sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 38 - Cud


Rozdział 38 
Cud

Drugi półfinałowy mecz miał miejsce dzień po naszej walce z Francuzami. Razem z Brunonem oraz dawnymi Cudami, udaliśmy się, aby go obejrzeć. W końcu tutaj miał być wyłoniony nasz finałowy rywal.
Niemiecka drużyna, w której grał Ariel, jeden z Cudów i obecny Monarcha, już była na boisku. Brązowowłosy rozmawiał właśnie z brunetem w okularach i uśmiechał się szeroko. Jego przyjacielowi nie było do śmiechu i uderzył go w plecy.
— Ariel nic się nie zmienił — powiedział Dawid. — Pewnie właśnie powiedział, że nie może doczekać się dobrej zabawy.
— Ach! To byłby cały Ariel! — przyznał Filip, kiwając gorliwie głową. — Dla niego to zawsze była świetna zabawa!
— Przynajmniej w nas wszystkich wierzył — dodał Nataniel. — I mając go po swojej stronie, czułem się pewniej wychodząc na boisko.
— Tak, Ariel to taki starszy brat.
Uśmiechnęłam się delikatnie, słysząc te komentarze. Wymieniłam z Brunonem dyskretne spojrzenia. On także uśmiechał się pod nosem. Na boisko weszła drużyna włoska i powitano ich głośnymi brawami i wiwatami. Słyszałam jak nad tłumem unosiło się kilka włoskich haseł.
— Bruno — zaczęłam, gdy reszta chłopców dalej prowadziła kółko uwielbienia dla Ariela. — Mogę cię o coś zapytać?
— Oczywiście.
— Wczoraj, przed meczem, poszedłeś na jakieś umówione spotkanie — powiedziałam powoli. Bruno nie spojrzał mi w oczy, ale skinął głową. — O co chodziło? Z kim się umówiłeś?
Kapitan westchnął przeciągle, kupując sobie odrobinę czasu.
— Rozumiem twoją ciekawość.
— To szlachetne — rzuciłam raczej ironicznie.
— Spotkałem się z Gasparem — odpowiedział spokojnym tonem. — Chciałem z nim chwilę porozmawiać przed meczem.
Uniosłam wysoki brwi.
— Z Gasparem? O czym rozmawiałeś z Gasparem?
Bruno oblizał wargi. To był nerwowy gest.
— Chciałem dowiedzieć się czy od przyszłego roku dołączy do Nowego Elementaris.
Wyprostowałam się, zaskoczona. Nie sądziłam, że Bruno i Gaspar prowadzili tego typu rozmowy. To było co najmniej podejrzane. Poza tym wiedziałam, że Gaspar, póki co, miał w planach powrót do Paryża.
— I co ci odpowiedział? — zapytałam ostrożnie, nie chcąc dawać po sobie poznać, że widziałam ukrytą część ich rozmowy.
— Niestety, nie wie — odpowiedział. — Ma mi dać znać po turnieju. Czekam z niecierpliwością na jego decyzję.
W tym momencie musieliśmy przerwać rozmowę, bo sędzia wykonał rzut sędziowski. Rozpoczął się drugi, półfinałowy mecz, który miał wyłonić naszego ostatecznego rywala.

***

Dzień po wyczerpującym spotkaniu z Francuzami i po przespaniu kilkunastu godzin, mogłem zacząć ponownie funkcjonować. Popołudnie rozpocząłem od filiżanki wybornej kawy, która ostatecznie mnie rozbudziła. Dołączył do mnie Marcel, któremu oczy same się zamykały.
— Jestem… wycieńczony — mruczał z czołem opartym o zimny blat stołu.
— Mówisz do mnie, czy do swojego krocza? — zapytałem, sięgając po filiżankę z kawą.
— A co to różnica? Jedno i drugie to fiut.
Zmrużyłem oczy i uniosłem wolną dłoń.
— Jaka szkoda, że nie widzisz palca, który ci właśnie pokazuję.
Marcel wyprostował się i przeciągnął.
— Potrzebuję masażu. I dwóch dni zupełnego odpoczynku.
— Nie wiem czy dostaniesz szansę. Za trzy dni finał, a jutro jedziemy do Paryża.
Marcel oblizał wargi i upił resztę kawy. Sennym wzrokiem spojrzał na zatłoczony brzeg Tamizy. Był to ten upragniony dzień, gdy nareszcie nie padało. Słońce wychylało się nieśmiało zza szarych chmur, ostrzegając, że w każdej chwili może znów się schować. Dlatego, póki była możliwość, razem z Marcelem zwiedzaliśmy Londyn.
— Potrzebuję czegoś co mnie rozbudzi — pożalił się Marcel, znów opadając czołem na blat. — Kawa jest smaczna, ale chyba bym musiał wypić z litr, czy coś…
Obserwowałem go przez chwilę. Im dłuższe miał włosy, tym bardziej się kręciły. Właśnie to spostrzegłem.
— Całowałem się z Gasparem — powiedziałem nagle, ciekawy jego reakcji.
W odpowiedzi wzruszył ramionami.
— Wiem. Uprawiałeś też z nim seks.
— Całowałem się z Gasparem w Londynie — sprostowałem. Marcel wystrzelił jak z katapulty. Zwrócił na siebie uwagę gości z pobliskich stolików. Przeprosił pospiesznie i wrócił na miejsce. W tym czasie delektowałem się smakiem kawy.
— C… Całowałeś się z Gasparem w… Londynie? — powtórzył szeptem. — Tutaj? Tutaj w Londynie?
— Rozbudzony?
— J—Jak? Cały czas byłem z tobą i… — Jego źrenice się rozszerzyły. — Wtedy jak poszedłeś na spacer.
— Brawo, Sherlocku.
— Nic mi nie mówisz! — wykrzyknął oburzony. — Zakład z Blaisem, całowanie się z Gasparem! Co jeszcze? Tak naprawdę jesteś kobietą?
— Walnę cię.
Marcel westchnął.
— Ej, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.
Jęknąłem głośno, gdy spojrzał na mnie wielkimi, mokrymi oczami. Jego podbródek zadrżał. Wyglądał jak mały i skrzywdzony piesek.
— Nie, proszę. Nie rób mi tego. — Odsunąłem się od niego.
— Mjuuu, mjuuuu…
Przetarłem twarz dłońmi.
— Nie wiedziałem, że ci tak zależy na tym, abym się zwierzał z takich rzeczy. Wiesz, raczej nieczęsto opowiadam o tym jak się całuję z facetem. Nic wielkiego. Przycisnąłem go do muru i się całowaliśmy.
W oczach Marcela pojawiły się gwiazdki.
— Zluzuj. To był impuls — warknąłem. Po czym dodałem: — Umówiliśmy się w Paryżu na spotkanie.
Marcel zamrugał.
— Zaprosił cię?
— Nas — wyjaśniłem. — Powiedział, że z chęcią się spotka z nami. Ze mną, tobą i Malwiną.
— Ze mną? — zdziwił się szczerze. — Ale on mnie nie lubi.
— Nie bądź głupi. Gaspamama kocha wszystkie dzieci.
— Odniosłem inne wrażenie — wyznał. — Poza tym, tak szczerze, to trochę się go boję. Byłem z nim tylko raz, tak sam na sam. Kiedyś poszliśmy do pubu porzucać lotkami. Od tamtego momentu miałem wrażenie, że Gaspar… no… nie przepada za mną.
Pokręciłem głową. Nigdy nie lubiłem odgadywać czy ktoś kogoś lubi czy nie.
— Myślę, że się mylisz, skoro wspomniał i o tobie.
— Taaa — powiedział powoli. — No nic. Nie będę szukał dziury w całym. Jeżeli Gaspar chce mnie oprowadzić po Paryżu, nie będę miał nic przeciwko. W końcu zna to miasto jak własną kieszeń! Jednak — Uniósł palec na znak jednego sprzeciwu. — musimy ustalić znak.
— Znak? — powtórzyłem. — Jaki znak?
— Którym poinformujesz nas, że mamy się usunąć, bo chcesz spędzić trochę czasu z Gasparem.
Milczałem, obserwując go uważnie. Uśmiechnął się szeroko.
— To nie będzie konieczne — powiedziałem w końcu, odrzucając jego plan.
— Dlaczego?
— Jak będę chciał się spotkać z Gasparem sam na sam, to tak zrobię. Skoro zaprosił nas wszystkich, to idziemy wszyscy. Nikogo nie zostawiamy na boku.
Marcel wzruszył ramionami.
— Jak chcesz. Ale wystarczy, że klepniesz mnie w prawe ramię i sobie pójdę.
— Czy to tak będzie działało zawsze? — zapytałem. — Bo czasem mam ochotę, abyś po prostu sobie poszedł.
     Marcel zaśmiał się. Bardzo fałszywie.

***

— Niemożliwe! — ryknął Dawid, wstając z miejsca. Filip zakrył oczy i jęknął, kręcąc głową. Natan zacisnął pięści, a Gabrielowi opadła szczęka. Wstrzymałam oddech, gdy piłka odbiła się ostatni raz od parkietu. Sędzia oznajmił koniec gry.
Wynik był bezlitosny. Czerwone cyfry biły po oczach krwistym czerwonym kolorem.
Niemcy przegrały z Włochami. 77 : 105
Na boisku Ariel podparł boki i wyrzucił z płuc zalegające powietrze. Uśmiechnął się, kiwając głową. Wyglądał na zadowolonego z faktu, iż trafił na tak trudnego przeciwnika.
— Tego się nie spodziewałam — przyznałam, obserwując jak zawodnicy podają sobie dłonie.
— Ariel przegrał! — jęknął Filip. — Jak to możliwe?! Liczyłem na to, że zagramy przeciwko niemu w finale.
Starałam się skupić na rozmowie chłopaków, ale mój wzrok padł na Europejskiego Monarchę z Włoch. Sergio Iburno. Wysoki i muskularny, zdołał wybić większość piłek spod kosza. Był jak mur ustawiony na linii trzech punktów. Podziwiałam jego szerokie barki i muskularne ramiona. Był wysportowany, zwinny i szybki. I wiedziałam, że nie pokazał jeszcze całej swojej mocy.
Uosobienie siły. To on. Gladiator.
— Cholera. — Dawid wrócił na miejsce. — Chciałem zagrać przeciwko Arielowi w finale.
— Nie będzie nam to dane — oznajmił dobitnie Bruno, kończąc wszelkie rozmowy. — Naszym przeciwnikiem w finale będą Włochy. — Wstał z miejsca. — Wracajmy do hotelu. Spakujcie się. Wyjazd jutro o dziesiątej.
Posłałam ostatnie smutne spojrzenie Cudom. Nie wiedziałam co chciałam im przez to przekazać. Ruszyłam za kapitanem, zostawiając za sobą czwórkę rozczarowanych sportowców.

***

Paryż powitał nas słoneczną pogodą. Już sama Francja nas tak przywitała, gdy przedostaliśmy się przez Eurotunel. Nie wiedziałem czemu, ale jeszcze, gdy byliśmy po stronie brytyjskiej rozbawił mnie znak drogowy, który napisem „France” informował, którędy do sąsiedniego kraju.
Wielka Brytania pożegnała nas deszczem, ale we Francji zaczęło się robić pogodnie. Po blisko czterdziestopięciominutowej jeździe przez podwodny tunel, wróciliśmy na kontynentalną część Europy. Jeszcze tego samego dnia dotarliśmy do Paryża.
Moje serce zabiło szybciej, gdy znaleźliśmy się w samej stolicy Francji. To był mój upragniony cel. Nawet byłem w stanie zignorować katastrofalne korki, w których utknęliśmy na pewien czas, bo gdy dostrzegłem z daleka wieżę Eiffla, znany na całym świecie symbol Paryża, Francji i wszystkiego co francuskie, nigdy nie czułem się bliżej Gaspara.
Wiedziałem, że już wrócił do Paryża razem z resztą drużyny francuskiej. Czekał teraz na mój znak, abyśmy się spotkali. Cholera, wszystko szło podejrzanie po mojej myśli.

***

Nie traciłem czasu i od razu skontaktowałem się z Gasparem, korzystając z cudu jakim był komunikator na Facebooku. Jednak i tak musiałem pożyczyć telefon od Malwiny, bo mój niezapłacony rachunek obejmował brak połączenia internetowego. Nie mogłem uwierzyć, że wyjeżdżając zagranicę, zapomniałem o czymś tak ważnym.
 Malwina prawie mi wcisnęła aparat do ręki, gdy opowiedziałem jej o historii spod ceglanego wiaduktu. Następnie razem z Marcelem obserwowali mnie jak piszę z Gasparem. Następnie skinąłem głową do tamtej dwójki.
— Gaspar ma czas dziś wieczorem. Zainteresowani zwiedzaniem Paryża?
— Kocham cię! — krzyknęli we dwójkę. Spojrzałem jeszcze raz na telefon. Gaspar naprawdę chciał się z nami spotkać. Ze mną też. Na początku na neutralnym gruncie z neutralnymi osobami, ale to dobry początek.
Do naszej wyprawy dołączył także Bruno, którego zaprosiła Malwina. Kapitan dalej nie wiedział o mojej relacji z Gasparem. Jednak głupi nie był i mógł się pewnych rzeczy domyślać. To był taki typ. Widział, ale nie komentował. Chyba, że ktoś „śmiał” uczynić coś co godziło w Brunona i jego pozycję kapitana.
Gaspar odebrał nas spod hotelu. Ubrany był w czarną marynarkę pod którą kryła się niebieska koszula. Uśmiechnął się na widok grupki, którą miał zamiar oprowadzać. Nie mogłem powstrzymać się przed spojrzeniem mu prosto w oczy, gdy witaliśmy się uściskiem dłoni. W jego szarych źrenicach widziałem wspomnienie sprzed kilku dni.
— Nim zaczniemy — zaczął Gaspar, patrząc na nas wszystkich. — Gratuluję wspaniałego zwycięstwa w półfinale. To był naprawdę emocjonujący mecz. Zwłaszcza twoje rzuty, Marcel — dodał, patrząc na bruneta, który podskoczył na dźwięk swojego imienia.
— Eeee… uuuch… hmmm… dzięki, G—Gaspar — wypalił w końcu. Nie spodziewał się komplementu właśnie od niego.
— To żaden problem. Wszyscy spisaliście się wspaniale. — Uniósł ręce, jakby chciał nas objąć niczym rodzic dumny z osiągnięć dziecka. — Sprawiliście, że moi przyjaciele się odrobinę opamiętali.
— Jak się czują? — zapytał Bruno, gdy ruszyliśmy za Gasparem.
— Dochodzą do siebie, zatapiając się w lichych przyjemnościach alkoholu, seksu i głośnej muzyki.
Wieczór malował ulice miasta na złoto i czerwono. Promienie słońca odbijały się w oknach białych kamienic. Przecięliśmy ładną, brukowana uliczkę i dotarliśmy do Pont de Grenelle. Przeszliśmy nad Sekwaną, a następnie odbiliśmy w lewo, kierując się w stronę wieży Eiffla, która już pojawiła się przed naszymi oczami. Stalowa konstrukcja górowała nad miastem.
Spacerowaliśmy bulwarem przy porcie de Grenelle, a następnie dotarliśmy do ulicy, która zaprowadziła nas wprost na Pola Marsowe. Nawet o tej godzinie były zatłoczone przez turystów, spacerujące pary i śpieszących się mieszkańców Paryża.
— Musiałem was tu zabrać na początku — oznajmił Gaspar. — To najważniejszy punkt Paryża dla wszystkich przejezdnych.
Malwina złapała za rękę Brunona i przytuliła się do jego ramienia. Magiczna atmosfera Paryża sprawiła, że na chwilę zapomnieli w ukrywaniu swojej relacji. Gaspar urwał w połowie zdania, widząc ten obrazek. Marcelowi opadła szczęka. Jedynie ja pozostałem niewzruszony. Wiedziałem o nich od samego początku.
— Och — wyrwało się dziewczynie, gdy dotarło do niej co zrobiła. Bruno zachował nieodgadniony wyraz twarz. Jedynie zmrużył oczy na co Gaspar przeniósł spojrzenie na mnie. Wzruszyłem ramionami. —
— Tak… Erm. A więc — zaczął powoli Gaspar. — Romantyczne miasto…
— Może coś zjemy? — zaproponowałem szybko. — Jesteśmy trochę głodni.
— Na wieżę Eiffla teraz i tak się nie dostaniemy — przyznał Gaspar. — A przyjemny spacer przez Pola Marsowe jeszcze nikogo nie zabił. Chyba — dodał.
I znów, prowadzeni przez Gaspara, oddalaliśmy się od wieży i Sekwany, podróżując L'avenue Pierre-Loti w dół miasta. Przy placu Jacquesa Rueffa odbiliśmy w inną alejkę o nazwie Anatole France i nią dotarliśmy do zabudowanej części, opuszczając tonące w ciemnościach drzewa.
Zatrzymaliśmy się w restauracji Le Florimond. Po zjedzonej kolacji, podczas której incydent między Malwiną i Brunonem został zapomniany, Gaspar ponownie zagnał nas na Pola Marsowe. Nie wiedziałem czemu mu tak się śpieszyło, ale się nie zatrzymywał i niecierpliwie zerkał na zegarek. Byliśmy w połowie drogi, gdy wieża Eiffla zamigotała i rozlała blask po ciemnym niebie. Zatrzymaliśmy się, podziwiając iluminację, która skupiła na sobie wzrok wszystkich obecnych. Wyglądała teraz jak latarnia morska, błyszcząc się i migocząc.
Gwizdnąłem, wyrażając mój podziw. Gaspar uśmiechnął się i spojrzał na mnie.
— Podoba ci się?
— Może być — odpowiedziałem, wyjmując telefon i robiąc zdjęcia.
— Może być — powtórzył rozbawiony. Znał mnie. Wiedział, że mi się podobało.
Bruno spojrzał na nas czujnym wzrokiem. Wyglądał na kogoś, komu zapaliła się lampka w głowie i wieża Eiffla przestała być jedyną rozjaśnioną rzeczą w okolicy. Przeniósł wzrok na Malwinę. Jednak ona nie patrzyła na niego, a na cudowny efekt świetlny, który odbijał się w jej oczach.
— To jest piękne! — westchnęła, obejmując mocniej Brunona. — Rób zdjęcia! — poleciła kapitanowi. Lubiłem momenty, w których wykonywał rozkazy innych. To było takie niebrunowe.
— Moja siostra będzie taka zazdrosna. — Marcel już wysyłał zdjęcia wieży. — Ona kocha Paryż. Jej marzeniem jest tu przyjechać.
— Jeżeli kiedyś tu będzie, z chęcią ją oprowadzę — zaoferował Gaspar. Spojrzałem na niego czujnie, a w moim żołądku coś się ścisnęło. W tym czasie Marcel przyglądał się Gasparowi jakby ten właśnie mu wyznał miłość.
— N-Naprawdę?
— Oczywiście. To żaden problem. Lubię oprowadzać po tym mieście.
— Dam znać jak będzie leciała — zapewnił szybko, kiwając głową. Był tak zaskoczony dobrocią Gaspara, że nie zauważył ławki, o którą prawie się przewrócił.
Delektowaliśmy się widokiem wieży jeszcze przez kilkanaście minut, podróżując dookoła niej. Następnie Gaspar odprowadził nas pod hotel, prowadząc nas kompletnie inną drogą przez Pont d’Iena. Opowiedział nam odrobinę o samym moście, a następnie zagłębiliśmy się w uliczki Paryża.
Nawet nie zauważyłem kiedy, ale cała nasza wyprawa zajęła nam ponad cztery godziny a zobaczyliśmy dopiero mały kawałek miasta. Jednak zmęczenie po podróży i utrzymujące się wycieczenie po meczu z Francją, kazało nam wrócić wcześniej do pokojów.
— Dziękujemy, Gaspar. — Malwina ucałowała go w policzek. — Myślę, że jeszcze będziemy cię wykorzystywać do celów turystycznych.
— To żaden problem — zapewnił.
— Dzięki. I trzymaj się. — Bruno wymienił z nim uścisk dłoni. — Pamiętaj o naszej rozmowie.
— Pamiętam — zapewnił Gaspar.
— Erm… — Marcel miał problemy z wyrażeniem swoich uczuć, dalej nie będąc pewnym czy dzisiejsze zachowanie Gaspara to podstęp czy po prostu zawsze taki był, a Marcel tego nie dostrzegał. — Dzięki za przeprowadzkę. Znaczy! Za przeprowadzenie nas przez Paryż. W sensie, że ty prowadziłeś, my szliśmy za tobą…
Gaspar roześmiał się cicho.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
Następnie przeniósł wzrok na mnie i uniósł brew.
— Taaa, było fajnie. — Wzruszyłem ramionami. — Nie tak fajnie jak w Londynie, ale…
Gaspar załapał aluzję i uśmiechnął się szerzej.
— Życzę wam dobrej nocy — pożegnał się, a następnie rzucił mi wymowne spojrzenie, które dostrzegł każdy kto akurat był koło nas na ulicy. Odchrząknąłem.
— Aaaa, właśnie. Chciałem z tobą porozmawiać, Gaspar. — Wskazałem na niego jakby był winny czegoś okropnego. — Na osobności.
Gaspar skinął głową i spojrzał na resztę. Bruno nie ruszył się z miejsca, ale Malwina i Marcel zagarnęli go pod ręce i zaciągnęli do środka, omawiając głośno dzisiejszy spacer po Paryżu. Gdy ich głosy umilkły za szklanymi, obrotowymi drzwiami, spojrzałem w oczy Gaspara.
— To było naprawdę dyskretne spojrzenie, Arcenciel.
— Zamknij się, Madgrey — odpowiedział z warknięciem. — Chciałem ci coś zaproponować.
— Co takiego? — zapytałem zaciekawiony. — To musi być coś niestosownego, skoro pozbyłeś się reszty.
Gaspar westchnął ciężko.
— Chciałbym z tobą porozmawiać.
Nabrałem powietrza i wypuściłem je z płuc bardzo powolnym strumieniem.
— No to mów.
Pokręcił głową.
— Źle to sformułowałem. — Przeczesał swoje czarne włosy. Wyprostował się, wypinając dumnie pierś do przodu. — Chciałem cię zaprosić do siebie i porozmawiać.
Moje zaskoczenie udało mi się ukryć tylko dzięki temu, że musiałem się przesunąć na chodniku, aby przepuścić parę starszych ludzi, którzy także wracali do hotelu. Kobieta obejmowała ramię swojego męża i mówiła coś po włosku.
— Do siebie? — powtórzyłem nieco zbity z tropu. — Masz na myśli… dom?
— To właśnie mam na myśli.
— Chcesz mnie gościć u siebie w domu? — dopytywałem.
— Zgadza się.
— Mnie. — Wskazałem na siebie. — U ciebie. — Wskazałem na niego.
— Możemy to jeszcze kilka razy powtórzyć, ale tak by to wyglądało.
Nabrałem powietrza z głośnym świstem przez usta.
— Jasne. — Skinąłem głową. — To nie będzie w żaden sposób niezręczne — dodałem złośliwie.
— Cieszę się, że tak myślisz — odpowiedział spokojnie.
— Muszę tylko poinformować kogoś, że wychodzę. Poczekasz tu?
Skinął głową w odpowiedzi. Obróciłem się na pięcie i wróciłem do hotelu. Analizowałem w głowie słowa Gaspara i jego ofertę. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że będę mógł porozmawiać z Gasparem w jego domu. Na jego własne życzenie. Co takiego chciał mi powiedzieć Gaspar, że potrzebował do tego tak znanego otoczenia? Neutralność już go znudziła?
Na schodach wpadłem na Dawida, który z kimś rozmawiał przez telefon. Wyraźnie zaskoczony moją obecnością, rzucił do rozmówcy „poczekaj chwilę” i uniósł brew, odsuwając telefon od ucha.
— Czego chcesz? — zapytał.
— Malwiny — odpowiedziałem. Gdy spojrzał na mnie z żądzą mordu w oczach, a ja przypomniałem sobie o ich bratersko—siostrzanej relacji, dodałem pospiesznie: — Chcę z nią porozmawiać.
— Nie byłeś teraz z nią i resztą na zwiedzaniu Paryża? — Wyglądał na jeszcze bardziej zdenerwowanego.
— Niestety ją zgubiłem.
Przejechał po mnie oczami. Ścisnął niecierpliwie telefon w dłoni.
— Odprowadzała Marcela do pokoju.
Rzuciłem pospieszne podziękowania i minąłem Dawida, który dopiero wtedy wrócił do rozmowy telefonicznej, wyraźnie się uspokajając. Swoją drogą, teraz jak się nad tym zastanowiłem, Dawid przez większość czasu korzystał z telefonu, pisząc z kimś i dzwoniąc do kogoś. Podtrzymywał z kimś kontakt, mimo że wyjechał na raptem trzy tygodnie. Prawie jakby za kimś tęsknił…
Z myśli wyrwała mnie burza różowych włosów na końcu korytarza.
— Malwina! — krzyknąłem i podbiegłem do niej. Obejrzała się przez ramię i uśmiechnęła się.
— I jak tam? — zapytała. — Gaspar coś ci powiedział?
— Yyyy… W sumie niewiele. Poza tym, że zaprosił mnie do siebie do domu.
Dziewczyna przez chwilę stała w miejscu, kiwając się dziwnie w do przodu i do tyłu.
— Malwino…?
— Do domu?! — powtórzyła głośniej niż zamierzała i zakryła usta. Syknąłem na nią. — Teraz?
Pokiwałem ostrożnie głową.
— O mój Boże. O. Mój. Boże. — Zaczęła się wachlować dłonią. — Dlaczego nigdzie nie ma ławki, na której mogłabym usiąść?
— Zluzuj, co? — warknąłem. — Chcemy tylko pogadać.
— Już ja znam to „gadanie” — odpowiedziała, kręcąc głową. Sięgnęła do swojej torebki i zaczęła w niej grzebać. — Gdzie ja to mam…?
— Posłuchaj, ponieważ jadę do Gaspara, ktoś musi powiedzieć kapitanowi i trenerowi, że…
— Nie pozwolą ci iść — oznajmiła głośno. — Oczekują, że wszyscy będą odpoczywać przed finałowym meczem. Nie wypuszczą cię z hotelu. Bardzo dobrze, że trafiłeś na mnie.
— Nie wypuszczą? — powtórzyłem z prychnięciem godnym Sampo, który w podobny sposób wyrażał pogardę dla całej ludzkości. — To jakieś więzienie?
— Wiesz jak oni do tego podchodzą. — Pokręciła głową. Jej dłoń ginęła coraz głębiej w torebce. — Cholera, wiedziałam, że gdzieś to tu mam…!
— Zajmij jakoś kapitana, aby nie sprawdzał obecności w pokojach. I w łóżkach. Co, możesz mu powtórzyć, jest skrajnym naruszeniem prywatności i intymności — zaznaczyłem. Bardzo nie lubiłem, gdy Bruno zaglądał pod kołdrę, chcąc się upewnić, że znajduje się pod nią reszta ciała. Zupełnie jakby ktoś odrąbał sobie głowę i zostawił na poduszce. Obejrzałem zbyt wiele filmów Tima Burtona, aby nie uwierzyć w takie wytłumaczenie.
Malwina spojrzała mi głęboko w oczy.
— Zajmę go czymś — obiecała. — I masz to. — Wręczyła mi pudełko prezerwatyw. Zamrugałem oczami i spojrzałem na nią z pytaniem w oczach.
— Co do…? — warknąłem.
— Jedziesz do Gaspara. Macie się zabezpieczyć — wyjaśniła uprzejmie. — Robię to z myślą o Gasparze. Nie chcę, abyś go zaraził jakimś reniferowym świństwem.
— Hm… — Spojrzałem na pudełko. Producent obiecywał niezapomniane wrażenia. — W sumie, dzięki. W portfelu mam dwie, ale nie będę zaglądał darowanemu koniowi między zęby. I żeby była jasność, jeździłem na reniferze, ale na tym kończy się moja miłość do tych zwierząt.
— Jeździłeś na reniferze? — zdziwiła się szczerze.
— Tak. To coś dziwnego?
Malwina przyjrzała się mi podejrzliwie.
— Byłem mały — dodałem.
— Ach. Wszystko jasne. — Pokiwała głową. — W sumie, to daj jedną — poprosiła, wyrywając pudełko z moich dłoni. — Skoro mam zająć kapitana, potrzebuję jednej. Dwóch — poprawiła się. — Lepiej mieć jakąś w zanadrzu, nie?
— Z trzech gumek, zostawiasz mi jedną.
— Tylko nie zgub. — Mrugnęła do mnie. — Leć do Gaspara. Zajmę się Brunonem.

***

Schowałem pudełko do kieszeni kurtki i wybiegłem z hotelu, licząc na to, że nie zauważył mnie nikt z drużyny. Gaspar czekał na swoim miejscu, czubkiem buta uderzając w krawężnik. Uniósł wzrok, wyraźnie zadowolony na mój widok.
— Wymykam się nielegalnie — oznajmiłem na wstępie. — Spadajmy stąd.
— Wymykasz się? Ale…
Złapałem go za rękaw i pociągnąłem w dół ulicy. Opierał się tylko przez pierwszych kilka metrów. Zatrzymałem się przy najbliższym skrzyżowaniu, przypominając sobie, że nie mam pojęcia dokąd iść. Puściłem Gaspara i wzruszyłem ramionami.
— Lepiej będzie jak ty będziesz prowadził.
— Tak, też tak myślę — przyznał.

***

Równo o dziesiątej stanęłam pod drzwiami pokoju Brunona. O tej godzinie zaczynał swój obchód, aby sprawdzić czy wszyscy są w łóżkach. Ewentualnie po to, aby ukarać tych, którzy jeszcze się wałęsali po korytarzach. Poprawiłam swoje włosy.
Gdy otworzył drzwi, pierwszą rzeczą jaką zobaczył, musiały być moje piersi uwięzione w za ciasnej koszuli.
— Och — wyrwało mu się.
— Oczy mam tutaj, kochanie — powiedziałam, łapiąc go za brodę i podnosząc ją, aby patrzył mi w oczy.
— Malwina? — wykrztusił zaskoczony moją obecnością.
— Tak jest, Bruno — odpowiedziałam, wchodząc do środka, tym samym cofając go do pokoju. Zamknęłam za nami drzwi. Przekręciłam klucz. — Przyszłam ci coś zaoferować.
Nerwowo przełknął ślinę. Przejechał swoimi czerwonymi oczami po mnie.
— Malwino, teraz muszę… Jako kapitan… — Rozpięłam jeden guzik koszuli. — Obowiązki.
Zbliżyłam się do niego powoli, pozwalając mu napatrzeć się na moje ciało. Położyłam mu rękę na ramieniu, a moja noga wylądowała między jego udami. Nabrał głośniej powietrza i zamknął oczy. Pocałowałam go, przypominając o tym jak bardzo za nim tęskniłam. Widziałam, że już w nim tliła się żądza. Trzeba było ją rozpalić. Chciałam więcej jego ognia.
— Och, kapitanie, mój kapitanie! — jęknęłam, gdy położył dłonie na moich piersiach. Łamał się. Nawet ktoś taki jak Bruno miał swoje pragnienia.
Mój chłopak jęknął i próbował powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy popchnęłam go na fotel. Wylądował tam wyraźnie zaskoczony i czerwony na twarzy. Usiadłam na jego kolanach i złapałam za podbródek.
— Za długo czekałam — oznajmiłam. — Sam rozumiesz…
— Malwino… — jęknął, gdy rozpinałam jego koszulę.
Pocałowałam go znowu, zamykając mu usta. Poczułam jak wypuszcza powietrze z płuc i karmi mnie nim. Po chwili zanurzył palce w moich włosach, przeczesując je po całej długości, aż dotarł do moich bioder. Poddał się. Całowaliśmy się coraz mocniej, gdy jego dłonie zręcznie rozpinały guziki. Koszula opadła na jego kolana.
— Jesteś bez stanika — zauważył.
— Musiałam zapomnieć — powiedziałam niewinnie.
Pocałował moją szyję, obojczyki, a następnie obie piersi. Jego usta były gorące. Tęskniłam za ich dotykiem. Przez prawie cały turniej starałam się o tym nie myśleć, ale i ja się poddałam. Potrzebowałam go, a on potrzebował mnie. Napięcie między nami rosło od przyjemnego wieczora w Rzymie. Teraz mieliśmy to wyzwolić.
Wygięłam się w łuk, a jego pocałunki zjechały niżej. Brzuch, pępek, podbrzusze. Każdemu towarzyszyła mała eksplozja. Gdy nasze skóry się ze sobą stykały, leciały iskry.
Wróciłam do poprzedniej pozycji i zdjęłam z niego koszulę. Zakręciłam nią nad naszymi głowami i odrzuciłam w nieznanym mi kierunku. Miałam przed sobą ładne, nieco blade, ale muskularne ciało Brunona. A w nim płonąca krew i wzburzone pragnienie.
Przejechałam dłońmi po jego torsie, delektując się ładnymi mięśniami. Pocałowaliśmy się po raz kolejny. Przygryzł moją wargę.
— Kapitanie! — pisnęłam.
— Och, uwielbiam cię. Nawet nie muszę cię prosić, abyś tak się do mnie zwracała — zawarczał przyjemnie, łapiąc mnie za szyję. Czuł władzę, którą zawsze lubił. Pożądał jej nawet w sypialni. Taki to był typ.
Rozpięłam jego jeansy i uśmiechnęłam się szeroko.
— Bez bokserek?
— Musiałem zapomnieć — odpowiedział, uśmiechając się zadziornie. Sięgnęłam tam ręka, masując to miejsce. Jęknął z przyjemności. — Wyszedłem spod prysznica — tłumaczył z sykiem, gdy złapałam jego męskość w dłoń. — Miałem tylko zrobić obchód, ach, a potem wrócić do łóżkaaach…
— Samemu? Nieładnie.
— Cieszę się, że skorygowałaś ten, ach, błąd — jęknął, gdy ścisnęłam mocniej. — Jezu…
— Nie to imię — zauważyłam niewinnie. Zamknął oczy i uśmiechnął się.
— Malwino.
— Lepiej!
W nieco niezdarny, ale bardzo skuteczny sposób, udało nam się zdjąć jego spodnie wraz z butami, które wykopał na drugą część pokoju, trafiając w stolik. Następnie kazał mi wstać i uklęknął przede mną. Zsunął moje jeansy, zostawiając mnie w skąpej bieliźnie. Przygryzł wargę, a następnie ucałował moje uda, kierując się ku górze.
Widok klęczącego przede mną kapitana był niesamowicie zmysłowy. Bruno, władczy i silny, u czyichś stóp. Bardzo podobała mi się ta pozycja. Jego dwa palce, ciekawskie, długie, ciepłe jak pochodnie, zakradły się pod materiał bielizny. Zgięłam się, gdy wsunął je delikatnie we mnie. Zakręcił nimi, przyprawiając mnie o drżenie i jęki. Już chciałam coś powiedzieć, gdy spojrzałam w dół.
W jego oczach płonęła żądza. Tego jeszcze nie widziałam w jego spojrzeniu. Podobny płomień pojawiał się, gdy grał w koszykówkę.
Wyprostował się nagle i objął mnie w pasie. Podniósł mnie wysoko, a następnie obrócił się w stronę łóżka. Jego twarz prawie ginęła w moich piersiach i wykorzystał to, gdy tylko wylądowaliśmy na materacu. Zgięłam nogi w kolanach i wbiłam palce w pościel, zaraz po tym jak zaczął pieścić moje sutki, bawiąc się nimi i liżąc.
Moje włosy rozlały się na poduszce i wiedziałam, że pragnę więcej i więcej. A Bruno chciał mi dać właśnie tyle, ile potrzebowałam. I jeszcze więcej.

***

— Ładne auto — powiedziałem w końcu, gdy pokonaliśmy kilka ulic. — Twoje?
— Nie do końca — odpowiedział powoli. — Powiedziałbym, że jest rodzinne.
Styl prowadzenia samochodu przez Gaspara był bardzo… gasparowy. Był uprzejmym i wyrozumiałym kierowcą, który stosował się do przepisów ruchu. Nie powinno mnie to dziwić, bo w końcu każdy powinien, ale widać było na jego twarzy, że patrzy na większość kierowców z politowaniem i cierpliwością. Poza tym, zaraz gdy usiadłem, kazał mi zapiąć pasy. Nawet nie chciał słyszeć o tym, że nigdy ich nie zapinałem. I ruszył, póki nie spełniłem tego wymogu bezpieczeństwa.
— Daleko mieszkasz?
— Na skraju Passy — odpowiedział. Gdy zrozumiał, że niewiele mi to mówi, dodał. — Jedna z dzielnic Paryża. Szesnasta.
— To daleko? — zapytałem.
— Zajmie nam to trochę czasu — przyznał. — Obecnie jesteśmy w Élysée. Ósmej dzielnicy.
— To wszystko brzmi jak Igrzyska Śmierci — zauważyłem. Gaspar zaśmiał się, skupiając wzrok na drodze.
— Élysée to jedna z ładniejszych dzielnic Paryża — poinformował mnie. — Pola Elizejskie, Łuk Triumfalny… Nie starczyło nam dziś czasu, aby to zobaczyć.
— Będziemy w Paryżu jeszcze przez jakiś czas.
— Tak, to prawda.
Wyjrzałem za okno, obserwując Paryż. Światło pomarańczowych latarni migało za szybą. Rzucały na nas długie cienie, gdy pokonywaliśmy kolejne skrzyżowania. Nie wiedziałem czy miasto różniło się od innych, poza wszechobecnym językiem francuskim. Jak dla mnie nie było szczególnie inne, ale z drugiej strony, było już ciemno. Poza tym, miasto poznaje się po swoim centrum. Oddalaliśmy się od niego i wszystko jakby się uspokajało i cichło. Podobnie było w Warszawie i Helsinkach. Im bliżej centrum, tym głośniej tętniło życie stolicy.
Nie miałem pojęcia gdzie się znajdowaliśmy i czy już byliśmy w Passy. Za to zauważyłem, że było coraz mniej bloków a więcej domków jednorodzinnych, które czasem podchodziły pod miano will.
W jedną z nich skręcił Gaspar, wjeżdżając na podjazd. Biały, dwuskrzydłowy dom malował się ładnie na tle sosnowego zagajnika. Zewnętrze oświetlenie zdawało się tworzyć łunę wokół willi Gaspara. Pokiwałem głową z uznaniem.
— Nieźle się urządziłeś.
— Nie ja. Moi rodzice — odpowiedział, podjeżdżając pod dom. Zahamował i zgasił samochód. — Zapraszam do środka.
— Czy twoi rodzice wiedzą, że tu będę?
— Nie. Ale są w pracy. Mają dyżur w szpitalu — odpowiedział. — Za to będzie Stéphanie.
— Kto to?
— Nasza gosposia.
Opuściliśmy samochód i jeszcze raz przejechałem wzrokiem po domu. Marmurowe schody prowadziły do szklanych drzwi, które zdradzały co znajduje się wewnątrz. Zadbane drzewka i krzaki tworzyły piękną wizytówkę już od samego wjazdu. Z oddali słyszałem plusk wody, a więc w dalszej części ogrodu musiała znajdować się fontanna.
Gaspar pewnym korkiem wdrapał się po schodach, które pokonał wyuczonym rytmem. Przecież wspinał się po nich od dziecka.
     Przekręcił klucz i otworzył drzwi przepuszczając mnie jako pierwszego.
Wystarczyły dwa kroki, abym był pewien, że bluza z kapturem, sportowe buty i warkoczyki nie pasowały do tego bogatego miejsca. Dotarło do mnie skąd Gaspar pobierał nauki dotyczące bycia eleganckim. Dyscyplina i chłodne wyrafinowanie biły w tym miejscu po oczach. Oblizałem wargi, gdy pisnąłem butem po wypastowanej posadce.
— Sorry — rzuciłem.
Gaspar zamknął za nami drzwi. Jego kroki odbijały się echem. Zapalił kilka lamp, które odkryły z mroków kryształowe ozdoby i sztuczne kwiaty. Okrągły hol miał troje drewnianych drzwi oraz schody prowadzące na górę.
— Powinienem się lepiej ubrać — uznałem, chowając dłonie do kieszeni.
Gaspar już chciał coś powiedzieć, gdy jedne z par drzwi, otworzyły się. W progu stanęła ciemnowłosa kobieta, która przejechała po nas wzrokiem. Na widok Gaspara się uśmiechnęła, ale gdy jej wzrok padł na mnie, wyglądała na zaniepokojoną. Nie byłem gościem w stylu państwa Arcenciel.
— Qui est—ce… cet garcon interessant?
— C’est Oliwier Madgrey. — Gaspar wskazał na mnie dłonią. Skinąłem uprzejmie głową. — Mon ami.
— Anglais? — zapytała, mrużąc oczy. Jej spojrzenie sprawiało, że miałem ochotę się cofnąć. — Anglais n'est pas un ami.
— Non, non! Il est Finnois.
— Finnois? — powtórzyła zaskoczona. Jednak nazwa mojego państwa zdziałała cuda, bo przestała się we mnie wpatrywać ze złością. Miałem wrażenie, że nawet się uśmiechnęła, chociaż ciężko było mi to określić. Jej twarz zdradzała, że przez większość czasu chodziła poważna i ponura. — Ton ami?
— Oui, oui. Il joue au basket.
Nigdy nie lubiłem barier językowych. Teraz się czułem kompletnie wyłączony z rozmowy, więc z ciekawością obserwowałem stary zegar, którego wahadło ruszało się powoli w jego szklanym wnętrzu.
— Est—ce que ton ami va rester au petit déjeuner? — zapytała, wcinając się Gasparowi w środek wypowiedzi
— Stéphanie! — wykrzyknął Gaspar, mrugając oczami. Kobieta wzruszyła ramionami. Przyjrzał się jej, kręcąc głową. Zamknął oczy, policzył do trzech (un, deux, trois) i położył rękę na moim ramieniu. — Oliwier, poznaj proszę Stéphanie.
— Enchanté — wyrzuciłem z siebie, podchodząc do kobiety. Sięgała mi do ramienia. — Je suis Oliwier.
— Stéphanie — odpowiedziała, ściskając moją dłoń. — Parlez—vous français?
— Non. — Pokręciłem głową, a ona spojrzała na mnie z konsternacją w oczach. Gaspar ponownie złapał mnie za ramię i odciągnął od gosposi.
— Nous allons dans ma chambre. Pouvez—vous nous porter quelque chose à boire? — powiedział. — Chodź — dodał po polsku, kierując się w stronę schodów. Dalej czułem spojrzenie kobiety na sobie, gdy wspinaliśmy się po białych stopniach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie ściągnąłem butów. Gaspar też nie, więc nie miałem większych wyrzutów sumienia, gdy odbiliśmy w prawe skrzydło domu, krocząc po dywanie.
— Miła — powiedziałem, obserwując obrazy na ścianie. Większość z nich była portretami osób o ciemnych włosach. — Stéphanie.
     — Tak, urocza z niej kobieta. Pracuje tutaj odkąd pamiętam. Jest dla mnie jak ciocia. Właściwie to nawet jej bliżej tego tytułu niż siostrze mojej mamy. Moją prawdziwą ciocię widuję bardzo rzadko — tłumaczył, idąc prawie na sam koniec korytarza. — To tutaj. Mój pokój.
Nie wiem czemu się denerwowałem. Byłem już u Gaspara w mieszkaniu w Warszawie, ale tym razem miałem wejść do pokoju, w którym mieszkał od dziecka, z drobnymi przerwami. Drewniane drzwi stanęły przede mną otworem, a Gaspar zaprosił mnie gestem do środka.
Zapalił światło i rozejrzałem się uważnie.
Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to wielkość pokoju. Miałem dziwne wrażenie, że pokój miał takie wymiary jak moje mieszkanie w Warszawie w starej kamienicy. Mogło to być jednak złudzenie wywołane przez wielkie szyby, które zastępowały jedną ze ścian. Można z nich było wyjrzeć na ogród i pobliski las. Jedno z okien było uchylone, co wprowadzało do środka odrobinę chłodnego powietrza.
Kolejną ścianę zajmowała półkulista półka z książkami, złotymi trofeami za sportowe osiągnięcia, a także płytami z muzyką. Zaraz obok niej znajdowało się biurko, wygodny, obrotowy fotel i laptop.
Po dwóch stronach drzwi znajdowały się wgłębienia w ścianie. Jedno służyło jako wielka szafa Gaspara, do której można było wejść i się rozejrzeć. Mimo iż była zamknięta, domyślałem się, że znalazłbym w niej kilka garniturów.
W drugim wgłębieniu, bliżej półkolistej części z książkami, znajdowało się pościelone, metalowe łóżko z grubym materacem. Wgłębienie można było zasłonić białym materiałem, który wyglądał jak zasłona. Nawet wisiała na karniszu.
W jednym z kątów pokoju stał biały szezlong, a obok niego mały stoliczek, na którym można było postawić filiżankę kawy lub inny napój, ale kawa, według mnie, pasowała tam najlepiej. Pokój wyglądał na taki, w którym nikt nie mieszkał od kilku miesięcy. Nie miałem na myśli kurzu, a raczej… wrażenie.
— Czuj się jak u siebie w domu — poprosił Gaspar, zamykając za nami drzwi.
— Musiałbym chodzić nago — odpowiedziałem, zaglądając do wielkiej garderoby. Gaspar uśmiechnął się delikatnie i zdjął marynarkę. Następnie przemaszerowałem przez cały pokój, próbując znaleźć dla siebie miejsce. Dotarłem do półki z trofeami. Gaspar mógł się pochwalić takimi tytułami jak „Najlepszy Zawodnik”, „Pierwsze Miejsce w Koszykarskim Turnieju Paryża” oraz „Najlepszy Kapitan”. Na tej półce nie było miejsca na drugie miejsce. Samo złoto.
Przejechałem wzrokiem po płytach i zatrzymałem się na jednej. Wyjąłem ją spośród innych i uśmiechnąłem się ponuro.
— Wulfric Madgrey — odczytałem.
— Słucham go. Mówiłem ci — powiedział, stając obok mnie.
— Nie słyszałem o kolesiu — odpowiedziałem. Gaspar zaśmiał się cicho. Odłożyłem płytę na miejsce i spojrzałem na gospodarza. — Chciałeś pogadać?
— Tak, oczywiście. — Skinął głową. Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy. — Usiądziesz? Stéphanie przyniesie zaraz coś do picia.
Wskazał nam dwa fotele usadzone zaraz przy wielkich oknach. Pomiędzy nimi także stał drewniany stoliczek, ozdobiony wydrążonymi wzorami.
— Przeważnie grałem tu z tatą w szachy — wyjaśnił Gaspar.
— Fajnie. Ja przepisywałem nuty dla ojca — odpowiedziałem, zakładając nogę na nogę.
Gaspar uśmiechnął się blado i oblizał wargi.
— Oliwier — zaczął powoli, jakby się bał że zaraz mnie spłoszy. — Jeżeli chodzi o sytuację w szpitalu, winien ci jestem wyjaśnienia.
— Wcale nie.
— Proszę, nie kłóć się ze mną. — Spojrzał gdzieś za okno. — Po prostu pozwól mi wyjaśnić kilka rzeczy.
W tym momencie do pokoju weszła Stéphanie, niosąc na tacy cukiernicę oraz dwa kubki z parującą zawartością. Podała nam, jak się okazało, zieloną herbatę, a następnie opuściła pokój. Gaspar uśmiechnął się pod nosem.
— Żadnych alkoholowych wyskoków po ósmej — wyjaśnił.
— Rozumiem.
— Wracając do tematu — powiedział, zamykając oczy. — W szpitalu, wtedy w Walentynki, gdy spotkaliśmy się, bo… — urwał, próbując odpowiednio dobrać słowa.
— Bo cię okłamałem. — Wsadziłem słowa w jego usta. Wolałem konkrety.
Gaspar oblizał wargi.
— Tak. Okłamałeś mnie.
— Wyjaśniłeś mi to. Nie cierpisz kłamców. — Teraz czułem się naprawdę niezręcznie. Nie lubiłem się przyznawać do błędów.
— Tak, to prawda. I to się nie zmienia — podkreślił. — Moja złość jednak wzięła się… także z innych powodów. Masz rację co do tego, że ustaliliśmy życie w układzie. I tego mieliśmy się trzymać. Gdy wróciłem do Paryża na Nowy Rok, układ się zerwał, chociaż szczerze tego nie chciałem. Ale nie chciałem też nakładać na ciebie jakichś obowiązków czy odpowiedzialności. W końcu zasady były proste. No i ustalenie, że nie uprawiamy seksu aż do mojego powrotu brzmiało… jak w związku. A wiem, że tego nie chciałeś.
Wzruszyłem ramionami.
— Mi naprawdę jest ciężko stwierdzić czego ja sam chcę.
— W każdym razie, brak twojego zdania, ujawniał się w zachowaniu. Gdy wróciłem do Polski, wszystko wróciło do normy między nami. Normy, do której naprawdę się przyzwyczajałem. Chciałem ci to powiedzieć w dniu Świętego Walentego. — Przejechał dłonią po twarzy. — Chciałem ci powiedzieć, że… Zaczynam… — Zaciął się na chwilę. — Zaczynam, tworzyć… ku tobie… uczucie.
     Nabrałem powietrza, ale zachowałem pokerowy wyraz twarzy. Rozmowy o uczuciach nie były moją mocną stroną.
— Wszystko dlatego, że widziałem się z Cyrusem — kontynuował, kręcąc nerwowe młynki kciukami. — Widziałem jego cierpienie i jego nadzieję. Widziałem Biankę, jego dziewczynę, która przychodziła się nim opiekować. Wiele myślałem nad tym wszystkim, gdy byłem w szpitalu. Gdy widziałem tylu chorych ludzi, którzy chcieli korzystać z życia. Ja, przez pewne wydarzenia, wycofałem się z własnego. Nie chciałem… związku. Nie chciałem się angażować. Jednak przemyślałem sprawę i postanowiłem z tobą o tym porozmawiać. Mój romantyczny zmysł uznał Walentynkowy wieczór za odpowiedni moment. Ale wtedy. — Spojrzał na mnie. — Okłamałeś mnie. A właściwie to kłamstwo wyszło na jaw i to całkiem poważne kłamstwo. Nie wiem czy zareagowałem dobrze czy nie. Zrobiłem co uznałem za słuszne. Bo nie chciałem, aby ktoś jeszcze raz mnie skrzywdził. Nie mogłem do tego dopuścić. To był priorytet.
Wpatrywałem się w Gaspara, który przeniósł wzrok za okno. Jego oczy były smutne. To był bolesny widok.
— Dlatego uciekłeś — powiedziałem.
— Dlatego uciekłem — przyznał. — Nie mogłem dopuścić do tego, że ktoś mnie ponownie skrzywdzi. To było wykluczone. Absolutnie wykluczone. Nie dałbym rady, gdybym musiał jeszcze raz przez to wszystko przechodzić… — Zamknął oczy i nabrał powietrza. — Uciekłem, póki byłeś jedynie marzeniem. Uciekłem, bo spanikowałem i okłamałeś mnie, a nie cierpię kłamców. Nie byłeś szczery… Tak jak…
Oblizałem wargi.
— Ktoś cię skrzywdził wcześniej — odgadłem.
— Cóż, wiedziałeś o tym. Mówiłem ci o tym — powiedział ponuro. — Nie wdrażając się w szczegóły, oczywiście. Miasto Zakochanych, w którym nie miałem szczęścia.
— Kto to był?
Gaspar milczał przez chwilę.
— Blaise. Blaise Guerrier — odpowiedział. — Pewnie go już nie pamiętasz, ale…
— Niski skrzydłowy! — krzyknąłem. — Z nim się założyłem!
Gaspar wyglądał na zaskoczonego.
— Założyłeś?
— Och… To długa historia. — Wzruszyłem ramionami. Mimo wszystko, opowiedziałem ją. — I przegrał.
— To było wielkie ryzyko! — Gaspar wyglądał na szczerze niedowierzającego.
— Bez ryzyka nie ma zabawy — odpowiedziałem z uśmiechem. — Poza tym, teraz czuję się jeszcze lepiej z tym, że go wykopałem z drużyny! A więc, Blaise, co? Naprawdę lubisz chłopaków, którzy są dupkami.
Gaspar uśmiechnął się blado.
— Moja klątwa. — Upił łyk herbaty. — Wiedziałeś, że Blaise to francuski odpowiednik imienia Błażej?
Teraz ja zbladłem. Otworzyłem usta i je zamknąłem. Wiedziałem do czego pił.
— Och — wyrzuciłem z siebie w końcu i sięgnąłem po kubek z herbatą. Wypiłem kilka łyków i czułem jak wrzątek parzy mój język. To było lepsze niż powiedzenie teraz czegokolwiek.
— Nie lubię wierzyć w zbiegi okoliczności — powiedział w końcu Gaspar, widząc że nie zabrałem głosu. — Blaise, Błażej… Niestety, nieważne jak bardzo byśmy próbowali zapomnieć o danej osobie, ich imię, nawet przyczepione do kogoś innego, nawet usłyszane w innym języku… przypomina o wszystkim. Zwłaszcza, gdy to nieprzyjemne wspomnienia. Blaise był moją pierwszą, prawdziwą miłością. A przynajmniej tak sądziłem. Moje serce przez niego pękało kilka razy, a ja na to pozwalałem. Dlatego nie chciałem, aby to się powtórzyło. Byłem w nim zadurzony przez kilka lat, tracąc naprawdę wiele po drodze. Zniszczył mnie — dodał cicho. — Rozwalił. Padałem na ziemię, próbując wierzyć, że będzie lepiej. Uciekłem przed nim do Warszawy. Miałem dość Blaise’a. Dość czegokolwiek co było z nim związane, a Paryż sam w sobie był nim.
— To przez niego przyleciałeś do Warszawy? — powtórzyłem. Rozumiałem go. Sam tak zrobiłem. Jednak demony przeszłości same nie odeszły.
— Tak. I żyłem tam przez cztery miesiące, powoli zapominając o wszystkim. Potem poznałem ciebie. Mały punk. Chciałem…
— Się zabawić?
Gaspar oblizał wargi.
— To było naprawdę słabe z mojej strony…
Wzruszyłem ramionami.
— Nie przejmuj się tym. Też tak do tego podchodziłem.
— A więc sam rozumiesz. Potrzebowałem… zająć myśli. Też tego chciałeś. Nic więcej. Jednak z czasem…
— Przepraszam, że ci przerwę. — Uniosłem dłoń. — Uciekłeś przed Blaisem do Warszawy. Potem oświadczyłeś mi, że wylatujesz do Paryża, z mojego powodu. Cały czas uciekasz.
Gaspar wyglądał na dotkniętego moim stwierdzeniem.
— Uciekam… — Powtórzył cicho. — Mój Boże, masz rację. Cały czas uciekam.
— Ponadto — mówiłem. — Uciekłeś przed Blaisem, a potem podróżowałeś sobie z francuską drużyną po Europie. Nie wspominając o tym, że spędzałeś z nimi Nowy Rok!
— Uwierz mi, unikałem Blaisego jak mogłem — powiedział.
Spojrzałem na niego ze zdenerwowaniem.
— Wróciłeś do przeszłości! Mówiłeś mi, że nie powinno się wracać do przeszłości!
— Nowy Rok wypadł spontanicznie, bo nie miałem planów, a Bastien mnie zaciągnął na imprezę! Przez większość czasu i tak siedziałem z Fleur. Owszem, byli tam wszyscy, ale Blaise nawet nie zwrócił na mnie uwagi, a ja nie pozostawałem mu dłużny. — powiedział oburzony. — A jedynym powodem dla którego podróżowałem z francuską drużyną na EuroBask było to, że mogłem oglądać twoje mecze! Spotkanie z Blaisem było złem koniecznym, aby móc znów cię zobaczyć!
— Mogłeś to zrobić w Warszawie — warknąłem. — Byłem tam przez cały czas, czekając na sygnał, na znak! Stałem jak kretyn pod twoim blokiem, chcąc się z tobą skontaktować i nawet nie dałeś mi szansy niczego wyjaśnić! I, przypominam, to ty nie dałeś mi szansy na naprawę niczego i to ty wszystko zakończyłeś!
— Tak, bo byłem na ciebie wściekły, a nie dlatego, że przestałem cię…! — Urwał na chwilę. — Lubić.
Nawet nie zauważyłem kiedy wstaliśmy, ale właśnie patrzył na mnie z góry, łapiąc oddech. Na jego policzkach pojawiły się czerwone plamy.
— Lub więcej — dodał w końcu, odwracając wzrok. — Tak wygląda sytuacja. Przykro mi.
— Przykro ci, bo mnie lubisz?
— Nie wiem co o tym myślisz — powiedział, wracając na miejsce. Ponownie sięgnął po herbatę. — Mam kolejne wyznanie, Oliwier.
— Mam nadzieję, że nie jesteś w ciąży. — Ja również wróciłem na miejsce. Posłał mi mordercze spojrzenie. — Przepraszam.
— Chcę być z tobą szczery. Nie wiem jak zareagujesz, ale taka jest prawda. Podczas meczu z Finlandią, w trakcie przerwy między połowami. — Oblizał wargi. — Widziałem z trybun jak Mauri wyprowadził cię z równowagi. Chciałem do ciebie iść i cię uspokoić. Porozmawiać z tobą. Jednak nim zdążyłem wejść do szatni, w której byłeś z Malwiną i Marcelem… Usłyszałem co mówisz.
Wpatrywałem się w niego uważnie. Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem.
— Podsłuchałem to. Przepraszam.
— Cóż — zacząłem powoli. — To przynajmniej oszczędza mi powtarzanie się.
Gaspar wyprostował się, zaskoczony.
— Nie jesteś o to zły?
Wzruszyłem ramionami.
— I tak chciałem ci to opowiedzieć, abyś lepiej zrozumiał moje… podejście. Później bałem się, że pomyślisz, iż chcę, abyś spojrzał na mnie z politowaniem. Poza tym, jak widać, każdy z nas ma jakiś bagaż z przeszłości. Jednak skoro tu jesteśmy i rozmawiamy, uznaję że nie litujesz się nade mną.
— Nie. To była… smutna historia.
— Taaa… Byłoby z niej marne opowiadanie — przyznałem. — W każdym razie, i tak chciałem ci to powiedzieć.
     Gaspar zastanowił się chwilę.
— No dobrze, to jeszcze jedna sprawa — powiedział. — Uderzyłem tego Ale.
Teraz ja się wyprostowałem, zaskoczony.
— Uderzyłeś Ale? Zaraz… — Przed oczami pojawił mi się obrazek, gdy widziałem jak fińska drużyna pakuje się do autobusu. Wśród nich był Ale z wielkim limem pod oczami. — To byłeś ty?! Widziałem go po eliminacjach i…!
— Zdenerwował mnie — przerwał pospiesznie. — Usłyszałem twoją historię. Ale cię wykorzystał. Zranił. Odnalazłem go na hali i… Najpierw chciałem z nim porozmawiać, ale gdy zobaczyłem jego twarz, po prostu… Ręka sama poleciała.
Niechętnie to przyznawałem, ale opadła mi szczęka. Gaspamama naprawdę kogoś uderzyła! I nie na treningu, by motywować. W realnym życiu, wymierzając sprawiedliwość! Cholera, podobał mi się jeszcze bardziej…
— To chyba jesteśmy kwita w kwestii uprzykrzania życia swoich eks — powiedziałem po chwili ciszy, gdy już wróciła mi zdolność mówienia.
Gaspar uśmiechnął się szczerze. Po raz pierwszy od początku tej rozmowy.
— Tak. Jesteśmy kwita.
— A więc przeprowadziłeś małą wendetę — kontynuowałem. — Skąd wiedziałeś jak Ale wygląda?
— Miałeś jego zdjęcie w pokoju, przez jakiś czas. — Wzruszył ramionami. — Zapamiętałem go.
Pokiwałem powoli głową i stanąłem na równych nogach. Gaspar obserwował mnie uważnie, gdy się do niego zbliżałem. Zatrzymałem się przed jego fotelem i schyliłem się, chowając dłonie do kieszeni bluzy.
Gaspar wyglądał na zaskoczonego, ale w jego szarych oczach paliła się żywa ciekawość.
— Skoro podsłuchałeś to, o czym gadałem w szatni — mówiłem powoli. — to znaczy, że wiesz co myślę.
Nabrał powietrza, wciskając się w oparcie, gdy ja się nachyliłem w jego kierunku. Wyjąłem dłonie z kieszeni i podparłem się na podłokietnikach fotela.
— Wiele razy wydawało mi się, że wiem co osoby myślą, ale potem okazywało się to błędne, więc…
Przysunąłem się jeszcze bliżej. Zobaczyłem swoje odbicie w jego oczach. Poczułem jego oddech na ustach. Poczułem delikatną i ciepła skórę, gdy zetknęliśmy się czołami i nosami. Uchyliłem usta, aby móc go pocałować. Sekundę później odskoczyłem od niego, gdy ktoś zapukał do drzwi. Następnie, bez żadnego pozwolenia, do pokoju ponownie weszła Stéphanie.
Przejechała wzrokiem po wnętrzu, zatrzymując się na poważnej twarzy Gaspara. Moja mogła zdradzać tylko szczere poirytowanie.
— Oui? — zapytał.
— J'ai apporté Madeleines — wyrecytowała. — Certes, je pense que vous avez faim.
— Certainement — odpowiedział Gaspar, zamykając oczy. Stéphanie postawiła na stoliku kolejną tacę z ciasteczkami o muszelkowym kształcie. Spojrzała na mnie z ciekawością, a następnie opuściła pokój. Gaspar nabrał ze świstem powietrza przez zaciśnięte zęby. — Przepraszam za nią. Jest strasznie… opiekuńcza. Widziała co się działo ze mną po… Blaisem.
— Przynajmniej mamy ciastka — stwierdziłem, sięgając po magdalenkę. Rozgryzłem ją, a okruchy ciasta przyjemnie połaskotały moje podniebienie. — O, cholera… Skosztowałem raju.
Gaspar uśmiechnął się szeroko. Wstał z fotela i przysunął się do mnie. Oblizałem wargi z okruchów i złapałem go za szyję, przysuwając do siebie. Pocałowaliśmy się. Jego usta smakowały ciepłą, zieloną herbatą. Mogłem ich smakować bez końca.
— Teraz wiesz co myślę? — zapytałem, odrywając od niego usta.
— Wiem, co myślisz.
Przełknął ślinę i pokręcił głową.
— Przepraszam — dodał. — Kazałem ci tak długo czekać. Teraz ja poczekam na ciebie.
— Poczekasz na mnie? — powtórzyłem zaskoczony. Uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów. Jak zwykle, lewy kącik ust powędrował nieco wyżej. Skinął głową.
— Chodź. Pokażę ci coś. — Złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę drzwi.
— Ale…! Magdalenki…! — zawołałem. Wyrwałem się z jego uścisku, zgarnąłem kilka w dłoń i dopiero wtedy wybiegłem przez otwarte drzwi, które dla mnie przytrzymał. Pokręcił głową, gdy wpakowałem sobie dwa ciasteczka do ust.
Gaspar prowadził mnie w kierunku drugiego skrzydła domu. Minęliśmy marmurowe schody, po których wcześniej się wspinaliśmy. Z dołu słyszałem czyjąś rozmowę, a więc uznałem, że gosposia rozmawia z kimś przez telefon. Gaspar nie zwrócił na to większej uwagi.
— Duży dom — powiedziałem.
— Potrafi być przytłaczający — stwierdził Gaspar.
— Masz dużo miejsca dla siebie — zauważyłem.
— Tak, to prawda. Wolałbym je dzielić z rodzeństwem — wyznał, gdy skręciliśmy w inny korytarz. Musiał zapalić światło, abyśmy nie wpadli na stające pod ścianami stoliki z dzbanami i wazonami.
— Nie masz rodzeństwa? — zapytałem. Pokręcił głową w odpowiedzi.
— Ja… Hm… — zawahał się jakby oceniał wartość tej informacji. — Moi rodzice mieli bardzo niskie szansę, aby mieć jakiekolwiek dziecko. Jestem swego rodzaju… cóż, mama mówiła, że jestem cudem. Niestety, byłem jedynym cudem, jakim udało im się stworzyć…
W jego głosie wyczułem odrobinę goryczy i żalu. Jakby winił siebie za to, że jego mama nie mogła zajść w ciąże. Jakby odebrał jej już wszystkie siły i możliwości wraz z własnymi narodzinami. Obdarł ją z wszelkich szans, aby miała kilkoro dzieci.
— A ty? — zapytał z zainteresowaniem. — Masz rodzeństwo?
— Mam…— Pokiwałem głową. — Starszego brata i młodszą siostrę. Brata nigdy nie lubiłem. Znaczy… Ech, kiedyś się dogadywaliśmy, ale potem stał się marionetką rodziców. Byli jego alfą i omegą. Nie myślał samodzielnie. Za to młodsza siostra była… entuzjastycznie nastawiona do życia. Nie integrowała się z nami, ale zawsze można było na nią liczyć. W sumie to lubiłem ją najbardziej ze wszystkich członków rodziny — wyznałem, wsuwając dłonie do kieszeni. Ciekawe co u niej się działo? Nie kontaktowaliśmy się… od września.
— To musi być miłe, mieć rodzeństwo… — Gaspar uśmiechnął się do mnie przez ramię.
— Tylko wtedy, gdy nie wrzucają cię do zimnego jeziora. Albo nie strącają z górki i turlasz się w śniegu aż wpadasz na sosnę.
— Myślałem, że lubisz zimno.
— Myślałem, że lubisz zimno — powtórzyłem po nim, piskliwym głosem. Gaspar zaśmiał się cicho. Nagle zatrzymał się przy białych drzwiach i prawie na niego wpadłem. Zaprosił mnie gestem do środka. Znaleźliśmy się w okrągłym pokoju, który na początku spowity był w tajemniczym półmroku. Światło z zewnątrz, wpadające tutaj przez liczne okna (za dnia pokój musiał być mocno oświetlony), zostawiało blade pasma na lśniącej podłodze i czymś co przypominało komodę.
Dopiero gdy Gaspar zapalił światła, dotarło do mnie to co wziąłem za komodę było tak naprawdę czarnym pianinem. Moje palce drgnęły, przypominając sobie chłodny dotyk klawiszy. Spojrzałem zaskoczony na Gaspara, a ten skinął głową.
— Zastanowiłeś się? — zapytał. Pytająco, uniosłem brwi. — Ha, ha! Nie spodziewałem się, że zapamiętasz moją ofertę. Pamiętasz, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy? Poszliśmy kupić buty, a potem wstąpiliśmy na kawę. Byłeś wtedy uroczo tajemniczy i miałeś normalne włosy…
— Wrr — warknąłem ostrzegawczo.
— Zapytałem się ciebie na jakim instrumencie potrafisz grać. Odpowiedziałeś, że…
— Na pianinie — dokończyłem, przypominając sobie tę rozmowę. — Zapamiętałeś coś takiego?
Gaspar wzruszył ramionami.
— Lubię słuchać jak inni grają na instrumentach.
Udawałem, że rozglądam się po pokoju, aby Gaspar nie zauważył jak wielkie wrażenie na mnie zrobił, pamiętając o takiej rzeczy. Kiedyś, kiedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy z mojej samotności wśród ludzi, kochałem grać na pianinie. Uczyła mnie mama, której delikatne dłonie poruszały się po klawiszach jak pędzel po płótnie, tworząc prawdziwe dzieło. Widziałem te dźwięki, a dla mnie to był największy komplement dla muzyka. Gdy widziało się jego muzykę. Gdy widziało się to, co chciał przekazać.
Pamiętam jak marzyłem o tym, aby potrafić pewnego dnia tak uczynić. Napisać własny utwór, który sprawiałby, że ludzie widzieliby dźwięki. Widzieliby przesłanie. Jak odległe było teraz dla mnie to marzenie? Wydawało się być szare i bez wyrazu.
— Mogę? — zapytałem w końcu. Przestałem rozglądać się po pokoju. I tak niewiele zapamiętałem, poza czarnym pianinem.
Gaspar skinął głową i wskazał na instrument.
— Jeżeli się zdecydowałeś.
Oblizując wargi i rozcierając kłykcie, zbliżyłem się do instrumentu. Gaspar w tym czasie zasiadł na kanapie, obserwując mnie uważnie. Czułem na sobie jego szare oczy. Z każdym krokiem, czułem narastające napięcie.
Gdy już zająłem miejsce przed instrumentem, przejechałem wzrokiem po klawiszach. Biel i czerń zawsze były dla mnie ciekawą kompozycją kolorów. Dotknąłem jeden z klawiszy i pokój wypełnił pojedynczy dźwięk. Poczułem dreszcze na plecach.
Zapewne wyglądałem dziwnie, w bluzie z kapturem i warkoczykami, siedząc przed pianinem. Moi rodzice dostaliby zawału. Zawsze musiałem być elegancko ubrany, grając na tym instrumencie.
Nie byłem pewien co miałem zagrać. Nawet nie byłem pewien czy pamiętałem wszystkie nuty. Żadnych tutaj nie wiedziałem, a więc musiałem grać z pamięci. Zamknąłem oczy, próbując wyobrazić sobie pięciolinię wypełnioną kluczami wiolinowymi, nutami, półnutami, ćwierćnutami i pauzami.
— Muszę się rozgrzać — ostrzegłem.
— Nie krepuj się — odpowiedział Gaspar. Opierał głowę na swojej ręce, wpatrując się we mnie z uśmiechem.
Czy to naprawdę się działo? Byłem w domu Gaspara, szykując się do gry na pianinie. Od finału EuroBask dzieliły mnie dwa dni. Byłem w Paryżu, a zaraz obok siedział chłopak, który mi się naprawdę podobał i którego widziałem w mojej przyszłości. Porozmawiałem z nim i tak płynnie przeszliśmy do odnowienia znajomości, jakby to było naturalne. Jakbyśmy obaj podświadomie czekali na to, aż w końcu się pogodzimy i wyjaśnimy zachowanie. Przyznali do tego, co czujemy.
Tak wyglądało zrozumienie? Tak brzmiało wybaczenie?
To wszystko było teraz takie nierealne. Czy mogłem to wszystko mieć? Zasługiwałem na to?
Ja.
Czy ja zasługuję na Gaspara? Nie jestem najlepszym człowiekiem. Właściwie to nie miałem o sobie dobrego mniemania. Ktoś taki jak ja przy Gasparze wypadał naprawdę blado. A jednak… chciał tu być. 
Może powinienem przestać bać się szczęścia? Bo byłem szczęśliwy. I czułem się lepiej niż kiedykolwiek. Nie chciałem tego tracić. Już dostałem nauczkę.
A więc grałem, jedną z zapamiętanych melodii. Tę, którą słyszałem setki razy. Kompozycja mojego ojca. W bardzo okrojonej wersji, bo jedynie na pianinie, ale nie miało to dla mnie większego znaczenia. Najważniejsze, że znów grałem, wypełniając pokój pięknymi dźwiękami. Palce błądziły po klawiszach, wydając znane mi odgłosy. Tęskniłem za tym. Naprawdę tęskniłem.
Widziałem Finlandię. Pokryty śniegiem las, który był częścią naszej posesji. Jezioro, przy którym widziałem renifery. Puste bory, przez które można było spacerować godzinami. Zorza polarna, którą widziałem tylko raz w życiu, ale była niczym nocna tęcza, oświetlając całe niebo pokryte gwiazdami. Czy była szansa, abym kiedykolwiek jeszcze wrócił do Finlandii? Czy poczuję jeszcze ten chłód i zapach zimy?
Zamarzyłem, aby Gaspar tam ze mną był. Chciałem mu pokazać Północne Światła.
Skończyłem grać, uderzając w ostatnie dźwięki. Nabrałem głośno powietrza przez usta, a potem wypuściłem je nosem. Zaskakująco podobnie do zaciągania się papierosem. Podobna satysfakcja.
Spojrzałem na Gaspara, który właśnie otwierał oczy.
Sonata dla Serc. — Tytuł utworu odbił się echem od ścian pokoju, który dalej wypełniony był pojedynczymi nutami. Skinąłem głową. Uśmiechnął się delikatnie. — A więc jednak pamiętasz tę rozmowę.
Wzruszyłem ramionami.
— To nic wielkiego.
— Powinieneś zacząć bardziej siebie doceniać — pouczył mnie, podnosząc się z kanapy. Ruszył w moim kierunku i wyciągnął ku mnie dłoń, dając do zrozumienia, abym wstał. Tak uczyniłem. — I musisz koniecznie coś zrobić z tymi warkoczykami. Ce sont ridicules.
— Nie podobają ci się?
— Podobają. — Jego wzrok dokładnie przeczesał moje włosy. — Ale wolałem jak wyglądały na srebrne.
Objął mnie w pasie, przysuwając bliżej niego. Poczułem znajome ciepło, znajomy zapach, znajome ciało. Patrzył na mnie z góry, uśmiechając się pod nosem.
— Są szare.
— Srebrne — zapewnił uparcie. — Cenne.
— Jesteś idiotą.
— Możliwe. — Wzruszył ramionami. W tym czasie, ja także go objąłem. — Ale jestem bogaty i przystojny.
— Przystojny? No… jak na kogoś kto je żaby — przyznałem. — Nie jesteś zielony.
— Zabawne. — Przejechał palcami po warkoczykach i nachylił się, aby móc ucałować moją szyję. Wgryzł się w nią delikatnie. — Bardzo zabawne.
— Nie chcę się rządzić — powiedziałem. — jednak i tak to zrobię.
— Hm? — mruknął, nie przerywając pieszczot w okolicach obojczyka.
— Po pierwsze, nocuję tutaj — tłumaczyłem, gdy jego dłonie zjechały na moje jeansy. — Nie będę teraz wracał przez Paryż. Nie żebym wiedział gdzie jestem i jak trafić do hotelu.
— Załatwione — odpowiedział.
— Po drugie. Stéphanie.
Gaspar zatrzymał się na chwilę.
— Wolałbym spędzić czas tylko z tobą.
Idiota — podtrzymywałem.
 Monogamista — poprawił mnie. — Nie przejmuj się Stéphanie. Ma swój pokój na dole. Nie sądzę, aby teraz chciała nas najść… I nie sądzę, aby jej przeszkadzał mój gość.
— Ona wie o tym, że ssiesz pały?
— Może nie tak dosadnie, ale wie o mojej orientacji. We Francji to nie jest szczególny wstyd. Witaj w kraju, który zezwolił na małżeństwa homoseksualne — odpowiedział. — Jeszcze jakieś warunki? Zaczynasz być kapryśny odkąd dotarłeś do finału EuroBask. Sodówka uderzyła? Tak wcześnie?
— Naprawdę cię dzisiaj uderzę, słowo daję.
— Liczę na to — zamruczał do mojego ucha. Zamrugałem oczami, czując jak serce bije mi szybciej.
— Ktoś tu naprawdę jest niewyżyty — oceniłem.
— Jeszcze jakieś warunki? — powtórzył pytanie.
— Idziemy do twojego pokoju. Nie robimy tego na pianinie. — Popchnąłem go nieco dalej, abyśmy się odrobinę odsunęli. — Mama mi zawsze powtarzała, że nie można skakać na czyichś instrumentach.
— Hmm… Możemy więc założyć, że jej nie posłuchałeś. — Uśmiechnął się dwuznacznie, unosząc sugestywnie brew. Ponownie zamrugałem oczami.
— Człowieku, nie poznaję cię!
— Ja po prostu… Bardzo za tobą tęskniłem. I nie ukrywam, pragnę teraz tylko jednego.

***

Słowa przemieniliśmy w czyn, gdy tylko zamknęliśmy się w pokoju. Chociaż w tak eleganckim domu mogłem równie dobrze powiedzieć, że znaleźliśmy się w komnatach Gaspara. Całowaliśmy się, oparci o zamknięte drzwi. Chłopak wydawał z siebie przyjemny pomruk.
Charakterystyczny dźwięk rozpinanego suwaka przeciął powietrze, gdy Gaspar postanowił się pozbyć mojej bluzy. Ściągnął ją ze mnie i odrzucił do tyłu, prawie trafiając jedną z lamp. Moje niecierpliwe palce pokonywały kolejną przeszkodę, jaką były guziki w jego niebieskiej koszuli. Miałem ochotę ją zerwać, ale wyglądał w niej za dobrze, aby go jej pozbawiać.
Gdy w końcu i koszula wylądowała na podłodze, przejechałem dłońmi po jego ciele, przypominając sobie każdy centymetr jego klatki piersiowej. Zaczynając od wystających obojczyków, które dodatkowo ugryzłem, po silne mięśnie brzucha, na których złożyłem pocałunki. Oddech Gaspara przyspieszył.
— Oliwier — szepnął i cały mój świat zawirował. W powietrzu pojawiła się kolorowa iluminacja, o kolorach tęczy. Każdy kolor był wyraźny, pulsujący. Wszystko dlatego, że wypowiedział moje imię w inny sposób niż zazwyczaj. Tym tonem wypowiada się imię osoby, której ofiarowuje się więcej szczęścia niż samemu sobie. Ten ton był dla mnie nowy, ale zaskakująco łatwo go przyswoiłem, jakbym już go od dawna słyszał, ale nie do siebie nie dopuszczał.
— Gaspar — odpowiedziałem cicho.
Tak naprawdę, tonęliśmy w mroku, przez który przedzierało się jedynie światło z ogrodu. Wielobarwne światła były tylko efektem mojej wyobraźni, połączonej z głosem Gaspara. Dostrzegałem w oczach iskierki pragnienia. Jego źrenice zdawały się błyszczeć jak u kota, ale to mogło być tylko moje wyobrażenie.
— Uklęknij — rozkazał nagle. Najpierw byłem zaskoczony, a dopiero potem dotarło do mnie jak rozpaliła mnie ta prosta komenda. Nie spuszczał ze mnie wzroku, gdy z zadziornym uśmiechem, uklęknąłem przed nim. Skinął głową i w nagrodę przejechał dłonią za moim uchem.
Nie walczyłem długo z paskiem i rozporkiem jego spodni. Oblizałem wargi, gdy zsunąłem materiał w dół jego ładnie wyrzeźbionych ud i łydek. Rozprawiłem się z jego butami, które z szacunkiem odłożyłem na bok. Podziwiałem widok Gaspara, który stał nade mną ubrany jedynie w tęczowe bokserki, które mu ofiarowałem na gwiazdkowy prezent. Uśmiechnąłem się, widząc spore wybrzuszenie w materiale, zdradzające ekscytację Gaspara.
— Bonjour, monsieur — rzuciłem, oblizując wargi. Ściągnąłem nieco bokserki, wsadzając palce za gumkę. Kolory tęczy przesunęły się bardziej na jego udo.
Gaspar oparł się dłońmi o drzwi, przysuwając się bliżej i więżąc mnie między nimi, a własnym ciałem.
— Do kogo mówisz? — zapytał zaciekawiony.
Objąłem rękami uda Gaspara i wjechałem pod bokserki, ściskając jego pośladki. Poruszył niecierpliwie biodrami. Nie odpowiedziałem na jego pytanie, za to ugryzłem jego męskość przez cienki materiał. Francuz syknął cicho, a ja delektowałem się ciepłem, zapachem i grubością.
Po raz kolejny ścisnąłem jego pośladki, rozsyłając po jego ciele odrobinę bólu. Przysunąłem go jeszcze bliżej, że prawie wygiąłem go całego w łuk. Ugryzłem jeszcze raz to co skrywał za tęczową bielizną.
Wystawiłem język, aby nakręcić go jeszcze bardziej. Gaspar wiercił się niecierpliwie, opierając się teraz na swoich łokciach. Obserwował mnie z góry, gdy zostawiałem mokrą plamę śliny.
Przejechałem ustami po tęczowym wzorze aż dotarłem do gumki, którą chwyciłem w zęby, przez przypadek zahaczając kłami o skórę Gaspara. Drgnął zaskoczony. W ciszy, przerywanej naszymi oddechami, rozebrałem go do końca, zgryzem prowadząc bokserki do samych kostek. Z przyjemnością ucałowałem wewnętrzną stronę łydek.
Dłońmi podróżowałem po jego długich nogach, dalej przed nim klęcząc. Kompletnie nagi, okryty był jedynie półmrokiem, który apetycznie udowadniał zarysy jego mięśni.
Jeszcze raz złapałem go za pośladki. Pieszcząc je, otworzyłem usta, aby móc go zadowolić jeszcze bardziej. Wstrzymał oddech, gdy tylko musnąłem jego męskość językiem. Nie śpiesząc się, uchyliłem usta szerzej. Niecierpliwie poruszył biodrami do przodu, wchodząc głębiej. Zamknąłem oczy, czując jego ruchy. Smak i ciepło, które rozchodziły się pod podniebieniu.
Gaspar oddychał teraz głośniej, a jedna z jego dłoni spoczęła na mojej głowie. Jeździł palcami między przerwami warkoczyków. Drapaniem rozsyłał po moim ciele przyjemne dreszcze.
Zakręciłem językiem wokół jego penisa, usłyszałem kolejny syk. Wysunął się po chwili, kradnąc moją ślinę z ust. Uniosłem spojrzenie i wystawiłem język.
— Chodź — powiedział, łapiąc mnie za mój bezrękawnik. Wstałem i wykorzystał tę okazję, aby zdjąć ze mnie górną część garderoby. Gdy to zrobił, schylił się, aby mnie pocałować. Jego wolna męskość zahaczała o moje wybrzuszenie w jeansach.
Złapał mnie za sprzączkę od paska i poprowadził w lewą stronę pokoju, gdzie znajdowało się jego łóżko. Bez żadnych słów popchnął mnie ku niemu. Wylądowałem na miękkim i grubym materacu, odbijając się od niego. Usiadłem, z nogami poza łóżkiem, gdy Gaspar ukucnął przed. Przyłożył swoja dużą dłoń do mojej piersi i popchnął raz jeszcze, muskając moja klatkę piersiową koniuszkami palców. Wylądowałem na chłodnej pościeli, która przyjemnie ostudziła moje plecy. Powietrze wokół zdawało się być teraz wypełnione parą.
Gaspar zdjął moje buty i odłożył je obok łóżka (pamiętał, że miałem pierdolca na punkcie butów. Urocze), a następnie pozbył się skarpetek. Jego dłonie przedarły się przez wewnętrzną stronę moich nóg, aż dotarły do paska. Podciągnął się na nim ku górze. Pocałował moje podbrzusze.
Zanurzyłem dłoń w jego włosach, gdy rozpinał pasek. Jego dłoń poleciała ku górze i zatrzymała się na obojczyku. Następnie zostawił czerwony ślad zadrapania po całej długości mojego torsu. Zawyłem cicho z bólu, wyginając się. Gaspar przeszedł płynnie do zdejmowania ze mnie reszty ubrań i, w przeciwieństwie do mnie, ściągnął bokserki razem ze spodniami.
Nim zdążyłem wypowiedzieć jego imię, ujął w dłoń moje przyrodzenie i poruszał w górę i w dół, spokojnym ruchem. Odetchnąłem, czując falę przyjemności, który powoli rozchodziła się po całym ciele. Gdy przyśpieszył, wyprostowałem nogi.
To zawsze było inne doznanie, gdy ktoś inny cię tam dotykał. Nie wiedziałeś co zrobi, czy przyspieszy, czy się zatrzyma. To była inna dłoń, inne ciepło. Większa przyjemność, inny uścisk.
Naprawdę powstrzymywałem przed tym, aby się nie wiercić. Jego dłonie były zręczne i wprawione. Tęskniłem za nimi. Nie czułem ich dotyku od kilku miesięcy i właśnie sobie przypominałem dlaczego to tak lubiłem.
— Mm… Uch! Kurwa, człowieku... — jęknąłem, podnosząc głowę. Gaspar, bez żadnej zapowiedzi, nachylił się i wziął go do ust. Wydałem kolejne, mało sensowne dźwięki i opadłem na pościel. Jego dłoń znów podróżowała po moim ciele, ściskając co jakiś czas moje sutki. Poruszyłem się pod wpływem drobnej dawki bólu, którą rekompensował ustami.
Przejechał językiem po całej długości po czym znów wrócił do sprawiania przyjemności. Złapałem jego dłoń i pociągnąłem do góry. Wystawiłem język i polizałem jego palce. Jedną ze stóp odnalazłem jego własną męskość i przycisnąłem do jego podbrzusza, masując niezdarnie. Gaspar zamruczał przyjemnie, a dźwięki które wydawał zawibrowały w okolicach mojego członka.
— Szlag — wyrzuciłem z siebie po kilku minutach, gdy przyspieszył, wyrywając dłoń z moich ust. Przejechał po mojej klatce piersiowej, zostawiając mokry, lśniący ślad. Złapał moje nogi w zgięciach kolan i uniósł je, zakładając je sobie na ramiona. Ścisnąłem jego twarz, gdy jego długie włosy łaskotały mnie po wewnętrznej stronie ud. — Gaspar… — powiedziałem ostrzegającym tonem. — Gaspar… Zaraz… Wiem, że tego… Nie lubisz… Ja zaraz…
Nie przestawał i w momencie, w którym wygiąłem się w łuk, próbując wsunąć się głębiej w jego gardło, on odskoczył, zostawiając po sobie jedynie głośne mlaśnięcie.
— No weź! — jęknąłem, próbując usiąść, ale kręciło mi się w głowie.
— Mówiłeś coś? Ciężko cię usłyszeć z twoimi nogami dookoła mojej głowy…
— To już jest podłość.
— Naprawdę? — zapytał, wdrapując się na mnie. Każde muśnięcie jego skóry, każdy dotyk wysyłał przez moje ciało elektryczne wstrząsy. Wyostrzył mi się zmysł dotyku, przez jego długie pieszczoty. Złapałem oddech na chwile przed tym jak się pocałowaliśmy. Jego język wwiercił się w moje usta, nim zdążyłem coś powiedzieć. Wargi były ciepłe, mokre, spragnione…
Przygryzłem jego dolną wargę, żując ją delikatnie. Poruszał biodrami, stymulując nasze członki przyjemnymi ruchami. Teraz to ja wbiłem paznokcie w jego plecy i przejechałem po nich, sprawiając że jęknął wprost do moich ust.
— Masz pecha — poinformował mnie, całując moje ramię. — Mamy nieparzysty tydzień.
Warknąłem głośno, wyrywając się z pocałunku, który chciał złożyć na moich ustach. Nie przeszkadzało mu to i po prostu pocałował mnie w szyje.
— Nic z tego — odpowiedziałem. Przekręciłem nas tak, że teraz to ja byłem na górze. Zaskoczony Gaspar nawet się przed tym nie bronił. Uśmiechnął się szarmancko, z dłońmi nad głową. Czarne włosy rozlały się po pościeli, a jeden kosmyk przysłonił mu oko. — Zmieniam reguły.
— Należy przestrzegać zasad — mówił, gdy teraz to ja zacząłem poruszać biodrami. Objął mnie nogami w pasie, przytrzymując przy sobie.
— Zasady są po to, aby je łamać — odpowiedziałem, kończąc dyskusję. Wpiłem się w jego usta, nie pozwalając na głos sprzeciwu. Nie było innej możliwości. Dzisiaj ja byłem górą.
Objąłem go za plecami i uniosłem, sadzając go sobie na udach. Przejechał dłońmi po moich napiętych bicepsach, uśmiechając się z zadowoleniem. Całowaliśmy się jeszcze jakiś czas. Mój członek znalazł się między jego pośladkami, przyzwyczajając się do ciepła Gaspara.
— Mam gumki w bluzie — jęknąłem, gdy poruszał biodrami, udając że już jestem w środku.
— To po nie idź — rozkazał, puszczając się mojej szyi i lądując na łóżku. Położył się na boku i podparł głowę na dłoni. Wyleciałem z łóżka, rozglądając się za bluzą, próbując sobie przypomnieć gdzie ją rzucił Gaspar. Odnalazłem ją niedaleko stojącej lampy i wyjąłem z kieszeni prezerwatywę, którą dostałem od Malwiny. Zbyt dobrze znała gejów.
Wróciłem do łóżka, dostrzegając dziwną pozę Gaspara.
— A teraz namaluj mnie jak jednego ze swoich francuskich chłopaków — poprosił. Rozerwałem zębami opakowanie od kondoma, wypluwając oderwaną część.
— Mam tylko jednego — odpowiedziałem. Po tych słowach spoważniał. Usiadł na łóżku, gdy ja na nim uklęknął i wysunąłem język. Ze skupieniem naciągałem prezerwatywę, zdając sobie sprawę, że była czerwonego koloru. Nieprzyjemny zapach lateksu unosił się w powietrzu. Pod koniec całej operacji, poprawiając prezerwatywę, po pokoju rozległ się bolesny dźwięk gumy uderzającej o kawałek skóry. Jęknąłem i zgiąłem się nieznacznie, krzywiąc się na twarzy.
— Ostrożnie! — Gaspar zaśmiał się i przysunął do mnie. Jego dłoń zjechała na dół, pieszcząc moje jądra. — Ostrożnie — powtórzył, całując mnie.
Położył się wygodnie, opierając głowę na poduszce, a ja podczołgałem się do niego. Jego nogi wylądowały na mojej klatce piersiowej. Objąłem je, przysuwając się jeszcze bliżej. Zignorowałem wewnętrzną chęć polizania jego stóp, które aż się o to prosiły. Za to ugryzłem go w łydkę, a potem rozłożyłem jego nogi, aby mieć lepszy dostęp. Objąłem go w pasie i podniosłem do góry. Jak na kogoś tak szczupłego, był zaskakująco ciężki. Zamachał bezwładnie nogami w powietrzu, gdy zmusiłem go wypięcia się ku mnie.
— Jezu… Madgrey! — syknął. — Mogłeś się schylić, wiesz?!
— Wolałem cię podnieść — powiedziałem.
— Ta poza jest bardzo krępująca… — jęknął, leżąc jedynie swoich ramionach. Stuknąłem go penisem w jego plecy.
— Wyluzuj. Gwarantuję samą przyjemność.
Gaspar warknął, ale już nic nie powiedział. Polizałem jego pośladki, całując ich gładką skórę. Dotarło do mnie, że był naprawdę mało owłosiony. Raczej gładki, poza konkretnymi miejscami. Wysunąłem ponownie język, wciskając się nim w Gaspara. Chłopak syknął i złapał mnie za rękę. Uspokoiłem go cichym mruknięciem i kontynuowałem moją pracę.
Gdy uznałem, że już jest odpowiednio nawilżony i rozluźniony, pozwoliłem mu wrócić do pozycji leżącej. Oczy zasłaniał za jedną ręką.
— Tak jeszcze mi nie robiłeś — wysapał, zawstydzony.
— Trzeba wszystkiego spróbować — odpowiedziałem. — Poza tym, nie chciałem wchodzić na sucho. Nie jestem aż takim sadysta, wiesz?
— Twoje bandyckie uczesanie mówi co innego.
— Widzisz jak pozory mylą? — zapytałem, nachylając się nad nim. — Będę cię ruchał całą noc.
— Pozory — prychnął głośno. Pocałowaliśmy się jeszcze raz, mocno.
Pomogłem sobie dłonią w naprowadzaniu mojego członka. Gaspar nie przestawał zasłaniać oczu, za to zacisnął zęby i wydawał z siebie ciche jęki. Wsuwałem się w niego powoli, delikatnie, jak nie ja. Mieliśmy kilka miesięcy przerwy, musieliśmy się znów do siebie przyzwyczaić. Do długości, grubości, siły, szybkości… Powoli.
— Szlag, szlag, szlag — mówiłem, gdy przez moje ciało przechodziła fala ognia. Każdy centymetr głębiej, sprawiał, że oddychałem głośniej. Ciepłe i ciasne wnętrze Gaspara zaciskało się na mnie, przypominając mi jak wielka płynie z tego przyjemność. Chłonąłem ją z każdą sekundą. Chłonąłem ją całym sobą, chociaż tak naprawdę mała część mnie doświadczała prawdziwej rozkoszy.
Dobra, ta część nie była tak mała. Nikt nie narzekał.
Dotarłem do połowy, czując opór. Nachyliłem się, całując Gaspara i poruszając się. Drgnął i jęknął. Poruszyłem się ponownie, nie wierząc, że to wszystko wyglądało jak nowe. Uprawiałem seks z Gasparem już wcześniej, ale teraz to wszystko miało zupełnie inny poziom. Inne znaczenie. Inny rodzaj zbliżenia.
Całowałem go, gdy się wysuwałem i wracałem ponownie, próbując go na siebie przygotować. Po jakimś czasie ruszałem się pewniej, czując mniejszy opór, większe ciepło. Wysunąłem język, aby móc polizać usta Gaspara, gdy przyśpieszałem moje ruchy. Objął mnie w pasie swoimi nogami, unosząc biodra, aby było mi łatwiej się ruszać. Za to jego paznokcie żłobiły na moich plecach nieznane mi wzory. Czułem, że rano to wszystko będzie mnie piekło. Ale to teraz nie było ważne, gdy mogłem być w Gasparze.
Kropelki potu spływały po moim ciele i zacząłem łapczywie chwytać powietrze ustami, czując duszność. Gaspar przygryzł dłoń, aby nie krzyczeć, ale szybko mu ją wyjąłem z ust, chcąc usłyszeć tę muzykę. Składającą się z jęków, sapnięć, krzyków, mruknięć…
Wyprostowałem się, obejmując rękoma jego nogi. Poruszałem biodrami, przyspieszając.
— Gaspar — jęknąłem, zamykając oczy. Zjechałem jedną dłonią po jego udzie i złapałem go za rozpalonego członka. Starałem się znaleźć wspólny rytm dla moich ruchów bioder i dłoni. Jęki Gaspara bardzo w tym pomagały.
Wygiął się w łuk, łapiąc się jedną ręką poduszki, a drugą zatapiając paznokcie w mojej piersi. Zatrzymałem się na chwilę, pozwalając mu osiągnąć orgazm. Dalej poruszałem dłonią, gdy dochodził, co sprawiło, że wił się jeszcze bardziej. Poruszyłem się kilka razy, aby poczuł jeszcze więcej przyjemności, nie przestając pracować dłonią, co powoli podchodziło pod torturę.
Jego ciało drżało, pokryte białym nasieniem. Pierś unosiła się i opadała, w nierównym takcie. Oczy miał ukryte za mgiełką ekstazy. Ten widok podniecił mnie jeszcze bardziej. Uniosłem kciuk, zlizując z niego odrobinę jego spermy. Patrzył na mnie, gdy to robiłem. Złapał oddech i pokręcił głową.
— Niewiarygodne… — wysapał.
— Jeszcze nie skończyliśmy — przypomniałem silniejszym ruchem bioder.
Chciałem do niego dołączyć, móc cieszyć się orgazmem i ekstazą. Moje ruchy były coraz silniejsze. Wracałem do formy, łapałem rytm.
Oparłem się o poduszkę, mając jego głowę pomiędzy moimi dłońmi. Patrzył mi w oczy i oddychał spokojniej, ale pojękiwał przyjemnie z każdym zagłębieniem. Niespodziewanie, złapał mnie za warkocze, ciągnąc za nie. Odchyliłem głowę do tyłu, dopychając się w jego stronę stopami. Wcisnąłem się jeszcze głębiej, czując jak ciepło mnie trawi. Stworzona pożoga, wypełniała przestrzeń, a ja stawałem się jej ofiarą.
Chciałem go więcej. Mocniej, intensywniej. Chciałem go wszędzie, zawsze. Spletliśmy nasze dłonie, gdy wydawałem z siebie głośniejsze wydechy, aż w końcu coś wykrzyknąłem. Nie byłem pewien czy to było imię Gaspara, wyznanie czy po prostu zlepek kilku słów. Nie pamiętałem.
Orgazm wstrząsnął moim ciałem, doprowadzając mnie do lekkich spazmów. Moje dłonie nie utrzymały ciężaru i runąłem na ciało Gaspara. Oddychałem przez jakiś czas, w kompletnej ciszy. Jego oddech muskał moje ucho i policzek. Przełknąłem ślinę, zdając sobie sprawę, że zaschło mi w gardle.
Usta Gaspara odnalazły moje i pocałowaliśmy się. Dużo spokojniej.
Wysunąłem się z niego kompletnie i przekręciłem się na plecy. Dłonią przejechałem po mojej klatce piersiowej i wypuściłem powietrze.
— Chusteczki — odezwał się Gaspar. — W szafce obok…
— Ach… Jasne.
Nastąpiła chwila doprowadzania się do porządku. Po zmarnowaniu prawie jednej paczki, opadliśmy na pościel, nie przykrywając się. Było naprawdę duszno i gorąco. Nieśmiało, złapałem Gaspara za dłoń, pogrążeni w ciszy. Nasze myśli zdawały się krzyczeć. A ja właśnie doświadczałem tego cudownego momentu w którym można było z kimś milczeć i nie czuć się nieswojo.
Po prostu my.
— Mogę cię prosić, abyś przyniósł mój kubek z herbatą? — zapytał Gaspar. Skinąłem głową w odpowiedzi i wysunąłem się z wnęki z łóżkiem. Przeszedłem nago przez pokój, nie krępując się tym faktem. Byłem zbyt zmęczony, aby teraz o tym myśleć. Wpakowałem w usta kilka magdalenek, a następnie wróciłem do łóżka, niosąc tacę z herbatami i ciasteczkami. Zrobiłem się zaskakująco głodny. — Dzięki — powiedział, siadając.
Wziął swoją herbatę i wypił zimny napój praktycznie za jednym razem.
— Naprawdę chciało ci się pić — zauważyłem, siadając naprzeciw niego. — Mogę nas zasłonić? — zapytałem. Spojrzał na mnie zdziwiony, aż zdał sobie sprawę o czym mówię. Skinął głową. Sięgnąłem ręką po zasłonę i przeciągnąłem ją przez karnisz. — Fajna sprawa.
— Mam okna od wschodu — wytłumaczył. — Poza tym ma się tu więcej prywatności.
— To prawda.
Odstawił kubek na szafkę nocną i wsunął się pod kołdrę, po czym położył na boku, obserwując mnie.
— Odwiozę cię rano do hotelu — poinformował.
— Już mnie wyganiasz?
— Nie. Nie chcę, abyś się stresował tą myślą — uspokoił z uśmiechem. Przeniósł wzrok na zegarek stojący na szafce nocnej. — Już druga w nocy. Będziesz niewyspany na treningu.
Wzruszyłem ramionami.
— Bo to pierwszy raz?
Gaspar położył dłoń na moim kolanie.
— Bruno cię zabije — dodał.
Ponownie wzruszyłem ramionami.
— Bo to pierwszy raz? — powtórzyłem. Zaśmiał się cicho.
Odłożyłem tacę na bok i również wsunąłem się pod kołdrę. Przysunęliśmy się do siebie. Robiłem się zaskakująco senny, ale chciałem jeszcze chwilę porozmawiać. Jeszcze trochę. Zanim przyjdzie ranek i będę musiał wrócić do obowiązków. Do treningów. Do stresu związanego z EuroBask.
— Gaspar — mówiłem cichym głosem. — Nie wyjedziesz z Warszawy, prawda? — To była kwestia, która od jakiegoś czasu drążyła tunel w moim sercu. Doskonale pamiętałem jego puste oczy i zimne stwierdzenie, że wraca do Paryża. — Bo gdybyś został — kontynuowałem, przymykając oczy. — W Warszawie, to jest. Moglibyśmy popracować… wiesz… nad nami.
Gaspar nie odpowiedział od razu. Słyszałem jak bierze ciężki wdech.
— Pani z dziekanatu zabije mnie za to ile problemów jej robię — powiedział w końcu. — Najpierw zmieniam uniwersytet, potem wracam…
Serce zabiło mi szybciej.
— Zostaniesz w Warszawie?
Skinął głową.
— Zostanę. Mam dość uciekania. — Z jego słów biła siła i przekonanie. Po czym jęknął i przejechał dłońmi po twarzy. — Och… Czeka mnie długa rozmowa z rodzicami. I dziekanatem. I rektorem. I moim przyszłym pracodawcą. I dawnym pracodawcą… I Stéphanie.
— Może jednak powinieneś wrócić do Paryża — zasugerowałem. — Wracać do Warszawy tylko po to, aby zacząć… związek. Masz inne rzeczy na głowie i…
— Nie, nie. — Pokręcił głową. — To prawda, będzie trochę zamieszania, ale tak naprawdę, nie chciałem opuszczać Warszawy. Paryż jest piękny i go kocham, ale w Warszawie czuję się o wiele lepiej. Tam poznałem najlepszych ludzi w moim życiu. Wiesz… — Zamyślił się chwilę. — W Paryżu bywały momenty, że się dusiłem. Moi przyjaciele… Zresztą, poznałeś ich. Myślałem, że do nich należę, ale wcale tak nie było.
— Skoro czujesz się przy nich źle, czemu z nimi trzymasz?
Wzruszył ramionami.
— Pomogli mi. Graliśmy razem w koszykówkę. Wśród nich był Blaise. — Zdanie zakończył westchnięciem. — Myślę, że… Byłem im to winien. Przyjaźń.
— Dupo. Nikt nikomu nie jest winny przyjaźni. — Czułem się naprawdę dobrze z tym, że w końcu to ja jego mogę pouczyć, a nie on mnie. Chyba to wyczuł, bo kąciki jego ust drgnęły. — Nauczyłem się tego, będąc z Malwiną i Marcelem. Przyjaciele są. Wybaczają i nie jesteś im nic winien. Nie prowadzą rachunków tego czym się zasłużyli i co stracili, przyjaźniąc się z tobą. I, jeżeli im zależy, będą przy tobie.
Gaspar popatrzył na mnie z podziwem.
— To bardzo mądre.
— Po drugiej w nocy zwykle pierdolę od rzeczy. — Przekręciłem się na plecy, wsuwając dłonie pod głowę. — I nie chcę zabrzmieć okrutnie, ale czy twoi przyjaciele płakali za tobą, gdy uciekłeś z Paryża? Próbowali cię zatrzymać?
— Nie… — powiedział cicho.
— A więc masz swoją odpowiedź. Myślisz, że ktoś za mną płakał w Helsinkach? Za to Malwina zrobiła mi aferę jak kiedyś zażartowałem, że się wyprowadzam. Tak ludzie pokazują, że im zależy. Czasem nerwowo, ale mają dobre intencje. — Spojrzałem na niego i przejechałem dłonią po jego rozgrzanym policzku. — Spójrz, wiem że nie jestem stabilną kotwicą, ale chcę abyś został w Warszawie. Pomogę ci załatwiać formalności, czy coś. Nie wiem. Mogę nawet iść i skopać władze wydziału, jeżeli to ma ci pomóc.
— To miłe z twojej strony. Dziękuję.
Oblizałem wargi i chciałem przeczesać włosy, zapominając o tym, że mam warkocze. Dlatego jedynie poklepałem się po głowie. Złapałem oddech i jeszcze raz spojrzałem na niego. Była jeszcze jedna sprawa. Musiałem znać jego zdanie na ten temat.
— Gaspar — powiedziałem w końcu.
— Hm? — Położył dłoń na mojej klatce piersiowej. Była chłodna. Ująłem ją w rękę, chcąc nieco ogrzać.
— Skoro już mamy noc. Tę noc, w której gada się... o, wiesz... wszystkim. — Odchrząknąłem. — Chciałbym poznać twoje zdanie… A właściwie… Upewnić się… Jakby to ująć. Jeżeli podsłuchałeś co mówiłem w szatni… Na pewno usłyszałeś też o… — Przełknąłem ślinę. — Ja… Kiedy ja nie miałem pieniędzy…
— Nie przeszkadza mi to — przerwał pospiesznie i przeniósł swoją głowę nad moją. Patrzyłem mu teraz prosto w oczy, krępując się. — To przeszłość. Każdy popełnia błędy.
— I nie masz mnie za…?
— Nie — zapewnił. — Nie myśl o tym. Jesteś innym człowiekiem niż kilka lat temu. Niż kilka miesięcy temu. Jestem z ciebie dumny.
Teraz już odwróciłem wzrok. Oczy mnie zapiekły.
— Rzadko słyszałem te słowa. Ktoś dumny ze mnie…?
— Jestem — zapewnił z mocą, i ujął moją twarz tak, abym znów mu spojrzał w oczy. — Naprawdę jestem.
— Dzięki — rzuciłem w końcu. Nachylił się, abyśmy mogli się pocałować. Jego wargi były miękkie i przyjemne w dotyku. Czy mógłbym mieć ich kiedyś dość?
— Gdybym wrócił do Warszawy — mówił spokojnym głosem. — mógłbym spróbować otworzyć własną szkołę językową. Myślałem o tym od dłuższego czasu... Mógłbyś w niej uczyć fińskiego.
— Uczyć zgraję bachorów mojego ojczystego, pięknego języka, który brzmi jakby nie dość, że właściciel się upił w sztok, to jeszcze sam język postanowił do niego dołączyć? Chyba spasuję...
— Fiński nie jest taki zły.— Nie jest? — odchrząknąłem. — Rimpatirallaa ripirapirallaa, rumpatiruppa ripirampuu. Jakkarittaa rippari lapalan, tulituli lallan tipiran tuu...
 — Mon Dieu... Dość. To podchodzi pod znęcanie się...
Roześmiałem się głośno.
Położył głowę na mojej piersi i przytulił się do reszty ciała. Wsunął nogę między moje uda, a jedną dłonią splótł nasze palce. Druga powędrowała za moją głowę, bawiąc się warkoczykami.
Objąłem go wolną ręką, przyciskając do siebie i czując spokój. Pogodziliśmy się. Teraz czekała nas największa próba, której chciałem sprostać. Której musiałem sprostać. Już nigdy więcej nie chciałem zawieść Gaspara. Nie mogłem doprowadzić do tego, aby spojrzał na mnie tym wzrokiem, którym obdarzył mnie wtedy w szpitalu. Pękało mi serce, nie mogąc być obok niego. A teraz tu był. I dotarło do mnie ile dawał mi szczęścia. Nie chciałem z niego rezygnować.
Nie sądziłem, że ktoś tak skomplikowany, zmienny i wredny jak ja, znajdzie swoją przystań. Azyl, do którego wracałem, chcąc uciec od wszystkich zmartwień.
Chciałem spać, ale nie mogłem tracić ani sekundy. A więc trzymałem go w ramionach, delektując się jego zapachem, ciepłem, oddechem. On też nie spał, bo dalej bawił się moimi warkoczami. Chyba jednak wcale mu tak nie przeszkadzały, jak mówił. Nie wiedziałem o czym myśli moje źródło światła, ale wiedziałem, że nigdy więcej nie pozwolę mu zgasnąć. On był wszystkimi kolorami, które wypełniały moją szarą egzystencję. Od nienawiści, przez przyjaźń, po... miłość. Zazdrość, złość, radość, ulga. Rozczarowanie, nadzieja, odwaga, szczerość, oddanie, wierność, kłótnia.
Każdy kolor. On nimi był. Sprawiał, że widziałem je, nawet w półmroku. Dostrzegałem je w ciemnościach. Wszystkie kolory tęczy na tym szarym świecie.
Olet minun ihme.… — powiedziałem prawie bezgłośnie. — Kiitos, että olet syntynyt.
— Hm? — Gaspar uniósł głowę, łaskocząc mnie włosami po klatce piersiowej. — Mówiłeś coś?
— Nie. — Pokręciłem głową. — Leż.
— Poczekam — zapewnił, wtulając się w moją pierś. Zmarszczyłem czoło. Już drugi raz, dzisiejszej nocy, powiedział coś takiego.
— Na co? — zapytałem zaciekawiony.
— Aż będziesz w stanie to powiedzieć. Ty poczekałeś na mnie, gdy uciekłem — mówił sennym głosem. — Ja poczekam na ciebie, aż będziesz w stanie to powiedzieć. Bo wiem, że chcesz to zrobić. Myślę, że już w szpitalu chciałeś. Jednak spokojnie… — poprosił. — Poczekam.
— Naprawdę… próbuję — szepnąłem. — To wszystko jest nowe, ale chcę próbować.
Zapadła chwila ciszy.
— Wiem — odpowiedział Gaspar. — Zobaczyłem to dzisiaj. Naprawdę próbujesz. Dlatego poczekam. Nie poganiam cię. Oswój się z tą sytuacją.
Dotarło do mnie, że pokój wypełniał się bladobłękitnym kolorem, zwiastującym poranek. Słońce już wkrótce miało wzejść. Nawet nie zauważyłem kiedy ten czas minął.
— Dzięki — odpowiedziałem w końcu. Po czym uśmiechnąłem się zadziornie i dodałem. — Czyli teraz jesteś moją dupą?
Gaspar westchnął ciężko.
— Nie chcę psuć tego momentu, wykopując cię z łóżka — ostrzegł dobrodusznie. Roześmiałem się i przytuliłem go mocniej, czując dziwny ból w klatce piersiowej. Przeradzał się w radość.

***

— Tylko na siebie uważajcie — poprosiła Bianka, przytulając Cyrusa, a następnie Roksanę. — Dajcie znać jak wylądujecie.
— Spokojnie — powiedział Cyrus, przejeżdżając dłonią po jej policzku. — Damy znać.
— Dokładnie. Nie musicie się martwić — zapewniła jego siostra. — Cyrus skontaktował się z Gasparem. Na pewno trafimy do hotelu.
Robert, chłopak Roksany, którego poznała na obozie pływackim, przytulił ją mocno do piersi. Dotąd mu sięgała, bo był naprawdę wysoki.
— Nie narozrabiaj za dużo.
— Postaram się. — Uśmiechnęła się szeroko.
— Odezwiemy się natychmiast jak wylądujemy i będziemy na lotnisku — obiecał Cyrus. — Musimy już iść.
— Och, prawda! — Roksana podniosła swoją torbę z ziemi. — Hej przygodo!
Pożegnali się jeszcze raz ze swoimi połówkami i ruszyli na odprawę. Mieli lecieć do Paryża na finał EuroBask. Cyrus już nie mógł się doczekać spotkania ze swoimi Cudami. Nikt z nich nie wiedział, że leci obejrzeć finał. Jedynie Gaspar obiecał ich odebrać i bezpiecznie zaprowadzić do hotelu. Ale Gasparowi można było ufać i, gdy Cyrus go poprosił o zachowanie tajemnicy, na pewno zostanie zachowana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz