CZĘŚĆ II - ŚWIATŁO
Rozdział
21 — Pożoga
Bieganie dookoła hali w środku zimy było bardzo męczącym zajęciem, ale
Cyrus nie dał nam ani chwili wytchnienia. W rzędzie, oddychając ciężko,
wyrzucając z siebie pokłady pary, musieliśmy dotrzymać mu tempa, które
narzucał. I nie cackał się z nami.
— Zdajesz… sobie… sprawę… że… możemy… przez… ciebie… zachorować? —
wyspała Filip, gdy się z nim zrównał.
— Tylko spróbujcie — odparł niewzruszony. Nawet nie dostał zadyszki, mimo
iż biegliśmy właśnie czwarte kółko. — Osobiście wtedy was znajdę i ustawię do
pionu.
— Filip… ma… rację… — mówił Marek. — Dostaniemy zapalenia… płuc…!
— Więc bądźcie cicho i biegnijcie — przerwał nasz kapitan. — Tracicie
czas i energię.
Wszyscy westchnęli ciężko i nie przestaliśmy naszej rozgrzewki. Po bieżni
szli sobie spacerem Roksana i Samson, których mijaliśmy, a oni liczyli nam czas
i sprawdzali naszą wytrzymałość. Prowadził Cyrus, a zaraz za nim biegł Filip,
Dawid i Marek. Po nich trójka rezerwowych, Gabriel, a kilka metrów za nimi —
ja. Widziałem ich coraz bardziej oddalające się plecy. Dlatego na metę
dobiegłem ostatni. Zatrzymałem się przed Cyrusem, który założył ręce na piersi
i tupał niezadowolony nogą.
— Witaj, Natanielu…
— He… hej, kapitanie…
— Zdajesz sobie sprawę, że twoja wytrzymałość jest dalej na najniższym
szczeblu?
— Próbuję…
— Próbuj bardziej — skarcił mnie. — Natan, ćwiczyłeś w Święta?
— Tak! Jasne, że tak. Z Gabrielem.
Podrapał się po głowie.
— Może twój organizm po prostu nie może wytrzymać takiego przeciążenia? —
rzucił to, niby głośno myśląc. — No nic. Do środka. Samson coś dla ciebie
przygotuje.
Skinąłem głową i powlokłem się za nim. Reszta drużyny już była w hali, a
ja jeszcze musiałem zahaczyć o szatnię, aby się ogrzać.
Nowy Rok nie był dla mnie wyrozumiały. Zwłaszcza od strony sportowej. Nie
ważne ile z siebie dawałem, nie mogłem doścignąć reszty drużyny. Czułem się
cały czas jakbym próbował ich dogonić, ale oni w ostatnim momencie znów się
wymykali.
Przebierając się w swój strój zacząłem się zastanawiać jak poradzę sobie
w ćwierćfinałach? Te mecze będą na znacznie wyższym poziomie. W końcu weźmie w
nich udział tylko osiem z blisko stu liceów z miasta. Nie wiedziałem dokładnie
jeszcze z którymi się zmierzymy, ale nasz pierwszy mecz miał się odbyć już za
trzy dni. Wtedy cztery ćwierćfinałowe mecze zadecydują o tym, które drużyny
przejdą do półfinałów.
Miałem przed sobą wizję, że to przeze mnie drużynie się nie uda. Źle
podam, nie dorzucę do kosza, nie trafię, sfauluję… I ten jeden błąd będzie
kosztował nas wszystkich.
Westchnąłem. Musiałem wziąć się w garść.
Gdy znalazłem się na boisku, reszta drużyny już grała. Cyrus obserwował
wszystkich uważnym wzrokiem. Przemówił do mnie jak tylko znalazłem się przy
nim, ale nie oderwał wzroku od grających.
— Rozgrzej się. Zaraz wejdziesz.
Skinąłem głową. Dołączyłem się do obserwacji drużyny. Jak zwykle dawali z
siebie wszystko nawet jeżeli to był trening. Każdy świecił i błyszczał
talentem. Nawet rezerwowi wyglądali już na gotowych do walki i lepiej
przygotowanych do starcia z przeciwnikiem. Podawali szybko i mimo, iż nie
posiadali tak jawnych talentów jak starszy rocznik, to jednak potrafili zdobyć
kilkanaście punktów.
— Ich talent — westchnął Cyrus. Spojrzałem na niego. — Talent
pierwszoroczniaków…
— Co z nim?
— Nie jestem pewien — odparł. Przyglądał się im uważnie swoimi szarymi
oczami. — Zdają się… być jedną osobą.
— Co masz na myśli?
— Przyjrzyj się ich grze — poprosił. Skupiłem na nich swój wzrok. — Są
bezbłędni jeżeli podają do siebie. Jeżeli działają w trójkę, są nie do
zatrzymania. Nawet Dawid, nasz mistrz obrony, nie potrafi ich zatrzymać. A
jednak… wystarczy, że jeden z nich nie gra albo jest w innej drużynie, a cała
ich harmonia się burzy — westchnął i pomasował swoje skronie. — Sam nie wiem co
o tym myśleć… Muszę znaleźć sposób, aby ta trójka nie była, aż tak zależna od
siebie…
Milczałem i obserwowałem ich grę. Kapitan miał rację.
— Zbiórka! — krzyknął nagle, przerywając grę. Wszyscy zbliżyli się do
niego z zaciekawieniem. — Parę słów informacji na temat ćwierćfinału. Roksano?
— Cyrusie — odparła przesadnie poważnym tonem, a wszyscy zachichotali pod
nosem. — Dziękuję za udzielenie mi głosu. Zaszczyt to przed wami przemawiać —
zeskoczyła z trybun. Cyrus zmrużył oczy. — Jak mój kochany braciszek wspomniał
mam dla was informacje dotyczące naszego najbliższego przeciwnika. Przede
wszystkim, zobaczcie — pokazała swój clipboard w którym pierwsza kartka przedstawiała…
— Lista zakupów — przeczytał Filip.
Roksana zamrugała oczami.
— Ach — podrapała się po głowie. — Nie. Kartka dalej.
Przekręciła stronę i przed nami pojawiła się mała tabela. Zaznaczone tu
były wszystkie szkoły, które przeszły etap eliminacji.
Wszyscy przypatrywali się rozpiskę. Nasze liceum było w grupie C. Naszym
pierwszym przeciwnikiem miało być liceum im. Powstańców Warszawy.
— Ciekawe — stwierdził Filip nachylając się, aby lepiej widzieć. — A więc
twoje liceum będzie naszym przeciwnikiem?
— Niestety — westchnął Samson. — Liczyłem na to, że do tego nie dojdzie.
Boję się, że będą mnie uważać za zdrajcę.
— To bez znaczenia — przemówił Cyrus. — Nie możesz się nimi przejmować,
tym bardziej, że sami nie chcieli twojej pomocy.
— No… niby tak… — zgodził się Samson, ale jego głos był pełen
wątpliwości.
— Na pewno tak — spojrzał na niego z mocą. — Nie chcieli twojej pomocy — powtórzył.
— Ale my jej potrzebujemy.
Samson skinął głową.
— Odnośnie naszych przeciwników — odezwała się Roksana. Podała nam kartkę
z tabelą, a sama przyjrzała się reszcie swoich notatek. — Obawiam się, że nie
będzie łatwo. Wszystkie osiem drużyn to praktycznie elita koszykarska. No i jak
widzicie w grupie B jest wasze zeszłoroczne nemezis.
Większość drużyny skrzywiła się, gdy spojrzało na liceum Kościuszki.
— Rok temu wygrali z nami 112 : 80… — przypomniał ponuro Dawid. — No i
ten ich kapitan.
Popatrzyłem po wszystkich z zaciekawieniem.
— Co z nim?
— Nasz rówieśnik — odparł Filip. — I kapitan drużyny koszykarskiej
tamtego liceum. Bruno.
— Brutalny władca — wyrwało mi się. Popatrzyli po mnie, a Marek zaśmiał
się. — Przepraszam…
— Nic do ukrycia — westchnął Cyrus. Spojrzał w stronę kosza i zamyślił
się. — Bruno faktycznie ma… brutalne metody treningu.
— ON ma brutalne metody? — zdziwił się na żarty Filip. — Rozumiem, że my
jesteśmy w raju?
— Żebyś wiedział. — Jego wzrok padł na nas wszystkich. — Jestem pewien,
że spotkamy się z nimi w finale.
— Braciszku, o ile dojdziecie — zdeptała jego marzenia. — Przede
wszystkim nasi ćwierćfinałowi przeciwnicy…
— Co z nimi?
— Obawiam się, że mają absolutną obronę — przejrzała swoje zapiski. —
Wszyscy gracze mają ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Wygrywają przeważnie
dzięki temu, że nikt nie może przedostać przez ich mur.
Cyrus pomyślał chwilę.
— Coś wymyślimy. Nie ma muru, którego nie dałoby się przeskoczyć.
— A Wielki Mur Chiński? — zapytał Filip.
— Dla chcącego, nic trudnego — zwrócił się ku nam. — Wracać do
trenowania, panowie. Za trzy dni czeka nas ciężki pojedynek.
***
Nadszedł pierwszy piątek miesiąca, a to oznaczało rozegranie meczy
ćwierćfinałowych. Cały turniej zaczął się o szesnastej. Jednak nasze starcie
miało zacząć się dopiero po osiemnastej. Dlatego mogliśmy obserwować
wcześniejsze rozgrywki i taktykę. Na trybunach siedziała Roksana, która
notowała każdą zagrywkę, rzut i strategię. Jej czujne oko nie pozwalało jej
stracić chociaż sekundy gry.
W grupie A wygrała drużyna czerwona — X LO Królowej Jadwigi. Prawdę
mówiąc rozgromili swoich przeciwników wynikiem 68 : 40. Musiałem przyznać, że
są rewelacyjnymi graczami. Ich strategia ataku i podań była dopracowana do
perfekcji. Nawet Cyrus zmarszczył czoło, gdy tylko zdał sobie sprawę, że nie
łatwo jest ich zatrzymać.
Drugi mecz obejrzeliśmy tylko w połowie, a to dlatego, że kapitan szybko
zagonił nas do szatni. Jednak wystarczyła mi połowa, abym dostrzegł, że
murowanym zwycięzcą jest nasze nemezis. Liceum Kościuszki nie wysilając się
potroiło wynik przeciwnika.
Jednak nie gracze mnie tak interesowali jak kapitan. Bruno. Brutalny
władca.
Jego gra budziła strach. Był szczupły, średniego wzrostu. Na pewno nie
pomyślałbym, że gra w koszykówkę, gdybym go spotkał na ulicy. Jednak to samo
mogłem powiedzieć o sobie czy Cyrusie.
W każdym razie, ich kapitan był płomiennowłosy. Wyglądał jak ogień na
boisku i trawił wszystkich, którzy śmieli mu stanąć na drodze. Przyglądając się
jego grze nie dostrzegłem żadnych luk, ani braków. Był szybki jak Cyrus,
celnością dorównywał Markowi, a podania były bezbłędne. Nie sądziłem, aby moje
były choć w połowie tak dobre.
Najgorsze było jednak jego milczenie. Nie odezwał się ani słowem do
swojej drużyny czy też przeciwników. Zachowywał zimną krew w drastycznych
momentach i absolutnie kontrolował grę. Był jak Bóg na boisku. Absolutny
monarcha.
Kiedy byliśmy w szatni wszyscy wyglądali na spiętych. I wydawało mi się,
że bardziej wpłynęło na nich obejrzenie gry Bruno niż to, że zaraz mieliśmy się
zmierzyć z armią gigantów.
Do szatni weszła Roksana. Nie miała zadowolonej twarzy.
— I co? — zapytał Dawid.
— Bruno wygrał. 120 : 46 — pokręciła głową. — Niewiarygodny wynik!
Najdziwniejsze jednak jest to, że… — usiadła na ławce i spojrzała na swoje
notatki. — Pod koniec tamta drużyna prawie zaczęła płakać. Zupełnie jakby
wypalił się w nich duch. Duch walki.
Spojrzała na nas wszystkich bardzo poważnie.
— Bruno jest o niebo lepszy niż rok temu.
— Skąd to wiesz? — zapytał Filip.
— Obejrzałam nagrania. Przeanalizowałam je — zasmuciła się. — Każda
drużyna, która z nim przegrywa traci ducha.
— To… chyba najgorsze co może być, co? — zapytał Marek. Podrapał się po
głowie. — Rok temu przegraliśmy, ale większość z nas była rezerwowa. Właściwie
to ty jedyny Cyrus z nim grałeś.
Kapitan skinął powoli głową.
— Bruno niestety ma okropny dar — spojrzał w górę. — I talent. Och, tak.
Niewątpliwie ma talent. Jednak jego dar sprawia, że przez niego ludzie się
wypalają. Jest jak ogień, który trawi wnętrze człowieka.
Wszyscy zamarli. Wpatrywałem się ze skupieniem w kapitana. Po raz
pierwszy wychwyciłem jego głosie obawę.
— Kiedy już wszystko spłonie, pozostają jedynie zgliszcza dawnej chęci
walki. Dawnego ducha — podrapał się po brodzie. — Bruno… odbiera chęć grania w
koszykówkę.
— Hm — prychnął głośno Gabriel. — A jednak tu jesteś.
— Oczywiście, że tak. W przeciwieństwie do niego rozumiem, że przegrana
to nie wszystko — spojrzał na nas uważnie. — Również i wy musicie to zrozumieć.
Niezależnie od tego czy z nim przegramy czy wygramy, musicie dalej wierzyć w
swoje zdolności.
Skinęliśmy głowami.
— A jeżeli przegramy w ćwierćfinałach? — zapytał Filip. Po chwili dostał
piłką w brzuch.
— Żartujesz sobie ze mnie? Jedynie Bruno jest dla nas zagrożeniem. —
Cyrus spojrzał na zegarek. — Już czas. Do boju, panowie!
Ruszyliśmy za nim na boisko. Prawdę mówiąc bałem się tego co miało
nastąpić. Bałem się też tego, że zastaniemy jedynie zgliszcza boiska po pożarze
wywołanym przez Bruna. Na szczęście nic takiego się nie stało. Boisko lśniło
gotowe na rozegranie kolejnego meczu.
— Co to? — zapytał Filip, Marka.
— To? — zdziwił się patrząc na swoją rękę. Była to jasna, żółta frotka. —
To prezent, który dostałem na Gwiazdkę od rodzeństwa. Obiecałem im, że będę ją
nosił.
— Zdajesz sobie sprawę, że nasze szkolne stroje są biało—czarno—czerwone?
— wskazał na swoją czarną frotkę.
— Możliwe — wytknął język. — Ale to prezent. Będę ją nosił!
— Rezerwowi i Marek, na boisko — rozporządził Cyrus, ucinając ich dyskusję.
Wszyscy popatrzyliśmy na siebie z zaskoczeniem. Nawet rezerwowi.
Mateusz, Radek i Paweł wyglądali na zszokowanych.
— Co? — zapytał Paweł. — Ale… ale kapitanie! To mecz o ćwierćfinał!
Jesteśmy tylko rezerwowymi i…
— Przestań jojczyć — przerwał mu Cyrus. — We trójkę marsz na boisko albo
zejdźcie mi z oczu. Myślicie, że wystawiłbym was, gdybym w was nie wierzył? —
zapytał. — Wasza trójka, Marek i ja. Wy z kolei — popatrzył po naszej reszcie. —
Rozgrzewajcie się w razie nagłej zmiany. Ty na pewno — wskazał na Gabriela. —
Zakładam, że będziemy cię potrzebować w drugiej połowie. Roksano?
— Tak? — podeszła do brata.
— Który z nich jest według ciebie największym zagrożeniem.
— Ich kapitan — wskazała na najwyższego chłopaka, który mierzył dwa
metry. — Jest dobry w obronie jak i w ataku. Nazywa się Emil.
— Drużyno — spojrzał na nas. — Czas utorować sobie drogę do finału!
Jak zwykle przed spotkanie zebraliśmy się w kręgu. Założyliśmy sobie ręce
na ramiona.
— Pamiętajcie o wszystkich naszych treningach — przemówił Cyrus. — Nie
dajcie się. W każdym z was drzemie talent i dar. Silny talent i dar! Nie
możecie pozwolić, aby ktoś wam go odebrał! Uwierzcie w siebie, tak samo jak ja
wierzę w was! Pokażcie mi dobrą i sprawiedliwą grę!
— Rozkaz!
— Wierzę w was wszystkich. A wy w siebie?
— Tak jest!
— A więc pokażcie to światu!
Jak zwykle zawyliśmy wojowniczo. Mateusz, Radek, Paweł, Marek i Cyrus
założyli pomarańczowe kamizelki, które oznaczały naszą drużynę. Usiadłem wraz z
resztą na ławce i obserwowaliśmy. Wszyscy poza Cyrusem byli wysocy, ale i tak
żadne z nich nie dorównywało wzrostu przeciwnikom.
— Co Cyrus planuje? — zapytał Dawid. — Myślałem, że wystawi pełny skład.
— Wiem — zgodził się Gabriel. — Tamci wyglądają na zdenerwowanych —
wskazał na przeciwników, którzy patrzyli to na nas to na obecnych na boisku. —
Chyba uważają, że ich lekceważymy.
— Ojć! — jęknął Filip. — To słuszne, że chcemy ich tak sprowokować?
Wyglądają na takich co łatwo zdenerwować.
— Kapitan musi mieć plan. Trochę wiary — odparłem. — Czy Cyrus kiedyś się
pomylił?
— Kiedyś musiał, skoro przegrał z Brunem — zauważył Filip. — Nie
odbierzcie tego źle, ale nawet Cyrus musi się pomylić. Jest tylko człowiekiem.
Nieważne jakie były słowa i tak wierzyłem w naszego kapitana. Zdałem
sobie sprawę, że czuję coś ciepłego na kolanie. Spojrzałem tam.
Siedziałem tak blisko Gabriela, że dotykałem jego ciepłego uda. On
dostrzegł to w tym samym momencie i odsunęliśmy się od siebie jak oparzeni.
Popatrzyliśmy po sobie.
— Przepraszam.
— Nie przepraszaj — warknął i spojrzał ponownie na boisko. — Za dużo
przepraszasz…
Udawaliśmy, że nic się nie stało, ale staraliśmy się już nie dotknąć
ciałami. Z resztą rozpoczął się mecz i pierwsze punkty zdobywali przeciwnicy.
Faktycznie tworzyli swego rodzaju mur. Stali mniej więcej w jednej linii,
a ich brązowe kamizelki powiewały z każdym ich szybkim ruchem. Cyrus jako tako
nie miał problemu z przedarciem się przez obronę co wywołało na ustach
wszystkich wielkie „och!”. Był tak szybki, że przemykał się pod rękami i między
przeciwnikami.
Trójka rezerwowych również spisywała się dobrze. Podczas gdy Cyrus robił
wyrwę w murze oni szybko się przedostawali. Ich wspólna gra była opracowana do
perfekcji. Cyrus najwidoczniej wiedział, że wystawianie ich pojedynczo może ich
osłabić, ale w trójkę robili wrażenie.
Jednak i tak pierwsza kwarta należała do liceum Powstańców. Wygrywali 20
: 16.
— Zmiana? — zapytał Filip, gdy Cyrus podszedł napić się wody.
— Nie — pokręcił głową. — Nie bez powodu wstawiłem Marka.
Unieśliśmy brwi. A potem mnie olśniło.
— Masz… masz zamiar zdobyć rzuty za trzy punkty?
— Jak najwięcej — odparł Cyrus. Otarł czoło frotką. — Musimy tylko
pilnować, aby nikt mu w tym nie przeszkadzał.
Rozpoczęła się druga kwarta, a nasza silniejsza część drużyny dalej
siedziała na ławce. Tym razem Cyrus rzucił szybkie rozkazy do rezerwowych, a
oni skinęli głową. Marek wyszczerzył zęby, gdy i na niego spojrzał kapitan.
— Wszystko jasne! — skinął głową.
Druga kwarta polegała na tym, aby odciągnąć przeciwników od Marka, aby
ten mógł błysnąć swoim talentem. Rzuty za trzy punkty były jego nieukrywaną
specjalnością. Gdy rzucał z połowy boiska, ponad głowami wszystkich i trafiał,
sprawiał, że trybuny na chwile zamierały, aby potem wrzaskiem euforii zagłuszyć
graczy na boisku.
— Jak on to robi? — ryknął jeden z „brązowych”. — To niemożliwe! Pięć
rzutów pod rząd?
— Nie pozwólcie mu rzucać!
Nie było to łatwe zadanie ze względu na to, że Marek osłaniany był przez
tróję rezerwowych, a Cyrus zawsze zdążył przejąć piłkę, gdy była ona w rękach
przeciwnika. Po drugiej kwadrze to my prowadziliśmy. Mieliśmy kilka minut
przerwy.
— Zmiana… — wysapał Cyrus. Zgarnął butelkę wody i wypił prawie połowę.
— Kapitanie, wszystko w porządku? — zapytał Dawid. — Zbladłeś…
— Zmęczyłem się — uciął krótko. — Jestem z was najszybszy, dlatego szybko
się męczę…
— Rozumiemy — skinął głową Dawid. — To kto wchodzi. Wszyscy. Ty, Filip,
Gabriel, Marek i Natan. Pokażcie, że jesteśmy najlepsi!
— Tak jest! — zasalutowaliśmy. Zdjąłem bluzę i porozciągałem się
obserwując przeciwników. Wyglądali na zdenerwowanych. Potem spojrzałem na
Marka. Oddychał ciężko.
— Dasz radę?
— Jasne — otarł czoło żółtą frotką i uśmiechnął się. — Tylko nie
obiecuję, że zawsze będę zdolny do rzutu. Wolę komuś podać niż ryzykować stratę
piłki.
— Podawaj do mnie.
Uśmiechnął się i pokiwał głową.
Rozebrzmiał gwizdek. Sędzia wskazał nam nasze połowy. W piątkę weszliśmy
na boisko. Również i w tamtej drużynie dokonano paru zmian. Większość zawodników
była właśnie wypoczęta i gotowa do działania.
Stanąłem niedaleko Marka, aby być dla niego wsparciem. Mój przyjaciel był
zmęczony najbardziej z nas wszystkich.
Kolejny gwizdek. Gabriel i najwyższy z przeciwników skoczyli po piłkę.
Zdobył ją Gabriel i rzucił w stronę Dawida. Ten pognał przed siebie, ale
przedarcie się przez mur było trudne. Głównie dlatego, że nie było tu już
szybkiego Cyrusa, który wymijał wszystkich bez problemu.
Piłka została odebrana i ruszyli na nas. Przeżegnałem się w duchu, gdy piątka
osiłków gnała w kierunku kosza. Marek zatrzymał jednego z piłką, a tamten
szybko rzucił do swojego kolegi. Z tym, że wtedy pojawiłem się na trasie rzutu
i wybiłem ją wprost do rąk Gabriela. Tamta połowa pozostała pusta i bez
problemu zdobyliśmy punkt.
— Zgnieciemy cię, karle — rzucił z nienawiścią ten, którego podanie
zatrzymałem.
— Nie martw się, Nat. Nic ci nie zrobią — obiecał Marek.
— Raczej wyglądają na takich co jednak mogą coś zrobić.
— Nie nam.
Trzecia kwarta zakończyła się remisem. 52 : 52.
Oddychałem głośno. Ostatnie dziesięć minut mnie bardzo zmęczyło, ale
gotowy byłem grać dalej. Otarłem czoło frotką.
— To się nie uda — syknął Filip. — Mają mocną obronę. Normalnie już byśmy
prowadzili.
— Jedyną naszą bronią jest Marek — zauważył Gabriel. — Musisz rzucać za
trzy punkty.
— Próbuję. Ale oni cały czas mnie blokują. — Marek otarł usta. — Dobrze
wiedzą, że mogę trafić, nawet i stąd.
— Czy jesteś w stanie zdobywać te punkty?
— Jak najbardziej — skinął głową. — Muszę mieć jednak odrobinę spokoju.
Dwie sekundy, gdzie nikt mnie nie blokuje.
— Da się zrobić. — Filip uśmiechnął się. — Mam plan. Wykorzystamy twój
talent Marku. I ty też się przydasz, Nat.
— Ja? Ja nie umiem rzucać tak dobrze.
— Ale umiesz podawać w najbardziej zakręcony sposób jaki kiedykolwiek
widziałem. Słuchajcie.
Niczego mniej nie mógłbym się spodziewać po naszym mistrzu strategii. Ta
piękna twarz i trochę niedojrzałe zachowanie kryło prawdziwego stratega. Jego
czujne, brązowe oczy, przypominały te należące do drapieżnego ptaka. Gdy tylko
skończył opowiadać plan wszyscy zamrugali oczami.
— No tak — skinął głową Dawid. — To może się udać.
— To musi się udać. Z tymże, na chwilę obecną musimy utrzymać remis lub
zdobyć więcej punktów — zarządził Filip. — No dobra. Koniec przerwy. Lepiej nie
zawiedźmy Cyrusa!
Spojrzeliśmy na kapitana, który z ręcznikiem na głowie oddychał powoli.
Widziałem jego szare, zmęczone oczy.
— Pamiętajcie, że używamy tego tylko w ostateczności — dodał Filip. —
Remis nas nie jara.
Rozpoczęła się czwarta, ostatnia kwarta. Gabriel, Filip i Dawid dawali z
siebie wszystko, aby zdobyć przewagę, ale przeciwnicy szybko nadrabiali straty.
Każde z nas używało swojego talentu najczęściej jak mogło. Drybling Filipa
okazał się być kluczem do sukcesu w omijaniu przeciwnika.
Jednak do końca gry została minuta, a my niestety remisowaliśmy.
Spojrzenie Filipa mówiło nam tylko jedno — wprowadzić plan w życie.
Przeciwnicy rozpoczęli. Udało mi się ponownie odebrać piłkę w trakcie ich
podania i szybko przerzuciłem ją do Dawida. Ten pognał przed siebie, ale szybko
został zablokowany. Cisnął ją do Filipa, który podał do Gabriela. Nikt na
szczęście nie zauważył jak czmycham po boku boiska.
Gdy tylko Gabriel mnie dostrzegł, uśmiechnął się cały zadowolony. Piłkę
podał do Dawida stojącego pod koszem, a ten szybko do mnie. Najszybciej jak
potrafiłem, a w tym byłem najlepszy, od razu podałem do Marka.
Na czym polegał cały sekret? Przeciwnicy byli na swojej połowie boiska,
aby nas zatrzymać w ostatecznym zdobyciu punktu. W końcu Filip, Dawid i Gabriel
stali pod koszem, a każde z nich potrafiło zrobić niesamowity wsad.
To wszystko sprawiło, że Marek został samotnie na naszej stronie, a to
dawało mu wystarczająco dużo czasu, aby wykonać swój sławetny rzut.
— I hopsasa — zaśmiał się wesoło. Podskoczył i rzucił piłkę. Ta
przeleciała wysoko nad głowami „brązowych”, mimo iż oni podskakiwali, aby ją
złapać. Filip, Dawid i Gabriel blokowali ich, aby nie podskoczyli do kosza i…
Piłka wpadła. Zdobyliśmy trzy punkty, a chwilę później rozległ się
gwizdek oznajmujący koniec gry.
Trybuny na chwilę zamarły, a potem dało się słyszeć wrzask zadowolenia i
ekscytacji. Wygraliśmy 70 : 67.
Gabriel zawył głośno, cały zadowolony. Marek zaśmiał się i otarł czoło.
Filip i Dawid przybili sobie piątki. Podbiegli do nas rezerwowi, a zaraz za
nimi Samson i Roksana. Zaczęli nam składać gratulację, z tymże ja stałem trochę
dalej i próbowałem złapać oddech. Nasza ostatnia akcja była ryzykowna i nie
dość, że opadałem z sił to jeszcze zdałem sobie sprawę, że końcowe kilka sekund
meczu wstrzymywałem dech w piersi.
— Nie świętujesz? — usłyszałem.
Uniosłem spojrzenie. Nade mną stał Gabriel.
— Świętuję. Na swój cichy sposób…
Uśmiechnął się i wystawił ku mnie pięść.
— Rewelacyjne podanie — pochwalił mnie.
Sam uniosłem zaciśniętą dłoń.
— Kapitalne skoki — odparłem.
Stuknęliśmy się dłońmi. Wygraliśmy. Awansowaliśmy do półfinału.
***
W szatni panowała świetna atmosfera. Zmęczenie zeszło na drugi plan, gdy
do wszystkich dotarło jak wysoko dotarliśmy. Nasze zwycięstwo utwierdziło Cyrusa
w przekonaniu, że jesteśmy świetną drużyną i dał nam wolny od treningów
weekend. Ale tylko dlatego, że „jesteście zmęczeni i zasługujecie na
odpoczynek. Wasze ciała muszą odpocząć. Od przyszłego tygodniu wznawiamy
intensywne treningi”.
Niemniej jednak, w tym momencie, nawet Gabriel się uśmiechał. Samson
krążył między nami i sprawdzał czy któreś z nas nie potrzebuje opaski, bandaża
lub masażu.
— Ja chcę masaż! — przeciągnął się Filip. — Najlepiej pleców. Och, jak
mnie strzyka…
— Tylko jeżeli mi udowodnisz, że gdzieś cię boli.
— O, tu — wskazał na swoje plecy. — W końcu to ja dzisiaj niosłem ciężar
tej gry…
— Ej, ej, ej! — wtrącił się Gabriel. — Zdobyłem więcej punktów!
— Zdobywanie punktów to nie wszystko — pokręcił głową i wzruszył
ramionami. — Gdyby nie mój jakże chytry plan nie zdobyłbyś ich tylu.
Gabriel zawarczał. Poklepałem go po plecach. Dobrze wiedziałem, że Filip
się z nim droczy, ale sam zainteresowany chyba tego nie wyczuł.
— Półfinały za tydzień — zagrzmiał Cyrus. — Za jakiś czas dowiemy się kto
będzie naszym przeciwnikiem. Umyjcie się i przebierzcie. Ach… i potem możemy
iść do McDonalda. Ja stawiam. Zasłużyliście — mówił, zbliżając się do drzwi.
Zatrzymał się przy nich i nie patrząc na nas dodał. — Jestem z was dumny.
I opuścił szatnię, a tu zapadło milczenie.
— Waahahaha! — Filip przystawił rękę do oczu. — Kapitan potrafi zrobić
epickie opuszczenie pokoju nadając temu dramatu, akcji i wzruszenia! — udał, że
ociera łzy.
— Cyrus rzadko to mówi — wtrącił Samson, który sprawdzał teraz łydki
Gabriela. Poczułem igłę zazdrości w sercu, ale nie wiedziałem czemu. — Doceńcie
to. Czy bolą cię nogi?
— Lekko…
— To od tego twojego skakania — zamyślił się chwilę. — Na pewno coś na to
zaradzimy… — zapewnił.
Tym razem nie miałem jak uciec. Aż dziw, że udawało mi się to przez
ostatnie kilka miesięcy. Jednak tym razem…
Skończyłem pod prysznicem z resztą drużyny. Stałem do nich tyłem i
cieszyłem się, że łazienka szybko zaparowała. Po mojej lewej stał Dawid, a po
prawej Marek. Gorzej, że obaj stali do mnie przodem i rozmawiali o meczu.
Nie patrz w bok, nie patrz w bok…
— Kocham ten moment — westchnął Dawid. — Umyć się po całej tej grze…
— Wow! Mój fiut to helikopter! — zachwycił się z drugiego końca Filipa. —
Kręć się, kręć!
— Uch! — warknął Gabriel. — Uważaj, co?
— A co? Uderzyłem cię? — zaśmiał się. — Stoję dwa metry od ciebie. To mi
schlebia.
— Hej, Natan — zwrócił się do mnie Marek.
— Hm? — spytałem nie patrząc na niego, wbijając wzrok w kurek od wody.
— Mogę pożyczyć od ciebie żel? Zapomniałem swojego…
— Jasne — odparłem, udając spokojnego. Dlaczego ich ciała były takie
piękne? Podałem mu butelkę, a potem sam szybko się umyłem. Zgarnąłem swój
ręcznik i przeszedłem do osłoniętej części, aby się wytrzeć. Odetchnąłem z
ulgą. Zawiązałem ręcznik na pasie.
Podziwiałem swoje panowanie nad organizmem, prawdę mówiąc. Chyba jedynie
od próby dotknięcia któregoś z nich powstrzymał mnie strach. Któregoś z nich?
Cóż… mimowolnie w głowie pojawił mi się obraz Gabriela.
Zamknąłem oczy i pokręciłem głową.
— Szlag.
— Szlag? — usłyszałem i odskoczyłem. Koło mnie stał Gabriel.
— Nie strasz mnie — jęknąłem. — Chciałbym zagrać w półfinale…
— Nawet jeżeli umrzesz Cyrus znajdzie sposób, aby cię wskrzesić na ten
mecz — wzruszył ramionami. — Masz czerwone policzki. Dobrze się czujesz?
— Jasne — odparłem, odwracając wzrok od jego muskularnego ciała. Kropelki
wody spływały po jego mięśniach, tylko po to, aby wścieknąć w jego biały
ręcznik, podobnie do mojego, zawiązanego na pasie. — Po prostu… za dużo pary…
— Słabo ci? — zaniepokoił się.
— Nie — pokręciłem głową. — Idę się przebrać.
Ruszyłem do szatni, aby zgarnąć swoje ubrania. W rekordowym czasie byłem
już odziany. Wtedy zeszła się reszta, śmiejąc się głośno. Przebrali się i razem
opuściliśmy szatnię. Byłem z siebie dumny. Żadnego nie podglądałem.
— Nat.
— Ach! — podskoczyłem.
— Wow. Heh, spokojnie. — Marek położył mi dłoń na ramieniu. — Oddaję twój
żel.
— Jasne — odparłem. — Dziękuję.
Zwolniłem kroku, aby iść teraz za nimi i się uspokoić. Coś tu było nie
tak. Brakowało mi powietrza. Popatrzyłem na nich wszystkich. Każdy był na swój
sposób przystojny.
Zdążyliśmy jeszcze wejść na trybuny i dołączyć do reszty drużyny. Cyrus i
Roksana obserwowali grę z uwagą. Nic dziwnego — zwycięzca będzie naszym
kolejnym przeciwnikiem.
Zwyciężyło XXXV LO im. Bolesława Prusa. Szczycili się szybką grą, ale nie
wyglądali na zjednaną drużynę. Podczas meczu dochodziło między nimi do spięć.
Pomyślałem, że to dobrze dla nas.
— Dobrze. — Cyrus powstał z trybun. — Roksano, czy załatwiłaś już
wszystkie sprawy związane z półfinałem?
— Tak. Już was zapisałam i zgłosiłam.
— Świetnie — skinął głową. — Zbierajmy się, drużyno.
Zaczęliśmy kierować się do wyjść wraz z tłumem. Kibice wyglądali na
podekscytowanych. Wszystkie cztery mecze były emocjonujące. Niedaleko wyjścia
mnie i Marka dopadli Emilia, Felicja i Bazyli, którzy, oglądali wszystkie
cztery spotkania. Pogratulowali nam. Na swój sposób oczywiście.
— Myślałem, że przegracie — westchnął Bazyli, bezradnie unosząc dłonie. —
Wtedy Cyrus by was zabił, co?
— Na pewno nie byłby zadowolony.
Kątem oka dostrzegłem, że do Dawida i Filipa, podbiega Lidia. Przytuliła
tego pierwszego i coś do niego mówi. Cyrus z kolei rozmawiał z Samsonem i
Roksaną. Gabriel… zniknął.
— Aj tam, Bazyli — szturchnęła go Emilia. — Siedział jak na szpilkach!
— Pff — prychnął. — Tylko dlatego, że musiałem iść do łazienki…
— Jakie to śmieszne — odezwał się kolejny, nieznany mi głos. Cyrus
wyprostował się i spojrzał w ciemność korytarza. Po schodach, które tam się
znajdowały schodził chłopak w naszym wieku. Gdy dostrzegłem jego oświetloną
sylwetkę, zachowałem zimną krew.
— Bruno — oznajmił Cyrus. Chłopak miał czerwono—rude włosy, czarne oczy,
bladą twarz i absolutnie brak jakiejkolwiek emocji. Jednak to sprawiło, że
wyglądał naprawdę groźnie. Ubrany był w jasny płaszcz, a dłonie schowane miał w
kieszeni.
— To miło, że pamiętasz moje imię — wyglądał na zadowolonego z tego
powodu. — Cyrus, tak?
Nasz kapitan nie stracił poważnej twarzy.
— Zastanawiałem się czy dobrze widzę, gdy pojawiłeś się na boisku —
kontynuował tamten. Jego głos brzmiał jak trzaskający ogień. Stawiał mocne
akcenty na wybrane słowa. — Myślałem, że po zeszłorocznej porażce dasz sobie
spokój…
— Najwidoczniej się myliłeś.
— Muszę przyznać, że biegasz ciut szybciej. — To chyba była pochwała. —
No i proszę, reszta drużyny też tu jest. Celność, drybling, obrona, podania i…
gdzie ten co tak wysoko skacze? — rozejrzał się po korytarzu, a potem wzruszył
ramionami. — No i trójka rezerwowych, która bez jednej osoby jest nieprzydatna.
Rozpracował nas wszystkich po jednym meczu. Ta wiadomość uderzyła mnie
mocno, ale sądząc po twarzach innych, również i oni wpadli na to co ja.
— Czego chcesz? — zapytał Cyrus.
— Chciałem się tylko przywitać — ruszył w naszym kierunku, powolnym
krokiem. — Mam cichą nadzieję, że spotkamy się w finale. Mam nieposkromioną ochotę
zniszczyć was wszystkich — mówił to całkiem spokojnie. — Obnażyć wasze wady,
niedociągnięcia, a potem… obrócić marzenia w zgliszcza. Co wy na to? — zatrzymał
się przed Cyrusem. Byli podobnego wzrostu.
— Nie sądzę, aby ci się to udało — odparł nasz kapitan. — Możesz nas
palić ile chcesz, ale ta drużyna odradza się tylko jako silniejsza. W tamtym
roku nie daliśmy ci rady, ale spodziewaj się przegranej w finale.
Bruno uśmiechnął się z satysfakcją.
— Nie zatrzymasz mnie, Cyrusie.
— Mylisz się.
— Jak mogę się mylić, skoro zawsze wygrywam? — minął go powoli, kierując
się do wyjścia. — Nie zatrzymasz tej pożogi — rzucił jeszcze przez ramię. —
Żadne z was nie zatrzyma. Wasz duch się wypali, a ja dalej będę najjaśniejszym
płomieniem.
I tym dziwnym stwierdzeniem nas pożegnał. Wyszedł na zewnątrz i zniknął w
ciemnościach. Wszyscy milczeliśmy zastanawiając się nad słowami, które
powiedział.
— Mam wrażenie, że jest piromanem — stwierdził Bazyli. — Ogień, płomień,
pożoga… Co to za pajac?
— To Bruno — odpowiedział mu Cyrus. Potem popatrzył po członkach drużyny.
— Jeżeli jest jedna osoba na świecie, której nie możemy lekceważyć, to właśnie
on. Miejcie się na baczności. Bruno… może nie tylko odebrać wam zwycięstwo, ale
i ducha walki. A to jest gorsze niż przegrana.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, drużyna Brunona będzie trudnym przeciwnikiem, a w zasadzie sam Bruno, jeah udało im się są w półfinałach...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie