sobota, 21 marca 2020

Ósmy Cud - Epilog


EPILOG

— Oliwier. — Głośny jęk Gaspara poprzedzony był ciężkim westchnieniem. — Już dosyć.
— Jeszcze… trochę — wysapałem.
— Spóźnimy się — ostrzegł. — Wiesz, że Bruno nie lubi jak ktoś się spóźnia.
— Tylko na treningi. — Machnąłem lekceważąco ręką.
— Poza nimi również. — Klepnął mnie w ramię. — Zostaw te buty i chodź.
Znajdowaliśmy się właśnie w sklepie sportowym w Złotych Tarasach. Przyszliśmy nieco za wcześnie, a więc wykorzystaliśmy odrobinę czasu na łażenie po sklepach. Naturalnie, musieliśmy zatrzymać się w moim ukochanym dziale, obok którego nie potrafiłem przejść obojętnie. To już było jak choroba.
— Nie mogę — odpowiedziałem smutno. — One mnie wołają. I chcą, abym wszedł w nie. Mocno. Stopą — dodałem, gdy mój towarzysz uniósł brew. — Oj, wyluzuj. Byliśmy dwadzieścia minut w sklepie z garniturami. Ty już miałeś swoją frajdę. — Ponownie spojrzałem na czarno—szare Nike, który zdawały się błyszczeć. — Mówią mi, abym stracił na nie całą swoją wypłatę i głodował do końca miesiąca…
— Oliwier…
— Dobra — warknąłem, odkładając wspaniałe obuwie na półkę.
— Kupiłbym ci je, gdyby nie to, że masz urodziny na sam koniec roku — wyznał mój głos rozsądku, a potem popukał się palcem w czoło. — Ach! A poza tym nie zakładasz butów ode mnie.
Westchnąłem ciężko i pokręciłem głową. Uśmiechnął się pod nosem, gdy opuszczaliśmy sklep. Zauważyłem, że zaczął mnie drażnić pewien fakt. A konkretniej to, jak dziewczyny patrzyły na Gaspara. Oglądały się za nim, próbowały złapać kontakt wzrokowy lub mówiły głośniej, by spojrzał w ich kierunku. Miałem ochotę na nie warknąć, byleby się odczepiły. A potem uświadamiałem sobie, że przecież nic nie zrobiły! Nawet się do niego nie odezwały!
Nie chciałem o tym myśleć, ale wydawało mi się, że zaczynałem robić się zazdrosny. Niezaborczy. Delikatnie zazdrosny. A potem tłumaczyłem sobie, że to ja wrócę z nim do domu i to ja będę się z nim pieprzyć i to mnie trochę uspakajało. Nie wiedziałem, czy mój system wartości był poprawny, ale serio, ta wizja mnie uspokajała.
Niemniej, ciężko nie natknąć na dziewczyny w centrum handlowym. Moja obecność na pewno dodawała Gasparowi uroku. Bez dwóch zdań, to on pełnił rolę tego przystojniejszego w związku.
Cholera. Byłem w relacji! Ja, Oliwier Madgrey, męska dziwka, byłem zobowiązany wobec zajebistego faceta, spoza mojej ligi. Wstańcie narody i klaszczcie!
Zajęło mi trochę czasu oswojenie się z tą myślą. Pierwsze dwa miesiące naszego związku odbywały się na odległość. Dopiero gdy Francuz spędził w Warszawie kilka dni, dotarło do mnie, gdzie się znajdujemy i co właściwie robimy. Totalnie miałem chłopaka. Na tyle wyrozumiałego, że spędzał ze mną czas w sklepie z butami, abym mógł chwilę powzdychać.
Te laski naprawdę się na niego gapiły, czy mi się wydawało? Nie chciałem popadać w paranoję, ale odnosiłem wrażenie, że każda kobieta, niezależnie od wieku, wpatrywała się w mojego bruneta. On zdawał się tego nie zauważać, przyglądając się jednej z ruchomych reklam. Następnie uśmiechnął się do kogoś stojącego przy barierkach.
Przeniosłem tam wzrok. Malwina i Bruno już na nas czekali.
— Hej — przywitał się Gaspar, całując dziewczynę w policzek, a następnie podał rękę chłopakowi. — Przepraszamy za spóźnienie.
— Nic się nie stało — zapewniła. — Cześć, Oliwier. Nie widziałam cię od dwóch dni.
Wzruszyłem ramionami. Powitaliśmy się z kapitanem uściskiem dłoni.
— Byłem u Gaspara. Albo w pracy.
— To takie urocze!
— Pff…
— Odebraliśmy już bilety — poinformował Bruno, wskazując kciukiem na kolejki przed kasami. — Uznaliśmy, że lepiej zrobić to od razu, zanim będzie jeszcze gorzej.
— Słuszna decyzja.
Wsunęliśmy się w ciemne przejście, a ono zaprowadziło nas wprost do holu przed salami kinowymi. Kupiliśmy popcorn, colę i żelki, na które uparła się Malwina, a następnie rozpoczęliśmy nasz wieczór. Stał on pod znakiem podwójnej randki.

***

Marcel miał raczej nieciekawy początek wakacji. Najpierw dowiedział się, że Błażej, z którym tak dobrze mu się gadało na treningach, nie żyje. Kilka dni później odeszła miła staruszka, będąca jego sąsiadką. Często rozmawiali na korytarzu, a potem robił dla niej zakupy. Uczestniczył w jej pogrzebie i właśnie wrócił zmęczony do domu. Czuł się przybity, chociaż nie miał żadnych zażyłych relacji z tymi osobami.
Jak zawsze w gorsze dni, zamówił pizzę oraz planował wypić prawie dwa litry pepsi, oglądając średniej klasy film w telewizji. Nie musiał się na nim szczególnie skupiać. Był pościg i ktoś chciał złapać podejrzanego, który wcale nie był niczemu winny. Prosta fabuła odpowiadała jego wymaganiom na ten wieczór.
Dotarło do niego, że wszystko się zmieniło.
Dawid wyjechał. Kaja odeszła z pracy. Bruno ustąpił z funkcji kapitana… Wyliczał w głowie. Zastanawiał się, jak odnajdzie się w tym nowym świecie. Przeważnie szło mu to łatwo. Kolejne wyzwania. Kolejne turnieje.
Miał wielką ochotę zagrać w kosza. Palce go świerzbiły, kiedy odbijał niewidzialną piłkę w powietrzu. Odnotował sobie w pamięci, że musi zadzwonić do Oliwiera z pytaniem czy chce trochę pograć. Lub, jak to określał profesjonalnie jego przyjaciel, ponakurwiać w basket.
Gdy odezwał się dzwonek, Marcel podskoczył szczerze zdziwiony. Nie spodziewał się nikogo tego dnia. Prawdę mówiąc, rzadko miewał gości. Dźwignął się z kanapy i rozejrzał po salonie. Stancja kawalera, bez dwóch zdań. Niedokończona pizza oraz wielka butla napoju gazowanego rzucały się w oczy. Dobrze, że przynajmniej dzisiaj zrobił pranie.
Licząc na to, że przybysz nie będzie chciał wejść do środka, otworzył drzwi. Od razu pożałował, że ma na sobie znoszone dresy i biały T—shirt z plamą na torsie, która przypominała małego pingwina.
— Ieva? — zapytał zaskoczony. Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi i przejechała po nim wzrokiem. Podrapał się po klatce piersiowej, zasłaniając szybko brud.
— Cześć — powiedziała po angielsku. Po chwili ciszy dodała — Mogę wejść?
— Co? Ach, tak! Jasne! — Zgodził się, żałując że nie posprzątał. — Proszę. — Przepuścił ją i zauważył, że dziewczyna nie ma ze sobą żadnego bagażu. Zamknął za nią drzwi i zastanawiał się, czy to się dzieje naprawdę. Uszczypnął dłoń dla pewności. Piękna, młodsza siostra najlepszego przyjaciela była właśnie w jego salonie. — Oliwier wie, że jesteś w Warszawie?
— Jeszcze nie — odpowiedziała, siadając na kanapie. — Mogę? Umieram z głodu. — Wskazała na pizzę.
— Jasne. Częstuj się. — Usiadł obok niej, zachowując bezpieczną odległość. — Co tu robisz?
— Przyleciałam znów nakłaniać Oliwiera do powrotu. A przynajmniej, aby spotkał się z mamą. I chcę poznać tego francuskiego kochanka.
— Och. — Marcel pokiwał głową ze zrozumieniem. Naprawdę mógł wziąć wcześniej prysznic. Dyskretnie odsunął się jeszcze dalej, gdy rozglądała się po innej części mieszkania. — A co robisz tu? W sensie… tutaj? U mnie? Jak w ogóle mnie znalazłaś?
Uśmiechnęła się i uniosła palec, dając mu znać, aby poczekał chwilę, aż przełknie kawałek.
— Twoje dane widnieją w klubie koszykarskim — wyjaśniła. — Masz bardzo ładny charakter pisma, tak przy okazji.
— Przejrzałaś mój formularz aplikacyjny? — jęknął.
— Tak. — Była zarówno piękna, jak i przerażająca. Serce chłopaka zgubiło uderzenie, co zaliczało się do nowych doznań. Gdyby tylko odświeżył się wcześniej, mógłby nawet usiąść bliżej.
— Okej — wydukał w końcu, nie będąc pewien co powiedzieć.
— Zameldowałam się w hotelu i chciałam się z tobą spotkać. Bez jurysdykcji Oliwiera. — zaznaczyła z mocą.
Bezpośredniość Ievy zaskakiwała. Marcelowi jednak bardzo się to podobało. Sam nienawidził wykonywać pierwszego kroku w stronę dziewczyny, która wpadła mu w oko. Często przez to tracił okazje, ale tym razem nic na to nie wskazywało.
— Tak, potrafi być dupkiem — przyznał.
Zaśmiała się głośno.
— Żebyś wiedział! — Odgarnęła srebrne włosy za ucho. — Nie chciałam się z nim spotykać od razu. Nie chcę wywoływać na nim presji. Oliwier szybko się płoszy. I trzeba trafić w jego dobry dzień.
— Dzisiaj ma podwójną randkę z Malwiną i Brunonem. Jeżeli po tym nie będzie miał dobrego dnia, to już nie wiem kiedy byś mogła mu przypomnieć o Helsinkach.
— W takim razie, odezwę się do niego jutro — zapowiedziała. — I mam wolny wieczór — dodała.
Drgnął po kilku sekundach, gdy zrozumiał sens tych słów. Ukrytą propozycję.
— Och. Chcesz coś porobić?
— Czytasz mi w myślach, Marcelu Bielski — oznajmiła. — Może masz ochotę na drugą pizzę?
— Tylko jeśli będziesz mi towarzyszyć.
Spojrzeli sobie w oczy i skinęli głowami.

***


Malwina opuściła kino, szlochając. Jej ukochany objął ją ramieniem, próbując jakoś pocieszyć, ale chyba nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Gaspar wyglądał na poruszonego.
— N—Nigdy więcej Gwiazd Naszych Wina — stwierdziła, dalej chlipiąc.
— To samo mówiłaś zaraz po tym, gdy obejrzeliśmy Zupełnie Inny Weekend — przypomniałem. Spojrzałem na mojego chłopaka. — Obejrzeliśmy to jeszcze siedem razy. — wyjaśniłem, a on roześmiał się cicho.
— Tylko jakiś psychopata uśmierca własne postacie takim rodzajem śmierci — oznajmiła, ocierając oczy chusteczką. — Przecież oni powinni żyć i…!
— Przecież ten film był pozytywny — powiedziałem. Poczułem na sobie ciężkie spojrzenie trzech par oczu. — No co? Bohaterka uśmiecha się na samym końcu! Koniec jest szczęśliwy!
Malwina pokręciła głową.
— Oglądałeś ten sam film co my?
— Zgadzam się z Oliwierem — odezwał się Bruno. — Myślę, że film sam w sobie miał mieć pozytywny wydźwięk.
— Psychopaci.
— Może po prostu pójdziemy coś zjeść? — zaproponował Francuz, unosząc dłonie na znak, abyśmy zakończyli dyskusję. — Na pewno jeszcze znajdziemy czas na dyskusję, a nie ukrywam, że jestem trochę głodny.
Zgodziliśmy się z najstarszym z nas, bo i nasze żołądki zaczęły domagać się konkretniejszego posiłku. Toteż opuściliśmy galerię handlową. Moja propozycja, aby zamówić wielki kubełek kurczaków z KFC została odrzucona przez większość.

***

Marcel całował Ievę z lekkim skrępowaniem i niedoświadczeniem. Nieczęsto zdarzało mu się to robić. Ostatni raz trzy lata temu na studniówce ze swoją partnerką. Wtedy też nie dał popisu. Właściwie to była katastrofa. Opuściła go ze słowami „używasz za dużo języka”. Teraz bał się chociażby wysunąć koniuszek.
Obecnie w jego głowie dochodziło do walki między tym co dobre, a co złe. Bez wątpienia miękkie usta dziewczyny, które miały na sobie posmak kremu Nivea, zaliczały się do przyjemności. Za to tą gorszą częścią była myśl, iż właśnie całował się z młodszą siostrą swojego najlepszego przyjaciela. Na dobrą sprawę nawet nie wiedział, ile miała lat! Boże, a jak właśnie łamał prawo?
Nie, zaraz. Całowanie się z kimś nie było… karalne. Tutaj. A u nich w kraju? Nie był specem od prawa karnego Finlandii.
— Auć — jęknął, otwierając powieki. — Ugryzłaś mnie?
— Odrobinę — potwierdziła. — Myślisz o czymś?
— O twoim bracie.
— Hm. — Ieva zamyśliła się chwilę. — Cóż, jeżeli to cię kręci…
— Nie, nie! — Pokręcił głową. — Nie w tym sensie! Po prostu… jesteś jego młodszą siostrą.
Westchnęła i odsunęła się. Szlag. Schrzanił to.
— Jestem już dorosła — oznajmiła. — Mogę się całować z chłopakiem, który mi się podoba, bez wiedzy brata.
Marcel zamrugał oczami. Dotarło do niego, że robi to za często. Uśmiechnął się szeroko.
— Jesteś bezpośrednia jak on. To chyba u was rodzinne, co?
Wzruszyła ramionami.
— Może. Na pewno jesteśmy uparci — przyznała powoli. Spojrzała mu w oczy. Były dokładnie takie same jak u Oliwiera. Szare, błyszczące. Czaiło się w nich coś czarującego i kuszącego, coś niebezpiecznego, ale ciekawego. Na tyle, że chciało się to wszystko zbadać. — Nie zadzwoniłeś.
— Proszę?
— Powiedziałam, abyś zadzwonił.
— Uch… nie miałem twojego numeru telefonu.
— Jest na facebooku.
— Nie mam facebooka.
— Nie masz fa… — zaczęła i urwała. — Poważnie?
Zrobił bezradną minę. Uznał, że za wcześnie, aby wprowadzać ją w swoją teorię, w której rząd śledził działanie obywateli przy pomocy portali społecznościowych.
Wpatrywali się w siebie przez kilka chwil. Marcel wyszczerzył zęby.
— Chciałem zadzwonić — powiedział w końcu. — A potem pomyślałem, że ty jesteś w Helsinkach, ja jestem w Warszawie… — Przełknął ślinę. — I bardzo boli mnie ta myśl.
Ieva odchrząknęła, przeczesała włosy.
— Tak, to problematyczne — przyznała cicho. — A jeżeli ci powiem, że będę studiować w Warszawie?
Spojrzał na nią zaskoczony. Takiej informacji się nie spodziewał.
— Naprawdę? — zapytał. — W Warszawie? Kiedy?
— Od października. Nie mówiłam o tym, bo… — Zawahała się. — Nie chciałam przestraszyć Oliwiera. Nie chciałam, aby pomyślał, że będę tu, aby go szpiegować.
— Nawet nie wiesz, jak poprawiasz mi humor — wyznał. Uśmiechnęła się szeroko. To z kolei ją różniło od brata. Ten gest, wykonany przez nią, był ciepły. Uśmiech brata zaliczał się do kpiarskich, oszlifowanych przez złośliwość. — A więc jesteś tutaj, aby powiedzieć Oliwierowi, że…?
Skinęła głową.
— Dlatego chcę, aby jeszcze na jakiś czas wrócił do Finlandii. Chcę, abyśmy się spotkali jeszcze raz. — Zamknęła oczy. — Razem. Jako rodzina. Ja, mama, Oliwier i Ulrik. — Gdy Marcel nic nie powiedział, dodała wyjaśnienia. — Nasz starszy brat. Taty nawet nie liczę. Nie chce widzieć Oliwiera.
— Ciężka sprawa — przyznał cicho. Wciąż nie otwierała oczu, a on zadrżał. Przysunął się ostrożnie. Przejechał dłonią po jej policzku. Był ciepły i gładki. Odgarnął srebrne włosy Ievy za ucho. Nachylił się. Miał wrażenie, że to nie on kierował swoim ciałem. Pocałował ją ponownie. Odwzajemniła pieszczotę, co przyjął z ulgą.
Ze szczerą nadzieją, myślał że to odrobinę poprawi jej humor. Liczył też na to, że nie dotknie jej piersi ani nie wyobrazi sobie tego, jak cudownie wyglądałaby nago. Niczym Królowa Śniegu, piękna, blada, naga…
Cholera, pomyślał. Co jest ze mną nie tak? Dopiero co ją poznałem! Nie mogę tak myśleć.
Przerwał pocałunek, siadając inaczej, aby nie ukazywać, jak entuzjastycznie jego ciało przywitało wizje o Królowej Śniegu.
— Pomogę ci przekonać Oliwiera, aby poleciał z tobą do Helsinek — obiecał. Jej oczy zaiskrzyły się.
— Dziękuję, Marcel. — Przysunęła się bliżej. Powoli napierała na jego muskularne ciało. — Wiesz, nie chcę cię jeszcze bardziej wykorzystywać, ale przydałby mi się nauczyciel języka polskiego. Moje studia będą po angielsku, ale…
Pokiwał gorliwie głową.
— Jestem bardzo dobry z języka polskiego. Miałem najwyższe oceny w klasie — zapewnił. Znów zetknęli się ustami, kompletnie ignorując film lecący w telewizji.

***


A więc wylądowaliśmy we francuskiej restauracji, nieopodal Placu Zbawiciela. Korzystając z wiedzy Gaspara na temat jego narodowej kuchni, każde z nas złożyło zamówienie. Gdy opisywał jedzenie i smaki, byłam jeszcze bardziej głodna.
Skusiłam się na sole meunière, a Bruno na coś, co zwało się saumon aux poireaux en papillote, a tak naprawdę było łososiem w papilotach lecz po francusku brzmiało o wiele lepiej.
Oliwier zaszalał pod względem porcji, zamawiając podwójną, ale nie pod względem oryginalności, bo kotlet de volaille i ja potrafiłam zrobić. Niemniej wierzyłam, że danie będzie miało jakiś francuski akcent.
Gaspar natomiast poprosił o wołowinę po burgundzku. Następnie zamówił sery i wino dla każdego z nas, obiecując, że nie zawiedziemy się w kwestii smaków. Chociaż mój współlokator starał się tego nie okazywać, widać było, że jest dumny z chłopaka, który tak się zna na potrawach.
— Polecam jeszcze suflet czekoladowy — dodał Francuz, przeglądając zostawione dla nas menu. — Wygląda naprawdę smakowicie. Ach, tęsknię za dobrą, francuską kuchnią…
— W której jest Stephanie? — prychnął Oliwier. Brunet roześmiał się, zamykając kartę dań.
— Pyta o ciebie cały czas.
W tle śpiewała piosenkarka, której głos sączył się z kilku głośników. W tym czasie para naprzeciw mnie siłowała się na wzrok w nieznanym mi pojedynku. Chyba zwyciężył Oliwier, bo uśmiechnął się triumfalnie, a jego przeciwnik pstryknął go w kolczyk. Następnie spojrzał na mojego chłopaka, gdy podano nam wino.
— Brunonie. Chciałbym wznieść toast za to, iż zostałeś Europejskim Monarchą.
Spojrzałam z dumą na Brunona, siedzącego obok. Na jego twarzy pojawiła się czerwona plama.
— To naprawdę nic takiego — wymamrotał. — Nie zasłużyłem na ten tytuł, po tym, co się wydarzyło w finałowym meczu.
Szary ściągnął usta, a Tęczowy pokręcił głową. Oni naprawdę byli przeciwnościami, nawet pod tym względem.
— Nie, nie. Zasłużyłeś na ten tytuł, grając fair, dowodząc fenomenalnie drużyną — zapewnił. — Sam lepiej bym tego nie zrobił. Dlatego. — Uniósł kieliszek. — Za nowego Monarchę.
— Za nowego Monarchę! — powtórzył Oliwier, szczerząc zęby. — Wasza wysokość — dodał, kłaniając się.
Bruno posłał mu ostrzegawczy wzrok, a ja ucałowałam jego rozgrzany policzek.
— Gratuluję, kochanie.
Odrobinę się wyluzował. Wypiliśmy na jego cześć. Stwierdziłam, że białe wino jest rewelacyjne. Biorąc pod uwagę to, iż Madgrey zamrugał oczami i uniósł brwi, myślał podobnie.
— A więc, jak to będzie? — zapytał.
— Nie wiem do końca. — Pokręcił głową. — Spotkanie organizacyjne odbędzie się pod koniec lipca. Wtedy poznam swoje obowiązki. Za to wiem, dzięki Malwinie — dodał. — Że Sergio, Patrick i Bastien utrzymali tytuły Monarchów.
— To będzie was czwórka? — Gaspar zmarszczył czoło. — A co z Arielem i Maurim?
— Mauri odszedł z drużyny — poinformowałam, wymieniając z Oliwierem radosne spojrzenia.
— Natomiast Ariel powiedział, iż zabawa była przednia, ale pora dać szansę lepszym. — Dokończył Bruno.
— Co za człowiek… — skomentował Fin.
— Czyli trwają poszukiwania piątego Monarchy. — Gaspar doszedł do poprawnych wniosków. Jak zawsze. — Ciekawe kto nim zostanie.
— Organizatorzy EuroBask szukają kogoś odpowiedniego, ponieważ szykują coś kompletnie nowego — oznajmiłam, ale chyba nie zrozumieli. Prawdę mówiąc, sama niewiele wiedziałam. — Nie wiem o co chodzi! Jeszcze nie znam szczegółów. Wiem za to, że potrzebują pięciu graczy.
— Czemu akurat pięciu?
Wzruszyłam ramionami.
— Nie wiem. Ostatnio też było pięciu. Wybrani byli na podstawie umiejętności. Teraz jest jeszcze jedno kryterium, ale nie jest ujawnione. Dowiemy się na koniec lipca.
— Ciekawe co to za kryterium. — Gaspar zastanowił się na głos. Myślał chwilę, a następnie uśmiechnął się. — W każdym razie, spełniasz je.
— Nie wiem co spełniam — stwierdził Bruno.
— Pozostaje nam uzbroić się w cierpliwość. — Ujęłam pod stołem dłoń Brunona i spletliśmy palce. — Jeżeli dowiem się czegoś wcześniej, natychmiast cię poinformuję.
— Dziękuję, skarbie.
— Proszę, skarbie.
Pocałowaliśmy się i kątem oka dostrzegłam, jak Oliwier wywraca oczami.

***

— Ieva?! — krzyknąłem, gdy otworzyłem drzwi. — I… Marcel?!
— Cześć, braciszku — odpowiedziała.
— Hej — rzucił luźno chłopak. Spojrzałem na nich i zmarszczyłem czoło.
— Jeszcze nie piłem dzisiaj kawy, więc jeżeli macie nieciekawe wieści... — Zamrugałem oczami, przenosząc wzrok na siostrę. — Co ty tu robisz?!
— Macie dziwny zwyczaj, tu w Polsce, aby nie wpuszczać gości do mieszkania — fuknęła. Wycofałem się i przepuściłem dwójkę. Miałem nadzieję, że moje spojrzenie wierciło dziurę w żołądku Marcela. Odpowiedział przepraszającym spojrzeniem, który dodatkowo mówiło, że wkrótce wszystko się wyjaśni.
W tym momencie z sypialni wyszedł Gaspar. Boso, w jeansach oraz koszuli. Jego włosy określało jedno słowo — nieład po seksie. Żaden z nas właściwie nie zdążył się jeszcze odświeżyć. Była niedziela, a na dodatek ósma rano. Planowałem wypić kawę, a następnie leżeć w łóżku przynajmniej do południa, korzystając z obecności mojego chłopaka.
— Cześć — przywitał się, zaskoczony obecnością gości.
Ieva przejechała po nim wzrokiem. Pokiwała głową z uznaniem. Następnie spojrzała ku górze i uniosła kciuki.
— Dobra robota — powiedziała po fińsku. — Naprawdę dobra robota.
Syknąłem na nią.
— Gaspar, to moja młodsza siostra — przeszedłem na angielski. — Ieva. Ieva… to… mój chłopak. Gaspar.
— Ach. — Uśmiechnął się. — Ieva Madgrey. Miło cię nareszcie poznać.
— Gasparze, również mi miło. — Uścisnęli dłonie, przyglądając się sobie uważnie. — Przepraszam za najście tak wcześnie.
— To żaden problem. — Spojrzał na mnie. — Oliwier na pewno zrobi nam śniadanie.
— Pff!
— Pomogę ci — zapewnił. — Twoja siostra zasługuje na najlepsze traktowanie.
Ieva uniosła brew. Obróciła się na pięcie w moją stronę.
— Zatrzymaj go — poleciła po fińsku. Warknąłem na nią i kazałem usiąść.
— Co tu robisz, Ieva? Byłaś tutaj raptem dwa tygodnie temu.
— Mam wieści — oznajmiła.
— A ja mam telefon.
— Którego nigdy nie odbierasz — odpowiedział mi chórek trzech niezadowolonych głosów. Popatrzyli po sobie z uśmiechami.
— Zmowa.
Zabraliśmy się za szykowanie jedzenia. Tłumiłem w sobie wiele pytań. Zwłaszcza najważniejsze. Co tu u diabła robił Marcel? Czemu przyszedł tu z moją siostrą? Z rana…? Czyżby… spędzili… razem… noc?
Upuściłem kromkę chleba, która spadła na podłogę. Gaspar spojrzał na mnie z konsternacją. Machnąłem ręką.
Zaserwowałem jajecznicę najszybciej jak potrafiłem, prawie rozwalając dwa talerze. Zasiedliśmy przy stole.
— Słucham — powiedziałem.
Ieva westchnęła i zaczęła mówić. Przekonywała mnie do powrotu do Helsinek, chociaż na jakiś czas. Poinformowała o planach związanych ze studiami oraz zaznaczyła, że nocowała w hotelu, a z Marcelem spotkała się wczoraj wieczorem i dzisiaj rano.
— Nie grzeszyliśmy.
Spuścił wzrok. To znaczy, że jednak coś robili. Bielski był chujowy w kłamaniu.
— Uwielbiam kiedy członkowie mojej rodziny wpadają do mnie z rana i zasypują informacjami, które trzeba przetrawić — jęknąłem, rozcierając skronie. — Nie mam nic przeciwko studiom, pod warunkiem, że robisz to dla siebie, a nie dla mnie. Bielski, dostajesz błogosławieństwo…
— Jakby go potrzebował — prychnęła siostrzyczka. Zignorowałem ją, co było wyćwiczonym manewrem od dzieciństwa.
— A co do Finlandii… Nie wiem. — Wzruszyłem ramionami. — Jeszcze o tym z tobą nie rozmawiałem. — Spojrzałem na Gaspara. Uniósł brew, wyraźnie zaciekawiony. — Chciałem, abyś ze mną poleciał do Helsinek.
Francuz zamrugał oczami, szczerze zdziwiony. Na chwilę opadła mu szczęka.
— Naprawdę chcesz, abym poleciał z tobą do Finlandii? Spotkać się z twoją mamą?
— Pasujesz? — warknąłem.
— Wręcz przeciwnie. — Pokręcił głową. — Przyjmuję ofertę. Z wielką chęcią polecę razem z tobą.
To było szybsze niż myślałem. Przeniosłem wzrok na Ievę. Szczerzyła zęby w ten triumfalny sposób, który dobrze zapamiętałem. Uśmiechała się tak za każdym razem, gdy ścigaliśmy się do domu i to ona wygrywała.
— Zarezerwuję bilety… — mruknąłem.

***


— Tak, słucham? — Gdy zobaczyłam numer na wyświetlaczu, od razu przeszłam na angielski. Dzwonił miły chłopak, organizujący turniej koszykarski. To on przekazywał mi wszystkie informacje.
— Dzień dobry. Z tej strony…
— Travis z centrali organizacyjnej EuroBask — dokończyłam za niego ze śmiechem. — Już pamiętam.
— Ach! W takim razie miło mi! Rozmawiam z menadżerką Nowego Elementaris, prawda?
— Naturalnie. Malwina Różańska przy telefonie.
— Mam dla pani informacje dotyczące EuroBask, tytułu Monarchów oraz wyboru piątego Monarchy.
— Zamieniam się w słuch.
Zaczął opowiadać, a ja notowałam wszystko w swoim notesie. Kiwałam głową, słuchając go uważnie, czasem wtrącając jakieś „mhm” albo „tak, rozumiem”. Dopiero, gdy podało imię piątego Monarchy, ołówek prawie wyślizgnął mi się z dłoni.
— Oraz — kontynuował mężczyzna, wyraźnie zadowolony z przekazanych informacji. — Zapraszamy was na spotkanie organizacyjne. Odbędzie się ono w Berlinie, trzydziestego pierwszego lipca. Koszty podróży i noclegu poniesiemy my.
— Rozumiem. Będziemy…
— Dziękuję! W razie pytań, proszę do mnie dzwonić. Zaraz podam pani mój prywatny numer telefonu…

***


— Bruno! — krzyknęłam do słuchawki, gdy tylko odebrał i usłyszałam jego uprzejme powitanie. — Bruno!
— Coś się stało? — zapytał nieco zbity z tropu. — Znów widziałaś sobowtóra kogoś z drużyny?
— Nie — odpowiedziałam. — Dzwonił EuroBask.
— Cały?
— Bruno! — syknęłam. — Podali datę spotkania oraz godzinę. Oraz miejsce. Oraz… — zawahałam się. — Przedstawili wybór na piątego Monarchę.
— Tak? Kto to jest?
— Ktoś z naszej drużyny.

***


— Wydajesz się być zamyślony — powiedział Gaspar, gdy siedział przy barze. Obserwował mnie uważnie. Już prawie wypił swoją kawę. — Coś cię trapi?
— Wiele rzeczy — odpowiedziałem. — Ten tydzień w Finlandii… — mruknąłem.
— Będzie dobrze — zapewnił spokojnym głosem. — Będzie Ieva i twoja mama. Ojca nie musisz się obawiać.
— Tak, niby tak… — przyznałem powoli. — Wolałbym mieć już to za sobą.
Uniósł brew.
— Sam wybrałeś termin pod koniec września — przypomniał.
— Tak, wiem — burknąłem. — Wtedy były najtańsze bilety. Może ty srasz gotówką, ale ja nie. Mama chciała mi wysłać pieniądze jednak się nie zgodziłem.
— Rozmawiałeś z nią?
— Tak… Zaraz jak Ieva wróciła do Helsinek. I po tym, jak mój najlepszy przyjaciel zbałamucił moją siostrę! — warknąłem, oglądając się przez ramię. Marcel uniósł dłonie.
— Tylko się całowaliśmy!
— Tylko?! Całowanie z moją siostrą określasz jako „tylko”?
— Uspokój się, Oliwier — mruknął Gaspar. — Przecież wiesz, że on jej nie skrzywdzi. On ma wyrzuty sumienia, gdy musi zabić muchę.
To była prawda. Dwa dni temu barista zabił jedną muchę, a kolejne trzy złapał i wyrzucił na zewnątrz, mówiąc, że skrzywdził już dzisiaj owada i nie chce więcej. Jak dla mnie koleś miał nierówno pod sufitem. Rozumiem, gdyby to były renifery…
— Aby móc utrzymać z nią kontakt, założyłem sobie facebooka — dodał Marcel.
— Ty jebany romantyku! — wykrzyknąłem.
Marcel westchnął ciężko, a Gaspar się roześmiał.
— Spokojnie — powiedział. — Myślę, że to urocze, że chce utrzymać z nią kontakt. Nieważne w jaki sposób. Nasz początek związku wyglądał podobnie, prawda?
— Dupki w zmowie z was. I ty Gasparze przeciwko mnie?
— Gdybym miał siostrę — zaczął Gaspar. — Z pewnością wolałbym, aby chodziła z moim najlepszym przyjacielem, bo go znam. Co prawda, pewnie na początku byłoby dziwnie z myślą, że on… że oni uprawiają… — Zmarszczył czoło. — Och, powoli zaczynam rozumieć o co ci chodzi.
Wystrzeliłem dłońmi w górę.
— Dobra, klocki, słuchajcie — powiedziałem, chcąc zmienić temat. Marcel nie będzie chędożył mojej młodszej siostry, nawet w myślach. — Malwina sprzedała mi informacje odnośnie EuroBask. Dzisiaj pojechała tam z Brunonem i… — urwałem. — Och, co za przyjemne uczucie. Ja wiem coś, czego wy nie wiecie.
— Oliwier…
— Daj mi chwilę! Chcę się tym delektować — zamruczałem. — A więc takie to uczucie. Mm, jestem taki oświecony, a wy jeszcze taki barok.
— Twoje samozadowolenie na pewno nie pomaga w poczuciu humoru — zauważył Gaspar. Posłałem mu niezadowolone spojrzenie.
— Wiem kto jest piątym Monarchą. I wiem, czemu EuroBask kompletuje pięć osób o różnych pozycjach.
Obaj koszykarze wpatrywała się we mnie ponaglająco.
— Kompletują drużynę Monarchów — oznajmiłem dumnie. — Zwycięzca turnieju będzie miał zaszczyt zagrać przeciwko niej. Przeciwko pięciu najwybitniejszym graczom.
Marcel aż podskoczył z wrażenia.
— Wow! Serio?! Świetny pomysł!
— Ale nie to jest najlepsze — powiedziałem. — Piątym Monarchą został… — Oblizałem wargi. — Dorian.
— Dorian?!
Dorian Ament. Nie znałem powodów decyzji zarządu EuroBask, ale skompletowali całą drużynę. Prawdę mówiąc, wciąż zapominałem o egzystencji Doriana. Zachowywał się jak duch i to bardzo upierdliwy duch. Jego charakter był irytujący, ale jakimś cudem zaimponował talentem.
Gaspar cmoknął, zamyślony.
— To ciekawa decyzja — przyznał powoli. — Bruno, Dorian, Sergio, Patrick i Bastien. Och, Bastien pewnie skacze z radości. — Uśmiechnął się pod nosem. Nie wiedziałem o co chodziło. — Czyli mają rozgrywającego, silnego skrzydłowego, centrum, niskiego skrzydłowego i rzucającego obrońcę. Naprawdę skompletowali drużynę. Ale… drużyna musi być zgrana.
— Dlatego wybrali Najlepszego Kapitana Turnieju, aby ich poprowadził — zauważyłem. — To nie zmienia faktu, że wybrali dwóch Monarchów z jednego państwa!
— Przypomnijcie sobie wasze mecze — poprosił Gaspar. — Za każdym razem, gdy Dorian był na boisku, był i Bruno. Ich współpraca jest na wysokim poziomie. Myślę, że to zadecydowało o wyborze.
— Dobrze, ale to dalej dwóch Monarchów z Polski! To bardzo nie fair. Przynajmniej moim zdaniem.
— Dorian zmienił uczelnię — szepnął Marcel.
Spojrzeliśmy na niego z zaskoczeniem. Prawie zapomniałem o jego obecności. I prawie zapomniałem, że razem z Dorianem byli najlepszymi przyjaciółmi w czasach dzieciństwa. Chłopak wyglądał na wstrząśniętego informacją o Koronowanej Piątce.
— Zmienił uczelnię?
— Dowiedziałem się tego przypadkiem — przyznał. — Dorian od września będzie studiował za granicą. W Niemczech.
— To dopiero nieprzewidziany zwrot akcji! — Zamrugałem oczami. — Czyli wszystko jest w porządku? Dorian będzie niemieckim Monarchą?
Marcel wzruszył ramionami.
— Na to wychodzi. Zastąpił Ariela, najprawdopodobniej…
— Cóż, nie mogę powiedzieć, że jestem jakoś wstrząśnięty — powiedziałem powoli. — Nie żebym wiedział, co studiuje Dorian ani jakie ma plany. Właściwie to z nim za wiele nie gadałem. Tak na dobrą sprawę, to raz na niego nawet krzyknąłem. Koleś jest raczej przerażający. Biedny naród niemiecki.
— Przerażający czy nie, został Monarchą — przypomniał Gaspar. — A więc drużyna traci kogoś tak wartościowego.
— Serio! No serio?! Co on takiego potrafił? — jęknąłem. — Jak na moje to ledwo nadążał za nami.
— Pamiętaj, że wśród Monarchów znajduje się Sergio. Osiągnął wszystko ciężką pracą. Myślę, że zarząd EuroBask, wybierając poszczególne osoby, chce pokazać jakieś wartości i symbole. Niestety… jeszcze nie wiem, czemu akurat Dorian.

 Nowa Europejska Monarchia
Sergio Iburno (C)
Dorian I. Ament (PF)
 Bruno Druh—Czerwiński (PG)
Patrick Dreamel (SF)
Bastien Cristaux (SG)

***




Marcel zapukał do drzwi i nabrał powietrza. Czekał chwilę, aż usłyszał ruch po drugiej stronie. Ktoś spoglądał na niego przez wizjer. Osoba wahała się czy otworzyć, czy nie. Kilka sekund później dało się słyszeć szczęk zamka.
W drzwiach pojawił się Dorian.
— Co ty tu robisz? — zapytał dość nieczule.
— Przyszedłem odwiedzić mojego przyjaciela. W jego urodziny — dodał, unosząc paczkę z prezentem.
— Skąd wiesz o moich urodzinach…?
— Bo kiedyś musiałeś się urodzić, nie? — Wyszczerzył zęby. Nie dodał, że sposób zdobywania informacji podpatrzył od Ievy i stąd znał adres. Datę urodzin pamiętał z czasów szkolnych.
Dorian zjechał swoimi pustymi oczami na prezent. Zamyślił się i wpuścił gościa do środka, dopiero po chwili wahania.
Mieszkanie było schludne. Małe, ale schludne. Czuło się, że panuje tu inny świat. Królestwo samotnika. Ponurego człowieka, którego nieczęsto odwiedzano i, który samemu nie lubił wychodzić na zewnątrz, unikając komunikacji z kimkolwiek.
Było tu mnóstwo książek. Od poradników kucharskich po opowieści grozy rodem z Penny Dreadful. Z książek można było budować mury. Tymi murami otaczał się Dorian.
Marcel zdjął buty i ofiarował prezent. Jubilat przyjął go niepewnie, dalej czując się niekomfortowo w tej sytuacji.
— Wszystkiego najlepszego!
— Um… dziękuję… um…
W torbie znajdowała się piłka do kosza. Nowa, pachnąca świeżością. Dorian zakręcił ją na palcu i skinął głową.
— Wiem co robisz — wyznał białowłosy chłopak. — Nie jestem taki sentymentalny.
— Nie wiem o co ci chodzi — odpowiedział niewinnie.
— Rozumiem — powiedział. — Grzeczność nakazuje mi zapytać, czy czegoś się napijesz.
Była to ukryta sugestia, aby Marcel się wynosił. Jednak chłopak usiadł na kanapie i przytaknął.
— Herbata byłaby świetna. Dzięki.
— Mam tylko whisky.
— Och… Może być. — Wzruszył ramionami.
Dorian odłożył torbę i prezent na kanapę z przesadną dbałością o nowe rzeczy. Zniknął na jakiś czas w kuchni, aby po kilku minutach wrócić z dwoma szklankami, w których jasny brązowy napój błyszczał jak bursztyn.
— On the rocks with a twist — poinformował, wręczając dawnemu przyjacielowi naczynie.
— Dzięki. Twoje zdrowie! — Wzniósł toast, a potem upił łyk. Prawie eksplodował od siły alkoholu. Whisky przedarła się przez gardło jak płomienie, zostawiając po sobie silny, ziołowy posmak. Odkaszlnął i jęknął, podczas gdy gospodarz spokojnie przełknął trunek. — Ognista whisky! Już wiem skąd to się wzięło!
— Zawsze wiedziałem, że jednak przeczytałeś Harry’ego Pottera — mruknął Dorian. — Nie rozumiałem dlaczego nie chciałeś się do tego przyznać.
— Erm… Hm… Wstydziłem się.
— Co za głupi powód.
— Nie powiedziałem, że był dobry!
Marcel uspokoił się i oblizał wargi.
— Słyszałem, że zostałeś Monarchą — zaczął ostrożnie. Odpowiedzią było powolne kiwanie głowy. — Gratuluję.
— Nie wiem czemu nadano mi ten tytuł. Stwierdzono, że jestem symbolem gracza, który stoi w cieniu, a robi wiele. Co za bzdury — prychnął i upił kolejny łyk. Nawet się nie skrzywił. — Ale nie mogłem odmówić. Bruno mnie do tego nakłonił.
— Cały czas go podziwiasz, co?
Zawahał się przez sekundę.
— Nie.
— To zrozumiałe. Też go podziwiam. Musiał naprawdę do ciebie dotrzeć. — Marcel rozejrzał się po pokoju. Naprawdę zdawał się być zbudowany z książek. — To on cię znalazł, prawda?
— Prawda — odpowiedział powoli. — Mniej więcej w styczniu spotkaliśmy się na hali sportowej. Przypadkiem — wyjaśniał sennym głosem. — Byłem tam, bo przegrałem zakład ze znajomym ze studiów. Obiecałem z nim zagrać. Nie lubię przegrywać zakładów — wtrącił jakby właśnie tak się stało. — Kapitan trenował, rzucając do kosza — wrócił do opowieści. — Wtedy często trenował, bo czuł się upokorzony po tak słabym wyniku w wygranych eliminacjach. Ćwiczył nawet, gdy wy mieliście wolne… Podszedł do mnie, zaraz po tym jak skończyłem grać. Powiedział, że dostrzegł we mnie talent. Mówił z taką pasją… — Upił kolejny łyk. — Dawno nikt do mnie nie mówił z taką pasją… o koszykówce…
— Tak samo jak ty kiedyś.
Dorian posłał dawnemu przyjacielowi ponure spojrzenie.
— Poza tym, nieco wcześniej, dowiedziałem się, że Nataniel gra w drużynie uniwersytetu… Wydawało mi się to ciekawe.
To wszystko zdawało się nie robić na nim wrażenia. Kompletnie nie przypominał tego chłopaka z podstawówki.
— Jeszcze? — zapytał nagle. Gość spojrzał na swoją ledwo tkniętą whisky.
— Erm… Nie, dzięki. — Napił się ponownie i skrzywił. Dorian ruszył do kuchni po dolewkę. Gdy wrócił, Marcel walczył właśnie z odruchem wymiotnym, spowodowanym przez silny posmak alkoholu. — Posłuchaj, chciałem cię jeszcze o coś zapytać. O twoje słowa, po meczu z Irlandią.
— Co z nimi?
— Rozumiem, że nie chcesz być naszym przyjacielem. Nic o tobie nie wiemy! Nagle wyjeżdżasz do Niemiec, nie mamy pojęcia co studiujesz, czemu jesteś w drużynie… — Marcel zawahał się. — Naprawdę to rozumiem, jeżeli nie chcesz znów być moim przyjacielem. Ale… dlaczego? Jest jakiś powód? I to okropne określenie na Nataniela… Cały czas o tym myślę! Tak po prostu nie można…
Oczy Doriana zionęły pustką, nie kryła się w nich żadna emocja, co trochę przerażało bruneta.
— Nie wszystkie informacje są przeznaczone dla wszystkich…
Marcel nabrał powietrza do płuc i wypuścił je powoli. Nauczył się od Oliwiera, że nie warto wypytywać o takie rzeczy. Nie było sensu, jeżeli natrafiało się na opór. To jedno zdanie brzmiało jak dźwięk nożyczek, które przecinały ostatnie więzi, jakie łączyły tę dwójkę.
— Będę się zbierał — oznajmił, stawiając prawie nietkniętą szklankę whisky na stół. — Jeszcze raz wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Dorian nie odpowiedział. Naprawdę zachowywał się jak Monarcha.
Nie wszystkie przyjaźnie mogły przetrwać.

***
  

Maksymilian zakończył właśnie swój wolontariat w szpitalu. Po kilku godzinach zabawy z dziećmi i noszeniu ich na plecach, musiał wracać do domu. Pożegnały „giganta”, przytulając się.
Jak zwykle budził mieszane uczucia, gdy jechał autobusem. Niektórzy wpatrywali się w niego ze strachem, a inni z ciekawością. Przywykł już do tego, że jego wzrost jest postrzegany jako coś niespotykanego. Dlatego nawet nie oglądał się za ludźmi, którzy obracali za nim głowy.
Najprawdopodobniej nie wiedzieli, że wysoki koszykarz właśnie wraca do domu, aby wziąć szybki prysznic, a następnie iść spotkać się z dziewczyną. To też była ciekawa zależność u ludzi — wszyscy się dziwili, gdy mówił, iż jest w związku. Jakby tak wysoki chłopak nie miał prawa się zakochać i umawiać.
Umyty i odświeżony, dotarł w wieczornych godzinach do centrum Warszawy. Jego wzrok przykuła mała kwiaciarnia. Ledwo się zmieścił w drzwiach, gdy wchodził do środka. Ekspedientka podziwiała przez chwilę rozmiary klienta, by po chwili pomóc mu wybrać odpowiedni bukiet.
— Na pewno jej się spodobają — zapewniła.
— Dziękuję.
Przyszedł na miejsce spotkania, nie mogąc się doczekać reakcji. Lubił ofiarowywać kwiaty, próbując za każdym razem zdecydować się na inne. Dzisiejszy wybór padł na tulipany. Była ich nieparzysta liczba, tak jak uczył Gaspar.
Spokojnie czekał, widząc pod sobą morze fryzur. Rzadko zdarzał się ktoś, z kim mógł porozmawiać na tym samym poziomie oczu. Niektórzy sugerowali, że może obserwować kobiece piersi z tak cudownej wysokości, ale Maksymilian nigdy nawet na to nie wpadł. Po prostu musiał patrzeć w dół, chcąc porozmawiać z kimkolwiek.
Tak samo przyglądał się Brunonowi, gdy spotkał się z nim wczoraj. Kapitan powiedział, że został Europejskim Monarchą i musi ustąpić ze swojej pozycji w Nowym Elementaris. Maksymilian nie do końca zrozumiał czemu tak się stało. Skupił się wtedy na jedzeniu ciasta. A Bruno nie lubił się powtarzać. W każdym razie chłopak nie wyobrażał sobie funkcjonowania drużyny bez jej ostatniego kapitana.

***


— Dobrze, Filipie! — Kobieta zza aparatu skinęła głową. — Na dzisiaj wystarczy. Dziękuję bardzo.
— Do usług! — Uśmiechnął się szeroko i mrugnął do niej. — Mogę zobaczyć zdjęcia?
— Oczywiście — odpowiedziała.
Był rewelacyjnym modelem. Na fotografiach wyglądał tak poważnie i groźnie, podczas gdy w realnym życiu był raczej dziecinny. Podziękował wszystkim za dobrą pracę, przebrał się i ruszył do domu.
Sezon koszykarski już się skończył, a musiał sobie jakoś zająć czas. Próbował nie myśleć o tym, jak tęskni za Dawidem, który dwa tygodnie temu wyleciał do Nowego Jorku. Pisali ze sobą przez jakiś czas, ale teraz jego przyjaciel był zajęty zwiedzaniem i poznawaniem miasta. Poza tym istniała też różnica stref czasowych.
Niemniej, Filip przeszedł casting w agencji. A ta czasem latała do Wielkiego Jabłka na sesje zdjęciowe. Ta myśl była motorem napędowym blondyna i coraz rzadziej myślał o powrocie do koszykówki. Z drugiej strony, uprawianie tego sportu od wielu lat utrzymywało go w formie. Miał przed sobą dylemat. Został on pogłębiony przez informację, iż Kapcio Bruncio ustąpił z pozycji kapitana Nowego Elementaris.
To nie tak, że uwielbiał Bruna w tej roli, ale teraz ciężko mu było wyobrazić sobie kogoś innego. To niski, płomiennowłosy chłopak prowadził ich przez rok i dotarli naprawdę daleko, bo aż do samego finału Mistrzostw Europy.
Niestety nie znał szczegółów tej decyzji, ale miała ona związek z przyjęciem przez Brunona tytułu Europejskiego Monarchy.
Filip, nie będąc pewnym swojej koszykarskiej przyszłości, postanowił skupić się na modelingu. Mając takie predyspozycje, głupio byłoby tego nie kontynuować.
Zmęczony, dotarł do domu i wziął długą kąpiel w świetle kilkunastu świeczek. Puścił sobie dobrą muzykę i relaksował się, na ile mógł. W końcu to było jego własne mieszkanie. Po tylu latach dzielenia domu z rodzicami, miał nareszcie swój własny kąt. To była najlepsza część w byciu kawalerem.
Po wszystkich czynnościach ubrał się elegancko, szykując na imprezę na jednym z balkonów Złotych Tarasów. Miał zamiar bawić się do białego ranka i wszystko wskazywało na to, że mu się uda. Chciałby zabrać tam Dawida, ale nie było takiej możliwości. Poza tym jego przyjaciel miał gdzie imprezować. Obiecał sobie, że będąc w przyszłości w Nowym Jorku, koniecznie pójdzie na imprezę razem z Dawidem.

***


Norbert bardzo się zmienił przez ostatnie dwa lata. Jego przyjaciółka widziała to najlepiej. Chociaż dalej farbował włosy na zielono, jako ekstrawagancki sposób pokazania swojej niezależności, to jednak reszta naprawdę przeszła zmiany.
Chociażby wygląd. Chłopak miał teraz dłuższe włosy, o które dbał i misternie układał. Zaczął też, w końcu, nosić okulary, przestając udawać, iż nie ma żadnej wady. Odkąd je założył, poprawiła mu się celność, nawet na boisku. I według dziewczyny, wyglądał dużo lepiej.
Jednak największa zmiana zaszła w jego charakterze. Z buntownika zmienił się w wyważonego i opanowanego chłopaka. Najprawdopodobniej wielka przegrana z Młodymi Wilkami w szkole średniej doprowadziła do poprawek w światopoglądzie.
— Czemu tak na mnie patrzysz? — zapytał w końcu.
— Nic takiego — odpowiedziała blondynka, spuszczając wzrok, ale uśmiechając się pod nosem. — Po prostu inaczej cię pamiętam z liceum.
Prychnął w odpowiedzi. Zamieszał łyżką w filiżance kawy.
— Będziesz dalej grał w koszykówkę? — spytała. Skinął głową.
— Oczywiście. Bez względu na zmianę kapitana. Potrafię się dostosować.
— Wiesz, ten kolega z twojej drużyny — zaczęła. Uniósł czujnie wzrok, patrząc na nią znad okularów. — Oliwier Madgrey? Z kolczykami w uszach. Przypomina ciebie z czasów szkoły średniej.
Ponownie wyraził niezadowolenie poprzez prychnięcie. Pokręcił głową.
— To tylko świadczy o tym, jaki jest niedojrzały.
— Z twoich ust to brzmi zaskakująco dziwnie.
— Powinnaś się już przyzwyczaić — odpowiedział. — Po cichu liczę na to, że Dawid wróci. Bez niego nie mamy szans wyjść z grupy eliminacyjnej EuroBask.
— Nie doceniasz swojej drużyny. Poza tym, taki As jak Dawid na pewno zostanie zatrzymany w Stanach.
Norbert odłożył łyżeczkę na bok i cmoknął niecierpliwie. Jego przyjaciółka miała rację. Samemu by nie wrócił, więc nie może wymagać tego od innych. Zamknął oczy i przeanalizował sprawę. Obecna sytuacja wyglądała nieciekawie. Zwłaszcza, gdy Bruno zrezygnował z kierowania drużyną. Oczywiście, winę zrzucił na fakt, iż został Europejskim Monarchą, ale Norbert podejrzewał, że wycofał się, ponieważ nie doprowadził swoich podopiecznych do ostatecznego zwycięstwa.
— Jedyna nadzieja w tym, że to Cyrus wróci do nas jako kapitan — ocenił, upijając łyk.

***


Niczym wirtuoz fortepianu, rozprostowałem palce. Strzeliły głośno, a Sampo miauknął na mnie, poirytowany. Prychnąłem w odpowiedzi. Ukucnąłem, przygotowując się do jednej z najważniejszych operacji w moim życiu.
Czyszczenie eleganckich butów od garnituru.
Nadeszły urodziny Gaspara, które miałem zamiar świętować. Urodziny mojego chłopaka. Ha. Ta seksowna bestia urodziła się dwadzieścia trzy lata temu, dokładnie osiemnastego sierpnia, czyniąc go starszego ode mnie o rok. To nawet seksowne.
Poza tym, dostał znów pracę w szkole językowej, a więc wszystko szło po jego myśli.
— Wielki dzień? — zapytała Malwina, wychodząc spod prysznica. Miała na sobie szlafrok i turban na głowie. — Dzisiaj urodziny Gaspara, prawda?
— Prawda — przyznałem, sięgając po renowator. Niektórzy ludzie mieli w domu apteczkę. Ja miałem pudełko z kremami, sprejami, szczoteczkami, pastami i szmatkami do czyszczenia butów. — Idziemy na romantyczną kolację, w świetle jebanych świeczek. Czujesz tę akcję?
— Jesteś taki romantyczny — skwitowała, mijając mnie. — Nie przesadź z butami. Gaspar może się poczuć zazdrosny.
Warknąłem cicho.
— Lepiej mi powiedz, które boksy z tych wyłożonych na kanapie mówią „dzisiaj będzie naprawdę fajnie”.
— Wiesz, że przeraża mnie wybieranie cudzej bielizny na seks? — zapytała, zbliżając się do wystawy moich bokserek. — Serio, Oliwier? Białe majteczki? Masz osiem lat?
— To nie moje. Należą do Sampo.
Posłała mi rozbawione spojrzenie.
— Nie zakładaj żadnych. To będzie niespodzianka.
— Chyba nigdy nie chodziłaś w garniturze bez bielizny, co? Wszystko widać — wyjaśniłem. — Nie dynda się w garniturze. To złota zasada.
— Mieszkanie z facetem jest takie kształcące.
— No, no. — Przystąpiłem do pastowania butów, delektując się zapachem czarnej pasty. — Poza tym chcę, aby się trochę napracował. Dzisiaj pozwolę mu być górą. Niech ma chłopak.
— Och, na prezent urodzinowy dasz się wyruchać? Jesteś coraz bardziej romantyczny.
— No przecież wiem! — wykrzyknąłem uradowany. — Kurwa, jestem zajebisty…
— Jaki masz kolor krawatu?
— Granatowy.
— Załóż granatowe bokserki — poradziła. — Będą pasować, gdy już będziesz tylko w nich i krawacie.
— Dobra jesteś — przyznałem.
— Nie pierwszy raz planuję rozbieranie się przed mężczyzną — odpowiedziała, siadając na krześle w kuchni. — Powinieneś jeszcze dla niego zatańczyć.
— Sorry, chica bonita, moje dni w burlesce zakończyły się, gdy pokłóciłem się z Makea Mansikka o bycie gwiazdą estrady. Mieliśmy zrobić wielkie show… Nawet miałem różowe boa. Dobrze by na tobie leżało.
Malwina zamknęła oczy i policzyła do trzech.
— Nie chcę zrozumieć, co właśnie powiedziałeś — odchrząknęła. — Striptiz, palancie.
— Nie będę się czuł komfortowo, gdy facet będzie mi wsuwał kasę za bokserki. Już to przerabiałem — przypomniałem. — Powiem ci, że pieniądze mogą zaskakująco mocno podrapać skórę.
— Robiłeś striptiz za pieniądze?! — wykrzyknęła. Spojrzałem na nią z politowaniem.
— Robiłem dużo gorsze rzeczy za pieniądze. Rozbieranie się w rytm muzyki było całkiem przyjemne.
— Ty szmato.
Wyszczerzyłem zęby.

***


Dawid tęsknił.
Nie chciał tego przyznać na głos, ale tęsknił.
Bardzo podobało mu się w Stanach Zjednoczonych. Nowy Jork naprawdę robił wrażenie, chociaż nie takie, jak na filmach. Zobaczył już część miasta, dowiedział się, gdzie znajduje się jego wydział. Był nawet na profesjonalnym meczu koszykówki i nie pamiętał, kiedy się tak ostatnio ekscytował. Gigantyczna hala, tysiące kibiców, profesjonalni zawodnicy NBA. Siedział dwie godziny oczarowany i zachłyśnięty tym wszystkim. Istniała szansa, że samemu kiedyś będzie tam grał.
Zaraz po przylocie dał znać rodzinie, przyjaciołom, Filipowi i Bartkowi. Przewodnik, który dostał od tego ostatniego, bardzo mu się przydał. Zdążył się już kilka razy się zgubić, mimo że ściągnął aplikację na telefon, która dokładnie pokazywała mapę miasta.
Steven Gem opiekował się nim, ale Dawid nie chciał mieć cały czas przy sobie łowcy talentów, a więc unikał z nim spotkań, jak tylko to było możliwe.
Na jakiś czas miał cały pokój w domu studenckim tylko dla siebie, ale wiedział, że niedługo ktoś do niego dołączy, jak tylko rozpocznie się rok akademicki. Miał już szansę poznać kilku stypendystów i członków uniwersyteckiej drużyny koszykarskiej, z którymi przebalował cały weekend, nawiązując świetny kontakt.
Miał też powodzenie wśród dziewczyn. Z chęcią z nim gadały i flirtowały. Nawet mu to schlebiało, ale nie posunęło się to do niczego konkretnego.
Koniec końców, Dawid tęsknił za domem. Za swoim psem, który piszczał do niego, gdy rozmawiał z rodziną przez Skype’a. Za przyjaciółmi. Za swoją drużyną. Za Bartkiem. Za Malwiną. Za Natanielem. Za Brunonem. Za Filipem. Nawet za tym dupkiem, Oliwierem. Oni wszyscy stanowili ważną część jego życia.
Jednak wiedział, że nie może się poddać. Zawiódłby siebie i ich. Dlatego starał się nie myśleć o Polsce, a za to grał w kosza. Trenował całymi godzinami. Rzuty, podania, kozłowanie, wytrzymałość. Biegał codziennie rano. Wieczorami odwiedzał basen lub siłownie.
A potem nadchodziło zmęczenie oraz głód. Przeklinał tutejsze jedzenie. Było słone i gumowe. W żaden sposób nie przypominało tego z domu. Nawet chleb był okropny, dlatego musiał się żywić w knajpach lub na mieście.
Zastanawiał się, gdy leżał w łóżku, słuchając muzyki, czy da radę?

***


— Leo naprawdę urósł! — Gabriel nie mógł wyjść z podziwu już od dłuższego czasu. Wydawało mu się, że pies rósł i rósł. Gdy go poznał, był zaledwie małym szczeniakiem. Teraz stał się ogromnym husky, który dalej lubił wskakiwać na ludzi. Zwłaszcza jak siedzieli na łóżku u Nataniela w pokoju.
— Leo, uspokój się — przemówił jego właściciel, gdy zwierzak już się wspinał po meblach, by tylko polizać gościa po twarzy. Prośba nie została wysłuchana. — Wybacz.
— Ha, ha! To nic takiego. Już się do niego przyzwyczaiłem — odpowiedział. — Gotowy?
— Tak, jeszcze chwilka — poprosił, przeszukując torbę. — Jestem pewien, że gdzieś odłożyłem mój bidon, ale nie mogę go znaleźć…
— Sprawdzałeś w kuchni?
— Nie…
— To sprawdź.
Gabriel czekał tylko kilka sekund, gdy usłyszał wołanie z kuchni:
— Jest!
Wrócił do pokoju i spakował resztę rzeczy. Spojrzał na chłopaka, który teraz drapał Leo za uchem, a ten się cały trząsł. Skinął na niego głową.
— Wybacz Leo. Idziemy nakurwiać w basket, póki ładna pogoda. — A gdy pies zaskomlał, dodał — Może weźmiemy go ze sobą?
— Psy nie mogą wchodzić na teren boiska — przypomniał. — I inne zwierzęta również.
— Tak? — Gabriel zawarczał dwuznacznie, zbliżając się do niskiego koszykarza. — A ja jakoś wchodzę…
Nataniel uśmiechnął się delikatnie.
— Nikt nie zakazuje wchodzić na boisko idiotom.
— No to już było wredne, Nat!
Za karę niski chłopak został poczochrany po włosach, a to zepsuło misternie ułożoną fryzurę. Natan syknął i spojrzał w stronę lustra umieszczonego na drzwiach szafy.
Opuścili mieszkanie, pozwalając sobie na kilka czułości w windzie. Następnie skierowali się na boisko, gdzie czekali na nich Filip, Norbert, Maksymilian i Krystian. Grali w koszykówkę przez resztę popołudnia, zapominając, że kiedyś bywali przeciwnikami. Teraz liczył się tylko dźwięk odbijanej piłki.

***

Gerard z zaskoczeniem spojrzał na ekran telefonu. Na wyświetlaczu pojawił się dawny kontakt, który przypominał o dawnej przyjaźni. Drżącą dłonią otworzył wiadomość.

Wiadomość od: Bazyli
Przepraszam.

Jedno słowo wstrząsnęło nudnym wieczorem. Nie wiedział co zrobić. Miał jedynie w planach przeczytać horoskopy na jutro, a potem obejrzeć z siostrą jakiś film. Teraz patrzył jak zahipnotyzowany na komórkę, nawet gdy ta już zdążyła wygasnąć.
Powinien się tego spodziewać. Horoskop dla Panny mówił, że niedługo otrzyma zaskakującą wiadomość. Zacisnął zęby i syknął.
— Bazyli — szepnął, kręcąc głową. — Co ty robisz…?

***


Serce Nataniela biło z ekscytacji, gdy docierało do niego, co właśnie się działo. Jego wszyscy bliscy, koszykarscy przyjaciele, stłoczyli się wokół Malwiny, która losowała dla nich drużyny. Na początku wyznaczyła trzech kapitanów i zostali nimi Nataniel, Oliwier i Gaspar.
Urządzali właśnie mały turniej, którego organizacji podjęła się Malwina. Natan został kapitanem czerwonych, Madgrey zielonych, a Arcenciel niebieskich. Dzięki losowaniu, podzieliła ich na trzy drużyny.
(Od Silvera: Naprawdę losuję drużyny!)
— Dobra… do drużyny Nataniela zostaje wylosowany — mówiła, sięgając do czapki z kartkami, na których zapisane były imiona graczy. — Filip.
— Nataneeeeek! — Blondyn rzucił się na swojego niskiego kapitana. — Jesteś taki kawaii, gdy udajesz kapitana!
— Filip… przestań…
Malwina sięgnęła do czapki.
— Do drużyny Oliwiera trafia… — Zrobiła dramatyczną pauzę. — Artur!
— Tak jest! — Przybili sobie piątki. — Witaj w zwycięskiej drużynie, sokole oko.
— A do drużyny Gaspara idzie… Mariusz.
Gaspar uśmiechnął się i zaprosił gestem Mariusza do siebie. Chłopak wyglądał na przerażonego.
— Dam z siebie wszystko! — zapewnił.
— Nie musisz się stresować, naprawdę… — zaczął spokojnie Gaspar, unosząc dłonie.
— Przepraszam za to, że się stresuję!
— Och… — Wyglądał na zdezorientowanego. — Nie musisz mnie za nic przepraszać.
— Przepraszam za to, że przepraszałem!
Gaspar spojrzał bezradnie na Oliwiera.
Proces losowania został powtórzony.
— Ariel! — Malwina spojrzała na chłopaka, który przyjechał tutaj na wakacje, stąd też termin ich turnieju. Chcieli, aby Ariel zagrał. Uśmiechnął się szeroko. — Idziesz do drużyny Natana.
— Fajnie jest móc znów z tobą zagrać, Nat — przyznał gigant. Poklepał chłopaka po głowie. Jego dłoń była ogromna. — Będzie niezła zabawa.
— To na pewno.
Malwina wyjęła kolejną kartkę z imieniem.
— A szczęśliwcem, który idzie do drużyny dupka Madgreya…
— Słyszałem! — warknął.
— Jest Norbert!
Chłopak poprawił okulary i skinął głową. Bez słowa stanął obok nowego kapitana.
— Natomiast do drużyny Gaspara idzie… Maksymilian — poinformowała, machając karteczką w powietrzu. Najwyższy zawodnik ziewnął i podszedł do kapitana. Górował nad wszystkimi.
— Miło jest mieć ciebie w drużynie — przyznał Francuz.
— Naprawdę…? Hm… Będę na obronie.
— Oczywiście.
Kolejna runda losowania.
— Zawodnikiem u Natana będzie Marcel.
— Super! — Brunet uśmiechnął się, podbiegając do przyjaciela z dzieciństwa. Oliwier posłał mu zazdrosne spojrzenie. Można było się domyślić, iż bad boy przyzwyczaił się do gry u boku uśmiechniętego Marcela. — W pakiecie ze mną idą „trzypunkciaki”, Nat. Masz farta!
— Do drużyny Oliwiera idzie. — Malwina kontynuowała losowanie. — Cyrus!
Wszyscy popatrzyli z ciekawością na tę dwójkę, gdy wymienili między sobą znaczące spojrzenia. Blondyn uśmiechnął się delikatnie.
— Jednak będziemy mieli szansę zagrać razem — powiedział. — Bardzo mnie to cieszy.
— Zero presji — burknął Oliwier. — Damy radę. I biegaj szybko. Ale nie tak, aby dostać zawału, co?
Cyrus skinął głową.
— Oczywiście.
— W drużynie Gaspara będzie Gabriel — oznajmiła Malwina. Nataniel spojrzał smutno na chłopaka, który podszedł do kapitana wylosowanej drużyny.
— Cieszę się, że mamy cię w drużynie — poinformował.
— O—Oczywiście! — wydukał Gabriel. Był nieco zestresowany graniem u boku kapitana kapitanów. — Wygramy!
— Bardzo dobre nastawienie — pochwalił go.
— Do Nataniela dołącza Bruno i to pełna drużyna — mówiła Malwina. — Filip, Ariel, Marcel i Bruno.
— Zobaczymy czy moje nauki nie poszły w las — ocenił dawny kapitan, zakładając czerwony jersey na swój strój.
— Powinniśmy zacząć od morderczej rozgrzewki? — zapytał Nataniel i natychmiast pożałował swoich słów, bo Bruno posłał mu zdenerwowane spojrzenie, a reszta próbowała się nie śmiać.
— Do drużyny Oliwiera idzie Dorian.
Znów zapadła chwila ciszy, gdy blady i obojętny chłopak podszedł do Oliwiera. Popatrzyli sobie w oczy i nic nie powiedzieli.
— W takim razie, Krystianie. — Malwina schowała czapkę i spojrzała na ostatniego gracza. — Trafiasz do drużyny niebieskich.
— Z przyjemnością — zapewnił, ruszając w stronę drużyny. — Nie mieliśmy jeszcze okazji grać razem.
— Istotnie — przyznał Gaspar.
Malwina rozpisała koszykarzom przebieg spotkania, a następnie wróciła na ławki, gdzie siedziała Bianka, Roksana, Olga, Sonia, dziewczyna Maksymiliana oraz przyjaciółka Norberta. Dziewczyny wspólnie prowadziły doping, delektując się jednocześnie promieniami letniego słońca.
Nataniel nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Piętnastu graczy, włączenie z nim, stanowiło mieszaninę charakterów i talentów. Każdy z nich był inny, a jednak łączyła ich silna pasja do koszykówki. Byli tu wszyscy razem, ciesząc się sportem i współzawodnicząc. Natan w najśmielszych snach nie sądził, że kiedyś będzie mu dane znów doświadczyć tego wspaniałego uczucia. Czuł się jak wtedy w liceum, gdy razem z pozostałymi Cudami, parł do przodu, walcząc z przeciwnościami losu.
Chociaż wiedział, że ta jedność będzie trwała tylko przez jakiś czas, bo wielu z graczy pójdzie dalej, a ich drogi, koniec końców, rozejdą się, dla tych kilku chwil warto było tu być.
Kochał koszykówkę całym sercem. Kochał od trzech lat. Kochał fakt, że jego chłopak był świetnym koszykarzem. Kochał to, że widział właśnie trzech kapitanów — Gaspara, Brunona i Cyrusa — zjednoczonych w dobrej zabawie i uczciwym sporcie. Kochał to, iż widział uśmiech na twarzy Oliwiera, gdy robił wsad. Kochał sposób w jaki Marcel trafiał do kosza. Kochał to, że nawet jego przeciwnik, Krystian, mógł się tu odnaleźć i zagrać.
Kochał to, że dziewczyny ich wspierały. Kochał to, że Malwina i Roksana pełniły rolę sędziów spotkań. Kochał patrzeć jak Artur i Mariusz dorównują im wszystkim talentem. Kochał uśmiech na twarzy Ariela, który czerpał z tego wszystkiego dobrą zabawę.
Kochał to wszystko.
Uśmiechnął się szeroko, gdy wbiegał na boisko. To był jego świat. Jego brakujące elementy.

***

Wiadomość od: Gerard
Wybaczam.

Bazyli oddychał ciężko i przełknął ślinę. Zamknął oczy, uśmiechając się.
— Dziękuję — szepnął.

***


Nadeszła druga połowa września, gdy razem z Gasparem siedzieliśmy w samolocie. Za trzy godziny mieliśmy wylądować w Helsinkach. Chłopak wyglądał na podekscytowanego. Spojrzał na mnie, uśmiechając się wesoło.
— Jeszcze raz dziękuję, że mnie zaprosiłeś.
— Cóż, to moja mama i siostra cię zaprosiły — sprecyzowałem. — Bardzo chcą cię poznać.
— To stresujące. Poznawanie rodziny chłopaka — wyznał. Zmyślił się chwilę. — Zwłaszcza mamy. Są takie opiekuńcze wobec swoich pociech…
Posłałem mu zdenerwowane spojrzenie.
— Będę ją widział pierwszy raz od roku. Też się stresuję.
— Będę przy tobie — zapewnił. — Poza tym, na pewno się ucieszy.
— A, właśnie — zmieniłem temat. — Mała zmiana planów. Będziemy trzy dni w Helsinkach, a potem cztery w Saariselkä.
— Ser i szelka…?
— Saariselkä — powtórzyłem powoli. — Wioska na północy Finlandii. Często tam jeździliśmy na wakacje lub zimą. Mamy tam domki letniskowo… zimowo… No, domki.
— Skąd ta zmiana planów?
— Bo Saariselkä to część Laponii. A z takim grzecznym chłopcem jak ty, może uda mi się nakłonić Świętego Mikołaja, aby w końcu przyniósł mi na święta ten mały zestaw BDSM, który ci wysłałem na facebooku.
— To sugestia, Madgrey?
— Mooooże.
Wystartowaliśmy punktualnie, a cały lot trwał prawie trzy godziny. W tym czasie zdrzemnąłem się, słuchając muzyki. Gaspar czytał książkę. Obudził mnie, gdy zbliżaliśmy się do lądowania.
— Od tej pory jesteś tłumaczem — poinformował mnie. Po czym ze skupieniem dodał. — Hyvä päivä...?
— Dzień dobry. Tak jest. Szybko się uczysz. A teraz tuiki, tuiki tähtönen, iltaisin sua kat selen, korkealla loistat…
— Wystarczy — przerwał mi.
— W takim razie, witaj w Suomi.
Skinął głową i pocałowaliśmy się.
Ostatni raz na Helsinki—Vantaan lentoasema, byłem ponad rok temu, gdy odlatywałem stąd do Warszawy. Samotnie. Z bagażem podręcznym i jedną walizką. Niektóre rzeczy wysłałem wcześniej lub zostały dosyłane przez rodzinę. Stresowałem się, ale nie chciałem dać tego po sobie poznać. Nie przed mamą i siostrą.
Czekały na nas na terminalu. Gaspar wziął głęboki wdech i uśmiechnął się uprzejmie, włączając swój powalający czar. Podeszliśmy do kobiet, które westchnęły na nasz widok. Oto wracał syn marnotrawny i przywiózł ze sobą chłopaka.
— Mamo… — zacząłem. — Mutsi…
— Oliwier — szepnęła wzruszona i przytuliliśmy się. Tak, ciepło mamy było inne. Znajome. Prawie własne. Nabrałem powietrza, odsuwając się. — Tämä on Gaspar. Poikaystäväni.
— Hyvä päivä — wypalił szybko, gdy moja mama przeniosła wzrok na Gaspara. Uśmiechnął się czarująco.
— Przejdźmy na angielski — poprosiła Ieva. — Nie wykluczajmy Gaspara z rozmowy. Miło cię znów widzieć.
— Tak, ciebie również — odpowiedział. — Miło mi panią poznać. Jestem Gaspar Arcenciel.
— Wzajemnie. Weronika Madgrey — przedstawiła się. Doskonale wiedziałem co sobie właśnie pomyślał. Ja i Ieva wcale nie byliśmy podobni do naszej ciemnowłosej, drobnej mamy. Każde z nas było od niej wyższe. — Nie krępuj się i mów do mnie po imieniu. Wy nie — dodała, gdy razem z siostrą otworzyliśmy usta. — Wy dalej jesteście moimi dziećmi.
Jęknęliśmy na zawołanie, a Gaspar uśmiechnął się.
— Oczywiście, Weroniko. C’est un honneur pour moi.
Kobiety wymieniły spojrzenia, gdy tylko usłyszały język francuski.
Opuściliśmy lotnisko, prowadząc nerwową rozmowę na nieważne tematy. Czułem się odrobinę odcięty od reszty, która skupiła się na Gasparze. Moja mama i siostra były nim zachwycone i wypytywały o życie w Paryżu. W pewnym momencie skrzyżowałem z matką spojrzenia i wiedziałem, że chce ze mną porozmawiać, ale dopiero, jak będziemy sami. Włączyła mnie do rozmowy, opowiadając historię, która stawiała mnie raczej w niekorzystnym świetle w oczach mojego chłopaka. A konkretniej, przywołała moment, kiedy rozpłakałem się na scenie w przedszkolu, bo zapomniałem rymowanki.
— Zabawne — burknąłem. Ale potem odpłaciłem się, przypominając, jak mamę przestraszył facet przebrany za Świętego Mikołaja w galerii handlowej.

***

Razem z Gasparem zameldowaliśmy się w hotelu w centrum Helsinek. Dziewczyny ruszyły na zakupy, dając nam godzinę na rozpakowanie się, umycie po podróży i dołączenie do nich na obiedzie.
Nasz apartament miał duże łóżko, na które od razu się rzuciłem, gdy tylko weszliśmy do przestronnego i jasnego pokoju. Wielkie okna były podobne do tych w domu państwa Arcenciel, bo zajmowały jedną ze ścian. Francuz podszedł do nich i podziwiał widoki, kiwając głową.
— Bardzo czyste miasto — oznajmił. — I jest nieco zimniej niż w Warszawie.
— Hm? — Wstałem z łóżka i zbliżyłem się do niego. Objąłem go od tyłu i pocałowałem w szyję. — Rozgrzać cię?
— Mamy niecałą godzinę — przypomniał.
— Hm… Zdążę cię rozgrzać — zapewniłem. — Dwa razy.
— Kuszące — przyznał. — Co powiesz na wspólny prysznic?
— Jesteś świetny.

***


W Helsinkach byliśmy przez trzy dni. Głównie zwiedzaliśmy miasto, ale było to dyktowane pod Gaspara, ponieważ moja rodzina i ja mieszkaliśmy tu od urodzenia. Dlatego czułem się dobrze, oprowadzając mojego chłopaka po stolicy Finlandii.
Oznaczyliśmy się na placu Senackim, zwiedziliśmy twierdzę Suomenlinna, przespacerowaliśmy się po Aleksanterinkatu — ulicy handlowej Helsinek, by później dotrzeć do Kauppatori. Stamtąd przeszliśmy przez park Kaivopuisto. Na ostatni dzień zostawiliśmy zwiedzanie Stadionu Olimpijskiego. W każdym z tych miejsc porobiliśmy mnóstwo zdjęć i kilka selfie. Nawet Gaspar z moją mamą zrobili sobie jedną, gdy piliśmy kawę niedaleko placu Senackiego.
Pogoda nam dopisywała, chociaż było całkiem chłodno, to jednak słonecznie. Mój chłopak chodził w fajnym, szarym swetrze, aby nie zmarznąć. Każdej nocy pomagałem mu się rozgrzać. Na wiele sposobów, w licznych pozycjach.
Pod wieczór, trzeciego dnia, we czwórkę wylecieliśmy do Ivalo, miasta na północy Finlandii, znajdującego się nad jeziorem Inari. Stamtąd, wynajętym samochodem, dotarliśmy do Saariselkä. Mieliśmy tam dwa drewniane domki, prawie w samym sercu głuszy. Gaspar wyglądał na zaniepokojonego taką ciszą. Było tutaj jeszcze chłodniej niż w Helsinkach, a więc ubierał się jeszcze grubiej. Wyglądał zabawnie, gdy otulony we wszystkie ciuchy, spacerował z moją siostra niedaleko brzegu jeziora. Otaczały nas ogromne pola, lasy i góry.
Ten moment wykorzystałem na rozmowę z mamą. Ruszyliśmy w przeciwnym kierunku do tamtej dwójki, zagłębiając się w las. Najpierw towarzyszyła nam cisza. To było niesamowite, jaki spokój panował w tym miejscu. Prawie bez żadnych odgłosów. Dokładnie tak jak pamiętałem z dzieciństwa, gdy przyjeżdżaliśmy tutaj na wakacje lub zimą. Relaksowaliśmy się, bawiliśmy się… Ojciec odpoczywał, czasem szukał natchnienia. Mama grała na skrzypcach, nadając głuszy magicznego charakteru. A ja bawiłem się z rodzeństwem. Pływaliśmy na kajakach, wspinaliśmy się po górach, śpiewaliśmy przy ognisku. Podróżowaliśmy do miasta, by zjeść w naszej ulubionej restauracji. Jeździliśmy na nartach i snowboardzie. Razem z bratem zbieraliśmy patyki na ognisko lub rąbaliśmy drewno na ognisko.
I wszystko… było ciepłe, mimo iż byliśmy tak daleko na północy.
— Przepraszam — wyrzuciła z siebie nagle moja mama. Tak nagle, że prawie podskoczyłem, chociaż mówiła szeptem. Tutaj nawet to brzmiało głośno. A ja byłem jeszcze pogrążony we własnych myślach.
— Za co?
— Bardzo żałuję, że to wszystko… tak się potoczyło — mówiła cicho, ale pewnie i szczerze. — I nie stanęłam po twojej stronie, kiedy tego najbardziej potrzebowałeś. Zawiodłam jako matka…
Gdy dostrzegłem srebrną łzę w jej oczach, zatrzymałem się. Nie obchodziło mnie, co się wydarzyło, kto zawinił, kto czego nie zrobił. Moja mama nie mogła płakać z mojego powodu. Ten widok rozdzierał mi serce. Objąłem ją mocno, licząc na to, że pomogę tym gestem. Rozkleiła się jeszcze bardziej.
— Mamo — mówiłem, kładąc głowę na jej ramieniu. Musiałem się porządnie zgarbić. — Ale teraz tu jesteś. Nie zawiodłaś nikogo. To ja… — Zamknąłem oczy. — Zrobiłem dużo złych rzeczy…
— Mogłam cię tu zatrzymać i…!
— Nie zostałbym — przerwałem jej nieuprzejmie. — Nie wtedy. Musiałem… to zrobić. Wylecieć. Właśnie po to, abyśmy teraz mogli… ja i ty… pogodzić się i…
Cholernie ciężko mówiło się o swoich uczuciach. Mama ujęła moją twarz w dłonie. Na jej długich rzęsach, widziałem kropelki łez.
— Tak się cieszę, że tu jesteś. Bałam się, że nigdy nie wrócisz…
— Wiesz, że jestem maminsynkiem.
Zaśmiała się i pocałowała mnie w policzek, a następnie w czoło.
— Kocham cię, Oliwerze Madgrey. Bez względu na to kim jesteś. Zawiodłam cię, ale teraz będę stać za tobą murem. Jesteś moim synem — mówiła, a ja czułem jak oczy zaczynają mnie szczypać. Do diabła, nie chciałem się rozkleić. — I zawsze będę cię kochać, nawet gdy popełniam błędy…
Pociągnąłem nosem.
— Dzięki, mamo. Ja też cię kocham. — Zawiesiłem się na niej, obejmując ją i chowając twarz w jej ramieniu. — Tęskniłem za tobą…
Pogładziła moje włosy. Czułem się znów synem. Czułem, że rodzina do mnie wraca. Kawałek po kawałku, osoba po osobie.
— Dobra, nie ma co beczeć! — Wyprostowałem się i rozciągnąłem. — Musimy zrobić jakiś obiad, nie? Jesteśmy w totalnej głuszy. Będziemy polować?
— Zamówiłam zakupy. Niedługo powinny przyjechać.
— Łeee…

***



To były bardzo leniwe cztery dni. Kompletny wypoczynek na łonie natury. Z dala od miasta, z dala od cywilizacji. Udało nam się nawet zobaczyć jednego renifera nad jeziorem, pijącego wodę. Gaspar był zachwycony.
Ostatniego wieczora, zabrałem auto i pojechaliśmy we dwójkę w stronę gór. Dookoła nas rozciągała się wielka, pusta przestrzeń. Oprócz nas nie było tu ani jednej żywej duszy. A nad nami piękne i czyste niebo, chłodne oraz ciemne, ozdobione pierwszymi gwiazdami. Mieszały się z ostatnimi promieniami zachodzącego słońca. Gaspar milczał, nie mogąc odgadnąć dokąd jedziemy. Dotarliśmy nad inny brzeg jeziora. Wysiedliśmy z auta i oparliśmy się o jego maskę.
— Oliwier… — Zadrżał z zimna. — Co my tu robimy?
— Jak to co? Podziwiamy piękno natury. — Wzruszyłem ramionami.
Spojrzał na mnie, marszcząc czoło.
— Lubię je też podziwiać z ciepłego łóżka…
— Nie narzekaj, dupo. Poczekaj chwilę — warknąłem.
A więc wziął wdech i czekaliśmy jeszcze kilkanaście minut, nie mówiąc wiele. Francuz już się trząsł, więc oddałem mu swoją kurtkę. Mnie nie było jakoś specjalnie zimno.
I wtedy, gdy zaczął nalegać na powrót do domku, błysnęło zielone światło. Powoli, na horyzoncie rozlała się iluminacja, tworzona przez samą naturę. Gaspar nabrał głośno powietrza do płuc.
— Och — szepnął, gdy promienie rozciągnęły się po niebie, poruszając się niczym firanka lub kurtyna, szturchana przez wiatr. Gaspar stanął na równych nogach i ruszył w stronę jeziora, wpatrując się w ten pokaz. — Zorza polarna — dodał, prawie bezgłośnie.
Aurora nie przestawała swojego mistycznego tańca, za to pojawiały się kolejne światła. Błysnęło coś czerwonego, aby po chwili zniknąć. Zielona łuna tańczyła wokół gwiazd, przechodząc delikatnie w błękit.
Tym razem błysnęło na żółto, a zorza dotarła do nas, zajmując niebo, odbijając się w tafli jeziora. Gaspar podskoczył z wrażenia i spojrzał na mnie przez ramię.
— Oliwier! To jest niesamowite! — krzyknął.
Cieszył się jak małe dziecko. Wyciągnął dłoń ku niebu, chcąc dotknąć tych wszystkich świateł. Tych wszystkich kolorów. Wyglądały jak mgła, która została uwięziona między niebem a ziemią, snując się między nimi, szukała ucieczki, ciągle będąc w ruchu.
Podszedłem do niego i spojrzałem na jego rozradowaną twarz. Kręcił głową, niedowierzając.
— Mój Boże, to jest naprawdę piękne — mówił. Przyłożył dłoń do ust, ale wiedziałem, że się uśmiecha. — Skąd wiedziałeś, że…?
— Zorze polarne zaczynają się pojawiać pod koniec września — wyjaśniłem, również patrząc w niebo. Teraz górował fioletowy kolor. — Dlatego chciałem cię tu zabrać. Chciałem, abyś zobaczył Północne Światła.
— Są piękne — zapewnił. — To dlatego wybrałeś taki późny termin wylotu do Finlandii?
Wzruszyłem ramionami.
— Czysty fart — powiedziałem. Doskonale wiedział, że wcale tak nie było. Zbliżył się do mnie, stając naprzeciwko. Zza jego pleców błyskały i jarzyły się kolorowe światła. — Jestem w chuj romantyczny czy w chuj romantyczny?
Gaspar zaśmiał się cicho i pokręcił głową. W odpowiedzi pocałował mnie, a ja odwzajemniłem pieszczotę. Całowaliśmy się przez chwilę pod zorzą polarną, zapominając o całym świecie. Ja i on. Świadkami naszej miłości były jedynie te Północne Światła.
Mogłem teraz zostawić za sobą świat.
Gdy się od siebie odsunęliśmy, usiedliśmy na zimnej ziemi i wpatrywaliśmy się w te piękne iluminacje, które błyskały coraz jaśniej i pewniej. Zieleń, błękit, fiolet, czerwień, róż, żółć, niebieski… mrugały nad nami niczym piękna iluminacja.
— Słyszałem, że ludzie wierzyli, iż zorza polarna, to moc, która wyzwala się z lodowców — powiedziałem. — To mi się najbardziej podoba. Ta teoria. Wiesz… jakaś tajemnicza moc, która potem pojawia się na niebie.
— Ciekawa teoria. Ciężko w nią nie wierzyć — przyznał Gaspar. — Patrząc na to człowiek zaczyna wierzyć w magię…
— Tak. To prawda. — Odchrząknąłem. — To mój prezent dla ciebie… Wiem, że poznaliśmy się dopiero w październiku, ale… To taki przedwczesny prezent. Na rok znajomości.
Spojrzał na mnie, uśmiechając się szeroko.
— Ciężko będzie to przebić!
Roześmiałem się i objąłem go. Mogłem z nim obserwować aurorę aż do samego rana.

***


— Nie mogę uwierzyć, że mam ćwiczyć z tobą — warknąłem. Nataniel wpatrywał się we mnie wielkimi, błękitnymi oczami.
— Pomyśl, że to miły sentyment. Kiedyś byłem twoim mentorem.
— Nie potrzebuję już mentora — oznajmiłem głośno.
Usiadłem na parkiecie i pozwoliłem Natanowi na to, aby napierał na moje plecy. Dzięki temu, rozciąganie było o wiele łatwiejsze i skuteczniejsze. Powtórzyłem ćwiczenie kilka razy, próbując dotknąć dłońmi czubków swoich butów.
— Cieszę się, że tu jesteśmy — wyznał cicho.
— Na chuj mi to mówisz? — zapytałem poirytowany. — Najważniejsze, aby byli dobrzy gracze. I tyle.
Uśmiechnął się i skinął głową.
— Są silni.
Już nic nie mówiłem. Różnie znosiłem obecność Nataniela. Teraz przynajmniej wiedziałem, gdzie jest i nie musiałem obawiać się nagłego pojawienia.

Nowe Elementaris wyglądało na prawie kompletne. Naturalnie, brak Dawida i Doriana rzucał się w oczy, ale reszta pozostała w drużynie. I było też dużo więcej osób z klubu koszykarskiego, który robił się coraz bardziej popularny.
Nataniel spojrzał na swojego chłopaka. Pomagał rozciągać się Filipowi. Dookoła ćwiczących par, przechadzał się wicekapitan Bruno oraz menadżerka Malwina. Pilnowali, czy każdy wykonuje odpowiednie ćwiczenia.
— Dobrze, drużyno! — krzyknął. — W szeregu zbiórka!
Cały klub ustawił się tak, jak zażądał tego były kapitan. Może i był wice, ale dalej miał niesamowitą władzę.
Drzwi do sali nagle się otworzyły. Wszyscy skierowali spojrzenia w tamtym kierunku. Za linią boiska zatrzymał się wysoki chłopak o ciemnych włosach. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy zobaczyłem ten nonszalancki chód. Na nadgarstku widniała tęczowa frotka, a pod pachą znajdowała się piłka do kosza.
— Na imię mam Gaspar Arcenciel — przemówił głośno. Po jego lewej stronie stanęła Malwina, a po prawej Bruno. — I od dzisiaj jestem kapitanem Nowego Elementaris. Przygotujcie się na wymagające treningi, bo w tym roku. — Popatrzył po wszystkich — na Nataniela, Gabriela, Filipa, Norberta, Maksymiliana, Marcela, Artura i Mariusza. — Wygrywamy EuroBask — oznajmił, skupiając wzrok na mnie.
Bruno skinął głową, Malwina mrugnęła do zawodników, Marcel wyszczerzył zęby, a ja uśmiechnąłem się zadziornie.

1 komentarz:

  1. super się czytało ;) miło po latach wrócić do twoich opowiadań ;)

    OdpowiedzUsuń