Rozdział 5
Bagaż przeszłości
— Ach, Bruno! — otarłam usta serwetką i
spojrzałam na niego z wdzięcznością. Kapitan uśmiechnął się delikatnie. —
Jesteś prawdziwym dżentelmenem!
— Cieszę się, że tak uważasz — odpowiedział,
odkładając pałeczki na talerz. — Pomyślałem, że jakoś ci się
odwdzięczę za ciężką pracę. Jesteś nieoceniona dla naszej drużyny, Malwino.
— Och, przestań — machnęłam ręką i wypiłam
resztkę mojej zielonej herbaty. — A ja uważam, że jesteś bardzo dobrym
kapitanem.
— Ale nie tak dobrym jak Cyrus… — mruknął
pod nosem i sięgnął po swoją herbatę. — Muszę przyznać, że jeszcze wiele pracy
przed nami.
— Bruno, powinieneś przestać się do niego
porównywać — poprosiłam i uśmiechnęłam się do niego ciepło. W powietrzu sączyła
się delikatna muzyka prosto z Japonii, bowiem we dwójkę siedzieliśmy w
restauracji sushi. Bruno postawił mi obiad i czułam się prawie jak na randce,
gdyby nie to, że ustaliliśmy jasno na początku znajomości, że między nami nie
ma silnych uczuć. Tylko współpraca, co mi bardzo odpowiadało. — To nie jest
tak, że nie masz doświadczenia. Byłeś kapitanem w liceum, dotarłeś do finałów
miasta. Bruno, wszystko będzie dobrze — nachyliłam się, aby poklepać go po
ramieniu. — Dasz radę.
Uśmiechnął się delikatnie i sam dopił
herbatę. Jego oczy były niezdrowo czerwone i dobrze wiedziałam, że to przez duże
dawki stresu.
— Swoją drogą, napisałeś już do Cyrusa?
— Napisałem — odpowiedział, kiwając głową.
— Nie odpisał — dodał, widząc moje wyczekujące spojrzenie. — Myślę, że jest
zajęty.
Wzięłam większy wdech i przyjrzałam się
kapitanowi. Miał też sińce pod oczami, a dodatkowo, wydawało mi się, że schudł.
Migreny były coraz częstsze i coraz bardziej bolesne. Wierzyłam jednak, że
zaraz po kilku wygranych, Bruno nabierze siły.
— Znasz powód dla którego Cyrus opuścił
Elementaris, prawda? — spytałam.
— Prawda — pokiwał głową.
— I nie powiesz mi co to za powód?
— Obawiam się, że obiecałem milczenie —
uśmiechnął się blado i zakręcił palcem przy swoim talerzyku. — Wybacz mi,
Malwino. Obiecałem mu to.
— Nie ma sprawy — odpowiedziałam, udając
zaspokojoną. — Po prostu to moja wrodzona ciekawość. Bez niej, nie byłabym tak
dobrym analizatorem.
— Rozumiem — odparł.
Pojawiła się kelnerka i Bruno zapłacił za nasz całkiem drogi obiad. Miałam po części wyrzuty sumienia, ale z
drugiej strony otrzymywał od roku stypendium sportowe. Biorąc pod uwagę
charakter Bruna, na pewno miał jakieś oszczędności. Poza tym dobrze znałam jego
potrzebę bycia dżentelmenem wobec kobiet. Pod tym względem był bardzo
przestarzały. Dokładnie tak jak Cyrus.
Opuściliśmy restaurację spokojnym krokiem
i spacerowaliśmy bez celu, chcąc się trochę przejść. We dwójkę mieliśmy dużo
czasu, a żadnemu nie chciało się wracać do domu. Poza tym bardzo lubiłam
spędzać czas z Brunem. Kochałam Dawida jak brata, uwielbiałam Nataniela jako
przyjaciela, a reszta graczy była po prostu fenomenalna, ale w porównaniu z
Brunem byli tylko bandą dzieci. Bruno był elegancki, zadbany i miły. Co prawa
słyszałam o nim wiele opowieści z przeszłości, ale teraz był innym człowiekiem.
Myślę, że to przyjaźń z Cyrusem tak go zmieniła.
No cóż, w ich przypadku ciężko było mówić
o wielkiej przyjaźni, bo obaj mieli swoją dumę i honor, ale na pewno siebie
szanowali. Swoich sojuszników wyszukiwali poprzez talenty koszykarskie. Niekoniecznie
gardzili resztą osób, co po prostu uważali ich za zwykłych. Cyrus i Bruno
szukali wyjątkowych jednostek, którzy zasługują na szacunek. Oczywiście obaj
podchodzili do tego mniej lub bardziej przyjaźnie. Cyrus dawał szansę każdemu,
u Bruna… było gorzej.
Myślę, że to właśnie był powód dla którego
Cyrus przekazał kierowanie Elementaris Brunonowi. Dobrze wiedział, że chłopak
wybierze tylko najlepszych z najlepszych, tym samym wzmacniając drużynę.
— O czym tak myślisz? — zapytał
zaintrygowany, gdy opuściliśmy galerię handlową.
— Hm? Ach, wiesz… Martwię się o siebie.
— Czemu?
— Ostatnio cały czas myślę o koszykówce!
Odkąd wtedy w czerwcu zostałam menadżerką, nie potrafię się skupić na innych
sprawach! Boję się o swoje studia.
— Tak, też tak miałem — przyznał. — Na
początku też się o siebie bałem, ale potem to już czysta przyjemność.
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się
szeroko. Uniósł brew, zaskoczony tym nagłym wybuchem radości.
— Coś nie tak?
— Właśnie mnie to tknęło… Jak mogą
wyglądać początki takich gwiazd jak ty? Jak Cyrus? Skądś musieliście to złapać —
zastanowiłam się chwilę. — O Cyrusie się raczej nie dowiem, ale ty? Jakie są
twoje początki koszykówki?
Zamrugał oczami, wyraźnie zaskoczony tym
tematem. Potem spojrzał na drugi koniec ulicy i jego oczy zaszły mgłą. Czułam
jak wraca do swoich wspomnień, mimo że ich właśnie dostrzec nie mogłam. Nie
wiedziałam czy poruszyłam dobry temat czy też nie, ale gdy Bruno skinął głową,
odetchnęłam z ulgą.
— Nie ma o czym mówić, Malwino — wzruszył
ramionami. — Życie, tak jak teraz, wtedy również było przewrotne. No i mój
temperament nie był poskromiony.
— Ach, rozumiem — pokiwałam głową. —
Według legend miejskich jesteś niczym ogień!
— To by się zgadzało… — przyznał. — Na
moje poczynania odnośnie koszykówki wpłynęły trzy osoby. Cyrus. Kajetan. I…
Gaspar.
***
Wypuściłem z płuc porządną dawkę dymu
papierosowego, gdy czekałem na właścicielkę mieszkania. Ciocia Aleksa miała
pojawić się tu dzisiaj i trochę mnie poznać. Z tego powodu przez większość
popołudnia czyściłem mój nowy apartament. Poza tym później miał się pojawić sam
Aleksander, aby spędzić ze mną trochę czasu. To był miły gest z jego strony.
Martwił się o mnie, ale to było zrozumiałe. W mieście byłem od zaledwie trzech
dni.
Ciocia Aleksandra pojawiła się koło
siedemnastej. Miała krótkie włosy i wyglądała na typową, zapracowaną panią
prezes. Jej elegancki i nowy strój był przeciwieństwem całego wystroju wnętrza.
Nie dziwiłem się, że z taką chęcią chciała się pozbyć tego mieszkania.
— I jak ci się tu mieszka? — spytała,
rozglądając się uważnie. Nie uśmiechała się, ale była serdeczna. Prawdopodobnie
była zmęczona. — Daleko będziesz miał na wydział?
— Nie — pokręciłem głową. Nerwowo stukała palcem o swój bok. — Może chce pani
zapalić? — spytałem, sięgając do kieszeni i wyjmując paczkę papierosów. Jej
spojrzenie skupiło się na źródle nikotyny, a ja się uśmiechnąłem zachęcająco.
Wyglądała na osobę palącą, widziałem to. Jej trochę zniszczone paznokcie, które
chciała tak zamaskować lakierem. Jej suchą skórę, jej podniszczone włosy.
Kobieta się wykańczała, ale chciała zaznać resztek przyjemności. W tym właśnie
papierosów. — Śmiało.
Rozejrzała się jakby się bała, że ktoś ją
zobaczy, a potem sięgnęła zuchwale po papierosa. Podałem jej zapalniczkę, a gdy
tylko się zaciągnęła, mruknęła przyjemnie, jakby dym drapał ją za uchem.
— Mój mąż nie pozwala mi palić — wyjaśniła
swoją reakcję.
— Dlaczego?
— Bo uważa to za cofanie się. Paliło się w
liceum, na studiach, a teraz powinniśmy być poważniejsi — mówiła zdenerwowana,
jakby nie zgadzała się z mężem.
— Bzdura — odpowiedziałem, opierając się o
parapet i wyglądając za okno. — Idziemy gdzie chcemy.
Przyjrzała mi się, mrużąc oczy.
— Lubię cię — wskazała na mnie papierosem.
Uśmiechnąłem się zadziornie i pokiwałem głową. — Mój siostrzeniec mówił, że
dzisiaj tutaj do ciebie przyjdzie — podeszła do okna i wypuściła dym z ust.
— Chce ze mną trochę posiedzieć. Powiedział,
że widzi jakąś parapetówkę, czy coś — wzruszyłem ramionami.
— Tylko nie szalejcie — poprosiła.
Rozkoszowała się papierosem jeszcze kilka
minut, a potem wymieniliśmy się numerami telefonów, aby mieć ze sobą kontakt w
razie ewentualnych wydarzeń losowych. Na jej prośbę postanowiłem poszukać
nowego współlokatora. Poza tym musiałem kogoś znaleźć, bo płacenie za całe
mieszkanie nie wchodziło w grę.
Koło dziewiętnastej zadzwonił domofon, do
którego doczłapałem się ubrany jedynie w jeansy. Przejechałem dłonią po mojej
klatce piersiowej i sięgnąłem po słuchawkę.
— Tak?
— To ja! — usłyszałem trochę zmodyfikowany
głos Aleksandra. — I… zdaje się, że podłączyło się do mnie kilka osób…
— Cicho, cicho! — usłyszałem
podekscytowany szept.
Zmarszczyłem czoło, ale wcisnąłem guzik,
który wpuścił tych „kilka osób” do środka kamienicy. Spokojnym krokiem
skierowałem się po koszulkę, a potem wróciłem do przedpokoju. Słyszałem kroki,
które odbijały się echem po klatce, aż w końcu ktoś zapukał do drzwi. Uchyliłem
je i przed sobą zobaczyłem kilka znajomych twarzy.
— Cześć! — uśmiechnął się szeroko
Aleksander, gdy wchodził do mieszkania, a zaraz za nim wpadł wagonik kolejnych
osób. Jego chłopak Szymon. Nataniel, Dawid, Marcel, Maksymilian i Filip. —
Wybacz, ale się doczepili…
— To był twój pomysł — przypomniał Szymon.
— Dużo was — stwierdziłem.
— Jasne, że tak, Werek! — uśmiechnął się
Marcel. — To parapetówka, nie?
— Parapetówka-niespodzianka — sprecyzował
Aleksander. — Musimy cię porządnie przywitać w Warszawie!
— Poza tym — dodał Filip, wieszając się na
ramieniu kolegi. — Musimy świętować utworzenie Nowego Elementaris,
NEEE?
— W moim mieszkaniu…?
— Nie gniewasz się, prawda? — spytał
szeptem Aleksander. — Pomyślałem, że…
— Nie ma sprawy, Aleks — przerwałem mu
szybko, zamykając drzwi. — Pod warunkiem, że macie alkohol…
Każdy z panów uniósł reklamówkę.
— Polubię tę drużynę — uśmiechnąłem się.
W przeciągu godziny pojawiła się i reszta
drużyny. Bruno i Malwina kupili mi nawet prezent w postaci miękkiej poduszki,
abym mógł się na czym położyć. Podziękowałem im serdecznie, bo faktycznie
miałem deficyt poduszek.
Szymon puścił muzykę ze swojego laptopa, z
którym najwidoczniej się nie rozstawał i nie nadszedł jeszcze późny wieczór,
gdy impreza w moim mieszkaniu rozpoczęła się. W najśmielszych marzeniach nie
sądziłem, że już po kilku dniach będę znał tyle osób. Moje życie w Warszawie
rozpoczęło się z potężnym wstrząsem.
— Werek! — Przede mną stanął Marcel. W
ręku trzymał plastikowy kubeczek z drinkiem.
— Hm?
— Mogę skorzystać z toalety?
Uniosłem brew.
— Nie. Musisz iść na dziedziniec…
— Oj weeeeź! — szturchnął mnie w bok. —
Dzięki!
Zniknął z mojego wzroku szybciej niż się
pojawił.
— Oliwier. — Teraz musiałem się obrócić,
aby porozmawiać z Malwiną. Musiałem też opuścić spojrzenie. — Dzięki za
zaproszenie!
— Hm? Nie ma sprawy — podrapałem się za
głową. W końcu nikogo nie zapraszałem. — Fajnie, że ci się podoba.
— Mieszkasz tu sam? — spytała.
— Na chwilę obecną — pokiwałem głową. —
Znasz kogoś kto by chciał tu mieszkać?
— Erm — podrapała się po brodzie. — Zależy
czy chcesz mieszkać z dziewczyną.
— Bez różnicy — wzruszyłem ramionami. —
Byleby ktoś dokładał się do czynszu…
— A więc dam ci znać — uśmiechnęła się i
poprawiła mi koszulę, która zagięła się w jednym miejscu. — Pogadamy jeszcze?
— Nie ma sprawy.
Mrugnęła do mnie, a potem skierowała się
ku Dawidowi i Natanowi. Nie wiem czemu, ale chyba dostrzegłem błysk w jej oku.
Przemieszczałem się między imprezowiczami, starając się zapoznać z każdym po
trochu.
— Masz zielone włosy — zarzuciłem Norbertowi,
gdy piliśmy piwo w kuchni. — Przejaw buntu?
— Tak — burknął i poprawił okulary. —
Chociaż teraz po prostu moja przyjaciółka uważa, że dobrze mi w tym kolorze —
wzruszył ramionami. — Ty masz szare.
— Srebrne — poprawiłem. — Srebrne włosy.
Przynajmniej tak zawsze mówiła moja babcia.
— Silver, hę? — spytał. — Jak jest srebrny
po fińsku?
— Hopea — odpowiedziałem. — Zielony to vihreä.
— Jak tam jest, w tej
Finlandii?
— Zimno — skróciłem
mój wywód do jednego słowa. — Czekam na zimę tutaj, w Polsce.
— Ach.
Dobra, rozmowa z
Norbertem nie kleiła się tak dobrze jak z innymi, ale to chyba ze względu na
nasze podobne charaktery. Żaden nie chciał drugiego zachęcać do większych
wyznań. Naszym wybawieniem okazał się być Dawid.
— Jeszcze ci nie
gratulowałem dostania się do Nowego Elementaris — uścisnął mi dłoń. — Masz
ciekawe umiejętności!
— Tak, już to
słyszałem. I dziękuję — dodałem. — Dawid, tak?
— Tak — pokiwał
głową. — Nie jesteś dobry w zapamiętywaniu imion, co?
— Chciałem się tylko
upewnić — odpowiedziałem. — Zdajesz się dobrze znać Nataniela.
— Tak, jesteśmy
przyjaciółmi — przyznał i uśmiechnął się. — Graliśmy razem w liceum.
Skinąłem głową, ale
wtedy pojawił się Filip i zgarnął Norberta wraz z Dawidem, aby im coś pokazać.
Tak umiejętnie zignorował mnie, że wiedziałem, iż nie zostaniemy przyjaciółmi. Odepchnąłem się od ściany kuchni i zrobiłem kilka kroków, zatrzymując się przed
największym chłopakiem jakiego kiedykolwiek widziałem.
— Musisz dużo jeść, co? — zapytałem,
patrząc na Maksymiliana. Stał przy balkonie i trzymał miskę chipsów przy sobie.
Wyobrażałem sobie, że taki gigant jak on musiał jeść o wiele więcej niż my
wszyscy. Spiął swoje włosy w kitkę i jadł powoli, znużony.
— Sugerujesz, że jestem gruby? — spytał
trochę obrażony.
— Nie, nie! — uniosłem dłonie. — Po prostu
jesteś taki wysoki i wielki! Pomyślałem, że musisz dużo jeść, i tyle. Nie
jesteś gruby.
— Ach — pokiwał głową. — Tak, to prawda.
Lubię jeść. Ale też dużo trenuję, więc wychodzę na zero. Chipsa?
— Chętnie — odpowiedziałem.
— Maksymilianie. — Koło nas pojawił się
Bruno. Wysoki chłopak skrzywił się i uniósł miskę z chipsami. — Sam prosiłeś,
abym zwracał na to uwagę…
— Nasz kapitan chroni mnie przed
słodyczami — wyjaśnił gigant.
— Szkodzą zębom.
— Ale są smaczneeee…
— Maksymilianie, nie róbmy scen — poprosił
Bruno, wyciągając ku niemu rękę. — Proszę.
Chłopak westchnął i opuścił miskę. Bruno
zabrał mu ją, a sam Maksymilian oddalił się od nas wyraźnie przybity.
— Sam mnie o to prosił — wytłumaczył się
kapitan, odstawiając miskę. — Je za dużo.
— Przeszkadza ci to? — zapytałem.
— Mi? Nie. Ale jemu tak, widzę to. Jednak
czasem jest ktoś potrzebny obok, aby upilnować naszych postanowień — wyjaśnił
swoje postępowanie i uniósł szklankę z czystą wodą. — Twoje zdrowie.
— Dzięki — uniosłem butelkę piwa i się
stuknęliśmy.
— Jak ci się podoba w Polsce?
— Nie mogę narzekać — przyznałem. — Jest
dużo lepiej niż przypuszczałem. Co prawda finansowo krucho, ale znajdę jakieś
rozwiązanie.
— Jeżeli chcesz, mogę ci pomóc.
Uniosłem brew.
— Czemu jesteś miły?
Teraz to on uniósł brew.
— A byłem niemiły?
— Nie. Po prostu… szorstki. Dzisiaj na
rekrutacji…
— To nie ma ze sobą związku — upił łyk
wody. — To mój styl bycia kapitanem. Jednak wspieram członków drużyny, to chyba
normalne?
Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Jeszcze
raz spojrzałem na bawiące się towarzystwo. Ich rozmowy zlewały się w jeden
głośniejszy, radosny bełkot.
— Dziwi mnie to zachowanie. Jesteście tacy
zżyci… — zmarszczyłem czoło. — W Finlandii było inaczej, zdecydowanie inaczej.
Drużyną byliśmy tylko na boisku, poza nim, nie znaliśmy się. Nie mieliśmy
szansy się poznać… — mówiłem z coraz większym, niekontrolowanym żalem. Urwałem
i spojrzałem na Bruna. Domyślał się. Widziałem to.
— Rozumiem co masz na myśli — odpowiedział
spokojnie. — Również i ja tak postępowałem, co doprowadziło mnie do porażki.
Porażki bardzo znaczącej. To miało miejsce prawie dwa lata temu, ale i tak
dalej o tym rozmyślam i pamiętam. Ta przegrana, mimo że z początku gorzka,
nauczyła mnie wielu rzeczy. Między innymi sensu i działania drużyny — spojrzał
na mnie. — Chciałbym, abyś i ty to zrozumiał. Drużyna trzyma się razem. Na
boisku i poza nim.
— Nie obiecuję, że do tego przywyknę.
— Przywykniesz — rzucił na odchodne.
Ponieważ zajął się teraz rozmową z
Maksymilianem, postanowiłem trochę się pokręcić i spędzić odrobinę czasu z
każdym z gości, aby nie było, że Fin to gbur i nietowarzyski prostak. Czasem
się siebie bałem, bo moje poglądy zahaczały o nacjonalizm…
I tak, będąc wśród tej wesołej grupki
ludzi, która z niewiadomych powodów, wcale nie działała mi na nerwy,
przeprowadziłem kilka ciekawych rozmów, słysząc mniej więcej takie zdania i
opinie.
— Powinieneś tu kupić więcej kwiatów —
westchnął smutno Florian. — Rozjaśniłyby tę kamienicę…
— Dopiero co się wprowadziłem…
— Och — pokiwał głową. — No dobrze. Jak
chcesz, mogę ci polecić kilka rodzajów roślin. Moi rodzice mają kwiaciarnię.
— Co za bukiet… — burknąłem pod nosem, gdy
oddalił się ponarzekać na stan mojej szafy.
— Dziękuję za zaproszenie — usłyszałem za
sobą i podskoczyłem, prawie wylewając piwo.
— Natan! — warknąłem, odwracając się. Już
dobrze znałem ten cichy głos. — Następnym razem jak będziesz chciał coś do mnie
powiedzieć stań PRZEDE MNĄ! — podkreśliłem ostatnie słowa i pstryknąłem go w
czoło. Natan rozmasował obolałe miejsce i pokiwał głową.
— Przepraszam.
— Za dużo przepraszasz — westchnąłem
ciężko. Coś w spojrzeniu Natana zaniepokoiło mnie. Przez sekundę widziałem w
nich szczery smutek, który zniknął, skryty za obojętnością. Zmarszczyłem czoło.
— Wszystko w porządku, mój opiekunie?
— Tak — pokiwał głową. — Czy mogę wyjść na
balkon?
— Serio? Wszyscy się mnie pytają o
pozwolenie? Czuj się jak u siebie, tylko nie dotykaj mojej walizki.
— Rozumiem. Dziękuję — pokiwał głową i
poszedł na balkon. Odprowadziłem go wzrokiem, gdy potem ktoś mnie szturchnął.
Okazało się, że to Filip, który się potknął, gdy próbował żonglować paczkami
orzeszków. Jego nieudane popisy skończyły się tym, że oblałem się piwem. Na
moją nową koszulkę.
— Ej! — warknąłem i złapałem blondyna za
kołnierz jego całkiem ładnej i zapewne nowej koszuli. — Przez ciebie oblałem
się piwem.
— Nie moja wina, że masz nierówny dywan!
— Mój dywan jest prosty jak chuj!
— Więc twój jest falowany.
— Uuuuuu — zamruczał Artur i przyglądał
się całej sytuacji z wyraźnym rozbawieniem. — Bitwa!
Spojrzałem na niego ze złością, a potem
wróciłem do blondyna. Był całkiem przystojny. Jasne włosy i oczy robiły swoje,
musiał być popularny wśród dziewczyn. Z tego co słyszałem był modelem.
— Spokojnie! — Koło nas pojawiła się
Malwina. Popatrzyła srogo na mnie i na niego. Warknąłem i puściłem Filipa, a
teraz szybko wygładził nierówności na koszuli. — Panowie, trochę więcej
dojrzałości…
— On zaczął! — wskazaliśmy na siebie.
— Chłopcy… — westchnęła ciężko. — Chodź —
złapała mnie za rękę i pociągnęła w stronę mojej sypialni. — Nigdy nie
zrozumiem waszego pociągu do agresji — mówiła, gdy już byliśmy w pokoju. —
Przebierz się. Jak chcesz, to przepiorę ci koszulkę.
— Nie trzeba — burknąłem i zacząłem się
rozbierać. — Dam radę — odrzuciłem mokry t-shirt i spojrzałem na Malwinę.
Uśmiechnąłem się zadziornie. — Lubisz to, co widzisz?
Zaśmiała się i odwróciła wzrok od mojej
klatki piersiowej.
— Widziałam lepsze — zapewniła.
— To musi być dla ciebie niezła fucha, co?
— spytałem, wyciągając z mojej walizki kolejną koszulę. — Jedna dziewczyna,
tylu chłopaków. Możesz sobie podglądać, ile wlezie…
— Akurat pod tym względem jestem
profesjonalistką — prychnęła. — Nie podglądam nikogo. Analizuję i obserwuję.
— Ta, dobra wymówka — przyznałem,
zakładając koszulę. — Co cię skłoniło do tej roboty?
— Cyrus — odpowiedziała automatycznie.
— Cyrus? Hm? Czy to nie był kapitan przed
Brunem?
— Dokładnie tak — pokiwała głową. —
Niestety musiał zrezygnować.
— Czemu?
— Nie wiem — wyznała smutno. Widać było,
że brak tej informacji nie dawał jej spokoju. — Oświadczył to nagle, pod koniec
sierpnia. Nie wiem czemu to zrobił, jeszcze w lipcu był taki szczęśliwy i pełen
pasji…
— Musiał mieć powód.
— Och, tak! Z pewnością! — pokiwała
gorliwie głową. — Tylko jaki? Gdybyś tylko znał Cyrusa, wiedziałbyś o czym
mówię. To jest ten typ, który tak łatwo z czegoś nie rezygnuje.
— Myślisz, że Bruno nie podoła?
— Oczywiście, że nie! — zdenerwowała się
uroczo, czerwieniąc się na twarzy. Moje oskarżenie trochę ją zdenerwowało. —
Bruno jest bardzo dobry jak nie lepszy! Po prostu musi w siebie bardziej uwierzyć
— spojrzała na mnie. — Kochasz koszykówkę, prawda?
Wzruszyłem ramionami.
— Lubię grać.
— Nie. To nie to — przysunęła się do mnie,
obserwując mnie uważnie. — Pamiętam bardzo dobrze jak mnie wołałeś z trybun —
uśmiechnęła się. — Tu jest jakaś historia, prawda?
Przełknąłem ślinę. Prawdopodobnie trafiłem
na równego sobie obserwatora. Kogoś kto kochał łączyć fakty i je analizować.
Zmrużyłem oczy. Dlatego dziewczyny dla mnie zawsze były groźne. Ich poczynania
nie były logiczne i kłóciły się ze wszystkim co mi znane. Nie znałem żadnej
dziewczyny, która działała… normalnie. Prędzej czy później każdej coś odbiło. Z
kolei ta tutaj miała przenikliwy umysł. Widziałem to.
— Co masz na myśli?
— A, wiesz — spojrzała na swoje paznokcie.
Były zadbane. — Osobiście uważam, że każdy ma jakąś historię. Każdy ma bagaż z
przeszłości. Mniejszy lub większy. W każdym razie ludzie lubią ciągnąć za sobą
ten bagaż, który obciąża serce, dusze, myśli… — wyliczyła. — Jaki jest twój
bagaż?
— Dobra jesteś, dziewczynko — pogłaskałem ją
po włosach. — Ale nic ci nie powiem.
— Tylko nie „dziewczynko”! — odepchnęła
moją dłoń. — Wracamy?
— Tak. Inaczej pomyślą, że robię tu z tobą
brzydkie rzeczy.
— Niedoczekanie.
— Przyznaj, chciałabyś — warknąłem jej do
ucha.
— Dużo szczekasz, mały piesku —
odpyskowała i znów znaleźliśmy w salonie. Niektóre rozmowy przycichły, a więc
jednak rozmawiali o naszej dwójce. Minąłem ich i skierowałem się na balkon,
podczas gdy Malwina usiadła obok Brunona. Na zewnątrz było przyjemnie chłodno i
rześko. Dziedziniec ponownie pogrążył się w mroku nocy, a jedynie zapalone
światła w oknach były dowodem na to, że miałem sąsiadów.
Oparłem się o barierkę i sięgnąłem do
kieszeni po papierosy. Drapanie w gardle zmusiło mnie do zachłyśnięcia się
nikotyną. Myślałem o teorii bagażu Malwiny, gdy w rogu balkonu ktoś się
poruszył. Spojrzałem tam i wypuściłem dym z płuc.
— Natan…?
— Tak.
— Czemu nie mówisz, że tu jesteś? —
spytałem.
— Bo prosiłeś, abym następnym razem stał
przed tobą — spojrzał na dziedziniec. — Nie chciałem wychodzić poza balkon, aby
móc się odezwać…
Uniosłem brew.
— Jesteś dziwnym człowiekiem, Natanielu.
— Wiem. Słyszałem to już — uśmiechnął się
blado. Przyjrzał się mi uważnie.
— Co?
— Mogę? — wyciągnął ku mnie rękę. Spojrzałem
na niego i znów dmuchnąłem dymem.
— Papierosa? — zdziwiłem się. — Palisz?
— Nie. Ale chcę spróbować. Jestem ciekaw
czy to tak ekscytujące jak picie wódki w szkole.
Przyjrzałem się mu jeszcze raz, chcąc
odczytać jego intencje, ale nic nie wskórałem. Skinąłem głową i podałem mu
papierosa. Chłopak umieścił go między palcami i z lekką obawą przyłożył do ust.
Pomarańczowy koniec rozjaśnił się, a potem oczy Natana zaszły łzami. Wypuścił z
siebie dym i zakaszlał.
— Musisz się zaciągnąć — pouczyłem go. —
Do płuc.
— To okropne — mlasnął językiem. — Nie
smakuje dobrze... Jak możesz to palić?
— Na coś trzeba umrzeć.
— Oczywiście, że tak. Więc po co się
dodatkowo truć?
— Ty mnie pouczasz? — warknąłem i
wskazałem na jego dłoń. To on trzymał papierosa. — Spróbuj jeszcze raz…
— Chyba sobie jednak odpuszczę —
odpowiedział i zwrócił papierosa. Bez większych oporów, zaciągnąłem się i
wypuściłem dym, wprost na Natana. Chłopak znów zakaszlał i cofnął się.
— Czemu chciałeś zostać złym chłopcem? —
spytałem.
— Nie chcę być złym chłopcem. Po prostu
chciałem spróbować papierosa…
— Nigdy nie próbowałeś?
— Nie — pokręcił głową.
— To czemu teraz? — spytałem. Spojrzał na
mnie spode łba. — Jestem strasznie ciekawski. To moja wada — wyjaśniłem.
— Tak, moja też — przyznał, kiwając głową.
— Po prostu staram się ogarnąć kilka rzeczy — wyjaśnił, spoglądając przez okno.
Jego wzrok padł na Dawida, ale wiedziałem, że widzi kogoś innego. — Moja
przeszłość miesza się z przyszłością i nie wiem co zrobić.
— Chujowo — podsumowałem. — Czemu myślisz,
że przeszłość i przyszłość się miesza? To dwa odrębne rozdziały.
— Nie jestem pewien…
— Ale ja tak — odpowiedziałem. —
Przeszłość to przeszłość. Przyszłość to przyszłość. Liczy się teraz. A teraz ja
palę papierosa i widzę, że ty też chcesz. Doświadczenie przeszłości każe ci
zmienić swoje postępowanie, a więc, czemu tego nie zrobić? — spytałem, wyjmując
raz jeszcze paczkę papierosów. — Jesteśmy tylko szarymi ludźmi, Natanielu, ale
jednak wolnymi. Możemy robić co nam się podoba, możemy iść gdzie chcemy — dodałem
i podsunąłem mu papierosy pod nos. — I widzę, że przeszłość cię sparzyła. Tak
ja mnie. A teraz masz szansę się na niej odegrać. Co ty na to?
Był tak zabawnie niski, że nie wierzyłem, iż może grać w kosza. Ha!
Nawet nie mogłem uwierzyć, że był jednym z Siedmiu Cudów. Teraz jednak, gdy ze
skupieniem obserwował paczkę swoimi błękitnymi oczami, wyczułem w nim kogoś
groźnego, kogoś niepozornego. Nataniel przełknął ślinę i sięgnął po papierosa,
a ja uśmiechnąłem się szeroko.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, Nataniel sprowadzony na złą drogę... parapetówka niespodzianka całkiem udana jest ale Cyrus i jego zniknięcie mnie zastanawia, teraz właśnie zdałam sobie sprawę, że brakuje mi tutaj jednej rzeczy wyjaśnień imion przez Nathaniela...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie