sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 24 - Duch


Rozdział 24  
Duch

— Ooooo… — wydałem z siebie zaskakująco ohydny odgłos. Moje ciało mnie bolało, moje usta były suche jak wiór, a na dodatek moje kości strzykały jakby ktoś je wczoraj połamał. Otworzenie oczu wiązało się z cierpieniem. Zakaszlałem głośno, charknąłem, przełknąłem to co stworzyłem, bo nie wypadało pluć w pokoju i spojrzałem w bok. — Oo…
Zaraz obok mnie leżał Błażej, z wyrazem bólu na twarzy. Dalej spał, mimo że wyskoczyłem z łóżka jak poparzony. Byłem nagi, więc sięgnąłem moje dresy i założyłem je pospiesznie. Przejechałem dłonią po zmęczonej twarzy i zignorowałem dziwne burczenie w żołądku.
— Co się, kurwa, stało…? — szepnąłem, licząc na to, że ktoś mi odpowie. W powietrzu unosił się niemiły zapach alkoholu i potu. Klepnąłem się w policzki i wyszedłem z pokoju, chcąc się czegoś napić i spróbować odzyskać wspomnienia wczorajszego wieczoru.
Wkurwiłem się… upiłem się z Błażejem… a potem…?
Miałem przed oczami białą plamę.
Jednak brak wspomnień nie był najgorszą rzeczą. Najgorsza rzecz czekała na mnie w kuchni i popijała spokojnie kawę. Za spokojnie.
— Dzień dobry, Oliwierze — zaczęła Malwina tonem powstrzymującej złość matki. Wypuściłem głośno powietrze i zerknąłem w stronę przedpokoju. Leżały tam buty i kurtka Błażeja.
— Ta… hm… cześć — odpowiedziałem, ruszając do lodówki. Potrzebowałem butelki wody, bo czułem jak powoli umieram.
— Widzę, że trochę zabalowałeś — rzuciła, niby to przypadkiem.
— Ta. Mam kaca, więc jakbyś mogła nic nie mówić… — odkręciłem butelkę i wypiłem prawie połowę zawartości. Zapach kawy zachęcał mnie do tego, aby i jej za chwilę skosztować.
— Masz kaca… I kogoś w pokoju — zauważyła, ignorując moją prośbę.
— Wcale nie.
— Nie kłam, Oliwier! — warknęła. — Błażej, tak?
— Nie…
— Poznaję jego buty i kurtkę. Rozmawiasz z najlepszym obserwatorem w drużynie — wstała z krzesła i stanęła kilka centymetrów ode mnie. Jej wściekły wzrok mówił sam za siebie. — Przespaliście się ze sobą?
— Tego… akurat nie pamiętam — zmarszczyłem czoło i dostałem z pięści w nagie ramię. — Au!
— A co z Gasparem? — syknęła.
— Napisał wczoraj, że przylatuje później… Wkurwiłem się, poszedłem się napić…
— Zwariowałeś?! — zaczęła tłumić swoją złość w morderczym szepcie. — To chłopak, który ci się podoba pisze, abyś poczekał na niego trochę dłużej, a ty sobie znajdujesz twinka do dupczenia?
Uniosłem brew.
— Twinka? Skąd znasz ten termin…?
— Dotarłam kiedyś na ciemną stronę Internetu — powiedziała, odwracając wzrok. Była skrępowana własnymi wspomnieniami. — Ale to nieistotne! Oliwier, toż to jeszcze dzieciak!
— Ej, jest pełnoletni, dobrze?
— No jeszcze tego brakowało, żebyś sypiał z niepełnoletnimi! — Znów oberwałem w ramię. — Oliwier, ty bezczelny głupku…!
— Dzień d-dobry — usłyszeliśmy cichy, zmęczony głos od strony mojego pokoju. Odskoczyliśmy od siebie z Malwiną, spoglądając w tamtym kierunku. O framugę drzwi, opierał się blady jak ściana  Błażej. Wyglądał przez to kompletnie jak duch. Zdążył się ubrać.
— Dzień dobry — odpowiedziała Malwina, uśmiechając się słodko. — Może śniadanko, kochaneczku?
— Kochaneczku…? — powtórzyłem, a ona stanęła mi na bosej stopie. — Au!
— N-Nie… dziękuję — pokręcił głową. — N-Nie dam r-rady nic z-zjeść… — zakaszlał, oczyszczając swoje podrapane gardło. — M-Mogę skorzystać z ł-ł-łazienki…?
— Naturalnie, kochaneczku — posłała mu urocze spojrzenie. Błażej uśmiechnął się delikatnie i cierpiętniczym krokiem dotarł do łazienki. Zamknął się w niej, a Malwina prychnęła głośno. — Łajza z ciebie, Madgrey.
— Ej, jestem pewien, że to on sam pchał mi się do łóżka.
— Błagam cię, nie jesteś aż tak pociągający — warknęła.
— Dobra, ogarnij dupę. Nawet nie wiem czy do czegoś doszło, dobra?
— A więc poszukajmy dowodów — zarządziła, ruszając do mojego pokoju. Zamrugałem powiekami i pobiegłem za nią.
— Ej! To mój pokój…! — przypomniałem, ale było już za późno. Malwina stanęła obok mojego łóżka i zmarszczyła nos.
— Śmierdzi — oceniła, rozglądając się. — Wiesz o której wróciliście?
— Koło.. drugiej?
— O piątej — syknęła. — Obudziliście mnie i… — zamarła. Schyliła się, aby po coś sięgnąć. W palcach trzymała otwarte opakowanie po prezerwatywie. Zbladłem jeszcze bardziej, a w żołądku znów mi coś zabulgotało. Malwina obróciła się w moją stronę i podsunęła mi opakowanie pod nos. — Kojarzysz?
— Uu… brawo, Welmo. Poszlaka — zakpiłem, siadając na łóżku.
— Nie żartuj sobie, Oliwier — poprosiła.
— Czego się tak spinasz? To tylko seks — wzruszyłem ramionami. — Nawet cię tu nie było. Chyba, że… czujesz się pominięta? — uśmiechnąłem się, obnażając kły.
— Nie czujesz, że zrobiłeś coś złego?
— Yyy… nie? — uniosłem brew.  — Do czego pijesz?
— Chodzi mi tu nie tylko o Gaspara…!
— Posłuchaj, już cię prosiłem, abyś nie wtrącała się w tę sprawę, zgadza się? — warknąłem zdenerwowany. Wstałem z łóżka, aby móc spojrzeć na nią z góry. — Nie było Gaspara, był Błażej. Jakoś tak wyszło. To tylko seks, nic więcej.
— A pomyślałeś o Błażeju? — spytała zdenerwowana.
Zawahałem się.
— Jestem pewien, że doszedł… — zmrużyłem oczy.
— Nie o to mi chodzi! — I jeszcze raz dostałem w ramię. Powoli zaczynałem się przyzwyczajać. — Pomyślałeś jak on może się czuć? Może ty i Gaspar macie olewczy stosunek do czegoś takiego jak seks, ale on…
— Inaczej nie pakowałby mi się do łóżka.
— A jeżeli on coś do ciebie czuje?
Wybuchnąłem głośnym śmiechem, który sprawił, że zabolało mnie gardło, więc szybko przestałem. Rozmasowałem sobie szyję.
— Znamy się z dwa tygodnie.
— Ty go znasz dwa tygodnie. On zna cię dłużej — przypomniała. — Poza tym, patrzył na ciebie jak na idola.
— Idola? Hę…? Mówiłem mu, aby tak nie patrzył. Poza tym, skąd możesz to wiedzieć…?
— Przepraszam, ale wspomniałam dzisiaj, że jestem rewelacyjnym obserwatorem, prawda? — prychnęła, podpierając boki. — Nie waż się go skrzywdzić, Madgrey! Chłopak i tak ma już pod górkę.
— Seks ze mną na pewno mu poprawił humor — machnąłem ręką. Co prawda nie pamiętałem, aby cokolwiek się wydarzyło… — A teraz pozwól, że wyproszę cię z mojego pokoju.
Malwina pokręciła głową, teatralnie załamała ręce, zaznaczyła, że Gerard nigdy by tak nie zrobił (jakby to coś zmieniało) i dopiero wtedy opuściła mój pokój, odrzucając zużyte opakowanie na łóżko.
Przeczesałem dłonią włosy i zastanawiałem się co teraz. Sięgnąłem po pozostawione opakowanie i uniosłem. Naprawdę przespałem się z Błażejem? I jest ze mną tak źle, że o tym nawet nie pamiętam? Znaczy, jasne, miałem już kilku partnerów seksualnych, ale, dosłownie, o każdym pamiętałem!
Musiałem porozmawiać z Błażejem, ale nie wracał przez kolejnych dwadzieścia minut. Dopiero wtedy pojawił się ponownie w pokoju, odzyskując kolory na twarzy.
— Jak cię czujesz? — zapytałem.
Kręcenie głową było jedyną odpowiedzią. Podałem mu butelkę wody, którą przyjął z wdzięcznością. Usiadł obok mnie i milczeliśmy. To było trochę krępujące. Nawet dla mnie, a co dopiero dla niego? Naprawdę patrzył na mnie jak na idola…? Co za głupota…
— Błażej… — zacząłem, a on drgnął na dźwięk swojego imienia. — Powiedz mi… czy my wczoraj… coś? — spojrzałem na niego, unosząc brew. Obawiałem się, że takie słowa jak „seks” mogły w jego towarzystwie nie być odpowiednie.
Błażej spojrzał na butelkę wody i odchrząknął. Jego głos dalej był nieco ochrypły.
— T-To dziwna h-historia — zaczął powoli, marszcząc czoło. On chyba też miał problemy z pamięcią. — P-Poszliśmy do klubu i p-piliśmy. Chyba u-upiłem się c-c-całkiem szybko, bo niewiele pamiętam z t-tego wieczora. W k-każdym razie temat zszedł na s-seks…
Zamknąłem oczy. Dlaczego zawsze temat musiał schodzić na seks?
— P-Powiedziałem ci, że j-jeszcze z n-nikim… — zawstydził się i wypuścił powietrze z płuc. — W-Więc zażartowałeś, że p-p-pora t-to zmienić…
— O nie… powiedziałem coś tak drętwego?
— Ha, ha… T-Tak. W k-każdym razie, wróciliśmy t-tutaj i… — przerwało nam wibrowanie w plecaku Błażeja. Sam prawie podskoczyłem. Sięgnął do plecaka i wyjął z niego telefon. To co zobaczył na ekranie sprawiło, że znów stracił kolory z twarzy. — Cz-cz-cz-cz-czter-r-r-rdzieści p-p-połączeń o-od m-mamy…
— Ooooo, stary — syknąłem i spojrzałem na niego ze współczuciem. W sumie nie musiałem teraz z nim nic ustalać, wiedząc, że jego własna mama go zabije.
— M-Muszę i-iść do d-d-domu! — wstał pospiesznie, zbierając resztę swoich rzeczy. Sam dźwignąłem się z łóżka zaraz za nim, unosząc ręce w powietrze. — C-Co?
— To przespaliśmy się czy nie?
Spojrzał na mnie swoimi błękitnymi, przestraszonymi oczami. Wpatrywał się we mnie przez chwilę, bijąc się z myślami. Jednak ta chwila milczenia pozwoliła mi poznać odpowiedź.
Stałem w miejscu bez ruchu.
— Ups… — podsumowałem.

***

Ten dzień był wyjątkowo mroźny. Wiał zimny wiatr, który smagał po policzkach, unosząc przy tym chłodne kryształki lodu i śniegu. Bruno musiał skryć swoje usta i nos za grubym szalikiem, aby nie obrywać nimi po twarzy. Przedzieranie się w tę pogodę przez Warszawę nie było ani trochę przyjemne. Możliwe, że spodobałoby się Oliwierowi, ale dla ciepłolubnego Brunona, zima była jedną z niewielu przeszkód w jego życiu.
Dlatego z radością dotarł w końcu na halę, zatrzymując się na chwilę w holu, pozwalając się sobie ogrzać. Pokręcił głową i ruszył dalej, oddając całe odzienie wierzchnie do szatni.
Poprawił torbę i dobrze sobie znaną już droga, zmierzał do szatni. Przebrał się w świeżo co uprany strój, delektując się miłym zapachem płynu do płukania. Na boisku do koszykówki znalazł się kilka minut później, a Cyrus już na niego tam czekał.
Blondyn stał pod koszem i rzucał do niego, trafiając za każdym razem. Bruno obserwował go chwilę, aż w końcu odchrząknął. Cyrus spojrzał przez ramię i uśmiechnął się zachęcająco. Bruno podszedł do niego i przywitali się uściskiem dłoni.
— Witaj, przyjacielu. — Cyrus nie tracił swojej władczej postawy.
— Witaj. — Bruno również zabrzmiał władczo. Cyrus od razu wyczuł, że coś jest nie tak. — Jak cię czujesz?
— Coraz lepiej, dziękuję — odpowiedział, podając mu piłkę. — Dlatego pomyślałem, że przyda mi się odrobina treningu.
Bruno trzymał piłkę w dłoniach i ani razu jej nie odbił.
— Cieszę się — powiedział w końcu. — Musimy porozmawiać — oznajmił, nim Cyrus zdążył coś powiedzieć. Blondyn obserwował go chwilę, aż w końcu skinął powoli głową.
— Śmiało — poradził.
— Chodzi o Nowe Elementaris. — Bruno zakręcił piłką na palcu. — Pisałem ci o tym co się stało w kwestii Nataniela, prawda?
— Prawda — przyznał.
— Czuję, że tracę władzę w tej drużynie — oznajmił Bruno. — Czuję, że oni wszyscy się rozlatują. Gubię się, Cyrus — spojrzał mu prosto w oczy. — Nie wiem co zrobić dalej?
— Wyjaśnisz mi… co cię konkretnie trapi?
— Co mnie trapi? — powtórzył, uśmiechając się blado. Zwrócił się w stronę kosza i rzucił. Trafił za trzy punkty. Cyrus pokiwał głową z uznaniem. — Trapi mnie fakt, iż zarówno moja jak i twoja metoda kierowania drużyną, są niewystarczające. Przynajmniej dla mnie.
Cyrus milczał.
— Co masz na myśli, Brunonie?
— Widzisz… Moja stara metoda poniosła porażkę. Moja nowa metoda, inspirowana twoją, również koniec końców okazała się być nieskuteczna. Co prawda wygraliśmy eliminacje do EuroBask, ale samo EuroBask nie będzie już spacerkiem. Przeczytałem artykuł o Europejskich Monarchach… To co mam, to za mało, aby ich pokonać.
Spojrzeli sobie prosto w oczy. Skrzyżowanie ich spojrzeń prawie tworzyło iskry.
— I co zamierzasz? — zapytał w końcu Cyrus.
— Przestać kierować się twoją metodą.
— Rozumiem — odpowiedział cicho. Sądząc po jego tonie, inaczej sobie wyobrażał przebieg tego spotkania.
— Muszę zacząć być bardziej sobą, rozumiesz? To mi lepiej wychodzi — zaśmiał się. — To powinno być naturalne, a nie ściągnięte. Nie martw się, nauczyłem się na własnych błędach, ale… to za mało. To wciąż za mało. Muszę odnaleźć swoją metodę, swoją własną metodę, którą doprowadzę Nowe Elementaris do zwycięstwa! Niestety… najlepiej mi idzie, gdy sprawuję władze absolutną… Samotnie — zaznaczył.
Cyrus nie stracił zimnej krwi, chociaż rozumiał do czego pił jego przyjaciel.
— Powstał klub koszykarski — kontynuował Bruno, patrząc gdzieś w bok. — Sam wybiorę trójkę nowych graczy. Tym razem nie będę się kierował twoim osądem, wybacz.
— Rozumiem. — Cyrus skinął głową. — Nie kwestionuję twoich wyborów. Są słuszne, bo masz niepowtarzalny talent. Ty po prostu wiesz — uśmiechnął się delikatnie. — Wierzę, że Nowe Elementaris jest w dobrych rękach, a twoje wybory będą słuszne. Chciałbym cię jedynie prosić o możliwość zobaczenia ich gry, gdy już ich wybierzesz.
— Naturalnie. To nie będzie problemem. Prawdę mówiąc — spojrzał na Cyrusa z ekscytacją. — Jednego już znalazłem.

***

Leżałem na ławce, pogrążony w myślach. Sprawowałem właśnie mój drugi dyżur w ramach członkostwa w komisji rekrutacyjnej. Niewiele robiłem. Podawałem formularze, w trakcie ich wypełniania piłem kawę, a potem je pakowałem do specjalnej teczki. I tyle. Ewentualnie odpowiadałem na pytania lub podtrzymywałem luźną rozmowę ze zgłaszającymi.
Przychodzili zarówno studenci jak i studentki, którzy bardzo chcieli rozpocząć swoją przygodę z koszykówką. Coraz więcej również ich pojawiało się na trybunach w trakcie naszych treningów, które odbywały się w ograniczonym składzie. Bruno miał wybrać nowych dopiero pod koniec stycznia.
Odejście Artura, Floriana i Bartka było dotkliwe, ale wszyscy wierzyli w to, że uda nam się odnaleźć inne, trzy brakując elementy. Jeżeli chodziło o mnie, nie mogło mnie to bardziej nie obchodzić.
Myślami ciągle byłem przy tej felernej nocy, gdy przespałem się z Błażejem. Albinos nie pojawiał się teraz na treningach. Dostałem od niego jedynie wiadomość, że został „uziemiony do końca życia”, a więc nawet nie miałem jak z nim pogadać o wszystkim co się wydarzyło. Mimo że Błażej powiedział, iż uprawialiśmy seks, nigdzie nie znalazłem… zużytej gumki. Owszem, opakowanie było otwarte, ale równie dobrze mogło tam leżeć od czasu jak był u mnie Gaspar. Było to realne, bo nie wyobrażałem sobie siebie o piątej nad ranem, pijanego, aby iść ładnie wrzucić zużytego kondoma do kibla.
Istniał też niestety dużo gorszy scenariusz, który wyjaśniał brak gumki i możliwość dłuższego pobytu opakowania pod moim łóżkiem.
Uprawiałem seks bez zabezpieczeń.
Robiłem w życiu dużo różnych i głupich rzeczy, ale to zawsze było moim priorytetem. Ponieważ wiedziałem, że nie szukam niczego poważnego (przynajmniej nie po zerwaniu z Ale), zabezpieczałem się zawsze dla zdrowia swojego i innych.
Ta wizja przerażała mnie tak bardzo, że zacząłem mieć paranoje. Co ja właściwie wiedziałem o Błażeju? Niewiele. Poznaliśmy się przez Internet, lubimy koszykówkę, ale równie dobrze mógł kłamać w sprawie swojego pierwszego razu. Innymi słowy — mógł już to robić wcześniej, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo z kim.
Malwina dalej nie pochwalała mojego zachowania, ale skończyła temat, dzięki czemu wróciliśmy do szarej rzeczywistości, ciesząc się swoim wzajemnym współlokatorstwem.
— Dziękujemy za zapis — uśmiechnęła się Malwina, przyjmując uzupełniony formularz od młodego studenta. — Termin pierwszego spotkania zostanie wysłany na maila, tuż przed rozpoczęciem semestru letniego.
— Dzięki — uśmiechnął się. — To na razie.
— Cześć — pomachała mu, a gdy zamknął drzwi spojrzała na mnie. — Widzisz? Młody człowiek właśnie zrobił coś dobrego dla innych. A ty co ostatnio zrobiłeś dla społeczeństwa, Oliwier?
— Najebałem się, byłem nieprzytomny i nie wchodziłem mu w drogę — burknąłem, dalej leżąc na ławce.
— I przeleciałeś twinka.
— Będziesz mi to wypominać do usranej śmierci? Tak! Wyruchałem go tak mocno, że nawet tego nie pamięta, bo zemdlał w trakcie! Zadowolona?
— Sugerujesz, że można zapomnieć noc z tobą? — spytała, specjalnie wdeptując moje ego w ziemię. Warknąłem głośno.
— Nie o to chodzi. Ale gdyby o to chodziło, za każdym, kurwa, razem, wstrząsam czyimś światem, okej? — uniosłem palec.
— No to wstrząsnąłeś światem Błażeja…
— Przepraszam — usłyszeliśmy cichy i spokojny głos, który sprawił, że oboje krzyknęliśmy. Spojrzeliśmy przed siebie, aby odkryć źródło naszego przerażenia. Jak się okazało, w pokoju nie byliśmy tylko my.
Malwina pisnęła cicho na widok nowego rekruta.
— Zwariowałeś?! — ryknąłem. — Chcesz nas zabić, czy jak?!
— Przepraszam — powtórzył tym samym, cichym głosem.
Chłopak, który stał przed nami wyglądał trochę przerażająco. Miał dłuższe, jasne włosy i kompletnie puste, szare oczy, sprawiające wrażenie jakby nie należały do tego świata. Dodatkowo miał przerażający wzrok i praktycznie nie mrugał, wpatrując się w jeden punkt. Biła z nich tak wielka obojętność, że poczułem się być nic dla niego niewarty, nieważne czy właśnie na niego nakrzyczałem czy nie.
— Czy mogę prosić o formularz zgłoszeniowy? — zapytał, wyciągając bladą dłoń. Nim dotarł do nas sens jego słów, minęła chwila. W końcu Malwina drgnęła i podała mu kartkę z formularzem i długopis. Cofnęła się szybko, gdy zaczął wypełniać formularz. Mimo, że pisał szybko, jego charakter pisma był schludny i czytelny. Obserwowałem go uważnie i zdałem sobie sprawę, że podobnie do Nataniela, również i tego chłopaka nie mogłem rozgryźć.
Obojętność wręcz z niego emanowała. Kompletne olanie wszystkiego co wokół, przez co pojawił się w sali niezauważony. Czyżby fakt, iż on olewał świat, świat olewał i jego?
— Dziękuję — oddał długopis i wyprostował się. Przesunął kartę w naszym kierunku, przy pomocy długich palców.
— P—Proszę bardzo. — Malwina schowała jego formularz do teczki. — Informacja o pierwszym treningu nadjedzie…
— Wiem — przerwał jej brutalnie, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Obrócił się na pięcie i ruszył do drzwi. — Żegnajcie.
Powiedział to tak grobowym tonem, iż odniosłem wrażenie, że życzy nam śmierci. Gdy drzwi trzasnęły, Malwina, z szybkością geparda, sięgnęła do teczki, wyjmując formularz nowo przybyłego.
— Co to za koleś? Nie zauważyłam go jak wchodził do pokoju…! — kręciła głową, podekscytowana, ale i trochę przestraszona. Mi osobiście, dalej biło głośno serce. Nachyliłem się, aby odczytać to co napisał na karcie. — Dorian Ament. Dwadzieścia lat, student technologii nanostruktur… czekaj… czego? — zmarszczyła czoło. — Z resztą, nieważne. Hobby to czytanie i… leżenie na miękkich poduszkach — spojrzała na mnie znacząco. W odpowiedzi zakręciłem palcem przy skroni, wydając dźwięk kukułki. — W dziale „czemu dołączasz do klubu koszykarskiego?” nic nie napisał.
— Miał do tego prawo. To punkt z gwiazdką, nieobowiązkowy — stwierdziłem, biorąc od niej formularz. — Dorian, hm? Niecodzienne imię. Zupełnie jakby był… — spojrzałem poważnie na Malwinę. — Duchem…
— Aaaa! Przestań! — pisnęła, przykładając dłonie do uszu.
— Nie jestem duchem…
— Aaaach! — Ponownie krzyknęliśmy, tym razem spadłem z krzesła na podłogę, obijając się boleśnie. — Kurwa, no!
W pokoju znów pojawił się Dorian. Bez żadnego wyrazu twarzy, wpatrywał się w nas.
— Dlaczego nie pukasz jak wchodzisz?! — fuknęła Malwina.
— Pukałem… — zdziwił się. — Chciałem się was spytać jak stąd trafić do wyjścia? Nie ogarniam jeszcze tej hali…
— Ech. — Malwina przyłożyła dłoń do piersi, przywracając spokojny oddech. — W lewo, potem po schodach w dół i prosto.
— Po schodach? — powtórzył trochę zaskoczony. — Jesteśmy na piętrze…? Musiałem nie zauważyć — mówił do siebie. — W każdym razie, dziękuję. Żegnajcie.
— Ta, ta — warknąłem, gdy ponownie za nim trzasnęły drzwi. — Co to za koleś?
— Nie wiem — odpowiedziała Malwina, biorąc ode mnie jego formularz. Wygładziła go i schowała do teczki. — Ale trochę się go boję…

***

 To było spokojne, sobotnie popołudnie. Skupiłem się za to na nauce i przygotowaniu do sesji. Po raz pierwszy w życiu przejąłem się nauką na tyle, że wypożyczyłem lub skserowałem wszystkie potrzebne książki. Malwina też już trochę spuściła z tonu, robiąc mi kawę, by pomóc mi w nauce. Czasem nawet mnie odpytywała, więc chyba doszliśmy do porozumienia w kwestii „z kim uprawiam seks to moja sprawa”. Dlatego moje przyjacielskie stosunki zostały utrzymane.
Za to z kapitanem Brunonem wręcz przeciwnie. Wyglądało to tak, jakby z nadejściem Nowego Roku, pojawił się zupełnie nowy Bruno. Bardziej wymagający, bardziej surowy, bardziej uparty, ale za to mniej cierpliwy. Naprawdę nie wiedziałem co się działo z tym światem, ale kiedy za karę musiałem zrobić dwieście biegów do linii, myślałem, że umrę. Nie komentowałem jednak, bo była to kumulacja moich kar sprzed Świąt. Mogłem się spodziewać, że czerwono włosy przygotuje dla mnie jakąś wyrafinowaną torturę.
W każdym razie, wracając do mojego spokojnego popołudnia. Właśnie czytałem książkę, gdy zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i uśmiechnąłem się delikatnie. W końcu osoba od której nigdy w życiu nie usłyszałem niczego niemiłego.
— Tak? — przyłożyłem komórkę do ucha.
— Siemanko, Oliwier! — usłyszałem wesoły głos Marcela. Wyglądało na to, że miał dla mnie dobre wiadomości. — Jesteś wolny jutro po szesnastej?
— Jak najbardziej. A co?
— Załatwiłem ci rozmowę kwalifikacyjną! — Był z siebie naprawdę dumny. — W Spreso! Reflektujesz?
— Serio? Stary, zajebiście! — odrzuciłem książkę i usiadłem na łóżku. — Dzięki!
— Ha, ha! Daj spokój. Ubierz się ładnie i bądź sobą — poradził. — Albo nie. Nie bądź sobą… Wiesz, przeklinanie na rozmowę kwalifikacyjnej może być źle przyjęte…
— Co ty kurwa pierdolisz?
— A, możliwe, że zostaniesz poproszony o zrobienie jakiejś kawy — poinformował, ignorując moje pytanie. — Tak więc…
— Nie ma problemu — zapewniłem. — Jestem gotowy!
— Ekstra! To widzimy się jutro o czwartej w Spreso!
— Jasne. Jeszcze raz dzięki, Marcel.
— Do usług, Wierek! Ech… to jednak nie pasuje…
Rozłączyłem się i opadłem na łóżko. Uśmiechnąłem się szeroko i odetchnąłem z ulgą. W najbliższy piątek kończyła mi się umowa w klubie, więc będę mógł spokojnie podjąć się innej pracy. I to w kawiarni! Zajebiście!
Mój triumf został nieco zagłuszony przez echo wspomnień o Błażeju, ale i tak, mimo wszystko, czułem się nieco lżej. Już chciałem iść sobie zrobić kawę, gdy ponownie zadzwonił telefon. Bezwiednie sięgnąłem po komórkę i odebrałem.
— Zapomniałeś czegoś, Marcel? — spytałem, dźwigając się z łóżka.
— Nie jestem Marcel — przemówił dużo poważniejszy głos, który mnie zmroził na tyle, by znów wylądować na łóżku. — Ale dobrze wiedzieć z kim rozmawiasz przez telefon…
Dzwonił Gaspar.
Utrzymywałem z nim dobry kontakt, mimo że, jak się okazało, tamtego wieczoru napisałem mu kilka niemiłych rzeczy. Wytłumaczyłem to dużą ilością alkoholu, ale o Błażeju nie wspomniałem. Nie czułem, że muszę się przed nim spowiadać, czy coś.
— Dobry wieczór, Madgrey — przemówił, gdy spotkał się z ciszą, a mi serce podeszło do gardła. Znów spróbowałem usiąść na łóżku.
— Arcenciel? Znów mnie naciągasz na hajs?
— Zastanawia mnie jedna kwestia… — przyznał ponuro, nie zwracając uwagi na kąśliwą uwagę. Zdałem sobie sprawę, że coraz więcej osób je po prostu zlewa.
— Hm? Jaka to sprawa?
— Zastanawia mnie to, czy jesteś w stanie odebrać mnie z lotniska?
Zamarłem i zmarszczyłem czoło. Zastanawiałem się czy dobrze usłyszałem.
— Coooo? — zdziwiłem się. — Przecież ty teraz robisz za burdelmamę w Moulin Rouge.
— Masz coraz bardziej drętwe teksty, Madgrey — odpowiedział, niespecjalnie wzruszony. — Właśnie wróciłem do Warszawy. Reflektujesz na filiżankę kawy? — zapytał. Byłem tak bardzo zaskoczony, że nie wiedziałem co odpowiedzieć. Z moich ust wymsknęło się:
— Fallafal…!
— Fallafal…? — powtórzył.
— Kurwa, znaczy się — wstałem z łóżka i wyjrzałem za okno, jakby to miało mi pomóc w dostrzeżeniu Gaspara w Warszawie. Dobrze, że nikt tego nie widział. Poza Sampo. Sampo właśnie stał na parapecie, również wyglądając kogoś za oknem. — Przyleciałeś już? Miałeś pod koniec stycznia…!
— Chciałem wam zrobić niespodziankę. Udało się?
— Tak! — zaśmiałem się. — Znaczy, że oszukałeś mnie z tym późniejszym powrotem?
— Nie oszukałem… Najwyżej minąłem się z prawdą.
— Łajza — burknąłem. — Ej, ale będę dopiero za godzinę!
— Nie ma obawy. Mam zajęcie. Wziąłem ze sobą książkę. Dzwonię do ciebie tylko dlatego, że potrzebuję tragarza, który zaniesie moją torbę do mieszkania.
— Aha… dzięki.
— Ostatnio spisałeś się bardzo dobrze. Korzystam tylko z zaufanych środków transportu. Naturalnie, przewiduję nagrodę… — zapowiedział, a ja poczułem się jak na tresurze. Zrobisz dobrze to, dostaniesz nagrodę. Uśmiechnąłem się i kłapnąłem zębami.
— Kurwa, dobra, czekaj, bo nie mogę się ubrać! — powiedziałem z koszulą naciągniętą na jedną rękę. — Zaraz do ciebie jadę.
— Czekam z utęsknieniem — zapewnił drwiąco. — Do zobaczenia.
— Trzymaj się, pedale.
Przerwałem połączenie i przejechałem dłonią po włosach.
— Czy jeszcze coś miało zamiar się wydarzyć tego dnia?
Odczekałem chwilę, oczekując odpowiedzi na moje pytanie. Ponieważ nikt już nie zadzwonił ani nie wpadł do mojego pokoju, zacząłem szukać odpowiednich ubrań. Przewąchałem z trzy koszule zanim wybrałem tę najbardziej świeżą i pognałem do łazienki, aby się trochę obmyć. W trakcie gdy latałem jak torpeda z łazienki do pokoju, w drzwiach swojego pokoju stanęła opatulona w koc, Malwina.
— Pali się? — zapytała sennie.
— Nie — odpowiedziałem z przedpokoju, próbując zdecydować się na odpowiednie buty. — Gaspar wrócił.
Malwina oprzytomniała.
— Wrócił…? Ale pisał, że…!
— Chciał zrobić niespodziankę — wyjaśniłem, uśmiechając się do siebie. — Ej, które buty?
— Randka, co?
— Żadna randka! Chcę po prostu dobrze wyglądać — warknąłem. — Idę zaliczyć Francuza, wypadałoby się dobrze ubrać…
— Oczywiście. Dlatego właśnie stroisz się dla Francuza? — zapytała.
— Nie chcę mi się słuchać jego komentarzy na temat mojego nieeleganckiego ubioru, dobra? Potrafi o tym pierdolić z dwadzieścia minut, a jest tyle innych rzeczy, które mógłby robić ustami przez dwadzieścia minut.
Malwina pokręciła głową.
— Ciemne.
— Dzięki, mała!
W trakcie, gdy czyściłem je specjalną ściereczką, Malwina przeszła do kuchni. Zgarnęła Sampo z podłogi, bo bała się, że go stratuję.
— Mała ma pytanie — odezwała się w końcu. — Powiesz mu o Błażeju?
— Zwariowałaś? Chcesz żeby mnie zabił? — spytałem. — Trzymam się wersji, że nie byłem z Gasparem w żadnej relacji w tym czasie. Poza tym nie jest moim chłopakiem, nie muszę mu się tłumaczyć…
— Nie wykpisz się tym — ostrzegła.
— Spróbuję — odpowiedziałem, zakładając szalik od Gaspara. — Nie czekaj z kolacją, możliwe, że będę u niego nocował.
— Oliwier — powiedziała poważnie, gdy już byłem przy drzwiach. — Nawet jeżeli wtedy nie byliście w związku ani w układzie ani w niczym innym… lepiej powiedz mu prawdę. Może się zdenerwuje, ale lepiej powiedz mu od razu… Tym bardziej, że skoro u was to tylko seks, nie powinno być większego zgrzytu, prawda?
Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem.

***

Na lotnisku byłem nieco później niż przypuszczałem. Odszukałem kawiarnię, o której pisał mi Gaspar i skierowałem się właśnie tam, prawie taranując ludzi na mojej drodze. Dotarłem do niej i zatrzymałem się przed oszkloną ścianą.
Moje serce uderzyło mocniej, a w żołądku poczułem dziwny ścisk. Uczucie to towarzyszyło mi przez całą drogę tutaj, ale teraz węzeł zdawał się zacieśnić.
Przez szybę widziałem jak Gaspar miesza łyżeczką w szklance, zapatrzony w książkę. Musiał się zaczytać, bo teraz już prawie mieszał w powietrzu, nie zwracając uwagi na zawartość kubka. Naturalnie był ubrany jakby wybiegł z katalogu mody — tę cechę dzielił z Filipem. Niby niedbale podwinięte rękawy koszuli nadawały mu nonszalancji, ale uczesane włosy przypominały, iż był prawdziwym dżentelmenem.
Drgnął i uniósł wzrok, zaglądając swoimi szarymi oczami wprost w moje. Wstrzymałem oddech i pomachałem mu. Uśmiechnął się delikatnie, kamuflując swoją radość. Odmachał mi i gestem zaprosił do środka.
Wszedłem do kawiarni, zdejmując czapkę i rozpinając kurtkę. Gaspar wstał z miejsca, aby się ze mną przywitać. Nie wiedziałem jak dokładnie mieliśmy to zrobić, ale w końcu wyszło na to, że się objęliśmy i poklepaliśmy po plecach.
Jego słodkie perfumy dobrze komponowały się z wszechobecnym zapachem kawy.
— Dobrze cię znowu widzieć — przywitał się, gdy nieco się od siebie odsunęliśmy.
— Przytyłeś.
— Dupek z ciebie, Madgrey — warknął. — I nie przytyłem — zaznaczył. Wyszczerzyłem zęby. Miał niezłego fioła na punkcie utrzymania odpowiedniej wagi.
Zdjąłem kurtkę, zarzuciłem ją na oparcie krzesła i spojrzałem na Gaspara, który już usiadł.
— Pijesz herbatę? Myślałem, że umówiliśmy się na kawę.
— Czekanie trochę mnie znudziło.
— Dobra, kupię ci kawę — powiedziałem, wyjmując portfel z kieszeni kurtki. — Tę co zawsze?
— Mam już herbatę…
— To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
Gaspar westchnął.
— Skoro się już tak przy tym upierasz, niech będzie. Tę co zawsze.
— Spoko.
Dopiero gdy odszedłem od niego, odetchnąłem z ulgą. Chyba nie widać było po mnie, że spałem z kimś innym. Do tego momentu wierzyłem, że ta jednorazowa przygoda nie miała znaczenia, ale teraz, gdy stanąłem przed Gasparem, miałem odrobinę wątpliwości.
— To co u ciebie? — zadał to okrutne pytanie, gdy wróciłem z dwoma kawami.
Co mu powiedzieć? Przyznać się jak radziła Malwina? Przespałem się z Błażejem, ale nic mnie z Gasparem nie łączyło. Dobra, bez przerwy utrzymywaliśmy kontakt, ale to nie znaczyło, że ze sobą byliśmy. Gaspar sam zaznaczył, że ze sobą „zrywamy”.
— Coś nie tak? — zapytał z dozą troski, gdy milczałem przez dłuższy czas.
— Nie, nie — pokręciłem głową. — Właściwie to się cieszę, bo dzwonił do mnie Marcel i mam jutro rozmowę kwalifikacyjną w Spreso — pochwaliłem się.
— Gratuluję — uśmiechnął się, sięgając po kubek herbaty. — Czyli będziesz pracował tam gdzie Marcel? Obok hali?
— Jeżeli dobrze pójdzie — wzruszyłem ramionami.
— Lubię tego Marcela — stwierdził nagle. — Jest wesoły, posłuszny, dobry z niego gracz, przystojny…
Teraz to ja uniosłem brew.
— Przystojny? Czy ja wiem? — wzruszyłem ramionami. — Jest dobrym kumplem.
Ta odpowiedź musiała Gaspara w jakiś sposób zadowolić
— A co u ciebie? — zapytałem.
— Wszystko dobrze. Byłem trochę chory na początku stycznia, ale już mi przeszło. Od poniedziałku wracam do pracy i zaczynam sesję. Hm… — zmarszczył czoło. — Coś cię trapi, Oliwier? Wyglądasz na mniej… dzikiego niż zwykle.
— Co? Nie…!
— Czyżbyś stresował się rozmową kwalifikacyjną? — zapytał z uśmiechem.
Prychnąłem głośno, gdy podjąłem decyzję. Nie musiałem i nie chciałem się jemu spowiadać. Do niczego nie byłem zobowiązany, a więc wniosek był prosty — Gaspar nie musiał o tym wiedzieć, o ile temat kiedyś sam nie wypłynie.
Za to postanowiłem, że spotkam się z Błażejem i pogadam z nim o tym. Jeżeli wyjaśnię mu moją relację z Gasparem istniała możliwość, iż zrozumie, że to był jednorazowy wybryk. Z resztą, nie oszukujmy się, nic mu nie obiecywałem.
— Ach, zgadłem — stwierdził, dumny z siebie. — Wygrałem coś?
— Tak. Mukę. Chodź odebrać nagrodę — uniosłem pięść.
— Tęskniłem za twoją szczeniacką agresją, mały punku — westchnął, kręcąc głową. — Miło, że nosisz szalik. Sprawuje się?
— Jasne! A twoje tęczowe bokserki?
— Są hitem wśród moich znajomych…
Zaśmiałem się ochryple.
— Zaraz… pokazywałeś je?
— Nie miałem wyboru, gdy robiłem striptiz w klubie — odpowiedział, sięgając po kubek herbaty. Ponieważ milczałem, spojrzał na mnie i drgnął. — Żartuję, Madgrey. Nie było żadnego striptizu…
— Ale może być — zaznaczyłem, uśmiechając się lubieżnie.
— Obawiam się, że mogę cię zawieść. Nie mam dzisiaj na sobie bokserek…
— Możesz je jeszcze założyć — podsunąłem idealne rozwiązanie.
Gaspar pokręcił głową, jakby był nauczycielem karcącym ucznia.
— Nie zrozumiałeś. Nie mam dziś na sobie bokserek.
Milczałem przez chwilę i przełknąłem ślinę.
— Chcesz mi powiedzieć…?
— Zgadza się — upił łyk herbaty, jakby nie zdawał sobie sprawy jak bardzo drażnił moją wyobraźnię. — Commando, tak to się chyba zwie?
Moim celem było wypić tę kawę jak najszybciej, a potem iść do Gaspara na dawkę porządnego seksu, który będę pamiętał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz