucił mu pijany
Filip.
— Nagłe sprawy. Odbijemy to sobie jakoś…?
— Odbijecie sobie najwyżej piłkę od parkietu — oznajmił Cyrus. — Drugiego
mamy trening od osiemnastej.
— Tak… wszystkiego najlepszego, kapitanie — rzucił Gabriel, a wszyscy się
zaśmiali.
— Ej, ej! Chodzę z Lidią! — krzyknął do słuchawki Dawid. — Miałeś rację,
aby jej kupić ten naszyjnik!
— Gabriel pomagał ci wybrać naszyjnik? — zdziwił się Filip.
— Po prostu mi doradził. Strzał w dziesiątkę. A! I czekam na nasz one—on—one!
— Jak tylko się spotkamy!
— Wszystkiego dobrego, Gabriel — wtrąciłem szybko, zanim mnie by
przegadali.
— O! I Natan tam jest? — zdziwił się. — Leo sprawuje się bardzo dobrze! I
masz najlepsze życzenia od Olgi.
— Dziękuję.
— Och, och! — odezwał się Marek. — Też chcę z tobą zagrać one—on—one!
— Jestem dziwnie oblegany. A ja chciałbym one—on—one z Natem.
Zaśmieliśmy się wesoło.
— Chyba po to, abyś mnie zmiażdżył…
— Wzrost to nie wszystko — wtrącił Cyrus.
— Wiemy! — odpowiedzieliśmy razem, a Cyrus zrobił zakłopotaną minę.
Poczułem się bardzo dobrze będąc częścią drużyny. Popatrzyłem po
wszystkich, na ich uśmiechnięte i zadowolone twarze. A potem spojrzałem jeszcze
raz na telefon.
Poczułem, że moja skorupa pęka, a to co złe zostawiłem za sobą.
drogi autorze kiedy zniknęły Twoje opowiadania bardzo mnie to zasmuciło bo czytając je sprawiały mi radość, przeżywałam radości i smutki z bohaterami, śmiałam i płakałam się z nimi... ale ich powrót bardzo mnie cieszy, bo przyznam się szczerze, że miałam właśnie na grudzień plany aby jeszcze raz je przeczytać, więc kiedy zobaczyłam, że nie istnieją blogi to po prostu było mi tak smutno (i choć teraz wiem czym było to spowodowane to wiedz, że Cię chce wspierać tak mentalnie - krytykować jest łatwo, ale powiedzieć kilka miłych słów to nie..., a ty jako autor masz swoją wizję danego tematu)
OdpowiedzUsuńszkoda tylko, że nie będę mogła przeczytać "trzeci stan skupienia" i "wstrzymany oddech"... ale i bardzo czekam na "jolis garcion"...
teraz możesz mnie się tutaj dość często spodziewać, bo jak napisałam wcześniej planowałam jeszcze raz przeczytać i to zrobię...
mam tylko jedną małą prośbę mianowicie chodzi o odblokowanie opcji anonimowego czytelnika...
Trzymaj się cieplutko i niech ten rok będzie dla Ciebie bardzo dobry...
Na tym opowiadanie się kończy czy będą kolejne rozdziały? Jeśli tak, to kiedy będzie można ich się spodziewać? Wybacz, ale po przeczytaniu tego mam niezłego kaca, a chcę taaaaak bardzo się dowiedzieć co będzie dalej...
OdpowiedzUsuńHejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, przez pewien moment myślałam że Gabriel wyzna prawdę Natowi, ciekawy byłby ten mecz Gabriel, Nataniel...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie