Rozdział
13 — Zdjęcie
Zdałem sobie sprawę, że leżę z otwartymi ustami, więc je szybko zamknąłem.
Przekręciłem się na drugi bok i zapatrzyłem w ciemny sufit. Pamiętam, że kiedy
zmarła moja babcia, nie wiedziałem co robić. Chodziłem z kąta w kąt albo
leżałem wpatrując się w jakiś punkt bez większego celu. Przepełniała mnie wtedy
pustka i niezdecydowanie. Nie wiedziałem co zrobić.
Na chwilę obecną czułem się podobnie. Może nie tak drastycznie źle, ale z
pewnością czułem się chory. Tysiące myśli przemykało przez moją głowę. Czułem
się jak człowiek od montażu w studiach filmowych. Przeglądałem klatka po klatce
wydarzenia z tego wieczora. Niespodzianka w klubie karaoke, prezenty, tort, piwo,
łazienka, pocałunek. Tak nagły, że nawet sam całujący był zaskoczony.
I znów przypomniało mi się to uczucie. Gdy moje ciało był sparaliżowane.
Nie mogłem nawet drgnąć. Oddać pocałunku, ani odtrącić Bazylego. Działo się
wtedy ze mną coś bardzo dziwnego. I nie wiedziałem czy nie podjąłem żadnych
akcji bo się bałem, czy po prostu tego chciałem?
Za dużo pytań. Usiadłem na łóżku. W domu już wszyscy spali, a zegar wybił
pierwszą w nocy. Nie mogłem uwierzyć, że całowałem się z Bazylim ledwo parę
godzin temu. Od tamtego czasu nie dostałem od niego żadnej wiadomości. Również
i ja się do niego nie odezwałem. Nie chciałem z nim o tym rozmawiać przez
telefon czy poprzez czat na Facebook’u. Chciałem spojrzeć mu w jego złote oczy
i dowiedzieć się o co chodziło. Pocałował mnie. Miało to znaczenie?
Z doświadczeń z przeszłości wiedziałem, że nie należy się nastawiać na
wiele.
Jednak byłem niecierpliwy. Z drugiej strony, to co zrobił Bazyli było
bardzo nie fair. Pocałował mnie, a teraz się nie odzywa. Jeżeli dobrze rozumowałem
to pocałunek coś znaczył. Chyba, że w XXI wieku utracił swą moc.
Skuliłem kolana tak, że miałem je pod brodą. Odrzuciłem myśl, że muszę
teraz wyglądać jak nastolatka.
Nie chciałem podejmować żadnej akcji. Zastanawiała mnie również reakcja
mojego organizmu na całe to zajście. Po prostu nie czułem… nic. Serce nie biło
jak oszalałe, oczy się nie świeciły, nie miałem wypieków. Ciało zachowywało się
tak jakby nic się nie stało.
Ale umysł? Umysł ciągle mi wyświetlał zbliżające się ku mnie złote oczy.
Hipnotyzujące i drapieżne. Wiedziałem też, że to niemożliwe, ale dalej czułem podświadomie
smak jego ust. Słodki z odrobiną mięty.
Zrobiło mi się duszno. Dźwignąłem się z łóżka i podszedłem do mojego
ulubionego okna, pod którym parapet był tak wielki, że mogłem się spokojnie na
nim położyć. Otworzyłem okna na oścież pozwalając wedrzeć się chłodnemu, nocnemu
powietrzu do mojego pokoju. Kropił lekki deszcz, a jego brzdęk o okna wydawał
się tworzyć muzykę. Zamknąłem oczy i nabrałem powietrza.
Nie pozwolę na to, abym cierpiał po raz czwarty. Nie mogę do tego
dopuścić. Nie mogę się znów wtrącić w ciemność, gdy w nowej szkole mogłem tyle
osiągnąć. Nie mogłem się zamknąć w sobie. Nie mogłem pozwolić, aby jedno
wydarzenie decydowało o tym, iż już na zawsze będę smutny.
Skinąłem głową. To był plan. Musiałem się go trzymać.
***
— Natan! — W moim pokoju pojawiła się moja mama. Uchyliłem oczy. Był już
ranek, a wewnątrz było katastroficznie zimno. Skuliłem się bardziej pod kołdrą.
— Ktoś do ciebie przyszedł!
Wychyliłem głowę.
— Kto?
— Jakiś chłopak! Jak tu zimno! — zadrżała i zamknęła okna. — Spałeś przy
otwartych? W środku października? Zwariowałeś?
— Było mi duszno… otworzyłem na chwilę i zasnąłem.
— Do domofonu, marsz.
Wypełzłem spod kołdry już tęskniąc za jej ciepłem. W kuchni mój tata
robił śniadanie, a ja podszedłem do domofonu. Ze spokojem i opanowaniem.
— Tak? — zapytałem.
— Natan? — usłyszałem dobrze mi znany głos. To był Gabriel. — Mogę
wiedzieć dlaczego nie ma cię w parku?
— W parku…? — powtórzyłem głupio, a potem klepnąłem się w czoło. —
Bieganie!
— Właśnie — warknął tamten. — Czekam już pół godziny. Idziesz?
— Tak! Jasne — powiedziałem gorączkowo. — Daj mi kilka minut!
Rozłączyłem się i pognałem do swojego pokoju.
— Oj, jak zimno, jak zimno! — jęknąłem dopadając szafy. — Idę biegać! —
krzyknąłem do mamy.
— Nie krzycz. Jestem tutaj — odpowiedziała, a ja podskoczyłem. Stała przy
moim oknie i robiła porządek w książkach. — Biegać?
— Tak! — zgarnąłem mój dres do biegania. — W ramach treningu. Zostawicie
mi śniadanie?
— Oczywiście — pokiwała głową. Odprowadziła mnie do drzwi łazienki. —
Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Nigdy nie widziałam, abyś wkładał w
coś tyle serca.
— Dzięki — krzyknąłem z łazienki, przebierając się.
— To kiedy można cię obejrzeć jak grasz?
— Erm… — zawahałem się chwilę. — W przyszły piątek. Mecz między jakimś
tam liceum. W tej nowej hali.
— Przyjdziemy, zgoda?
— Jasne — opuściłem łazienkę. — Idę! Pa!
Wybiegłem z domu i dopadłem windę, nim moja zła sąsiadka zdążyła ją
zamknąć. Uśmiechała się złośliwie w moim kierunku i zarzuciła szalem o mało co
nie zahaczając mnie czerwonymi szponami.
— Boże, jest pani zołzą — westchnąłem do niej, gdy dotarliśmy na parter.
Kobieta zdumiona ledwo co otworzyła usta, a ja wybiegłem z windy. Przez szklane
drzwi dostrzegłem Gabriela, który stał oparty o murek. — Przepraszam! —
wyrzuciłem, gdy tylko do niego dobiegłem. Gabriel uniósł brwi.
— Nic się nie stało.
— Chodźmy, co? Zaraz może tu nadejść zła kobieta.
Gabriel zmarszczył czoło, ale skinął głową. Szybkim krokiem opuściliśmy
teren mojego osiedla i weszliśmy do parku. Było chłodno i mokro, ale nie
narzekałem na to. To była rewelacyjna pobudka.
Zaczęliśmy nasz już wyćwiczony trening przez dobrze znaną trasę. Jak
zwykle nie rozmawialiśmy za dużo, za to mijaliśmy grupki rozgadanych ludzi.
— Coś nie tak? — spytał mnie w końcu. — Dużo milczysz nawet jak na
ciebie.
— Wszystko w porządku — odpowiedziałem. Przecież nie powiem, że
kilkanaście godzin temu jeden z moich przyjaciół całował mnie w łazience. — A u
ciebie dobrze?
— Jak najbardziej — westchnął. — Jesteś pewien, że nie chcesz o czymś
pogadać?
Spojrzałem na niego. Nie patrzył na mnie, ale zmarszczył czoło. Wykazywał
wobec mnie dużą troskę. Zaskakująco dużą troskę.
— Nie. W sumie stresuje się trochę meczem — wyjawiłem.
— Nie masz po co — zapewnił spokojnie. — W końcu jesteśmy najlepsi, nie?
Wystawił swoją zamkniętą dłoń w moim kierunku. Uśmiechnąłem się lekko i
skinąłem głową. Stuknęliśmy się pięściami.
***
Weekend mijał dla mnie pod znakiem zapytania. Nie mogłem się skupić na
niczym. Nie odrobiłem lekcji, nie ułożyłem dalszej części puzzli.
A telefon milczał. Tak samo jak Facebook, czy gadu—gadu. Westchnąłem
ciężko, zdając sobie sprawę co to oznacza. Bazyli zrobił coś czego teraz
żałuje. I nie chce mieć ze mną kontaktu. A tak się składało, że w dzisiejszych
czasach zawsze znajdzie się sposób, aby z kimś się skontaktować, jeżeli ci
tylko trochę zależy. Jeżeli myślał, że to ja przejmę inicjatywę, to bardzo się
mylił. Ostatnio trzy razy przejąłem inicjatywę i za każdym razem płakałem w
poduszkę. Nie chciałem do tego wracać.
No, ale nasuwał się wniosek. Bazyli był gejem. Więc czemu nie trawił
obecności Aleksa? Bał się, że ktoś się domyśli, jeżeli będzie w jego obecności?
— Co jest nie tak z wami, ludzie? — westchnąłem. Z rezygnacją odłożyłem
puzzle. Nie mogłem niczego dopasować.
***
Nadszedł ponury poniedziałek. Jeżeli mogłem się porównać do jakiegoś
zwierzęcia, to w tym momencie do ślimaka. Nie szedłem. Przesuwałem stopami po
mokrym asfalcie, szurając głośno. Jeszcze trochę i bym się przewrócił.
— Jestem chory — oznajmiłem, gdy byłem już w szkole.
Cyrusowi drgnęła brew.
— Jak to chory? — powtórzył spokojnie. — Pięć dni przed twoim pierwszym
meczem jesteś chory?
Jego spokój był gorszy niż wrzeszczenie.
— Będę mógł grać…
— To stwierdzi Samson — odparł. — Co ci jest?
— Mam katar. Ale chyba przejdzie do piątku, prawda? Już jest lepiej.
— Dzisiaj trening, w naszej szkole. Będzie Samson, on zadecyduje.
Cyrus wyglądał na trochę zbitego z tropu. Najwidoczniej liczył na to, że
cała drużyna będzie zwarta i gotowa. Cóż, sprostanie wymaganiom Cyrusa było
dzisiaj na drugim planie. Po raz pierwszy od czwartku miałem spotkać się z
Bazylim. Co on powie? Jak ja się zachowam? Te pytania obijały się boleśnie o
moją czaszkę, gdy wraz z Cyrusem wspinałem się po schodach. Rozstaliśmy się na
pierwszym piętrze, a sam dotarłem na kolejne. Była tam już większość klasy, w
tym i on. Notował coś w swoim białym notesie. Stał przy Emilii i Marku. Wziąłem
głęboki wdech i zbliżyłem się do nich.
— Nat! Masz matmę?! — Ledwo się pojawiłem, Marek złapał mnie za ramiona. —
Powiedz, że masz!
— Nie — pokręciłem głową. — Nie mam żadnych lekcji odrobionych…
— Szlag! Liczyłem na to, że dzisiaj ja będę szczęśliwym numerkiem —
zmartwił się. — Dobra! Szukam dalej!
— Cześć — przywitałem się z resztą. Emilia przytuliła mnie na powitanie,
a Bazyli jedynie skinął głową. Miał zmrużone oczy i jego czarne, długi rzęsy
zasłaniały złote źrenice. Zamknął swój notes z trzaskiem i schował do plecaka.
Odchrząknąłem.
— Jak weekend?
— Nudno — odparł Bazyli. — Nic ciekawego.
Uniosłem brew. Spojrzał mi w oczy. Nie potrafiłem nic odgadnąć po wyrazie
jego twarzy. Odebrałem to tak, że chce pogadać później, bez gapiów. Po sześciu
lekcjach utwierdziłem się w przekonaniu, że był to zły wniosek. Otóż Bazyli
mnie unikał lub przerwy spędzał zawsze w towarzystwie kogoś innego. Czy to z
Markiem rozmawiali o samochodach, czy odprowadził Felicję do szkolnego
sklepiku, a także zniknął gdzieś do biblioteki wraz z Emilią.
Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieję, a więc gdy zarzucił swój płaszcz
w szatni i wyszedł na dwór, po skończonych lekcjach, poczułem się jak idiota.
Wiem, że na nic się nie nastawiałem, ale w głębi serca, ta iskierka nadziei
kazał mi myśleć, że jednak to dla Bazylego coś znaczyło. Bardzo się pomyliłem.
W szkolnej szatni, siedziałem
samotnie czekając na resztę drużyny. Nie czułem się już nawet chory. Tylko
trochę znużony i zobojętniały. Najwidoczniej większość facetów to dranie. A ja
za bardzo się przejmuję.
Wzruszyłem ramionami.
— Trudno.
Drzwi do szatni się otworzyły i wpadła tu reszta drużyny.
Przebraliśmy się. W końcu miałem na sobie czarno—biały strój drużyny z
numerem trzynastym. Zastanawiałem się czy to nie przyniesie mi pecha.
Wybiegliśmy na boisko i od razu zostałem skierowany do Samsona. Zdziwiło mnie
to, że miał przy sobie słuchawki i patyczek, jak profesjonalny lekarz.
— Będzie mógł grać — zdiagnozował mnie. — Tylko, że masz się pilnować. I
dużo witaminy C.
— Jasne — skinąłem głową.
— I ani się waż wyjść spocony na ten chłód.
— Rozkaz!
— I co z nim? — zapytał Cyrus. — Może grać? Czy na ławkę?
— Może grać — uspokoił Samson. — Ale też nie możesz go przemęczać.
— Jasne — skinął głową. — Wracaj na boisko.
Skinąłem głową i podbiegłem do reszty. Kapitan i trenerka nasz nie
oszczędzali. Trening trwał półtorej godziny, rozegraliśmy parę meczy,
biegaliśmy dookoła boiska, podawaliśmy do siebie, a ostatnie dwadzieścia minut
spędziliśmy na trybunach wpatrzeni w wielką tablicę na kółkach, którą wwiozła
tu Roksana.
— Zrobiłam małe przeszpiegi — oznajmiła. Narysowała równe boisko. — Nasi
przeciwnicy nie powinni stanowić większego problemu. Są nową drużyną,
składającą się głównie z pierwszorocznych. Najbardziej trzeba uważać na niego —
pokazała nam zdjęcie łysego chłopaka. — Jest silny. I szybki. Gotowy jest też
faulować. Zasadniczo jednak jest głupi jak but — westchnęła. — I je swoje gile —
wzdrygnęła się, tak jak reszta drużyny. — Ale, o dziwo, jest najsilniejszym
członkiem drużyny. Ponadto mają też dobrego rozgrywającego. To uczeń w waszym
wieku.
Później omówiła strategię, którą zaakceptował Cyrus. Dodał parę zmian i
koniec końców rodzeństwo przedstawiło nam plan działania. Starałem się wszystko
zapamiętać, ale Roksana zapewniła, że tablica będzie znajdować się w składziku,
a więc będziemy mogli jeszcze do niej wrócić.
— A teraz ustawcie się.
— Hę? — zdziwiłem się.
— Robimy zdjęcie — uśmiechnęła się Roksana. — Ty też Cyr… Cyrus! —
zawołała za nim, ale on już był przy wyjściu. — No nie mogę! Uciekł.
— Czemu?
— Zdjęcia to słaba strona Cyrusa — westchnęła. — Nienawidzi ich. Co jest
dziwne, bo jest całkiem fotogeniczny. No dobra — spojrzała na nas. — To trochę
was pomęczę. Ustawić się ładnie.
— Czy to konieczne? — zapytał Gabriel.
— Nie lubię zdjęć…
— Kolejny się znalazł! Już i tak wasz kapitan spieniał! Pod ścianę i uśmiechnąć
się! — rozkazała. Gdy się postarała brzmiała podobnie do brata. Samson poszedł
zobaczyć co z kapitanem, a my w piątkę stanęliśmy pod ścianą.
— Mamy coś robić? — zapytał Marek.
— Dobrze wyglądać — odparła Roksana.
— Da się zrobić — mrugnął do niej Filip. — Szkoda, że reszta wyjdzie tak
kiepsko przy mnie.
— Że co? — prychnął Dawid. — Księżniczko, nie bądź już taka dumna!
— Księżniczko? — zdenerwował się.
— Spokojnie, chłopaki — uspokoił ich Marek.
— Nie lubię zdjęć — burknął Gabriel, który stał przy mnie. — Zawsze
wychodzę jakbym właśnie coś jadł.
— Weźcie się tak jakoś pod ręce czy coś! Musicie stanąć bliżej siebie,
giganci! — poinformowała nas nasza fotografka.
— Pod ręce? — powtórzył Filip. — Jak ty to sobie wyobrażasz?
— No nie wiem… normalnie.
— Ale jesteśmy facetami!
— Jesteście też drużyną! — wyprostowała ku nam rękę. — Która działa razem
i wspólnie!
— Jesteśmy bez kapitana — zauważyłem.
— Cyrusa wkleję. Albo dorwę go po piątkowym meczu. Prawdę mówiąc znudziło
mnie to już ganianie za nim i proszenie go o zdjęcie. To on będzie żałował za
parę lat, nie wy, czy ja — przyłożyła aparat do twarzy. — Dobra panowie! Proszę
o uśmiech.
— Możesz przestać się wiercić? — zapytał Marek w stronę Filipa.
— Dziwnie się czuję, gdy mnie tak obejmujecie. Ja wiem, że jestem piękny,
ale…
— Uspokój się — skarcił go Dawid. — Nie jesteś taki rewelacyjny.
— To chyba dużo gorsze od treningu, co? — uśmiechnąłem się lekko i
spojrzał w górę na Gabriela. Ten parsknął śmiechem i sam się do mnie
uśmiechnął.
Wtedy błysnął flesz. Roksana zrobiła nam zdjęcie, które jeszcze tego
samego wieczora trafiło na Facebook’a.
Piętnaście minut później byłem sam na sali. Odbijałem piłkę i rzucałem do
kosza. Różnie mi z tym szło, raz trafiłem, raz nie. W każdym razie potrafiło to
zająć moje myśli. Powoli zapominałem o tym jak skrzywdził mnie Bazyli. Nie
żebym bardzo cierpiał, ale po prostu czułem, że tracę wiarę. Może moje
poszukiwania brakującego elementu z góry były skazane na porażkę?
— Na pewno nie — warknąłem i rzuciłem. Trafiłem. Zdobyłem dwa punkty. —
Nie poddam się…
Złapałem piłkę, która z głośnym echem odbijała się od parkietu.
— Jeszcze tu jesteś?
Spojrzałem za siebie. W drzwiach stał Marek. Uśmiechnął się szeroko i
gestem poprosił, abym do niego podał. A więc zrobiłem to co umiałem najlepiej.
Marek złapał zręcznie piłkę i rzucił. Nawet zza połowy boiska zdobył trzy
punkty. Westchnąłem.
— Chciałbym mieć taką celność jak ty.
— A ja chciałbym tak podawać i odbierać piłkę — wzruszył ramionami. —
Nikt nie ma wszystkiego. Ale muszę przyznać, że drużynę tworzymy całkiem
zgraną.
— Marek — zacząłem powoli. — Myślisz, że tu pasuję?
— Co? — zdziwił się. — A czemu nie? — uśmiechnął się, ale gdy na mojej
twarzy dalej widniała obojętność, zmarszczył czoło. — Wszystko gra?
— Stresuję się. Ten mecz…
— Będzie dobrze — poklepał mnie po plecach. — Myślę, że…
— Co sądzisz o Bazylim? — wypaliłem nagle. Spojrzał na mnie zdziwiony.
— O Bazylim?
— Tak. Czemu
jesteście przyjaciółmi?
— Skąd to pytanie? Zrobił ci coś? — zapytał. — Na pewno niechcący. Często tak
ma, że najpierw coś zrobi albo powie, a potem tego żałuje.
To akurat wiedziałem…
— Ale co ty o nim sądzisz? Czemu uważasz go za swojego przyjaciela?
— Ja… dużą liczbę osób uważam za swoich przyjaciół — wyznał. — Ale Bazyli…
hm… znam go z podstawówki. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy i byłem chyba
jedynym, który zawsze to co mówi odbierał jako żart. Bazyli stara się być
sarkastyczny, ale mnie to od niego nie odstraszyło, chociaż wydaje mi się, że
taki miał zamiar. W końcu po czasie się poddał i zaakceptował to, że się
przyjaźnimy.
— Nie uważasz,
że jest zły?
— Zły? Nie! — zaśmiał się. — Uchodzi za takiego. Ale nie sądzę, aby taki był.
Erm… nie powinienem tego mówić, ale Bazyli od dawna jest pokłócony ze swoimi
rodzicami. Wiesz, sprawy rodzinne. W każdym razie Bazyli od trzech lat jest
bardzo… nieprzewidywalny. Próbowałem mu pomóc, ale nie o wszystkim chce ze mną
gadać — wzruszył ramionami. — Nie naciskam. On wie, że nawet o trzeciej w nocy
do niego przyjadę.
— Czy kiedyś cię zawiódł?
— Nie — pokręcił głową. — Wiem, że on wygląda na strasznego człowieka,
ale prawda jest taka, że wcale taki nie jest. Nie rozumiem jednak czemu
zachowuje się jak się zachowuje. No cóż, nie moja sprawa.
Pokiwałem głową. Sam nie wiedziałem jak się czułem po tej rozmowie. Dalej
nie byłem zdenerwowany, ale szczególnie zachwycony też nie.
— Idziemy? — zapytał Marek. — Musimy się zrelaksować — zaśmiał się. —
Gramy o tytuł najlepszej szkoły!
Uśmiechnąłem się blado. Podałem mu piłkę, on wrzucił ją do wielkiego
pudła w rogu sali i obaj opuściliśmy pomieszczenie. Było już ciemno kiedy
szedłem przy parku. Pożegnałem się z Markiem dwa przystanki wcześniej. Teraz
czułem się jak po dwóch piwach. Trochę mnie rozkojarzyło. Chciałem się jeszcze
trochę przespacerować dla oczyszczenia myśli, ale obiecałem Samsonowi, że będę
siedział w domu i się grzał.
Lekkomyślnie to zlekceważyłem, zagłębiając się w park. Tego
potrzebowałem, odrobiny świeżego powietrza, bez smogu.
Wzruszyłem ramionami. Skoro Bazyli zignorował nasz pocałunek to i ja go
zignoruję. Będę się kumplował z Bazylim, ale nie będę do niego żywił jakichś
większych uczuć. Z jakiegoś powodu poczułem się o wiele lepiej, gdy tylko
podjąłem ostateczną decyzje. Chmury się rozeszły i wydawało mi się, że wielka,
lodowata góra w końcu opuściła moje płuca. Odetchnąłem ze spokojem i
zatrzymałem się przy znajomym mi miejscu. Zdałem sobie sprawę jak długi spacer
zrobiłem, bo dotarłem do wzniesienia przy placu zabaw. Tego, o którym opowiadał
mi Gabriel i do którego zawsze biegaliśmy.
Z metalowych konstrukcji spadały krople. Deszcz uniemożliwiał powoli
zabawę na zewnątrz. Zakładałem, że wszystko też tu było zimne.
— A obejrzymy dzisiaj bajkę? — usłyszałem. Uniosłem wzrok, aby dostrzec
dwie osoby idące w moim kierunku. Jedną była mała dziewczynka, ubrana jak
najcieplej. Właściwie poza twarzyczką i kręconymi, brązowymi włosami nic nie
było widać.
— Jasne — odpowiedział jej dobrze mi znany głos.
— Gabriel?
Teraz to on spojrzał w dół. Prawie mnie nie zauważył przez mój wzrost.
— Nat? — zmarszczył czoło. — Co tu robisz?
— Spaceruję. A ty?
— Spacerujesz? Samson ci zabronił! — przypomniał i pokręcił głową. — Ja
odbieram siostrę od babci.
Spojrzałem na małą dziewczynkę, która puściła dłoń brata i podeszła do
mnie. Wyciągnęła ku mnie rękę.
— Jestem Olga — uśmiechnęła się, pokazując wszystkie mleczaki.
— Jeeeej, jesteś urocza — zamrugałem oczami i uścisnąłem jej dłoń,
schylając się lekko. — Jestem Nataniel, ale mów na mnie Natan albo Nat.
— Natan? Ten od puzzli? — pisnęła. — Braciszek mi mówił, że masz dużo
puzzli…
— Ej, ej, ej! — Przy niej pojawił się Gabriel. — Nie ładnie tak od kogoś
coś wyciągać.
— Nic się nie stało — uśmiechnąłem się i wyprostowałem. — Przecież
powiedziałem, że mogę jej dać parę zestawów. Chcesz?
— Taaaak! — złapała mnie za rękę i uczepiła się. Jej oczy zrobiły się
wielkie i mokre.
— Potrafisz być taka urocza, gdy na czymś ci zależy — zarzucił jej
żartobliwie Gabriel i bez większych problem uniósł ją, a ona zaczęła się śmiać
słodko. — Musisz ładnie go o to poprosić!
— Ploooooosie! — złożyła rączki jak do modlitwy, gdy brat usadził ją
sobie na ramionach. — Ploooosie!
— Nie mógłbym odmówić — skłoniłem się. — Chodźcie ze mną. Na pewno coś
się znajdzie.
— Ale obejrzymy bajkę? — upewniła się.
— Obejrzymy — obiecał Gabriel.
Wracaliśmy powolnym krokiem przez park. Najwięcej mówiła Olga na
ramionach brata. Opowiadała co się działo w szkole, czego się nauczyła i że
bardzo polubiła lekcje muzyki. Teraz uczyli się grać na flecie.
— Straszna z niej gaduła, przepraszam — wtrącił Gabriel, gdy tamta brała
wdech podczas swojego monologu.
— W przeciwieństwie do brata — odparłem z uśmiechem. Kąciki jego ust
drgnęły. — Jesteśmy — zadzwoniłem do domofonu. — Wejdziecie?
— Erm… — zawahał się. — Nie wiem czy powinniśmy…
— Musicie wybrać puzzle.
Olga zaczęła wystukiwać rytm na głowie brata. Chyba wyobraziła sobie, że
to bębenki.
— Zgoda — skinął głową. — Ale szybko. Nie chcemy przeszkadzać.
— Mamy gości — oznajmiłem, gdy wszedłem do mieszkania. Gabriel szedł za
mną, rozglądając się niepewnie. Olga wyszczerzyła ząbki, gdy tylko pojawiła się
moja mama.
— A co to za goście?
— Mamo, to jest Gabriel, z drużyny koszykarskiej. A to jego młodsza
siostra — Olga. Przyszli na chwilę, chcę oddać małej parę zestawów puzzli.
Moja mama skinęła głową i wpatrywała się w Gabriela. Chłopak, speszony,
odwrócił wzrok.
— Jaki ty jesteś wysoki! — wydukała, gdy poszedłem do pokoju. Za szafą
miałem parę nieużywanych zestawów puzzli i właśnie po nie sięgnąłem. Gdy się
mordowałem z dosięgnięciem, doskonale słyszałem resztę ich rozmowy.
— Dlatego gram w kosza, proszę pani — ściągnął swoją siostrę z pleców.
Przy nim wyglądała jak krasnal ogrodowy.
— Mój syn ostatnio się w to wkręcił — pokręciła głową. — A matura tuż,
tuż… A co twoi rodzice sądzą o koszykówce?
Gabriel zawahał się. Olga spojrzała na niego ze skupieniem. Ja w tym
czasie wziąłem pięć pudeł z czego jedno mi się otworzyło i część spadła na
biurko. Szybko je znów wrzuciłem do środka i pognałem do salonu.
— Lubią ją — odparł, kiwając głową. — Nigdy mi nie przeszkadzali w
rozwijaniu talentu.
— Czuję się jak wyrodna matka — westchnęła.
— Niepotrzebnie — odparłem wracając z pokoju z paroma pudłami. — Proszę,
to dla ciebie — ukucnąłem przed Olgą. Jej oczy wypełniło najszczersze
szczęście. — Pięć zestawów. Mam nadzieję, że ci się nie znudzą.
— Dziękuję! — cmoknęła mnie w policzek. — Dziękuję, Nat!
— Nie ma sprawy. Brat na pewno ci pomoże w trudniejszych momentach.
— Na pewno — ścisnęła jego dłoń.
Gabriel pokiwał głową.
— Dobrze, to my już nie przeszkadzamy.
— Nie przeszkadzacie! — wtrąciła szybko moja mama. — Może chcecie zostać
na kolacji?
— Nie, naprawdę — pokręcił głową, ale uśmiechnął się uprzejmie. Gdy nie
miał na sobie maski ponuraka był całkiem przystojny. To był jeden z tych ludzi,
którzy jak się uśmiechną całkowicie zmienia im się wyraz twarzy. — Mała jeszcze
musi odrobić lekcje i obiecałem jej bajkę…
— No dobrze — pokiwała głową moja mama. — Ale jak tylko chcecie,
wpadajcie śmiało.Spojrzałem na nią zaskoczony. Nigdy nie była taka gościnna.
— Będziemy pamiętać. Dzięki, Nat.
— Nie ma sprawy — skinąłem głową.
— Pa, pa! — pomachała nam Olga.
— Dobranoc — rzucił jeszcze przez ramię Gabriel i opuścili nasze
mieszkanie. Moja mama od razu do mnie podskoczyła.
— Ale ona urocza! — szepnęła.
— Tak, wiem. Mnie również oczarowała.
— I ten Gabriel… taki wysoki! Prawie zahaczał o lampę!
— Wiem, mamo. Jest w drużynie.
— Nie dziwie się — uśmiechnęła się. — Wydaje się być miłym i opiekuńczym
chłopcem.
— Hm… w sumie, jak się teraz na to spojrzy…
Musiałem przyznać jej rację. Gabriel zyskiwał w towarzystwie swojej siostrzyczki.
Był wtedy bardziej radosny, bardziej szczęśliwy. I faktycznie opiekował się nią
wzorowo. Odbierał od babci, oglądał bajki, zapewniał zabawę. Muszę przyznać, że
chciałbym mieć takiego starszego brata w wieku siedmiu lat.
— A może też chcesz siostrzyczkę? — zapytała mnie mama i uniosła parę
razy brwi. Powoli przekręciłem głowę w jej stronę.
— Ble, mamo. Ble.
Roześmiała się i wróciła do szykowania kolacji. Wróciłem do swojego
pokoju i włączyłem komputer. Przebrałem się, spakowałem do szkoły i wyciągnąłem
pracę domową. W między czasie zgarnąłem kanapki do siebie i wszedłem na
Facebook’a. Okazało się, że zostałem oznaczony na zdjęciu, które zrobiła nam
dziś Roksana. Uśmiechnąłem się. Polubiłem.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastycznie, po tym zachowaniu Bazylego upewniam się że chciał tylko sprawdzić coś, ale czy jak to jest z chłopakiem czy na przyklad czy Nat jest gejem...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie