niedziela, 5 stycznia 2020

Brakujący element - rozdział 7 - Samorząd uczniowski


Rozdział 7 — Samorząd uczniowski


— Mam szlaban — odpowiedziałem.
— Coooo? — zdziwił się Marek. Jechaliśmy właśnie do szkoły w zatłoczonym tramwaju. Wkoło ludzie wyglądali na zaspanych, zmęczonych, a szare chmury zdecydowanie nie pomagały w koncentracji. Nie pamiętam, aby kiedyś jesień nadchodziła w tak ponurym nastroju. Najgorsze w tym wszystkim było, że nawet nie padało. Leniwe chmury przemierzały niebo wprawiając wszystkich w otępienie i senność, zasłaniając słońce.
Mój przyjaciel jednak tryskał radością. Uśmiechał się, a w oczach paliły się jasne ogniki. Zdawał się odstraszać złą aurę samym sobą.
— Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale mam szlaban.
— Co takiego zrobiłeś?
I tu pojawiał się problem. Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć. Właściwie to niepotrzebnie poruszałem ten temat. Bo co mam powiedzieć? Że jedną połowę dnia spędziłem na mozolnym układaniu puzzli, a kolejną na pseudorandce i spotkaniu Podziemia? Sam nie mogłem w to uwierzyć, że tyle rzeczy mogło się wydarzyć jednego dnia! Przeważnie moje dni opływały w nudę, stabilizację i pewną monotonię. A zeszłej soboty zdołałem zapoznać się z sekretami dwójki ludzi — Aleksa i Emilii.
Moje wahanie zainteresowało Marka.
— O! Myślisz nad tym! Pewnie coś odwaliłeś? — szturchnął mnie ramieniem. — Przyznaj się! Co nabroiłeś?
— Byłem grzeczny… To raczej seria niefortunnych zdarzeń.
Zerknąłem w jego kierunku, a on wpatrywał się wyczekująco.
— Wróciłem do domu po północy. Właściwie to po pierwszej w nocy…
— Nieźle!
— Po prostu się zasiedziałem… Gdy się zamyślę, nie mam wyczucia czasu.
— A więc siedziałeś i myślałeś?
— Spacerowałem i myślałem — skłamałem. Jakoś nie widziałem powodu, aby mówić mu prawdę. Po pierwsze — gdyby wspomniał o Aleksie, mógłby dojść do wniosku, że jestem gejem. Po drugie — Emilia wymusiła na mnie obietnicę milczenia. Nie pozostało mi nic innego jak spróbować zmienić temat.
— Nie wierzę ci. — Marek wyszczerzył zęby.
— Nie musisz…
— Bo to co mówisz jest kłamstwem — odparł. — Ale skoro nie chcesz mówić, to musi być jakiś powód. Zawsze jest jakiś powód, aby się zachowywać tak, a nie inaczej.
— Czasem nie ma powodu…
— Zawsze jest powód — spojrzał na mnie z doniosłością, akcentując pierwsze słowo. Zdziwiła mnie powaga w jego głosie.
Zamilkłem. Zdenerwował się na mnie?
— Eeej, Nat — zaczął powoli patrząc ponad mnie.
— Tak?
— Czy coś cię trapi?
Spojrzałem na niego czujnie. Próbowałem zachować obojętny wyraz twarzy. To co się działo w moim umyśle i sercu zawsze zachowywałem dla siebie i nie pozwalałem, aby wyszło na światło dzienne. Czyżby mój nowy przyjaciel coś dostrzegł?
— Nie.
— Znów kłamiesz — westchnął niezadowolony.
— Skąd możesz to wiedzieć?
— Poznaję, gdy ludzie kłamią.
Tramwaj zatrzymał się na naszym przystanku. Z pewnym trudem, przeciskając się przez niewzruszony naszymi staraniami tłum, udało nam się wyjść na zewnątrz. Minęło nas paru uczniów, którzy również zmierzali do szkoły.
— Nat — zaczął Marek ruszając powoli. — Jeżeli coś cię gryzie wiesz, że możesz ze mną porozmawiać, prawda?
— Naprawdę, nie ma o czym…
— Skoro tak twierdzisz. Mówię ci tylko, że istnieje taka możliwość — założył ręce za głowę. — Nie zawsze jest dobrze trzymać wszystko dla siebie.
— Nie jestem hojnym człowiekiem.
Zachichotał pod nosem. Minęło trochę czasu odkąd ktoś się śmiał z moich dowcipów. Dlatego dalej nie potrafiłem się przyzwyczaić do tego, że jednak rozbawiam moją grupkę przyjaciół.
Gdy znaleźliśmy się pod klasą, była tam już reszta paczki. Podczas witania się
z Emilią próbowałem dojrzeć w jej oczach pewien strach, ale nic takiego nie zobaczyłem. Była taka jak zawsze — spokojna, miła, piękna. Jej władczy sposób bycia zniknął. Dalej do mnie nie docierało, że stojąca przede mną dziewczyna jest jedną z czterech Władców Podziemia. Zdawało się to być tak odległym wydarzeniem, że myślałem, iż moja przygoda
w parku to sen. Jednak widziałem ją na rolkach uciekającą przed policją raptem dwa dni temu.
Tak jak obiecałem, nie poruszałem tego temu. Przy reszcie grupy. Jednak nie miałem zamiaru jej popuścić, gdy mieliśmy zostać sami. Ona najwidoczniej przewidziała moje bycie wścibskim, dlatego wciąż trzymała się Felicji.
Wspominając o Felicji…
— Masz! — wcisnęła mi do rąk kopertę.
— Łapówka?
— Nie! — pokręciła głową. — Nasze zgłoszenie do Festiwalu Muzyki.
— Ach… — uniosłem wzrok. — Pomyliłaś mnie z samorządem?
— Boże, Nat, tobie wszystko trzeba tłumaczyć? — spytała.
— Nie męcz go. Pochodzi z jakiejś wsi, a nie z Warszawy. Może nie nadążać — rzucił Bazyli. Dziewczyna zgromiła go wzrokiem. — No co? Może jest z Polski B?
— Nat. — Felicja go zignorowała. — Zaniesiesz nasze zgłoszenie do pokoju samorządu.
— Czemu to brzmiało jak stwierdzenie, a nie pytanie?
— Bo jesteś idealną osobą — uśmiechnęła się. — Za nami samorząd nie przepada, a ty jesteś nowy. Poza tym… nie chcemy wpaść na… przewodniczącego!
— Przewodniczącego? A co z nim nie tak? — zainteresowałem się. Całą czwórką wstrząsnął dreszcz. — Co?
— Dowiesz się jak go zobaczysz.
— Rozumiem, że wysyłacie mnie do paszczy lwa?
— Tylko na długiej przerwie — poklepała mnie po ramieniu. Westchnąłem.
— Dobra. Zaniosę to zgłoszenie.
— Zuch chłopak! Pokój samorządu jest na pierwszym piętrze przy bibliotece. Na pewno trafisz.
Skinąłem głową. Nim jednak nadeszła długa przerwa, musiałem swoje odsiedzieć na lekcjach. W ich trakcie uważnie obserwowałem moją klasę — głównie kolegów. Który z nich jest niespełnioną miłością Aleksa? Mówił, że to chłopak z mojej klasy mu się podoba… Który?
Musiałem mieć odmienny gust, bo poza Markiem i Bazylim nikt za specjalnie nie rzucał mi się w oczy. Albo po prostu byłem wybredny.
Dzwonek oznajmujący długą, bo prawie pół godzinną przerwę, zawsze brzmiał jak zbawienie. Większość uczniów wtedy gnała do stołówki lub wychodziło na patio, aby móc odetchnąć świeżym powietrzem. Inni wychodzili przed szkołę i myślę, że gdyby pogoda pozwalała, siadali by na trawie. Ja w czasie tego ogólnoszkolnego relaksu spokojnym krokiem przemierzałem korytarze pierwszego piętra. Sam nie wiedziałem co myśleć o celu mojej wyprawy. Dotychczas poznałem Kacpra i Florę, oboje młodsi ode mnie, ale sprawujący władzę w szkole. Co z pozostała trójką? Słyszałem różne opinie na ich temat. Od schlebiających po przeklinające. Najbardziej negatywnie do nich nastawieni byli moi przyjaciele. Nie podali mi jeszcze konkretnego powodu, ale nie do końca mogłem się z nimi zgodzić. Z ciekawości raz sprawdziłem stronę szkoły i imprezy organizowane przez samorząd. Musiałem przyznać, że nie próżnował. Od koncertów, przez zawody sportowe po organizowanie urodzin nauczycieli. Nigdy się z czymś takim nie spotkałem.
Gdy stanąłem pod białymi drzwiami z napisem „Samorząd uczniowski”, dotarło do mnie jak wielka jest różnica między poprzednimi samorządami w liceach do których uczęszczałem. Miałem z czym porównywać, bo dwie szkoły ponadgimnazjalne miałem za sobą. W tamtych placówkach nawet nie wiedziałem czy coś takiego jak samorząd istnieje. Nie widziałem nigdy twarzy ani nie miałem żadnej styczności z uczniami wybieranymi na te stanowiska. Tutaj z kolei — samorząd miał swój własny pokój!
Zapukałem ostrożnie i usłyszałem stłumione „zapraszam”. Uchyliłem drzwi i wszedłem do środka.
Pokój samorządu był podłużny, jak większość klas i sal w szkole. Pod oknami, na parapetach stały rzędy zadbanych kwiatów. Pod jedną ścianą stała ciężka, czarna szafa z półkami zawalonymi teczkami, segregatorami i książkami. Po środku znajdował się rząd czterech biurek zwróconych ku sobie. Piąte biurko z kolei stało prostopadle do nich i było największe. Domyśliłem się, że należało ono do przewodniczącego, którego obecnie tutaj musiało nie być. Podłogę zdobił lekko wytarty niebieski dywan. Najbardziej jednak zaskoczył mnie, oprawiony w antyramę i wiszący przy zegarze, regulamin szkolny. Zdałem sobie sprawę, że spotkam tutaj bardzo surowych ludzi.
Przy jednym z biurek siedział Kacper i spojrzał na mnie pytająco. Najwidoczniej przerwałem mu w pisaniu, bo przed nim widniała zapisana kartka.
— W czym mogę ci pomóc? — zapytał.
— Chciałbym zostawić zgłoszenie na Festiwali Muzyki.
— Ach — wyciągnął ku mnie rękę. — Poproszę. I usiądź tam. — Drugą ręką wskazał mi krzesło przy oknie, niedaleko małego stoliczka na kawę. Podałem mu kopertę i usiadłem posłusznie w wyznaczonym miejscu. Wyglądało na to, że Kacper nie lubi sprzeciwu. Rozerwał kopertę bez większych ceregieli i wyjął formularz zgłoszeniowy. Jego czarne oczy wodziły po kartce.
— Klasa?
— Erm… Trzecia „h”.
Kacper wstał z ociąganiem i podszedł do szafy. Przejechał palcem po kolorowych segregatorach i wyjął jeden. Wyglądał na najnowszy z ich wszystkich, ale i tak ciężki. Cisnął nim na swoje biurko, aż podskoczyłem.
— Boże, ile z tym zamieszania — westchnął, raczej do siebie. — Papierki, papierki…
Drzwi otworzyły się nagle. Do pokoju wkroczyła, dobrze mi znana i roześmiana Flora. Ktoś jej przytrzymał drzwi, a potem sam wszedł do środka. W pierwszej chwili pomyślałem, że to model wracający z wybiegu, ale miał na swoim ramieniu niebiesko—białą opaskę ze złotym „SU” jak i pozostała dwójka. A to oznaczało, że szatyn musiał być członkiem samorządu. Jak mogłem go wcześniej nie zauważyć na korytarzach? Był wysoki, szczupły, o lekko kręconych włosach o odcieniu kasztana. Miał koszulę w kratę, rurki i emanował… pozerstwem. Przynajmniej takie było moje pierwsze wrażenie. Spojrzał na mnie zaskoczonym wzrokiem, który należał do granatowych oczu.
— Gość? — zapytał.
— Jesteście! — Kacper powstał ignorując jego pytanie. — Gdzie byliście?! Hę?! Hęęę?! Tkwię tu sam od drugiej przerwy! Dyrektorka siedzi mi na głowie od rana! Od rana!
— Wyluzuj — chłopak opuścił uspokajająco dłonie. — Organizowaliśmy jedzenie na festiwal…
— I festiwal! — Kacper wskazał na niego oskarżycielsko palcem. — To twój obowiązek! Ostatni raz na mnie to zrzuciłeś, jasne?
— Jak słoneczko — uśmiechnął się.
— Och, Kacperku, Kacperku! — pojawiła się przy nim Flora. — Uspokój się! Herbatki? Zielonej jak dolary?
Kacper opadł na krzesło z głośnym wydechem.
— Poproszę.
Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie i w podskokach podążyła do czajnika znajdującego w innym kącie na półce. Wydawało mi się, że dostrzegłem też małą lodówkę. Samorząd miał pewne przywileje.
— Przepraszam za niego. — Szatyn zwrócił się do mnie. — Kacper potrafi być wybuchowy. Jestem Aureli.
Tym razem zdążyłem ugryźć się w język i nie powiedziałem na głos — „złoty!”. Bo to właśnie oznaczało jego imię.
— Natan — uścisnęliśmy sobie dłonie. Zastanawiałem się czy to on jest przewodniczącym, ale zajął miejsce naprzeciwko Kacpra. Największe biurko dalej pozostawało puste.
— Przy okazji. — Szatyn sięgnął do kieszeni. — Tu masz fakturę.
Kacper zgarnął, a właściwie wyrwał ją z dłoni.
— Świetnie! Znów się nie skonsultowaliście! Mam nadzieję, że nie przekroczyliście budżetu?
— Jesteśmy biednymi ludźmi — wzruszył ramionami.
— Ale umiesz pisać i czytać — zgarnął segregator i wrzucił go na drugie biurko. — Natan przyszedł zgłosić drużynę na Festiwal. Zajmij się tym.
— Po co ta agresja, serio? — westchnął Aureli i sięgnął po formularz zgłoszeniowy. — Czyli Natan jesteś tym nowym? — rzucił do mnie przyglądając się kartce i zapisując coś w segregatorze.
— To będzie już mój trzeci tydzień — odpowiedziałem.
— Ha! Okres przejściowy masz już prawie za sobą — zmrużył oczy i podrapał się po policzku. — Podoba ci się?
— Policzek?
Spojrzał na mnie, na początku zdziwiony, a potem wybuchł śmiechem.
— Nie, nie! W szkole? Nauczyciele, uczniowie, dziewczyny…? — poruszał znacząco brwiami.
— Dziewczyny nie są uczniami? — przekrzywiłem głowę w zadumie. Kacper parsknął śmiechem, a Aureli zamyślił się.
— Stary… wykończysz mnie — stwierdził. — Mi też zrobisz herbatę, Flo?
— Jasne! — krzyknęła robiąc piruet. — Nat! Też chcesz?
Przeszliśmy na ksywki?
— Nie, dziękuję. Pewnie będę się zbierał…
— Zrób mu herbatę — zarządził Aureli. — Chcę z nim jeszcze trochę porozmawiać.
— A… zgłoszenie?
Machnął ręką.
— Zaakceptowane! — wziął pieczątkę i uderzył nią raz o formularz, a drugi raz o kartę
w segregatorze. — Zatwierdzone!
— Mam nadzieję, że chociaż to przeczytałeś? — westchnął Kacper przeszukując dokumenty i wstukując coś na kalkulator.
— Za kogo ty mnie masz? — prychnął Aureli i wstał, aby podać mi zaakceptowane zgłoszenie. — Oczywiście, że to przeczytałem!
— Świetnie…
— Naaat! — krzyknęła Flora z części kuchennej. — Jaką lubisz herbatę?
— Erm… zwykłą?
— Cukier?
— Trzy łyżeczki.
— Słodki chłopak! — zaśmiała się i rozlała wrzątek. — Swoją drogą, gdzie jest przewodniczący?
— Nie mam pojęcia — odpowiedział Kacper. — Miał być na długiej przerwie, ale oczywiście go nie ma.
— Nie czepiajcie się go — wtrącił Aureli. — Organizuje pierwszą wywiadówkę. Jest trochę zalatany. Myślę, że do końca września go nie zobaczymy.
— Nauczyciele zrzucają na nas coraz więcej — warknął Kacper. — Organizowanie wywiadówek? Serio? To powinno leżeć w gestii wychowawców!
— Teoretycznie tak, ale ta wrześniowa ma być szczególna ze względu na dodatkowy apel i spotkanie z panią dyrektor. No i jeszcze sprawa otrzęsin.
— A to nie jest twoje zadanie, Flo?
— Jest — wytknęła język. — Ale przewodniczący jest kochany i mi pomaga, o! A nie, tylko liczy pieniądze!
— Tak się składa, że dzięki mnie masz za co zrobić te plakaty — wskazał na stertę rulonów na jej biurku. — Nie podskakuj, maleńka.
Co ja tu robiłem? Nagle to pytanie wpadło mi do głowy. Samorząd uczniowski był wrogiem mojej paczki, a ja sobie spokojnie tu siedziałem i… no cóż, właśnie została podana herbata, a więc — popijałem herbatkę. Zaoferowano mi nawet ciasteczka, a więc naprawdę nie potrafiłem w nich dostrzec wrogów. Byli zwykłymi uczniami z dodatkowymi obowiązkami. Kacper pochłonięty był w cyferkach; Flora, nucąc, przeglądała plakaty przy swoim biurku,
a Aureli zabawiał mnie rozmową.
— Wyglądasz na przerażonego. Nie bój się. Nie gryziemy. Jako samorząd jesteśmy po twojej stronie — uspokoił mnie. — To co sądzisz o tej szkole?
— Jest bardzo fajna — odpowiedziałem. — Mam fajną klasę, dobrze się dogaduje
z grupką ludzi, ale przede wszystkim… — rozejrzałem się dookoła. — Zadziwia mnie to!
— To? — Aureli również się rozejrzał.
— Nigdy nie spotkałem się z taką wersją samorządu uczniowskiego. I te wasze opaski… Wyglądacie jak elitarna jednostka.
Aureli się zaśmiał
— To nam schlebia. Ale samorząd zawsze był ważny w tej szkole. Dbamy o jej honor,
o przestrzeganie regulaminu i dbamy, aby młode umysły nie musiały spędzać czasu jedynie na nauce. To mi przypomniało… co z loterią?
— Pieniądze? — Kacper uniósł głowę.
— Wice się tym zajmuje — odpowiedziała Flora. — Ale jest chora! — zmartwiła się szczerze. — Po lekcjach jadę ją odwiedzić. Ktoś chętny?
— Jeszcze się zarażę… — westchnął Kacper.
— Ja z chęcią. — Drugi z kolei podniósł dłoń. — Wice zasługuję na pobycie chwile
w mojej obecności.
Upiłem łyk herbaty.
— Natan. — Wrócił do mnie z uśmiechem. — Jakie jest twoje koło zainteresowań?
— Tenis — odpowiedziała Flora nim zdążyłem otworzyć usta.
— Wybacz jej — westchnął. — Nasz Kwiatuszek wie wiele i czasem nie może się powstrzymać przed podawaniem informacji. Strzeż się jej.
— Fałszywa propaganda! — zaśmiała się. — Nie strasz go, bo już tu nigdy nie przyjdzie.
— Racja, racja — machnął ręką. — Natan wygląda na bystrego.
— Dziękuję — odparłem co wywołało śmiech. Dopiłem herbatę najszybciej jak mogłem. — Chyba już sobie pójdę. Dziękuję za zatwierdzenie zgłoszenia.
— Nie ma sprawy, nie ma sprawy — pomachał ręką nadając temu wydarzeniu lekceważącego wyrazu. — Życzę powodzenia! Będzie duża liczba uczestników.
— Ale nagroda jest tego warta.
— Tydzień bez klasówek, hm? — zamruczał przyjemnie. — To musi być super uczucie.
Powstałem z krzesła i ruszyłem do drzwi.
— Ach, Natan! — zawołał za mną Aureli. Spojrzałem na niego pytająco. — Tylko grzecznie. Sam słusznie zauważyłeś, że samorząd ma sporą władzę. Nie tylko nagradzamy uczniów, ale też ich karzemy — mówił to spokojnie, ale wyczułem groźbę. — Jesteś nowy, więc ciężko przewidzieć co będziesz robił, ale…
— Nie strasz go! — tupnęła nogą Flora. — Natan, spokojnie! Ostatnią chłostę zarządziliśmy ponad rok temu!
Ch-Chłostę? Chyba się ze mnie nabijali.
— Taaak — odchrząknąłem. — Będę się pilnował.
Zostawiłem za sobą pokój samorządu, słysząc jeszcze przez drzwi stłumiony śmiech.

***

— Gdzie ty byłeś?! — Felicja wystrzeliła rękami w górę, gdy dołączyłem do nich pod klasą.
— Dostarczałem zgłoszenie, na twoje polecenie…
— Wiem! Ale tak długo?
Wzruszyłem ramionami.
— Coś tam musieli popisać i jakieś małe zamieszanie.
Nie miałem odwagi wspomnieć o moim akcie zdrady — herbacie i ciastkach.
— Ale zgodzili się?
— Tak — wyjąłem formularz z plecaka i jej go podałem. — Zaakceptowane.
— Wyśmienicie! Wiedziałam, że wysłanie ciebie to strzał w dziesiątkę. Nam pewnie robiliby problemy — stwierdziła wyraźnie zadowolona. — Bazyli! Kiedy masz wolną chatę?
— Na początku października — odpowiedział.
— Świetnie. Robimy wtedy próbę.
— Że co? Czemu w moim domu? — zapytał mrugając oczami.
— Masz domek jednorodzinny i nikomu nie będziemy przeszkadzać.
— Dobrze, że wyeliminowałaś ze swojego planu sąsiadów — zauważył sarkastycznie.
— Zanim zaczniemy grać przeprosimy za ewentualny hałas.
— Chyba ty.
— Zgoda.
— Ech… — Bazyli się poddał. — Dobrze. Uprzedzę rodziców. Za dwa tygodnie u mnie.
— Świetnie się spisałeś, Natan — spojrzałem na komplementującą mnie Emilię. Uśmiechała się do mnie. — Potrafisz dochować obietnic.
Skinąłem głową.
— W końcu to było tylko zaniesienie koperty.
— Wiem — skinęła głową.
Wiedziałem, że ten krótki dialog był dwuznaczny. Westchnąłem w duchu. Chyba jej odpuszczę. Z drugiej strony, czy naprawdę tak bardzo chciałem wiedzieć o Podziemiu? W domyśle wyczuwałem kłopoty związane z tą nazwą. Bazyli spojrzał na mnie czujnym wzrokiem. Pod ostrzałem jego oczu trochę się skrępowałem.
— Natan — drgnąłem, gdy ktoś wymówił moje imię. Odwróciłem się spokojnie, aby stanąć twarzą w twarz z Cyrusem.
— Hej, kapitanie! — zasalutował Marek.
— Witaj, Marku. Dziewczyny. Bazyli. — Każdemu z nas skłonił się. Ubrany był w błękitną koszulę. Mój ulubiony kolor bardzo do niego pasował. — Natan, mam nadzieję, że pojawisz się na treningu drużyny.
— Nie sądzę. Mam w tym czasie tenisa…
— Wiem to. Tyle, że my w tym czasie mamy również koło zainteresowań, a nie treningi drużyny — spojrzał na Marka. — Zapoznaj go z godzinami i datami treningów.
— T-Tak jest! Ale po co?
— Chcę, aby Natan nam towarzyszył — wyjaśnił wymijająco.
— Kolejny problem. Mam szlaban.
Cyrus uniósł brwi.
— Szlaban? Mam porozmawiać z twoimi rodzicami? Na pewno wtedy cię puszczą.
— Co?! Nie, nie! Nie trzeba! Ech… sam z nimi pogadam.
— Świetnie. Marku przyprowadź go na najbliższy trening. Obowiązkowo.
— Nie ma sprawy — uśmiechnął się.
Cyrus skinął głową i ruszył dalej. Gdy odprowadzałem go wzrokiem, dostrzegłem, że zmierza ona ku wysokiemu Gabrielowi, który się na nas patrzył. Na moment spotkaliśmy się spojrzeniami i obaj szybko odwróciliśmy głowy.
— Czego chce od ciebie Cytrus? — zapytał Bazyli.
— Kapitan Cyrus — poprawił go Marek.
— Nie wiem — wzruszyłem ramionami. — Mówił, że chce mnie trenować. To bez sensu, wybrałem tenis…
— Takie ograniczanie się to błąd — wtrąciła Emilia. — Można przecież robić więcej rzeczy niż na przykład, granie na skrzypcach.
— Taaak? A cóż takiego jeszcze robisz? — zapytał Bazyli.
— Piekę ciasta.
Uśmiechnąłem się.
I jeżdżę po nocach na rolkach uciekając przed policją i organizując Turnieje jako jedna z Władców Podziemia, dodałem w myślach. No cóż, każdy miał sekrety.
Problem polegał na tym, że sekrety bardzo lubią się wydawać.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    fantastycznie, zastanawiam się czy piosenka wybrana nie przeszła by spokojnie przez cenzure samorzadu dlatego wysłali Nataniela tam... rozbawił mnie tekst jak Nat na pytanie czy mu się podoba to odpowiedział policzek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń