Rozdział 9
Szybkość i presja
Moje zadanie było ciężkie. Skopiować styl
gry poprzedniego kapitana.
Razem z Malwiną i Brunonem siedzieliśmy w
mieszkaniu i oglądaliśmy nagrania meczów, które rozegrał Cyrus. Zauważyłem, że
zawsze miał stoicki wyraz twarzy, ale gdy mówił, jego głos był donośny i
władczy. I rzeczywiście, poruszał się bardzo szybko. Właściwie czasem był nie
do zauważenia, gdy mijał tych wszystkich przeciwników. Przemieszczał się między
nimi niczym błyskawica, wystrzelona z nieba i skierowana ku ziemi. Podobnie do
błyskawicy, odgłos jego działań był przytłaczający, gdy z hukiem zdobywał
kolejne punkty. Skakał całkiem wysoko jak na tak niską osobę.
Błękitne światło laptopa odbijało się w
moich szarych oczach, gdy przyglądałem się jego ruchom, krokom, oddechom…
Stawiał pewnie stopy, potrafił szybko zmienić kierunek biegu, co mu dodawało
szybkości.
Bruno i Malwina co jakiś czas zwracali
uwagę na drobne szczegóły w zachowaniu Cyrusa. Doszliśmy także do wniosku, że
mimo swojej wspaniałej gry, Cyrus bardzo szybko się męczył. Udawało mu się
wytrzymać na boisku przez połowę czasu gry, a potem schodził z niego,
zakrywając się ręcznikiem.
I tak wyglądał mój ostatni tydzień.
Siedziałem po turecku w salonie, z kotem na kolanach i oglądałem filmy na
laptopie Malwiny. Bruno odwiedził nas kilka razy, aż pewnego razu zostawił mi
rozpiskę treningową, przygotowaną specjalnie dla mnie.
— Wszystko robić w obciążnikach…? —
mruknąłem. — To będzie męczące.
— Zwiększy twoją szybkość — zapewnił. — Do
zobaczenia jutro na treningu.
Włączając treningi, mój plan wykonywany
był w stu procentach. Mój dzień był zapchany przez pracę, studia i koszykówkę,
dzięki czemu nie miałem chwili dla siebie, aby móc rozpamiętywać dawne dzieje.
Tego potrzebowałem — nie myśleć o przeszłości.
Studia szły mi całkiem nieźle, nawiązałem
kilka znajomości, wyszedłem też kilka razy na miasto, aby się spotkać z nowymi
ludźmi. Bardzo lubili fakt, iż pochodziłem z mroźnej Finlandii.
Jeżeli chodziło o pracę to nie narzekałem.
Miałem cztery dni pracy w tygodniu, w tym mogłem sobie wybrać pasujące mi dni.
Musiałem tylko kupić sobie czarne spodnie i t—shirt. Nauczyłem się robić
drinki, lać piwo i z odrobiną zainteresowania obserwowałem studenckie życie.
Schlebiało mi to, że dziewczyny
podchodziły do baru i próbowały ze mną flirtować, zostawiając mi też swoje
numery telefonów. Ze zwykłej ciekawości oddzwoniłem dwa razy. Pierwsza
dziewczyna nie odbierała, a druga okazało się, że miała chłopaka, ale w noc gdy
była w barze, „zerwali” ze sobą na jakiś czas.
Koniec końców najbardziej smakowitym
kąskiem, który zawitał do mojej pracy była Malwina. Usiadła przy barze,
eksponując w dużych ilościach swoje piękne, młode ciało. Uśmiechała się
figlarnie do niektórych chłopaków, a potem nachyliła się ku mnie, napierając
biustem o blat. Uśmiechnąłem się do niej szeroko.
— W czym mogę służyć? — zapytałem,
opierając się łokciami o blat i schyliłem się, aby nasze oczy były na równym
poziomie. — Sex on the Beach? Orgasm?
— Chciałbyś — prychnęła cicho. — Zaskocz
mnie.
— Zaskoczę cię cenowo, gdy wybiorę
najdroższego drinka…
— Ale mam to — sięgnęła do torebki i
wyjęła stamtąd świstek papieru. Położyła go na ladzie i palcem popchnęła w moim
kierunku.
— Ach… — westchnął. — Kupon z drinkiem za
darmo jeżeli jest się dziewczyną? No, proszę…
— Do roboty! — klasnęła w dłonie.
Westchnąłem ciężko.
— Kobiety za darmo? To klubowa
dyskryminacja. Zauważyłem też, że dziewczyny nie muszą płacić przy wejściu…
— Och, biedaku…
— No dobrze, dobrze — zwróciłem jej kupon.
— Trzymaj na przyszłość. Zaraz coś ci zrobię.
— Seksownie wyglądasz z tymi okularami —
powiedziała, gdy zbierałem składniki z półek. Uniosłem wzrok.
— Potrzebuję ich. Strasznie ciemno w tym
klubie.
— Jak ci idzie kopiowanie? — zapytała.
Opadły mi ramiona i spojrzałem na nią
krzywo.
— Przecież wiesz — burknąłem. — Nauczyłem
się szybko robić drinki, ale… Talent Cyrusa to większe wyzwanie. I widzę ten
niezadowolony wzrok — warknąłem.
— Niezadowolony wzrok?
— Tak. Wszystkich. — Skruszony lód
zadzwonił o szklankę, gdy wsypałem tam jego znaczną ilość. — Kapitana, trenera,
graczy… twój. Chcieliście pewnie, abym skopiował, o tak — pstryknąłem palcami. —
Nie dość, że samego mnie to denerwuje, to uświadamia mi to jeszcze, że wcale
nie jestem takim dobrym graczem, a mój talent wcale nie jest niezawodny.
— Oliwier… nikt cię nie pogania. Mamy
jeszcze kilka dni przed meczem, a poza tym, możesz grać po swojemu…
— Nie chcę — odpowiedziałem. — Obiecałem
sobie, że uda mi się skopiować te talenty… Nataniela i Cyrusa… Tego mi
potrzeba.
— Nie przesadzasz czasem? Nie lepiej
znaleźć swój styl gry, a tylko wspierać się resztą?
— To wy mnie przekonaliście do tego, abym skopiował talent Cyrusa!
— To wy mnie przekonaliście do tego, abym skopiował talent Cyrusa!
— My? — zdziwiła się. — Nawet nie
musieliśmy się specjalnie starać, sam się na to zgodziłeś. Chyba, że po prostu
chciałeś nam udowodnić, że jesteś tak rewelacyjnym graczem, że skopiujesz nawet
talent poprzedniego kapitana, co?
Warga mi zadrżała, gdy widziałem jej zdenerwowane
spojrzenie. Malwina jeszcze nigdy nie była przy mnie wkurzona. Co najwyżej,
uroczo poirytowana.
— Tak właśnie myślałam — powiedziała
obrażona. — Jesteśmy drużyną, Oliwier! Są lepsi, są gorsi, ale nie musimy sobie
tego udowadniać! Masz niesamowity talent — nachyliła się do mnie. —
Niesamowity! Potrafisz powtórzyć zagrania przeciwników, tak szybko jakbyś
chłonął wiedzę niczym gąbka! Masz cudowny umysł, nazwij to jak chcesz, ale źle
z niego korzystasz. Przede wszystkim dlatego, że chcesz udowodnić innym jaki
jesteś silny i, że jesteś lepszy od nich. Oni już to dobrze wiedzą, Oliwier.
Wiedzą, że jesteś niepowtarzalnym chłopakiem, więc czemu chcesz im robić
przykrość z tego powodu?
— Po prostu… — odchrząknąłem. — Po prostu
lubię być najlepszy — podsunąłem jej szklankę z drinkiem. Był przyjemnie
różowy. — I zawsze byłem rewelacyjny, właśnie przez to, że potrafię skopiować
ruchy przeciwników. Po czasie mnie to już nudziło, aż przyjechałem tutaj i
zobaczyłem grę Nowego Elementaris… Ta drużyna jest taka silna, że nie potrafię
powtórzyć jej ruchów i stylu gry! Marcel, Nataniel, Dawid, Filip, Maksymilian,
Norbert… kapitan… Są dla mnie wyzwaniem. Udowodnili mi, że grają o poziom wyżej
ode mnie! Natchnęli mnie… — ściszyłem głos. — Dzięki nim, znów chcę grać. Dlatego
tak bardzo chcę im dorównać. Pomyślałem, że skopiowanie stylu Cyrusa mnie tam
zabierze, ale, cholera! — uderzyłem pięścią o blat, a kubeczek ze słomkami
podskoczył. — To wcale nie jest takie łatwe!
— Oczywiście, że nie — pokręciła głową. —
Musisz być cierpliwy, Oliwier. To dobrze, że oni cię inspirują, ale nie pozwól,
aby chęć być najlepszym wygrała. Uwierz mi, Bruno już pokłada w tobie wielkie
nadzieje, bo wierzy w ciebie — uśmiechnęła się szeroko, a ja odwróciłem wzrok. —
Tak samo jak i ja, Oliwier. Wszystko w swoim czasie. Spytaj Nataniela, on ci
powie, że na początku nie było łatwo. A teraz? Jest jednym z Siedmiu Cudów.
— Ech… — podrapałem się po głowie. — Może
i masz racje? Cierpliwość w koszykówce jednak nigdy nie była moją mocną stroną…
— Bruno cię wyprostuje — uśmiechnęła się i
pociągnęła drink przez słomkę. Pisnęła cicho. — Jakie dobre…!
— Się wie, mała — powiedziałem, licząc na
to, że zapomnieliśmy o tej krótkiej kłótni. — Kończę za godzinę… Wrócimy razem
do domu?
— Pewnie — odpowiedziała oczywistym tonem.
— Ktoś musi mnie odprowadzić do domu, prawda?
***
— Ile ja tego wypiłam…? — jęknęła Malwina,
gdy leżała na kanapie w salonie. Zbliżało się już popołudnie, gdy wróciłem z
zajęć, a ona dzisiaj z nich zrezygnowała. Zdjąłem z siebie ciepłą kurtkę i
uniosłem brwi. Przywitałem Sampo, kucając i drapiąc go za uchem.
— Siedem — odpowiedziałem. — Stwierdziłaś,
że za każdego z Cudów. Cieszę się, że nie piłaś za każdego z Nowego
Elementaris…
— I mi na to pozwoliłeś? — jęknęła.
— Po trzecim zrobiłaś się taka chichocząca,
że nie mogłem przestać — wyjaśniłem, kierując się do kuchni, a Sampo podreptał
za mną. — Jesteś w stanie, aby iść na trening?
— Hmm… wielka hala gdzie dźwięk
odbijającej się piłki brzmi jak strzał z armaty? Idealne na kaca…
— Jest piąta po południu.
— Nie moja wina, że tak długo muszę
walczyć z kacem — prychnęła. — Ech… nie dam rady. Zadzwonię do Brunona i mu
wyjaśnię, co się stało…
— Na pewno to doceni — zaśmiałem się.
Sięgnąłem z lodówki jogurt i wypiłem go zachłannie, rzucając Sampo kawałek
kiełbaski. — Jestem mega ciekaw jak wytrzymasz na otrzęsinach. Samorząd
zdecydował się w tym roku na nasz klub.
— Na pewno będę — zapewniła, wybierając
numer telefonu. — Tylko mnie pilnuj. Albo nie… Poproszę Natana, jest bardziej
kompetentny niż ty.
— Okrutne.
Podczas gdy Malwina dzwoniła i
przepraszała kapitana za swoją dzisiejszą nieobecność (dziwnie przy tym
zbladła), ja udałem się do swojego pokoju, aby się spakować na trening.
Pożegnałem się z Malwiną, a potem opuściłem nasze mieszkanie.
***
Ten trening był bardzo męczący. Jak
zwykle, Bruno zaczepił na moich łydkach i nadgarstkach dodatkowe obciążniki,
które wcale nie ułatwiały gry. A jednak musiałem się z nią dzisiaj zmierzyć,
gdy rozgrywaliśmy krótkie mecze.
Szło mi jeszcze gorzej niż ostatnio. Moje
ciało zaczynało mnie boleć, gdy za długo biegałem i nie wiedziałem co jest tego
powodem. Czułem jedynie na sobie spojrzenie Brunona, które zdawało się
przewiercać przez moje wnętrzności. Nie dawałem rady.
Piłka wypadła mi z rak, gdy zacząłem się
trząść, a to prowadziło do porcji przekleństw, przez które Marcel zakrywał
uszy.
Półtorej godziny dłużyło mi się jak cały
dzień. Byłem zmęczony.
Przez cały trening próbowałem grać jak
Cyrus, widząc przed oczami jego ruchy, zapamiętane z filmów. Możliwe, że moje ciało
się do tego po prostu nie nadawało. Trenowałem według zaleceń Brunona. Biegałem
rano i wieczorem. Odwiedziłem też siłownie.
Nic.
To nic nie dawało.
Wściekłość mnie prawie rozsadzała od
środka. Próbowałem trzymać się słów Malwiny, ale znikały one za mgłą, gdy po
raz kolejny udowadniałem sobie, że nie gram tak dobrze jak reszta.
Chyba wyczuli mój podły humor, bo zaczęli
mnie unikać. Piłka w moich rękach oznaczała wyzwolenie się złości.
— Wystarczy — zarządził nagle Bruno, unosząc
dłonie. Wszyscy zamarli jak na rozkaz. Nogi Natana zadrżały i chyba już chciał
usiąść na parkiecie, ale podtrzymał go Dawid. Brunet oddychał ciężko. — To tyle
na dzisiaj. Na następnym spotkaniu otrzymacie swoje nowe stroje.
Złapałem powietrze i oparłem się o swoje
kolana. Z wielką radością pozbyłem się obciążników, które upadły na ziemie z
łoskotem. Przełknąłem ślinę i otarłem czoło frotką. Przede mną pojawiła się
butelka wody. Uniosłem wzrok, aby dowiedzieć się kto miał taki gest.
— Kapitan — mruknąłem, przyjmując butelkę.
— Dzięki.
— Jak się czujesz? — zapytał spokojnie.
— Nienajlepiej…
— Rozumiem — skinął głową i się obrócił na
pięcie. Ten gest wyglądał jak policzek w twarz, gdy przez ułamek sekundy
dostrzegłem w jego odwracających się oczach, żal. Wyprostowałem się wściekły i
coś we mnie pękło. Rzuciłem butelką o parkiet, zwracając na siebie uwagę
wszystkich.
— I co?! Tylko tyle?! Spojrzenie pogardy i
tyle?!
Bruno zatrzymał się i ponownie się stanął
przodem do mnie, a coś w jego spojrzeniu mówiło mi, że właśnie popełniłem jeden
z największych błędów w życiu. W głowie zadzwoniły mi słowa Malwiny: „Bruno cię
wyprostuje”. Przełknąłem ślinę, gdy zrobił krok w moim kierunku.
— Czy ty śmiałeś podnieść na mnie głos? —
spytał tonem, którym sprawił, że chciałem wybiec z hali. Ba! Nawet opuścić
Warszawę!
— Ja… To przez presję…! — starałem się jak
mogłem wyjść z tego z twarzą, ale pojedynek już był przegrany. Nigdy nie
wiedziałem tak wyrafinowanie ukrytej wściekłości za maską spokoju.
— Presję? — syknął. Jego kolejny krok
wstrząsnął ziemią. Zatrzymał się i obejrzał przez ramię. — Idźcie do szatni. Na
dzisiaj koniec.
— Ale… — zaczął Marcel.
— Na dzisiaj koniec — przerwał mu i znów
spojrzał na mnie. Obserwował mnie, czekając aż wszyscy zawodnicy opuszczą salę.
Marcel posłał mi smutne i współczujące spojrzenie. Nawet Dawid i Nataniel
przyglądali się mi ze smutkiem, ale reszta szeptała podekscytowana. Poza
Norbertem i Maksymilianem, ale dla reszty to była nowa porcja plotek. Dobrze
wiedziałem, że Filip dokładnie to wszystko przeanalizuje.
Bruno milczał, a ja łapałem oddech.
Przygotowywałem się do kłótni. Nie chciałem teraz się ugiąć pod siłą jego
spojrzenia. Oczy zdawały się teraz płonąć.
— Bruno…
— Wyjaśnijmy sobie coś — zarządził, gdy
tylko trzasnęły drzwi. — Wbrew pozorom jestem bardzo cierpliwą osobą, która
zmieniła podejście do prowadzenia drużyny. Jestem w stanie wybaczyć głupie
ksywki i narzekanie, ale chamstwa i krzyczenia na mnie bez powodu nie puszczę
płazem…!
— Ale…!
— Nie lubię też jak ktoś mi przerywa! —
podniósł głos, który rozniósł się echem po sali. Był niczym król. — Dawniej,
wyrzuciłbym cię już z drużyny za niesubordynację i brak szacunku do kapitana.
Wiem jednak, że po prostu jesteś nerwowym człowiekiem, który próbuje sobie coś
udowodnić. Dlatego przymknę na to oko. Jednak — uniósł dłoń, przecinając
powietrze. — Jeszcze raz nie będziesz przejawiał szacunku wobec swojego
kapitana, a naprawdę poniesiesz konsekwencje. Rozumiesz?
Chciałem się kłócić. Chciałem mu
powiedzieć, że może mnie pocałować w dupę i sobie pójść. Chciałem krzyknąć.
Chciałem go nawet popchnąć, odepchnąć czy zrobić cokolwiek.
Jedyne co zrobiłem to pokiwałem posłusznie
głową.
— Tak — wydusiłem z siebie. Płomienie w
oczach Brunona zgasły. Obaj wypuściliśmy powoli powietrze z płuc.
— Dobrze. — Bruno zatarł ręce. — Twoja
presja. O co chodzi?
— Nie, nie. Nic.
— Mów!
— Boję się, że nie skopiuję talentu
Cyrusa. — Słowa wyrwały się ze mnie nim zdążyłem je powstrzymać. — Znaczy!
Wszyscy ode mnie tego oczekują, że powiększę szybkość drużyny… statystycznie… —
pokręciłem głową i zebrałem z parkietu obciążniki. — Chcę być szybszy, ale to
duża presja, gdy wszyscy czegoś się po tobie spodziewają… Ech, pewnie nie wiesz
o co mi chodzi, ale tak to widzę…
Bruno milczał chwilę. Zamyślił się i
ukucnął, sięgając butelkę wody. Zważył ją w swojej dłoni i pokręcił głową.
— Wiem o co ci chodzi — powiedział w
końcu. Spojrzałem na niego pytająco. Bruno nie patrzył mi w oczy, a jego twarz
spochmurniała. — Wiem czym jest wielka presja, gdy wszyscy się po tobie
spodziewają wielkich rzeczy, a ty sam nie jesteś pewien czy podołasz. Wszyscy
po mnie oczekują, że zdolnościami przewyższę Cyrusa, ale… — zawahał się. —
Wiem, co czujesz, Oliwierze.
Obserwowałem go, szczerze zaskoczony. Nie
spodziewałem się takiego wyznania po człowieku, który przed chwilą mógł mnie
zabić wzrokiem. Bruno dalej obserwował butelkę wody, obracając ją leniwie w
palcach. Oto stał przede mną młody chłopak, którego przygniatała sława swojego
poprzednika. Jak się teraz nad tym zastanowiłem, nigdy nie słyszałem, aby ktoś
mówił dużo o Brunonie. Wszyscy skupiali się na Cyrusie, jego talencie i jego
zniknięciu.
Zrozumiałem jaki wielki obowiązek ciążył
na barkach Brunona, odkąd został kapitanem. Prestiż poprzednika był
przytłaczający. A jednak nie był o to zazdrosny. Trochę mu było smutno, ale nie
przejawiał oznak zazdrości.
— Nie wiedziałem… — powiedziałem w końcu. —
Nie sądziłem, że…
— Nie jesteś jedyny — westchnął. — Nikt
się nad tym nie zastanawia. Jestem kapitanem i mam prowadzić drużynę do
zwycięstwa. Tyle we mnie widzą…
— Wcale nie — sprzeciwiłem się. — Jesteś
też wzorem i autorytetem. Widziałeś jak cię słuchają? — wskazałem na drzwi. —
Jeden twój rozkaz i robią co mówisz! Gdyby nie zdawali sobie sprawy z tego jak
dobrym graczem jesteś, nie słuchaliby cię tak potulnie!
— Cieszę się, że tak uważasz —
odpowiedział cicho, a kąciki jego warg drgnęły.
— Och, kapitanie — pokręciłem głową. — No
kto jak kto, ale że ty się przejmujesz?
Bruno pokręcił głową.
— Nie, nie przejmuję się…
— Dobra, chodźmy stąd — zaproponowałem. —
Przebierzemy się i pójdziemy coś zjeść.
Bruno spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
— Proszę?
— No dobra, jeszcze wskoczymy pod prysznic
— wywróciłem oczami.
— Nikt mnie nigdy nie zaprosił na coś do
jedzenia — wyjaśnił.
— Co? Nigdy?
— Nie. To ja zapraszałem, ale nikt… —
zamilkł i spojrzał na mnie ze złością jakbym go zmusił do czegoś przykrego. —
Po co ci to mówię? Zbieraj swoje rzeczy i pod prysznic.
— A byłeś taki uroczy, gdy zrobiłeś się
sentymentalny… — burknąłem, idąc za nim. Prychnął jedynie, zarzucając swoją
torbę na ramię. We dwójkę skierowaliśmy się do szatni, gdzie już nikogo nie
było. Pod prysznicem milczeliśmy i nie zamieniliśmy ani jednego słowa, gdy się
przebieraliśmy. Cisza towarzyszyła nam nawet wtedy, gdy opuściliśmy szatnię i
kierowaliśmy się ku wyjściu z hali. Dopiero, gdy przywitał nas chłodny wiatr,
Bruno odchrząknął.
— Czy…? — Ponownie odchrząknął. — Czy
mówiłeś serio, gdy…?
— Gdy zapraszałem cię na coś do jedzenia?
Jasne, że tak. Co w tym dziwnego?
— Rzadko kiedy zaprasza się kapitana na
wspólne jedzenie — wyjaśnił. — Nigdy mnie nie zaprosili, mimo że widziałem jak
kilka razy już idą coś razem zjeść po treningu…
— Człowieku — wywróciłem oczami. —
Idziemy.
— Hm? Gdzie?
— Nie wiem. Co lubisz?
— Sushi…
— Och! To drogie. Ale co tam? — wzruszyłem
ramionami. — Zarabiam i dostanę stypendium sportowe za bycie w drużynie
uniwersytetu. Idziemy!
— Jesteś pewien?
— Odwróciliśmy się rolami? — uśmiechnąłem
się przez ramię. — Teraz to ja kieruję?
Bruno zamrugał oczami, a potem zamknął z
politowaniem oczy.
— Niedoczekanie. Idziemy na sushi —
zarządził, jakby ostateczne podjęcie decyzji należało do niego. — Trzymaj się
mnie, bo się zgubisz. — Gdy to mówił, wysunął się na prowadzenie. Znów zaczął być
kapitanem. Słodko starał się to manifestować, gdy kroczył przede mną, niższy o
tych kilkanaście centymetrów. Czerwone włosy zdawały się płonąć, gdy poruszał
nimi wiatr.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.
***
Bruno zręcznie posługiwał się pałeczkami.
Widać było, że od dawna je sushi w tradycyjny sposób. Też jadałem tę japońską
potrawę, ale nie w takich ilościach, aby jeść ją w elegancki sposób. Gdy
kolejny kawałek wpadł mi do sosu sojowego i rozchlapał go, zakląłem pod nosem.
Bruno uniósł brew.
— Cierpliwości — pouczył mnie. — I z mocą.
Musisz je trzymać.
— A co robię? — warknąłem. Sięgnąłem po
zamoczony kawałek i udało mi się go zjeść, mocno się nachylając. Bruno
zmarszczył czoło. — No fo? — spytałem z rybą w ustach.
— Nic. Po prostu to dziwnie wyglądało.
Jedliśmy sushi w Złotych Tarasach na
drugim piętrze sklepu. Mijały nas tłumy ludzi, gdy jedliśmy nasze dania. Bruno
wyglądał bardzo dostojnie, gdy władczym ruchem zgarniał sushi, zamaczał w sosie
i zjadał. Miał w sobie coś królewskiego, czego wcześniej nie widziałem.
— Czy to nie dziwne, że dwoje facetów je
razem kolacje? — zapytał.
— Nie — pokręciłem głową. — Mamy do tego
prawo. Zapierdalamy na treningach…
— Proszę, nie przeklinaj.
— Jasne, jasne. Po prostu jemy kolacje.
Kij mnie to co sądzą inni — zapowiedziałem. — Widzisz, powiedziałem wersję
cenzurowaną — dodałem z uśmiechem.
— Naprawdę szybko się uczysz — rzucił,
raczej z ironią. — Dziękuję za zaproszenie.
— Daj spokój. Powinieneś częściej wpadać
do nas. Do mnie i Malwiny — sprecyzowałem. — Ona lubi gotować, no i nie
będziesz się czuł samotny.
— Nie czuję się samotny.
— Inaczej to brzmiało na hali —
postanowiłem się trochę podroczyć, pamiętając o tym, że potrafi być agresywny.
Bruno obdarzył mnie nieodgadnionym spojrzeniem, gdy ukrył usta za filiżanką
herbaty. — To jak?
— Nie chcę się narzucać — wyjaśnił. — Nie
powinno się wchodzić między nowe pary…
Wyprostowałem się szczerze zaskoczony.
— Nowe pary? — zdziwiłem się.
— No… — zmarszczył czoło. — Ty i Malwina,
tak?
Kolejny kawałek sushi wyleciał mi
spomiędzy pałeczek i wylądował w sosie. Nie zwróciłem na to uwagi.
— CO?!
— Czy ty podnosisz…?
— Nie, nie, nie! — Szybko pokręciłem
głową. — Ja i Malwina? Nie, nie, nie! Nie jesteśmy parą. Mieszkamy razem, to
tyle.
— Ach — skomentował jedynie. Nie poruszył
już tego tematu, ale nie wiedziałem co mu mogło chodzić po głowie. Również i ja
nie wracałem do tego, ale czy ludzie tak na to patrzyli? Że byłem w związku z
Malwiną? Lubiłem ją, ale nie do tego stopnia… — Skończyłem — poinformował mnie
Bruno. Sięgnął po herbatę i dopił resztę.
— Ja też — odłożyłem pałeczki. — Następnym
razem idziemy na pizze.
— Następnym razem?
— Tak. I żeby ci nie było przykro,
zabierzemy też resztę drużyny.
— Ale…!
— Tak, tak. Nie jest ci smutno. Ale na
pizze byś poszedł, co?
— Może — prychnął. — Muszę już wracać do
domu.
— Cholera, już dziewiąta?! Masz rację,
kapitanie. Pora się zbierać!
Restauracje opuściliśmy po zapłaceniu za
rewelacyjne sushi. Zjechaliśmy ruchomymi schodami na sam dół i opuściliśmy
Złote Tarasy, kierując się w stronę metra. Pałac Kultury górował nad nami,
rozjaśniony jasnymi lampami. Było już zimno, co mi bardzo odpowiadało, ale
Bruno poprawił swój szalik i zasłonił się nim. Potem zerknął na mnie i drgnął.
— Przeziębisz się. Nie możesz się przeziębić
przed meczem.
— Spokojnie, to dla mnie odpowiednia
temperatura — wzruszyłem ramionami, z rozpiętą kurtką. — Czekam na zimę.
Bruno pokręcił głową.
— Jeżeli się przeziębisz, pożałujesz —
zagroził.
— Nie nadążam za tobą. Czasem jesteś taki
miły, a czasem taki groźny — westchnąłem zmęczony.
— To samo tyczy się ciebie — zauważył.
Spojrzałem na niego i wymieniliśmy się zadziornymi uśmiechami. Z tymże, to on
dalej tutaj pozostawał władcą.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, trochę mi smutno że Brunona nikt nie zaprasza po treningu na wspólne zjedzenie czegoś, ale może myślą że ze nie będzie chciał lub coś... zawsze surowy więc może dlatego...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie