Rozdział 14
Historia Brunona
Część 1
Ból w nogach zniknął po dwóch dniach, ale
w tym czasie byłem zwolniony z treningów. Dzięki mojej nieobecności unikałem
przez jakiś czas nieprzyjemności ze strony kapitana, który chciał ze mną
poważnie porozmawiać na temat mojego zachowania. Na szczęście nie musiałem za
szybko się z nim spotykać.
Ominąłem też kolejne dwa treningi, będąc
już zdrowym, ale wolałem się jeszcze nie przemęczać. Poza tym, nie chciałem
spojrzeć w oczy Natanowi. Jednak jak się okazało, Natan także nie przychodził
na treningi. Poinformowała mnie o tym szczerze zdenerwowana Malwina, która
robiła mi wyrzuty za moje braki na treningach.
Zbywałem ją wtedy jak najszybciej,
tłumacząc się pracą lub zajęciami. Nie dawała jednak za wygraną i w końcu
zaciągnęła mnie na trening.
— Oliwer
Madgrey. — Kapitan powitał mnie syczeniem przez zęby. Podrapałem się z tyłu
głowy.
— Eee…
dzień dobry.
— Musimy
poważnie porozmawiać — oznajmił. — Pozwól za mną. Reszta niech się rozgrzeje! —
krzyknął.
Bez zbędnych słów obrócił się na pięcie i
skierował się do wyjścia z sali. Obejrzałem się przez ramię, by dostrzec
zainteresowane spojrzenia, milczących członków drużyny. Prychnąłem cicho i
powlokłem się za Brunem, chowając ręce do kieszeni. W sumie mogłem się tego
spodziewać. Obserwowałem kapitana, który nic nie mówił. Skierowaliśmy się do
bocznej salki, która przypominała trochę te konferencyjne, z długim stołem i
rzędami krzeseł.
Zamknąłem za sobą drzwi i czekałem.
Bruno usiadł po środku, a potem wskazał mi
miejsce. Oznaczało to niestety dłuższą rozmowę. Westchnąłem ciężko i usiadłem
tam gdzie padł jego królewski gest. Spojrzeliśmy sobie w oczy, a ja zdałem
sobie sprawę, że serce mi bije jak szalone.
— Dobrze, Oliwier — zaczął powoli. — Jak
twoje nogi?
Zamrugałem oczami i wstrzymałem oddech. Na
wszelkie możliwe sposoby doszukiwałem się jakiegoś ukrytego znaczenia tego
pytania. Mimo najwyższych obrotów, nie dostrzegłem żadnego spisku, dlatego
wydałem z siebie krótkie:
— Co?
Bruno zamknął na chwilę oczy.
— Nie „co”, tylko „słucham” — pouczył
mnie. — I nie mów mi, że i twoje uszy siadają, bo poważnie się zastanowię nad
twoją obecnością w drużynie…
— A-ach! Z moimi nogami wszystko w
porządku. Musiałem je po prostu nadwyrężyć. Za dużo na raz. Ale już jest dobrze
— zapewniłem szybko. Bruno zjechał wzrokiem przez mój t—shirt aż do nóg. Jego
oczy błysnęły, chociaż mogła to być wina słońca, które właśnie wyszło zza
chmur.
— Wyglądają na zdrowe. — Sam przyznał, a
potem uniósł wzrok. — Niestety twoja nieobecność na treningach zmusiła mnie do
podjęcia decyzji, iż przez najbliższe dwa mecze nie zagrasz.
— Tak, wiem… Malwina mi mówiła —
burknąłem.
— Trochę odpoczynku ci się przyda. Poza
tym chciałem zobaczyć innych graczy, a więc i tak pewnie byś siedział na ławce —
tłumaczył spokojnie. — Dzisiaj jednak daj z siebie wszystko.
— Jasne, jasne…
Bruno zmrużył oczy, a potem skinął głową.
— To wszystko — powiedział, wstając. —
Wracajmy na salę.
— To tyle? — zdziwiłem się, również się
podnosząc z miejsca. — Żadnego opierdzielu?
Bruno uśmiechnął się lekko.
— W swoim czasie.
Gdy wróciliśmy na salę, słychać na niej
było już pisk butów, krzyki i huk odbijanej piłki. Jednak to nie moja drużyna
grała, a pojedyncza osoba, która była nagradzana głośnym odgłosem zachwytu.
Zmrużyłem oczy, bo nie znałem tej osoby.
Za to Bruno uśmiechnął się z satysfakcją.
— Kapitanie! — Z boiska pomachała nam
Malwina. — Mamy gościa!
— Gościa…? — powtórzyłem.
Wysoki chłopak, o czarnych włosach
wylądował na ziemi, kończąc swoją jednoosobową akcję wsadem do kosza. Poprawił
swój t—shirt i uśmiechnął się.
— Bonjour, Bruno — przywitał się,
podbijając piłkę stopą i złapał ją. — Pozwoliłem sobie trochę pograć.
— Myślę, że nikt nie miał nic przeciwko —
stwierdził sucho. — Drużyno, zbiórka!
Stanęliśmy w rzędzie, gotowi na musztrę.
Słowo „zbiórka” kończyło się często naganą. Tym razem jednak Bruno, Malwina i
tajemniczy brunet, stając naprzeciw nas, nie wyglądali na kogoś kto chce nas
zbesztać. Zdałem sobie sprawę, że nowy koleś przygląda mi się z ciekawością.
— Drużyno, chcę wam przedstawić Gaspara —
wskazał na bruneta, który odgarnął włosy i skinął ku nam głową. Malwina
patrzyła w niego jak w obrazek. — To mój dobry przyjaciel oraz dawny kapitan.
Wszyscy wstrzymali oddech, patrząc po
sobie. Czymś abstrakcyjnym było to, że nasz kapitan miał kiedyś kapitana. W
mojej wyobraźni Bruno przyszedł na świat i został kapitanem.
— Czemu tu jest? — zapytał Filip. —
Spotkanie sentymentalne po latach?
Bruno pokręcił głową.
— Gaspar przygotuje nas do EuroBask —
wyjaśnił. — Jest o wiele bardziej doświadczony niż ja, dlatego poprosiłem go o
pomoc.
— Miło was wszystkich poznać. — Gaspar
znów skłonił się lekko, ale nie tracił z nami kontaktu wzrokowego. — Weźmy się
od razu do pracy. EuroBask to poważne wydarzenie sportowe. Bez odpowiedniego
doświadczenia, nie przejdziecie nawet poziomu eliminacji. Dlatego tutaj jestem,
bo chcę, aby wasza drużyna znalazła się wśród najlepszej, europejskiej
szesnastki — mówił z elegancją, która kryła się w każdym słowie. — Niestety,
nie mogę wam zagwarantować zwycięstwa, bo wiem z kim będziecie się mierzyć, ale
zrobię wszystko co w mojej mocy, abyście polepszyli swoje wyniki.
— Nie marnujmy czasu. — Bruno klasnął w
dłonie. — Dzisiejszy trening poprowadzę ja, a Gaspar będzie was obserwował
razem z Malwiną. Każdy niech weźmie piłkę.
I tak oto się rozdzieliliśmy. Malwina i
Gaspar stanęli pod jedną ze ścian i oparli się o nią. Dziewczyna przygotowała
swój clipboard i pokazywała Gasparowi kilka swoich notatek, a on kiwał głową. Z
wyraźnym uznaniem obserwował jej ciężką pracę.
— A to ci dopiero, co? — zwrócił się do
mnie Marcel. Podał mi piłkę i także obejrzał się przez ramię. — Kapitan
kapitana. Kapitancepcja.
Wywróciłem oczami.
— Wygląda dziwnie — stwierdziłem. Czy to
właśnie odnośnie jego wizyty kapitan polecił mi dzisiaj „dać z siebie
wszystko”? Gaspar…
— Myślę, że to mega ekscytujące! —
stwierdził Marcel i odbił kilka razy piłkę. — Chodź, porzucamy do kosza!
Skinąłem głową, odwracając wzrok od Gaspara.
***
— Ładna drużyna — stwierdził Gaspar,
przeglądając moje notatki. — Który to ten Dawid?
— Ten wysoki, śniady — wyjaśniłam.
— Mhm… A Norbert?
— Farbowany na zielono…
Gaspar zaśmiał się cicho.
— Tyle tych kolorów w waszej drużynie.
Wyglądacie jak Szwadron Tęczy — stwierdził, oddając mi notatki. — Ale
bezsprzecznie są to rewelacyjni gracze. Zdaje się, że jednego brakuje…?
— Natana — przyznałam smutno. — Jest
chory. Nie będzie go na jutrzejszym meczu… Kapitan dał mu wolne.
— No cóż, taka pora roku — skomentował
jedynie Gaspar. — Och! To było coś! — pokiwał głową, gdy zobaczył jak Marcel
trafia do kosza z coraz to dalszych odległości. — Numer czternasty jest całkiem
dobry.
— Marcel Bielski — przedstawiłam go. —
Najlepszy strzelec w drużynie. Blisko stuprocentowa celność. Podchodzi do życia
i sportu w bardzo lekki, ale i optymistyczny sposób. Jest naszym Słoneczkiem.
— Oliwier Madgrey… to ten ze srebrnymi
włosami?
— Tak — pokiwałam głową. Mój współlokator
właśnie toczył mały pojedynek z Filipem. Na twarzach obu malowała się
rywalizacja. — Nie lubią się z Filipem Żółtowskim. Obwiniają siebie wzajemnie o
spóźnienie się na ostatni dzień rekrutacji, przez co prawie nie załapali się do
drużyny. Próbują sobie coś udowodnić…
— Rozumiem. Oliwier jest całkiem dobry —
dodał ciszej. — Tyle, że agresywny. Niech zgadnę, uchodzi za niegrzecznego
chłopca?
— Mniej więcej — zaśmiałam się. — Oliwier
nie jest taki zły. Brakuje mu autorytetu…
— Deklasujesz Bruna.
— Nie o to mi chodziło!
Gaspar uśmiechnął się delikatnie.
Obserwowałam jego nonszalancką pozę, gdy opierał się o ścianę. Ręce w
kieszeniach, bluza zarzucona niedbale na ramię. Włosy ładnie zaczesane, a oczy
skupione na swoim zadaniu. Rozmawiałam z nim, ale nie patrzył na mnie.
— Tak sobie pomyślałam, że może opowiesz
mi teraz trochę o Brunonie? — zapytałam, przeglądając kartki, aż natrafiłam na
tę o kapitanie. — Co ty na to?
— Teraz? — spytał zaskoczony. — Hm. Może…
Ale musimy przejść na trybuny. Wolę jednak siedzieć.
— Jasne — skinęłam głową i przeszliśmy na
drugą stronę hali, wspinając się po stopniach. Znaleźliśmy odpowiednie miejsca,
aby wszystko widzieć, ale żeby też nie zostać podsłuchanym. Wydawało mi się
jednak, że mój podekscytowany wyraz twarzy wiele zdradza.
— Musisz wiedzieć, że opowiadam ci tę
historię z troski o Brunona. I nie chcę, abyś za bardzo to rozgłaszała. Myślę
jednak, że jako menadżerka masz prawo wiedzieć komu jesteś podległa.
— Zabrzmiało groźnie.
— Cóż, Bruno był groźny — przyznał cicho.
***
Cała przygoda Brunona z koszykówką zaczęła
się właśnie wtedy, gdy ze swoim najlepszym przyjacielem bawili się na podwórku.
Klasyczna zabawa w policjantów i złodziei doprowadziła ich do boiska, gdzie grali
starsi koledzy. Znali się tylko z widzenia, ale to zapewniło im nietykalność na
osiedlu. Kto znał się ze starszymi, temu nic się nie mogło stać.
Zatrzymali się przy boisku i obserwowali przez
jakiś czas jak grają starsi. W świetle słonecznego, letniego dnia, rywalizowali
w sporcie zwanym koszykówką. Bruno nie żywił do tego sportu szczególnych uczuć,
ale musiał przyznać, że coś w tym jest. Jego oczy błysnęły niebezpiecznie, gdy
przyglądał się tej grze.
— To było głupie — stwierdził w końcu, gdy
jeden z chłopaków, odebrał drugiemu piłkę. — Przecież było widać, że chciał
zaatakować od lewej… A tamci będą go próbować zatrzymać z prawej…
Jego przyjaciel spojrzał na niego całkiem
zaskoczony.
— Boję się ciebie, Bruno! — pożalił się
żartobliwie, ale gdy na boisku stało się dokładnie tak jak powiedział Bruno,
chłopak spoważniał. — Jesteś prorokiem?
— To po prostu było widać — wzruszył
ramionami. — Bo jak inaczej mieliby go zatrzymać? Co? — spytał, spoglądając na
Kajetana. Chłopak uśmiechał się od ucha do ucha.
— Znam to spojrzenie. Coś ci się
spodobało.
— Nie — pokręcił głową, ale jego wzrok
wracał usilnie do koszykarzy. Jego przyjaciel pomyślał chwilę i skinął głową.
— Dobra, postanowione! — stwierdził nagle,
jakby faktycznie doszli do końca dłuższej dyskusji. Nim Bruno zdążył zapytać o
co chodzi, Kajetan już wkroczył na boisko i machał ręką. — Ej! Ej!
— Co ty robisz?! — Bruno próbował go
zatrzymać, doganiając go i łapiąc go za ramię.
— Wyluzuj — poprosił. Jego nagłe wejście
na boisko spowodowało małe zamieszanie, ale przynajmniej wszyscy zwrócili na
niego uwagę.
— Czego tu chcesz, gówniarzu?!
— Chciałem się tylko spytać czy możemy z
wami zagrać? — zapytał. Starsi popatrzyli po sobie, zaskoczeni. Jedni parsknęli
ze śmiechu, inni warknęli. Bruno za to bardzo chciał się wycofać, ale tym razem
to Kajetan złapał go za kołnierz i przytrzymał w miejscu. — W końcu brakuje wam
po jednym graczu w drużynie.
To było akurat trafne spostrzeżenie.
Zawodnicy popatrzyli po sobie, aż w końcu kilku z nich skinęło głowami.
— Dobra, niech będzie. Możecie pograć —
oznajmił, prawdopodobnie samozwańczy przywódca grupy. — Ale jak będziecie
zawadzać, spadacie, jasne?
— Jak słońce! — Kajetan zasalutował.
— Co ty robisz? — syknął cicho Bruno. —
Przecież my nie umiemy grać! A w szkole graliśmy w kosza raptem kilka razy i…
— Po pierwsze, mów za siebie — przerwał
mu. — A po drugie, jak czasem spuścisz z tonu, nic ci się nie stanie, wiesz?
Nie stresuj się i baw się! Graj! Wychodzi na to, że będziemy w przeciwnych drużynach.
Spróbuj wygrać — dodał i podbiegł do drużyny, która go wybrała. Bruno, bardzo
spięty, ruszył ku drugiej. Przedstawił się i poczuł się ciut ważniejszy, gdy
starsi koledzy podawali mu rękę.
W końcu rozpoczęli pierwszy w życiu mecz,
który przerodził się w zdrową rywalizację między dwoma przyjaciółmi. Kajetan
był dobry w ataku, a Bruno zdecydowanie lepiej czuł się na obronie.
Powoli zakochiwali się w tym sporcie,
spędzając resztę wakacyjnych dni właśnie na grze w koszykówkę. Z czasem byli
już na tyle szanowani, że starsi sami po nich przychodzili, aby z nimi zagrali.
Nawet rodzice Brunona zwrócili uwagę na to, że ich syn zaczął coraz częściej
spędzać czas na dworze.
— A więc grasz w koszykówkę, synu? — zapytał
pewnego wieczoru jego ojciec. Siedzieli we dwójkę nad partią szachów, przy
kuchennym stole, a mama Brunona, szykowała im kolację. A raczej z ciekawością
zerkała na swojego syna.
— Tak — pokiwał gorliwie głową. — Kajet
też — dodał. — Jutro są zawody między osiedlami i będziemy grać w pierwszym
składzie — pochwalił się.
— Zawody między osiedlami?
— Tak to nazywamy — wzruszył ramionami. —
Tamci z Saskiej przyjdą tutaj i będziemy grać. Podobno są dobrzy.
Jego rodzice wymienili się spojrzeniami.
— I wiecie co zauważyłem? — spytał,
uśmiechając się i przesuwając królową o kilka pól do przodu. — Koszykówka wcale
tak bardzo nie różni się od szachów. Potrzebna jest taktyka i spryt, aby
przechytrzyć przeciwnika. Trzeba dokładnie obserwować, widzieć jego ruchy…
Szach mat, tato.
Jego uniósł brwi i pokręcił głową.
— Robisz się coraz lepszy. Ale to dobrze,
liczy się wygrana.
Bruno skinął głową.
— Tylko wygrana.
Beztroskie wakacyjne dni mijały szybko, a
Bruno i Kajetan rozwijali swoje talenty, dumnie pokonując kolejnych rywali i
przeciwników. Zawody osiedlowe wygrywali właśnie oni, a potem szli świętować
to, jedząc pizze.
Aż w końcu zaczęła się szósta i ostatnia
klasa szkoły podstawowej.
To właśnie wtedy rozeszły się ich drogi.
Bruno, zafascynowany zwycięstwami i sportem, chciał dołączyć do szkolnej
drużyny, aby móc grać także w trakcie zimy. Kajetan był przeciwny temu
pomysłowi, twierdząc, że koszykówka to dla niego zabawa, a nie potrzeba
rywalizacji.
Jednak uległ prośbom Brunona i poszedł
razem z nim na rekrutację do drużyny, prowadzoną przez ich surowego nauczyciela
w-fu. Nie było zaskoczenia, gdy obaj parli do przodu, rozgramiając innych. Oczy
Brunona błyszczały z ekscytacji, za to na twarzy Kajetana pojawiał się
niezadowolony grymas, gdy odnosił kolejny sukces.
W końcu doszło do tego, że musieli stoczyć
pojedynek przeciw sobie, a zwycięzca miał dostać się do drużyny jako ostatni,
brakujący element. Mimo próśb, aby dołączyła dwójka, trener się na to nie
zgodził i po chwili stali naprzeciw siebie.
— Spróbuj wygrać — poprosił Kajetan.
— Nie dawaj mi forów — odwarknął.
— Jasne — skinął głową.
Pojedynek zakończył się szybciej niż ktoś
by pomyślał. Kajetan wygrał one—on—one bez większych problemów, udowadniając,
że to on zawsze był lepszy spośród dwójki przyjaciół. Widząc jednak załamanego
przyjaciela, stwierdził, że nie chce dołączyć do drużyny, oddając swoje miejsce
Brunonowi.
Czerwonowłosy źle odczytał intencje
przyjaciela, który odebrał jego dobroć jako przejaw litości. To zezłościło
Bruna jeszcze bardziej i prawie doszło do rękoczynów. Idąc w myśl zasady „liczy
się tylko wygrana”, nie potrafił zrozumieć czemu ktoś odstąpił mu miejsce w
drużynie, którego koniec końców i tak nie przyjął.
— Chciałeś mnie ośmieszyć? — zapytał
zdenerwowany Bruno, gdy spotkał przyjaciela na korytarzu po całej rekrutacji.
Jego oczy płonęły złowrogo.
— Nie! — zapewnił szybko Kajetan. — Po
prostu tobie zależało na tym bardziej niż mi.
Bruno odwrócił wzrok. Czuł się upokorzony
i zniszczony. I z jakiegoś powodu — zdradzony przez przyjaciela.
— Mogłeś tego nie robić.
— Ale wtedy byś nie należał do drużyny!
Widziałem twoją twarz i pomyślałem…
— Źle pomyślałeś!
Kajetan uniósł brwi.
— I tak źle i tak niedobrze. Ciężko za
tobą trafić, wiesz?
Ich kłótnia trwała jeszcze kilkanaście
minut, aż w końcu rozeszli się do domów, tym samym, obrażając się na siebie.
Bruno wiele myślał tej nocy na temat tego co się wydarzyło i doszedł do jednego
wniosku — nienawidził przegrywać. Nienawidził faktu, że ktoś okazuje mu litość
i współczucie. Nienawidził tego, że był w czymś gorszy od innych.
Obiecał sobie, że już nigdy nie zasmakuje
porażki. A żeby to osiągnąć, zapisał się do drużyny koszykarskiej, ale nie
szkolnej. Był to zwykły klub w którym trenował przez całą szóstą klasę, pragnąc
być najlepszym. Zostawił Kajetana we wspomnieniach, nie chcąc się już do niego
nawet odzywać.
Płonął w nim ogień tak groźny i silny, że
nie było meczu, którego by nie zwyciężył. Nie tylko za sprawą talentu, ale i
strategii. Dzięki jego pasji i woli walki, wygrywali każdy mecz, a to
prowadziło ich do zwycięskiego finału. Bruno zakochał się wtedy w trzymaniu
złotych trofeów na jego ciele.
Gdy nadszedł czas gimnazjum i Bruno nie
musiał się obawiać krytycznych spojrzeń Kajetana, który poszedł do innej
placówki niż on sam, zdecydował się na dołączenie do drużyny koszykarskiej.
Kapitanem drużyny był niejaki Gaspar, z
pochodzenia Francuz. Jego styl gry był elegancją samą w sobie i różnił się od
chaotycznego stylu Brunona, który polegał na sile destrukcji.
Bruno dostał się do drużyny już w trakcie
pierwszej rekrutacji wraz z niejakim Cyrusem i jego przyjacielem - Samsonem. We
trójkę szybko stali się asami drużyny i kapitan zdecydował, że również i oni
będą grac w pierwszym składzie.
Starsi rówieśnicy patrzyli zazdrośnie na
swoich młodszych kolegów, którzy zdobyli uwagę kapitana. Gaspar z wielką ochotą
spędzał czas zarówno z Brunonem jak i Cyrusem. A oni zaczęli postrzegać go jako
autorytet. I to właśnie od niego przejęli takie drobne gesty jak otwieranie
drzwi dziewczynom, puszczanie ich przodem do klas czy sal, a nawet zauważyli,
że Gaspar nie siadał do stołu dopóki nie usiądzie dziewczyna.
Ponieważ obaj chcieli być jak on,
powtarzali te zachowania, aż stały się nieodłączną częścią ich życia. Gaspar
bowiem żywił niewysłowiony szacunek wobec kobiet. Wielu nazywało go przez to
„ciotą”, ale nie zawracał sobie tym głowy.
— Moja rodzina tak mnie wychowała i nie
mam zamiaru się zmieniać — powtarzał. I znów, dzięki tym słowom, nieświadomie
nauczył zarówno Brunona jak i Cyrusa szacunku wobec swoich rodziców i
opiekunów.
Innymi słowy, znajomość z Gasparem zostawiła
na nich niezmywalne piętno, które towarzyszyło im już na zawsze. A swoją ciężką
pracą podsycał ich miłość do koszykówki. Obaj obiecali mu, że zostaną
najlepszymi graczami, aby był z nich dumny.
Gaspar jednak był wymagającym kapitanem.
Za każdy sprzeciw lub niewłaściwe zachowanie karał dodatkowymi ćwiczeniami.
Pompki, przysiady, brzuszki w bardzo dużych ilościach. Nie minęło pół roku, a
ciała nowo przybyłych już wyzbyły się tłuszczu, a zostały silne mięśnie.
— Ból to najlepszy trener — powtarzał co
jakiś czas Gaspar, gdy robili pompki. — Uszlachetnia.
Mimo tego, że faktycznie odczuwali ból po
treningach, byli silni i zdyscyplinowani. Pod przewodnictwem Gaspara, wygrywali
kolejne mecze, zyskując sławę i szacunek. Mimo tego, że Cyrus i Bruno byli
stosunkowo niscy jak na koszykarzy, respektowano ich za talenty, które
przejawiali.
Gaspar zrozumiał i jako pierwszy wyjaśnił
im ich skrywane talenty. Cyrus był najszybszym graczem, bo bez przeszkód
podejmował decyzje. Zajmowało mu to ułamek sekundy i dlatego potrafił wymijać
przeciwników.
Bruno z kolei zdawał się iść w każdą
stronę rozwoju. Był szybki, silny, bystry, a jego zdolność do odnajdywania
nawet najmniejszych detali, a także taktyczny umysł sprawiały, że mógł bez
większych problemów przewidzieć co się będzie działo na boisku. Bruno widział
zmęczenie organizmu, widział plany, taktykę, siłę i talenty. Widział zagrożenie
i szybko dedukował jak z niego wyjść.
I to był talent Brunona. Niektórzy bali
się go, bo myśleli, że widzi przyszłość, ale Bruno po prostu miał
niewyobrażalnie pojęty umysł, w którym wyobraźnia i potrafiła pokazać mu
wszelkie rozwiązania gry. Dlatego nie miał sobie równych, gdy chodziło o
taktykę.
Po zakończeniu pierwszej klasy gimnazjum,
zdobywając jednocześnie mistrzostwo, Gaspar, jako trzecioklasista, zakończył
szkołę.
— Dziękuję wam wszystkim za wspaniałą
współpracę — oznajmił na ostatnim spotkaniu. Na dworze było już ciemno, gdy
cała drużyna zgromadziła się na sali gimnastycznej. — Minione trzy lata będą
dla mnie zawsze bardzo ważne. Niestety kończę szkołę, ale to nie wszystko. Nie
mówiłem wam tego wcześniej, ale wyjeżdżam do Francji i tam będę uczęszczał do
liceum…
Drużyna jak na komendę wydała z siebie
zaskoczony jęk. Potem wszyscy rzucili się do pożegnań. Wszyscy, poza Brunonem i
Cyrusem. Na tej dwójce wiadomość zrobiła największe wrażenie. Wiedzieli, że
Gaspar kończy gimnazjum, ale żyjąc w Warszawie zawsze byłby pod ręką i mogliby
się spotykać. Jednak jego wyjazd do Francji, kompletnie popsuł im plany.
Nim jednak Gaspar wyleciał, miał jeszcze
trochę wakacyjnego czasu dla swoich przyjaciół i spędzali oni ze sobą każdy
dzień, grając w koszykówkę. Ta trójka — Gaspar, Bruno i Cyrus była nierozłączna.
W połowie sierpnia jednak, Gaspar wyleciał
do Paryża.
***
Milczałam przez jakiś czas. Gaspar
zakończył swoją opowieść na dramatycznym wylocie do Francji. Będąc pogrążonym
we wspomnieniach, myślałam, że już nie zwraca uwagi na trening. Jednak on
poprosił, abym coś zanotowała i szybko to zrobiłam.
— Wyleciałeś i nie miałeś z nimi już
żadnego kontaktu? — spytałam.
— Cóż, kontakt był — odpowiedział powoli. —
Mail. Głównie pisałem z Cyrusem, który relacjonował dla mnie wszystko co się
działo w Warszawie. A działo się różnie…
Przełknęłam ślinę. Spodziewałam się
najgorszego.
***
Bruno na początku drugiej klasy gimnazjum
został mianowany na kapitana szkolnej drużyny, ale natychmiast też awansował
swojego przyjaciela, Cyrusa, na wice—kapitana. Od tego momentu ta dwójka
sprawowała władze w drużynie, szukając nowych talentów i ucząc się od siebie
wzajemnie.
Na początku wszystko szło bardzo dobrze.
Drużyna zyskała kilku nowych graczy, wygrywała mecze, było naprawdę dobrze.
Po czasie jednak Bruno stał się piekielnie
wymagający. Jego wizja zwycięstwa nad innymi i bycia najlepszym przyprawiała
innych o gęsią skórkę. Kapitan zaczynał być bezwzględny i okrutny. Zaczęła go
denerwować niesubordynacja innych. W końcu zaczęło dochodzić do tego, że
wychodził przed szereg drużyny i grał sam.
I samotnie wygrywał, udowadniając jak
wspaniałym, ale jednocześnie przerażającym był graczem. Cyrus, jako jego
przyjaciel i wice—kapitan, nie wnikał w sposób prowadzenia drużyny, wierząc, że
to właśnie kapitan ma zawsze racje. Trwał przy Brunie, osłaniając go przed
słowami krytyki i próbując wyjaśnić brutalne zachowanie przyjaciela.
W trzeciej klasie jednak, Bruno zaczął
przechodzić samego siebie, gdy pragnął zwycięstwa ponad wszystko. Najgorsze
było jednak to, że swoim zachowaniem przyciągnął naprawdę sporą grupkę osób,
która go wielbiła. Miał charyzmę to prawda, a dzięki niej zebrał swój mały
gang, który kroczył za nim gdziekolwiek by nie poszedł.
Siła i brutalność tej drużyny z czasem
zaczęła przerażać Cyrusa, który napisał o tym Gasparowi. Rola wice-kapitana
przestawała mieć jakiekolwiek znaczenie, gdy Bruno triumfalnie kroczył do
przodu otoczony przez grupę młodych łobuzów, wyższych od niego, ale potulnie
posłusznych.
Bruno chełpił się tą władzą. Kochał ją.
Miał to czego chciał — władzę, posłuch i zwycięstwo. Duch walki, który niegdyś
płonął u tego początkującego koszykarza, zamienił się pożogę niszczącą serca i
marzenia innych.
Jednym z ostatnich wydarzeń, jakie
zignorował Cyrus, było nakrzyczenie na pierwszoroczniaka, który widać, miał
pasję do gry, ale brakowało mu wytrzymałości. Chłopak rozpłakał się na
treningu, gdy Bruno z pogardą patrzył na jego absolutną nieprzydatność.
Cyrusowi wtedy pękło serce, gdy zobaczył jakiego tyrana krył przez te lata.
Potwora, pod maską elegancji. Co innego chęć zwycięstwa, a co innego niszczenie
nadziei młodego chłopaka, który bardzo chciał należeć do drużyny, by móc się
sprawdzić.
W końcu doszło do konfrontacji.
— Nie podoba mi się to jak prowadzisz
drużynę — oznajmił Cyrus, gdy stali na boisku do koszykówki. Był ciepły,
wiosenny wieczór, gdy blondyn zaprosił przyjaciela na mały one—on—one. Jednak
była to tylko przynęta, aby Bruno zostawił swoich popleczników i pojawił się
sam.
— Śmiesz się sprzeciwiać mojej wizji? —
spytał Bruno, cichym, niepodobnym do niego głosem.
— Śmiem — odpowiedział hardo Cyrus. — To
co robisz jest złe. Należy szanować swoją drużynę, a nie pomiatać nią jak ci
się widzi. Nie jesteś sam w drużynie.
Bruno milczał i spojrzał na wieczorne
niebo. Ciemny granat powoli wlewał się na nieboskłon, zalewając złoto i czerwień
słońca. Zalśniły pierwsze gwiazdy.
— To jest dobra wizja i poprawna droga —
oświadczył.
— Mylisz się.
Przeniósł wzrok z gwiazd na Cyrusa.
— Jak mogę się mylić, skoro zawsze
wygrywam?
Cyrus drgnął zaskoczony, zdając sobie
sprawę, że Bruno właśnie tak na to patrzył. Zwycięstwo oznaczało dla niego brak
jakiejkolwiek pomyłki.
— Wygrana to nie wszystko. Nie możesz
zrozumieć wartości wygranej bez żadnej porażki.
Oczy Brunona błysnęły.
— Znam smak porażki. Nie chcę go już nigdy
więcej próbować. Dlatego jestem nieomylny, a ty też to dobrze wiesz —
przejechał wzrokiem po ciele Cyrusa. — Wahasz się. Nie jesteś pewien swojego
zdania. A póki nie będziesz pewien swojego zdania, nie ma ono znaczenia. Gramy
tak jak ja rozkażę albo pożegnaj się z drużyną.
Cyrus był zaskoczony tym oświadczeniem. Na
boisku zapadła cisza. Brunonowi znudziło się kręcenie piłki na palcu i podał ją
do Cyrusa, odbijając ją od ziemi. Blondyn złapał ją i dalej milczał.
— Sam widzisz — westchnął Bruno,
odwracając się. — Jutro mamy finałowy mecz o mistrzostwo miasta. Nie zaśpij… —
dodał, kierując się do wyjścia z boiska. Cyrus trzymał piłkę w dłoniach i
pokręcił głową.
— Nie zagram! — oznajmił i wyprostował się
dumnie. Bruno zatrzymał się raptownie, a jego ciało drgnęło nieznacznie.
— Śmiesz mi…?
— Śmiem! — powtórzył głośno. — Spójrz
tylko na siebie, Bruno! Traktujesz swoich przyjaciół jak narzędzia, którymi
chcesz osiągnąć zwycięstwo! Nie tak powinna funkcjonować drużyna! Nie chcę być
jej częścią jeżeli właśnie w taki sposób ma zdobyć mistrzostwo! Bo to nie jest
drużyna. Nie wierzysz w talent żadnego z nas. Musisz wierzyć w swoją drużynę!
Bruno milczał. Spojrzał przez ramię na
Cyrusa. W jego oczach płonął ogień.
— Jeżeli kwestionujesz moje metody, nie ma
dla ciebie miejsca.
— Niech i tak będzie. Obiecuję ci jednak,
że zostanę kapitanem w liceum i doprowadzę moją drużynę do zwycięstwa! Moją
metodą, wierząc w całość drużyny.
Bruno prychnął jedynie w odpowiedzi. Bez
słowa, opuścił boisko.
Na swoje kolejne spotkanie Cyrus i Bruno
musieli czekać dwa lata. W pierwszej klasie szkoły licealnej obaj dołączyli do
drużyn, z tymże Bruno od razu został kapitanem ze względu na swoją sławę i
artykuł w Basket. Był najmłodszym koszykarzem, z którym magazyn kiedykolwiek
przeprowadził wywiad i zrobił o nim reportaż. Cyrus swojego tytułu doczekał się
dopiero w trzeciej klasie.
Jednak spotkali się na boisko już w
drugiej klasie, walcząc o mistrzostwo miasta. Cyrus, jako jedyny z obecnych
Cudów, grał w pierwszym składzie, wśród pozostałych trzecioklasistów. Reszta
siedziała na ławce rezerwowej, obserwując z przerażeniem moc i potęgę Brunona.
Dostrzegając każdą słabość u każdego z
graczy, potrafił spalić ich ducha walki, wygrywając mecz 119 : 45. Porażka była
tak wielka, że drużyna Cyrusa przez jakiś czas nie mogła zejść z boiska. Sam
Cyrus obserwował Brunona, nie mogąc uwierzyć w swoją przegraną. Nie winił za to
nikogo, po prostu czuł, że zawiódł.
Jak mogę się mylić, skoro zawsze wygrywam?
To pytanie dzwoniło w uszach Cyrusa jeszcze przez jakiś czas. Sam Bruno jednak
uznał, że mecz ten nie miał rozwiązania dla ich kłótni, skoro Cyrus nie był
jeszcze kapitanem.
Blondyn otrzymał swoją szansę na bycie nim
dopiero w trzeciej klasie, powołując do pierwszego składu swoich zaufanych
przyjaciół. Dawid, Filip, Marek i Gabriel. W piątkę stanowili silny, pierwszy
skład, który pod okiem Cyrusa rozwinął skrzydła. W międzyczasie do licealnej
drużyny dołączył także niepozorny Nataniel, który miał się okazać kluczem do
pokonania Brunona.
Obie drużyny — ta pod przewodnictwem
Brunona i ta pod opieką Cyrusa parły do finału, przedzierając się przez eliminacje.
Jedynie kapitanowie byli świadomi, że w finale nastąpi zderzenie ich idei
prowadzenia drużyny. To było motorem ich działania, chcąc sobie wzajemnie
udowodnić swoje racje. Paliwem, które zasilało ich wewnętrzne żywioły — ogień i
piorun.
Po długich treningach i wymagających
meczach, dwie drużyny miały stanąć naprzeciw siebie w ostatecznym pojedynku.
Mimo, że większość z nich spotkała Bruna już rok temu, nie byli świadomi jego
prawdziwego talentu, którego tak obawiał się Cyrus.
Przed meczem, Cyrus opuścił szatnię, aby
móc zebrać myśli i się uspokoić. Nie chciał pokazywać swoim przyjaciołom, że on
również panikuje. Widzieli w nim siłę i filar drużyny, dlatego to on nie mógł
dziś zawieść.
— Cyrus — usłyszał, gdy siedział na jednej
z ławek. Uniósł wzrok i prawie podskoczył, bo miał wrażenie, że zobaczył ducha.
— G-Gaspar?! — Prawie krzyknął i jak nigdy
nie pozwalał sobie na okazywanie emocji, tak teraz to zrobił. Odetchnął z ulgą
na widok swojego dawnego kapitana, którego nie wiedział od czterech lat. Jeszcze
trochę podrósł, zmężniał, ale elegancja nie zniknęła. Wstał z ławki i podszedł
do niego. Wpadli sobie w ramiona i poklepali po plecach.
— Przyszedłeś obejrzeć mecz? — zapytał
zaciekawiony. — Kiedy wróciłeś?!
— W Polsce jestem od Świąt — wyjaśnił. — I
tak, przyszedłem na mecz, gdy tylko się dowiedziałem kto gra. Zwłaszcza po tym
wszystkim co mi pisałeś…
Cyrus posmutniał. Przed oczami stanęły mu
wesołe dni z gimnazjum, gdy we trójkę byli pierwszym składem w drużynie.
— Nie chcę, abyś pomyślał, że donosiłem,
ale tylko twoje rady wydawały się mieć sens — przyznał smutno, spuszczając
głowę.
— Nigdy tak nie pomyślałem — zapewnił z
uśmiechem. — Bruno zawsze był… inny. Zawsze myślał najpierw o sobie, potem o
innych, ale nie sądziłem, że może mu się aż tak pomieszać w głowie. Wiesz co
może jedynie go ocucić, prawda?
Cyrus skinął głową.
— Musi przegrać.
Gaspar uśmiechnął się blado.
— Wiem, że to okrutne, ale musisz go ocucić…
Sprowadzić na ziemię — położył rękę na ramieniu Cyrusa. — Liczę na ciebie.
— Oczywiście, kapitanie. — Cyrus skinął
głową.
Gaspar uśmiechnął się, a potem zmrużył
oczy. Spojrzał na innych ludzi, zmierzających na salę. Skinął głową.
— Będę już szedł. Daj z siebie wszystko.
I tymi słowami zostawił Cyrusa, po którego
po chwili przyszła młodsza siostra, poganiając go do szatni.
Nadszedł moment zderzenia, gdy Cyrus i
Bruno, jako kapitanowie drużyn, zetknęli się na boisku. Obaj wykorzystywali
maksimum swoich talentów. Cyrus przemierzał boisko jak błyskawica, a Bruno
atakował złowrogo niczym ogień. Żywioły zderzyły się wywołując krzyk i wycie
publiczności. Mogli podziwiać teraz sport na wysokim poziomie.
Zgodnie ze swoją ideą, Cyrus współpracował
z drużyną, a Bruno robił to niechętnie, woląc samemu zdobywać punkty.
Intensywność była na tyle wysoka, że Cyrus
musiał zejść z boiska po pierwszej połowie, nadwyrężając swoje mięśnie. Gaspar
obserwował to wszystko z niepokojem, gdy na boisko wszedł nieznany mu niski
gracz, o włosach tak jasnych, że prawie błękitnych. Był szczupły, blady i
absolutnie nie wyglądał na dobrego gracza. Gaspar chciał wierzyć w decyzję
Cyrusa, ale nie potrafił. No i sam fakt, że Cyrus zszedł z boiska…
Wtedy Gaspara olśniło.
To przecież była idea Cyrusa - Gramy jako
drużyna.
Schodząc na ławkę, chciał udowodnić
Brunonowi, że to właśnie jego teoria jest słuszna. Chciał pokazać, że wierzy
bezgranicznie w swoją drużynę. Rzeczywiście, był wykończony, ale zrobił to dla
nich, aby teraz oni pokazali czym jest prawdziwa idea koszykówki.
Gaspar wstał z miejsca, zafascynowany przebiegiem
spotkania.
Pod koniec prawie spadł z trybun, gdy na
tablicy pojawił się remis, a następnie wysoki chłopak z numerem dziesiątym
zrobił fenomenalny wsad, dając tym samym prowadzenie drużynie Cyrusa. Kapitan
również wstał, obserwując z uwagą swoich zawodników.
— Zatrzymajcie tych wysokich! — ryknął
Bruno. — Pilnujcie ich! Ten niski nie potrafi rzucać! Nie zdobędzie punktu! —
To była komenda, której wszyscy posłuchali.
W ciągu kilkunastu sekund miało okazać się
kto jest lepszy. Czyja idea wygra…?
I wszystko wskazywało na to, że zwyciężyć
miał Bruno. Miał piłkę, nikt go nie krył. Ustawił się, wziął głębszy wdech,
uniósł dłonie, aby rzucić za trzy punkty. Ryzykowane, ale w wykonaniu Brunona
całkiem bezpieczne rozwiązanie.
Piłka wypadła mu z dłoni. A przynajmniej
tak można było sądzić. Bo tak naprawdę, ten najniższy, niepozorny i lekceważony
przez przeciwników gracz, z trzynastką na plecach, wybił piłkę z rąk Brunona. I
tyle. I koniec.
Zwyciężył Cyrus.
Wśród wiwatów, Gaspar nie słyszał tego co
mówił Bruno. Jednak nie potrzeba było być geniuszem, aby widzieć jego
nastawienie. Wyglądał jakby ktoś uderzyło go pałką w tył głowy, cucąc z
pięknego snu.
— Jak to możliwe? — Bruno spojrzał w górę.
— Ja… przegrałem? Ja? Ja… nie mogłem… Ja się nie mylę… — powtarzał, a po
policzku spłynęła mu łza. Nawet nie spojrzał resztę. Nie spojrzał na Cyrusa.
Nie spojrzał na nikogo. Opuścił boisko jak najszybciej.
Bruno płakał.
Chował twarz w dłoniach i próbował nie
wydawać z siebie tych żałosnych jęków i pochlipywań, ale gardło co jakiś czas
zmuszało go do tego. Dźwięki te rozchodziły się echem po ciemnej szatni, gdzie
tylko paliła się jedna żarówka, ale i ona migotała. Bał się wyjść poza ten
bezpieczny teren samotności.
Zawiódł. Czyżby od zawsze się jednak
mylił? Przez jego wspomnienia przelatywały urywki filmu, którego był świadkiem
kilkanaście minut temu. Z tymże film był oparty na faktach, które prowadziły do
porażki Brunona na boisku. Znów załkał i zasłonił usta. Łzy jednak nie
przestawały lecieć.
Każda kolejna była spowodowana
wcześniejszymi spojrzeniami jego kolegów z drużyny. Spoglądali na niego spode
łba, zdenerwowani i zawiedzeni. To było najgorsze — żaden z nich z nim nie
został w szatni. Opuścili go, bo okazał się być słaby. Nie był nieomylny. Nawet
trener zostawił go na pastwę własnej rozpaczy.
Tak wyglądał ostatni mecz Brunona w szkole
licealnej.
Bruno w końcu wstał z ławki i sięgnął po
swoją torbę. Podszedł do umywalki i spojrzał w pęknięte lustro. Jego twarz była
cała czerwona, a oczy spuchnięte. Jedyną pozytywną myślą było to, że za trzy
miesiące kończyła się szkoła i nie będzie wystawiony na te wszystkie
spojrzenia.
Załkał raz jeszcze. Czuł się taki
bezsilny. Nie miał przy sobie nikogo. Kajetana odtrącił już w podstawówce,
Gaspar zniknął w gimnazjum, a Cyrus pokonał go w liceum. Te trzy osoby
sprawiły, że zrozumiał i pokochał koszykówkę.
Tylko co z tego, skoro żadnej z nich już
tu nie ma?
***
— Jakiś czas później spotkałem się z
Brunonem i porozmawialiśmy — dokończył Gaspar. — Przekonałem go, że nie warto
rezygnować z koszykówki. Chciał to zrobić, ale… No cóż, potrafię być
przekonujący — uśmiechnął się. — To jedna z moich zalet. Bruno zaczął chodzić
na mecze Młodych Wilków, a potem dołączył do Elementaris. No i resztę znasz —
zakończył, uśmiechając się lekko. — Według mnie należy podziwiać Brunona, że
potrafił przyznać się do błędu i zacząć wszystko od początku. Pogodził się też
z Cyrusem…
Spojrzałam na Brunona w kompletnie nowym
świetle. Wydawał właśnie komendy i rozstawiał zawodników według swojego
uznania. Powrócił do swojego dawnego stylu, w którym był szczęśliwy, gdzie
szachy i koszykówka się ze sobą mieszały.
A on, był królem, który potrafił
doprowadzić swoją armię do zwycięstwa.
— Tak bardzo się zmienił? — szepnęłam. —
Ale…
— Wiem co myślisz. Jednak Bruno udowodnił
swoją przemianę. W przeciwnym razie, czy Cyrus zostawiłby mu swoją drużynę? —
uśmiechnął się. Skinęłam powoli głową.
— To prawda.
— Ach, kończą trening — stwierdził,
wstając. Bruno zwołał wszystkich, a potem skinął na nas. Zeszliśmy z trybun,
stając przed zmęczoną i spoconą drużyną. Przygryzłam wargi, gdy niektórzy
wycierali się w brzegi swoich t—shirtów, odsłaniając kawałki wysportowanych,
męskich ciał.
— Czy podjąłeś ostateczną decyzję? —
zapytał Bruno. Oddychał ciężko. — Chcesz nam pomóc w dostaniu się do EuroBask?
Gaspar przyglądał mu się prze chwilę, a
potem skierował swoje oczy w kierunku całej drużyny. Prześlizgnął się po nich
wzrokiem, kiwając powoli głową.
— Macie wielki potencjał — przyznał w
końcu. — Z wielką chęcią będę z wami współpracować.
Zdecydowana większość zawodników uśmiechnęła
się. Marcel wystrzelił rękę w górę i pstryknął palcami, twierdząc, że zrobili
wrażenie na kapitanie kapitana. Maksymilian ziewnął, Dawid uśmiechnął się
zadziornie, a Filip zmrużył oczy. Bruno odetchnął z ulga, a Oliwier zmarszczył
czoło. Powiodłam za jego spojrzeniem i dotarło do mnie, iż Oliwier i Gaspar patrzą
sobie w oczy.
— Och… — szepnęłam, zasłaniając usta
clipboardem. — Nie każcie mi was shippować…
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, to było, to było... pięknie opisane to jak Bruno zakochał się w koszykówce, o przyjaźni i jej upadku a także i porażce, przegrany mecz i nikogo z drużyny nie było obok... to przykre...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie