Rozdział
22 — Ból
Ogólnie o naszym sukcesie koszykarskim było słychać w szkole. Udało mi
się podsłuchać rozmowy moich rówieśników, które dotyczyły piątkowego meczu.
Większość była zadowolona, ale jak przystało na młodych „hejterów”, znalazło
się też kilka takich głosów, które mówiły, że mieliśmy farta i odpadniemy już w
najbliższym meczu.
Trochę zasmucił mnie brak wiary w nasz talent i liczne umiejętności. Ale
chyba byłem jedynym, który wziął głosy krytyki pod uwagę, bo zarówno Cyrus jak
i reszta drużyny nie przejmowała się tymi opiniami. Trenowali zacięcie, a ja
próbowałem im dorównać. Nie było to łatwe zadanie, ale dawałem z siebie
wszystko.
Półfinałowy mecz miał się rozegrać w sobotę, w jednej z neutralnych
szkół, które już nie brały udziału w zawodach. Pozostały cztery drużyny, które
będą walczyć o mistrzostwo Warszawy. XXXV LO to nasz kolejny przeciwnik. Z tego
co słyszałem Roksana już zebrała cały potrzebny materiał na opracowanie
strategii. Teraz jedynie czekałem, aż ponownie wjedzie wielką tablicą na boisko
i dokładnie wytłumaczy nam zagrywki nieprzyjaciół.
Nim jednak to wszystko miało nastąpić musiałem nadrobić zaległości w
szkole. Ponieważ ferie się zbliżały wielkimi krokami już niedługo miało być ostateczne
wystawienie ocen za pierwszy semestr. Było to trochę stresujące ze względu na
to, że miałem biologię, a bardzo jej nie lubiłem. Jednak trzeba było zamknąć
się w pokoju na dwa dni i tylko kuć, aby w dzienniku nie spaść poniżej trój.
Moje ambicje szkolne trochę kolidowały mi z treningami, dlatego gdy tylko
miałem okazje otwierałem książkę i się uczyłem. Potem dostawałem piłką po
głowie od Cyrusa, gdy zamiast się rozgrzewać, siedziałem na ławce zapamiętując
podkreślony tekst.
Cyrus wiele od nas wymagał. Nawet nie mieliśmy czasu za bardzo
ponarzekać.
Prawdę mówiąc wcale się mu nie dziwiłem. Wizja meczu z Brunem budziła w
nas wszystkich skrajne emocje. Od strachu po satysfakcję. Dalej miałem przed
oczami jego ciemne oczy, w których płonął ogień nienawiści. Żadne z nas nie
chciało oddać swojego ducha, gdy tylko przyjdzie nam się zmierzyć z kapitanem
LI LO.
Tego dnia obudziłem się w ponurym nastroju. Był to czwartek. Dwa dni
przed meczem. Usiadłem na łóżku, przeciągnąłem się i podrapałem po głowie. Leo
szturchnął moje kolano i wygrzebał się spod kołdry.
— Dzień dobry — przywitałem się zaspany. Ubrałem się jak najszybciej i
wyszedłem z moim pupilem na spacer. Było jeszcze ciemno dlatego liczyłem na to,
że pies doceni moje poświęcenie i się pospieszy.
Zastanawiałem się co też sprawiało, że podświadomie czułem się gorzej niż
zazwyczaj? Miałem wrażenie, że zapominałem o czymś ważnym, a był prawie na
wierzchu moich domysłów. Jak tylko strzępek myśli się pojawiał i chciałem go
chwycić, ten już znikał.
Gdy wróciliśmy, tata szykował śniadanie. Szybko się umyłem i spakowałem.
Jadąc do szkoły dalej to coś nie dawało mi spokoju. Czyjeś urodziny?
Przejrzałem sobie swoje wyimaginowane karty kalendarza. Nie. Roksana co prawda
takowe obchodziła ledwo dwa dni temu.
Wzruszyłem ramionami. No nic. Najwidoczniej ta wiedza nie była dla mnie.
— Twój szczęśliwy numerek to… — zaczął dramatycznie Aureli sięgając do
szklanej kuli. Byłem już w szkole i liczyłem na łut szczęścia. — Dziesięć!
Westchnąłem. To nie ja.
— Ho, ho, ho — usłyszałem przy sobie.
— Hej, Filip.
— Witaj, mój podający piłkę przyjacielu — poklepał mnie po włosach.
Zastanawiałem się odkąd stał się taki miły wobec mnie. Był jednym z tych,
którzy byli przeciwko, abym stał się regularnym graczem. — To twój numerek?
— Niestety nie —
odparłem. — A twój?
— Też nie — westchnął. — Za to dzisiaj szczęście ma Gabriel. To jego numer z dziennika.
— Też nie — westchnął. — Za to dzisiaj szczęście ma Gabriel. To jego numer z dziennika.
— Naprawdę? Ucieszy się. Ostatnio narzekał, że…
Doznałem olśnienia.
— Hm? Natuś? Kontaktujesz? — nachylił się i popukał mnie w głowę. — Coś
się stało?
— Dzisiaj dwunasty stycznia?
— Jak najbardziej! Za dwa dni masz mecz, Nat! — zaśmiał się.
— Jasne. Dzięki. Pamiętam — kiwnąłem głową. — Wybaczysz mi? Muszę iść do
łazienki.
— Nie ma sprawy — poklepał mnie po ramieniu. — Do zobaczenia!
Pożegnałem się i wpadłem do łazienki na parterze. Wziąłem parę głębokich
wdechów i przełknąłem ślinę. Czemu ta informacja tak bardzo mną wstrząsnęła? I
czemu czułem, że mi niedobrze?
Dzisiaj dwunasty stycznia. Równy rok temu zginęli rodzice Gabriela. A
mnie ten fakt tak mocno przygniótł, że poczułem jak tracę dech, a całe
powietrze z płuc ulatuje. Czemu?
Zrobiło mi się go tak strasznie żal. Widziałem jego reakcje jak mi o tym
opowiadał. Był smutny i pierwszy raz w życiu widziałem jak wtedy płakał.
Zastanawiałem się czy będzie dziś w szkole? Nie miał takiego obowiązku.
Odetchnąłem po raz kolejny i opuściłem kabinę. Skierowałem się pod swoją klasę.
Przy drzwiach siedział Bazyli i pisał coś zaciekle w swoim białym notesie.
— Hej — przywitałem się. Uniósł wzrok i z trzaskiem zamknął zeszyt.
— Dar Boga. Co tak wcześnie?
— Leo mnie obudził — usiadłem przy nim. Dalej czułem się przy nim
niezręcznie, ale nie miałem zamiaru udawać, że go nie widzę. — Potrafi być
lepszym budzikiem niż komórka.
— Wiem, wiem. Też mam psa — schował notes do swojego plecaka i spojrzał
na mnie pytająco. — Jesteś bledszy niż zwykle, zjawo. Coś nie tak?
— Zabawne — prychnąłem. — Wszystko w porządku. Zapomniałem tylko zjeść
śniadanie…
— Zakochany czy co? — rzucił, unosząc dwuznacznie brwi.
— Po prostu zapomniałem zjeść…
Bazyli przeciągnął się.
— Mogę ci dać kanapkę jak chcesz.
— Pod warunkiem, że nie jest zatruta…
— Cykuta jeszcze nikomu nie zaszkodziła — odparł sięgając ponownie do
plecaka.
— Powiedz to Sokratesowi… — mruknąłem. — Dziękuję — dodałem, gdy dał mi
kanapkę. Pierwszy kęs był łapczywy.
— Wow. Masz głębokie gardło.
Prawie się zakrztusiłem, gdy to powiedział. Wpadł w niekontrolowany
śmiech, gdy zrobiłem się czerwony na twarzy i zacząłem kaszleć. Poklepał mnie
mocno po plecach, aż w końcu się uspokoiłem.
Nie wiedziałem co na to odpowiedzieć, a więc wpatrywałem się w kanapkę.
— Zluzuj. Żartowałem — westchnął i wstał. — A może nie? — dodał z
uśmiechem. — W każdym razie musisz mieć talent nie tylko do koszykówki.
— Skończ już, Bazyli. Jesteśmy na korytarzu — poprosiłem.
— No i? Zawsze jest czas na odrobinę sprośności — spojrzał w bok. —
Prawda, Marku?
— Co prawda? — zapytał, gdy się do nas zbliżył. Uścisnęliśmy dłoń na
powitanie.
— Zawsze jest czas na odrobinę sprośności.
— Wyzywam cię, abyś powiedział coś sprośnego na biologii! — zaśmiał się
Marek i teraz to on usiadł koło mnie. Zdawał się być moim wybawcą od tortur Bazylego.
— Na biologii? To żadne wyzwanie. Większym jest historia — zamyślił się
chwilę. — Hmm… Rosja, Prusy i Austria zrobiły gangbang.
Mlasnąłem z niesmakiem.
— Już nigdy tak samo nie spojrzę na rozbiory. Dzięki.
— Ach! Wiesz co to gangbang! — Bazyli skrzyżował ręce. — Cicha woda…
Zmrużyłem oczy.
— Wiem też co to jest morderstwo na zlecenie, Bazyli.
— Delikatny — prychnął. — No dobra, już dobra. Żartowałem.
Myślę, że głównym powodem dla którego przestał było jednak to, iż
pojawiły się Felicja z Emilią.
Przez resztę dnia wypatrywałem w szkole Gabriela, ale nie udało mi się go
dostrzec. W sumie było to zrozumiałe. Zastanawiałem się czemu mi tak zależy na
tym, aby dodać mu choć trochę otuchy? Przecież byliśmy tylko kumplami, a na
dodatek to była jego sprawa osobista. Co się ze mną działo?
— Natan.
Uniosłem wzrok znad książki. Byłem właśnie w bibliotece, aby móc
przygotować się na kartkówki. Tu zawsze było cicho, a więc mogłem w spokoju
poczytać notatki. Jednak teraz nade mną stał Szymon.
— Hej, Szymon.
— Możemy pogadać? — zapytał.
— Jasne. O co chodzi?
— O Aleksa.
Zamrugałem oczami.
— O Aleksa? — powtórzyłem. — To znaczy…?
— Nie udawaj — usiadł przy mnie. — Nie jestem głupi.
— Nigdy tak nie twierdziłem.
— Wiem, że wiesz — wyznał. Zamrugałem oczami i powoli skinąłem głową. —
Wiedziałem. Aleks często się tobie wyżala?
— Nie ostatnio — przyznałem. — Właściwie to od Świąt ma wyśmienity humor.
— Możesz z nim pogadać?
— Ja? — zdziwiłem się. — Czemu ja?
— Bo z tobą gada prawie o wszystkim. — Mimo wszystko wyczułem zazdrość. —
Spójrz… ostatnio… coś się stało. I Aleks ma do siebie pretensje. Możesz mu
powiedzieć, że to nic?
— Zależy co się stało.
Szymon westchnął.
— Głupio mi o tym mówić. Aleks na pewno ci powie. Jutro w końcu macie
eliminacje w tenisie, prawda?
Zastanowiłem się chwilę. Faktycznie, jutro miały się rozegrać
eliminacyjne mecze do mistrzostw miasta.
— Wiesz… ja jestem w drużynie koszykarskiej. Nie należy do drużyny tenisa
ziemnego.
— Ale będziesz jutro na meczu?
— Będę. Obiecałem Aleksowi.
— No to wtedy z nim pogadaj. Proszę. Zrób to dla mnie, bo Aleks się
zadręcza, a nie ma powodu! — złożył ręce. — Mnie nie słucha, nie ważne co bym
mówił. Myśli, że ukrywam prawdziwe uczucia.
— A ukrywasz?
— Nie.
Westchnąłem.
— Cały Aleks. No dobra, pogadam z nim. A ty będziesz jutro na meczu?
— Powinienem być — odparł, drapiąc się po głowie. — Dobrze byłoby
zobaczyć jak własny chłopak wygrywa.
Uśmiechnąłem się.
***
Gdy siedziałem na trybunach wraz z resztą kółka zainteresowań, zdałem
sobie sprawę, że co chwila pomagam w problemach Aleksa. Nie żeby mnie to
denerwowało, ale gdyby mnie tu nie było? Aleks i Szymon mogliby być razem?
Kryty i podgrzewany kort miał być właśnie centrum eliminacji. Zebrało się
wielu kibiców, przeważnie w moim wieku, aby móc pokibicować swoim szkołom.
Najgorsze było to, że jeszcze dzisiaj wieczorem czekał mnie trening koszykówki.
Przyłożyłem dłoń do czoła i westchnąłem. Za dużo obowiązków. Od
przyszłego semestru zrezygnuję z tenisa. Koszykówka będzie priorytetem.
Usłyszałem głos mamy: jeszcze matury!
Och… to będzie wyczerpujący semestr.
Na korcie pojawił się Aleksander. Ubrany był oczywiście na biało—czarno—czerwono
jak wszystkie drużyny w naszej szkole.
Przez ostatnie kilka miesięcy Aleks udowodnił, że jest najlepszym
tenisistą w szkole. Dlatego bez problemu został kapitanem drużyny. Składała się
ona z dziesięciu chłopaków, których trener zamiennie używał do walki. Wszyscy byli
świetni, prawdę mówiąc. Daleko mi było do nich, nawet na treningach. Jeszcze
tylko jedne zajęcia z tenisa i koniec, pomyślałem.
Aleksander zgniótł przeciwnika wygrywając dwa sety.
Niestety musiałem przyznać, że tenis był całkiem monotonny. Może dlatego,
że już parę meczy koszykówki miałem za sobą? Tam zawsze coś się działo. Piłka
latała jak szalona, a zawodnicy posiadali różnorodne talenty.
Z drugiej strony, nie mogłem oceniać jakości gry tenisa. Sam po prostu
byłem w tym beznadziejny. Grywałem w gimnazjum, ale tutaj poziom był
zdecydowanie wyższy. No i dalej lubiłem dźwięk piłki uderzającej o kort.
Obserwowałem wnikliwie poczynania naszej drużyny. Na trybunach jednak nie
mogłem dopatrzyć się Szymona. Zastanawiałem się o co mogło im pójść? Aleks jak
zwykle za bardzo coś brał do siebie.
Zawody trwały prawie cztery godziny, aż udało się wybrać
ćwierćfinalistów. Wstałem, aby móc klaskać i krzyczeć na stojąco, gdy Aleks
ostatecznie zdobył zwycięstwo. Szkoda, że mało osób ze szkoły przyszło oglądać
jego popisy.
Spojrzałem na zegarek. Miałem półtorej godziny do treningu. Szybko zbiegłem
z trybun i pomachałem do Aleksa. Wyszczerzył zęby i podbiegł do mnie.
— Gratuluję — powiedziałem.
— Jestem gwiazdą tenisa tak jak ty koszykówki — odparł.
— Tak, tak — przyznałem. — Posłuchaj, Aleks… Możemy pogadać?
— Teraz? — zdziwił się. — Chociaż w sumie… — zastanowił się chwilę. — O
czym chcesz pogadać?
— Hm… wczoraj spotkałem Szymona.
— Ach — rzucił krótko i spochmurniał.
— Powiedział, że… czymś za bardzo się przejmujesz. Chcesz o tym pogadać?
— Hę? Szymon w końcu przyznał się do tego przed tobą, co? Że chodzi ze
mną?
— Stwierdził, że i tak już wiem. Uważaj na niego. Jest bystry.
— Owszem — uśmiechnął się. — W końcu to mój chłopak.
— To o co wam poszło? Wiem, że to nie moja sprawa, ale Szymon mnie
poprosił, a sam nie lubię patrzeć jak się smucisz.
Rozejrzał się po korcie.
— Hm… wiesz — podrapał się po głowie. — To trochę krępujące…
— Wiele już słyszałem.
Aleks zarumienił się.
— Jesteśmy przyjaciółmi, nie? To zostanie między nami.
— Słowo.
— Dobra — rozejrzał się, aby upewnić się, że nikt nie podsłuchuje. Na
szczęście ludzie rozchodzili się, a przy nas właściwie nikogo nie było. —
Byliśmy u was na meczu. Wiesz, tydzień temu. Nie wiem czy nas widziałeś…
Nieważne. W każdym razie, po meczu poszliśmy do mnie. Miałem wolną chatę…
— Oho…
— Nie, nie! — pokręcił głową. — Nic z tych rzeczy. My jeszcze nie… W
każdym razie — wziął głęboki wdech. — Całowaliśmy się i…
Uniosłem brwi.
— Kichnąłem.
Zamrugałem oczami.
— Proszę?
— No… kichnąłem — podrapał się po głowie. — Te przeklęte kadzidełka… W
każdym razie kichnąłem mu prosto w usta.
Klepnąłem się dłonią w czoło, a po korcie rozniosło się głośne „plask”.
— No co? — spytał niezadowolony.
— I to jest ta sprawa przez którą przepraszam ciągle Szymona?
— Kichnął ci ktoś kiedyś w usta? — syknął. — To tak jakbyś krzyczał „moje
zarazki”!
— Dostaniesz ode mnie w twarz — odparłem i uderzyłem go lekko pod
żebrami. Skulił się z bólem. — Szymonowi to nie przeszkadza, jasne?
— Nawet nie mogę mu spojrzeć w oczy!
— Czy…? — westchnąłem. — Posłuchaj… jeżeli będziesz się przejmował o
każdą pierdołę w związku, to umrzesz na zawał. Kichnąłeś. Trudno. To nie tak,
że wylałeś na niego kwas siarkowy — poklepałem go po ramieniu. — Nie stresuj
się za bardzo, dobra? Żaden związek nie jest idealny. A sam widzisz, że nawet
po kichnięciu mu w usta, chce z tobą być.
— Hm… masz… rację — zastanowił się chwilę. — Szkoda, że nie przyszedł na
mój mecz — westchnął. — Ale może faktycznie go zdenerwowałem swoim zachowaniem?
— Będzie dobrze — uśmiechnąłem się. — Pogadaj z nim.
— Kurczę, Nat. Co ja bym bez ciebie zrobił? Natan—chan! — uśmiechnął się
szeroko. — Natan no danna!
— Wystarczy — uniosłem dłoń. — Pogadaj z Szymonem. Ja się zbieram na mój
trening.
— Ach… dziewięciu przystojnych i muskularnych facetów grających w kosza —
westchnął rozmarzony. — Może kiedyś załatwisz mi wejściówki?
— Wystarczy, że będziesz w naszej szkole.
— Naprawdę? Myślałem, że treningi macie na hali.
Wzruszyłem ramionami.
— Różnie bywa. No dobra! To daj znać co z Szymonem, a ja się zbieram.
— Dzięki, Natan—chan! — poczochrał moje włosy. — Przyjaciel jak ty to
skarb.
Skinąłem głową i ruszyłem do wyjścia. Aleks w lepszym humorze,
podskakiwał do szatni i podrzucał rakietę.
Przemierzałem korytarze najszybciej jak mogłem. Spojrzałem na zegarek.
Nie było szansy, abym był o czasie. Już wyobraziłem sobie serię tortur jakie
zapewni mi Cyrus. Czemu widziałem go w skórzanym stroju i batem? Coraz bardziej
podejrzewałem, że naprawdę go to kręci.
Wtedy, wychodząc z korytarza, wpadałem na kogoś. Właściwie odbiłem się od
twardego ciała i cofnąłem się o kilka kroków. Przez chwilę nic nie widziałem.
— Przepraszam — wyrzuciłem z siebie odruchowo.
— Nat?
Spojrzałem na moją ofiarę. To był chłopak z mojego koła zainteresowań. Nazywał
się Maciej i był wyższy ode mnie (co nie było, aż tak trudne). Jednak był
muskularny i silny. Kojarzyłem go po tym, że każde jego zagranie prawie
przewiercało rakietę do tenisa.
— Ach… erm… — podrapałem się po głowie. — Przepraszam — powtórzyłem. — Po
prostu się spieszyłem.
— Nic się nie stało — wzruszył ramionami. — Oglądałeś nas?
— Tak. Świetne mecze. Gratuluję. Razem z Aleksem naprawdę zmietliście
przeciwników w tym duecie.
Podrapał się po głowie i uśmiechnął się.
— Cieszę się, że ci się podobało! A… swoją drogą. Gdzie się spieszysz?
— Trening.
— Koszykówka? Byłem na wszystkich waszych meczach.
— Mam nadzieję, że dostarczyliśmy odpowiedniej ilości adrenaliny.
— Oj tak — zaśmiał się. — Zwłaszcza ostatni ćwierćfinał.
— Było ciężko — przytaknąłem. — No nic! Muszę iść.
— Hej, chwila. Mogę cię podwieźć, jeżeli chcesz?
Rozważyłem tę propozycję. Mogłem spóźnić się na trening i Cyrus sprawi,
że już nigdy nie będę mógł się poruszać. Albo mogłem skorzystać z propozycji
Maćka i zachować zdolność do korzystania z mięśni.
— Z chęcią.
Wyglądał na szczerze zdziwionego, ale i zadowolonego za razem.
Opuściliśmy tereny ośrodka sportowego i skierowaliśmy się na parking.
Rozglądałem się za jego samochodem, ale kiedy minęliśmy wszystkie, zmarszczyłem
czoło.
— Chyba nie chcesz mnie podwieźć autobusem, co?
— Nie — zaśmiał się. To był przyjemny dla ucha dźwięk. Wskazał na coś po
drugiej stronie ulicy.
Jednak samochód. Czarny, ale nie znałem marki. Zamknąłem się w sobie.
Byłem jak kobieta jeżeli chodzi o auta.
— Coś nie tak?
— Wszystko jak w najlepszym porządku — skłamałem. Gdy się zbliżyliśmy
podsiedliśmy obaj od strony pasażera. Zamrugałem oczami. — Nie musisz mi
otwierać drzwi.
— Nie schlebiaj sobie — prychnął, ale się zarumienił. — Po prostu to auto
z Anglii. Kierownica jest po prawej.
— Serio? — zajrzałem do środka. Mówił prawdę. — A to dziwne…
— Musisz iść z drugiej strony.
— Jasne.
Gdy już byliśmy w środku, włączył ogrzewanie i radio. Cicha muzyka
sączyła się po aucie.
— Jeszcze raz dziękuję. Mam nadzieję, że to po drodze?
— Tak — skinął głową i ruszył. — I tak w tamtym kierunku jadę.
— Nie ciężko ci tak kierować? — zapytałem. Prawdę mówiąc podziwiałem to,
że siedział po prawej stronie i kierował. Za to ja czułem się dziwnie siedząc
po lewej, bez kierownicy.
— Z początku było ciężko, ale teraz już jest wporzo — odparł. — Ale
faktycznie, dziwne uczucie. Zwłaszcza jak ma się pasażera.
— Przepraszam…
Zaśmiał się.
— Daj spokój. Nie przepraszaj — milczał chwilę. — Jakie plany odnośnie
tenisa?
— Od przyszłego semestru rezygnuję — odpowiedziałem. — Muszę się skupić
na koszykówce.
Ściągnął usta.
— Aha. Aż tak cię wciągnęło?
— Bardzo mi się to podoba — przyznałem. — Czuję jedność z drużyną.
Pokiwał głową.
— Ale będziesz nas dopingował w trakcie mistrzostw, co?
— Oczywiście — pokiwałem głową. — Obiecałem Aleksowi, że będę na
wszystkich meczach.
— Aleksowi… Aleksandrowi? Temu Japończykowi?
— Temu samemu. Jesteśmy dobry przyjaciółmi.
— Ale… ale wiesz, że on jest gejem? — spojrzał na mnie czujnie.
Wzruszyłem ramionami.
— Wiem o tym. Nie przeszkadza mi to.
— Nie? — zachwycił się, a potem odchrząknął. — Znaczy… w sumie tak
sądziłem, że jesteś tolerancyjny.
— Czasem, aż za bardzo — wyznałem z rezygnacją. — A ty jesteś
tolerancyjny?
— Tak. Aleks jest spoko — zerknął w moim kierunku. — Coś cię z nim…
łączy?
— Przyjaźń. I Pokemony. Wiem, to brzmi dziwnie. W każdym razie mamy
podobne zainteresowania.
— Zainteresowania? — powtórzył zadowolony. — Jakie?
— Manga, anime, gadżety... Obaj też lubimy jakiś sport.
— Mhm — skinął głową.
Spojrzałem na zegarek.
— Aż tak ci się spieszy? — zapytał.
— Nasz kapitan nie toleruje spóźnień — odpowiedziałem zatroskany. —
Najczęściej spóźnia się nasz medyk, ale jeżeli któryś z regularnych graczy się
spóźni… Ech… Raz Dawid się spóźnił. Ból.
— Dawid? I Filip, prawda? Nierozłączny duet? Są w drużynie.
— Zgadza się. Znasz ich?
— Chodzą do mojej klasy.
— Aaaach — pokiwałem głową. — No cóż, sam wiesz, że oni są raczej na
luzie. W każdym razie Cyrus…
— Wasz kapitan?
— Jeżeli znasz jakieś skróty, będę twoim dłużnikiem.
— A znam — pochwalił się i na najbliższym skrzyżowaniu skręcił w nieznaną
mi ulicę. Nie miałem za bardzo wyjścia, a więc zaufałem mu. I słusznie. Po
dziesięciu minutach byliśmy pod szkołą. Popatrzyłem na niego z podziwem.
— Musze przyznać, że ten skrót jest… mało czasochłonny.
— Dlatego z niego korzystam — zaparkował i uśmiechnął się do mnie. Ten
gest bardzo dobrze komponował się z zielonymi oczami. — Proszę bardzo.
Jesteśmy.
— Dziękuję bardzo. Jestem twoim dłużnikiem. Jeżeli mnie znajdziesz w
szkole czy czegoś będziesz potrzebował, zgłaszaj się śmiało i…
— Spokojnie — odpowiedział. — To była czysta przyjemność.
Zmarszczyłem czoło. Zapadła niezręczna cisza.
— No cóż — przemówiłem. — Jeszcze raz dziękuję.
— Nie ma sprawy.
Złapałem za klamkę od drzwi.
— Natan!
— Hm? — spojrzałem na niego.
— Ja… — odchrząknął. Zarumienił się. — Posłuchaj…
Wpatrywałem się w niego uważnie. Z jakiegoś powodu wyglądał na
skrępowanego. Dotarło do mnie jak musiałem przerażająco wyglądać. Wielkie,
błękitne oczy, blada twarz, brak emocji. Jak duch, zjawa.
— Ja…
— Gabriel — wyrwało mi się, gdy zza okna zobaczyłem mojego przyjaciela.
Szedł właśnie w kierunku szkoły ze słuchawkami w uszach. — Przepraszam cię,
Maciek. Dziękuję bardzo jeszcze raz. Muszę lecieć!
Wypadłem z auta i trzasnąłem drzwiami. Podbiegłem do furtki, a Gabriel
dostrzegł mnie kątem oka. Wyjął słuchawki i uśmiechnął się blado.
— Nie spiesz się. Nie jesteś spóźniony.
— Wiem — wysapałem. — Wszystko gra?
Spojrzał na mnie ponuro.
— Nie do końca.
— Jeżeli… chcesz pogadać czy coś…
— Dzięki. — Po raz kolejny ktoś poczochrał moje włosy. — Naprawdę nie
chcę o tym gadać.
Pokiwałem głową.
— Jasne — podrapałem się po włosach. Czułem ścisk w gardle. — Po prostu…
pomyślałem, że… wiesz… to wszystko i…
— Nat — przerwał mi. Uniósł pięść. — Rozumiem. I dziękuję.
Uśmiechnąłem się delikatnie. Przybiliśmy sobie żółwiki. Znów zaczął padać
śnieg.
***
Nadszedł czas na sobotni mecz. Półfinały koszykarskie. Pierwszy mecz
obejrzeliśmy z niepokojem, bo drużyna Bruna wygrała 98 : 43. Podwoiła wynik.
Cyrus obserwował tablicę wyników w milczeniu, a potem poderwał się do szatni. W
milczeniu podążyliśmy za nim i przebraliśmy się w stroje.
— Wygrana oznacza spotkanie z Brunem — przemówił w końcu nasz kapitan. —
Ale nie możemy się bać. Bruno potrafi odebrać ducha, ale nie potrafi zrozumieć,
że przegrać to nie koniec świata. To może być nasz atut, bo my nie boimy się
przegranej.
— Nie? — odezwał się nieśmiało Filip.
— Nie. Jeżeli przegramy, trudno. Byliśmy gorsi, ale zawsze można się
załamywać. Trzeba walczyć dalej.
Spojrzał na zegarek. Skinął ku Rokasnie i trenerce.
— Już czas. Zacznijmy nasz półfinał.
Gdy weszliśmy na boisku na trybunach dostrzegłem Bruna. Obserwował nas
uważnie, a na twarzy widniał jego kpiarski uśmiech. Jeżeli spotkamy się z nim w
finale… będzie ciężko.
Zająłem swoją pozycję pod naszym koszem. Dawid i Marek stanęli po dwóch
przeciwnych stronach boiska. Filip pomiędzy nimi, a Gabriel na samym środku,
aby zacząć mecz.
Rozległ się gwizd.
Nasz półfinałowy mecz rozpoczął się.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńoch, zastanawiam sie co Maciek chciał powiedzieć Natanielowi, czy na przykład jest nim zainteresowany...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie