Rozdział 17
Mroźny powiew
przeszłości
— Co wy dzisiaj wszyscy tacy rozochoceni? —
zapytała Malwina, zbliżając się do mnie i szturchając mnie w ramię. Spojrzałem
na nią, ocierając spocone czoło.
— Nie rozumiem…
To było kłamstwo, bo doskonale widziałem
to, co się działo dziś na boisku. Podczas naszego kolejnego treningu,
ostatniego przed następnymi meczami eliminacyjnymi, na parkiecie dochodziło do
dziwnych zjawisk.
Nie miałem pojęcia co się działo wtedy w
niedzielę, gdy Malwina poszła spotkać się z Dawidem i Filipem, ale wychodziło
na to, że ominęło mnie coś bardzo, ale to bardzo ważnego.
Powyższa dwójka, która normalnie jedynie
ze sobą grała, zaczęła ze sobą spędzać więcej czasu, nawet poza grą.
Zauważyłem, że wcześniej unikali siadania obok siebie na ławce, ale teraz,
odpoczywali w jednym miejscu, śmiejąc się i żartując.
Jeżeli zaś chodziło o Nataniela — sunął.
Nie chodził. Sunął. Jego twarz nie wskazywała na wielką ekstazę, ale zachowanie
było kompletnie inne. Nawet mimo tego, już zanikającego, siniaka na policzku,
wyglądał na poruszonego. Grał tak dobrze, jak nigdy. Innymi słowy — kopiowanie
go stało się niemożliwe.
Nawet Malwina wyglądała na wzruszoną i na
pewno nie był to efekt nocnych działań z Gerardem. Swoją drogą, nawet nie
wiedziałem co robią, gdy Gerard u nas nocował, bo z ich pokoju nie dochodził
żaden dźwięk. A więc uznałem, że po prostu spędzają ze sobą czas albo Gerard
jest naprawdę kiepski w łóżku. Nie tego się spodziewałem po Przewodniczącym.
Jednak nie wnikałem w to co robi Malwina,
ponieważ i ona nie wnikała w moje życie. Odpuściła sprawę mojego taty i moich
nocnych zniknięć.
— Nawet ty jesteś taki wesoły — zauważyła
Malwina, przysuwając się jeszcze bliżej. — Uśmiechasz się.
— Ja? Uśmiechać się? Co najwyżej z
pogardą…
Prawda jednak było ciut inna. Naprawdę
miałem powód do uśmiechu. Moja niedziela, też była całkiem ciekawa…
***
Ktoś łomotał w moje drzwi, a ja w
pośpiechu zakładałem spodnie, próbując przebiec przez salon i nie przewrócić
się o buty. Miałem nadzieję, że to nie był mój sąsiad, który znów chciał się
upewnić, czy to aby na pewno bolszewicy tutaj mieszkają. Jak często powtarzał
zza drzwi — „czerwoni to prawie jak kameleony”.
— Już, już! — krzyczałem. — Perkele… —
warknąłem pod nosem, zapinając pasek i poprawiając t-shirt.
Dotarłem do przedpokoju, otwierając drzwi.
Widok, który tam zastałem, prawie mnie odrzucił z powrotem do salonu. O framugę
opierał się Gaspar, uśmiechając się szeroko. Ale na widok mojej twarzy, zrzedła
mu mina. Trochę mnie to poirytowało.
— Jest Malwina? — zapytał, zaglądając
ponad moje ramię.
— Nie…
— Hm? Szkoda… — zastanowił się chwilę. — W
takim razie, ty ze mną pójdziesz.
— Co? Gdzie?
— To pilne, Oliwier — zagrzmiał. — Proszę
cię o małą przysługę, abyś ze mną poszedł.
— Ale…
— Ubieraj się. Chyba, że chcesz, abym
wszedł do środka — zrobił krok do przodu, ale zagrodziłem mu drogę.
— Dobra, dobra! Daj mi chwilę, tylko się
ubiorę… Ale wieczór mam zajęty!
— Nie ma sprawy. To nie zajmie dużo czasu —
uśmiechnął się pogodnie. Wyczuwałem kłopoty, ale nie chciałem spierać się z
Gasparem.
***
— Chcesz…? — zacząłem trochę zdenerwowany.
— Tylko kupić buty? Mogłeś sam tu przyjść!
— Nie jestem dobry w wybieraniu butów —
zapewnił, gdy prowadził mnie do odpowiedniego sklepu.
— Można by pomyśleć, że Francuz zna się na
ubiorze!
— To tak jakby stwierdzić, że Fin ma fioła
na punkcie ochrony środowiska — zauważył. Prychnąłem cicho.
— Będziesz mi to wypominał do usranej
śmierci? — spytałem. Gdy szliśmy do centrum handlowego, wyrzuciłem na trawę
opakowanie po batoniku. Dostałem od Gaspara pouczenie i musiałem posłuchać
kilkuminutowego monologu.
— Po prostu pokazuje ci, że świat nie jest
czarny lub biały. A trzymanie się stereotypów jest skandalicznie naiwne —
wyjaśnił. — Dlatego proszę cię o pomoc. Myślałem, że Malwina mi pomoże, ale
skoro jej nie ma… Padło na ciebie.
— A Bruno?
— Och, iść z Brunonem na zakupy to
skazanie się na śmierć. Jest paskudnie wybredny.
Dotarliśmy na górne piętro, gdzie
znajdował się sklep sportowy — najbliższy w okolicy. Był wyposażony całkiem dobrze.
Kupiłem już tutaj kilka frotek, mając chęć na większe zakupy, ale nie mogłem
przesadzać. Więc wbijałem spojrzenie w podłogę i wychodziłem.
Teraz jednak podążałem za Gasparem, z
rękami w kieszeni. Dotarliśmy do ściany, całej przepełnionej butami. Zmarszczyłem
czoło i od razu spodobały mi się fajne, czarno—szare Air Jordany, ale potem
cena zakuła mnie w oczy. Odwróciłem wzrok.
— Coś ci się podoba? — zapytał.
— Hm? A, nie — pokręciłem głową. — A
tobie?
— Te — wskazał na jedne z droższych butów.
— Ale jakieś takie jasne… Sam nie wiem.
— Nie wiem po co chcesz kupować buty… Te,
które masz na treningach nie wyglądają na zniszczone.
— Ale są — odpowiedział, biorąc do rąk
jedną parę. Przyjrzał się im uważnie, mrużąc oczy. — Potrzebuję nowych. Już
czas.
— Skoro tak mówisz — wzruszyłem ramionami
i rozejrzałem się po oświetlonym sklepie. Zaskakująco spora ilość klientów
przeglądała produkty na półkach. W ogóle dzisiaj był jakiś dziwny tłum ludzi.
— Zastanowiłeś się już nad swoim miejscem
w drużynie? — zapytał Gaspar, sięgając po kolejną parę. Porównał wzrokiem
znawcy i skinął głową, podejmując w myślach decyzję.
— Hę? — zdziwiłem się, wyrwany z zamyśleń.
— A… Chodzi ci o twoją szlachetną gadkę?
— Dokładnie o nią.
Prawdę mówiąc, sporo myślałem o słowach Gaspara.
Wydawał się być taki pewny w tym co mówił. Denerwował mnie tym, że był taki
przekonany o swojej racji, ale tym samym budził respekt. Wydawał się wiedzieć
co mówi. No i — miał sporo racji.
W Finlandii moja gra polegała na tym, że
cała drużyna dzieliła się na swoje indywidualności. Pięć kompletnie obcych
sobie ludzi. Wygrywaliśmy, to fakt, a ja byłem najlepszy, ale gdy tylko
znalazłem się w Warszawie…
Tutaj to wszystko wyglądało inaczej. Nie
działałem sam, a wszyscy stawiali nacisk na współpracę drużyny. I w głębi duszy
podobało mi się to… Działałem z nimi, dzięki czemu moje efekty były jeszcze
lepsze. Mój talent był w pełni wykorzystany. Oczywiście, dalej nie mogłem
skopiować lepszych ode mnie, ale i tak szło mi całkiem dobrze. Słyszałem
plotki, że Bruno zastanawia się nad przeniesieniem mnie i Marcela do Pierwszego
Składu.
I nagle do mnie dotarło — przecież Bruno teraz
podejmuje decyzje wraz z Gasparem i Malwiną. Jeżeli podliżę się tej dwójce…
Moje oczy błysnęły i westchnąłem ciężko.
— Daj to — wyrwałem mu buty z dłoni i
odstawiłem na miejsca.
— Co robisz…?
— Masz te — sięgnąłem po Juniory z góry. —
Przymierz.
— Ale…
— Chciałeś mojej pomocy, to teraz nie
narzekaj.
Gaspar zmrużył oczy, przyglądając się mi
podejrzliwie. Zachowałem kamienny wyraz twarzy, gdy odbierał buty i usiadł na
miękkiej pufie, by je przymierzyć.
— Myślałem nad tym — przyznałem.
— I jakie wnioski?
— Możesz mieć rację…
— Ha! — zaśmiał się głośniej i powstał, by
się przejść i wypróbować buty. — Na pewno mam rację. Koszykówka to zbiór reguł
i zasad, których musisz przestrzegać. To bardzo ważne, aby o tym pamiętać i… o
cholera, ale wygodne — zamrugał oczami. — Muszę przyznać, że znasz się na
butach.
— Interesuję się — przyznałem, zerkając na
półki. Do okna wpadły mi jeszcze dwie pary. — Dobre buty to podstawa.
— Hmm… — przyjrzał się butom w lustrze. —
Muszę przyznać, że masz gust, Madgrey — pokiwał głową z uznaniem.
— Może przymierzysz jeszcze te, Arcenciel?
— zaproponowałem, podając dwie inne pary. — Nike zawsze dobre…
— Widzę, że się wkręcasz — uśmiechnął się.
— Nieważne — wzruszyłem ramionami. Jednak
byłem w swoim żywiole, gdy wybierałem kolejne buty dla niego. Przymierzał
dzielnie, w końcu wybierając jedną z pierwszych par. Biało—czarne Air Jordany z
czerwonym akcentem. Ekscytował się, płacąc przy kasie. Zgrabnym ruchem, podał
kartę kredytową, a potem uśmiechnął się do ekspedientki.
Musiałem przyznać, że miał ładny uśmiech.
Opuściliśmy sklep, kierując się w
nieznanym kierunku. Bez większego celu. Gaspar trzymał torbę z nowymi butami
przy sobie, zerkając na nie z czułością. Ewidentnie nie mógł się doczekać gry i
treningu.
— Automat z kawą! — zauważył, wskazując na
jeden z punktów. — Może chcesz się napić kawy?
— Kawa z automatu…? To nie kawa, to jakiś
rozpuszczalny siuwaks.
— Siuwaks?
— Jakoś tak mi się powiedziało —
wzruszyłem ramionami. — Nie piję kawy z automatów.
— Tak? W takim razie możemy się udać do
Spreso. Słyszałem, że pracuje tam ten cały Marcel.
— Tak, byłem. Najlepsza kawa w moim życiu.
Ale drogo. I za daleko — zaznaczyłem.
— Ciężko ci dogodzić, Madgrey.
— Ha, ha! Zgadza się — potarłem nos.
— Nosisz kolczyki — stwierdził, obserwując
mój profil. Nie spojrzałem na niego. — Przejaw buntu?
— Przejaw mody, Arcenciel.
— Nie pyskuj, Madgrey. Wiesz, skądś znam
twoje nazwisko — zamyślił się chwilę, a ja drgnąłem. Liczyłem, że nie dostrzegł
mojej reakcji. — Jesteś kimś sławnym?
— Nie — pokręciłem głową. — Gdzie idziemy?
Mam się zabierać do domu?
— Nie, nie. Chcę ci podziękować za twoją
pomoc. Dlatego zapraszam cię na kawę. Nie do Spreso, ale po drugiej stronie
ulicy widziałem kawiarnię. Może nie serwują tam siuwaksów?
— Możemy zaryzykować.
Opuściliśmy galerię i wyciągnąłem pudełko
papierosów. Już miałem jednego w ustach, sięgając po zapalniczkę, gdy Gaspar wypstrykaną
mi fajkę swoimi palcami. Kawałek zwiniętego tytoniu poleciał na mokry chodnik.
Zamrugałem oczami i warknąłem.
— Co to było?!
— Nie będziesz przy mnie palił.
— Pojebało cię?!
— Przekleństw też wolałbym uniknąć.
Rzuciłem jeszcze kilkoma fińskimi
przekleństwami. Zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle. Popatrzyliśmy na
siebie. Był starszy i wyższy, ale zmarnował mi jednego papierosa.
— Nie powinieneś palić, będąc w drużynie.
— Będę robił co mi się podoba!
Po kilku sekundach dostałem mocnego kopniaka
w tyłek i prawie wyleciałem na ulicę. Okazało się, że Gaspar był odpowiedzialny
za kolejny akt przemocy wobec mnie. Uśmiechał się delikatnie.
— Zwariowałeś?! Prawie wpadłem pod
samochód!
— W takim razie nie pal i nie przeklinaj
przy mnie, Madgrey. Poza tym — ból uszlachetnia.
Schowałem ze złością papierosy i ruszyłem
szybkim krokiem na drugą stronę ulicy, gdy tylko zapaliło się zielone. Gaspar
szedł za mną. Milczeliśmy. Przeklinałem go za to w głowie. To już drugi raz,
gdy mnie kopnął!
— Nie zachowuj się jak obrażone dziecko —
poprosił, gdy siedzieliśmy już w ciepłej kawiarni. Była przepełniona miłym
zapachem kawy. Nie mówiłem nic od wejścia i nie odpowiadałem, gdy Gaspar pytał
się mnie o zdanie na temat kawy. Przeglądał menu i westchnął. — Odpowiedz.
— Latte macchiato — odpowiedziałem,
zamykając menu.
— Tylko? Jesteś pewien?
— Tak.
Gaspar złożył zamówienie i wrócił do
stołu. Pudełko z butami stało dumnie obok jego krzesła.
— Dziękuję ci za pomoc, Oliwier —
uśmiechnął się. Opierałem się na swojej dłoni i patrzyłem za okno. Zerknąłem na
niego, gdy zwrócił się do mnie po imieniu.
— Nie ma za co, Arcenciel.
Wziął głębszy wdech i zaczął wygrywać
melodię swoimi palcami. Poznałem ją, ale nie byłem z tego faktu za specjalnie
dumny. Grał Wiosnę Vivaldiego. Miał długie palce, dopiero teraz to
zauważyłem.
Nad nami wisiała krępująca cisza,
przerywana przez interpretację utworu Gaspara. Jego spojrzenie padło na mnie, a
potem zerknął na swoje dłonie. Zamarł na moment. Zamrugał oczami i wyprostował
się.
— Madgrey — powtórzył, nie spuszczając
wzroku. — Twoje nazwisko…
Uniosłem czujnie oczy, przestając bawić
się kawałkiem sznurka wystającego z mojego rękawa. Zamarłem, czekając na jego
słowa.
— Przepraszam, ale z Finlandii wywodzi się
całkiem sławny kompozytor Wulfric Madgrey, który wyszedł za Polkę i… Jesteś
jego synem!?
— Ciszej! — warknąłem.
— Oh mon Dieu! — przyłożył rękę do czoła. —
To… zaszczyt!
— Zamknij się — odwróciłem wzrok. — To nie
jest temat do rozmów…!
— To jest temat do rozmów! — rozanielił
się. — Kocham muzykę klasyczną, a ty jesteś synem twórcy! To… niesamowite! Czy
jest szansa, że dostanę autograf…?
— Posłuchaj — przerwałem mu. — Nie chcę o
tym gadać, jasne?
Gaspar spoważniał. Zmarszczył czoło.
— Rozumiem, że coś się wydarzyło…
Milczałem.
— Chcesz o tym pogadać? — zaproponował,
gdy podano nam kawę. Kelnerka posłała nam zalotne spojrzenia, chcąc się
rozeznać w sytuacji. Gdyby podeszła kilka chwil wcześniej na pewno bym zagadał,
ale teraz… wolałem milczeć.
— Nie czuję się na siłach — odpowiedziałem
powoli. — To naprawdę nieciekawa historia…
— Osobiście uważam cię za ciekawą osobę —
stwierdził Gaspar, dosypując cukru do swojej kawy. Spojrzałem na niego,
przestraszony. — Czemu tak patrzysz? Uważasz siebie za nieciekawą osobę?
— Nigdy o tym nie myślałem…
— A więc pozwól mi myśleć — poprosił,
mieszając. Jego ruchy były eleganckie. Ani razu nie uderzył łyżeczką o kubek. —
Nie znamy się od dawna, ale myślę, że jesteś nadzwyczajny, gdy już nie chcesz
kogoś skopać.
Warknąłem ostrzegawczo, na co zareagował
jedynie uśmiechem. Kontynuował swój monolog.
— Zaprzeczysz? Jesteś taki agresywny i
nerwowy, że aż miło popatrzeć jak potulnie siorbiesz kawkę i wybierasz buty.
Nie możesz być aż tak zły za jakiego się przedstawiasz.
— Jestem złym człowiekiem — zapewniłem.
Uśmiechnął się pobłażliwie.
— Nie jestem przekonany. W końcu nie ma
jedynie dobrych. Ale wtedy świat byłby nudny…
— Nakłaniasz do złego?
— Nie. Po prostu uważam, że trzeba poznać
coś złego, aby odnaleźć dobro.
— Bo bez dnia nie ma nocy.
— Ani nagrody bez kary — zauważył. — W tym
się widzę zgadzamy. Trzeba poznać wiele smaków życia, aby decydować co dalej.
Ale odchodzimy od tematu. Oferuję ci jedynie rozmowę. Jeżeli nie skorzystasz,
nie obrażę się.
— Nie skorzystam — zapowiedziałem.
— Nie obrażam się — zapewnił. — Jednak to
i tak intrygujące, że ktoś taki jak ty jest synem Wulfrica… Bardzo lubię jego
utwór… — zanucił i zastukał palcami.
— Sonata dla Serc — westchnąłem. —
Jedno z dzieł mojego ojca…
— Tak, uwielbiam — odpowiedział, nucąc
dalej. — Taka spokojna… Wybacz, jeszcze raz wrócę do tego tematu, a potem
możemy pomówić o czymś innym.
— Dawaj — mruknąłem, próbując kawę.
Musiałem przyznać, że była całkiem dobra. Nie taka jak w Spreso, ale
satysfakcjonująca. Pasowałby jeszcze papieros, ale w obecności Gaspara wolałem
tego nie robić. Chociaż trochę mnie korciło i drapało w gardle.
Gaspar wyglądał na zadowolonego.
Widziałem, że chciał poruszyć wiele tematów, ale mógł wybrać tylko jeden.
Przejechał dłońmi po twarzy i skinął głową.
— Czy grasz na jakimś instrumencie?
Zaśmiałem się i zlizałem odrobinę piany z
mojego palca, która niechcący tam się znalazła.
— Ze wszystkich pytań, wybrałeś to? —
zapytałem. — Mogę zaspokoić twoją ciekawość. Tak, umiem grać. Na pianinie.
— Może chciałbyś zagrać?
— Co? Niby gdzie?
— U mnie w domu — wyjaśnił. — Stoi tam
pianino, dawno nieużywane. Myślę, że mogłoby ci się spodobać.
Zastukałem palcami i udawałem, że oferta
wcale mnie nie kusiła. Nie grałem od kilku lat. Podobnie do koszykówki —
zapomniałem ile przyjemności czerpałem z możliwości wydobywania dźwięków z
instrumentu.
— Zastanowię się — odpowiedziałem,
zbywając go. Chciałem i nie chciałem grać w jednym momencie. To paskudne
uczucie.
— Dobrze, rozumiem.
Gdy tylko wypiliśmy kawę, a sączyliśmy ją
głównie w milczeniu, opuściliśmy kawiarnie. Zrobiło się trochę cieplej, a więc
pozwoliłem sobie na rozpięcie kurtki. Gaspar nie mówił nic, trochę zamyślony.
Poprawił swój kołnierz.
— Cóż, Madgrey… To chyba tyle na dzisiaj.
Spisałeś się — wskazał na buty. — Chociaż… nie mam ochoty wracać do domu.
Przyglądałem się mu jakiś czas, a potem
wzruszyłem ramionami.
— Jak chcesz, możesz wbić do mnie —
zaproponowałem. — Wiem co to znaczy, gdy komuś się nie chce wracać do domu.
— Naprawdę? Po prostu mam strasznie dużo
wolnego czasu, a dzisiaj jest niedziela… To najgorszy dzień tygodnia, nigdy nie
mam co ze sobą zrobić. Nie mogę iść do pracy, ani na trening, ani nigdzie się
zebrać… Niedziela rozleniwia.
— Tak, tak — przerwałem mu. Czułem, że
jeżeli teraz bym mu nie przeszkodził, opowiedziałby mi jakąś historię dotyczącą
niedziel w jego życiu. — Malwina może wrócić z randki czy coś… Gdzieś dzisiaj
poszła — podrapałem się z tyłu głowy.
— Nie ma sprawy.
I znów miałem okazję przedzierać się przez
Warszawę razem z Gasparem. Odnosiłem wrażenie, że chciał ze mną spędzić jeszcze
więcej czasu. Podsumowałem spotkanie z nim i zdałem sobie sprawę, że usłyszałem
od niego dzisiaj całkiem sporo komplementów. Na dodatek, gdy szliśmy nasze palce
otarły się o siebie kilka razy, a więc schowałem dłonie do kieszeni, bo jego
dotyk zaczął mnie irytować.
Z twarzy Gaspara nie dawało się wiele
wyczytać. Na pewno to, że był czymś podekscytowany.
Wpuściłem go pierwszego do mieszkania i
zamknąłem za nami drzwi. Gaspar zdjął kurtkę w przedpokoju i wszedł do salonu,
witając się z kimś. Uniosłem brew.
— Nikogo nie ma…
— Zawsze mówię „dzień dobry”, gdy wchodzę
do czyjegoś domu. Poza tym… — wskazał na kanapę i z uśmiechem podszedł do
Sampo. — Z kotem też wypada się przywitać, prawda? Witaj — przejechał palcami
za jego uchem, a Sampo automatycznie zareagował mruknięciem. Odrobina
przyjemności ze strony Gaspara sprawiła, że kot polubił go od samego początku.
— Chcesz coś do picia?
— Wodę — poprosił i usiadł na kanapie,
biorąc kota na kolana. Z uśmiechem głaskał go za uchem, obserwując mnie jak się
krzątam po kuchni. Przyniosłem mu butelkę wody z lodówki i usiadłem obok,
przecierając oczy. — Dziękuję.
— Jasne. Przemaglowałeś mnie dzisiaj —
zauważyłem, oskarżycielsko. — A ja nic o tobie nie wiem, Arcenciel. Czemu ty
grasz w koszykówkę? Kim są twoi rodzice?
Skinął głową.
— Rozumiem. Muszę ci przyznać rację —
odkręcił korek i wziął kilka łyków. — Gram w koszykówkę, bo w podstawówce
nakłoniła mnie do tego moja nauczycielka. Byłem wtedy też całkiem wysoki jak na
dziesięciolatka. I jakoś tak się zaczęło. Jednak najbardziej ujął mnie smak
wspólnej wygranej. Gdy świętowałem z przyjaciółmi i chodziliśmy na pizze… —
Jakoś bardziej widziałem jak wsuwasz żaby i ślimaki, pomyślałem. — To były
beztroskie dni. Od tamtego czasu gram w koszykówkę, zakochując się coraz
bardziej. Mam także, nie ukrywajmy, niezłe zdolności przywódcze. Dlatego liczy
się dla mnie drużyna jako całość. A moi rodzice to para chirurgów — dodał,
wytrącając mnie z rytmu opowieści. — Twój tata to kompozytor. Mama, z tego co
pisały gazety, nauczycielka w szkole muzycznej?
— Zgadza się — zarzuciłem głowę do tyłu i
zamknąłem oczy. Rozłożyłem też ręce, wzdłuż oparcia. Trochę przysypiałem. —
Poznali się na jakimś koncercie i zakochali…
— To nawet romantyczne, gdy poznaje się
kogoś wśród dźwięków ukochanej muzyki. Moi rodzice najprawdopodobniej poznali
się nad rozkrojonym ciałem… — stwierdził ponuro, jakby zazdrościł romantyzmu. —
No cóż…
Roześmiałem się.
— Pewnie właśnie kroili serce… — zamruczałem.
— Nie wiedziałem, że z ciebie taki
romantyk.
Znów się zaśmiałem. Gaspar poruszył się i
spojrzał na mnie.
— Lubię twój śmiech — stwierdził.
Zerknąłem na niego, uchylając powiekę.
— Podrywasz mnie, mości Francuzie?
— A co jeżeli tak jest?
Wzruszyłem ramionami, ponownie zamykając
oczy.
— Nie jesteś pierwszy.
Gaspar prychnął cicho.
— Jesteś strasznie zarozumiały, Madgrey.
Usłyszałem skrzypnięcie kanapy i poczułem
przesuwający się ciężar, gdy Gaspar przysunął się do mnie. Nie otwierałem oczu,
ale wyczułem jak się zbliża. Nawet nie musiałem się domyślać do czego pije.
Nie przeszkadzałem mu, gdy mnie pocałował.
Po całym tym dziwnym dniu, wychodziło na to, że zakończę go całkiem dobrze.
Miał miękkie usta, pewne siebie,
powiedziałbym, że wyszkolone w tym co miały robić. Oddałem pocałunek. W końcu
to było miłe, a z resztą lubiłem się całować. Zdegustowany Sampo zeskoczył z
kanapy i prychając, oddalił się do kuchni.
Jedną ręką przejechałem po plecach
Gaspara, przysuwając go do siebie. Próbowałem go zmusić do otwarcia ust, abym
mógł wsunąć język, ale nie otwierał ich. Zawarczałem cicho, złapałem go zębami
za wargę i pociągnąłem delikatnie.
— Au! — Gaspar cofnął się. — Gryzienie?
Tak na sam początek?
— Sorry, Francuziku, lubię gryźć. Przyzwyczajaj
się.
Prychnął, podobnie do kota.
— Chcesz się przekonać kto tu będzie
dominować?
— Nie muszę — odpowiedziałem, popychając
go na kanapę. Plecami odbił się od siedzenia i już chciał coś powiedzieć, gdy
położyłem się na nim, przytrzymując jego ręce. Z zaskoczenia wpiłem się w jego
usta, dzięki czemu mogłem pocałować go… hm… po francusku.
Gaspar jęknął, ale gdy puściłem jego ręce
on jedynie mnie objął i przytulił mocniej. Całowaliśmy się jeszcze kilka minut,
wprawiając siebie wzajemnie w stan podniecenia. Poruszałem biodrami i cieszyło
mnie to, że Gaspar sapał w moje usta. W nagrodę, znów przygryzłem jego dolną
wargę.
— Słaby z ciebie mentor — stwierdziłem
chwilę później, rozpinając guziki jego koszuli.
— Nie denerwuj mnie, Madgrey. To dopiero
początek — zapowiedział.
Uśmiechnąłem się szeroko, gdy pstryknął
jeden z moich kolczyków. Za ten atak zatopiłem zęby w jego szyi. Poczułem jak
podrywa swoje ciało i próbuje mnie odepchnąć dłońmi. Uderzył mnie w plecy
pięścią, a ja zawyłem z bólu.
— Zwariowałeś?!
— Nie gryź!
— Będę! — I na dowód moich słów, znów
zatopiłem zęby w jego szyi, gryząc mocniej. Gaspar ponownie próbował mnie
odepchnąć, ale zagryzłem mocniej. Gaspar syknął. — Ból uszlachetnia. Twoje
słowa, nie?
— Mały punk!
— Sam chciałeś — zauważyłem. — Możemy przestać,
ale wiem, że nie chcesz — zjechałem dłonią do jego spodni i ścisnąłem jego
męskość. To co poczułem w dłoni tworzyło zarys ciekawej przyszłości.
— Czy możemy się przenieść gdzieś, gdzie
jest wygodniej? Chyba sprężyna wbija mi się w kręgosłup…
— Moje łóżko? — zaproponowałem. — Czy
wolisz na balkonie?
— Odpowiedź jest chyba oczywista…
Drzwi trzasnęły za nami, gdy wylądowaliśmy
na moim niepościelonym łóżku. Zaskrzypiało niebezpiecznie, ale nie zwróciliśmy
na to uwagi. Zwłaszcza nie interesowało mnie to, gdy Gaspar stracił koszulkę,
prezentując swoje ładnie wyrzeźbione ciało. To był efekt lat gry w kosza.
Twarde ciało, mocne dłonie, kusząca klatka piersiowa…
Ugryzłem go w sutki, a on prawie krzyknął.
Klepnął mnie w głowę.
— Jesteś sadystą, czy co?
— Jestem — odpowiedziałem, rozkładając
jego nogi. Dobrałem się do paska i spodni. Zsunąłem je z niego, zahaczając o
skarpetki. Gaspar złapał mnie za szyję i pociągnął mnie za t-shirt. Ściągnął go
ze mnie, a potem przejechał chłodnymi dłońmi po moim ciele.
— Joueur de basket et
musicien — stwierdził Gaspar. — Très bien.
— En ymmärrä.
— Tu es un connard,
mais je te veux..
— En tiedä, mitä sanot, mutta olet komea.
Parsknęliśmy śmiechem i znów się
pocałowaliśmy. Nie miałem pojęcia co powiedział, ale to mi nie przeszkadzało.
Wróciliśmy do pozycji poziomej, pieszcząc swoje ciała. Był ciekawie opalony,
dzięki czemu moje uciski pozostawiały na sekundę białe ślady.
Jego dłonie przejechały przez moje plecy i
zatrzymały się na pośladkach. Ścisnął je, a ja zawarczałem z przyjemnością.
Rozpiął mój rozporek i wjechał tam swoimi
dłońmi. Przyciągnąłem swoje biodra bliżej jego i poruszałem je, stymulując
ruchy. Uśmiechnąłem się zadziornie do Gaspara. Oparłem się dłońmi nad nim,
zakleszczając go między moimi rękoma.
— Jesteś pewien, że chcesz?
— Boisz się?
— Nigdy!
Ściągnąłem swoje spodnie, a potem
sięgnąłem do mojej szafki nocnej po prezerwatywy i lubrykant. Gaspar uniósł
brew.
— Przygotowany, widzę…
Nie odpowiedziałem. Odłożyłem tamte rzeczy
na bok łóżka, aby się pochylić i ugryźć Gaspara w wystającą kość biodrową. A
potem złapałem w zęby jego bokserki. Gaspar uśmiechnął się, wyraźnie
zaciekawiony. Cofnąłem się, ciągnąc za sobą jego bieliznę, aż w końcu
ściągnąłem ją z jego nóg. Nie wiedziałem czemu, ale uwielbiałem tak zdejmować
bieliznę z facetów.
Głównie dlatego, że miało się stąd niezły
widok, gdy już się znajdowało u stóp swojego nowego kochanka. Uchyliłem usta,
aby jeszcze ciepłe bokserki zsunęły się bezwładnie przez moją klatkę piersiową,
zatrzymując się na wybrzuszeniu w bokserkach.
Nagi Gaspar był poniekąd moim triumfem.
Facet, który mnie tak denerwował, teraz leżał przede mną kompletnie goły. To
było zwycięstwo. Poczułem dziką satysfakcję z tego powodu. Obserwowałem go od
kilkunastu dni, gdy panoszył się na treningach i dowodził nawet Brunonem. Czy
teraz było dla mnie coś niemożliwe, skoro ujarzmiłem Gaspara? A właściwie —
podlegał mi.
A przynajmniej… tak na początku sądziłem?
Gaspar jednym ruchem rzucił mną na łóżko.
Jego oczy błysnęły w półmroku, gdy zdjął ze mnie bokserki, nie bawiąc się w jakieś
powolne ściąganie. Potem pocałował mnie mocno, przejeżdżając palcami po moim
torsie. Drań mnie podrapał!
— To za gryzienie — warknął. — Ja lubię
drapać.
Zaśmiałem się drwiąco. Co za człowiek…
Gdy po raz kolejny jego twarz pojawiła się
nad moją, zamarłem. Jego czarne włosy opadały na jego spocone oblicze. Ciemne,
surowe oczy zdawały się mienić w różnych kolorach. Dostrzegłem coś w jego
spojrzeniu… Coś co sprawiło, że spoważniałem. Przełknąłem ślinę i pocałowaliśmy
się. Już go nie gryzłem.
***
— Przyniosłem twoje rzeczy — oznajmiłem,
kładąc kurtkę i buty na fotelu. Rzuciłem Gasparowi jego butelkę wody, którą
zręcznie złapał. Napił się i odłożył butelkę, a ja założyłem moje bokserki.
Jednym, długim skokiem wróciłem do łóżka.
Gaspar leżał na boku, podpierając swoją głowę.
— Dzięki.
— Nie ma sprawy. W sumie miałeś rację, aby
Malwina nie dowiedziała się o naszej przygodzie — stwierdziłem. Gdy
wylądowałem, łóżko zatrzęsło się. Usiadłem po turecku, a Gaspar przejechał
dłonią po moim boku.
— Przygodzie? — powtórzył po mnie.
— Co? Chcesz więcej przygód? — Z zadziornym
uśmiechem, szturchnąłem go lekko.
— Może — wzruszył ramionami. — Masz fajny
tatuaż — stwierdził, przejeżdżając palcem po znaku umieszczonym na moim boku. —
Coś oznacza?
— To Koziorożec. Znak Koziorożca, tak
właściwie. Wiesz, znak zodiaku… — westchnąłem, sięgając po butelkę wody. — Chcę
zapalić. Czy muszę prosić o pozwolenie we własnym pokoju?
— Palisz w pokoju?
— Przy oknie.
Gaspar westchnął.
— Dobra, za to, że dzisiaj sprostałeś
zadaniu — rzucił, kładąc się na plecy i udając, że nie widzi tego co się dzieje
przy oknie. Schyliłem się, aby go pocałować, a potem dźwignąłem się z łóżka, szukając
papierosów po kieszeniach moich spodni. Otworzyłem okno, a do środka wpadł
chłodny powiew. Drgnąłem, wziąłem papierosa do ust i zapaliłem. Gaspar schował
się głębiej pod kołdrę.
Dawno nie czułem się tak dobrze,
pomyślałem. Seks już uprawiałem, ale Gaspar… był naprawdę dobry. Lepszy,
doświadczony i miał to coś. Było mi przyjemnie, gdy zaciągałem się dymem.
— Kim jest ten koleś? — zapytał nagle.
— Hę? Mieliśmy trójkąt i nie zauważyłem?
— Ten na zdjęciu…
— Ach — spojrzałem w tamtym kierunku. Na
mojej komodzie stało zdjęcie, w którym obejmuję przystojnego bruneta. — Mój
były. Mogę tak o nim powiedzieć, bo nie widziałem się z nim od kilku miesięcy.
I dowiedziałem się niedawno, że ma nowego chłopaka — mówiłem, usiłując zachować
spokojny ton głosu, podczas gdy złość prawie mnie rozsadzała od środka.
Przyjemność seksu z Gasparem zniknęła szybko i nagle.
— To dlatego chodzisz taki zdenerwowany…?
— Ano — rzuciłem.
Gaspar westchnął ciężko i usiadł. Spojrzał
na mnie, ignorując fakt, że palę. Chociaż jego wzrok mówił coś innego.
— Finlandia nie była dla ciebie łaskawa,
nie? — Trafił w dziesiątkę, a więc odwróciłem wzrok. Kraj, w którym spędziłem
większą część mojego życia, kojarzył mi się bardzo źle. Nie ze względu na samą
Finlandię. Ona była spoko. Dużo śniegu, dużo przestrzeni…
Jednak ojciec, koledzy z drużyny, chłopak…
To wszystko obrzydziło mi tamtejsze życie.
— Taaak… Francja dla mnie też — westchnął Gaspar. — Paryż, prawda? Miasto
miłości.
— Helsinki. Miasto reniferów.
Gaspar zaśmiał się i pokiwał głową.
— Rozumiem twoją ironię. Hej… — dodał,
abym spojrzał na niego. — Możemy sobie pomóc.
— Myślisz?
— Zaczęliśmy całkiem dobrze — uniósł
dwuznacznie brwi. Zaśmiałem się, kiwając głową. Wypuściłem kolejną porcję dymu.
— To by wyjaśniało twoje problemy z wytrzymałością… — dodał.
— Podobno sprostałem zadaniu, więc bądź
cicho.
Dostałem gęsiej skórki. Nie dokończyłem
papierosa, niedopałek gniotąc w popielniczce. Zamknąłem okno i wróciłem do
łóżka. Gaspar wypuścił ostentacyjnie powietrze i sięgnął do swoich spodni, z
której wyjął gumę do żucia.
— Żartujesz, co?
— Nie będę się całował ze smokiem.
— Francuski piesek… — syknąłem, biorąc
gumę i wrzucając ją sobie do ust. Wsunąłem się pod kołdrę i westchnąłem głośno.
Strzeliłem głośno balonem i spojrzałem na Gaspara. Przekręcił się na brzuch i
obserwował mnie. — Co?
— Im ciemniej, tym przystojniejszy jesteś…
— Dupek z ciebie, Arcenciel.
— Uczę się od mistrza, Madgrey.
— Och? — oparłem się na łokciu i
przekręciłem się w jego kierunku. — A więc jestem mistrzem w jakiejś
dziedzinie? Nie ty?
— Nie masz być z czego dumny.
Ponownie strzeliłem balonem z gumy. Nie
wiedziałem co się działo, ale leżenie z kimś w łóżku… Nie… leżenie z Gasparem w
łóżku było bardzo przyjemne. To była miła odmiana. Ostatnio była tu tylko
Malwina, a spanie z nią było ciepłym doświadczeniem.
Teraz też. Tylko, że było o wiele lepiej.
Uprawiałem seks z Gasparem i jak tak na niego patrzyłem, chciałem jeszcze.
Tyle, że musiałem mieć świeży oddech.
— Co robimy z tym dalej? — zapytał Gaspar.
— Z czym? Z seksem?
— Tak. Od razu chcę zaznaczyć, że nie
szukam niczego poważniejszego. Tylko seks.
— Dla mnie bomba — powiedziałem. Chciałem
dodać, że czas na drugą rundę, gdy usłyszeliśmy otwierane drzwi do mieszkania i
ściszone głosy.
— … przestań — chichotała Malwina. — Po
prostu tak jakoś wyszło!
— Jasne — zapewnił znany mi głos Gerarda.
Razem z Gasparem popatrzyliśmy po sobie i milczeliśmy. — Pewnie to twoja
sprytna intryga.
— Och, przestań! To było takie
wzruszające! No po prostu… ach — rozpływała się. Gaspar uniósł brew, a ja
pokręciłem głową. Nie wiedziałem o czym mówiła. — O… czyżby Oliwier pojawił się
w domu? Mówił, że ma zajęty wieczór…
— Też mi to mówiłeś — szepnął Gaspar.
Wywróciłem oczami.
— Chciałem iść się najebać — odpowiedziałem
również szeptem. — Wolę seks.
— Musimy poważnie porozmawiać o twoich
uzależnieniach…
— Nie jesteś moim chłopakiem —
przypomniałem, warknięciem.
— Oliwier?! — usłyszałem zza drzwi. Razem
z Gasparem zamarliśmy. — Jesteś?
— Jestem — odpowiedziałem głośniej. Gaspar
wcisnął się pod kołdrę, chichocząc cicho.
— Mogę wejść?
— Nie!
— Czemu?
— Bo się masturbuję.
— Jesteś ohydny! — prychnęła. — Mamy
gościa, więc się zachowuj!
— Jasne… ach! — dodałem, zamykając oczy.
Gaspar dotknął mnie pod kołdrą. — Bawcie się dobrze!
Malwina nie odpowiedziała. Po kilku
chwilach trzasnęły drzwi do jej pokoju. Zajrzałem pod kołdrę i szturchnąłem
Gaspara. Wyłonił się z uśmiechem.
— Szuja z ciebie.
— Pomyślałem, że może być zabawniej.
— Może być — zgarnąłem go pod pachy i
przeciągnąłem na siebie. Leżał teraz na mnie. — Będzie zabawniej. Tylko tym
razem musisz być cicho.
— Proszę? To ty się darłeś jak mała pipka.
— Odszczekaj to — syknąłem. — Krzyczałeś
tak głośno, że moi sąsiedzi poznali moje imię!
— Myślę, że ciebie słyszeli we Francji.
— Co ty, kurwa…?! — zacząłem głośno, ale
zasłonił mi usta. Przypomniałem sobie, że Malwina i Gerard są w pokoju obok, a
Gaspar i jego obecność to tajemnica. — Dobra, rozumiem — szepnąłem.
Pocałowaliśmy się, ale poczułem, że robi jakiś grymas. — Co?
— Dalej śmierdzisz papierosami…
— Och, zamknij się, co? Może zajmiesz
czymś innym usta, w takim razie?
— Może lepiej ty coś zrobisz, wyszczekany
punku?
Z wielką chęcią zabrałem się do roboty.
***
Obudziłem się, nie wiedząc na początku
gdzie się znajduję. Potem dotarło do mnie, że wyczuwam przyjemne ciepło,
dlatego wtuliłem się w nie. Zdałem sobie sprawę, że ktoś mnie złapał za rękę i
przysunął do siebie, abym leżał bliżej.
Gaspar.
O cholera. Otworzyłem oczy. Gaspar leżał
odwrócony do mnie plecami. Oddychał spokojnie. Jego długą szyję zakrywały
ciemne włosy, trochę roztrzepane, ale jednak dalej eleganckie. Nawet wolałem nie
myśleć jak źle wyglądam ja.
Pachniał też przyjemnie. Ciało z rana
pachniało inaczej albo mi się po prostu wydawało.
Przełknąłem ślinę i przysunąłem się
jeszcze bliżej. Było… tak przyjemnie…
— Oliwier! — Malwina uderzyła o moje
drzwi. Podskoczyłem przerażony, a Gaspar obrócił się wybudzony. Wydał z siebie dziwny
jęk, ale zorientował się gdzie jest szybciej niż ja. Spojrzał na mnie
przestraszony.
— Czego chcesz?! — odkrzyknąłem trochę
zachrypniętym głosem.
— Spóźnisz się na trening! Gaspar cię
zabije! — stwierdziła. Uśmiechnąłem się szeroko.
— Myślę, że będzie całkiem wyrozumiały! —
odpowiedziałem. Gaspar wypuścił powoli powietrze. — Już wstaję, już wstaję. —
Na dowód mych słów wstałem z łóżka, aby usłyszała ruchy i skrzypienie.
— Dobra. Ja już wychodzę, bo się umówiłam
z Brunem! Gerard też już wyszedł. Nie spóźnij się, bo namówię Gaspara, aby cię
skopał!
— Wydaje mi się, że wolałby mi dać klapsa!
— odkrzyknąłem.
Chłopak zasłonił oczy dłonią, a ja
próbowałem się nie śmiać.
— Jesteś okropny, Oliwier! — stwierdziła
po raz kolejny odkąd ze mną zamieszkała.
Przez kilka minut słyszałem jeszcze
szykującą się Malwinę, a potem zamknięcie drzwi. Spojrzałem na Gaspara, który
teraz siedział na łóżku i kręcił głową.
— Imbécile!
— Już nie bądź taki — prychnąłem. —
Zbieraj się, mamy trening.
***
— No? — Malwina mnie szturchnęła. —
Dlaczego się uśmiechasz?
— Miałem dobry sen — odpowiedziałem, rozciągając
się według wytycznych Brunona. — A ty? Wyglądasz na spełnioną.
— Żebyś wiedział — prychnęła. — Zaraz
przyjdzie Gaspar — spojrzała na zegarek. — Dziwne, że się spóźnia… To nie w
jego stylu.
— Zupełnie jakby nie mógł chodzić —
westchnąłem. Malwina rzuciła mi pytające spojrzenie, ale jedynie się odwróciłem
na pięcie i poszedłem po piłkę, aby trochę porzucać. Rozsadzała mnie energia.
Gdy sięgałem po piłkę, na niej pojawiły
się inne dłonie. Spojrzałem w bok i zobaczyłem Natana. Prawie wyzionąłem ducha,
ale wziąłem głębszy wdech, aby na niego nie nakrzyczeć.
— Natan…
— Mogę tę piłkę?
— Jasne — puściłem ją i sięgnąłem po tę leżącą
dalej. — Ej, Nat — zacząłem, gdy się odwracał, aby wrócić do treningu.
— Tak?
— Posłuchaj — odchrząknąłem. — Ostatnio
jak się widzieliśmy, powiedziałem kilka niemiłych rzeczy. Przepraszam za nie.
Nie straszysz obojętnością. Straszysz swoim nagłym pojawianiem się.
Natan zamrugał oczami.
— Czy to twoje pierwsze przeprosiny,
Oliwier?
— Ej, staram się!
— Żartowałem. Nie ma sprawy, nie gniewam
się. Prawdę mówiąc, twoje słowa pomogły mi zrozumieć kilka spraw. Powinienem ci
za to podziękować — skinął głową. — Dziękuję.
— Co? Dobra, ziomuś, jak tam chcesz…
Natan ponownie skinął głową i pobiegł w
kierunku Filipa i Dawida. Westchnąłem i pokręciłem głową.
— Drużyno, zbiórka! — krzyknął Bruno.
Spojrzałem w tamtym kierunku. Na hali pojawił się już Gaspar. We dwójkę stali
obok Malwiny. Uśmiechnąłem się i stanąłem w rzędzie. Gaspar miał na sobie nowe
buty i siedmiokolorową frotkę. Miał sińce pod oczami, ale trzymał się nieźle.
Nie mogłem się przestać złośliwie uśmiechać. Kolejnych kilka minut Bruno i
Malwina przedstawiali strategię gry z przeciwnikami. Gaspar przejechał wzrokiem
po graczach, zatrzymując się dłużej na mnie. Mrugnąłem szybko prawym okiem w
jego kierunku. Wiedziałem co sobie pomyślał, gdy bezgłośnie poruszył ustami.
Mały punk.
Następnie Bruno podzielił nas na drużyny i
rozegraliśmy mecze, w których brał też udział Gaspar. Właściwie po raz pierwszy
grał, a nie tylko się rozgrzewał. Jednak widziałem to, nie dawał z siebie
wszystkiego. Grał lekko, po prostu jako dodatkowy zawodnik.
Miałem bardzo dużo radości, gdy
pojedynkowałem się z Gasparem na boisku, próbując odebrać mu piłkę. Tutaj też
rządził on. I bardzo mnie to kręciło. Tak dobrze wyglądał w tym stroju i nowych
butach…
— Spotkamy się dzisiaj? — spytałem, gdy
staliśmy całkiem blisko siebie, ale na tyle daleko, aby reszta nas nie
podsłuchała.
— Masz wystarczającą wytrzymałość?
— Chcesz się przekonać?
— Chcę — odpowiedział. — Dogadamy
szczegóły. I nie pal przed spotkaniem — poprosił i odbiegł.
— I nie pal przed spotkaniem —
powtórzyłem, udając dziecko.
Trening był intensywny, ale zleciał
całkiem szybko. Razem z Marcelem zostaliśmy, aby pochować piłki i wyczyścić
parkiet. Chciałem się uwinąć jak najszybciej, by móc umówić się z Gasparem.
— Ej, Werek — zaczął nagle Marcel. On z
kolei, dzisiaj był dziwnie cichy.
— Hm? Co tam? — spytałem, ładując piłki do
skrzynki.
— Erm… to pewnie będzie głupie —
zaznaczył, drapiąc się z tyłu głowy. — Ale… Wiesz, dawno nie byłeś w Spreso…
— Bo jest drogie. Oszczędzam, Marcel —
wyjaśniłem.
— Jeżeli chcesz, możesz przyjść. Ja
stawiam — zaoferował z mocą. — I jeżeli byś chciał…
— Oliwier! — Kolejny głos mnie zawołał. To
była Malwina. — Chodź! Musisz mi pomóc!
— Jestem trochę zajęty!
— Marcel da sobie radę sam, prawda?
— Jasne — uśmiechnął się blado, kiwając
głową. — Idź. Załatwię to.
— Dzięki, Marcel — klepnąłem go w plecy i
ruszyłem do Malwiny, zakładając ręce za głowę. — I czego takiego możesz ode
mnie chcieć?!
— Potrzebuję siły fizycznej — oznajmiła.
Pomachała Marcelowi i we dwójkę wyszliśmy z sali. Za nami głośno trzasnęły
drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz