sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 18 - Zabójczy duet


Rozdział 18
Zabójczy duet


— Nie żyjesz, Madgrey! — oznajmił Gaspar, kaszląc głośno i plując na ziemię. — Ohydne!
— Już nie bądź taki, bo się obrażę — stwierdziłem, zapinając spodnie. Gaspar wyprostował się i silnym chwytem przydusił mnie do ściany. — Nie mów, że ci nie smakowało!
— Jesteś ohydny, Madgrey — warknął. — Uch, muszę iść umyć zęby! To gorsze od twoich papierosów — puścił mnie i szybkim krokiem poszedł do łazienki. Wywróciłem oczami i zapiąłem pasek. Roztarłem moją szyję i usiadłem na kanapie, rozciągając się. Cholera, czekałem na to cały dzień!
Słyszałem jak Gaspar siłuje się ze słonym posmakiem w ustach. Z satysfakcją zarzuciłem głowę do tyłu.
Moje spotkania z Gasparem przybierały na częstotliwości. Jak się okazało, obaj mieliśmy niezaspokojony popęd seksualny, który przybierał na sile z każdym spotkaniem. Ostatnich kilka tygodni było naprawdę przyjemnych.
Treningi szły dobrze i po myśli kapitana Brunona, który zwiększał trudność w miarę kolejnych wygranych. Jednak zwycięskie mecze prowadziły nas do finałowego spotkania z Boskim Wiatrem.
Tak jest. Na szóstego grudnia zaplanowano finałowy mecz eliminacji do EuroBask. Rozegraliśmy mnóstwo meczów, po czasie nawet straciłem rachubę. Każda wygrana przybliżała nas do Mistrzostw Europy. Niestety, według Malwiny, do finału dotarł także Krystian ze swoim Boskim Wiatrem.
Bijące po oczach kolorami plakaty, zapowiadające ostateczną rozgrywkę, znaleźć można było na każdym wydziale uniwersytetu i w każdym klubie. Wielki napis obiecywał niepowtarzalny pojedynek między Nowym Elementaris a Boskim Wiatrem.
Obecnie jednak spędzałem czas w mieszkaniu Gaspara, w którym głównie uprawialiśmy seks. Ponieważ mieszkał sam, mogliśmy sobie na to pozwolić. No i obecność Malwiny nie była zagrożeniem.
Tak jak się spodziewałem po Francuzie, w jego domu panował porządek. Schludna elegancja była wizytówką już od samego przekroczenia progu. Miałem wrażenie, że Gaspar sprząta codziennie. Żartowałem, że mógłby robić tu operację na otwartym sercu.
— Tobie to by się mózg przydał, Madgrey — odpowiedział jedynie.
Przyzwyczajałem się do tego miejsca. Irytowały mnie kanciaste meble, ale standard mieszkania był dużo lepszy niż w kamienicy. Zdarzało mi się tu nawet nocować. Zagościłem się na tyle, że miałem tu kilka swoich ubrań i szczoteczkę do zębów. Którą teraz, prawdopodobnie w ramach zemsty, Gaspar wyrzucił za okno.
Powrócił do salonu z niesmakiem na twarzy i dalej wycierał usta. Spojrzał na mnie, a potem na wyplutą plamę na kafelkach.
— Posprzątaj to.
— Co? Czemu ja?
— Bo to twoje…
— Ty dotykałeś ostatni.
— Nie denerwuj mnie, Madgrey — syknął. — Wiesz gdzie są chusteczki.
Doskonale wiedziałem gdzie Gaspar trzymał chusteczki, a więc dźwignąłem się z kanapy i przemaszerowałem do kuchni. Wyciągnąłem opakowanie z kredensu i wróciłem do salonu. Gaspar obserwował mnie uważnie, gdy wycierałem swoje… hm…
— Muszę przyznać, że mam spore strzały.
— Spore to ty masz ego. Reszta jest przeciętna.
— Dupek z ciebie, Arcenciel! — zarzuciłem mu i poszedłem do łazienki, aby spuścić niemiłe odpady w kiblu. Wróciłem do pokoju i uniosłem brew. — Wiem, co cię tak denerwuje.
— Naprawdę? — zapytał zaintrygowany. — Co takiego może mnie denerwować, poza twoją obecnością?
Przyzwyczaiłem się do tych jego tekstów. Na początku mnie denerwowały, ale teraz uznawałem to za względnie urocze, bo te same usta życzyły mi śmierci, aby potem zaspokajać moje potrzeby.
— Denerwuje cię mój tajemny trening z Natanem — oznajmiłem. Gaspar zmrużył oczy i pokręcił głową. Jednak fakt, iż nie od razu otrzymałem ciętą ripostę, świadczył o tym, że trafiłem w dziesiątkę.
Ku wyjaśnieniu - mój „tajemniczy” trening z Natanem zaczął się całkowitym przypadkiem, jakieś dwa tygodnie temu. Przypomniał mi wtedy, że jest moim opiekunem, dlatego zaprosił na krótką rozmowę. Byłem szczerze zaskoczony, ale skoro chciał pogadać, nie widziałem większych problemów.
Zresztą, Nat zrobił się ostatnio towarzyski. Jak na siebie, oczywiście. Powód jego dobrego humoru poznałem jeszcze tego samego dnia.
Powód miał na imię Gabriel. I cóż… to na razie tyle historii jaką musicie znać.
— Na pewno nie tak jak moje wyjście do pubu z Marcelem — zakpił Gaspar, sprowadzając mnie na ziemię. Warknąłem głośno, aby przypomnieć mu, że potrafię być nieprzyjemny.
Wyjście z Marcelem do pubu było tematem naszej pierwszej kłótni. Ale takiej prawdziwej kłótni, bo w sumie my kłóciliśmy się cały czas. Nie zirytował mnie Marcel, czy coś w tym stylu. Zirytował mnie Gaspar, który najpierw umówił się ze mną, a potem zmienił plany i poszedł do pubu. Ja wiem, że nie byliśmy w związku, ale minimum przyzwoitości by się przydało! Jeżeli już się z kimś umawiasz na seks, to wypadałoby dotrzymać terminu, bo człowiek chodzi cały dzień nabuzowany i napalony, a potem chuj go strzela.
— Nie wracaj do tego, co? Zjebałeś i to twoja wina!
— Prosiłem cię, nie przeklinaj. I nie czuję się winny. Nie moja wina, że nie odbierasz komórki.
— Była wyciszona! Byłem na zajęciach.
Gaspar westchnął i pokręcił głową.
— Zapomnijmy o tym — zaproponował. — Nie powinniśmy się kłócić, zwłaszcza przed meczem z Boskim Wiatrem.
Zawahałem się, ale skinąłem głową. Usiadłem obok niego i zapadła cisza.
Jeszcze cztery dni i rozegramy mecz, który zadecyduje o naszym wejściu do EuroBask. Słyszałem, że niektóre kraje wyłoniły już swoje najlepsze drużyny. Ta myśl mnie ekscytowała… Grać z najlepszymi z najlepszych.
Spojrzałem na Gaspara, który palcami wygrywał kolejną melodię. To był znak, że również i on się zamyślił. Gdy zaczynał wodzić po niewidzialnych klawiszach pianina, można było założyć, że odleciał.
— Pizdo — zawołałem.
Zerknął na mnie, wybudzony z transu.
— Nie przeklinaj, ile razy mam ci powtarzać?
— Nie jesteś moim chłopakiem, więc nie muszę się ciebie słuchać — prychnąłem.
— Ale twój tyłek ogrzewa sobie miejsce na mojej kanapie w moim mieszkaniu, więc bądź miły i nie przeklinaj.
— Dobra, ciekawy argument — zamyśliłem się chwilę. — Dobra, dobra. Czuję, że przekleństwa nie pasują do tej małej elegancji jaką roztoczyłeś w tym mieszkaniu — stwierdziłem, wstając. — Będę się zbierał.
— Hm? Myślałem, że będziesz nocował.
— Czyżbym słyszał tęsknotę? — pochyliłem się nad nim.
— Ulgę — poprawił mnie. — Strasznie się rozpychasz w łóżku.
Zaśmiałem się, pocałowałem go i poszedłem do przedpokoju. Odprowadził mnie, a potem oparł się o framugę, obserwując moje poczynania. Gdy się schyliłem, aby zawiązać buty, mruknął ciche:
— Belle.
— Co ty tam francuzisz?
— Poganiam cię — odpowiedział. — Chcę wziąć kąpiel.
— O! To może jednak zostanę?
— Jeszcze czego, aby moczyć się w czyichś brudach — wzdrygnął się. — Pamiętaj, że jutro jest trening.
— Pamiętam, pamiętam — westchnąłem. — Moja osobista przypominajka jest na straży. Prawdę mówiąc, robi się czerwona na twarzy, gdy o czymś zapominam…
— Nie denerwuj kobiet — poradził. — O ile nie chcesz dostać bagietką po twarzy.
— Dostałeś bagietką po twarzy? Człowieku, nie możesz być bardziej francuski!
Uśmiechnął się delikatnie i skinął głową, gdy wychodziłem za drzwi. Zamknął je za mną na zamek. Wsadziłem ręce do kieszeni, łokciem wcisnąłem guzik windy i czekałem. Gdy znalazłem się już na zewnątrz, musiałem założyć czapkę. Spojrzałem w zachmurzone nieba, ale dalej nic. Dalej nie padał śnieg. Byłem trochę tym zasmucony, bo z utęsknieniem wyczekiwałem zimy. I mimo, że temperatura spadała już poniżej zera, śniegu jak nie było tak nie ma. Wypuściłem parę z ust, w formie pogardy i ruszyłem na autobus. Teraz czekała mnie prawie godzina jazdy.
— No! Jesteś! Gdzieś ty był? — Te oto słowa powitały mnie w domu. Westchnąłem, ściągając z siebie kurtkę.
— Na mieście.
— Już jedenasta!
— Zahaczyłem o bar…?
Malwina wywróciła oczami i wróciła na kanapę gdzie siedział Gerard, okryty kocem i z laptopem na kolanach. Dziewczyna usiadła obok niego, a on zarzucił koc i na nią. Gdy mnie zobaczył, skinęliśmy sobie głowami.
— Ta jest szczupła, co? — spytała Malwina, wskazując kogoś na monitorze. Ja byłem w kuchni, szukając czegoś do jedzenia w lodówce.
— No, nawet — zgodził się.
— Czyli jest chudsza ode mnie? — zapytała.
— Co…? Nie, nie o to mi chodziło.
— Ale jest szczupła?
— No, jest, ale…
— Człowieku, nie potwierdzaj zdania kobiety — wtrąciłem głośno, wyjmując jogurt. — To jak refleks. Jest szczupła? Nie. Jest ładna? Nie!
Gerard zarumienił się i objął Malwinę.
— Przecież wiesz, że jesteś idealna.
— Ach, no wiem, wiem — odpowiedziała. Pokiwałem głową z uznaniem. Ujarzmił smoka. To było fajne w relacjach męsko-męskich. Dawało się uniknąć takich rozmów i pretensji. Chociaż… nie zawsze.
— Fajny tyłek — stwierdziłem pewnego razu, gdy siedziałem z Gasparem w kawiarni. To nie była randka, po prostu obaj mieliśmy ochotę na kawę.
— Fajniejszy niż mój? — zapytał.
— Co? Nie o to mi chodziło. Po prostu stwierdzam fakt.
Brew Gaspara szybowała jeszcze wyżej.
— Acha.
— O Boże, człowieku, nie dobijaj mnie. Tamten ma fajny tyłek, ale wolę twój. Zadowolony?
— Całkiem kontent.
Zamarłem w połowie drogi do mojego pokoju. Malwina i Gerard spojrzeli na mnie zaintrygowani.
— Popuściłeś? — zaproponowała nieśmiało. Posłałem jej mordercze spojrzenie.
— Nie. Nic. Nieważne — odpowiedziałem, ruszając dalej. Zamknąłem się w swoim pokoju i oparłem o drzwi. Uświadomiłem sobie coś niebezpiecznego.
Moja relacja z Gasparem opierała się tylko na seksie. To było podstawowe założenie, z którego wychodziliśmy. I co najważniejsze - nie byliśmy w związku! Więc czemu zachowywaliśmy się jak osoby, które w nim były? Cholera, miałem u niego swoje ciuchy! Całowaliśmy się na powitanie i pożegnanie! No i mieliśmy tego typu rozmowy co Gerard i Malwina, a oni definitywnie byli w związku!
Ale my nie byliśmy w związku! Sam Gaspar mówił, że nie wszystko jest czarne lub białe. Może byliśmy pomiędzy? Bo na pewno go nie kochałem. A co jeżeli on się zakocha? Wtedy będzie problem.
I tak oto te spokojne dni pękły jak bańka mydlana, gdy zdałem sobie sprawę do czego może coś takiego doprowadzić. A nie chciałem na pewno pakować się w jakikolwiek związek. Trzeba będzie to wyjaśnić z Gasparem.

***

— Jak to „nie”? Co to znaczy „nie”? — zapytałem zaskoczony. Byłem właśnie w połowie zdejmowania koszulki.
— Żadnego seksu przed meczem — oznajmił Gaspar, unosząc dłoń, pokazując mi znak stop.
— Ale… ale…!
— Zachowaj w sobie te męskie hormony — Poklepał mnie po ramieniu. — I ubierz się.
— Gaspar, do diabła! To już drugi taki twój numer! Chcesz abym się naprawdę zdenerwował?!
— Nie szczekaj już — warknął poirytowany. — Po prostu skup się na grze. Nic cię nie może dekoncentrować. Idę o zakład, że nie wytrzymasz tych sześciu dni.
Czy on właśnie rzucił mi wyzwanie?
— Oczywiście, że wytrzymam — prychnąłem.
— Dobrze, podbijam stawkę — uniósł palec. — Żadnego seksu i żadnego papierosa do zakończenia finałowego meczu, a zrobię wszystko co chcesz, o tam — wskazał na swoją sypialnie. — Zainteresowany?
Uniosłem brew i przemyślałem ofertę. Z jednej strony rozsadzało mnie od środka, a wizja sześciu dni celibatu - nie tylko seksualnego, ale i papierosowego, wydawała się kopaniem własnego grobu. Z drugiej jednak strony - Gaspar w sportowych butach, frotce i spodenkach koszykarskich…
— Oliwier… znów szybciej oddychasz — westchnął Gaspar. — Pomyślałeś o czymś niegrzecznym, prawda?
— Przyjmuję twój zakład! — uniosłem moją dłoń. — Smaruj dupę, bo będzie bolało!
— Podziękuj Bogu, że jesteś gejem, bo z takimi tekstami nie zdobyłbyś żadnej dziewczyny — ocenił, ściskając moją dłoń.
— Nie jestem gejem.
— Nie, wcale — zaśmiał się. — Dobrze, to skoro nie możemy uprawiać seksu, to co teraz?
— Nie wiem…
— Może obejrzymy jakiś film?
Zabrzmiało jakbyśmy byli w związku. Pokręciłem szybko głową.
— Coś musimy porobić, prawda? Może po prostu posiedzimy i pogadamy?
— Brzmi fascynująco. — Z rękami w kieszeniach, wylądowałem na kanapie. — O czym chcesz pogadać?


***

Emocje mieszały się ze stresem, gdy cała drużyna powoli zbierała się w szatni. Nadszedł dzień finałowego spotkania pomiędzy Nowym Elementaris a Boskim Wiatrem. Dwie drużyny miały walczyć o udział w Mistrzostwach Europy. Na imprezę zaproszono władze miasta, organizatorów EuroBask (wszyscy z siwymi włosami i w garniturach), a także dziennikarzy.
Innymi słowy - to była wielka impreza. Hala trzęsła się od podekscytowanych rozmów widzów, od ich kroków, od ich oddechów, które sprawiały, że wszędzie było duszno. Nawet w naszej szatni było podejrzanie ciepło.
Kapitana nigdzie nie było, ponieważ razem z Malwiną załatwiał jakieś formalności. Wiedziałem jednak, że wróci, aby nas podnieść na duchu. To było jego specjalnością.
Nostalgicznie spojrzałem na swój strój. Ósemka zdawała się być jeszcze nowa, mimo że rozegrałem w niej już tyle meczów. I z każdym z nich, poprawiałem swoje umiejętności. Co prawda dalej moja wytrzymałość nie była na najwyższym poziomie, ale dawałem radę. No i liczyłem na to, że mój papierosowy post trochę mi pomoże. Mimo, że drapało mnie w gardle, płuca były jakby lżejsze.
— Stresik? — zapytał Marcel.
— Hm? Czy ja wiem? Myślę, że mamy spore szanse, aby wygrać, więc… — wzruszyłem ramionami. — A ty? Stresik?
— Ha, ha! No co ty? — zaśmiał się. — Dam radę! O ile pozwolą mi dzisiaj grać… — mruknął. — Podobno tylko Pierwszy Skład ma grać. Wiesz, najlepsi z najlepszych…
— Co? — zdziwiłem się. — Nie, na pewno nie. Zobaczysz.
— O, właśnie! — klepnął się w czoło. — Proszę — powiedział, sięgając do kieszeni.
— Co to? — zapytałem, gdy wystawił ku mnie dłoń.
— Cukierek — otworzył dłoń. — Rozdaję wszystkim na szczęście!
— Cukierek przyniesie szczęście?
— Efekt placebo. Uwierz, że to pigułka mocy.
Zaśmiałem się.
— Dzięki — odpowiedziałem, przyjmując łakocie. Rozpakowałem i wrzuciłem sobie do ust. — Chociaż nie powinienem brać cukierków od nieznajomych.
— Mówisz jakbyśmy się w ogóle nie znali… — burknął.
W mojej szafce zawibrowało. Marcel skinął głową i odszedł, rozdając wszystkim cukierki. Lubiłem jego taktowność i wyczucie sytuacji. Sięgnąłem po telefon i odczytałem smsa, który mnie zaskoczył z dwóch powodów — prawie zapomniałem o osobie, z którą pisałem i dawno nic nie pisała!

Coś się długo nie odzywasz! Pewnie jesteś strasznie zalatany. Ale nic dziwnego, w końcu grasz dzisiaj o wstęp do EuroBask! Już jestem i mówię ci — pełna sala! Trzymam kciuki, mam nadzieję, że Nowe Elementaris wygra!
<8>

Było mi trochę głupio, bo przez kilka ostatnich tygodni nie pamiętałem o moim anonimie, skupiając się tylko na Gasparze. No i wychodziło na to, że miał lekkie pretensje. Odpisałem mu szybko przeprosiny i podziękowania. Na więcej nie miałem czasu, bo oto pojawił się kapitan Bruno wraz z Malwiną i Gasparem.
We trójkę stanęli przy wyjściu i obserwowali. Każde z nas wyprostowało się.
— Przede wszystkim, nie panikujcie — poprosił Bruno. — To po prostu nasz kolejny mecz, a my mamy niepowtarzalne umiejętności. Przeciwnik jest silny, nie lekceważcie go. Niektórzy z was mieli już z nim styczność. Zachowajcie zimną krew i płomień w sercu. Ruszajmy!
Obrócił się, a jego jersey tworzył coś na wzór peleryny. Malwina mrugnęła do nas i skinęła głową. Gaspar nie powiedział nic, ale jego surowe spojrzenie kazało nam dać z siebie wszystko.
Na jego widok prawie mną rzuciło o ziemię. Chciałem wygrać, aby mieć co świętować i to w jakim stylu. Musiałem przyznać, że to niezła motywacja. Nie paliłem (pilnowała mnie Malwina), nie miałem czasu myśleć o seksie… Byłem nakręcony!
Całą grupką opuściliśmy szatnię. Trzymałem się z tyłu, oddychając głośno. Serce biło mi podejrzanie szybko z całej tej ekscytacji. Ten mecz zapowiadał się fantastycznie. Wszyscy byli gotowi i przejawiali to na swój oryginalny sposób.
Maksymilian szedł zaraz za Brunonem, niczym jego prywatny ochroniarz. Norbert trzymał się tuż za nimi, mówiąc coś cicho do siebie.
Filip, Dawid i Nataniel kroczyli ramię w ramię, a każdy z nich miał żółtą frotkę na nadgarstku. Było równie oryginalne co tęczowa frotka Gaspara.
Marcel szedł z rękami na szyi, zapatrzony w sufit. Artur i Florian przekomarzali się o coś, a Bartosz prawie zasypiał na ramieniu Mariusza. Widząc ich wszystkich, wiedziałem, że nam się uda, nieważne kto miał być naszym przeciwnikiem.
Krystian, najlepszy z Elementarnej Czwórki. Dwójka bliźniaków. Jeden olbrzym i utrzymywany w tajemnicy rozgrywający. Po tej drużynie spodziewałem się wiele.
— Oliwier Madgrey? — usłyszałem z jednego z odgałęzień korytarzy. Zatrzymałem się i spojrzałem w ten nie całkiem oświetlony hol. Stała tam jakaś postać. Niska i drobna, o krótkich włosach.
— Hm? Kto to? — zapytałem, wysilając wzrok.
Postać poruszyła się, wychodząc z cienia. Natychmiast przypomniały mi się wszystkie horrory i pożałowałem tego, że odczepiłem się od swojej drużyny.
— Pewnie mnie nie znasz — uśmiechnęła się.
To była ona. Dziewczyna, o brązowych włosach, delikatnym uśmiechu, ubrana w sweterek. Lub jakby to profesjonalnie nazwał Gaspar — w kardigan. Poprawiła swoje włosy i zmierzyła mnie wzrokiem.
— Nie, nie znam. Czego chcesz? I skąd znasz moje imię?
— Przecież jesteś gwiazdą Nowego Elementaris — powiedziała, trochę zaskoczona. — Srebrnowłosy chłopak, który potrafi kopiować ruchy swoich przeciwników. Tak, tak, to imponujące — zaznaczyła. — Niesamowita zdolność, jeżeli mogę dodać coś od siebie.
— Czego chcesz? — powtórzyłem. — Streszczaj się, bo nie mam czasu na rozmowy.
— Istotnie, mecz — pokiwała głową. — Jednak mam dla ciebie pewną wiadomość.
— Świetnie, możesz mi przekazać po meczu — zrobiłem kilka kroków, a ona roześmiała się cicho.
— To od Alego.
Zatrzymałem się nagle, jakby wokół moich nóg wyrosła wielka bryła lodu i mnie uwięziła. Moje wnętrzności się zmroziły, krew na sekundę przestała płynąć. Niewidzialny ciężar przygniótł mi żołądek, a z płuc uciekło powietrze.
Imię to zadzwoniło w mojej głowie jakby było pierwszy słowem, które kiedykolwiek poznałem. Powoli zerknąłem na nią przez ramię.
— Skąd go znasz? — zapytałem.
— Świat jest naprawdę mały — zapewniła. — Czeka na ciebie niedaleko magazynu hali.
Obserwowałem ją z zaskoczeniem. Chciałem doszukać się kłamstwa, ale ktoś obcy nie mógłby znać imienia mojego eks. Ale. Czy naprawdę się tu pojawił? Przyleciał do Polski? I czemu miałby to robić, nie informując mnie o tym? I teraz chciał się spotkać…?
Spojrzałem w głąb korytarza, na którym już nie było mojej drużyny. Jeżeli trochę się spóźnię… Będą mi to mieli za złe? Kogo ja oszukuję, chcieli mnie zabić za spóźnianie się na treningi, co dopiero za spóźnienie się na mecz?
Jednak… jeżeli miałem szansę spotkać Alego i z nim chwilę porozmawiać… nawet nakrzyczeć na niego! To niepowtarzalna okazja. Dziewczyna spojrzała na swoje paznokcie.
— Powiedział, że nie będzie czekać wiecznie. Na mecz nie przyjdzie i później nie będzie szansy. Niedługo wylatuje i zdecydował się na spotkanie z tobą w ostatniej chwili…
Podjąłem decyzję. Musiałem go zobaczyć. Zmierzyć się z przeszłością, nieważne jaka ona była. Nie powiedziałem już nic do dziewczyny, tylko ruszyłem biegiem w stronę magazynu. Wiedziałem gdzie się znajduje. To jedna z najbardziej opustoszałych części hali. Trzymano tam piłki, materace, zapasowe siatki — po prostu był to wielki składzik. Odwiedzałem go setki razy, zgarniając stamtąd mopy do czyszczenia parkietu.
Mijałem ludzi, którzy kierowali się na trybuny. W pośpiechu, bo już słyszałem głos komentatora, który przebijał się przez odgłosy muzyki. Prawdopodobnie kilkanaście cheerleaderek właśnie zabawiało tłum swoimi układami.
Korytarz prowadzący do magazynu był pusty. Rozejrzałem się uważnie.
— Ale? — spytałem, rozglądając się. — Ale!
Usłyszałem jakiś ruch w magazynie. Były tam lekko otwarte drzwi, a więc skierowałem się do nich. Zajrzałem do środka i setki gwiazdek eksplodowało przed moimi oczami.

***

Bruno właśnie podawał dłoń Krystianowi, gdy kapitanowie drużyn wymienili się tym gestem na znak szacunku. Widziałam jednak, że obaj ścisnęli swoje dłonie mocniej niż to było konieczne.
Zaraz po tym, wśród oklasków i wycia, kapitanowie rozeszli się do swoich drużyn, aby podać ostatnie informacje. Trener Daniel już prowadził krótką rozgrzewkę.
— Uderzymy z całej siły — oznajmił Bruno. — Ja, Maksymilian, Norbert, Filip i Dawid. Musimy zdobyć prowadzenie już od samego początku. Poza tym nasza piątka ma największe doświadczenie jeżeli chodzi o styczność z Krystianem i jego stylem gry. Złamiemy ich ducha na samym początku. W drugiej połowie dokonam zmiany, a więc Marcel, Nataniel i Oliwier przygotujcie się na… — zawiesił swój głos i rozejrzał się po ławce. — Gdzie jest Oliwier?
Cała drużyna drgnęła i rozglądała się dookoła. Nigdzie nie było Oliwiera, a na pewno rzucałby się w oczy z tym pogardliwym uśmieszkiem.
Wstałam, trochę zaniepokojona.
— Może… poszedł do toalety?
— Powinien mnie o tym poinformować — syknął zdenerwowany Bruno. Rzucił pytające spojrzenie Natanowi, ale tamten pokręcił głową.
— Nie widziałem go.
— Cholera! Ma się tu pojawić. Spóźnić się na trening to jedno, ale na mecz? Osobiście go poćwiartuję…!
— Spokojnie — polecił Gaspar, narzucając na siebie bluzę. — Pójdę i się za nim rozejrzę. Wy zajmijcie się grą.
— Może ci pomóc? — zapytałam.
— Nie, nie, Malwino. Potrzebujmy twojego wzroku do analizy przeciwników. Musisz tu być…
— Ale…!
— Dam radę — zapewnił. — Już nie raz się szukało takich delikwentów — dodał, ruszając do wyjścia. Bruno wypuścił powietrze i skinął głową.
— Malwino, informuj na bieżąco trenera o jakichś słabościach. Wtedy trener poprosi o czas.
— Naturalnie — skinęłam głową. — Powodzenia!
— Do boju, moi drodzy! — rozkazał Bruno, ruszając na boisko. Norbert, Maksymilian, Dawid i Filip szli po obu jego stronach. — Mamy wygrać!
— Tak jest! — krzyknęli.
Zagłuszyłam nerwowy jęk żołądka i rozejrzałam się po trybunach. Przydałby się teraz Gerard, aby mnie przytulić, ale siedział gdzieś na trybunach. Westchnęłam, przygotowałam clipboard i skinęłam głową. Skupiłam wzrok na przeciwnikach, którzy teraz ustawili się naprzeciw naszej piątki.
— Słuchajcie mnie teraz — poprosiłam resztę drużyny. — Opowiem wam o zawodnikach, których wystawili. Ich kapitana znacie, to Krystian. Ich rzucający obrońca, świetna celność, szybkie ruchy, zwinność i duża wytrzymałość. I, niestety, skacze bardzo wysoko.
— Nie lekceważcie go — poprosił Natan. — Doskonale odnajduje słabości w ludziach i to wykorzystuje.
Krystian przeżegnał się na boisku i skinął głową ku reszcie drużyny.
— Numery sześć i dziewięć to bliźniacy. Nazywają ich Zabójczym Duetem. Szóstka to silny skrzydłowy o imieniu Jan. Dziewiątka to niski skrzydłowy, Sebastian. Grają razem od dziecka, a więc ich podania są naturalne i wyćwiczone. To dla nich tak łatwe jak oddychanie.
Bliźniacy, oczywiście, byli bardzo podobni do siebie. O tych samych orzechowych oczach i dłuższych, brązowych włosach, które grzywkami opadały na ich czoła. Różniła ich tylko muskulatura i wzrost. Jeden z nich był odrobinę, nieznacznie wyższy. Stali po dwóch stronach Krystiana.
— Numer pięć, to centrum. Ten blisko dwumetrowy gigant jest świetnym graczem i bardzo dobrze zatrzymuje piłki. Zwróćcie uwagę na jego duże dłonie i długie ręce. Dzięki nim zawsze łapie piłkę, a na dodatek sięga dalej niż przeciętny gracz. To jest Daniel.
— Wygląda groźnie! — jęknął Artur. — I faktycznie ma łapy jak talerze!
— Hmm… A ten ostatni? Wydaje się, że zrobił wrażenie na kapitanie.
— Niestety o nim mam najmniej informacji. Ich rozgrywający, który przez jakiś czas był chory, ale nalegał, aby pojawić się w tym meczu. Niejaki Kajetan.
Przeleciałam wzrokiem na ławkę rezerwową przeciwników. Reszta już była mi znana… Poza jedną osobą!
Drobna dziewczyna, o krótkich, brązowych włosach. Miałam wrażenie, że już ją gdzieś widziałam, ale gdzie? Poprawiła swoje włosy i przyłożyła clipboard do piersi. To znaczy, że musiała pełnić tę samą funkcję co ja!
— Nie wiedziałam, że mają menadżerkę — zdziwiłam się szczerze.
— Ej, ej! Kapitan wygląda na poruszonego! — zauważył Marcel. Spojrzałam w tamtym kierunku. Kapitan wpatrywał się w gracza z dwunastką na plecach. Przystojny brunet o jasnych, niebieskich oczach również wyglądał na podekscytowanego.
— Nie mogę uwierzyć, że jednak się tu spotykamy! — zapiał radośnie, ocierając czoło frotką. — W takich okolicznościach, Bruno! Kto by pomyślał?
— Znasz go, kapitanie? — spytał Dawid. Bruno zachował kamienny wyraz twarzy i skinął głową.
— Co ty tutaj robisz, Kajetan? — W jego głosie słychać było złość. — To nie w twoim stylu, aby grać w drużynie.
— Tyle o tym słyszałem, że postanowiłem spróbować — wyjaśnił trochę zmieszany. — I wiesz co? Całkiem dobrze mi idzie, jak widać z resztą — rozstawił dłonie jakby chciał zaprezentować całą salę. — Co prawda jestem trochę chory, ale taka okazja, aby znów z tobą zagrać… To prawie jak raz na ruski rok.
— Wystarczy — przerwał mu Krystian. — Porozmawiacie sobie kiedy indziej. Teraz mamy ważniejszą sprawę na głowie.
— Drodzy państwo! — przemówił komentator. — Niesamowite emocje! Nowe Elementaris kontra Boski Wiatr! Bruno, Dawid, Filip, Norbert i Maksymilian kontra Krystian, Jan, Sebastian, Daniel i Kajetan! To podstawowe składy obu drużyn! To oni będą walczyć o swoje miejsce w EuroBask! Kto zwycięży? Sędzia już wchodzi na boisko, by rozpocząć mecz, a drużyny rozchodzą się na swoje pozycje.
— Bierzemy się za ten Duet, kapitanie! — zameldował głośno Dawid. Filip pokiwał gorliwie głową.
— Jesteśmy lepszym duetem! — dodał.
— W takim razie ja biorę na siebie Daniela — stwierdził Maksymilian.
— Powalczę trochę z Krystianem — zapowiedział Norbert. — Już od dawna mnie denerwował!
— A więc został rozgrywający kontra rozgrywający — zapowiedział Kajetan, dalej blisko Brunona. — Point guard konta point guard. Ciekawe, które z nas lepiej upilnuje tych punktów, co?
Bruno milczał. Kajetan westchnął ciężko.
— No weź! Nie mów mi, że dalej chowasz urazę za tamto co się wydarzyło? — zaśmiał się, a potem odrobinę spoważniał. — Nie mów mi, że dalej jesteś obrażającym się dzieckiem?
Bruno spojrzał na niego ze złością.
— Przeszłość niech pozostanie przeszłością. Wygram ten mecz.
Kajetan uśmiechnął się promiennie.
— Spróbuj wygrać — dodał. Bruno odwrócił się plecami do niego, kierując się pod kosz. Kajetan zakręcił się na stopie i także ruszył na swoje miejsce. Za to naprzeciw siebie stanęli Maksymilian i Daniel.
— Jesteś wysoki — pochwalili się wzajemnie. Drobny sędzia wyglądał przy nich komicznie.
— Drodzy państwo, tak jest! Sędzia na boisku! W kole środkowym dwójka zawodników — najwyżsi z każdej drużyny! I…!
Wstrzymałam oddech. Przygryzłam wargi.
— Rzut sędziowski! — zagrzmiał komentator, a piłka wyleciała w powietrze.

***

Gaspar przeszukiwał właśnie szatnie, ale nikogo nie mógł znaleźć. Po odgłosach mógł stwierdzić, że mecz się właśnie zaczął, a Oliwiera jak nie było tak nie ma. Przeszukał okolice boiska, ale nie znalazł go też na korytarzu. Próbował do niego zadzwonić, ale to było mało skuteczne, gdy jego telefon, jak się okazało, wibrował w szafce w szatni. Innymi słowy — Oliwier nie opuścił hali.
— Gdzie jesteś, Madgrey? — rzucił sam do siebie. Żałował, że nie widział początku meczu, ale złość na Oliwiera z każdą minutą malała. Oliwier był wyszczekanym punkiem, ale to nie było w jego stylu tak znikać. Prawdopodobnie w ogóle by się nie pojawił, gdyby tak zadecydował. A to oznaczało, że coś musiało się stać.
Zatrzymał się w głównym holu i rozejrzał się. Poza panią w recepcji, nie było tu nikogo. Zaryzykował i podszedł do niej, ale potwierdziła jedynie jego domysły. Żaden gracz nie opuszczał tymi drzwiami hali.
Postanowił sprawdzić łazienki, bo może się w którejś zaklinował lub zemdlał ze stresu. Albo poszedł na dach, aby zapalić w tajemnicy.
Jednak nie było go w łazienkach ani na dachu. Zaczynało mu brakować miejsc, w których mógłby się ukryć.
Stanął bezradnie na środku korytarza i pokręcił głową. Zaczynał się martwić i to już na poważnie.
— Oliwier — rzucił cicho, rozglądając się. Mecz już trwał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz