Rozdział
19 — Święta
Jak dla mnie świętowanie Bożego Narodzenia mogłoby trwać miesiąc. Pomimo,
że nie byłem specjalnie wierzący, to sam fakt tak silnej i pięknej polskiej
tradycji wprawiał mnie w radość. Jak zwykle, dzień przed Wigilią ubraliśmy
choinkę. Musiała być naturalna, bo mama żadnej innej nie przyjmowała do
wiadomości. Uwielbiałem zapach świątecznego drzewka. Był słodki i mocny. Nigdy
nie ominęło mnie ubieranie choinki, a przy pomocy artystycznych zapędów mamy
zawsze mieliśmy pięknie ozdobioną sosnę.
Potem przychodziła pora na gotowanie. Ponieważ byłem beznadziejny w tych
sprawach to mama się tym zajmowała, a ja z ojcem sprzątaliśmy cały dom. Tym
razem pomagał nam też mały Leo, który biegał od jednego kąta domu do drugiego
sprawdzają nasze postępy i meldując szczeknięciem dobrze wykonaną robotę. Ze
wszystkich domowników miał najmniej do roboty - miał tylko dobrze wyglądać i
szło mu to znakomicie. Nawet wredna sąsiadka o szponach jastrzębia była nim
zachwycona, gdy zjeżdżałem, aby wyjść z nim na codzienny spacer. Jeden z wielu.
W wigilijny poranek obdzwoniłem wszystkich moich przyjaciół, aby życzyć
im Wesołych Świąt i chwilę z nimi porozmawiać na temat Nowego Roku. Dostałem
bowiem wiadomość, że organizowana jest „wspólna imprezka”, ale jeszcze nikt nie
wiedział gdzie. Prawdopodobnie wybór miał paść na dom Bazylego lub Marka.
Wykosztowałem się na połączeniach bo dzwoniłem do Bazylego, Marka
Felicji, Emilii, Aleksa, Gabriela, Cyrusa i Roksany, a z każdym z nich zajęło
mi około pięciu minut. Pomijając ostatnie rodzeństwo - z nimi rozmawiałem przez
głośnomówiący. Do reszty wysłałem smsa, bo nie znałem ich, aż tak dobrze.
Nieważne jednak jak długo udawałem, że Święta mi się podobają, ta chwila
musiała nadejść. Zawsze spędzaliśmy ten czas u rodziny ojca i w tym roku nie
miało być wyjątku. Koło południa zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę. Leo spał
na tylnym siedzeniu, mama i tata wesoło gawędzili, a ja drapiąc mojego psa,
patrzyłem zamyślony za okno.
Miałem wrócić do miasta, gdzie dwa razy pękało mi miejsce. Obiecałem
sobie, że już tam nie wrócę, ale Święta to inna sprawa. Poza tym nie miałem
zamiaru nigdzie chodzić, tylko siedzieć w domu z resztą rodziny.
I mój plan przebiegał zgodnie ze wszystkimi przypuszczeniami. Babcia
powitała nas ciepło, a zaraz potem zjawiła się reszta rodziny. Starszy brat
taty, mój wujek i ich młodsza siostra, moja ciocia, z dziećmi. Miałem tylko
jednego kuzyna w moim wieku, dwóch było starszych i już na studiach, a kolejne
dwie kuzynki były młodsze. Innymi słowy - dzieciaków, włącznie ze mną, była szóstka.
I tak jak zawsze - dorośli zajęli się sobą, a my sobą. Lubiłem z nimi
spędzać czas. Dzisiejszą atrakcją wieczoru były nie tylko, bardzo trafione,
prezenty, ale również pies Leo. Moje kuzynostwo się nim zachwycało, a wielbili
go jeszcze bardziej, gdy opowiedziałem im w jakich warunkach go znalazłem.
Teraz każde z nas siedziało jak na szpilkach i z konsternacją
wpatrywaliśmy się w psa. Podobno zwierzęta mówiły w Boże Narodzenie i mieliśmy
być tego świadkami. Niestety poza oblizywanie pyska i merdaniem ogonem nic się
nie wydarzyło.
Aż do momentu, gdy zaczął piszczeć.
— Chyba chce na spacer — zauważyła kuzynka. Przygryzłem wargi. — Mogę z
nim iść?
— Nie. Jest już za późno. Sam z nim pójdę — oznajmiłem i ruszyłem do
przedpokoju. Pies zaraz za mną. Usłyszałem głośne rozmowy z salonu, a to
oznaczało, że rodzinka bawiła się w najlepsze. Rzuciłem tylko krótkie hasło, że
idę z psem na spacer i ubrałem się.
Na dworze było już ciemno. Jedynie latarnie oświetlały puste ulice na
pomarańczowe. Prószył drobny śnieg, ale nie było katastroficznie zimno. Było
też przeraźliwie cicho i co jakiś czas dochodziły mnie rozmów z okien. Wszyscy
byli w domu i świętowali z najbliższymi.
Taki spacer w miejscu, które zwykle tętni życiem, a obecnie zamarło w
ciszy był ciekawym doznaniem. Pamiętam jak jeszcze w czerwcu przemierzałem tę
drogę, aby odwiedzić babcię. Musiałem zanieść jej parę dokumentów no i oczywiście
załapałem się na obiadek.
Kto jak kto, ale moja babcia gotuje rewelacyjnie. Mogłem jedynie pomarzyć
o takich zdolnościach kulinarnych. Dawniej obiecałem sobie, że muszę być z
chłopakiem, który umie gotować, bo sam się zagłodzę. Jajecznica była szczytem
moich możliwości. Równe pokrojenie chleba to już nie moja liga.
Z zadowoleniem obserwowałem mojego psa. Zdawał się być zainteresowany
nowym miejscem, a chłód mu nie przeszkadzał. W sumie mógłbym z nim trochę
pobiegać, gdyby nie to, że wigilijna kolacja mogłaby chcieć się wydostać.
Najadłem się jak ostatni zwierz i byłem tak ociężały, że teraz szurałem butami
po śniegu.
— Powiesz coś w końcu? — zwróciłem się do Leo, a spojrzał na mnie. —
Zwierzęta podobno mówią w Święta — westchnąłem i odwróciłem od niego wzrok.
— Natan?
Zatrzymałem się i prawie się przewróciłem. Obróciłem się szybko i
ukucnąłem przy psie.
— Leo? Mówisz?
— Erm… to ja, Natan. Nie twój pies. — Taka była prawda, bo Leo nawet nie
kłapnął zębami. Jedynie spojrzał w bok, a ja powiodłem wzrokiem za nim.
Po moim ciele przeszedł dreszcz. Trochę z powodu strachu, trochę z powodu
ekscytacji. Jednak koniec końców był taki, że powoli się wyprostowałem, aby móc
stanąć oko w oko z moim trzecim zawodem miłosnym.
To był on. Wysoki, szeroki w barach, z ciemny, kilkudniowym zarostem na
twarzy. Miał trochę tuszy, ale dzięki temu wyglądał zawsze na bardziej postawnego.
Zawsze kojarzył mi się z niedźwiedziem, zwłaszcza, że miał tak czarne oczy.
Ubrany był w grube jeansy, skórzaną kurtkę z kapturem i zimowe buty. Przyglądał
mi się zaskoczonym spojrzeniem.
Nigdy mi nie pasował na geja, mimo iż był przystojny. Nie wyglądał
chłopięco, a prawdę mówiąc dałbym mu ponad dwadzieścia lat. Dobrze jednak wiedziałem,
że tylu nie ma, bo jeszcze w tamtym roku szkolnym się przyjaźniliśmy.
— Leo — spojrzałem na psa, niezadowolony. — Dlaczego nie szczekasz kiedy
nadchodzi niebezpieczeństwo?
— Uważasz mnie za niebezpieczeństwo? — zapytał ochrypłym głosem. Wyczułem
nutkę smutku.
— Co tu robisz? — zapytałem, marszcząc brwi.
— Miałem ci zadać to samo pytanie. Napisałeś mi, że już tu nie wracasz.
Teraz mieszkasz w Warszawie?
Skinąłem głową.
— Dalej nie wiem co tu robisz.
— Ech… — podrapał się po głowie. Płatki śniegu zaległy mu na włosach. —
Moja babcia też tu mieszka. Byłem w kuchni i zobaczyłem cię przez okno… Nie
mogłem uwierzyć…
— I zszedłeś się przekonać — dokończyłem. — Proszę bardzo. To ja.
— Dokładnie tak cię zapamiętałem.
— Nie widzieliśmy się raptem pół roku. Nie trudno zapomnieć.
— Ale próbowałem — odparł. — Naprawdę żałuję tego co powiedziałem…
— A ja tego, że mnie pocałowałeś — odpowiedziałem. Widziałem, że
posmutniał jeszcze bardziej. Byłem chyba zbyt okrutny. — Przepraszam, Bernard.
Poniosło mnie.
— Jasne. Rozumiem. — Wyglądał jak niedźwiedź i na dodatek miał na imię
Bernard co oznaczało silny jak to stworzenie. O ile dobrze pamiętałem
faktycznie był najsilniejszym chłopakiem w klasie. — To… co tam u ciebie?
Znalazłeś sobie kogoś?
— Och. Och, tak — pokiwałem gorliwie głową. — Siedmiu. Każdego na inny
dzień tygodnia. A ty?
Zaśmiał się.
— Zawsze byłeś zabawny.
— Dziękuję — odpowiedziałem. Nie wiedziałem co innego mógłbym powiedzieć.
— Nat… posłuchaj — wyglądał na zdenerwowanego. — Ja… przepraszam. Nigdy
nie miałem okazji tego uczynić. Znaczy… chciałem w wakacje, ale wtedy ty
napisałeś, że się wyprowadzasz z miasta do Warszawy i… Uznałem, że już nie
chcesz mieć ze mną nic do czynienia.
— Słusznie uznałeś.
Uśmiechnął się krzywo.
— Szczerość też zawsze była twoim atutem.
Nie odpowiedziałem. Czekałem, aż dokończy swoją historię.
— Wyprowadziłeś się do Warszawy, a ja… przez cały ten czas o tobie
myślałem.
Uniosłem brew.
— Nie wiem czy mi to schlebia, czy powinienem zacząć się wycofywać.
— Najpierw posłuchaj. A potem zrobisz co zechcesz — odpowiedział. —
Rozumiem, że cię skrzywdziłem. Po tym całym zajściu nie chciałeś ze mną gadać,
a ja czułem się zbyt podle, aby sam do ciebie zagadać. Wiem, że już możesz nie
czuć tego co ja, ale… przynajmniej liczę na to, że mi wybaczysz. Nie chcę mieć
w tobie wroga, Nat.
Milczałem. Wpatrywałem się w niego uważnie. To był pierwszy chłopak z
którym się całowałem i trzeci w którym się kiedykolwiek zakochałem.
Zastanawiałem się jak to się stało, że jego broda nie rozdarła mi wtedy skóry.
Pamiętałem, że był nieogolony. Oblizałem wargi na samo wspomnienie tych
pieszczot. Jednak nie mogły się one równać z ustami Bazylego. Złotooki wiódł
prym w tej dziedzinie.
Zastanawiałem się też dlaczego nic teraz nie czułem? Minęło raptem pół
roku, dalej powinienem czuć się nieswojo, ale… Nie czułem nic. I nie po raz
pierwszy dostrzegłem, że coś tu jest nie tak. Przez ostatnich parę miesięcy nie
czułem za wiele. Nie czułem nic, gdy całował mnie Bazyli, nie czułem nic, gdy
oto przede mną stał Bernard. Nic, tylko obojętność. Coś na zasadzie —
wzruszenie ramionami wszystko załatwi.
— Myślę… — zacząłem powoli. — Że skoro jest Boże Narodzenie… możemy zakopać
topór wojenny.
Na jego twarz wstąpił uśmiech. Ten szczery i prawdziwy. Chyba chciał mnie
objąć, ale się powstrzymał w ostatniej chwili, wyciągając dłoń.
— Wina darowana?
— Wina darowana — uścisnąłem jego dłoń. On moją prawie zmiażdżył. Leo
zaszczekał wesoło. — To co u ciebie?
— W porządku — odpowiedział, ale nie sądziłem, aby to było szczere. Sam
za często mówiłem „wszystko w porządku”, gdy coś mnie trapiło. Ale nie drążyłem
tematu. — Wigilia i te sprawy. Właściwie twoja obecność jest jedną z większych
atrakcji.
— Twoje życie musi być nudne…
Zaśmiał się.
— Było ciekawsze, gdy i ty tu byłeś…
— Co w klasie? — przerwałem mu szybko. Znów poruszał tematy uczuciowe.
— Bez zmian — odparł, trochę urażony. — Wszyscy się dogadują i byli
bardzo zdziwieni jak się nie pojawiłeś na rozpoczęciu roku szkolnego.
— Zmieniłem szkołę.
— Oni tego nie wiedzieli.
— Nie? — zdziwiłem się. Teraz do mnie dotarło, że właściwie nikogo, poza
Bernardem, nie informowałem o moim wyjeździe. — Musiałem wyjść na dupka.
— Trochę tak. Jedziesz do Warszawki to nie pożegnasz się z plebsem —
wyjaśnił. — Ale ja wiedziałem, że to nie to ci zajmowało myśli.
— Nie schlebiaj sobie za bardzo — odpyskowałem. — Nie myślałem o tobie
całe wakacje. Właściwie pod koniec czerwca już mi dobrze szło. Byłem na
zasadzie „Bernard, kto?”.
— Chciałbym móc ot tak zapomnieć…
— Posłuchaj — przerwałem mu lekko zdenerwowany. — To nie ja tobie dałem
nadzieję. I to nie ja napisałem, że musimy pilnie się spotkać tylko po to, abyś
mi w twarz powiedział, że nie chcesz tego. Przynajmniej winszuję za szczerość i
odwagę. Ale jesteś jednym z tych tchórzy, którzy tylko po alkoholu potrafią
powiedzieć coś co naprawdę czują. Dlatego nie oczekuj ode mnie niczego więcej,
poza koleżeństwem. Jutro i tak wracam do Warszawy, gdzie poznałem masę
świetnych, prawdziwych i oddanych ludzi. — Prawie się zaśmiałem, gdy ten
olbrzym zaczął się kulić. — I to twoja wina, że nic nie czuję. Poprzednie dwa
złamane serca jeszcze jakoś przeżyłem, ale trzeci raz to za dużo. Czuję się jak
muszla! — syknąłem zdenerwowany. — Jak powłoka. W środku nie ma nic, jak
przystawisz ucho to usłyszysz szum — spojrzałem w niebo. — Ostatnio nawet się
całowałem i nic nie mogłem poczuć, rozumiesz? Nic. Nie czułem nic. Jasne,
trochę się nakręciłem, ale serce ani razu mocniej nie zabiło. Nie tak jak
kiedyś na twój widok. Skrzywdziłeś mnie. I to bardzo. Bo czuję się wyprany z
uczuć.
— Nat… przepraszam. Wiesz, że nie chciałem…
— Właśnie. Nie chciałeś — przerwałem po raz kolejny. — Wybacz, ale muszę
już wracać.
— Przepraszam — zagrodził mi drogę. — Przepraszam! Co mogę zrobić, abyś…
abyś się naprawił?
— Obawiam się, że teraz ktoś inny musi mnie naprawić — odparłem. Jego oczy zapłonęły, dostrzegłem, że robią się coraz bardziej mokre. — O ile zdoła. Zakładam, że nie chciałbyś być z mechanicznym robotem.
— Obawiam się, że teraz ktoś inny musi mnie naprawić — odparłem. Jego oczy zapłonęły, dostrzegłem, że robią się coraz bardziej mokre. — O ile zdoła. Zakładam, że nie chciałbyś być z mechanicznym robotem.
Bernard milczał. Nie wiedział co odpowiedzieć.
— Wesołych Świąt. Jak dobrze pójdzie, spotkamy się dopiero za rok —
stwierdziłem, mijając go. Leo podreptał za mną. A ja nie wiedziałem co się
stało z Bernardem. Nie odwróciłem głowy, ale nie słyszałem za sobą żadnych
kroków.
***
Warszawa była zaśnieżona, ale i magicznie cicha. Jeździło mniej
samochodów, tylko grupki osób można było spotkać na ulicach. Wszystko było
białe, czyste i piękne. Idealna pogoda na Boże Narodzenie. Dobrze, że czekało
mnie jeszcze parę dni słodkiego lenistwa.
Ledwo o tym pomyślałem dostałem smsa od Cyrusa.
Pamiętajcie, że Samson przygotował dla was osobisty trening, abyście
nie stracili formy. Radzę go przestrzegać, bo w styczniu od razu się dowiem kto
to olał. Kara przekroczy wasze wyobrażenie bólu. Wesołych Świąt.
— Uroczo — westchnąłem. Odpisałem mu „Wesołych Świąt” i schowałem
telefon. Jeżeli miałem być szczery jeszcze nie spojrzałem na kartkę od Samsona.
Przeciągnąłem się i wróciłem do swojego pokoju. Pozwoliłem rodzicom nacieszyć
się tymi spokojnymi chwilami, gdy nie musieli siedzieć przed laptopami i
pracować. Zasługiwali na odpoczynek.
Mogłem to samo powiedzieć o sobie. Ostatnie cztery miesiące były dla mnie
wyczerpujące jak nigdy. Pod względem fizycznym i emocjonalnym. Teraz, gdy
padłem na łóżko miałem ochotę zasnąć. Leo wgramolił się koło mnie i zwinął w
kłębek. Już zdążył się przyzwyczaić do tego miejsca, ale przez pierwszych kilka
dni rzucał się i skakał jak szalony.
Podrapałem go za uchem i myślałem o tym co się wydarzyło wczoraj. Nikt
nie zauważył tego, że na tak długo zniknąłem z domu, a więc też nikt się mnie
wypytywał o powód. Już widziałem jak odpowiadam, że zatrzymał mnie mój
niedoszły chłopak.
Westchnąłem ciężko. Musiał się pojawić? Już tak dobrze mi szło
zapominanie, a on wyskoczył nagle z tym wszystkim. „Wciąż o tobie myślę”,
„chciałbym zapomnieć”. Dupek. Nawet nie wie ile ja przez niego płakałem. Nie
męskie, wiem, ale płakałem.
Usiadłem zdenerwowany na łóżku. Leo podniósł się i wdrapał się na moje
kolana jakby chciał mnie uspokoić.
— Dzięki — pogłaskałem go. — Masz ochotę trochę poćwiczyć?
Szczeknął na zgodę. Wstaliśmy z łóżka i rzuciłem mu piłkę do tenisa. Ta
już była mocno przez niego pogryziona, ale dawała mu tyle radości, że bałem
się, iż przez merdający ogon odleci daleko stąd. Wyciągnąłem kartkę z plecaka
na której Samson zalecił dla mnie trening. Brzuszki.
— Serio, Samson? Po Wigilii? — podwinąłem t—shirt i się skrzywiłem. Nawet
ja widziałem, że trochę przytyłem przez to objadanie się. — Dobra, może i masz
rację.
Nim jednak za to się zabrałem, wyszedłem z Leo na spacer. Samson zawsze
powtarzał, że zawsze należy rozgrzać ciało przed ćwiczeniami. Szybki spacer,
połączony z bieganiem chyba załatwi sprawę.
W parku było pięknie. Czułem się jakbym wszedł do krainy Królowej Śniegu
albo do Narnii za czasów panowania złej Czarownicy. Brakowało tylko gadających
lwów i innych zwierząt. Leo musiał mi wystarczyć. Zaśmiałem się głośno, gdy
wpadł z rozpędu w zaspę, a potem przydreptał do mnie przerażony, otrzepując się
ze śniegu. Potem się trochę poganialiśmy. Zwierzak był szybki.
Usiadłem na ławce, aby móc odpocząć. Słyszałem teraz szum drzew i śmiech
dzieci bawiących się niedaleko na placu zabaw. Zamknąłem oczy, nabrałem
powietrza i odchyliłem głowę do tyłu.
To było to. Odrzuciłem myśli o mojej przeszłości. Dobrze wiedziałem jak
ciężko jest to zrobić, ale tym razem poszło mi szybciej i sprawniej.
— Braciszku, czy to Natan? — usłyszałem. Otworzyłem jedno oko i spojrzałem
w lewo. Na baranach Gabriela siedziała Olga. Uśmiechnąłem się i pomachałem do
nich. Gabriel wyglądał na… cóż, ciężko było mi to określić, ale jakby na wpół
szczęśliwego i nieszczęśliwego. Odstawił siostrę na ziemię, a ze mną wymienił
się uściskiem dłoni. Już chciałem się przywitać z jego siostrą, gdy ta
dostrzegła Leo.
— Olga…? — zaczął jej brat, ale ona pisnęła zachwycona i podleciała do psa
szybciej niż Cyrus do piłki. Zaczęła go głaskać, tulić, masować, bawić się z
nim, a on chyba poczuł się jak w siódmym niebie i pozwalał na każdą pieszczotę,
byle jej dłoń dotykała jego futra. — Straciłem siostrę.
Zaśmiałem się.
— Większość kobiet tak reaguje na jego widok — wstałem z ławki, aby móc
porozmawiać z Gabrielem. Nawet, gdy to uczyniłem musiałem zadrzeć wysoko głowę.
— Dostałem już pięć numerów telefonów.
— Tak? To na co czekasz, psie na baby? — wydawał się być zdenerwowany
zadając to pytanie.
Uśmiechnąłem się delikatnie. W sumie mógłbym powiedzieć, że jestem gejem,
ale nie wiem jak by zareagował. No i była tu jego młodsza siostra. Z drugiej
strony była tak ogłuszona psem, że nie sądziłem, aby cokolwiek teraz do niej
dotarło.
— Jak Święta? — zapytałem, zmieniając temat.
— Bardzo miłe — odpowiedział. — Dostałem nową piłkę do kosza. I nowy
telefon — wyjął go z kieszeni, aby się pochwalić.
— Wybacz, nie znam się na telefonach. Dla mnie mają tylko dzwonić i
wysyłać smsy. I mieć fajne gry, gdy się nudzę.
Zaśmiał się i schował swój drogocenny prezent.
— A twoje Święta?
— Rodzinne — odpowiedziałem. — Wpadłem też na znajomego z dawnego liceum.
Rozmowa na medal.
— Chcesz o tym pogadać? — zaproponował. Zaskoczyła mnie jego propozycja.
Zdałem sobie sprawę, że często mnie zaskakuje. Wstawił się za mną, gdy
wstępowałem do drużyny, pomagał mi na meczach, oferował pomoc, a teraz to.
— Nie.
Gabriel pokiwał głową.
— Rozumiem. Też zachowuję problemy dla siebie. — Gdy to mówił para
leciała z jego ust. — Chociaż czasem chciałbym z kimś o tym pogadać…
— A twoja dziewczyna? — zapytałem, znając prawdę.
Gabriel spochmurniał.
— Ciężko z nią o czymkolwiek pogadać… — wyznał. — Ciągle problemy i
kłótnie. Ledwo złagodziłem jeden konflikt już się zaczyna następny.
Podziwiałem z jaką perfekcją mówił o swoim związku bezosobowo. Naprawdę
starał się go ukryć.
— Warto?
— Słucham? — zdziwił się.
— Czy warto być w takim związku? — zapytałem. — Związki są chyba po to,
aby się wzajemnie wspierać. Jasne, dochodzi do kłótni, ale skoro jedna strona
cierpi… myślisz, że to fair w związku?
— Nie pomyślałem o tym… — przyznał.
— Nie chcę ci tu rozwalać związku, ale pomyśl czy naprawdę warto dla tej
osoby tyle znosić? — zaproponowałem. — Czy to na pewno ta osoba?
— Ech… kurczę, to skomplikowane… — zakłopotał się, a na jego twarzy
pojawiły się rumieńce.
— Brat! — Olga wstała, trzymając w dłoniach Leo. — Kupmy sobie psa!
— No tak, z pewnością — prychnął. — A kto się nim będzie opiekował?
— Ja!
— Śnij dalej — odparł. Zrobiła smutną minę. — Daj spokój. Nie możemy
kupić psa.
— Ale, ale…
— Nie.
— To niech Natan do nas przychodzi z Leo! I wilk syty i owca cała! —
uśmiechnęła się. Uniosłem brwi. Gabriel nie kłamał, była bystra. Jej brat za to
się jeszcze bardziej zakłopotał.
— Wiesz, że nie możemy mieć gości…
— Możemy! — tupnęła nogą. — Od roku nie mieliśmy! Tylko babcia i babcia!
— Co? Nie lubisz babci?
— Kocham babcię! Ale kocham też ciebie! — podeszła do niego i się
przytuliła do jego nogi wraz z psem. — I widzę, że w domu jesteś taki samotny… —
spojrzała na niego wielkimi i mokrymi oczami. — Natan mozie do naś psijść? —
Prawie płakała. — Z pieśkiem?
— Nie zdrabniaj — poprawił ją szybko i spojrzał na mnie niezręcznie. —
Przepraszam.
— Nic się nie stało.
Gabriel spojrzał na Olgę.
— Siostrzyczko, są Święta… Natan ma swoją rodzinę — powiedział to z
bólem. Zmarszczyłem czoło. — Musi do nich wrócić i się cieszyć Świętami.
— Niech się cieszy z nami!
— Gabriel, jeżeli to dla niej tyle znaczy mogę do was pójść, nie ma
problemu — wtrąciłem szybko. — Zadzwonię do rodziców i tyle.
Spojrzał na mnie. Na początku zdenerwowany, jakby się zastanawiał co ja
sobie myślę, że się wpraszam. Potem zdenerwowanie przeszło w bezsilność i
smutek. Wrócił do swojego bycia ponurym.
— Nie wiem, Nat — odparł. — Nie chcę ci psuć Świąt.
— Uwierz mi, bardziej się nie da — odparłem. — Już swoje przecierpiałem.
Gabriel wahał się jeszcze kilka chwil. Potem spojrzał na swoją siostrę,
na psa, na mnie, a potem chyba dotknął go duch Bożego Narodzenia bo skinął
głową. Dziewczyna wystrzeliła w powietrze, cała zadowolona, Leo zaszczekał, a
ja przypatrywałem się Gabrielowi.
Zadzwoniłem do rodziców, nie mieli żadnych przeciwwskazań. I tak we
czwórkę ruszyliśmy do ich domu. Spacerem dotarliśmy tam po dwudziestu minutach,
mijając mój blok. Ich z kolei, znajdował się kilka ulic dalej i zdałem sobie
sprawę, że widać go z mojego okna. Były to trzypiętrowe kostki z małymi
mieszkaniami.
— Twoi rodzice nie będą się denerwować? W końcu to Boże Narodzenie.
— Uwierz mi, nie będą — odparł.
Wdrapaliśmy się na pierwsze piętro po ciasnej klatce schodowej. Trochę tu
śmierdziało czymś z piwnicy. Nie dałem sobie tego po sobie poznać. Gabriel
otworzył drzwi i zaprosił mnie gestem do środka. Pierwsza myśl na temat jego
mieszkania — małe. Naprzeciwko wejścia była łazienka. Po prawej, mała i ciasna
kuchnia, bez okna, jedynie z lufcikiem na samej górze. Kuchnia była tak mała,
że poza szafkami, kuchenką i lodówką, nie stał tu nawet stoliczek. Kolejne dwa
pokoje, po prawej i po lewej były podobnej do siebie wielkości. Zdjąłem buty, a
Leo węszył wszędzie, zaciekawiony.
— Dzień dobry — rzuciłem głośno, ale nikt mi nie odpowiedział.
— Rozgość się. Chcesz coś do picia? — zaproponował.
— Herbatę?
— Jasne.
— Mogę pobawić się z Leo? — zapytała Olga.
— Jasne — uśmiechnąłem się do niej. — Tylko go nie zamęcz.
— Nigdy! — obiecała i udała się do pokoju na prawo, zapewne dzieliła go z
bratem. Ja za to wszedłem do kuchni. Była trochę zagracona, ale mimo wszystko
zdawał się tu panować chaos nad którym Gabriel panował.
— Pomóc ci? — zapytałem.
— Nie, nie trzeba — odparł roztrzęsiony. — Słodzisz?
— Dwie łyżeczki. Gabriel, wszystko w porządku?
— Tak, tak. — Jego dłonie drżały, że gdy uniósł kubki, trochę się wylało.
Zaklął i odstawił je.
— Daj — powiedziałem, biorąc kubki. — Ja je wezmę. Ty to wytrzyj, czy
coś.
— Jasne — pokiwał głową. — Idź do mojego pokoju. Ten po lewej.
Zmarszczyłem czoło. Ponownie poczułem jak chomik na kołowrotku zaczyna
się poruszać w mojej głowie. Pokój po lewej musiał należeć do Gabriela.
Widziałem tu jego rzeczy, piłkę do kosza, zeszyty, magazyny dla mężczyzn, jego
ubrania. Mój przyjaciel dołączył do mnie i przymknął drzwi.
— Ta… to mój pokój. Nic specjalnego w porównaniu z tym co widziałem u
ciebie w mieszkaniu… — skomentował zakłopotany.
— Jest super — odstawiłem kubki na biurko, gdzie dostrzegłem szkolne
podręczniki. — Gabriel… — zacząłem powoli rozejrzałem się. Potem spojrzałem na
niego, a on stał roztrzęsiony. — Gabriel, gdzie są wasi rodzice?
Oddychał ciężko i zamknął oczy.
— Nie ma — odpowiedział głosem człowieka, który tłumił w sobie płacz. —
Nie żyją.
Poczułem się jakbym dostał cegłą w twarz. Otworzyłem usta, aby coś
powiedzieć, a potem je zamknąłem. Ponownie doznałem objawienia, gdy w moim
umyśle zapaliła się lampka i połączyły się fakty. Smutek Gabriela, jego ponure zachowanie.
Jego drżące ciało, gdy ktoś wspominał o rodzicach. Jego opiekuńczość wobec
siostry. Jego dyscyplina i wczesne wstawanie, byle zrobić śniadanie dla dwóch
osób. Odprowadzanie do babci i pomoc babci w wychowaniu Olgi.
To wszystko nagle stało się tak jasne, że nie mogłem uwierzyć, że wcześniej
na to nie wpadłem. A na dodatek sam parę razy się pytałem o jego rodziców i
zawsze odpowiadał wymijająco. Moja mama spytała się go, co jego rodzice sądzą
na temat koszykówki, a on odparł, że im to nie przeszkadza.
— O mój Boże — szepnąłem.
— Tak — pokiwał głową.
— Tak mi przykro — jęknąłem. — A ja się ciebie o nich pytałem i w ogóle.
Czuję się jak ostatni dupek!
— Nie powinieneś — uśmiechnął się blado. — Przecież nie wiedziałeś. W
sumie… powiedziałem tylko dwóm osobom.
— Rozumiem — skinąłem głową. — Gabriel…
— To stało się prawie rok temu — usiadł na swoim rozkładanym łóżku.
Pościel nie była złożona, leżała potargana, zapewne zostawił ją tak jak tylko
wstał. — W styczniu.
Ja usiadłem podałem mu herbatę, a on odstawił ją na szafkę nocną i skinął
z podziękowaniem. Usiadłem na krześle przy biurku. Słuchałem go z uwagą.
— Nie musisz tego słuchać — uprzedził. — Nie obrażę się. Wiem, że to nie
twój problem. Zepsuję ci Święta i…
— Jeżeli to ma ci pomóc, to mów — przerwałem. — Jesteśmy przyjaciółmi, co
nie? Możesz mi powiedzieć.
— Dawno nie miałem przyjaciół…
— Nie mów tego reszcie drużyny. Oni mają cię za przyjaciela.
Spojrzał na mnie uważnie. Najwidoczniej analizował moje słowa.
— Moi rodzice… — zaczął raz jeszcze. — Zginęli w wypadku samochodowym. W
styczniu. Dwunastego stycznia — uściślił. Nerwowo bawił się dłońmi. — Wracali z
zakupów… mieli mnie też odebrać z treningu… — mówił łamiącym się głosem. —
Czekałem na nich sam pod szkołą. Zacząłem się denerwować, że tak długo im to
zajmuje. Jak zwykle się spóźniali — przełknął łzy i schował twarz w dłoniach. —
Wróciłem do domu autobusem, gotowy zrobić im burdę… ale… ale… ich tam nie było —
dokończył szeptem. W moich oczach zebrały się łzy, ale słuchałem go dalej. —
Potem zadzwonili ze szpitala… Już nie żyli. Zginęli na miejscu.
— Tak mi przykro…
Otarł oczy dłonią i spojrzał na mnie. Jego białka były zaczerwienione,
ale czarne źrenice przyglądały się mi z wdzięcznością.
— Od tamtego czasu jestem jaki jestem — spuścił głowę. — Nie potrafię się
z tym pogodzić, bo ciągle mam wyrzuty sumienia. Nawet się z nimi nie pożegnałem
— mówił dalej. — Potem musiałem powiedzieć Oldze. We dwójkę przepłakaliśmy
tydzień i bardzo nas to zbliżyło. Jak nigdy nie przepadałem za jej głośnym
charakterem, to teraz jest moim oczkiem w głowie. Zrobię dla niej wszystko,
byleby nie cierpiała. Widać… ona szybciej zaakceptowała to co się stało. A
najgorsze było to, że chcieli nas rozdzielić. Miałem wtedy siedemnaście lat, a
więc nie mogłem się nią opiekować. Trafiliśmy do domu babci, ona nas pilnowała
przez parę miesięcy, ale ja nie chciałem, aby teraz ciężar wychowawczy spadł na
babcię. Ona jest strasznie chorobliwa — dodał. — Dlatego jak tylko skończyłem
osiemnaście lat udało mi się zdobyć prawa do opieki nad Olgą. Zacząłem się o to
ubiegać wcześniej, dobrze jest mieć znajomości w urzędzie — zaśmiał się ponuro.
— W każdym razie pod koniec sierpnia zaczęliśmy tu mieszkać — wskazał całe
mieszkanie. — Dawne zostało sprzedane i mieliśmy kasę, aby to kupić. Cała
rodzina pomogła i doceniła to, że chcę opiekować się Olgą. Czuję ten obowiązek,
wiesz? — spojrzał na mnie i próbował wytłumaczyć. — Jakby… to ja, jako brat… ja
muszę się nią opiekować. To muszę być ja, nie babcia, czy ciocie i wujkowie.
— Rozumiem. Chcesz dalej tworzyć dla niej rodzinę…
— Tak! — przytaknął. — Właśnie to! To mój obowiązek — spojrzał w stronę
regału. I ja tam spojrzałem. Teraz po moim policzku popłynęła łza, gdy
dostrzegłem, że stoi tam zdjęcie. Jego rodzice, roześmiani, obejmowali swoje pociechy.
Gabriel był najwyższy z nich, ale strasznie podobny do ojca. Za to oczy miał po
mamie. — Czy to co robię jest złe?
— Nie — pokręciłem głową. — To jest szlachetne. Niewielu ludzi w naszym wieku stać na coś takiego.
— Nie — pokręciłem głową. — To jest szlachetne. Niewielu ludzi w naszym wieku stać na coś takiego.
Uśmiechnął się.
— Od września wstaję o szóstej. Już się przyzwyczaiłem. Ale muszę wstać,
umyć się, obudzić małą, zrobić śniadanie i zaprowadzić małą do szkoły.
— To dlatego nigdy nie jedziesz tramwajem ze mną i Markiem?
— Tak. Ze szkoły Olgi jedzie inny autobus. Babcia jest na tyle miła, że
jak mam treningi koszykówki i mecze, to się małą zajmuje. I w ogóle czasami się
nią zajmuje. Chcą mi dać trochę czasu dla mnie. To dobrze… koszykówka bardzo mi
pomaga, w niemyśleniu. Moja lekko agresywna gra wynika z tego, że… wtedy się
wyładowuję.
Nie mogłem uwierzyć jak wszystko nabiera logicznej całości. Obiecałem
sobie, że już nigdy nie będę nikogo oceniać po pozorach. Nigdy.
— Jesteś bardzo dobrym graczem.
— Dzięki — uśmiechnął się. Gdy to robił, naprawdę wyglądał jak ten
chłopak ze zdjęcia. Szczęśliwy, roześmiany, bez rany na sercu. — To moje życie —
podrapał się po głowie. — Dziękuję, Natan. Ta rozmowa… bardzo mi pomogła.
— To był raczej monolog, ale rozumiem, że musiałeś się wygadać —
westchnąłem. — Czy jest coś co mogę dla ciebie zrobić?
— Wpadaj tu częściej — poprosił. — Z Leo. Olga na pewno się ucieszy.
— Nie ma sprawy.
— Gabrieeeel! — Do pokoju wpadła jego młodsza siostra, a za nią
przyleciał pies. — G-Gaaabriel!
— Hej! Co jest? — zapytał zaskoczony i podniósł ją bez problemu, sadzając
na swoim kolanie.
— Słyszałam coo-o mówiłeś, Natowi! — przytuliła go.
— Wiesz, że nie ładnie jest podsłuchiwać…?
— Dziękuję, braciszku! — wtuliła się w niego i zaczęła mu płakać w pierś.
— Jeszcze raz dziękuję!
— Hej! Spokojnie — przytulił ją mocniej. — Wszystko jest w porządku.
— To kupimy sobie pieska? — spojrzała na niego.
— Nie — pokręcił głową. — Ale Natan będzie nas często odwiedzał, co ty na
to?
— Zgoda! Leo jest najfajniejszym psem pod caaaaluuuutkim słońcem.
Obserwowałem ich z uśmiechem na ustach. Prawdziwe, kochające się
rodzeństwo. Jedno kochało drugie tak mocno, że w pokoju zrobiło się trochę
jaśniej. Obiecałem, że zostanę i zostałem prawie do wieczora. W tym czasie
pobawiliśmy się z Leo, Gabriel zrobił obiad, poukładałem z Olgą puzzle, a potem
porysowaliśmy.
— Woooow! — zawołała z zachwytem Olga. — Umiesz rysować?
— Tak tylko sobie kreślę — odparłem z uśmiechem. — Podoba ci się?
— Możesz mi narysować konika?
Skinąłem głową i zabrałem się za rysowanie. Gabriel w tym czasie, z
wystawionym językiem, kolorował dla niej żyrafę w kolorowance. Ze wszystkich
sił starał się nie wyjechać poza linię.
Na koniec dnia obejrzeliśmy bajkę Disney’a — „Zaplątani”. Ja oglądałem to
po raz pierwszy, ale rodzeństwo najwidoczniej nie, bo znali teksty piosenek i
razem śpiewali wesoło. Pod koniec filmu, Olga zasnęła. Gabriel skinął
przepraszająco głową i wziął ją na ręce. Po cichu i powoli zaniósł ją do jej
pokoju. Wrócił po paru minutach i włączył światło. Zmrużyliśmy oczy, ale
uśmiechnęliśmy się do siebie.
— Przepraszam, że tak długo musiałeś tu siedzieć — powiedział wyłączając
telewizor.
— Nie przepraszaj. Przecież się zgodziłem.
Skinął głową.
— I… dziękuję. Tylko proszę, nie rozpowiadaj o tym, zgoda? Ludzie
zaczęliby się przesadnie martwić i w ogóle. Nie chcę tego.
— Nie ma sprawy — obiecałem. — Tak długo, aż uznasz to za stosowne,
nikomu nie powiem.
Gabriel uśmiechnął się. Wyglądał dużo bardziej przyjaźnie, gdy to robił.
— Będę się zbierał — oznajmiłem, wstając z kanapy. — Leo jeszcze musi się
przewietrzyć.
— Jasne. Nie ma sprawy — odprowadził mnie do przedpokoju. Założyłem
kurtkę i buty. Staliśmy chwilę naprzeciwko siebie.
— A, co tam — westchnąłem. Podszedłem do niego i go przytuliłem. —
Wesołych Świąt, Gabriel.
Chłopak był zaskoczony przez parę pierwszych sekund, ale potem i on mnie
objął. Musiało to śmiesznie wyglądać, bo byłem taki niski w porównaniu z nim.
— Wesołych Świąt, Nat.
Poczułem jego przyjemne ciepło i słodki zapach ciała. Miał też ciekawe
dla moich nozdrzy perfumy.
Gdy zdałem sobie sprawę, że trwa to dłużej niż przeciętny przyjacielski
uścisk, odsunąłem się od niego z przepraszającą miną. Przecież miał chłopaka i
tamten nie wyglądał na skorego do wybaczenia Gabrielowi takich ekscesów.
— To dobranoc — pomachałem mu i wyszedłem na klatkę.
— Nat!
— Tak?
Spojrzałem na niego zaskoczony. Stał w drzwiach i oddychał głośno.
— Daj… daj znać jak dotrzesz do domu. Odprowadziłbym cię, ale Olga śpi, a
ty masz taką tendencję do wpadania na niewłaściwie osoby…
Zaśmiałem się.
— Dzięki za troskę, ale jak ktoś mnie zaatakuje w Boże Narodzenie to
nazwę się największym pechowcem na świecie. Ale odezwę się — obiecałem. —
Trzymaj się.
— Ty też się trzymaj.
Spacer zajął mi kilka minut. Gdy byłem w windzie wysłałem obiecanego
smsa, aby uspokoić Gabriela. Dostałem odpowiedź zwrotną, że jednak mam
szczęście. Zaśmiałem się i wszedłem do domu.
— Natan! Gdzieś ty był?
— U Gabriela.
— Tak długo? — spytała moja mama. — Przecież są Święta…
— Jego rodzina nie miała nic przeciwko temu. Nawet chcą mnie widzieć więcej.
Chyba zrobiłem dobre wrażenie.
— Bo jesteś moim synem. Będzie leciał Kevin, oglądasz?
— Jasne! — rozebrałem się z kurtki i usiadłem między rodzicami.
Spojrzałem na jedno i na drugie. Muszę zacząć bardziej ich doceniać. Objąłem
ich i wyszczerzyłem zęby.
— Dobrze się czujesz? — zapytał ojciec. Leo wskoczył mi na kolana.
— Bardzo dobrze — odparłem, bo poczułem ciepło ich ciał na swoim.
Hejka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, w końcu poznaliśmy historię Gabriela, to wygadanie się, podzielenie się bólem z Natanielem było mu bardzo potrzebne...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie