Rozdział 27
Pewna
dziewczynka
Był mroźny poranek, a ja
musiałem pofatygować się pod halę sportową. Niebo było jeszcze ciemne i jedynie
jego nieśmiała część powoli robiła się błękitna w miejscu, gdzie niedługo miało
wstać słońce. Nie padało, ale porywy wiatru strącały z drzew biały puch, przez
co ja i Malwina i tak byliśmy cali w śniegu.
Pod halę dotarliśmy jako jedni
z pierwszych. Na parkingu stał już średniej wielkości, srebrny autobus. Przed
nim podskakiwała jakaś ciemna postać, najprawdopodobniej po to, aby się
rozgrzać.
— Pojebało cię, Bielski? —
zapytałem uroczo, gdy rozpoznałem skaczącą figurę. Marcel spojrzał na nas,
szczękając zębami.
— Taaa… dzień dobry.
— Cześć, Marcel. — Malwina
uśmiechnęła się ciepło. — Jak zwykle, ranny ptaszek.
— Trochę żałuję — przyznał,
pocierając ręce skryte w grubych rękawiczkach. — Stoję tu od dwudziestu minut…
— Nie mogłeś wejść do środka?
Zamrugał oczami.
— Ale…
— Bruno jest w środku —
poinformowała nas dziewczyna. — Idę do niego i do trenera. Jeżeli chcecie
pomarznąć, zostańcie tu. Dzięki Oliwier, że przyniosłeś moją torbę —
powiedziała, gdy odkładałem jej wielką walizę na odśnieżoną część parkingu.
Skinąłem głową, chociaż bagaż Malwiny nie był wielkim wyzwaniem, bo różowawa
walizka była na kółkach.
Dziewczyna obróciła się na
pięcie i pomaszerowała dziarsko w stronę hali. Ja zostałem z Marcelem i
obserwowaliśmy w milczeniu jak nasza menadżerka znika w budynku, w którym
faktycznie paliło się światło. Spojrzałem na dygoczącego chłopaka i uniosłem
brew.
— Może jednak wejdziesz do
środka?
— D-Dam r-r-r-radę — zapewnił,
naciągając czapkę na uszy. — Tobie nie jest zimno?
— Nie. — Wzruszyłem ramionami.
— Lubię zimno.
W miarę zbliżania się godziny
szóstej, pojawiało się coraz więcej osób. Pierwszy przybył Norbert,
zdecydowanie niezbyt skory do jakichkolwiek rozmów. Następnie Filip z Dawidem.
Blondyn natychmiast rozkręcił towarzystwo, rzucając pikantną ploteczkę ze
świata studiów, która obchodziła mnie tyle, co nic. Brunet za to wyglądał,
jakby zasnął na stojąco, bo zamknął oczy i kiwał się w przód i w tył. Marcel
przezornie stanął obok, by móc w razie czego wesprzeć Dawida.
— Swoją drogą, Oliwier. —
Filip zwrócił się do mnie, a ja nabrałem powietrza, aby nie kazać mu spadać. —
Co zrobiliście z waszym uroczym kotem?
— Daliśmy go na tydzień rodzicom
Malwiny.
Oczy Filipa błysnęły.
— Czemu nie do Gerarda?
— Malwina mówiła, że Gerard ma
psa i nie chcieliśmy ryzykować. Sampo jest zbyt zajebisty, aby bratał się z
kundlem.
— Psy są fajne — wtrącił głos
za mną, a ja podskoczyłem. Nawet nie musiałem się odwracać, aby wiedzieć, kto
próbował mnie zabić. Obróciłem się i chciałem złapać Natana za kołnierz, i
porządnie nim potrząsnąć, ale powstrzymał mnie widok stojącego obok Gabriela.
Więc jedynie się zamachnąłem i cofnąłem rękę.
— Przestaniesz mnie straszyć,
dupku? — warknąłem, patrząc w wielkie oczy Natana.
— Nie robię tego celowo.
— Bo ci uwierzę…
— Cześć wszystkim — przywitał
się Natan, wychylając się zza mnie i machając.
— Nie ignoruj mnie…!
— Gabriel! — zaświergotał
Filip, przerywając mi. Podszedł szybko do przyjaciela. — Odprowadzasz swojego
chłopaka? Aww! To przeurocze!
Gabriel warknął cicho.
— Gabriel pomógł mi przynieść
torbę — wyjaśnił Natan.
— Dobra wymówka — zauważył
blondyn, którego oczy błyszczały, jakby były złotymi monetami. — Ach,
chciałbym, aby ktoś za mnie nosił bagaże…
— Znajdź sobie chłopaka.
— E-Ej! Nie to miałem na
myśli. — Uniósł dłonie. — Wiem, że kobieta nie powinna nosić za mnie bagaży,
ale jakiś lokaj już by mógł.
— Wysoko mierzysz — zakpił
Norbert, poprawiając okulary.
— Jeszcze zobaczycie.
Jego rozpaczliwe marzenia
przerwało pojawienie się Maksymiliana i Mariusza. Wychodziło na to, że była już
cała, uszczuplona drużyna. Luka po trzech pozostałych graczach dalej była
boleśnie odczuwalna. Nie za bardzo mnie to interesowało, ale czasu do EuroBask
było coraz mniej.
Kilka minut przed odjazdem z
hali wyszła Malwina w towarzystwie trenera, Brunona i co najdziwniejsze —
Gaspara. Zaskoczył mnie jego widok, bo wczoraj mówił, że nie chce mu się
wcześnie wstawać. Wyraz mojej twarzy musiał mu dać wiele satysfakcji.
— Dzień dobry, panowie! —
Trener Daniel, żywy jak nigdy, klasnął dziarsko w dłonie. — I nasza pani —
dodał szybko, patrząc na Malwinę. — Gotowi na ekscytującą przygodę?
— Tak! — odkrzyknęliśmy. W
momencie, gdy pakowaliśmy nasze torby do przestronnego bagażnika, udało mi się
na chwilę odciągnąć Gaspara od reszty. Przyjrzałem się mu i uniosłem brew.
— Czemu tak patrzysz? —
Wyglądał na zaintrygowanego. — Podoba ci się to, co widzisz?
— Jedziesz z nami czy coś? — zapytałem,
ignorując jego drugie pytanie.
Pokręcił delikatnie głową.
— Nie, nie jadę. Już ci
mówiłem. Przyszedłem jedynie życzyć wam udanej podróży. — Uśmiechnął się. —
Zwłaszcza tobie, Oliwier. Wierzę, że będzie ciekawie.
— Ech. — Westchnąłem
przeciągle. — Widziałeś nasz plan treningowy na ten tydzień, prawda?
— Prawda. — Uśmiechnął się
jeszcze szerzej. — Podpowiadałem Brunonowi, jeśli mam być szczery.
— Zabijecie nas — warknąłem. —
Ostatnia porcja zadań była mordercza. Nie macie co robić wieczorami? Może
znaleźć ci jakieś zajęcie? — zapytałem, uśmiechając się znacząco. Gaspar
pokręcił głową i zaśmiał się cicho.
— Baw się dobrze —
odpowiedział.
— Oliwier! — zawołał mnie
Bruno. — Zapraszam do środka. — Jego zaproszenie brzmiało tak, jakby właśnie
zapraszał mnie do ostatniego z kręgów piekielnych. Posłałem Gasparowi smutne
spojrzenie i zdziwiło mnie to, że nie patrzył na mnie, a na Brunona. Zmrużył
ostrzegawczo oczy, na co nasz kapitan pozostał niewzruszony.
Zauważyłem, dokładnie przez
sekundę, ich dziwne spojrzenia. Musieli się o coś sprzeczać całkiem niedawno.
Możliwe, że w hali. Obecność Gaspara była czymś więcej niż jedynie życzeniem
nam powodzenia.
Wszyscy zapakowaliśmy się do środka, witając
młodego kierowcę, który ewidentnie flirtował z Malwiną. Dziewczyna uprzejmie mu
odpowiadała, ale zdawała się być dziwnie przygaszona. Siedziała na samym
przedzie, samotnie. Zapatrzona w książkę, chyba nie do końca skupiała się na
treści, bo od kilkunastu minut zatrzymała się na jednej stronie.
— Coś się stało Malwinie? —
zapytał dyskretnie Marcel, z którym siedziałem. Spojrzałem na niego i uniosłem
brew.
— To jest, aż tak widoczne?
— Siedzi tam taka smutna. —
Zmarszczył czoło. — Powinniśmy się zapytać, co się stało?
— Nie wiem…
— Ja też nie! Jestem beznadziejny,
jeżeli chodzi o pocieszanie dziewczyn — przyznał zrozpaczony. — Jak raz Sonia
rozpłakała się w pracy, bo ją rzucił chłopak, nie wiedziałem, co zrobić, więc
zaoferowałem jej bitą śmietanę.
Zmrużyłem oczy i przyjrzałem
się mu.
— Bitą śmietanę? Oj, chłopie…
— Spanikowałem!
— Zaproponowałeś jej chociaż
użycie tej bitej śmietany w łóżku?
— Co?! — Zarumienił się mocno.
— Ale po co?
— Och… — wyrzuciłem z siebie. —
Och, jesteś taki niewinny. Nie wiem, czy cię psuć, czy nie.
Marcel pokręcił głową i warknął.
— Nieważne. Pytanie co z
Malwiną? Mieszkacie razem. Nie zauważyłeś niczego?
Ciężko mi było odpowiedzieć na
to pytanie, bo znaczącą część czasu spędziłem u Gaspara w mieszkaniu. Wyglądała
na przygaszoną, ale nie chciałem wnikać, dopóki sama nie powie, o co jej
chodziło. Ponieważ rozmawiało się z nią całkiem normalnie, nie snułem żadnych
scenariuszy. Jednak Marcel miał rację — Malwinę coś dręczyło.
***
Gaspar zamknął teczkę, do
której schował zapisane kartki papieru. Były to sprawdziany jego uczniów,
których uczył języka francuskiego od podstaw. Gaspar poza studiami, pracował
także w szkole językowej. Dzięki swojemu pochodzeniu i wychowaniu oraz
znajomości z córką szefowej, dostał pracę bez większych problemów.
Zamknął za sobą salę i odniósł
klucz do recepcji. Tam właśnie znajdowała się jego znajoma, która pomogła mu
zdobyć etat. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zmęczona, z telefonem przy
uchu.
Pożegnał się, otwierając
bezgłośnie usta. Odłożył klucz na miejsce i zarzucił na siebie płaszcz.
Przetarł przekrwione oczy, gdy znajdował się na korytarzu. Wsadził teczkę pod
pachę i opuścił budynek szkoły.
Na zewnątrz było zimno, ale
pomogło mu to się nieco obudzić. Kochał swoją pracę, choć dzisiaj był odrobinę
nieprzytomny. Wszystko przez to, że wstał tak wcześnie, aby pożegnać drużynę
koszykarską. Oczywiście, najbardziej chciał pożegnać Oliwiera, ale cały czas
ignorował tę myśl.
Po tym jak autobus zniknął za
rogiem ulicy, westchnął delikatnie. Wyjechali trenować na EuroBask oraz na
powtórną rekrutację. Gaspar nie mógł się doczekać wyników tego wyjazdu, ale
miał też obawy. Bruno wydawał się mieć plan, którym się nie podzielił.
Miał dużo czasu, aby o tym
pomyśleć, bo zaraz po pożegnaniu udał się do kawiarni na drobne śniadanie.
Myślał, czy zrobić zdjęcia ładnie podanej kawie i wysłać je do Oliwiera, aby go
trochę podenerwować, ale zawahał się. Schował telefon i zaczął powolnie rzuć
ciepłe tosty.
Po śniadaniu wrócił do
mieszkania, aby wziąć prysznic i by się przebrać. Zawsze lubił swoje mieszkanie
w Polsce. Utrzymywał je dzięki nieprzyzwoicie sporej sumie pieniędzy jaką miał
od rodziców, gdy oni utworzyli dla niego specjalne konto w banku. Gdy stał się
pełnoletni rodzice przekazali mu „władzę” nad pieniędzmi, ale dysponował nimi
rozważnie.
Tak, Gaspar był bogaty. Nie
winił siebie za to, bo to nie była jego wina. Miał łatwiej? To pewne. Jednak
zawsze doceniał wartość pieniądza, zwłaszcza, gdy był daleko od domu.
Mieszkanie na przemian w
Warszawie i Paryżu dawało mu dwie możliwości. W Warszawie żył wstrzemięźliwie,
starając się nie wydawać za dużo, chociaż czasem po prostu nie mógł się
powstrzymać. W Paryżu nie miał problemów z wydawaniem pieniędzy.
Tak, w dużej mierze
utrzymywali go rodzice, ale próbował się jak najszybciej z tego wydostać.
Na dobry początek, uczył
francuskiego w szkole językowej. Prowadził dwie grupy podstawowe, jedną
rozszerzoną i miał dwójkę indywidualnych uczniów, którzy przygotowywali się do
matur lub egzaminów. Uwielbiał swoich uczniów, kochał myśl, że dzieli się swoją
wiedzą i doświadczeniem. Zawód nauczyciela porównywał do pozycji kapitana
drużyny. Dlatego szło mu to płynnie.
Po południu, gdy przygotowywał
sprawdziany, zadzwonił jego telefon. Zerknął na wyświetlacz i zamrugał.
— Tak, Oliwierze? — odebrał,
włączając tryb głośnomówiący. Nieco zachrypnięty i niewyraźny głos Oliwiera
rozszedł się po sypialni. Pasował tutaj tak dobrze. Gaspar oblizał wargi.
— Cześć, pedale — rzucił
nonszalancko. Gaspar udawał, że odgłos przejeżdżającego auta zagłuszył
nieprzyjemną część powitania.
— Dzwonisz w jakimś celu?
— Pogadać — odpowiedział.
— Stęskniłeś się?
— Pojebało cię? — warknął
groźnie. — Po prostu nie mam z kim gadać.
— No tak, obok jest tylko cała
drużyna — prychnął.
Oliwier milczał chwilę.
— Z tobą mi się lepiej gada —
stwierdził w końcu. Bardzo niechętnie.
— W takim razie, o co chodzi?
— Wiesz… wspominam ostatni
weekend — oznajmił w końcu. — Garnitury, krawaty…
— Naprawdę? Mam wrażenie,
jakby to było prawie dwa miesiące temu…
Oliwier zaśmiał się wesoło.
— Gdzie jesteście?
— Stacja benzynowa. Postój.
Takie tam. A ja jestem napalony.
— Ty biedaku — rzucił
niewzruszony Gaspar, wymyślając kolejne zadania dla uczniów. — Co z tym
zrobisz?
— Muszę wytrzymać tydzień. Ale
jak wrócę — zaznaczył, biorąc głębszy wdech. Gaspar roześmiał się wesoło.
— Twój ton wskazuje na to, że
będziemy robić coś niestosownego — zauważył. Usłyszał charakterystyczny dźwięk,
gdy Oliwier powstrzymywał śmiech.
— Dobra, wołają mnie. Muszę
zrobić spierdalamento.
— Proszę, co?
— Spierdalamento — powtórzył
spokojnym tonem. — Trzymaj się.
— Do usłyszenia — odpowiedział
Gaspar. Wpatrywał się w ekran, który poinformował go o zakończeniu połączenia.
Chłopak westchnął i przeczesał włosy.
To było jednocześnie najgorsze
i najlepsze w Oliwierze. Jego nieprzewidywalność. Była irytująca, ale za razem
taka pociągająca. W jednej chwili Oliwier był dupkiem, który na siłę szukał
powodów do zaczepki, by w kolejnej mówić spokojnie o tym jak lubił grać na
pianinie. A za kilka sekund zwyzywa cię takimi słowami, że poszerzysz swój
słownik o kilka nowych.
Gaspar zastukał palcami i
westchnął.
Dlaczego właśnie tacy faceci
go pociągali? Dlaczego tylko w takich potrafił znaleźć coś ciekawego? Może miał
wewnętrzną potrzebę opiekowania się takim delikwentem? Lubił dostrzegać w tych
najgorszych to, co najlepsze. Bo każdy z nich miał w sobie o wiele więcej niż
pokazywał, a Gaspar miał potrzebę, aby to udowodnić.
I dlatego chyba nigdy jeszcze
nie był w poważnym związku. Bo z takimi osobnikami nie można być w związkach.
Można trwać w relacjach — dłuższych lub krótszych.
Jednak z Oliwierem nie było
tak jak z innymi. Przede wszystkim, naprawdę miał powód, aby się zachowywać jak
się zachowuje. Gaspar to wiedział, chociaż znał jedynie fragmenty całej
historii, które usilnie próbował do siebie dopasować. Jednak tak jak Oliwier,
również i jego historia była tajemnicza. Na szczęście, Gaspar był cierpliwym
człowiekiem.
Łapał się na tym, że myśli o
Oliwierze. Gdy podróżował autobusem do pracy, gdy gotował, gdy pracował, gdy
odpływał na zajęciach, gdy grał w kosza… Z czasem zaczęło się to robić
irytujące.
Jednak Gaspar doskonale
wiedział, że istnieje granica w tej znajomości. I tego się trzymał, nie
pozwalając sobie na większe namiętności. A przynajmniej… tak się oszukiwał.
Zwykle wieczorem, po pracy,
poszedłby na autobus i dojechałby do swojego osiedla. Zamknąłby się w
mieszkaniu, zjadł kolację i obejrzał film. Potem poszedłby spać i ogólnie ten
wieczór zaliczyłby do jednego z nudniejszych.
Jednak dzisiaj nie wsiadł do
swojego zwyczajnego autobusu. Poszedł na inną linię, która prowadziła na drugą
stronę miasta. Nie było miejsc, więc przez całą drogę stał, trzymając teczkę
pod pachą. W okolicach Saskiej Kępy miał przesiadkę i stamtąd dojechał wprost
do szpitala.
Było już późno, ale godziny
odwiedzin jeszcze trwały. W powietrzu unosił się typowy dla tych miejsc zapach.
Po korytarzach chodzili ludzie ubrani w piżamy i szlafroki. Nie pasował tu
ubiorem. Nie pasował tu swoim zdrowiem, które zawsze było po jego stronie.
Zostawił płaszcz w szatni, a
potem, w ciasnej windzie, dojechał na piąte piętro. Zielone ściany wyglądały,
jakby same były chore. Gaspar minął recepcję, kiwając głową podejrzliwiej pielęgniarce.
Odliczył trzecią salę od lewej i zatrzymał się przy szybie, przez którą mógł
zajrzeć do pokoju.
W środku zobaczył kogoś tak mu
dobrze znanego, że na chwilę stracił oddech.
Cyrus siedział oparty o
wezgłowie łóżka, trzymając na kolanach laptopa. Ze znudzeniem przeglądał jego
zawartość. Od jego klatki piersiowej odchodziło kilka kabli, które podłączone
były do dziwnej, pikającej aparatury. Pomiary wydawały się być w normie,
zarówno ciśnienie jak i saturacja. A przynajmniej tak dobra, na ile Gaspar się
znał.
Cyrus uniósł wzrok, gdy kątem
oka dostrzegł, że ktoś stoi za szybą. Rozpoznając Gaspara, uśmiechnął się i
zamknął laptopa. Francuz wszedł na salę i rozejrzał się. Poza łóżkiem Cyrusa
było tu jeszcze jedno, ale nie było zajęte.
— Cześć — rzucił, zbliżając
się do Cyrusa. Wymienili się krótkim uściskiem dłoni.
— Cześć — odpowiedział
spokojnie. — Wybacz, że nie posprzątałem.
Gaspar rozejrzał się po
wnętrzu. Nic nie wskazywało na to, aby było tu brudno.
— Nie przesadzaj — poprosił
Gaspar, sięgając długą ręką po drewniane krzesło. Usiadł obok i uniósł brwi. —
Jak się czujesz?
— Bywało lepiej — odpowiedział
powoli. — Ale to wszystko dla mojego dobra.
— Za tydzień, co? — zapytał
cicho.
Cyrus skinął głową.
— Jeżeli chcesz, mogę przyjść —
zapewnił Gaspar. — Potowarzyszę ci.
— Nie wpuszczą cię na salę
operacyjną — odpowiedział trzeźwo Cyrus.
— Po — sprecyzował. — Na pewno
będziesz potrzebował kogoś obok.
— Dziękuję, to miłe. — Cyrus
uśmiechnął się radośnie. — Będzie mnie odwiedzać babcia. I Bianka.
— Nie ma sprawy. Dawno z nimi
nie rozmawiałem.
Cyrus oparł się o poduszkę i
otarł czoło. Kable ewidentnie mu przeszkadzały i czuł się skrępowany.
— A ty jak się czujesz? —
zapytał Cyrus.
Gaspar napiął mięśnie.
— Dobrze. To ty jesteś w
szpitalu — przypomniał.
— Chodzi mi o zdrowie
psychiczne — sprostował z błyskiem w oku. — Wyglądasz na nieco skołowanego.
Gaspar nie odpowiedział od
razu, przybierając kamienny wyraz twarzy. Odkąd to się znali z Cyrusem? Od
gimnazjum. Mój Boże, to już będzie osiem
lat, zdał sobie sprawę. Osiem lat temu, młody Cyrus po raz pierwszy pokazał
jak rewelacyjnym jest graczem i kompanem w drużynie. Jako dawny kapitan, Gaspar
mógł stwierdzić, że Cyrus miał wszystko, czego potrzebował sportowiec. Wolę
walki, siłę, wiarę w siebie i drużynę, trzeźwość umysłu, elastyczne
postrzeganie świata i odrobinę szczęścia.
Wspomnieniami wrócił do tego
czasu, gdy Cyrus i Bruno grali razem w kosza, nie przejmując się niczym innym.
Obaj czerpali z tego niesamowitą przyjemność. Obaj już wtedy rozpoczęli
rywalizację. Kto by pomyślał, że tak to wszystko się potoczy…?
Teraz Cyrus leżał na
szpitalnym łóżku, ze spokojnym wyrazem twarzy, choć odrobinę udręczonym. Jakby
nie czekała go operacja, a długie zakupy z siostrą, która lubi odwiedzać każdy
sklep na swojej drodze.
Schudł, to rzucało się w oczy.
Czy zbladł? Gaspar nie wiedział, bo Cyrus zawsze był blady. Miał też krótsze
włosy, które teraz nie tworzyły korony, jak to miały w zwyczaju się układać.
— Nie jestem skołowany —
zapewnił w końcu Gaspar, przecierając oczy. — Co najwyżej odrobinę zmęczony.
Wcześnie dziś wstałem.
— Tak, wiem. Poszedłeś
pożegnać drużynę. Bruno do mnie dzwonił jakiś czas temu, zameldować, że
dojechali do Wrocławia.
— Żałuję, że nie mogłem pojechać
— wyznał Gaspar. — Jestem za stary, aby być częścią drużyny…
— Bzdury gadasz, Gasparze —
skarcił go Cyrus. Fakt, że jego dawny podopieczny go karcił był ugodzeniem w
jego dumę. — Póki jesteś studentem, możesz grać w drużynie.
— Teoretycznie tak…
— A praktycznie? Jesteś
najlepszy.
— Bycie najlepszym nie zawsze
zrównuje się ze zwycięstwem — ocenił Gaspar. — Sam powinieneś to wiedzieć. Sam
pokonałeś niepokonanego.
Gaspar oczywiście miał na
myśli pojedynek Cyrusa i Brunona w liceum. Zwyciężył wtedy Cyrus, pokonując
człowieka, który twierdził, iż skoro zawsze wygrywa, nie może się mylić.
Tak, Bruno też należał do
jednych z tych niegrzecznych chłopców, którzy przyciągali uwagę Gaspara. To
pewnie dlatego już w gimnazjum oddał mu swoją pozycję kapitana, aby ten mógł
prowadzić drużynę. Jednak ta decyzja była opłakana w skutkach, bo Bruno zaczął
prowadzić drużynę według własnych potrzeb i pragnień. Gaspar czuł wstyd, że nie
przewidział czegoś tak prostego. Żałował, że pozwolił prowadzić się uczuciami a
nie zdrowym rozsądkiem. Obiecał sobie, że już więcej tak nie będzie robił, gdy
zobaczył jakim tyranem na boisku stał się Bruno.
— Musiałem go obudzić —
stwierdził Cyrus. — Chciałem, aby był dawnym sobą.
— Teraz znów coś się z nim
dzieje.
— Z Brunonem? Tak, wiem.
Przechodzi wewnętrzny dylemat. Czuje się… gorszy od nas.
— Co za nonsens! Jest równie
dobry jak my.
— Tak, to prawda. Jednak Bruno
widzi… więcej. To jego talent, prawda?
Gaspar skinął głową.
Nieważne jak rewelacyjny był
Bruno na boisku, jego talent koszykarski nie opierał się na rewelacyjnych
wsadach, rzutach, podaniach czy zbiórkach. Nie. Bruno miał niesamowity zmysł
obserwacji. Tak fantastyczny zmysł obserwacji, że potrafił wydedukować, co się
stanie i jak będzie grał jego przeciwnik. Już od najmłodszych lat porównywał
koszykówkę do swoich ukochanych szachów. „To czysta strategia”, mówił. Jak
wojna. Nieważne, jak silny był przeciwnik, można go było pokonać sprytem. To
był koszykarski talent Brunona. Dzięki niemu potrafił być rewelacyjny we wszystkim.
Jego duch walki płonął.
Zawsze.
— Widzi coś, czego my nie
potrafimy dostrzec — ocenił w końcu Cyrus. — Innej możliwości nie widzę.
Brunona coś trapi. I mam nadzieję, że wkrótce to wszystko się rozwiąże.
— Nie sądzisz, że ktoś mu
wpadł w oko i jest rozkojarzony? — zapytał Gaspar, uśmiechając się delikatnie.
— To samo można powiedzieć o
tobie.
Gaspar wypuścił powietrze z
sykiem.
— O mnie?
— Dawno się nie przejmowałeś
tak bardzo o swojego gracza. — Cyrus mówił z nutą rozbawienia w głosie. — Czuję
się nieco zazdrosny…
— Przestań — warknął,
odwracając wzrok. — Dobrze wiesz, że dbam o ciebie i Brunona…
— Nie musisz się cały czas na
nas skupiać, wiesz? Daj sobie odrobinę szczęścia.
Och, żeby to było takie
proste.
— Nie wiem, co się ze mną
dzieje — stwierdził Gaspar. — Denerwuje mnie jego widok, ale gdy go nie ma,
tęsknię…
Sprawa orientacji seksualnej
Gaspara nie musiała być nawet omawiana między tą dwójką. Cyrus, podobnie jak w
przypadku Nataniela i Gabriela, wszystkiego się domyślił. Nie był tak dobrym
obserwatorem jak Bruno, ale to wystarczało, aby dostrzec, kto się kim
interesuje. Gaspar pamiętał, jak ułożył w głowie piękną przemowę, gdy chciał
oficjalnie przyznać się do swoich upodobań Cyrusowi. Zbierał się do tego jednak
tak długo, że gdy w końcu, dukając „jest coś, co chciałbym ci powiedzieć”,
„zrozumiem, jeżeli nie chcesz się dalej przyjaźnić”, zaczął mówić „jestem g…”,
Cyrus przerwał mu, mówiąc „wiem”.
— Gdy cię nie widzę, nie
wzdycham i nie płaczę… — zanucił Cyrus.
— Przestań — powtórzył. — To
nie jest śmieszne.
— Oczywiście, że nie. To
poważne zadurzenie.
— Cholera, przestań! — warknął
poirytowany, wstając z krzesła. Podszedł do okna. Z piątego piętra miał ładny
widok na drugi brzeg Warszawy, gdzie centrum oświetlone było jasną łuną. — Nie
może tak się stać. Nie chcę tego. To był prosty układ. Żadnych uczuć.
— Przecież sam nie wierzysz,
że tak można.
Gaspar czasem żałował, że
Cyrus zna go tak dobrze.
— Posłuchaj, Gaspar. — Cyrus
przemówił poważnym tonem. — Nie sądzę, abyś chciał zostać w przyszłości na
lodzie. Znowu. — Zaznaczył. — Nie lepiej z nim porozmawiać?
— O czym…?
— Może on też czuje to samo.
Gaspar nie mógł się
powstrzymać od śmiechu. W głębi duszy wiedział, że śmiał się z samego siebie.
— Żałuję, że nie znasz
Oliwiera. Doskonale byś wiedział, że to niemożliwe.
— Nic nie jest niemożliwe.
— Cyrusie, proszę — jęknął. —
To się nie stanie. Nie będę z nim nigdy w poważnej relacji.
— Czasem wyłazi z ciebie
paskudny pesymista. Zwłaszcza w kwestii uczuć.
— Realista, Cyrusie.
— Daj się porwać swojemu
sercu, Gasparze — poprosił Cyrus. — Daj mu choć raz się porwać. Nie tylko
chłodna kalkulacja zysków i strat.
— Kiedy ostatni raz to
zrobiłem…
— Byłeś nastolatkiem —
przypomniał. — Co ty wtedy wiedziałeś? Co my wtedy wiedzieliśmy!? Sądziliśmy,
że świat jest nasz, a każda nasza decyzja słuszna. Teraz już chyba jesteś na
tyle dojrzały, aby stwierdzić, że nie ma czego się bać, prawda? Czasem trzeba
uświadomić niektórym ich uczucia. Kto wie, może Oliwier czuje to samo, co ty, a
na dodatek patrzy na to jak ty? Wtedy w życiu się nie dogadacie!
— Jak ja nie lubię, gdy
wydajesz się być starszy ode mnie — westchnął ciężko Gaspar, wracając od okna.
Cyrus uśmiechnął się delikatnie. — Przechodziłeś przez to z Bianką?
Cyrus zamyślił się.
— Cóż, nie wiem. My byliśmy
sobie pisani od najmłodszych lat. To inna sprawa.
— Masz o tyle łatwiej…
— Może. — Wzruszył ramionami. —
Mamy swoje wzloty i upadki, jak wszyscy. Ale mimo wszystko… — Uśmiechnął się do
Gaspara. — Nie znaczy, że ty tego nie możesz mieć.
Gaspar milczał jakiś czas.
Westchnął ciężko i sięgnął do swojej teczki. Otworzył ją i wyjął z niej kilka
magazynów o koszykówce.
— Masz. Zanim zapomnę.
— Och, nie musiałeś! — Cyrus z
wdzięcznością przyjął prezenty.
— I mam dobrą wiadomość. Mecze
EuroBask będzie można oglądać w Internecie.
— Naprawdę? — Zamrugał oczami.
— Co za ulga!
Gaspar uśmiechnął się. Jednak
Cyrus dalej pozostawał tym młodym chłopakiem z sercem przepełnionym koszykówką.
Francuz w szpitalu był jeszcze
godzinę, rozmawiając z Cyrusem głównie o koszykówce, wspominając ich dawne
czasy. Jednak uprzejma pielęgniarka poinformowała Gaspara, że godzina odwiedzin
się skończyła i o ile nie jest członkiem rodziny, musi się już powoli zbierać.
Gaspar pożegnał się z Cyrusem,
obiecując, że jeszcze go odwiedzi w najbliższym czasie. Opuszczając piąte
piętro, sięgnął po komórkę. Nerwowo zastukał palcami o ekran, aż w końcu wybrał
numer Oliwiera. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, które umieszczone było na
parterze, zaraz przy szatni.
Wyglądał na poważnego,
nieskorego do jakichkolwiek uczuć czy emocji. Taki miał pozostać.
— Halo? — Usłyszał głos
Oliwiera. Odbicie Gaspara wydawało się być zaskoczone, jakby nie spodziewało
się, że Oliwier odbierze. — Haloooo? — powtórzył, gdy była cisza. — Gaspar?
— Oliwier. Cześć. — Odwrócił
się od lustra i ruszył ku wyjściu. — Przeszkadzam?
— Nie, no co ty —
odpowiedział. — Właśnie wracam z obiadokolacji. Nażarłem się jak świnia.
Oczywiście, zdrowego żarcia, ale zawsze coś…
— Oliwierze, posłuchaj —
przerwał mu trochę nieelegancko. Oliwier prychnął niezadowolony.
— Nieładnie komuś przerywać!
— Przepraszam. Chcę z tobą o
czymś porozmawiać.
Oliwier milczał chwilę.
— Wal.
Gaspar wypuścił powietrze z
płuc. Znalazł się na patio szpitala, gdzie dwójka kierowców karetki paliła
papierosy. Zawsze uważał to za dziwne, że ci, którzy promują i dbają o zdrowie,
zatruwają się tym cholerstwem. Jak Oliwier…
— Chciałbym cię właściwie o
coś prosić.
— Dalej: wal.
— Daj z siebie wszystko na tym
obozie, dobrze?
Żałował, że nie widział teraz
skonsternowanej twarzy Oliwiera.
— Co? A skąd nagle takie
słowa?
— Po prostu pokaż na co cię
stać, dobrze? Udowodnij, że druga rekrutacja to dla ciebie nic wielkiego…
— Człowieku, piłeś?
— Oliwier — jęknął błagalnie.
Chłopak musiał się zreflektować, bo uciął w połowie swojej złośliwości.
— Dobra. Obiecuję —
powiedział. — Ale to naprawdę dziwne, wiesz?
— Po prostu zrób, co mówię.
— Dobra, spokojnie. Wszystko w
porządku?
— W jak najlepszym —
odpowiedział, kierując się ponurym krokiem w stronę przystanka autobusowego. —
Nie mógłbym znieść myśli, że moja ciężka praca, aby resocjalizować kogoś
takiego jak ty, poszła na marne. Dlatego masz mnie nie zawieść i przedostać się
przez drugą rekrutację. Masz szansę na trening na najwyższym poziomie. Sam
trenowałem we Wrocławiu. Ich ośrodek sportowy jest…
— Człowieku, zluzuj — przerwał
zdenerwowany. — Naprawdę myślisz, że nie zależy mi na drugiej rekrutacji?
Kurwa, będę miał jeszcze lepsze wyniki niż ostatnio!
Gaspar uśmiechnął się
delikatnie.
— Bardzo dobrze. To mi się
podoba. Będę kończył, jedzie mój autobus.
— Jesteś na zewnątrz? —
zapytał. — Gdzie byłeś?
— Martwisz się o mnie?
— Nie. Po prostu zawsze
kończyłeś pracę o szóstej i wracałeś do domu. Jest po ósmej a ty się szwendasz?
— Schlebia mi, że pamiętasz
tyle faktów z mojego życia…
— Zbułcza.
— Proszę?
— Taki żarcik. Schlebiać,
zbułczać. Rozumiesz? Chleb, bułka…
Gaspar z politowaniem zamknął
oczy.
***
To był dziwny telefon, pomyślałem, gdy się tylko rozłączyłem.
Dotarłem do brązowych drzwi mojego pokoju i wlazłem do środka, trzymając jabłko
w zębach. Zwinąłem jedno do pokoju, czując, że jeszcze będę głodny. Nie
pomyliłem się.
Dzieliłem pokój z Marcelem i
Mariuszem, którzy już wrócili z kolacji. Mariusz obserwował Marcela, który cały
czas przemieszczał się z jednego punktu pokoju do drugiego. Na jego twarzy
malował się wyraz myśliciela. Intensywnie zastanawiał się nad jakimś problemem.
— Co mu jest? — zapytałem
Mariusza.
Chłopak spojrzał na mnie z
przerażeniem. Od dawna wiedziałem, że mnie się boi, a trafienie ze mną do tego
samego pokoju było dla niego koszmarem. Postanowiłem, że ułatwię mu życie i nie
będę specjalnie czepliwy.
— N-Nie wiem! — odpowiedział. —
Łazi tak odkąd się tu pojawiłem…
— Bielski — krzyknąłem, a
chłopak spojrzał na mnie.
— Tak?
— Przestań łazić. Irytuje mnie
to.
Marcel westchnął ciężko.
— Denerwuję się.
— Czym? — zapytałem, rzucając
się na łóżko. Przeciągnąłem się i ugryzłem kolejny kawałek jabłka.
— Właściwie to się martwię… o
Malwinę.
— Chodzi ci o tę sytuację w
holu? — zapytał Mariusz. Ściągnąłem usta.
Gdy dojechaliśmy do naszego
ośrodka sportowego, przeciskając się przez zatłoczony Wrocław, nadeszła chwila
rozdawania kluczy do pokoju. Malwina, jako jedyna dziewczyna, naturalnie
otrzymała pokój jednoosobowy. Wtedy rzuciłem, oczywiście niechcący, coś co
brzmiało „w końcu od ciebie odpocznę”. Obrzuciła mnie wtedy wściekłym
spojrzeniem i pomaszerowała do pokoju. Byłem przyzwyczajony do jej fochów, ale
gdy nie pojawiła się na kolacji, wszyscy zaczęli rzucać w moim kierunku ponure
spojrzenia. Uciekłem stamtąd jak najszybciej, byle nie zostać sam na sam z
Brunonem, który chyba szykował dla mnie przemowę na temat dobrego zachowania.
— Zluzujcie… Pewnie jej coś
wypadło — odpowiedziałem bez przekonania.
— A jeżeli nie? Wyglądała na
nieźle przybitą już w autobusie… — zauważył Marcel. Warknąłem i usiadłem na
łóżku.
— I co? Mam iść ją przeprosić?
— Nie wiem. — Marcel wzruszył
ramionami. — Po prostu mi jej szkoda. Jest jedyną dziewczyną wśród nas.
Wypadałoby się dowiedzieć, co się stało…
— Nie bądź ciekawski, Bielski.
— I kto to mówi?
Walczyliśmy chwilę na
spojrzenia. Jasnobrązowe oczy Marcela błyszczały i nie zamierzały się poddać.
— Dobra — warknąłem, wstając. —
Pójdę do jej pokoju i sprawdzę, co się dzieje. I już tak na mnie nie patrzcie,
jakbym uderzył szczeniaczka.
Niechętnie opuściłem pokój,
tęskniąc za wygodnym łóżkiem. Pokój Malwiny znajdował się na drugim końcu
korytarza. Jęknąłem cicho, gdy zauważyłem, że pod drzwiami stoi bardzo dobrze
mi znany Dawid. Spojrzał na mnie ze złością.
Spróbowałem go ignorować, ale
kiedy uniosłem dłoń, aby zapukać w drzwi Malwiny, przerwał mi, mówiąc:
— Nie ma jej.
Zawahałem się. I tak
zapukałem. Nie było odpowiedzi.
— Mówię, że jej nie ma.
— Taaaa, to prawda —
przyznałem. — Wiesz, gdzie jest?
— Jakbym wiedział, to bym tam
poszedł — warknął. — Posłuchaj. — Złapał mnie za ramię, gdy się odwracałem. —
To twoja wina, rozumiesz? Skrzywdziłeś moją przyjaciółkę. Jeżeli jeszcze raz
odstawisz taki numer…
— Po pierwsze, puść mnie. —
Wyrwałem się z jego uchwytu. — Po drugie, nie groź mi, bo to mnie nie rusza. I
tak, chujowo się zachowałem, teraz chcę z nią pogadać. Więc możesz mi pomóc
albo nie wchodź mi w drogę.
Dawid chyba ostatnimi
resztkami woli powstrzymywał się, aby jego zaciśnięta pięść nie wylądowała na
mojej twarzy. Uratowała mnie obecność trenera, który wracał do swojego pokoju.
— Co tam, panowie?
— Szukamy Malwiny —
odpowiedział Dawid. — Wie trener, gdzie ona jest?
— Mijałem ją, jak szła do
szatni.
— Szatni? — powtórzyliśmy.
— Tak. Poszła na basen.
***
Och, tak! Basen!
Nie chciałam piszczeć, ale
zawsze lubiłam podziwiać piękno męskiego ciała. Nie miałam z tego powodu
jakichś wyrzutów sumienia. Po prostu lubiłam facetów, którzy o siebie dbali, a
na basenie… można było im się bezkarnie przyglądać.
Spięłam włosy i odetchnęłam.
Cieszyłam się, że nie musiałam już spędzać więcej czasu z koszykarzami. Czasem
potrafili zachowywać się jak dzieci. Zwłaszcza Oliwier.
Westchnęłam ciężko i pokiwałam
głową. Każdy człowiek zasługiwał na chwilę dla siebie. Odrobina relaksu i
spokoju jest wskazana dla każdego. To były słowa Cyrusa, a Cyrus zawsze miał
rację. Kiwając głową, zastosowałam się do jego poleceń.
Basen w ośrodku sportowym
znajdował się w jasnej, białej sali na parterze. Byłam zaskoczona tym, że jeden
basen miał pięćdziesiąt metrów długości. Był przeogromny, a echo głosów i
plusków odbijało się od szklanych ścian. Również znajdowały się tu trybuny,
które obecnie zajmowała jedynie rudowłosa dziewczyna z clipboardem w dłoni.
Skądś ją kojarzyłam, ale z takiej odległości nie mogłam ocenić, kto to był.
Przespacerowałam się brzegiem
basenu, obserwując pływających w nim panów. Rozchlapywali wodę we wszystkich
kierunkach. Obserwowanie ich pracujących ciał było samą przyjemnością. Aż
przygryzłam wargi, gdy jeden z nich zdecydował opuścić się basen, prezentując
swój muskularny tors, ociekający wodą.
Minęłam go szybko. W trakcie
meczów koszykówki nie było tak wielu… smakołyków. Tak, pływacy byli
przystojniejsi od koszykarzy.
Oszukiwałam samą siebie. Po
prostu na chwilę obecną byłam na nich zła. Co pozwoliło mi spojrzeć na innych.
Ogólnie byłam zła na facetów! Na wszystkich facetów, których znałam! Potrafili
być tacy irytujący.
Na jednym z brzegów siedział
młody chłopak z zanurzonymi nogami w basenie. Miał długi strój pływacki, który
zakrywał mu całe nogi. Jednak to nie na tym skupiłam wzrok, a na pięknie
umięśnionych plecach i silnych barkach. Powinnam się była wstydzić, że właśnie
po tym rozpoznaję ludzi.
— Um… — Zamrugałam oczami. —
Lukas?
Chłopak spojrzał w bok i
również zamrugał, jakby był kompletnie zaskoczony tym, że ktoś wymawia jego
imię. Przyglądał mi się chwilę i speszony odwrócił wzrok, jakby chciał dać do
zrozumienia, że nie obserwuje mojego biustu.
— Malwina? — Stanął na równych
nogach, górując nade mną. Miał ładnie zarysowane mięśnie. Na szyi wisiały jego
gogle pływackie, a w dłoni trzymał czepek.
— To jednak ty! — pisnęłam i
rzuciłam się, aby go przytulić. Gdy się odsunęłam, płonął ze skrępowania. — Nie
widziałam cię od wakacji. — Zjechałam wzrokiem po jego ciele. — Już nie w
kąpielówkach w delfiny?
Lukas zaśmiał się wesoło.
— Dzisiaj bardziej elegancko.
Co tu robisz? — zapytał uprzejmie zaciekawiony.
— Obóz sportowy dla moich
koszykarzy.
— K-Koszykarzy? — powtórzył,
rozglądając się z podekscytowaniem.
— Nie ma ich tutaj —
prychnęłam. — Przyszłam od nich odpocząć. Ale nie spodziewałam się, że wpadnę
na ciebie! A co ty tu robisz?
— Ha, ha! Również obóz, tyle,
że pływacki. Zgrałem się z innymi chłopakami z obozu letniego i niektórym udało
się wpasować w jeden termin.
— Naprawdę? — Rozejrzałam się.
— Są tutaj?
— Mhm. — Pokiwał głową. —
Pływają. — Wskazał na basen. — Nie mogli się doczekać…
Spojrzałam we wskazanym
kierunku. Na ostatnim torze pływała na zmianę grupka chłopaków. Ci którzy nie
płynęli, śmiali się z czegoś głośno. Już chciałam coś powiedzieć, gdy
usłyszałam jak ktoś mnie woła. Zamrugałam oczami i rozejrzałam się po basenie.
— Z góry — poinformował Lukas,
wskazując na trybuny. Spojrzałam tam, poznając właścicieli głosów.
Oliwier i Dawid wychylali się
przez barierkę, obrzucając podejrzliwym spojrzeniem Lukasa. Uniosłam brew.
— Tak? — spytałam.
— Chcemy z tobą pogadać! —
oznajmił głośno Oliwier. — Chodź.
— Nigdzie nie idę! — prychnęłam.
— Przecież ty nawet nie umiesz
pływać… — przypomniał mi Dawid. Nie była to do końca prawda, bo coś tam
potrafiłam.
— Lukas mnie nauczy! —
odpowiedziałam, biorąc go pod rękę. Chłopak wydawał się być tym nieźle zaskoczony.
Ale nie wyrywał się.
Oliwier i Dawid spojrzeli po
sobie.
— A teraz idźcie stąd. No już!
— Klasnęłam i skinęłam głową na Lukasa. Na szczęście był bystry i zrozumiał, o
co mi chodzi. Ruszyliśmy spokojnym krokiem na drugą stronę basenu, daleko od trybun.
Dumnie patrzyłam przed siebie, nie chcąc dać satysfakcji chłopcom na trybunach.
— Dzięki — rzuciłam jeszcze do Lukasa.
— Żaden problem. Tyle, że… —
odchrząknął. — Pokłóciłaś się z nimi?
— Odrobinę się pogniewałam —
powiedziałam z mściwą satysfakcją. — Mogę z wami chwilę posiedzieć?
— Nie sądzę, aby to był
problem — zapewnił Lukas z uśmiechem. — Panowie!
Nawet nie musiał ich wołać.
Już jakiś czas temu zwrócili uwagę, że Lukas rozmawia ze mną. Uśmiechnęłam się
do nich ciepło.
— To jest… — zaczął Lukas, ale
przede mną pojawił się szczupły szatyn o jasnych oczach.
— Kamil. Miło mi. — Ujął moją
dłoń. — A imię panienki?
— Malwina — przedstawił mnie
Lukas.
— Cześć. — Uśmiechnęłam się.
— Skąd ją znasz? — zapytał
blondyn o ponurym spojrzeniu. Miał uroczo kręcone, blond włosy.
— Malwinę poznałem na obozie
letnim. To menadżerka Nowego Elementaris, drużyny koszykarskiej, która, jak się
zdaje, dostała się na EuroBask — poinformował wszystkich Lukas.
— To ci, o których tak
piejesz? Siedem Głąbów, czy jakoś tak…?
— Cudów! — wypalił. Pokręcił głową.
— Pozwól, że ci wszystkich przedstawię. Kamila już znasz. — Szatyn mrugnął do
mnie zalotnie. — A to Igor. — Wskazał na blondyna o kręconych włosach. — Jacek —
przedstawił chłopaka bardzo podobnego do siebie. — Wiktor. — Chłopak poprawił
czerwone gogle pływackie. — oraz Mateusz. — Wskazał na chłopaka, który dalej
siedział w basenie i jedynie odrobinę się wynurzał. Skinął głową.
— Miło was wszystkich poznać —
odpowiedziałam, przypasowując do każdego z nich kolory. To już było moje
skrzywienie zawodowe.
— Jesteś menadżerką? Myślę, że
dogadasz się z Roksaną — ocenił Igor.
Zmarszczyłam czoło i
obejrzałam się na trybuny. Nie było już Oliwiera i Dawida, ale rudowłosa
dziewczyna dalej tam siedziała.
— Roksana! — Klepnęłam się w
czoło. — No tak! Siostra Cyrusa. Mówił mi, że teraz jest menadżerką drużyny
pływackiej w Warszawie.
— Nasza Roksana jest
niezastąpiona. — Jacek uśmiechnął się szeroko. — Najlepsza menadżerka, jaką
kiedykolwiek miałem w drużynie! Jeszcze nie skończyła liceum, a została
zasugerowana przez samą trenerkę…
— Swoją drogą, gdzie się
podziała nasza piękna Helenka? — Kamil rozejrzał się po basenie. — Miała do nas
dołączyć…
— Czy ty w ogóle coś dziś
przepłynąłeś? — zapytał Lukas.
— Oho! Włącza się Lukas—mama. —
Pokręcił głową, zakładając czepek i poprawiając gogle. — Naprawdę, czasem
potrafisz być wrzodem na tyłku…
Jednak bez żadnej niechęci
wszedł na słupek startowy i wskoczył do wody. Uniosłam brew.
— Popisuje się — uspokoił
Jacek. — Często tak ma przy pięknych dziewczynach.
— Och. — Przyłożyłam dłoń do
ust. Chyba polubię Jacka. — Dziękuję.
Po chwili Lukas zagonił
wszystkich do wody, aby pływali, tak że na brzegu zostałam z nim sama.
Uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
— Potrafią być naprawdę
natarczywi — wyjaśnił. — Ale każdy teraz się przed tobą popisuje. Będą mieli
naprawdę dobre wyniki…
— Nie odmierzasz im czasu?
— Nie. Roksana to robi. Ja
poprawiam ich technikę. Właściwie to nie jestem częścią warszawskiej drużyny
pływackiej. Pełnię tutaj rolę…
— Mentora? — podsunęłam. Lukas
był na tej samej pozycji co Gaspar.
— Ha, ha! Tak, chyba można tak
to nazwać — przyznał. — Pomyślałem, że skorzystam z okazji, skoro niedługo
kończę studia. Oni dopiero zaczynają. — Spojrzał na pływaków z czułością. —
Wszystko przed nimi. Zwłaszcza przed Mateuszem.
— Mateusz? To ten cichy.
— Zgadza się. Trenuje do kadry
olimpijskiej.
— Nie żartuj! — Wytrzeszczyłam
oczy. — Mamy tutaj przyszłego olimpijczyka?
— Zgadza się. — Uśmiechnął się
szeroko. — Mateusz to prawdziwy talent. Po prostu się z tym urodził. Woda to
jego żywioł. Cieszę się, że mogę mu pomóc w tym zadaniu.
— Niesamowite. — Obserwowałam
Mateusza, który faktycznie zdawał się płynąć jakby woda nie miała na niego
żadnego oporu.
— Tak. Teraz nie daje z siebie
wszystkiego. Ten obóz to dla niego… hm… odpoczynek od prawdziwego treningu.
Dalej nie mogłam wyjść z
podziwu.
Trening pływaków zakończył się
pół godziny później. Trenerka Helenka nie pojawiła się na basenie, ale gromkim
krzykiem dała znać z trybun, że mają już wychodzić. Posłusznie ruszyli do
szatni, cali mokrzy i zmęczeni.
Żałowałam, że i ja musiałam
się już zbierać. Obecność pływaków była bardzo miła. Co prawda byli o rok
młodsi, ale nie było takiej przepaści między nami.
Gdy wysuszyłam włosy i
opuściłam szatnię byłam wielce zaskoczona, że wszyscy na mnie czekają, aby
porwać mnie na gorącą czekoladę do pobliskiej kawiarni. Była ona częścią
ośrodka sportowego z widokiem na basen. Rozumiałam, dlaczego lubili to miejsce.
I tak oto wieczór spędziłam w
towarzystwie Lukasa, Mateusza, Wiktora, Jacka, Kamila i Igora. Nieco zmęczeni,
ale zadowoleni pili gorącą czekoladę. Oczy mieli delikatnie zaczerwienione od
chloru.
— Rozmawiałem z Roksaną —
poinformował Lukas. — Macie lepszy czas — dodał, uśmiechając się do mnie
dwuznacznie. Roześmiałam się.
— Gratuluję, panowie —
rzuciłam.
— Ach, stać mnie na więcej. —
Kamil wzruszył ramionami. — Dzisiaj się oszczędzałem…
— Oszczędzasz też na
wydajności mózgu? — zapytał uroczo blondyn. Naprawdę byłam pełna podziwu, jak
złośliwy był chłopak o kręconych włosach. Kamil jęknął głośno.
— Czemu mi to robisz? No
czemu?
I. Ship. Them, pomyślałam, gdy blondyn i szatyn zaczęli się przekomarzać.
Przerwali, gdy drzwi do
kawiarni się otworzyły i stanęła w nich Roksana. Rozejrzała się po wnętrzu i
gdy wzrokiem dosięgła naszej grupki, pokręciła głową.
— Tu jesteście! — Zbliżyła
się. — Mam nadzieję, że nie jecie nic złego i kalorycznego!
— Tylko gorąca czekolada…
— To kaloryczne!
— Już spokojnie — poprosił
Lukas, unosząc dłonie. — Może sama się napijesz? To rozgrzewa.
Roksana przeniosła wzrok na
mnie. Zmarszczyła czoło.
— Malwina, prawda?
— Tak — skinęłam głową. —
Roksana?
Rudowłosa uśmiechnęła się. Gdy
ją poznałam, miała zdecydowanie krótsze włosy.
— Ten Cyrus otacza się
naprawdę ciekawym towarzystwem — zauważył Kamil.
— Jestem jego siostrą! —
przypomniała Roksana, kładąc clipboard na stole. Po pomieszczeniu rozniósł się
trzask.
— Zamówię ci gorącą czekoladę —
zaoferował uspokajająco Jacek, wstając i ustępując jej miejsca obok mnie.
Cieszył mnie widok dżentelmena. Roksana usiadła i przetarła zmęczone oczy.
— Macie dwadzieścia minut —
oznajmiła. — A potem spać. Helenka zarezerwowała nam basen na siódmą.
— Siódmą? — jęknął Wiktor. —
To… naprawdę wcześnie.
— Wiem. Dlatego nie możecie za
długo siedzieć.
Panowie westchnęli ciężko i zaczęli
wyrażać swoje niezadowolenie. Ja za to spojrzałam na Roksanę ze zrozumieniem.
Tyle razy przez to przechodziłam, że już przestałam zwracać uwagę na jęczących
mężczyzn, próbujących wymigać się od treningów.
— Skarnie z nimi, co? —
zapytałam.
— Czasem mam wrażenie, że
gdyby mężczyźni zniknęli, na świecie byłoby cudownie — odpowiedziała cicho.
— Nie wszyscy są źli. Na
przykład, twój brat — zaznaczyłam. — Co u niego?
Roksana westchnęła jeszcze
ciężej. Widać było, że ma sporo na głowie.
— Cyrus… jest chory —
wyrzuciła z siebie. To akurat wiedziałam.
— Coś poważnego? — zapytałam.
Nie powinnam była, ale i tak już żyję w niewiedzy wystarczająco długo.
Roksana rozejrzała się.
Klasnęła w dłonie, zwracając na siebie uwagę panów.
— Dobrze, wystarczy na
dzisiaj! — oznajmiła.
— Ale… Nie minęło nawet pięć
minut…!
— Macie iść spać! Inaczej
będziecie jutro nieprzytomni! Raz, raz! — Zaklaskała ponownie, wyganiając
wszystkich chłopaków. Posłali nam ponure spojrzenia, ale w końcu wszyscy wyszli.
Jacek zdążył zostawić Roksanie jej gorącą czekoladę, a Lukas zaproponował mi
spotkanie jutro po treningu.
W końcu zostałyśmy same w
kawiarni, przy oknie. Na zewnątrz już było ciemno. Baristka spojrzała na nas
zaciekawiona, ale potem zajęła się rozmową telefoniczną.
Spojrzałam na Roksanę i
uniosłam brew. Przetarła twarz i westchnęła.
— To co się dzieje? —
zapytałam. — Dobrze się czujesz? Może też powinnaś się położyć…?
— Nie, nie. — Pokręciła głową
i sięgnęła po kubek czekolady. Skosztowała i się uśmiechnęła. — Faktycznie
dobra…
— Tak, gorąca czekolada
zasługuje na własne opowiadanie, które będzie opiewać jej wspaniałość —
przyznałam, upijając łyk. Obserwowałam Roksanę znad kubka. — Roksano, co się
dzieje z twoim bratem? — zapytałam. — Przepraszam za moje wścibstwo, ale nikt
nie chciał mi powiedzieć, a się o niego martwię! To on jest tym, który zaraził
mnie miłością do koszykówki, dlatego…
— Rozumiem. — Roksana powoli
pokiwała głową. — Sama nie rozumiem dlaczego mój brat uparł się, aby nikomu nie
mówić o jego chorobie. Powiedział o tym jedynie Brunonowi, a ja uważam, że to
bardzo nie fair w stosunku do jego przyjaciół z drużyny. Oczywiście wiem też
ja, babcia, Bianka i ten cały Gaspar, zdaje się…
— Nosisz to w sobie długo,
prawda? — odgadłam, gdy zapadła chwila ciszy. Roksana pociągnęła nosem i otarła
oko.
— Po prostu nie rozumiem czemu
coś takiego spotkało tak dobrego chłopaka — jęknęła, a jej oczy zrobiły się
czerwone jakby to ona sama pływała w chlorowanym basenie. — Na dodatek
zapalonego sportowca… I nie mam z kim o tym do końca porozmawiać. Bianka jest
cudowna, ale zapracowana i wolny czas spędza z Cyrusem. Brunona trochę się
boję, Gaspara praktycznie nie znam, a babcia sama źle się czuje, a jak w
czerwcu zmarł dziadek… — zawahała się i znów przetarła oczy. — A mój brat
wymusił na mnie obietnicę abym nikomu nie mówiła, ale mam już tego dość. Nie
wiem, czemu mi to robi…
— Cyrus na pewno ma powód —
zapewniłam.
Roksana milczała jakiś czas,
wpatrując się w wyniki, które dzisiaj zanotowała. Najlepszy czas zaznaczyła
kolorowym flamastrem.
— Cyrus ma wadę serca —
powiedziała w końcu, nie patrząc mi w oczy. Przyłożyłam dłoń do ust, ale i tak
wyrwał mi się cichy pisk zaskoczenia.
— W… Wadę serca? Cyrus?
Poważną?
— Na tyle poważną, że nie może
grać… — Pokręciła głową z niedowierzeniem. — Rozumiesz, co to dla niego znaczy?
Zawsze miał tę wadę, ale była dobrze ukryta. Nikt się nie spodziewał…
— Nie może grać…? Cyrus już
nie może grać? — powtarzałam zszokowana.
— To wyjaśnia to, że tak
szybko się męczył w trakcie meczów — kontynuowała. — Na pewno to zauważyłaś,
prawda? Jak dawał z siebie wszystko przez pierwszą połowę, w drugiej już nie
mógł grać.
Połączenie tych faktów prawie
zmiotło mnie z krzesła. Ścisnęłam pięści.
— Ale… Badania! Roksano, on
przechodził badania! Nikt przez tyle lat nie zauważył, że ma wadę serca?
Przecież… Na pewno są jakieś oczywiste objawy!
— Też tak myślałam —
przyznała. — Cyrus miał wadę ukrytą, prawie niewidoczną i niesłyszalną. Jednak
ona powoduje, że Cyrus nie będzie mógł grać zawodowo. Oczywiście, lekki wysiłek
wskazany, ale…
Cyrus, ten Cyrus, kapitan
Cudów i Elementaris nie mógł już grać. Nie mógł grać w zawodach drużynowych.
Bardzo dobrze wiedziałam, że żaden trener nie podejmie się ryzyka, aby trzymać
w drużynie chłopaka, którego serce nie funkcjonuje poprawnie. Przez tyle lat,
nieświadomy niczego Cyrus, męczył się… A jednak zaszedł tak wysoko! Koniec
końców, został pokonany przez chorobę…
Nie wiedziałam czemu, ale w
oczach miałam łzy. Zadrżałam i ujęłam dłoń Roksany. Poklepałam jej wierzch i
chciałam coś powiedzieć, ale… Nie potrafiłam znaleźć słów. Rude włosy Roksany
opadły na twarz, zasłaniając jej drżące wargi. Jęknęłam cicho i nachyliłam się,
aby ją przytulić.
— Roksano, będzie dobrze. —
Pogładziłam jej włosy.
— Cyrus… ma za tydzień
operację. Postarają się wyeliminować jedną z objaw wady, ale… istnieje duże
ryzyko, że wcale mu nie pomogą. Przez to wszystko nie czuję się na siłach, aby
dobrze prowadzić drużynę… Na szczęście Helenka to rozumie i daje mi wolną rękę,
ale… — Zadrżała. Dalej gładziłam jej włosy i plecy. Dziewczyna była wyczerpana.
— To nie wszystko, prawda?
— Och, Malwino — zaśmiała się
przez łzy. — Życie moje i Cyrusa zasługuje na film.
Wyprostowałam się i położyłam
jej dłonie na ramionach.
— Przenieśmy się do pokoju i
pogadajmy, co ty na to?
— Och… — Otarła łzę. Miała
czerwone policzki. — Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jutro o siódmej mam
trening, a Helenka nie lubi spóźnialskich… No i ty masz jutro swoje obowiązki…
— Chrzanić to, Roksano —
zaświergotałam, wstając z krzesła i ciągnąć ją za sobą. — Dadzą sobie radę bez
nas. Jak chcesz to możemy ściągnąć Helenkę i zrobić sobie babski wieczór.
Roksana zamrugała oczami.
— Jesteś bardzo towarzyska,
prawda?
— Ty też! — Uśmiechnęłam się
szeroko. — Chodź. I tak już zamykają to miejsce — posłałam baristce
przepraszające spojrzenie, że tak się zasiedziałyśmy. Kilka minut później
szłyśmy już korytarzem do mojego pokoju. Dostałam jedynkę, jako jeden z
przywilejów bycia dziewczyną w grupie mężczyzn.
Razem z Roksaną usiadłyśmy na
łóżku i rozmawiałyśmy. Długo i dużo. Obie chyba potrzebowaliśmy lekkiego
odświeżenia, a poza tym dobrze nam się rozmawiało. Udało nam się wzajemnie
poprawić humory, gdy żartowałyśmy sobie z chłopaków, opowiadając o wszelkich
głupich rzeczach jakie zrobili.
Miałyśmy naprawdę dużo
materiału, ponieważ jako menadżerki drużyn sportowych miałyśmy dostęp do wielu
informacji, nawet tych prosto z szatni.
— Rozmiar olimpijski —
zapewniła Roksana, gdy mówiłyśmy o Lukasie. Zaśmiałyśmy się głośno, nieco
zaczerwienione. — Słowo daję, potomek konia.
— O mój Boże, przestań! —
Złapałam się za brzuch. — Masz cudowne atrakcje. Wszyscy w kąpielówkach.
— Cóż, czasem bez… — Pokręciła
głową z niesmakiem. — Podejrzewam, że Kamil jest ekshibicjonistą.
— Nie wierzę, że mówimy o ich…
rozmiarach.
— Oni na pewno gadają o
naszych — prychnęła Roksana. — Poza tym możemy też się zastanowić jaki, który
jest. Wiesz, wytrzymałość, technika, te sprawy…
— Uuuu! Ciekawe! — Klasnęłam w
dłonie. — Mój eks nie miał dobrej techniki — prychnęłam.
— Gerard? — Chciała się
upewnić. — Wspominałaś, że zerwaliście…
— Na przyjacielskich
warunkach, ale dalej było mi przykro. Dlatego cieszę się, że mam towarzystwo
dziewczyny. Mam dość facetów jak na razie. — Uniosłam palec. — Co nie znaczy,
że nie mogę o nich poplotkować.
Roksana roześmiała się.
— To którego chcesz
obsmarować?
— Od razu obsmarować —
pokręciłam głową. — Kto wie, może dojdziemy do czegoś ciekawego. Swoją drogą,
ciężko było gdzieś dojść z Gerardem…
Roksana zmarszczyła czoło.
— Naprawdę? W liceum był
przewodniczącym samorządu uczniowskiego. Miał tyle fanek…
— Ciebie też? — zapytałam.
Roksana zarumieniła się i odwróciła wzrok. Zachichotałam.
— Oj, przystojny jest, sama
przyznasz.
— Tak, to prawda. I strasznie
grzeczny. Za grzeczny jak dla mnie.
— Dlatego zerwaliście?
— Nie do końca. Głównie
denerwowała mnie jego przesądność… Jak raz przeczytał, że może mieć wypadek,
nie poszedł na zajęcia i nie przyjechał do mnie.
— No cóż… Słyszałam, że Gerard
ma fanaberię odnośnie tych horoskopów.
— Fanaberię? Och, błagam cię.
Myślę, że atrakcyjniejszy jest dla niego znak zodiaku Panna niż ja.
Roksana ponownie się
roześmiała. Już chciała coś powiedzieć, gdy przerwało jej pukanie do drzwi.
Obie podskoczyłyśmy i pisnęłyśmy. Czyżbyśmy były za głośno? Spojrzałam
uspokajająco na Roksanę i podeszłam do drzwi. Odchrząknęłam.
— Tak? — zapytałam. Żałowałam,
że nie mam wizjera.
— To ja, Oliwier — usłyszałam.
Spojrzałam na Roksanę, a ona uniosła brwi. Zdążyłyśmy też co nie co porozmawiać
właśnie o Madgrey’u i jego byciu dupkiem.
— Czego chcesz? — zapytałam.
— Uch… pogadać.
— Masz właśnie niepowtarzalną
okazję zobaczyć jak nieprzewidywalny jest Oliwier Madgrey — poinformowałam
Roksanę i otworzyłam drzwi. Za nimi pojawił się Oliwier w dole od piżamy,
klapkach i szarej bluzie z kapturem. Wyglądał na takiego, co nie mógł zasnąć. —
Co tam, kocie? Przyszedłeś nabroić?
Oliwier wypuścił powoli
powietrze.
— Możemy pogad…? — Uciął, gdy
dostrzegł Roksanę. Na jej widok zamrugał oczami. — Przeszkadzam?
— Wejdź — odsunęłam się,
wpuszczając Oliwiera do środka. Jego skrępowanie obecnością Roksany było nawet
urocze. — Oliwierze, to jest Roksana. Roksano, to Oliwier.
— Miło mi — powiedzieli
równocześnie, ściskając swoje dłonie.
— To czego chcesz? — zapytałam
ponownie. Najwidoczniej nie spodziewał się, że ktoś tu będzie poza mną.
— Porozmawiać… — wyjaśnił,
chowając dłonie w kieszeniach bluzy. — A właściwie to przeprosić za tekst w
holu. Bardzo dobrze mi się z tobą mieszka. Przepraszam.
Uniosłam brew. Krótkie
przeprosiny, ale jakże dające satysfakcję.
— To tyle?
— A jeszcze coś zrobiłem? —
zapytał zaskoczony.
— Nie. Cieszę się, że to
zrozumiałeś.
— Czasem musisz mi napisać na
kartce, co zjebałem…
— Nie wystarczy mi kartek.
— Uch… taaa — rozejrzał się po
pokoju. — No nic. Tyle chciałem powiedzieć. Dobranoc…?
— Dobranoc — odpowiedziałam.
Oliwier opuścił pokój szybkim krokiem i zamknął za sobą drzwi. Posłał mi
jeszcze jedno złośliwe spojrzenie, które bardzo dobrze znałam. To było jego
spojrzenie „życzę szczęścia, mam nadzieję, że zaliczysz”. Często takie
dostawałam, gdy chodziłam z Gerardem.
Dupek, pomyślałam.
Spojrzałam na Roksanę i
uniosłam brew.
— I co sądzisz?
— Nie wygląda na dupka.
— W tej godzinie nie.
Poczekajmy jeszcze trochę i humor mu się popsuje.
Roksana pokręciła głową.
— Powinnam już iść. —
Spojrzała na zegarek. — Dziękuję za… wszystko — zawahała się. — Do zobaczenia
później?
— Tak. Trzymaj się.
Przytuliłyśmy się na
pożegnanie, a chwilę później Roksana opuściła pokój. Przekręciłam klucz i
zamyśliłam się.
Cyrus. Mimo, że gadałyśmy o
różnych głupotach, to jednak najważniejszym tematem było zdrowie kapitana.
Roksana miała rację… Kto i za co chciał ukarać tak dobrego chłopaka, który tak
bardzo kochał koszykówkę?
Wyrwana z zamyśleń, odsunęłam
się od drzwi i ruszyłam do łazienki, chcąc wziąć ciepły prysznic.
***
Roksana urodziła się
dziesiątego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku.
Dwudziestego stycznia została przekazana swojej babci. Ironicznie, prawie wpasowała
się w Dzień Babci jako prezent.
Nie było łatwo. Roksana
jeszcze nie była tego świadoma, ale jej dziadkowie mieli na wychowaniu jej
starszego brata, Cyrusa. Dzieliły ich dwa lata. Cyrus już powoli zaczynał
rozumieć, że nie ma rodziców, a opiekują się nim dziadkowie. Roksana dopiero
miała się tego nauczyć.
Rodzeństwo o swojej sytuacji
było uświadomione od najmłodszych lat. Rozumieli, że mają jedną mamę, ale
dwójkę różnych ojców. Mimo wszystko, trzymali się zawsze blisko.
Cyrus był starszy i to na
niego spadała pomoc dziadkom. Pomagał w zakupach, w gotowaniu, w sprzątaniu i
wielu innych obowiązkach domowych. Roksana dołączyła do niego, gdy była
odpowiednio duża. Rodzeństwo chciało się odwdzięczyć za opiekę, której wcale
nie musieli otrzymać. Mogli trafić do domu dziecka, ale babcia twierdziła, że
da radę wychować dwójkę dzieci. Nie chciała tego mówić na głos, ale bała się,
iż jej nierozważna córka podrzuci jej kolejne dziecko, a wtedy mogłoby być
naprawdę ciężko.
Roksana i Cyrus wychowywali
się w blokowisku w dwupokojowym mieszkaniu. Przez kilka lat dzielili pokój, aż
w końcu nadarzyła się okazja, aby zmienić mieszkanie na większe. Znajoma
dziadków, zaoferowała tę wymianę, znając sytuację rodzinną. Dziadkowie
skorzystali, bo było to raptem kilka bloków, a kończący podstawówkę Cyrus w
końcu dostał swój pokój.
Roksana w tym czasie była
nieco zamkniętą dziewczynką, którą bolało to, że na Dzień Matki nie mogła
występować dla własnej mamy. Jednak to nie przeszkadzało jej w byciu towarzyską
i przyjacielską. Nauczona przez babcię, zawsze dbała o tych, którzy byli dla
niej dobrzy.
Roksana zawsze szła do tej
szkoły, do której chodził jej starszy brat. On przecierał jej szlak, a ona nim
podążała. Doskonale wiedziała, że jej zdystansowany brat jest bardzo dobrym
człowiekiem. W gimnazjum ochronił ją przed szkolnymi łobuzami, pokonując trzech
na raz. Nie bez przyczyny był jednym z najlepszych koszykarzy w szkole.
W trakcie gdy Cyrus rozwijał
swoja pasję do sportu, Roksana czasem chodziła na jego mecze, a chcąc iść w
jego ślady, zaczęła pływać. Nie odnosiła tak wielkich sukcesów jak jej brat,
ale zawsze powtarzał jej, że nie może się poddawać. Jednak, mimo wszystko,
zrezygnowała z basenu na rzecz kółka teatralnego, które w gimnazjum pochłonęło
ją bez reszty. Była to świetna zabawa, a przy okazji, nie zdając sobie z tego
sprawy, zwiększyła swoją pewność siebie. Dzięki temu zainteresowała się filmami
i światem zza kamer.
Wraz z mijającymi latami,
Roksana zauważyła, że przestała tęsknić za mamą. Miała kochających dziadków,
którzy latem zabierali ich na działkę. Miała silnego, kochanego, starszego
brata, który zawsze służył pomocą. W szkole średniej została menadżerką drużyny
koszykarskiej Cyrusa. Jej brat dostrzegł w niej zmysł obserwacji, który mógł
być bardzo przydatny.
Wbrew sobie, Roksana coraz
bardziej się wkręcała w świat sporu i koszykówki. Obiecała sobie, że pomoże
bratu wygrać w mistrzostwach miasta i mistrzostwach województwa. W tych
pierwszych przeciwnikiem Cyrusa był jego dawny przyjaciel z gimnazjum, którego
Roksana kojarzyła, ale jak to działało w rodzeństwie, nie chciało się dzielić
znajomymi w czasach gimnazjum.
W trakcie mistrzostw
województwa wydarzyło się coś dziwnego. Po wygranym, półfinałowym meczu
przeciwko Atlantis Kingdom, Roksana i Cyrus mieli iść na wspólną kolację. Był
to ich drobny zwyczaj, aby czasami samemu wyjść na miasto i coś wspólnie zjeść.
Tego dnia spotkali po raz
pierwszy w życiu swoją matkę. Kobietę przypominającą starszą wersję Roksany.
Dziewczyna poczuła tak silną nienawiść, że sama się sobie dziwiła. Naprawdę nie
potrafiła wybaczyć tego, że ich zostawiła, aby móc wieść życie przepełnione
imprezami i alkoholem. Od tego momentu w jej życiu było coraz gorzej i gorzej.
Związek z Samsonem rozpadł się
zaraz po tym jak wyjechał do Wielkiej Brytanii. Matka nachodziła ich w
mieszkaniu, chcąc porozmawiać. Cyrus miał więcej dobroci, ale Roksana nie
wychodziła wtedy z pokoju.
Na dodatek, po śmierci Marka
cała drużyna koszykarska się rozpadła i nawet Cyrus stracił wtedy na jakiś czas
siłę i chęci do gry. Roksana, nie poddając się, parła do przodu. W liceum
została członkinią samorządu uczniowskiego, aby oderwać myśli od mamy.
Kiedy w końcu udało się jej
napisać matury, na kilka dni przed wynikami, zmarł jej dziadek. Nagle, we śnie.
Babcia wszczęła alarm na cały blok. Cyrus załatwił wszystkie sprawy
profesjonalnie, ułatwiając babci życie.
Chłopak czuł się podle, gdy
pojechał na obóz sportowy tak krótko po śmierci dziadka, ale Roksana zapewniła,
że się nią zajmie. Brat miał się skupić na pracy. Ani razu nie pokazał, że
cierpi.
Dopiero pod koniec lipca
babcia pojechała do jednej z odległych ciotek we Wrocławiu, a więc Roksana
wykorzystała okazję i pojechała do Cyrusa na obóz. O dziwo, zawiózł ją tam
Brunon, który zawsze wydawał się być dla niej przerażający. Jednak okazało się,
że w tak poważnej sytuacji, potrafił stanąć na wysokości zadania.
Roksana, będąc na obozie, po
raz pierwszy widziała jak Cyrus płacze. Jej brat zawsze był silny, ale ten
widok rozczulił ją w stu procentach. Przytuleni, przepłakali prawie całą noc.
Następnego dnia zajęli się
swoimi sprawami, udając, że nad ich rodziną nic nie krąży. Codziennie dzwonili
do babci, która dalej nie potrafiła się pogodzić ze stratą męża.
Jedyną dobrą rzeczą na obozie
okazał się być Robert, którego obecność po raz pierwszy od dawna, sprawiała, że
naprawdę się uśmiechała.
Gdy rozpacz zdawała się nie
mieć końca, Cyrus dowiedział się o swojej chorobie.
Wszystko się zmieniło.
Wszystko zdawało się nieść ból.
I nikt naprawdę nie wiedział,
czemu los skrzywdził tak bardzo pewną siebie dziewczynę o imieniu Roksana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz