EPILOG
— Oliwier. — Głośny jęk
Gaspara poprzedzony był ciężkim westchnieniem. — Już dosyć.
— Jeszcze… trochę — wysapałem.
— Spóźnimy się — ostrzegł. —
Wiesz, że Bruno nie lubi jak ktoś się spóźnia.
— Tylko na treningi. —
Machnąłem lekceważąco ręką.
— Poza nimi również. — Klepnął
mnie w ramię. — Zostaw te buty i chodź.
Znajdowaliśmy się właśnie w
sklepie sportowym w Złotych Tarasach. Przyszliśmy nieco za wcześnie, a więc
wykorzystaliśmy odrobinę czasu na łażenie po sklepach. Naturalnie, musieliśmy
zatrzymać się w moim ukochanym dziale, obok którego nie potrafiłem przejść
obojętnie. To już było jak choroba.
— Nie mogę — odpowiedziałem
smutno. — One mnie wołają. I chcą, abym wszedł w nie. Mocno. Stopą — dodałem,
gdy mój towarzysz uniósł brew. — Oj, wyluzuj. Byliśmy dwadzieścia minut w
sklepie z garniturami. Ty już miałeś swoją frajdę. — Ponownie spojrzałem na czarno—szare
Nike, który zdawały się błyszczeć. — Mówią mi, abym stracił na nie całą swoją
wypłatę i głodował do końca miesiąca…
— Oliwier…
— Dobra — warknąłem,
odkładając wspaniałe obuwie na półkę.
— Kupiłbym ci je, gdyby nie
to, że masz urodziny na sam koniec roku — wyznał mój głos rozsądku, a potem
popukał się palcem w czoło. — Ach! A poza tym nie zakładasz butów ode mnie.
Westchnąłem ciężko i
pokręciłem głową. Uśmiechnął się pod nosem, gdy opuszczaliśmy sklep.
Zauważyłem, że zaczął mnie drażnić pewien fakt. A konkretniej to, jak
dziewczyny patrzyły na Gaspara. Oglądały się za nim, próbowały złapać kontakt
wzrokowy lub mówiły głośniej, by spojrzał w ich kierunku. Miałem ochotę na nie
warknąć, byleby się odczepiły. A potem uświadamiałem sobie, że przecież nic nie
zrobiły! Nawet się do niego nie odezwały!
Nie chciałem o tym myśleć, ale
wydawało mi się, że zaczynałem robić się zazdrosny. Niezaborczy. Delikatnie
zazdrosny. A potem tłumaczyłem sobie, że to ja wrócę z nim do domu i to ja będę
się z nim pieprzyć i to mnie trochę uspakajało. Nie wiedziałem, czy mój system
wartości był poprawny, ale serio, ta wizja mnie uspokajała.
Niemniej, ciężko nie natknąć
na dziewczyny w centrum handlowym. Moja obecność na pewno dodawała Gasparowi
uroku. Bez dwóch zdań, to on pełnił rolę tego przystojniejszego w związku.
Cholera. Byłem w relacji! Ja,
Oliwier Madgrey, męska dziwka, byłem zobowiązany wobec zajebistego faceta,
spoza mojej ligi. Wstańcie narody i klaszczcie!
Zajęło mi trochę czasu
oswojenie się z tą myślą. Pierwsze dwa miesiące naszego związku odbywały się na
odległość. Dopiero gdy Francuz spędził w Warszawie kilka dni, dotarło do mnie,
gdzie się znajdujemy i co właściwie robimy. Totalnie miałem chłopaka. Na tyle
wyrozumiałego, że spędzał ze mną czas w sklepie z butami, abym mógł chwilę
powzdychać.
Te laski naprawdę się na niego
gapiły, czy mi się wydawało? Nie chciałem popadać w paranoję, ale odnosiłem
wrażenie, że każda kobieta, niezależnie od wieku, wpatrywała się w mojego
bruneta. On zdawał się tego nie zauważać, przyglądając się jednej z ruchomych
reklam. Następnie uśmiechnął się do kogoś stojącego przy barierkach.
Przeniosłem tam wzrok. Malwina
i Bruno już na nas czekali.
— Hej — przywitał się Gaspar,
całując dziewczynę w policzek, a następnie podał rękę chłopakowi. — Przepraszamy
za spóźnienie.
— Nic się nie stało —
zapewniła. — Cześć, Oliwier. Nie widziałam cię od dwóch dni.
Wzruszyłem ramionami.
Powitaliśmy się z kapitanem uściskiem dłoni.
— Byłem u Gaspara. Albo w
pracy.
— To takie urocze!
— Pff…
— Odebraliśmy już bilety —
poinformował Bruno, wskazując kciukiem na kolejki przed kasami. — Uznaliśmy, że
lepiej zrobić to od razu, zanim będzie jeszcze gorzej.
— Słuszna decyzja.
Wsunęliśmy się w ciemne
przejście, a ono zaprowadziło nas wprost do holu przed salami kinowymi.
Kupiliśmy popcorn, colę i żelki, na które uparła się Malwina, a następnie
rozpoczęliśmy nasz wieczór. Stał on pod znakiem podwójnej randki.
***
Marcel miał raczej nieciekawy
początek wakacji. Najpierw dowiedział się, że Błażej, z którym tak dobrze mu
się gadało na treningach, nie żyje. Kilka dni później odeszła miła staruszka,
będąca jego sąsiadką. Często rozmawiali na korytarzu, a potem robił dla niej
zakupy. Uczestniczył w jej pogrzebie i właśnie wrócił zmęczony do domu. Czuł
się przybity, chociaż nie miał żadnych zażyłych relacji z tymi osobami.
Jak zawsze w gorsze dni,
zamówił pizzę oraz planował wypić prawie dwa litry pepsi, oglądając średniej
klasy film w telewizji. Nie musiał się na nim szczególnie skupiać. Był pościg i
ktoś chciał złapać podejrzanego, który wcale nie był niczemu winny. Prosta
fabuła odpowiadała jego wymaganiom na ten wieczór.
Dotarło do niego, że wszystko
się zmieniło.
Dawid wyjechał. Kaja odeszła z
pracy. Bruno ustąpił z funkcji kapitana… Wyliczał w głowie. Zastanawiał się,
jak odnajdzie się w tym nowym świecie. Przeważnie szło mu to łatwo. Kolejne
wyzwania. Kolejne turnieje.
Miał wielką ochotę zagrać w
kosza. Palce go świerzbiły, kiedy odbijał niewidzialną piłkę w powietrzu.
Odnotował sobie w pamięci, że musi zadzwonić do Oliwiera z pytaniem czy chce
trochę pograć. Lub, jak to określał profesjonalnie jego przyjaciel, ponakurwiać
w basket.
Gdy odezwał się dzwonek,
Marcel podskoczył szczerze zdziwiony. Nie spodziewał się nikogo tego dnia.
Prawdę mówiąc, rzadko miewał gości. Dźwignął się z kanapy i rozejrzał po
salonie. Stancja kawalera, bez dwóch zdań. Niedokończona pizza oraz wielka butla
napoju gazowanego rzucały się w oczy. Dobrze, że przynajmniej dzisiaj zrobił
pranie.
Licząc na to, że przybysz nie
będzie chciał wejść do środka, otworzył drzwi. Od razu pożałował, że ma na
sobie znoszone dresy i biały T—shirt z plamą na torsie, która przypominała
małego pingwina.
— Ieva? — zapytał zaskoczony.
Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi i przejechała po nim wzrokiem. Podrapał
się po klatce piersiowej, zasłaniając szybko brud.
— Cześć — powiedziała po
angielsku. Po chwili ciszy dodała — Mogę wejść?
— Co? Ach, tak! Jasne! —
Zgodził się, żałując że nie posprzątał. — Proszę. — Przepuścił ją i zauważył,
że dziewczyna nie ma ze sobą żadnego bagażu. Zamknął za nią drzwi i zastanawiał
się, czy to się dzieje naprawdę. Uszczypnął dłoń dla pewności. Piękna, młodsza
siostra najlepszego przyjaciela była właśnie w jego salonie. — Oliwier wie, że
jesteś w Warszawie?
— Jeszcze nie — odpowiedziała,
siadając na kanapie. — Mogę? Umieram z głodu. — Wskazała na pizzę.
— Jasne. Częstuj się. — Usiadł
obok niej, zachowując bezpieczną odległość. — Co tu robisz?
— Przyleciałam znów nakłaniać
Oliwiera do powrotu. A przynajmniej, aby spotkał się z mamą. I chcę poznać tego
francuskiego kochanka.
— Och. — Marcel pokiwał głową
ze zrozumieniem. Naprawdę mógł wziąć wcześniej prysznic. Dyskretnie odsunął się
jeszcze dalej, gdy rozglądała się po innej części mieszkania. — A co robisz tu?
W sensie… tutaj? U mnie? Jak w ogóle mnie znalazłaś?
Uśmiechnęła się i uniosła
palec, dając mu znać, aby poczekał chwilę, aż przełknie kawałek.
— Twoje dane widnieją w klubie
koszykarskim — wyjaśniła. — Masz bardzo ładny charakter pisma, tak przy okazji.
— Przejrzałaś mój formularz
aplikacyjny? — jęknął.
— Tak. — Była zarówno piękna,
jak i przerażająca. Serce chłopaka zgubiło uderzenie, co zaliczało się do nowych
doznań. Gdyby tylko odświeżył się wcześniej, mógłby nawet usiąść bliżej.
— Okej — wydukał w końcu, nie
będąc pewien co powiedzieć.
— Zameldowałam się w hotelu i
chciałam się z tobą spotkać. Bez jurysdykcji Oliwiera. — zaznaczyła z mocą.
Bezpośredniość Ievy
zaskakiwała. Marcelowi jednak bardzo się to podobało. Sam nienawidził wykonywać
pierwszego kroku w stronę dziewczyny, która wpadła mu w oko. Często przez to
tracił okazje, ale tym razem nic na to nie wskazywało.
— Tak, potrafi być dupkiem —
przyznał.
Zaśmiała się głośno.
— Żebyś wiedział! — Odgarnęła
srebrne włosy za ucho. — Nie chciałam się z nim spotykać od razu. Nie chcę
wywoływać na nim presji. Oliwier szybko się płoszy. I trzeba trafić w jego
dobry dzień.
— Dzisiaj ma podwójną randkę z
Malwiną i Brunonem. Jeżeli po tym nie będzie miał dobrego dnia, to już nie wiem
kiedy byś mogła mu przypomnieć o Helsinkach.
— W takim razie, odezwę się do
niego jutro — zapowiedziała. — I mam wolny wieczór — dodała.
Drgnął po kilku sekundach, gdy
zrozumiał sens tych słów. Ukrytą propozycję.
— Och. Chcesz coś porobić?
— Czytasz mi w myślach,
Marcelu Bielski — oznajmiła. — Może masz ochotę na drugą pizzę?
— Tylko jeśli będziesz mi
towarzyszyć.
Spojrzeli sobie w oczy i
skinęli głowami.
***
Malwina opuściła kino,
szlochając. Jej ukochany objął ją ramieniem, próbując jakoś pocieszyć, ale
chyba nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Gaspar wyglądał na poruszonego.
— N—Nigdy więcej Gwiazd
Naszych Wina — stwierdziła, dalej chlipiąc.
— To samo mówiłaś zaraz po
tym, gdy obejrzeliśmy Zupełnie Inny Weekend — przypomniałem. Spojrzałem
na mojego chłopaka. — Obejrzeliśmy to jeszcze siedem razy. — wyjaśniłem, a on
roześmiał się cicho.
— Tylko jakiś psychopata
uśmierca własne postacie takim rodzajem śmierci — oznajmiła, ocierając oczy
chusteczką. — Przecież oni powinni żyć i…!
— Przecież ten film był
pozytywny — powiedziałem. Poczułem na sobie ciężkie spojrzenie trzech par oczu.
— No co? Bohaterka uśmiecha się na samym końcu! Koniec jest szczęśliwy!
Malwina pokręciła głową.
— Oglądałeś ten sam film co
my?
— Zgadzam się z Oliwierem —
odezwał się Bruno. — Myślę, że film sam w sobie miał mieć pozytywny wydźwięk.
— Psychopaci.
— Może po prostu pójdziemy coś
zjeść? — zaproponował Francuz, unosząc dłonie na znak, abyśmy zakończyli
dyskusję. — Na pewno jeszcze znajdziemy czas na dyskusję, a nie ukrywam, że
jestem trochę głodny.
Zgodziliśmy się z najstarszym
z nas, bo i nasze żołądki zaczęły domagać się konkretniejszego posiłku. Toteż
opuściliśmy galerię handlową. Moja propozycja, aby zamówić wielki kubełek
kurczaków z KFC została odrzucona przez większość.
***
Marcel całował Ievę z lekkim
skrępowaniem i niedoświadczeniem. Nieczęsto zdarzało mu się to robić. Ostatni
raz trzy lata temu na studniówce ze swoją partnerką. Wtedy też nie dał popisu.
Właściwie to była katastrofa. Opuściła go ze słowami „używasz za dużo języka”.
Teraz bał się chociażby wysunąć koniuszek.
Obecnie w jego głowie
dochodziło do walki między tym co dobre, a co złe. Bez wątpienia miękkie usta
dziewczyny, które miały na sobie posmak kremu Nivea, zaliczały się do
przyjemności. Za to tą gorszą częścią była myśl, iż właśnie całował się z
młodszą siostrą swojego najlepszego przyjaciela. Na dobrą sprawę nawet nie
wiedział, ile miała lat! Boże, a jak właśnie łamał prawo?
Nie, zaraz. Całowanie się z
kimś nie było… karalne. Tutaj. A u nich w kraju? Nie był specem od prawa
karnego Finlandii.
— Auć — jęknął, otwierając
powieki. — Ugryzłaś mnie?
— Odrobinę — potwierdziła. —
Myślisz o czymś?
— O twoim bracie.
— Hm. — Ieva zamyśliła się
chwilę. — Cóż, jeżeli to cię kręci…
— Nie, nie! — Pokręcił głową. —
Nie w tym sensie! Po prostu… jesteś jego młodszą siostrą.
Westchnęła i odsunęła się.
Szlag. Schrzanił to.
— Jestem już dorosła —
oznajmiła. — Mogę się całować z chłopakiem, który mi się podoba, bez wiedzy
brata.
Marcel zamrugał oczami.
Dotarło do niego, że robi to za często. Uśmiechnął się szeroko.
— Jesteś bezpośrednia jak on.
To chyba u was rodzinne, co?
Wzruszyła ramionami.
— Może. Na pewno jesteśmy
uparci — przyznała powoli. Spojrzała mu w oczy. Były dokładnie takie same jak u
Oliwiera. Szare, błyszczące. Czaiło się w nich coś czarującego i kuszącego, coś
niebezpiecznego, ale ciekawego. Na tyle, że chciało się to wszystko zbadać. —
Nie zadzwoniłeś.
— Proszę?
— Powiedziałam, abyś zadzwonił.
— Uch… nie miałem twojego
numeru telefonu.
— Jest na facebooku.
— Nie mam facebooka.
— Nie masz fa… — zaczęła i
urwała. — Poważnie?
Zrobił bezradną minę. Uznał,
że za wcześnie, aby wprowadzać ją w swoją teorię, w której rząd śledził
działanie obywateli przy pomocy portali społecznościowych.
Wpatrywali się w siebie przez
kilka chwil. Marcel wyszczerzył zęby.
— Chciałem zadzwonić —
powiedział w końcu. — A potem pomyślałem, że ty jesteś w Helsinkach, ja jestem
w Warszawie… — Przełknął ślinę. — I bardzo boli mnie ta myśl.
Ieva odchrząknęła, przeczesała
włosy.
— Tak, to problematyczne —
przyznała cicho. — A jeżeli ci powiem, że będę studiować w Warszawie?
Spojrzał na nią zaskoczony. Takiej
informacji się nie spodziewał.
— Naprawdę? — zapytał. — W
Warszawie? Kiedy?
— Od października. Nie mówiłam
o tym, bo… — Zawahała się. — Nie chciałam przestraszyć Oliwiera. Nie chciałam,
aby pomyślał, że będę tu, aby go szpiegować.
— Nawet nie wiesz, jak
poprawiasz mi humor — wyznał. Uśmiechnęła się szeroko. To z kolei ją różniło od
brata. Ten gest, wykonany przez nią, był ciepły.
Uśmiech brata zaliczał się do kpiarskich, oszlifowanych przez złośliwość. — A
więc jesteś tutaj, aby powiedzieć Oliwierowi, że…?
Skinęła głową.
— Dlatego chcę, aby jeszcze na
jakiś czas wrócił do Finlandii. Chcę, abyśmy się spotkali jeszcze raz. —
Zamknęła oczy. — Razem. Jako rodzina. Ja, mama, Oliwier i Ulrik. — Gdy Marcel
nic nie powiedział, dodała wyjaśnienia. — Nasz starszy brat. Taty nawet nie
liczę. Nie chce widzieć Oliwiera.
— Ciężka sprawa — przyznał
cicho. Wciąż nie otwierała oczu, a on zadrżał. Przysunął się ostrożnie.
Przejechał dłonią po jej policzku. Był ciepły i gładki. Odgarnął srebrne włosy
Ievy za ucho. Nachylił się. Miał wrażenie, że to nie on kierował swoim ciałem.
Pocałował ją ponownie. Odwzajemniła pieszczotę, co przyjął z ulgą.
Ze szczerą nadzieją, myślał że
to odrobinę poprawi jej humor. Liczył też na to, że nie dotknie jej piersi ani
nie wyobrazi sobie tego, jak cudownie wyglądałaby nago. Niczym Królowa Śniegu,
piękna, blada, naga…
Cholera, pomyślał. Co jest ze mną nie tak? Dopiero co ją poznałem! Nie mogę tak
myśleć.
Przerwał pocałunek, siadając
inaczej, aby nie ukazywać, jak entuzjastycznie jego ciało przywitało wizje o
Królowej Śniegu.
— Pomogę ci przekonać
Oliwiera, aby poleciał z tobą do Helsinek — obiecał. Jej oczy zaiskrzyły się.
— Dziękuję, Marcel. —
Przysunęła się bliżej. Powoli napierała na jego muskularne ciało. — Wiesz, nie
chcę cię jeszcze bardziej wykorzystywać, ale przydałby mi się nauczyciel języka
polskiego. Moje studia będą po angielsku, ale…
Pokiwał gorliwie głową.
— Jestem bardzo dobry z języka
polskiego. Miałem najwyższe oceny w klasie — zapewnił. Znów zetknęli się
ustami, kompletnie ignorując film lecący w telewizji.
***
A więc wylądowaliśmy we
francuskiej restauracji, nieopodal Placu Zbawiciela. Korzystając z wiedzy
Gaspara na temat jego narodowej kuchni, każde z nas złożyło zamówienie. Gdy
opisywał jedzenie i smaki, byłam jeszcze bardziej głodna.
Skusiłam się na sole meunière,
a Bruno na coś, co zwało się saumon aux poireaux en papillote, a tak naprawdę
było łososiem w papilotach lecz po francusku brzmiało o wiele lepiej.
Oliwier zaszalał pod względem
porcji, zamawiając podwójną, ale nie pod względem oryginalności, bo kotlet de
volaille i ja potrafiłam zrobić. Niemniej wierzyłam, że danie będzie miało
jakiś francuski akcent.
Gaspar natomiast poprosił o
wołowinę po burgundzku. Następnie zamówił sery i wino dla każdego z nas,
obiecując, że nie zawiedziemy się w kwestii smaków. Chociaż mój współlokator
starał się tego nie okazywać, widać było, że jest dumny z chłopaka, który tak
się zna na potrawach.
— Polecam jeszcze suflet czekoladowy
— dodał Francuz, przeglądając zostawione dla nas menu. — Wygląda naprawdę
smakowicie. Ach, tęsknię za dobrą, francuską kuchnią…
— W której jest Stephanie? — prychnął
Oliwier. Brunet roześmiał się, zamykając kartę dań.
— Pyta o ciebie cały czas.
W tle śpiewała piosenkarka,
której głos sączył się z kilku głośników. W tym czasie para naprzeciw mnie
siłowała się na wzrok w nieznanym mi pojedynku. Chyba zwyciężył Oliwier, bo
uśmiechnął się triumfalnie, a jego przeciwnik pstryknął go w kolczyk. Następnie
spojrzał na mojego chłopaka, gdy podano nam wino.
— Brunonie. Chciałbym wznieść
toast za to, iż zostałeś Europejskim Monarchą.
Spojrzałam z dumą na Brunona,
siedzącego obok. Na jego twarzy pojawiła się czerwona plama.
— To naprawdę nic takiego —
wymamrotał. — Nie zasłużyłem na ten tytuł, po tym, co się wydarzyło w finałowym
meczu.
Szary ściągnął usta, a Tęczowy
pokręcił głową. Oni naprawdę byli przeciwnościami, nawet pod tym względem.
— Nie, nie. Zasłużyłeś na ten
tytuł, grając fair, dowodząc fenomenalnie drużyną — zapewnił. — Sam lepiej bym
tego nie zrobił. Dlatego. — Uniósł kieliszek. — Za nowego Monarchę.
— Za nowego Monarchę! —
powtórzył Oliwier, szczerząc zęby. — Wasza wysokość — dodał, kłaniając się.
Bruno posłał mu ostrzegawczy
wzrok, a ja ucałowałam jego rozgrzany policzek.
— Gratuluję, kochanie.
Odrobinę się wyluzował.
Wypiliśmy na jego cześć. Stwierdziłam, że białe wino jest rewelacyjne. Biorąc
pod uwagę to, iż Madgrey zamrugał oczami i uniósł brwi, myślał podobnie.
— A więc, jak to będzie? —
zapytał.
— Nie wiem do końca. —
Pokręcił głową. — Spotkanie organizacyjne odbędzie się pod koniec lipca. Wtedy
poznam swoje obowiązki. Za to wiem, dzięki Malwinie — dodał. — Że Sergio,
Patrick i Bastien utrzymali tytuły Monarchów.
— To będzie was czwórka? — Gaspar
zmarszczył czoło. — A co z Arielem i Maurim?
— Mauri odszedł z drużyny —
poinformowałam, wymieniając z Oliwierem radosne spojrzenia.
— Natomiast Ariel powiedział,
iż zabawa była przednia, ale pora dać szansę lepszym. — Dokończył Bruno.
— Co za człowiek… —
skomentował Fin.
— Czyli trwają poszukiwania
piątego Monarchy. — Gaspar doszedł do poprawnych wniosków. Jak zawsze. —
Ciekawe kto nim zostanie.
— Organizatorzy EuroBask
szukają kogoś odpowiedniego, ponieważ szykują coś kompletnie nowego —
oznajmiłam, ale chyba nie zrozumieli. Prawdę mówiąc, sama niewiele wiedziałam. —
Nie wiem o co chodzi! Jeszcze nie znam szczegółów. Wiem za to, że potrzebują pięciu
graczy.
— Czemu akurat pięciu?
Wzruszyłam ramionami.
— Nie wiem. Ostatnio też było
pięciu. Wybrani byli na podstawie umiejętności. Teraz jest jeszcze jedno
kryterium, ale nie jest ujawnione. Dowiemy się na koniec lipca.
— Ciekawe co to za kryterium. —
Gaspar zastanowił się na głos. Myślał chwilę, a następnie uśmiechnął się. — W
każdym razie, spełniasz je.
— Nie wiem co spełniam —
stwierdził Bruno.
— Pozostaje nam uzbroić się w
cierpliwość. — Ujęłam pod stołem dłoń Brunona i spletliśmy palce. — Jeżeli
dowiem się czegoś wcześniej, natychmiast cię poinformuję.
— Dziękuję, skarbie.
— Proszę, skarbie.
Pocałowaliśmy się i kątem oka
dostrzegłam, jak Oliwier wywraca oczami.
***
— Ieva?! — krzyknąłem, gdy
otworzyłem drzwi. — I… Marcel?!
— Cześć, braciszku —
odpowiedziała.
— Hej — rzucił luźno chłopak.
Spojrzałem na nich i zmarszczyłem czoło.
— Jeszcze nie piłem dzisiaj
kawy, więc jeżeli macie nieciekawe wieści... — Zamrugałem oczami, przenosząc
wzrok na siostrę. — Co ty tu robisz?!
— Macie dziwny zwyczaj, tu w
Polsce, aby nie wpuszczać gości do mieszkania — fuknęła. Wycofałem się i
przepuściłem dwójkę. Miałem nadzieję, że moje spojrzenie wierciło dziurę w
żołądku Marcela. Odpowiedział przepraszającym spojrzeniem, który dodatkowo
mówiło, że wkrótce wszystko się wyjaśni.
W tym momencie z sypialni
wyszedł Gaspar. Boso, w jeansach oraz koszuli. Jego włosy określało jedno słowo
— nieład po seksie. Żaden z nas właściwie nie zdążył się jeszcze odświeżyć.
Była niedziela, a na dodatek ósma rano. Planowałem wypić kawę, a następnie
leżeć w łóżku przynajmniej do południa, korzystając z obecności mojego
chłopaka.
— Cześć — przywitał się,
zaskoczony obecnością gości.
Ieva przejechała po nim
wzrokiem. Pokiwała głową z uznaniem. Następnie spojrzała ku górze i uniosła
kciuki.
— Dobra robota — powiedziała
po fińsku. — Naprawdę dobra robota.
Syknąłem na nią.
— Gaspar, to moja młodsza
siostra — przeszedłem na angielski. — Ieva. Ieva… to… mój chłopak. Gaspar.
— Ach. — Uśmiechnął się. —
Ieva Madgrey. Miło cię nareszcie poznać.
— Gasparze, również mi miło. —
Uścisnęli dłonie, przyglądając się sobie uważnie. — Przepraszam za najście tak
wcześnie.
— To żaden problem. — Spojrzał
na mnie. — Oliwier na pewno zrobi nam śniadanie.
— Pff!
— Pomogę ci — zapewnił. —
Twoja siostra zasługuje na najlepsze traktowanie.
Ieva uniosła brew. Obróciła
się na pięcie w moją stronę.
— Zatrzymaj go — poleciła po
fińsku. Warknąłem na nią i kazałem usiąść.
— Co tu robisz, Ieva? Byłaś
tutaj raptem dwa tygodnie temu.
— Mam wieści — oznajmiła.
— A ja mam telefon.
— Którego nigdy nie odbierasz —
odpowiedział mi chórek trzech niezadowolonych głosów. Popatrzyli po sobie z
uśmiechami.
— Zmowa.
Zabraliśmy się za szykowanie
jedzenia. Tłumiłem w sobie wiele pytań. Zwłaszcza najważniejsze. Co tu u diabła
robił Marcel? Czemu przyszedł tu z moją siostrą? Z rana…? Czyżby… spędzili…
razem… noc?
Upuściłem kromkę chleba, która
spadła na podłogę. Gaspar spojrzał na mnie z konsternacją. Machnąłem ręką.
Zaserwowałem jajecznicę
najszybciej jak potrafiłem, prawie rozwalając dwa talerze. Zasiedliśmy przy
stole.
— Słucham — powiedziałem.
Ieva westchnęła i zaczęła
mówić. Przekonywała mnie do powrotu do Helsinek, chociaż na jakiś czas.
Poinformowała o planach związanych ze studiami oraz zaznaczyła, że nocowała w
hotelu, a z Marcelem spotkała się wczoraj wieczorem i dzisiaj rano.
— Nie grzeszyliśmy.
Spuścił wzrok. To znaczy, że
jednak coś robili. Bielski był chujowy w kłamaniu.
— Uwielbiam kiedy członkowie
mojej rodziny wpadają do mnie z rana i zasypują informacjami, które trzeba
przetrawić — jęknąłem, rozcierając skronie. — Nie mam nic przeciwko studiom,
pod warunkiem, że robisz to dla siebie, a nie dla mnie. Bielski, dostajesz
błogosławieństwo…
— Jakby go potrzebował —
prychnęła siostrzyczka. Zignorowałem ją, co było wyćwiczonym manewrem od
dzieciństwa.
— A co do Finlandii… Nie wiem.
— Wzruszyłem ramionami. — Jeszcze o tym z tobą nie rozmawiałem. — Spojrzałem na
Gaspara. Uniósł brew, wyraźnie zaciekawiony. — Chciałem, abyś ze mną poleciał
do Helsinek.
Francuz zamrugał oczami,
szczerze zdziwiony. Na chwilę opadła mu szczęka.
— Naprawdę chcesz, abym
poleciał z tobą do Finlandii? Spotkać się z twoją mamą?
— Pasujesz? — warknąłem.
— Wręcz przeciwnie. — Pokręcił
głową. — Przyjmuję ofertę. Z wielką chęcią polecę razem z tobą.
To było szybsze niż myślałem.
Przeniosłem wzrok na Ievę. Szczerzyła zęby w ten triumfalny sposób, który
dobrze zapamiętałem. Uśmiechała się tak za każdym razem, gdy ścigaliśmy się do
domu i to ona wygrywała.
— Zarezerwuję bilety… —
mruknąłem.
***
— Tak, słucham? — Gdy
zobaczyłam numer na wyświetlaczu, od razu przeszłam na angielski. Dzwonił miły
chłopak, organizujący turniej koszykarski. To on przekazywał mi wszystkie
informacje.
— Dzień dobry. Z tej strony…
— Travis z centrali
organizacyjnej EuroBask — dokończyłam za niego ze śmiechem. — Już pamiętam.
— Ach! W takim razie miło mi!
Rozmawiam z menadżerką Nowego Elementaris, prawda?
— Naturalnie. Malwina Różańska
przy telefonie.
— Mam dla pani informacje
dotyczące EuroBask, tytułu Monarchów oraz wyboru piątego Monarchy.
— Zamieniam się w słuch.
Zaczął opowiadać, a ja
notowałam wszystko w swoim notesie. Kiwałam głową, słuchając go uważnie, czasem
wtrącając jakieś „mhm” albo „tak, rozumiem”. Dopiero, gdy podało imię piątego
Monarchy, ołówek prawie wyślizgnął mi się z dłoni.
— Oraz — kontynuował
mężczyzna, wyraźnie zadowolony z przekazanych informacji. — Zapraszamy was na
spotkanie organizacyjne. Odbędzie się ono w Berlinie, trzydziestego pierwszego
lipca. Koszty podróży i noclegu poniesiemy my.
— Rozumiem. Będziemy…
— Dziękuję! W razie pytań,
proszę do mnie dzwonić. Zaraz podam pani mój prywatny numer telefonu…
***
— Bruno! — krzyknęłam do
słuchawki, gdy tylko odebrał i usłyszałam jego uprzejme powitanie. — Bruno!
— Coś się stało? — zapytał
nieco zbity z tropu. — Znów widziałaś sobowtóra kogoś z drużyny?
— Nie — odpowiedziałam. — Dzwonił
EuroBask.
— Cały?
— Bruno! — syknęłam. — Podali
datę spotkania oraz godzinę. Oraz miejsce. Oraz… — zawahałam się. —
Przedstawili wybór na piątego Monarchę.
— Tak? Kto to jest?
— Ktoś z naszej drużyny.
***
— Wydajesz się być zamyślony —
powiedział Gaspar, gdy siedział przy barze. Obserwował mnie uważnie. Już prawie
wypił swoją kawę. — Coś cię trapi?
— Wiele rzeczy —
odpowiedziałem. — Ten tydzień w Finlandii… — mruknąłem.
— Będzie dobrze — zapewnił
spokojnym głosem. — Będzie Ieva i twoja mama. Ojca nie musisz się obawiać.
— Tak, niby tak… — przyznałem
powoli. — Wolałbym mieć już to za sobą.
Uniósł brew.
— Sam wybrałeś termin pod
koniec września — przypomniał.
— Tak, wiem — burknąłem. —
Wtedy były najtańsze bilety. Może ty srasz gotówką, ale ja nie. Mama chciała mi
wysłać pieniądze jednak się nie zgodziłem.
— Rozmawiałeś z nią?
— Tak… Zaraz jak Ieva wróciła
do Helsinek. I po tym, jak mój najlepszy przyjaciel zbałamucił moją siostrę! —
warknąłem, oglądając się przez ramię. Marcel uniósł dłonie.
— Tylko się całowaliśmy!
— Tylko?! Całowanie z moją
siostrą określasz jako „tylko”?
— Uspokój się, Oliwier —
mruknął Gaspar. — Przecież wiesz, że on jej nie skrzywdzi. On ma wyrzuty
sumienia, gdy musi zabić muchę.
To była prawda. Dwa dni temu
barista zabił jedną muchę, a kolejne trzy złapał i wyrzucił na zewnątrz,
mówiąc, że skrzywdził już dzisiaj owada i nie chce więcej. Jak dla mnie koleś
miał nierówno pod sufitem. Rozumiem, gdyby to były renifery…
— Aby móc utrzymać z nią
kontakt, założyłem sobie facebooka — dodał Marcel.
— Ty jebany romantyku! —
wykrzyknąłem.
Marcel westchnął ciężko, a
Gaspar się roześmiał.
— Spokojnie — powiedział. —
Myślę, że to urocze, że chce utrzymać z nią kontakt. Nieważne w jaki sposób.
Nasz początek związku wyglądał podobnie, prawda?
— Dupki w zmowie z was. I ty
Gasparze przeciwko mnie?
— Gdybym miał siostrę — zaczął
Gaspar. — Z pewnością wolałbym, aby chodziła z moim najlepszym przyjacielem, bo
go znam. Co prawda, pewnie na początku byłoby dziwnie z myślą, że on… że oni
uprawiają… — Zmarszczył czoło. — Och, powoli zaczynam rozumieć o co ci chodzi.
Wystrzeliłem dłońmi w górę.
— Dobra, klocki, słuchajcie —
powiedziałem, chcąc zmienić temat. Marcel nie będzie chędożył mojej młodszej
siostry, nawet w myślach. — Malwina sprzedała mi informacje odnośnie EuroBask.
Dzisiaj pojechała tam z Brunonem i… — urwałem. — Och, co za przyjemne uczucie.
Ja wiem coś, czego wy nie wiecie.
— Oliwier…
— Daj mi chwilę! Chcę się tym
delektować — zamruczałem. — A więc takie to uczucie. Mm, jestem taki oświecony,
a wy jeszcze taki barok.
— Twoje samozadowolenie na
pewno nie pomaga w poczuciu humoru — zauważył Gaspar. Posłałem mu niezadowolone
spojrzenie.
— Wiem kto jest piątym
Monarchą. I wiem, czemu EuroBask kompletuje pięć osób o różnych pozycjach.
Obaj koszykarze wpatrywała się
we mnie ponaglająco.
— Kompletują drużynę Monarchów
— oznajmiłem dumnie. — Zwycięzca turnieju będzie miał zaszczyt zagrać przeciwko
niej. Przeciwko pięciu najwybitniejszym graczom.
Marcel aż podskoczył z
wrażenia.
— Wow! Serio?! Świetny pomysł!
— Ale nie to jest najlepsze —
powiedziałem. — Piątym Monarchą został… — Oblizałem wargi. — Dorian.
— Dorian?!
Dorian Ament. Nie znałem
powodów decyzji zarządu EuroBask, ale skompletowali całą drużynę. Prawdę
mówiąc, wciąż zapominałem o egzystencji Doriana. Zachowywał się jak duch i to
bardzo upierdliwy duch. Jego charakter był irytujący, ale jakimś cudem
zaimponował talentem.
Gaspar cmoknął, zamyślony.
— To ciekawa decyzja —
przyznał powoli. — Bruno, Dorian, Sergio, Patrick i Bastien. Och, Bastien
pewnie skacze z radości. — Uśmiechnął się pod nosem. Nie wiedziałem o co
chodziło. — Czyli mają rozgrywającego, silnego skrzydłowego, centrum, niskiego
skrzydłowego i rzucającego obrońcę. Naprawdę skompletowali drużynę. Ale…
drużyna musi być zgrana.
— Dlatego wybrali Najlepszego
Kapitana Turnieju, aby ich poprowadził — zauważyłem. — To nie zmienia faktu, że
wybrali dwóch Monarchów z jednego państwa!
— Przypomnijcie sobie wasze
mecze — poprosił Gaspar. — Za każdym razem, gdy Dorian był na boisku, był i
Bruno. Ich współpraca jest na wysokim poziomie. Myślę, że to zadecydowało o
wyborze.
— Dobrze, ale to dalej dwóch
Monarchów z Polski! To bardzo nie fair. Przynajmniej moim zdaniem.
— Dorian zmienił uczelnię —
szepnął Marcel.
Spojrzeliśmy na niego z
zaskoczeniem. Prawie zapomniałem o jego obecności. I prawie zapomniałem, że
razem z Dorianem byli najlepszymi przyjaciółmi w czasach dzieciństwa. Chłopak
wyglądał na wstrząśniętego informacją o Koronowanej Piątce.
— Zmienił uczelnię?
— Dowiedziałem się tego
przypadkiem — przyznał. — Dorian od września będzie studiował za granicą. W
Niemczech.
— To dopiero nieprzewidziany
zwrot akcji! — Zamrugałem oczami. — Czyli wszystko jest w porządku? Dorian
będzie niemieckim Monarchą?
Marcel wzruszył ramionami.
— Na to wychodzi. Zastąpił
Ariela, najprawdopodobniej…
— Cóż, nie mogę powiedzieć, że
jestem jakoś wstrząśnięty — powiedziałem powoli. — Nie żebym wiedział, co
studiuje Dorian ani jakie ma plany. Właściwie to z nim za wiele nie gadałem.
Tak na dobrą sprawę, to raz na niego nawet krzyknąłem. Koleś jest raczej
przerażający. Biedny naród niemiecki.
— Przerażający czy nie, został
Monarchą — przypomniał Gaspar. — A więc drużyna traci kogoś tak wartościowego.
— Serio! No serio?! Co on
takiego potrafił? — jęknąłem. — Jak na moje to ledwo nadążał za nami.
— Pamiętaj, że wśród Monarchów
znajduje się Sergio. Osiągnął wszystko ciężką pracą. Myślę, że zarząd EuroBask,
wybierając poszczególne osoby, chce pokazać jakieś wartości i symbole.
Niestety… jeszcze nie wiem, czemu akurat Dorian.
Nowa Europejska Monarchia
Sergio Iburno (C)
Dorian I. Ament (PF)
Bruno Druh—Czerwiński
(PG)
Patrick Dreamel (SF)
Bastien Cristaux (SG)
***
Marcel zapukał do drzwi i
nabrał powietrza. Czekał chwilę, aż usłyszał ruch po drugiej stronie. Ktoś
spoglądał na niego przez wizjer. Osoba wahała się czy otworzyć, czy nie. Kilka
sekund później dało się słyszeć szczęk zamka.
W drzwiach pojawił się Dorian.
— Co ty tu robisz? — zapytał
dość nieczule.
— Przyszedłem odwiedzić mojego
przyjaciela. W jego urodziny — dodał, unosząc paczkę z prezentem.
— Skąd wiesz o moich urodzinach…?
— Bo kiedyś musiałeś się
urodzić, nie? — Wyszczerzył zęby. Nie dodał, że sposób zdobywania informacji
podpatrzył od Ievy i stąd znał adres. Datę urodzin pamiętał z czasów szkolnych.
Dorian zjechał swoimi pustymi
oczami na prezent. Zamyślił się i wpuścił gościa do środka, dopiero po chwili
wahania.
Mieszkanie było schludne.
Małe, ale schludne. Czuło się, że panuje tu inny świat. Królestwo samotnika.
Ponurego człowieka, którego nieczęsto odwiedzano i, który samemu nie lubił wychodzić
na zewnątrz, unikając komunikacji z kimkolwiek.
Było tu mnóstwo książek. Od
poradników kucharskich po opowieści grozy rodem z Penny Dreadful. Z książek
można było budować mury. Tymi murami otaczał się Dorian.
Marcel zdjął buty i ofiarował
prezent. Jubilat przyjął go niepewnie, dalej czując się niekomfortowo w tej
sytuacji.
— Wszystkiego najlepszego!
— Um… dziękuję… um…
W torbie znajdowała się piłka
do kosza. Nowa, pachnąca świeżością. Dorian zakręcił ją na palcu i skinął
głową.
— Wiem co robisz — wyznał
białowłosy chłopak. — Nie jestem taki sentymentalny.
— Nie wiem o co ci chodzi —
odpowiedział niewinnie.
— Rozumiem — powiedział. —
Grzeczność nakazuje mi zapytać, czy czegoś się napijesz.
Była to ukryta sugestia, aby
Marcel się wynosił. Jednak chłopak usiadł na kanapie i przytaknął.
— Herbata byłaby świetna.
Dzięki.
— Mam tylko whisky.
— Och… Może być. — Wzruszył
ramionami.
Dorian odłożył torbę i prezent
na kanapę z przesadną dbałością o nowe rzeczy. Zniknął na jakiś czas w kuchni,
aby po kilku minutach wrócić z dwoma szklankami, w których jasny brązowy napój
błyszczał jak bursztyn.
— On the rocks with a twist —
poinformował, wręczając dawnemu przyjacielowi naczynie.
— Dzięki. Twoje zdrowie! —
Wzniósł toast, a potem upił łyk. Prawie eksplodował od siły alkoholu. Whisky
przedarła się przez gardło jak płomienie, zostawiając po sobie silny, ziołowy
posmak. Odkaszlnął i jęknął, podczas gdy gospodarz spokojnie przełknął trunek. —
Ognista whisky! Już wiem skąd to się wzięło!
— Zawsze wiedziałem, że jednak
przeczytałeś Harry’ego Pottera — mruknął Dorian. — Nie rozumiałem dlaczego nie
chciałeś się do tego przyznać.
— Erm… Hm… Wstydziłem się.
— Co za głupi powód.
— Nie powiedziałem, że był
dobry!
Marcel uspokoił się i oblizał
wargi.
— Słyszałem, że zostałeś Monarchą
— zaczął ostrożnie. Odpowiedzią było powolne kiwanie głowy. — Gratuluję.
— Nie wiem czemu nadano mi ten
tytuł. Stwierdzono, że jestem symbolem gracza, który stoi w cieniu, a robi
wiele. Co za bzdury — prychnął i upił kolejny łyk. Nawet się nie skrzywił. —
Ale nie mogłem odmówić. Bruno mnie do tego nakłonił.
— Cały czas go podziwiasz, co?
Zawahał się przez sekundę.
— Nie.
— To zrozumiałe. Też go
podziwiam. Musiał naprawdę do ciebie dotrzeć. — Marcel rozejrzał się po pokoju.
Naprawdę zdawał się być zbudowany z książek. — To on cię znalazł, prawda?
— Prawda — odpowiedział
powoli. — Mniej więcej w styczniu spotkaliśmy się na hali sportowej.
Przypadkiem — wyjaśniał sennym głosem. — Byłem tam, bo przegrałem zakład ze
znajomym ze studiów. Obiecałem z nim zagrać. Nie lubię przegrywać zakładów —
wtrącił jakby właśnie tak się stało. — Kapitan trenował, rzucając do kosza —
wrócił do opowieści. — Wtedy często trenował, bo czuł się upokorzony po tak
słabym wyniku w wygranych eliminacjach. Ćwiczył nawet, gdy wy mieliście wolne…
Podszedł do mnie, zaraz po tym jak skończyłem grać. Powiedział, że dostrzegł we
mnie talent. Mówił z taką pasją… — Upił kolejny łyk. — Dawno nikt do mnie nie
mówił z taką pasją… o koszykówce…
— Tak samo jak ty kiedyś.
Dorian posłał dawnemu przyjacielowi
ponure spojrzenie.
— Poza tym, nieco wcześniej,
dowiedziałem się, że Nataniel gra w drużynie uniwersytetu… Wydawało mi się to
ciekawe.
To wszystko zdawało się nie
robić na nim wrażenia. Kompletnie nie przypominał tego chłopaka z podstawówki.
— Jeszcze? — zapytał nagle.
Gość spojrzał na swoją ledwo tkniętą whisky.
— Erm… Nie, dzięki. — Napił
się ponownie i skrzywił. Dorian ruszył do kuchni po dolewkę. Gdy wrócił, Marcel
walczył właśnie z odruchem wymiotnym, spowodowanym przez silny posmak alkoholu.
— Posłuchaj, chciałem cię jeszcze o coś zapytać. O twoje słowa, po meczu z
Irlandią.
— Co z nimi?
— Rozumiem, że nie chcesz być
naszym przyjacielem. Nic o tobie nie wiemy! Nagle wyjeżdżasz do Niemiec, nie
mamy pojęcia co studiujesz, czemu jesteś w drużynie… — Marcel zawahał się. —
Naprawdę to rozumiem, jeżeli nie chcesz znów być moim przyjacielem. Ale…
dlaczego? Jest jakiś powód? I to okropne określenie na Nataniela… Cały czas o
tym myślę! Tak po prostu nie można…
Oczy Doriana zionęły pustką,
nie kryła się w nich żadna emocja, co trochę przerażało bruneta.
— Nie wszystkie informacje są
przeznaczone dla wszystkich…
Marcel nabrał powietrza do
płuc i wypuścił je powoli. Nauczył się od Oliwiera, że nie warto wypytywać o
takie rzeczy. Nie było sensu, jeżeli natrafiało się na opór. To jedno zdanie
brzmiało jak dźwięk nożyczek, które przecinały ostatnie więzi, jakie łączyły tę
dwójkę.
— Będę się zbierał — oznajmił,
stawiając prawie nietkniętą szklankę whisky na stół. — Jeszcze raz wszystkiego
najlepszego z okazji urodzin.
Dorian nie odpowiedział.
Naprawdę zachowywał się jak Monarcha.
Nie wszystkie przyjaźnie mogły
przetrwać.
***
Maksymilian zakończył właśnie
swój wolontariat w szpitalu. Po kilku godzinach zabawy z dziećmi i noszeniu ich
na plecach, musiał wracać do domu. Pożegnały „giganta”, przytulając się.
Jak zwykle budził mieszane
uczucia, gdy jechał autobusem. Niektórzy wpatrywali się w niego ze strachem, a
inni z ciekawością. Przywykł już do tego, że jego wzrost jest postrzegany jako
coś niespotykanego. Dlatego nawet nie oglądał się za ludźmi, którzy obracali za
nim głowy.
Najprawdopodobniej nie
wiedzieli, że wysoki koszykarz właśnie wraca do domu, aby wziąć szybki
prysznic, a następnie iść spotkać się z dziewczyną. To też była ciekawa
zależność u ludzi — wszyscy się dziwili, gdy mówił, iż jest w związku. Jakby
tak wysoki chłopak nie miał prawa się zakochać i umawiać.
Umyty i odświeżony, dotarł w
wieczornych godzinach do centrum Warszawy. Jego wzrok przykuła mała
kwiaciarnia. Ledwo się zmieścił w drzwiach, gdy wchodził do środka.
Ekspedientka podziwiała przez chwilę rozmiary klienta, by po chwili pomóc mu
wybrać odpowiedni bukiet.
— Na pewno jej się spodobają —
zapewniła.
— Dziękuję.
Przyszedł na miejsce
spotkania, nie mogąc się doczekać reakcji. Lubił ofiarowywać kwiaty, próbując
za każdym razem zdecydować się na inne. Dzisiejszy wybór padł na tulipany. Była
ich nieparzysta liczba, tak jak uczył Gaspar.
Spokojnie czekał, widząc pod
sobą morze fryzur. Rzadko zdarzał się ktoś, z kim mógł porozmawiać na tym samym
poziomie oczu. Niektórzy sugerowali, że może obserwować kobiece piersi z tak
cudownej wysokości, ale Maksymilian nigdy nawet na to nie wpadł. Po prostu
musiał patrzeć w dół, chcąc porozmawiać z kimkolwiek.
Tak samo przyglądał się
Brunonowi, gdy spotkał się z nim wczoraj. Kapitan powiedział, że został
Europejskim Monarchą i musi ustąpić ze swojej pozycji w Nowym Elementaris. Maksymilian
nie do końca zrozumiał czemu tak się stało. Skupił się wtedy na jedzeniu
ciasta. A Bruno nie lubił się powtarzać. W każdym razie chłopak nie wyobrażał
sobie funkcjonowania drużyny bez jej ostatniego kapitana.
***
— Dobrze, Filipie! — Kobieta
zza aparatu skinęła głową. — Na dzisiaj wystarczy. Dziękuję bardzo.
— Do usług! — Uśmiechnął się
szeroko i mrugnął do niej. — Mogę zobaczyć zdjęcia?
— Oczywiście — odpowiedziała.
Był rewelacyjnym modelem. Na
fotografiach wyglądał tak poważnie i groźnie, podczas gdy w realnym życiu był
raczej dziecinny. Podziękował wszystkim za dobrą pracę, przebrał się i ruszył do
domu.
Sezon koszykarski już się
skończył, a musiał sobie jakoś zająć czas. Próbował nie myśleć o tym, jak
tęskni za Dawidem, który dwa tygodnie temu wyleciał do Nowego Jorku. Pisali ze
sobą przez jakiś czas, ale teraz jego przyjaciel był zajęty zwiedzaniem i
poznawaniem miasta. Poza tym istniała też różnica stref czasowych.
Niemniej, Filip przeszedł
casting w agencji. A ta czasem latała do Wielkiego Jabłka na sesje zdjęciowe.
Ta myśl była motorem napędowym blondyna i coraz rzadziej myślał o powrocie do koszykówki.
Z drugiej strony, uprawianie tego sportu od wielu lat utrzymywało go w formie.
Miał przed sobą dylemat. Został on pogłębiony przez informację, iż Kapcio
Bruncio ustąpił z pozycji kapitana Nowego Elementaris.
To nie tak, że uwielbiał Bruna
w tej roli, ale teraz ciężko mu było wyobrazić sobie kogoś innego. To niski,
płomiennowłosy chłopak prowadził ich przez rok i dotarli naprawdę daleko, bo aż
do samego finału Mistrzostw Europy.
Niestety nie znał szczegółów
tej decyzji, ale miała ona związek z przyjęciem przez Brunona tytułu
Europejskiego Monarchy.
Filip, nie będąc pewnym swojej
koszykarskiej przyszłości, postanowił skupić się na modelingu. Mając takie
predyspozycje, głupio byłoby tego nie kontynuować.
Zmęczony, dotarł do domu i
wziął długą kąpiel w świetle kilkunastu świeczek. Puścił sobie dobrą muzykę i
relaksował się, na ile mógł. W końcu to było jego własne mieszkanie. Po tylu
latach dzielenia domu z rodzicami, miał nareszcie swój własny kąt. To była
najlepsza część w byciu kawalerem.
Po wszystkich czynnościach
ubrał się elegancko, szykując na imprezę na jednym z balkonów Złotych Tarasów.
Miał zamiar bawić się do białego ranka i wszystko wskazywało na to, że mu się
uda. Chciałby zabrać tam Dawida, ale nie było takiej możliwości. Poza tym jego
przyjaciel miał gdzie imprezować. Obiecał sobie, że będąc w przyszłości w Nowym
Jorku, koniecznie pójdzie na imprezę razem z Dawidem.
***
Norbert bardzo się zmienił
przez ostatnie dwa lata. Jego przyjaciółka widziała to najlepiej. Chociaż dalej
farbował włosy na zielono, jako ekstrawagancki sposób pokazania swojej
niezależności, to jednak reszta naprawdę przeszła zmiany.
Chociażby wygląd. Chłopak miał
teraz dłuższe włosy, o które dbał i misternie układał. Zaczął też, w końcu,
nosić okulary, przestając udawać, iż nie ma żadnej wady. Odkąd je założył,
poprawiła mu się celność, nawet na boisku. I według dziewczyny, wyglądał dużo lepiej.
Jednak największa zmiana
zaszła w jego charakterze. Z buntownika zmienił się w wyważonego i opanowanego
chłopaka. Najprawdopodobniej wielka przegrana z Młodymi Wilkami w szkole
średniej doprowadziła do poprawek w światopoglądzie.
— Czemu tak na mnie patrzysz? —
zapytał w końcu.
— Nic takiego — odpowiedziała
blondynka, spuszczając wzrok, ale uśmiechając się pod nosem. — Po prostu
inaczej cię pamiętam z liceum.
Prychnął w odpowiedzi.
Zamieszał łyżką w filiżance kawy.
— Będziesz dalej grał w
koszykówkę? — spytała. Skinął głową.
— Oczywiście. Bez względu na
zmianę kapitana. Potrafię się dostosować.
— Wiesz, ten kolega z twojej
drużyny — zaczęła. Uniósł czujnie wzrok, patrząc na nią znad okularów. —
Oliwier Madgrey? Z kolczykami w uszach. Przypomina ciebie z czasów szkoły
średniej.
Ponownie wyraził
niezadowolenie poprzez prychnięcie. Pokręcił głową.
— To tylko świadczy o tym,
jaki jest niedojrzały.
— Z twoich ust to brzmi
zaskakująco dziwnie.
— Powinnaś się już
przyzwyczaić — odpowiedział. — Po cichu liczę na to, że Dawid wróci. Bez niego
nie mamy szans wyjść z grupy eliminacyjnej EuroBask.
— Nie doceniasz swojej
drużyny. Poza tym, taki As jak Dawid na pewno zostanie zatrzymany w Stanach.
Norbert odłożył łyżeczkę na
bok i cmoknął niecierpliwie. Jego przyjaciółka miała rację. Samemu by nie
wrócił, więc nie może wymagać tego od innych. Zamknął oczy i przeanalizował
sprawę. Obecna sytuacja wyglądała nieciekawie. Zwłaszcza, gdy Bruno zrezygnował
z kierowania drużyną. Oczywiście, winę zrzucił na fakt, iż został Europejskim
Monarchą, ale Norbert podejrzewał, że wycofał się, ponieważ nie doprowadził
swoich podopiecznych do ostatecznego zwycięstwa.
— Jedyna nadzieja w tym, że to
Cyrus wróci do nas jako kapitan — ocenił, upijając łyk.
***
Niczym wirtuoz fortepianu,
rozprostowałem palce. Strzeliły głośno, a Sampo miauknął na mnie, poirytowany.
Prychnąłem w odpowiedzi. Ukucnąłem, przygotowując się do jednej z
najważniejszych operacji w moim życiu.
Czyszczenie eleganckich butów
od garnituru.
Nadeszły urodziny Gaspara,
które miałem zamiar świętować. Urodziny mojego chłopaka. Ha. Ta seksowna bestia
urodziła się dwadzieścia trzy lata temu, dokładnie osiemnastego sierpnia,
czyniąc go starszego ode mnie o rok. To nawet seksowne.
Poza tym, dostał znów pracę w
szkole językowej, a więc wszystko szło po jego myśli.
— Wielki dzień? — zapytała
Malwina, wychodząc spod prysznica. Miała na sobie szlafrok i turban na głowie. —
Dzisiaj urodziny Gaspara, prawda?
— Prawda — przyznałem,
sięgając po renowator. Niektórzy ludzie mieli w domu apteczkę. Ja miałem
pudełko z kremami, sprejami, szczoteczkami, pastami i szmatkami do czyszczenia
butów. — Idziemy na romantyczną kolację, w świetle jebanych świeczek. Czujesz
tę akcję?
— Jesteś taki romantyczny —
skwitowała, mijając mnie. — Nie przesadź z butami. Gaspar może się poczuć
zazdrosny.
Warknąłem cicho.
— Lepiej mi powiedz, które
boksy z tych wyłożonych na kanapie mówią „dzisiaj będzie naprawdę fajnie”.
— Wiesz, że przeraża mnie
wybieranie cudzej bielizny na seks? — zapytała, zbliżając się do wystawy moich
bokserek. — Serio, Oliwier? Białe majteczki? Masz osiem lat?
— To nie moje. Należą do
Sampo.
Posłała mi rozbawione
spojrzenie.
— Nie zakładaj żadnych. To
będzie niespodzianka.
— Chyba nigdy nie chodziłaś w
garniturze bez bielizny, co? Wszystko widać — wyjaśniłem. — Nie dynda się w
garniturze. To złota zasada.
— Mieszkanie z facetem jest
takie kształcące.
— No, no. — Przystąpiłem do
pastowania butów, delektując się zapachem czarnej pasty. — Poza tym chcę, aby
się trochę napracował. Dzisiaj pozwolę mu być górą. Niech ma chłopak.
— Och, na prezent urodzinowy
dasz się wyruchać? Jesteś coraz bardziej romantyczny.
— No przecież wiem! —
wykrzyknąłem uradowany. — Kurwa, jestem zajebisty…
— Jaki masz kolor krawatu?
— Granatowy.
— Załóż granatowe bokserki —
poradziła. — Będą pasować, gdy już będziesz tylko w nich i krawacie.
— Dobra jesteś — przyznałem.
— Nie pierwszy raz planuję
rozbieranie się przed mężczyzną — odpowiedziała, siadając na krześle w kuchni. —
Powinieneś jeszcze dla niego zatańczyć.
— Sorry, chica bonita, moje
dni w burlesce zakończyły się, gdy pokłóciłem się z Makea Mansikka o bycie
gwiazdą estrady. Mieliśmy zrobić wielkie show… Nawet miałem różowe boa. Dobrze
by na tobie leżało.
Malwina zamknęła oczy i
policzyła do trzech.
— Nie chcę zrozumieć, co
właśnie powiedziałeś — odchrząknęła. — Striptiz, palancie.
— Nie będę się czuł
komfortowo, gdy facet będzie mi wsuwał kasę za bokserki. Już to przerabiałem —
przypomniałem. — Powiem ci, że pieniądze mogą zaskakująco mocno podrapać skórę.
— Robiłeś striptiz za
pieniądze?! — wykrzyknęła. Spojrzałem na nią z politowaniem.
— Robiłem dużo gorsze rzeczy
za pieniądze. Rozbieranie się w rytm muzyki było całkiem przyjemne.
— Ty szmato.
Wyszczerzyłem zęby.
***
Dawid tęsknił.
Nie chciał tego przyznać na
głos, ale tęsknił.
Bardzo podobało mu się w
Stanach Zjednoczonych. Nowy Jork naprawdę robił wrażenie, chociaż nie takie,
jak na filmach. Zobaczył już część miasta, dowiedział się, gdzie znajduje się
jego wydział. Był nawet na profesjonalnym meczu koszykówki i nie pamiętał,
kiedy się tak ostatnio ekscytował. Gigantyczna hala, tysiące kibiców,
profesjonalni zawodnicy NBA. Siedział dwie godziny oczarowany i zachłyśnięty
tym wszystkim. Istniała szansa, że samemu kiedyś będzie tam grał.
Zaraz po przylocie dał znać
rodzinie, przyjaciołom, Filipowi i Bartkowi. Przewodnik, który dostał od tego
ostatniego, bardzo mu się przydał. Zdążył się już kilka razy się zgubić, mimo
że ściągnął aplikację na telefon, która dokładnie pokazywała mapę miasta.
Steven Gem opiekował się nim,
ale Dawid nie chciał mieć cały czas przy sobie łowcy talentów, a więc unikał z
nim spotkań, jak tylko to było możliwe.
Na jakiś czas miał cały pokój
w domu studenckim tylko dla siebie, ale wiedział, że niedługo ktoś do niego
dołączy, jak tylko rozpocznie się rok akademicki. Miał już szansę poznać kilku
stypendystów i członków uniwersyteckiej drużyny koszykarskiej, z którymi
przebalował cały weekend, nawiązując świetny kontakt.
Miał też powodzenie wśród
dziewczyn. Z chęcią z nim gadały i flirtowały. Nawet mu to schlebiało, ale nie
posunęło się to do niczego konkretnego.
Koniec końców, Dawid tęsknił
za domem. Za swoim psem, który piszczał do niego, gdy rozmawiał z rodziną przez
Skype’a. Za przyjaciółmi. Za swoją drużyną. Za Bartkiem. Za Malwiną. Za
Natanielem. Za Brunonem. Za Filipem. Nawet za tym dupkiem, Oliwierem. Oni
wszyscy stanowili ważną część jego życia.
Jednak wiedział, że nie może
się poddać. Zawiódłby siebie i ich. Dlatego starał się nie myśleć o Polsce, a
za to grał w kosza. Trenował całymi godzinami. Rzuty, podania, kozłowanie,
wytrzymałość. Biegał codziennie rano. Wieczorami odwiedzał basen lub siłownie.
A potem nadchodziło zmęczenie
oraz głód. Przeklinał tutejsze jedzenie. Było słone i gumowe. W żaden sposób
nie przypominało tego z domu. Nawet chleb był okropny, dlatego musiał się żywić
w knajpach lub na mieście.
Zastanawiał się, gdy leżał w
łóżku, słuchając muzyki, czy da radę?
***
— Leo naprawdę urósł! —
Gabriel nie mógł wyjść z podziwu już od dłuższego czasu. Wydawało mu się, że
pies rósł i rósł. Gdy go poznał, był zaledwie małym szczeniakiem. Teraz stał
się ogromnym husky, który dalej lubił wskakiwać na ludzi. Zwłaszcza jak
siedzieli na łóżku u Nataniela w pokoju.
— Leo, uspokój się — przemówił
jego właściciel, gdy zwierzak już się wspinał po meblach, by tylko polizać
gościa po twarzy. Prośba nie została wysłuchana. — Wybacz.
— Ha, ha! To nic takiego. Już
się do niego przyzwyczaiłem — odpowiedział. — Gotowy?
— Tak, jeszcze chwilka —
poprosił, przeszukując torbę. — Jestem pewien, że gdzieś odłożyłem mój bidon,
ale nie mogę go znaleźć…
— Sprawdzałeś w kuchni?
— Nie…
— To sprawdź.
Gabriel czekał tylko kilka
sekund, gdy usłyszał wołanie z kuchni:
— Jest!
Wrócił do pokoju i spakował
resztę rzeczy. Spojrzał na chłopaka, który teraz drapał Leo za uchem, a ten się
cały trząsł. Skinął na niego głową.
— Wybacz Leo. Idziemy
nakurwiać w basket, póki ładna pogoda. — A gdy pies zaskomlał, dodał — Może
weźmiemy go ze sobą?
— Psy nie mogą wchodzić na
teren boiska — przypomniał. — I inne zwierzęta również.
— Tak? — Gabriel zawarczał
dwuznacznie, zbliżając się do niskiego koszykarza. — A ja jakoś wchodzę…
Nataniel uśmiechnął się
delikatnie.
— Nikt nie zakazuje wchodzić
na boisko idiotom.
— No to już było wredne, Nat!
Za karę niski chłopak został poczochrany
po włosach, a to zepsuło misternie ułożoną fryzurę. Natan syknął i spojrzał w
stronę lustra umieszczonego na drzwiach szafy.
Opuścili mieszkanie,
pozwalając sobie na kilka czułości w windzie. Następnie skierowali się na
boisko, gdzie czekali na nich Filip, Norbert, Maksymilian i Krystian. Grali w
koszykówkę przez resztę popołudnia, zapominając, że kiedyś bywali
przeciwnikami. Teraz liczył się tylko dźwięk odbijanej piłki.
***
Gerard z zaskoczeniem spojrzał
na ekran telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się dawny kontakt, który przypominał
o dawnej przyjaźni. Drżącą dłonią otworzył wiadomość.
Wiadomość od: Bazyli
Przepraszam.
Jedno słowo wstrząsnęło nudnym
wieczorem. Nie wiedział co zrobić. Miał jedynie w planach przeczytać horoskopy
na jutro, a potem obejrzeć z siostrą jakiś film. Teraz patrzył jak
zahipnotyzowany na komórkę, nawet gdy ta już zdążyła wygasnąć.
Powinien się tego spodziewać.
Horoskop dla Panny mówił, że niedługo otrzyma zaskakującą wiadomość. Zacisnął
zęby i syknął.
— Bazyli — szepnął, kręcąc
głową. — Co ty robisz…?
***
Serce Nataniela biło z
ekscytacji, gdy docierało do niego, co właśnie się działo. Jego wszyscy bliscy,
koszykarscy przyjaciele, stłoczyli się wokół Malwiny, która losowała dla nich
drużyny. Na początku wyznaczyła trzech kapitanów i zostali nimi Nataniel,
Oliwier i Gaspar.
Urządzali właśnie mały
turniej, którego organizacji podjęła się Malwina. Natan został kapitanem
czerwonych, Madgrey zielonych, a Arcenciel niebieskich. Dzięki losowaniu,
podzieliła ich na trzy drużyny.
(Od Silvera: Naprawdę losuję
drużyny!)
— Dobra… do drużyny Nataniela
zostaje wylosowany — mówiła, sięgając do czapki z kartkami, na których zapisane
były imiona graczy. — Filip.
— Nataneeeeek! — Blondyn
rzucił się na swojego niskiego kapitana. — Jesteś taki kawaii, gdy udajesz
kapitana!
— Filip… przestań…
Malwina sięgnęła do czapki.
— Do drużyny Oliwiera trafia… —
Zrobiła dramatyczną pauzę. — Artur!
— Tak jest! — Przybili sobie
piątki. — Witaj w zwycięskiej drużynie, sokole oko.
— A do drużyny Gaspara idzie…
Mariusz.
Gaspar uśmiechnął się i
zaprosił gestem Mariusza do siebie. Chłopak wyglądał na przerażonego.
— Dam z siebie wszystko! —
zapewnił.
— Nie musisz się stresować,
naprawdę… — zaczął spokojnie Gaspar, unosząc dłonie.
— Przepraszam za to, że się
stresuję!
— Och… — Wyglądał na
zdezorientowanego. — Nie musisz mnie za nic przepraszać.
— Przepraszam za to, że
przepraszałem!
Gaspar spojrzał bezradnie na
Oliwiera.
Proces losowania został
powtórzony.
— Ariel! — Malwina spojrzała
na chłopaka, który przyjechał tutaj na wakacje, stąd też termin ich turnieju.
Chcieli, aby Ariel zagrał. Uśmiechnął się szeroko. — Idziesz do drużyny Natana.
— Fajnie jest móc znów z tobą
zagrać, Nat — przyznał gigant. Poklepał chłopaka po głowie. Jego dłoń była
ogromna. — Będzie niezła zabawa.
— To na pewno.
Malwina wyjęła kolejną kartkę
z imieniem.
— A szczęśliwcem, który idzie
do drużyny dupka Madgreya…
— Słyszałem! — warknął.
— Jest Norbert!
Chłopak poprawił okulary i
skinął głową. Bez słowa stanął obok nowego kapitana.
— Natomiast do drużyny Gaspara
idzie… Maksymilian — poinformowała, machając karteczką w powietrzu. Najwyższy
zawodnik ziewnął i podszedł do kapitana. Górował nad wszystkimi.
— Miło jest mieć ciebie w
drużynie — przyznał Francuz.
— Naprawdę…? Hm… Będę na
obronie.
— Oczywiście.
Kolejna runda losowania.
— Zawodnikiem u Natana będzie
Marcel.
— Super! — Brunet uśmiechnął
się, podbiegając do przyjaciela z dzieciństwa. Oliwier posłał mu zazdrosne
spojrzenie. Można było się domyślić, iż bad boy przyzwyczaił się do gry
u boku uśmiechniętego Marcela. — W pakiecie ze mną idą „trzypunkciaki”, Nat.
Masz farta!
— Do drużyny Oliwiera idzie. —
Malwina kontynuowała losowanie. — Cyrus!
Wszyscy popatrzyli z
ciekawością na tę dwójkę, gdy wymienili między sobą znaczące spojrzenia.
Blondyn uśmiechnął się delikatnie.
— Jednak będziemy mieli szansę
zagrać razem — powiedział. — Bardzo mnie to cieszy.
— Zero presji — burknął
Oliwier. — Damy radę. I biegaj szybko. Ale nie tak, aby dostać zawału, co?
Cyrus skinął głową.
— Oczywiście.
— W drużynie Gaspara będzie
Gabriel — oznajmiła Malwina. Nataniel spojrzał smutno na chłopaka, który
podszedł do kapitana wylosowanej drużyny.
— Cieszę się, że mamy cię w
drużynie — poinformował.
— O—Oczywiście! — wydukał
Gabriel. Był nieco zestresowany graniem u boku kapitana kapitanów. — Wygramy!
— Bardzo dobre nastawienie —
pochwalił go.
— Do Nataniela dołącza Bruno i
to pełna drużyna — mówiła Malwina. — Filip, Ariel, Marcel i Bruno.
— Zobaczymy czy moje nauki nie
poszły w las — ocenił dawny kapitan, zakładając czerwony jersey na swój strój.
— Powinniśmy zacząć od morderczej
rozgrzewki? — zapytał Nataniel i natychmiast pożałował swoich słów, bo Bruno
posłał mu zdenerwowane spojrzenie, a reszta próbowała się nie śmiać.
— Do drużyny Oliwiera idzie
Dorian.
Znów zapadła chwila ciszy, gdy
blady i obojętny chłopak podszedł do Oliwiera. Popatrzyli sobie w oczy i nic
nie powiedzieli.
— W takim razie, Krystianie. —
Malwina schowała czapkę i spojrzała na ostatniego gracza. — Trafiasz do drużyny
niebieskich.
— Z przyjemnością — zapewnił,
ruszając w stronę drużyny. — Nie mieliśmy jeszcze okazji grać razem.
— Istotnie — przyznał Gaspar.
Malwina rozpisała koszykarzom
przebieg spotkania, a następnie wróciła na ławki, gdzie siedziała Bianka,
Roksana, Olga, Sonia, dziewczyna Maksymiliana oraz przyjaciółka Norberta.
Dziewczyny wspólnie prowadziły doping, delektując się jednocześnie promieniami
letniego słońca.
Nataniel nie mógł uwierzyć w
swoje szczęście. Piętnastu graczy, włączenie z nim, stanowiło mieszaninę
charakterów i talentów. Każdy z nich był inny, a jednak łączyła ich silna pasja
do koszykówki. Byli tu wszyscy razem, ciesząc się sportem i współzawodnicząc.
Natan w najśmielszych snach nie sądził, że kiedyś będzie mu dane znów
doświadczyć tego wspaniałego uczucia. Czuł się jak wtedy w liceum, gdy razem z
pozostałymi Cudami, parł do przodu, walcząc z przeciwnościami losu.
Chociaż wiedział, że ta
jedność będzie trwała tylko przez jakiś czas, bo wielu z graczy pójdzie dalej,
a ich drogi, koniec końców, rozejdą się, dla tych kilku chwil warto było tu
być.
Kochał koszykówkę całym sercem.
Kochał od trzech lat. Kochał fakt, że jego chłopak był świetnym koszykarzem.
Kochał to, że widział właśnie trzech kapitanów — Gaspara, Brunona i Cyrusa —
zjednoczonych w dobrej zabawie i uczciwym sporcie. Kochał to, iż widział
uśmiech na twarzy Oliwiera, gdy robił wsad. Kochał sposób w jaki Marcel trafiał
do kosza. Kochał to, że nawet jego przeciwnik, Krystian, mógł się tu odnaleźć i
zagrać.
Kochał to, że dziewczyny ich
wspierały. Kochał to, że Malwina i Roksana pełniły rolę sędziów spotkań. Kochał
patrzeć jak Artur i Mariusz dorównują im wszystkim talentem. Kochał uśmiech na
twarzy Ariela, który czerpał z tego wszystkiego dobrą zabawę.
Kochał to wszystko.
Uśmiechnął się szeroko, gdy
wbiegał na boisko. To był jego świat. Jego brakujące elementy.
***
Wiadomość od: Gerard
Wybaczam.
Bazyli oddychał ciężko i
przełknął ślinę. Zamknął oczy, uśmiechając się.
— Dziękuję — szepnął.
***
Nadeszła druga połowa
września, gdy razem z Gasparem siedzieliśmy w samolocie. Za trzy godziny
mieliśmy wylądować w Helsinkach. Chłopak wyglądał na podekscytowanego. Spojrzał
na mnie, uśmiechając się wesoło.
— Jeszcze raz dziękuję, że mnie
zaprosiłeś.
— Cóż, to moja mama i siostra
cię zaprosiły — sprecyzowałem. — Bardzo chcą cię poznać.
— To stresujące. Poznawanie
rodziny chłopaka — wyznał. Zmyślił się chwilę. — Zwłaszcza mamy. Są takie
opiekuńcze wobec swoich pociech…
Posłałem mu zdenerwowane
spojrzenie.
— Będę ją widział pierwszy raz
od roku. Też się stresuję.
— Będę przy tobie — zapewnił. —
Poza tym, na pewno się ucieszy.
— A, właśnie — zmieniłem
temat. — Mała zmiana planów. Będziemy trzy dni w Helsinkach, a potem cztery w
Saariselkä.
— Ser i szelka…?
— Saariselkä — powtórzyłem
powoli. — Wioska na północy Finlandii. Często tam jeździliśmy na wakacje lub
zimą. Mamy tam domki letniskowo… zimowo… No, domki.
— Skąd ta zmiana planów?
— Bo Saariselkä to część
Laponii. A z takim grzecznym chłopcem jak ty, może uda mi się nakłonić Świętego
Mikołaja, aby w końcu przyniósł mi na święta ten mały zestaw BDSM, który ci
wysłałem na facebooku.
— To sugestia, Madgrey?
— Mooooże.
Wystartowaliśmy punktualnie, a
cały lot trwał prawie trzy godziny. W tym czasie zdrzemnąłem się, słuchając
muzyki. Gaspar czytał książkę. Obudził mnie, gdy zbliżaliśmy się do lądowania.
— Od tej pory jesteś tłumaczem
— poinformował mnie. Po czym ze skupieniem dodał. — Hyvä päivä...?
— Dzień dobry. Tak jest.
Szybko się uczysz. A teraz tuiki, tuiki tähtönen, iltaisin sua kat selen,
korkealla loistat…
— Wystarczy — przerwał mi.
— W takim razie, witaj w
Suomi.
Skinął głową i pocałowaliśmy
się.
Ostatni raz na Helsinki—Vantaan
lentoasema, byłem ponad rok temu, gdy odlatywałem stąd do Warszawy. Samotnie. Z
bagażem podręcznym i jedną walizką. Niektóre rzeczy wysłałem wcześniej lub
zostały dosyłane przez rodzinę. Stresowałem się, ale nie chciałem dać tego po
sobie poznać. Nie przed mamą i siostrą.
Czekały na nas na terminalu.
Gaspar wziął głęboki wdech i uśmiechnął się uprzejmie, włączając swój
powalający czar. Podeszliśmy do kobiet, które westchnęły na nasz widok. Oto
wracał syn marnotrawny i przywiózł ze sobą chłopaka.
— Mamo… — zacząłem. — Mutsi…
— Oliwier — szepnęła wzruszona
i przytuliliśmy się. Tak, ciepło mamy było inne. Znajome. Prawie własne.
Nabrałem powietrza, odsuwając się. — Tämä on Gaspar. Poikaystäväni.
— Hyvä
päivä — wypalił szybko, gdy moja mama przeniosła wzrok na Gaspara. Uśmiechnął
się czarująco.
— Przejdźmy
na angielski — poprosiła Ieva. — Nie wykluczajmy Gaspara z rozmowy. Miło cię
znów widzieć.
— Tak, ciebie również —
odpowiedział. — Miło mi panią poznać. Jestem Gaspar Arcenciel.
— Wzajemnie. Weronika Madgrey —
przedstawiła się. Doskonale wiedziałem co sobie właśnie pomyślał. Ja i Ieva
wcale nie byliśmy podobni do naszej ciemnowłosej, drobnej mamy. Każde z nas
było od niej wyższe. — Nie krępuj się i mów do mnie po imieniu. Wy nie —
dodała, gdy razem z siostrą otworzyliśmy usta. — Wy dalej jesteście moimi
dziećmi.
Jęknęliśmy na zawołanie, a
Gaspar uśmiechnął się.
— Oczywiście, Weroniko. C’est
un honneur pour moi.
Kobiety wymieniły spojrzenia,
gdy tylko usłyszały język francuski.
Opuściliśmy lotnisko, prowadząc
nerwową rozmowę na nieważne tematy. Czułem się odrobinę odcięty od reszty,
która skupiła się na Gasparze. Moja mama i siostra były nim zachwycone i
wypytywały o życie w Paryżu. W pewnym momencie skrzyżowałem z matką spojrzenia
i wiedziałem, że chce ze mną porozmawiać, ale dopiero, jak będziemy sami.
Włączyła mnie do rozmowy, opowiadając historię, która stawiała mnie raczej w
niekorzystnym świetle w oczach mojego chłopaka. A konkretniej, przywołała
moment, kiedy rozpłakałem się na scenie w przedszkolu, bo zapomniałem
rymowanki.
— Zabawne — burknąłem. Ale
potem odpłaciłem się, przypominając, jak mamę przestraszył facet przebrany za
Świętego Mikołaja w galerii handlowej.
***
Razem z Gasparem
zameldowaliśmy się w hotelu w centrum Helsinek. Dziewczyny ruszyły na zakupy,
dając nam godzinę na rozpakowanie się, umycie po podróży i dołączenie do nich
na obiedzie.
Nasz apartament miał duże
łóżko, na które od razu się rzuciłem, gdy tylko weszliśmy do przestronnego i
jasnego pokoju. Wielkie okna były podobne do tych w domu państwa Arcenciel, bo
zajmowały jedną ze ścian. Francuz podszedł do nich i podziwiał widoki, kiwając
głową.
— Bardzo czyste miasto —
oznajmił. — I jest nieco zimniej niż w Warszawie.
— Hm? — Wstałem z łóżka i
zbliżyłem się do niego. Objąłem go od tyłu i pocałowałem w szyję. — Rozgrzać
cię?
— Mamy niecałą godzinę —
przypomniał.
— Hm… Zdążę cię rozgrzać —
zapewniłem. — Dwa razy.
— Kuszące — przyznał. — Co
powiesz na wspólny prysznic?
— Jesteś świetny.
***
W Helsinkach byliśmy przez
trzy dni. Głównie zwiedzaliśmy miasto, ale było to dyktowane pod Gaspara,
ponieważ moja rodzina i ja mieszkaliśmy tu od urodzenia. Dlatego czułem się
dobrze, oprowadzając mojego chłopaka po stolicy Finlandii.
Oznaczyliśmy się na placu
Senackim, zwiedziliśmy twierdzę Suomenlinna, przespacerowaliśmy się po
Aleksanterinkatu — ulicy handlowej Helsinek, by później dotrzeć do Kauppatori.
Stamtąd przeszliśmy przez park Kaivopuisto. Na ostatni dzień zostawiliśmy
zwiedzanie Stadionu Olimpijskiego. W każdym z tych miejsc porobiliśmy mnóstwo
zdjęć i kilka selfie. Nawet Gaspar z moją mamą zrobili sobie jedną, gdy piliśmy
kawę niedaleko placu Senackiego.
Pogoda nam dopisywała, chociaż
było całkiem chłodno, to jednak słonecznie. Mój chłopak chodził w fajnym,
szarym swetrze, aby nie zmarznąć. Każdej nocy pomagałem mu się rozgrzać. Na
wiele sposobów, w licznych pozycjach.
Pod wieczór, trzeciego dnia,
we czwórkę wylecieliśmy do Ivalo, miasta na północy Finlandii, znajdującego się
nad jeziorem Inari. Stamtąd, wynajętym samochodem, dotarliśmy do Saariselkä. Mieliśmy
tam dwa drewniane domki, prawie w samym sercu głuszy. Gaspar wyglądał na
zaniepokojonego taką ciszą. Było tutaj jeszcze chłodniej niż w Helsinkach, a
więc ubierał się jeszcze grubiej. Wyglądał zabawnie, gdy otulony we wszystkie
ciuchy, spacerował z moją siostra niedaleko brzegu jeziora. Otaczały nas
ogromne pola, lasy i góry.
Ten moment wykorzystałem na
rozmowę z mamą. Ruszyliśmy w przeciwnym kierunku do tamtej dwójki, zagłębiając
się w las. Najpierw towarzyszyła nam cisza. To było niesamowite, jaki spokój
panował w tym miejscu. Prawie bez żadnych odgłosów. Dokładnie tak jak
pamiętałem z dzieciństwa, gdy przyjeżdżaliśmy tutaj na wakacje lub zimą.
Relaksowaliśmy się, bawiliśmy się… Ojciec odpoczywał, czasem szukał natchnienia.
Mama grała na skrzypcach, nadając głuszy magicznego charakteru. A ja bawiłem
się z rodzeństwem. Pływaliśmy na kajakach, wspinaliśmy się po górach,
śpiewaliśmy przy ognisku. Podróżowaliśmy do miasta, by zjeść w naszej ulubionej
restauracji. Jeździliśmy na nartach i snowboardzie. Razem z bratem zbieraliśmy
patyki na ognisko lub rąbaliśmy drewno na ognisko.
I wszystko… było ciepłe, mimo
iż byliśmy tak daleko na północy.
— Przepraszam — wyrzuciła z
siebie nagle moja mama. Tak nagle, że prawie podskoczyłem, chociaż mówiła
szeptem. Tutaj nawet to brzmiało głośno. A ja byłem jeszcze pogrążony we
własnych myślach.
— Za co?
— Bardzo żałuję, że to
wszystko… tak się potoczyło — mówiła cicho, ale pewnie i szczerze. — I nie
stanęłam po twojej stronie, kiedy tego najbardziej potrzebowałeś. Zawiodłam
jako matka…
Gdy dostrzegłem srebrną łzę w
jej oczach, zatrzymałem się. Nie obchodziło mnie, co się wydarzyło, kto
zawinił, kto czego nie zrobił. Moja mama nie mogła płakać z mojego powodu. Ten
widok rozdzierał mi serce. Objąłem ją mocno, licząc na to, że pomogę tym
gestem. Rozkleiła się jeszcze bardziej.
— Mamo — mówiłem, kładąc głowę
na jej ramieniu. Musiałem się porządnie zgarbić. — Ale teraz tu jesteś. Nie
zawiodłaś nikogo. To ja… — Zamknąłem oczy. — Zrobiłem dużo złych rzeczy…
— Mogłam cię tu zatrzymać i…!
— Nie zostałbym — przerwałem
jej nieuprzejmie. — Nie wtedy. Musiałem… to zrobić. Wylecieć. Właśnie po to,
abyśmy teraz mogli… ja i ty… pogodzić się i…
Cholernie ciężko mówiło się o
swoich uczuciach. Mama ujęła moją twarz w dłonie. Na jej długich rzęsach,
widziałem kropelki łez.
— Tak się cieszę, że tu
jesteś. Bałam się, że nigdy nie wrócisz…
— Wiesz, że jestem
maminsynkiem.
Zaśmiała się i pocałowała mnie
w policzek, a następnie w czoło.
— Kocham cię, Oliwerze
Madgrey. Bez względu na to kim jesteś. Zawiodłam cię, ale teraz będę stać za
tobą murem. Jesteś moim synem — mówiła, a ja czułem jak oczy zaczynają mnie
szczypać. Do diabła, nie chciałem się rozkleić. — I zawsze będę cię kochać,
nawet gdy popełniam błędy…
Pociągnąłem nosem.
— Dzięki, mamo. Ja też cię
kocham. — Zawiesiłem się na niej, obejmując ją i chowając twarz w jej ramieniu.
— Tęskniłem za tobą…
Pogładziła moje włosy. Czułem
się znów synem. Czułem, że rodzina do mnie wraca. Kawałek po kawałku, osoba po
osobie.
— Dobra, nie ma co beczeć! —
Wyprostowałem się i rozciągnąłem. — Musimy zrobić jakiś obiad, nie? Jesteśmy w
totalnej głuszy. Będziemy polować?
— Zamówiłam zakupy. Niedługo
powinny przyjechać.
— Łeee…
***
To były bardzo leniwe cztery
dni. Kompletny wypoczynek na łonie natury. Z dala od miasta, z dala od
cywilizacji. Udało nam się nawet zobaczyć jednego renifera nad jeziorem,
pijącego wodę. Gaspar był zachwycony.
Ostatniego wieczora, zabrałem
auto i pojechaliśmy we dwójkę w stronę gór. Dookoła nas rozciągała się wielka,
pusta przestrzeń. Oprócz nas nie było tu ani jednej żywej duszy. A nad nami
piękne i czyste niebo, chłodne oraz ciemne, ozdobione pierwszymi gwiazdami.
Mieszały się z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Gaspar milczał, nie mogąc
odgadnąć dokąd jedziemy. Dotarliśmy nad inny brzeg jeziora. Wysiedliśmy z auta
i oparliśmy się o jego maskę.
— Oliwier… — Zadrżał z zimna. —
Co my tu robimy?
— Jak to co? Podziwiamy piękno
natury. — Wzruszyłem ramionami.
Spojrzał na mnie, marszcząc czoło.
— Lubię je też podziwiać z
ciepłego łóżka…
— Nie narzekaj, dupo. Poczekaj
chwilę — warknąłem.
A więc wziął wdech i
czekaliśmy jeszcze kilkanaście minut, nie mówiąc wiele. Francuz już się trząsł,
więc oddałem mu swoją kurtkę. Mnie nie było jakoś specjalnie zimno.
I wtedy, gdy zaczął nalegać na
powrót do domku, błysnęło zielone światło. Powoli, na horyzoncie rozlała się
iluminacja, tworzona przez samą naturę. Gaspar nabrał głośno powietrza do płuc.
— Och — szepnął, gdy promienie
rozciągnęły się po niebie, poruszając się niczym firanka lub kurtyna,
szturchana przez wiatr. Gaspar stanął na równych nogach i ruszył w stronę
jeziora, wpatrując się w ten pokaz. — Zorza polarna — dodał, prawie bezgłośnie.
Aurora nie przestawała swojego
mistycznego tańca, za to pojawiały się kolejne światła. Błysnęło coś
czerwonego, aby po chwili zniknąć. Zielona łuna tańczyła wokół gwiazd,
przechodząc delikatnie w błękit.
Tym razem błysnęło na żółto, a
zorza dotarła do nas, zajmując niebo, odbijając się w tafli jeziora. Gaspar podskoczył
z wrażenia i spojrzał na mnie przez ramię.
— Oliwier! To jest
niesamowite! — krzyknął.
Cieszył się jak małe dziecko.
Wyciągnął dłoń ku niebu, chcąc dotknąć tych wszystkich świateł. Tych wszystkich
kolorów. Wyglądały jak mgła, która została uwięziona między niebem a ziemią,
snując się między nimi, szukała ucieczki, ciągle będąc w ruchu.
Podszedłem do niego i
spojrzałem na jego rozradowaną twarz. Kręcił głową, niedowierzając.
— Mój Boże, to jest naprawdę
piękne — mówił. Przyłożył dłoń do ust, ale wiedziałem, że się uśmiecha. — Skąd
wiedziałeś, że…?
— Zorze polarne zaczynają się
pojawiać pod koniec września — wyjaśniłem, również patrząc w niebo. Teraz
górował fioletowy kolor. — Dlatego chciałem cię tu zabrać. Chciałem, abyś
zobaczył Północne Światła.
— Są piękne — zapewnił. — To
dlatego wybrałeś taki późny termin wylotu do Finlandii?
Wzruszyłem ramionami.
— Czysty fart — powiedziałem.
Doskonale wiedział, że wcale tak nie było. Zbliżył się do mnie, stając
naprzeciwko. Zza jego pleców błyskały i jarzyły się kolorowe światła. — Jestem
w chuj romantyczny czy w chuj romantyczny?
Gaspar zaśmiał się cicho i
pokręcił głową. W odpowiedzi pocałował mnie, a ja odwzajemniłem pieszczotę.
Całowaliśmy się przez chwilę pod zorzą polarną, zapominając o całym świecie. Ja
i on. Świadkami naszej miłości były jedynie te Północne Światła.
Mogłem teraz zostawić za sobą
świat.
Gdy się od siebie odsunęliśmy,
usiedliśmy na zimnej ziemi i wpatrywaliśmy się w te piękne iluminacje, które
błyskały coraz jaśniej i pewniej. Zieleń, błękit, fiolet, czerwień, róż, żółć,
niebieski… mrugały nad nami niczym piękna iluminacja.
— Słyszałem, że ludzie
wierzyli, iż zorza polarna, to moc, która wyzwala się z lodowców —
powiedziałem. — To mi się najbardziej podoba. Ta teoria. Wiesz… jakaś tajemnicza
moc, która potem pojawia się na niebie.
— Ciekawa teoria. Ciężko w nią
nie wierzyć — przyznał Gaspar. — Patrząc na to człowiek zaczyna wierzyć w
magię…
— Tak. To prawda. —
Odchrząknąłem. — To mój prezent dla ciebie… Wiem, że poznaliśmy się dopiero w
październiku, ale… To taki przedwczesny prezent. Na rok znajomości.
Spojrzał na mnie, uśmiechając
się szeroko.
— Ciężko będzie to przebić!
Roześmiałem się i objąłem go.
Mogłem z nim obserwować aurorę aż do samego rana.
***
— Nie mogę uwierzyć, że mam
ćwiczyć z tobą — warknąłem. Nataniel wpatrywał się we mnie wielkimi, błękitnymi
oczami.
— Pomyśl, że to miły
sentyment. Kiedyś byłem twoim mentorem.
— Nie potrzebuję już mentora —
oznajmiłem głośno.
Usiadłem na parkiecie i
pozwoliłem Natanowi na to, aby napierał na moje plecy. Dzięki temu, rozciąganie
było o wiele łatwiejsze i skuteczniejsze. Powtórzyłem ćwiczenie kilka razy,
próbując dotknąć dłońmi czubków swoich butów.
— Cieszę się, że tu jesteśmy —
wyznał cicho.
— Na chuj mi to mówisz? —
zapytałem poirytowany. — Najważniejsze, aby byli dobrzy gracze. I tyle.
Uśmiechnął się i skinął głową.
— Są silni.
Już nic nie mówiłem. Różnie znosiłem
obecność Nataniela. Teraz przynajmniej wiedziałem, gdzie jest i nie musiałem
obawiać się nagłego pojawienia.
Nowe Elementaris wyglądało na prawie kompletne. Naturalnie, brak Dawida i Doriana rzucał się w oczy, ale reszta pozostała w drużynie. I było też dużo więcej osób z klubu koszykarskiego, który robił się coraz bardziej popularny.
Nataniel spojrzał na swojego
chłopaka. Pomagał rozciągać się Filipowi. Dookoła ćwiczących par, przechadzał
się wicekapitan Bruno oraz menadżerka Malwina. Pilnowali, czy każdy wykonuje
odpowiednie ćwiczenia.
— Dobrze, drużyno! — krzyknął.
— W szeregu zbiórka!
Cały klub ustawił się tak, jak
zażądał tego były kapitan. Może i był wice, ale dalej miał niesamowitą władzę.
Drzwi do sali nagle się
otworzyły. Wszyscy skierowali spojrzenia w tamtym kierunku. Za linią boiska
zatrzymał się wysoki chłopak o ciemnych włosach. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy
zobaczyłem ten nonszalancki chód. Na nadgarstku widniała tęczowa frotka, a pod
pachą znajdowała się piłka do kosza.
— Na imię mam Gaspar Arcenciel
— przemówił głośno. Po jego lewej stronie stanęła Malwina, a po prawej Bruno. —
I od dzisiaj jestem kapitanem Nowego Elementaris. Przygotujcie się na
wymagające treningi, bo w tym roku. — Popatrzył po wszystkich — na Nataniela,
Gabriela, Filipa, Norberta, Maksymiliana, Marcela, Artura i Mariusza. —
Wygrywamy EuroBask — oznajmił, skupiając wzrok na mnie.
Bruno skinął głową, Malwina
mrugnęła do zawodników, Marcel wyszczerzył zęby, a ja uśmiechnąłem się zadziornie.
super się czytało ;) miło po latach wrócić do twoich opowiadań ;)
OdpowiedzUsuń