Rozdział 10
Jego melodia
Jego melodia
— I tak to wygląda… — burknąłem,
mieszając powoli łyżeczką w szklance. Herbata wirowała leniwie, rozpuszczając
cukier. — Gdy już sobie obiecałem, że nie będę z nikim i pogodziłem się z
faktem, że umrę samotnie, pojawiło się dwóch.
— Och, nie — prychnął Hubert, kręcąc się
przy zlewie. — Ty biedny, biedny człowieku. Bije się o ciebie dwójka
przystojniaków. No po prostu ręce załamać. — Spojrzał na mnie przez ramię. —
Lepiej mi podaj marchewkę.
Westchnąłem i wstałem od stołu. Podałem
Hubertowi rzeczoną marchewkę, a on ją obmył i zaczął kroić. Obserwowałem to
oparty o parapet kuchennego okna. Znajdowałem się właśnie w mieszkaniu Huberta,
które wyglądało jakby ktoś je wyjął z lat socjalizmu. Lub najprawdopodobniej
się od tego czasu nie zmieniło. Jak dla mnie panowała tu paskudna cepelia, ale
nie komentowałem gustu mojego przyjaciela.
— I co zamierzasz? — spytał w końcu.
— Nie mam pojęcia! — wystrzeliłem rękami
w powietrze. — Przebywanie z Wojtkiem na lekcjach jest strasznie krępujące, nie
mówiąc już o próbach. Z ostatnich dwóch się zerwałem… Na Sylwestra za to
wpadłem tuż po Wszystkich Świętych…
— Znów ci zablokowali ulicę?
— Taaa. — pokiwałem głową. — Prawie nie
mogłem się wydostać z domu i pójść odwiedzić mamę.
— A ten złotooki amant?
— To nie amant… — burknąłem. Jeszcze
trzeciego brakowało, wtedy bym naprawdę zapłakał nad swoim losem. Wybór już
teraz nie był łatwy. — Nie spotkałem go, ale odwiedziłem grób jego rodziców.
Zapaliłem znicz, a sam Bazyli musiał chyba wyczyścić pomnik. No i były kwiaty…
— Szkoda mi chłopaka. Wygląda na to, że
ma przed sobą ciężką przyszłość. Przeszłość też nie malowała się kolorowo.
— Na to wychodzi — przyznałem. — W każdym
razie wpadłem na Sylwestra, gdy byłem w JazzGocie, czekając na autobus.
— I co?
— I nic. Przeprosił, powiedział, że nie
mógł wyciągnąć numeru od brata, ale obiecał, że spotkamy się jeszcze w
listopadzie.
— Daruj sobie kogoś tak niesłownego —
poradził Hubert. Pokrojoną marchewkę wrzucił do garnka. — A Wojtek?
— Z Wojtkiem nie gadamy… — przyłożyłem dłoń
do czoła. — Jakaś paranoja, Hubert! Nie prosiłem o nic takiego!
— Musisz porozmawiać z Wojtkiem.
— Ignoruje mnie…
— Ma powody — zauważył. Musiałem mu
przyznać rację. Ale tylko w myślach.
— Ostatnio ciężko mi się z nimi rozmawia —
wyjaśniłem. — Boję się, że odejdą.
— Odejdą, jeżeli im na to pozwolisz.
Wiem, że masz straszne problemy związane z odtrąceniem i odejściem, ale
naprawdę Amadeo, czasem trzeba powalczyć.
Spojrzałem na niego ze szczyptą uznania.
— Musisz być naprawdę dobrym
nauczycielem…
Hubert zaśmiał się wesoło i zwrócił się
ku mnie, wycierając ręce w fartuszek z napisem „Kiss Me, I’m Irish”,
choć Hubertowi daleko było do wyglądu Irlandczyka. Za to w jego kuchni
dominowała zieleń źle dobranych mebli. Miałem wrażenie jakbym był w szpitalu.
— Po prostu życie nauczyło mnie dwóch
rzeczy. Najprostsze rozwiązania są najlepsze i najlepszym sposobem, aby
rozwiązać konflikt jest rozmowa. Komunikacja, Amadeusz. Sztuka komunikacji.
Zanika w tych czasach.
— Czyli co…? Mam po prostu iść do Wojtka
i z nim porozmawiać?
— To brzmi najbardziej logicznie —
pokiwał głową. — Zostajesz na obiad? Radek zaraz powinien być.
— Nie będzie miał nic przeciwko?
— Nie, nie sądzę — zapewnił. — Zjemy i
odprowadzimy cię na autobus. I kto wie, może nawet Radek da ci jakąś radę?
Uśmiechnąłem się delikatnie. Hubert był
naprawdę dobrym przyjacielem.
— A u ciebie wszystko dobrze? —
zapytałem. — Wydajesz się być trochę zamyślony.
Hubert pokręcił głową.
— To nic takiego!
***
Kierując się radami moich przyjaciół
(Radek przyznał Hubertowi rację), trzy tygodnie po sprzeczce z Wojtkiem na
dworcu, postanowiłem z nim porozmawiać. Oraz przeprosić zespół za moje
nieobecności na próbach. Obawiałem się agresji Klary, ale musiałem to przyjąć
jak prawdziwy mężczyzna. Problem jednak polegał na tym, że z moją posturą, to
nie wyglądałem na zwycięskiego samca alfa, dlatego przygotowywałem się na
obrażenia.
Nieśmiało zapukałem do drzwi klubu i
usłyszałem ciche zaproszenie do środka. Przełknąłem ślinę i uchyliłem drzwi.
W sali znajdowali się Klara, Kajetan i Seweryn.
Spojrzeli na mnie w jednym momencie, a potem ich uśmiechy nieco przygasły.
— Cześć — rzuciłem cicho.
— Cześć — odpowiedział Kajetan, który
uśmiechał się najszczerzej ze wszystkich. — Dawno cię nie widzieliśmy.
— Właśnie, Amadeusz. — Klara zsunęła się
ze sceny i ruszyła w moim kierunku. Obawiałem się najgorszego i przygotowałem
się na ból. — Gdzie ty się podziewałeś?
— Nie najlepiej się czułem… — skłamałem.
— A gdzie jest Wojtek?
— Wojtek?
— On też od jakiegoś czasu nie przychodzi
na próby — zatrzymała się kilka centymetrów ode mnie. — Był dziś w szkole?
— Był — pokiwałem głową. W końcu
siedzieliśmy w tej samej klasie, ale kompletnie się ignorowaliśmy. I tak
wyglądała sytuacja o kilku tygodni. Nawet Basia zaczęła się mnie wypytywać o to
czy coś się stało. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy. — Nie przychodzi na próby?
— zdziwiłem się. Wojtek nie przepuszczał okazji, aby pograć na perkusji. Czasem
nawet nie pojawiał się na lekcjach, ale potem był na spotkaniu klubu.
— Zespół nam się jebie, a czasu do festiwalu
coraz mniej — odezwał się Seweryn. Wpatrywał się we mnie morderczym wzrokiem
jakbym to ja był przyczyną wszystkiego co złe.
— Dobra, Amadeusz, czas chyba z tobą
poważnie porozmawiać. — Klara zatrzasnęła drzwi, a ja poczułem się jak w
pułapce. Przełknąłem ślinę. — Co jest między tobą a Wojtkiem?
— C-Co?
— Och, nie bój się, jesteśmy tolerancyjni
— przerwała mi zdenerwowana. — Pytanie tylko co jest między wami i na ile
poważne. I na ile poważnie może to uszkodzić zespół.
— Ale…
— Co prawda już jest uszkodzony, ale
można to jakoś naprawić — stwierdziła. Z jakiegoś powodu czułem ból w jej
słowach, który wcześniej się nie pojawiał. Tak jakby ktoś obok niej łamał
podstawowe zasady i była wielce z tego niepocieszona.
— Wojtek nam już mówił. — Uśmiechnął się
Kajetan. — Przyjaciele się sobie zwierzają. Pytanie tylko… Na ile tobie zależy?
Milczałem przez jakiś czas, nie wiedząc
co odpowiedzieć, gdy trzy pary różnych oczu wpatrywały się we mnie intensywnie.
Naprawdę czułem się osaczony, ale wynikało, że i Wojtek już podzielił się
swoimi uczuciami. Mogłem to zrobić? To wydawało się być kompletnie nie w moim
stylu. Nie chciałem im nic mówić, bo sam nie wiedziałem co myśleć. Cholera,
byłbym beznadziejnym głównym bohaterem jakiegoś filmu…
— Sam nie wiem — wydukałem w końcu.
Seweryn w odpowiedzi westchnął ostentacyjnie i wskazał na mnie oskarżycielsko
palcem.
— Wiedziałem, że będą kłopoty, kiedy się
tu tylko pojawiłeś! — Prawie krzyknął, wyraźnie poirytowany.
— A z ciebie co? Taylor Swift? —
prychnęła Klara. — Daj się chłopakowi zastanowić. To poważna sprawa…
— TO jest poważna sprawa? — zapytał
szczerze zdziwiony. Wyglądało na to, że Klara zdzieliła go mentalnie w
policzek. — Nie. Miał dużo czasu, aby się zastanawiać — stwierdził Seweryn,
zaciskając zęby. Powoli odnosiłem wrażenie, że rozmawiają nie o mnie. — Nie
dość, że potraktował Wojtka jak potraktował, to na dodatek podoba mu się mój
brat!
Spojrzałem na niego przerażony. Seweryn
prychnął, krzyżując ręce.
— Co, myślałeś, że nie wiem? Ciężko nie
wiedzieć, gdy Sylwester opowiada o wszystkich swoich podbojach. Wszystkich.
— Podbojach…? — zdziwiłem się. — Ale…!
— Wiesz jak się poczuł Wojtek, gdy się
tak ładnie bawiłeś z moim bratem? — zapytał poirytowany. Wiedziałem, że Seweryn
jest moim największym przeciwnikiem w grupie. Wiedziałem też, że mnie nie
lubił, ale jego oskarżenia nie były bezpośrednio kierowane do mnie. Jego słowa
coś ukrywały. Dawało się w nich wyczuć dwuznaczność, którą potwierdziło smutne
spojrzenie Kajetana. — Boże, mam ochotę ukatrupić mojego brata. Trzymaj mnie
Kajetan…
— Spokojnie, spokojnie. — Jak na
zawołanie, Kajetan pojawił się przy swoim przyjacielu, machając uspokajająco
dłońmi. — To na pewno nieporozumienie, które można wyjaśnić…
— Z Sylwestrem spotkałem się tylko raz i
to ponad miesiąc temu na jednej kawie! Wtedy nawet nie wiedziałem, że Wojtek
coś… — zacząłem, ale urwałem. Spuściłem głowę, gdy zrozumiałem, iż wprowadzałem
chaos wśród paczki przyjaciół. Na dodatek, poniekąd uderzyłem też w rodzinę jednego
z nich. — Nie wiem co ci mówił Sylwester na mój temat, ale musisz mi uwierzyć,
Seweryn. Nic mnie z nim nie łączy.
Jednak jego wzrok nie wskazywał na to, że
mi uwierzył. Ba, z jakiegoś powodu jeszcze bardziej go rozjuszyłem. Zacisnął
pięści i pokręcił głową.
— Wszyscy… Ale to wszyscy mi to
robicie... — stwierdził tajemniczo przez zaciśnięte zęby. Kajetan już chciał
coś powiedzieć, ale uprzedziła go Klara.
— Seweryn! — Ton jej głosu miał go
uspokoić i przed czymś ostrzec. Prawdopodobnie przed wypowiedzeniem słów,
których później miało się pożałować.
— Nie chcę już mieć z tym nic wspólnego —
uniósł dłonie, w niewiadomym celu. — Spadam stąd.
I z impetem ruszył do drzwi. Nawet
wołanie Kajetana go nie zatrzymało, gdy wypadał z sali, trzymając plecak w dłoni.
Umyślnie jeszcze trącił mnie ramieniem, a ja prawie się przewróciłem. Zacząłem
ciężko oddychać. Spojrzałem na Klarę i Kajetana. Miałem nadzieję, że mój wzrok
wyrażał wystarczająco jak bardzo jest mi przykro.
— Przepraszam, ja nie…!
— Spokojnie. — Klara podeszła do mnie. —
Nic ci nie jest? — spytała troskliwie.
— Nie…
— Dobra. Idę za nim. Kajetan, zostań z
Amadeuszem.
— O-Oczywiście — pokiwał głową, cofając
się od drzwi. Klara opuściła salę równie szybkim krokiem co Seweryn. Dopiero
gdy ucichły jej kroki, podszedłem do ławki i usiadłem na niej powoli. Mój plan
pojednania się nie przebiegał w żaden z moich zaplanowanych scenariuszy. —
Mogę?
Drgnąłem, gdy zdałem sobie, że Kajetan
stoi obok mnie.
— Jasne. Siadaj — przesunąłem się, aby
zrobić mu więcej miejsca. Kajetan uśmiechnął się i usiadł obok. Wypuścił powietrze,
a potem spojrzał na mnie z uśmiechem.
— Ale się porobiło, co?
— Przepraszam…
— To nie twoja wina — zapewnił szybko,
unosząc dłonie. — Przecież na pewno nie to miałeś w planach. A Seweryn jest…
trochę za nerwowy.
— O co mu chodziło? Wiedziałem, że za mną
nie przepada, ale… do takiego stopnia? Przecież nawet nie chciałem tutaj
poruszać tematu Sylwestra.
Kajetan uśmiechnął się blado. Podrapał
się po czole.
— Uhm… Pamiętasz jak ci mówiłem, że
Seweryn ma kompleks najmłodszego brata?
— To nie ma związku z…!
— Ma związek — przerwał mi szybko,
przepraszającym tonem. — Seweryn jest zakochany, wiesz? Nawet bardzo zakochany.
— Co? W kim?
— W Klarze — odpowiedział, jakby to była
oczywistość. Teraz jak się nad tym zastanowiłem, to faktycznie Klara i Seweryn
od samego początku zachowywali się wobec siebie przesadnie złośliwie. I Seweryn
słuchał się jedynie jej, jakby potrafiła go sprowadzić do pionu. — To… nie jest
wielka tajemnica.
— Jest dla kogoś kto kompletnie nie
odczytuje ludzkich emocji…
— A, ha, ha! Mówisz o sobie? — zapytał. —
Tak, to może być to… Znaczy, znam ich dłużej niż ty, więc może to dlatego…? W
każdym razie, Seweryn kocha Klarę.
— Tak to powtarzasz… Ale Klara nie kocha
Seweryna?
— I tak i nie — zmarszczył czoło. —
Widzisz, Klara ma za punkt honoru utrzymać równowagę w zespole. To ona była
inicjatorką, to ona zbierała ludzi. Zachowywała się jak profesjonalny kapitan
drużyny sportowej! I tak jak profesjonalny kapitan, chce uniknąć silnych
relacji uczuciowych w drużynie… w zespole — poprawił się. — To psuje
„efektywność” jak to określiła. Dlatego, kierując się swoją żelazną zasadą,
odtrąciła Seweryna. Jednak ona ewidentnie coś do niego czuje.
— Rozumiem… — pokiwałem głową. — Dlatego
ta rozmowa wydawała się być dwuznaczna.
— I znów: i tak i nie — zaśmiał się,
kręcąc głową. — Widzisz, po odmowie, Seweryn przełknął to całkiem dobrze.
Znaczy… pogadałem z nim i jakoś stanął na nogach. Udawał, że nic się nie stało,
ale nie łatwo jest kryć swoje uczucia. W każdym razie, stało się jeszcze coś co
zdenerwowało Seweryna. Bardzo mocno — zaznaczył.
— Co takiego?
— Seweryn, nieświadom niczego, zaprosił
nas kiedyś do siebie. W końcu byliśmy paczką przyjaciół, to nic dziwnego. Będąc
tam, Seweryn zauważył jak Klara flirtuje z jednym z jego braci…
— O nie… — szepnąłem. — Kompleks
najmłodszego brata…?
— Właśnie. A teraz jeszcze niejasna
sytuacja między tobą a Sylwestrem... — odchrząknął. — To pogłębia ten kompleks.
To tak jakby wszyscy krzyczeli: Seweryn jesteś fajny, ale każdy twój kolejny
brat jest o wiele fajniejszy! Dlatego Seweryn niechętnie patrzy na swojego
brata… na braci. Jego dzisiejszy wybuch, to nic innego jak wyrzucenie z siebie
wszystkiego co go bolało. A sytuacja między tobą, Wojtkiem, a Sylwestrem jest
dla niego odbiciem jego własnej sytuacji między nim, Klarą, a Stanisławem…
Przyłożyłem dłoń do czoła i pokręciłem
głową.
— To dużo do zapamiętania w ciągu
trzydziestu sekund — wyznałem, czując jak zaczyna boleć mnie głowa. — Czyli
Seweryn chce, aby ktoś go polubił, nie patrząc na jego braci.
— Tak. Ciężko jest to zrobić, bo każdy z
tej czwórki posiada fascynująca osobowość, talenty i hobby. Seweryn po prostu
nie wierzy, że ktoś go może lubić… od tak — posmutniał.
— A co z tobą? Przecież jesteście
przyjaciółmi.
— Wierzę, że Seweryn o tym pamięta, gdy
mówi te wszystkie rzeczy. Zresztą… — uśmiechnął się do mnie. — Jestem pewien,
że gdy to wszystko mówi, nie ma na myśli mnie. Szanuję jego braci, ale to
Seweryn jest moim przyjacielem. Ma tego świadomość.
Kiwałem głową, udając że pojmuję to
wszystko. Byłem zaskoczony ile barw i uczuć krążyło w tej sali przez ostatnie
trzy miesiące. A ja byłem nieświadom tego wszystkiego. Czy to moja wina? Nie
zwracałem uwagi na to co ludzie mówią i myślą? Nie zwracałem uwagi na ich
zachowanie? To dlatego teraz od nadmiaru informacji boli mnie głowa? Wszystko
na to wskazywało. Jedyne co mogłem teraz zrobić to…
No właśnie. Co teraz?
— Muszę to naprawić — oznajmiłem. Kajetan
spojrzał na mnie z ciekawością.
— Ty? — zapytał, a potem zamrugał oczami.
— P—Przepraszam! Nie chciałem, aby to tak zabrzmiało!
— Nic się nie stało. Po prostu muszę…
Nie. Czuję, że muszę to naprawić. Nie naprawię relacji Klary z Sewerynem, ale
mogę mu udowodnić, że nie jest gorszy od swoich braci! Na Boga, słyszałeś jak
on gra na skrzypcach? — spytałem poruszony. Wstałem z tych wszystkich emocji i
zacząłem się przechadzać po sali, a Kajetan obserwował mnie zaciekawiony. — I
przede wszystkim, muszę porozmawiać z Wojtkiem. Muszę! Tylko jak…?
— Wybacz, że o to zapytam, ale jak
wygląda sytuacja między tobą a Wojtkiem? Oczywiście, o ile mogę wiedzieć…!
— Poznasz tylko jedną stronę problemu…
— Muszę ją poznać, aby zrozumieć —
uśmiechnął się. — Opowiedz, jeżeli ma ci ulżyć.
— Dziękuję — odpowiedziałem z
wdzięcznością. Nawet nie musiałem się zastanawiać nad tym czy jest tolerancyjny.
Kajetan był dobrocią samą w sobie. — Winę za to co się dzieje, ponoszę ja. To
chyba moja głupota — stwierdziłem, przykładając dłoń do czoła. — A raczej… strach.
— Strach?
— Wojtek wyznał mi uczucie, a ja je
odrzuciłem. Jeżeli mam być z tobą szczery Kajetan, to z nikim mi się tak dobrze
nie rozmawiało jak z Wojtkiem, ale po prostu się bałem…
— Czego?
— Mam pewien uraz z dzieciństwa —
zażartowałem, ale Kajetan dalej patrzył na mnie poważnie. — Boję się…
odtrącenia. Boję się, że zostanę sam… I jak na ironie, zostawałem sam! I kiedy
jakiś przyzwoity facet w końcu wyznaje uczucia ja… — urwałem i spojrzałem na
moje buty. — Zawaliłem.
— Ej! Nie można ci tak mówić, Amadeo! Nie
możesz się poddawać! Początki mogą być różne, ale wszystko zależy od tego jak
to teraz rozegrasz. Najgorsze to się wycofać. Musisz porozmawiać z Wojtkiem.
— To nie będzie łatwe.
— Wiem — przyznał cicho, spuszczając
wzrok. Ale potem podniósł głowę i uśmiechnął się szeroko. — Wierzę w ciebie.
Kto jak kto, ale ty na pewno dasz radę!
— Czemu tak sądzisz?
— Bo tylko ktoś wybitnie uzdolniony może
tak szybko się otworzyć! Spójrz na siebie, Amadeo. Przyszedłeś tutaj jako
osoba, która wolała iść grać w szachy. Ale nie zrobiłeś tego. Zagrałeś z nami,
a potem… To już czysta przyjemność patrzeć na ciebie jak grasz z pasją i
oddaniem. Dlatego, wierzę w to szczerze, Amadeusz… dla ciebie nic nie jest
niemożliwe.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem.
Chyba nikt mnie jeszcze tak nie komplementował. Kajetan zaśmiał się i zaczął
mnie przepraszać za to, że jego słowa były zbyt patetyczne. Jednak zrozumiałem
to co chciał mi przekazać.
Nie mogłem się teraz załamywać. Musiałem
działać. Bo inaczej nic nie wyniknie.
— Już wiem co zrobić — stwierdziłem, a
Kajetan spojrzał na mnie z zainteresowaniem. — Pomożesz mi?
Kajetan zamrugał oczami, a potem skinął
głową.
— Pomogę.
***
Listopad był miesiącem, w którym
atmosferę mogłem kroić nożem. Nikt się do nikogo nie odzywał, a klub muzyczny
prawie przestawał istnieć. Seweryn i Wojtek nie stawiali się na próby, a więc
nie było jak przygotowywać się do festiwalu. Obaj na dodatek ignorowali mnie w
szkole. Klara również nie była rozmowna. Wyglądała na przybitą i smutną. Dlatego
część mojego planu musiałem powierzyć Kajetanowi.
Zbliżał się koniec tego deszczowego
miesiąca, który wydawał się być nadzwyczaj ponury i długi. Padało, a deszcz
wygrywał własne melodie uderzając o szyby, blachy, drzewa i parasolki. Podmuchy
wiatru zmieniały nieco intensywność, wprowadzając nowe gamy drgań i dźwięków.
Częstotliwość uderzeń zwiększała się i malała. A wśród nich, siedziałem ja,
zasłuchany nie tylko w piosenkę deszczu, ale i w odgłosy kroków.
Nerwowym krokiem przechadzałem się po zapleczu
JazzGotu, będąc obserwowanym przez Sebastiana. To chyba był jedyny brat
Seweryna, o którym nie wiedziałem czemu za nim nie przepada, dlatego wierzyłem,
że Sebastian wcale nie był taki zły.
Mój plan był prosty. Zwabić tutaj całą
czwórkę, a potem z nimi porozmawiać. Kajetan obiecał mi w tym pomóc, więc kiedy
dostałem smsa, że plan się udał, odetchnąłem z ulgą. Wszyscy kierowali się do JazzGotu.
A ja myślałem nad tym co powiem. W głowie układałem tysiące przemów, dobierałem
słowa, chcąc wyznać prawdziwe uczucia, przedstawić odpowiednie fakty. Na
początku musiałem naprawić zespół. Jeżeli Wojtek i Seweryn zobaczą, że chcę
naprawić to co zepsułem, istniała możliwość iż mi wybaczą i będą skłonni do
dalszych rozmów.
Było już późno, gdy pojawiła się czwórka
moich przyjaciół. Nie wyglądali na specjalnie zadowolonych, ale Kajetan był
klejem, który ich wszystkich trzymał. Nie wiedziałem jak zareagują na mój
widok, a więc pozwoliłem im zamówić jakieś napoje, aby zostali chociażby ze
względu na wydane pieniądze.
Gdy pojawiłem się przy loży, wszyscy
zamarli. Seweryn rzucił mi spojrzenie bazyliszka, Klara wytrzeszczyła oczy, a
Wojtek spojrzał w innym kierunku. Jedynie Kajetan patrzył na mnie i
dramatycznie przyłożył dłoń do ust.
— Co za absolutnie nieprzewidywalny rozwój
sytuacji!
— Ściągnąłeś nas tu na jego życzenie, co?
— spytał ponuro Seweryn. Kajetan podrapał się z tyłu głowy. — To zresztą
nieistotne. Mam mp3, a więc zaraz zarzucę sobie jakąś nutę…
— Posłuchajcie mnie — powiedziałem,
przerywając Sewerynowi. Blondyn zamarł, posyłając mi zaciekawione spojrzenie. —
Proszę… Czuję się winny tego co się tu stało. I zastanawiałem się od wielu,
wielu dni co mam wam powiedzieć — popatrzyłem po nich. Nie wszyscy patrzyli mi
prosto w oczy, ale przynajmniej zerkali. Najbardziej bolało mnie to, że Wojtek
wpatrywał się intensywnie w kubek gorącej czekolady. Jako jedyny, nawet nie
drgnął na mój widok. — Zastanawiałem się jakie słowa mogą to wszystko
wyprostować, a przynajmniej spróbować sprawić, abyście mnie posłuchali.
— I co to za słowa? — prychnął Seweryn.
— Żadne. Nie mam słów — odpowiedziałem.
— To słabo się przygotowałeś…
— Odkryłem coś lepszego. — Ponownie mu
przerwałem i ponownie spojrzał na mnie niezadowolony. — Słowa dla tak
muzykalnych ludzi jak wy nie trafią od razu. A ja nie mogę sobie pozwolić na
to, aby moi… moi przyjaciele zwlekali. Dlatego — wziąłem głębszy wdech i
odwróciłem się na pięcie. Wdrapałem się na pobliską scenę i przejechałem dłonią
po pianinie. — Zdecydowałem się na to, aby przemówiła muzyka. Potem zrobicie co
chcecie.
Kajetan uniósł wysoko brwi i uśmiechnął
się. Podejrzanie milcząca Klara zmrużyła oczy. Seweryn zawahał się z założeniem
słuchawek, ale najbardziej ucieszyła mnie inna reakcja. Wojtek przekręcił
nieznacznie głowę w moim kierunku.
Zasiadłem przy pianinie i odchrząknąłem.
— To szykowałem na mój występ solowy,
który nam zadałaś, Klaro. Przykro mi, że nie byłem wtedy na próbie.
Przepraszam.
Czułem się jakbym doskonale wiedział co
robił. Przejechałem opuszkami palców po białych klawiszach i skinąłem głową.
Zacząłem grać. Była to melodia, którą
zasłyszałem niedawno w pracy u ojca, a potem maniakalnie śledziłem nuty,
próbując się jej nauczyć. Nie wiem czemu, czułem, że jest mi całkiem bliska,
więc to na nią padł mój wybór.
Na początku listopada po raz pierwszy od
wielu lat poszedłem do pracy taty. Szary, ale elegancki budynek składał się z
dwóch pięter i labiryntu korytarzy, prowadzących do odpowiednich pokoi. Nigdy
jednak nie zapuszczałem się do części, w której można było znaleźć ciało
nieżyjącej już osoby. Tamte odległe pokoje były dla mnie zakazane już za czasów
mojego dzieciństwa. Moja mama zawsze posyłała mnie na górę, gdzie znajdował się
pokój „na przerwę” jak to określali moi rodzice.
Tam właśnie stały regały z książkami i
tam właśnie znajdowało się pianino. Ćwiczyłem tam, zagłuszając smutek
dochodzący z dołu. Niestety często musiałem odwiedzać to miejsce jako dziecko.
Nie bałem się zmarłych, więc nie było to
dla mnie większym problemem, chociaż każde normalne dziecko wolałoby spędzać
swój czas w domu ze swoimi zabawkami, a nie nad zakładem pogrzebowym ojca.
Jednak rodzice bywali zajęci, a więc grałem i zaczytywałem się w książkach.
Miejsce to przestałem odwiedzać, kilka
lat po śmierci mamy, gdy wyprowadziliśmy się pod miasto. Przez zmniejszenie
częstotliwości moich odwiedzin, przestawałem grać na pianinie, oddalając się od
mojej dziecięcej pasji. A jednak, wszedłem do tego pokoju prawie miesiąc temu.
Niewiele się tu zmieniło, poza tym, że wszystko się postarzało.
Nie rozpamiętując za dużo, zacząłem się
zastanawiać co przygotować dla Klary. Próbowałem różne melodie, ale przez kilka
dni byłem w kropce. W końcu, będąc na schodach, usłyszałem jak mój ojciec nucił
jakąś melodię. Spodobała mi się, a więc zapytałem co to takiego. Nie potrafił
odpowiedzieć. Powiedział, że jeden z klientów nucił ją jakiś czas temu, ale nie
zna tytułu.
Wtedy właśnie zacząłem poszukiwania,
rozglądając się za tą melodią. Nie było to łatwe, ale natrafiłem na nią
przypadkiem, gdy czytałem o tym całym Piotrze I. Rusińskim. Po prostu szukałem
informacji o nim, bo Kajetan tak go lubił. I trafiłem. To była ta melodia.
Dlatego zagrałem ją dzisiaj, gdyż
wiedziałem, iż ukrywa w sobie wiele emocji. Z wielką radością, zamknąłem oczy i
pozwoliłem się prowadzić melodii. Różniła się od tego co grałem przez ostatnich
kilka miesięcy, ale to nie miało znaczenia. Wierzyłem, że trafię do nich,
wyrażając mój smutek, ale i moją wdzięczność.
Czy podziała? Nie wiedziałem. Nie
patrzyłem na nich jak grałem. Jedynie mogłem stwierdzić kątem oka, że żadne z
nich się nie ruszało. Przynajmniej jeszcze nie uciekli.
Gdy skończyłem grać, pożałowałem, że cały
utwór był taki krótki. Odetchnąłem, odsunąłem dłonie od klawiszy i czekałem.
Spojrzałem na tamtą czwórkę. Teraz wszyscy na mnie patrzyli i po raz pierwszy
od wielu dni mogłem patrzeć Wojtkowi prosto w oczy. Wierzyłem, że dostrzegł w
moich szczere przeprosiny.
— Niezła próba — prychnął Seweryn,
przerywając ciszę jako pierwszy. Wstał i sięgnął po swoją kurtkę. — Jednak
fakt, że umiesz grać na pianinie nie jest specjalnie porywający… I nowy.
— Seweryn — odezwał się Kajetan, również
wstając i kładąc dłoń na jego ramieniu. — Nie sądzisz, że jesteś dla niego
trochę za surowy?
— Nie — odpowiedział zimno.
— Seweryn. — Tym razem przemówiła Klara. —
Proszę, spróbuj zrozumieć Amadeusza. Przecież wiesz, że on cię lubi.
— Chyba Amadeusz nie zdaje sobie sprawy z
tego jak ja go lubię — odpowiedział ponuro, kryjąc warczenie w głębi siebie.
— Dobra, czuję, że moje imię jest tutaj
pewnym zamiennikiem — odchrząknąłem, wstając od pianina. — Chciałem wam tylko
udowodnić, że nie miałem zamiaru skrzywdzić żadnego z was. Żadnego —
podkreśliłem z mocą, kierując wzrok na Wojtka. — Przepraszam.
— Oooch… — Klara ruszyła ku mnie i
wyciągnęła ręce. Zeskoczyłem ze sceny, aby wpaść w jej objęcia. Pogłaskała mnie
po głowie. — Boże, Amadeusz, to urocze co dla nas zrobiłeś…
Cofnąłem się, aby nie złościć Seweryna.
— Musimy sobie wyjaśnić wiele spraw,
prawda? — zapytała, patrząc na blondyna. — Chodź.
Zamrugał oczami, szczerze zdziwiony.
— C-Co…?
— Zbieraj się, Seweryn — oznajmiła,
biorąc swoją kurtkę. — Chcę z tobą pogadać. Zwłaszcza o tym, że mnie
pocałowałeś.
— Pocałowałeś ją?! — Kajetan wyglądał na
podekscytowanego. Seweryn spłonął rumieńcem i odwrócił wzrok.
— Jakoś tak wyszło.
— Kiedy? — zapytał Wojtek, również
szczerząc zęby. Teraz twarz Seweryna wyglądała jak czerwona piłka z blond
fryzurą.
— Jak go dogoniłam, gdy wybiegł z klubu —
wyjaśniła, zarzucając kurtkę. — Na co czekasz?
Seweryn zamrugał oczami i również założył
kurtkę, dalej chyba nie rozumiejąc co się dzieje. Klara wzięła głęboki wdech,
dopiła swoją kawę i skinęła na Seweryna. Chłopak stał w miejscu jak kołek
dopóki Kajetan nie klepnął go w plecy.
— Śmiało — rzucił cicho. — I nie mów nic
głupiego. Najlepiej to nie bądź sobą…
— Cholera, dzięki — warknął przez ramię.
Kajetan roześmiał się wesoło. Po chwili Klara i Seweryn opuścili JazzGot,
a ja odetchnąłem z ulgą. Poszło lepiej niż myślałem. Przynajmniej w tym
wypadku.
— Nareszcie. — Wojtek odetchnął z ulgą. —
Już nie mogłem patrzeć jak się czają.
— Czy ja naprawdę jestem ślepy, że tego
nie zauważyłem? — zapytałem.
— Może powinieneś jednak nosić dalej te
okulary? — zażartował Wojtek. Po raz pierwszy od dłuższego czasu zwrócił się
bezpośrednio dobrze. I to w dobrym humorze, uśmiechając się. Była to jedna z
moich ulubionych rzeczy.
— Amadeo nosił okulary? — zapytał
zaciekawiony Kajetan.
— Dawno temu… — przyznałem.
Wojtek wstał z miejsca i stanął naprzeciw
mnie. Górował nade mną, ale w końcu się uśmiechał. Odpowiedziałem tym samym,
pozwalając unieść się kącikom moich ust.
— Możemy pogadać? — zapytałem,
podziwiając swoją odwagę. Wojtek uniósł brew, ale skinął głową. Odetchnął z
ulgą.
— Teraz?
— Najlepiej by było teraz…
— Ale Kajetan — spojrzał na bruneta,
który pokręcił szybko głową.
— Nie martwcie się o mnie! Ja dopiję
oranżadę i wrócę do domu — zapewnił z uśmiechem. — Idźcie pogadać.
Przełknąłem ślinę i skinąłem głową,
dziękując za jego postawę. Musiałem pamiętać, aby mu kupić naprawdę dobry
prezent na Boże Narodzenie. Jeszcze raz spojrzeliśmy po sobie z Wojtkiem i
skinęliśmy głowami. Pożegnaliśmy się z Kajetanem i opuściliśmy JazzGot.
Widziałem jeszcze jak Kajetan obserwuje nas przez szybę, unosząc kciuk do góry.
— Śnieg? — zdziwił się Wojtek. Dotarło do
mnie, że faktycznie padał śnieg, ale byłem tak zaabsorbowany tym co się działo
w kawiarni, że nie zauważyłem tego co się działo na zewnątrz.
Zarumieniłem się i wbiłem wzrok przed
siebie. Szliśmy tak z Wojtkiem przez kilka minut w milczeniu, aż w końcu
znaleźliśmy się w centrum. Płatki śniegu przyczepiły się do kurtek. Wyglądały
naprawdę ładnie, gdy oświetlało je pomarańczowe światło latarni.
Czułem się dziwnie. Dostałem co chciałem,
możliwość porozmawiania z Wojtkiem, ale gdy przyszło co do czego, nie miałem
słów. Zgubiłem je. Nie potrafiłem skleić odpowiedniego zdania. Dlatego
rozpaczliwie spróbowałem rozpocząć rozmowę, w końcu to ja zaoferowałem rozmowę.
— Z tego Kajetana to dobry człowiek —
stwierdziłem.
— Zgadza się. Mam nadzieję, że Bóg
szykuje dla niego szczęśliwe życie — przyznał Wojtek. — Usiądziemy? — wskazał
jedną z odrobinę ośnieżonych ławek. Jednym ruchem ręki starł śnieg, zrzucając
go na ziemię.
— Jasne…
Usiedliśmy w ciszy. Wojtek usiadł całkiem
nonszalancko, zarzucając rękę na oparcie. Ja oparłem łokcie o kolana i
pochylałem się do przodu.
— Chcę cię przeprosić — wyrzuciłem to z
siebie. — Ostania nasza rozmowa była naprawdę nieciekawa. Powiedziałem wiele
rzeczy, w które przestaję wierzyć…
— Co cię zmusiło do zmiany zdania?
— Wy — uśmiechnąłem się. — Ty. Miałeś
rację, gdy powiedziałeś, że to moja wina, gdy zapętlam się we własnej
samotności. Nie chciałem tego przyznać na głos, ale twoje słowa mają tyle
sensu. Najprostsze rozwiązania są najlepsze — zacytowałem Huberta. — Jest
szansa, że znów zaczniemy rozmawiać?
— Już to robimy, nie musisz się o to
martwić — zauważył.
— Jeżeli zaś chodzi o… twoje… — zawahałem
się. — Ja tylko… Chciałbym ci powiedzieć…
— Wiem — odpowiedział.
— Wiesz? — zdziwiłem się. Spojrzałem na
niego. Płatki śniegu zatrzymały się na jego włosach i rzęsach. Uśmiechnął się
szeroko.
— Może cię odwiozę do domu, co? —
zaproponował.
— Ale…
— Zaufaj mi — mrugnął. Następnie nachylił
się i objął mnie ramieniem tuż za moją szyją. Wytrzeszczyłem oczy, a on jedynie
się roześmiał. — Chodź.
Nasza rozmowa na ławce nie trwała nawet
pięciu minut, ale to nawet dobrze, bo mógłby nas zasypać śnieg. Dźwignęliśmy
się powoli i ruszyłem za Wojtkiem, do jego srebrnej Toyoty. Włączył ogrzewanie,
a ja zadrżałem.
— Spokojnie, zaraz będzie cieplej —
zapewnił.
Nie dlatego drżę…
Jego obecność tak na mnie działała, co
było naprawdę żenujące. Znów byłem u niego w samochodzie, znów mogłem z nim
rozmawiać, znów wszystko wróciło do normy. Uśmiechnąłem się, nie wierząc w moje
szczęście. Ostatni miesiąc był okrutny i cieszyłem się, że wszystko się
uspokajało. Odetchnąłem z ulgą.
Wojtek dowiózł mnie pod sam dom pół
godziny później. Palące się światło w kuchni było jedynym źródłem światła w tym
ciemnym lesie (Wojtek zgasił światła samochodu). Zapadła naprawdę krępująca
cisza, która była przerywana przez nasze oddechy. Czułem jak mój żołądek się
ściska, a dłonie dziwnie pocą. Miałem dalej wyrzuty sumienia? Czy może
uświadomiłem sobie, że Wojtek nie bez powodu chciał mnie wywieźć w bardziej ustronne
miejsce.
Nim zdążyłem zrobić i powiedzieć
cokolwiek, usta Wojtka zaatakowały mnie z ciemności. Winszowałem za to, że
znalazły drogę. Były ciepłe, miękkie, ale tak przyjemne w dotyku, że
uzależniłem się od razu. Od pierwszego momentu. Ponieważ nie stawiałem oporu,
kontynuował, a ja powoli uczyłem się jak to robić.
Świadomość, że był to mój pierwszy
pocałunek wcale mi nie pomagała. Po chwili Wojtek cofnął się, wypuszczając
głośno powietrze.
— Coś nie tak? — zapytał.
— Nie, nie — pokręciłem głową. — Nigdy
się jeszcze nie całowałem… — powiedziałem, a potem odchrząknąłem. — W mojej
głowie brzmiało bardziej uroczo.
— Dobrze ci idzie — pochwalił mnie.
— Naprawdę?
Uśmiechnął się i przysunął raz jeszcze.
Znów się pocałowaliśmy, tym razem ciut pewniej. No i wierzyłem, że nie idzie mi
tak źle jak sądziłem.
Moje serce biło bardzo głośno, gdy
uświadamiałem sobie kolejne rzeczy. Wojtek był dobrym człowiekiem. Tak dobrym,
że potrafił mi wybaczyć wszystko w przeciągu kilku mitu, wierząc, że i tak
odwzajemnię uczucie. Naprawdę się zastanawiałem jak ktoś mógł myśleć, że ktoś
taki jest łobuzem. Raz nie zdał? Świat się na tym nie kończył.
Nie planowałem tego. Nie planowałem, aby zakochać się w
kimś. Aby zakochać się w nim. Nasze pierwsze spotkanie na to nie wskazywało.
Żadnych fajerwerków, przyspieszonego bicia serca... A jednak...
— Amadeusz — szepnął, gdy na chwilę się
oderwaliśmy. Gdy poczułem ciepły oddech na moich ustach, dostałem gęsiej
skórki. — Ja…
Pukanie w szybę sprawiło, że obaj podskoczyliśmy
i oddaliliśmy się od siebie, z małym zawałem serca. Przy szybie pasażera stała
ciemna postać, która okazała się być moim ojcem. Moim ojcem z kamienną twarzą.
Przyłożyłem dłoń do serca i odetchnąłem.
— Twój tata — stwierdził Wojtek, który
również teraz oddychał ciężko. Skinął mu głową. — Ups.
— Po prostu… — szepnąłem, kręcąc głową. —
Poczekaj chwilę — poprosiłem Wojtka i wyszedłem z auta. Zdecydowanie bardziej
wolałem siedzieć w środku z Wojtkiem, gdzie było ciepło. Trzasnąłem drzwiami. —
Co ty tu robisz?
— Pod moją posesję podjechał podejrzany
samochód i zgasił światła. Mam prawo sprawdzić kto to — oznajmił.
— Spokojnie, to tylko ja z Wojtkiem.
— Przepraszam, myślałem, że pożeracie
swoje twarze — mruknął. — Wiesz, że nie toleruję kanibalizmu.
— Wiem, wiem…
Drzwi z drugiej strony otworzyły się i na
zewnątrz wyszedł również Wojtek. Uśmiechnął się do mojego ojca i podszedł do
nas.
— Dobry wieczór — przywitał się.
Uścisnęli sobie dłonie.
— Dobry wieczór — odpowiedział. — Wojtek…
zgadza się?
— Tak jest — skinął głową. — Właśnie
wracamy z JazzGotu.
— Domyślam się — odpowiedział mój tata.
Przejechał po nim wzrokiem, a potem spojrzał na mnie. Uniosłem brwi. Mój tata
też był niższy od Wojtka. Skinął głową. — Jestem Ludwik. — Również i on się przedstawił.
— Fajnie. Jak Beethoven.
— Właściwie to był Ludwig.
— Przepraszam — podrapał się z tyłu
głowy. — Po prostu Amadeusz zawsze mi się kojarzyło z Mozartem.
— Tak, to był główny powód wybrania dla
niego imienia…
— Naprawdę? — zdziwiłem się. — Nigdy o
tym nie pomyślałem.
Mój tata spojrzał na mnie beznadziejnym
wzrokiem.
— Synu… — westchnął. — No dobrze, nie
będę wam przeszkadzać. Tylko szybko, nie chcę abyś się przeziębił.
— Dobranoc — pożegnał się Wojtek. Mój ojciec
skinął głową i ruszył do domu. Milczeliśmy do momentu aż trzasną drzwi. — Chyba
trochę umarłem w środku…
— Mój tata nie jest taki straszny —
zapewniłem. — I wie, że wolę facetów.
— Ewidentnie! — przyznał, wypuszczając
powietrze i bijąc się pierś. — Dobra,
fajnie go było poznać. Oficjalnie.
Uśmiechnąłem się do Wojtka.
— Lepiej już będę się zbierał. Nie chcę
go niepotrzebnie denerwować — wyjaśniłem. — Wyczuwam przesłuchanie…
— Przedstaw mnie w dobrym świetle —
poprosił.
— Nie ma sprawy — uśmiechnąłem się. I
znów popatrzyliśmy na siebie niezręcznie. Wojtek wsadził ręce w kieszenie i
zrobił krok w moim kierunku.
— Spotkamy się jutro… jakoś? — zapytał.
— Jasne. Możesz do mnie przyjechać —
zaproponowałem. — O ile chcesz…
— Chcę — pokiwał gorliwie głową. — To… do
zobaczenia.
— Do zobaczenia.
Nachylił się, aby móc się pocałować.
Zajęło nam to trochę dłużej niż planowałem, a gdy przestaliśmy, chciałem
jeszcze więcej. Cofnąłem się, wierząc że postępuję słusznie. Wojtek za to
wycofał się do swojego auta.
— Daj znać kiedy dojedziesz — poprosiłem,
gdy otwierał drzwi.
— Jasne.
— I jedź ostrożnie — dodałem.
— Jak zawsze — uśmiechnął się szeroko i
wszedł do środka. Do domu wróciłem dopiero wtedy, gdy tylne, czerwone światła
zniknęły za drzewami. Zawirowało mi w głowie. Czułem się jakbym wypił odrobinę
alkoholu i chwiejnym krokiem wróciłem do domu. Przyjemne uczucie w żołądku nie
zniknęło przez całą noc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz