Rozdział 8
Pierwszy trening
— Sampo? — powtórzyła Malwina, unosząc
sceptycznie brew. Siedziałem na kanapie i głaskałem wtulonego we mnie kota.
Mruczał przyjemnie z zamkniętymi oczami. Jego pomruki wibrowały w powietrzu. —
Co to, u licha, jest „Sampo”?
— Młynek szczęścia — odpowiedziałem,
unosząc brew. — Nigdy o tym nie słyszałaś?
— O młynku szczęścia zwanym Sampo? —
spytała, udając, że się zastanawia. — Nie. Wybacz. U nas jedyna legenda o
młynku to taki, który jest zatopiony w Bałtyku i nie można zatrzymać jego
pracy. Cały czas tworzy sól, a przez to woda w morzu jest słona.
— To głupie — stwierdziłem. — Sampo to
młynek, który daje mąkę, sól i złoto z samego powietrza. Dlatego to młynek
szczęścia. Kto go miał, miał wszystko.
— I to nie jest głupie? — zapytała,
wskazując na kota.
— Nie. Mąka i sól są białe, tak jak jego
sierść. A złoto, no cóż, jest złote, jak jego oczy.
— I uważasz, że to odpowiednie imię dla kota?
— drążyła.
— Sampo — powiedziałem uparcie. Malwina
uniosła bezradnie dłonie w powietrze. — Kot Sampo.
— Niech ci będzie, w końcu to ty go
znalazłeś — powiedziała, poddając się. Zerknęła na zegarek i skinęła głową. —
Dobra, pora iść. Gotowy na pierwszy trening Nowego Elementaris?
— Nie mam wyboru. Jestem w drużynie —
dźwignąłem się z kanapy, a Sampo zeskoczył na podłogę. Posłał mi zdenerwowane
spojrzenie, a potem czmychnął do mojego pokoju. Od kilku nocy właśnie tam spał.
— Mało optymistyczne podejście — skarciła
mnie, zakładając buty. — Jeżeli się nie przyłożysz, Bruno cię zjedzie za
nieposłuszeństwo. Bardzo nie lubi, gdy ktoś go nie słucha.
— Jakiś kompleks?
— Nie wiem. Po prostu jest kapitanem i
trzeba go słuchać — powiedziała. — Jest kapitanem nie bez powodu — dodała.
Tak jak się spodziewałem, mieszkanie z
Malwiną było bardzo korzystne. Dziewczyna nie tylko potrafiła, ale i lubiła
gotować, a to czasami pozwalało mi na najedzenie się czymś smacznym.
Dzień po przygarnięciu Sampo, we dwójkę
poszliśmy do sklepu zoologicznego, w którym kupiliśmy wszystkie potrzebne
przyrządy do obsługi kota. Zaczynając na karmie, kończąc na kuwecie. Kupiliśmy
mu też dziwny domek, na który mógł się wdrapywać. Zapędziliśmy się i kupiliśmy
też kilka zabawek, które Sampo obdarzył zaledwie leniwym wzrokiem. Ponadto
zamówiliśmy też wizytę u weterynarza.
Nadejście października oznaczało nie tylko
początek treningów Nowego Elementaris, ale także rozpoczęcie roku
akademickiego. Dotychczas byłem na paru zajęciach i wykładach, oceniając ludzi.
Trzymałem się, bez większego uczucia, jakieś paczki znajomych, ale nie
potrafiłem spamiętać jeszcze ich imion. W każdym razie - nie narzekałem. Ludzie
byli całkiem fajni i towarzyscy. No i fakt, że byłem Finem, robił swoje.
Jeszcze tego samego dnia, gdy wróciłem z
pierwszy zajęć, zadzwonił do mnie właściciel klubu, w którym składałem swoje
CV. Powiedział, że mnie przyjmie i, że mogę zacząć od przyszłego tygodnia,
stawiając się jeszcze w tym na coś w rodzaju „praktyk”. No i wymagali ode mnie
książeczki z sanepidu, a więc musiałem się zgłosić na badania.
Wychodziło na to, że początek mojego
pobytu w Polsce zaczął się całkiem dobrze. Miałem gdzie mieszkać, znalazłem
dobrą współlokatorkę, przygarnąłem kota, miałem studia i pracę, a także należałem
do, podobno, prestiżowej drużyny koszykarskiej. Tylko wciąż miałem mało
pieniędzy.
Nerwowo zaglądałem na swoje konto bankowe
(w końcu założyli mi Internet) i dostrzegłem, że nie było żadnego przelewu.
Zostawiło mnie to z dosłownie z resztkami oszczędności.
Na szczęście Malwina nie wnikała w mój
stan konta i dzieliła się ze mną jedzeniem, gdy tylko mogła. Obiecywałem jej,
że zabiorę ją kiedyś na dobrą kolację w ramach podziękowań. W ogóle bardzo się
cieszyłem, że zamieszkaliśmy razem. I naprawdę ją polubiłem, chociaż potrafiła
się rządzić.
— Co to? — spytałem, nachylając się nad
nią, gdy byliśmy w metrze. Było ciasno, a więc tylko Malwina siedziała i
przeglądała wielki, kolorowy zeszyt. Nie zwracałem na niego uwagi, dopóki nie
mignęło mi kilka dobrze mi znanych imion.
— Mój notes menadżera — odpowiedziała,
przeglądając kartki. — Zapisuję tu o was wszelkie dane i postępy. No i miałam
okazję posegregować, ułożyć i zorganizować wszystkie notatki — dodała z żywą
ekscytacją. — Podzieliłam was według kolorów, a potem uszeregowałam wzrostem,
datą urodzin, wytrzymałością… — wyliczała.
— Kolorem? Podzieliłaś nas kolorami? —
zapytałem.
— Tak. Aby łatwiej się w tym odnaleźć —
wskazała na kolorowe zakładki. — Czerwony to Bruno, niebieski to Dawid,
błękitny to Nataniel, a ty — wskazała na mnie. — Jesteś srebrny.
— Srebrny? Tylko totalny fagas musiałby
lubić ten kolor…
— Nie podoba ci się, że masz srebrny? —
zdziwiła się. — Masz przecież takie włosy…
— Włosy o niczym nie świadczą!
— Teraz już za późno na zmiany —
oznajmiła, wracając do notesu. — Będziesz Srebrny.
Westchnąłem przeciągle, ale skinąłem
głową. W końcu to tylko kolor.
Do hali sportowej dotarliśmy przed czasem,
ale i tak od razu skierowałem się do szatni. Malwina powiedziała, że pójdzie
już na trybuny i tam przygotuje resztę swoich notatek, aby być gotowa na
spotkanie z Brunonem.
Nie musiała się jednak niczego obawiać, bo
kapitan był w szatni i właśnie się przebierał. Spojrzał na mnie zaskoczonym
spojrzeniem, a potem uśmiechnął się szeroko.
— Hm, myślałem, że będziesz jednym z
ostatnich — oznajmił, poprawiając swój strój, wkasując
jersey w spodenki. — Winszuję.
— To, że raz się spóźniłem, o niczym nie
świadczy. Z resztą to nie była moja wina — odłożyłem moją szaro-czarną torbę na
ławkę i podszedłem do jednej z szafek. — A ciebie główka nie boli?
— Nie — odpowiedział. — Jeszcze raz
dziękuję za pomoc, gdy u was byłem. Swoją drogą, jak wam się razem mieszka?
— Bardzo dobrze — skinąłem głową i
zacząłem się rozbierać. Bruno zamilkł na chwilę, gdy chował swoje, równo
złożone ubrania, do szafki.
— Dzisiaj zmierzymy was, aby móc zamówić
stroje — poinformował Bruno, mrużąc oczy. Spojrzałem na niego i uniosłem brwi. —
Tak, tak. Stroje.
— Będziemy mieć własne stroje? Fajnie.
— Kolorystykę zostawimy Malwinie —
zapowiedział. — Bardzo lubi dobierać kolory.
— To prawda — przyznałem, wracając myślami
do jej zeszytu. — Mogę ci zadać pytanie? Jako kapitan wydajesz mi się być
kompetentny i poinformowany.
— Tak? — spytał, przyglądając się mi. Jego
oczy były fascynująco złotawe. Władcze i pewne siebie. — Co to za pytanie?
— Chodzi mi o Siedem Cudów — powiedziałem,
zakładając spodenki. Kątem oka dostrzegłem, że Bruno poruszył się niespokojnie.
Jednak jego twarz nie zmieniła wyrazu. Dalej była poważna. — Kim byli? Ciągle o
nich słyszę, ale nikt jeszcze mi nie wyjaśnił kto tam był i czemu zyskali taką
sławę? No i przede wszystkim, czemu już nie istnieją?
Bruno westchnął lekko i pokiwał głową.
— No tak, jesteś z Finlandii. Nie było cię
tu, gdy rozgrywały się te wydarzenia — usiadł na ławce i zamyślił się chwilę. —
Siedem Cudów to tytuł, który dostali licealiści za sprawą gazety „Basket”. To,
naturalnie, siódemka fenomenalnych graczy, którzy posiadają wyjątkowe talenty.
Całą grupę zebrał Cyrus, dawny kapitan Elementaris. Cyrus był zarówno kapitanem
Siedmiu Cudów jak i Elementaris. Szczerze myślę, że jest najsilniejszym graczem
jakiego widziałem. W każdym razie do drużyny należeli Cyrus, Ariel, Dawid,
Filip, Marek, Gabriel i Nataniel. Siedem wspaniałych talentów, które były nie
do zatrzymania. Wiem, bo sam grałem przeciw nim. Przegrałem nieznacznie, ale
jednak… przegrana to przegrana. Ich gra była tak cudowna, że zwiększyli
zainteresowanie koszykówką. Stali się sławni w Warszawie. Niektórzy nawet
nieźle na tym skorzystali. Na przykład Filipem zainteresowała się agencja
modelów. No i wszyscy otrzymywali wysokie stypendia sportowe. Było naprawdę
fantastycznie, wygrywali wszystkie mecze, a kiedy wygrali mistrzostwo
województwa… — zamilkł na chwilę i zmarszczył czoło. Spojrzał na mnie ze
smutkiem. Zdałem sobie sprawę, że tak się wsłuchałem, iż trzymałem niezałożony
jersey w rękach, zamierając w miejscu. — Jeden z nich został… cóż… zamordowali
go… — dokończył ponuro.
— Czekaj… zamordowali?! Kto?!
— Cudy wracały właśnie grupką po wygranej
z mistrzostw. Chcieli iść gdzieś razem świętować, a wtedy Marek chciał obronić
kobietę przed jakimiś dresami. Ogólnie byli pijani, zaczepiali kobietę… Marek
nie mógł przejść obok tego obojętnie. Dźgnęli go nożem.
Zapadła cisza. Z jakiegoś powodu zrobiło
mi się strasznie zimno. Ale nie w ten sposób, który lubiłem, gdy panowała zima.
Tutaj poczułem jak zamrażają mi się wnętrzności.
— I taki był koniec Siedmiu Cudów —
westchnął Bruno, dźwigając się z ławki. — Bez Marka, nie potrafili razem grać.
Z resztą, myślę, że to była dla nich całkiem spora trauma, z której dopiero
teraz się wybudzają. Dawid, Filip i Nataniel są w Nowym Elementaris, jak sam
wiesz. Jednak… — dodał, uśmiechając się delikatnie. — Zawsze noszą żółtą frotkę
w trakcie meczów. To taki ich symbol jedności. Marek miał podobną…
— Ten Marek… jaki on był? — zapytałem.
— Szczerze? — zamyślił się chwilę. — Nie
miałem okazji poznać bardziej optymistycznego człowieka. Nie znałem go dobrze,
ale jego talent, jego charakter… Był jednym z najwspanialszych Cudów. Cyrus
jednak kazał mi nie rozpamiętywać przeszłości, kierując się ku przyszłości —
zapowiedział. — I tego się trzymam.
— Zdaje się, że ten Cyrus również odcisnął
swoje piętno.
— Jak najbardziej — uśmiechnął się przez
ramię. — Już dawno temu. Czekam na boisku — zakończył rozmowę, opuszczając
szatnię z torbą na ramieniu. Obserwowałem go, aż zamknęły się drzwi i ubrałem
resztę moich sportowych ciuchów. Założyłem szarą frotkę i także opuściłem
szatnie.
Puste boisko do koszykówki było jednym z
moich ulubionych miejsc. Słychać tu było każdy krok i uderzenie piłki,
zwielokrotnione echem. Nawet rozmowy zdawały się być głośniejsze. Skierowałem
się w stronę ich źródła, aby dotrzeć do Malwiny i Brunona, którzy ze sobą o
czymś dyskutowali.
Malwina siedziała na jednej z ławek, z
rozłożonymi notatkami i coś pokazywała, rozciągającemu się kapitanowi.
— … kolory! Podkreślą waszą nowość i
świeżość — mówiła podekscytowana.
— Biel i błękit? — mruknął Bruno. — Czy ja
wiem…?
— Masz coś do mojej flagi? — zapytałem,
stając obok niego i uśmiechnąłem się szeroko. Bruno westchnął.
— Nie, nie mam nic do flagi Finlandii. Po
prostu nie wiem czy te kolory do siebie pasują…
— Na jedno wychodzi!
— Spokojnie, spokojnie. — Malwina uniosła
dłonie. — Mamy jeszcze trochę czasu, aby wybrać. Gerard i tak przyjdzie do nas
dopiero za tydzień, a więc coś do tego czasu ustalimy. Skupcie się dzisiaj na
dobrej grze. Trener i ja będziemy was obserwować.
— Jak postępy w sprawie naszego medyka? —
zapytał Bruno. Malwina jęknęła.
— Okazuje się, że wcale nie jest kogoś
takiego znaleźć. Cyrus miał sporo szczęścia z Samsonem. Będę się dalej
rozglądać…
— Nikt nie chce być medykiem Nowego
Elementaris? — zapytałem.
— Problem polega na tym, że właśnie dużo
osób chce. Dużo, mało kompetentnych, osób.
— Ach…
— Oliwier, bądź tak miły i przyprowadź
tutaj pudło z piłkami. Stoi tam, w kącie. — Bruno wskazał mi kierunek, a ja
wykonywałem jego rozkaz jeszcze zanim zdążyłem się zorientować, że został
wydany. Mimo swojej drobnej postury, był całkiem silnym człowiekiem. Obejrzałem
się przez ramię. Kapitan był całkiem fajny…
Pudło z piłkami było na kółkach, a więc
przyjechałem na nim niczym pan i władca, zatrzymując się dopiero przed
kapitanem. Zmierzył mnie krótkim spojrzeniem i skinął głową.
— Dziękuję. Możesz sobie pograć, póki
nikogo nie ma.
— Dlaczego jeszcze nikogo nie ma? —
zapytałem zaintrygowany, sięgając po jedną z piłek i sprawdzając jej twardość.
— Zapewne są jeszcze w szatni — stwierdził
Bruno.
W trakcie, gdy rzucałem sobie do kosza,
pojawiało się coraz więcej graczy, aż pojawiła się cała drużyna. Hala
rozbrzmiewała teraz od naszych głosów, rozbijających się o ściany. Zrobiło się
głośno, ale Bruno szybko zarządził spokój i zbiórkę w szeregu.
Pomijając Nataniela, był najniższy z całej
drużyny, ale podświadomie czułem, że strach się jemu sprzeciwić. Miał coś w
swoim zachowaniu, co sprawiło, że lepiej było go słuchać niż potem paść ofiarą
jego złego humoru.
— Witaj, drużyno — przywitał się. — Dla
przypomnienia. Jestem Bruno, kapitan. To trener Daniel, a także Malwina — nasza
menadżerka. Dzisiaj zaczynamy nasz pierwszy, oficjalny trening koszykarski.
Razem, tworzymy drużynę o nazwie Nowe Elementaris, która jest kontynuacją
wcześniejszej drużyny „Elementaris”. Od razu powiem wam, że naszym tegorocznym
celem jest EuroBask, czyli Koszykarskie Mistrzostwa Europy. Udział w nim bierze
szesnaście europejskich państw, a każde z nich jest reprezentowane przez jedną
drużynę. Dlatego, nim weźmiemy udział w EuroBask, będziemy musieli wygrać
eliminacje krajowe. Czeka nas sporo rozgrywek, bo wiele miast zgłosiło swoją
kandydaturę. Przygotujcie się na intensywną jesień, bo do Bożego Narodzenia już
wszystko będzie jasne. Pytania?
Nikt się nie odezwał.
— Świetnie. Pierwszy mecz mamy w drugiej połowie
października, prawda? — spytał Malwinę. Skinęła głową i pokazała nam tabelę
meczów.
— Zgadza się. Od października do grudnia
rozegracie blisko dwadzieścia meczów — wskazała na rozpiskę. — Musicie uzbierać
jak najwięcej punktów, a jak wiemy, najwięcej punktów zbiera się poprzez
wygrane.
— Dlatego oczekuję od was wygranej, w
każdym meczu — zaznaczył Bruno, mrużąc oczy. — To nam zapewni wygranie
eliminacji, a tym samym, możliwość gry w EuroBask.
— Dziękuję, Bruno. — Trener stanął obok
niego. — Dlatego treningi będą wymagające i bardzo ciężkie. Musimy wiele
nadrobić, aby wyrównać wasz poziom. Zacznijmy bezzwłocznie!
Pierwszym zadaniem było rozciąganie się w
parach, do której trafiłem razem z Marcelem, a naszym wspólnym opiekunem okazał
się być Nataniel. Stał nad nami z wielkimi, błękitnymi oczami, przepełnionymi
obojętnością i obserwował nasze poczynania.
— Auć! Au! — jęknął Marcel, gdy napierałem
na jego plecy. — Za mocno! Za mocno!
— Tyle razy to słyszałem — westchnąłem.
Marcel prychnął i pokręcił głową. — Może być?
— Teraz jest dobrze — odpowiedział,
próbując dotknąć palcami czubków butów. — Dawno się nie rozciągałem!
— Po prostu dotknij tych czubków…
Po wykonanym ćwiczeniu, zamieniliśmy się
rolami i teraz to on napierał na moje plecy, pomagając mi się rozciągnąć.
Wbrew pozorom, samo rozciąganie potrafiło
być męczące, ale to był zaledwie przedsmak rozgrzewki, którą prowadził Bruno.
Słyszałem jak Nataniel mówił, że znaczenie imienia Brunona to „brutalny
władca”. To określenie bardzo odpowiadało do charakteru Brunona.
Zauważyłem, że poza boiskiem jest całkiem
spokojnym i opanowanym człowiekiem, ale na boisku, zmieniał się w okrutnego
tyrana, wymagającego od wszystkich wysokiego poziomu ćwiczeń, wytrzymałości i
zdolności.
Malwina robiła skrupulatne notatki, a
trener, krzycząc, mobilizował wszystkich do pracy, pomagając w ćwiczeniach.
Wszystko szło tak płynnie, że nawet nie zauważyłem, a przeszliśmy do gry. Bruno
podzielił nas na dwie, pięcioosobowe drużyny.
W jednej znalazłem się wraz z Marcelem, Bartoszem,
Maksymilianem i Florianem. Naszymi przeciwnikami byli Dawid, Nataniel, Artur,
Mariusz i Norbert. Filip za to usiadł na ławce obok Malwiny jako jedna osoba,
która wejdzie na boisko później. Blondyn od razu przeszedł do czarującego
flirtu. Bruno za to pełnił rolę sędziego, gdy podrzucił wysoko piłkę.
Maksymilian bez problemów zdobył ją dla
nas (miał ponad dwa metry wzrostu) i ruszył z impetem na stronę przeciwników,
jednak zablokowany, szybko musiał oddać piłkę Florianowi. Ten delikatny chłopak
od razu został osaczony i piłka poleciała do mnie. Moje oczy błysnęły z
ekscytacji i ruszyłem na kosz przeciwników.
Wyminąłem Dawida, wykorzystując skopiowany
talent Norberta i już chciałem rzucić do kosza, gdy powiew powietrza wybił mi
piłkę z rąk. Byłem zaskoczony, bo okazało się, że to nie było powietrze, a
Natan. Jego drobna i niepozorna postać była nie do zauważenia na boisku w
trakcie gry. Warknąłem pod nosem, bo piłkę przejął Dawid.
— Skąd ty tu…?
— Cały czas tu byłem — odpowiedział. Już
raz z nim grałem, ale wtedy to była zabawa. Teraz zaczynało się robić poważnie.
— Oliwier! Nataniel! Nie czas na rozmowy! —
zgromił nas Bruno, a my podskoczyliśmy. Wróciliśmy szybko do gry.
Znów byłem przy piłce, odbiłem ją kilka
razy i, za przykładem Maksymiliana, ruszyłem na przeciwników z niesamowitym
impetem. Szybko podałem do Floriana, on podał znów do mnie, gdy wyminął Artura
i…
Ponowny podmuch, znów piłka wyleciała mi z
dłoni. Zakląłem mocno, gdy spojrzałem na Nataniela. Zaczynał mnie mocno
denerwować. Dawid znów przejął piłkę i, współpracując z Norbertem, zdobyli
kolejne punkty.
Poczułem się naprawdę źle. Zawsze byłem
dobrym koszykarzem. Wręcz rewelacyjnym. Już teraz mogłem skopiować większość
talentów, które krążyły na boisku.
— Jesteś wkurwiający — warknąłem do
Natana, który otarł czoło żółtą frotką. Wiedziałem, że ma ona wielkie
znaczenie.
— Już to słyszałem — odpowiedział, dysząc
ciężko.
Może Nataniel był niewidoczny, ale to kosztowało
go sporo energii. Postanowiłem to wykorzystać, tym razem pilnując Nataniela,
próbując go nie stracić z oczu. Podałem piłkę do Maksymiliana, a ten zdobył
punkty dla nas. Przybił piątkę z Marcelem, który musiał podskoczyć, aby to
zrobić.
— Werek! Podaj do mnie następnym razem —
mrugnął do mnie, gdy mnie mijał. Westchnąłem, ale skinąłem głową. Dzieciak
jeszcze dzisiaj nie pograł.
Gdy byłem przy piłce, czułem w sobie
wielką moc, dlatego kierowałem się od razu na przeciwników, nie czekając na
innych. To była egoistyczna część mojej gry, gdy zawsze wpadałem na
przeciwników samotnie. Tym razem jednak posłuchałem Marcela i podałem mu piłkę,
dosłownie sekundę przed tym jak Nataniel chciał mi ją odebrać. Uśmiechnął się
pod nosem, wyraźnie zadowolony, a potem Marcel zgarnął piłkę, przebiegł na
drugą stronę i rzucił piłkę wysoko.
Ta trafiła do kosza i zyskaliśmy trzy
punkty.
Dzięki temu, odkryłem jak walczyć z
Natanielem. Trzeba było działać we dwójkę, bo inaczej chłopak zabierał piłkę i
nic już nie mogło się na to poradzić. Jego styl gry miał tyle wad, że prawie
odechciało mi się go kopiować. Co ja takiego w nim widziałem?
Teraz, gdy grałem przeciwko niemu, czułem
lekki zawód. Rozgryzłem go po zaledwie kilku minutach, a jednak, dalej nie
potrafiłem grać jak on. Inna kwestia, że już wiedziałem jak przeciwko niemu
walczyć. On był jednym z Cudów?
I wtedy zrobił coś co znów mnie zaskoczyło
i sprawiło, że nabrałem do niego nowego szacunku. Trzeba było mieć nieopisany
talent, aby dokonać tego co zrobił. Przejął podanie.
Przejął moje podanie, uściślając.
Mój plan był prosty. Zaatakować, a potem
podać piłkę do Marcela, który zdobędzie punkty. Jak bardzo się zdziwiłem, gdy
tor lotu przecięła blada dłoń, kradnąc piłkę i szybko podając ją do Dawida.
Nataniel nawet na nas nie czekał, zostawiając mnie i Marcela z wyrazem szoku na
twarzy. Potem brunet zaśmiał się wesoło.
— Tanisław! To było niezłe!
— Nie chwal swojego przeciwnika!
Nataniel uśmiechnął się lekko i ponownie
otarł pot. Dawid zdobył kolejne punkty, profesjonalnym wsadem do kosza. Zawisł
na nim na chwilę, a potem z hukiem wylądował na ziemi, śmiejąc się głośno.
— Tak jest! Tego potrzebowałem — podbiegł
do Natana i uniósł swoją pięść. Chłopak zamrugał zaskoczony. — No, dawaj,
dawaj!
Natan skinął głową i uniósł swoją pięść, a
potem się nimi stuknęli. Dawid ryknął radośnie i wrócił do gry, a Nataniel na
chwilę zamarł w miejscu. Potem uśmiechnął się delikatnie i opuścił dłoń.
— Wystarczy! — krzyknął Bruno, klaszcząc w
dłonie. Oznajmił to wtedy, gdy Dawid zyskiwał kolejne punkty. Znów zawisł na
koszu, a dopiero potem się puścił. — Zbiórka!
Zmęczeni i spoceni stanęliśmy w rzędzie.
Bruno obserwował nas przez chwilę, a potem odchrząknął.
— Niestety, musimy popracować nad waszą
wytrzymałością. Dostaniecie zaraz swoje prywatne plany ćwiczeń, które musicie
wykonywać — zarządził. — Podkreślam, musicie. Inaczej nie będzie postępów.
Ogólnie gracie bardzo dobrze, ale…
— Brakuje wam szybkości — westchnęła
Malwina. — Dawid, grasz fenomenalnie, twój atak i obrona znacznie się
poprawiły. Marcel, twoje rzuty są naprawdę bardzo dobre. Celność to twoja mocna
strona. Natan, kradzież piłki na bardzo wysokim poziomie, ale potrzebujesz
popracować nad wytrzymałością, za szybko się męczysz. Tak samo jak Oliwier. Za
szybko się męczysz, ale grasz naprawdę dobrze. Jednak w prawdziwym meczu
odpadłbyś już po pierwszej połowie, a dobrze by było gdybyś mógł grać przez
cały czas. Twój talent jest bardzo korzystny dla nas. Maksymilian, dalej bardzo
dobrze, do ciebie nie ma zastrzeżeń… Tylko ta szybkość — westchnęła i
popatrzyła po nas. — Brakuje wam tego. Gracie całkiem szybko, ale nie jest to
do niezatrzymania…
— Erm… — Nataniel uniósł dłoń. — Mogę coś
zasugerować?
— Śmiało! — uśmiechnęła się do niego.
— Wiem, że to może próba na wyrost, ale
skoro Oliwier jest dobry w kopiowaniu innych talentów, to może warto zapoznać
go z talentem Cyrusa?
Bruno wyprostował się, a Malwina otworzyła
szeroko usta.
— Talentem Cyrusa…? — powtórzyłem. — Co to
takiego?
— Szybkość. — Malwina klepnęła się w
czoło. — To jest myśl, Natan! O—Oczywiście, o ile Oliwier się zgodzi.
— Zgodzi na co? — spytałem.
— Abyś skopiował talenty naszego
poprzedniego kapitana. Jego szybkość. Damy ci też jego rozkład treningowy —
mówiła podekscytowana Malwina. — Możemy z ciebie stworzyć drugą błyskawicę i…
— Wszystko fajnie, ale przypominam, że Cyrus
zniknął — przerwał jej Dawid. — Nie sądzę, aby chciał się pojawić, by tylko
pokazać swój talent — mówił to z żalem, jakby winił o coś Cyrusa.
— Mamy przecież nagrania i filmy —
przypomniał Natan. — Możemy pokazać je Oliwierowi.
— I wtedy on będzie mógł kopiować jego
talent! — Filip prawie pisnął. — To niesamowite! Można tak?
— Wolałbym, abyście nie nazywali tego
„kopiowanie”. Po prostu szybko się uczę… Kopiowanie to taki skrót myślowy…
Bruno skinął głową.
— Zgadza się. Jednak nawet nauka nic tu
nie da, bez twojej zgody, chęci i odpowiedniego treningu. Nie musisz się
zgadzać, bo to trudne zadanie. Cyrus gra na naprawdę wysokim poziomie.
To było zdanie, które miało mnie
rozdrażnić. Widziałem to. Miało mnie zmotywować do działania. Brunonowi się
nawet udało, bo zakuło mnie to, iż uważa mnie za kogoś gorszego od kompletnie
nieznanego mi Cyrusa.
Poczułem, że wszystkie spojrzenia są
skierowane ku mnie. Presja prawie mnie przytłoczyła. Chciałem tylko grać w
dobrego kosza, a zabranie talentu Cyrusa mogło się okazać całkiem przydatne.
Być jeszcze szybszym niż teraz…? Czy to było możliwe?
— Mogę spróbować — zapowiedziałem, ku
uldze większości. — Nie obiecuję, że mi się uda.
— Dasz radę! — Malwina klasnęła w dłonie. —
To był świetny plan, Nat! — pochwaliła go, ale Dawid dalej patrzył na mnie
sceptycznie. Natan jedynie skinął głową i już się nie odezwał.
— Kapitanie, przyjedź jutro do nas —
zaproponowała Malwina. — Pokażemy Oliwierowi o kogo i o co nam chodzi, co ty na
to?
— Dobrze. — Bruno skinął głową i zamyślił
się chwilę. — Może być naprawdę ciekawie…
Jeszcze raz popatrzyłem po swojej nowej
drużynie i zrozumiałem, że będę jednym z jej najsilniejszych filarów.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, a kotek uroczy, od razu lgnie do Olivera, czyżby to przybicie z Davidem przypomniało mu Gabriela...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie