sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 9 - Szybkość i presj

Rozdział 9

Szybkość i presja



Moje zadanie było ciężkie. Skopiować styl gry poprzedniego kapitana.
Razem z Malwiną i Brunonem siedzieliśmy w mieszkaniu i oglądaliśmy nagrania meczów, które rozegrał Cyrus. Zauważyłem, że zawsze miał stoicki wyraz twarzy, ale gdy mówił, jego głos był donośny i władczy. I rzeczywiście, poruszał się bardzo szybko. Właściwie czasem był nie do zauważenia, gdy mijał tych wszystkich przeciwników. Przemieszczał się między nimi niczym błyskawica, wystrzelona z nieba i skierowana ku ziemi. Podobnie do błyskawicy, odgłos jego działań był przytłaczający, gdy z hukiem zdobywał kolejne punkty. Skakał całkiem wysoko jak na tak niską osobę.
Błękitne światło laptopa odbijało się w moich szarych oczach, gdy przyglądałem się jego ruchom, krokom, oddechom… Stawiał pewnie stopy, potrafił szybko zmienić kierunek biegu, co mu dodawało szybkości.
Bruno i Malwina co jakiś czas zwracali uwagę na drobne szczegóły w zachowaniu Cyrusa. Doszliśmy także do wniosku, że mimo swojej wspaniałej gry, Cyrus bardzo szybko się męczył. Udawało mu się wytrzymać na boisku przez połowę czasu gry, a potem schodził z niego, zakrywając się ręcznikiem.
I tak wyglądał mój ostatni tydzień. Siedziałem po turecku w salonie, z kotem na kolanach i oglądałem filmy na laptopie Malwiny. Bruno odwiedził nas kilka razy, aż pewnego razu zostawił mi rozpiskę treningową, przygotowaną specjalnie dla mnie.
— Wszystko robić w obciążnikach…? — mruknąłem. — To będzie męczące.
— Zwiększy twoją szybkość — zapewnił. — Do zobaczenia jutro na treningu.
Włączając treningi, mój plan wykonywany był w stu procentach. Mój dzień był zapchany przez pracę, studia i koszykówkę, dzięki czemu nie miałem chwili dla siebie, aby móc rozpamiętywać dawne dzieje. Tego potrzebowałem — nie myśleć o przeszłości.
Studia szły mi całkiem nieźle, nawiązałem kilka znajomości, wyszedłem też kilka razy na miasto, aby się spotkać z nowymi ludźmi. Bardzo lubili fakt, iż pochodziłem z mroźnej Finlandii.
Jeżeli chodziło o pracę to nie narzekałem. Miałem cztery dni pracy w tygodniu, w tym mogłem sobie wybrać pasujące mi dni. Musiałem tylko kupić sobie czarne spodnie i t—shirt. Nauczyłem się robić drinki, lać piwo i z odrobiną zainteresowania obserwowałem studenckie życie.
Schlebiało mi to, że dziewczyny podchodziły do baru i próbowały ze mną flirtować, zostawiając mi też swoje numery telefonów. Ze zwykłej ciekawości oddzwoniłem dwa razy. Pierwsza dziewczyna nie odbierała, a druga okazało się, że miała chłopaka, ale w noc gdy była w barze, „zerwali” ze sobą na jakiś czas.
Koniec końców najbardziej smakowitym kąskiem, który zawitał do mojej pracy była Malwina. Usiadła przy barze, eksponując w dużych ilościach swoje piękne, młode ciało. Uśmiechała się figlarnie do niektórych chłopaków, a potem nachyliła się ku mnie, napierając biustem o blat. Uśmiechnąłem się do niej szeroko.
— W czym mogę służyć? — zapytałem, opierając się łokciami o blat i schyliłem się, aby nasze oczy były na równym poziomie. — Sex on the Beach? Orgasm?
— Chciałbyś — prychnęła cicho. — Zaskocz mnie.
— Zaskoczę cię cenowo, gdy wybiorę najdroższego drinka…
— Ale mam to — sięgnęła do torebki i wyjęła stamtąd świstek papieru. Położyła go na ladzie i palcem popchnęła w moim kierunku.
— Ach… — westchnął. — Kupon z drinkiem za darmo jeżeli jest się dziewczyną? No, proszę…
— Do roboty! — klasnęła w dłonie. Westchnąłem ciężko.
— Kobiety za darmo? To klubowa dyskryminacja. Zauważyłem też, że dziewczyny nie muszą płacić przy wejściu…
— Och, biedaku…
— No dobrze, dobrze — zwróciłem jej kupon. — Trzymaj na przyszłość. Zaraz coś ci zrobię.
— Seksownie wyglądasz z tymi okularami — powiedziała, gdy zbierałem składniki z półek. Uniosłem wzrok.
— Potrzebuję ich. Strasznie ciemno w tym klubie.
— Jak ci idzie kopiowanie? — zapytała.
Opadły mi ramiona i spojrzałem na nią krzywo.
— Przecież wiesz — burknąłem. — Nauczyłem się szybko robić drinki, ale… Talent Cyrusa to większe wyzwanie. I widzę ten niezadowolony wzrok — warknąłem.
— Niezadowolony wzrok?
— Tak. Wszystkich. — Skruszony lód zadzwonił o szklankę, gdy wsypałem tam jego znaczną ilość. — Kapitana, trenera, graczy… twój. Chcieliście pewnie, abym skopiował, o tak — pstryknąłem palcami. — Nie dość, że samego mnie to denerwuje, to uświadamia mi to jeszcze, że wcale nie jestem takim dobrym graczem, a mój talent wcale nie jest niezawodny.
— Oliwier… nikt cię nie pogania. Mamy jeszcze kilka dni przed meczem, a poza tym, możesz grać po swojemu…
— Nie chcę — odpowiedziałem. — Obiecałem sobie, że uda mi się skopiować te talenty… Nataniela i Cyrusa… Tego mi potrzeba.
— Nie przesadzasz czasem? Nie lepiej znaleźć swój styl gry, a tylko wspierać się resztą?
— To wy mnie przekonaliście do tego, abym skopiował talent Cyrusa!
— My? — zdziwiła się. — Nawet nie musieliśmy się specjalnie starać, sam się na to zgodziłeś. Chyba, że po prostu chciałeś nam udowodnić, że jesteś tak rewelacyjnym graczem, że skopiujesz nawet talent poprzedniego kapitana, co?
Warga mi zadrżała, gdy widziałem jej zdenerwowane spojrzenie. Malwina jeszcze nigdy nie była przy mnie wkurzona. Co najwyżej, uroczo poirytowana.
— Tak właśnie myślałam — powiedziała obrażona. — Jesteśmy drużyną, Oliwier! Są lepsi, są gorsi, ale nie musimy sobie tego udowadniać! Masz niesamowity talent — nachyliła się do mnie. — Niesamowity! Potrafisz powtórzyć zagrania przeciwników, tak szybko jakbyś chłonął wiedzę niczym gąbka! Masz cudowny umysł, nazwij to jak chcesz, ale źle z niego korzystasz. Przede wszystkim dlatego, że chcesz udowodnić innym jaki jesteś silny i, że jesteś lepszy od nich. Oni już to dobrze wiedzą, Oliwier. Wiedzą, że jesteś niepowtarzalnym chłopakiem, więc czemu chcesz im robić przykrość z tego powodu?
— Po prostu… — odchrząknąłem. — Po prostu lubię być najlepszy — podsunąłem jej szklankę z drinkiem. Był przyjemnie różowy. — I zawsze byłem rewelacyjny, właśnie przez to, że potrafię skopiować ruchy przeciwników. Po czasie mnie to już nudziło, aż przyjechałem tutaj i zobaczyłem grę Nowego Elementaris… Ta drużyna jest taka silna, że nie potrafię powtórzyć jej ruchów i stylu gry! Marcel, Nataniel, Dawid, Filip, Maksymilian, Norbert… kapitan… Są dla mnie wyzwaniem. Udowodnili mi, że grają o poziom wyżej ode mnie! Natchnęli mnie… — ściszyłem głos. — Dzięki nim, znów chcę grać. Dlatego tak bardzo chcę im dorównać. Pomyślałem, że skopiowanie stylu Cyrusa mnie tam zabierze, ale, cholera! — uderzyłem pięścią o blat, a kubeczek ze słomkami podskoczył. — To wcale nie jest takie łatwe!
— Oczywiście, że nie — pokręciła głową. — Musisz być cierpliwy, Oliwier. To dobrze, że oni cię inspirują, ale nie pozwól, aby chęć być najlepszym wygrała. Uwierz mi, Bruno już pokłada w tobie wielkie nadzieje, bo wierzy w ciebie — uśmiechnęła się szeroko, a ja odwróciłem wzrok. — Tak samo jak i ja, Oliwier. Wszystko w swoim czasie. Spytaj Nataniela, on ci powie, że na początku nie było łatwo. A teraz? Jest jednym z Siedmiu Cudów.
— Ech… — podrapałem się po głowie. — Może i masz racje? Cierpliwość w koszykówce jednak nigdy nie była moją mocną stroną…
— Bruno cię wyprostuje — uśmiechnęła się i pociągnęła drink przez słomkę. Pisnęła cicho. — Jakie dobre…!
— Się wie, mała — powiedziałem, licząc na to, że zapomnieliśmy o tej krótkiej kłótni. — Kończę za godzinę… Wrócimy razem do domu?
— Pewnie — odpowiedziała oczywistym tonem. — Ktoś musi mnie odprowadzić do domu, prawda?

***

— Ile ja tego wypiłam…? — jęknęła Malwina, gdy leżała na kanapie w salonie. Zbliżało się już popołudnie, gdy wróciłem z zajęć, a ona dzisiaj z nich zrezygnowała. Zdjąłem z siebie ciepłą kurtkę i uniosłem brwi. Przywitałem Sampo, kucając i drapiąc go za uchem.
— Siedem — odpowiedziałem. — Stwierdziłaś, że za każdego z Cudów. Cieszę się, że nie piłaś za każdego z Nowego Elementaris…
— I mi na to pozwoliłeś? — jęknęła.
— Po trzecim zrobiłaś się taka chichocząca, że nie mogłem przestać — wyjaśniłem, kierując się do kuchni, a Sampo podreptał za mną. — Jesteś w stanie, aby iść na trening?
— Hmm… wielka hala gdzie dźwięk odbijającej się piłki brzmi jak strzał z armaty? Idealne na kaca…
— Jest piąta po południu.
— Nie moja wina, że tak długo muszę walczyć z kacem — prychnęła. — Ech… nie dam rady. Zadzwonię do Brunona i mu wyjaśnię, co się stało…
— Na pewno to doceni — zaśmiałem się. Sięgnąłem z lodówki jogurt i wypiłem go zachłannie, rzucając Sampo kawałek kiełbaski. — Jestem mega ciekaw jak wytrzymasz na otrzęsinach. Samorząd zdecydował się w tym roku na nasz klub.
— Na pewno będę — zapewniła, wybierając numer telefonu. — Tylko mnie pilnuj. Albo nie… Poproszę Natana, jest bardziej kompetentny niż ty.
— Okrutne.
Podczas gdy Malwina dzwoniła i przepraszała kapitana za swoją dzisiejszą nieobecność (dziwnie przy tym zbladła), ja udałem się do swojego pokoju, aby się spakować na trening. Pożegnałem się z Malwiną, a potem opuściłem nasze mieszkanie.

***

Ten trening był bardzo męczący. Jak zwykle, Bruno zaczepił na moich łydkach i nadgarstkach dodatkowe obciążniki, które wcale nie ułatwiały gry. A jednak musiałem się z nią dzisiaj zmierzyć, gdy rozgrywaliśmy krótkie mecze.
Szło mi jeszcze gorzej niż ostatnio. Moje ciało zaczynało mnie boleć, gdy za długo biegałem i nie wiedziałem co jest tego powodem. Czułem jedynie na sobie spojrzenie Brunona, które zdawało się przewiercać przez moje wnętrzności. Nie dawałem rady.
Piłka wypadła mi z rak, gdy zacząłem się trząść, a to prowadziło do porcji przekleństw, przez które Marcel zakrywał uszy.
Półtorej godziny dłużyło mi się jak cały dzień. Byłem zmęczony.
Przez cały trening próbowałem grać jak Cyrus, widząc przed oczami jego ruchy, zapamiętane z filmów. Możliwe, że moje ciało się do tego po prostu nie nadawało. Trenowałem według zaleceń Brunona. Biegałem rano i wieczorem. Odwiedziłem też siłownie.
Nic.
To nic nie dawało.
Wściekłość mnie prawie rozsadzała od środka. Próbowałem trzymać się słów Malwiny, ale znikały one za mgłą, gdy po raz kolejny udowadniałem sobie, że nie gram tak dobrze jak reszta.
Chyba wyczuli mój podły humor, bo zaczęli mnie unikać. Piłka w moich rękach oznaczała wyzwolenie się złości.
— Wystarczy — zarządził nagle Bruno, unosząc dłonie. Wszyscy zamarli jak na rozkaz. Nogi Natana zadrżały i chyba już chciał usiąść na parkiecie, ale podtrzymał go Dawid. Brunet oddychał ciężko. — To tyle na dzisiaj. Na następnym spotkaniu otrzymacie swoje nowe stroje.
Złapałem powietrze i oparłem się o swoje kolana. Z wielką radością pozbyłem się obciążników, które upadły na ziemie z łoskotem. Przełknąłem ślinę i otarłem czoło frotką. Przede mną pojawiła się butelka wody. Uniosłem wzrok, aby dowiedzieć się kto miał taki gest.
— Kapitan — mruknąłem, przyjmując butelkę. — Dzięki.
— Jak się czujesz? — zapytał spokojnie.
— Nienajlepiej…
— Rozumiem — skinął głową i się obrócił na pięcie. Ten gest wyglądał jak policzek w twarz, gdy przez ułamek sekundy dostrzegłem w jego odwracających się oczach, żal. Wyprostowałem się wściekły i coś we mnie pękło. Rzuciłem butelką o parkiet, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
— I co?! Tylko tyle?! Spojrzenie pogardy i tyle?!
Bruno zatrzymał się i ponownie się stanął przodem do mnie, a coś w jego spojrzeniu mówiło mi, że właśnie popełniłem jeden z największych błędów w życiu. W głowie zadzwoniły mi słowa Malwiny: „Bruno cię wyprostuje”. Przełknąłem ślinę, gdy zrobił krok w moim kierunku.
— Czy ty śmiałeś podnieść na mnie głos? — spytał tonem, którym sprawił, że chciałem wybiec z hali. Ba! Nawet opuścić Warszawę!
— Ja… To przez presję…! — starałem się jak mogłem wyjść z tego z twarzą, ale pojedynek już był przegrany. Nigdy nie wiedziałem tak wyrafinowanie ukrytej wściekłości za maską spokoju.
— Presję? — syknął. Jego kolejny krok wstrząsnął ziemią. Zatrzymał się i obejrzał przez ramię. — Idźcie do szatni. Na dzisiaj koniec.
— Ale… — zaczął Marcel.
— Na dzisiaj koniec — przerwał mu i znów spojrzał na mnie. Obserwował mnie, czekając aż wszyscy zawodnicy opuszczą salę. Marcel posłał mi smutne i współczujące spojrzenie. Nawet Dawid i Nataniel przyglądali się mi ze smutkiem, ale reszta szeptała podekscytowana. Poza Norbertem i Maksymilianem, ale dla reszty to była nowa porcja plotek. Dobrze wiedziałem, że Filip dokładnie to wszystko przeanalizuje.
Bruno milczał, a ja łapałem oddech. Przygotowywałem się do kłótni. Nie chciałem teraz się ugiąć pod siłą jego spojrzenia. Oczy zdawały się teraz płonąć.
— Bruno…
— Wyjaśnijmy sobie coś — zarządził, gdy tylko trzasnęły drzwi. — Wbrew pozorom jestem bardzo cierpliwą osobą, która zmieniła podejście do prowadzenia drużyny. Jestem w stanie wybaczyć głupie ksywki i narzekanie, ale chamstwa i krzyczenia na mnie bez powodu nie puszczę płazem…!
— Ale…!
— Nie lubię też jak ktoś mi przerywa! — podniósł głos, który rozniósł się echem po sali. Był niczym król. — Dawniej, wyrzuciłbym cię już z drużyny za niesubordynację i brak szacunku do kapitana. Wiem jednak, że po prostu jesteś nerwowym człowiekiem, który próbuje sobie coś udowodnić. Dlatego przymknę na to oko. Jednak — uniósł dłoń, przecinając powietrze. — Jeszcze raz nie będziesz przejawiał szacunku wobec swojego kapitana, a naprawdę poniesiesz konsekwencje. Rozumiesz?
Chciałem się kłócić. Chciałem mu powiedzieć, że może mnie pocałować w dupę i sobie pójść. Chciałem krzyknąć. Chciałem go nawet popchnąć, odepchnąć czy zrobić cokolwiek.
Jedyne co zrobiłem to pokiwałem posłusznie głową.
— Tak — wydusiłem z siebie. Płomienie w oczach Brunona zgasły. Obaj wypuściliśmy powoli powietrze z płuc.
— Dobrze. — Bruno zatarł ręce. — Twoja presja. O co chodzi?
— Nie, nie. Nic.
— Mów!
— Boję się, że nie skopiuję talentu Cyrusa. — Słowa wyrwały się ze mnie nim zdążyłem je powstrzymać. — Znaczy! Wszyscy ode mnie tego oczekują, że powiększę szybkość drużyny… statystycznie… — pokręciłem głową i zebrałem z parkietu obciążniki. — Chcę być szybszy, ale to duża presja, gdy wszyscy czegoś się po tobie spodziewają… Ech, pewnie nie wiesz o co mi chodzi, ale tak to widzę…
Bruno milczał chwilę. Zamyślił się i ukucnął, sięgając butelkę wody. Zważył ją w swojej dłoni i pokręcił głową.
— Wiem o co ci chodzi — powiedział w końcu. Spojrzałem na niego pytająco. Bruno nie patrzył mi w oczy, a jego twarz spochmurniała. — Wiem czym jest wielka presja, gdy wszyscy się po tobie spodziewają wielkich rzeczy, a ty sam nie jesteś pewien czy podołasz. Wszyscy po mnie oczekują, że zdolnościami przewyższę Cyrusa, ale… — zawahał się. — Wiem, co czujesz, Oliwierze.
Obserwowałem go, szczerze zaskoczony. Nie spodziewałem się takiego wyznania po człowieku, który przed chwilą mógł mnie zabić wzrokiem. Bruno dalej obserwował butelkę wody, obracając ją leniwie w palcach. Oto stał przede mną młody chłopak, którego przygniatała sława swojego poprzednika. Jak się teraz nad tym zastanowiłem, nigdy nie słyszałem, aby ktoś mówił dużo o Brunonie. Wszyscy skupiali się na Cyrusie, jego talencie i jego zniknięciu.
Zrozumiałem jaki wielki obowiązek ciążył na barkach Brunona, odkąd został kapitanem. Prestiż poprzednika był przytłaczający. A jednak nie był o to zazdrosny. Trochę mu było smutno, ale nie przejawiał oznak zazdrości.
— Nie wiedziałem… — powiedziałem w końcu. — Nie sądziłem, że…
— Nie jesteś jedyny — westchnął. — Nikt się nad tym nie zastanawia. Jestem kapitanem i mam prowadzić drużynę do zwycięstwa. Tyle we mnie widzą…
— Wcale nie — sprzeciwiłem się. — Jesteś też wzorem i autorytetem. Widziałeś jak cię słuchają? — wskazałem na drzwi. — Jeden twój rozkaz i robią co mówisz! Gdyby nie zdawali sobie sprawy z tego jak dobrym graczem jesteś, nie słuchaliby cię tak potulnie!
— Cieszę się, że tak uważasz — odpowiedział cicho, a kąciki jego warg drgnęły.
— Och, kapitanie — pokręciłem głową. — No kto jak kto, ale że ty się przejmujesz?
Bruno pokręcił głową.
— Nie, nie przejmuję się…
— Dobra, chodźmy stąd — zaproponowałem. — Przebierzemy się i pójdziemy coś zjeść.
Bruno spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
— Proszę?
— No dobra, jeszcze wskoczymy pod prysznic — wywróciłem oczami.
— Nikt mnie nigdy nie zaprosił na coś do jedzenia — wyjaśnił.
— Co? Nigdy?
— Nie. To ja zapraszałem, ale nikt… — zamilkł i spojrzał na mnie ze złością jakbym go zmusił do czegoś przykrego. — Po co ci to mówię? Zbieraj swoje rzeczy i pod prysznic.
— A byłeś taki uroczy, gdy zrobiłeś się sentymentalny… — burknąłem, idąc za nim. Prychnął jedynie, zarzucając swoją torbę na ramię. We dwójkę skierowaliśmy się do szatni, gdzie już nikogo nie było. Pod prysznicem milczeliśmy i nie zamieniliśmy ani jednego słowa, gdy się przebieraliśmy. Cisza towarzyszyła nam nawet wtedy, gdy opuściliśmy szatnię i kierowaliśmy się ku wyjściu z hali. Dopiero, gdy przywitał nas chłodny wiatr, Bruno odchrząknął.
— Czy…? — Ponownie odchrząknął. — Czy mówiłeś serio, gdy…?
— Gdy zapraszałem cię na coś do jedzenia? Jasne, że tak. Co w tym dziwnego?
— Rzadko kiedy zaprasza się kapitana na wspólne jedzenie — wyjaśnił. — Nigdy mnie nie zaprosili, mimo że widziałem jak kilka razy już idą coś razem zjeść po treningu…
— Człowieku — wywróciłem oczami. — Idziemy.
— Hm? Gdzie?
— Nie wiem. Co lubisz?
— Sushi…
— Och! To drogie. Ale co tam? — wzruszyłem ramionami. — Zarabiam i dostanę stypendium sportowe za bycie w drużynie uniwersytetu. Idziemy!
— Jesteś pewien?
— Odwróciliśmy się rolami? — uśmiechnąłem się przez ramię. — Teraz to ja kieruję?
Bruno zamrugał oczami, a potem zamknął z politowaniem oczy.
— Niedoczekanie. Idziemy na sushi — zarządził, jakby ostateczne podjęcie decyzji należało do niego. — Trzymaj się mnie, bo się zgubisz. — Gdy to mówił, wysunął się na prowadzenie. Znów zaczął być kapitanem. Słodko starał się to manifestować, gdy kroczył przede mną, niższy o tych kilkanaście centymetrów. Czerwone włosy zdawały się płonąć, gdy poruszał nimi wiatr.
Uśmiechnąłem się sam do siebie.

***

Bruno zręcznie posługiwał się pałeczkami. Widać było, że od dawna je sushi w tradycyjny sposób. Też jadałem tę japońską potrawę, ale nie w takich ilościach, aby jeść ją w elegancki sposób. Gdy kolejny kawałek wpadł mi do sosu sojowego i rozchlapał go, zakląłem pod nosem. Bruno uniósł brew.
— Cierpliwości — pouczył mnie. — I z mocą. Musisz je trzymać.
— A co robię? — warknąłem. Sięgnąłem po zamoczony kawałek i udało mi się go zjeść, mocno się nachylając. Bruno zmarszczył czoło. — No fo? — spytałem z rybą w ustach.
— Nic. Po prostu to dziwnie wyglądało.
Jedliśmy sushi w Złotych Tarasach na drugim piętrze sklepu. Mijały nas tłumy ludzi, gdy jedliśmy nasze dania. Bruno wyglądał bardzo dostojnie, gdy władczym ruchem zgarniał sushi, zamaczał w sosie i zjadał. Miał w sobie coś królewskiego, czego wcześniej nie widziałem.
— Czy to nie dziwne, że dwoje facetów je razem kolacje? — zapytał.
— Nie — pokręciłem głową. — Mamy do tego prawo. Zapierdalamy na treningach…
— Proszę, nie przeklinaj.
— Jasne, jasne. Po prostu jemy kolacje. Kij mnie to co sądzą inni — zapowiedziałem. — Widzisz, powiedziałem wersję cenzurowaną — dodałem z uśmiechem.
— Naprawdę szybko się uczysz — rzucił, raczej z ironią. — Dziękuję za zaproszenie.
— Daj spokój. Powinieneś częściej wpadać do nas. Do mnie i Malwiny — sprecyzowałem. — Ona lubi gotować, no i nie będziesz się czuł samotny.
— Nie czuję się samotny.
— Inaczej to brzmiało na hali — postanowiłem się trochę podroczyć, pamiętając o tym, że potrafi być agresywny. Bruno obdarzył mnie nieodgadnionym spojrzeniem, gdy ukrył usta za filiżanką herbaty. — To jak?
— Nie chcę się narzucać — wyjaśnił. — Nie powinno się wchodzić między nowe pary…
Wyprostowałem się szczerze zaskoczony.
— Nowe pary? — zdziwiłem się.
— No… — zmarszczył czoło. — Ty i Malwina, tak?
Kolejny kawałek sushi wyleciał mi spomiędzy pałeczek i wylądował w sosie. Nie zwróciłem na to uwagi.
— CO?!
— Czy ty podnosisz…?
— Nie, nie, nie! — Szybko pokręciłem głową. — Ja i Malwina? Nie, nie, nie! Nie jesteśmy parą. Mieszkamy razem, to tyle.
— Ach — skomentował jedynie. Nie poruszył już tego tematu, ale nie wiedziałem co mu mogło chodzić po głowie. Również i ja nie wracałem do tego, ale czy ludzie tak na to patrzyli? Że byłem w związku z Malwiną? Lubiłem ją, ale nie do tego stopnia… — Skończyłem — poinformował mnie Bruno. Sięgnął po herbatę i dopił resztę.
— Ja też — odłożyłem pałeczki. — Następnym razem idziemy na pizze.
— Następnym razem?
— Tak. I żeby ci nie było przykro, zabierzemy też resztę drużyny.
— Ale…!
— Tak, tak. Nie jest ci smutno. Ale na pizze byś poszedł, co?
— Może — prychnął. — Muszę już wracać do domu.
— Cholera, już dziewiąta?! Masz rację, kapitanie. Pora się zbierać!
Restauracje opuściliśmy po zapłaceniu za rewelacyjne sushi. Zjechaliśmy ruchomymi schodami na sam dół i opuściliśmy Złote Tarasy, kierując się w stronę metra. Pałac Kultury górował nad nami, rozjaśniony jasnymi lampami. Było już zimno, co mi bardzo odpowiadało, ale Bruno poprawił swój szalik i zasłonił się nim. Potem zerknął na mnie i drgnął.
— Przeziębisz się. Nie możesz się przeziębić przed meczem.
— Spokojnie, to dla mnie odpowiednia temperatura — wzruszyłem ramionami, z rozpiętą kurtką. — Czekam na zimę.
Bruno pokręcił głową.
— Jeżeli się przeziębisz, pożałujesz — zagroził.
— Nie nadążam za tobą. Czasem jesteś taki miły, a czasem taki groźny — westchnąłem zmęczony.
— To samo tyczy się ciebie — zauważył. Spojrzałem na niego i wymieniliśmy się zadziornymi uśmiechami. Z tymże, to on dalej tutaj pozostawał władcą.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, trochę mi smutno że Brunona nikt nie zaprasza po treningu na wspólne zjedzenie czegoś, ale może myślą że ze nie będzie chciał lub coś... zawsze surowy więc może dlatego...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń