sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 27 - Pewna dziewczynka


Rozdział 27  
Pewna dziewczynka


Był mroźny poranek, a ja musiałem pofatygować się pod halę sportową. Niebo było jeszcze ciemne i jedynie jego nieśmiała część powoli robiła się błękitna w miejscu, gdzie niedługo miało wstać słońce. Nie padało, ale porywy wiatru strącały z drzew biały puch, przez co ja i Malwina i tak byliśmy cali w śniegu.
Pod halę dotarliśmy jako jedni z pierwszych. Na parkingu stał już średniej wielkości, srebrny autobus. Przed nim podskakiwała jakaś ciemna postać, najprawdopodobniej po to, aby się rozgrzać.
— Pojebało cię, Bielski? — zapytałem uroczo, gdy rozpoznałem skaczącą figurę. Marcel spojrzał na nas, szczękając zębami.
— Taaa… dzień dobry.
— Cześć, Marcel. — Malwina uśmiechnęła się ciepło. — Jak zwykle, ranny ptaszek.
— Trochę żałuję — przyznał, pocierając ręce skryte w grubych rękawiczkach. — Stoję tu od dwudziestu minut…
— Nie mogłeś wejść do środka?
Zamrugał oczami.
— Ale…
— Bruno jest w środku — poinformowała nas dziewczyna. — Idę do niego i do trenera. Jeżeli chcecie pomarznąć, zostańcie tu. Dzięki Oliwier, że przyniosłeś moją torbę — powiedziała, gdy odkładałem jej wielką walizę na odśnieżoną część parkingu. Skinąłem głową, chociaż bagaż Malwiny nie był wielkim wyzwaniem, bo różowawa walizka była na kółkach.
Dziewczyna obróciła się na pięcie i pomaszerowała dziarsko w stronę hali. Ja zostałem z Marcelem i obserwowaliśmy w milczeniu jak nasza menadżerka znika w budynku, w którym faktycznie paliło się światło. Spojrzałem na dygoczącego chłopaka i uniosłem brew.
— Może jednak wejdziesz do środka?
— D-Dam r-r-r-radę — zapewnił, naciągając czapkę na uszy. — Tobie nie jest zimno?
— Nie. — Wzruszyłem ramionami. — Lubię zimno.
W miarę zbliżania się godziny szóstej, pojawiało się coraz więcej osób. Pierwszy przybył Norbert, zdecydowanie niezbyt skory do jakichkolwiek rozmów. Następnie Filip z Dawidem. Blondyn natychmiast rozkręcił towarzystwo, rzucając pikantną ploteczkę ze świata studiów, która obchodziła mnie tyle, co nic. Brunet za to wyglądał, jakby zasnął na stojąco, bo zamknął oczy i kiwał się w przód i w tył. Marcel przezornie stanął obok, by móc w razie czego wesprzeć Dawida.
— Swoją drogą, Oliwier. — Filip zwrócił się do mnie, a ja nabrałem powietrza, aby nie kazać mu spadać. — Co zrobiliście z waszym uroczym kotem?
— Daliśmy go na tydzień rodzicom Malwiny.
Oczy Filipa błysnęły.
— Czemu nie do Gerarda?
— Malwina mówiła, że Gerard ma psa i nie chcieliśmy ryzykować. Sampo jest zbyt zajebisty, aby bratał się z kundlem.
— Psy są fajne — wtrącił głos za mną, a ja podskoczyłem. Nawet nie musiałem się odwracać, aby wiedzieć, kto próbował mnie zabić. Obróciłem się i chciałem złapać Natana za kołnierz, i porządnie nim potrząsnąć, ale powstrzymał mnie widok stojącego obok Gabriela. Więc jedynie się zamachnąłem i cofnąłem rękę.
— Przestaniesz mnie straszyć, dupku? — warknąłem, patrząc w wielkie oczy Natana.
— Nie robię tego celowo.
— Bo ci uwierzę…
— Cześć wszystkim — przywitał się Natan, wychylając się zza mnie i machając.
— Nie ignoruj mnie…!
— Gabriel! — zaświergotał Filip, przerywając mi. Podszedł szybko do przyjaciela. — Odprowadzasz swojego chłopaka? Aww! To przeurocze!
Gabriel warknął cicho.
— Gabriel pomógł mi przynieść torbę — wyjaśnił Natan.
— Dobra wymówka — zauważył blondyn, którego oczy błyszczały, jakby były złotymi monetami. — Ach, chciałbym, aby ktoś za mnie nosił bagaże…
— Znajdź sobie chłopaka.
— E-Ej! Nie to miałem na myśli. — Uniósł dłonie. — Wiem, że kobieta nie powinna nosić za mnie bagaży, ale jakiś lokaj już by mógł.
— Wysoko mierzysz — zakpił Norbert, poprawiając okulary.
— Jeszcze zobaczycie.
Jego rozpaczliwe marzenia przerwało pojawienie się Maksymiliana i Mariusza. Wychodziło na to, że była już cała, uszczuplona drużyna. Luka po trzech pozostałych graczach dalej była boleśnie odczuwalna. Nie za bardzo mnie to interesowało, ale czasu do EuroBask było coraz mniej.
Kilka minut przed odjazdem z hali wyszła Malwina w towarzystwie trenera, Brunona i co najdziwniejsze — Gaspara. Zaskoczył mnie jego widok, bo wczoraj mówił, że nie chce mu się wcześnie wstawać. Wyraz mojej twarzy musiał mu dać wiele satysfakcji.
— Dzień dobry, panowie! — Trener Daniel, żywy jak nigdy, klasnął dziarsko w dłonie. — I nasza pani — dodał szybko, patrząc na Malwinę. — Gotowi na ekscytującą przygodę?
— Tak! — odkrzyknęliśmy. W momencie, gdy pakowaliśmy nasze torby do przestronnego bagażnika, udało mi się na chwilę odciągnąć Gaspara od reszty. Przyjrzałem się mu i uniosłem brew.
— Czemu tak patrzysz? — Wyglądał na zaintrygowanego. — Podoba ci się to, co widzisz?
— Jedziesz z nami czy coś? — zapytałem, ignorując jego drugie pytanie.
Pokręcił delikatnie głową.
— Nie, nie jadę. Już ci mówiłem. Przyszedłem jedynie życzyć wam udanej podróży. — Uśmiechnął się. — Zwłaszcza tobie, Oliwier. Wierzę, że będzie ciekawie.
— Ech. — Westchnąłem przeciągle. — Widziałeś nasz plan treningowy na ten tydzień, prawda?
— Prawda. — Uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Podpowiadałem Brunonowi, jeśli mam być szczery.
— Zabijecie nas — warknąłem. — Ostatnia porcja zadań była mordercza. Nie macie co robić wieczorami? Może znaleźć ci jakieś zajęcie? — zapytałem, uśmiechając się znacząco. Gaspar pokręcił głową i zaśmiał się cicho.
— Baw się dobrze — odpowiedział.
— Oliwier! — zawołał mnie Bruno. — Zapraszam do środka. — Jego zaproszenie brzmiało tak, jakby właśnie zapraszał mnie do ostatniego z kręgów piekielnych. Posłałem Gasparowi smutne spojrzenie i zdziwiło mnie to, że nie patrzył na mnie, a na Brunona. Zmrużył ostrzegawczo oczy, na co nasz kapitan pozostał niewzruszony.
Zauważyłem, dokładnie przez sekundę, ich dziwne spojrzenia. Musieli się o coś sprzeczać całkiem niedawno. Możliwe, że w hali. Obecność Gaspara była czymś więcej niż jedynie życzeniem nam powodzenia.
 Wszyscy zapakowaliśmy się do środka, witając młodego kierowcę, który ewidentnie flirtował z Malwiną. Dziewczyna uprzejmie mu odpowiadała, ale zdawała się być dziwnie przygaszona. Siedziała na samym przedzie, samotnie. Zapatrzona w książkę, chyba nie do końca skupiała się na treści, bo od kilkunastu minut zatrzymała się na jednej stronie.
— Coś się stało Malwinie? — zapytał dyskretnie Marcel, z którym siedziałem. Spojrzałem na niego i uniosłem brew.
— To jest, aż tak widoczne?
— Siedzi tam taka smutna. — Zmarszczył czoło. — Powinniśmy się zapytać, co się stało?
— Nie wiem…
— Ja też nie! Jestem beznadziejny, jeżeli chodzi o pocieszanie dziewczyn — przyznał zrozpaczony. — Jak raz Sonia rozpłakała się w pracy, bo ją rzucił chłopak, nie wiedziałem, co zrobić, więc zaoferowałem jej bitą śmietanę.
Zmrużyłem oczy i przyjrzałem się mu.
— Bitą śmietanę? Oj, chłopie…
— Spanikowałem!
— Zaproponowałeś jej chociaż użycie tej bitej śmietany w łóżku?
— Co?! — Zarumienił się mocno. — Ale po co?
— Och… — wyrzuciłem z siebie. — Och, jesteś taki niewinny. Nie wiem, czy cię psuć, czy nie.
Marcel pokręcił głową i warknął.
— Nieważne. Pytanie co z Malwiną? Mieszkacie razem. Nie zauważyłeś niczego?
Ciężko mi było odpowiedzieć na to pytanie, bo znaczącą część czasu spędziłem u Gaspara w mieszkaniu. Wyglądała na przygaszoną, ale nie chciałem wnikać, dopóki sama nie powie, o co jej chodziło. Ponieważ rozmawiało się z nią całkiem normalnie, nie snułem żadnych scenariuszy. Jednak Marcel miał rację — Malwinę coś dręczyło.

***

Gaspar zamknął teczkę, do której schował zapisane kartki papieru. Były to sprawdziany jego uczniów, których uczył języka francuskiego od podstaw. Gaspar poza studiami, pracował także w szkole językowej. Dzięki swojemu pochodzeniu i wychowaniu oraz znajomości z córką szefowej, dostał pracę bez większych problemów.
Zamknął za sobą salę i odniósł klucz do recepcji. Tam właśnie znajdowała się jego znajoma, która pomogła mu zdobyć etat. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego zmęczona, z telefonem przy uchu.
Pożegnał się, otwierając bezgłośnie usta. Odłożył klucz na miejsce i zarzucił na siebie płaszcz. Przetarł przekrwione oczy, gdy znajdował się na korytarzu. Wsadził teczkę pod pachę i opuścił budynek szkoły.
Na zewnątrz było zimno, ale pomogło mu to się nieco obudzić. Kochał swoją pracę, choć dzisiaj był odrobinę nieprzytomny. Wszystko przez to, że wstał tak wcześnie, aby pożegnać drużynę koszykarską. Oczywiście, najbardziej chciał pożegnać Oliwiera, ale cały czas ignorował tę myśl.
Po tym jak autobus zniknął za rogiem ulicy, westchnął delikatnie. Wyjechali trenować na EuroBask oraz na powtórną rekrutację. Gaspar nie mógł się doczekać wyników tego wyjazdu, ale miał też obawy. Bruno wydawał się mieć plan, którym się nie podzielił.
Miał dużo czasu, aby o tym pomyśleć, bo zaraz po pożegnaniu udał się do kawiarni na drobne śniadanie. Myślał, czy zrobić zdjęcia ładnie podanej kawie i wysłać je do Oliwiera, aby go trochę podenerwować, ale zawahał się. Schował telefon i zaczął powolnie rzuć ciepłe tosty.
Po śniadaniu wrócił do mieszkania, aby wziąć prysznic i by się przebrać. Zawsze lubił swoje mieszkanie w Polsce. Utrzymywał je dzięki nieprzyzwoicie sporej sumie pieniędzy jaką miał od rodziców, gdy oni utworzyli dla niego specjalne konto w banku. Gdy stał się pełnoletni rodzice przekazali mu „władzę” nad pieniędzmi, ale dysponował nimi rozważnie.
Tak, Gaspar był bogaty. Nie winił siebie za to, bo to nie była jego wina. Miał łatwiej? To pewne. Jednak zawsze doceniał wartość pieniądza, zwłaszcza, gdy był daleko od domu.
Mieszkanie na przemian w Warszawie i Paryżu dawało mu dwie możliwości. W Warszawie żył wstrzemięźliwie, starając się nie wydawać za dużo, chociaż czasem po prostu nie mógł się powstrzymać. W Paryżu nie miał problemów z wydawaniem pieniędzy.
Tak, w dużej mierze utrzymywali go rodzice, ale próbował się jak najszybciej z tego wydostać.
Na dobry początek, uczył francuskiego w szkole językowej. Prowadził dwie grupy podstawowe, jedną rozszerzoną i miał dwójkę indywidualnych uczniów, którzy przygotowywali się do matur lub egzaminów. Uwielbiał swoich uczniów, kochał myśl, że dzieli się swoją wiedzą i doświadczeniem. Zawód nauczyciela porównywał do pozycji kapitana drużyny. Dlatego szło mu to płynnie.
Po południu, gdy przygotowywał sprawdziany, zadzwonił jego telefon. Zerknął na wyświetlacz i zamrugał.
— Tak, Oliwierze? — odebrał, włączając tryb głośnomówiący. Nieco zachrypnięty i niewyraźny głos Oliwiera rozszedł się po sypialni. Pasował tutaj tak dobrze. Gaspar oblizał wargi.
— Cześć, pedale — rzucił nonszalancko. Gaspar udawał, że odgłos przejeżdżającego auta zagłuszył nieprzyjemną część powitania.
— Dzwonisz w jakimś celu?
— Pogadać — odpowiedział.
— Stęskniłeś się?
— Pojebało cię? — warknął groźnie. — Po prostu nie mam z kim gadać.
— No tak, obok jest tylko cała drużyna — prychnął.
Oliwier milczał chwilę.
— Z tobą mi się lepiej gada — stwierdził w końcu. Bardzo niechętnie.
— W takim razie, o co chodzi?
— Wiesz… wspominam ostatni weekend — oznajmił w końcu. — Garnitury, krawaty…
— Naprawdę? Mam wrażenie, jakby to było prawie dwa miesiące temu…
Oliwier zaśmiał się wesoło.
— Gdzie jesteście?
— Stacja benzynowa. Postój. Takie tam. A ja jestem napalony.
— Ty biedaku — rzucił niewzruszony Gaspar, wymyślając kolejne zadania dla uczniów. — Co z tym zrobisz?
— Muszę wytrzymać tydzień. Ale jak wrócę — zaznaczył, biorąc głębszy wdech. Gaspar roześmiał się wesoło.
— Twój ton wskazuje na to, że będziemy robić coś niestosownego — zauważył. Usłyszał charakterystyczny dźwięk, gdy Oliwier powstrzymywał śmiech.
— Dobra, wołają mnie. Muszę zrobić spierdalamento.
— Proszę, co?
— Spierdalamento — powtórzył spokojnym tonem. — Trzymaj się.
— Do usłyszenia — odpowiedział Gaspar. Wpatrywał się w ekran, który poinformował go o zakończeniu połączenia. Chłopak westchnął i przeczesał włosy.
To było jednocześnie najgorsze i najlepsze w Oliwierze. Jego nieprzewidywalność. Była irytująca, ale za razem taka pociągająca. W jednej chwili Oliwier był dupkiem, który na siłę szukał powodów do zaczepki, by w kolejnej mówić spokojnie o tym jak lubił grać na pianinie. A za kilka sekund zwyzywa cię takimi słowami, że poszerzysz swój słownik o kilka nowych.
Gaspar zastukał palcami i westchnął.
Dlaczego właśnie tacy faceci go pociągali? Dlaczego tylko w takich potrafił znaleźć coś ciekawego? Może miał wewnętrzną potrzebę opiekowania się takim delikwentem? Lubił dostrzegać w tych najgorszych to, co najlepsze. Bo każdy z nich miał w sobie o wiele więcej niż pokazywał, a Gaspar miał potrzebę, aby to udowodnić.
I dlatego chyba nigdy jeszcze nie był w poważnym związku. Bo z takimi osobnikami nie można być w związkach. Można trwać w relacjach — dłuższych lub krótszych.
Jednak z Oliwierem nie było tak jak z innymi. Przede wszystkim, naprawdę miał powód, aby się zachowywać jak się zachowuje. Gaspar to wiedział, chociaż znał jedynie fragmenty całej historii, które usilnie próbował do siebie dopasować. Jednak tak jak Oliwier, również i jego historia była tajemnicza. Na szczęście, Gaspar był cierpliwym człowiekiem.
Łapał się na tym, że myśli o Oliwierze. Gdy podróżował autobusem do pracy, gdy gotował, gdy pracował, gdy odpływał na zajęciach, gdy grał w kosza… Z czasem zaczęło się to robić irytujące.
Jednak Gaspar doskonale wiedział, że istnieje granica w tej znajomości. I tego się trzymał, nie pozwalając sobie na większe namiętności. A przynajmniej… tak się oszukiwał.
Zwykle wieczorem, po pracy, poszedłby na autobus i dojechałby do swojego osiedla. Zamknąłby się w mieszkaniu, zjadł kolację i obejrzał film. Potem poszedłby spać i ogólnie ten wieczór zaliczyłby do jednego z nudniejszych.
Jednak dzisiaj nie wsiadł do swojego zwyczajnego autobusu. Poszedł na inną linię, która prowadziła na drugą stronę miasta. Nie było miejsc, więc przez całą drogę stał, trzymając teczkę pod pachą. W okolicach Saskiej Kępy miał przesiadkę i stamtąd dojechał wprost do szpitala.
Było już późno, ale godziny odwiedzin jeszcze trwały. W powietrzu unosił się typowy dla tych miejsc zapach. Po korytarzach chodzili ludzie ubrani w piżamy i szlafroki. Nie pasował tu ubiorem. Nie pasował tu swoim zdrowiem, które zawsze było po jego stronie.
Zostawił płaszcz w szatni, a potem, w ciasnej windzie, dojechał na piąte piętro. Zielone ściany wyglądały, jakby same były chore. Gaspar minął recepcję, kiwając głową podejrzliwiej pielęgniarce. Odliczył trzecią salę od lewej i zatrzymał się przy szybie, przez którą mógł zajrzeć do pokoju.
W środku zobaczył kogoś tak mu dobrze znanego, że na chwilę stracił oddech.
Cyrus siedział oparty o wezgłowie łóżka, trzymając na kolanach laptopa. Ze znudzeniem przeglądał jego zawartość. Od jego klatki piersiowej odchodziło kilka kabli, które podłączone były do dziwnej, pikającej aparatury. Pomiary wydawały się być w normie, zarówno ciśnienie jak i saturacja. A przynajmniej tak dobra, na ile Gaspar się znał.
Cyrus uniósł wzrok, gdy kątem oka dostrzegł, że ktoś stoi za szybą. Rozpoznając Gaspara, uśmiechnął się i zamknął laptopa. Francuz wszedł na salę i rozejrzał się. Poza łóżkiem Cyrusa było tu jeszcze jedno, ale nie było zajęte.
— Cześć — rzucił, zbliżając się do Cyrusa. Wymienili się krótkim uściskiem dłoni.
— Cześć — odpowiedział spokojnie. — Wybacz, że nie posprzątałem.
Gaspar rozejrzał się po wnętrzu. Nic nie wskazywało na to, aby było tu brudno.
— Nie przesadzaj — poprosił Gaspar, sięgając długą ręką po drewniane krzesło. Usiadł obok i uniósł brwi. — Jak się czujesz?
— Bywało lepiej — odpowiedział powoli. — Ale to wszystko dla mojego dobra.
— Za tydzień, co? — zapytał cicho.
Cyrus skinął głową.
— Jeżeli chcesz, mogę przyjść — zapewnił Gaspar. — Potowarzyszę ci.
— Nie wpuszczą cię na salę operacyjną — odpowiedział trzeźwo Cyrus.
— Po — sprecyzował. — Na pewno będziesz potrzebował kogoś obok.
— Dziękuję, to miłe. — Cyrus uśmiechnął się radośnie. — Będzie mnie odwiedzać babcia. I Bianka.
— Nie ma sprawy. Dawno z nimi nie rozmawiałem.
Cyrus oparł się o poduszkę i otarł czoło. Kable ewidentnie mu przeszkadzały i czuł się skrępowany.
— A ty jak się czujesz? — zapytał Cyrus.
Gaspar napiął mięśnie.
— Dobrze. To ty jesteś w szpitalu — przypomniał.
— Chodzi mi o zdrowie psychiczne — sprostował z błyskiem w oku. — Wyglądasz na nieco skołowanego.
Gaspar nie odpowiedział od razu, przybierając kamienny wyraz twarzy. Odkąd to się znali z Cyrusem? Od gimnazjum. Mój Boże, to już będzie osiem lat, zdał sobie sprawę. Osiem lat temu, młody Cyrus po raz pierwszy pokazał jak rewelacyjnym jest graczem i kompanem w drużynie. Jako dawny kapitan, Gaspar mógł stwierdzić, że Cyrus miał wszystko, czego potrzebował sportowiec. Wolę walki, siłę, wiarę w siebie i drużynę, trzeźwość umysłu, elastyczne postrzeganie świata i odrobinę szczęścia.
Wspomnieniami wrócił do tego czasu, gdy Cyrus i Bruno grali razem w kosza, nie przejmując się niczym innym. Obaj czerpali z tego niesamowitą przyjemność. Obaj już wtedy rozpoczęli rywalizację. Kto by pomyślał, że tak to wszystko się potoczy…?
Teraz Cyrus leżał na szpitalnym łóżku, ze spokojnym wyrazem twarzy, choć odrobinę udręczonym. Jakby nie czekała go operacja, a długie zakupy z siostrą, która lubi odwiedzać każdy sklep na swojej drodze.
Schudł, to rzucało się w oczy. Czy zbladł? Gaspar nie wiedział, bo Cyrus zawsze był blady. Miał też krótsze włosy, które teraz nie tworzyły korony, jak to miały w zwyczaju się układać.
— Nie jestem skołowany — zapewnił w końcu Gaspar, przecierając oczy. — Co najwyżej odrobinę zmęczony. Wcześnie dziś wstałem.
— Tak, wiem. Poszedłeś pożegnać drużynę. Bruno do mnie dzwonił jakiś czas temu, zameldować, że dojechali do Wrocławia.
— Żałuję, że nie mogłem pojechać — wyznał Gaspar. — Jestem za stary, aby być częścią drużyny…
— Bzdury gadasz, Gasparze — skarcił go Cyrus. Fakt, że jego dawny podopieczny go karcił był ugodzeniem w jego dumę. — Póki jesteś studentem, możesz grać w drużynie.
— Teoretycznie tak…
— A praktycznie? Jesteś najlepszy.
— Bycie najlepszym nie zawsze zrównuje się ze zwycięstwem — ocenił Gaspar. — Sam powinieneś to wiedzieć. Sam pokonałeś niepokonanego.
Gaspar oczywiście miał na myśli pojedynek Cyrusa i Brunona w liceum. Zwyciężył wtedy Cyrus, pokonując człowieka, który twierdził, iż skoro zawsze wygrywa, nie może się mylić.
Tak, Bruno też należał do jednych z tych niegrzecznych chłopców, którzy przyciągali uwagę Gaspara. To pewnie dlatego już w gimnazjum oddał mu swoją pozycję kapitana, aby ten mógł prowadzić drużynę. Jednak ta decyzja była opłakana w skutkach, bo Bruno zaczął prowadzić drużynę według własnych potrzeb i pragnień. Gaspar czuł wstyd, że nie przewidział czegoś tak prostego. Żałował, że pozwolił prowadzić się uczuciami a nie zdrowym rozsądkiem. Obiecał sobie, że już więcej tak nie będzie robił, gdy zobaczył jakim tyranem na boisku stał się Bruno.
— Musiałem go obudzić — stwierdził Cyrus. — Chciałem, aby był dawnym sobą.
— Teraz znów coś się z nim dzieje.
— Z Brunonem? Tak, wiem. Przechodzi wewnętrzny dylemat. Czuje się… gorszy od nas.
— Co za nonsens! Jest równie dobry jak my.
— Tak, to prawda. Jednak Bruno widzi… więcej. To jego talent, prawda?
Gaspar skinął głową.
Nieważne jak rewelacyjny był Bruno na boisku, jego talent koszykarski nie opierał się na rewelacyjnych wsadach, rzutach, podaniach czy zbiórkach. Nie. Bruno miał niesamowity zmysł obserwacji. Tak fantastyczny zmysł obserwacji, że potrafił wydedukować, co się stanie i jak będzie grał jego przeciwnik. Już od najmłodszych lat porównywał koszykówkę do swoich ukochanych szachów. „To czysta strategia”, mówił. Jak wojna. Nieważne, jak silny był przeciwnik, można go było pokonać sprytem. To był koszykarski talent Brunona. Dzięki niemu potrafił być rewelacyjny we wszystkim.
Jego duch walki płonął. Zawsze.
— Widzi coś, czego my nie potrafimy dostrzec — ocenił w końcu Cyrus. — Innej możliwości nie widzę. Brunona coś trapi. I mam nadzieję, że wkrótce to wszystko się rozwiąże.
— Nie sądzisz, że ktoś mu wpadł w oko i jest rozkojarzony? — zapytał Gaspar, uśmiechając się delikatnie.
— To samo można powiedzieć o tobie.
Gaspar wypuścił powietrze z sykiem.
— O mnie?
— Dawno się nie przejmowałeś tak bardzo o swojego gracza. — Cyrus mówił z nutą rozbawienia w głosie. — Czuję się nieco zazdrosny…
— Przestań — warknął, odwracając wzrok. — Dobrze wiesz, że dbam o ciebie i Brunona…
— Nie musisz się cały czas na nas skupiać, wiesz? Daj sobie odrobinę szczęścia.
Och, żeby to było takie proste.
— Nie wiem, co się ze mną dzieje — stwierdził Gaspar. — Denerwuje mnie jego widok, ale gdy go nie ma, tęsknię…
Sprawa orientacji seksualnej Gaspara nie musiała być nawet omawiana między tą dwójką. Cyrus, podobnie jak w przypadku Nataniela i Gabriela, wszystkiego się domyślił. Nie był tak dobrym obserwatorem jak Bruno, ale to wystarczało, aby dostrzec, kto się kim interesuje. Gaspar pamiętał, jak ułożył w głowie piękną przemowę, gdy chciał oficjalnie przyznać się do swoich upodobań Cyrusowi. Zbierał się do tego jednak tak długo, że gdy w końcu, dukając „jest coś, co chciałbym ci powiedzieć”, „zrozumiem, jeżeli nie chcesz się dalej przyjaźnić”, zaczął mówić „jestem g…”, Cyrus przerwał mu, mówiąc „wiem”.
— Gdy cię nie widzę, nie wzdycham i nie płaczę… — zanucił Cyrus.
— Przestań — powtórzył. — To nie jest śmieszne.
— Oczywiście, że nie. To poważne zadurzenie.
— Cholera, przestań! — warknął poirytowany, wstając z krzesła. Podszedł do okna. Z piątego piętra miał ładny widok na drugi brzeg Warszawy, gdzie centrum oświetlone było jasną łuną. — Nie może tak się stać. Nie chcę tego. To był prosty układ. Żadnych uczuć.
— Przecież sam nie wierzysz, że tak można.
Gaspar czasem żałował, że Cyrus zna go tak dobrze.
— Posłuchaj, Gaspar. — Cyrus przemówił poważnym tonem. — Nie sądzę, abyś chciał zostać w przyszłości na lodzie. Znowu. — Zaznaczył. — Nie lepiej z nim porozmawiać?
— O czym…?
— Może on też czuje to samo.
Gaspar nie mógł się powstrzymać od śmiechu. W głębi duszy wiedział, że śmiał się z samego siebie.
— Żałuję, że nie znasz Oliwiera. Doskonale byś wiedział, że to niemożliwe.
— Nic nie jest niemożliwe.
— Cyrusie, proszę — jęknął. — To się nie stanie. Nie będę z nim nigdy w poważnej relacji.
— Czasem wyłazi z ciebie paskudny pesymista. Zwłaszcza w kwestii uczuć.
— Realista, Cyrusie.
— Daj się porwać swojemu sercu, Gasparze — poprosił Cyrus. — Daj mu choć raz się porwać. Nie tylko chłodna kalkulacja zysków i strat.
— Kiedy ostatni raz to zrobiłem…
— Byłeś nastolatkiem — przypomniał. — Co ty wtedy wiedziałeś? Co my wtedy wiedzieliśmy!? Sądziliśmy, że świat jest nasz, a każda nasza decyzja słuszna. Teraz już chyba jesteś na tyle dojrzały, aby stwierdzić, że nie ma czego się bać, prawda? Czasem trzeba uświadomić niektórym ich uczucia. Kto wie, może Oliwier czuje to samo, co ty, a na dodatek patrzy na to jak ty? Wtedy w życiu się nie dogadacie!
— Jak ja nie lubię, gdy wydajesz się być starszy ode mnie — westchnął ciężko Gaspar, wracając od okna. Cyrus uśmiechnął się delikatnie. — Przechodziłeś przez to z Bianką?
Cyrus zamyślił się.
— Cóż, nie wiem. My byliśmy sobie pisani od najmłodszych lat. To inna sprawa.
— Masz o tyle łatwiej…
— Może. — Wzruszył ramionami. — Mamy swoje wzloty i upadki, jak wszyscy. Ale mimo wszystko… — Uśmiechnął się do Gaspara. — Nie znaczy, że ty tego nie możesz mieć.
Gaspar milczał jakiś czas. Westchnął ciężko i sięgnął do swojej teczki. Otworzył ją i wyjął z niej kilka magazynów o koszykówce.
— Masz. Zanim zapomnę.
— Och, nie musiałeś! — Cyrus z wdzięcznością przyjął prezenty.
— I mam dobrą wiadomość. Mecze EuroBask będzie można oglądać w Internecie.
— Naprawdę? — Zamrugał oczami. — Co za ulga!
Gaspar uśmiechnął się. Jednak Cyrus dalej pozostawał tym młodym chłopakiem z sercem przepełnionym koszykówką.
Francuz w szpitalu był jeszcze godzinę, rozmawiając z Cyrusem głównie o koszykówce, wspominając ich dawne czasy. Jednak uprzejma pielęgniarka poinformowała Gaspara, że godzina odwiedzin się skończyła i o ile nie jest członkiem rodziny, musi się już powoli zbierać.
Gaspar pożegnał się z Cyrusem, obiecując, że jeszcze go odwiedzi w najbliższym czasie. Opuszczając piąte piętro, sięgnął po komórkę. Nerwowo zastukał palcami o ekran, aż w końcu wybrał numer Oliwiera. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, które umieszczone było na parterze, zaraz przy szatni.
Wyglądał na poważnego, nieskorego do jakichkolwiek uczuć czy emocji. Taki miał pozostać.
— Halo? — Usłyszał głos Oliwiera. Odbicie Gaspara wydawało się być zaskoczone, jakby nie spodziewało się, że Oliwier odbierze. — Haloooo? — powtórzył, gdy była cisza. — Gaspar?
— Oliwier. Cześć. — Odwrócił się od lustra i ruszył ku wyjściu. — Przeszkadzam?
— Nie, no co ty — odpowiedział. — Właśnie wracam z obiadokolacji. Nażarłem się jak świnia. Oczywiście, zdrowego żarcia, ale zawsze coś…
— Oliwierze, posłuchaj — przerwał mu trochę nieelegancko. Oliwier prychnął niezadowolony.
— Nieładnie komuś przerywać!
— Przepraszam. Chcę z tobą o czymś porozmawiać.
Oliwier milczał chwilę.
— Wal.
Gaspar wypuścił powietrze z płuc. Znalazł się na patio szpitala, gdzie dwójka kierowców karetki paliła papierosy. Zawsze uważał to za dziwne, że ci, którzy promują i dbają o zdrowie, zatruwają się tym cholerstwem. Jak Oliwier…
— Chciałbym cię właściwie o coś prosić.
— Dalej: wal.
— Daj z siebie wszystko na tym obozie, dobrze?
Żałował, że nie widział teraz skonsternowanej twarzy Oliwiera.
— Co? A skąd nagle takie słowa?
— Po prostu pokaż na co cię stać, dobrze? Udowodnij, że druga rekrutacja to dla ciebie nic wielkiego…
— Człowieku, piłeś?
— Oliwier — jęknął błagalnie. Chłopak musiał się zreflektować, bo uciął w połowie swojej złośliwości.
— Dobra. Obiecuję — powiedział. — Ale to naprawdę dziwne, wiesz?
— Po prostu zrób, co mówię.
— Dobra, spokojnie. Wszystko w porządku?
— W jak najlepszym — odpowiedział, kierując się ponurym krokiem w stronę przystanka autobusowego. — Nie mógłbym znieść myśli, że moja ciężka praca, aby resocjalizować kogoś takiego jak ty, poszła na marne. Dlatego masz mnie nie zawieść i przedostać się przez drugą rekrutację. Masz szansę na trening na najwyższym poziomie. Sam trenowałem we Wrocławiu. Ich ośrodek sportowy jest…
— Człowieku, zluzuj — przerwał zdenerwowany. — Naprawdę myślisz, że nie zależy mi na drugiej rekrutacji? Kurwa, będę miał jeszcze lepsze wyniki niż ostatnio!
Gaspar uśmiechnął się delikatnie.
— Bardzo dobrze. To mi się podoba. Będę kończył, jedzie mój autobus.
— Jesteś na zewnątrz? — zapytał. — Gdzie byłeś?
— Martwisz się o mnie?
— Nie. Po prostu zawsze kończyłeś pracę o szóstej i wracałeś do domu. Jest po ósmej a ty się szwendasz?
— Schlebia mi, że pamiętasz tyle faktów z mojego życia…
— Zbułcza.
— Proszę?
— Taki żarcik. Schlebiać, zbułczać. Rozumiesz? Chleb, bułka…
Gaspar z politowaniem zamknął oczy.

***

To był dziwny telefon, pomyślałem, gdy się tylko rozłączyłem. Dotarłem do brązowych drzwi mojego pokoju i wlazłem do środka, trzymając jabłko w zębach. Zwinąłem jedno do pokoju, czując, że jeszcze będę głodny. Nie pomyliłem się.
Dzieliłem pokój z Marcelem i Mariuszem, którzy już wrócili z kolacji. Mariusz obserwował Marcela, który cały czas przemieszczał się z jednego punktu pokoju do drugiego. Na jego twarzy malował się wyraz myśliciela. Intensywnie zastanawiał się nad jakimś problemem.
— Co mu jest? — zapytałem Mariusza.
Chłopak spojrzał na mnie z przerażeniem. Od dawna wiedziałem, że mnie się boi, a trafienie ze mną do tego samego pokoju było dla niego koszmarem. Postanowiłem, że ułatwię mu życie i nie będę specjalnie czepliwy.
— N-Nie wiem! — odpowiedział. — Łazi tak odkąd się tu pojawiłem…
— Bielski — krzyknąłem, a chłopak spojrzał na mnie.
— Tak?
— Przestań łazić. Irytuje mnie to.
Marcel westchnął ciężko.
— Denerwuję się.
— Czym? — zapytałem, rzucając się na łóżko. Przeciągnąłem się i ugryzłem kolejny kawałek jabłka.
— Właściwie to się martwię… o Malwinę.
— Chodzi ci o tę sytuację w holu? — zapytał Mariusz. Ściągnąłem usta.
Gdy dojechaliśmy do naszego ośrodka sportowego, przeciskając się przez zatłoczony Wrocław, nadeszła chwila rozdawania kluczy do pokoju. Malwina, jako jedyna dziewczyna, naturalnie otrzymała pokój jednoosobowy. Wtedy rzuciłem, oczywiście niechcący, coś co brzmiało „w końcu od ciebie odpocznę”. Obrzuciła mnie wtedy wściekłym spojrzeniem i pomaszerowała do pokoju. Byłem przyzwyczajony do jej fochów, ale gdy nie pojawiła się na kolacji, wszyscy zaczęli rzucać w moim kierunku ponure spojrzenia. Uciekłem stamtąd jak najszybciej, byle nie zostać sam na sam z Brunonem, który chyba szykował dla mnie przemowę na temat dobrego zachowania.
— Zluzujcie… Pewnie jej coś wypadło — odpowiedziałem bez przekonania.
— A jeżeli nie? Wyglądała na nieźle przybitą już w autobusie… — zauważył Marcel. Warknąłem i usiadłem na łóżku.
— I co? Mam iść ją przeprosić?
— Nie wiem. — Marcel wzruszył ramionami. — Po prostu mi jej szkoda. Jest jedyną dziewczyną wśród nas. Wypadałoby się dowiedzieć, co się stało…
— Nie bądź ciekawski, Bielski.
— I kto to mówi?
Walczyliśmy chwilę na spojrzenia. Jasnobrązowe oczy Marcela błyszczały i nie zamierzały się poddać.
— Dobra — warknąłem, wstając. — Pójdę do jej pokoju i sprawdzę, co się dzieje. I już tak na mnie nie patrzcie, jakbym uderzył szczeniaczka.
Niechętnie opuściłem pokój, tęskniąc za wygodnym łóżkiem. Pokój Malwiny znajdował się na drugim końcu korytarza. Jęknąłem cicho, gdy zauważyłem, że pod drzwiami stoi bardzo dobrze mi znany Dawid. Spojrzał na mnie ze złością.
Spróbowałem go ignorować, ale kiedy uniosłem dłoń, aby zapukać w drzwi Malwiny, przerwał mi, mówiąc:
— Nie ma jej.
Zawahałem się. I tak zapukałem. Nie było odpowiedzi.
— Mówię, że jej nie ma.
— Taaaa, to prawda — przyznałem. — Wiesz, gdzie jest?
— Jakbym wiedział, to bym tam poszedł — warknął. — Posłuchaj. — Złapał mnie za ramię, gdy się odwracałem. — To twoja wina, rozumiesz? Skrzywdziłeś moją przyjaciółkę. Jeżeli jeszcze raz odstawisz taki numer…
— Po pierwsze, puść mnie. — Wyrwałem się z jego uchwytu. — Po drugie, nie groź mi, bo to mnie nie rusza. I tak, chujowo się zachowałem, teraz chcę z nią pogadać. Więc możesz mi pomóc albo nie wchodź mi w drogę.
Dawid chyba ostatnimi resztkami woli powstrzymywał się, aby jego zaciśnięta pięść nie wylądowała na mojej twarzy. Uratowała mnie obecność trenera, który wracał do swojego pokoju.
— Co tam, panowie?
— Szukamy Malwiny — odpowiedział Dawid. — Wie trener, gdzie ona jest?
— Mijałem ją, jak szła do szatni.
— Szatni? — powtórzyliśmy.
— Tak. Poszła na basen.

***

Och, tak! Basen!
Nie chciałam piszczeć, ale zawsze lubiłam podziwiać piękno męskiego ciała. Nie miałam z tego powodu jakichś wyrzutów sumienia. Po prostu lubiłam facetów, którzy o siebie dbali, a na basenie… można było im się bezkarnie przyglądać.
Spięłam włosy i odetchnęłam. Cieszyłam się, że nie musiałam już spędzać więcej czasu z koszykarzami. Czasem potrafili zachowywać się jak dzieci. Zwłaszcza Oliwier.
Westchnęłam ciężko i pokiwałam głową. Każdy człowiek zasługiwał na chwilę dla siebie. Odrobina relaksu i spokoju jest wskazana dla każdego. To były słowa Cyrusa, a Cyrus zawsze miał rację. Kiwając głową, zastosowałam się do jego poleceń.
Basen w ośrodku sportowym znajdował się w jasnej, białej sali na parterze. Byłam zaskoczona tym, że jeden basen miał pięćdziesiąt metrów długości. Był przeogromny, a echo głosów i plusków odbijało się od szklanych ścian. Również znajdowały się tu trybuny, które obecnie zajmowała jedynie rudowłosa dziewczyna z clipboardem w dłoni. Skądś ją kojarzyłam, ale z takiej odległości nie mogłam ocenić, kto to był.
Przespacerowałam się brzegiem basenu, obserwując pływających w nim panów. Rozchlapywali wodę we wszystkich kierunkach. Obserwowanie ich pracujących ciał było samą przyjemnością. Aż przygryzłam wargi, gdy jeden z nich zdecydował opuścić się basen, prezentując swój muskularny tors, ociekający wodą.
Minęłam go szybko. W trakcie meczów koszykówki nie było tak wielu… smakołyków. Tak, pływacy byli przystojniejsi od koszykarzy.
Oszukiwałam samą siebie. Po prostu na chwilę obecną byłam na nich zła. Co pozwoliło mi spojrzeć na innych. Ogólnie byłam zła na facetów! Na wszystkich facetów, których znałam! Potrafili być tacy irytujący.
Na jednym z brzegów siedział młody chłopak z zanurzonymi nogami w basenie. Miał długi strój pływacki, który zakrywał mu całe nogi. Jednak to nie na tym skupiłam wzrok, a na pięknie umięśnionych plecach i silnych barkach. Powinnam się była wstydzić, że właśnie po tym rozpoznaję ludzi.
— Um… — Zamrugałam oczami. — Lukas?
Chłopak spojrzał w bok i również zamrugał, jakby był kompletnie zaskoczony tym, że ktoś wymawia jego imię. Przyglądał mi się chwilę i speszony odwrócił wzrok, jakby chciał dać do zrozumienia, że nie obserwuje mojego biustu.
— Malwina? — Stanął na równych nogach, górując nade mną. Miał ładnie zarysowane mięśnie. Na szyi wisiały jego gogle pływackie, a w dłoni trzymał czepek.
— To jednak ty! — pisnęłam i rzuciłam się, aby go przytulić. Gdy się odsunęłam, płonął ze skrępowania. — Nie widziałam cię od wakacji. — Zjechałam wzrokiem po jego ciele. — Już nie w kąpielówkach w delfiny?
Lukas zaśmiał się wesoło.
— Dzisiaj bardziej elegancko. Co tu robisz? — zapytał uprzejmie zaciekawiony.
— Obóz sportowy dla moich koszykarzy.
— K-Koszykarzy? — powtórzył, rozglądając się z podekscytowaniem.
— Nie ma ich tutaj — prychnęłam. — Przyszłam od nich odpocząć. Ale nie spodziewałam się, że wpadnę na ciebie! A co ty tu robisz?
— Ha, ha! Również obóz, tyle, że pływacki. Zgrałem się z innymi chłopakami z obozu letniego i niektórym udało się wpasować w jeden termin.
— Naprawdę? — Rozejrzałam się. — Są tutaj?
— Mhm. — Pokiwał głową. — Pływają. — Wskazał na basen. — Nie mogli się doczekać…
Spojrzałam we wskazanym kierunku. Na ostatnim torze pływała na zmianę grupka chłopaków. Ci którzy nie płynęli, śmiali się z czegoś głośno. Już chciałam coś powiedzieć, gdy usłyszałam jak ktoś mnie woła. Zamrugałam oczami i rozejrzałam się po basenie.
— Z góry — poinformował Lukas, wskazując na trybuny. Spojrzałam tam, poznając właścicieli głosów.
Oliwier i Dawid wychylali się przez barierkę, obrzucając podejrzliwym spojrzeniem Lukasa. Uniosłam brew.
— Tak? — spytałam.
— Chcemy z tobą pogadać! — oznajmił głośno Oliwier. — Chodź.
— Nigdzie nie idę! — prychnęłam.
— Przecież ty nawet nie umiesz pływać… — przypomniał mi Dawid. Nie była to do końca prawda, bo coś tam potrafiłam.
— Lukas mnie nauczy! — odpowiedziałam, biorąc go pod rękę. Chłopak wydawał się być tym nieźle zaskoczony. Ale nie wyrywał się.
Oliwier i Dawid spojrzeli po sobie.
— A teraz idźcie stąd. No już! — Klasnęłam i skinęłam głową na Lukasa. Na szczęście był bystry i zrozumiał, o co mi chodzi. Ruszyliśmy spokojnym krokiem na drugą stronę basenu, daleko od trybun. Dumnie patrzyłam przed siebie, nie chcąc dać satysfakcji chłopcom na trybunach. — Dzięki — rzuciłam jeszcze do Lukasa.
— Żaden problem. Tyle, że… — odchrząknął. — Pokłóciłaś się z nimi?
— Odrobinę się pogniewałam — powiedziałam z mściwą satysfakcją. — Mogę z wami chwilę posiedzieć?
— Nie sądzę, aby to był problem — zapewnił Lukas z uśmiechem. — Panowie!
Nawet nie musiał ich wołać. Już jakiś czas temu zwrócili uwagę, że Lukas rozmawia ze mną. Uśmiechnęłam się do nich ciepło.
— To jest… — zaczął Lukas, ale przede mną pojawił się szczupły szatyn o jasnych oczach.
— Kamil. Miło mi. — Ujął moją dłoń. — A imię panienki?
— Malwina — przedstawił mnie Lukas.
— Cześć. — Uśmiechnęłam się.
— Skąd ją znasz? — zapytał blondyn o ponurym spojrzeniu. Miał uroczo kręcone, blond włosy.
— Malwinę poznałem na obozie letnim. To menadżerka Nowego Elementaris, drużyny koszykarskiej, która, jak się zdaje, dostała się na EuroBask — poinformował wszystkich Lukas.
— To ci, o których tak piejesz? Siedem Głąbów, czy jakoś tak…?
— Cudów! — wypalił. Pokręcił głową. — Pozwól, że ci wszystkich przedstawię. Kamila już znasz. — Szatyn mrugnął do mnie zalotnie. — A to Igor. — Wskazał na blondyna o kręconych włosach. — Jacek — przedstawił chłopaka bardzo podobnego do siebie. — Wiktor. — Chłopak poprawił czerwone gogle pływackie. — oraz Mateusz. — Wskazał na chłopaka, który dalej siedział w basenie i jedynie odrobinę się wynurzał. Skinął głową.
— Miło was wszystkich poznać — odpowiedziałam, przypasowując do każdego z nich kolory. To już było moje skrzywienie zawodowe.
— Jesteś menadżerką? Myślę, że dogadasz się z Roksaną — ocenił Igor.
Zmarszczyłam czoło i obejrzałam się na trybuny. Nie było już Oliwiera i Dawida, ale rudowłosa dziewczyna dalej tam siedziała.
— Roksana! — Klepnęłam się w czoło. — No tak! Siostra Cyrusa. Mówił mi, że teraz jest menadżerką drużyny pływackiej w Warszawie.
— Nasza Roksana jest niezastąpiona. — Jacek uśmiechnął się szeroko. — Najlepsza menadżerka, jaką kiedykolwiek miałem w drużynie! Jeszcze nie skończyła liceum, a została zasugerowana przez samą trenerkę…
— Swoją drogą, gdzie się podziała nasza piękna Helenka? — Kamil rozejrzał się po basenie. — Miała do nas dołączyć…
— Czy ty w ogóle coś dziś przepłynąłeś? — zapytał Lukas.
— Oho! Włącza się Lukas—mama. — Pokręcił głową, zakładając czepek i poprawiając gogle. — Naprawdę, czasem potrafisz być wrzodem na tyłku…
Jednak bez żadnej niechęci wszedł na słupek startowy i wskoczył do wody. Uniosłam brew.
— Popisuje się — uspokoił Jacek. — Często tak ma przy pięknych dziewczynach.
— Och. — Przyłożyłam dłoń do ust. Chyba polubię Jacka. — Dziękuję.
Po chwili Lukas zagonił wszystkich do wody, aby pływali, tak że na brzegu zostałam z nim sama. Uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
— Potrafią być naprawdę natarczywi — wyjaśnił. — Ale każdy teraz się przed tobą popisuje. Będą mieli naprawdę dobre wyniki…
— Nie odmierzasz im czasu?
— Nie. Roksana to robi. Ja poprawiam ich technikę. Właściwie to nie jestem częścią warszawskiej drużyny pływackiej. Pełnię tutaj rolę…
— Mentora? — podsunęłam. Lukas był na tej samej pozycji co Gaspar.
— Ha, ha! Tak, chyba można tak to nazwać — przyznał. — Pomyślałem, że skorzystam z okazji, skoro niedługo kończę studia. Oni dopiero zaczynają. — Spojrzał na pływaków z czułością. — Wszystko przed nimi. Zwłaszcza przed Mateuszem.
— Mateusz? To ten cichy.
— Zgadza się. Trenuje do kadry olimpijskiej.
— Nie żartuj! — Wytrzeszczyłam oczy. — Mamy tutaj przyszłego olimpijczyka?
— Zgadza się. — Uśmiechnął się szeroko. — Mateusz to prawdziwy talent. Po prostu się z tym urodził. Woda to jego żywioł. Cieszę się, że mogę mu pomóc w tym zadaniu.
— Niesamowite. — Obserwowałam Mateusza, który faktycznie zdawał się płynąć jakby woda nie miała na niego żadnego oporu.
— Tak. Teraz nie daje z siebie wszystkiego. Ten obóz to dla niego… hm… odpoczynek od prawdziwego treningu.
Dalej nie mogłam wyjść z podziwu.
Trening pływaków zakończył się pół godziny później. Trenerka Helenka nie pojawiła się na basenie, ale gromkim krzykiem dała znać z trybun, że mają już wychodzić. Posłusznie ruszyli do szatni, cali mokrzy i zmęczeni.
Żałowałam, że i ja musiałam się już zbierać. Obecność pływaków była bardzo miła. Co prawda byli o rok młodsi, ale nie było takiej przepaści między nami.
Gdy wysuszyłam włosy i opuściłam szatnię byłam wielce zaskoczona, że wszyscy na mnie czekają, aby porwać mnie na gorącą czekoladę do pobliskiej kawiarni. Była ona częścią ośrodka sportowego z widokiem na basen. Rozumiałam, dlaczego lubili to miejsce.
I tak oto wieczór spędziłam w towarzystwie Lukasa, Mateusza, Wiktora, Jacka, Kamila i Igora. Nieco zmęczeni, ale zadowoleni pili gorącą czekoladę. Oczy mieli delikatnie zaczerwienione od chloru.
— Rozmawiałem z Roksaną — poinformował Lukas. — Macie lepszy czas — dodał, uśmiechając się do mnie dwuznacznie. Roześmiałam się.
— Gratuluję, panowie — rzuciłam.
— Ach, stać mnie na więcej. — Kamil wzruszył ramionami. — Dzisiaj się oszczędzałem…
— Oszczędzasz też na wydajności mózgu? — zapytał uroczo blondyn. Naprawdę byłam pełna podziwu, jak złośliwy był chłopak o kręconych włosach. Kamil jęknął głośno.
— Czemu mi to robisz? No czemu?
I. Ship. Them, pomyślałam, gdy blondyn i szatyn zaczęli się przekomarzać.
Przerwali, gdy drzwi do kawiarni się otworzyły i stanęła w nich Roksana. Rozejrzała się po wnętrzu i gdy wzrokiem dosięgła naszej grupki, pokręciła głową.
— Tu jesteście! — Zbliżyła się. — Mam nadzieję, że nie jecie nic złego i kalorycznego!
— Tylko gorąca czekolada…
— To kaloryczne!
— Już spokojnie — poprosił Lukas, unosząc dłonie. — Może sama się napijesz? To rozgrzewa.
Roksana przeniosła wzrok na mnie. Zmarszczyła czoło.
— Malwina, prawda?
— Tak — skinęłam głową. — Roksana?
Rudowłosa uśmiechnęła się. Gdy ją poznałam, miała zdecydowanie krótsze włosy.
— Ten Cyrus otacza się naprawdę ciekawym towarzystwem — zauważył Kamil.
— Jestem jego siostrą! — przypomniała Roksana, kładąc clipboard na stole. Po pomieszczeniu rozniósł się trzask.
— Zamówię ci gorącą czekoladę — zaoferował uspokajająco Jacek, wstając i ustępując jej miejsca obok mnie. Cieszył mnie widok dżentelmena. Roksana usiadła i przetarła zmęczone oczy.
— Macie dwadzieścia minut — oznajmiła. — A potem spać. Helenka zarezerwowała nam basen na siódmą.
— Siódmą? — jęknął Wiktor. — To… naprawdę wcześnie.
— Wiem. Dlatego nie możecie za długo siedzieć.
Panowie westchnęli ciężko i zaczęli wyrażać swoje niezadowolenie. Ja za to spojrzałam na Roksanę ze zrozumieniem. Tyle razy przez to przechodziłam, że już przestałam zwracać uwagę na jęczących mężczyzn, próbujących wymigać się od treningów.
— Skarnie z nimi, co? — zapytałam.
— Czasem mam wrażenie, że gdyby mężczyźni zniknęli, na świecie byłoby cudownie — odpowiedziała cicho.
— Nie wszyscy są źli. Na przykład, twój brat — zaznaczyłam. — Co u niego?
Roksana westchnęła jeszcze ciężej. Widać było, że ma sporo na głowie.
— Cyrus… jest chory — wyrzuciła z siebie. To akurat wiedziałam.
— Coś poważnego? — zapytałam. Nie powinnam była, ale i tak już żyję w niewiedzy wystarczająco długo.
Roksana rozejrzała się. Klasnęła w dłonie, zwracając na siebie uwagę panów.
— Dobrze, wystarczy na dzisiaj! — oznajmiła.
— Ale… Nie minęło nawet pięć minut…!
— Macie iść spać! Inaczej będziecie jutro nieprzytomni! Raz, raz! — Zaklaskała ponownie, wyganiając wszystkich chłopaków. Posłali nam ponure spojrzenia, ale w końcu wszyscy wyszli. Jacek zdążył zostawić Roksanie jej gorącą czekoladę, a Lukas zaproponował mi spotkanie jutro po treningu.
W końcu zostałyśmy same w kawiarni, przy oknie. Na zewnątrz już było ciemno. Baristka spojrzała na nas zaciekawiona, ale potem zajęła się rozmową telefoniczną.
Spojrzałam na Roksanę i uniosłam brew. Przetarła twarz i westchnęła.
— To co się dzieje? — zapytałam. — Dobrze się czujesz? Może też powinnaś się położyć…?
— Nie, nie. — Pokręciła głową i sięgnęła po kubek czekolady. Skosztowała i się uśmiechnęła. — Faktycznie dobra…
— Tak, gorąca czekolada zasługuje na własne opowiadanie, które będzie opiewać jej wspaniałość — przyznałam, upijając łyk. Obserwowałam Roksanę znad kubka. — Roksano, co się dzieje z twoim bratem? — zapytałam. — Przepraszam za moje wścibstwo, ale nikt nie chciał mi powiedzieć, a się o niego martwię! To on jest tym, który zaraził mnie miłością do koszykówki, dlatego…
— Rozumiem. — Roksana powoli pokiwała głową. — Sama nie rozumiem dlaczego mój brat uparł się, aby nikomu nie mówić o jego chorobie. Powiedział o tym jedynie Brunonowi, a ja uważam, że to bardzo nie fair w stosunku do jego przyjaciół z drużyny. Oczywiście wiem też ja, babcia, Bianka i ten cały Gaspar, zdaje się…
— Nosisz to w sobie długo, prawda? — odgadłam, gdy zapadła chwila ciszy. Roksana pociągnęła nosem i otarła oko.
— Po prostu nie rozumiem czemu coś takiego spotkało tak dobrego chłopaka — jęknęła, a jej oczy zrobiły się czerwone jakby to ona sama pływała w chlorowanym basenie. — Na dodatek zapalonego sportowca… I nie mam z kim o tym do końca porozmawiać. Bianka jest cudowna, ale zapracowana i wolny czas spędza z Cyrusem. Brunona trochę się boję, Gaspara praktycznie nie znam, a babcia sama źle się czuje, a jak w czerwcu zmarł dziadek… — zawahała się i znów przetarła oczy. — A mój brat wymusił na mnie obietnicę abym nikomu nie mówiła, ale mam już tego dość. Nie wiem, czemu mi to robi…
— Cyrus na pewno ma powód — zapewniłam.
Roksana milczała jakiś czas, wpatrując się w wyniki, które dzisiaj zanotowała. Najlepszy czas zaznaczyła kolorowym flamastrem.
— Cyrus ma wadę serca — powiedziała w końcu, nie patrząc mi w oczy. Przyłożyłam dłoń do ust, ale i tak wyrwał mi się cichy pisk zaskoczenia.
— W… Wadę serca? Cyrus? Poważną?
— Na tyle poważną, że nie może grać… — Pokręciła głową z niedowierzeniem. — Rozumiesz, co to dla niego znaczy? Zawsze miał tę wadę, ale była dobrze ukryta. Nikt się nie spodziewał…
— Nie może grać…? Cyrus już nie może grać? — powtarzałam zszokowana.
— To wyjaśnia to, że tak szybko się męczył w trakcie meczów — kontynuowała. — Na pewno to zauważyłaś, prawda? Jak dawał z siebie wszystko przez pierwszą połowę, w drugiej już nie mógł grać.
Połączenie tych faktów prawie zmiotło mnie z krzesła. Ścisnęłam pięści.
— Ale… Badania! Roksano, on przechodził badania! Nikt przez tyle lat nie zauważył, że ma wadę serca? Przecież… Na pewno są jakieś oczywiste objawy!
— Też tak myślałam — przyznała. — Cyrus miał wadę ukrytą, prawie niewidoczną i niesłyszalną. Jednak ona powoduje, że Cyrus nie będzie mógł grać zawodowo. Oczywiście, lekki wysiłek wskazany, ale…
Cyrus, ten Cyrus, kapitan Cudów i Elementaris nie mógł już grać. Nie mógł grać w zawodach drużynowych. Bardzo dobrze wiedziałam, że żaden trener nie podejmie się ryzyka, aby trzymać w drużynie chłopaka, którego serce nie funkcjonuje poprawnie. Przez tyle lat, nieświadomy niczego Cyrus, męczył się… A jednak zaszedł tak wysoko! Koniec końców, został pokonany przez chorobę…
Nie wiedziałam czemu, ale w oczach miałam łzy. Zadrżałam i ujęłam dłoń Roksany. Poklepałam jej wierzch i chciałam coś powiedzieć, ale… Nie potrafiłam znaleźć słów. Rude włosy Roksany opadły na twarz, zasłaniając jej drżące wargi. Jęknęłam cicho i nachyliłam się, aby ją przytulić.
— Roksano, będzie dobrze. — Pogładziłam jej włosy.
— Cyrus… ma za tydzień operację. Postarają się wyeliminować jedną z objaw wady, ale… istnieje duże ryzyko, że wcale mu nie pomogą. Przez to wszystko nie czuję się na siłach, aby dobrze prowadzić drużynę… Na szczęście Helenka to rozumie i daje mi wolną rękę, ale… — Zadrżała. Dalej gładziłam jej włosy i plecy. Dziewczyna była wyczerpana.
— To nie wszystko, prawda?
— Och, Malwino — zaśmiała się przez łzy. — Życie moje i Cyrusa zasługuje na film.
Wyprostowałam się i położyłam jej dłonie na ramionach.
— Przenieśmy się do pokoju i pogadajmy, co ty na to?
— Och… — Otarła łzę. Miała czerwone policzki. — Nie wiem, czy to dobry pomysł. Jutro o siódmej mam trening, a Helenka nie lubi spóźnialskich… No i ty masz jutro swoje obowiązki…
— Chrzanić to, Roksano — zaświergotałam, wstając z krzesła i ciągnąć ją za sobą. — Dadzą sobie radę bez nas. Jak chcesz to możemy ściągnąć Helenkę i zrobić sobie babski wieczór.
Roksana zamrugała oczami.
— Jesteś bardzo towarzyska, prawda?
— Ty też! — Uśmiechnęłam się szeroko. — Chodź. I tak już zamykają to miejsce — posłałam baristce przepraszające spojrzenie, że tak się zasiedziałyśmy. Kilka minut później szłyśmy już korytarzem do mojego pokoju. Dostałam jedynkę, jako jeden z przywilejów bycia dziewczyną w grupie mężczyzn.
Razem z Roksaną usiadłyśmy na łóżku i rozmawiałyśmy. Długo i dużo. Obie chyba potrzebowaliśmy lekkiego odświeżenia, a poza tym dobrze nam się rozmawiało. Udało nam się wzajemnie poprawić humory, gdy żartowałyśmy sobie z chłopaków, opowiadając o wszelkich głupich rzeczach jakie zrobili.
Miałyśmy naprawdę dużo materiału, ponieważ jako menadżerki drużyn sportowych miałyśmy dostęp do wielu informacji, nawet tych prosto z szatni.
— Rozmiar olimpijski — zapewniła Roksana, gdy mówiłyśmy o Lukasie. Zaśmiałyśmy się głośno, nieco zaczerwienione. — Słowo daję, potomek konia.
— O mój Boże, przestań! — Złapałam się za brzuch. — Masz cudowne atrakcje. Wszyscy w kąpielówkach.
— Cóż, czasem bez… — Pokręciła głową z niesmakiem. — Podejrzewam, że Kamil jest ekshibicjonistą.
— Nie wierzę, że mówimy o ich… rozmiarach.
— Oni na pewno gadają o naszych — prychnęła Roksana. — Poza tym możemy też się zastanowić jaki, który jest. Wiesz, wytrzymałość, technika, te sprawy…
— Uuuu! Ciekawe! — Klasnęłam w dłonie. — Mój eks nie miał dobrej techniki — prychnęłam.
— Gerard? — Chciała się upewnić. — Wspominałaś, że zerwaliście…
— Na przyjacielskich warunkach, ale dalej było mi przykro. Dlatego cieszę się, że mam towarzystwo dziewczyny. Mam dość facetów jak na razie. — Uniosłam palec. — Co nie znaczy, że nie mogę o nich poplotkować.
Roksana roześmiała się.
— To którego chcesz obsmarować?
— Od razu obsmarować — pokręciłam głową. — Kto wie, może dojdziemy do czegoś ciekawego. Swoją drogą, ciężko było gdzieś dojść z Gerardem…
Roksana zmarszczyła czoło.
— Naprawdę? W liceum był przewodniczącym samorządu uczniowskiego. Miał tyle fanek…
— Ciebie też? — zapytałam. Roksana zarumieniła się i odwróciła wzrok. Zachichotałam.
— Oj, przystojny jest, sama przyznasz.
— Tak, to prawda. I strasznie grzeczny. Za grzeczny jak dla mnie.
— Dlatego zerwaliście?
— Nie do końca. Głównie denerwowała mnie jego przesądność… Jak raz przeczytał, że może mieć wypadek, nie poszedł na zajęcia i nie przyjechał do mnie.
— No cóż… Słyszałam, że Gerard ma fanaberię odnośnie tych horoskopów.
— Fanaberię? Och, błagam cię. Myślę, że atrakcyjniejszy jest dla niego znak zodiaku Panna niż ja.
Roksana ponownie się roześmiała. Już chciała coś powiedzieć, gdy przerwało jej pukanie do drzwi. Obie podskoczyłyśmy i pisnęłyśmy. Czyżbyśmy były za głośno? Spojrzałam uspokajająco na Roksanę i podeszłam do drzwi. Odchrząknęłam.
— Tak? — zapytałam. Żałowałam, że nie mam wizjera.
— To ja, Oliwier — usłyszałam. Spojrzałam na Roksanę, a ona uniosła brwi. Zdążyłyśmy też co nie co porozmawiać właśnie o Madgrey’u i jego byciu dupkiem.
— Czego chcesz? — zapytałam.
— Uch… pogadać.
— Masz właśnie niepowtarzalną okazję zobaczyć jak nieprzewidywalny jest Oliwier Madgrey — poinformowałam Roksanę i otworzyłam drzwi. Za nimi pojawił się Oliwier w dole od piżamy, klapkach i szarej bluzie z kapturem. Wyglądał na takiego, co nie mógł zasnąć. — Co tam, kocie? Przyszedłeś nabroić?
Oliwier wypuścił powoli powietrze.
— Możemy pogad…? — Uciął, gdy dostrzegł Roksanę. Na jej widok zamrugał oczami. — Przeszkadzam?
— Wejdź — odsunęłam się, wpuszczając Oliwiera do środka. Jego skrępowanie obecnością Roksany było nawet urocze. — Oliwierze, to jest Roksana. Roksano, to Oliwier.
— Miło mi — powiedzieli równocześnie, ściskając swoje dłonie.
— To czego chcesz? — zapytałam ponownie. Najwidoczniej nie spodziewał się, że ktoś tu będzie poza mną.
— Porozmawiać… — wyjaśnił, chowając dłonie w kieszeniach bluzy. — A właściwie to przeprosić za tekst w holu. Bardzo dobrze mi się z tobą mieszka. Przepraszam.
Uniosłam brew. Krótkie przeprosiny, ale jakże dające satysfakcję.
— To tyle?
— A jeszcze coś zrobiłem? — zapytał zaskoczony.
— Nie. Cieszę się, że to zrozumiałeś.
— Czasem musisz mi napisać na kartce, co zjebałem…
— Nie wystarczy mi kartek.
— Uch… taaa — rozejrzał się po pokoju. — No nic. Tyle chciałem powiedzieć. Dobranoc…?
— Dobranoc — odpowiedziałam. Oliwier opuścił pokój szybkim krokiem i zamknął za sobą drzwi. Posłał mi jeszcze jedno złośliwe spojrzenie, które bardzo dobrze znałam. To było jego spojrzenie „życzę szczęścia, mam nadzieję, że zaliczysz”. Często takie dostawałam, gdy chodziłam z Gerardem.
Dupek, pomyślałam.
Spojrzałam na Roksanę i uniosłam brew.
— I co sądzisz?
— Nie wygląda na dupka.
— W tej godzinie nie. Poczekajmy jeszcze trochę i humor mu się popsuje.
Roksana pokręciła głową.
— Powinnam już iść. — Spojrzała na zegarek. — Dziękuję za… wszystko — zawahała się. — Do zobaczenia później?
— Tak. Trzymaj się.
Przytuliłyśmy się na pożegnanie, a chwilę później Roksana opuściła pokój. Przekręciłam klucz i zamyśliłam się.
Cyrus. Mimo, że gadałyśmy o różnych głupotach, to jednak najważniejszym tematem było zdrowie kapitana. Roksana miała rację… Kto i za co chciał ukarać tak dobrego chłopaka, który tak bardzo kochał koszykówkę?
Wyrwana z zamyśleń, odsunęłam się od drzwi i ruszyłam do łazienki, chcąc wziąć ciepły prysznic.

***
  
Roksana urodziła się dziesiątego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku. Dwudziestego stycznia została przekazana swojej babci. Ironicznie, prawie wpasowała się w Dzień Babci jako prezent.
Nie było łatwo. Roksana jeszcze nie była tego świadoma, ale jej dziadkowie mieli na wychowaniu jej starszego brata, Cyrusa. Dzieliły ich dwa lata. Cyrus już powoli zaczynał rozumieć, że nie ma rodziców, a opiekują się nim dziadkowie. Roksana dopiero miała się tego nauczyć.
Rodzeństwo o swojej sytuacji było uświadomione od najmłodszych lat. Rozumieli, że mają jedną mamę, ale dwójkę różnych ojców. Mimo wszystko, trzymali się zawsze blisko.
Cyrus był starszy i to na niego spadała pomoc dziadkom. Pomagał w zakupach, w gotowaniu, w sprzątaniu i wielu innych obowiązkach domowych. Roksana dołączyła do niego, gdy była odpowiednio duża. Rodzeństwo chciało się odwdzięczyć za opiekę, której wcale nie musieli otrzymać. Mogli trafić do domu dziecka, ale babcia twierdziła, że da radę wychować dwójkę dzieci. Nie chciała tego mówić na głos, ale bała się, iż jej nierozważna córka podrzuci jej kolejne dziecko, a wtedy mogłoby być naprawdę ciężko.
Roksana i Cyrus wychowywali się w blokowisku w dwupokojowym mieszkaniu. Przez kilka lat dzielili pokój, aż w końcu nadarzyła się okazja, aby zmienić mieszkanie na większe. Znajoma dziadków, zaoferowała tę wymianę, znając sytuację rodzinną. Dziadkowie skorzystali, bo było to raptem kilka bloków, a kończący podstawówkę Cyrus w końcu dostał swój pokój.
Roksana w tym czasie była nieco zamkniętą dziewczynką, którą bolało to, że na Dzień Matki nie mogła występować dla własnej mamy. Jednak to nie przeszkadzało jej w byciu towarzyską i przyjacielską. Nauczona przez babcię, zawsze dbała o tych, którzy byli dla niej dobrzy.
Roksana zawsze szła do tej szkoły, do której chodził jej starszy brat. On przecierał jej szlak, a ona nim podążała. Doskonale wiedziała, że jej zdystansowany brat jest bardzo dobrym człowiekiem. W gimnazjum ochronił ją przed szkolnymi łobuzami, pokonując trzech na raz. Nie bez przyczyny był jednym z najlepszych koszykarzy w szkole.
W trakcie gdy Cyrus rozwijał swoja pasję do sportu, Roksana czasem chodziła na jego mecze, a chcąc iść w jego ślady, zaczęła pływać. Nie odnosiła tak wielkich sukcesów jak jej brat, ale zawsze powtarzał jej, że nie może się poddawać. Jednak, mimo wszystko, zrezygnowała z basenu na rzecz kółka teatralnego, które w gimnazjum pochłonęło ją bez reszty. Była to świetna zabawa, a przy okazji, nie zdając sobie z tego sprawy, zwiększyła swoją pewność siebie. Dzięki temu zainteresowała się filmami i światem zza kamer.
Wraz z mijającymi latami, Roksana zauważyła, że przestała tęsknić za mamą. Miała kochających dziadków, którzy latem zabierali ich na działkę. Miała silnego, kochanego, starszego brata, który zawsze służył pomocą. W szkole średniej została menadżerką drużyny koszykarskiej Cyrusa. Jej brat dostrzegł w niej zmysł obserwacji, który mógł być bardzo przydatny.
Wbrew sobie, Roksana coraz bardziej się wkręcała w świat sporu i koszykówki. Obiecała sobie, że pomoże bratu wygrać w mistrzostwach miasta i mistrzostwach województwa. W tych pierwszych przeciwnikiem Cyrusa był jego dawny przyjaciel z gimnazjum, którego Roksana kojarzyła, ale jak to działało w rodzeństwie, nie chciało się dzielić znajomymi w czasach gimnazjum.
W trakcie mistrzostw województwa wydarzyło się coś dziwnego. Po wygranym, półfinałowym meczu przeciwko Atlantis Kingdom, Roksana i Cyrus mieli iść na wspólną kolację. Był to ich drobny zwyczaj, aby czasami samemu wyjść na miasto i coś wspólnie zjeść.
Tego dnia spotkali po raz pierwszy w życiu swoją matkę. Kobietę przypominającą starszą wersję Roksany. Dziewczyna poczuła tak silną nienawiść, że sama się sobie dziwiła. Naprawdę nie potrafiła wybaczyć tego, że ich zostawiła, aby móc wieść życie przepełnione imprezami i alkoholem. Od tego momentu w jej życiu było coraz gorzej i gorzej.
Związek z Samsonem rozpadł się zaraz po tym jak wyjechał do Wielkiej Brytanii. Matka nachodziła ich w mieszkaniu, chcąc porozmawiać. Cyrus miał więcej dobroci, ale Roksana nie wychodziła wtedy z pokoju.
Na dodatek, po śmierci Marka cała drużyna koszykarska się rozpadła i nawet Cyrus stracił wtedy na jakiś czas siłę i chęci do gry. Roksana, nie poddając się, parła do przodu. W liceum została członkinią samorządu uczniowskiego, aby oderwać myśli od mamy.
Kiedy w końcu udało się jej napisać matury, na kilka dni przed wynikami, zmarł jej dziadek. Nagle, we śnie. Babcia wszczęła alarm na cały blok. Cyrus załatwił wszystkie sprawy profesjonalnie, ułatwiając babci życie.
Chłopak czuł się podle, gdy pojechał na obóz sportowy tak krótko po śmierci dziadka, ale Roksana zapewniła, że się nią zajmie. Brat miał się skupić na pracy. Ani razu nie pokazał, że cierpi.
Dopiero pod koniec lipca babcia pojechała do jednej z odległych ciotek we Wrocławiu, a więc Roksana wykorzystała okazję i pojechała do Cyrusa na obóz. O dziwo, zawiózł ją tam Brunon, który zawsze wydawał się być dla niej przerażający. Jednak okazało się, że w tak poważnej sytuacji, potrafił stanąć na wysokości zadania.
Roksana, będąc na obozie, po raz pierwszy widziała jak Cyrus płacze. Jej brat zawsze był silny, ale ten widok rozczulił ją w stu procentach. Przytuleni, przepłakali prawie całą noc.
Następnego dnia zajęli się swoimi sprawami, udając, że nad ich rodziną nic nie krąży. Codziennie dzwonili do babci, która dalej nie potrafiła się pogodzić ze stratą męża.
Jedyną dobrą rzeczą na obozie okazał się być Robert, którego obecność po raz pierwszy od dawna, sprawiała, że naprawdę się uśmiechała.
Gdy rozpacz zdawała się nie mieć końca, Cyrus dowiedział się o swojej chorobie.
Wszystko się zmieniło. Wszystko zdawało się nieść ból.
I nikt naprawdę nie wiedział, czemu los skrzywdził tak bardzo pewną siebie dziewczynę o imieniu Roksana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz