Rozdział 18
Zabójczy duet
— Nie żyjesz, Madgrey! — oznajmił Gaspar,
kaszląc głośno i plując na ziemię. — Ohydne!
— Już nie bądź taki, bo się obrażę —
stwierdziłem, zapinając spodnie. Gaspar wyprostował się i silnym chwytem
przydusił mnie do ściany. — Nie mów, że ci nie smakowało!
— Jesteś ohydny, Madgrey — warknął. — Uch,
muszę iść umyć zęby! To gorsze od twoich papierosów — puścił mnie i szybkim
krokiem poszedł do łazienki. Wywróciłem oczami i zapiąłem pasek. Roztarłem moją
szyję i usiadłem na kanapie, rozciągając się. Cholera, czekałem na to cały
dzień!
Słyszałem jak Gaspar siłuje się ze słonym
posmakiem w ustach. Z satysfakcją zarzuciłem głowę do tyłu.
Moje spotkania z Gasparem przybierały na
częstotliwości. Jak się okazało, obaj mieliśmy niezaspokojony popęd seksualny,
który przybierał na sile z każdym spotkaniem. Ostatnich kilka tygodni było
naprawdę przyjemnych.
Treningi szły dobrze i po myśli kapitana
Brunona, który zwiększał trudność w miarę kolejnych wygranych. Jednak
zwycięskie mecze prowadziły nas do finałowego spotkania z Boskim Wiatrem.
Tak jest. Na szóstego grudnia zaplanowano
finałowy mecz eliminacji do EuroBask. Rozegraliśmy mnóstwo meczów, po czasie
nawet straciłem rachubę. Każda wygrana przybliżała nas do Mistrzostw Europy.
Niestety, według Malwiny, do finału dotarł także Krystian ze swoim Boskim
Wiatrem.
Bijące po oczach kolorami plakaty,
zapowiadające ostateczną rozgrywkę, znaleźć można było na każdym wydziale
uniwersytetu i w każdym klubie. Wielki napis obiecywał niepowtarzalny pojedynek
między Nowym Elementaris a Boskim Wiatrem.
Obecnie jednak spędzałem czas w mieszkaniu
Gaspara, w którym głównie uprawialiśmy seks. Ponieważ mieszkał sam, mogliśmy
sobie na to pozwolić. No i obecność Malwiny nie była zagrożeniem.
Tak jak się spodziewałem po Francuzie, w
jego domu panował porządek. Schludna elegancja była wizytówką już od samego
przekroczenia progu. Miałem wrażenie, że Gaspar sprząta codziennie. Żartowałem,
że mógłby robić tu operację na otwartym sercu.
— Tobie to by się mózg przydał, Madgrey —
odpowiedział jedynie.
Przyzwyczajałem się do tego miejsca.
Irytowały mnie kanciaste meble, ale standard mieszkania był dużo lepszy niż w
kamienicy. Zdarzało mi się tu nawet nocować. Zagościłem się na tyle, że miałem
tu kilka swoich ubrań i szczoteczkę do zębów. Którą teraz, prawdopodobnie w
ramach zemsty, Gaspar wyrzucił za okno.
Powrócił do salonu z niesmakiem na twarzy
i dalej wycierał usta. Spojrzał na mnie, a potem na wyplutą plamę na kafelkach.
— Posprzątaj to.
— Co? Czemu ja?
— Bo to twoje…
— Ty dotykałeś ostatni.
— Nie denerwuj mnie, Madgrey — syknął. —
Wiesz gdzie są chusteczki.
Doskonale wiedziałem gdzie Gaspar trzymał
chusteczki, a więc dźwignąłem się z kanapy i przemaszerowałem do kuchni.
Wyciągnąłem opakowanie z kredensu i wróciłem do salonu. Gaspar obserwował mnie
uważnie, gdy wycierałem swoje… hm…
— Muszę przyznać, że mam spore strzały.
— Spore to ty masz ego. Reszta jest
przeciętna.
— Dupek z ciebie, Arcenciel! — zarzuciłem
mu i poszedłem do łazienki, aby spuścić niemiłe odpady w kiblu. Wróciłem do pokoju
i uniosłem brew. — Wiem, co cię tak denerwuje.
— Naprawdę? — zapytał zaintrygowany. — Co
takiego może mnie denerwować, poza twoją obecnością?
Przyzwyczaiłem się do tych jego tekstów.
Na początku mnie denerwowały, ale teraz uznawałem to za względnie urocze, bo te
same usta życzyły mi śmierci, aby potem zaspokajać moje potrzeby.
— Denerwuje cię mój tajemny trening z
Natanem — oznajmiłem. Gaspar zmrużył oczy i pokręcił głową. Jednak fakt, iż nie
od razu otrzymałem ciętą ripostę, świadczył o tym, że trafiłem w dziesiątkę.
Ku wyjaśnieniu - mój „tajemniczy” trening
z Natanem zaczął się całkowitym przypadkiem, jakieś dwa tygodnie temu.
Przypomniał mi wtedy, że jest moim opiekunem, dlatego zaprosił na krótką
rozmowę. Byłem szczerze zaskoczony, ale skoro chciał pogadać, nie widziałem
większych problemów.
Zresztą, Nat zrobił się ostatnio
towarzyski. Jak na siebie, oczywiście. Powód jego dobrego humoru poznałem
jeszcze tego samego dnia.
Powód miał na imię Gabriel. I cóż… to na
razie tyle historii jaką musicie znać.
— Na pewno nie tak jak moje wyjście do
pubu z Marcelem — zakpił Gaspar, sprowadzając mnie na ziemię. Warknąłem głośno,
aby przypomnieć mu, że potrafię być nieprzyjemny.
Wyjście z Marcelem do pubu było tematem naszej
pierwszej kłótni. Ale takiej prawdziwej kłótni, bo w sumie my kłóciliśmy się
cały czas. Nie zirytował mnie Marcel, czy coś w tym stylu. Zirytował mnie
Gaspar, który najpierw umówił się ze mną, a potem zmienił plany i poszedł do
pubu. Ja wiem, że nie byliśmy w związku, ale minimum przyzwoitości by się
przydało! Jeżeli już się z kimś umawiasz na seks, to wypadałoby dotrzymać
terminu, bo człowiek chodzi cały dzień nabuzowany i napalony, a potem chuj go
strzela.
— Nie wracaj do tego, co? Zjebałeś i to
twoja wina!
— Prosiłem cię, nie przeklinaj. I nie
czuję się winny. Nie moja wina, że nie odbierasz komórki.
— Była wyciszona! Byłem na zajęciach.
Gaspar westchnął i pokręcił głową.
— Zapomnijmy o tym — zaproponował. — Nie
powinniśmy się kłócić, zwłaszcza przed meczem z Boskim Wiatrem.
Zawahałem się, ale skinąłem głową. Usiadłem
obok niego i zapadła cisza.
Jeszcze cztery dni i rozegramy mecz, który
zadecyduje o naszym wejściu do EuroBask. Słyszałem, że niektóre kraje wyłoniły
już swoje najlepsze drużyny. Ta myśl mnie ekscytowała… Grać z najlepszymi z
najlepszych.
Spojrzałem na Gaspara, który palcami
wygrywał kolejną melodię. To był znak, że również i on się zamyślił. Gdy
zaczynał wodzić po niewidzialnych klawiszach pianina, można było założyć, że
odleciał.
— Pizdo — zawołałem.
Zerknął na mnie, wybudzony z transu.
— Nie przeklinaj, ile razy mam ci
powtarzać?
— Nie jesteś moim chłopakiem, więc nie
muszę się ciebie słuchać — prychnąłem.
— Ale twój tyłek ogrzewa sobie miejsce na
mojej kanapie w moim mieszkaniu, więc bądź miły i nie przeklinaj.
— Dobra, ciekawy argument — zamyśliłem się
chwilę. — Dobra, dobra. Czuję, że przekleństwa nie pasują do tej małej
elegancji jaką roztoczyłeś w tym mieszkaniu — stwierdziłem, wstając. — Będę się
zbierał.
— Hm? Myślałem, że będziesz nocował.
— Czyżbym słyszał tęsknotę? — pochyliłem
się nad nim.
— Ulgę — poprawił mnie. — Strasznie się
rozpychasz w łóżku.
Zaśmiałem się, pocałowałem go i poszedłem
do przedpokoju. Odprowadził mnie, a potem oparł się o framugę, obserwując moje
poczynania. Gdy się schyliłem, aby zawiązać buty, mruknął ciche:
— Belle.
— Co ty tam francuzisz?
— Poganiam cię — odpowiedział. — Chcę
wziąć kąpiel.
— O! To może jednak zostanę?
— Jeszcze czego, aby moczyć się w czyichś
brudach — wzdrygnął się. — Pamiętaj, że jutro jest trening.
— Pamiętam, pamiętam — westchnąłem. — Moja
osobista przypominajka jest na straży. Prawdę mówiąc, robi się czerwona na
twarzy, gdy o czymś zapominam…
— Nie denerwuj kobiet — poradził. — O ile
nie chcesz dostać bagietką po twarzy.
— Dostałeś bagietką po twarzy? Człowieku,
nie możesz być bardziej francuski!
Uśmiechnął się delikatnie i skinął głową,
gdy wychodziłem za drzwi. Zamknął je za mną na zamek. Wsadziłem ręce do
kieszeni, łokciem wcisnąłem guzik windy i czekałem. Gdy znalazłem się już na
zewnątrz, musiałem założyć czapkę. Spojrzałem w zachmurzone nieba, ale dalej
nic. Dalej nie padał śnieg. Byłem trochę tym zasmucony, bo z utęsknieniem
wyczekiwałem zimy. I mimo, że temperatura spadała już poniżej zera, śniegu jak
nie było tak nie ma. Wypuściłem parę z ust, w formie pogardy i ruszyłem na
autobus. Teraz czekała mnie prawie godzina jazdy.
— No! Jesteś! Gdzieś ty był? — Te oto
słowa powitały mnie w domu. Westchnąłem, ściągając z siebie kurtkę.
— Na mieście.
— Już jedenasta!
— Zahaczyłem o bar…?
Malwina wywróciła oczami i wróciła na
kanapę gdzie siedział Gerard, okryty kocem i z laptopem na kolanach. Dziewczyna
usiadła obok niego, a on zarzucił koc i na nią. Gdy mnie zobaczył, skinęliśmy
sobie głowami.
— Ta jest szczupła, co? — spytała Malwina,
wskazując kogoś na monitorze. Ja byłem w kuchni, szukając czegoś do jedzenia w
lodówce.
— No, nawet — zgodził się.
— Czyli jest chudsza ode mnie? — zapytała.
— Co…? Nie, nie o to mi chodziło.
— Ale jest szczupła?
— No, jest, ale…
— Człowieku, nie potwierdzaj zdania
kobiety — wtrąciłem głośno, wyjmując jogurt. — To jak refleks. Jest szczupła?
Nie. Jest ładna? Nie!
Gerard zarumienił się i objął Malwinę.
— Przecież wiesz, że jesteś idealna.
— Ach, no wiem, wiem — odpowiedziała.
Pokiwałem głową z uznaniem. Ujarzmił smoka. To było fajne w relacjach męsko-męskich.
Dawało się uniknąć takich rozmów i pretensji. Chociaż… nie zawsze.
— Fajny tyłek — stwierdziłem pewnego razu,
gdy siedziałem z Gasparem w kawiarni. To nie była randka, po prostu obaj
mieliśmy ochotę na kawę.
— Fajniejszy niż mój? — zapytał.
— Co? Nie o to mi chodziło. Po prostu
stwierdzam fakt.
Brew Gaspara szybowała jeszcze wyżej.
— Acha.
— O Boże, człowieku, nie dobijaj mnie.
Tamten ma fajny tyłek, ale wolę twój. Zadowolony?
— Całkiem kontent.
Zamarłem w połowie drogi do mojego pokoju.
Malwina i Gerard spojrzeli na mnie zaintrygowani.
— Popuściłeś? — zaproponowała nieśmiało.
Posłałem jej mordercze spojrzenie.
— Nie. Nic. Nieważne — odpowiedziałem,
ruszając dalej. Zamknąłem się w swoim pokoju i oparłem o drzwi. Uświadomiłem
sobie coś niebezpiecznego.
Moja relacja z Gasparem opierała się tylko
na seksie. To było podstawowe założenie, z którego wychodziliśmy. I co
najważniejsze - nie byliśmy w związku! Więc czemu zachowywaliśmy się jak osoby,
które w nim były? Cholera, miałem u niego swoje ciuchy! Całowaliśmy się na
powitanie i pożegnanie! No i mieliśmy tego typu rozmowy co Gerard i Malwina, a
oni definitywnie byli w związku!
Ale my nie byliśmy w związku! Sam Gaspar
mówił, że nie wszystko jest czarne lub białe. Może byliśmy pomiędzy? Bo na
pewno go nie kochałem. A co jeżeli on się zakocha? Wtedy będzie problem.
I tak oto te spokojne dni pękły jak bańka
mydlana, gdy zdałem sobie sprawę do czego może coś takiego doprowadzić. A nie
chciałem na pewno pakować się w jakikolwiek związek. Trzeba będzie to wyjaśnić
z Gasparem.
***
— Jak to „nie”? Co to znaczy „nie”? —
zapytałem zaskoczony. Byłem właśnie w połowie zdejmowania koszulki.
— Żadnego seksu przed meczem — oznajmił
Gaspar, unosząc dłoń, pokazując mi znak stop.
— Ale… ale…!
— Zachowaj w sobie te męskie hormony — Poklepał mnie po ramieniu. — I ubierz się.
— Gaspar, do diabła! To już drugi taki
twój numer! Chcesz abym się naprawdę zdenerwował?!
— Nie szczekaj już — warknął poirytowany. —
Po prostu skup się na grze. Nic cię nie może dekoncentrować. Idę o zakład, że
nie wytrzymasz tych sześciu dni.
Czy on właśnie rzucił mi wyzwanie?
— Oczywiście, że wytrzymam — prychnąłem.
— Dobrze, podbijam stawkę — uniósł palec. —
Żadnego seksu i żadnego papierosa do zakończenia finałowego meczu, a zrobię
wszystko co chcesz, o tam — wskazał na swoją sypialnie. — Zainteresowany?
Uniosłem brew i przemyślałem ofertę. Z
jednej strony rozsadzało mnie od środka, a wizja sześciu dni celibatu - nie
tylko seksualnego, ale i papierosowego, wydawała się kopaniem własnego grobu. Z
drugiej jednak strony - Gaspar w sportowych butach, frotce i spodenkach
koszykarskich…
— Oliwier… znów szybciej oddychasz —
westchnął Gaspar. — Pomyślałeś o czymś niegrzecznym, prawda?
— Przyjmuję twój zakład! — uniosłem moją
dłoń. — Smaruj dupę, bo będzie bolało!
— Podziękuj Bogu, że jesteś gejem, bo z
takimi tekstami nie zdobyłbyś żadnej dziewczyny — ocenił, ściskając moją dłoń.
— Nie jestem gejem.
— Nie, wcale — zaśmiał się. — Dobrze, to
skoro nie możemy uprawiać seksu, to co teraz?
— Nie wiem…
— Może obejrzymy jakiś film?
Zabrzmiało jakbyśmy byli w związku.
Pokręciłem szybko głową.
— Coś musimy porobić, prawda? Może po
prostu posiedzimy i pogadamy?
— Brzmi fascynująco. — Z rękami w
kieszeniach, wylądowałem na kanapie. — O czym chcesz pogadać?
***
Emocje mieszały się ze stresem, gdy cała
drużyna powoli zbierała się w szatni. Nadszedł dzień finałowego spotkania
pomiędzy Nowym Elementaris a Boskim Wiatrem. Dwie drużyny miały walczyć o
udział w Mistrzostwach Europy. Na imprezę zaproszono władze miasta,
organizatorów EuroBask (wszyscy z siwymi włosami i w garniturach), a także
dziennikarzy.
Innymi słowy - to była wielka impreza.
Hala trzęsła się od podekscytowanych rozmów widzów, od ich kroków, od ich
oddechów, które sprawiały, że wszędzie było duszno. Nawet w naszej szatni było
podejrzanie ciepło.
Kapitana nigdzie nie było, ponieważ razem
z Malwiną załatwiał jakieś formalności. Wiedziałem jednak, że wróci, aby nas
podnieść na duchu. To było jego specjalnością.
Nostalgicznie spojrzałem na swój strój.
Ósemka zdawała się być jeszcze nowa, mimo że rozegrałem w niej już tyle meczów.
I z każdym z nich, poprawiałem swoje umiejętności. Co prawda dalej moja
wytrzymałość nie była na najwyższym poziomie, ale dawałem radę. No i liczyłem
na to, że mój papierosowy post trochę mi pomoże. Mimo, że drapało mnie w
gardle, płuca były jakby lżejsze.
— Stresik? — zapytał Marcel.
— Hm? Czy ja wiem? Myślę, że mamy spore
szanse, aby wygrać, więc… — wzruszyłem ramionami. — A ty? Stresik?
— Ha, ha! No co ty? — zaśmiał się. — Dam
radę! O ile pozwolą mi dzisiaj grać… — mruknął. — Podobno tylko Pierwszy Skład
ma grać. Wiesz, najlepsi z najlepszych…
— Co? — zdziwiłem się. — Nie, na pewno
nie. Zobaczysz.
— O, właśnie! — klepnął się w czoło. — Proszę
— powiedział, sięgając do kieszeni.
— Co to? — zapytałem, gdy wystawił ku mnie
dłoń.
— Cukierek — otworzył dłoń. — Rozdaję
wszystkim na szczęście!
— Cukierek przyniesie szczęście?
— Efekt placebo. Uwierz, że to pigułka
mocy.
Zaśmiałem się.
— Dzięki — odpowiedziałem, przyjmując
łakocie. Rozpakowałem i wrzuciłem sobie do ust. — Chociaż nie powinienem brać
cukierków od nieznajomych.
— Mówisz jakbyśmy się w ogóle nie znali… —
burknął.
W mojej szafce zawibrowało. Marcel skinął
głową i odszedł, rozdając wszystkim cukierki. Lubiłem jego taktowność i
wyczucie sytuacji. Sięgnąłem po telefon i odczytałem smsa, który mnie zaskoczył
z dwóch powodów — prawie zapomniałem o osobie, z którą pisałem i dawno nic nie
pisała!
Coś się długo nie odzywasz! Pewnie jesteś strasznie
zalatany. Ale nic dziwnego, w końcu grasz dzisiaj o wstęp do EuroBask! Już
jestem i mówię ci — pełna sala! Trzymam kciuki, mam nadzieję, że Nowe
Elementaris wygra!
<8>
Było mi trochę głupio, bo przez kilka
ostatnich tygodni nie pamiętałem o moim anonimie, skupiając się tylko na
Gasparze. No i wychodziło na to, że miał lekkie pretensje. Odpisałem mu szybko
przeprosiny i podziękowania. Na więcej nie miałem czasu, bo oto pojawił się
kapitan Bruno wraz z Malwiną i Gasparem.
We trójkę stanęli przy wyjściu i
obserwowali. Każde z nas wyprostowało się.
— Przede wszystkim, nie panikujcie —
poprosił Bruno. — To po prostu nasz kolejny mecz, a my mamy niepowtarzalne
umiejętności. Przeciwnik jest silny, nie lekceważcie go. Niektórzy z was mieli
już z nim styczność. Zachowajcie zimną krew i płomień w sercu. Ruszajmy!
Obrócił się, a jego jersey tworzył coś na
wzór peleryny. Malwina mrugnęła do nas i skinęła głową. Gaspar nie powiedział
nic, ale jego surowe spojrzenie kazało nam dać z siebie wszystko.
Na jego widok prawie mną rzuciło o ziemię.
Chciałem wygrać, aby mieć co świętować i to w jakim stylu. Musiałem przyznać,
że to niezła motywacja. Nie paliłem (pilnowała mnie Malwina), nie miałem czasu
myśleć o seksie… Byłem nakręcony!
Całą grupką opuściliśmy szatnię. Trzymałem
się z tyłu, oddychając głośno. Serce biło mi podejrzanie szybko z całej tej
ekscytacji. Ten mecz zapowiadał się fantastycznie. Wszyscy byli gotowi i
przejawiali to na swój oryginalny sposób.
Maksymilian szedł zaraz za Brunonem,
niczym jego prywatny ochroniarz. Norbert trzymał się tuż za nimi, mówiąc coś
cicho do siebie.
Filip, Dawid i Nataniel kroczyli ramię w
ramię, a każdy z nich miał żółtą frotkę na nadgarstku. Było równie oryginalne
co tęczowa frotka Gaspara.
Marcel szedł z rękami na szyi, zapatrzony
w sufit. Artur i Florian przekomarzali się o coś, a Bartosz prawie zasypiał na
ramieniu Mariusza. Widząc ich wszystkich, wiedziałem, że nam się uda, nieważne
kto miał być naszym przeciwnikiem.
Krystian, najlepszy z Elementarnej
Czwórki. Dwójka bliźniaków. Jeden olbrzym i utrzymywany w tajemnicy
rozgrywający. Po tej drużynie spodziewałem się wiele.
— Oliwier Madgrey? — usłyszałem z jednego
z odgałęzień korytarzy. Zatrzymałem się i spojrzałem w ten nie całkiem oświetlony
hol. Stała tam jakaś postać. Niska i drobna, o krótkich włosach.
— Hm? Kto to? — zapytałem, wysilając
wzrok.
Postać poruszyła się, wychodząc z cienia.
Natychmiast przypomniały mi się wszystkie horrory i pożałowałem tego, że
odczepiłem się od swojej drużyny.
— Pewnie mnie nie znasz — uśmiechnęła się.
To była ona. Dziewczyna, o brązowych
włosach, delikatnym uśmiechu, ubrana w sweterek. Lub jakby to profesjonalnie
nazwał Gaspar — w kardigan. Poprawiła swoje włosy i zmierzyła mnie wzrokiem.
— Nie, nie znam. Czego chcesz? I skąd
znasz moje imię?
— Przecież jesteś gwiazdą Nowego
Elementaris — powiedziała, trochę zaskoczona. — Srebrnowłosy chłopak, który
potrafi kopiować ruchy swoich przeciwników. Tak, tak, to imponujące —
zaznaczyła. — Niesamowita zdolność, jeżeli mogę dodać coś od siebie.
— Czego chcesz? — powtórzyłem. —
Streszczaj się, bo nie mam czasu na rozmowy.
— Istotnie, mecz — pokiwała głową. —
Jednak mam dla ciebie pewną wiadomość.
— Świetnie, możesz mi przekazać po meczu —
zrobiłem kilka kroków, a ona roześmiała się cicho.
— To od Alego.
Zatrzymałem się nagle, jakby wokół moich
nóg wyrosła wielka bryła lodu i mnie uwięziła. Moje wnętrzności się zmroziły,
krew na sekundę przestała płynąć. Niewidzialny ciężar przygniótł mi żołądek, a
z płuc uciekło powietrze.
Imię to zadzwoniło w mojej głowie jakby
było pierwszy słowem, które kiedykolwiek poznałem. Powoli zerknąłem na nią
przez ramię.
— Skąd go znasz? — zapytałem.
— Świat jest naprawdę mały — zapewniła. —
Czeka na ciebie niedaleko magazynu hali.
Obserwowałem ją z zaskoczeniem. Chciałem
doszukać się kłamstwa, ale ktoś obcy nie mógłby znać imienia mojego eks. Ale.
Czy naprawdę się tu pojawił? Przyleciał do Polski? I czemu miałby to robić, nie
informując mnie o tym? I teraz chciał się spotkać…?
Spojrzałem w głąb korytarza, na którym już
nie było mojej drużyny. Jeżeli trochę się spóźnię… Będą mi to mieli za złe?
Kogo ja oszukuję, chcieli mnie zabić za spóźnianie się na treningi, co dopiero
za spóźnienie się na mecz?
Jednak… jeżeli miałem szansę spotkać Alego
i z nim chwilę porozmawiać… nawet nakrzyczeć na niego! To niepowtarzalna
okazja. Dziewczyna spojrzała na swoje paznokcie.
— Powiedział, że nie będzie czekać
wiecznie. Na mecz nie przyjdzie i później nie będzie szansy. Niedługo wylatuje
i zdecydował się na spotkanie z tobą w ostatniej chwili…
Podjąłem decyzję. Musiałem go zobaczyć.
Zmierzyć się z przeszłością, nieważne jaka ona była. Nie powiedziałem już nic
do dziewczyny, tylko ruszyłem biegiem w stronę magazynu. Wiedziałem gdzie się
znajduje. To jedna z najbardziej opustoszałych części hali. Trzymano tam piłki,
materace, zapasowe siatki — po prostu był to wielki składzik. Odwiedzałem go
setki razy, zgarniając stamtąd mopy do czyszczenia parkietu.
Mijałem ludzi, którzy kierowali się na trybuny.
W pośpiechu, bo już słyszałem głos komentatora, który przebijał się przez
odgłosy muzyki. Prawdopodobnie kilkanaście cheerleaderek właśnie zabawiało tłum
swoimi układami.
Korytarz prowadzący do magazynu był pusty.
Rozejrzałem się uważnie.
— Ale? — spytałem, rozglądając się. — Ale!
Usłyszałem jakiś ruch w magazynie. Były
tam lekko otwarte drzwi, a więc skierowałem się do nich. Zajrzałem do środka i
setki gwiazdek eksplodowało przed moimi oczami.
***
Bruno właśnie podawał dłoń Krystianowi,
gdy kapitanowie drużyn wymienili się tym gestem na znak szacunku. Widziałam
jednak, że obaj ścisnęli swoje dłonie mocniej niż to było konieczne.
Zaraz po tym, wśród oklasków i wycia,
kapitanowie rozeszli się do swoich drużyn, aby podać ostatnie informacje.
Trener Daniel już prowadził krótką rozgrzewkę.
— Uderzymy z całej siły — oznajmił Bruno. —
Ja, Maksymilian, Norbert, Filip i Dawid. Musimy zdobyć prowadzenie już od
samego początku. Poza tym nasza piątka ma największe doświadczenie jeżeli
chodzi o styczność z Krystianem i jego stylem gry. Złamiemy ich ducha na samym
początku. W drugiej połowie dokonam zmiany, a więc Marcel, Nataniel i Oliwier
przygotujcie się na… — zawiesił swój głos i rozejrzał się po ławce. — Gdzie
jest Oliwier?
Cała drużyna drgnęła i rozglądała się
dookoła. Nigdzie nie było Oliwiera, a na pewno rzucałby się w oczy z tym
pogardliwym uśmieszkiem.
Wstałam, trochę zaniepokojona.
— Może… poszedł do toalety?
— Powinien mnie o tym poinformować —
syknął zdenerwowany Bruno. Rzucił pytające spojrzenie Natanowi, ale tamten
pokręcił głową.
— Nie widziałem go.
— Cholera! Ma się tu pojawić. Spóźnić się
na trening to jedno, ale na mecz? Osobiście go poćwiartuję…!
— Spokojnie — polecił Gaspar, narzucając
na siebie bluzę. — Pójdę i się za nim rozejrzę. Wy zajmijcie się grą.
— Może ci pomóc? — zapytałam.
— Nie, nie, Malwino. Potrzebujmy twojego
wzroku do analizy przeciwników. Musisz tu być…
— Ale…!
— Dam radę — zapewnił. — Już nie raz się
szukało takich delikwentów — dodał, ruszając do wyjścia. Bruno wypuścił
powietrze i skinął głową.
— Malwino, informuj na bieżąco trenera o
jakichś słabościach. Wtedy trener poprosi o czas.
— Naturalnie — skinęłam głową. —
Powodzenia!
— Do boju, moi drodzy! — rozkazał Bruno,
ruszając na boisko. Norbert, Maksymilian, Dawid i Filip szli po obu jego
stronach. — Mamy wygrać!
— Tak jest! — krzyknęli.
Zagłuszyłam nerwowy jęk żołądka i rozejrzałam
się po trybunach. Przydałby się teraz Gerard, aby mnie przytulić, ale siedział
gdzieś na trybunach. Westchnęłam, przygotowałam clipboard i skinęłam głową.
Skupiłam wzrok na przeciwnikach, którzy teraz ustawili się naprzeciw naszej
piątki.
— Słuchajcie mnie teraz — poprosiłam
resztę drużyny. — Opowiem wam o zawodnikach, których wystawili. Ich kapitana
znacie, to Krystian. Ich rzucający obrońca, świetna celność, szybkie ruchy,
zwinność i duża wytrzymałość. I, niestety, skacze bardzo wysoko.
— Nie lekceważcie go — poprosił Natan. —
Doskonale odnajduje słabości w ludziach i to wykorzystuje.
Krystian przeżegnał się na boisku i skinął
głową ku reszcie drużyny.
— Numery sześć i dziewięć to bliźniacy.
Nazywają ich Zabójczym Duetem. Szóstka to silny skrzydłowy o imieniu Jan.
Dziewiątka to niski skrzydłowy, Sebastian. Grają razem od dziecka, a więc ich
podania są naturalne i wyćwiczone. To dla nich tak łatwe jak oddychanie.
Bliźniacy, oczywiście, byli bardzo podobni
do siebie. O tych samych orzechowych oczach i dłuższych, brązowych włosach,
które grzywkami opadały na ich czoła. Różniła ich tylko muskulatura i wzrost.
Jeden z nich był odrobinę, nieznacznie wyższy. Stali po dwóch stronach
Krystiana.
— Numer pięć, to centrum. Ten blisko
dwumetrowy gigant jest świetnym graczem i bardzo dobrze zatrzymuje piłki.
Zwróćcie uwagę na jego duże dłonie i długie ręce. Dzięki nim zawsze łapie
piłkę, a na dodatek sięga dalej niż przeciętny gracz. To jest Daniel.
— Wygląda groźnie! — jęknął Artur. — I
faktycznie ma łapy jak talerze!
— Hmm… A ten ostatni? Wydaje się, że
zrobił wrażenie na kapitanie.
— Niestety o nim mam najmniej informacji.
Ich rozgrywający, który przez jakiś czas był chory, ale nalegał, aby pojawić
się w tym meczu. Niejaki Kajetan.
Przeleciałam wzrokiem na ławkę rezerwową
przeciwników. Reszta już była mi znana… Poza jedną osobą!
Drobna dziewczyna, o krótkich, brązowych
włosach. Miałam wrażenie, że już ją gdzieś widziałam, ale gdzie? Poprawiła
swoje włosy i przyłożyła clipboard do piersi. To znaczy, że musiała pełnić tę
samą funkcję co ja!
— Nie wiedziałam, że mają menadżerkę —
zdziwiłam się szczerze.
— Ej, ej! Kapitan wygląda na poruszonego! —
zauważył Marcel. Spojrzałam w tamtym kierunku. Kapitan wpatrywał się w gracza z
dwunastką na plecach. Przystojny brunet o jasnych, niebieskich oczach również
wyglądał na podekscytowanego.
— Nie mogę uwierzyć, że jednak się tu
spotykamy! — zapiał radośnie, ocierając czoło frotką. — W takich
okolicznościach, Bruno! Kto by pomyślał?
— Znasz go, kapitanie? — spytał Dawid.
Bruno zachował kamienny wyraz twarzy i skinął głową.
— Co ty tutaj robisz, Kajetan? — W jego
głosie słychać było złość. — To nie w twoim stylu, aby grać w drużynie.
— Tyle o tym słyszałem, że postanowiłem
spróbować — wyjaśnił trochę zmieszany. — I wiesz co? Całkiem dobrze mi idzie,
jak widać z resztą — rozstawił dłonie jakby chciał zaprezentować całą salę. —
Co prawda jestem trochę chory, ale taka okazja, aby znów z tobą zagrać… To
prawie jak raz na ruski rok.
— Wystarczy — przerwał mu Krystian. — Porozmawiacie
sobie kiedy indziej. Teraz mamy ważniejszą sprawę na głowie.
— Drodzy państwo! — przemówił komentator. —
Niesamowite emocje! Nowe Elementaris kontra Boski Wiatr! Bruno, Dawid, Filip,
Norbert i Maksymilian kontra Krystian, Jan, Sebastian, Daniel i Kajetan! To
podstawowe składy obu drużyn! To oni będą walczyć o swoje miejsce w EuroBask!
Kto zwycięży? Sędzia już wchodzi na boisko, by rozpocząć mecz, a drużyny
rozchodzą się na swoje pozycje.
— Bierzemy się za ten Duet, kapitanie! —
zameldował głośno Dawid. Filip pokiwał gorliwie głową.
— Jesteśmy lepszym duetem! — dodał.
— W takim razie ja biorę na siebie Daniela
— stwierdził Maksymilian.
— Powalczę trochę z Krystianem —
zapowiedział Norbert. — Już od dawna mnie denerwował!
— A więc został rozgrywający kontra
rozgrywający — zapowiedział Kajetan, dalej blisko Brunona. — Point guard konta
point guard. Ciekawe, które z nas lepiej upilnuje tych punktów, co?
Bruno milczał. Kajetan westchnął ciężko.
— No weź! Nie mów mi, że dalej chowasz
urazę za tamto co się wydarzyło? — zaśmiał się, a potem odrobinę spoważniał. —
Nie mów mi, że dalej jesteś obrażającym się dzieckiem?
Bruno spojrzał na niego ze złością.
— Przeszłość niech pozostanie
przeszłością. Wygram ten mecz.
Kajetan uśmiechnął się promiennie.
— Spróbuj wygrać — dodał. Bruno odwrócił
się plecami do niego, kierując się pod kosz. Kajetan zakręcił się na stopie i
także ruszył na swoje miejsce. Za to naprzeciw siebie stanęli Maksymilian i
Daniel.
— Jesteś wysoki — pochwalili się
wzajemnie. Drobny sędzia wyglądał przy nich komicznie.
— Drodzy państwo, tak jest! Sędzia na
boisku! W kole środkowym dwójka zawodników — najwyżsi z każdej drużyny! I…!
Wstrzymałam oddech. Przygryzłam wargi.
— Rzut sędziowski! — zagrzmiał komentator,
a piłka wyleciała w powietrze.
***
Gaspar przeszukiwał właśnie szatnie, ale
nikogo nie mógł znaleźć. Po odgłosach mógł stwierdzić, że mecz się właśnie
zaczął, a Oliwiera jak nie było tak nie ma. Przeszukał okolice boiska, ale nie
znalazł go też na korytarzu. Próbował do niego zadzwonić, ale to było mało
skuteczne, gdy jego telefon, jak się okazało, wibrował w szafce w szatni.
Innymi słowy — Oliwier nie opuścił hali.
— Gdzie jesteś, Madgrey? — rzucił sam do
siebie. Żałował, że nie widział początku meczu, ale złość na Oliwiera z każdą
minutą malała. Oliwier był wyszczekanym punkiem, ale to nie było w jego stylu
tak znikać. Prawdopodobnie w ogóle by się nie pojawił, gdyby tak zadecydował. A
to oznaczało, że coś musiało się stać.
Zatrzymał się w głównym holu i rozejrzał
się. Poza panią w recepcji, nie było tu nikogo. Zaryzykował i podszedł do niej,
ale potwierdziła jedynie jego domysły. Żaden gracz nie opuszczał tymi drzwiami
hali.
Postanowił sprawdzić łazienki, bo może się
w którejś zaklinował lub zemdlał ze stresu. Albo poszedł na dach, aby zapalić w
tajemnicy.
Jednak nie było go w łazienkach ani na
dachu. Zaczynało mu brakować miejsc, w których mógłby się ukryć.
Stanął bezradnie na środku korytarza i
pokręcił głową. Zaczynał się martwić i to już na poważnie.
— Oliwier — rzucił cicho, rozglądając się.
Mecz już trwał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz