niedziela, 5 stycznia 2020

Brakujący element - rozdział 13 - Zdjęcie


Rozdział 13 — Zdjęcie


Zdałem sobie sprawę, że leżę z otwartymi ustami, więc je szybko zamknąłem. Przekręciłem się na drugi bok i zapatrzyłem w ciemny sufit. Pamiętam, że kiedy zmarła moja babcia, nie wiedziałem co robić. Chodziłem z kąta w kąt albo leżałem wpatrując się w jakiś punkt bez większego celu. Przepełniała mnie wtedy pustka i niezdecydowanie. Nie wiedziałem co zrobić.
Na chwilę obecną czułem się podobnie. Może nie tak drastycznie źle, ale z pewnością czułem się chory. Tysiące myśli przemykało przez moją głowę. Czułem się jak człowiek od montażu w studiach filmowych. Przeglądałem klatka po klatce wydarzenia z tego wieczora. Niespodzianka w klubie karaoke, prezenty, tort, piwo, łazienka, pocałunek. Tak nagły, że nawet sam całujący był zaskoczony.
I znów przypomniało mi się to uczucie. Gdy moje ciało był sparaliżowane. Nie mogłem nawet drgnąć. Oddać pocałunku, ani odtrącić Bazylego. Działo się wtedy ze mną coś bardzo dziwnego. I nie wiedziałem czy nie podjąłem żadnych akcji bo się bałem, czy po prostu tego chciałem?
Za dużo pytań. Usiadłem na łóżku. W domu już wszyscy spali, a zegar wybił pierwszą w nocy. Nie mogłem uwierzyć, że całowałem się z Bazylim ledwo parę godzin temu. Od tamtego czasu nie dostałem od niego żadnej wiadomości. Również i ja się do niego nie odezwałem. Nie chciałem z nim o tym rozmawiać przez telefon czy poprzez czat na Facebook’u. Chciałem spojrzeć mu w jego złote oczy i dowiedzieć się o co chodziło. Pocałował mnie. Miało to znaczenie?
Z doświadczeń z przeszłości wiedziałem, że nie należy się nastawiać na wiele.
Jednak byłem niecierpliwy. Z drugiej strony, to co zrobił Bazyli było bardzo nie fair. Pocałował mnie, a teraz się nie odzywa. Jeżeli dobrze rozumowałem to pocałunek coś znaczył. Chyba, że w XXI wieku utracił swą moc.
Skuliłem kolana tak, że miałem je pod brodą. Odrzuciłem myśl, że muszę teraz wyglądać jak nastolatka.
Nie chciałem podejmować żadnej akcji. Zastanawiała mnie również reakcja mojego organizmu na całe to zajście. Po prostu nie czułem… nic. Serce nie biło jak oszalałe, oczy się nie świeciły, nie miałem wypieków. Ciało zachowywało się tak jakby nic się nie stało.
Ale umysł? Umysł ciągle mi wyświetlał zbliżające się ku mnie złote oczy. Hipnotyzujące i drapieżne. Wiedziałem też, że to niemożliwe, ale dalej czułem podświadomie smak jego ust. Słodki z odrobiną mięty.
Zrobiło mi się duszno. Dźwignąłem się z łóżka i podszedłem do mojego ulubionego okna, pod którym parapet był tak wielki, że mogłem się spokojnie na nim położyć. Otworzyłem okna na oścież pozwalając wedrzeć się chłodnemu, nocnemu powietrzu do mojego pokoju. Kropił lekki deszcz, a jego brzdęk o okna wydawał się tworzyć muzykę. Zamknąłem oczy i nabrałem powietrza.
Nie pozwolę na to, abym cierpiał po raz czwarty. Nie mogę do tego dopuścić. Nie mogę się znów wtrącić w ciemność, gdy w nowej szkole mogłem tyle osiągnąć. Nie mogłem się zamknąć w sobie. Nie mogłem pozwolić, aby jedno wydarzenie decydowało o tym, iż już na zawsze będę smutny.
Skinąłem głową. To był plan. Musiałem się go trzymać.

***

— Natan! — W moim pokoju pojawiła się moja mama. Uchyliłem oczy. Był już ranek, a wewnątrz było katastroficznie zimno. Skuliłem się bardziej pod kołdrą. — Ktoś do ciebie przyszedł!
Wychyliłem głowę.
— Kto?
— Jakiś chłopak! Jak tu zimno! — zadrżała i zamknęła okna. — Spałeś przy otwartych? W środku października? Zwariowałeś?
— Było mi duszno… otworzyłem na chwilę i zasnąłem.
— Do domofonu, marsz.
Wypełzłem spod kołdry już tęskniąc za jej ciepłem. W kuchni mój tata robił śniadanie, a ja podszedłem do domofonu. Ze spokojem i opanowaniem.
— Tak? — zapytałem.
— Natan? — usłyszałem dobrze mi znany głos. To był Gabriel. — Mogę wiedzieć dlaczego nie ma cię w parku?
— W parku…? — powtórzyłem głupio, a potem klepnąłem się w czoło. — Bieganie!
— Właśnie — warknął tamten. — Czekam już pół godziny. Idziesz?
— Tak! Jasne — powiedziałem gorączkowo. — Daj mi kilka minut!
Rozłączyłem się i pognałem do swojego pokoju.
— Oj, jak zimno, jak zimno! — jęknąłem dopadając szafy. — Idę biegać! — krzyknąłem do mamy.
— Nie krzycz. Jestem tutaj — odpowiedziała, a ja podskoczyłem. Stała przy moim oknie i robiła porządek w książkach. — Biegać?
— Tak! — zgarnąłem mój dres do biegania. — W ramach treningu. Zostawicie mi śniadanie?
— Oczywiście — pokiwała głową. Odprowadziła mnie do drzwi łazienki. — Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Nigdy nie widziałam, abyś wkładał w coś tyle serca.
— Dzięki — krzyknąłem z łazienki, przebierając się.
— To kiedy można cię obejrzeć jak grasz?
— Erm… — zawahałem się chwilę. — W przyszły piątek. Mecz między jakimś tam liceum. W tej nowej hali.
— Przyjdziemy, zgoda?
— Jasne — opuściłem łazienkę. — Idę! Pa!
Wybiegłem z domu i dopadłem windę, nim moja zła sąsiadka zdążyła ją zamknąć. Uśmiechała się złośliwie w moim kierunku i zarzuciła szalem o mało co nie zahaczając mnie czerwonymi szponami.
— Boże, jest pani zołzą — westchnąłem do niej, gdy dotarliśmy na parter. Kobieta zdumiona ledwo co otworzyła usta, a ja wybiegłem z windy. Przez szklane drzwi dostrzegłem Gabriela, który stał oparty o murek. — Przepraszam! — wyrzuciłem, gdy tylko do niego dobiegłem. Gabriel uniósł brwi.
— Nic się nie stało.
— Chodźmy, co? Zaraz może tu nadejść zła kobieta.
Gabriel zmarszczył czoło, ale skinął głową. Szybkim krokiem opuściliśmy teren mojego osiedla i weszliśmy do parku. Było chłodno i mokro, ale nie narzekałem na to. To była rewelacyjna pobudka.
Zaczęliśmy nasz już wyćwiczony trening przez dobrze znaną trasę. Jak zwykle nie rozmawialiśmy za dużo, za to mijaliśmy grupki rozgadanych ludzi.
— Coś nie tak? — spytał mnie w końcu. — Dużo milczysz nawet jak na ciebie.
— Wszystko w porządku — odpowiedziałem. Przecież nie powiem, że kilkanaście godzin temu jeden z moich przyjaciół całował mnie w łazience. — A u ciebie dobrze?
— Jak najbardziej — westchnął. — Jesteś pewien, że nie chcesz o czymś pogadać?
Spojrzałem na niego. Nie patrzył na mnie, ale zmarszczył czoło. Wykazywał wobec mnie dużą troskę. Zaskakująco dużą troskę.
— Nie. W sumie stresuje się trochę meczem — wyjawiłem.
— Nie masz po co — zapewnił spokojnie. — W końcu jesteśmy najlepsi, nie?
Wystawił swoją zamkniętą dłoń w moim kierunku. Uśmiechnąłem się lekko i skinąłem głową. Stuknęliśmy się pięściami.

***


Weekend mijał dla mnie pod znakiem zapytania. Nie mogłem się skupić na niczym. Nie odrobiłem lekcji, nie ułożyłem dalszej części puzzli.
A telefon milczał. Tak samo jak Facebook, czy gadu—gadu. Westchnąłem ciężko, zdając sobie sprawę co to oznacza. Bazyli zrobił coś czego teraz żałuje. I nie chce mieć ze mną kontaktu. A tak się składało, że w dzisiejszych czasach zawsze znajdzie się sposób, aby z kimś się skontaktować, jeżeli ci tylko trochę zależy. Jeżeli myślał, że to ja przejmę inicjatywę, to bardzo się mylił. Ostatnio trzy razy przejąłem inicjatywę i za każdym razem płakałem w poduszkę. Nie chciałem do tego wracać.
No, ale nasuwał się wniosek. Bazyli był gejem. Więc czemu nie trawił obecności Aleksa? Bał się, że ktoś się domyśli, jeżeli będzie w jego obecności?
— Co jest nie tak z wami, ludzie? — westchnąłem. Z rezygnacją odłożyłem puzzle. Nie mogłem niczego dopasować.

***


Nadszedł ponury poniedziałek. Jeżeli mogłem się porównać do jakiegoś zwierzęcia, to w tym momencie do ślimaka. Nie szedłem. Przesuwałem stopami po mokrym asfalcie, szurając głośno. Jeszcze trochę i bym się przewrócił.
— Jestem chory — oznajmiłem, gdy byłem już w szkole.
Cyrusowi drgnęła brew.
— Jak to chory? — powtórzył spokojnie. — Pięć dni przed twoim pierwszym meczem jesteś chory?
Jego spokój był gorszy niż wrzeszczenie.
— Będę mógł grać…
— To stwierdzi Samson — odparł. — Co ci jest?
— Mam katar. Ale chyba przejdzie do piątku, prawda? Już jest lepiej.
— Dzisiaj trening, w naszej szkole. Będzie Samson, on zadecyduje.
Cyrus wyglądał na trochę zbitego z tropu. Najwidoczniej liczył na to, że cała drużyna będzie zwarta i gotowa. Cóż, sprostanie wymaganiom Cyrusa było dzisiaj na drugim planie. Po raz pierwszy od czwartku miałem spotkać się z Bazylim. Co on powie? Jak ja się zachowam? Te pytania obijały się boleśnie o moją czaszkę, gdy wraz z Cyrusem wspinałem się po schodach. Rozstaliśmy się na pierwszym piętrze, a sam dotarłem na kolejne. Była tam już większość klasy, w tym i on. Notował coś w swoim białym notesie. Stał przy Emilii i Marku. Wziąłem głęboki wdech i zbliżyłem się do nich.
— Nat! Masz matmę?! — Ledwo się pojawiłem, Marek złapał mnie za ramiona. — Powiedz, że masz!
— Nie — pokręciłem głową. — Nie mam żadnych lekcji odrobionych…
— Szlag! Liczyłem na to, że dzisiaj ja będę szczęśliwym numerkiem — zmartwił się. — Dobra! Szukam dalej!
— Cześć — przywitałem się z resztą. Emilia przytuliła mnie na powitanie, a Bazyli jedynie skinął głową. Miał zmrużone oczy i jego czarne, długi rzęsy zasłaniały złote źrenice. Zamknął swój notes z trzaskiem i schował do plecaka.
Odchrząknąłem.
— Jak weekend?
— Nudno — odparł Bazyli. — Nic ciekawego.
Uniosłem brew. Spojrzał mi w oczy. Nie potrafiłem nic odgadnąć po wyrazie jego twarzy. Odebrałem to tak, że chce pogadać później, bez gapiów. Po sześciu lekcjach utwierdziłem się w przekonaniu, że był to zły wniosek. Otóż Bazyli mnie unikał lub przerwy spędzał zawsze w towarzystwie kogoś innego. Czy to z Markiem rozmawiali o samochodach, czy odprowadził Felicję do szkolnego sklepiku, a także zniknął gdzieś do biblioteki wraz z Emilią.
Nie mogłem uwierzyć w to co się dzieję, a więc gdy zarzucił swój płaszcz w szatni i wyszedł na dwór, po skończonych lekcjach, poczułem się jak idiota. Wiem, że na nic się nie nastawiałem, ale w głębi serca, ta iskierka nadziei kazał mi myśleć, że jednak to dla Bazylego coś znaczyło. Bardzo się pomyliłem.
 W szkolnej szatni, siedziałem samotnie czekając na resztę drużyny. Nie czułem się już nawet chory. Tylko trochę znużony i zobojętniały. Najwidoczniej większość facetów to dranie. A ja za bardzo się przejmuję.
Wzruszyłem ramionami.
— Trudno.
Drzwi do szatni się otworzyły i wpadła tu reszta drużyny.
Przebraliśmy się. W końcu miałem na sobie czarno—biały strój drużyny z numerem trzynastym. Zastanawiałem się czy to nie przyniesie mi pecha. Wybiegliśmy na boisko i od razu zostałem skierowany do Samsona. Zdziwiło mnie to, że miał przy sobie słuchawki i patyczek, jak profesjonalny lekarz.
— Będzie mógł grać — zdiagnozował mnie. — Tylko, że masz się pilnować. I dużo witaminy C.
— Jasne — skinąłem głową.
— I ani się waż wyjść spocony na ten chłód.
— Rozkaz!
— I co z nim? — zapytał Cyrus. — Może grać? Czy na ławkę?
— Może grać — uspokoił Samson. — Ale też nie możesz go przemęczać.
— Jasne — skinął głową. — Wracaj na boisko.
Skinąłem głową i podbiegłem do reszty. Kapitan i trenerka nasz nie oszczędzali. Trening trwał półtorej godziny, rozegraliśmy parę meczy, biegaliśmy dookoła boiska, podawaliśmy do siebie, a ostatnie dwadzieścia minut spędziliśmy na trybunach wpatrzeni w wielką tablicę na kółkach, którą wwiozła tu Roksana.
— Zrobiłam małe przeszpiegi — oznajmiła. Narysowała równe boisko. — Nasi przeciwnicy nie powinni stanowić większego problemu. Są nową drużyną, składającą się głównie z pierwszorocznych. Najbardziej trzeba uważać na niego — pokazała nam zdjęcie łysego chłopaka. — Jest silny. I szybki. Gotowy jest też faulować. Zasadniczo jednak jest głupi jak but — westchnęła. — I je swoje gile — wzdrygnęła się, tak jak reszta drużyny. — Ale, o dziwo, jest najsilniejszym członkiem drużyny. Ponadto mają też dobrego rozgrywającego. To uczeń w waszym wieku.
Później omówiła strategię, którą zaakceptował Cyrus. Dodał parę zmian i koniec końców rodzeństwo przedstawiło nam plan działania. Starałem się wszystko zapamiętać, ale Roksana zapewniła, że tablica będzie znajdować się w składziku, a więc będziemy mogli jeszcze do niej wrócić.
— A teraz ustawcie się.
— Hę? — zdziwiłem się.
— Robimy zdjęcie — uśmiechnęła się Roksana. — Ty też Cyr… Cyrus! — zawołała za nim, ale on już był przy wyjściu. — No nie mogę! Uciekł.
— Czemu?
— Zdjęcia to słaba strona Cyrusa — westchnęła. — Nienawidzi ich. Co jest dziwne, bo jest całkiem fotogeniczny. No dobra — spojrzała na nas. — To trochę was pomęczę. Ustawić się ładnie.
— Czy to konieczne? — zapytał Gabriel.  — Nie lubię zdjęć…
— Kolejny się znalazł! Już i tak wasz kapitan spieniał! Pod ścianę i uśmiechnąć się! — rozkazała. Gdy się postarała brzmiała podobnie do brata. Samson poszedł zobaczyć co z kapitanem, a my w piątkę stanęliśmy pod ścianą.
— Mamy coś robić? — zapytał Marek.
— Dobrze wyglądać — odparła Roksana.
— Da się zrobić — mrugnął do niej Filip. — Szkoda, że reszta wyjdzie tak kiepsko przy mnie.
— Że co? — prychnął Dawid. — Księżniczko, nie bądź już taka dumna!
— Księżniczko? — zdenerwował się.
— Spokojnie, chłopaki — uspokoił ich Marek.
— Nie lubię zdjęć — burknął Gabriel, który stał przy mnie. — Zawsze wychodzę jakbym właśnie coś jadł.
— Weźcie się tak jakoś pod ręce czy coś! Musicie stanąć bliżej siebie, giganci! — poinformowała nas nasza fotografka.
— Pod ręce? — powtórzył Filip. — Jak ty to sobie wyobrażasz?
— No nie wiem… normalnie.
— Ale jesteśmy facetami!
— Jesteście też drużyną! — wyprostowała ku nam rękę. — Która działa razem i wspólnie!
— Jesteśmy bez kapitana — zauważyłem.
— Cyrusa wkleję. Albo dorwę go po piątkowym meczu. Prawdę mówiąc znudziło mnie to już ganianie za nim i proszenie go o zdjęcie. To on będzie żałował za parę lat, nie wy, czy ja — przyłożyła aparat do twarzy. — Dobra panowie! Proszę o uśmiech.
— Możesz przestać się wiercić? — zapytał Marek w stronę Filipa.
— Dziwnie się czuję, gdy mnie tak obejmujecie. Ja wiem, że jestem piękny, ale…
— Uspokój się — skarcił go Dawid. — Nie jesteś taki rewelacyjny.
— To chyba dużo gorsze od treningu, co? — uśmiechnąłem się lekko i spojrzał w górę na Gabriela. Ten parsknął śmiechem i sam się do mnie uśmiechnął.
Wtedy błysnął flesz. Roksana zrobiła nam zdjęcie, które jeszcze tego samego wieczora trafiło na Facebook’a.
Piętnaście minut później byłem sam na sali. Odbijałem piłkę i rzucałem do kosza. Różnie mi z tym szło, raz trafiłem, raz nie. W każdym razie potrafiło to zająć moje myśli. Powoli zapominałem o tym jak skrzywdził mnie Bazyli. Nie żebym bardzo cierpiał, ale po prostu czułem, że tracę wiarę. Może moje poszukiwania brakującego elementu z góry były skazane na porażkę?
— Na pewno nie — warknąłem i rzuciłem. Trafiłem. Zdobyłem dwa punkty. — Nie poddam się…
Złapałem piłkę, która z głośnym echem odbijała się od parkietu.
— Jeszcze tu jesteś?
Spojrzałem za siebie. W drzwiach stał Marek. Uśmiechnął się szeroko i gestem poprosił, abym do niego podał. A więc zrobiłem to co umiałem najlepiej. Marek złapał zręcznie piłkę i rzucił. Nawet zza połowy boiska zdobył trzy punkty. Westchnąłem.
— Chciałbym mieć taką celność jak ty.
— A ja chciałbym tak podawać i odbierać piłkę — wzruszył ramionami. — Nikt nie ma wszystkiego. Ale muszę przyznać, że drużynę tworzymy całkiem zgraną.
— Marek — zacząłem powoli. — Myślisz, że tu pasuję?
— Co? — zdziwił się. — A czemu nie? — uśmiechnął się, ale gdy na mojej twarzy dalej widniała obojętność, zmarszczył czoło. — Wszystko gra?
— Stresuję się. Ten mecz…
— Będzie dobrze — poklepał mnie po plecach. — Myślę, że…
— Co sądzisz o Bazylim? — wypaliłem nagle. Spojrzał na mnie zdziwiony.
— O Bazylim?
— Tak. Czemu jesteście przyjaciółmi?
— Skąd to pytanie? Zrobił ci coś? — zapytał. — Na pewno niechcący. Często tak ma, że najpierw coś zrobi albo powie, a potem tego żałuje.
To akurat wiedziałem…
— Ale co ty o nim sądzisz? Czemu uważasz go za swojego przyjaciela?
— Ja… dużą liczbę osób uważam za swoich przyjaciół — wyznał. — Ale Bazyli… hm… znam go z podstawówki. Zawsze dobrze się dogadywaliśmy i byłem chyba jedynym, który zawsze to co mówi odbierał jako żart. Bazyli stara się być sarkastyczny, ale mnie to od niego nie odstraszyło, chociaż wydaje mi się, że taki miał zamiar. W końcu po czasie się poddał i zaakceptował to, że się przyjaźnimy.
— Nie uważasz, że jest zły?
— Zły? Nie! — zaśmiał się. — Uchodzi za takiego. Ale nie sądzę, aby taki był. Erm… nie powinienem tego mówić, ale Bazyli od dawna jest pokłócony ze swoimi rodzicami. Wiesz, sprawy rodzinne. W każdym razie Bazyli od trzech lat jest bardzo… nieprzewidywalny. Próbowałem mu pomóc, ale nie o wszystkim chce ze mną gadać — wzruszył ramionami. — Nie naciskam. On wie, że nawet o trzeciej w nocy do niego przyjadę.
— Czy kiedyś cię zawiódł?
— Nie — pokręcił głową. — Wiem, że on wygląda na strasznego człowieka, ale prawda jest taka, że wcale taki nie jest. Nie rozumiem jednak czemu zachowuje się jak się zachowuje. No cóż, nie moja sprawa.
Pokiwałem głową. Sam nie wiedziałem jak się czułem po tej rozmowie. Dalej nie byłem zdenerwowany, ale szczególnie zachwycony też nie.
— Idziemy? — zapytał Marek. — Musimy się zrelaksować — zaśmiał się. — Gramy o tytuł najlepszej szkoły!
Uśmiechnąłem się blado. Podałem mu piłkę, on wrzucił ją do wielkiego pudła w rogu sali i obaj opuściliśmy pomieszczenie. Było już ciemno kiedy szedłem przy parku. Pożegnałem się z Markiem dwa przystanki wcześniej. Teraz czułem się jak po dwóch piwach. Trochę mnie rozkojarzyło. Chciałem się jeszcze trochę przespacerować dla oczyszczenia myśli, ale obiecałem Samsonowi, że będę siedział w domu i się grzał.
Lekkomyślnie to zlekceważyłem, zagłębiając się w park. Tego potrzebowałem, odrobiny świeżego powietrza, bez smogu.
Wzruszyłem ramionami. Skoro Bazyli zignorował nasz pocałunek to i ja go zignoruję. Będę się kumplował z Bazylim, ale nie będę do niego żywił jakichś większych uczuć. Z jakiegoś powodu poczułem się o wiele lepiej, gdy tylko podjąłem ostateczną decyzje. Chmury się rozeszły i wydawało mi się, że wielka, lodowata góra w końcu opuściła moje płuca. Odetchnąłem ze spokojem i zatrzymałem się przy znajomym mi miejscu. Zdałem sobie sprawę jak długi spacer zrobiłem, bo dotarłem do wzniesienia przy placu zabaw. Tego, o którym opowiadał mi Gabriel i do którego zawsze biegaliśmy.
Z metalowych konstrukcji spadały krople. Deszcz uniemożliwiał powoli zabawę na zewnątrz. Zakładałem, że wszystko też tu było zimne.
— A obejrzymy dzisiaj bajkę? — usłyszałem. Uniosłem wzrok, aby dostrzec dwie osoby idące w moim kierunku. Jedną była mała dziewczynka, ubrana jak najcieplej. Właściwie poza twarzyczką i kręconymi, brązowymi włosami nic nie było widać.
— Jasne — odpowiedział jej dobrze mi znany głos.
— Gabriel?
Teraz to on spojrzał w dół. Prawie mnie nie zauważył przez mój wzrost.
— Nat? — zmarszczył czoło. — Co tu robisz?
— Spaceruję. A ty?
— Spacerujesz? Samson ci zabronił! — przypomniał i pokręcił głową. — Ja odbieram siostrę od babci.
Spojrzałem na małą dziewczynkę, która puściła dłoń brata i podeszła do mnie. Wyciągnęła ku mnie rękę.
— Jestem Olga — uśmiechnęła się, pokazując wszystkie mleczaki.
— Jeeeej, jesteś urocza — zamrugałem oczami i uścisnąłem jej dłoń, schylając się lekko. — Jestem Nataniel, ale mów na mnie Natan albo Nat.
— Natan? Ten od puzzli? — pisnęła. — Braciszek mi mówił, że masz dużo puzzli…
— Ej, ej, ej! — Przy niej pojawił się Gabriel. — Nie ładnie tak od kogoś coś wyciągać.
— Nic się nie stało — uśmiechnąłem się i wyprostowałem. — Przecież powiedziałem, że mogę jej dać parę zestawów. Chcesz?
— Taaaak! — złapała mnie za rękę i uczepiła się. Jej oczy zrobiły się wielkie i mokre.
— Potrafisz być taka urocza, gdy na czymś ci zależy — zarzucił jej żartobliwie Gabriel i bez większych problem uniósł ją, a ona zaczęła się śmiać słodko. — Musisz ładnie go o to poprosić!
— Ploooooosie! — złożyła rączki jak do modlitwy, gdy brat usadził ją sobie na ramionach. — Ploooosie!
— Nie mógłbym odmówić — skłoniłem się. — Chodźcie ze mną. Na pewno coś się znajdzie.
— Ale obejrzymy bajkę? — upewniła się.
— Obejrzymy — obiecał Gabriel.
Wracaliśmy powolnym krokiem przez park. Najwięcej mówiła Olga na ramionach brata. Opowiadała co się działo w szkole, czego się nauczyła i że bardzo polubiła lekcje muzyki. Teraz uczyli się grać na flecie.
— Straszna z niej gaduła, przepraszam — wtrącił Gabriel, gdy tamta brała wdech podczas swojego monologu.
— W przeciwieństwie do brata — odparłem z uśmiechem. Kąciki jego ust drgnęły. — Jesteśmy — zadzwoniłem do domofonu. — Wejdziecie?
— Erm… — zawahał się. — Nie wiem czy powinniśmy…
— Musicie wybrać puzzle.
Olga zaczęła wystukiwać rytm na głowie brata. Chyba wyobraziła sobie, że to bębenki.
— Zgoda — skinął głową. — Ale szybko. Nie chcemy przeszkadzać.
— Mamy gości — oznajmiłem, gdy wszedłem do mieszkania. Gabriel szedł za mną, rozglądając się niepewnie. Olga wyszczerzyła ząbki, gdy tylko pojawiła się moja mama.
— A co to za goście?
— Mamo, to jest Gabriel, z drużyny koszykarskiej. A to jego młodsza siostra — Olga. Przyszli na chwilę, chcę oddać małej parę zestawów puzzli.
Moja mama skinęła głową i wpatrywała się w Gabriela. Chłopak, speszony, odwrócił wzrok.
— Jaki ty jesteś wysoki! — wydukała, gdy poszedłem do pokoju. Za szafą miałem parę nieużywanych zestawów puzzli i właśnie po nie sięgnąłem. Gdy się mordowałem z dosięgnięciem, doskonale słyszałem resztę ich rozmowy.
— Dlatego gram w kosza, proszę pani — ściągnął swoją siostrę z pleców. Przy nim wyglądała jak krasnal ogrodowy.
— Mój syn ostatnio się w to wkręcił — pokręciła głową. — A matura tuż, tuż… A co twoi rodzice sądzą o koszykówce?
Gabriel zawahał się. Olga spojrzała na niego ze skupieniem. Ja w tym czasie wziąłem pięć pudeł z czego jedno mi się otworzyło i część spadła na biurko. Szybko je znów wrzuciłem do środka i pognałem do salonu.
— Lubią ją — odparł, kiwając głową. — Nigdy mi nie przeszkadzali w rozwijaniu talentu.
— Czuję się jak wyrodna matka — westchnęła.
— Niepotrzebnie — odparłem wracając z pokoju z paroma pudłami. — Proszę, to dla ciebie — ukucnąłem przed Olgą. Jej oczy wypełniło najszczersze szczęście. — Pięć zestawów. Mam nadzieję, że ci się nie znudzą.
— Dziękuję! — cmoknęła mnie w policzek. — Dziękuję, Nat!
— Nie ma sprawy. Brat na pewno ci pomoże w trudniejszych momentach.
— Na pewno — ścisnęła jego dłoń.
Gabriel pokiwał głową.
— Dobrze, to my już nie przeszkadzamy.
— Nie przeszkadzacie! — wtrąciła szybko moja mama. — Może chcecie zostać na kolacji?
— Nie, naprawdę — pokręcił głową, ale uśmiechnął się uprzejmie. Gdy nie miał na sobie maski ponuraka był całkiem przystojny. To był jeden z tych ludzi, którzy jak się uśmiechną całkowicie zmienia im się wyraz twarzy. — Mała jeszcze musi odrobić lekcje i obiecałem jej bajkę…
— No dobrze — pokiwała głową moja mama. — Ale jak tylko chcecie, wpadajcie śmiało.Spojrzałem na nią zaskoczony. Nigdy nie była taka gościnna.
— Będziemy pamiętać. Dzięki, Nat.
— Nie ma sprawy — skinąłem głową.
— Pa, pa! — pomachała nam Olga.
— Dobranoc — rzucił jeszcze przez ramię Gabriel i opuścili nasze mieszkanie. Moja mama od razu do mnie podskoczyła.
— Ale ona urocza! — szepnęła.
— Tak, wiem. Mnie również oczarowała.
— I ten Gabriel… taki wysoki! Prawie zahaczał o lampę!
— Wiem, mamo. Jest w drużynie.
— Nie dziwie się — uśmiechnęła się. — Wydaje się być miłym i opiekuńczym chłopcem.
— Hm… w sumie, jak się teraz na to spojrzy…
Musiałem przyznać jej rację. Gabriel zyskiwał w towarzystwie swojej siostrzyczki. Był wtedy bardziej radosny, bardziej szczęśliwy. I faktycznie opiekował się nią wzorowo. Odbierał od babci, oglądał bajki, zapewniał zabawę. Muszę przyznać, że chciałbym mieć takiego starszego brata w wieku siedmiu lat.
— A może też chcesz siostrzyczkę? — zapytała mnie mama i uniosła parę razy brwi. Powoli przekręciłem głowę w jej stronę.
— Ble, mamo. Ble.
Roześmiała się i wróciła do szykowania kolacji. Wróciłem do swojego pokoju i włączyłem komputer. Przebrałem się, spakowałem do szkoły i wyciągnąłem pracę domową. W między czasie zgarnąłem kanapki do siebie i wszedłem na Facebook’a. Okazało się, że zostałem oznaczony na zdjęciu, które zrobiła nam dziś Roksana. Uśmiechnąłem się. Polubiłem.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    fantastycznie, po tym zachowaniu Bazylego upewniam się że chciał tylko sprawdzić coś, ale czy jak to jest z chłopakiem czy na przyklad czy Nat jest gejem...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń