Rozdział 38
Cud
Drugi półfinałowy mecz miał miejsce dzień
po naszej walce z Francuzami. Razem z Brunonem oraz dawnymi Cudami, udaliśmy
się, aby go obejrzeć. W końcu tutaj miał być wyłoniony nasz finałowy rywal.
Niemiecka drużyna, w której grał Ariel,
jeden z Cudów i obecny Monarcha, już była na boisku. Brązowowłosy rozmawiał właśnie
z brunetem w okularach i uśmiechał się szeroko. Jego przyjacielowi nie było do
śmiechu i uderzył go w plecy.
— Ariel nic się nie zmienił — powiedział
Dawid. — Pewnie właśnie powiedział, że nie może doczekać się dobrej zabawy.
— Ach! To byłby cały Ariel! — przyznał
Filip, kiwając gorliwie głową. — Dla niego to zawsze była świetna zabawa!
— Przynajmniej w nas wszystkich wierzył —
dodał Nataniel. — I mając go po swojej stronie, czułem się pewniej wychodząc na
boisko.
— Tak, Ariel to taki starszy brat.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc te
komentarze. Wymieniłam z Brunonem dyskretne spojrzenia. On także uśmiechał się
pod nosem. Na boisko weszła drużyna włoska i powitano ich głośnymi brawami i
wiwatami. Słyszałam jak nad tłumem unosiło się kilka włoskich haseł.
— Bruno — zaczęłam, gdy reszta chłopców
dalej prowadziła kółko uwielbienia dla Ariela. — Mogę cię o coś zapytać?
— Oczywiście.
— Wczoraj, przed meczem, poszedłeś na
jakieś umówione spotkanie — powiedziałam powoli. Bruno nie spojrzał mi w oczy,
ale skinął głową. — O co chodziło? Z kim się umówiłeś?
Kapitan westchnął przeciągle, kupując
sobie odrobinę czasu.
— Rozumiem twoją ciekawość.
— To szlachetne — rzuciłam raczej
ironicznie.
— Spotkałem się z Gasparem — odpowiedział
spokojnym tonem. — Chciałem z nim chwilę porozmawiać przed meczem.
Uniosłam wysoki brwi.
— Z Gasparem? O czym rozmawiałeś z
Gasparem?
Bruno oblizał wargi. To był nerwowy gest.
— Chciałem dowiedzieć się czy od
przyszłego roku dołączy do Nowego Elementaris.
Wyprostowałam się, zaskoczona. Nie
sądziłam, że Bruno i Gaspar prowadzili tego typu rozmowy. To było co najmniej
podejrzane. Poza tym wiedziałam, że Gaspar, póki co, miał w planach powrót do
Paryża.
— I co ci odpowiedział? — zapytałam
ostrożnie, nie chcąc dawać po sobie poznać, że widziałam ukrytą część ich
rozmowy.
— Niestety, nie wie —
odpowiedział. — Ma mi dać znać po turnieju. Czekam z niecierpliwością
na jego decyzję.
W tym momencie musieliśmy przerwać
rozmowę, bo sędzia wykonał rzut sędziowski. Rozpoczął się drugi, półfinałowy
mecz, który miał wyłonić naszego ostatecznego rywala.
***
Dzień po wyczerpującym spotkaniu z
Francuzami i po przespaniu kilkunastu godzin, mogłem zacząć ponownie
funkcjonować. Popołudnie rozpocząłem od filiżanki wybornej kawy, która
ostatecznie mnie rozbudziła. Dołączył do mnie Marcel, któremu oczy same się
zamykały.
— Jestem… wycieńczony — mruczał z czołem
opartym o zimny blat stołu.
— Mówisz do mnie, czy do swojego krocza? —
zapytałem, sięgając po filiżankę z kawą.
— A co to różnica? Jedno i drugie to fiut.
Zmrużyłem oczy i uniosłem wolną dłoń.
— Jaka szkoda, że nie widzisz palca, który
ci właśnie pokazuję.
Marcel wyprostował się i przeciągnął.
— Potrzebuję masażu. I dwóch dni zupełnego
odpoczynku.
— Nie wiem czy dostaniesz szansę. Za trzy
dni finał, a jutro jedziemy do Paryża.
Marcel oblizał wargi i
upił resztę kawy. Sennym wzrokiem spojrzał na zatłoczony brzeg
Tamizy. Był to ten upragniony dzień, gdy nareszcie nie padało. Słońce
wychylało się nieśmiało zza szarych chmur, ostrzegając, że w każdej chwili może
znów się schować. Dlatego, póki była możliwość, razem z
Marcelem zwiedzaliśmy Londyn.
— Potrzebuję czegoś co mnie rozbudzi —
pożalił się Marcel, znów opadając czołem na blat. — Kawa jest smaczna, ale
chyba bym musiał wypić z litr, czy coś…
Obserwowałem go przez chwilę. Im dłuższe
miał włosy, tym bardziej się kręciły. Właśnie to spostrzegłem.
— Całowałem się z Gasparem — powiedziałem
nagle, ciekawy jego reakcji.
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
— Wiem. Uprawiałeś też z nim seks.
— Całowałem się z Gasparem w Londynie —
sprostowałem. Marcel wystrzelił jak z katapulty. Zwrócił na siebie uwagę gości
z pobliskich stolików. Przeprosił pospiesznie i wrócił na miejsce. W tym czasie
delektowałem się smakiem kawy.
— C… Całowałeś się z Gasparem w… Londynie?
— powtórzył szeptem. — Tutaj? Tutaj w Londynie?
— Rozbudzony?
— J—Jak? Cały czas byłem z tobą i… — Jego
źrenice się rozszerzyły. — Wtedy jak poszedłeś na spacer.
— Brawo, Sherlocku.
— Nic mi nie mówisz! — wykrzyknął
oburzony. — Zakład z Blaisem, całowanie się z Gasparem! Co jeszcze? Tak
naprawdę jesteś kobietą?
— Walnę cię.
Marcel westchnął.
— Ej, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
Jęknąłem głośno, gdy spojrzał na
mnie wielkimi, mokrymi oczami. Jego podbródek zadrżał. Wyglądał jak mały i
skrzywdzony piesek.
— Nie, proszę. Nie rób mi tego. —
Odsunąłem się od niego.
— Mjuuu, mjuuuu…
Przetarłem twarz dłońmi.
— Nie wiedziałem, że ci tak zależy na tym,
abym się zwierzał z takich rzeczy. Wiesz, raczej nieczęsto opowiadam o tym jak
się całuję z facetem. Nic wielkiego. Przycisnąłem go do muru i się całowaliśmy.
W oczach Marcela pojawiły się gwiazdki.
— Zluzuj. To był impuls — warknąłem. Po
czym dodałem: — Umówiliśmy się w Paryżu na spotkanie.
Marcel zamrugał.
— Zaprosił cię?
— Nas — wyjaśniłem. — Powiedział, że z
chęcią się spotka z nami. Ze mną, tobą i Malwiną.
— Ze mną? — zdziwił się szczerze. — Ale on
mnie nie lubi.
— Nie bądź głupi. Gaspamama kocha
wszystkie dzieci.
— Odniosłem inne wrażenie — wyznał. — Poza
tym, tak szczerze, to trochę się go boję. Byłem z nim tylko raz, tak sam na
sam. Kiedyś poszliśmy do pubu porzucać lotkami. Od tamtego momentu miałem
wrażenie, że Gaspar… no… nie przepada za mną.
Pokręciłem głową. Nigdy nie lubiłem
odgadywać czy ktoś kogoś lubi czy nie.
— Myślę, że się mylisz, skoro wspomniał i
o tobie.
— Taaa — powiedział powoli.
— No nic. Nie będę szukał dziury w całym. Jeżeli Gaspar chce mnie oprowadzić po
Paryżu, nie będę miał nic przeciwko. W końcu zna to miasto jak własną kieszeń!
Jednak — Uniósł palec na znak jednego sprzeciwu. — musimy ustalić znak.
— Znak? — powtórzyłem. — Jaki znak?
— Którym poinformujesz nas, że mamy się
usunąć, bo chcesz spędzić trochę czasu z Gasparem.
Milczałem, obserwując go uważnie.
Uśmiechnął się szeroko.
— To nie będzie konieczne — powiedziałem w
końcu, odrzucając jego plan.
— Dlaczego?
— Jak będę chciał się spotkać z Gasparem
sam na sam, to tak zrobię. Skoro zaprosił nas wszystkich, to idziemy wszyscy.
Nikogo nie zostawiamy na boku.
Marcel wzruszył ramionami.
— Jak chcesz. Ale wystarczy, że klepniesz
mnie w prawe ramię i sobie pójdę.
— Czy to tak będzie działało zawsze? —
zapytałem. — Bo czasem mam ochotę, abyś po prostu sobie poszedł.
Marcel zaśmiał się. Bardzo fałszywie.
***
— Niemożliwe! — ryknął Dawid, wstając z
miejsca. Filip zakrył oczy i jęknął, kręcąc głową. Natan
zacisnął pięści, a Gabrielowi opadła szczęka. Wstrzymałam
oddech, gdy piłka odbiła się ostatni raz od parkietu. Sędzia oznajmił koniec
gry.
Wynik był bezlitosny. Czerwone cyfry biły
po oczach krwistym czerwonym kolorem.
Niemcy przegrały z Włochami. 77 : 105
Na boisku Ariel podparł boki i wyrzucił z
płuc zalegające powietrze. Uśmiechnął się, kiwając głową. Wyglądał na
zadowolonego z faktu, iż trafił na tak trudnego przeciwnika.
— Tego się nie spodziewałam — przyznałam,
obserwując jak zawodnicy podają sobie dłonie.
— Ariel przegrał! — jęknął Filip. — Jak to
możliwe?! Liczyłem na to, że zagramy przeciwko niemu w finale.
Starałam się skupić na rozmowie chłopaków,
ale mój wzrok padł na Europejskiego Monarchę z Włoch. Sergio Iburno. Wysoki i
muskularny, zdołał wybić większość piłek spod kosza. Był jak mur ustawiony na
linii trzech punktów. Podziwiałam jego szerokie barki i muskularne
ramiona. Był wysportowany, zwinny i szybki. I wiedziałam, że nie pokazał
jeszcze całej swojej mocy.
Uosobienie siły. To on. Gladiator.
— Cholera. — Dawid wrócił na miejsce. —
Chciałem zagrać przeciwko Arielowi w finale.
— Nie będzie nam to dane — oznajmił
dobitnie Bruno, kończąc wszelkie rozmowy. — Naszym przeciwnikiem w finale będą
Włochy. — Wstał z miejsca. — Wracajmy do hotelu. Spakujcie się. Wyjazd jutro o
dziesiątej.
Posłałam ostatnie smutne spojrzenie Cudom.
Nie wiedziałam co chciałam im przez to przekazać. Ruszyłam za
kapitanem, zostawiając za sobą czwórkę rozczarowanych sportowców.
***
Paryż powitał nas słoneczną pogodą. Już
sama Francja nas tak przywitała, gdy przedostaliśmy się przez Eurotunel. Nie
wiedziałem czemu, ale jeszcze, gdy byliśmy po stronie brytyjskiej rozbawił mnie
znak drogowy, który napisem „France” informował, którędy do sąsiedniego kraju.
Wielka Brytania pożegnała nas deszczem,
ale we Francji zaczęło się robić pogodnie. Po blisko
czterdziestopięciominutowej jeździe przez podwodny tunel, wróciliśmy na
kontynentalną część Europy. Jeszcze tego samego dnia dotarliśmy do Paryża.
Moje serce zabiło szybciej, gdy
znaleźliśmy się w samej stolicy Francji. To był mój upragniony cel. Nawet byłem
w stanie zignorować katastrofalne korki, w których utknęliśmy na pewien czas,
bo gdy dostrzegłem z daleka wieżę Eiffla, znany na całym świecie symbol
Paryża, Francji i wszystkiego co francuskie, nigdy nie czułem się bliżej
Gaspara.
Wiedziałem, że już wrócił do Paryża razem
z resztą drużyny francuskiej. Czekał teraz na mój znak, abyśmy
się spotkali. Cholera, wszystko szło podejrzanie po mojej myśli.
***
Nie traciłem czasu i od razu
skontaktowałem się z Gasparem, korzystając z cudu jakim był komunikator na
Facebooku. Jednak i tak musiałem pożyczyć telefon od Malwiny, bo mój
niezapłacony rachunek obejmował brak połączenia internetowego. Nie mogłem
uwierzyć, że wyjeżdżając zagranicę, zapomniałem o czymś tak ważnym.
Malwina prawie mi wcisnęła aparat do
ręki, gdy opowiedziałem jej o historii spod ceglanego wiaduktu. Następnie razem
z Marcelem obserwowali mnie jak piszę z Gasparem. Następnie skinąłem głową do
tamtej dwójki.
— Gaspar ma czas dziś wieczorem.
Zainteresowani zwiedzaniem Paryża?
— Kocham cię! — krzyknęli we dwójkę.
Spojrzałem jeszcze raz na telefon. Gaspar naprawdę chciał się z nami spotkać.
Ze mną też. Na początku na neutralnym gruncie z neutralnymi osobami, ale to
dobry początek.
Do naszej wyprawy dołączył także Bruno,
którego zaprosiła Malwina. Kapitan dalej nie wiedział o mojej relacji z
Gasparem. Jednak głupi nie był i mógł się pewnych rzeczy domyślać. To był taki
typ. Widział, ale nie komentował. Chyba, że ktoś „śmiał”
uczynić coś co godziło w Brunona i jego pozycję kapitana.
Gaspar odebrał nas spod hotelu.
Ubrany był w czarną marynarkę pod którą kryła się niebieska koszula. Uśmiechnął
się na widok grupki, którą miał zamiar oprowadzać. Nie mogłem powstrzymać się
przed spojrzeniem mu prosto w oczy, gdy witaliśmy się uściskiem dłoni. W jego
szarych źrenicach widziałem wspomnienie sprzed kilku dni.
— Nim zaczniemy — zaczął Gaspar,
patrząc na nas wszystkich. — Gratuluję wspaniałego zwycięstwa w półfinale.
To był naprawdę emocjonujący mecz. Zwłaszcza twoje rzuty, Marcel — dodał,
patrząc na bruneta, który podskoczył na dźwięk swojego imienia.
— Eeee… uuuch… hmmm… dzięki, G—Gaspar —
wypalił w końcu. Nie spodziewał się komplementu właśnie od niego.
— To żaden problem. Wszyscy spisaliście
się wspaniale. — Uniósł ręce, jakby chciał nas objąć niczym rodzic dumny z
osiągnięć dziecka. — Sprawiliście, że moi przyjaciele się odrobinę opamiętali.
— Jak się czują? — zapytał Bruno, gdy
ruszyliśmy za Gasparem.
— Dochodzą do siebie, zatapiając się w
lichych przyjemnościach alkoholu, seksu i głośnej muzyki.
Wieczór malował ulice miasta na złoto i
czerwono. Promienie słońca odbijały się w oknach białych kamienic. Przecięliśmy
ładną, brukowana uliczkę i dotarliśmy do Pont de Grenelle. Przeszliśmy nad
Sekwaną, a następnie odbiliśmy w lewo, kierując się w stronę wieży Eiffla,
która już pojawiła się przed naszymi oczami. Stalowa konstrukcja górowała nad
miastem.
Spacerowaliśmy bulwarem przy porcie de
Grenelle, a następnie dotarliśmy do ulicy, która zaprowadziła nas
wprost na Pola Marsowe. Nawet o tej godzinie były zatłoczone przez
turystów, spacerujące pary i śpieszących się mieszkańców Paryża.
— Musiałem was tu zabrać na początku —
oznajmił Gaspar. — To najważniejszy punkt Paryża dla wszystkich przejezdnych.
Malwina złapała za rękę Brunona i
przytuliła się do jego ramienia. Magiczna atmosfera Paryża sprawiła, że na
chwilę zapomnieli w ukrywaniu swojej relacji. Gaspar urwał w połowie zdania,
widząc ten obrazek. Marcelowi opadła szczęka.
Jedynie ja pozostałem niewzruszony. Wiedziałem o nich od samego
początku.
— Och — wyrwało się dziewczynie, gdy
dotarło do niej co zrobiła. Bruno zachował nieodgadniony wyraz twarz. Jedynie
zmrużył oczy na co Gaspar przeniósł spojrzenie na mnie. Wzruszyłem ramionami. —
— Tak… Erm. A więc — zaczął powoli Gaspar.
— Romantyczne miasto…
— Może coś zjemy? — zaproponowałem szybko.
— Jesteśmy trochę głodni.
— Na wieżę Eiffla teraz i tak się nie
dostaniemy — przyznał Gaspar. — A przyjemny spacer przez Pola Marsowe jeszcze
nikogo nie zabił. Chyba — dodał.
I znów, prowadzeni przez Gaspara,
oddalaliśmy się od wieży i Sekwany, podróżując L'avenue Pierre-Loti w dół
miasta. Przy placu Jacquesa Rueffa odbiliśmy w inną alejkę o nazwie Anatole
France i nią dotarliśmy do zabudowanej części, opuszczając tonące w
ciemnościach drzewa.
Zatrzymaliśmy się w restauracji Le
Florimond. Po zjedzonej kolacji, podczas której incydent między Malwiną i
Brunonem został zapomniany, Gaspar ponownie zagnał nas na Pola Marsowe.
Nie wiedziałem czemu mu tak się śpieszyło, ale się nie zatrzymywał i
niecierpliwie zerkał na zegarek. Byliśmy w połowie drogi, gdy wieża Eiffla
zamigotała i rozlała blask po ciemnym niebie. Zatrzymaliśmy się,
podziwiając iluminację, która skupiła na sobie wzrok wszystkich obecnych.
Wyglądała teraz jak latarnia morska, błyszcząc się i migocząc.
Gwizdnąłem, wyrażając mój podziw. Gaspar
uśmiechnął się i spojrzał na mnie.
— Podoba ci się?
— Może być — odpowiedziałem, wyjmując
telefon i robiąc zdjęcia.
— Może być — powtórzył rozbawiony. Znał
mnie. Wiedział, że mi się podobało.
Bruno spojrzał na nas czujnym wzrokiem.
Wyglądał na kogoś, komu zapaliła się lampka w głowie i wieża Eiffla przestała
być jedyną rozjaśnioną rzeczą w okolicy. Przeniósł wzrok na Malwinę. Jednak ona
nie patrzyła na niego, a na cudowny efekt świetlny, który odbijał się w jej
oczach.
— To jest piękne! — westchnęła, obejmując
mocniej Brunona. — Rób zdjęcia! — poleciła kapitanowi. Lubiłem momenty, w
których wykonywał rozkazy innych. To było takie niebrunowe.
— Moja siostra będzie taka zazdrosna. —
Marcel już wysyłał zdjęcia wieży. — Ona kocha Paryż. Jej marzeniem jest tu
przyjechać.
— Jeżeli kiedyś tu będzie, z chęcią ją
oprowadzę — zaoferował Gaspar. Spojrzałem na niego czujnie, a w moim żołądku
coś się ścisnęło. W tym czasie Marcel przyglądał się Gasparowi jakby ten
właśnie mu wyznał miłość.
— N-Naprawdę?
— Oczywiście. To żaden problem. Lubię
oprowadzać po tym mieście.
— Dam znać jak będzie leciała —
zapewnił szybko, kiwając głową. Był tak zaskoczony dobrocią Gaspara, że nie
zauważył ławki, o którą prawie się przewrócił.
Delektowaliśmy się widokiem wieży jeszcze
przez kilkanaście minut, podróżując dookoła niej. Następnie Gaspar odprowadził
nas pod hotel, prowadząc nas kompletnie inną drogą przez Pont d’Iena.
Opowiedział nam odrobinę o samym moście, a następnie zagłębiliśmy się w
uliczki Paryża.
Nawet nie zauważyłem kiedy, ale cała nasza
wyprawa zajęła nam ponad cztery godziny a zobaczyliśmy dopiero mały
kawałek miasta. Jednak zmęczenie po podróży i utrzymujące się wycieczenie po
meczu z Francją, kazało nam wrócić wcześniej do pokojów.
— Dziękujemy, Gaspar. — Malwina ucałowała
go w policzek. — Myślę, że jeszcze będziemy cię wykorzystywać do celów
turystycznych.
— To żaden problem — zapewnił.
— Dzięki. I trzymaj się. — Bruno wymienił
z nim uścisk dłoni. — Pamiętaj o naszej rozmowie.
— Pamiętam — zapewnił Gaspar.
— Erm… — Marcel miał problemy z wyrażeniem
swoich uczuć, dalej nie będąc pewnym czy dzisiejsze zachowanie Gaspara to
podstęp czy po prostu zawsze taki był, a Marcel tego nie dostrzegał. — Dzięki
za przeprowadzkę. Znaczy! Za przeprowadzenie nas przez Paryż. W sensie, że ty
prowadziłeś, my szliśmy za tobą…
Gaspar roześmiał się cicho.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
Następnie przeniósł wzrok na mnie i
uniósł brew.
— Taaa, było fajnie. — Wzruszyłem
ramionami. — Nie tak fajnie jak w Londynie, ale…
Gaspar załapał aluzję i uśmiechnął się
szerzej.
— Życzę wam dobrej nocy — pożegnał się, a
następnie rzucił mi wymowne spojrzenie, które dostrzegł każdy kto akurat
był koło nas na ulicy. Odchrząknąłem.
— Aaaa, właśnie. Chciałem z tobą
porozmawiać, Gaspar. — Wskazałem na niego jakby był winny czegoś okropnego. —
Na osobności.
Gaspar skinął głową i spojrzał na resztę.
Bruno nie ruszył się z miejsca, ale Malwina i Marcel zagarnęli go pod ręce
i zaciągnęli do środka, omawiając głośno dzisiejszy spacer po Paryżu. Gdy
ich głosy umilkły za szklanymi, obrotowymi drzwiami, spojrzałem w oczy Gaspara.
— To było naprawdę dyskretne spojrzenie,
Arcenciel.
— Zamknij się, Madgrey — odpowiedział z
warknięciem. — Chciałem ci coś zaproponować.
— Co takiego? — zapytałem zaciekawiony. —
To musi być coś niestosownego, skoro pozbyłeś się reszty.
Gaspar westchnął ciężko.
— Chciałbym z tobą porozmawiać.
Nabrałem powietrza i wypuściłem je z
płuc bardzo powolnym strumieniem.
— No to mów.
Pokręcił głową.
— Źle to sformułowałem. — Przeczesał swoje
czarne włosy. Wyprostował się, wypinając dumnie pierś do przodu. — Chciałem
cię zaprosić do siebie i porozmawiać.
Moje zaskoczenie udało mi się ukryć tylko
dzięki temu, że musiałem się przesunąć na chodniku, aby przepuścić parę
starszych ludzi, którzy także wracali do hotelu. Kobieta obejmowała ramię
swojego męża i mówiła coś po włosku.
— Do siebie? — powtórzyłem nieco zbity z
tropu. — Masz na myśli… dom?
— To właśnie mam na myśli.
— Chcesz mnie gościć u siebie w domu? —
dopytywałem.
— Zgadza się.
— Mnie. — Wskazałem na siebie. — U
ciebie. — Wskazałem na niego.
— Możemy to jeszcze kilka razy powtórzyć,
ale tak by to wyglądało.
Nabrałem powietrza z głośnym świstem przez
usta.
— Jasne. — Skinąłem głową. — To nie będzie
w żaden sposób niezręczne — dodałem złośliwie.
— Cieszę się, że tak myślisz —
odpowiedział spokojnie.
— Muszę tylko poinformować kogoś, że
wychodzę. Poczekasz tu?
Skinął głową w odpowiedzi. Obróciłem się
na pięcie i wróciłem do hotelu. Analizowałem w głowie słowa Gaspara i jego
ofertę. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że będę mógł porozmawiać
z Gasparem w jego domu. Na jego własne życzenie. Co takiego chciał mi
powiedzieć Gaspar, że potrzebował do tego tak znanego otoczenia? Neutralność
już go znudziła?
Na schodach wpadłem na Dawida, który
z kimś rozmawiał przez telefon. Wyraźnie zaskoczony moją obecnością, rzucił do
rozmówcy „poczekaj chwilę” i uniósł brew, odsuwając telefon od ucha.
— Czego chcesz? — zapytał.
— Malwiny — odpowiedziałem. Gdy spojrzał
na mnie z żądzą mordu w oczach, a ja przypomniałem sobie o ich bratersko—siostrzanej
relacji, dodałem pospiesznie: — Chcę z nią porozmawiać.
— Nie byłeś teraz z nią i resztą na zwiedzaniu
Paryża? — Wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego.
— Niestety ją zgubiłem.
Przejechał po mnie oczami. Ścisnął
niecierpliwie telefon w dłoni.
— Odprowadzała Marcela do pokoju.
Rzuciłem pospieszne podziękowania i
minąłem Dawida, który dopiero wtedy wrócił do rozmowy telefonicznej, wyraźnie
się uspokajając. Swoją drogą, teraz jak się nad tym zastanowiłem, Dawid przez
większość czasu korzystał z telefonu, pisząc z kimś i dzwoniąc do kogoś.
Podtrzymywał z kimś kontakt, mimo że wyjechał na raptem trzy tygodnie. Prawie
jakby za kimś tęsknił…
Z myśli wyrwała mnie burza różowych
włosów na końcu korytarza.
— Malwina! — krzyknąłem i podbiegłem
do niej. Obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła się.
— I jak tam? — zapytała. — Gaspar coś ci
powiedział?
— Yyyy… W sumie niewiele. Poza tym, że
zaprosił mnie do siebie do domu.
Dziewczyna przez chwilę stała w
miejscu, kiwając się dziwnie w do przodu i do tyłu.
— Malwino…?
— Do domu?! — powtórzyła głośniej niż
zamierzała i zakryła usta. Syknąłem na nią. — Teraz?
Pokiwałem ostrożnie głową.
— O mój Boże. O. Mój. Boże. — Zaczęła się
wachlować dłonią. — Dlaczego nigdzie nie ma ławki, na której mogłabym usiąść?
— Zluzuj, co? — warknąłem. — Chcemy tylko
pogadać.
— Już ja znam to „gadanie” —
odpowiedziała, kręcąc głową. Sięgnęła do swojej torebki i zaczęła w niej
grzebać. — Gdzie ja to mam…?
— Posłuchaj, ponieważ jadę do Gaspara,
ktoś musi powiedzieć kapitanowi i trenerowi, że…
— Nie pozwolą ci iść — oznajmiła głośno. —
Oczekują, że wszyscy będą odpoczywać przed finałowym meczem. Nie wypuszczą cię
z hotelu. Bardzo dobrze, że trafiłeś na mnie.
— Nie wypuszczą? — powtórzyłem z
prychnięciem godnym Sampo, który w podobny sposób wyrażał pogardę dla całej
ludzkości. — To jakieś więzienie?
— Wiesz jak oni do tego podchodzą. —
Pokręciła głową. Jej dłoń ginęła coraz głębiej w torebce. — Cholera,
wiedziałam, że gdzieś to tu mam…!
— Zajmij jakoś kapitana, aby nie sprawdzał
obecności w pokojach. I w łóżkach. Co, możesz mu powtórzyć, jest skrajnym
naruszeniem prywatności i intymności — zaznaczyłem. Bardzo nie lubiłem,
gdy Bruno zaglądał pod kołdrę, chcąc się upewnić, że znajduje się pod nią
reszta ciała. Zupełnie jakby ktoś odrąbał sobie głowę i zostawił na
poduszce. Obejrzałem zbyt wiele filmów Tima Burtona, aby nie uwierzyć w takie
wytłumaczenie.
Malwina spojrzała mi głęboko w oczy.
— Zajmę go czymś — obiecała. — I masz to. —
Wręczyła mi pudełko prezerwatyw. Zamrugałem oczami i spojrzałem na nią z
pytaniem w oczach.
— Co do…? — warknąłem.
— Jedziesz do Gaspara. Macie się
zabezpieczyć — wyjaśniła uprzejmie. — Robię to z myślą o Gasparze. Nie chcę,
abyś go zaraził jakimś reniferowym świństwem.
— Hm… — Spojrzałem na pudełko.
Producent obiecywał niezapomniane wrażenia. — W sumie, dzięki. W portfelu mam
dwie, ale nie będę zaglądał darowanemu koniowi między zęby. I żeby była
jasność, jeździłem na reniferze, ale na tym kończy się moja miłość do tych
zwierząt.
— Jeździłeś na reniferze? — zdziwiła się
szczerze.
— Tak. To coś dziwnego?
Malwina przyjrzała się mi podejrzliwie.
— Byłem mały — dodałem.
— Ach. Wszystko jasne. — Pokiwała głową. —
W sumie, to daj jedną — poprosiła, wyrywając pudełko z moich dłoni. — Skoro mam
zająć kapitana, potrzebuję jednej. Dwóch — poprawiła się. — Lepiej mieć
jakąś w zanadrzu, nie?
— Z trzech gumek, zostawiasz mi jedną.
— Tylko nie zgub. — Mrugnęła do mnie. —
Leć do Gaspara. Zajmę się Brunonem.
***
Schowałem pudełko do kieszeni kurtki i
wybiegłem z hotelu, licząc na to, że nie zauważył mnie nikt z drużyny. Gaspar
czekał na swoim miejscu, czubkiem buta uderzając w krawężnik. Uniósł wzrok,
wyraźnie zadowolony na mój widok.
— Wymykam się nielegalnie —
oznajmiłem na wstępie. — Spadajmy stąd.
— Wymykasz się? Ale…
Złapałem go za rękaw i pociągnąłem w dół
ulicy. Opierał się tylko przez pierwszych kilka metrów. Zatrzymałem się przy
najbliższym skrzyżowaniu, przypominając sobie, że nie mam pojęcia dokąd iść.
Puściłem Gaspara i wzruszyłem ramionami.
— Lepiej będzie jak ty będziesz
prowadził.
— Tak, też tak myślę — przyznał.
***
Równo o dziesiątej stanęłam pod
drzwiami pokoju Brunona. O tej godzinie zaczynał swój obchód, aby
sprawdzić czy wszyscy są w łóżkach. Ewentualnie po to, aby ukarać
tych, którzy jeszcze się wałęsali po korytarzach. Poprawiłam swoje włosy.
Gdy otworzył drzwi, pierwszą rzeczą jaką
zobaczył, musiały być moje piersi uwięzione w za ciasnej koszuli.
— Och — wyrwało mu się.
— Oczy mam tutaj, kochanie — powiedziałam,
łapiąc go za brodę i podnosząc ją, aby patrzył mi w oczy.
— Malwina? — wykrztusił zaskoczony moją
obecnością.
— Tak jest, Bruno — odpowiedziałam, wchodząc
do środka, tym samym cofając go do pokoju. Zamknęłam za nami drzwi.
Przekręciłam klucz. — Przyszłam ci coś zaoferować.
Nerwowo przełknął ślinę. Przejechał swoimi
czerwonymi oczami po mnie.
— Malwino, teraz muszę… Jako kapitan… —
Rozpięłam jeden guzik koszuli. — Obowiązki.
Zbliżyłam się do niego powoli, pozwalając
mu napatrzeć się na moje ciało. Położyłam mu rękę na ramieniu, a moja noga
wylądowała między jego udami. Nabrał głośniej powietrza i zamknął oczy.
Pocałowałam go, przypominając o tym jak bardzo za nim tęskniłam. Widziałam, że
już w nim tliła się żądza. Trzeba było ją rozpalić. Chciałam więcej jego
ognia.
— Och, kapitanie, mój kapitanie! —
jęknęłam, gdy położył dłonie na moich piersiach. Łamał się. Nawet ktoś
taki jak Bruno miał swoje pragnienia.
Mój chłopak jęknął i próbował
powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy popchnęłam go na fotel. Wylądował tam
wyraźnie zaskoczony i czerwony na twarzy. Usiadłam na jego kolanach i
złapałam za podbródek.
— Za długo czekałam — oznajmiłam. — Sam
rozumiesz…
— Malwino… — jęknął, gdy rozpinałam jego
koszulę.
Pocałowałam go znowu, zamykając mu usta.
Poczułam jak wypuszcza powietrze z płuc i karmi mnie nim. Po chwili zanurzył
palce w moich włosach, przeczesując je po całej długości, aż dotarł do moich
bioder. Poddał się. Całowaliśmy się coraz mocniej, gdy jego dłonie zręcznie
rozpinały guziki. Koszula opadła na jego kolana.
— Jesteś bez stanika — zauważył.
— Musiałam zapomnieć — powiedziałam
niewinnie.
Pocałował moją szyję, obojczyki, a
następnie obie piersi. Jego usta były gorące. Tęskniłam za ich dotykiem. Przez
prawie cały turniej starałam się o tym nie myśleć, ale i ja się poddałam.
Potrzebowałam go, a on potrzebował mnie. Napięcie między nami rosło od
przyjemnego wieczora w Rzymie. Teraz mieliśmy to wyzwolić.
Wygięłam się w łuk, a jego pocałunki
zjechały niżej. Brzuch, pępek, podbrzusze. Każdemu towarzyszyła mała eksplozja.
Gdy nasze skóry się ze sobą stykały, leciały iskry.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i zdjęłam
z niego koszulę. Zakręciłam nią nad naszymi głowami i odrzuciłam w nieznanym mi
kierunku. Miałam przed sobą ładne, nieco blade, ale muskularne
ciało Brunona. A w nim płonąca krew i wzburzone pragnienie.
Przejechałam dłońmi po jego torsie,
delektując się ładnymi mięśniami. Pocałowaliśmy się po raz kolejny. Przygryzł
moją wargę.
— Kapitanie! — pisnęłam.
— Och, uwielbiam cię. Nawet nie muszę cię
prosić, abyś tak się do mnie zwracała — zawarczał przyjemnie, łapiąc mnie za
szyję. Czuł władzę, którą zawsze lubił. Pożądał jej nawet w sypialni. Taki to
był typ.
Rozpięłam jego jeansy i uśmiechnęłam się
szeroko.
— Bez bokserek?
— Musiałem zapomnieć — odpowiedział,
uśmiechając się zadziornie. Sięgnęłam tam ręka, masując to miejsce. Jęknął z
przyjemności. — Wyszedłem spod prysznica — tłumaczył z sykiem, gdy złapałam jego
męskość w dłoń. — Miałem tylko zrobić obchód, ach, a potem wrócić do łóżkaaach…
— Samemu? Nieładnie.
— Cieszę się, że skorygowałaś ten,
ach, błąd — jęknął, gdy ścisnęłam mocniej. — Jezu…
— Nie to imię — zauważyłam niewinnie.
Zamknął oczy i uśmiechnął się.
— Malwino.
— Lepiej!
W nieco niezdarny, ale bardzo skuteczny
sposób, udało nam się zdjąć jego spodnie wraz z butami, które wykopał na
drugą część pokoju, trafiając w stolik. Następnie kazał mi wstać i uklęknął
przede mną. Zsunął moje jeansy, zostawiając mnie w skąpej
bieliźnie. Przygryzł wargę, a następnie ucałował moje uda,
kierując się ku górze.
Widok klęczącego przede mną
kapitana był niesamowicie zmysłowy. Bruno, władczy i silny, u czyichś
stóp. Bardzo podobała mi się ta pozycja. Jego dwa palce, ciekawskie, długie,
ciepłe jak pochodnie, zakradły się pod materiał bielizny. Zgięłam się, gdy
wsunął je delikatnie we mnie. Zakręcił nimi, przyprawiając mnie o drżenie i
jęki. Już chciałam coś powiedzieć, gdy spojrzałam w dół.
W jego oczach płonęła żądza. Tego jeszcze
nie widziałam w jego spojrzeniu. Podobny płomień pojawiał się, gdy grał w
koszykówkę.
Wyprostował się nagle i objął mnie w
pasie. Podniósł mnie wysoko, a następnie obrócił się w stronę łóżka. Jego twarz
prawie ginęła w moich piersiach i wykorzystał to, gdy tylko wylądowaliśmy na
materacu. Zgięłam nogi w kolanach i wbiłam palce w pościel, zaraz po tym jak
zaczął pieścić moje sutki, bawiąc się nimi i liżąc.
Moje włosy rozlały się na poduszce i
wiedziałam, że pragnę więcej i więcej. A Bruno chciał mi dać właśnie
tyle, ile potrzebowałam. I jeszcze więcej.
***
— Ładne auto — powiedziałem w
końcu, gdy pokonaliśmy kilka ulic. — Twoje?
— Nie do końca — odpowiedział powoli.
— Powiedziałbym, że jest rodzinne.
Styl prowadzenia samochodu
przez Gaspara był bardzo… gasparowy. Był uprzejmym i wyrozumiałym kierowcą,
który stosował się do przepisów ruchu. Nie powinno mnie to dziwić, bo w końcu
każdy powinien, ale widać było na jego twarzy, że patrzy na większość kierowców
z politowaniem i cierpliwością. Poza tym, zaraz gdy usiadłem, kazał mi zapiąć
pasy. Nawet nie chciał słyszeć o tym, że nigdy ich nie zapinałem. I ruszył,
póki nie spełniłem tego wymogu bezpieczeństwa.
— Daleko mieszkasz?
— Na skraju Passy — odpowiedział. Gdy
zrozumiał, że niewiele mi to mówi, dodał. — Jedna z dzielnic Paryża. Szesnasta.
— To daleko? — zapytałem.
— Zajmie nam to trochę czasu — przyznał. —
Obecnie jesteśmy w Élysée. Ósmej dzielnicy.
— To wszystko brzmi jak Igrzyska Śmierci —
zauważyłem. Gaspar zaśmiał się, skupiając wzrok na drodze.
— Élysée to jedna z ładniejszych dzielnic
Paryża — poinformował mnie. — Pola Elizejskie, Łuk Triumfalny… Nie starczyło
nam dziś czasu, aby to zobaczyć.
— Będziemy w Paryżu jeszcze
przez jakiś czas.
— Tak, to prawda.
Wyjrzałem za okno, obserwując Paryż.
Światło pomarańczowych latarni migało za szybą. Rzucały na nas długie cienie,
gdy pokonywaliśmy kolejne skrzyżowania. Nie wiedziałem czy miasto różniło się
od innych, poza wszechobecnym językiem francuskim. Jak dla mnie nie było
szczególnie inne, ale z drugiej strony, było już ciemno. Poza tym, miasto
poznaje się po swoim centrum. Oddalaliśmy się od niego i wszystko jakby
się uspokajało i cichło. Podobnie było w Warszawie i Helsinkach. Im bliżej
centrum, tym głośniej tętniło życie stolicy.
Nie miałem pojęcia gdzie się znajdowaliśmy
i czy już byliśmy w Passy. Za to zauważyłem, że było coraz mniej bloków a
więcej domków jednorodzinnych, które czasem podchodziły pod miano will.
W jedną z nich skręcił Gaspar, wjeżdżając
na podjazd. Biały, dwuskrzydłowy dom malował się ładnie na tle sosnowego
zagajnika. Zewnętrze oświetlenie zdawało się tworzyć łunę wokół willi Gaspara.
Pokiwałem głową z uznaniem.
— Nieźle się urządziłeś.
— Nie ja. Moi rodzice — odpowiedział,
podjeżdżając pod dom. Zahamował i zgasił samochód. — Zapraszam do środka.
— Czy twoi rodzice wiedzą, że tu będę?
— Nie. Ale są w pracy. Mają dyżur w
szpitalu — odpowiedział. — Za to będzie Stéphanie.
— Kto to?
— Nasza gosposia.
Opuściliśmy samochód i jeszcze raz
przejechałem wzrokiem po domu. Marmurowe schody prowadziły do
szklanych drzwi, które zdradzały co znajduje się wewnątrz. Zadbane drzewka
i krzaki tworzyły piękną wizytówkę już od samego wjazdu. Z oddali
słyszałem plusk wody, a więc w dalszej części ogrodu musiała znajdować się
fontanna.
Gaspar pewnym korkiem wdrapał się po
schodach, które pokonał wyuczonym rytmem. Przecież wspinał się po nich od
dziecka.
Przekręcił klucz i otworzył drzwi przepuszczając mnie jako pierwszego.
Wystarczyły dwa kroki, abym był pewien, że
bluza z kapturem, sportowe buty i warkoczyki nie pasowały do tego bogatego
miejsca. Dotarło do mnie skąd Gaspar pobierał nauki dotyczące bycia eleganckim.
Dyscyplina i chłodne wyrafinowanie biły w tym miejscu po oczach. Oblizałem
wargi, gdy pisnąłem butem po wypastowanej posadce.
— Sorry — rzuciłem.
Gaspar zamknął za nami drzwi. Jego kroki
odbijały się echem. Zapalił kilka lamp, które odkryły z mroków kryształowe
ozdoby i sztuczne kwiaty. Okrągły hol miał troje drewnianych drzwi oraz schody
prowadzące na górę.
— Powinienem się lepiej ubrać —
uznałem, chowając dłonie do kieszeni.
Gaspar już chciał coś powiedzieć, gdy
jedne z par drzwi, otworzyły się. W progu stanęła ciemnowłosa kobieta, która
przejechała po nas wzrokiem. Na widok Gaspara się uśmiechnęła, ale gdy jej
wzrok padł na mnie, wyglądała na zaniepokojoną. Nie byłem gościem w
stylu państwa Arcenciel.
— Qui est—ce… cet garcon interessant?
— C’est Oliwier Madgrey. — Gaspar wskazał
na mnie dłonią. Skinąłem uprzejmie głową. — Mon ami.
— Anglais? — zapytała, mrużąc oczy. Jej
spojrzenie sprawiało, że miałem ochotę się cofnąć. — Anglais n'est pas un ami.
— Non, non! Il
est Finnois.
— Finnois? — powtórzyła zaskoczona. Jednak
nazwa mojego państwa zdziałała cuda, bo przestała się we mnie wpatrywać ze
złością. Miałem wrażenie, że nawet się uśmiechnęła, chociaż ciężko było mi to
określić. Jej twarz zdradzała, że przez większość czasu chodziła poważna i
ponura. — Ton ami?
— Oui, oui. Il joue
au basket.
Nigdy nie lubiłem barier językowych. Teraz
się czułem kompletnie wyłączony z rozmowy, więc z ciekawością obserwowałem
stary zegar, którego wahadło ruszało się powoli w jego szklanym wnętrzu.
— Est—ce que ton ami va rester au petit
déjeuner? — zapytała, wcinając się Gasparowi w środek wypowiedzi
— Stéphanie! — wykrzyknął Gaspar, mrugając
oczami. Kobieta wzruszyła ramionami. Przyjrzał się jej, kręcąc głową.
Zamknął oczy, policzył do trzech (un, deux, trois) i położył rękę na moim
ramieniu. — Oliwier, poznaj proszę Stéphanie.
— Enchanté — wyrzuciłem z siebie,
podchodząc do kobiety. Sięgała mi do ramienia. — Je suis Oliwier.
— Stéphanie — odpowiedziała, ściskając
moją dłoń. — Parlez—vous français?
— Non. — Pokręciłem głową, a ona spojrzała
na mnie z konsternacją w oczach. Gaspar ponownie złapał mnie za ramię i
odciągnął od gosposi.
— Nous allons dans
ma chambre. Pouvez—vous nous porter quelque chose à boire? — powiedział. — Chodź —
dodał po polsku, kierując się w stronę schodów. Dalej czułem spojrzenie kobiety
na sobie, gdy wspinaliśmy się po białych stopniach. Dopiero teraz zdałem sobie
sprawę, że nie ściągnąłem butów. Gaspar też nie, więc nie miałem większych
wyrzutów sumienia, gdy odbiliśmy w prawe skrzydło domu, krocząc po dywanie.
— Miła — powiedziałem, obserwując obrazy
na ścianie. Większość z nich była portretami osób o ciemnych włosach. —
Stéphanie.
— Tak, urocza z niej kobieta. Pracuje tutaj odkąd pamiętam. Jest
dla mnie jak ciocia. Właściwie to nawet jej bliżej tego tytułu niż siostrze
mojej mamy. Moją prawdziwą ciocię widuję bardzo rzadko — tłumaczył, idąc prawie
na sam koniec korytarza. — To tutaj. Mój pokój.
Nie wiem czemu się denerwowałem. Byłem już
u Gaspara w mieszkaniu w Warszawie, ale tym razem miałem wejść do pokoju,
w którym mieszkał od dziecka, z drobnymi przerwami. Drewniane drzwi stanęły
przede mną otworem, a Gaspar zaprosił mnie gestem do środka.
Zapalił światło i rozejrzałem się uważnie.
Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to
wielkość pokoju. Miałem dziwne wrażenie, że pokój miał takie wymiary jak moje
mieszkanie w Warszawie w starej kamienicy. Mogło to być jednak złudzenie
wywołane przez wielkie szyby, które zastępowały jedną ze ścian. Można z nich
było wyjrzeć na ogród i pobliski las. Jedno z okien było uchylone, co
wprowadzało do środka odrobinę chłodnego powietrza.
Kolejną ścianę zajmowała półkulista półka
z książkami, złotymi trofeami za sportowe osiągnięcia, a także płytami z
muzyką. Zaraz obok niej znajdowało się biurko, wygodny, obrotowy fotel i laptop.
Po dwóch stronach drzwi znajdowały się
wgłębienia w ścianie. Jedno służyło jako wielka szafa Gaspara, do której można
było wejść i się rozejrzeć. Mimo iż była zamknięta, domyślałem się, że
znalazłbym w niej kilka garniturów.
W drugim wgłębieniu, bliżej półkolistej
części z książkami, znajdowało się pościelone, metalowe łóżko z grubym
materacem. Wgłębienie można było zasłonić białym materiałem, który wyglądał jak
zasłona. Nawet wisiała na karniszu.
W jednym z kątów pokoju stał biały
szezlong, a obok niego mały stoliczek, na którym można było postawić filiżankę
kawy lub inny napój, ale kawa, według mnie, pasowała tam najlepiej. Pokój wyglądał
na taki, w którym nikt nie mieszkał od kilku miesięcy. Nie miałem na myśli
kurzu, a raczej… wrażenie.
— Czuj się jak u siebie w domu — poprosił
Gaspar, zamykając za nami drzwi.
— Musiałbym chodzić nago — odpowiedziałem,
zaglądając do wielkiej garderoby. Gaspar uśmiechnął się delikatnie i zdjął
marynarkę. Następnie przemaszerowałem przez cały pokój, próbując znaleźć dla
siebie miejsce. Dotarłem do półki z trofeami. Gaspar mógł się pochwalić takimi
tytułami jak „Najlepszy Zawodnik”, „Pierwsze Miejsce w Koszykarskim Turnieju
Paryża” oraz „Najlepszy Kapitan”. Na tej półce nie było miejsca na drugie
miejsce. Samo złoto.
Przejechałem wzrokiem po płytach i
zatrzymałem się na jednej. Wyjąłem ją spośród innych i uśmiechnąłem
się ponuro.
— Wulfric Madgrey — odczytałem.
— Słucham go. Mówiłem ci — powiedział,
stając obok mnie.
— Nie słyszałem o kolesiu —
odpowiedziałem. Gaspar zaśmiał się cicho. Odłożyłem płytę na miejsce i
spojrzałem na gospodarza. — Chciałeś pogadać?
— Tak, oczywiście. — Skinął głową. Patrzyliśmy
sobie przez chwilę w oczy. — Usiądziesz? Stéphanie przyniesie zaraz coś do
picia.
Wskazał nam dwa fotele usadzone zaraz przy
wielkich oknach. Pomiędzy nimi także stał drewniany stoliczek, ozdobiony
wydrążonymi wzorami.
— Przeważnie grałem tu z tatą w szachy —
wyjaśnił Gaspar.
— Fajnie. Ja przepisywałem nuty dla ojca —
odpowiedziałem, zakładając nogę na nogę.
Gaspar uśmiechnął się blado i oblizał
wargi.
— Oliwier — zaczął powoli, jakby się bał
że zaraz mnie spłoszy. — Jeżeli chodzi o sytuację w szpitalu, winien ci jestem
wyjaśnienia.
— Wcale nie.
— Proszę, nie kłóć się ze mną. — Spojrzał
gdzieś za okno. — Po prostu pozwól mi wyjaśnić kilka rzeczy.
W tym momencie do pokoju weszła Stéphanie,
niosąc na tacy cukiernicę oraz dwa kubki z parującą zawartością. Podała nam,
jak się okazało, zieloną herbatę, a następnie opuściła pokój. Gaspar uśmiechnął
się pod nosem.
— Żadnych alkoholowych wyskoków po ósmej —
wyjaśnił.
— Rozumiem.
— Wracając do tematu — powiedział,
zamykając oczy. — W szpitalu, wtedy w Walentynki, gdy spotkaliśmy się, bo… —
urwał, próbując odpowiednio dobrać słowa.
— Bo cię okłamałem. —
Wsadziłem słowa w jego usta. Wolałem konkrety.
Gaspar oblizał wargi.
— Tak. Okłamałeś mnie.
— Wyjaśniłeś mi to. Nie cierpisz
kłamców. — Teraz czułem się naprawdę niezręcznie. Nie lubiłem się przyznawać do
błędów.
— Tak, to prawda. I to się nie
zmienia — podkreślił. — Moja złość jednak wzięła się… także z innych powodów.
Masz rację co do tego, że ustaliliśmy życie w układzie. I tego mieliśmy się trzymać.
Gdy wróciłem do Paryża na Nowy Rok, układ się zerwał, chociaż szczerze tego nie
chciałem. Ale nie chciałem też nakładać na ciebie jakichś obowiązków czy
odpowiedzialności. W końcu zasady były proste. No i ustalenie, że nie uprawiamy
seksu aż do mojego powrotu brzmiało… jak w związku. A wiem, że tego nie
chciałeś.
Wzruszyłem ramionami.
— Mi naprawdę jest ciężko stwierdzić czego
ja sam chcę.
— W każdym razie, brak twojego zdania,
ujawniał się w zachowaniu. Gdy wróciłem do Polski, wszystko wróciło do normy
między nami. Normy, do której naprawdę się przyzwyczajałem. Chciałem ci to
powiedzieć w dniu Świętego Walentego. — Przejechał dłonią po twarzy. — Chciałem
ci powiedzieć, że… Zaczynam… — Zaciął się na chwilę. — Zaczynam, tworzyć… ku
tobie… uczucie.
Nabrałem powietrza, ale zachowałem pokerowy wyraz twarzy. Rozmowy o
uczuciach nie były moją mocną stroną.
— Wszystko dlatego, że widziałem się z
Cyrusem — kontynuował, kręcąc nerwowe młynki kciukami. — Widziałem jego
cierpienie i jego nadzieję. Widziałem Biankę, jego dziewczynę, która
przychodziła się nim opiekować. Wiele myślałem nad tym wszystkim, gdy
byłem w szpitalu. Gdy widziałem tylu chorych ludzi, którzy chcieli korzystać z
życia. Ja, przez pewne wydarzenia, wycofałem się z własnego. Nie chciałem…
związku. Nie chciałem się angażować. Jednak przemyślałem sprawę i postanowiłem
z tobą o tym porozmawiać. Mój romantyczny zmysł uznał Walentynkowy wieczór za
odpowiedni moment. Ale wtedy. — Spojrzał na mnie. — Okłamałeś mnie. A właściwie
to kłamstwo wyszło na jaw i to całkiem poważne kłamstwo. Nie wiem czy
zareagowałem dobrze czy nie. Zrobiłem co uznałem za słuszne. Bo nie chciałem,
aby ktoś jeszcze raz mnie skrzywdził. Nie mogłem do tego dopuścić. To był
priorytet.
Wpatrywałem się w Gaspara, który przeniósł
wzrok za okno. Jego oczy były smutne. To był bolesny widok.
— Dlatego uciekłeś — powiedziałem.
— Dlatego uciekłem — przyznał. — Nie
mogłem dopuścić do tego, że ktoś mnie ponownie skrzywdzi. To było wykluczone.
Absolutnie wykluczone. Nie dałbym rady, gdybym musiał jeszcze raz przez to
wszystko przechodzić… — Zamknął oczy i nabrał powietrza. — Uciekłem, póki byłeś
jedynie marzeniem. Uciekłem, bo spanikowałem i okłamałeś mnie, a nie cierpię
kłamców. Nie byłeś szczery… Tak jak…
Oblizałem wargi.
— Ktoś cię skrzywdził wcześniej —
odgadłem.
— Cóż, wiedziałeś o tym. Mówiłem ci o tym —
powiedział ponuro. — Nie wdrażając się w szczegóły, oczywiście. Miasto Zakochanych,
w którym nie miałem szczęścia.
— Kto to był?
Gaspar milczał przez chwilę.
— Blaise. Blaise Guerrier — odpowiedział. —
Pewnie go już nie pamiętasz, ale…
— Niski skrzydłowy! — krzyknąłem. — Z nim
się założyłem!
Gaspar wyglądał na zaskoczonego.
— Założyłeś?
— Och… To długa historia. — Wzruszyłem
ramionami. Mimo wszystko, opowiedziałem ją. — I przegrał.
— To było wielkie ryzyko! — Gaspar
wyglądał na szczerze niedowierzającego.
— Bez ryzyka nie ma zabawy —
odpowiedziałem z uśmiechem. — Poza tym, teraz czuję się jeszcze lepiej z tym,
że go wykopałem z drużyny! A więc, Blaise, co? Naprawdę lubisz chłopaków,
którzy są dupkami.
Gaspar uśmiechnął się blado.
— Moja klątwa. — Upił łyk herbaty. —
Wiedziałeś, że Blaise to francuski odpowiednik imienia Błażej?
Teraz ja zbladłem. Otworzyłem usta i je
zamknąłem. Wiedziałem do czego pił.
— Och — wyrzuciłem z siebie w końcu i
sięgnąłem po kubek z herbatą. Wypiłem kilka łyków i czułem jak wrzątek parzy
mój język. To było lepsze niż powiedzenie teraz czegokolwiek.
— Nie lubię wierzyć w zbiegi okoliczności —
powiedział w końcu Gaspar, widząc że nie zabrałem głosu. — Blaise, Błażej…
Niestety, nieważne jak bardzo byśmy próbowali zapomnieć o danej osobie, ich
imię, nawet przyczepione do kogoś innego, nawet usłyszane w innym języku…
przypomina o wszystkim. Zwłaszcza, gdy to nieprzyjemne wspomnienia. Blaise był
moją pierwszą, prawdziwą miłością. A przynajmniej tak sądziłem. Moje serce
przez niego pękało kilka razy, a ja na to pozwalałem. Dlatego nie chciałem, aby
to się powtórzyło. Byłem w nim zadurzony przez kilka lat, tracąc naprawdę wiele
po drodze. Zniszczył mnie — dodał cicho. — Rozwalił. Padałem na ziemię,
próbując wierzyć, że będzie lepiej. Uciekłem przed nim do Warszawy. Miałem dość
Blaise’a. Dość czegokolwiek co było z nim związane, a Paryż sam w sobie był
nim.
— To przez niego przyleciałeś do Warszawy?
— powtórzyłem. Rozumiałem go. Sam tak zrobiłem. Jednak demony przeszłości same
nie odeszły.
— Tak. I żyłem tam przez cztery miesiące,
powoli zapominając o wszystkim. Potem poznałem ciebie. Mały punk. Chciałem…
— Się zabawić?
Gaspar oblizał wargi.
— To było naprawdę słabe z mojej strony…
Wzruszyłem ramionami.
— Nie przejmuj się tym. Też tak do tego
podchodziłem.
— A więc sam rozumiesz. Potrzebowałem…
zająć myśli. Też tego chciałeś. Nic więcej. Jednak z czasem…
— Przepraszam, że ci przerwę. — Uniosłem
dłoń. — Uciekłeś przed Blaisem do Warszawy. Potem oświadczyłeś mi, że
wylatujesz do Paryża, z mojego powodu. Cały czas uciekasz.
Gaspar wyglądał na dotkniętego moim
stwierdzeniem.
— Uciekam… — Powtórzył cicho. — Mój Boże,
masz rację. Cały czas uciekam.
— Ponadto — mówiłem. — Uciekłeś przed
Blaisem, a potem podróżowałeś sobie z francuską drużyną po Europie. Nie
wspominając o tym, że spędzałeś z nimi Nowy Rok!
— Uwierz mi, unikałem Blaisego jak mogłem —
powiedział.
Spojrzałem na niego ze zdenerwowaniem.
— Wróciłeś do przeszłości! Mówiłeś mi, że
nie powinno się wracać do przeszłości!
— Nowy Rok wypadł spontanicznie, bo nie
miałem planów, a Bastien mnie zaciągnął na imprezę! Przez większość czasu
i tak siedziałem z Fleur. Owszem, byli tam wszyscy, ale Blaise nawet nie
zwrócił na mnie uwagi, a ja nie pozostawałem mu dłużny. — powiedział oburzony. —
A jedynym powodem dla którego podróżowałem z francuską drużyną na EuroBask było
to, że mogłem oglądać twoje mecze! Spotkanie z Blaisem było złem koniecznym, aby
móc znów cię zobaczyć!
— Mogłeś to zrobić w Warszawie —
warknąłem. — Byłem tam przez cały czas, czekając na sygnał, na znak!
Stałem jak kretyn pod twoim blokiem, chcąc się z tobą skontaktować i nawet
nie dałeś mi szansy niczego wyjaśnić! I, przypominam, to ty nie dałeś mi szansy
na naprawę niczego i to ty wszystko zakończyłeś!
— Tak, bo byłem na ciebie wściekły, a nie
dlatego, że przestałem cię…! — Urwał na chwilę. — Lubić.
Nawet nie zauważyłem kiedy wstaliśmy, ale
właśnie patrzył na mnie z góry, łapiąc oddech. Na jego policzkach pojawiły się
czerwone plamy.
— Lub więcej — dodał w końcu, odwracając
wzrok. — Tak wygląda sytuacja. Przykro mi.
— Przykro ci, bo mnie lubisz?
— Nie wiem co o tym myślisz — powiedział,
wracając na miejsce. Ponownie sięgnął po herbatę. — Mam kolejne wyznanie,
Oliwier.
— Mam nadzieję, że nie jesteś w ciąży. —
Ja również wróciłem na miejsce. Posłał mi mordercze spojrzenie. — Przepraszam.
— Chcę być z tobą szczery. Nie wiem jak
zareagujesz, ale taka jest prawda. Podczas meczu z Finlandią, w trakcie przerwy
między połowami. — Oblizał wargi. — Widziałem z trybun jak Mauri wyprowadził
cię z równowagi. Chciałem do ciebie iść i cię uspokoić. Porozmawiać z tobą.
Jednak nim zdążyłem wejść do szatni, w której byłeś z Malwiną i Marcelem…
Usłyszałem co mówisz.
Wpatrywałem się w niego uważnie. Spojrzał
na mnie przepraszającym wzrokiem.
— Podsłuchałem to. Przepraszam.
— Cóż — zacząłem powoli. — To przynajmniej
oszczędza mi powtarzanie się.
Gaspar wyprostował się, zaskoczony.
— Nie jesteś o to zły?
Wzruszyłem ramionami.
— I tak chciałem ci to opowiedzieć, abyś
lepiej zrozumiał moje… podejście. Później bałem się, że pomyślisz, iż chcę,
abyś spojrzał na mnie z politowaniem. Poza tym, jak widać, każdy z nas ma jakiś
bagaż z przeszłości. Jednak skoro tu jesteśmy i rozmawiamy, uznaję że nie
litujesz się nade mną.
— Nie. To była… smutna historia.
— Taaa… Byłoby z niej marne opowiadanie —
przyznałem. — W każdym razie, i tak chciałem ci to powiedzieć.
Gaspar zastanowił się chwilę.
— No dobrze, to jeszcze jedna sprawa —
powiedział. — Uderzyłem tego Ale.
Teraz ja się wyprostowałem,
zaskoczony.
— Uderzyłeś Ale? Zaraz… — Przed
oczami pojawił mi się obrazek, gdy widziałem jak fińska drużyna pakuje się do
autobusu. Wśród nich był Ale z wielkim limem pod oczami. — To byłeś ty?!
Widziałem go po eliminacjach i…!
— Zdenerwował mnie — przerwał pospiesznie.
— Usłyszałem twoją historię. Ale cię wykorzystał. Zranił. Odnalazłem go na hali
i… Najpierw chciałem z nim porozmawiać, ale gdy zobaczyłem jego twarz, po
prostu… Ręka sama poleciała.
Niechętnie to przyznawałem, ale opadła mi
szczęka. Gaspamama naprawdę kogoś uderzyła! I nie na treningu, by motywować. W
realnym życiu, wymierzając sprawiedliwość! Cholera, podobał mi się jeszcze
bardziej…
— To chyba jesteśmy kwita w kwestii
uprzykrzania życia swoich eks — powiedziałem po chwili ciszy, gdy już wróciła
mi zdolność mówienia.
Gaspar uśmiechnął się szczerze. Po raz
pierwszy od początku tej rozmowy.
— Tak. Jesteśmy kwita.
— A więc przeprowadziłeś małą wendetę —
kontynuowałem. — Skąd wiedziałeś jak Ale wygląda?
— Miałeś jego zdjęcie w pokoju, przez
jakiś czas. — Wzruszył ramionami. — Zapamiętałem go.
Pokiwałem powoli głową i stanąłem na
równych nogach. Gaspar obserwował mnie uważnie, gdy się do niego zbliżałem.
Zatrzymałem się przed jego fotelem i schyliłem się, chowając dłonie do kieszeni
bluzy.
Gaspar wyglądał na zaskoczonego, ale w
jego szarych oczach paliła się żywa ciekawość.
— Skoro podsłuchałeś to, o czym gadałem w
szatni — mówiłem powoli. — to znaczy, że wiesz co myślę.
Nabrał powietrza, wciskając się w oparcie,
gdy ja się nachyliłem w jego kierunku. Wyjąłem dłonie z kieszeni i podparłem
się na podłokietnikach fotela.
— Wiele razy wydawało mi się, że wiem co
osoby myślą, ale potem okazywało się to błędne, więc…
Przysunąłem się jeszcze bliżej. Zobaczyłem
swoje odbicie w jego oczach. Poczułem jego oddech na ustach. Poczułem delikatną
i ciepła skórę, gdy zetknęliśmy się czołami i nosami. Uchyliłem usta, aby móc
go pocałować. Sekundę później odskoczyłem od niego, gdy ktoś zapukał do drzwi.
Następnie, bez żadnego pozwolenia, do pokoju ponownie weszła Stéphanie.
Przejechała wzrokiem po wnętrzu,
zatrzymując się na poważnej twarzy Gaspara. Moja mogła zdradzać tylko szczere
poirytowanie.
— Oui? — zapytał.
— J'ai apporté Madeleines —
wyrecytowała. — Certes, je pense que vous avez faim.
— Certainement — odpowiedział Gaspar,
zamykając oczy. Stéphanie postawiła na stoliku kolejną tacę z ciasteczkami
o muszelkowym kształcie. Spojrzała na mnie z ciekawością, a następnie opuściła
pokój. Gaspar nabrał ze świstem powietrza przez zaciśnięte zęby. — Przepraszam
za nią. Jest strasznie… opiekuńcza. Widziała co się działo ze mną po… Blaisem.
— Przynajmniej mamy ciastka — stwierdziłem,
sięgając po magdalenkę. Rozgryzłem ją, a okruchy ciasta przyjemnie połaskotały
moje podniebienie. — O, cholera… Skosztowałem raju.
Gaspar uśmiechnął się szeroko. Wstał z
fotela i przysunął się do mnie. Oblizałem wargi z okruchów i złapałem go za szyję,
przysuwając do siebie. Pocałowaliśmy się. Jego usta smakowały ciepłą, zieloną
herbatą. Mogłem ich smakować bez końca.
— Teraz wiesz co myślę? — zapytałem,
odrywając od niego usta.
— Wiem, co myślisz.
Przełknął ślinę i pokręcił głową.
— Przepraszam — dodał. — Kazałem ci tak
długo czekać. Teraz ja poczekam na ciebie.
— Poczekasz na mnie? — powtórzyłem
zaskoczony. Uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów. Jak zwykle, lewy
kącik ust powędrował nieco wyżej. Skinął głową.
— Chodź. Pokażę ci coś. — Złapał mnie za
rękę i pociągnął w stronę drzwi.
— Ale…! Magdalenki…! — zawołałem. Wyrwałem
się z jego uścisku, zgarnąłem kilka w dłoń i dopiero wtedy wybiegłem przez
otwarte drzwi, które dla mnie przytrzymał. Pokręcił głową, gdy wpakowałem sobie
dwa ciasteczka do ust.
Gaspar prowadził mnie w
kierunku drugiego skrzydła domu. Minęliśmy marmurowe schody, po których
wcześniej się wspinaliśmy. Z dołu słyszałem czyjąś rozmowę, a więc uznałem, że
gosposia rozmawia z kimś przez telefon. Gaspar nie zwrócił na to większej uwagi.
— Duży dom — powiedziałem.
— Potrafi być przytłaczający — stwierdził
Gaspar.
— Masz dużo miejsca dla siebie —
zauważyłem.
— Tak, to prawda. Wolałbym je dzielić z
rodzeństwem — wyznał, gdy skręciliśmy w inny korytarz. Musiał zapalić światło,
abyśmy nie wpadli na stające pod ścianami stoliki z dzbanami i wazonami.
— Nie masz rodzeństwa? — zapytałem.
Pokręcił głową w odpowiedzi.
— Ja… Hm… — zawahał się jakby oceniał
wartość tej informacji. — Moi rodzice mieli bardzo niskie szansę, aby mieć
jakiekolwiek dziecko. Jestem swego rodzaju… cóż, mama mówiła, że jestem cudem.
Niestety, byłem jedynym cudem, jakim udało im się stworzyć…
W jego głosie wyczułem odrobinę goryczy i
żalu. Jakby winił siebie za to, że jego mama nie mogła zajść w ciąże. Jakby
odebrał jej już wszystkie siły i możliwości wraz z własnymi narodzinami. Obdarł
ją z wszelkich szans, aby miała kilkoro dzieci.
— A ty? — zapytał z zainteresowaniem. —
Masz rodzeństwo?
— Mam…— Pokiwałem głową. — Starszego brata
i młodszą siostrę. Brata nigdy nie lubiłem. Znaczy… Ech, kiedyś się
dogadywaliśmy, ale potem stał się marionetką rodziców. Byli jego alfą i omegą.
Nie myślał samodzielnie. Za to młodsza siostra była… entuzjastycznie nastawiona
do życia. Nie integrowała się z nami, ale zawsze można było na nią liczyć. W
sumie to lubiłem ją najbardziej ze wszystkich członków rodziny — wyznałem,
wsuwając dłonie do kieszeni. Ciekawe co u niej się działo? Nie kontaktowaliśmy
się… od września.
— To musi być miłe, mieć rodzeństwo… —
Gaspar uśmiechnął się do mnie przez ramię.
— Tylko wtedy, gdy nie wrzucają cię do
zimnego jeziora. Albo nie strącają z górki i turlasz się w śniegu aż wpadasz na
sosnę.
— Myślałem, że lubisz zimno.
— Myślałem, że lubisz zimno — powtórzyłem
po nim, piskliwym głosem. Gaspar zaśmiał się cicho. Nagle zatrzymał się przy
białych drzwiach i prawie na niego wpadłem. Zaprosił mnie gestem do środka.
Znaleźliśmy się w okrągłym pokoju, który na początku spowity był w tajemniczym
półmroku. Światło z zewnątrz, wpadające tutaj przez liczne okna (za dnia pokój
musiał być mocno oświetlony), zostawiało blade pasma na lśniącej podłodze i
czymś co przypominało komodę.
Dopiero gdy Gaspar zapalił światła,
dotarło do mnie to co wziąłem za komodę było tak naprawdę czarnym
pianinem. Moje palce drgnęły, przypominając sobie chłodny dotyk klawiszy.
Spojrzałem zaskoczony na Gaspara, a ten skinął głową.
— Zastanowiłeś się? — zapytał. Pytająco,
uniosłem brwi. — Ha, ha! Nie spodziewałem się, że zapamiętasz moją ofertę.
Pamiętasz, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy? Poszliśmy kupić buty, a potem
wstąpiliśmy na kawę. Byłeś wtedy uroczo tajemniczy i miałeś normalne włosy…
— Wrr — warknąłem ostrzegawczo.
— Zapytałem się ciebie na jakim
instrumencie potrafisz grać. Odpowiedziałeś, że…
— Na pianinie — dokończyłem, przypominając
sobie tę rozmowę. — Zapamiętałeś coś takiego?
Gaspar wzruszył ramionami.
— Lubię słuchać jak inni grają na
instrumentach.
Udawałem, że rozglądam się po pokoju, aby
Gaspar nie zauważył jak wielkie wrażenie na mnie zrobił, pamiętając o takiej
rzeczy. Kiedyś, kiedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z mojej samotności
wśród ludzi, kochałem grać na pianinie. Uczyła mnie mama, której delikatne
dłonie poruszały się po klawiszach jak pędzel po płótnie, tworząc prawdziwe
dzieło. Widziałem te dźwięki, a dla mnie to był największy komplement dla
muzyka. Gdy widziało się jego muzykę. Gdy widziało się to, co
chciał przekazać.
Pamiętam jak marzyłem o tym, aby potrafić
pewnego dnia tak uczynić. Napisać własny utwór, który sprawiałby, że ludzie
widzieliby dźwięki. Widzieliby przesłanie. Jak odległe było teraz dla mnie to
marzenie? Wydawało się być szare i bez wyrazu.
— Mogę? — zapytałem w końcu. Przestałem
rozglądać się po pokoju. I tak niewiele zapamiętałem, poza czarnym pianinem.
Gaspar skinął głową i wskazał na
instrument.
— Jeżeli się zdecydowałeś.
Oblizując wargi i rozcierając kłykcie,
zbliżyłem się do instrumentu. Gaspar w tym czasie zasiadł na kanapie,
obserwując mnie uważnie. Czułem na sobie jego szare oczy. Z każdym krokiem,
czułem narastające napięcie.
Gdy już zająłem miejsce przed
instrumentem, przejechałem wzrokiem po klawiszach. Biel i czerń zawsze były dla
mnie ciekawą kompozycją kolorów. Dotknąłem jeden z klawiszy i pokój wypełnił
pojedynczy dźwięk. Poczułem dreszcze na plecach.
Zapewne wyglądałem dziwnie, w bluzie z kapturem
i warkoczykami, siedząc przed pianinem. Moi rodzice dostaliby zawału. Zawsze
musiałem być elegancko ubrany, grając na tym instrumencie.
Nie byłem pewien co miałem zagrać. Nawet
nie byłem pewien czy pamiętałem wszystkie nuty. Żadnych tutaj nie wiedziałem,
a więc musiałem grać z pamięci. Zamknąłem oczy, próbując wyobrazić sobie
pięciolinię wypełnioną kluczami wiolinowymi, nutami, półnutami, ćwierćnutami i
pauzami.
— Muszę się rozgrzać — ostrzegłem.
— Nie krepuj się — odpowiedział Gaspar.
Opierał głowę na swojej ręce, wpatrując się we mnie z uśmiechem.
Czy to naprawdę się działo? Byłem w domu
Gaspara, szykując się do gry na pianinie. Od finału EuroBask dzieliły mnie dwa
dni. Byłem w Paryżu, a zaraz obok siedział chłopak, który mi się naprawdę podobał
i którego widziałem w mojej przyszłości. Porozmawiałem z nim i tak płynnie
przeszliśmy do odnowienia znajomości, jakby to było naturalne. Jakbyśmy obaj
podświadomie czekali na to, aż w końcu się pogodzimy i wyjaśnimy zachowanie.
Przyznali do tego, co czujemy.
Tak wyglądało zrozumienie? Tak brzmiało
wybaczenie?
To wszystko było teraz takie nierealne.
Czy mogłem to wszystko mieć? Zasługiwałem na to?
Ja.
Czy ja zasługuję na Gaspara? Nie jestem
najlepszym człowiekiem. Właściwie to nie miałem o sobie dobrego mniemania. Ktoś
taki jak ja przy Gasparze wypadał naprawdę blado. A jednak… chciał tu być.
Może powinienem przestać bać się
szczęścia? Bo byłem szczęśliwy. I czułem się lepiej niż kiedykolwiek. Nie
chciałem tego tracić. Już dostałem nauczkę.
A więc grałem, jedną z zapamiętanych
melodii. Tę, którą słyszałem setki razy. Kompozycja mojego ojca. W bardzo
okrojonej wersji, bo jedynie na pianinie, ale nie miało to dla mnie większego
znaczenia. Najważniejsze, że znów grałem, wypełniając pokój pięknymi dźwiękami.
Palce błądziły po klawiszach, wydając znane mi odgłosy. Tęskniłem za tym.
Naprawdę tęskniłem.
Widziałem Finlandię. Pokryty śniegiem las,
który był częścią naszej posesji. Jezioro, przy którym widziałem renifery.
Puste bory, przez które można było spacerować godzinami. Zorza polarna, którą
widziałem tylko raz w życiu, ale była niczym nocna tęcza, oświetlając całe
niebo pokryte gwiazdami. Czy była szansa, abym kiedykolwiek jeszcze wrócił do
Finlandii? Czy poczuję jeszcze ten chłód i zapach zimy?
Zamarzyłem, aby Gaspar tam ze mną był.
Chciałem mu pokazać Północne Światła.
Skończyłem grać, uderzając w ostatnie
dźwięki. Nabrałem głośno powietrza przez usta, a potem wypuściłem je nosem.
Zaskakująco podobnie do zaciągania się papierosem. Podobna satysfakcja.
Spojrzałem na Gaspara, który właśnie
otwierał oczy.
— Sonata dla Serc. — Tytuł utworu
odbił się echem od ścian pokoju, który dalej wypełniony był pojedynczymi
nutami. Skinąłem głową. Uśmiechnął się delikatnie. — A więc jednak pamiętasz tę
rozmowę.
Wzruszyłem ramionami.
— To nic wielkiego.
— Powinieneś zacząć bardziej siebie
doceniać — pouczył mnie, podnosząc się z kanapy. Ruszył w moim kierunku i
wyciągnął ku mnie dłoń, dając do zrozumienia, abym wstał. Tak uczyniłem. — I
musisz koniecznie coś zrobić z tymi warkoczykami. Ce sont ridicules.
— Nie podobają ci się?
— Podobają. — Jego wzrok dokładnie
przeczesał moje włosy. — Ale wolałem jak wyglądały na srebrne.
Objął mnie w pasie, przysuwając bliżej
niego. Poczułem znajome ciepło, znajomy zapach, znajome ciało. Patrzył na mnie
z góry, uśmiechając się pod nosem.
— Są szare.
— Srebrne — zapewnił uparcie. — Cenne.
— Jesteś idiotą.
— Możliwe. — Wzruszył ramionami. W tym
czasie, ja także go objąłem. — Ale jestem bogaty i przystojny.
— Przystojny? No… jak na kogoś kto je żaby
— przyznałem. — Nie jesteś zielony.
— Zabawne. — Przejechał palcami po
warkoczykach i nachylił się, aby móc ucałować moją szyję. Wgryzł się w nią
delikatnie. — Bardzo zabawne.
— Nie chcę się rządzić — powiedziałem. —
jednak i tak to zrobię.
— Hm? — mruknął, nie przerywając pieszczot
w okolicach obojczyka.
— Po pierwsze, nocuję tutaj — tłumaczyłem,
gdy jego dłonie zjechały na moje jeansy. — Nie będę teraz wracał przez Paryż.
Nie żebym wiedział gdzie jestem i jak trafić do hotelu.
— Załatwione — odpowiedział.
— Po drugie. Stéphanie.
Gaspar zatrzymał się na chwilę.
— Wolałbym spędzić czas tylko z tobą.
— Idiota —
podtrzymywałem.
— Monogamista —
poprawił mnie. — Nie przejmuj się Stéphanie. Ma swój pokój na dole. Nie
sądzę, aby teraz chciała nas najść… I nie sądzę, aby jej przeszkadzał mój gość.
— Ona wie o tym, że ssiesz pały?
— Może nie tak dosadnie, ale wie o mojej
orientacji. We Francji to nie jest szczególny wstyd. Witaj w kraju, który
zezwolił na małżeństwa homoseksualne — odpowiedział. — Jeszcze jakieś warunki?
Zaczynasz być kapryśny odkąd dotarłeś do finału EuroBask. Sodówka uderzyła? Tak
wcześnie?
— Naprawdę cię dzisiaj uderzę, słowo daję.
— Liczę na to — zamruczał do mojego ucha.
Zamrugałem oczami, czując jak serce bije mi szybciej.
— Ktoś tu naprawdę jest niewyżyty —
oceniłem.
— Jeszcze jakieś warunki? — powtórzył
pytanie.
— Idziemy do twojego pokoju. Nie robimy
tego na pianinie. — Popchnąłem go nieco dalej, abyśmy się odrobinę odsunęli. —
Mama mi zawsze powtarzała, że nie można skakać na czyichś instrumentach.
— Hmm… Możemy więc założyć, że jej nie
posłuchałeś. — Uśmiechnął się dwuznacznie, unosząc sugestywnie brew. Ponownie
zamrugałem oczami.
— Człowieku, nie poznaję cię!
— Ja po prostu… Bardzo za tobą tęskniłem.
I nie ukrywam, pragnę teraz tylko jednego.
***
Słowa przemieniliśmy w czyn, gdy tylko
zamknęliśmy się w pokoju. Chociaż w tak eleganckim domu mogłem równie dobrze powiedzieć,
że znaleźliśmy się w komnatach Gaspara. Całowaliśmy się, oparci o zamknięte
drzwi. Chłopak wydawał z siebie przyjemny pomruk.
Charakterystyczny dźwięk rozpinanego
suwaka przeciął powietrze, gdy Gaspar postanowił się pozbyć mojej bluzy.
Ściągnął ją ze mnie i odrzucił do tyłu, prawie trafiając jedną z lamp. Moje
niecierpliwe palce pokonywały kolejną przeszkodę, jaką były guziki w jego
niebieskiej koszuli. Miałem ochotę ją zerwać, ale wyglądał w niej za dobrze,
aby go jej pozbawiać.
Gdy w końcu i koszula wylądowała na
podłodze, przejechałem dłońmi po jego ciele, przypominając sobie każdy
centymetr jego klatki piersiowej. Zaczynając od wystających obojczyków, które
dodatkowo ugryzłem, po silne mięśnie brzucha, na których złożyłem pocałunki.
Oddech Gaspara przyspieszył.
— Oliwier — szepnął i cały mój świat zawirował. W powietrzu
pojawiła się kolorowa iluminacja, o kolorach tęczy. Każdy kolor był wyraźny,
pulsujący. Wszystko dlatego, że wypowiedział moje imię w inny sposób niż
zazwyczaj. Tym tonem wypowiada się imię osoby, której ofiarowuje się więcej
szczęścia niż samemu sobie. Ten ton był dla mnie nowy, ale zaskakująco łatwo go
przyswoiłem, jakbym już go od dawna słyszał, ale nie do siebie nie dopuszczał.
—
Gaspar — odpowiedziałem cicho.
Tak naprawdę, tonęliśmy w mroku, przez
który przedzierało się jedynie światło z ogrodu. Wielobarwne światła były tylko
efektem mojej wyobraźni, połączonej z głosem Gaspara. Dostrzegałem w oczach
iskierki pragnienia. Jego źrenice zdawały się błyszczeć jak u kota, ale to
mogło być tylko moje wyobrażenie.
— Uklęknij — rozkazał nagle. Najpierw
byłem zaskoczony, a dopiero potem dotarło do mnie jak rozpaliła mnie ta prosta
komenda. Nie spuszczał ze mnie wzroku, gdy z zadziornym uśmiechem, uklęknąłem przed
nim. Skinął głową i w nagrodę przejechał dłonią za moim uchem.
Nie walczyłem długo z paskiem i rozporkiem
jego spodni. Oblizałem wargi, gdy zsunąłem materiał w dół jego ładnie
wyrzeźbionych ud i łydek. Rozprawiłem się z jego butami, które z szacunkiem
odłożyłem na bok. Podziwiałem widok Gaspara, który stał nade mną ubrany jedynie
w tęczowe bokserki, które mu ofiarowałem na gwiazdkowy prezent. Uśmiechnąłem
się, widząc spore wybrzuszenie w materiale, zdradzające ekscytację Gaspara.
— Bonjour, monsieur — rzuciłem, oblizując
wargi. Ściągnąłem nieco bokserki, wsadzając palce za gumkę. Kolory tęczy
przesunęły się bardziej na jego udo.
Gaspar oparł się dłońmi o drzwi,
przysuwając się bliżej i więżąc mnie między nimi, a własnym ciałem.
— Do kogo mówisz? — zapytał zaciekawiony.
Objąłem rękami uda Gaspara i wjechałem pod
bokserki, ściskając jego pośladki. Poruszył niecierpliwie biodrami. Nie
odpowiedziałem na jego pytanie, za to ugryzłem jego męskość przez cienki
materiał. Francuz syknął cicho, a ja delektowałem się ciepłem, zapachem i
grubością.
Po raz kolejny ścisnąłem jego pośladki,
rozsyłając po jego ciele odrobinę bólu. Przysunąłem go jeszcze bliżej, że
prawie wygiąłem go całego w łuk. Ugryzłem jeszcze raz to co skrywał za tęczową
bielizną.
Wystawiłem język, aby nakręcić go jeszcze
bardziej. Gaspar wiercił się niecierpliwie, opierając się teraz na swoich
łokciach. Obserwował mnie z góry, gdy zostawiałem mokrą plamę śliny.
Przejechałem ustami po tęczowym wzorze aż
dotarłem do gumki, którą chwyciłem w zęby, przez przypadek zahaczając kłami o
skórę Gaspara. Drgnął zaskoczony. W ciszy, przerywanej naszymi oddechami,
rozebrałem go do końca, zgryzem prowadząc bokserki do samych kostek. Z
przyjemnością ucałowałem wewnętrzną stronę łydek.
Dłońmi podróżowałem po jego długich
nogach, dalej przed nim klęcząc. Kompletnie nagi, okryty był jedynie
półmrokiem, który apetycznie udowadniał zarysy jego mięśni.
Jeszcze raz złapałem go za pośladki.
Pieszcząc je, otworzyłem usta, aby móc go zadowolić jeszcze bardziej. Wstrzymał
oddech, gdy tylko musnąłem jego męskość językiem. Nie śpiesząc się, uchyliłem
usta szerzej. Niecierpliwie poruszył biodrami do przodu, wchodząc głębiej.
Zamknąłem oczy, czując jego ruchy. Smak i ciepło, które rozchodziły się pod
podniebieniu.
Gaspar oddychał teraz głośniej, a jedna z
jego dłoni spoczęła na mojej głowie. Jeździł palcami między przerwami
warkoczyków. Drapaniem rozsyłał po moim ciele przyjemne dreszcze.
Zakręciłem językiem wokół jego penisa,
usłyszałem kolejny syk. Wysunął się po chwili, kradnąc moją ślinę z ust.
Uniosłem spojrzenie i wystawiłem język.
— Chodź — powiedział, łapiąc mnie za mój
bezrękawnik. Wstałem i wykorzystał tę okazję, aby zdjąć ze mnie górną część
garderoby. Gdy to zrobił, schylił się, aby mnie pocałować. Jego wolna męskość
zahaczała o moje wybrzuszenie w jeansach.
Złapał mnie za sprzączkę od paska i
poprowadził w lewą stronę pokoju, gdzie znajdowało się jego łóżko. Bez żadnych
słów popchnął mnie ku niemu. Wylądowałem na miękkim i grubym materacu,
odbijając się od niego. Usiadłem, z nogami poza łóżkiem, gdy Gaspar ukucnął
przed. Przyłożył swoja dużą dłoń do mojej piersi i popchnął raz jeszcze,
muskając moja klatkę piersiową koniuszkami palców. Wylądowałem na chłodnej
pościeli, która przyjemnie ostudziła moje plecy. Powietrze wokół zdawało się
być teraz wypełnione parą.
Gaspar zdjął moje buty i odłożył je obok
łóżka (pamiętał, że miałem pierdolca na punkcie butów. Urocze), a następnie
pozbył się skarpetek. Jego dłonie przedarły się przez wewnętrzną stronę moich
nóg, aż dotarły do paska. Podciągnął się na nim ku górze. Pocałował moje
podbrzusze.
Zanurzyłem dłoń w jego włosach, gdy
rozpinał pasek. Jego dłoń poleciała ku górze i zatrzymała się na obojczyku.
Następnie zostawił czerwony ślad zadrapania po całej długości mojego torsu. Zawyłem
cicho z bólu, wyginając się. Gaspar przeszedł płynnie do zdejmowania ze mnie
reszty ubrań i, w przeciwieństwie do mnie, ściągnął bokserki razem ze
spodniami.
Nim zdążyłem wypowiedzieć jego imię, ujął
w dłoń moje przyrodzenie i poruszał w górę i w dół, spokojnym ruchem.
Odetchnąłem, czując falę przyjemności, który powoli rozchodziła się po całym
ciele. Gdy przyśpieszył, wyprostowałem nogi.
To zawsze było inne doznanie, gdy ktoś inny
cię tam dotykał. Nie wiedziałeś co zrobi, czy przyspieszy, czy się zatrzyma. To
była inna dłoń, inne ciepło. Większa przyjemność, inny uścisk.
Naprawdę powstrzymywałem przed tym, aby
się nie wiercić. Jego dłonie były zręczne i wprawione. Tęskniłem za nimi. Nie
czułem ich dotyku od kilku miesięcy i właśnie sobie przypominałem dlaczego to
tak lubiłem.
— Mm… Uch! Kurwa, człowieku... — jęknąłem,
podnosząc głowę. Gaspar, bez żadnej zapowiedzi, nachylił się i wziął go
do ust. Wydałem kolejne, mało sensowne dźwięki i opadłem na pościel. Jego dłoń
znów podróżowała po moim ciele, ściskając co jakiś czas moje sutki. Poruszyłem
się pod wpływem drobnej dawki bólu, którą rekompensował ustami.
Przejechał językiem po całej długości po
czym znów wrócił do sprawiania przyjemności. Złapałem jego dłoń i pociągnąłem
do góry. Wystawiłem język i polizałem jego palce. Jedną ze stóp odnalazłem jego
własną męskość i przycisnąłem do jego podbrzusza, masując niezdarnie. Gaspar
zamruczał przyjemnie, a dźwięki które wydawał zawibrowały w okolicach mojego
członka.
— Szlag — wyrzuciłem z siebie po kilku
minutach, gdy przyspieszył, wyrywając dłoń z moich ust. Przejechał po mojej
klatce piersiowej, zostawiając mokry, lśniący ślad. Złapał moje nogi w
zgięciach kolan i uniósł je, zakładając je sobie na ramiona. Ścisnąłem jego
twarz, gdy jego długie włosy łaskotały mnie po wewnętrznej stronie ud. —
Gaspar… — powiedziałem ostrzegającym tonem. — Gaspar… Zaraz… Wiem, że tego… Nie
lubisz… Ja zaraz…
Nie przestawał i w momencie, w którym wygiąłem
się w łuk, próbując wsunąć się głębiej w jego gardło, on odskoczył, zostawiając
po sobie jedynie głośne mlaśnięcie.
— No weź! — jęknąłem, próbując usiąść, ale
kręciło mi się w głowie.
— Mówiłeś coś? Ciężko cię usłyszeć z
twoimi nogami dookoła mojej głowy…
— To już jest podłość.
— Naprawdę? — zapytał, wdrapując się na
mnie. Każde muśnięcie jego skóry, każdy dotyk wysyłał przez moje ciało
elektryczne wstrząsy. Wyostrzył mi się zmysł dotyku, przez jego długie
pieszczoty. Złapałem oddech na chwile przed tym jak się pocałowaliśmy. Jego
język wwiercił się w moje usta, nim zdążyłem coś powiedzieć. Wargi były ciepłe,
mokre, spragnione…
Przygryzłem jego dolną wargę, żując ją
delikatnie. Poruszał biodrami, stymulując nasze członki przyjemnymi ruchami.
Teraz to ja wbiłem paznokcie w jego plecy i przejechałem po nich, sprawiając że
jęknął wprost do moich ust.
— Masz pecha — poinformował mnie, całując
moje ramię. — Mamy nieparzysty tydzień.
Warknąłem głośno, wyrywając się z
pocałunku, który chciał złożyć na moich ustach. Nie przeszkadzało mu to i po
prostu pocałował mnie w szyje.
— Nic z tego — odpowiedziałem.
Przekręciłem nas tak, że teraz to ja byłem na górze. Zaskoczony Gaspar nawet
się przed tym nie bronił. Uśmiechnął się szarmancko, z dłońmi nad głową. Czarne
włosy rozlały się po pościeli, a jeden kosmyk przysłonił mu oko. — Zmieniam
reguły.
— Należy przestrzegać zasad — mówił, gdy
teraz to ja zacząłem poruszać biodrami. Objął mnie nogami w pasie,
przytrzymując przy sobie.
— Zasady są po to, aby je łamać —
odpowiedziałem, kończąc dyskusję. Wpiłem się w jego usta, nie pozwalając na
głos sprzeciwu. Nie było innej możliwości. Dzisiaj ja byłem górą.
Objąłem go za plecami i uniosłem, sadzając
go sobie na udach. Przejechał dłońmi po moich napiętych bicepsach, uśmiechając
się z zadowoleniem. Całowaliśmy się jeszcze jakiś czas. Mój członek znalazł się
między jego pośladkami, przyzwyczajając się do ciepła Gaspara.
— Mam gumki w bluzie — jęknąłem, gdy
poruszał biodrami, udając że już jestem w środku.
— To po nie idź — rozkazał, puszczając się
mojej szyi i lądując na łóżku. Położył się na boku i podparł głowę na dłoni.
Wyleciałem z łóżka, rozglądając się za bluzą, próbując sobie przypomnieć gdzie
ją rzucił Gaspar. Odnalazłem ją niedaleko stojącej lampy i wyjąłem z kieszeni
prezerwatywę, którą dostałem od Malwiny. Zbyt dobrze znała gejów.
Wróciłem do łóżka, dostrzegając dziwną
pozę Gaspara.
— A teraz namaluj mnie jak jednego ze
swoich francuskich chłopaków — poprosił. Rozerwałem zębami opakowanie od
kondoma, wypluwając oderwaną część.
— Mam tylko jednego — odpowiedziałem. Po
tych słowach spoważniał. Usiadł na łóżku, gdy ja na nim uklęknął i wysunąłem
język. Ze skupieniem naciągałem prezerwatywę, zdając sobie sprawę, że była
czerwonego koloru. Nieprzyjemny zapach lateksu unosił się w powietrzu. Pod
koniec całej operacji, poprawiając prezerwatywę, po pokoju rozległ się bolesny
dźwięk gumy uderzającej o kawałek skóry. Jęknąłem i zgiąłem się nieznacznie,
krzywiąc się na twarzy.
— Ostrożnie! — Gaspar zaśmiał się i przysunął
do mnie. Jego dłoń zjechała na dół, pieszcząc moje jądra. — Ostrożnie —
powtórzył, całując mnie.
Położył się wygodnie, opierając głowę na
poduszce, a ja podczołgałem się do niego. Jego nogi wylądowały na mojej klatce
piersiowej. Objąłem je, przysuwając się jeszcze bliżej. Zignorowałem wewnętrzną
chęć polizania jego stóp, które aż się o to prosiły. Za to ugryzłem go w łydkę,
a potem rozłożyłem jego nogi, aby mieć lepszy dostęp. Objąłem go w pasie i
podniosłem do góry. Jak na kogoś tak szczupłego, był zaskakująco ciężki.
Zamachał bezwładnie nogami w powietrzu, gdy zmusiłem go wypięcia się ku mnie.
— Jezu… Madgrey! — syknął. — Mogłeś się
schylić, wiesz?!
— Wolałem cię podnieść — powiedziałem.
— Ta poza jest bardzo krępująca… — jęknął,
leżąc jedynie swoich ramionach. Stuknąłem go penisem w jego plecy.
— Wyluzuj. Gwarantuję samą przyjemność.
Gaspar warknął, ale już nic nie
powiedział. Polizałem jego pośladki, całując ich gładką skórę. Dotarło do mnie,
że był naprawdę mało owłosiony. Raczej gładki, poza konkretnymi miejscami.
Wysunąłem ponownie język, wciskając się nim w Gaspara. Chłopak syknął i złapał
mnie za rękę. Uspokoiłem go cichym mruknięciem i kontynuowałem moją pracę.
Gdy uznałem, że już jest odpowiednio
nawilżony i rozluźniony, pozwoliłem mu wrócić do pozycji leżącej. Oczy
zasłaniał za jedną ręką.
— Tak jeszcze mi nie robiłeś — wysapał,
zawstydzony.
— Trzeba wszystkiego spróbować —
odpowiedziałem. — Poza tym, nie chciałem wchodzić na sucho. Nie jestem aż takim
sadysta, wiesz?
— Twoje bandyckie uczesanie mówi co
innego.
— Widzisz jak pozory mylą? — zapytałem,
nachylając się nad nim. — Będę cię ruchał całą noc.
— Pozory — prychnął głośno. Pocałowaliśmy
się jeszcze raz, mocno.
Pomogłem sobie dłonią w naprowadzaniu
mojego członka. Gaspar nie przestawał zasłaniać oczu, za to zacisnął zęby i
wydawał z siebie ciche jęki. Wsuwałem się w niego powoli, delikatnie, jak nie
ja. Mieliśmy kilka miesięcy przerwy, musieliśmy się znów do siebie
przyzwyczaić. Do długości, grubości, siły, szybkości… Powoli.
— Szlag, szlag, szlag — mówiłem, gdy przez
moje ciało przechodziła fala ognia. Każdy centymetr głębiej, sprawiał, że
oddychałem głośniej. Ciepłe i ciasne wnętrze Gaspara zaciskało się na mnie,
przypominając mi jak wielka płynie z tego przyjemność. Chłonąłem ją z każdą
sekundą. Chłonąłem ją całym sobą, chociaż tak naprawdę mała część mnie
doświadczała prawdziwej rozkoszy.
Dobra, ta część nie była aż tak
mała. Nikt nie narzekał.
Dotarłem do połowy, czując opór.
Nachyliłem się, całując Gaspara i poruszając się. Drgnął i jęknął. Poruszyłem
się ponownie, nie wierząc, że to wszystko wyglądało jak nowe. Uprawiałem seks z
Gasparem już wcześniej, ale teraz to wszystko miało zupełnie inny poziom. Inne
znaczenie. Inny rodzaj zbliżenia.
Całowałem go, gdy się wysuwałem i wracałem
ponownie, próbując go na siebie przygotować. Po jakimś czasie ruszałem się
pewniej, czując mniejszy opór, większe ciepło. Wysunąłem język, aby móc polizać
usta Gaspara, gdy przyśpieszałem moje ruchy. Objął mnie w pasie swoimi nogami,
unosząc biodra, aby było mi łatwiej się ruszać. Za to jego paznokcie żłobiły na
moich plecach nieznane mi wzory. Czułem, że rano to wszystko będzie mnie
piekło. Ale to teraz nie było ważne, gdy mogłem być w Gasparze.
Kropelki potu spływały po moim ciele i
zacząłem łapczywie chwytać powietrze ustami, czując duszność. Gaspar przygryzł
dłoń, aby nie krzyczeć, ale szybko mu ją wyjąłem z ust, chcąc usłyszeć tę
muzykę. Składającą się z jęków, sapnięć, krzyków, mruknięć…
Wyprostowałem się, obejmując rękoma jego
nogi. Poruszałem biodrami, przyspieszając.
— Gaspar — jęknąłem, zamykając oczy.
Zjechałem jedną dłonią po jego udzie i złapałem go za rozpalonego członka.
Starałem się znaleźć wspólny rytm dla moich ruchów bioder i dłoni. Jęki Gaspara
bardzo w tym pomagały.
Wygiął się w łuk, łapiąc się jedną ręką
poduszki, a drugą zatapiając paznokcie w mojej piersi. Zatrzymałem się na
chwilę, pozwalając mu osiągnąć orgazm. Dalej poruszałem dłonią, gdy dochodził,
co sprawiło, że wił się jeszcze bardziej. Poruszyłem się kilka razy, aby poczuł
jeszcze więcej przyjemności, nie przestając pracować dłonią, co powoli
podchodziło pod torturę.
Jego ciało drżało, pokryte białym
nasieniem. Pierś unosiła się i opadała, w nierównym takcie. Oczy miał ukryte za
mgiełką ekstazy. Ten widok podniecił mnie jeszcze bardziej. Uniosłem kciuk,
zlizując z niego odrobinę jego spermy. Patrzył na mnie, gdy to robiłem. Złapał
oddech i pokręcił głową.
— Niewiarygodne… — wysapał.
— Jeszcze nie skończyliśmy — przypomniałem
silniejszym ruchem bioder.
Chciałem do niego dołączyć, móc cieszyć
się orgazmem i ekstazą. Moje ruchy były coraz silniejsze. Wracałem do formy,
łapałem rytm.
Oparłem się o poduszkę, mając jego głowę
pomiędzy moimi dłońmi. Patrzył mi w oczy i oddychał spokojniej, ale pojękiwał
przyjemnie z każdym zagłębieniem. Niespodziewanie, złapał mnie za warkocze,
ciągnąc za nie. Odchyliłem głowę do tyłu, dopychając się w jego stronę stopami.
Wcisnąłem się jeszcze głębiej, czując jak ciepło mnie trawi. Stworzona pożoga,
wypełniała przestrzeń, a ja stawałem się jej ofiarą.
Chciałem go więcej. Mocniej, intensywniej.
Chciałem go wszędzie, zawsze. Spletliśmy nasze dłonie, gdy wydawałem z siebie
głośniejsze wydechy, aż w końcu coś wykrzyknąłem. Nie byłem pewien czy to było
imię Gaspara, wyznanie czy po prostu zlepek kilku słów. Nie pamiętałem.
Orgazm wstrząsnął moim ciałem,
doprowadzając mnie do lekkich spazmów. Moje dłonie nie utrzymały ciężaru i
runąłem na ciało Gaspara. Oddychałem przez jakiś czas, w kompletnej ciszy. Jego
oddech muskał moje ucho i policzek. Przełknąłem ślinę, zdając sobie sprawę, że
zaschło mi w gardle.
Usta Gaspara odnalazły moje i
pocałowaliśmy się. Dużo spokojniej.
Wysunąłem się z niego kompletnie i
przekręciłem się na plecy. Dłonią przejechałem po mojej klatce piersiowej i
wypuściłem powietrze.
— Chusteczki — odezwał się Gaspar. — W
szafce obok…
— Ach… Jasne.
Nastąpiła chwila doprowadzania się do
porządku. Po zmarnowaniu prawie jednej paczki, opadliśmy na pościel, nie
przykrywając się. Było naprawdę duszno i gorąco. Nieśmiało, złapałem Gaspara za
dłoń, pogrążeni w ciszy. Nasze myśli zdawały się krzyczeć. A ja właśnie
doświadczałem tego cudownego momentu w którym można było z kimś milczeć i nie
czuć się nieswojo.
Po prostu my.
— Mogę cię prosić, abyś przyniósł mój
kubek z herbatą? — zapytał Gaspar. Skinąłem głową w odpowiedzi i wysunąłem się
z wnęki z łóżkiem. Przeszedłem nago przez pokój, nie krępując się tym faktem.
Byłem zbyt zmęczony, aby teraz o tym myśleć. Wpakowałem w usta kilka
magdalenek, a następnie wróciłem do łóżka, niosąc tacę z herbatami i
ciasteczkami. Zrobiłem się zaskakująco głodny. — Dzięki — powiedział, siadając.
Wziął swoją herbatę i wypił zimny napój
praktycznie za jednym razem.
— Naprawdę chciało ci się pić —
zauważyłem, siadając naprzeciw niego. — Mogę nas zasłonić? — zapytałem.
Spojrzał na mnie zdziwiony, aż zdał sobie sprawę o czym mówię. Skinął głową.
Sięgnąłem ręką po zasłonę i przeciągnąłem ją przez karnisz. — Fajna sprawa.
— Mam okna od wschodu — wytłumaczył. —
Poza tym ma się tu więcej prywatności.
— To prawda.
Odstawił kubek na szafkę nocną i wsunął
się pod kołdrę, po czym położył na boku, obserwując mnie.
— Odwiozę cię rano do hotelu —
poinformował.
— Już mnie wyganiasz?
— Nie. Nie chcę, abyś się stresował tą
myślą — uspokoił z uśmiechem. Przeniósł wzrok na zegarek stojący na szafce
nocnej. — Już druga w nocy. Będziesz niewyspany na treningu.
Wzruszyłem ramionami.
— Bo to pierwszy raz?
Gaspar położył dłoń na moim kolanie.
— Bruno cię zabije — dodał.
Ponownie wzruszyłem ramionami.
— Bo to pierwszy raz? — powtórzyłem.
Zaśmiał się cicho.
Odłożyłem tacę na bok i również wsunąłem
się pod kołdrę. Przysunęliśmy się do siebie. Robiłem się zaskakująco senny, ale
chciałem jeszcze chwilę porozmawiać. Jeszcze trochę. Zanim przyjdzie ranek i
będę musiał wrócić do obowiązków. Do treningów. Do stresu związanego z
EuroBask.
— Gaspar — mówiłem cichym głosem. — Nie
wyjedziesz z Warszawy, prawda? — To była kwestia, która od jakiegoś czasu
drążyła tunel w moim sercu. Doskonale pamiętałem jego puste oczy i zimne
stwierdzenie, że wraca do Paryża. — Bo gdybyś został — kontynuowałem,
przymykając oczy. — W Warszawie, to jest. Moglibyśmy popracować… wiesz… nad
nami.
Gaspar nie odpowiedział od razu. Słyszałem
jak bierze ciężki wdech.
— Pani z dziekanatu zabije mnie za to ile
problemów jej robię — powiedział w końcu. — Najpierw zmieniam uniwersytet,
potem wracam…
Serce zabiło mi szybciej.
— Zostaniesz w Warszawie?
Skinął głową.
— Zostanę. Mam dość uciekania. — Z jego
słów biła siła i przekonanie. Po czym jęknął i przejechał dłońmi po twarzy. —
Och… Czeka mnie długa rozmowa z rodzicami. I dziekanatem. I rektorem. I moim
przyszłym pracodawcą. I dawnym pracodawcą… I Stéphanie.
— Może jednak powinieneś wrócić do Paryża —
zasugerowałem. — Wracać do Warszawy tylko po to, aby zacząć… związek. Masz inne
rzeczy na głowie i…
— Nie, nie. — Pokręcił głową. — To prawda,
będzie trochę zamieszania, ale tak naprawdę, nie chciałem opuszczać Warszawy.
Paryż jest piękny i go kocham, ale w Warszawie czuję się o wiele lepiej. Tam poznałem
najlepszych ludzi w moim życiu. Wiesz… — Zamyślił się chwilę. — W Paryżu bywały
momenty, że się dusiłem. Moi przyjaciele… Zresztą, poznałeś ich. Myślałem, że
do nich należę, ale wcale tak nie było.
— Skoro czujesz się przy nich źle, czemu z
nimi trzymasz?
Wzruszył ramionami.
— Pomogli mi. Graliśmy razem w koszykówkę.
Wśród nich był Blaise. — Zdanie zakończył westchnięciem. — Myślę, że… Byłem im
to winien. Przyjaźń.
— Dupo. Nikt nikomu nie jest winny
przyjaźni. — Czułem się naprawdę dobrze z tym, że w końcu to ja jego mogę
pouczyć, a nie on mnie. Chyba to wyczuł, bo kąciki jego ust drgnęły. —
Nauczyłem się tego, będąc z Malwiną i Marcelem. Przyjaciele są. Wybaczają i nie
jesteś im nic winien. Nie prowadzą rachunków tego czym się zasłużyli i co stracili,
przyjaźniąc się z tobą. I, jeżeli im zależy, będą przy tobie.
Gaspar popatrzył na mnie z podziwem.
— To bardzo mądre.
— Po drugiej w nocy zwykle pierdolę od
rzeczy. — Przekręciłem się na plecy, wsuwając dłonie pod głowę. — I nie chcę
zabrzmieć okrutnie, ale czy twoi przyjaciele płakali za tobą, gdy uciekłeś z
Paryża? Próbowali cię zatrzymać?
— Nie… — powiedział cicho.
— A więc masz swoją odpowiedź. Myślisz, że
ktoś za mną płakał w Helsinkach? Za to Malwina zrobiła mi aferę jak kiedyś
zażartowałem, że się wyprowadzam. Tak ludzie pokazują, że im zależy. Czasem
nerwowo, ale mają dobre intencje. — Spojrzałem na niego i przejechałem dłonią
po jego rozgrzanym policzku. — Spójrz, wiem że nie jestem stabilną kotwicą, ale
chcę abyś został w Warszawie. Pomogę ci załatwiać formalności, czy coś. Nie
wiem. Mogę nawet iść i skopać władze wydziału, jeżeli to ma ci pomóc.
— To miłe z twojej strony. Dziękuję.
Oblizałem wargi i chciałem przeczesać
włosy, zapominając o tym, że mam warkocze. Dlatego jedynie poklepałem się po
głowie. Złapałem oddech i jeszcze raz spojrzałem na niego. Była jeszcze jedna
sprawa. Musiałem znać jego zdanie na ten temat.
— Gaspar — powiedziałem w końcu.
— Hm? — Położył dłoń na mojej klatce
piersiowej. Była chłodna. Ująłem ją w rękę, chcąc nieco ogrzać.
— Skoro już mamy noc. Tę noc, w której
gada się... o, wiesz... wszystkim. — Odchrząknąłem. — Chciałbym poznać twoje
zdanie… A właściwie… Upewnić się… Jakby to ująć. Jeżeli podsłuchałeś co mówiłem
w szatni… Na pewno usłyszałeś też o… — Przełknąłem ślinę. — Ja… Kiedy ja nie
miałem pieniędzy…
— Nie przeszkadza mi to — przerwał
pospiesznie i przeniósł swoją głowę nad moją. Patrzyłem mu teraz prosto w oczy,
krępując się. — To przeszłość. Każdy popełnia błędy.
— I nie masz mnie za…?
— Nie — zapewnił. — Nie myśl o tym. Jesteś
innym człowiekiem niż kilka lat temu. Niż kilka miesięcy temu. Jestem z ciebie
dumny.
Teraz już odwróciłem wzrok. Oczy mnie
zapiekły.
— Rzadko słyszałem te słowa. Ktoś dumny ze
mnie…?
— Jestem — zapewnił z mocą, i ujął moją
twarz tak, abym znów mu spojrzał w oczy. — Naprawdę jestem.
— Dzięki — rzuciłem w końcu. Nachylił się,
abyśmy mogli się pocałować. Jego wargi były miękkie i przyjemne w dotyku. Czy
mógłbym mieć ich kiedyś dość?
— Gdybym wrócił do Warszawy — mówił spokojnym głosem. — mógłbym spróbować
otworzyć własną szkołę językową. Myślałem o tym od dłuższego czasu... Mógłbyś w
niej uczyć fińskiego.
— Uczyć zgraję bachorów mojego ojczystego, pięknego języka, który brzmi jakby
nie dość, że właściciel się upił w sztok, to jeszcze sam język postanowił do
niego dołączyć? Chyba spasuję...
— Fiński nie jest taki zły.— Nie jest? — odchrząknąłem. — Rimpatirallaa ripirapirallaa, rumpatiruppa
ripirampuu. Jakkarittaa rippari lapalan, tulituli lallan tipiran tuu...
— Mon Dieu... Dość. To podchodzi pod znęcanie się...
Roześmiałem się głośno.
Położył głowę na mojej piersi i przytulił
się do reszty ciała. Wsunął nogę między moje uda, a jedną dłonią splótł nasze
palce. Druga powędrowała za moją głowę, bawiąc się warkoczykami.
Objąłem go wolną ręką, przyciskając do
siebie i czując spokój. Pogodziliśmy się. Teraz czekała nas największa próba,
której chciałem sprostać. Której musiałem sprostać. Już nigdy więcej nie
chciałem zawieść Gaspara. Nie mogłem doprowadzić do tego, aby spojrzał na mnie
tym wzrokiem, którym obdarzył mnie wtedy w szpitalu. Pękało mi serce, nie mogąc
być obok niego. A teraz tu był. I dotarło do mnie ile dawał mi szczęścia. Nie
chciałem z niego rezygnować.
Nie sądziłem, że ktoś tak skomplikowany, zmienny i wredny jak ja, znajdzie
swoją przystań. Azyl, do którego wracałem, chcąc uciec od wszystkich zmartwień.
Chciałem spać, ale nie mogłem tracić ani
sekundy. A więc trzymałem go w ramionach, delektując się jego zapachem,
ciepłem, oddechem. On też nie spał, bo dalej bawił się moimi warkoczami. Chyba
jednak wcale mu tak nie przeszkadzały, jak mówił. Nie wiedziałem o czym myśli
moje źródło światła, ale wiedziałem, że nigdy więcej nie pozwolę mu zgasnąć. On
był wszystkimi kolorami, które wypełniały moją szarą egzystencję. Od
nienawiści, przez przyjaźń, po... miłość. Zazdrość, złość, radość, ulga.
Rozczarowanie, nadzieja, odwaga, szczerość, oddanie, wierność, kłótnia.
Każdy kolor. On nimi był. Sprawiał, że widziałem je, nawet w półmroku.
Dostrzegałem je w ciemnościach. Wszystkie kolory tęczy na tym szarym świecie.
— Olet minun ihme.… —
powiedziałem prawie bezgłośnie. — Kiitos, että olet
syntynyt.
— Hm? — Gaspar uniósł głowę, łaskocząc
mnie włosami po klatce piersiowej. — Mówiłeś coś?
— Nie. — Pokręciłem głową. — Leż.
— Poczekam — zapewnił, wtulając się w moją
pierś. Zmarszczyłem czoło. Już drugi raz, dzisiejszej nocy, powiedział coś
takiego.
— Na co? — zapytałem zaciekawiony.
— Aż będziesz w stanie to
powiedzieć. Ty poczekałeś na mnie, gdy uciekłem — mówił sennym głosem. — Ja
poczekam na ciebie, aż będziesz w stanie to powiedzieć. Bo wiem, że
chcesz to zrobić. Myślę, że już w szpitalu chciałeś. Jednak spokojnie… —
poprosił. — Poczekam.
— Naprawdę… próbuję — szepnąłem. — To
wszystko jest nowe, ale chcę próbować.
Zapadła chwila ciszy.
— Wiem — odpowiedział Gaspar. — Zobaczyłem
to dzisiaj. Naprawdę próbujesz. Dlatego poczekam. Nie poganiam cię. Oswój się z
tą sytuacją.
Dotarło do mnie, że pokój wypełniał się
bladobłękitnym kolorem, zwiastującym poranek. Słońce już wkrótce miało wzejść.
Nawet nie zauważyłem kiedy ten czas minął.
— Dzięki — odpowiedziałem w końcu. Po czym
uśmiechnąłem się zadziornie i dodałem. — Czyli teraz jesteś moją dupą?
Gaspar westchnął ciężko.
— Nie chcę psuć tego momentu, wykopując
cię z łóżka — ostrzegł dobrodusznie. Roześmiałem się i przytuliłem go mocniej,
czując dziwny ból w klatce piersiowej. Przeradzał się w radość.
***
— Tylko na siebie uważajcie — poprosiła
Bianka, przytulając Cyrusa, a następnie Roksanę. — Dajcie znać jak wylądujecie.
— Spokojnie — powiedział Cyrus,
przejeżdżając dłonią po jej policzku. — Damy znać.
— Dokładnie. Nie musicie się martwić —
zapewniła jego siostra. — Cyrus skontaktował się z Gasparem. Na pewno trafimy
do hotelu.
Robert, chłopak Roksany, którego poznała na
obozie pływackim, przytulił ją mocno do piersi. Dotąd mu sięgała, bo był
naprawdę wysoki.
— Nie narozrabiaj za dużo.
— Postaram się. — Uśmiechnęła się szeroko.
— Odezwiemy się natychmiast jak wylądujemy
i będziemy na lotnisku — obiecał Cyrus. — Musimy już iść.
— Och, prawda! — Roksana podniosła swoją
torbę z ziemi. — Hej przygodo!
Pożegnali się jeszcze raz ze swoimi
połówkami i ruszyli na odprawę. Mieli lecieć do Paryża na finał EuroBask. Cyrus
już nie mógł się doczekać spotkania ze swoimi Cudami. Nikt z nich nie wiedział,
że leci obejrzeć finał. Jedynie Gaspar obiecał ich odebrać i bezpiecznie
zaprowadzić do hotelu. Ale Gasparowi można było ufać i, gdy Cyrus go poprosił o
zachowanie tajemnicy, na pewno zostanie zachowana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz