Rozdział
13
Jego przeznaczenie
Ostatniego dnia
przed przerwą świąteczną miał miejsce Festiwal Muzyki Rozmaitej. Odbywał się on
w naszej szkole, w specjalnie przygotowanej i ozdobionej auli. Nie było co
ukrywać — dla większości uczniów była to po prostu okazja, aby nie iść na i tak
skrócone lekcje. Jednak dla muzyków biorących w nim udział, miał rangę zawodów.
Zwycięzcy przysługiwał tytuł najbardziej utalentowanego.
Nasz zespół
wybrał oczywiście jazz.
Siedzieliśmy
właśnie w sali muzycznej, teraz opróżnionej z instrumentów, które na potrzeby
festiwalu, zniesione zostały do auli. Oszczędzoną gitarę trzymał Seweryn, przybierając
zamyślony wyraz twarzy.
Panujące
milczenie wydawało się być nienaturalne w tym pomieszczeniu. Zawsze wypełniały
je muzyka i śmiech, a dzisiaj jedynie odgłosy tłumu z auli zdawały się
przełamywać tę ciszę.
Wiedziałem, że
wszyscy są skupieni na tym co miało niedługo nastąpić. Klara przechadzała się
po scenie, powtarzając słowa piosenek. Kajetan siedział w kącie, kryjąc się za
okładką kolejnej książki. Jednak jego oczy nie śledziły linijek tekstu,
utkwione w jednym punkcie. Seweryn odłożył gitarę, niezdolny do grania na niej.
Wojtek za to grał palcami na niewidzialnej perkusji, przypominając sobie nuty,
ale pozwalając sobie też na improwizację, sądząc po jego półuśmiechu.
Ja natomiast
intensywnie myślałem. Doszedłem do wniosku, że festiwal ten będzie naszym
sprawdzianem. Podsumowaniem wszystkiego tego co chcieliśmy osiągnąć w tym
semestrze. Miałem też dług wdzięczności wobec całej czwórki, a więc chciałem
dzisiaj dać z siebie wszystko.
Dzięki nim
„wrzuciłem na luz”. Kontakt z ludźmi nie wydawał się już taki straszny, muzyka
nie była jedynie zlepkiem poważnych utworów, a życie było lżejsze i weselsze,
gdy w końcu odnalazłem moje bratnie dusze. Przypomniał mi się pierwszy dzień w
tej sali. Zwabiony melodią Wojtka, zajrzałem z ciekawości do środka. Moja
ciekawość chociaż raz w życiu się opłaciła.
— Chyba już
czas — oznajmiła Klara, patrząc na zegarek. Przerwała ciszę. — Gotowi?
— Oczywiście —
prychnął Seweryn, poprawiając kamizelkę.
— Jasne. —
Kajetan odłożył książkę.
— Jak
najbardziej! — zapewnił Wojtek, wstając z ekscytacją. Jako jedyny się nie
odezwałem, tylko skinąłem głową. Klara zeszła ze sceny, korzystając z
zaoferowanej dłoni Seweryna. Przytrzymał ją, aby nie przewróciła się w swojej
złotej sukience. Poprawiła turban z pawim piórem i nabrała powietrza.
Cała nasza
piątka ubrana była w to samo co w trakcie naszego koncertu w JazzGocie,
chcąc oddać klimat granych przez nas utworów.
Przed wyjściem,
zatrzymałem Wojtka i poprawiłem węzeł jego krawatu. Według mojego zmysłu był za
mało perfekcyjny, na co mój chłopak zareagował niechętnie. Pozwolił jednak na
to, abym poprawił to co uznałem za nieestetyczne.
— Już dobrze? —
spytał, bo musiał nieco się schylić, abym mógł cokolwiek zrobić.
— Już dobrze —
odpowiedziałem. Wyprostował się i przejechał dłonią po krawacie.
— Dzięki —
rzucił.
— Nie ma
sprawy. Chcę, abyś się dobrze prezentował — wyjaśniłem. — Jak u mnie?
— Muszka ci
pasuje — zapewnił, marszcząc czoło i przyglądając mi się uważniej. — Wyglądasz
bardzo symetrycznie.
W myślach
stwierdziłem, że znał swoją publikę. Uśmiechnąłem się do niego i pocałowaliśmy
się, życząc sobie wzajemnie powodzenia.
Opuściliśmy
salę muzyczną jako ostatni i dogoniliśmy resztę u dołu schodów. Wejście za
kulisy było zatłoczone przez uczniów innych liceów, ale łatwo było odnaleźć
naszą elegancką trójkę. Pawie pióro też pomagało w lokalizacji.
Samorząd
uczniowski zapraszał nas na scenę według wylosowanej wcześniej kolejności. Nasz
występ miał mieć miejsce jako jeden z ostatnich, ale chcieliśmy przyjść
posłuchać konkurencji.
Cała szkoła
drgała od dźwięków muzyki różnych gatunków. Była grupa metalowców, którzy
ubrani na czarno niekoniecznie oddawali świąteczny klimat. Zaśpiewał też
chłopak o podejrzanie kobiecym głosie, a zaraz po nim wystąpiła dziewczyna,
prezentując polską piosenkę o dotkliwie zranionej kobiecie.
— Słyszycie? —
zapytał Seweryn, unosząc czujnie oczy. — To ból dupy. Zamknij się, kobieto —
syknął.
— Jesteś
okrutny — stwierdziła Klara, kręcąc głową.
— Wcale nie.
Współczesne polskie piosenki, wykonywane przez płeć piękną, opowiadają o tym
jak to kobieta cierpi przez faceta. Nic więcej, nic mniej.
Seweryn dzisiaj
nie szczędził mądrości życiowych. Ta była już dzisiaj trzecią.
— Sam jesteś
„nic więcej, nic mniej” — oznajmiła Klara.
— Nie—ee! —
uparł się jak małe dziecko. — To są wnioski z moich obserwacji.
Ponieważ nie
byłem na bieżąco z polską muzyką, nie wypowiedziałem się na ten temat, ale
Seweryn i Klara poświecili tej kwestii
jeszcze kilka ładnych minut.
Gdy zakończył
się rzeczony „ból dupy” na scenie pojawiło się kilka słodkich dziewczyn,
odśpiewując nieznaną mi japońską (chyba) piosenkę. W trakcie swojego występu
więcej się śmiały niż śpiewały. Mimo tego, przybiły sobie piątki, gdy tylko
zeszły ze sceny.
Nadeszła nasza
kolej. Z lekką tremą wyszedłem na scenę, starając się nie patrzeć na morze
twarzy, które zalewało całą aulę. Posłusznie podszedłem do pianina i zasiadłem
za nim. Spojrzałem na Wojtka, który spojrzał na mnie w tym samym momencie.
Uśmiechnął się do mnie z drugiego końca sceny, a potem mrugnął. Skinąłem głową.
— Witajcie, moi
drodzy. — Klara podeszła do mikrofonu. Jej głos sprawił, że duża ilość samców
spojrzała w jej kierunku, na co Seweryn zareagował głośnym prychnięciem. Wypiął
pierś, chcąc pokazać, że jego złoty krawat idealnie pasuje do złotej sukni
Klary. I nie był to przypadek. — Chcielibyśmy zagrać dla was odrobinę jazzu.
Gotowi, chłopcy? — posłała nam długie spojrzenia, a my w odpowiedzi zagraliśmy
na naszych instrumentach. Uśmiechnęła się i zwróciła w
stronę widowni.
Raindrops on roses and whiskers on kittens
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
Cream colored ponies and crisp apple streudels
Doorbells and sleigh bells and schnitzel with noodles
Wild geese that fly with the moon on their wings
These are a few of my favorite things
Girls in white dresses with blue satin sashes
Snowflakes that stay on my nose and eyelashes
Silver white winters that melt into springs
These are a few of my favorite things
When the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
These are a few of my favorite things
When the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
Raindrops on roses and whiskers on kittens
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
Bright copper kettles and warm woolen mittens
Brown paper packages tied up with strings
These are a few of my favorite things
When the dog bites
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
When the bee stings
When I'm feeling sad
I simply remember my favorite things
And then I don't feel so bad
Gdy Klara
skończyła śpiewać, została nagrodzona brawami, nie tylko z widowni, ale i ze
sceny jak i zza kulis. Uśmiechnęła się, cała szczęśliwa, porzucając poważny
wyraz twarzy. Wysłała pocałunek anonimowemu odbiorcy z widowni i spojrzała na
Seweryna. Chłopak pokręcił głową i odłożył skrzypce, kierując się za kulisy.
Wrócił po chwili, niosąc wielki kontrabas i uśmiechając się słodko do Klary.
Dziewczyna roześmiała się, a ja i Wojtek wyszczerzyliśmy zęby.
— Moi drodzy,
mieliśmy jeszcze drugą piosenkę, ale pomyśleliśmy, że jazz to improwizacja —
oznajmił Seweryn swoim hipnotyzującym głosem. Teraz samice zdawały się być w siódmym
niebie. — Tak więc, będziemy improwizować. Gotowi? — skierował to pytanie
głównie do dziewczyny.
Klara, stojąca
teraz przy kontrabasie, skinęła głową. Uśmiechnął się do niej i wtedy chyba po
raz pierwszy zobaczyłem jego twarz bez cienia złośliwości. Gdy znikała wyglądał
o wiele młodziej. Aż zamrugałem oczami, lekko zaskoczony. Jednak zdenerwowane
spojrzenie starego Seweryna, sprowadziło mnie na ziemię. Skinąłem pospiesznie i
zacząłem grać.
Pierwsze nuty
były spokojne, podpierane przez silniejsze uderzenia perkusji Wojtka. Po chwili
dołączyła trąbka Kajetana i kontrabas Klary. Seweryn przejeżdżał spokojnie po
strunach skrzypiec, ale robił to bardzo rzadko, pozwalając, aby to kontrabas
wiódł prym.
Uśmiechnąłem
się na widok wczuwającego się Kajetana. Kiwał głową i wyginał swoje ciało w
odpowiednich momentach gry. Klara szarpała struny kontrabasu, gubiąc przy tym
turban z pawim piórem. Zaśmiała się cicho i pokręciła głową.
No i Wojtek.
Ten to wyglądał jakby właśnie odnalazł sens w życiu. Grał na perkusji z
uczuciem, chcąc zaimponować całej szkole, mającej o nim złe zdanie. Dzięki muzyce, mógł
pokazać, że wcale nie jest taki zły.
Robił to tak
naturalnie i szybko jakby się urodził perkusistą. Dane mi było cieszyć się tym
widokiem tylko przez jakiś czas, bo ponownie musiałem wrócić do klawiszy. Nie
chciałem zgubić coraz to szybszego rytmu.
Jazz był
naprawdę piękny. Z początku wydawał mi się być chaotyczny, ale wystarczyło się
wsłuchać, aby odkryć ciepłe uczucia, pasję i miłość. Nic dziwnego, że Wojtek
upodobał sobie właśnie ten gatunek. Można w nim było ukryć wszystko — od
szczęścia po smutek. A wszystko to brzmiało bardzo seksownie.
Lekka i kusząc
melodia pianina. Wabiące pomruki kontrabasu. Nęcące drgania perkusji.
Pociągające, długie nuty trąbki. Mamiące brzmienie skrzypiec.
Piękno tych
instrumentów musiało tkwić w tym, że zarówno razem jak i osobno potrafiły
rozpalić w człowieku ogień. Muzyka z nich wychodząca pobudzała. To było to! Ona
budziła! Zorientowałem się dopiero wtedy, gdy wszyscy przyspieszyliśmy nasz
rytm. Rozlewała się jak ciekły ogień i trafiała do naszych serc. Uśmiechnąłem
się i poruszyłem niespokojnie na miejscu. Co się ze mną działo? Chciałem
tańczyć?
Moanin’ przypominało mi wszystkie przyjemne chwile jakie spędziłem
w klubie muzycznym. To właśnie oni — uniosłem wzrok — to oni sprawili, że znów
się uśmiecham. Że znów jest jak „przed” pogrzebem. Nie było tak źle. Dalej
tęskniłem, ale musiałem żyć. A jazz mi w tym pomagał.
Chciałem teraz
żyć szybciej, mocniej i intensywniej niż kiedykolwiek.
Kończąc ten
utwór, zdałem sobie sprawę, że przestałem na chwilę oddychać, więc złapałem
oddech. Na szczęście reszta nie dostrzegła mojego dziwnego zachowania. Nawet
nie docierały do mnie oklaski, gdy stanęliśmy w rzędzie i złapaliśmy się za
ręce. Ukłoniliśmy się, zadowoleni z siebie i wyszliśmy za kulisy.
Drżałem z
ekscytacji. Uniosłem dłonie, aby przyjrzeć się jak drżą.
— Hej, wszystko
w porządku? — zaśmiał się Wojtek, łapiąc mnie za ramię.
— Tak… —
uśmiechnąłem się do niego.
— Wyglądasz na
podejrzanie szczęśliwego — ocenił Seweryn. — Ćpałeś?
— Czemu wszyscy
sądzą, że ćpałem, gdy po prostu jestem szczęśliwy? — zapytałem, kręcąc głową.
— Ja tak nie sądzę
— oznajmił Wojtek. — Myślę, że uśmiech ci pasuje.
— Koniec tych
czułości — przerwała nam Klara. — Niedługo będą wyniki. Jeszcze tylko dwa
zespoły.
— W takim
razie… chyba pójdę do łazienki — poinformowałem. — Wytrzymacie beze mnie?
— My tak.
Wojtek może dostać małego zawału — stwierdził Seweryn, przyglądając się swoim
paznokciom. Dostał po głowie od Klary.
Poszedłem do
łazienki, ale jedyne co tam zrobiłem to przepłukałem twarz. Dopiero po tym
przypomniałem sobie, że bałem się korzystać z ubikacji w szkole. Powstrzymałem
ochotę, aby stąd jak najszybciej uciec i skorzystać z płynu do czyszczenia dłoni.
Spoczywał spokojnie w mojej torbie w klubie muzycznym.
Usłyszałem
szczęk otwieranej kabiny i zamarłem, gdy w lustrze zobaczyłem Sylwestra.
Zatrzymał się, zapinając rozporek. Nasze spojrzenia skrzyżowały się w odbiciu.
— Lada za
barem, pustkowie w lesie i męska toaleta w moim liceum — wyliczyłem, odwracając
się ku niemu, aby spojrzeć w jego prawdziwe oczy. — Spotykam cię w coraz to
dziwniejszych miejscach.
— Zamknij się —
odpowiedział, podchodząc do kranu. — Byłem tu tylko się odlać.
— W mojej szkole…?
— zdziwiłem się.
— To była pilna
potrzeba — warknął, myjąc dłonie.
— Obok jest
stacja benzynowa.
— Nieczynna
toaleta.
— Musiałeś
przejść przez park.
— O ile lubię
rysować wzorki na śniegu, gdy sikam, to jednak wolałem skorzystać z toalety —
strząsnął wodę z dłoni, a ostatnich kilka kropel posłał w moim kierunku.
Zamknąłem oczy i nie otwierałem ich, aż przetarłem twarz rękawem. — Tyle.
— Dobrze,
rozumiem. Szkoda, że nie przyszedłeś wcześniej, właśnie skończyliśmy grać.
— Ach, tak —
odchrząknął. — Seweryn coś wspominał — przyznał cicho, wycierając dłonie o tył
swoich jeansów. — Jak wam poszło?
— Myślę, że
dobrze. Może dostaniemy punkty za improwizację.
— No, ta trąbka
brzmiała naprawdę... — Chyba się zorientował, że powiedział trochę za dużo, bo
urwał zdanie w połowie.
— Czyli jednak
słyszałeś?
— Eeeee…
dudniliście na całą budę, ciężko nie słyszeć.
Zmrużyłem oczy,
na co Sylwester odwrócił wzrok.
— Nie masz na
sobie kurtki — zauważyłem.
— Ta, co z
tego?
— Szedłeś tu
bez kurtki?
— Zostawiłem w
aucie…
— Jest
strasznie zimno.
— Zimno to
rzecz względna — wzruszył ramionami. — A teraz, skoro już skończyliśmy ten
uroczy dialog w kiblu, pozwól, że się oddalę.
— Nie ma
sprawy.
— A! —
zatrzymał się zaraz przy drzwiach, przez co prawie na niego wpadłem. — Co
robicie potem?
— Nie rozumiem…
— Co robicie po
tym festiwalu? — sprecyzował niecierpliwie.
— Jedziemy do
mnie. Niezależnie od wyniku, chcemy świętować. A co?
— Nic —
wzruszył ramionami. — Do zobaczenia, Amadeo.
— Tak. Trzymaj
się.
Obserwowałem
jak szybkim krokiem zmierza ku wyjściu. Kilka dziewczyn obróciło się za nim, a
ja nie miałem serca mówić im, że Sylwester jest gejem. Westchnąłem lekko i
wróciłem do moich przyjaciół i chłopaka.
— No, jesteś! —
przywitała mnie zdenerwowana Klara. — Zaraz ogłoszą wyniki.
— Trzymam
kciuki — zapowiedział Kajetan.
— Kciuki są
zdradliwie — wtrącił Seweryn.
— Amadeo, dałeś
dziś czasu — dodał Wojtek, nieco ciszej, aby tamta trójka nie słyszała.
— Jakoś tak
mnie wzięło… — wzruszyłem ramionami, wstydząc się tego, o czym myślałem w
trakcie grania.
***
— Nic się nie
stało, Kajetan — zapewniała po raz kolejny Klara. — Twoje kciuki nas nie
zdradziły…
— Niepotrzebnie
je trzymałem — pożalił się po raz kolejny.
— Weźże się w
garść, człowieku — warknął Seweryn, klepiąc przyjaciela w tył głowy. — Nie
przegraliśmy dlatego, że trzymałeś za nas kciuki.
— Właśnie. Poza
tym, liczy się dobra zabawa — uspokoiłem, wnosząc do salonu pięć kubków z
gorącą czekoladą. Starałem się je zrobić według przepisu Seweryna.
Niestety nie
wygraliśmy Festiwalu Muzyki Rozmaitej, ale przynajmniej bardzo dobrze się
bawiliśmy. Zgodnie z planem, przyjechaliśmy do mojego domu, aby posiedzieć
trochę przed kominkiem. Leniwie zsunęliśmy się na puchaty dywan.
— No, tak, ale
mimo wszystko... Czuję, że mogłem zagrać lepiej — zadręczał się Kajetan.
— Czujesz to? —
Seweryn uniósł dłoń, przerywając przyjacielowi. — To zapach idioty. Weź już
przestań.
— Widzę,
kochanie, że u ciebie dzisiaj wszystkie zmysły rozwinięte — zauważyła, nieco
złośliwie, jego dziewczyna. Ponieważ leżał na jej udach, uniósł wzrok, by móc
spojrzeć na nią z zagadką na twarzy. — Najpierw słuch, teraz węch…
— Chodzi ci o
moją kąśliwą uwagę odnośnie tej cudownej dziewczyny, która narzekała na
mężczyzn?
Klara nie
odpowiedziała, ale jej wzrok mówił wszystko. Seweryn westchnął ciężko i zaczął
bawić się kawałkiem włókna z dywanu.
— Po prostu
chodziło mi o to, że te piosenki przedstawiają odmienną wizję związku niż ja
mam — zaczął powoli, dobierając słowa. — Bo te kobiety śpiewają o tym, że facet
ma latać i wszystko załatwiać, a prawda jest taka, że… no, w prawdziwym
związku, to dwie osoby mają się starać, aby funkcjonował… Nie ma tak, że jedna
oddaje się drugiej całkowicie — wzruszył ramionami, celowo odbierając swej
wypowiedzi powagi.
Klara
przyglądała mu się chwilę, a potem schyliła się, by móc ucałować jego czoło.
— Masz rację,
kochanie.
— Wiem —
odpowiedział nonszalancko. — A ty Kajetan masz przestać się martwić. Ty Amadeusz, na przyszłość, dodaj mniej
cukru. A ty, Wojtek… — zamyślił się chwilę. — Czekaj, coś dla ciebie zaraz
wymyślę.
Roześmialiśmy
się wesoło. Trzask drewna w kominku przyjemnie komponował się z naszą rozmową.
Byliśmy jedynie oświetleni blaskiem płomieni, co nadawało magicznego klimatu. I
mogłem spokojnie oprzeć się o tors Wojtka, czując jego bijące serce na plecach.
Wsłuchując się
w jego rytm, wróciłem wspomnieniami do momentu zakończenia festiwalu. Nastąpiło
wtedy małe zamieszanie, gdy wszyscy uczniowie rozchodzili się do domów, życząc
sobie Wesołych Świąt. Ktoś w tym czasie musiał też odnieść instrumenty do sali
muzycznej, a obowiązek ten spadł na nasz klub.
Tak więc
wspólnymi siłami zanieśliśmy instrumenty z powrotem na ich miejsce. Wszystkie,
poza pianinem, którego były dwie sztuki, a dowiedziałem się o tym dopiero
dzisiaj.
— Naprawdę? —
zaśmiał się Wojtek, gdy przywrócił perkusję do porządku, uderzając przy tym w
jeden z talerzy. — To myślałeś, że jak to pianino znalazło się piętro niżej, na
auli?
— Em…
magicznie? — zasugerowałem, co wprawiło Wojtka w jeszcze większy śmiech. W
końcu się wyprostował i otarł czoło.
— No, to chyba
wszystkie — stwierdził, rozglądając się po pomieszczeniu.
— A co z
kontrabasem? — zapytałem.
— Seweryn go
zwróci do JazzGotu — przejechał dłonią po potężnym instrumencie. Spojrzał
na mnie i uniósł brew. — Co jest?
— Nic. Lubię
jak się uśmiechasz — odpowiedziałem. Wojtek parsknął śmiechem i zbliżył się do
mnie. Musiałem zadrzeć głowę, aby spojrzeć mu prosto w czekoladowe oczy.
— Też lubię jak
się uśmiechasz. Dzisiaj jak grałeś, robiłeś to przez cały czas.
— Naprawdę?
— Prawie jakby
coś cię wciągnęło — zażartował.
— Hm… — Po
chwili uznałem, że to za mało elokwentna odpowiedź. Dlatego odchrząknąłem i
dodałem: — Zrozumiałem dzisiaj kilka ważnych rzeczy. Dziękuję za to, że uwolniłeś
mnie od mojej przeszłości. Nigdy nie sądziłem, że może być jeszcze raz „przed”.
— „Przed”? —
powtórzył, a potem zrozumiał. — Ach… — uśmiechnął się i poczochrał moje włosy. —
Nie ma sprawy, Amadeo! Cieszę się, że tak myślisz.
— Myślę, że to
muzyka mi pomogła, wiesz? — podszedłem do pianina i przejechałem po białych
klawiszach. — Ale to ty mnie wciągnąłeś w muzykę, na nowo… A więc… dziękuję.
— Nie musisz
dziękować. To sama przyjemność sprawiać, aby ktoś się uśmiechnął, wiesz? —
podrapał się z tyłu głowy.
Z odrobiną
nostalgii zasiadłem za pianinem. Mimowolnie, prawie nieświadomie, zacząłem na
nim grać.
Zacząłem od
spokojnych dźwięków My Favorite Things. Nie wiedziałem co mną kierowało,
ale chciałem zagrać to jeszcze raz. Według własnej wizji, według własnej
improwizacji.
Wciskałem
odpowiednie klawisze, pieszcząc ich gładką nawierzchnię. Każdy dźwięk brzmiał
jak przyjemne wspomnienie ulubionej rzeczy, która sprawiała mi radość.
Zamknąłem na chwilę oczy, by przejrzeć slajdy tych rzeczy.
Kubek spienionej,
gorącej czekolady w zimny wieczór…
Uczucie
towarzyszące trzymaniu papierowej koperty…
Dźwięki
pianina, które tak dobrze znałem, że mogłem w myślach odtworzyć każde z brzmień
klawiszy…
Szum drzew, w
pobliżu mojego domu, który utulał mnie do snu…
Ciepło
przytulającego mnie ciała…
Odgłos bijącego
dla mnie serca…
Uśmiech, który
sprawiał, że sam się uśmiechałem…
Otworzyłem
oczy, aby na niego spojrzeć. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy nie
zobaczyłem go obok pianina. Już chciałem przestać grać i się za nim rozejrzeć.
Wtedy dołączyła perkusja.
Przeniosłem
wzrok na instrument, na którym teraz grał Wojtek. Wyszczerzył do mnie zęby i
pokiwał głową. Odpowiedziałem tym samym i zacząłem grać z większą mocą,
wsłuchując się w jego bębny i talerze, zalewające dźwiękami wnętrze pokoju.
Przerwaliśmy na chwilę i wróciliśmy do naszej improwizacji. Nie mieliśmy przed
sobą żadnych nut. Jedynie zaufanie do siebie, że uda nam się zagrać coś nowego,
coś dobrego…
Zaśmiałem się
głośno, nie wiedząc czemu.
Granie z nim
sprawiało mi czystą satysfakcję. Spojrzałem na niego, on spojrzał na mnie.
Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy, w których musiały skakać iskierki
radości. Świat muzyki pochłonął mnie z taką mocą, że zapominałem o tym co nas
otaczało. Zapomniałem, że przed chwilą był festiwal. Zapomniałem, że czekają na
nas nasi przyjaciele, byśmy mogli pojechać do mnie. To wszystko nie miało
znaczenia, gdy ja i Wojtek graliśmy razem na naszych ulubionych instrumentach.
Zamknąłem oczy
i pozwoliłem sobie wrzucić na jeszcze większy luz niż kiedykolwiek. Było tu coś
nowego. Coś odmiennego od naszych wcześniejszych prób. Może dlatego, że w końcu
powiedzieliśmy do siebie „kocham”? Czy to mogło wyzwolić więcej uczuć, dlatego
teraz to wszystko brzmiało tak inaczej? Bo było nasze? Tylko nasze. To była
nasza improwizacja.
Uśmiechnąłem
się jeszcze szerzej i otworzyłem oczy. Teraz to Wojtek, z delikatnie odchyloną
głową, zamknął swoje powieki, wczuwając się w muzykę. Przyspieszyliśmy, chcąc
wyzwolić jeszcze więcej dźwięków!
To było to, mówiłem sobie w myślach. Dlaczego
tak długo zajęło mi zrozumienie o co w tym chodziło? Niezależnie od tego co się
miało stać, postanowiłem, że będę cieszył się życiem. Bo mam z kim je dzielić.
Z moim ojcem, z moimi przyjaciółmi, z moim ukochanym chłopakiem… Było mi tak
lekko jak nigdy, tak dobrze jak z nikim.
Dźwięki
zawirowały, nuty uderzyły nasze serca, gdy nagle zmieniliśmy repertuar.
Z My
Favorite Things przeszliśmy do Moanin’, otwierając nowe możliwości
improwizacji. Uśmiechnąłem się, bo to ja zrobiłem nagły zwrot, a Wojtek od razu
za mną podążył.
Było tak jak
chciałem — mocniej, szybciej, intensywniej. Dokładnie tak jak sobie
wyobrażałem. Zachłysnąłem się tym uczuciem, wierząc, że będzie trwać wiecznie.
Wierząc, że będzie to kolejna niesamowita rzecz na mojej liście rzeczy, które
lubię, a których wspomnienie daje mi szczęście.
Tak, musiałem
to dodać. Jego muzyka.
Nawet nie
wiedziałem kiedy zacząłem grać na stojąco. Byłem zbyt podekscytowany żeby
siedzieć, ale nie mogłem i nie chciałem przestać tworzyć z Wojtkiem. Wypuściłem
powietrze z płuc i usłyszałem jego śmiech. Kolejny piękny dźwięk, wypełniający
salę. Ponownie skrzyżowaliśmy spojrzenia, nie przestając grać.
Zwolniliśmy
tempo w tym samym czasie, dostrzegając coś w swoich spojrzeniach. Nasz utwór
stopniowo się wyciszył. Podobne zakończenie zdarzało mi się słyszeć w trakcie
przesłuchiwania koncertów, gdy artysta kompletnie improwizował na koniec,
głośniej lub ciszej. Tak samo kończyliśmy ja i Wojtek.
Aż w końcu
przejechałem palcami po wszystkich klawiszach, stawiając kropkę pojedynczym,
wysokim dźwiękiem.
I zapadła
cisza, która teraz brzmiała jak wielka eksplozja.
Nie odrywając
od siebie oczu, w tym samym momencie poderwaliśmy się z miejsce i ruszyliśmy ku
sobie. To było tak intensywne, że straciłem oddech, gdy zacząłem się z nim
całować. Czułem ciepło bijące od jego spoconego ciała. Jego oddech musnął moje
usta, nagradzając mnie gorącym pocałunkiem. Jęknąłem cicho, zjeżdżając dłonią
po jego boku, a następnie…
Ktoś zaczął
klaskać. Otworzyliśmy szeroko oczy i odskoczyliśmy od siebie, przerywając
pocałunek. W drzwiach sali muzycznej stał Seweryn i kręcił głową.
— Mogliście to
zrobić na festiwalu, może wtedy byśmy wygrali — zauważył, opierając się
nonszalancko o framugę. — Oczywiście, bez tej części z pocałunkiem. To mogłoby
się wydać co niektórym niesmaczne.
— Seweryn! —
wysapał Wojtek. — O—Od dawna tu jesteś?
— Jakieś…? —
spojrzał na zegarek. — Od początku? Wysłali mnie po was, bo się ociągaliście, a
więc sobie szedłem po schodach, a tu muzyka… Wariaci z was, nie ma co.
— Łatwo kogoś
oskarżyć o bycie wariatem — burknąłem.
— Nie zgodzę
się. Dużo łatwiej samemu jest się stać wariatem — uśmiechnął się uroczo,
ukazując szereg prostych i równych zębów. — Za mną, wiara! Chcę się napić gorącej
czekolady, czy coś…
Posłaliśmy
sobie z Wojtkiem zawstydzone spojrzenia, bo obaj zdaliśmy sobie sprawę, co się
przed chwilą stało. I po raz pierwszy wtedy zobaczyłem Wojtka jako obiekt
pożądania. Jasne, podobał mi się od samego początku, ale nie miałem czasu, aby
o nim pomyśleć… w ten sposób. Przez ostatni miesiąc tyle się działo, ale gdy
teraz wspólnie zagraliśmy, a potem zaczęliśmy się całować…
Czułem, że moje
policzki są czerwone, a ciało drży.
Na szczęście
mogłem się uspokoić, bo znaleźliśmy się u mnie w domu wśród przyjaciół, a tam
nie wypadało robić żadnych kroków w tym kierunku. Chociaż gdy tak siedziałem
oparty o Wojtka, czując jego zapach i ciepło, powoli przestawałem się
koncentrować na rozmowie.
Seweryn
przeciągnął się, ziewając głośno.
— Chyba pora
się zbierać, co? — zapytał, poprawiając włosy, którymi przez ostatnich
kilkanaście minut bawiła się Klara.
— Dalej nie
mogę uwierzyć, że Sylwester zaoferował, że po nas przyjedzie — zauważyła Klara.
— Taaaa… to mucho
podejrzane jest — stwierdził, mrużąc oczy. — Obawiam się, że chce nas porwać
dla okupu.
— A nie
pomyślałeś, że twój brat po prostu chce ci pomóc? — zapytał Kajetan. Seweryn
spojrzał mu prosto w oczy, a potem pokręcił głową.
— Nie —
przeniósł wzrok na Klarę. — Masz gaz pieprzowy?
— Sylwester jest
gejem, prawda? Chyba nic mi nie grozi — odpowiedziała.
— To nie dla
ciebie. To dla Kajetana.
Kajetan
westchnął ciężko i poklepał przyjaciela po ramieniu.
— Spokojnie,
Seweryn. Twój brat nawet mnie nie lubi.
Kilkanaście
minut później, po dokładnych wytycznych Seweryna, jego starszy brat dotarł pod
mój dom. Odprowadziłem wszystkich do wyjścia, żegnając się z każdym po kolei i
życząc im Wesołych Świąt. Pożegnałem się też z Wojtkiem, a nasz pocałunek trwał
nieco dłużej niż zazwyczaj.
Przełknąłem
ślinę.
— Daj znać jak
dojedziesz do domu.
— Jak zawsze.
Stałem w
drzwiach i obserwowałem jak rozchodzą się do dwóch samochodów. Nie rozumiałem
czemu Sylwester uparł się przyjechać skoro równie dobrze do Gdańska mógł ich
odwieźć Wojtek, ale nie wnikałem w to. Widziałem za to, że uśmiechnął się
szeroko na widok grupki.
Wycofałem się
szybko do środka, bo było naprawdę zimno. Obserwowałem jeszcze przez okno jak
dwa samochody odjeżdżają spod domu. Nie mogłem uwierzyć, że miałem tylu
znajomych, że musieli korzystać z dwóch aut, aby się tu dostać! Znaczy,
zmieściliby się do jednego, ale…
Wróciłem pod
kominek, gdzie dopalała się reszta drewna. Płomień skakał po nim wesoło,
wywołując co jakiś czas pojedyncze trzaśnięcie. Westchnąłem i sięgnąłem po resztę
czekolady, która została w moim kubku. Była już zimna, ale i tak ją wypiłem.
Oblizałem usta, smakując ostatnich kilka kropel.
Stąd moje myśli
bardzo szybko skierowały się w stronę Wojtka, którego oczy zawsze kojarzyły mi
się właśnie z czekoladą. Dalej miałem przed sobą jego spojrzenie, chwilę przed
tym jak się pocałowaliśmy w sali muzycznej.
— Chcę cię
mieć… tu i teraz… — stwierdziłem sam przed sobą, przejeżdżając palcem po
ustach. — Och, jestem żałosny! — zapłakałem nad sobą i opadłem plecami na dywan.
Pomyśl o tym,
stwierdziłem w myślach, nie będzie lepszej okazji. Twój tata pojechał do pracy
i nie wróci do rana. Zostałeś sam w domu. Z jednej strony to dobrze, ale to
oznaczało, że ktoś stracił bliską osobę przed Świętami Bożego Narodzenia…
Nie, stop!
Trochę zdrowego egoizmu, Amadeuszu!
Zasłoniłem
oczy, wypuszczając powietrze z ust. Czułem się jak rozgrzana maszyna parowa,
która musiała spuścić ciśnienie. Mógłbym też używać innych, pięknych metafor,
ale wniosek był jeden — byłem napalony.
Znów usiadłem i
sięgnąłem po telefon. Obracałem go chwilę w dłoni, by w końcu wybrać numer
telefonu Wojtka. Nim wcisnąłem zieloną słuchawkę, zacząłem mieć wątpliwości.
Znaczy… nie powinien kierować i rozmawiać przez telefon, prawda?
Daj spokój,
Amadeusz! Przecież nie musicie dzisiaj robić nic konkretnego. Po prostu…
improwizujcie.
Wciśnięcie
zielonej słuchawki prawie mnie zabiło, ale w żołądku czułem też przyjemne
ściśnięcie. Sygnał łączenia był jak zwykle, odrobinę wyciszony. Wszystko przez
moją odległość od miasta.
— Halo? —
odebrał całkiem szybko.
— Cześć,
Wojtek.
— Co tam?
Zapomniałem czegoś…?
— Em… nie, nie
o to chodzi — odchrząknąłem. — Daleko już jesteś?
— Nie —
zaprzeczył. — Jestem na stacji benzynowej, tankuję. Coś się stało?
— Właściwie to…
tak. Chciałbym, o ile to nie problem oczywiście, abyś tutaj wrócił — poprosiłem
i przygryzłem wargi, czekając na odpowiedź.
— Ale coś się
dzieje? Stało się coś? — zapytał trochę przestraszony.
— Nieeee —
odpowiedziałem. — Po prostu chciałbym… abyś tu był. Na tę noc.
Cisza w
telefonie trwała na tyle długo, abym zapytał trochę nerwowo:
— Halo? Jesteś
tam?
Wojtek
zakaszlał głośno.
— Jestem,
jestem! Znaczy, nie ma sprawy, mogę przyjechać. Tylko… czy twój tata nie…?
— Nie ma go
przez całą noc.
— Będę za
dwadzieścia minut! — zapewnił i rozłączył się szybko. Uśmiechnąłem się i
wstałem z dywanu. Teraz tylko trzeba było zluzować i wszystko będzie dobrze.
Pognałem do
siebie na górę, zapalając lampki świąteczne, które rozwiesiłem pod sufitem
razem z Wojtkiem. Jego wzrost bardzo się do tego przydał. Uznałem, że same złote
lampki tworzą odpowiedni klimat, dlatego nie włączyłem innych świateł.
Zahaczyłem też
o łazienkę, aby przemyć twarz i umyć zęby. Dopiero gdy wypuściłem świeży
miętowy oddech i przejechałem językiem po gładkich zębach byłem zadowolony.
Zmieniłem też koszulkę
i zdałem sobie sprawę, że wracam do swojej planującej wszystko osobowości, ale
z drugiej strony, miałem to gdzieś. Chciałem się czuć swobodnie.
Wojtek pojawił
się szybciej niż obiecał. Wpuściłem go do domu i… zapadła niezręczna cisza.
— Zmieniłeś koszulę?
— zapytał.
— Tak. Hm… Na
tamtą wylałem trochę czekolady.
— Ha, ha! I jak
to zniosłeś?
— Jeszcze żyję —
odpowiedziałem.
Wyciągnął ku mnie dłoń, więc szybko ją chwyciłem.
Pocałowaliśmy się w przedpokoju, a ja wydałem z siebie dziwny jęk. Nie
wiedziałem, że potrafię wydobyć z siebie taki dźwięk. Wojtek uśmiechnął się,
gdy pociągnąłem go za dłoń, kierując nas na schody. Salon już prawie został
pochłonięty przez ciemność, gdy płomień w
kominku wygasał.
W moim pokoju
było przerażająco cicho i bałem się, że może usłyszeć przyśpieszone bicie
mojego serca. Próbowałem się wyluzować, ale kiedy usiedliśmy naprzeciw siebie
na łóżku, ciało me zdradzało jak bardzo
się denerwowałem.
— To — zaczął
Wojtek, bawiąc się moimi palcami. — Chciałeś, żebym przyjechał.
— Zgadza się.
— I jesteśmy
sami na całą noc?
— Na całą noc —
powtórzyłem, przytakując.
Wojtek wypuścił
powietrze i uśmiechnął się.
— Wow, to dużo —
przyznał, spoglądając na mnie. — Sami. Na całą noc.
— Pomyślałem,
że chcesz mi potowarzyszyć…
— Chcę —
skinąłem głową, przysuwając się. W półmroku, które wytwarzały lampki świąteczne
wyglądał na dużo bardziej tajemniczego. — Masz strasznie długie rzęsy… Dopiero
teraz się zorientowałem…
— Nie lubię
ich.
— Ja je lubię —
powiedział, dmuchając mi lekko w oczy. Zamknąłem je mocno. Gdy je otworzyłem,
był jeszcze bliżej. — Lubię też twoje oczy… I uśmiech. I dłonie…
— Zdajesz sobie
sprawę z tego co mówisz, prawda? — zapytałem.
— Tak —
odpowiedział powoli.
— I… —
odchrząknąłem. — I zamierzasz coś z tym zrobić?
— Zależy czy mi
na to pozwolisz?
— To zależy, co
chcesz zrobić?
— Mógłbym cię… —
zawahał się na chwilę. — pocałować.
— Gdzie?
— Gdzie tylko
chcesz.
Mimo, że już
się całowaliśmy, wiedziałem, że ten pocałunek miał być zezwoleniem na coś
kompletnie nowego i nieznanego. Dlatego, gdy przybliżaliśmy do siebie powoli
nasze twarze, pokonując dzielące nas centymetry, serce biło mi jak oszalałe.
Jego usta były
ciepłe, odrobinę natarczywe. Wypuściliśmy oddechy w tym samym momencie,
uśmiechając się. Przysunąłem się do niego jeszcze bliżej, klękając tuż przed
nim. W końcu byłem wyższy od niego! Przynajmniej na moment. Całowałem go dalej,
napierając na jego ciało, aż w końcu zrozumiał o co mi chodziło.
Położył się na
plecach, ale nie przestawaliśmy się całować. Jego ciepły oddech muskał moje
wargi, jęczał wprost do moich ust. Złapałem oddech i przejechałem dłonią po
jego klatce piersiowej. Leżąc na nim, dotarło do mnie jak seksowna jest różnica
w naszym wzroście. Mogłem praktycznie na nim leżeć, nie wystając kawałkiem
ciała za jego ciało!
Mruknął
przyjemnie, gdy wsunąłem dłoń pod jego t—shirt. Miał miękką skórę, która kryła
pod sobą napięte i twarde mięśnie. Nigdy go nie widziałem bez koszulki, ale zaczynałem
się domyślać, że widok może być przyjemny.
— Ach! —
jęknął, gdy opuszkami palców przejechałem przez jego tors.
Bardzo podobało
mi się to, że jego ciało, podobnie do pianina, reagowało na mój dotyk. Gdy
dotykałem go w odpowiednim miejscu, wydawał z siebie inne dźwięki, które
wypełniały mój pokój.
Usiadłem na
jego udach i zacząłem podwijać jego t—shirt. Również usiadł, aby łatwiej było
go zdjąć. Następnie zajął się rozpinaniem mojej koszuli. W sumie nawet
niepotrzebnie ją przed chwilą zakładałem.
Przestałem o
tym myśleć, kiedy jego dłonie przejechały po moim torsie. Zrobił to opuszkami
palców wywołując u mnie łaskotki, ale i dziwne źródło przyjemności, które mną
wstrząsnęło.
— Jezu —
szepnąłem.
— Fajnie, co? —
spytał z uśmiechem.
Skinąłem głową.
Byliśmy już w połowie nadzy. Niezły początek.
Wojtek
przekręcił mnie tak, że teraz to ja leżałem pod nim, pozwalając mu całować mnie
gdzie tylko chciał.
Zaskakujące
było to jak przyjemne okazały się pocałunki w inne części ciała niż usta. Każdy
z nich był powodem kolejnego jęku, kolejnego brzmienia rozkoszy. Na początku
wstydziłem się tych dźwięków, ale okazało się, że one jedynie zachęcają Wojtka
do dalszego działania.
Dotarł dłońmi
do moich spodni i zręcznie otworzył rozporek. Gdy ściągnął ze mnie spodnie i
skarpetki, uznałem że coś tu jest nie tak.
— To nie fair —
stwierdziłem, siadając. — Ty dalej jesteś w spodniach — sięgnąłem do jego
paska, z którym walczyłem kilka chwil.
— Zaraz ich nie
będę miał — zażartował, gdy rozpinałem jego rozporek. Zaatakowałem pocałunkami
jego klatkę piersiową, ściągając na oślep jego spodnie. W końcu obaj zostaliśmy
jedynie w bokserkach.
Choinkowe
lampki sprawiły, że mięśnie na ciele Wojtka były lepiej podkreślone poprzez
liczne cienie. Ja przy nim wyglądałem blado — dosłownie.
Nasze
pragnienie zdawało się teraz wypełniać pokój, gdy znów się położyliśmy na
łóżku, przodem do siebie, najbliżej swoich ciał jak to tylko było możliwe. Jego
było takie ciepłe, jak nic innego na tym świecie. Chciałem już przy nim zostać
do końca świata. To było przyjemne… takie ciepłe…
Znów zacząłem
grać na jego ciele, własną kompozycję, domagając się nowych dźwięków. I
otrzymałem je, gdy dłońmi zjechałem niżej niż kiedykolwiek. Na początku
zawróciłem, zawahałem się, ale nie wytrzymałem za długo i znów tam wróciłem.
Wojtek oddychał
coraz szybciej, zamykając przy tym oczy. Przełknął głośno ślinę, gdy wróciłem
do jego ust.
— Kocham cię —
szepnął.
— Ja ciebie też
kocham — odpowiedziałem, przyciskając czoło do jego czoła. Znów się pocałowaliśmy,
a zaraz po tym jak przygryzł lekko moją dolną wargę, zjechał dłońmi po moich
plecach. Zahaczył o moje bokserki, dając ostateczny znak, aby rozebrać się do
naga. Obaj byliśmy już na to gotowi.
Wiedziałem, że
to będzie niezapomniana noc.
***
Gdy obudziłem
się rano, czułem że się wtulam w coś bardzo ciepłego. Otwierając oczy,
zobaczyłem przed sobą szerokie, nagie plecy, pokryte w niektórych miejscach
pieprzykami. Byłem praktycznie do nich przyciśnięty, a moje czoło wtulało się w
tył jego szyi. Wypuściłem powoli powietrze i zerknąłem na zegarek. Kilka
minut po siódmej rano.
Byłem trochę
obolały, ale ciepło promieniujące z jego ciała wszystko koiło. Przysunąłem się
jeszcze bliżej, czując jego kompletną nagość.
Nie chciałem go
budzić, jednak czułem, że już nie zasnę. Dlatego ostrożnie usiadłem na łóżku i
zlokalizowałem moje bokserki, które leżały niedaleko łóżka. Ześlizgnąłem się
powoli na podłogę i ubrałem się w rozrzucone części garderoby. Wojtek zachrapał
głośno i przekręcił się na plecy, zarzucając rękę na moją poduszkę.
Jego widok w
moim łóżku był prawdopodobnie najlepszym prezentem na Boże Narodzenie w moim
życiu. Sam czułem się jak nowo narodzony. Było mi lekko…
Opuściłem
pokój, kierując się na dół. Mój tata jeszcze nie wrócił, więc trochę mi ulżyło.
Przynajmniej nie musiałem się tłumaczyć z obecności Wojtka w moim łóżku.
Jeszcze. Póki co wolałem, aby to zostało tajemnicą.
Wypiłem
odrobinę wody, którą znalazłem w lodówce i nawilżyłem suche gardło.
Uśmiechnąłem
się sam do siebie. Przeżyłem właśnie mój pierwszy raz z Wojtkiem. Wspomnienia
migotały w mojej głowie, a ja czułem, jakby to był jedynie sen. Nie wiedziałem
czemu, wydawało mi się, że to nie miało miejsca, a Wojtek po prostu u mnie
nocował.
Jednak byłem
dobry w zapamiętywaniu dźwięków i wiedziałem, że tych, nie mogłem sobie
wyobrazić.
— Co ja
zrobiłem? — spytałem sam siebie, kręcąc głową. A jeszcze kilka miesięcy temu
zaklinałem się, że z nikim nie będę.
Wpadłem na
pomysł, aby przygotować porcję gorącej czekolady dla dwóch osób. Zabrałem się
od razu do roboty, chcąc zrobić Wojtkowi niespodziankę. Dwadzieścia minut
później wracałem na górę, a na tacy niosłem dwa kubki. Wystawiłem język,
próbując niczego nie wylać.
Wojtek
przekręcił się tak, że leżąc na brzuchu, maił teraz jedynie zakrytą lewą nogę.
Widok pośladków z rana był bardzo pobudzający. Odchrząknąłem i podszedłem do
łóżka, ignorując moją wczorajszą zabawkę do ściskania.
— Wojtek —
usiadłem obok na łóżku i szturchnąłem go delikatnie. Miałem wyrzuty sumienia,
że budzę tego wielkoluda, ale musiałem je w sobie stłumić. Gorąca czekolada nie
będzie czekać.
— Hmmm — wydał
z siebie długie westchnięcie i otworzył oczy. Mlasnął i spojrzał na mnie przez
zmrużone powieki. — Amadeo…?
— Dzień dobry —
przywitałem się. Uśmiechnął się i wypuścił powietrze z płuc.
— Dzień dobry —
odpowiedział, podnosząc się z łóżka. — Która godzina…?
— Ósma rano.
— Uch… nie
kochasz mnie?
— Kocham —
odpowiedziałem, sięgając ku tacy. — Dlatego zrobiłem ci gorącą czekoladę.
Proszę.
Wojtek przetarł
oczy i usiadł na łóżku, zakrywając się kołdrą. Uśmiechnął się nieśmiało, gdy
przyjmował kubek w swoje dłonie.
— Nie musisz
się wstydzić. Widziałem cię wczoraj w nocy — powiedziałem.
— W świetle
dnia i tak się dziwnie czuję. Przepraszam, będę musiał się przyzwyczaić, czy
coś…
— To może tak —
odchrząknąłem. — Nie masz czego się wstydzić.
Wojtek
roześmiał się i pokręcił głową.
— Weź przestań…
— Czuję, że
ksywka „uroczy gigant” będzie tu pasować.
— Dobra, już —
poprosił, próbując się napić. — Chciałbym skosztować chociaż trochę.
— Już będę
cicho — obiecałem. — To co dziś robimy? — Moje milczenie nie trwało nawet
pięciu sekund.
— Hm… nie wiem…
Mamy już wolne, nie? Możemy… — zawahał się. — Posiedzieć u mnie?
Uniosłem wzrok
znad kubka gorącej czekolady.
— Zapraszasz mnie
do siebie?
— Tak. Co mi
tam? Już i tak wszystko wiesz — zaśmiał się, wzruszając ramionami. — Bardzo
dobra — wskazał na kubek.
— Dzięki.
Starałem się. Zaraz zrobię jakieś śniadanie.
— Hm… czy w tym
czasie będę mógł wziąć prysznic?
Skinąłem głową
i uśmiechnąłem się do niego. Przysunąłem się bliżej, aby móc go pocałować. Smak
gorącej czekolady świetnie komponował się z padającym za oknem śniegiem i ciepłym ciałem Wojtka.
Moim przeznaczeniem było
zakochać się w nim.
***
Don't put me off 'cause I'm on fire
And I can't quench my desire
Don't you know that I'm burning up for your love
You're not convinced that that is enough
I put myself in this position
And I deserve the imposition
But you don't even know I'm alive
And this pounding in my heart just won't die
I'm burning up
And I can't quench my desire
Don't you know that I'm burning up for your love
You're not convinced that that is enough
I put myself in this position
And I deserve the imposition
But you don't even know I'm alive
And this pounding in my heart just won't die
I'm burning up
Oh
I'm burning up, burning up for your love
I'm burning up, burning up for your love
I'm burning up, burning up for your love
For your love
You're always closing your door
Well that only makes me want you more
And day and night I cry for your love
You're not convinced that that is enough
To justify my wanting you
Now tell me what you want me to do
I'm not blind and I know
That you want to want me but you can't let go
Come on, let go
Oh
I'm burning up, burning up for your love
I'm burning up, burning up for your love
I'm burning up, burning up for your love
For your love
Do you wanna see me down on my knees?
Or bending over backwards now would you be pleased?
Unlike the others I'd do anything
I'm not the same, I have no shame
I'm on fire
Come on, let go
(Burning up for your love)
Ooo, yeah, I'm burning up (Burning up for your love)
Ooo, yeah, I'm burning up (Burning up for your love)
Come on, come on, I'm burning up (Burning up for your love)
Uh, uh, uh, I'm burning up (Burning up for your love)
Ooo, yeah, I'm burning up (Burning up for your love)
Come on, come on, I'm burning up (Burning up for your love)
Ooo, yeah, I'm burning up (Burning up for your love)
Uh, uh, uh (Burning up for your love)
You know you got me burning up, baby (Burning up for your love)
You know you got me burning up, baby (Burning up for your love)
Burning up for your love (Burning up for your love)
Burning up for your love (Burning up for your love)
I'm burning up, burning up for your love
I'm burning up, burning up for your love
I'm burning up, burning up for your love
For your love
You're always closing your door
Well that only makes me want you more
And day and night I cry for your love
You're not convinced that that is enough
To justify my wanting you
Now tell me what you want me to do
I'm not blind and I know
That you want to want me but you can't let go
Come on, let go
Oh
I'm burning up, burning up for your love
I'm burning up, burning up for your love
I'm burning up, burning up for your love
For your love
Do you wanna see me down on my knees?
Or bending over backwards now would you be pleased?
Unlike the others I'd do anything
I'm not the same, I have no shame
I'm on fire
Come on, let go
(Burning up for your love)
Ooo, yeah, I'm burning up (Burning up for your love)
Ooo, yeah, I'm burning up (Burning up for your love)
Come on, come on, I'm burning up (Burning up for your love)
Uh, uh, uh, I'm burning up (Burning up for your love)
Ooo, yeah, I'm burning up (Burning up for your love)
Come on, come on, I'm burning up (Burning up for your love)
Ooo, yeah, I'm burning up (Burning up for your love)
Uh, uh, uh (Burning up for your love)
You know you got me burning up, baby (Burning up for your love)
You know you got me burning up, baby (Burning up for your love)
Burning up for your love (Burning up for your love)
Burning up for your love (Burning up for your love)
***
Sylwester wpadł
do JazzGotu w niekoniecznie dobrym humorze. Od pewnego czasu na niczym
nie mógł się skupić. Przed oczami widział tylko parę pięknych oczu, szczycących
się heterochromią. Było to głupie i upierdliwie, ale łaziło to za nim już od
prawie dwóch tygodni. Próbował się wyrwać, a najlepszym pomysłem na wyrwanie
się była głośna impreza.
Tyle, że nie
miał ochoty na żadne imprezowanie. Jego znajomi myśleli, że jest chory, ale prawda
wyglądała nieco inaczej. Sylwester, zamiast imprezować, chciał wycałować każdy
pieg na ciele Kajetana - chłopaka z heterochromią.
Pragnienie było
tak silne, że zaczął się nawet integrować ze swoim młodszym bratem, byle tylko
wyciągnąć więcej informacji o jego przyjacielu. Jednak do tej pory nie miał
okazji porozmawiać z nim w cztery oczy. A bardzo mu na tym zależało. Znał nawet
adres Kajetana, bo w końcu go odwoził przed Bożym Narodzeniem. Jednak za każdym
razem brakło mu odwagi, by wejść na siódme piętro i zapukać do drzwi Kajetana.
Bo co by wtedy
powiedział? Nie miał żadnego pomysłu. Starał się być cool, ale nic z tego nie
wychodziło. Czuł, że robił z siebie coraz to większego idiotę. A potem
zastanawiał się jak to możliwe, że nie poznał Kajetana wcześniej? Przecież on
był nierozłączny z Sewerynem! To tak jakby byli razem w pakiecie podstawowym.
Pogrążony w
rozmyślaniu, wszedł za bar, witając się ze swoim bratem. Obiecał, że go zastąpi
na jakiś czas, bo dzięki temu mógł zająć myśli. Ledwo co zawiązał fartuch, gdy
do JazzGotu wszedł Kajetan.
Sylwester
prawie się przewrócił z wrażenia i jego pierwszym odruchem była chęć schowania
się pod ladą, ale uznał, że to mogło być naprawdę głupie. Kajetan rozejrzał się
z uśmiechem po wnętrzu, a potem, zdejmując rękawiczki i czapkę, zbliżył się do
baru.
Sylwester znów
uchylił usta. Próbował policzyć wszystkie piegi na twarzy Kajetana, ale ze
względu na ich ilość, było to niewykonalne. Najlepiej byłoby, gdy się położyli
obok, a Sylwester mógłby spokojnie liczyć i…
Usta Kajetana poruszyły się, ale nie usłyszał
żadnego dźwięki. Otrząsnął się z amoku i odchrząknął.
— Proszę, co? —
spytał mało uprzejmie i skarcił się w myślach.
— Em… cześć —
uśmiechnął się. Sylwester szybko odpowiedział równie prostym przywitaniem. —
Jest może Seweryn?
— Seweryn? —
zdziwił się i poczuł lekką zazdrość. Oczywiście, że przyszedł do jego brata. —
Nie, nie ma go. Mówił mi, że idzie spotkać się z Klarą.
— Naprawdę? —
Teraz to on się zdziwił. — Ale… umówiliśmy się. No cóż, pewnie zapomniał…
— Mój brat cię
wystawił? Prostak.
— Ha, ha! Nie
mów tak — poprosił, unosząc dłonie. — Jestem pewien, że nie zrobił tego celowo.
Przełożymy spotkanie i tyle. Dziękuję za informację. Będę się…
— Może kawy?! —
wypalił szybko, spanikowany. Kajetan zamarł, w trakcie wykonywania zwrotu. —
Znaczy… Skoro i tak już tu przyszedłeś, może napijesz się kawy? Ze mną? —
dodał, po czym tego pożałował. Kajetan milczał przez jakiś czas, rozważając
ofertę. Ponownie zwrócił się w stronę Sylwestra i uśmiechnął się delikatnie.
Jego dwukolorowe oczy zamigotały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz