Rozdział 12
Puzzle Nataniela
— A gdzie Natan? — zapytał Bruno, gdy
opuściłem halę.
Uniosłem brew.
— Spotkał znajomego. Powiedział, że nie
może iść z nami. I dodał, że przeprasza — przekazałem wiadomość zgodnie z
wytycznymi i zeskoczyłem ze schodów. Gdy tylko zetknąłem się z ziemią, odczułem
silny ból w nogach, ale udało mi się go ukryć. — Idziemy?
Koniec końców na pizze poszedłem razem z
Brunonem, Marcelem, Filipem, Maksymilianem, Bartkiem i Mariuszem. W siódemkę
zasiedliśmy przy stole i zamówiliśmy trzy duże pizze w cenie dwóch. No i Filip
wybłagał od kelnerki papierową koronę, która normalnie była podawana tylko
dzieciom, ale blondyn potrafił być czarująco przekonujący. Niestety żadna z
jego fanek nam nie towarzyszyła.
— Ech… — westchnął jedynie Bruno, gdy
Filip ustawił koronę na jego głowie.
— Teraz wyglądasz jak prawdziwy monarcha.
Pokłon! — pokiwał głową, a reszta próbowała ukryć uśmiechy.
— Ale jestem zmęczony — wyznał Marcel,
przeciągając się. — Dawno nie grałem w dobrego kosza. Proponuję to uczcić
szklanką Coli!
— Zamówiłem Pepsi… — zasmucił się
Maksymilian. Smutek na twarzy tego ponad dwumetrowego giganta wyglądał dziwnie.
— Ach, ach! Lianek, spoko! Ważne, aby było
gazowane! Na pewno nie alkohol! Nie możemy deprawować młodych Czytelników…!
— Kogo? — spytaliśmy.
Gdy trzy, okrągłe i pachnące pizze
wjechały na stół, oblizaliśmy wargi i zapomnieliśmy o dziwnym stwierdzeniu
Marcela. Złapałem największy kawałek z ciągnącym się i parującym serem. Ze
wzruszenia prawie przygryzłem wargi. Dawno nie jadłem pizzy.
Telefon Brunona zadzwonił nagle, gdy kroił
kawałek pizzy (jako jedyny używał sztućców). Zaskoczony spojrzał na wyświetlacz
i uniósł brwi.
— Przepraszam was na chwilę — uśmiechnął
się przepraszająco i odszedł od stołu, dalej mając koronę na głowię. Kilka osób
obejrzało się za nim, w tym dzieci, które również ozdobiły swoje głowy w
insygnia władzy.
— Kto to? — zdziwił się Filip. — Pewnie
Malwiiiina — zamruczał przyjemnie. — Ona i kapitan pasują do siebie… — Pełen
zaciekawienia wzrok spoczął na mnie. Miałem właśnie wielki kawałek sera w
ustach, więc jedynie uniosłem brew. — Nie jesteś zazdrosny?
Uniosłem brew jeszcze wyżej.
— No… Ty i Malwina…
Przełknąłem kawałek i upiłem łyk Coli.
— Tylko mieszkamy razem. Nic między nami
nie ma — warknąłem. — I zapamiętajcie to sobie! Nienawidzę się powtarzać…
— Fiu, fiu — zagwizdał Filip. — Groźny.
— Nie drażnij mnie, fagasie — zawarczałem.
— Dalej pamiętam to, że przez ciebie prawie się spóźniłem na rekrutację do
drużyny!
— To nie była moja wina!
— Możecie nam w końcu powiedzieć co się
wtedy stało? — zapytał Maksymilian. Zjadł już połowę jednej pizzy.
Spojrzeliśmy na siebie i prychnęliśmy
głośno. Marcel i Maksymilian popatrzyli po sobie bezradnie.
— Filip, zauważyłem, że razem z Dawidem i
Natanem mieliście żółte frotki. — Marcel postanowił przerwać ciszę i skupić
uwagę, moją i Filipa, na sobie. — To ma jakieś znaczenie?
— Erm… — podrapał się po szyi. — Tak, to
ma znaczenie. Symboliczne. Te frotki to znak, że należeliśmy do Siedmiu Cudów.
— Naprawdę? Wiele słyszałem o waszej
siódemce. Nie gracie już razem?
— Nie — pokręcił głową i trochę
posmutniał. — Cóż, chyba wszystko się kiedyś kończy. Ale, ale! — uniósł palec i
uśmiechnął się szeroko. — Teraz jestem w Nowym Elementaris i na tym chcę się
skupić! Chcę pokazać, że jestem dobrym graczem, nie tylko jako Cud!
— Och… ambitnie. Nie wiedziałem! — Marcel
miał prawie gwiazdki w oczach. — Myślisz, że ja też kiedyś będę mógł być takim
Cudem?
— Masz szansę — uśmiechnął się. — Taka
celność jak twoja jest idealnym talentem.
— A… ach! — uśmiechnął się wyraźnie
skrępowany. — Chodzi o Marka, prawda?
Filip odpowiedział bladym uśmiechem, a ja
wywróciłem oczami.
— Jedzcie! — ponagliłem ich, gdy sięgałem
po kolejny kawałek.
— Zostawcie coś Brunonowi — poprosił
Maksymilian i ze smutkiem spojrzał na kapitana, który dalej rozmawiał z kimś
przez telefon. Bawił się koroną w swoich dłoniach. — Nie je za dużo, ale zawsze
coś…
— Ciekawe z kim rozmawia? — nie poddawał
się Filip. — Obstawiamy? Ja mówię, że Malwina.
— Hmm… — Marcel zastanowił się chwilę. —
Myślę, że rozmawia ze swoimi rodzicami.
— Ja myślę, że z kimś kogo nie znamy —
oznajmił Maksymilian.
— Uuu… sekretna kochanka? — zaproponował
Filip.
— Nie. — Maksymilian pokręcił głową.
— Skoro i tak nie jecie — warknąłem i
sięgnąłem po kawałek pizzy z talerza Marcela. Zamrugał oczami i oburzył się
szczerze.
— E-Ej! Oliwier!
— Zamknijcie się i zacznijcie jeść —
warczałem z kawałkiem pizzy w zębach. — Ciągle gadacie o tym co się działo. To
irytujące!
Popatrzyli po sobie.
— O co ci chodzi, Oliwier? — zapytał
Marcel. — Przecież to nic złego…
— Wszystko jest w tym złego — odwarknąłem.
— Gadacie o tych Cudach, o Cyrusie, o wszystkim tylko nie o EuroBask! To jest
nasz cel, więc czemu tak bardzo patrzycie w przeszłość? To żałosne — rzuciłem
niedojedzony kawałek pizzy na talerz. — Ja spadam.
— O-Oliwier! — Marcel próbował mnie
zatrzymać, ale zgarnąłem swoją kurtkę i torbę, a potem opuściłem pizzerie, w
bardzo ponurym nastroju. Wiedziałem, że mnie obserwują, ale miałem to gdzieś.
Drażnili mnie tym, że cały czas gadali o
czymś, o czym nie miałem pojęcia. Cudy to, Cudy tamto. Cyrus jest taki
wspaniały, ale nie wiedzieli, że ograniczał talent Dawida. To było bezsprzeczne.
Dawid był fenomenalnym graczem, ale dopiero teraz pokazywał swoje umiejętności.
Cyrus go spowalniał, czy może dopiero Bruno otworzył przed nim nowe możliwości?
I… był jeszcze inny powód mojej agresji.
Nagły ból. Moje nogi drżały, łydki bolały jakby miał je zaraz złapać skurcz.
Było już chłodno, ale pogoda mi nie
przeszkadzała. Zawsze lubiłem zimno, a poza tym mogłem się trochę ostudzić po
moich wybuchu. Zatrzymałem się przy jednej z kuszących ławek i usiadłem na niej,
oddychając z ulgą. Czyżby to były skutki uboczne grania jak Cyrus? Warknąłem
pod nosem. Nawet ja o nim myślałem i utrzymywałem jego historię… Co za ironia!
Ale było mi to potrzebne do bycia najszybszym…
Uniosłem wzrok, dostrzegając kawałek
Pałacu Kultury, który oświetlony był całą paletą, zmieniających się kolorów.
Wyglądał trochę jak Nowe Elementaris… Połączenie wielu kolorów, według Malwiny,
różnobarwnych talentów. Każdy z nich coś reprezentował, a ja…?
Zdałem sobie sprawę, że gdyby nie talenty
innych osób, nie potrafiłbym grać w kosza. Jedyne co dobrze robiłem, to
kopiowanie innych. Byłem… bezpłciowy… Taki… nie wiedziałem jak to ująć. Po
środku. Ani w jedną ani w drugą.
— Ja jestem szary — rzuciłem w przestrzeń.
— Nie jesteś szary. — Głos, który to
powiedział był pewny siebie. Podskoczyłem na ławce i prawie z niej spadłem.
Spojrzałem zdenerwowany za siebie.
— N-Natan! — ryknąłem. Wstałem, złapałem
go za kołnierz i przyciągnąłem do siebie. Denerwował mnie jeszcze bardziej. Tak
bardzo, że na moment zapomniałem o bólu nóg. — Co ja ci mówiłem, o skradaniu
się za mnie?!
Jego wielkie błękitne oczy były trochę
zaczerwienione. Zawahałem się i w głębi serca pożałowałem, że na niego
nakrzyczałem.
— Miałem stawać przed tobą nim się odezwę —
przypomniał.
— Płakałeś? — spytałem i odstawiłem go na
ziemię. Poprawił swój kołnierz i rozmasował szyję.
— Nie. To wiatr.
Kłamał. Widziałem to. Ciężko było odczytać
jego twarz, ale ewidentnie płakał.
— Idziesz na pizze? — zapytałem.
— Prawdę mówiąc… Nie wiedziałem gdzie idę —
przyznał, rozglądając się po okolicy. — Poznałem twoje srebrne włosy. Dlatego
powiedziałem, że nie jesteś szary. Jesteś srebrny.
— Nie ma różnicy.
— Srebro błyszczy.
Zmarszczyłem czoło. Natan nie patrzył mi w
oczy, skupiając wzrok na swoich sznurowadłach. Albo nauczyłem się go odczytywać
albo Natan był teraz naprawdę zdołowany.
— Ten cały Gabriel cię tak załatwił? —
spytałem, uznając że jestem mu winien odrobinę troski.
— Nie. To ja siebie tak załatwiłem —
odparł cicho, głosem przepełnionym wyrzutami sumienia. — Jestem złym
człowiekiem…
Przyglądałem się mu uważnie. Wydawało mi
się, że ostatnie wyznanie wymsknęło mu się niechcący. Zaryzykowałbym
stwierdzenie, że pod wpływem emocji, ale ciężko było mi to określić, zwłaszcza
że ten człowiek był zagadką.
— Nie wszyscy są dobrzy — odpowiedziałem. —
Też nie jestem dobry. Jestem bardzo złym człowiekiem.
— Dlatego przygarnąłeś kotka?
— To nie ma nic do rzeczy — prychnąłem. —
Lubowałem się w porażce naszych przeciwników. Zdenerwowałem dzisiaj kapitana.
No i zaraz zapalę, mimo że mamy zakaz.
Natan uniósł wzrok.
— Jesteś z tego dumny? — zapytał.
Zmarszczyłem czoło. Usiadłem na ławce, bo nogi ponownie przeszył ładunek bólu.
— Nie rozumiem — odpowiedziałem, sięgając
do torby po paczkę papierosów.
— Wymieniłeś to wszystko jakbyś był z tego
dumny — oznajmił. — Porażka przeciwników… zwycięstwo ponad wszystko — wymienił,
chowając usta za szalikiem. — Czy to na pewno dobry motywator do gry? Jesteś
dumny z tego, że odebrałeś innym zwycięstwo?
Wzruszyłem ramionami.
— W przeciwnym razie ja bym przegrał.
— Owszem — przytaknął.
— Nie rozumiem cię, Natan.
— Ja sam siebie nie rozumiem — przyznał
cicho. Spojrzał ponad mnie, skupiając wzrok na wieżowcach. — Wiem jedynie, że
nie jestem szczęśliwy po dzisiejszym meczu. Wygraliśmy… Tylko, co z tego?
— Jak to co? — warknąłem. — Zrobiliśmy
krok ku EuroBask! Kroczymy ku przyszłości! Z rewelacyjnym wynikiem!
— Tak, to się zgadza. — Znów przyznał mi
rację. Uniósł swoją dłoń, ukazując swój nagi nadgarstek. Wisiała tam
bransoletka ze srebrnym puzzlem. Błysnęła w świetle latarni. — Czegoś jednak
brakuje…
Nie wiedziałem o co mu chodziło. Wyglądał
na porządnie naćpanego, ale nie było opcji, aby Natan kiedykolwiek zbliżył się
do narkotyków. Coś musiało nim nieźle wstrząsnąć odkąd opuścił halę, a więc
moim jedynym podejrzeniem był Gabriel i ta mała Olga. Która, swoją drogą, była
całkiem miłą osobą.
— Nie myśl za dużo, Nat — westchnąłem.
Podniosłem się i wyprostowałem. Nogi mnie lekko pobolewały, ale nie do tego
stopnia, że nie mogłem chodzić. Postanowiłem dotrzeć jak najszybciej do metra i
mieć to wszystko z głowy. — Myślenie szkodzi. Chcesz zapalić?
Pokręcił głową. Wzruszyłem ramionami,
zasłaniając zapalniczkę przed wiatrem. Zaciągnąłem się, papieros rozjaśnił
wnętrze moich suchych dłoni na pomarańczowo. Dym zdawał się łaskotać mnie
przyjemnie w gardło.
Gdy ruszyłem w kierunku stacji, Natan
wlókł się za mną. Obserwowałem go kątem oka. Dalej był obojętny, ale jednak coś
na jego twarzy zdradzało troskę i zmartwienie. Możliwe, że błękitne oczy
straciły blask. Albo kąciki ust obniżyły się o milimetr.
No i te jego słowa. Czegoś brakuje… czego?
Czego może brakować zwycięzcy?
— Idź na pizze — zatrzymałem się nagle, a
Natan na mnie wpadł. Przełknąłem jęk bólu, gdy moje łydki zadrżały.
— Co?
— Idź na pizze. Niektórzy są na pizzy.
Dołącz do nich — zwróciłem się ku niemu. — Trochę się rozruszasz.
— Nie jestem głodny…
— To rób co chcesz — jęknąłem ciężko. —
Nie możesz być taki obojętny! Nikt nie będzie chciał się z tobą przyjaźnić.
Jego usta zadrżały.
— To było niemiłe…
— Ale prawdziwe — prychnąłem. — Odstraszasz
ludzi.
— Nigdy tak o tym nie pomyślałem — wyznał
cicho. — Po prostu taki jestem…
— A więc po prostu będziesz samotny —
wzruszyłem ramionami.
Coś w nim pękło. Wycofał się, robiąc krok
w tył. Jego oczy rozszerzyły się, a usta zadrgały. Uśmiechnął się do mnie
blado, skinął głową, wymamrotał jakieś podziękowania wymieszane z pożegnaniem i
obrócił się na pięcie. Ruszył biegiem w kierunku hali, na pewno nie zmierzając
do pizzerii. Obserwowałem jak biegnie i wymija ludzi na chodniku. Prawie go nie
widzieli.
Syknąłem z bólu i skuliłem się lekko. Coś
było naprawdę nie tak.
— Naprawdę jestem złym człowiekiem —
podsumowałem cicho, prostując się. Natan już zniknął i nie miałem pojęcia dokąd
się udał.
***
— Au, au, auuu! — zawyłem głośno i
ścisnąłem mocno materac mojego łóżka.
— Nie ruszaj się, co? — westchnęła
Malwina. — Próbuję to rozmasować…
— Boli jak jasna cholera! — schowałem twarz
w poduszkę.
Leżałem w swoim pokoju, próbując ukryć
zapłakaną twarz przed Malwiną. Tego jeszcze brakowało, aby się nade mną
zlitowała. Ale gdy wróciła do domu, po obejrzeniu wszystkich meczy, nie mogła
nie usłyszeć moich jęków. W końcu wtargnęła do mojego ciemnego pokoju, gdzie
udawałem, że śpię, ale prawda wyszła szybko na jaw.
Klęczała między moimi nogami i
rozmasowywała mi łydki, a ja zaciskałem zęby. Wysmarowała mi też nogi, czymś
silnie ziołowym, a potem jeszcze założyła bandaże.
— Jeżeli do jutra nie przejdzie, idziemy
do lekarza.
— Cudownie — westchnąłem, odrzucając
poduszkę, ale zasłaniając oczy rękami. — Dzięki.
— Nie ma sprawy. Taka moja rola — odpowiedziała
zmęczonym tonem, zbierając bandaże. — Chcesz coś do picia?
— Herbatę…? — poprosiłem nieśmiało.
Skinęła głową i na kilkanaście minut zniknęła w kuchni. Słyszałem jedynie
dźwięk łyżeczek i kubków, pracujący czajnik i jednostronny dialog Malwiny do Sampo.
Czas samotności wykorzystałem na to, aby
pozbyć się wszelkich śladów płaczu z mojej twarzy. Dopiero wtedy, opadłem na
łóżko i przekręciłem głowę na bok.
Dźwięki świata zniknęły, gdy zapatrzyłem
się na zdjęcie. Ja, szczęśliwie obejmujący tego bruneta o dłuższych włosach.
Pamiętałem bardzo dobrze ten dzień, w którym zrobiono to zdjęcie.
— Ale… Czy ty mnie jeszcze pamiętasz?
— Hm? Mówiłeś coś? — zapytała Malwiną,
wnosząc do pokoju przyjemny zapach herbaty i cytryny. Sampo wbiegł za nią, a
potem wskoczył na łóżko.
— Nie, nie — pokręciłem głową. — Dziękuję.
Skinęła głową i usiadła obok mnie,
pomagając mi ułożyć poduszki tak, abyśmy mogli się opierać o ścianę. Z
grzeczności zignorowała fakt, że przed sobą mamy to zdjęcie, o które wczoraj
wypytywała.
A skoro nie miała swoich pokręconych,
gejowskich wizji, coś musiało ją trapić.
— Co jest? — spytałem, gdy Sampo wspiął
się jej na uda i tam się położył. Pogłaskała go za uchem.
— Oglądałam kolejne mecze — wyjaśniła. — W
przyszłości zmierzymy się z naprawdę groźnymi przeciwnikami…
— I to cię martwi?
— Ech… — westchnęła ciężko. — Nie sądzę,
abyś go znał, ale staniemy przeciwko Krystianowi.
— Krystianowi…? To nie wilkołak z tej
nowej książki, która jest absolutnym hitem? Fuck yeah!
— Wilkołakiem jest Tomek — poprawiła mnie.
— I jak fikcyjna postać ma być naszym przeciwnikiem?
— Erm… — zamrugałem oczami. — Ból mnie
otumania…
— Krystian to dawny członek Elementaris.
To on odszedł z drużyny, gdy Bruno został kapitanem — tłumaczyła, opierając
brodę na kubku. Ciepła para sprawiła, że na chwilę zamknęła oczy. — Był
najlepszy z całej Elementarnej Czwórki.
Zamknąłem oczy i uniosłem brwi.
— Siedem Cudów, Elementarna Czwórka,
Koronowana Piątka… Lubicie tytuły, co?
— Nie ja je wymyśliłam — prychnęła. — Ale
musisz przyznać, że są chwytliwe, prawda? W każdym razie Elementarna Czwórka to
czwórka najlepszych zawodników w dawnym Elementaris. Oczywiście, nie licząc
kapitana.
— Cyrusa.
— Właśnie. Cyrus był Cudem, który
prowadził Elementarną Czwórkę. Brunona, Maksymiliana, Norberta i Krystiana.
— Hę? Znaczy… Chcesz powiedzieć, że
Krystian jest lepszy od naszego obecnego kapitana?!
— Dużo lepszy — powiedziała cicho.
— Dlatego odszedł? Był lepszy od Brunona,
a nie został kapitanem?
— Nie wiem — pokręciła głową. — Coś musiało
poróżnić tę trójkę. Cyrus, Bruno, Krystian… — wymieniła i odgarnęła włosy za
ucho. — Coś ich musiało poróżnić — przygryzła paznokieć, ale szybko plasnąłem
jej dłoń, aby przestała. Spojrzała na mnie z niezadowoleniem, ale opuściła
rękę.
— Malwino — odchrząknąłem. — Mogę ci zadać
pytanie?
— O co chodzi? — spytała.
— Kim jest Gabriel? Ma młodszą siostrę,
Olgę…
Malwinę przeszedł chyba dreszcz, bo
spojrzała na mnie przerażona.
— Oliwier… gdzie się nauczyłeś tego
imienia?
— Zabawne… — prychnąłem. — Kto to jest?
Spotkał się dzisiaj z Natanem po meczu i…
— SPOTKAŁ SIĘ Z NATANEM PO MECZU?! —
pisnęła prawie rozlewając herbatę, i skutecznie przeganiając Sampo ze swoich
kolan. Posłał jej nieprzyjemne spojrzenie i zdecydował się na moje kolana. Na
szczęście jego ciężar nie przywołał bólu.
— To ktoś zły? — spytałem.
— Gabriel to… Jakby ci to… — podrapała się
po nosie. — Bardzo bliski przyjaciel Natana, z którym się… bardzo pokłócili… A
potem… uch… zerwali kontakt, bo…
— Mamooo — udawałem małe dziecko. — Czy to
znaczy, że Gabriel i Natan uprawiali seks, ale potem się rozstali?
— Zabawne — prychnęła.
— Nazywaj rzeczy po imieniu — poprosiłem. —
Byli w związku. Zerwali. Rozumiem, że unikają kontaktu.
— Oczywiście, że tak — pokiwała głową. —
Nie rozmawia się ze swoimi eks! To pierwszy i podstawowy błąd! Do swojego eks
można się odezwać dopiero po czasie odpowiadającym długości związku — pouczyła
mnie. — Byłeś z kimś rok, nie rozmawiasz z tą osobą przez rok. Byłeś z kimś
pięć lat, unikasz jej przez kolejnych pięć lat.
— A robię to, bo…?
— Bo w przeciwnym razie odżywają uczucia!
Równowaga, Oliwier, równowaga — pouczyła mnie.
— A nie można do siebie wrócić…?
— Można — pokiwała głową. — Ale trzeba
mieć świadomość, że będzie się podwójnie nieszczęśliwym.
— Albo podwójnie szczęśliwym.
— Tak — pokiwała głową, a potem
westchnęła. — To ryzykowna gra. Ale ja patrzę na to tak… Zerwaliśmy, coś nas na
tyle poróżniło, że nie potrafimy być ze sobą. I nawet jeżeli to było nieporozumienie,
to jednak doprowadziło do rozpadu związku.
— Poruszamy całkiem poważne tematy —
zauważyłem. — Nie wiem czy jestem odpowiednio dojrzały, aby o tym dyskutować.
Malwina zaśmiała się.
— W związku nikt nie jest dojrzały. To
prawie jak wieczne bycie dzieckiem i ciągle się czegoś dowiadujesz. Gorzej
jeżeli ktoś cię mocno skrzywdzi… — spojrzała na mnie. — Czy wtedy warto wracać
do tej osoby? Do osoby, która miała sprawić, że będziesz najszczęśliwszy na
świecie, a zmieszała cię z błotem? Każdy ma wartość, a więc czemu wracać do
kogoś, kto tej wartości nie docenia?
I już wiedziałem, że chodziło jej o
chłopaka ze zdjęcia. Widziałem to.
Oboje zerknęliśmy na ramkę, zza której
uśmiechałem się wesoło.
— Bystra z ciebie dziewczyna, Malwino —
pokiwałem głową, upijając łyk. Ten ruch miał za zadanie skryć moje usta. Nie
chciałem, aby odczytywała z mojej twarzy za dużo emocji.
— Mam już się na swoim koncie kilkanaście
naprawionych i zainicjowanych związków — odpowiedziała niczym stary weteran
wojny o miłość. — Nie jestem jednak ekspertem. Mówię to co zaobserwuję.
— Czyli Natan nie powinien wracać do
Gabriela?
— A kto ich tam wie? — westchnęła
zdenerwowana. — Nikomu nie powiedzieli jaki był powód rozpadu ich związku.
— Dlatego teraz chcesz zeswatać Natana i
Dawida?
— Posłuchaj, kocham Nata, dobrze? — spojrzała
na mnie. — Jest jak mój brat, mimo że znamy się od niedawna. Jednak potrafił mi
pomóc. Naprawił moje serce. Jestem mu wdzięczna i czuję się zobowiązana! Chcę
naprawić jego serce! Chcę zobaczyć jak się uśmiech, chcę zobaczyć jak się
śmieje w objęciach fajnego i normalnego faceta, bo kto jak kto, ale Natan na to
zasługuje!
— Dobrze, ale nie krzycz na mnie. Nie
mówię, że nie zasługuje.
— Natan jest fantastycznym i wspaniałym
człowiekiem — powiedziała cicho, ale z uśmiechem. — Dlatego naprawdę zasługuje
na szczęście. Chciałabym, aby znalazł ten swój Brakujący Element…
— Swój… co?
— Ach… — zaśmiała się. — Wybacz. Pewnie o
tym nie słyszałeś. Natan ma teorię, że całe życie to puzzle. I zbiera się
elementy, które na koniec życia ułożą piękny obrazek. O ile łatwo jest zdobyć
różne elementy, najbardziej brakującym zawsze jest miłość. Miłość to Brakujący
Element całej jego układanki.
— Taki z niego romantyk? Nie wiedziałem…
Aż mam ochotę się mu oświadczyć.
— Dupek! — szturchnęła mnie w ramię.
— Mówię serio — zapewniłem. — To ciekawa
teoria.
— Tak, ale też brutalna. Czasem trzeba
odrzucić niektóre elementy, aby być szczęśliwym. Widzisz, nieważne jak bardzo byś
chciał doczepić niepasujący element, nie uda ci się to. Myślę, że każde z nas,
dla Nataniela, jest elementem układanki.
Przed moimi oczami błysnął srebrny puzzle,
który Natan miał na nadgarstku. On naprawdę w to wierzył.
— Brakujący Element to miłość, tak? —
powtórzyłem. — Natan szuka swojej miłości.
— Tak — pokiwała głową. — Ale nie robi nic
na siłę.
Miałem… wyrzuty sumienia.
Najprawdopodobniej skrzywdziłem dzisiaj najbardziej wrażliwą, romantyczną
duszę, która już i tak cierpi. Nie powinienem być takim hipokrytą. W końcu… czy
aż tak bardzo się teraz od niego różniłem?
Zadając sobie to pytanie, po raz kolejny
spojrzałem na zdjęcie.
— No dobra, jestem strasznie zmęczona —
oznajmiła Malwina, przeciągając się. — Idę wziąć długą kąpiel, więc jeżeli masz
potrzebę, skorzystaj z łazienki teraz.
— Nie, dzięki. Nie trzeba —
odpowiedziałem, podając jej pusty kubek. Uśmiechnęła się, przetarła oczy i
opuściła mój pokój, zamykając za sobą drzwi. Życzyła mi jeszcze dobrej nocy,
gdy opadałem na łóżko. Sampo wspiął się na mnie i jego oczy błysnęły w
półmroku. Pogłaskałem go za uchem, dzięki czemu zostałem nagrodzony przyjemnym
pomrukiem. Uśmiechnąłem się delikatnie, nie wiedząc do czego.
Jednak uśmiech spełzł mi z twarzy.
Przypomniałem sobie wzrok Natana, gdy powiedziałem, że ludzie się go boją.
Przesadziłem. Ale nie wiedziałem co teraz zrobić, a więc po prostu próbowałem
zasnąć, ignorując ból w nogach. Otulony wyrzutami sumienia, nie miałem dobrej
nocy.
Wiem ;)
<8>
Spałem, gdy dostałem tego smsa.
***
Był już późny wieczór, zahaczający o noc,
gdy Bruno pojawił się na moście Józefa Poniatowskiego. Ogromny Stadion Narodowy
majaczył we tle, rozświetlając okolicę na biało-czerwone barwy. Estetyka tego
obiektu bardzo odpowiadała kapitanowi Nowego Elementaris. Budowla, według
niego, była piękna, a środek jeszcze wspanialszy.
Najbardziej lubił hamaki, które uwiązane
były między drzewami, zaraz przy stadionie. Miał przyjemność, ciepłego letniego
dnia, ułożyć się tam ze swoją ulubioną książką.
Teraz jednak była już jesień i po ciemnym
niebie przesuwały się szare chmury, które mogły zwiastować zarówno deszcz jak i
zwykłe zachmurzenie za dnia. Bruno potrafił wiele przewidzieć, ale nigdy nie
mógł rozgryźć pogody.
Przeniósł wzrok ze srebrnych chmur, wprost
na drugą stronę mostu. Poruszała się tam ciemna postać i szła ku niemu
spokojnym krokiem. Miała ręce wciśnięte głęboko w kieszenie z powodu zimna.
Bruno uniósł brwi, a jego oczy błysnęły.
— Dobry wieczór — przywitał się spokojnie,
gdy postać się w końcu zbliżyła.
— Dobry wieczór, Bruno — odpowiedział
łagodnym, ale za to władczym tonem. Uśmiechnął się delikatnie. Jego włosy,
które do złudzenia przypominały koronę, poruszały się wraz z wiatrem. — Cieszę
się, że zgodziłeś się ze mną spotkać.
— Nie ma sprawy — odpowiedział. — Tylko
czemu tak późno? I czemu na moście?
Cyrus westchnął spokojnie. Również i on
spojrzał na Stadion Narodowy.
— Nie chciałem cię ciągnąć na Pragę o tej
godzinie.
Bruno zmarszczył czoło. Bruno spojrzał na
długi brzeg Wisły.
— Skoro tak… — powiedział cicho. — O co
chodzi?
— Chciałem ci pogratulować meczu —
uśmiechnął się jeszcze szerzej. W ciemności trudniej było dostrzec, że miał
podkrążone oczy.
— Co?! Byłeś na…?!
Cyrus skinął głową.
— Jesteś niesamowity — westchnął Bruno. —
Mogłeś spotkać się z nami po meczu. Albo dołączyć do nas na pizze, jak ci
mówiłem przez telefon…
— Nie jestem jeszcze gotów spojrzeć im
wszystkim w oczy — przerwał mu Cyrus. Oparł się o barierkę i spojrzał w
ciemność rzeki, która leniwie snuła się pod ich stopami. Bruno obserwował jakiś
czas Cyrusa, a potem dołączył do niego, opierając się plecami o balustradę.
— Nie będą ci mieli niczego za złe, jeżeli
im dokładnie wszystko wyjaśnisz — oznajmił Bruno. — Zrozumieją twoje powody. A
mnie jest coraz trudniej trzymać to wszystko w tajemnicy, Cyrus. Malwina już
węszy…
Cyrus zaśmiał się.
— Wiedziałem, że będzie perełką w koronie
Elementaris. Jak to było? Mimo tak wielkie płci naszej zalety, My rządzim
światem, a nami kobiety.
Bruno parsknął śmiechem, ale po chwili się
uspokoił.
— Tak, ona jest niezastąpiona — przyznał. —
Bardzo mi pomogła w ogarnięciu całej drużyny… Jednak strzeż się jej. Ona się
dowie czemu zniknąłeś.
Cyrus nie skomentował, ale jedynie skinął
głową. Spojrzał na swojego przyjaciela i uniósł brew.
— Jeszcze nie byłeś w domu? — zapytał,
widząc torbę na ramieniu Bruna. Czerwono—włosy zerknął na swoje ramię i powoli
skinął głową. — Rodzice nie będą się o ciebie martwić?
— Nie, spokojnie — odpowiedział. — Są
bardzo ugodowi. Nie miałem dzisiaj czasu wrócić do domu. Zaraz złapie nocny,
nie martw się. I tak chciałem się z tobą spotkać.
— Dziękuję. Mogę cię o coś zapytać?
— Śmiało.
— Gracz z ósemką. Madgrey, zgadza się? —
Bruno powoli skinął głową. — Widzę w nim talenty.
— Talenty? — powtórzył. — Przeważnie
widziałeś tylko jeden.
— Natomiast Ósemka ma ich kilka. W tym
jeden mój — spojrzał na Bruna i uśmiechnął się delikatnie. — Czyżby ten cały
Madgrey próbował mnie kopiować?
— Odkąd odszedłeś nasza szybkość
drastycznie spadła. Oliwier ma talent do kopiowania zagrań przeciwnika. Potrafi
także przyswoić poszczególne talenty… Jednak…
— Sprawia problemy.
Bruno milczał, ale niechętnie musiał
przyznać racje.
— To jest typ, który lubi rywalizację ze
swoją własną drużyną — westchnął ciężko Bruno. — Za każdym razem, gdy już jest
postęp, coś go wytrąca z równowagi. Nie potrafię temu zaradzić. Raz jest
potulny, a raz potrafi zabić wzrokiem.
— Skąd ja to znam? — zapytał Cyrus. Bruno
zmrużył groźnie oczy.
— Mówię poważnie. Oliwier jest fantastycznym
obserwatorem. Ma też nietęgi umysł, dostrzega szczegóły, szybko się uczy, gra
na poziomie Cudów… Ech… A może ja się tym wszystkim za bardzo przejmuję?
— Na pewno znajdziesz rozwiązanie w odpowiednim
czasie. Nie potrafię ci pomóc, bo nie znam całej sytuacji, ale… Miej oko na
tego Oliwiera. Nie możesz dopuścić do tego, aby rozwalił ci drużynę.
— Po moim trupie — warknął Bruno. Po raz
kolejny przypomniał sobie jaka presja na nim ciąży, odkąd zgodził się na
kierowanie Nowym Elementaris. — Ta drużyna jest zbiorem najlepszych talentów w
Warszawie. Nie pozwolę na to, aby się rozpadła.
Cyrus skinął głową.
— Rozumiem — powiedział w końcu. — A co u
ciebie, Bruno?
— Proszę?
— Co u ciebie? Wiesz… Tak pomijając
koszykówkę.
Bruno wyglądał na zaskoczonego tym
pytaniem. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Zdał
sobie sprawę, że ostatnio, poza koszykówką, niewiele robił. Intensywnie myślał
nad odpowiedzią na to pytanie, ale w końcu się poddał.
— Dobrze — odpowiedział jedynie.
— Jak twoje bóle głowy?
— Moje bóle głowy? Serio? Będziemy o tym
rozmawiać?
— Migreny to poważna sprawa — oznajmił
poważnie Cyrus.
— Dawno żadnej nie miałem. Spokojnie. Co u
ciebie? Lepiej?
Cyrus odepchnął się od barierki i
wyprostował się. Chłodne powietrze odcisnęło czerwony ślad na jego policzkach.
— O nic się nie martw. Wszystko już
ustalone. Teraz tylko czekam…
Bruno obserwował go uważnie.
— Proszę, daj znać, gdy już będziesz po
wszystkim — poprosił w końcu. Cyrus skinął głową.
— Dam znać — obiecał. Popatrzyli sobie
chwilę w oczy, a Cyrus uśmiechnął się szeroko. — To może skoczymy do jakiegoś
klubu?
Bruno zaśmiał się głośno.
— Z twoich ust zabrzmiało to całkiem
niedorzecznie. Kapitan Cyrus, Błyskawica wśród Siedmiu Cudów, a także ich
kapitan, najlepszy gracz i założyciel Elementaris, stojący na czele
Elementarnej Czwórki, zaprasza mnie na piwo? Głupotą byłoby odmówić.
— Słusznie, Brunonie. Słusznie.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńcyrus co z nim sie dzieje bo widać ze bruno ma z nim staly kontakt, a jak widac cyrus byl na meczu... oj oliver jednak nie jest taki zły jak ma wyrzuty sumienia po po traktowaniu nataniela
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie