sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 12 - Puzzle Nataniela


Rozdział 12
Puzzle Nataniela

— A gdzie Natan? — zapytał Bruno, gdy opuściłem halę.
Uniosłem brew.
— Spotkał znajomego. Powiedział, że nie może iść z nami. I dodał, że przeprasza — przekazałem wiadomość zgodnie z wytycznymi i zeskoczyłem ze schodów. Gdy tylko zetknąłem się z ziemią, odczułem silny ból w nogach, ale udało mi się go ukryć. — Idziemy?
Koniec końców na pizze poszedłem razem z Brunonem, Marcelem, Filipem, Maksymilianem, Bartkiem i Mariuszem. W siódemkę zasiedliśmy przy stole i zamówiliśmy trzy duże pizze w cenie dwóch. No i Filip wybłagał od kelnerki papierową koronę, która normalnie była podawana tylko dzieciom, ale blondyn potrafił być czarująco przekonujący. Niestety żadna z jego fanek nam nie towarzyszyła.
— Ech… — westchnął jedynie Bruno, gdy Filip ustawił koronę na jego głowie.
— Teraz wyglądasz jak prawdziwy monarcha. Pokłon! — pokiwał głową, a reszta próbowała ukryć uśmiechy.
— Ale jestem zmęczony — wyznał Marcel, przeciągając się. — Dawno nie grałem w dobrego kosza. Proponuję to uczcić szklanką Coli!
— Zamówiłem Pepsi… — zasmucił się Maksymilian. Smutek na twarzy tego ponad dwumetrowego giganta wyglądał dziwnie.
— Ach, ach! Lianek, spoko! Ważne, aby było gazowane! Na pewno nie alkohol! Nie możemy deprawować młodych Czytelników…!
— Kogo? — spytaliśmy.
Gdy trzy, okrągłe i pachnące pizze wjechały na stół, oblizaliśmy wargi i zapomnieliśmy o dziwnym stwierdzeniu Marcela. Złapałem największy kawałek z ciągnącym się i parującym serem. Ze wzruszenia prawie przygryzłem wargi. Dawno nie jadłem pizzy.
Telefon Brunona zadzwonił nagle, gdy kroił kawałek pizzy (jako jedyny używał sztućców). Zaskoczony spojrzał na wyświetlacz i uniósł brwi.
— Przepraszam was na chwilę — uśmiechnął się przepraszająco i odszedł od stołu, dalej mając koronę na głowię. Kilka osób obejrzało się za nim, w tym dzieci, które również ozdobiły swoje głowy w insygnia władzy.
— Kto to? — zdziwił się Filip. — Pewnie Malwiiiina — zamruczał przyjemnie. — Ona i kapitan pasują do siebie… — Pełen zaciekawienia wzrok spoczął na mnie. Miałem właśnie wielki kawałek sera w ustach, więc jedynie uniosłem brew. — Nie jesteś zazdrosny?
Uniosłem brew jeszcze wyżej.
— No… Ty i Malwina…
Przełknąłem kawałek i upiłem łyk Coli.
— Tylko mieszkamy razem. Nic między nami nie ma — warknąłem. — I zapamiętajcie to sobie! Nienawidzę się powtarzać…
— Fiu, fiu — zagwizdał Filip. — Groźny.
— Nie drażnij mnie, fagasie — zawarczałem. — Dalej pamiętam to, że przez ciebie prawie się spóźniłem na rekrutację do drużyny!
— To nie była moja wina!
— Możecie nam w końcu powiedzieć co się wtedy stało? — zapytał Maksymilian. Zjadł już połowę jednej pizzy.
Spojrzeliśmy na siebie i prychnęliśmy głośno. Marcel i Maksymilian popatrzyli po sobie bezradnie.
— Filip, zauważyłem, że razem z Dawidem i Natanem mieliście żółte frotki. — Marcel postanowił przerwać ciszę i skupić uwagę, moją i Filipa, na sobie. — To ma jakieś znaczenie?
— Erm… — podrapał się po szyi. — Tak, to ma znaczenie. Symboliczne. Te frotki to znak, że należeliśmy do Siedmiu Cudów.
— Naprawdę? Wiele słyszałem o waszej siódemce. Nie gracie już razem?
— Nie — pokręcił głową i trochę posmutniał. — Cóż, chyba wszystko się kiedyś kończy. Ale, ale! — uniósł palec i uśmiechnął się szeroko. — Teraz jestem w Nowym Elementaris i na tym chcę się skupić! Chcę pokazać, że jestem dobrym graczem, nie tylko jako Cud!
— Och… ambitnie. Nie wiedziałem! — Marcel miał prawie gwiazdki w oczach. — Myślisz, że ja też kiedyś będę mógł być takim Cudem?
— Masz szansę — uśmiechnął się. — Taka celność jak twoja jest idealnym talentem.
— A… ach! — uśmiechnął się wyraźnie skrępowany. — Chodzi o Marka, prawda?
Filip odpowiedział bladym uśmiechem, a ja wywróciłem oczami.
— Jedzcie! — ponagliłem ich, gdy sięgałem po kolejny kawałek.
— Zostawcie coś Brunonowi — poprosił Maksymilian i ze smutkiem spojrzał na kapitana, który dalej rozmawiał z kimś przez telefon. Bawił się koroną w swoich dłoniach. — Nie je za dużo, ale zawsze coś…
— Ciekawe z kim rozmawia? — nie poddawał się Filip. — Obstawiamy? Ja mówię, że Malwina.
— Hmm… — Marcel zastanowił się chwilę. — Myślę, że rozmawia ze swoimi rodzicami.
— Ja myślę, że z kimś kogo nie znamy — oznajmił Maksymilian.
— Uuu… sekretna kochanka? — zaproponował Filip.
— Nie. — Maksymilian pokręcił głową.
— Skoro i tak nie jecie — warknąłem i sięgnąłem po kawałek pizzy z talerza Marcela. Zamrugał oczami i oburzył się szczerze.
— E-Ej! Oliwier!
— Zamknijcie się i zacznijcie jeść — warczałem z kawałkiem pizzy w zębach. — Ciągle gadacie o tym co się działo. To irytujące!
Popatrzyli po sobie.
— O co ci chodzi, Oliwier? — zapytał Marcel. — Przecież to nic złego…
— Wszystko jest w tym złego — odwarknąłem. — Gadacie o tych Cudach, o Cyrusie, o wszystkim tylko nie o EuroBask! To jest nasz cel, więc czemu tak bardzo patrzycie w przeszłość? To żałosne — rzuciłem niedojedzony kawałek pizzy na talerz. — Ja spadam.
— O-Oliwier! — Marcel próbował mnie zatrzymać, ale zgarnąłem swoją kurtkę i torbę, a potem opuściłem pizzerie, w bardzo ponurym nastroju. Wiedziałem, że mnie obserwują, ale miałem to gdzieś.
Drażnili mnie tym, że cały czas gadali o czymś, o czym nie miałem pojęcia. Cudy to, Cudy tamto. Cyrus jest taki wspaniały, ale nie wiedzieli, że ograniczał talent Dawida. To było bezsprzeczne. Dawid był fenomenalnym graczem, ale dopiero teraz pokazywał swoje umiejętności. Cyrus go spowalniał, czy może dopiero Bruno otworzył przed nim nowe możliwości?
I… był jeszcze inny powód mojej agresji. Nagły ból. Moje nogi drżały, łydki bolały jakby miał je zaraz złapać skurcz.
Było już chłodno, ale pogoda mi nie przeszkadzała. Zawsze lubiłem zimno, a poza tym mogłem się trochę ostudzić po moich wybuchu. Zatrzymałem się przy jednej z kuszących ławek i usiadłem na niej, oddychając z ulgą. Czyżby to były skutki uboczne grania jak Cyrus? Warknąłem pod nosem. Nawet ja o nim myślałem i utrzymywałem jego historię… Co za ironia! Ale było mi to potrzebne do bycia najszybszym…
Uniosłem wzrok, dostrzegając kawałek Pałacu Kultury, który oświetlony był całą paletą, zmieniających się kolorów. Wyglądał trochę jak Nowe Elementaris… Połączenie wielu kolorów, według Malwiny, różnobarwnych talentów. Każdy z nich coś reprezentował, a ja…?
Zdałem sobie sprawę, że gdyby nie talenty innych osób, nie potrafiłbym grać w kosza. Jedyne co dobrze robiłem, to kopiowanie innych. Byłem… bezpłciowy… Taki… nie wiedziałem jak to ująć. Po środku. Ani w jedną ani w drugą.
— Ja jestem szary — rzuciłem w przestrzeń.
— Nie jesteś szary. — Głos, który to powiedział był pewny siebie. Podskoczyłem na ławce i prawie z niej spadłem. Spojrzałem zdenerwowany za siebie.
— N-Natan! — ryknąłem. Wstałem, złapałem go za kołnierz i przyciągnąłem do siebie. Denerwował mnie jeszcze bardziej. Tak bardzo, że na moment zapomniałem o bólu nóg. — Co ja ci mówiłem, o skradaniu się za mnie?!
Jego wielkie błękitne oczy były trochę zaczerwienione. Zawahałem się i w głębi serca pożałowałem, że na niego nakrzyczałem.
— Miałem stawać przed tobą nim się odezwę — przypomniał.
— Płakałeś? — spytałem i odstawiłem go na ziemię. Poprawił swój kołnierz i rozmasował szyję.
— Nie. To wiatr.
Kłamał. Widziałem to. Ciężko było odczytać jego twarz, ale ewidentnie płakał.
— Idziesz na pizze? — zapytałem.
— Prawdę mówiąc… Nie wiedziałem gdzie idę — przyznał, rozglądając się po okolicy. — Poznałem twoje srebrne włosy. Dlatego powiedziałem, że nie jesteś szary. Jesteś srebrny.
— Nie ma różnicy.
— Srebro błyszczy.
Zmarszczyłem czoło. Natan nie patrzył mi w oczy, skupiając wzrok na swoich sznurowadłach. Albo nauczyłem się go odczytywać albo Natan był teraz naprawdę zdołowany.
— Ten cały Gabriel cię tak załatwił? — spytałem, uznając że jestem mu winien odrobinę troski.
— Nie. To ja siebie tak załatwiłem — odparł cicho, głosem przepełnionym wyrzutami sumienia. — Jestem złym człowiekiem…
Przyglądałem się mu uważnie. Wydawało mi się, że ostatnie wyznanie wymsknęło mu się niechcący. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że pod wpływem emocji, ale ciężko było mi to określić, zwłaszcza że ten człowiek był zagadką.
— Nie wszyscy są dobrzy — odpowiedziałem. — Też nie jestem dobry. Jestem bardzo złym człowiekiem.
— Dlatego przygarnąłeś kotka?
— To nie ma nic do rzeczy — prychnąłem. — Lubowałem się w porażce naszych przeciwników. Zdenerwowałem dzisiaj kapitana. No i zaraz zapalę, mimo że mamy zakaz.
Natan uniósł wzrok.
— Jesteś z tego dumny? — zapytał. Zmarszczyłem czoło. Usiadłem na ławce, bo nogi ponownie przeszył ładunek bólu.
— Nie rozumiem — odpowiedziałem, sięgając do torby po paczkę papierosów.
— Wymieniłeś to wszystko jakbyś był z tego dumny — oznajmił. — Porażka przeciwników… zwycięstwo ponad wszystko — wymienił, chowając usta za szalikiem. — Czy to na pewno dobry motywator do gry? Jesteś dumny z tego, że odebrałeś innym zwycięstwo?
Wzruszyłem ramionami.
— W przeciwnym razie ja bym przegrał.
— Owszem — przytaknął.
— Nie rozumiem cię, Natan.
— Ja sam siebie nie rozumiem — przyznał cicho. Spojrzał ponad mnie, skupiając wzrok na wieżowcach. — Wiem jedynie, że nie jestem szczęśliwy po dzisiejszym meczu. Wygraliśmy… Tylko, co z tego?
— Jak to co? — warknąłem. — Zrobiliśmy krok ku EuroBask! Kroczymy ku przyszłości! Z rewelacyjnym wynikiem!
— Tak, to się zgadza. — Znów przyznał mi rację. Uniósł swoją dłoń, ukazując swój nagi nadgarstek. Wisiała tam bransoletka ze srebrnym puzzlem. Błysnęła w świetle latarni. — Czegoś jednak brakuje…
Nie wiedziałem o co mu chodziło. Wyglądał na porządnie naćpanego, ale nie było opcji, aby Natan kiedykolwiek zbliżył się do narkotyków. Coś musiało nim nieźle wstrząsnąć odkąd opuścił halę, a więc moim jedynym podejrzeniem był Gabriel i ta mała Olga. Która, swoją drogą, była całkiem miłą osobą.
— Nie myśl za dużo, Nat — westchnąłem. Podniosłem się i wyprostowałem. Nogi mnie lekko pobolewały, ale nie do tego stopnia, że nie mogłem chodzić. Postanowiłem dotrzeć jak najszybciej do metra i mieć to wszystko z głowy. — Myślenie szkodzi. Chcesz zapalić?
Pokręcił głową. Wzruszyłem ramionami, zasłaniając zapalniczkę przed wiatrem. Zaciągnąłem się, papieros rozjaśnił wnętrze moich suchych dłoni na pomarańczowo. Dym zdawał się łaskotać mnie przyjemnie w gardło.
Gdy ruszyłem w kierunku stacji, Natan wlókł się za mną. Obserwowałem go kątem oka. Dalej był obojętny, ale jednak coś na jego twarzy zdradzało troskę i zmartwienie. Możliwe, że błękitne oczy straciły blask. Albo kąciki ust obniżyły się o milimetr.
No i te jego słowa. Czegoś brakuje… czego? Czego może brakować zwycięzcy?
— Idź na pizze — zatrzymałem się nagle, a Natan na mnie wpadł. Przełknąłem jęk bólu, gdy moje łydki zadrżały.
— Co?
— Idź na pizze. Niektórzy są na pizzy. Dołącz do nich — zwróciłem się ku niemu. — Trochę się rozruszasz.
— Nie jestem głodny…
— To rób co chcesz — jęknąłem ciężko. — Nie możesz być taki obojętny! Nikt nie będzie chciał się z tobą przyjaźnić.
Jego usta zadrżały.
— To było niemiłe…
— Ale prawdziwe — prychnąłem. — Odstraszasz ludzi.
— Nigdy tak o tym nie pomyślałem — wyznał cicho. — Po prostu taki jestem…
— A więc po prostu będziesz samotny — wzruszyłem ramionami.
Coś w nim pękło. Wycofał się, robiąc krok w tył. Jego oczy rozszerzyły się, a usta zadrgały. Uśmiechnął się do mnie blado, skinął głową, wymamrotał jakieś podziękowania wymieszane z pożegnaniem i obrócił się na pięcie. Ruszył biegiem w kierunku hali, na pewno nie zmierzając do pizzerii. Obserwowałem jak biegnie i wymija ludzi na chodniku. Prawie go nie widzieli.
Syknąłem z bólu i skuliłem się lekko. Coś było naprawdę nie tak.
— Naprawdę jestem złym człowiekiem — podsumowałem cicho, prostując się. Natan już zniknął i nie miałem pojęcia dokąd się udał.

***

— Au, au, auuu! — zawyłem głośno i ścisnąłem mocno materac mojego łóżka.
— Nie ruszaj się, co? — westchnęła Malwina. — Próbuję to rozmasować…
— Boli jak jasna cholera! — schowałem twarz w poduszkę.
Leżałem w swoim pokoju, próbując ukryć zapłakaną twarz przed Malwiną. Tego jeszcze brakowało, aby się nade mną zlitowała. Ale gdy wróciła do domu, po obejrzeniu wszystkich meczy, nie mogła nie usłyszeć moich jęków. W końcu wtargnęła do mojego ciemnego pokoju, gdzie udawałem, że śpię, ale prawda wyszła szybko na jaw.
Klęczała między moimi nogami i rozmasowywała mi łydki, a ja zaciskałem zęby. Wysmarowała mi też nogi, czymś silnie ziołowym, a potem jeszcze założyła bandaże.
— Jeżeli do jutra nie przejdzie, idziemy do lekarza.
— Cudownie — westchnąłem, odrzucając poduszkę, ale zasłaniając oczy rękami. — Dzięki.
— Nie ma sprawy. Taka moja rola — odpowiedziała zmęczonym tonem, zbierając bandaże. — Chcesz coś do picia?
— Herbatę…? — poprosiłem nieśmiało. Skinęła głową i na kilkanaście minut zniknęła w kuchni. Słyszałem jedynie dźwięk łyżeczek i kubków, pracujący czajnik i jednostronny dialog Malwiny do Sampo.
Czas samotności wykorzystałem na to, aby pozbyć się wszelkich śladów płaczu z mojej twarzy. Dopiero wtedy, opadłem na łóżko i przekręciłem głowę na bok.
Dźwięki świata zniknęły, gdy zapatrzyłem się na zdjęcie. Ja, szczęśliwie obejmujący tego bruneta o dłuższych włosach. Pamiętałem bardzo dobrze ten dzień, w którym zrobiono to zdjęcie.
— Ale… Czy ty mnie jeszcze pamiętasz?
— Hm? Mówiłeś coś? — zapytała Malwiną, wnosząc do pokoju przyjemny zapach herbaty i cytryny. Sampo wbiegł za nią, a potem wskoczył na łóżko.
— Nie, nie — pokręciłem głową. — Dziękuję.
Skinęła głową i usiadła obok mnie, pomagając mi ułożyć poduszki tak, abyśmy mogli się opierać o ścianę. Z grzeczności zignorowała fakt, że przed sobą mamy to zdjęcie, o które wczoraj wypytywała.
A skoro nie miała swoich pokręconych, gejowskich wizji, coś musiało ją trapić.
— Co jest? — spytałem, gdy Sampo wspiął się jej na uda i tam się położył. Pogłaskała go za uchem.
— Oglądałam kolejne mecze — wyjaśniła. — W przyszłości zmierzymy się z naprawdę groźnymi przeciwnikami…
— I to cię martwi?
— Ech… — westchnęła ciężko. — Nie sądzę, abyś go znał, ale staniemy przeciwko Krystianowi.
— Krystianowi…? To nie wilkołak z tej nowej książki, która jest absolutnym hitem? Fuck yeah!
— Wilkołakiem jest Tomek — poprawiła mnie. — I jak fikcyjna postać ma być naszym przeciwnikiem?
— Erm… — zamrugałem oczami. — Ból mnie otumania…
— Krystian to dawny członek Elementaris. To on odszedł z drużyny, gdy Bruno został kapitanem — tłumaczyła, opierając brodę na kubku. Ciepła para sprawiła, że na chwilę zamknęła oczy. — Był najlepszy z całej Elementarnej Czwórki.
Zamknąłem oczy i uniosłem brwi.
— Siedem Cudów, Elementarna Czwórka, Koronowana Piątka… Lubicie tytuły, co?
— Nie ja je wymyśliłam — prychnęła. — Ale musisz przyznać, że są chwytliwe, prawda? W każdym razie Elementarna Czwórka to czwórka najlepszych zawodników w dawnym Elementaris. Oczywiście, nie licząc kapitana.
— Cyrusa.
— Właśnie. Cyrus był Cudem, który prowadził Elementarną Czwórkę. Brunona, Maksymiliana, Norberta i Krystiana.
— Hę? Znaczy… Chcesz powiedzieć, że Krystian jest lepszy od naszego obecnego kapitana?!
— Dużo lepszy — powiedziała cicho.
— Dlatego odszedł? Był lepszy od Brunona, a nie został kapitanem?
— Nie wiem — pokręciła głową. — Coś musiało poróżnić tę trójkę. Cyrus, Bruno, Krystian… — wymieniła i odgarnęła włosy za ucho. — Coś ich musiało poróżnić — przygryzła paznokieć, ale szybko plasnąłem jej dłoń, aby przestała. Spojrzała na mnie z niezadowoleniem, ale opuściła rękę.
— Malwino — odchrząknąłem. — Mogę ci zadać pytanie?
— O co chodzi? — spytała.
— Kim jest Gabriel? Ma młodszą siostrę, Olgę…
Malwinę przeszedł chyba dreszcz, bo spojrzała na mnie przerażona.
— Oliwier… gdzie się nauczyłeś tego imienia?
— Zabawne… — prychnąłem. — Kto to jest? Spotkał się dzisiaj z Natanem po meczu i…
— SPOTKAŁ SIĘ Z NATANEM PO MECZU?! — pisnęła prawie rozlewając herbatę, i skutecznie przeganiając Sampo ze swoich kolan. Posłał jej nieprzyjemne spojrzenie i zdecydował się na moje kolana. Na szczęście jego ciężar nie przywołał bólu.
— To ktoś zły? — spytałem.
— Gabriel to… Jakby ci to… — podrapała się po nosie. — Bardzo bliski przyjaciel Natana, z którym się… bardzo pokłócili… A potem… uch… zerwali kontakt, bo…
— Mamooo — udawałem małe dziecko. — Czy to znaczy, że Gabriel i Natan uprawiali seks, ale potem się rozstali?
— Zabawne — prychnęła.
— Nazywaj rzeczy po imieniu — poprosiłem. — Byli w związku. Zerwali. Rozumiem, że unikają kontaktu.
— Oczywiście, że tak — pokiwała głową. — Nie rozmawia się ze swoimi eks! To pierwszy i podstawowy błąd! Do swojego eks można się odezwać dopiero po czasie odpowiadającym długości związku — pouczyła mnie. — Byłeś z kimś rok, nie rozmawiasz z tą osobą przez rok. Byłeś z kimś pięć lat, unikasz jej przez kolejnych pięć lat.
— A robię to, bo…?
— Bo w przeciwnym razie odżywają uczucia! Równowaga, Oliwier, równowaga — pouczyła mnie.
— A nie można do siebie wrócić…?
— Można — pokiwała głową. — Ale trzeba mieć świadomość, że będzie się podwójnie nieszczęśliwym.
— Albo podwójnie szczęśliwym.
— Tak — pokiwała głową, a potem westchnęła. — To ryzykowna gra. Ale ja patrzę na to tak… Zerwaliśmy, coś nas na tyle poróżniło, że nie potrafimy być ze sobą. I nawet jeżeli to było nieporozumienie, to jednak doprowadziło do rozpadu związku.
— Poruszamy całkiem poważne tematy — zauważyłem. — Nie wiem czy jestem odpowiednio dojrzały, aby o tym dyskutować.
Malwina zaśmiała się.
— W związku nikt nie jest dojrzały. To prawie jak wieczne bycie dzieckiem i ciągle się czegoś dowiadujesz. Gorzej jeżeli ktoś cię mocno skrzywdzi… — spojrzała na mnie. — Czy wtedy warto wracać do tej osoby? Do osoby, która miała sprawić, że będziesz najszczęśliwszy na świecie, a zmieszała cię z błotem? Każdy ma wartość, a więc czemu wracać do kogoś, kto tej wartości nie docenia?
I już wiedziałem, że chodziło jej o chłopaka ze zdjęcia. Widziałem to.
Oboje zerknęliśmy na ramkę, zza której uśmiechałem się wesoło.
— Bystra z ciebie dziewczyna, Malwino — pokiwałem głową, upijając łyk. Ten ruch miał za zadanie skryć moje usta. Nie chciałem, aby odczytywała z mojej twarzy za dużo emocji.
— Mam już się na swoim koncie kilkanaście naprawionych i zainicjowanych związków — odpowiedziała niczym stary weteran wojny o miłość. — Nie jestem jednak ekspertem. Mówię to co zaobserwuję.
— Czyli Natan nie powinien wracać do Gabriela?
— A kto ich tam wie? — westchnęła zdenerwowana. — Nikomu nie powiedzieli jaki był powód rozpadu ich związku.
— Dlatego teraz chcesz zeswatać Natana i Dawida?
— Posłuchaj, kocham Nata, dobrze? — spojrzała na mnie. — Jest jak mój brat, mimo że znamy się od niedawna. Jednak potrafił mi pomóc. Naprawił moje serce. Jestem mu wdzięczna i czuję się zobowiązana! Chcę naprawić jego serce! Chcę zobaczyć jak się uśmiech, chcę zobaczyć jak się śmieje w objęciach fajnego i normalnego faceta, bo kto jak kto, ale Natan na to zasługuje!
— Dobrze, ale nie krzycz na mnie. Nie mówię, że nie zasługuje.
— Natan jest fantastycznym i wspaniałym człowiekiem — powiedziała cicho, ale z uśmiechem. — Dlatego naprawdę zasługuje na szczęście. Chciałabym, aby znalazł ten swój Brakujący Element…
— Swój… co?
— Ach… — zaśmiała się. — Wybacz. Pewnie o tym nie słyszałeś. Natan ma teorię, że całe życie to puzzle. I zbiera się elementy, które na koniec życia ułożą piękny obrazek. O ile łatwo jest zdobyć różne elementy, najbardziej brakującym zawsze jest miłość. Miłość to Brakujący Element całej jego układanki.
— Taki z niego romantyk? Nie wiedziałem… Aż mam ochotę się mu oświadczyć.
— Dupek! — szturchnęła mnie w ramię.
— Mówię serio — zapewniłem. — To ciekawa teoria.
— Tak, ale też brutalna. Czasem trzeba odrzucić niektóre elementy, aby być szczęśliwym. Widzisz, nieważne jak bardzo byś chciał doczepić niepasujący element, nie uda ci się to. Myślę, że każde z nas, dla Nataniela, jest elementem układanki.
Przed moimi oczami błysnął srebrny puzzle, który Natan miał na nadgarstku. On naprawdę w to wierzył.
— Brakujący Element to miłość, tak? — powtórzyłem. — Natan szuka swojej miłości.
— Tak — pokiwała głową. — Ale nie robi nic na siłę.
Miałem… wyrzuty sumienia. Najprawdopodobniej skrzywdziłem dzisiaj najbardziej wrażliwą, romantyczną duszę, która już i tak cierpi. Nie powinienem być takim hipokrytą. W końcu… czy aż tak bardzo się teraz od niego różniłem?
Zadając sobie to pytanie, po raz kolejny spojrzałem na zdjęcie.
— No dobra, jestem strasznie zmęczona — oznajmiła Malwina, przeciągając się. — Idę wziąć długą kąpiel, więc jeżeli masz potrzebę, skorzystaj z łazienki teraz.
— Nie, dzięki. Nie trzeba — odpowiedziałem, podając jej pusty kubek. Uśmiechnęła się, przetarła oczy i opuściła mój pokój, zamykając za sobą drzwi. Życzyła mi jeszcze dobrej nocy, gdy opadałem na łóżko. Sampo wspiął się na mnie i jego oczy błysnęły w półmroku. Pogłaskałem go za uchem, dzięki czemu zostałem nagrodzony przyjemnym pomrukiem. Uśmiechnąłem się delikatnie, nie wiedząc do czego.
Jednak uśmiech spełzł mi z twarzy. Przypomniałem sobie wzrok Natana, gdy powiedziałem, że ludzie się go boją. Przesadziłem. Ale nie wiedziałem co teraz zrobić, a więc po prostu próbowałem zasnąć, ignorując ból w nogach. Otulony wyrzutami sumienia, nie miałem dobrej nocy.

Wiem ;)
<8>

Spałem, gdy dostałem tego smsa. 

***

Był już późny wieczór, zahaczający o noc, gdy Bruno pojawił się na moście Józefa Poniatowskiego. Ogromny Stadion Narodowy majaczył we tle, rozświetlając okolicę na biało-czerwone barwy. Estetyka tego obiektu bardzo odpowiadała kapitanowi Nowego Elementaris. Budowla, według niego, była piękna, a środek jeszcze wspanialszy.
Najbardziej lubił hamaki, które uwiązane były między drzewami, zaraz przy stadionie. Miał przyjemność, ciepłego letniego dnia, ułożyć się tam ze swoją ulubioną książką.
Teraz jednak była już jesień i po ciemnym niebie przesuwały się szare chmury, które mogły zwiastować zarówno deszcz jak i zwykłe zachmurzenie za dnia. Bruno potrafił wiele przewidzieć, ale nigdy nie mógł rozgryźć pogody.
Przeniósł wzrok ze srebrnych chmur, wprost na drugą stronę mostu. Poruszała się tam ciemna postać i szła ku niemu spokojnym krokiem. Miała ręce wciśnięte głęboko w kieszenie z powodu zimna. Bruno uniósł brwi, a jego oczy błysnęły.
— Dobry wieczór — przywitał się spokojnie, gdy postać się w końcu zbliżyła.
— Dobry wieczór, Bruno — odpowiedział łagodnym, ale za to władczym tonem. Uśmiechnął się delikatnie. Jego włosy, które do złudzenia przypominały koronę, poruszały się wraz z wiatrem. — Cieszę się, że zgodziłeś się ze mną spotkać.
— Nie ma sprawy — odpowiedział. — Tylko czemu tak późno? I czemu na moście?
Cyrus westchnął spokojnie. Również i on spojrzał na Stadion Narodowy.
— Nie chciałem cię ciągnąć na Pragę o tej godzinie.
Bruno zmarszczył czoło. Bruno spojrzał na długi brzeg Wisły.
— Skoro tak… — powiedział cicho. — O co chodzi?
— Chciałem ci pogratulować meczu — uśmiechnął się jeszcze szerzej. W ciemności trudniej było dostrzec, że miał podkrążone oczy.
— Co?! Byłeś na…?!
Cyrus skinął głową.
— Jesteś niesamowity — westchnął Bruno. — Mogłeś spotkać się z nami po meczu. Albo dołączyć do nas na pizze, jak ci mówiłem przez telefon…
— Nie jestem jeszcze gotów spojrzeć im wszystkim w oczy — przerwał mu Cyrus. Oparł się o barierkę i spojrzał w ciemność rzeki, która leniwie snuła się pod ich stopami. Bruno obserwował jakiś czas Cyrusa, a potem dołączył do niego, opierając się plecami o balustradę.
— Nie będą ci mieli niczego za złe, jeżeli im dokładnie wszystko wyjaśnisz — oznajmił Bruno. — Zrozumieją twoje powody. A mnie jest coraz trudniej trzymać to wszystko w tajemnicy, Cyrus. Malwina już węszy…
Cyrus zaśmiał się.
— Wiedziałem, że będzie perełką w koronie Elementaris. Jak to było? Mimo tak wielkie płci naszej zalety, My rządzim światem, a nami kobiety.
Bruno parsknął śmiechem, ale po chwili się uspokoił.
— Tak, ona jest niezastąpiona — przyznał. — Bardzo mi pomogła w ogarnięciu całej drużyny… Jednak strzeż się jej. Ona się dowie czemu zniknąłeś.
Cyrus nie skomentował, ale jedynie skinął głową. Spojrzał na swojego przyjaciela i uniósł brew.
— Jeszcze nie byłeś w domu? — zapytał, widząc torbę na ramieniu Bruna. Czerwono—włosy zerknął na swoje ramię i powoli skinął głową. — Rodzice nie będą się o ciebie martwić?
— Nie, spokojnie — odpowiedział. — Są bardzo ugodowi. Nie miałem dzisiaj czasu wrócić do domu. Zaraz złapie nocny, nie martw się. I tak chciałem się z tobą spotkać.
— Dziękuję. Mogę cię o coś zapytać?
— Śmiało.
— Gracz z ósemką. Madgrey, zgadza się? — Bruno powoli skinął głową. — Widzę w nim talenty.
— Talenty? — powtórzył. — Przeważnie widziałeś tylko jeden.
— Natomiast Ósemka ma ich kilka. W tym jeden mój — spojrzał na Bruna i uśmiechnął się delikatnie. — Czyżby ten cały Madgrey próbował mnie kopiować?
— Odkąd odszedłeś nasza szybkość drastycznie spadła. Oliwier ma talent do kopiowania zagrań przeciwnika. Potrafi także przyswoić poszczególne talenty… Jednak…
— Sprawia problemy.
Bruno milczał, ale niechętnie musiał przyznać racje.
— To jest typ, który lubi rywalizację ze swoją własną drużyną — westchnął ciężko Bruno. — Za każdym razem, gdy już jest postęp, coś go wytrąca z równowagi. Nie potrafię temu zaradzić. Raz jest potulny, a raz potrafi zabić wzrokiem.
— Skąd ja to znam? — zapytał Cyrus. Bruno zmrużył groźnie oczy.
— Mówię poważnie. Oliwier jest fantastycznym obserwatorem. Ma też nietęgi umysł, dostrzega szczegóły, szybko się uczy, gra na poziomie Cudów… Ech… A może ja się tym wszystkim za bardzo przejmuję?
— Na pewno znajdziesz rozwiązanie w odpowiednim czasie. Nie potrafię ci pomóc, bo nie znam całej sytuacji, ale… Miej oko na tego Oliwiera. Nie możesz dopuścić do tego, aby rozwalił ci drużynę.
— Po moim trupie — warknął Bruno. Po raz kolejny przypomniał sobie jaka presja na nim ciąży, odkąd zgodził się na kierowanie Nowym Elementaris. — Ta drużyna jest zbiorem najlepszych talentów w Warszawie. Nie pozwolę na to, aby się rozpadła.
Cyrus skinął głową.
— Rozumiem — powiedział w końcu. — A co u ciebie, Bruno?
— Proszę?
— Co u ciebie? Wiesz… Tak pomijając koszykówkę.
Bruno wyglądał na zaskoczonego tym pytaniem. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Zdał sobie sprawę, że ostatnio, poza koszykówką, niewiele robił. Intensywnie myślał nad odpowiedzią na to pytanie, ale w końcu się poddał.
— Dobrze — odpowiedział jedynie.
— Jak twoje bóle głowy?
— Moje bóle głowy? Serio? Będziemy o tym rozmawiać?
— Migreny to poważna sprawa — oznajmił poważnie Cyrus.
— Dawno żadnej nie miałem. Spokojnie. Co u ciebie? Lepiej?
Cyrus odepchnął się od barierki i wyprostował się. Chłodne powietrze odcisnęło czerwony ślad na jego policzkach.
— O nic się nie martw. Wszystko już ustalone. Teraz tylko czekam…
Bruno obserwował go uważnie.
— Proszę, daj znać, gdy już będziesz po wszystkim — poprosił w końcu. Cyrus skinął głową.
— Dam znać — obiecał. Popatrzyli sobie chwilę w oczy, a Cyrus uśmiechnął się szeroko. — To może skoczymy do jakiegoś klubu?
Bruno zaśmiał się głośno.
— Z twoich ust zabrzmiało to całkiem niedorzecznie. Kapitan Cyrus, Błyskawica wśród Siedmiu Cudów, a także ich kapitan, najlepszy gracz i założyciel Elementaris, stojący na czele Elementarnej Czwórki, zaprasza mnie na piwo? Głupotą byłoby odmówić.
— Słusznie, Brunonie. Słusznie.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    cyrus co z nim sie dzieje bo widać ze bruno ma z nim staly kontakt, a jak widac cyrus byl na meczu... oj oliver jednak nie jest taki zły jak ma wyrzuty sumienia po po traktowaniu nataniela
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń