sobota, 28 marca 2020

Gorąca czekolada - Rozdział 8 - Jego kieł


Rozdział 8 
Jego kieł

Nim poznałem Bazylego, który uświadomił mi ważną rzecz, miały miejsce jeszcze dwa wydarzenia. To teraz wrócę do początku…
Dzień po naszym udanym koncercie w JazzGocie nadeszła mniej wyczekiwana sobotą. Mniej oczekiwana, bo był to jeden z tych okropnych dni, które trzeba było odrabiać dodatkowo w zastępstwie za inne wolne dni. Nie spodziewałem się tłumów w szkole — sam ledwo co wtedy wstałem, bo jeszcze tej samej nocy przyjechał do mnie Wojtek i rozmawialiśmy przez godzinę, a potem zasnąłem na podłodze. Cieszę się, że przebudziłem się dużo wcześniej niż mój tata, który nie odnalazł mnie w stanie totalnej dewastacji.
Po szybkim posprzątaniu pokoju i schowaniu metalowych pudeł do szafy, stanąłem samotnie z czerwonym jojem w dłoni. Kompletnie o nim zapomniałem, ale Wojtek odświeżył mi pamięć. Niewiele pamiętałem sprzed okresu śmierci mamy. Właściwie to pozbywałem się tych wspomnień, aby nie musieć porównywać życia „przed i po”. Było „po” i tak musiało pozostać. Nie sądziłem, abym kiedykolwiek powrócił do stanu „przed”.
Do szkoły dotarłem jako jeden z ostatnich i musiałem zachowywać się jeszcze bardziej apatycznie niż zwykle, bo w szatni zaczepił mnie Seweryn, który również dotarł do szkoły na ostatnią chwilę. Ziewał potężnie, zasłaniając usta i zarażając tym wszystkich wkoło.
— Jesteś chory? — zapytał, gdy ruszyliśmy spokojnym krokiem pod swoje klasy. Żadnemu z nas nie spieszyło się na lekcje. — Wyglądasz jak… — szukał odpowiedniego słowa. — No cóż, jak ty.
— Nic mi nie jest — zapewniłem. — Nie spałem w nocy za dobrze…
— Koncert dalej cię trzyma, co? — zapytał z uśmiechem. W jego zielonych oczach dostrzegłem błysk ekscytacji. — Tak, też się nieźle bawiłem. Następnym punktem naszego tournée jest występ na szkolnym festiwalu. Ale nie stresujmy się, mamy jeszcze dwa miesiące…
— Nie stresuję się.
— Zuch gadzina z ciebie. — Klepnął mnie w plecy. — Dobra, ja idę dalej. Trzymaj się, Amadeuszu.
— Dzięki. Wzajemnie.
Rozdzieliliśmy się jeszcze na parterze i gdy dotarłem pod salę, zdziwił mnie widok Wojtka, który prawie leżał na ławce. Zatrzymałem się i przyjrzałem mu dokładniej. Miał potargane włosy, zmęczony wyraz twarzy, ale jednak przyjechał — wbrew swoim zapowiedziom.
— Pobudka. — Kopnąłem go w łydkę. Podskoczył i prawie spadł na podłogę. Spojrzał na mnie ze złością.
— Ej! Chcesz oberwać?!
— Co tu robisz?
— Jak to co? — prychnął, siadając i robiąc mi miejsce. Podziękowałem skinieniem głowy. — Przyszedłem do szkoły…
— Mówiłeś, że będziesz spał.
— I to właśnie robiłem, póki mnie nie kopnąłeś!
— Hm… — odpowiedziałem bardzo rozwiniętym „zdaniem”. — Nie wyglądasz najlepiej.
— I kto to mówi? Ech… przepraszam, że cię tak nawiedziłem w nocy. Wyspałeś się chociaż?
— Do pewnego stopnia — mruknąłem, chcąc pominąć fakt iż w nocy płakałem. Ciemność naprawdę obnażała to co najgorsze. — A ty?
— Nie — pokręcił głową. — Zasnę dziś na lekcjach, słowo daję…
Cieszyło mnie to, że płynnie przeszliśmy z nocy wyżaleń do dnia powszedniego. Chociaż jedną rzeczą musiałem się pochwalić.
— Znalazłem jojo — poinformowałem. Spojrzał na mnie z uśmiechem. — Nie żebym umiał się nim bawić…
— Serio? Nie umiesz kręcić jojo? — zdziwił się. — Nauczyć cię?
— Eee… można spróbować, czemu nie? — wzruszyłem ramionami. — Może kiedyś mi się to przyda.
— Na pewno. Ja za to znalazłem twoją książkę — pokiwał gorliwie głową. — Jest w bardzo dobrym stanie… W sumie stała na półce przez tyle lat, więc tylko siedział na niej kurz. Przeczytam ją jeszcze raz.
— Huck Finn był moim pierwszym idolem — wyznałem, wzdychając ciężko. Wojtek zmarszczył czoło. — Chciałem być taki jak on… Wolny, mieć tyle pewności siebie, pomysłowy, zwinny…
— Huck Finn idolem?
— Nie powiedziałem, że jestem z tego dumny… — burknąłem, ale w głębi serca czułem, że silne uczucie do Hucka powraca. Wojtek zaśmiał się głośno i poklepał mnie po plecach. Nie mogliśmy jednak dokończyć tego tematu, bo zaczęły się lekcję i nauczyciel wpuścił nas do klasy.
Większość prowadzących była na tyle miła i uszanowała nasze prawo do wolnej soboty, organizując luźne lekcje na zasadzie powtórki tego co było lub tłumacząc rzeczy, których nie rozumieliśmy. Dlatego ten dzień szkolny minął nawet szybko. Za szybko, moim skromnym zdaniem, bo ledwo co się obejrzałem, była już dwunasta.
Opuściłem klasę ze zmęczonym Wojtkiem u boku, który narzekał na dzisiejsze lekcje. Słuchałem go, wiedząc że zaraz mu przejdzie. Zauważyłem, że coraz lepiej znam jego zachowanie i odruchy. Potrafiłem nawet przewidzieć co zaraz powie, dzięki czemu czułem się koło niego dziwnie spokojny.
— Hm? — zatrzymał się nagle, sięgając do kieszeni. Wyjął z niej komórkę i kliknął guzik. Dopiero teraz zauważyłem, że ma całkiem stary model. — Klara napisała, że mamy pojawić się w sali klubu muzycznego. Wiesz o co chodzi…?
— Nie, nie bardzo — przyznałem. — Rozumiem, że ty też nie.
— Nie — pokręcił głową. — Mamy dziś próbę? Nic nie mówiła…
Jednak zignorowanie prośby Klary mogło skutkować obrażeniami i siniakami, dlatego posłusznie powlekliśmy się na drugi koniec szkoły. Minęliśmy bibliotekę i wspięliśmy się na wyże piętro. Jak zwykle, hol był trochę mroczny, ale zza drzwi na końcu korytarza dochodziły głosy i brzdęk gitary.
— Jesteście! — Klara klasnęła i poderwała się ze sceny, gdy tylko weszliśmy do środka. — Świetnie. Możemy zaczynać.
— Możemy…? — zapytałem, rozglądając się. Seweryn uniósł brew i przestał grać na gitarze. — Nie powinniśmy zaczekać na Kajetana?
— Nie. — Seweryn odpowiedział cierpko.
— Co? Czemu nie?
— Kajetan nas zdradził. Odszedł z zespołu na rzecz klubu piłkarskiego… — Sewerynowi zadrżał głos.
— CO?! — ryknęliśmy razem z Wojtkiem.
— Seweryn, jesteś dupkiem — prychnęła Klara. — Seweryn kłamie. Kajetan dalej jest w zespole — uspokoiła nas, ale Seweryn dostał za to po głowie, gdy tylko się do niego zbliżyła.
— Ha, ha! Chciałem zobaczyć wasze miny — wyjaśnił, uśmiechając się złośliwie.
Odetchnąłem z ulgą, bo serce zabiło mi niebezpiecznie szybko na myśl, że ktoś mógłby opuścić zespół. Zaraz… Tak bardzo się nimi przejmowałem? Tymi ludźmi? Tym zespołem?
— Kajetana tu nie ma, bo musimy spiskować we czwórkę — wyjaśniła Klara. — Chodzi o jego urodziny. Wypadają w Halloween — zaznaczyła, unosząc palec i kręcąc w nim powietrzu, jakby zakreślała datę w kalendarzu. — Dlatego chcemy mu zrobić porządną imprezę urodzinową i kupić fajny prezent. Ale nie tylko prezent… Seweryn?
— Ech… — westchnął ciężko. Jak zwykle udawał, że jego przyjaciel mało go obchodzi. — Ta głupia seria z wilkołakami… pod koniec października jest premiera drugiego tomu — wyjaśnił. — Naturalnie, to idealny prezent dla Kajetana. Jednak jest haczyk…
— Jaki? — zapytał Wojtek.
— Zwykły egzemplarz książki jest nic nie warty — stwierdził dobitnie. — Dlatego skombinujemy też autograf autora.
— Z tym chyba może być ciężko, co? — zapytałem.
— Nie, niekoniecznie. Autor mieszka w Gdańsku i będzie rozdawał autografy w dniu premiery. Ja i Klara zajmiemy się Kajetanem, aby się nie zbliżył do księgarni, a wy zdobędziecie egzemplarz i autograf z dedykacją dla Kajetana. Rozumiecie?
— Erm… Czemu my?
— Bo my znamy Kajetana lepiej i będzie mniej podejrzane jak go pilnie gdzieś wyciągniemy. Wy załatwicie książkę.
— A jak nam się nie uda?
— Wtedy będziecie musieli znieść jak mężczyźni widok łez na tych piegowatych policzkach — westchnął Seweryn, kręcąc głową z niezadowoleniem. Popatrzyliśmy na siebie z Wojtkiem i jęknęliśmy. Doprowadzenie Kajetana do płaczu było porównywalnie okrutne z maltretowaniem słodkiego, puchatego króliczka.
— Dobra, dobra! — Wojtek uniósł dłonie. — Nie ma sprawy. Zajmiemy się tym, załatwimy mu autograf i książkę. Kiedy premiera?
— Dwudziestego piątego października. To jest piątek — poinformowała nas Klara. — I tego samego dnia zrobimy Kajetanowi imprezę—niespodziankę.
— Czy jego urodziny nie wypadają w Halloween? — zapytałem, trochę zagubiony.
— Tak, ale następnego dnia jest Wszystkich Świętych, więc odpada. Pójdziemy na jakieś piwo, ale bez szału — wyjaśniła. — Kajetan nawet tak woli, prawdę mówiąc. Poza tym… — przerwało jej pukanie do drzwi, które po chwili się uchyliły. Do środka zajrzał sam Kajetan, a my wszyscy zesztywnieliśmy. Poczuliśmy się trochę winni, jakbyśmy spiskowali.
— Ee… cześć? — rzucił nieśmiało. — Mogę dołączyć…?
— Jasne! — Klara kompletnie ucięła temat i podeszła do drzwi, otwierając je szerzej. — Co to za pytanie w ogóle, Kajet?
— Szukałem cię — zwrócił się do Seweryna. — Zniknąłeś po lekcjach.
— Naprawdę? — zapytał niewinnie. — Powiedziałem ci, że idę do kibla, a potem do klubu…
— Hm? — zdziwił się. — M-Może faktycznie masz rację — przyznał. — Przepraszam, musiałem nie dosłyszeć.
Przyjął na siebie całą winę, mimo że to Seweryn ewidentnie skłamał? Kim był  Kajetan? Aniołem?
— To o czym gadacie? — zapytał.
— Festiwal — odpowiedzieliśmy równo we czwórkę. Posłaliśmy sobie spojrzenia pełne uznania, a Kajetan uśmiechnął się szeroko.
— Macie już pomysł na to co zagrać? — zapytał.
— Myśleliśmy o… — Seweryn zawahał się. — My Favorite Things — zmarszczył czoło.
Teraz popatrzyliśmy z uznaniem na Seweryna.
— O, dobre — przyznał Kajetan. — Klara będzie mogła zaśpiewać. Dobry pomysł — pokiwał głową. — Macie nuty?
— Nie. Dopiero co ustaliliśmy piosenkę — wyjaśnił Wojtek. — Rozejrzymy się i na następne spotkanie przyniesiemy, co?
— Tak, to dobry pomysł. — Klara skinęła głową. — Boże, jesteście zgrani jak nigdy. Koncerty na żywo dają wam takiego kopa? Może Sewerynek załatwi nam kolejny występ?
— Zostałem menadżerem? — zdziwił się. — Zobaczymy co da się ugrać.
W klubie muzycznym spędziliśmy jeszcze godzinę, omawiając wczorajszy występ i odwracając uwagę Kajetana od jego urodzin. Brunet bardzo się zawstydził, gdy mówiliśmy o jego pięciu minutach na scenie, gdzie śpiewał But Not For Me.
— Już nie bądź taki! — krzyknęła Klara ze sceny, gdy Kajetan schował twarz za swoim plecakiem. — Wszystkie chickas chciały cię dotknąć.
— I nawet im się to udało po koncercie — dodał Seweryn, leżąc na podłodze i wpatrując się w sufit. Miał zamknięte oczy. — O co się jedna z nich spytała…? — zamyślił się chwilę.
— Czy trąbka to mój jedyny duży instrument…? — przypomniał Kajetan, kręcąc głową. Seweryn ze śmiechu, zwinął się i zaczął turlać po podłodze. Wojtek i Klara również wybuchli głośnym śmiechem, a ja spojrzałem na Kajetana z wyrazami współczucia.
— Biedaku. Co jej odpowiedziałeś?
— Na szczęście nie musiałem. Wtedy zawołał mnie Wojtek — odetchnął z ulgą. — Świetnie wyczucie czasu, przyjacielu…
— Gdy byłem mały, nie rozumiałem słów tej piosenki… — wtrącił Seweryn. — Załóż gumę na instrument…
— Tak, bo teraz przecież jesteś ogierem — prychnęła Klara. Seweryn posłał jej mordercze spojrzenie. Mimo iż bardzo chciał jej się odgryźć, nie potrafił znaleźć słów. Westchnął jedynie i wrócił do leżenia na plecach. — I co? Koniec dyskusji? Poddajesz się?
— Ludzie naiwnie myślą, że jak ktoś nie podejmuje dyskusji na jakiś temat, to ten człowiek jest głupi i się poddaje. Jak dla mnie warto czasem wykazać się inteligencją i nie podejmować dyskusji, która i tak nigdzie nie doprowadzi — wyjaśnił, wzruszając ramionami. Wielkodusznie podzielił się z nami kolejną mądrością życiową.
Klara wywróciła oczami i zsunęła się ze sceny.
— Graliśmy bardzo dobrze — powróciła do głównego tematu. — Co prawda czasem trochę za sztywno, ale rozumiem, że to stres. Kolejne występy będą już tylko lepsze. Chciałabym was o coś prosić — oznajmiła, przechadzając się po sali.
— O co takiego?
— Chciałabym, aby każdy z was przygotował występ solowy — poprosiła. — Wiecie, wybierzcie sobie coś sami i zagracie to tutaj, pojedynczo.
— Hm? — zdziwiłem się. — W jakim celu?
— Zobaczycie — mrugnęła do mnie flirciarsko. — Po prostu to zróbcie. Macie czas do końca października — poinformowała. — Chcę zobaczyć jak sobie radzicie sami na scenie.
— Nie ma sprawy, mała. — Seweryn uniósł kciuk.
— Da się zrobić. — Kajetan uśmiechnął się szeroko, wdzięczny, że zakończyliśmy temat o długości instrumentów.
Nie wiedziałem jaki był plan Klary, ale już zacząłem myśleć nad odpowiednią melodią. Przejechałem palcami po klawiszach i zagrałem kilka dźwięków. Zmrużyłem oczy, odrzucając tę melodię. Zbyt popularna i za prosta, a chciałem pokazać na co mnie stać. Jak już coś robiłem, chciałem to zrobić porządnie.
Znów zagrałem kilka dźwięków, a Wojtek dorzucił swoje, uderzając o bębny. Spojrzałem na niego podejrzliwie, ale on udawał, że nic nie robił. Znów zagrałem, a potem i on dołączył, szczerząc się do mnie.
— Próbuję się skupić — zaznaczyłem.
— Skupiaj się, skupiaj — ponaglił. Prychnąłem i zacząłem grać. Wojtek odczekał chwilę, by wyczuć rytm, a potem i on dołączył. Przyspieszyłem, a on zrobił to samo. Wypełnialiśmy teraz salę dźwiękami perkusji i pianina, siłując się na melodie, które się ze sobą komponowały.
Spojrzeliśmy po sobie i uśmiechnęliśmy się do siebie. Wojtek zakręcił pałeczką w dłoni i wrócił do gry, a ja szybko przeszedłem do innego utworu. Przerwał na chwilę, a potem trzy razy uderzył w talerze i wrócił do grania.
Zaśmiałem się pod nosem. Był niesamowity, potrafił szybko zmieniać melodię i dołączyć do mnie. Miał naprawdę dobry słuch, bo niełatwo było podłączyć się do kogoś innego. A przynajmniej ja zawsze miałem z tym problemy, dlatego cieszyłem się, że to ja prowadziłem.
Już było naprawdę wesoło, bo reszta klubu zaczęła nam kibicować, gdy drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła pani dyrektor z sekretarką. Przejechała po nas morderczym wzrokiem i uniosła dłonie.
— Dzisiaj nie ma zajęć dodatkowych! — krzyknęła.
— My tylko… — zaczęła Klara.
— Lekcje też się dawno skończyły! Do domu, do domu — machnęła ręką, wyganiając nas z sali. Zabraliśmy nasze torby i wybiegliśmy na korytarz, otumanieni przez pozostałości dźwięków perkusji i pianina. Nie wiedziałem czemu, ale zacząłem się śmiać. Poczułem się… lekko. Czemu?
— Mój Boże, Amadeo się śmieje! — zauważył Wojtek, biegnąc obok mnie. Jak zwykle stawiał długie kroki. — Nagrajmy to!
— Zabrzmiał jak mały piesek — westchnęła Klara, gdy już się zatrzymaliśmy. Podeszła do mnie i złapała mnie za kołnierz. — Śmiej się, draniu!
— J—Ja nie…!
— Amadeusz nie mógł się śmiać — zaznaczył Seweryn. — Na pewno ci się przesłyszało.
— Nie, też to słyszałem! Zachichotał! — powiedział podekscytowany Kajetan. — Zrób to jeszcze raz.
— Kiedy ja naprawdę nie…!
— Ciekawe czy ma łaskotki? — zasugerował nieśmiało Seweryn, ale w jego oczach dostrzegłem błysk czystej, satysfakcjonującej złośliwości.
Miałem szczęście, że nadeszła znów dyrektorka i zagroziła, że dostaniemy prace społeczne. Pożegnaliśmy ją, oddalając się jak najszybciej.
Zgodnie z umową, byłem w JazzGocie tuż przed osiemnastą. Zdążyłem jeszcze wrócić do domu i się umyć. Przez cały czas się uśmiechałem, myśląc o moim zespole. Nie mogłem przestać, bo sprawiali mi tyle radości. Każde z nich było bardzo wyjątkowe, a ja czułem, że mimo wszystko… pasuję tam. Poprawili mi skutecznie humor, który tak się popsuł w nocy.
Uspokoiłem się jeszcze bardziej, gdy usłyszałem znajomą jazzową muzykę, sączącą się cicho z głośników. Przyjemny zapach czekolady i kawy unosił się w powietrzu i zwabił mnie wprost do baru, gdzie stał jeden z braci Seweryna… zdawało się, że Sebastian, bo to właśnie on kierował JazzGotem.
— O, Amadeo! Coś podać?
— Sylwestra — odpowiedziałem, rozglądając się. — Jest tu gdzieś?
— Chyba miałeś na myśli Seweryna, co?
— Nie. Sylwestra.
— Sylwestra? Jesteście umówieni? — zapytał, mrużąc podejrzliwie oczy.
— Tak — odpowiedziałem, a w myślach dodałem, że jest ich zdecydowanie za dużo. Czterech braci o podobnie brzmiących imionach…
— Sylwester jest na zapleczu. Zaraz po niego…
— Nie trzeba — przerwał mu ochrypły głos, a towarzyszył mu Sylwester. Włosy miał w lekkim nieładzie i dalej się nie ogolił, pozwalając na niechlujny wygląd. Zmarszczyłem czoło, bojąc się, że mój towarzysz może nie dbać o higienę. — Jestem. Dzięki, braciszku — poklepał Sebastiana po plecach. Był od niego dużo wyższy. — Obiecałem Amadeuszowi kawę.
Sebastian popatrzył na niego i odszedł bez słowa. Sylwester prychnął cicho i uśmiechnął się do mnie, pokazując kły. Wyglądał trochę niebezpiecznie, gdy to robił.
— Jednak nie stchórzyłeś — zauważył, sięgając dwa kubki.
— Nie boję się kawy… — Szczerze nie wiedziałem czego tu się bać, ale on uznał moją odpowiedź za dobry żart, bo roześmiał się wesoło.
  A złego baristy?
— Jesteś baristą? — zdziwiłem się. — Myślałem, że wpadłeś tu tylko potowarzyszyć bratu.
Ewidentnie zbiłem go z pantałyku, bo przyglądał mi się chwilę, mrugając oczami. Potem uśmiechnął się, jakby właśnie wyznaczył sobie nowy cel.
— Masz rację. Nie pracuję tutaj, ale czasami pomagam. Od czego są bracia, prawda? — dodał złośliwie, przez co pytanie przestało być troskliwe. Tę samą cechę posiadał Seweryn.
— Nie lubisz ich?
— Nie przepadamy za sobą. A właściwie to ja za nimi nie przepadam — wyjaśnił. — Dobra, Seweryn jeszcze jest jak cię mogę, ale to gówniarz. Sebastian i Stanisław to inna bajka.
— Seweryn jest w liceum, Sebastian prowadzi kawiarnię… A ty i Stanisław?
— Hę? Jesteś ciekaw naszej rodziny? — uśmiechnął się, niekoniecznie z zadowoleniem. — Ja studiuję stomatologię, ale w sumie mam na to wyjebane. Poszedłem tam, bo rodzice na mnie naciskali. Mam inną pasję.
— Jaką?
— Psy — odpowiedział, a jego oczy zamigotały. — Wyścigi psich zaprzęgów to jest to! Nie mogę się doczekać kolejnego sezonu. Czekam z utęsknieniem na zimę… Latem nie ma co robić!
— Bierzesz udział w takich wyścigach? — zapytałem zaintrygowany. Seweryn nigdy o tym nie wspominał.
— Tak — odpowiedział. — Zainteresowany? Jak spadnie śnieg, zapraszam.
— Mam kolejny powód, aby zima nadeszła jak najszybciej.
— Naprawdę? Miło mi. Nie lubisz lata?
— Nie — pokręciłem głową. — Wolę jesień i zimę.
Maszyna do kawy wypuściła z siebie parę i głośny syk. Sylwester podszedł do niej i podstawił tam dwa kubki.
— To tak jak ja. Moje psy też — dodał.
— Masz psy?
— Tak. Dwa. Alfę i Betę — pochwalił się, mieszając w kubku. — Oba husky i oba to moi przyjaciele. Czasem są bardziej przydatni niż moi bracia…
Naprawdę odnosiłem wrażenie, że chowa jakąś ukrytą urazę do swojego rodzeństwa.
— Masz dwa psy i się ścigasz?
— Och, należę do klubu — wyjaśnił. — Chociaż Alfa i Beta też biorą udział w wyścigach — dodał, stawiając dwie kawy na ladzie. — Proszę. Może się rozbierzesz?
— Proszę? — zdziwiłem się.
— Dalej jesteś w płaszczu. Wiem, że jestem fascynującą osobowością, ale zaraz się zgrzejesz.
— Ach… no tak — przyznałem mu rację i zabrałem się za rozpinanie płaszcza.
— Chodź. Usiądziemy tam. Nie chcę gadać przy barze.
Przeniósł kubki z kawą do jednego z wolnych stolików i tam właśnie usiedliśmy. Kawa pachniała bardzo dobrze, jeszcze lepiej niż wczoraj. Musiałem przyznać, że Sylwester znał się na rzeczy, a po pierwszym łyku, pokiwałem głową na znak uznania.
— Rewelka, co? — spytał skromnie.
— Muszę ci zwrócić honor. Ta kawa jest bardzo dobra…
— To oczywiste — westchnął.
— A co ze Stanisławem?
— Hę? — zdziwił się. — Planujesz obskoczyć każdego z moich braci?
Zamrugałem oczami. Ten osąd był bardzo krzywdzący.
— Nie — odpowiedziałem ponuro. — Chciałem się tylko dowiedzieć czym się zajmuje.
— Hm… ten też ma lekkiego pierdolca na punkcie zimy — wzruszył ramionami. — Tyle, że woli skutery śnieżne. Jak dla mnie te maszyny są głośne i nieprzydatne. No i nie przytulisz się do niej. Znaczy… jasne, możesz, ale to będzie trochę dziwne. Pies da ci dużo więcej ciepła.
— Kto co lubi — stwierdziłem, sięgając po kawę.
— No dobra, teraz czas na moje przesłuchanie — odchrząknął. — Pomijając to, że bardzo dobrze grasz na pianinie, co jeszcze umiesz?
— Oddychać.
— Nie przeczę, to przydatne — pokiwał głową. — Jednak musisz mieć coś jeszcze.
— Nie wiem… — wzruszyłem ramionami. — Jestem przeciętny.
Oczy Sylwestra błysnęły niezdrowo.
— Twoja skromność mnie trochę kręci — wyznał.
— Kręci…? Skromność? — zamrugałem oczami.
— Kontynuuj — machnął ręką. — Przed kim jesteś wyoutowany?
— Przed tatą i przed moim przyjacielem, Hubertem.
— Niech zgadnę, Hubert cię sekretnie kocha?
— Boże uchowaj — syknąłem, drżąc. Sama myśl była niesmaczna. — Hubert chodzi z Radkiem...
— Naprawdę? — zamrugał oczami. — I Radek pozwala mu przyjaźnić się z innym gejem?
— To coś dziwnego…?
— Tak. — Zakręcił palcem po stole, rysując coś. — Geje są strasznie… zazdrośni. Wiesz, tworzą dwuosobową kolonię i się w niej zamykają.
— Straszne poglądy — stwierdziłem. Sylwester uniósł brew.
— Czyżby? Myślę, że taki jest urok tej „branży” jak to zwykli idiotycznie nazywać moi… nasi pobratymcy. No, ale w sumie niektórzy są tak zajęci kurwieniem się, że można to uznać za pracę, czyż nie?
Nawet do końca nie wiedziałem co odpowiedzieć. Najwidoczniej nie byłem na bieżąco ze światem gejów. Nawet nie wiedziałem, że określa się nas per „branża”. Sylwester wzbudził u mnie tym samym pewne zainteresowanie. Zdawał się wiedzieć dużo… Dużo więcej niż Hubert, który tylko narzekał na sprawy miłosne.
Sylwester wydawał się być wolny.
— Nie wiem — odpowiedziałem. — Nie znam za dużo gejów…
— A ja znam. — Westchnął ciężko, kręcąc głową. — Dlatego teraz mam takie wysokie wymagania odnośnie znajomości. I ich nie zniżę! — dodał z mocą, wyraźnie na kogoś wściekły. — Już miałem swoje „przygody”.
— Rozumiem, że twój chłopak trochę cię skrzywdził.
— Chłopak — prychnął z pogardą. — Nigdy nim nie był. Zdradził mnie dwa razy, kumasz? Dwa. Razy.
— Przykro mi — powiedziałem. — Mam nadzieję, że wkrótce znajdziesz kogoś odpowiedniego, spełniającego twoje wymagania.
Sylwester zamilkł, jakby moje słowa go trochę uspokoiły. Pokręcił głową i odchrząknął.
— Przepraszam za moją złośliwość. Przede wszystkim to u nas rodzinne, a poza tym nie miałem komu tego powiedzieć, przez bardzo długi czas — przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. Na nadgarstku pojawiły się nowe rzemyki. Prawdopodobnie zmieniał je co jakiś czas.
— Nic się nie stało. Mam nadzieję, że ci ulżyło — powiedziałem. — Wypij kawę, rozbudzisz się.
Sylwester roześmiał się cicho i pokręcił głową. Wypił kilka łyków i odetchnął.
— To co tam u ciebie, Amadeusz? Planujecie jeszcze dać tutaj jakiś koncert?
— Chciałbym. Przyznam, że mi się podobało. Seweryn musi porozmawiać z Sebastianem…
— Czemu czekać na Sewcia? — zapytał, uśmiechając się nonszalancko. — Daj mi chwilę — poprosił, wstając od stołu. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, a on już stał przy ladzie, wzywając swojego brata. Sebastian podszedł do niego z niechęcią wypisaną na twarzy.
— Sewcia — powtórzyłem cicho. No tak, bracia mogli się tak nazywać.
W czasie gdy Sylwester prowadził dyskusję z Sebastianem, wyjrzałem za okno. Na zewnątrz już zapadł mrok, a więc powoli musiałem się zbierać. I tak mnie czekał spacer przez ciemny las. Zmrużyłem oczy, gdy wydawało mi się, że na zewnątrz mignęła mi osoba, którą znałem. Chciałem wytężyć wzrok, ale wtedy wrócił Sylwester, uśmiechnięty od ucha do ucha.
— Seba się zgodził — powiedział. — Możecie zagrać za dwa tygodnie. Szykownie, co?
— Dziękuję — uśmiechnąłem się, patrząc mu prosto w oczy. — To będzie dobry trening.
— Trening?
— Tak. Bierzemy udział w festiwalu — wyjaśniłem.
— Ach, Seweryn wspominał. — Przybrał pozę osoby intensywnie myślącej. Prawdopodobnie przeszukiwał swoje rozmowy z młodszym bratem. — Ha, ha! Z chęcią na was popatrzę. To przyjemny widok dla oka, gdy tak wszyscy gracie. Nawet Seweryn się uśmiecha. Nie przyzna się do tego, ale uwielbia grać, bo sprawia mu to wielką przyjemność.
— Od dawna gra na skrzypcach?
— Skrzypaczach? — Zastanowił się chwilę. — No, będzie już kilka lat… No cóż, każdy z nas ma jakieś hobby, które rozwija. Muzyka, psy, kawiarnia, skutery śnieżne… A ty? Od dawna grasz?
— Hmm… Od dwunastu lat. Z drobną przerwą.
— Cieszę się, że jednak wróciłeś. Przyjemnie jest ciebie posłuchać. Kogoś kto faktycznie ma talent, a nie jest pseudoartystą — zaznaczył. — Jest szansa posłuchać ciebie na osobności?
— Na osobności…? — zapytałem.
— Wiesz — nachylił się do mnie i uniósł brwi. — Mam klucze do kawiarni. Jeżeli chcesz, to w nocy możesz tu wpaść i sobie pograć.
Jego propozycja wydawała się być mocno naciągana, ale sądząc po wyrazie twarzy, mówił całkowicie serio. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc upiłem kolejne łyki kawy, zastanawiając się co dalej zrobić. Jakoś nie wyobrażałem sobie grać tutaj bez wiedzy nikogo.
— Dziękuję, ale tak chyba nie zrobię — odpowiedziałem powoli. — Mam gdzie ćwiczyć.
— Szkoda — odpowiedział jedynie.
— Przepraszam, ale muszę się powoli zbierać — spojrzałem na zegarek, a potem tęsknie na kawę. — Mam niedługo autobus.
— Ach, skoro tak.
Wstaliśmy od stołu, równo dopijając kawę i odnieśliśmy kubki na ladę. Uśmiechnąłem się delikatnie do Sebastiana, ale on w odpowiedzi obdarzył mnie podejrzliwym spojrzeniem. Patrzył na mnie i Sylwestra, gdy odprowadzał mnie do drzwi. Sięgnął po swój płaszcz z wieszaka.
— Niestety nie mogę cię odwieźć — przeprosił Sylwester, drapiąc się za uchem. — Przepraszam, ale obiecałem bratu, że dzisiaj tu zostanę.
— Nie ma sprawy. Autobus podjeżdża prawie pod dom.
— Powinieneś sobie zrobić prawo jazdy.
— Zastanowię się nad tym — odpowiedziałem. Poprawiłem płaszcza i zapiąłem guziki. Sylwester obserwował mnie przy tym uważnie, a jego zielone oczy błyszczały, pobudzone przez kawę.
— To co? Zobaczymy się jeszcze? — zapytał, wsuwając dłonie do kieszeni.
— Myślę, że tak. Jeżeli będziesz tutaj za dwa tygodnie na koncercie… — zmarszczyłem czoło. Przecież sam załatwił nam występ.
— A wcześniej?
— Nie wiem.
— Zastanów się — poradził, nachylając się do mnie. Musiał się mocno zgarbić, aby mi spojrzeć w oczy na równym poziomie. Zielone źrenice były prawie hipnotyzujące. Zerknął w bok, w kierunku baru, a potem znów spojrzał na mnie. Widziałem swoje odbicie w jego oczach. — I daj znać — dodał, przysuwając się jeszcze bliżej. Nie pocałował mnie. Jedynie musnął ustami, drapiąc delikatnie brodą. Byłem tak zaskoczony, że nie poruszyłem się. Nikt mnie nigdy tak nie potraktował. Nikt mnie nawet nie próbował mnie pocałować.
Dlatego, gdy Sylwester się wyprostował i uśmiechnął się do mnie z góry, obnażając kły, czułem, że się delikatnie zarumieniłem. Odwróciłem wzrok, speszony, bo widziałem na jego twarzy triumf i zadowolenie.
— Dasz znać? — zapytał. — Czy ja mam to zrobić?
— T-Tak — odpowiedziałem trochę ogłuszony. Uśmiechnął się szeroko.
— To trzymaj się — poczochrał mi włosy. — Zdobędę twój numer od Sewcia. Odezwę się.
Skinąłem głową i opuściłem kawiarnię. Nie oglądałem się za siebie, bo łomotało mi serce. Bałem się, że jak jeszcze raz zobaczę Sylwestra, to eksploduję. Od myśli, od stresu, od uczuć. Czemu to zrobił? Przecież nawet się nie znamy… Poza tym… ja nigdy się nikomu nie podobałem. Nikt mnie nigdy…
Zatrzymałem się kilkaset metrów dalej, przykładając dłoń do ust. To dopiero ciekawe… I czemu to mi się tak podobało? To było przyjemne. Byłem zaskoczony faktem jak miłe jest zetknięciem z ustami kogoś innego. Nawet jeżeli to było muśnięcie...
Wypuściłem powoli powietrze i przyspieszyłem, aby zdążyć na autobus. Czułem, że było mi całkiem ciepło... chociaż też bolało mnie serce. Jakby ktoś się w nie wgryzł swoimi kłami.
Jednak to dopiero drugie z dziwnych wydarzeń, które miały miejsce w październiku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz