Rozdział 16
Zjednoczenie
Trening pod okiem Gaspara był jeszcze
bardziej wymagający niż ten prowadzony przez Brunona. Nasz kapitan teraz brał
czynny udział w ćwiczeniach, słuchając Gaspara niczym swojego mistrza. Ja za to
ćwiczyłem odrobinę obolały… Wszystko ze względu na drobny incydent sprzed
kilkunastu minut.
No cóż, spóźniłem się na trening. Malwina
wyruszyła przede mną i mnie poganiała, ale byłem wtedy jeszcze w fazie półsnu,
a więc moje zbieranie się zniecierpliwiło ją. W każdym razie na salę wszedłem,
ziewając i mając nadzieję, że nikt tego nie zauważy.
Nie mogłem się bardziej mylić.
Przywitał mnie mocny kopniak w tyłek przez
który o mało co się nie przewróciłem. Zrobiłem kilka kroków do przodu i
złapałem równowagę. Wściekły, odwróciłem się za siebie, chcąc uderzyć osobę,
która to zrobiła.
— Co to było?! — ryknąłem, podnosząc
pięść. Za mną stał rozwścieczony Gaspar. Chociaż prawdę mówiąc nie wyglądał na
„wściekłego”. Raczej na niepocieszonego.
— Spóźniony! — oskarżył mnie, wytykając
mnie palcem, aby cała drużyna mogła to dostrzec. — Na dodatek bez żadnego
poczucia winy! — złapał mnie za koszulę i przyciągnął do siebie. — Powtórzymy
to, co?
— Co?!
— Za drzwi i powtórz swoje wejście.
— Zwariowałeś człowieku?!
— Nie każ mi się powtarzać!
I zaciągnął mnie za drzwi, a potem z
gracją za nie wyrzucił. Przez kilka sekund dochodziłem do siebie, ale dzięki
temu kompletnie się rozbudziłem. Drzwi do sali trzasnęły za mną z hukiem.
— Co do…? — rozejrzałem się.
***
— G-Gaspar… — zaczęłam, podchodząc do
niego. Była nieco zaskoczona nerwowym zachowaniem Francuza. — Nie sądzisz, że
to trochę za brutalne?
— Oczywiście, że nie. Takie szczeniaki jak
on trzeba szybko ustawić do pionu. System nagród i kar bardzo się przy tym sprawdza.
Zaśmiałam się nerwowo.
— Poza tym — kontynuował spokojnie,
wracając do drużyny. Nieświadomie wystukiwał rytm palcami, gdy uderzał o piłkę,
którą miał w dłoniach. — Minimum przyzwoitości wymaga przeprosić za spóźnienie.
To nie jest wielka filozofia, prawda?
Chcąc, nie chcąc — musiałam mu przyznać
rację. Odkąd pamiętałam, nauczyciele zawsze zwracali uwagę na to, aby
przepraszać za coś takiego jak spóźnienie. W końcu to umowa dwóch stron, które
miały się szanować. W teorii.
— Nie przerywamy, panowie, nie przerywamy!
— Gaspar klasnął w dłonie. — Bieg między liniami! Dalej, dalej!
Przeniosłam wzrok z Gaspara i popatrzyłam
po reszcie drużyny.
Wyglądali na całkiem podekscytowanych całym
tym zajściem. Nie chciałam tego mówić Oliwierowi, ale praktycznie wszyscy mieli
już dosyć jego dumnego i pysznego zachowania. Podczas gdy oni ciężko pracowali,
Oliwier opuszczał treningi jak mu się to podobało. Uważali, że szkodził
drużynie.
Jedynie Marcel dalej przyjaźnił się z
Oliwierem, ale ciężko było znaleźć osobę, której Marcel nie lubi. Zdążył już
się umówić z Gasparem by porzucali lotkami. Jak się okazało — Gaspar kochał
rzucać nimi w tarczę. Podobno był całkiem niezły.
Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy
Oliwier, co prawda dopiero po pięciu minutach, ale wrócił na salę, zamykając za
sobą drzwi i zatrzymując się zaraz za nimi.
— Przepraszam za spóźnienie — wydukał, ze
spuszczonymi oczami. Gaspar skinął głową.
— Nic się nie stało. Możesz wejść. Na
przyszłość pamiętaj, aby tego nie robić.
— Jasne.
— Proszę?!
— Znaczy… Tak, oczywiście! Będę pamiętać.
— Cudownie — uśmiechnął się przesadnie
uroczo. — Wejdź na boisko, właśnie robimy rozgrzewkę.
Oliwer wbiegł na boisko i bez żadnego
słowa, wykonywał ćwiczenia. Posłałam Gasparowi spojrzenie pełne podziwu, ale on
odpowiedział takim, które mówiło — to dopiero początek.
***
Tak właśnie zacząłem moją znajomość z
Gasparem.
Na salę wróciłem po to, aby nie dawać mu
satysfakcji, że jednak się poddałem. Byłem na niego zdenerwowany i rzucałem mu wściekłe spojrzenia, ale on
jedynie mnie ignorował, co denerwowało mnie jeszcze bardziej. Traktował mnie
tak jakby cała ta sytuacja z drzwiami nie miała najmniejszego znaczenia. Nie
dostałem od niego ani nagrody ani nagany.
Intensywność ćwiczeń pod jego dowództwem
zdawała się być z wyżej półki. Miałem wrażenie, że jest jeszcze bardziej wymagający
niż Bruno, który swoją drogą, bardzo dobrze się bawił, zapatrzony jak w obrazek
w swojego dawnego mentora. Nie znałem całej historii, ale wiedziałem, że Gaspar
był pierwszym poważnym kapitanem Brunona. Zakładałem, że odżyły w nim teraz
wszelkie wspomnienia.
Gaspar przeprowadził nas przez treningowe
piekło po którym trzeba było nas zdejmować z podłogi. Chociaż równie dobrze
mógł nam zostawić, a my byśmy się wczepili w parkiet. Oszczędzał jedynie
dzisiejszych graczy z drugiego składu.
Na zakończenie, nim się rozeszliśmy,
Gaspar zwołał zbiórkę i stanął przed nami niczym generał przed swoim plutonem.
— Poznaliście moje metody. Czy chcecie
kontynuować treningi pod moim kierownictwem?
Nikt się nie sprzeciwił. Dlatego skinął
głową i podziękował nam za dobry trening.
Do szatni szedłem jako ostatni, bo Gaspar
zagonił mnie jeszcze do zebrania piłek i wyczyszczenia parkietu specjalnymi
szczotkami. Obserwował uważnie każdy mój krok, a ja udawałem, że go nie widzę.
Ze złością wrzucałem piłki do kratowanego pudła.
— Chcę abyś pojawił się na dzisiejszym
meczu — oznajmił Gaspar.
— Po co? Przecież i tak nie będę grać…
— Jako część drużyny, powinieneś wspierać
swoich. W końcu od nich zależą twoje losy. Powinieneś brać to pod uwagę.
— Jeżeli przegrają to nie moja wina, skoro
nie…
— Zwycięstwo ma o wiele więcej czynników
niż siła — przerwał mi. Dopiero teraz zwrócił na mnie uwagę od czasu naszej
potyczki na początku. — Można być silnym, ale smutnym, samotnym, a przez to —
słabym. Otoczenie wpływa na twoje wyniki. Dlatego dobrze jest mieć po swojej
stronie wierzącą w ciebie grupę ludzi.
— Tutaj się nie zgodzę. W Finlandii grałem
sam, nie potrzebowałem do tego reszty graczy. Niby była nas piątka, ale
stanowiliśmy indywidualne zespoły. I zawsze wygrywaliśmy.
— Nie graliście w koszykówkę.
— Co? — zdziwiłem się szczerze. — Przecież
właśnie…
— Jak można tworzyć indywidualność w
drużynie? Oczywiście, ważny jest rozwój osobistego talentu, ale należy nim
kierować tak, aby zwyciężać wspólnie. W końcu drużyna to zlepek współgrających
talentów. To o czym mówiłeś, czym się tak chwaliłeś, to nie koszykówka. Minąłeś
się z pierwszą i podstawową zasadą. Odrzuciłeś ją, a więc nie grałeś nigdy w
kosza. Proste.
— To pokrętna logika!
— Czyżby? — zapytał. — Co w tym takiego
pokrętnego? Rozumiem gdybyś cały czas grał one—on—one, ale sam powiedziałeś, że
była was piątka. Jeżeli nie rozumiesz czegoś tak prostego, czy jesteś pewien,
że powinieneś grać w koszykówkę?
— Coś ty powiedział…?! — warknąłem. Koleś
zaczynał mnie denerwować. A wydawało mi się, że nie miałem już na to siły.
— Po prostu się nad tym zastanów, póki nie
jest za późno. Jeszcze możesz się wycofać z Nowego Elementaris. Zapamiętaj
tylko jedno… Koszykówka to nie jest miejsce dla wszystkich.
I nie czekając na moją reakcję, ruszył do
wyjścia. Zawołałem za nim, ale mnie zignorował. Rzuciłem szczotką o podłogę,
zaraz po tym jak trzasnęły drzwi. Miałem ochotę kogoś porządnie uderzyć, ale
zaczęły mnie piec policzki. Nie wiedziałem z jakiego powodu.
— Kurwa, ja pierdole, no kurwa! — kopnąłem
szczotkę, która bez życia przesunęła się na drugą stronę boiska. — Ale mnie
wkurwił — dodałem, ze skruchą wracając po szczotkę i podnosząc ją. Wytarłem
resztę boiska, bardzo nerwowymi ruchami.
***
Wieczorny mecz należał do naszego drugiego
składu pod przewodnictwem Brunona. Nasi przeciwnicy nie byli wymagający, ale
nie oznaczało to, że to był łatwy mecz. Naturalnie poszłoby nam lepiej,
gdybyśmy grali pierwszym składem, ale kapitan chciał przetestować zdolności
innych w trakcie presji meczu. Chociaż większość już grała dla Elementaris…
Siedziałam między Dawidem i Oliwierem.
Gaspar za to stał przy linii i prostymi gestami doradzał innym graczom, a także
naszemu kapitanowi. Gdy odbierał od kogoś instrukcje, wyglądało to naprawdę
abstrakcyjnie.
— Bruno słuchający kogoś innego —
chichotał Dawid. — Tego jeszcze nie grali!
— Hmm… wygląda uroczo, gdy tak się kogoś
słucha — stwierdził Maksymilian, któremu udało się przemycić tutaj dwa
batoniki, które właśnie pożerał. Mówił powolnym głosem, przedłużając sylaby. —
Gaspar powinien być naszym częstszym gościem…
Oliwier się nie odzywał, obserwując mecz.
Jednak co jakiś czas jego wzrok padał na plecy Gaspara. Myślał nad czymś intensywnie,
a ja stwierdziłam, że Francuz zrobił wrażenie na tym „szczeniaku”. Jeżeli tak
dalej pójdzie, Oliwier dołączy do małego fanklubu Gaspara, gdzie ja, jako
prezeska, uprzejmie wpuściłam już Cyrusa i Brunona.
— Z kim tak piszesz? — zerknęłam w stronę
Dawid. Chłopak cały czas coś wystukiwał na komórce.
— Hm? Ach, piszę do Natana — wyjaśnił. —
Prosił, abym mu zrelacjonował przebieg meczu. I pozdrawia nas wszystkich.
— Dziękujemy — przemówiła cała ławka.
— Jak się czuje Tanek? — zapytał przejęty
Marcel.
— Już jest zdrowy — powiedział Dawid. —
Ale wolał jeszcze dzisiaj posiedzieć w domu, aby się wykurować w stu
procentach. Właściwie to się pyta czy jutro będziemy mieli ochotę pójść gdzieś
połazić? — To pytanie skierował ku mnie.
Moje oczy błysnęły.
— We trójkę? Hm, nie ma sprawy —
uśmiechnęłam się. — Oliwier, jakie masz plany na jutro?
— Hm? Żadnych konkretnych… Jestem tylko
zajęty wieczorem, a co? — zapytał. Był tak zamyślony, że nie słyszał mojej
wcześniejszej rozmowy z Dawidem.
— Ach, nic. Tak tylko pytam —
odpowiedziałam, knując.
Przeniosłam wzrok na boisko, chcąc
zanotować postępy i niedociągnięcia mojej drużyny.
Nasza drużyna wyglądała trochę jak
piramida, która przedstawiała się tak:
Trener: Daniel
Menadżerka: Malwina
Kapitan: Bruno
Wice-kapitan: Norbert
Pierwszy Skład:
Maksymilian, Dawid, Filip, Nataniel
Drugi Skład: Oliwier, Marcel, Artur, Mariusz, Florian,
Bartosz
Naturalnie kapitan i wice—kapitan byli
częścią pierwszego składu.
Powinnam dostać order za skromność. W każdym
razie pierwszy skład grał najczęściej, a Oliwier i Marcel robili takie postępy,
że kapitan myślał o ich awansie do Pierwszego Składu, ale decyzję tę postanowił
powierzyć Gasparowi.
Dlatego wiedziałam, że Gaspara kusi
obejrzenie pełnych możliwości zarówno Oliwiera jak i Marcela.
Ocknęłam się, gdy jeden z naszych został
faulowany.
Czwórka z drugiego składu sprawowała się
lepiej niż mogłabym przypuszczać. Nie spodziewałam się, że będą tacy zdolni,
ale ewidentnie chcieli dorównać poziomem pierwszemu składowi. Wiedziałam, że
grali już wcześniej dla Elementaris, ale ich rozwój mogłam obserwować dopiero
teraz.
Artur miał niesamowity talent do
kontrataku, gdy tylko przeciwnik tracił piłkę, on ją przechwytywał i gnał przed
siebie. Jego bystry i spostrzegawczy wzrok pozwalał mu na wymijanie
przeciwników i odnajdowaniu luk w obronie.
Florian skakał nawet wysoko. Nie tak
wysoko jak Krystian, ale jednak piął się do góry. Na treningach często określał
to „niczym kwiat do słońca”, na co reszta reagowała zagubionymi minami.
— Nie kwitłbym bez blasku reflektorów —
mówił, gdy zdobywał kolejne punkty.
— Aj, aj! Człowieku, skończ! — jęknął
Artur.
Mariusz nie brał udziału w ważnych i
bezpośrednich akacjach, ale za to był świetnym pomocnikiem. Zawsze pojawiał się
tam gdzie miał być. Ktoś potrzebował pomocy? Zjawiał się Mariusz, który miał
już wiele asyst na swoim koncie. Jednak, miał pewną wadę…
— Przepraszam! Mogłem podać szybciej!
— Zwariowałeś? Podałeś bardzo dobrze —
stwierdził Artur. — Przecież piłka trafiła do kosza, tak?
— Ale… Gdybym podał wcześniej, mógłbyś
spróbować trafić za trzy punkty! Przepraszam!
— Przeceniasz moją celność. I przestań za
wszystko przepraszać!
— Przepraszam! Już nie będę!
Artur plasnął dłonią o czoło.
— Człowieku, zabijasz mnie…
— Skupcie się na grze! — Koło nich pojawił
się Bruno. — A Artur ma rację. Musisz przestać przepraszać.
— Przepraszam! — zawołał za kapitanem,
który pokręcił głową.
Ostatnim na boisku był lekko zaspany
Bartek. Prawdę mówiąc bałam się, że zaraz się przewróci i zaśnie. Gdy tylko
dostawał piłkę, wybudzał się i atakował. Gdy jednak piłkę tracił, nawet
zdobywszy punkt, od razu ziewał, przez co sprawiał, że i reszta ziewała.
W tym i ja.
— Mógłby przestać — jęknęłam. — Usypia…
— Przynajmniej przeciwników też —
stwierdził sennie Marcel.
Drużyna przeciwna także zaczęła ziewać.
— Ten koleś jest jak Jigglypuff…
— Przynajmniej zasłaniaj usta jak ziewasz!
— rozkazał Bruno. Bartek zamrugał oczami.
— Ach… tak jest, kapitanie.
Kapitan przez cały mecz nie zdecydował się
na ani jedną zmianę, prezentując światu drugi skład Nowego Elementaris, który
zdał egzamin. Wygraliśmy 89 : 62. Bruno przymknął oczy na to, że wynik nie
przekroczył stu punktów. Nawet nie miał szans to ogłosić, bo po meczu, czwórka
graczy złapała go i podrzucili kilka razy w powietrze.
Bruno latał w górę i w dół z pokerową
twarzą.
Odprowadzałam wzrokiem wszystkich graczy,
gdy kierowali się do szatni. Uśmiechnęłam się, przykładając clipboard do
piersi. Szli jak burza, a to dobry znak. Nie tracili ducha walki. Martwiłam się
jedynie o spotkanie z Krystianem…
Spojrzałam na zegarek, a następnie
rozejrzałam się po trybunach.
— Czyżby już czas na moją randkę? —
uśmiechnęłam się. Już chciałam ruszyć, gdy ktoś przykuł moją uwagę. Zerknęłam,
dosłownie na ułamek sekundy, na rząd ławek gdzie stała jakaś dziewczyna. Jednak
gdy wróciłam tam wzrokiem, nikogo nie zauważyłam, jedynie tłum osób,
przemieszczających się do wyjścia. — Dziwne…
W końcu wzruszyłam ramionami i opuściłam
boisko, kierując się w stronę głównego holu. Zgarnęłam jeszcze swoje rzeczy z
szatni panów, przypadkiem podglądając jak się przebierają, a dopiero potem
spotkałam się z Gerardem.
Czekał na mnie przy automacie z napojami.
Uśmiechnął się na mój widok.
— Cześć — rzuciłam.
— Cześć — odpowiedział. — Niestety nie
zdążyłem na pierwszą połowę meczu, ale w drugiej nic nie straciłem.
— Ach, tak, tak — pokiwałam głową. — Nawet
nasz drugi skład jest fenomenalny — przyznałam i sięgnęłam do swojej torby.
Grzebałam tam jakiś czas, a Gerard zmarszczył czoło.
— Czegoś szukasz?
— Drobnych. Chciałam kupić sobie coś do
picia…
— Proszę — podsunął mi pod nos butelkę z
wodą. Zamrugałam oczami i spojrzałam na niego. Uśmiechnął się.
— Pomyślałem, że będziesz zmęczona tym
siedzeniem wśród testosteronu.
— Dziękuję! — przyjęłam butelkę z
wdzięcznością. Co prawda zawsze wolałam wodę gazowana, podczas gdy Gerard podał
mi niegazowaną, ale liczył się gestem. Opróżniłam jedną trzecią i odetchnęłam.
— To jak? Idziemy?
— Tak, tak. Tylko muszę jeszcze się
odmeldować Brunonowi — wyjaśniłam, rozglądając się po holu. — Obiecałam mu, że
dzisiaj wszystkim się zajmę, a nie chciałam im przeszkadzać w szatni… Tam jest
dopiero testosteron — wywróciłam oczami.
— Jest tam — wskazał.
— Co? Testosteron?
— Nie. Kapitan Bruno.
Dostrzegł go wcześniej niż ja, bo był o
prawie dwadzieścia centymetrów ode mnie wyższy. Bycie niską było przekleństwem.
— Dziękuję — odpowiedziałam. — Zaraz
wrócę. Mogę ci zostawić moją kurtkę i torbę?
— Jasne. Nie ma sprawy.
Tym gestem, zostawiając moją torebkę,
zaznaczyłam jak bardzo go lubię i dałam mu kredyt zaufania. Pobiegłam w kierunku
Brunona do którego teraz dołączył Maksymilian. Gdyby ten maszt stał przy nim
wcześniej, na pewno znalazłabym ich w morzu ludzi. Uśmiechnęłam się i
poczochrałam włosy kapitana.
— Au… co ty robisz? — zapytał, poprawiając
fryzurę. — Dopiero co je wysuszyłem…
— To taka moja forma wyrażenia ekscytacji —
wyjaśniłam. — Mam randkę.
— Randkę? — powtórzył zaskoczony.
Prychnęłam pod nosem, krzyżując ręce na piersi.
— Tak, Bruno. Randkę. I boli mnie twoje
zaskoczenie w głosie!
— Nie o to mi chodzi. Myślałem, że miałaś
obejrzeć jeszcze jeden mecz…
— Tak zrobię — zapewniłam. — Razem z nim —
wskazałam dyskretnie za siebie. Bruno i Maksymilian zerknęli na Gerarda. — A
później pójdziemy na herbatę lub kawę.
— Tylko uważaj na siebie…
— Jestem dużą dziewczynką!
Bruno rzucił Gerardowi ostrzegawcze
spojrzenie, a potem skinął na Maksymiliana. Olbrzym ruszył za nim niczym jego
ochroniarz. Westchnęła, obserwując ich. Jednak coś zostało w nim z dawnego Bruna.
Lubił się otaczać silnymi ludźmi.
Nie czekając za długo, wróciłam do
Gerarda, odebrałam moje rzeczy i we dwójkę skierowaliśmy się na trybuny.
***
Pod prysznicem stałem już bitą godzinę jak
nie więcej. Jednak moje ciało właśnie teraz tego potrzebowało. Długiej, ciepłej
kąpieli. Cała łazienka już zaparowała, ale nie obchodziło mnie to. Chciałem tu
spędzić jeszcze trochę czasu.
W końcu, dopiero gdy zaczęło mi się kręcić
w głowie od pary i duchoty, wyłączyłem wodę, a potem otworzyłem drzwi do
łazienki. Chłodny podmuch zmroził moje ciało, ale po chwili już było dobrze.
Owinąłem się w pasie ręcznikiem i czekałem aż kropelki wody same zniknął z
mojego ciała.
Obserwowałem się chwilę w lustrze. Umyłem
zęby i odetchnąłem. Nie było nic lepszego niż mroźny smak mięty.
Gdy chowałem szczoteczkę, usłyszałem
szczęk zamka w drzwiach. Do domu wpadła rozanielona Malwina, przeskakując z
nogi na nogę. Minęła otwarte drzwi łazienki, nie zastanawiając się nad
zawartością.
— Hej — rzuciłem.
— Och, Oliwier! — wróciła i zajrzała do
środka. — Nie zauważyłam cię!
— Jesteś aż tak rozkojarzona?
— Po prostu wracam z randki — wyjaśniła,
opierając się o framugę. Upuściła torbę i westchnęła. — Ach, Gerard jest jak ze
snu…
— Gerard…? — powtórzyłem. — Zaraz! To był
ten chłopak na otrzęsinach? Ten z dziwnymi oczami…
— To heterochromia — wyjaśniła. Teraz się
chwaliła, bo pewnie jej to wyjaśnił, pomyślałem. — Ale jak dla mnie wygląda
fantastycznie — dodała. — No i tak dobrze całuje… — przyłożyła dłonie do
policzków i pokręciła głową, zamykając oczy. — Jego miękkie usta zdecydowanie
nie pasują do tej twardej piersi, którą chował pod kurtkąąąą…
— Całowaliście się? Na pierwszej randce?
— Tak, wiem że wcześnie…
— Tylko tyle? — dokończyłem.
— Co? Na pierwszej randce nie wypada robić
nic więcej!
— Mamy inny system wartości —
stwierdziłem. Malwina westchnęła.
— W każdym razie, myślę że idzie to w
dobrym kierunku. Swoją drogą, czy jutro chcesz iść ze mną swatać ostatecznie
Dawida i Natana?
— Kobieto, jesteś niesamowita… — jęknąłem,
wychodząc z łazienki. Szła za mną.
— Tak wiem, wiem — przyznała skromnie. —
Umówiliśmy się na jutro na zakupy, ale w ostatnim momencie zgłoszę swoją
nieobecność, przez co będą skazani na samych siebie.
— I skąd pomysł, że będą chcieli zrobić
krok ku sobie? — zapytałem, przypominając sobie spotkanie Natana i Gabriela.
Nie widziałem Natana już od długiego czasu. Właściwie od momentu, gdy go trochę
słownie poturbowałem.
— Pożyjemy, zobaczymy. W końcu dalej im
kibicuję.
— Twoja niezłomność jest godna podziwu —
przyznałem, idąc do pokoju. Uprzejmie nie weszła tam za mną, bo zdjąłem swój
ręcznik. Za to wróciła do kuchni i zgarnęła Sampo ze stołu.
— Prawda? — przytuliła kota do twarzy. —
Ach, Sampo! Życzę ci znalezienia super kocicy!
Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy zakładałem
bokserki.
***
— Czy okulary przeciwsłoneczne są
potrzebne? — spytałem, gdy siedzieliśmy na najwyższym piętrze Złotych Tarasów
przy dwuosobowym stoliku. Malwina skryła swoje różowe włosy pod ładnym beretem,
a później podała mi okulary.
— Oczywiście, że tak. Nie bawiłeś się
nigdy w szpiega?
Pokręciłem głową z dezaprobatą i sięgnąłem
po kolejne udko kurczaka, odkładając okulary na bok.
— O! Jest i Dawid! — skuliła się
nieznacznie, gdy zobaczyła swojego wysokiego przyjaciela. Ubrany był w jeansy i
czarną kurtkę. Ziewnął i usiadł na skraju fontanny. — Cudownie…
Ledwo to powiedziała, zadzwonił jej
telefon. Podskoczyła i sięgnęła do torebki.
— Halo? Cześć, Gerard — uśmiechnęła się
rozanielona. Wywróciłem oczami i spojrzałem na Dawida. Siedział, obserwując
czubki swoich butów. Po chwili pojawił się Nataniel. A właściwie wyłonił się
znikąd, bo nie zauważyłem go do czasu, aż stanął przy fontannie. Dawid
podskoczył i nakrzyczał na przyjaciela. Sądząc po ruchach ust Natana, wydukał
jakieś przeprosiny. — Teraz? Eeee… — zerknęła w dół. — Wiesz co, jestem zajęta,
ale wieczór mam wolny, co ty na to? Tak? Cudownie! To do zobaczenia!
Rozłączyła się i oparła twarz na dłoniach.
Uniosłem brew.
— Nie zapomniałaś o czymś?
— O czym? — spytała, a potem drgnęła. —
Racja! — Gorliwie powróciła do komórki i wybrała odpowiedni numer. Przyłożyła
telefon do ucha i we dwójkę spojrzeliśmy na dół.
Dawid drgnął i sięgnął do kieszeni,
wyjmując swój telefon. Zmarszczył czoło, powiedział coś do Natana i odebrał.
— Halo, halo, Dawid? — spytała głupio,
wachlując się dłonią. Westchnąłem. Była marną aktorką. — Przepraszam, że tak w
ostatniej chwili, ale jednak nie mogę przyjść! Przepraszam was bardzo! —
dodała. Musiała chwilę słuchać zdenerwowanego przyjaciela. — Wiem, przepraszam.
Odbijemy sobie za tydzień, dobra? Dzięki. To pa — rozłączyła się. — O ile nie
będziecie zbyt zajęci sobą — zachichotałam.
— Księżniczko — wskazałem jej Dawida i
Natan. — Ruszyli.
— O-Och! Do roboty, Oliwier! — złapała
mnie za ramię i pociągnęła, a ja w ostatniej chwili zdołałem jeszcze złapać
udko kurczaka, które jadłem w trakcie jak podążaliśmy za Dawidem i Natanem.
Naturalnie, zatrzymali się w empiku. Zakradnie się za nich, między półkami,
było nawet ekscytujące.
— …szkoda, że nie mogła przyjść — mówił
Nataniel swoim cichym głosem. Musieliśmy z Malwiną nastawić uszu, aby go
słyszeć.
— Pewnie zaspała po ekscytującej randce —
prychnął Dawid.
— Randce?
— Ach, pewnie nie słyszałeś. Malwina
wczoraj była na randce z Gerardem.
— Gerardem? — zdziwił się Natan.
— Czemu wszyscy się tak dziwią, że byłam
na randce? — syknęła cicho do mnie, ale uciszyłem ją machnięciem ręki.
— Tak, naszym przewodniczącym.
— Nie jesteś zazdrosny?
Dawid milczał chwilę.
— Nie. Co? Czemu?
— Zawsze myślałem, że macie się ku sobie —
wyjaśnił. Ja i Malwina unieśliśmy brwi.
— To się robi coraz ciekawsze — szepnąłem
podekscytowany. — Macie mega pojebaną relację! Ty chcesz aby oni byli razem,
podczas gdy Natan widział was razem! To się nadaje na tani romans…
— Zamknij się — ucięła.
— Nie, no co ty, Nat? Znam ją praktycznie
od zawsze. Jest dla mnie jak siostra — zamyślił się chwilę. — Myślisz, że
powinienem nie lubić z tego powodu Gerarda? Wiesz, jako brat, który podbija do
siostry…
— A kiedykolwiek go lubiłeś?
— W sumie, zawsze był mi obojętny —
wzruszył ramionami. Ruszyli dalej, przechodząc na książki. — O! Pamiętam, że to
czytałeś jak jechaliśmy na obóz sportowy!
— Igrzyska Śmierci… Zgadza się — pokiwał
głową. — Jaka szkoda, że wszyscy moi ulubieni bohaterowie umierają. Tak jak w
Shingeki no Kyojin…
— Daj spokój — westchnął. — Robimy sobie
ten maraton za tydzień?
— Z wielką chęcią — pokiwał głową. —
Inaczej bałbym się, że zaatakują tytani. Chociaż nie oszukujmy się, na boisku
czuję się jak wśród tytanów…
Dawid zaśmiał się głośno, odrobinie
ochryple. Kilka dziewczyn spojrzało w jego kierunku, leniwie przejeżdżając
wzrokiem przez długie nogi, po przystojną twarz. Dawid zdawał się ich nie
zauważać.
Przemieszczali się dalej, tym razem
kierując się na płyty z muzyką. Nasze dziwne skradanie się było przyjmowane bez
większej aprobaty pracowników, ale nie mogliśmy się teraz wychylić. Znaczy… ja
mogłem, ale Malwina nie bardzo.
— Nie wyglądają jakby byli na randce —
szepnąłem do niej. — Ale plotkują jak dziewczyny…
— Daj im szansę. No spójrz jak dobrze
razem wyglądają!
— Kiedy Natan woli zdecydowanie tamtego
Gabriela… To się czuło.
— Bądź cicho, psujesz mi wizję…
— Hej, Nat! — usłyszeliśmy prawie nad sobą
i zamarliśmy. Po drugiej stronie półki stał Dawid i właśnie po coś sięgał. —
Chodź coś zobaczyć.
— O co chodzi?
— Brzmi znajomo? — zapytał Dawid, podając
coś Natanowi. Chłopak zmarszczył czoło.
— Wulfric Madgrey — przeczytał na głos
Natan, a ja zamarłem. Malwina zwróciła się szybko ku mnie. — Kompozytor muzyki
klasycznej z Finlandii… Nie rozumiem.
— Serio, Nat?
— Och! — wydał z siebie zaskoczony dźwięk
i przysunął płytę bliżej twarzy. — Madgrey! To jak Oliwier.
— I pochodzi z Finlandii — dodał Dawid. —
Wiedziałeś, że jego tata… lub ewentualnie ktoś z rodziny jest całkiem
popularnym, według tego co mówi producent, kompozytorem muzyki klasycznej?
— Nie miałem pojęcia. Zresztą to może być
tylko zbieg okoliczności.
— Ilu znasz Madgrey’ów?
— Zaskoczę cię, ale dwóch.
— Dwóch?!
— Oliwiera i Wulfrica.
Dawid westchnął ciężko. Odłożyli płytę i
ruszyli dalej, mówiąc, że będą musieli się mnie o to w przyszłości zapytać.
Jednak czułem, że niewygodne pytania padną już teraz. Spojrzenie Malwiny nie
zwiastowało nic dobrego.
— Czy twój ojciec lub ewentualnie ktoś z
rodziny jest całkiem popularnym, według tego co mówi producent, kompozytorem
muzyki klasycznej? — zapytała natychmiast.
Odchrząknąłem.
— Może…?
Jednak musieliśmy szybko się przenieść za
inne półki, gdy Dawid i Natan skręcili niebezpiecznie blisko nas. Musieliśmy
uciekać dalej, ale po drodze Malwina zgarnęła opakowanie z płytą. Nie
spuszczała ze mnie wzroku.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś?
— Nie ma się czym chwalić —
odpowiedziałem.
— Zwariowałeś? — syknęła. — Twój ktoś z
rodziny jest kompozytorem! — sięgnęła po płytę i obejrzała jej okładkę. —
Dokładnie te same oczy i włosy… To twój tata, tak?
Moje milczenie wystarczyło jej za odpowiedź.
Jeszcze raz spojrzała na okładkę. Jak na fankę muzyki kpop, potrafiła doszukać
się wielu rzeczy na samym obrazku. Słowo daję, niektóre koreańskie piosenki
znałem już na pamięć! Ale to nie był największy problem…
— Wulfric Madgrey — przeczytała po raz
kolejny. — Lubisz jego muzykę?
— Nie wiem — wzruszyłem ramionami.
— Skoro twój tata jest słynnym
kompozytorem, co ty tutaj robisz? Mieszkasz w jakiejś starej kamienicy,
pracujesz jak wół w klubie…
— Nieważne — warknąłem. Przyglądała się
mi, a potem wróciła do obrazka.
— Jeżeli ty mi nie powiesz, sama się
dowiem — zapewniła uprzejmie.
— Rób co chcesz — wzruszyłem ramionami.
Wyprostowałem się. — Miłej zabawy.
— O-Oliwier! — syknęła za mną, ale jej nie
słuchałem. Ruszyłem do wyjścia, zostawiając za sobą ten fatalny sposób na
spędzenie sobotniego popołudnia.
Cholera, myślałem intensywnie. To
oczywiste, że sprzedają płyty mojego ojca w Polsce, w końcu ma polskie korzenie
i wyszedł za Polkę! Na pewno ma tu grupę fanów. Dlaczego tego nie
przewidziałem?
Wiedziałem, że Malwina odpuści temat,
przynajmniej do jutra. Obecnie była zajęta swataniem, a później miała spotkanie
z Gerardem. Innymi słowy, miałem jeden dzień, nim Malwina zacznie swoje
śledztwo.
***
Obserwowanie odchodzącego Oliwiera nie
było dla mnie niczym nowym, ale dzisiejsza atmosfera przeszła samą siebie. Na
szczęście Dawid i Nataniel, zbyt pogrążeni w rozmowie, nie zauważyli
srebrnowłosego. Dopiero, gdy opuścili sklep, podbiegłam do kasy i kupiłam
płytę, którą mocno trzymałam między palcami. Wrzuciłam ją do torebki i pognałam
dalej za moimi przyjaciółmi, którzy zatrzymali się przed sklepem z zegarkami.
Westchnęłam.
Kompletnie straciłam chęć do szpiegowania
ich. Poza tym, musiałam spojrzeć prawdzie w oczy. Oni, wbrew moim oczekiwaniom,
nie chcieli być ze sobą. Mieli zbyt dużo sytuacji, aby coś zacząć, a nie
skorzystali z żadnej z nich.
Zdjęłam swój berecik, wcisnęłam go do
torby. Poprawiłam włosy i ruszyłam ku nim, uśmiechając się lekko. Dawid i Natan
wyglądali na szczerze zaskoczonych.
— Malwina? — zdziwili się. — Co ty tu
robisz?
— Jednak zmiana planów — odpowiedziałam,
wzruszając ramionami. — Byłam i tak w okolicy. Mogę do was dołączyć?
— Jasne, że tak — zapowiedział
Dawid. Natan skinął głową.
— To będzie dla nas przyjemność — zapewnił.
Gdybyśmy byli w filmie, zapewne teraz
pojawiłby się fotomontaż naszych scen z różnych sklepów. A to ja,
przymierzająca kolorowe ciuchy, a panowie musieliby mnie oceniać, trochę już
zmordowani. A to Dawid przyłożyłby czerwony stanik do siebie, zastanawiając się
czy na pewno pasuje. A to Nataniel, niepozorny chłopak, wyglądałby najlepiej z
naszej trójki z założonymi okularami przeciwsłonecznymi. Na pewno poświęcono by
nam kilka klatek, jak jedliśmy niezdrowy obiad na samej górze galerii. Dawid
udawał morsa, wkładając sobie dwie słomki do ust.
— Jestem morsem!
— Myślałem, że wampirem — wtrącił
Nataniel.
— O, też dobre — pokiwał głową i nachylił
się ku mnie. — Hej maleńka… Jaką masz grupę krwi?
Odepchnęłam jego twarz, śmiejąc się.
— Popilnujecie mi torby? — poprosił Nat. —
Muszę iść do łazienki.
— Jasne, jasne! — Dawid machnął dłonią i
odłożył słomki. Potem spojrzał na mnie i uśmiechnął się. — Słyszałem o twojej
randce z Gerardem.
— Plotki się szybko rozchodzą.
— Skoro ma się Filipa w drużynie —
wzruszył ramionami. — Fajnie było?
— Ach — westchnęłam. — Na tyle fajnie, że
dzisiaj znów się spotykamy. To był przewodniczący w waszej szkole?
— Taaak — pokiwał głową. — Miał trochę
pokręconą historię z takim Bazylim.
— Bazylim? — zaśmiałam się. — O mój Boże,
rodzice nie dali mu szansy... Czekaj, czekaj! Jak to z Bazylim? Z chłopakiem?!
Nie mów mi, że Gerard…!
— Nie, nie! — pokręcił głową. — Bazyli coś
tam czuł do Gerarda, ale on nie odwzajemnił uczuć no bo… cóż, woli dziewczyny —
spojrzał na mnie. — Dobrze cię traktuje?
— Kurde, Dawid, starszy brat mode on? Ale
tak, jest bardzo miły i uprzejmy. Na pewno nie tak jak ty…
— A co jest ze mną nie tak?
— No nie wiem, widzisz tylko cycki.
— Ostatnio, gdy widziałem serce, było
bardzo niemiło — spochmurniał. — Dlatego teraz cycki są moim buforem.
— Jestem rad, że romantyzm nie umarł…
Uśmiechnął się szeroko i wzruszył
ramionami.
— Może mi przejdzie. Poza tym… — spojrzał
w kierunku, w którym oddalił się Nataniel. — Chyba jestem bi.
— TAK! — klasnęłam w dłonie, ale potem
uspokoiłam się. — Och… naprawdę? Totalnie się tego nie spodziewałam… — złożyłam
ręce.
Dawid zmrużył oczy i przeciągnął się.
Ziewnął potężnie jakby to uświadomienie sobie swojej seksualności nie robiło na
nim specjalnego wrażenia.
— I co? I co? — kontynuowałam. — Nat?
— Posłuchaj, gadałem już o tym z Natem,
dobra? I okazał się być bardzo tolerancyjny i wspierający — zaznaczył. — Ale mi
chodzi teraz tylko o seks, a czegoś takiego Natanowi nie mógłbym zrobić, ok?
Lubię go, uważam za przyjaciela. Dlatego tak zostanie. Chociaż po części on
pomógł mi to sobie uświadomić…
— Nie wyglądasz na przejętego…? —
zauważyłam.
— To tylko seks.
— Mhm. Dawid, mogę ci zadać pytanie, które
mnie od jakiegoś czasu nurtuje? — zapytałam. — I nie chodzi o Natana… —
dodałam, widząc jego spojrzenie. Dlatego skinął głową. — Co z Filipem?
— Co z nim?
— Przestaliście się przyjaźnić, czy coś?
Myślałam, że jesteście dobrymi znajomymi.
Dawid westchnął ciężko. Zasmucił się
szczerze, umęczając frytkę w ketchupie i zostawiając ją tam na kilka sekund.
— Weź mi nie przypominaj — odpowiedział
tylko po to, by zacząć dłuższą historię. — Sam nie wiem kiedy to się zaczęło
psuć. Jasne, po śmierci Marka nie utrzymywaliśmy silniejszych kontaktów, a potem
zaczęły się studia, poszliśmy na inne wydziały. Od podstawówki zawsze byliśmy w
tej samej klasie, a teraz… No i Filip dostał też angaż jako model, a to
zabierało mu naprawdę dużo czasu, a ja miałem Lidię, z którą zaczęło się psuć i
latałem jak głupi, aby to wszystko naprawić — tłumaczył, nie patrząc mi w oczy.
— Sam nie wiem… Myślę, że ma do mnie pretensję, że zaprzyjaźniłem się z
Natanem. Wiesz, zawsze była nasza dwójka, a potem pojawił się Natan, ty, nasza
trójka… Sam nie wiem. To takie pokręcone. Chciałem z nim pogadać, ale dalej
powtarza, że ma tyle pracy i nauki… A nauczyłem się od Lidii, że nie warto
zawsze latać za kimś jak pies, aby się przypodobać.
— Rozumiem — odpowiedziałam, rozglądając się.
— I tak myślę, że powinniście pogadać i wyjaśnić sobie całą sytuację. To będzie
ciebie zjadało od środka, Dawid. Umówcie się na jutro. W niedziele nikt nie
pracuje jako model, a my nie mamy treningu. Co ty na to?
Dawid nerwowo zastukał palcami.
— Mogę iść z tobą, jeżeli chcesz. Mogę być
waszym arbitrem.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Zrobiłabyś to?
— Jasne, że tak! Nat! — Prawie krzyknęłam,
gdy okazało się, że stoi zaraz przy nas, doprowadzając nas do małych zawałów
serca. Usiadł na swoim miejscu i podziękował za pilnowanie torby. Prawdę
mówiąc, na śmierć o tym zapomniałam.
— Długo cię nie było — zauważył Dawid.
— Wpadłem na Świadków Jehowy —
odpowiedział spokojnie.
— Co? Gdzie?! — Dawid rozejrzał się po
całym piętrze.
— Ach. W łazience.
— Żartujesz sobie z nas?
— Dawidzie, czy ja kiedykolwiek
żartowałem?
— No tak, zapomniałem, że masz poczucie
humoru rzodkiewki.
— Właśnie.
Zachichotałam cicho, obserwując tę dwójkę.
Gdyby tylko bardziej się zaprzyjaźnili w liceum… Ech, nie ma co gdybać. Miałam
inne cele na ten weekend.
Całować się z Gerardem.
Dowiedzieć się czegoś o przeszłości
Oliwiera.
Pogodzić dawnych przyjaciół.
Zapowiadał się emocjonujący weekend!
***
Obudził mnie szczęk zamka, gdzieś koło
trzeciej w nocy. Otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Leżący obok mnie Gerard,
poruszył się i mruknął zaspany.
— Śpij, śpij — pogłaskałam chłopaka po
głowie i zsunęłam się z łóżka. Poza jego granicami było już zimno, zwłaszcza,
że zostawiłam tam jeszcze cieplejszego faceta. Owinęłam się w koc i opuściłam
mój pokój.
W przedpokoju poruszała się jakaś ciemna
postać, która narobiła sporo hałasu, próbując zdjąć buty. Nawet Sampo, śpiący
na kanapie, podniósł łeb, a jego złote oczy błysnęły w ciemności.
— Oliwier? — szepnęłam i ruszyłam do
przedpokoju. Ledwo się tam znalazłam, wyczułam zapach wódki. — Zwariowałeś…?!
Gdzieś ty był? — pytałam bardzo groźnym szeptem.
Wydał z siebie dziwny pomruk i oparł się o
framugę.
— W klubie — odpowiedział.
— Żartujesz sobie ze mnie, Oliwier? Jesteś
częścią drużyny, nie możesz wracać w takim stanie do mieszkania…!
— Nie jesteś moją matką — prychnął,
otwierając drzwi do łazienki. — Dlatego zluzuj i daj mi się wyszczać.
Pokręciłam głową.
— Rano sobie porozmawiamy.
Czknął w odpowiedzi i zatrzasnął drzwi.
Kopnęłam ze złością jego buty, które przeleciały przez przedpokój, a potem
obróciłam się obrażona. W drzwiach mojego pokoju stał Gerard, ubrany jedynie w
bokserki. To był bardzo przyjemny widok. Skryte za ciemnością ciało było
kuszące. Jego kolorowe oczy błyszczały, trochę zaspane.
— Coś się stało? — zapytał troskliwie.
— Nie, nie — odpowiedział, nie oglądając
się za siebie. — Wracajmy do łóżka.
Skinął głową, przepuszczając mnie w drzwiach
i zamykając je za nami. Wsunęliśmy się pod kołdrę i przytuliliśmy do siebie.
Było mi tak przyjemnie ciepło w jego ramionach. Musiałam przyznać, że jak na
typowego działacza społecznego, miał ładne ciało. Opowiadał mi, że biega ze swoim
psem Duo, aby utrzymać względną formę.
Czułam się bezpiecznie przy kimś takim jak
on.
***
Przez cały niedzielny poranek Oliwier nie
wychodził z pokoju, a Gerard poradził mi, aby lepiej go nie budzić. By
odciągnąć moje myśli od nocnego powrotu Oliwiera, Gerard pomógł mi w
przygotowywaniu śniadania.
Zaczęłam się zastanawiać do czego
zmierzamy. To była nasza druga randka, a on już u mnie nocował, a rano robił ze
mną śniadanie. A najdziwniejsze było to, że czułam się z tym bardzo dobrze.
Swobodnie.
Przed innymi chłopakami trzeba było
przeważnie zgrywać idiotkę, aby zwrócili uwagę. Gerard brzydził się takim
zachowaniem, woląc naturalność. Dlatego nie przeszkadzały mu moje związane
włosy, długa, znoszona bluza i sińce pod oczami. Sam z resztą miał rozczochrane
włosy i wczorajsze ciuchy. Niestety, nie przewidzieliśmy opcji, że będzie u
mnie nocował.
— Będę musiał zaraz spadać — spojrzał na
zegarek, wyraźnie zasmucony. — Obiecałem pomóc w ogrodzie. Ale wieczorem, jeżeli
reflektujesz, może jakieś kino?
— A co grają?
— Erm… nie wiem. Sprawdzę i ci powiem.
Po wstępnym umówieniu się, pożegnaliśmy
się pocałunkiem. Gdy zamknęłam za nim drzwi, oparłam się o szafę. Miałam ochotę
się rozpłynąć, gdyby nie to, że Sampo mógłby mnie zlizać. No i otworzyły się
drzwi do pokoju Oliwiera.
Jego oczy były zaczerwienione, miał sińce,
a włosy musiały być konsekwencją małego wybuchu bomby.
— No proszę, oto i nasz spóźniony
Kopciuszek — prychnęłam. — Przypadkiem wczoraj kopnęłam twoje pantofelki.
Mlasnął jedynie, kierując się do kuchni.
Poruszał się niczym zombie, szurając stopami po dywanie. I podobnie do tych
stworów, skandował tylko jedno hasło. Tyle, że nie były to „mózgi”.
— Kawy… kawy… kawy…
— In you head, in
your head… Zombie, zombie, zombie.
— Nie śpiewaj… — poprosił. — Sampo robi to
lepiej, milcząc…
— Dupek! — prychnęłam, gdy sięgnął po
pudełeczko kawy. Spojrzał na nie jak na najcenniejszy skarb. — Gdzie się
włóczyłeś?
— Po mieście — odpowiedział.
— Oliwier, od jakiegoś czasu zachowujesz
się naprawdę dziwnie. Znikasz, nie chodzisz na treningi, siedzisz pod
prysznicem godzinami… Już pomijam fakt, że palisz jak smok i pijesz jak… no,
dużo.
— Nie twoja sprawa — burknął.
— Oczywiście, że moja sprawa! — Prawie
krzyknęłam. — Jestem menadżerką twojej drużyny i jeżeli się za siebie nie
weźmiesz, wyrzucą cię!
To trochę otrzeźwiło. Spojrzał na mnie
kątem oka, ale milczał.
— Oliwier, przecież chcę ci pomóc — zapewniłam.
— Martwię się o ciebie i o twój stan. Było tak dobrze… Co się stało?
Milczał. Wsłuchiwał się w dźwięk gotującej
wody. Czajnik już lekko drżał. Nie spuściłam wzroku, próbując się wwiercić w
jego duszę. Co tam ukrywał?
Prawie podskoczył, gdy czajnik pstryknął.
Pokręcił głową i zalał kawę wrzątkiem. Unikał mojego spojrzenia.
— Oliwier, proszę… Nikt nie chcę cię
skrzywdzić. Chodzi o tę sprawę z twoim ojcem? Jeżeli chcesz, nie będę nigdzie
szukała — zapewniłam, ignorując zdradzony krzyk mojej wrodzonej ciekawości.
— Dzięki. Nie rób tego — poprosił,
przekreślając swoje wczorajsze słowa. Upił łyk kawy i westchnął rozanielony. —
To nie jest historia, którą chcę się chwalić.
— Rozumiem. A coś poza tym?
— Nie. Kompletnie nic — skłamał. Czułam
to. Westchnęłam ciężko, ale nie drążyłam tematu. Przynajmniej ustaliliśmy jedną
kwestię.
— No dobra, skoro to wszystko, to ja będę
się zbierać. Jestem umówiona z Dawidem i Filipem. To będzie ciężki dzień… —
pokiwałam głową.
Gdy tylko się ogarnęłam, co zajęło mi
prawie godzinę, opuściłam mieszkanie. Mimo, że już nie rozmawiałam z Oliwierem
o jego problemach, nie znaczy, że o nich nie myślałam. Biorąc prysznic, wpadłam
na pewien ciekawy plan, utwierdzając się w przekonaniu, że na najlepsze pomysły
wpada się pod prysznicem.
Zbliżał się listopad i mimo tego, że
świeciło słońce, było całkiem chłodno. Opatuliłam się szczelnie, a potem
sięgnęłam po komórkę. Wybrałam odpowiedni numer i czekałam kilka sygnałów,
obserwując okno pokoju Oliwiera.
— Allô!
— Gaspar?
— Przy telefonie. W czym mogę pomóc,
Malwino?
— Posłuchaj, jest sprawa — zaczęłam. — Nie
wiem jak ci to przedstawić… Nie myślałam za bardzo nad sensem tego telefonu.
— Hm, w takim razie zastanów się, a w
międzyczasie ja przełączę cię na głośnomówiący, dobra?
— Nie ma sprawy — odpowiedziałam.
Usłyszałam pikniecie, więc znów zaczęłam mówić. — Chodzi o Oliwiera.
— Pana Madgrey’a? — spytał. — A to
ciekawe. Wpakował się w jakieś kłopoty?
— Nie tym razem, ale boję się, że niedługo
tak to się skończy. Chciałabym, abyś z nim trochę porozmawiał. Wiesz, spotkali
się i pogadali. Może ty coś z niego wydusisz.
— Nie chcę z nikogo niczego wyduszać —
zapewnił. — Ale z chęcią się z nim spotkam. Na pewno musi mieć ciekawą
osobowość, gdy już nie zabija wzrokiem na boisku. Mały punk…
— Eee… no właśnie — zmarszczyłam czoło. —
W każdym razie lepiej to zrobić z zaskoczenia, jeżeli wiesz co mam na myśli.
— Zaplanować przypadkowe spotkanie?
— Wiedziałam, że jesteś odpowiednim
człowiekiem!
— Manœuvre numéro cinq — stwierdził. — Już
dawno tego nie stosowałem — przyznał. — Podaj mi wasz adres, a wszystko
załatwię.
— Gaspar, jesteś normalnie wspaniały!
— Bez przesady. Po prostu jestem
Francuzem.
***
Na miejsce spotkania dotarłam trochę
spóźniona, ale to była wina korków w mieście. Dawid i Filip umówili się na
boisku pod Pałacem Kultury, twierdząc, że będzie to odpowiednie miejsce. Miałam
co do tego pewne wątpliwości, biorąc pod uwagę chłód na zewnątrz. Moim planem
było zaciągnąć ich szybko do jakiejś kawiarni, nawet do Marcela i jego Spreso,
byle gdzieś się schować.
Z drugiej strony, pomyślałam że specjalnie
wybrali miejsce na otwartej przestrzeni, aby w razie czego szybko się rozejść.
Nie wróżyło to dobrze.
Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy na
boisku stali nie tylko Dawid z Filipem, ale i Nataniel wraz z, jak zakładałam,
Gabrielem.
Tak, to zdecydowanie był Gabriel, biorąc
pod uwagę fakt, że zdążyłam go wyśledzić w Internecie. Jego groźny wyraz twarzy
nie wskazywał na nic dobrego. Nawet nie miałam czasu pomyśleć skąd tu się
wzięła tamta dwójka, gdy zaczęli się przepychać.
— O nie — jęknęłam i szybko wbiegłam na
boisko. Filip cofnął się o kilka kroków, a Natan próbował rozdzielić Dawida i
Gabriela, z mizernym skutkiem. — Hej! EJ! — ryknęłam, podbiegając do nich.
Odczepili się od siebie, rzucając sobie wściekłe spojrzenia. Stanęłam między
nimi, licząc na to, że nie będą się bili w towarzystwie kobiety. Tyle, że
głupie samce często potrafiły zrobić i to…
Natan, cały blady, wycofał się.
— Co tu się dzieje, do cholery?! —
spojrzałam to na jednego i na drugiego.
— Chciałem go stąd przegonić — zaznaczył
Dawid. — Przez niego Natan będzie znów cierpiał…
— Natan sam mnie tu zaprosił! — warknął
Gabriel.
— Nat? — spojrzałam w jego kierunku.
Skinął głową.
— Ale… — zaczął.
— Widzisz? — prychnął Gabriel. —
Przyszedłem tu na prośbę Natana.
— Serio, Nat? — spytał Dawid. — Po tym
wszystkim co ten gnojek ci zrobił…
— Przecież nawet nie wiesz, co ten gnojek
mu zrobił! — przypomniałam.
— Gabriel — wtrącił, przedstawiając się.
— Malwina — uśmiechnęłam się do niego.
— Koniec tych uprzejmości — przerwał
Dawid. — Może i nie wiem co zrobił, ale widziałem Natana i w jakim był stanie
po! Nie wmówisz mi, że nic się nie działo! Z resztą, Nat! Co z naszą umową, że
nie widujemy się z eks?
Natan milczał. Za to Filip odchrząknął.
— Co? — spytał Dawid.
— Nic, nic. Po prostu jesteś bardzo
opiekuńczy wobec Natana — wskazał na blondyna. — Cieszę się, że tak łatwo potrafisz
zmienić przyjaciół.
— Ja zmieniłem przyjaciół? Natan był w
Młodych Wilkach, a potem ty zniknąłeś w tym świecie klubów i modeli. Nie mam
sobie nic do zarzucenia!
— Oczywiście, że nie masz — prychnął
Filip. — W końcu zawsze byłeś tym lepszym…
— To o to chodzi? — zdziwił się Dawid. —
Bo co? Bo miałem lepsze oceny? Daj spokój, co?
— Nie tylko to. Byłeś lepszy na boisku,
miałeś lepsze powodzenie u dziewczyn, nawet moja mama powtarzała „ale z tego
Dawida przystojniak”. — Każde jego słowo było przepełnione bólem. — Ciężko się
żyje w czyimś cieniu.
— Co…? — Dawid był szczerze zaskoczony. —
Ale to ty zawsze byłeś…
— A teraz, gdy już nie jestem odpowiednio
fajny, zaprzyjaźniłeś się z nim, tak po prostu odcinając więzy przyjaźni. —
Filip wskazał na Natana. — To było naprawdę nie fair!
— Przecież z Natem byliśmy przyjaciółmi od
liceum, co nie, Nat? — spojrzał na blondyna. Jego wielkie oczy skrywały w sobie
strach. Drgnęłam.
— Nat… — zaczęłam, ale przerwał mi
Gabriel.
— Miałeś umowę, aby już ze mną nie gadać?
To trochę niefajne, Nat…
Wiedziałam do czego dojdzie jeżeli ta
trójka zaraz się nie zamknie. Już chciałam coś powiedzieć, gdy przez boisko
rozniósł się cichy szloch, a zabrzmiał jak dzwon w naszych głowach. Natan
spuścił głowę, zakrywając twarz swoimi włosami. Jego ramiona unosiły się i
opadały.
Nastąpiła cisza, gdy kolejny szloch,
przeszył nasze serca. Dłoń Natana powędrowała do jego oczu.
— Ale… ale ja… Ja tylko chciałem znów móc
z wami wszystkimi zagrać w kosza… — przemówił. Nie pamiętałam, abym
kiedykolwiek w jego głosie wyczuła jakąkolwiek emocję. A teraz słyszałam ich
setki. Smutek, rozpacz, ból… Wszystko to zawarło się w tym jednym zdaniu, które
powinno rozedrzeć nasze dusze.
Dawid, Filip i Gabriel przeszli ze złości
na zakłopotanie. Wpatrywali się w Natana, otępiali.
— Nat — zaczęłam, ale znów przerwał.
— Ostatnia klasa liceum była dla mnie
najlepszym rokiem w moim życiu — Ocierał łzy z oczu. — Poznałem was wszystkich…
Należałem do drużyny sportowej, w której nigdy bym nie pomyślał, że się znajdę.
I byliście dla mnie tacy mili… — pociągnął nosem, spoglądając ku niemu. Srebrne
łzy spływały mu po policzkach, odbijając resztki słońca, chowającego się za
chmury. — Nigdy nie wierzyłem w swoje możliwości. Nigdy nie wierzyłem w siebie,
a potem znalazłem się w drużynie, która uświadomiła mi ile jestem dla niej
wart. I tego teraz mi brakuje — szepnął. — Tej gry. Tego uczucia. Was
wszystkich. Marka nie odzyskamy, to pewne, ale myślałem, że po jakimś czasie…
Znów załkał i ukucnął.
— Nat! — podbiegłam szybko do niego, obejmując
go i pomagając złapać równowagę. Musiał tłumić w sobie tyle emocji, że teraz
opadał z sił, gdy w końcu je uzewnętrznił.
— Wierzyłem, że znów zagramy razem! —
krzyknął, zasłaniając oczy. — Naprawdę w to wierzyłem, ale cała nasza grupa
oddalała się bardziej i bardziej, aż w końcu przestaliśmy się ze sobą spotykać…
Moi jedyni przyjaciele rozeszli się na wszystkie strony, a ja nie miałem siły
za nimi wszystkimi gonić.
— Natan… — Gabriel zamrugał oczami. Filip
milczał, a Dawid spuścił głowę.
— Mam takie okropne poczucie winy. — Ręką
sięgnął do serca. — Zamiast nas ratować, odwróciłem się od mojej własnej
drużyny…
— Nat, zwariowałeś? Przecież to nie twoja
wina — powiedziałam szybko.
— Czuję się tak źle… — szepnął. — Już
pomijając fakt, że dalej coś do ciebie czuję! — mówił jak w amoku, wskazując na
Gabriela. Chłopak wstrzymał oddech, wytrzeszczając oczy. Przez jego ponurą
twarz przeszedł szok. — I co z tego, że zerwaliśmy ponad pół roku temu…?
Chciałbym móc z tobą spędzać czas, ale wszyscy mi powtarzają, że nie mogę, że
nie powinienem, że to złe… Ale ja wiem, ja to czuję, że to nie jest złe. To nie
może być złe…
Natan urwał i zamilkł. Nie mówił już nic
przez kolejną minutę, a ja trzymałam jego ciało, aby się nie przewrócił.
Spojrzałam ze złością na pozostałą trójkę. Wyglądali na szczerze oszołomionych.
Jakby wszyscy dostali czymś twardym w tył głowy, a dzięki temu, zapaliły im się
lampki w głowach.
Nie będę ukrywać, też byłam w szoku. Natan
zawsze wszystko chował w sobie. Każde uczucie, myśl czy przejaw bólu. W końcu
dzisiaj nie wytrzymał, pod naciskami otoczenia — pękł, wylewając swój smutek,
nie panując nad słowami. Wiedziałam dokładnie na czym to polega, gdy serce
przestaje kontrolować to wszystko co w sobie chowało… Przeżywałam to samo kilka
miesięcy temu…
Nie chodziło tu o to, że zachowywał się
jak wariat. Po prostu powiedział coś, co trzymał w sobie od ponad roku.
— Natan, hej — szepnęłam mu do ucha. — Już
dobrze?
Pokiwał głową. Rękawem otarł ostatnie łzy.
— Chodź, pójdziemy do Spreso — odgarnęłam
mu włosy z czoła. — Wypijemy po kawie i…
— Natan nie lubi kawy — przemówił Gabriel.
Uniosłam wzrok, obserwując jak ten gigant się do nas zbliża. Kucnął, wyrównując
się wzrostem z Natanem. Chłopak nieśmiało podniósł oczy. Ich błękit był
jaśniejszy niż najjaśniejszy dzień. — Co nie, Nat?
Skinął głową. Był wyraźnie speszony, jakby
właśnie docierało do niego co mówił przez kilka ostatnich minut. Na policzkach
pojawiły się rumieńce.
— Odpuść sobie, Gabriel… — fuknęłam cicho.
— Nie odpuszczę — odpowiedział, patrząc prosto
w oczy Natana. Coś musiało się mu przypomnieć. Czułam emocje zawarte w tym
stwierdzeniu. Ukryte wspomnienia, do których dostęp miała tylko te dwie osoby. —
Możesz chodzić? — zapytał. Natan już chciał coś odpowiedzieć, gdy Gabriel
odwrócił się do niego plecami i sięgnął ku niemu rękami. — Wskakuj.
Natan zamrugał oczami. Uśmiechnął i
dźwignął się z ziemi, zarzucając ręce na szyi Gabriela. Przyciągnął się do
niego i przytulił do jego pleców. Gabriel złapał go pod uda i wyprostował się.
Patrzenie teraz na dużo wyższego Natana było abstrakcyjne.
Wyglądali… Bardzo dobrze. Natan wtulił się
w plecy Gabriela, a sam Gabriel uśmiechał się delikatnie pod nosem, ale nie
pozwalał, aby Natan do dostrzegł.
— Idziecie z nami? — zapytał Gabriel.
Filip i Dawid spojrzeli po sobie. Obaj wyglądali na zawstydzonych. Dawid
podrapał się z tyłu głowy.
— Może jednak powinniśmy pogadać…?
— Tak, to brzmi rozsądnie — przyznał
Filip. — Natuś ma rację, też chciałem znów zagrać z wami w kosza… I… Natuś,
przepraszam za to co mówiłem. — Filip był bardzo zawstydzony swoim
wcześniejszym zachowaniem. — Tak szczerze, to też marzyłem o tym, aby znów móc
z wami zagrać w kosza…
— Tak, to prawda — przyznał Dawid. —
Zapisałem się do Nowego Elementaris, licząc na to, że znów zagram w dobrego
kosza, ale… to jednak nie to samo. Bez was, to nie to samo. Przepraszam, że się
tak rzucałem — zwrócił się do Gabriela, trzymając ręce w kieszeniach. —
Myślałem, że chcesz jeszcze skrzywdzić Nata…
— Uwierz mi, to ostatnia rzecz o jakiej
myślę.
— Ha, ha! Człowieku, ale z ciebie romantyk!
— C-Co?! Zamknij się!
— Nic się nie stało, Gabrielu… Podoba mi
się to — wtrącił cicho Natan. Gabriel, czerwony jak cegła, nic nie powiedział.
Filip zaśmiał się i popukał go palcem w nos, drocząc się z nim.
Przyłożyłam dłoń do ust, trochę poruszona
tymi wyznaniami. Czwórka facetów, która miała ten sam cel, ale bała się do tego
przyznać…?
— Malwino? — Dawid ruszył ku mnie. —
Idziesz?
— T-Tak! — kiwnęłam głową, zaskoczona, gdy
podał mi rękę, aby pomóc mi się wyprostować. Ujęłam jego dłoń i po chwili już
stanęłam na nogach. Dokładnie między całą czwórką i zdałam sobie sprawę z
bardzo ważnej sprawy.
Byłam pierwszym świadkiem zjednoczenia się
Cudów.
***
Ktoś łomotał w moje drzwi, a ja w
pośpiechu zakładałem spodnie, próbując przebiec przez salon i nie przewrócić
się o buty. Miałem nadzieję, że to nie był mój sąsiad, który znów chciał się
upewnić, czy to aby na pewno nie bolszewicy tutaj mieszkają. Jak często
powtarzał zza drzwi — „czerwoni to prawie jak kameleony”.
— Już, już! — krzyczałem. — Perkele… —
warknąłem pod nosem, zapinając pasek i poprawiając t-shirt.
Dotarłem do przedpokoju, otwierając drzwi.
Widok, który tam zastałem, prawie mnie odrzucił z powrotem do salonu. O framugę
opierał się Gaspar, uśmiechając się szeroko. Ale na widok mojej twarzy, zrzedła
mu mina. Trochę mnie to poirytowało.
— Jest Malwina? — zapytał, zaglądając
ponad moje ramię.
— Nie…
— Hm? Szkoda… — zastanowił się chwilę. — W
takim razie, ty ze mną pójdziesz.
— Co? Gdzie?
— To pilne, Oliwier — zagrzmiał. — Proszę
cię o małą przysługę, abyś ze mną poszedł.
— Ale…
— Ubieraj się. Chyba, że chcesz, abym
wszedł do środka — zrobił krok do przodu, ale zagrodziłem mu drogę.
— Dobra, dobra! Daj mi chwilę, tylko się
ubiorę… Ale wieczór mam zajęty!
— Nie ma sprawy. To nie zajmie dużo czasu —
uśmiechnął się pogodnie. Wyczuwałem kłopoty, ale nie chciałem spierać się z
Gasparem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz