Rozdział 8
Jego kieł
Jego kieł
Nim poznałem Bazylego, który uświadomił
mi ważną rzecz, miały miejsce jeszcze dwa wydarzenia. To teraz wrócę do
początku…
Dzień po naszym udanym koncercie w JazzGocie
nadeszła mniej wyczekiwana sobotą. Mniej oczekiwana, bo był to jeden z tych
okropnych dni, które trzeba było odrabiać dodatkowo w zastępstwie za inne wolne
dni. Nie spodziewałem się tłumów w szkole — sam ledwo co wtedy wstałem, bo
jeszcze tej samej nocy przyjechał do mnie Wojtek i rozmawialiśmy przez godzinę,
a potem zasnąłem na podłodze. Cieszę się, że przebudziłem się dużo wcześniej
niż mój tata, który nie odnalazł mnie w stanie totalnej dewastacji.
Po szybkim posprzątaniu pokoju i
schowaniu metalowych pudeł do szafy, stanąłem samotnie z czerwonym jojem w
dłoni. Kompletnie o nim zapomniałem, ale Wojtek odświeżył mi pamięć. Niewiele
pamiętałem sprzed okresu śmierci mamy. Właściwie to pozbywałem się tych
wspomnień, aby nie musieć porównywać życia „przed i po”. Było „po” i tak
musiało pozostać. Nie sądziłem, abym kiedykolwiek powrócił do stanu „przed”.
Do szkoły dotarłem jako jeden z ostatnich
i musiałem zachowywać się jeszcze bardziej apatycznie niż zwykle, bo w szatni
zaczepił mnie Seweryn, który również dotarł do szkoły na ostatnią chwilę.
Ziewał potężnie, zasłaniając usta i zarażając tym wszystkich wkoło.
— Jesteś chory? — zapytał, gdy ruszyliśmy
spokojnym krokiem pod swoje klasy. Żadnemu z nas nie spieszyło się na lekcje. —
Wyglądasz jak… — szukał odpowiedniego słowa. — No cóż, jak ty.
— Nic mi nie jest — zapewniłem. — Nie
spałem w nocy za dobrze…
— Koncert dalej cię trzyma, co? — zapytał
z uśmiechem. W jego zielonych oczach dostrzegłem błysk ekscytacji. — Tak, też
się nieźle bawiłem. Następnym punktem naszego tournée jest
występ na szkolnym festiwalu. Ale nie stresujmy się, mamy jeszcze dwa miesiące…
— Nie stresuję się.
— Zuch gadzina z ciebie. — Klepnął mnie w
plecy. — Dobra, ja idę dalej. Trzymaj się, Amadeuszu.
— Dzięki. Wzajemnie.
Rozdzieliliśmy się jeszcze na parterze i
gdy dotarłem pod salę, zdziwił mnie widok Wojtka, który prawie leżał na ławce.
Zatrzymałem się i przyjrzałem mu dokładniej. Miał potargane włosy, zmęczony
wyraz twarzy, ale jednak przyjechał — wbrew swoim zapowiedziom.
— Pobudka. — Kopnąłem go w łydkę.
Podskoczył i prawie spadł na podłogę. Spojrzał na mnie ze złością.
— Ej! Chcesz oberwać?!
— Co tu robisz?
— Jak to co? — prychnął, siadając i
robiąc mi miejsce. Podziękowałem skinieniem głowy. — Przyszedłem do szkoły…
— Mówiłeś, że będziesz spał.
— I to właśnie robiłem, póki mnie nie
kopnąłeś!
— Hm… — odpowiedziałem bardzo rozwiniętym
„zdaniem”. — Nie wyglądasz najlepiej.
— I kto to mówi? Ech… przepraszam, że cię
tak nawiedziłem w nocy. Wyspałeś się chociaż?
— Do pewnego stopnia — mruknąłem, chcąc
pominąć fakt iż w nocy płakałem. Ciemność naprawdę obnażała to co najgorsze. —
A ty?
— Nie — pokręcił głową. — Zasnę dziś na
lekcjach, słowo daję…
Cieszyło mnie to, że płynnie przeszliśmy
z nocy wyżaleń do dnia powszedniego. Chociaż jedną rzeczą musiałem się
pochwalić.
— Znalazłem jojo — poinformowałem.
Spojrzał na mnie z uśmiechem. — Nie żebym umiał się nim bawić…
— Serio? Nie umiesz kręcić jojo? —
zdziwił się. — Nauczyć cię?
— Eee… można spróbować, czemu nie? —
wzruszyłem ramionami. — Może kiedyś mi się to przyda.
— Na pewno. Ja za to znalazłem twoją
książkę — pokiwał gorliwie głową. — Jest w bardzo dobrym stanie… W sumie stała
na półce przez tyle lat, więc tylko siedział na niej kurz. Przeczytam ją
jeszcze raz.
— Huck Finn był moim pierwszym idolem —
wyznałem, wzdychając ciężko. Wojtek zmarszczył czoło. — Chciałem być taki jak
on… Wolny, mieć tyle pewności siebie, pomysłowy, zwinny…
— Huck Finn idolem?
— Nie powiedziałem, że jestem z tego
dumny… — burknąłem, ale w głębi serca czułem, że silne uczucie do Hucka
powraca. Wojtek zaśmiał się głośno i poklepał mnie po plecach. Nie mogliśmy jednak
dokończyć tego tematu, bo zaczęły się lekcję i nauczyciel wpuścił nas do klasy.
Większość prowadzących była na tyle miła
i uszanowała nasze prawo do wolnej soboty, organizując luźne lekcje na zasadzie
powtórki tego co było lub tłumacząc rzeczy, których nie rozumieliśmy. Dlatego
ten dzień szkolny minął nawet szybko. Za szybko, moim skromnym zdaniem, bo
ledwo co się obejrzałem, była już dwunasta.
Opuściłem klasę ze zmęczonym Wojtkiem u
boku, który narzekał na dzisiejsze lekcje. Słuchałem go, wiedząc że zaraz mu
przejdzie. Zauważyłem, że coraz lepiej znam jego zachowanie i odruchy.
Potrafiłem nawet przewidzieć co zaraz powie, dzięki czemu czułem się koło niego
dziwnie spokojny.
— Hm? — zatrzymał się nagle, sięgając do
kieszeni. Wyjął z niej komórkę i kliknął guzik. Dopiero teraz zauważyłem, że ma
całkiem stary model. — Klara napisała, że mamy pojawić się w sali klubu
muzycznego. Wiesz o co chodzi…?
— Nie, nie bardzo — przyznałem. —
Rozumiem, że ty też nie.
— Nie — pokręcił głową. — Mamy dziś
próbę? Nic nie mówiła…
Jednak zignorowanie prośby Klary mogło
skutkować obrażeniami i siniakami, dlatego posłusznie powlekliśmy się na drugi
koniec szkoły. Minęliśmy bibliotekę i wspięliśmy się na wyże piętro. Jak
zwykle, hol był trochę mroczny, ale zza drzwi na końcu korytarza dochodziły
głosy i brzdęk gitary.
— Jesteście! — Klara klasnęła i poderwała
się ze sceny, gdy tylko weszliśmy do środka. — Świetnie. Możemy zaczynać.
— Możemy…? — zapytałem, rozglądając się.
Seweryn uniósł brew i przestał grać na gitarze. — Nie powinniśmy zaczekać na
Kajetana?
— Nie. — Seweryn odpowiedział cierpko.
— Co? Czemu nie?
— Kajetan nas zdradził. Odszedł z zespołu
na rzecz klubu piłkarskiego… — Sewerynowi zadrżał głos.
— CO?! — ryknęliśmy razem z Wojtkiem.
— Seweryn, jesteś dupkiem — prychnęła Klara.
— Seweryn kłamie. Kajetan dalej jest w zespole — uspokoiła nas, ale Seweryn
dostał za to po głowie, gdy tylko się do niego zbliżyła.
— Ha, ha! Chciałem zobaczyć wasze miny —
wyjaśnił, uśmiechając się złośliwie.
Odetchnąłem z ulgą, bo serce zabiło mi niebezpiecznie
szybko na myśl, że ktoś mógłby opuścić zespół. Zaraz… Tak bardzo się nimi
przejmowałem? Tymi ludźmi? Tym zespołem?
— Kajetana tu nie ma, bo musimy spiskować
we czwórkę — wyjaśniła Klara. — Chodzi o jego urodziny. Wypadają w Halloween —
zaznaczyła, unosząc palec i kręcąc w nim powietrzu, jakby zakreślała datę w
kalendarzu. — Dlatego chcemy mu zrobić porządną imprezę urodzinową i kupić
fajny prezent. Ale nie tylko prezent… Seweryn?
— Ech… — westchnął ciężko. Jak zwykle
udawał, że jego przyjaciel mało go obchodzi. — Ta głupia seria z wilkołakami…
pod koniec października jest premiera drugiego tomu — wyjaśnił. — Naturalnie,
to idealny prezent dla Kajetana. Jednak jest haczyk…
— Jaki? — zapytał Wojtek.
— Zwykły egzemplarz książki jest nic nie
warty — stwierdził dobitnie. — Dlatego skombinujemy też autograf autora.
— Z tym chyba może być ciężko, co? —
zapytałem.
— Nie, niekoniecznie. Autor mieszka w
Gdańsku i będzie rozdawał autografy w dniu premiery. Ja i Klara zajmiemy się
Kajetanem, aby się nie zbliżył do księgarni, a wy zdobędziecie egzemplarz i
autograf z dedykacją dla Kajetana. Rozumiecie?
— Erm… Czemu my?
— Bo my znamy Kajetana lepiej i będzie
mniej podejrzane jak go pilnie gdzieś wyciągniemy. Wy załatwicie książkę.
— A jak nam się nie uda?
— Wtedy będziecie musieli znieść jak
mężczyźni widok łez na tych piegowatych policzkach — westchnął Seweryn, kręcąc
głową z niezadowoleniem. Popatrzyliśmy na siebie z Wojtkiem i jęknęliśmy.
Doprowadzenie Kajetana do płaczu było porównywalnie okrutne z maltretowaniem
słodkiego, puchatego króliczka.
— Dobra, dobra! — Wojtek uniósł dłonie. —
Nie ma sprawy. Zajmiemy się tym, załatwimy mu autograf i książkę. Kiedy
premiera?
— Dwudziestego piątego października. To
jest piątek — poinformowała nas Klara. — I tego samego dnia zrobimy Kajetanowi
imprezę—niespodziankę.
— Czy jego urodziny nie wypadają w
Halloween? — zapytałem, trochę zagubiony.
— Tak, ale następnego dnia jest
Wszystkich Świętych, więc odpada. Pójdziemy na jakieś piwo, ale bez szału —
wyjaśniła. — Kajetan nawet tak woli, prawdę mówiąc. Poza tym… — przerwało jej
pukanie do drzwi, które po chwili się uchyliły. Do środka zajrzał sam Kajetan,
a my wszyscy zesztywnieliśmy. Poczuliśmy się trochę winni, jakbyśmy spiskowali.
— Ee… cześć? — rzucił nieśmiało. — Mogę
dołączyć…?
— Jasne! — Klara kompletnie ucięła temat
i podeszła do drzwi, otwierając je szerzej. — Co to za pytanie w ogóle, Kajet?
— Szukałem cię — zwrócił się do Seweryna.
— Zniknąłeś po lekcjach.
— Naprawdę? — zapytał niewinnie. — Powiedziałem
ci, że idę do kibla, a potem do klubu…
— Hm? — zdziwił się. — M-Może faktycznie
masz rację — przyznał. — Przepraszam, musiałem nie dosłyszeć.
Przyjął na siebie całą winę, mimo że to
Seweryn ewidentnie skłamał? Kim był Kajetan? Aniołem?
— To o czym gadacie? — zapytał.
— Festiwal — odpowiedzieliśmy równo we
czwórkę. Posłaliśmy sobie spojrzenia pełne uznania, a Kajetan uśmiechnął się
szeroko.
— Macie już pomysł na to co zagrać? —
zapytał.
— Myśleliśmy o… — Seweryn zawahał się. — My
Favorite Things — zmarszczył czoło.
Teraz popatrzyliśmy z uznaniem na
Seweryna.
— O, dobre — przyznał Kajetan. — Klara
będzie mogła zaśpiewać. Dobry pomysł — pokiwał głową. — Macie nuty?
— Nie. Dopiero co ustaliliśmy piosenkę —
wyjaśnił Wojtek. — Rozejrzymy się i na następne spotkanie przyniesiemy, co?
— Tak, to dobry pomysł. — Klara skinęła
głową. — Boże, jesteście zgrani jak nigdy. Koncerty na żywo dają wam takiego
kopa? Może Sewerynek załatwi nam kolejny występ?
— Zostałem menadżerem? — zdziwił się. —
Zobaczymy co da się ugrać.
W klubie muzycznym spędziliśmy jeszcze
godzinę, omawiając wczorajszy występ i odwracając uwagę Kajetana od jego
urodzin. Brunet bardzo się zawstydził, gdy mówiliśmy o jego pięciu minutach na
scenie, gdzie śpiewał But Not For Me.
— Już nie bądź taki! — krzyknęła Klara ze
sceny, gdy Kajetan schował twarz za swoim plecakiem. — Wszystkie chickas
chciały cię dotknąć.
— I nawet im się to udało po koncercie —
dodał Seweryn, leżąc na podłodze i wpatrując się w sufit. Miał zamknięte oczy. —
O co się jedna z nich spytała…? — zamyślił się chwilę.
— Czy trąbka to mój jedyny duży
instrument…? — przypomniał Kajetan, kręcąc głową. Seweryn ze śmiechu, zwinął
się i zaczął turlać po podłodze. Wojtek i Klara również wybuchli głośnym
śmiechem, a ja spojrzałem na Kajetana z wyrazami współczucia.
— Biedaku. Co jej odpowiedziałeś?
— Na szczęście nie musiałem. Wtedy
zawołał mnie Wojtek — odetchnął z ulgą. — Świetnie wyczucie czasu, przyjacielu…
— Gdy byłem mały, nie rozumiałem słów tej
piosenki… — wtrącił Seweryn. — Załóż gumę na instrument…
— Tak, bo teraz przecież jesteś ogierem —
prychnęła Klara. Seweryn posłał jej mordercze spojrzenie. Mimo iż bardzo chciał
jej się odgryźć, nie potrafił znaleźć słów. Westchnął jedynie i wrócił do
leżenia na plecach. — I co? Koniec dyskusji? Poddajesz się?
— Ludzie naiwnie myślą, że jak ktoś nie
podejmuje dyskusji na jakiś temat, to ten człowiek jest głupi i się poddaje.
Jak dla mnie warto czasem wykazać się inteligencją i nie podejmować dyskusji,
która i tak nigdzie nie doprowadzi — wyjaśnił, wzruszając ramionami. Wielkodusznie
podzielił się z nami kolejną mądrością życiową.
Klara wywróciła oczami i zsunęła się ze
sceny.
— Graliśmy bardzo dobrze — powróciła do
głównego tematu. — Co prawda czasem trochę za sztywno, ale rozumiem, że to
stres. Kolejne występy będą już tylko lepsze. Chciałabym was o coś prosić —
oznajmiła, przechadzając się po sali.
— O co takiego?
— Chciałabym, aby każdy z was przygotował
występ solowy — poprosiła. — Wiecie, wybierzcie sobie coś sami i zagracie to
tutaj, pojedynczo.
— Hm? — zdziwiłem się. — W jakim celu?
— Zobaczycie — mrugnęła do mnie
flirciarsko. — Po prostu to zróbcie. Macie czas do końca października —
poinformowała. — Chcę zobaczyć jak sobie radzicie sami na scenie.
— Nie ma sprawy, mała. — Seweryn uniósł
kciuk.
— Da się zrobić. — Kajetan uśmiechnął się
szeroko, wdzięczny, że zakończyliśmy temat o długości instrumentów.
Nie wiedziałem jaki był plan Klary, ale
już zacząłem myśleć nad odpowiednią melodią. Przejechałem palcami po klawiszach
i zagrałem kilka dźwięków. Zmrużyłem oczy, odrzucając tę melodię. Zbyt popularna
i za prosta, a chciałem pokazać na co mnie stać. Jak już coś robiłem, chciałem
to zrobić porządnie.
Znów zagrałem kilka dźwięków, a Wojtek
dorzucił swoje, uderzając o bębny. Spojrzałem na niego podejrzliwie, ale on
udawał, że nic nie robił. Znów zagrałem, a potem i on dołączył, szczerząc się
do mnie.
— Próbuję się skupić — zaznaczyłem.
— Skupiaj się, skupiaj — ponaglił.
Prychnąłem i zacząłem grać. Wojtek odczekał chwilę, by wyczuć rytm, a potem i
on dołączył. Przyspieszyłem, a on zrobił to samo. Wypełnialiśmy teraz salę
dźwiękami perkusji i pianina, siłując się na melodie, które się ze sobą
komponowały.
Spojrzeliśmy po sobie i uśmiechnęliśmy
się do siebie. Wojtek zakręcił pałeczką w dłoni i wrócił do gry, a ja szybko
przeszedłem do innego utworu. Przerwał na chwilę, a potem trzy razy uderzył w
talerze i wrócił do grania.
Zaśmiałem się pod nosem. Był niesamowity,
potrafił szybko zmieniać melodię i dołączyć do mnie. Miał naprawdę dobry słuch,
bo niełatwo było podłączyć się do kogoś innego. A przynajmniej ja zawsze miałem
z tym problemy, dlatego cieszyłem się, że to ja prowadziłem.
Już było naprawdę wesoło, bo reszta klubu
zaczęła nam kibicować, gdy drzwi otworzyły się z hukiem i do środka wpadła pani
dyrektor z sekretarką. Przejechała po nas morderczym wzrokiem i uniosła dłonie.
— Dzisiaj nie ma zajęć dodatkowych! —
krzyknęła.
— My tylko… — zaczęła Klara.
— Lekcje też się dawno skończyły! Do
domu, do domu — machnęła ręką, wyganiając nas z sali. Zabraliśmy nasze torby i
wybiegliśmy na korytarz, otumanieni przez pozostałości dźwięków perkusji i
pianina. Nie wiedziałem czemu, ale zacząłem się śmiać. Poczułem się… lekko.
Czemu?
— Mój Boże, Amadeo się śmieje! — zauważył
Wojtek, biegnąc obok mnie. Jak zwykle stawiał długie kroki. — Nagrajmy to!
— Zabrzmiał jak mały piesek — westchnęła
Klara, gdy już się zatrzymaliśmy. Podeszła do mnie i złapała mnie za kołnierz. —
Śmiej się, draniu!
— J—Ja nie…!
— Amadeusz nie mógł się śmiać — zaznaczył
Seweryn. — Na pewno ci się przesłyszało.
— Nie, też to słyszałem! Zachichotał! —
powiedział podekscytowany Kajetan. — Zrób to jeszcze raz.
— Kiedy ja naprawdę nie…!
— Ciekawe czy ma łaskotki? — zasugerował
nieśmiało Seweryn, ale w jego oczach dostrzegłem błysk czystej,
satysfakcjonującej złośliwości.
Miałem szczęście, że nadeszła znów
dyrektorka i zagroziła, że dostaniemy prace społeczne. Pożegnaliśmy ją,
oddalając się jak najszybciej.
Zgodnie z umową, byłem w JazzGocie tuż
przed osiemnastą. Zdążyłem jeszcze wrócić do domu i się umyć. Przez cały czas
się uśmiechałem, myśląc o moim zespole. Nie mogłem przestać, bo sprawiali mi
tyle radości. Każde z nich było bardzo wyjątkowe, a ja czułem, że mimo
wszystko… pasuję tam. Poprawili mi skutecznie humor, który tak się popsuł w
nocy.
Uspokoiłem się jeszcze bardziej, gdy
usłyszałem znajomą jazzową muzykę, sączącą się cicho z głośników. Przyjemny
zapach czekolady i kawy unosił się w powietrzu i zwabił mnie wprost do baru,
gdzie stał jeden z braci Seweryna… zdawało się, że Sebastian, bo to właśnie on
kierował JazzGotem.
— O, Amadeo! Coś podać?
— Sylwestra — odpowiedziałem, rozglądając
się. — Jest tu gdzieś?
— Chyba miałeś na myśli Seweryna, co?
— Nie. Sylwestra.
— Sylwestra? Jesteście umówieni? —
zapytał, mrużąc podejrzliwie oczy.
— Tak — odpowiedziałem, a w myślach dodałem,
że jest ich zdecydowanie za dużo. Czterech braci o podobnie brzmiących
imionach…
— Sylwester jest na zapleczu. Zaraz po
niego…
— Nie trzeba — przerwał mu ochrypły głos,
a towarzyszył mu Sylwester. Włosy miał w lekkim nieładzie i dalej się nie
ogolił, pozwalając na niechlujny wygląd. Zmarszczyłem czoło, bojąc się, że mój
towarzysz może nie dbać o higienę. — Jestem. Dzięki, braciszku — poklepał
Sebastiana po plecach. Był od niego dużo wyższy. — Obiecałem Amadeuszowi kawę.
Sebastian popatrzył na niego i odszedł
bez słowa. Sylwester prychnął cicho i uśmiechnął się do mnie, pokazując kły.
Wyglądał trochę niebezpiecznie, gdy to robił.
— Jednak nie stchórzyłeś — zauważył, sięgając
dwa kubki.
— Nie boję się kawy… — Szczerze nie
wiedziałem czego tu się bać, ale on uznał moją odpowiedź za dobry żart, bo
roześmiał się wesoło.
—
A złego baristy?
— Jesteś baristą? — zdziwiłem się. —
Myślałem, że wpadłeś tu tylko potowarzyszyć bratu.
Ewidentnie zbiłem go z pantałyku, bo
przyglądał mi się chwilę, mrugając oczami. Potem uśmiechnął się, jakby właśnie
wyznaczył sobie nowy cel.
— Masz rację. Nie pracuję tutaj, ale
czasami pomagam. Od czego są bracia, prawda? — dodał złośliwie, przez co
pytanie przestało być troskliwe. Tę samą cechę posiadał Seweryn.
— Nie lubisz ich?
— Nie przepadamy za sobą. A właściwie to
ja za nimi nie przepadam — wyjaśnił. — Dobra, Seweryn jeszcze jest jak cię
mogę, ale to gówniarz. Sebastian i Stanisław to inna bajka.
— Seweryn jest w liceum, Sebastian
prowadzi kawiarnię… A ty i Stanisław?
— Hę? Jesteś ciekaw naszej rodziny? —
uśmiechnął się, niekoniecznie z zadowoleniem. — Ja studiuję stomatologię, ale w
sumie mam na to wyjebane. Poszedłem tam, bo rodzice na mnie naciskali. Mam inną
pasję.
— Jaką?
— Psy — odpowiedział, a jego oczy zamigotały.
— Wyścigi psich zaprzęgów to jest to! Nie mogę się doczekać kolejnego sezonu.
Czekam z utęsknieniem na zimę… Latem nie ma co robić!
— Bierzesz udział w takich wyścigach? —
zapytałem zaintrygowany. Seweryn nigdy o tym nie wspominał.
— Tak — odpowiedział. — Zainteresowany?
Jak spadnie śnieg, zapraszam.
— Mam kolejny powód, aby zima nadeszła
jak najszybciej.
— Naprawdę? Miło mi. Nie lubisz lata?
— Nie — pokręciłem głową. — Wolę jesień i
zimę.
Maszyna do kawy wypuściła z siebie parę i
głośny syk. Sylwester podszedł do niej i podstawił tam dwa kubki.
— To tak jak ja. Moje psy też — dodał.
— Masz psy?
— Tak. Dwa. Alfę i Betę — pochwalił się,
mieszając w kubku. — Oba husky i oba to moi przyjaciele. Czasem są bardziej
przydatni niż moi bracia…
Naprawdę odnosiłem wrażenie, że chowa
jakąś ukrytą urazę do swojego rodzeństwa.
— Masz dwa psy i się ścigasz?
— Och, należę do klubu — wyjaśnił. —
Chociaż Alfa i Beta też biorą udział w wyścigach — dodał, stawiając dwie kawy
na ladzie. — Proszę. Może się rozbierzesz?
— Proszę? — zdziwiłem się.
— Dalej jesteś w płaszczu. Wiem, że
jestem fascynującą osobowością, ale zaraz się zgrzejesz.
— Ach… no tak — przyznałem mu rację i
zabrałem się za rozpinanie płaszcza.
— Chodź. Usiądziemy tam. Nie chcę gadać
przy barze.
Przeniósł kubki z kawą do jednego z
wolnych stolików i tam właśnie usiedliśmy. Kawa pachniała bardzo dobrze,
jeszcze lepiej niż wczoraj. Musiałem przyznać, że Sylwester znał się na rzeczy,
a po pierwszym łyku, pokiwałem głową na znak uznania.
— Rewelka, co? — spytał skromnie.
— Muszę ci zwrócić honor. Ta kawa jest
bardzo dobra…
— To oczywiste — westchnął.
— A co ze Stanisławem?
— Hę? — zdziwił się. — Planujesz obskoczyć
każdego z moich braci?
Zamrugałem oczami. Ten osąd był bardzo
krzywdzący.
— Nie — odpowiedziałem ponuro. — Chciałem
się tylko dowiedzieć czym się zajmuje.
— Hm… ten też ma lekkiego pierdolca na
punkcie zimy — wzruszył ramionami. — Tyle, że woli skutery śnieżne. Jak dla
mnie te maszyny są głośne i nieprzydatne. No i nie przytulisz się do niej.
Znaczy… jasne, możesz, ale to będzie trochę dziwne. Pies da ci dużo więcej
ciepła.
— Kto co lubi — stwierdziłem, sięgając po
kawę.
— No dobra, teraz czas na moje
przesłuchanie — odchrząknął. — Pomijając to, że bardzo dobrze grasz na
pianinie, co jeszcze umiesz?
— Oddychać.
— Nie przeczę, to przydatne — pokiwał
głową. — Jednak musisz mieć coś jeszcze.
— Nie wiem… — wzruszyłem ramionami. —
Jestem przeciętny.
Oczy Sylwestra błysnęły niezdrowo.
— Twoja skromność mnie trochę kręci —
wyznał.
— Kręci…? Skromność? — zamrugałem oczami.
— Kontynuuj — machnął ręką. — Przed kim
jesteś wyoutowany?
— Przed tatą i przed moim przyjacielem,
Hubertem.
— Niech zgadnę, Hubert cię sekretnie
kocha?
— Boże uchowaj — syknąłem, drżąc. Sama
myśl była niesmaczna. — Hubert chodzi z Radkiem...
— Naprawdę? — zamrugał oczami. — I Radek
pozwala mu przyjaźnić się z innym gejem?
— To coś dziwnego…?
— Tak. — Zakręcił palcem po stole, rysując
coś. — Geje są strasznie… zazdrośni. Wiesz, tworzą dwuosobową kolonię i się w
niej zamykają.
— Straszne poglądy — stwierdziłem.
Sylwester uniósł brew.
— Czyżby? Myślę, że taki jest urok tej
„branży” jak to zwykli idiotycznie nazywać moi… nasi pobratymcy. No, ale w
sumie niektórzy są tak zajęci kurwieniem się, że można to uznać za pracę, czyż
nie?
Nawet do końca nie wiedziałem co odpowiedzieć.
Najwidoczniej nie byłem na bieżąco ze światem gejów. Nawet nie wiedziałem, że
określa się nas per „branża”. Sylwester wzbudził u mnie tym samym pewne
zainteresowanie. Zdawał się wiedzieć dużo… Dużo więcej niż Hubert, który tylko
narzekał na sprawy miłosne.
Sylwester wydawał się być wolny.
— Nie wiem — odpowiedziałem. — Nie znam
za dużo gejów…
— A ja znam. — Westchnął ciężko, kręcąc
głową. — Dlatego teraz mam takie wysokie wymagania odnośnie znajomości. I ich
nie zniżę! — dodał z mocą, wyraźnie na kogoś wściekły. — Już miałem swoje
„przygody”.
— Rozumiem, że twój chłopak trochę cię
skrzywdził.
— Chłopak — prychnął z pogardą. — Nigdy
nim nie był. Zdradził mnie dwa razy, kumasz? Dwa. Razy.
— Przykro mi — powiedziałem. — Mam
nadzieję, że wkrótce znajdziesz kogoś odpowiedniego, spełniającego twoje
wymagania.
Sylwester zamilkł, jakby moje słowa go
trochę uspokoiły. Pokręcił głową i odchrząknął.
— Przepraszam za moją złośliwość. Przede
wszystkim to u nas rodzinne, a poza tym nie miałem komu tego powiedzieć, przez
bardzo długi czas — przejechał dłonią po zmęczonej twarzy. Na nadgarstku
pojawiły się nowe rzemyki. Prawdopodobnie zmieniał je co jakiś czas.
— Nic się nie stało. Mam nadzieję, że ci
ulżyło — powiedziałem. — Wypij kawę, rozbudzisz się.
Sylwester roześmiał się cicho i pokręcił
głową. Wypił kilka łyków i odetchnął.
— To co tam u ciebie, Amadeusz? Planujecie
jeszcze dać tutaj jakiś koncert?
— Chciałbym. Przyznam, że mi się
podobało. Seweryn musi porozmawiać z Sebastianem…
— Czemu czekać na Sewcia? — zapytał,
uśmiechając się nonszalancko. — Daj mi chwilę — poprosił, wstając od stołu. Nie
zdążyłem nawet nic powiedzieć, a on już stał przy ladzie, wzywając swojego
brata. Sebastian podszedł do niego z niechęcią wypisaną na twarzy.
— Sewcia — powtórzyłem cicho. No tak,
bracia mogli się tak nazywać.
W czasie gdy Sylwester prowadził dyskusję
z Sebastianem, wyjrzałem za okno. Na zewnątrz już zapadł mrok, a więc powoli
musiałem się zbierać. I tak mnie czekał spacer przez ciemny las. Zmrużyłem oczy,
gdy wydawało mi się, że na zewnątrz mignęła mi osoba, którą znałem. Chciałem
wytężyć wzrok, ale wtedy wrócił Sylwester, uśmiechnięty od ucha do ucha.
— Seba się zgodził — powiedział. —
Możecie zagrać za dwa tygodnie. Szykownie, co?
— Dziękuję — uśmiechnąłem się, patrząc mu
prosto w oczy. — To będzie dobry trening.
— Trening?
— Tak. Bierzemy udział w festiwalu — wyjaśniłem.
— Ach, Seweryn wspominał. — Przybrał pozę
osoby intensywnie myślącej. Prawdopodobnie przeszukiwał swoje rozmowy z
młodszym bratem. — Ha, ha! Z chęcią na was popatrzę. To przyjemny widok dla
oka, gdy tak wszyscy gracie. Nawet Seweryn się uśmiecha. Nie przyzna się do
tego, ale uwielbia grać, bo sprawia mu to wielką przyjemność.
— Od dawna gra na skrzypcach?
— Skrzypaczach? — Zastanowił się chwilę. —
No, będzie już kilka lat… No cóż, każdy z nas ma jakieś hobby, które rozwija.
Muzyka, psy, kawiarnia, skutery śnieżne… A ty? Od dawna grasz?
— Hmm… Od dwunastu lat. Z drobną przerwą.
— Cieszę się, że jednak wróciłeś.
Przyjemnie jest ciebie posłuchać. Kogoś kto faktycznie ma talent, a nie jest
pseudoartystą — zaznaczył. — Jest szansa posłuchać ciebie na osobności?
— Na osobności…? — zapytałem.
— Wiesz — nachylił się do mnie i uniósł
brwi. — Mam klucze do kawiarni. Jeżeli chcesz, to w nocy możesz tu wpaść i
sobie pograć.
Jego propozycja wydawała się być mocno
naciągana, ale sądząc po wyrazie twarzy, mówił całkowicie serio. Nie wiedziałem
co odpowiedzieć, więc upiłem kolejne łyki kawy, zastanawiając się co dalej
zrobić. Jakoś nie wyobrażałem sobie grać tutaj bez wiedzy nikogo.
— Dziękuję, ale tak chyba nie zrobię —
odpowiedziałem powoli. — Mam gdzie ćwiczyć.
— Szkoda — odpowiedział jedynie.
— Przepraszam, ale muszę się powoli
zbierać — spojrzałem na zegarek, a potem tęsknie na kawę. — Mam niedługo autobus.
— Ach, skoro tak.
Wstaliśmy od stołu, równo dopijając kawę
i odnieśliśmy kubki na ladę. Uśmiechnąłem się delikatnie do Sebastiana, ale on
w odpowiedzi obdarzył mnie podejrzliwym spojrzeniem. Patrzył na mnie i
Sylwestra, gdy odprowadzał mnie do drzwi. Sięgnął po swój płaszcz z wieszaka.
— Niestety nie mogę cię odwieźć —
przeprosił Sylwester, drapiąc się za uchem. — Przepraszam, ale obiecałem bratu,
że dzisiaj tu zostanę.
— Nie ma sprawy. Autobus podjeżdża prawie
pod dom.
— Powinieneś sobie zrobić prawo jazdy.
— Zastanowię się nad tym —
odpowiedziałem. Poprawiłem płaszcza i zapiąłem guziki. Sylwester obserwował
mnie przy tym uważnie, a jego zielone oczy błyszczały, pobudzone przez kawę.
— To co? Zobaczymy się jeszcze? —
zapytał, wsuwając dłonie do kieszeni.
— Myślę, że tak. Jeżeli będziesz tutaj za
dwa tygodnie na koncercie… — zmarszczyłem czoło. Przecież sam załatwił nam
występ.
— A wcześniej?
— Nie wiem.
— Zastanów się — poradził, nachylając się
do mnie. Musiał się mocno zgarbić, aby mi spojrzeć w oczy na równym poziomie.
Zielone źrenice były prawie hipnotyzujące. Zerknął w bok, w kierunku baru, a
potem znów spojrzał na mnie. Widziałem swoje odbicie w jego oczach. — I daj
znać — dodał, przysuwając się jeszcze bliżej. Nie pocałował mnie. Jedynie
musnął ustami, drapiąc delikatnie brodą. Byłem tak zaskoczony, że nie
poruszyłem się. Nikt mnie nigdy tak nie potraktował. Nikt mnie nawet nie
próbował mnie pocałować.
Dlatego, gdy Sylwester się wyprostował i
uśmiechnął się do mnie z góry, obnażając kły, czułem, że się delikatnie
zarumieniłem. Odwróciłem wzrok, speszony, bo widziałem na jego twarzy triumf i
zadowolenie.
— Dasz znać? — zapytał. — Czy ja mam to
zrobić?
— T-Tak — odpowiedziałem trochę
ogłuszony. Uśmiechnął się szeroko.
— To trzymaj się — poczochrał mi włosy. —
Zdobędę twój numer od Sewcia. Odezwę się.
Skinąłem głową i opuściłem kawiarnię. Nie
oglądałem się za siebie, bo łomotało mi serce. Bałem się, że jak jeszcze raz
zobaczę Sylwestra, to eksploduję. Od myśli, od stresu, od uczuć. Czemu to
zrobił? Przecież nawet się nie znamy… Poza tym… ja nigdy się nikomu nie
podobałem. Nikt mnie nigdy…
Zatrzymałem się kilkaset metrów dalej,
przykładając dłoń do ust. To dopiero ciekawe… I czemu to mi się tak podobało?
To było przyjemne. Byłem zaskoczony faktem jak miłe jest zetknięciem z ustami
kogoś innego. Nawet jeżeli to było muśnięcie...
Wypuściłem powoli powietrze i
przyspieszyłem, aby zdążyć na autobus. Czułem, że było mi całkiem ciepło...
chociaż też bolało mnie serce. Jakby ktoś się w nie wgryzł swoimi kłami.
Jednak
to dopiero drugie z dziwnych wydarzeń, które miały miejsce w październiku…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz