Rozdział
11
Jego przyjaciel w potrzebie
W ten szczególny, niedzielny poranek
obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Po wykonaniu tradycyjnego, porannego rytuału,
pozwoliłem sobie na rozsunięcie zasłon. Uśmiechnąłem się na widok śniegu, który
prószył przez całą noc. Oprzytomniałem odrobinę, gdy zdałem sobie sprawę, że
czeka mnie odśnieżanie chodnika, ale miałem w sobie niespotykane zasoby
energii.
Dziwiłem się sam sobie, że wstałem tak
wcześnie i czułem się dobrze, bo z Wojtkiem smsowałem do prawie drugiej w nocy.
Za każdym razem dźwięk nadchodzącej wiadomości wywoływał u mnie lekki ścisk w
żołądku i przyspieszenie pracy serca. Czułem się z tym tak dobrze, że chciałem
tych niewysłowionych przyjemności doznawać wciąż i wciąż.
Uśmiechałem się. Po prostu się
uśmiechałem. Do swojego odbicia, do płatków śniegu, do czerwonego jojo, do
mojego taty, który przyglądał się mi z lekkim niepokojem.
— Dobrze się czujesz? — zapytał, gdy
jedliśmy śniadanie.
— Tak — odpowiedziałem. — Czemu pytasz?
— Wyglądasz na takiego… żywego —
stwierdził, mrużąc oczy. — Ćpałeś?
— Tato… — wywróciłem oczami. — Tylko
Zozole…
Napił się kawy, dalej patrząc na mnie
podejrzliwie. Nie poruszał tematu Wojtka, ale po jego wzroku przypuszczałem, że
o tym myśli.
— Dzisiaj przyjdzie do mnie Wojtek —
oznajmiłem, skoro już tak bardzo chciał wiedzieć. — Może, prawda?
Mój tata odchrząknął. Myślał chwilę, aż w
końcu skinął głową.
— Może — odpowiedział. — Ale ostrzegam
cię, że ja też tu będę — zaznaczył, unosząc palec. — Mam w końcu wolne.
— Nie wyganiam cię. Będziemy siedzieć u
mnie w pokoju.
Ojciec zatrzymał wzrok na mnie. Westchnął
i przeczesał dłonią włosy. Miał fryzurę podobną do mojej, ale nieco krótszą.
— Cieszę się, że nie muszę przeprowadzać
z tobą krępującej rozmowy o zabezpieczeniach… — przyznał. Zamarłem w trakcie
żucia kanapki. Spojrzałem na niego z przerażeniem. — Znaczy… wiesz, zawsze trzeba
na to uważać, ale…
— Tato… — poprosiłem, przełykając
śniadanie. Czułem, że to mógł być mój ostatni posiłek w najbliższym czasie.
— Trochę poczytałem o tego typu związkach
i…
— Tato! — przerwałem mu, kręcąc głową. —
Błagam, nie. Wojtek tu przyjedzie, bo chcemy pogadać.
— Synu, też przyjeżdżałem do twojej mamy,
aby „pogadać” — wziął ostatnie słowo w cudzysłów. — To normalne w tym wieku.
Hormony buzują…
Zamknąłem oczy i odłożyłem kanapkę. Mój
tata również to zrobił. Milczeliśmy tak przez minutę, aż w końcu odchrząknął i
przemówił:
— A teraz nie będziemy ze sobą rozmawiać
od trzech do pięciu dni.
— Jasne.
Posprzątaliśmy po sobie i rozeszliśmy się
po domu, zajmując się własnymi sprawami. Mój tata miał zwyczaj, aby w niedziele
(gdy miał je wolne) zamykać się u siebie w gabinecie, delektując się ciszą i
spokojem. Przeważnie sięgał wtedy po dobrą książkę lub przesłuchiwał stare
płyty z muzyką klasyczną, którą mnie zaraził.
Wysprzątałem szybko swój pokój, chcąc się
jak najlepiej zaprezentować przed Wojtkiem, który miał tu być za godzinę. Z
każdą mijającą minutą, stresowałem się coraz bardziej. To było dziwne, bo
przecież dobrze go znałem, a jednak tym razem nasza relacja wyglądała inaczej.
Zaczęliśmy od ogólnej niechęci, chociaż
on polubił mnie bardziej, bo czuł pewne przywiązanie. Wywodziło się ono z
naszej przeszłości, gdzie już raz się spotkaliśmy. Gdy do mnie to dotarło,
zdałem sobie sprawę, że jednak go lubię. Co prawda zmusił mnie do powrócenia
wspomnieniami do tamtych dni, ale… na swój sposób mnie to uwolniło.
To wszystko działo się tak szybko i
intensywnie, że nie wiedziałem jeszcze do końca na czym stoję. Przez ostatnie
trzy miesiące przeżywałem więcej uczuć niż przez ostatnich kilka lat mojego
życia, dlatego czułem się trochę zagubiony.
Miałem silne wrażenie, że wczorajszy
wieczór, gdy całowałem się z Wojtkiem, był jedynie snem, ale treści smsów
przypominały o prawdziwości wydarzeń. Dzięki temu czułem się pewniej, bo nie
bałem się, iż sobie wszystko wyobraziłem.
Aby zabić czas, wyszedłem na zewnątrz z
wielką szuflą do odśnieżania. Opatulony w czapkę i szalik, rozpocząłem pierwszą
bitwę z zimą. Śnieg dalej sypał, ale nie przeszkadzało mi to. Tutaj ewidentnie
widziałem efekty, których nie mogłem dostrzec podczas grabienia liści w trakcie
jesieni.
Gdy dokopałem się do furtki, dostałem
wiadomość od Wojtka iż już jedzie. Pognałem do garażu, odrzuciłem szuflę i
ruszyłem na górę, aby się szybko umyć i przebrać. Nie minęło dwadzieścia minut,
gdy usłyszałem dźwięk otwieranej furtki. Przełknąłem ślinę i ruszyłem na dół,
mijając gabinet taty, który uchylił delikatnie drzwi. Najprawdopodobniej chciał
słyszeć co się działo w domu. Musiałem przyznać, że nie wiedziałem, iż jest
taki opiekuńczy.
Dzwonek do drzwi zabrzmiał mniej więcej
wtedy, gdy już byłem na schodach. Dotarłem do holu i zatrzymałem się.
Wypuściłem powoli powietrze i dopiero wtedy otworzyłem drzwi.
Widok uśmiechającego się Wojtka,
pokrytego płatkami śniegu, w ciepłej kurtce i szaliku, sprawił, że na sekundę
zapomniałem jak się oddycha. Zabolało mnie w klatce piersiowej.
— Cześć — rzucił z uśmiechem.
— Cześć — odpowiedziałem cicho.
— Er… Mogę wejść? — zapytał, wzruszając
ramionami. Drgnąłem i zrobiłem mu przejście.
— T-Tak! Przepraszam.
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Popatrzyliśmy na siebie w milczeniu.
— Ciepło tu u ciebie — przyznał,
zdejmując szalik.
— Dzięki. Grzejemy w kominku.
— Fajnie — przyznał. — Er… — odchrząknął
i nachylił się niepewnie. Gdy zrozumiałem o co mu chodzi, pocałowaliśmy się na
powitanie. Było to bardzo krępujące i niezdarne, ale zakładałem, że po prostu
potrzebujemy wprawy. — Jest twój tata?
— Tak, na górze. Nie będzie nam
przeszkadzał — zaznaczyłem. — Siedzi u siebie w pokoju.
— Och… jasne — zawiesił kurtkę na wieszak
i ściągnął buty. Ruszył za mną, chowając ręce w kieszeń.
Mimo wszystko, natknęliśmy się na mojego
tatę na korytarzu, który właśnie szedł z pustym kubkiem herbaty. Wojtek skłonił
się nisko, witając się, na co mój ojciec odpowiedział jedynie poważnym
skinięciem głowy.
Dopiero za zamkniętymi drzwiami mojego
pokoju, Wojtek wypuścił głośno powietrze.
— Chyba mnie nie polubił — stwierdził
smutno.
— Wcale nie. Po prostu jest to dla niego
niezręczne.
— Niezręczne?
— Nigdy wcześniej nie przyprowadzałem
chłopaka do domu.
— Ach… No tak — pokiwał głową.
Korzystając z okazji, iż znów byliśmy
jedynie we dwójkę, pocałowaliśmy się. To potwierdzało status naszej nowej
relacji.
— Nie chcę przerywać tej magicznej chwili
— przemówił Wojtek, cofając się nieznacznie ode mnie. — Ale czy może zrobiłeś
pracę domową z chemii?
— Zrobiłem.
— Jest szansa, że mi… pomożesz? — spytał,
drapiąc się z tyłu głowy. Moje oczy błysnęły, całe szczęśliwe. Wojtek chciał
się pouczyć? To coś nowego.
— Jasne — pokiwałem głową. — A przy
okazji… — zmarszczyłem czoło. — Chcesz coś do picia? Zapomniałem się ciebie spytać…
— Jeżeli coś masz to z chęcią się napiję.
— Dobra. Zaraz wracam.
Opuściłem pokój, czując się lekko
skrępowany. Takie uprzejmości wydawały mi się być wymuszone, ale naprawdę
chciałem dobrze. Czy tak to wygląda na początku umawiania się ze sobą? Niepewność,
niezręczność… Jednak takie ekscytujące!
W kuchni spotkałem mojego tatę, który
właśnie robił sobie kawę. Spojrzał na mnie zaintrygowany, oczekując wieści z
frontu. Zawiodłem go, bo nic samemu nie chciałem powiedzieć. Posłaliśmy sobie
znaczące spojrzenia i ponownie się rozeszliśmy. Wróciłem do pokoju z dwoma
szklankami soku.
Wojtek stał przy mojej szafce nocnej i
oglądał coś z zainteresowaniem.
— Mam sok — oświadczyłem.
— O, dzięki — zwrócił się ku mnie i
uniósł dłoń, w której trzymał żołędzia. — To ten, którym w ciebie rzuciłem?
— Tak — odpowiedziałem powoli, podając mu
szklankę. — Jakoś tak tu został…
— Miło — przyznał.
Usiedliśmy naprzeciw siebie na moim
łóżku. Naprawdę nie wiedziałem co teraz mielibyśmy robić. Nigdy się z nikim nie
umawiałem. Przejechałem nerwowo dłonią po głowie i wypuściłem powoli powietrze.
Przed oczami stanęły mi te wszystkie wiadomości tekstowe, którymi wymieniliśmy
się w nocy.
— Ty odśnieżałeś? — zapytał.
— Hę? A, tak. Trochę się namachałem.
Pokiwaliśmy głowami. Boże, to było takie
krępujące!
— Wiesz może co z Sewerynem i Klarą? —
zapytałem, czując, że to może być temat, który zapełni ciszę.
— E… nie — pokręcił głową. — Kajetan mi
tylko napisał, że Seweryn wrócił do domu dopiero koło pierwszej, a więc trochę
z Klarą pogadali. Nie znam wyników spotkania.
— Mam nadzieję, że im się uda. — Na dowód
tego uniosłem kciuki. — Co prawda nie zauważyłem, że coś między nimi jest, ale
ja ogólnie jestem wolny…
— Wiem, wiem — zaśmiał się wesoło. — W
ogóle ciężko ciebie poderwać.
— Ciężko mnie poderwać?
— No. Myślałem, że jak zobaczysz mnie na
drzewie i przypomnę ci o naszym pierwszym spotkaniu to rzucisz mi się w
ramiona.
Uniosłem brwi.
— Naprawdę?
— Ech, tego też nie zauważyłeś — pożalił
się.
— Przepraszam — przysunąłem się odrobinę,
aby być bliżej niego i móc go złapać za rękę. — Nie jestem w tym dobry.
— Ja też nie — przyznał skrępowany.
Dotarło do mnie, że i on się rumieni. Niepewność w jego wykonaniu była naprawdę
urocza. W końcu to on zawsze był tym lekkoduchem, który nie dbał o nic poza
muzyką. A jednak, siedział tu teraz, zawstydzony.
— Jesteś lepszy niż ci się może wydawać —
zapewniłem. Tym razem się pocałowaliśmy. — Hm… może włączę jakąś muzykę?
— Dobry pomysł — przyznał. Zlazłem z łóżka
i włączyłem komputer. — Masz coś ciekawego?
— Tylko jazz — odpowiedziałem, wzruszając
ramionami. — Mam nadzieję, że wkrótce wznowimy próby. I damy czasu na
festiwalu.
— No, no! Amadeo chce dać czadu! Dzieje
się — zażartował, opadając na plecy. Przeciągnął się. — Masz wygodne łóżko…
— Dziękuję. Lubię na nim spać.
— To… no, domyśliłem się.
Kilka minut później utworzyłem playlistę
odpowiednich utworów jazzowych, które teraz wypełniały mój pokój. Wśród nich
znalazły się piosenki i melodie, które ćwiczyliśmy wspólnie od września.
Wróciłem na łóżko i usiadłem na jego
brzegu. Spojrzałem na Wojtka, który miał ręce pod głową.
— Co tam, Amadeo? — zapytał.
— Nic. Dobrze wyglądasz.
— Ha, ha! Dzięki — zaśmiał się wesoło.
Podparł się jednym łokciem i przekręcił na bok. — Może chcesz się położyć obok?
— Mogę? — zdziwiłem się. Wojtek zamrugał
oczami.
— Pytasz się mnie czy możesz się położyć
na własnym łóżku? Amadeo, no błagam…
— Po prostu nie wiem czy nie będę ci
przeszkadzał.
Wojtek milczał przez chwilę, a potem
zrobił mi miejsce.
— Zapewniam, że nie będziesz mi
przeszkadzał — poklepał kawałek materaca. Skinąłem głową i powoli położyłem się
obok niego. Byliśmy na tyle blisko, że czułem ciepło jego ciała. W połączeniu z
przyjemnymi nutami jazzu, poczułem się naprawdę dobrze. Miałem wrażenie, że
moje kości się rozpływają.
Wojtek pocałował mnie w czubek głowy.
Jego dłoń wylądowała na moim boku. Spojrzałem mu w oczy, które zawsze kojarzyły
mi się z czekoladą.
— Do której masz czas? — zapytałem.
— Nie mam ograniczeń — odpowiedział,
wzruszając ramionami. — Mogę zostać tak długo jak będziesz chciał.
— To możesz zostać jak najdłużej —
zapewniłem, przysuwając się do niego. Emanujące ciepło były zbyt kuszące i tak
przyjemnie kontrastowało z zimnym śniegiem za oknem. — Jesteś ciepły…
— To dobrze, to znaczy, że żyję — zaśmiał
się, a potem spoważniał. — Głupi żart, sorry.
Poczułem jak zaczął wygrywać rytm My
Favorite Things na moim boku. Chyba robił to nieświadomie, ale nie kazałem
mu przestać. To było bardzo przyjemne.
***
Idąc z Wojtkiem na pierwszą od dłuższego
czasu próbę zespołu, baliśmy się, że może stać się coś naprawdę złego. Nie
wiedziałem o co chodzi, ale istniało to zagrożenie, że dalej jest coś nie tak.
W końcu dopiero pogodziliśmy się kilka dni temu, a nie wszystko zostało
wyjaśnione.
— Gotowy? — zapytał Wojtek, kładąc dłoń
na klamce.
Skinąłem głową, a on pchnął drzwi.
W środku zastaliśmy już Kajetana i
Seweryna, którzy jak zwykle bywali tutaj przed nami. Spojrzeli w naszym
kierunku z zaciekawieniem. Kajetan uśmiechnął się szeroko, a Seweryn jedynie
skinął głową.
— Co za ładny widok — westchnął Kajetan,
obserwując nas. — Co o tym sądzisz, Seweryn?
— Widziałem lepsze — prychnął. — Dwóch
facetów w związku to nic nowego.
Zarumieniłem się. Nasi przyjaciele już o
nas wiedzieli, ale w sumie nie powinno mnie to dziwić. Wojtek przyznał, że już
powiedział o nim o swoich uczuciach.
— Gdzie Klara? — zapytał Wojtek. Seweryn
drgnął, ale to Kajetan udzielił odpowiedzi.
— Zaraz przyjdzie. Poprawia klasówkę z fizyki.
— Jak wyglądają sprawy między tobą i
Klarą? — spytałem z ciekawości. — Nie chcę palnąć jakiejś gafy.
Seweryn spojrzał na mnie niechętnie.
Najwidoczniej dalej za mną nie przepadał. Musiałem się z tym pogodzić, bo
inaczej zwariuję, próbując polubić się z Sewerynem.
— Uspokoję twój piękny umysł, Amadeuszu.
Między mną a Klarą sprawy wyglądają tak, że możesz mi jedynie zazdrościć.
— Rozumiem — skinąłem głową. — Czy to
znaczy, że jedynie Kajetan jest singlem?
Wszyscy spojrzeliśmy na naszego
przyjaciela. Uśmiechnął się nieśmiało. Dalej się wstydził, gdy miał na sobie
tyle par spojrzeń.
— Właśnie, Kajet — przyznał Seweryn. —
Trzeba ci kogoś znaleźć.
— Może jedna z jego fanek? — zaproponował
Wojtek, siadając przy perkusji. Uśmiechnął się szeroko do Kajetana, który
uniósł dłonie.
— Proszę, nie musicie się mną przejmować —
zapewnił szybko. — Najważniejsze, że wy czujecie się dobrze, a dzięki temu
możemy wznowić próby na festiwal. Mamy trochę w plecy…
— Do Kajetana pasuje mi jakaś mądra
dziewczyna — stwierdziłem, ignorując to co mówił. Chłopak westchnął i pokręcił
głową. — Taka wiecie, która doceni, że Kajetan jest aniołem.
— Dokładnie — przyznał Wojtek, wskazując
na niego pałeczką perkusyjną. — Święty Kajetan. Musimy ci znaleźć kogoś
naprawdę dobrego.
— To naprawdę nie jest konieczne —
próbował nas uspokoić, ale do akcji dołączył Seweryn, zawieszając się na
ramieniu przyjaciela.
— Myślę, że powinna też być starsza od
ciebie. Jakaś ładna studentka, co ty na to?
— Błagam was, chłopaki…
— Chyba, że wolisz młodsze. Klara ma
siostrę, wiesz…
— Nikomu nie oddam mojej siostry —
rozbrzmiał głos, który uciął wszelkie rozmowy. W pokoju klubu pojawiła się
Klara, wprowadzając porządek. Kajetan posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie,
bo to zakończyło docinki w jego kierunku.
Głos Klary sprawił, że Seweryn puścił
swojego przyjaciela i wyprostował się. W pokoju zapanowała cisza.
— Witam, moi drodzy — przywitała się,
odrzucając plecak pod ścianę. — Cieszę się, że w końcu wszyscy tu jesteśmy.
— Jak ci poszła poprawa? — zapytał
Seweryn, gdy ruszyła ku niemu. Przyglądaliśmy się temu z napięciem.
— Myślę, że poprawię — odpowiedziała
lekko, zatrzymując się przed nim. — Dzięki za pomoc.
— Do usług — odpowiedział poważnie. Gdy
się pocałowali, reszta z nas odetchnęła z ulgą.
— No dobrze! — Gdy skończyli, Klara
obróciła się na pięcie i klasnęła w dłonie. — Nie próżnujmy! Zabierajmy się do
pracy!
— Całowanie ze mną nazywasz
„próżnowaniem”? — wtrącił Seweryn, marszcząc czoło. Zignorowała jego pytanie,
zaganiając nas do instrumentów.
***
Kolejne dni zlatywały mi szybko, w
błogiej świadomości, że wszystko idzie bardzo dobrze.
Nasze próby nabierały na sile. Było na
nich dużo więcej śmiechu i zabawy, mimo że dalej nie mogłem się dogadać z
Sewerynem. Ale to nie przysłaniało faktu, iż w końcu miałem paczkę przyjaciół,
z którą spędzanie czasu było lekiem na wszelkie moje troski.
Dodatkowo, miałem chłopaka, od którego
nie chciałem się odrywać. Chodziliśmy razem na lekcje, na próby, na gorącą
czekoladę, a później Wojtek przyjeżdżał do mnie, abyśmy mogli razem posiedzieć
i po prostu ze sobą pogadać.
Przeważnie razem odrabialiśmy lekcję, potem
słuchaliśmy muzyki, aby w końcu móc poleżeć koło siebie na łóżku. Wszystko to
sprawiało, że czułem się naprawdę bardzo dobrze. Nie chciałem zapeszać, ale
miałem wrażenie, że wracałem do samopoczucia sprzed pogrzebu mamy. Nie
wiedziałem jak to się działo, ale tylko dzięki ludziom potrafiłem się otworzyć,
uwalniając z siebie pozytywne emocje.
Jednak dalej pozostawałem introwertykiem,
który potrzebował momentów dla siebie. Takie przeważnie nadarzały się w
niedziele, gdy miałem trochę wolnego. Głównie dlatego, że dowiedziałem się
czegoś nowego o Wojtku.
— Naprawdę chodzisz co tydzień do
kościoła? — spytałem zaskoczony, gdy leżeliśmy razem na łóżku. Powoli się
ściemniało, a za oknem sypał śnieg. Święta były coraz bliżej.
— Tak. Co w tym dziwnego? — zmarszczył
czoło. — Wierzę w Boga.
— Przepraszam za moje zdziwienie. Nie
potępiam tego, czy coś… Po prostu, z tego co wiem, geje nie są specjalnie z Kościołem…
— Ja jestem — wzruszył ramionami. Leżenie
na jego unoszącej się i opadające klatce piersiowej nabrało dla mnie nowego
znaczenia. — Nie czuję się wykluczony.
— To… imponujące, muszę przyznać. Hubert
jest strasznie przeciwny.
— Muszę w końcu poznać tego Huberta —
zarządził Wojtek. — Cały czas o nim gadasz, jestem zazdrosny.
— Co? Czemu? To po prostu gej, który mi
tłumaczył kilka rzeczy i tyle… No i mój przyjaciel.
— Mhmmm. — Wojtek skinął głową.
Tak więc, wychodziło na to, że miałem
chłopaka katolika, ale nie było to powodem żadnego konfliktu. Po prostu Wojtek
miał potrzebę pojawienia się w kościele raz w tygodniu, a ja potrafiłem to
zrozumieć, mimo iż sam nie byłem szczególnie wierzący. Zakładałem, że miał po
prostu katolicką rodzinę, a jeżeli mu to w jakiś sposób pomagało — nie robiłem
z tego problemu. Z resztą, zauważyłem, że właściwie nic nie wiedziałem o jego
rodzinie poza tym, że i on stracił mamę. Zanotowałem sobie, że pewnego dnia
będę go musiał o to dyskretnie wypytać.
W dniu, w którym miałem zamiar to zrobić,
inne wydarzenie popsuło mi szyki. Siedziałem w JazzGocie, siorbiąc
gorącą czekoladę i czekając na Wojtka, a docelowo i na resztę zespołu.
Przyjechałem wcześniej autobusem i
czekałem na mojego chłopaka, aż wróci z mszy. Dlatego ten czas poświęciłem na
odrobienie pracy domowej w kawiarni, dzięki czemu poczułem się naprawdę
dojrzale. Prawie jak jakiś ważny biznesmen robiący wykresy dla swojej firmy.
Tyle, że ja obliczałem inne rzeczy…
Już prawie zbliżałem się do rozwiązania
jednego problemu, gdy zadzwonił mój telefon. Sięgnąłem do kieszeni, wyraźnie
zaintrygowany. Nie spodziewałem się tego, aby ktoś do mnie dzwonił w niedzielę.
Lubiłem za to zgadywać kto mógł to robić i dzisiaj nie zgadłem. Obstawiałem
Klarę.
— Radek… — zdziwiłem się. Miałem jego
numer, ale dzwoniliśmy do siebie… w zasadzie nigdy. — Halo? — odebrałem.
— Amadeusz? — spytał i nawet ktoś tak nieczuły
na ludzkie emocje odkrył, że jest coś nie tak. — Cześć.
— Cześć. Coś się stało?
— Słuchaj, nie mogę się w ogóle skontaktować
z Hubertem — wyjaśnił przerażony. — Stoję pod jego drzwiami, dzwonię, pukam i
nic. Może masz pojęcia co się stało?
— Co? — zamrugałem oczami i zamknąłem
zeszyt. — Pokłóciliście się?
— Nie! Znaczy… Nie pokłóciliśmy się, ale
od jakiegoś czasu Hubert zachowywał się dziwnie. Pytałem się go o co chodzi,
ale nie odpowiedział. Mówił, że wszystko jest w porządku…
— Faktycznie, ostatnio wyglądał na
przybitego… — przyznałem. — Mogę do niego zadzwonić i zobaczyć czy odbierze.
— Boże, a jak mu się coś stało…?!
— Nie panikuj, proszę. Zaraz do ciebie
oddzwonię.
— Dzięki, Amadeo…
Rozłączyłem się i zadzwoniłem do Huberta.
Jednak za każdym razem włączała się poczta głosowa. To nie było w stylu Huberta
nie odbierać. Zacząłem się nieco niepokoić, ale postanowiłem, że będę myślał
trzeźwo, zachowując oznaki rozsądku.
Co też się mogło stać? Nie wiedziałem.
Jednak zadzwoniłem do Radka, informując go, że i ode mnie nie odbiera. Innymi
słowy, nie chciał się z nikim kontaktować.
Intensywnie myślałem nad nowym planem działania,
gdy drzwi się otworzyły, a do środka prawie pustej kawiarni wpadł Sylwester.
Zdjął czapkę, przeczesał włosy i uśmiechnął się szeroko.
— Ho, ho, ho… szmaty! — przywitał się,
udając świętego Mikołaja. Sebastian posłał mu niezadowolone spojrzenie.
— Weź się zachowuj.
— Jasne, jasne. Zrób mi kawę na wynos i
lecę — machnął ręką, a wtedy jego wzrok padł na mnie. Uśmiechnął się szeroko i
podszedł do mnie. Żałowałem, że to zrobił. — Amadeo? Co za spotkanie.
Słyszałem, że mojemu bratu się powodzi i możliwe, że już wkrótce zaliczy.
— Nie mam teraz czasu — przeprosiłem go,
pakując swoje rzeczy. — Muszę coś załatwić.
— Hę? Co takiego? — zapytał.
— Mój znajomy nie odbiera telefonu i nie
daje znaków życia. Muszę się dowiedzieć co jest nie tak…
— Znajomy? — powtórzył. — Chodzi ci o
tego twojego Huberta?
Zamarłem i spojrzałem na Sylwestra. Miał
na twarzy kpiarski uśmiech, więc nie wiedziałem czy żartuje czy nie.
Zmarszczyłem czoło.
— Tak… skąd wiesz?
— Cóż, nie byłem pewien, ale teraz już
wiem — wyszczerzył zęby. Cholera, znów to zrobił! Czytał z ludzi jak z książki.
— Po prostu minąłem się z nim na dworcu kolejowym.
Wyprostowałem się i zbladłem.
— Na… dworcu? — powtórzyłem. Nie wnikałem
skąd Sylwester zna Huberta. — Kiedy?
— Jakąś godzinę temu — zamyślił się
chwilę. — Miał torbę, bilet…
— A co ty robiłeś na dworcu?
— Kupowałem sobie bilet. Za tydzień jadę
do Warszawy. Minąłem się z nim — wyjaśnił.
— Miał… bagaże? Wyjeżdża?!
— Najwidoczniej… I co, nikogo o tym nie
poinformował? Ech, pewnie jakaś drama w związku, co? Uwielbiam takie teatralne
zagrania…
Obrzuciłem go niechętnym wzrokiem. Nie
skomentowałem jego wypowiedzi.
— Muszę zadzwonić do Radka — powiedziałem,
sięgając po telefon. Przekazanie tej wiadomości mogło być dla mnie naprawdę
trudne. Bo w końcu jak przekazać facetowi, że jego chłopak bez słowa, spakował
się i poszedł na dworzec. Czy warto dzwonić?
— Halo? — Radek dalej był zdenerwowany. —
Wiesz coś? Odezwał się?
— Nie. Nie odezwał się. Ale wiem gdzie
jest. Mój… znajomy — spojrzałem na Sylwestra, który wyszczerzył zęby, a potem
ruszył po swoją kawę. — widział go na dworcu kolejowym.
— Co?!
— Posłuchaj, musisz tam pojechać. Dworzec
Główny…
— Cholera, ale ja jestem prawie na końcu
miasta! I… nie mam samochodu.
— Nie masz samochodu? — zdziwiłem się. —
Mój Wojtek ma…
— Proszę cię — słyszałem jak zaczyna
biec. — Pojedź na dworzec i go zatrzymaj! Nie wiem, przywiąż, złap w Pokeball’a
czy cokolwiek!
— Ale ja…
— Proszę cię, Amadeo!
Milczałem chwilę i zamknąłem oczy.
Decyzję podjąłem w kilka sekund.
— Dobra — zgodziłem się. — Pojadę na
dworzec — obiecałem. — Będę informował na bieżąco.
— Dzięki. Jestem twoim dłużnikiem!
Rozłączył się, a schowałem telefon do
kieszeni. Teraz trzeba było dostać się na dworzec w jak najkrótszym czasie.
Spojrzałem na zegarek, ale Wojtek miał tu być dopiero za godzinę, więc nie
mogłem go teraz o nic prosić. A liczyła się każda minuta.
— Wiesz może o której Hubert ma pociąg? —
zapytałem Sylwestra. Wzruszył ramionami.
— Nie. Tego nie wiem — odpowiedział,
zakładając czapkę. — Idziesz gdzieś?
— Muszę się dostać na dworzec —
powiedziałem, pakując się i sięgając po kurtkę. W żołądku czułem nieprzyjemne
mrowienie, zupełnie inne od tego, gdy spędzałem czas z Wojtkiem.
— Hę? Akcja ratunkowa? — spytał. —
Ciekawe.
— Nie aż tak — odpowiedziałem. — Trzymaj
się. Cześć! — rzuciłem jeszcze do Sebastiana i wybiegłem na zewnątrz. Miasto
było zatłoczone, a z nieba dalej padał śnieg. Taka sytuacja trwała już od kilku
dni. Musiałem się dostać na dworzec, ale dopiero teraz do mnie dotarło, że nie
wiem jak tam dojechać. Nigdy nie korzystałem z dworca kolejowego. Zawahałem się
na środku ulicy i zatrzymałem.
— Potrzebujesz pomocy? — usłyszałem za
sobą. Gdy się odwróciłem, ku mnie szedł Sylwester z kubkiem kawy w dłoni.
— Teoretycznie…
— A praktycznie?
— Praktycznie też. Nie wiem jak dostać
się na dworzec.
Uniósł brew.
— Jesteś z Gdańska?
— Tak.
— I nie wiesz gdzie jest dworzec
kolejowy?
— Czy już się do tego nie przyznałem? —
spytałem zdenerwowany. Traciłem czas.
— Cóż, mogę cię podwieźć.
— Zrobiłbyś to…?
Uśmiechnął się i potarł nos.
— Czemu nie? Tylko, że w samochodzie mam
już dwójkę pasażerów, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza — zapowiedział,
ruszając przed siebie.
— Nie. O ile im to nie przeszkadza.
— Na pewno nie — odpowiedział.
Maszerowaliśmy jeszcze minutę, aż w końcu zatrzymaliśmy się przed dużym, białym
autem, które było naprawdę brudne. Powstrzymałem się od komentarzy na ten
temat.
— A pasażerowie…? — zdziwiłem się. W
środku nikogo nie było. A przynajmniej tak mi się wydawało.
— Są — mrugnął do mnie, otwierając drzwi.
Z tyłu wyłoniły się dwa psie pyski. Gdyby nie sytuacja, rozpaczałbym nad ich
rozkosznością ponieważ oba psy były rasy husky i oba miały heterochromię, która
wyglądała jak ta u Kajetana. Przez chwilę wyobrażałem sobie, co by było, gdyby
Kajetan potrafił zmieniać się w psa. — Alfa i Beta. Moi najlepsi psyjaciele
— zażartował, gdy ładowaliśmy się do środka.
W przeciwieństwie do samochodu Wojtka,
tutaj pachniało psami i wszędzie była psia sierść. Psy rzuciły się do przodu,
aby mnie obwąchać, próbując przecisnąć nosy między przednimi fotelami.
— Trzymasz psy w samochodzie? — zdziwiłem
się.
— Tylko dzisiaj. Jedziemy do weterynarza,
ale wychodzi na to, że trochę nam to jeszcze zajmie…
Sylwester odstawił kawę na specjalnym
miejscu i odpalił samochód. Zadrżało nim niebezpiecznie, a ja wyciągnąłem
telefon. Musiałem o wszystkim poinformować Wojtka, licząc na to, że zrozumie
sytuacje. Dodałem, aby od razu zadzwonił, gdy skończy się msza.
Jeden z psów zaczął znów się przeciskać,
domagając się głaskania po głowie. Uczyniłem to, obserwując też drogę, którą
jechał Sylwester.
— To twoje psy?
— Naturalnie — odpowiedział. — Pomagają
mi w wyścigach psich zaprzęgów. Chociaż jest jeszcze trochę za wcześnie na zawody,
ale muszę sprawdzić stan ich zdrowia przed zawodami.
Oba psy szczeknęły, a Sylwester
uśmiechnął się szeroko.
— Przepraszam was, jak wrócimy obiecuję
wam długi spacer — powiedział Sylwester, wyraźnie smutny. Prawdę mówiąc
zauważyłem, że nawet do swoich braci nie mówił z taką czułością. — Może do nas
dołączysz? — zaproponował.
— Proszę?
— Na spacer — wyjaśnił. — Ach, nie…
zdajesz się mieć chłopaka — spojrzał na mnie.
— Bo mam…
— Serio?
— Boli mnie to zdziwienie w twoim głosie.
— Sorry, po prostu myślałem, że
zostaniesz żelaznym prawiczkiem — wzruszył ramionami, skręcając na
skrzyżowaniu. — I co? Kiedy zrywacie?
— Co?
— Pytam, bo teraz jesteś z innym facetem,
więc pewnie ten twój gach wybuchnie z zazdrości…
— Masz naprawdę wielkie problemy jeżeli
chodzi o zazdrość, co? — zapytałem. Sylwester prychnął cicho, a ja się uśmiechnąłem.
— Trafiłem, co? Zresztą, to nie twoja sprawa. Nie pokłócę się z Wojtkiem o coś
takiego. Zrozumie.
Sylwester uśmiechnął się, ale nie był to
ciepły gest.
— Geje lubią dramaty.
— Życie według stereotypów jest okrutne…
Przez resztę drogi nie mówiliśmy za dużo,
ale Sylwester dotrzymał swojej części obietnicy. Podjechaliśmy pod sam dworzec,
a gdy tylko się zatrzymał, prawie wypadłem z samochodu. Sylwester pogłaskał psy
i również wyszedł na zewnątrz.
— Też idziesz? — zdziwiłem się, bo już
chciałem się pożegnać.
— Na to wychodzi.
— A co z psami?
— Hę? Pójdą z nami.
— Można wprowadzać psy na dworzec?
— Przekonajmy się — zawarczał z ekscytacją
i uniósł brwi. Wypuścił Alfę i Betę z samochodu, a psy szczęśliwie
rozprostowały swoje łapy. Ich wolność jednak została ograniczona przez smycze.
Dopiero po tych przygotowaniach, ruszyliśmy na perony.
Rozglądałem się za Hubertem, mając
nadzieję, że jednak go odnajdę. Każdy wjeżdżający i odjeżdżający pociąg był dla
mnie symbolem upływającego czasu. Jeżeli Hubert wsiadł do pociągu, nie znajdę
go.
Zaraz za mną szedł z Sylwester z dwoma
psami, mając ewidentnie gdzieś to czy mi się uda czy nie, ale także się
rozglądał za Hubertem. Kierowaliśmy się w stronę peronu, na którym Hubert był
ostatnio widziany.
Na pociągi czekało mnóstwo ludzi, trochę
podenerwowanych przez ogłoszenia dotyczące spóźnień. To mogło trochę opóźnić
odjazd Huberta…
— Tam jest — powiedział Sylwester. Będąc
dużo wyższym ode mnie, dostrzegł mojego przyjaciela. Spojrzałem w tamtym
kierunku z dudniącym sercem. Faktycznie tam był. Hubert siedział na jednej z
ławek i wpatrywał się w coś, co chyba było biletem.
Ruszyłem ku niemu, dając znać Radkowi.
— Hubert! — krzyknąłem, co było do mnie
niepodobne. Drgnął i spojrzał w moim kierunku, kompletnie przerażony.
— Amadeusz…? — zdziwił się szczerze.
Wstał, kompletnie blady. Podszedłem do niego i uniosłem bezradnie ręce.
— Co ty tu robisz? Czemu nie odbierasz
telefonu?
— Skąd się tu wziąłeś?
— Gramy w „tylko pytania”? — Koło nas
pojawił się Sylwester. — A tak serio, to ja cię wywęszyłem. Sylwester.
— Ach… — ujął wyciągniętą dłoń. —
Słyszałem o tobie…
— Ja o tobie również — uśmiechnął się
szeroko. — Podobno uciekasz, nie dając nikomu żadnego zawiadomienia?
— Sylwester! — skarciłem go odpowiednim
tonem głosu. — Ale tak serio, Hubert… Co ty robisz?! Radek wariuje i…
Hubert spuścił wzrok. Wyglądał na
przestraszonego. Nawet widok dwóch uroczych psów nie poprawił mu humoru.
— No powiesz coś? — zapytałem. — Radek
już tu jedzie, więc…
— Och, nie — jęknął, przykładając dłoń do
czoła. — Radek? Radek tu jedzie…?
— Oczywiście, że tak! To on wszczął
alarm. Hubert, co się stało?
— Jak to co? — Sylwester wyglądał na oświeconego.
— Nie kocha go już, więc ucieka. Zamiast stanąć z nim twarzą w twarz…
— Jeżeli przyszedłeś tu tylko szerzyć
swoje stereotypy, jesteś tu zbędny — warknąłem zdenerwowany. Sylwester
popatrzył na mnie zaskoczony. — Dziękuję za twoją pomoc, ale nie znasz Huberta,
więc nie oceniaj go. Jestem pewien, że stało się coś czego twój psi rozum nie
jest w stanie pojąć, więc błagam, zamknij się!
Hubert i Sylwester wyglądali na naprawdę
zszokowanych. Prawdę mówiąc sam siebie nie poznawałem. Odchrząknąłem i jeszcze
raz spojrzałem na Huberta.
— Co się dzieje? Mów.
— Amadeo, to naprawdę nie jest łatwe…
— A łatwe jest wyjechać bez słowa?
Zawahał się i posmutniał jeszcze
bardziej. Opadł na ławkę, oddychając ciężko.
— Nie, to nie jest łatwe… Ale wydaje się
być słuszne…
— O co ci chodzi?
— Amadeo… — szepnął, ocierając oczy. —
Wyrzucili mnie z pracy…
— Och… — wydałem z siebie bliżej
niezidentyfikowany odgłos. — To faktycznie nieciekawie, ale… czy to jest
powód…?
— Wyrzucili mnie za moją orientację.
Nawet Sylwester wyglądał teraz na
poruszonego. Wyprostował się i wyglądał jakby ktoś go uderzył w tył głowy.
—
Co? — usiadłem obok niego. Położyłem mu dłoń na ramieniu. — Jak to się stało…?
Wyglądał na naprawdę przybitego.
— Nie wiem skąd się tego dowiedzieli,
ale… jakoś to wypłynęło, sam nie wiem — schował twarz za dłońmi. Trochę ciężko
go było teraz zrozumieć. — Niektórym rodzicom nie spodobało się to, że ich
dzieci uczy… gej. A więc… zaczęli się domagać, abym odszedł ze szkoły i…
— Wyrzucili cię za twoją orientację? —
Sylwester nie dowierzał. — Serio?
— Przecież ja nie robiłem nic złego! —
zawył, zwracając na siebie uwagę kilku osób. Poklepałem go po ramieniu. —
Uczyłem je muzyki… I tyle.
— To dlatego to wszystko? Dlaczego nie
powiedziałeś Radkowi?
— Nie chciałem go martwić — westchnął
ciężko. — Poza tym, będąc ze mną, jego kariera też jest zagrożona i nie
chciałem, aby i coś jemu się stało, więc…
— Hubert — szepnąłem. Nie wiedziałem co
powiedzieć. Nie miałem bladego pojęcia co miałem zrobić. Nigdy nie zetknąłem
się z tak okrutnym przejawem nietolerancji.
— Szkoła nie próbowała cię bronić? —
zapytał Sylwester.
— Nie… Dyrektora załatwiła to „po cichu”…
— Wielka mi kurwa oświata, ja pierdolę —
warknął zdenerwowany. Zaczął machać zdenerwowany ręką, szukając czegoś do
uderzenia.
— Gdzie chciałeś jechać?
— Gdzieś do Warszawy… Nie wiem. To była
spontaniczna decyzja…
— Dlatego chodziłeś ostatnio taki
przybity — połączyłem fakty niczym elementy układanki. — Hubert, nie możesz
uciekać…
— Ale co ja będę robił w tym mieście, co?
Wydało się, za późno. Ludzie nie są tacy tolerancyjni…
— Gdy uciekniesz, tacy ludzie jak oni
wygrają — oznajmił Sylwester. Zaskoczyła mnie jego zmiana zachowania.
— Wszystko jedno…
— Właśnie nie! — warknął. — Jeżeli
uciekniesz, przyznasz im rację. A według
nich „racja” wygląda tak, że jako gej nie możesz żyć. Nie możesz być — syknął z
mocą.
Hubert spojrzał na niego przez załzawione
oczy.
— Nigdzie nie znajdę pracy…
— Tego nie wiesz. Może już nie w szkole,
ale gdzieś indziej. Świat się nie kończy.
— Hubert, Radek już tu jedzie —
przypomniałem i uśmiechnąłem się delikatnie. — A Sylwester ma dużo racji… o
dziwo…
— Dzięki…
— Chodzi o to, że masz u boku kogoś, kto
cię kocha, Hubert. Na pewno możecie to przedyskutować, prawda? Taki problem na
pewno nie będzie „zawracaniem głowy” dla Radka.
— To chyba twój pierwszy, ciepły
komentarz o nim.
— Widzisz jak bardzo przejmuję się tą
sytuacją?
— Hubert! — Przez cały dworzec dało się
słyszeć wołanie Radka. Kilka osób obejrzało się w kierunku źródła nawoływania.
Sam Hubert zamarł, a ja ścisnąłem jego ramię i skinąłem głową, na znak, że
będzie dobrze.
Wstałem z ławki i uniosłem dłoń,
machając. Radek dostrzegł to po chwili i sprawnymi krokami dobiegł do nas.
Zatrzymał się tylko na chwilę, aby rozeznać się w sytuacji. Zaskoczyła go tylko
obecność Sylwestra i psów, a po chwili już klęczał przed Hubertem. Położył mu
ręce na ramionach i potrząsnął nim.
— Hubert! Zwariowałeś? Co ty robisz?
Zrobiłem coś? Czemu…?
— Spokojnie, spokojnie — poprosiłem. —
Hubert ma ci coś ważnego do powiedzenia…
Radek spojrzał na mnie, a potem na
swojego chłopaka. Uniósł brwi. Oddychał ciężko, zmęczony po biegu, więc
próbował wyrównać swój oddech, wyrzucając z siebie pokłady pary wodnej.
— Co się stało? O mój Boże, Hubert, co
się stało?!
— Damy wam chwilę — oznajmiłem i skinąłem
na Sylwestra. Chłopak również skinął głową i cofnęliśmy się pod budynek dworca.
Psy wyglądały na wielce zainteresowane każdym bagażem, które je mijał. Merdały
ogonami, gdy oglądaliśmy jak Radek i Hubert rozmawiają ze sobą. Nie słyszeliśmy
ich, ale sądząc po minie Radka, Hubert mówił prawdę.
— Nie wiedziałem, że potrafisz być taki
silny — stwierdził Sylwester. — Wtedy, gdy na mnie krzyknąłeś. To podniecające.
Spojrzałem na niego ponuro.
— A już zacząłem zmieniać o tobie zdanie…
— Zmieniać?
— Tak. Powiedziałeś kilka mądrych rzeczy,
przyznaję.
— A co? Wcześniej nie mówiłem?
— Nie. Wcześniej trzymałeś się
stereotypów. Czyli dokładnie tak samo jak ludzie, z którymi kazałeś walczyć —
uśmiechnąłem się do niego. Sylwester zamrugał oczami i uchylił usta jakby
chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu słów. Prawie jakby ktoś go uderzył go
mentalnie czymś oczywistym. Z wielką dumą tę zasługę przypisałem sobie. — To
trochę zabawne, że społeczeństwo gejów, które tak bardzo chce walczyć ze
stereotypami ludzi nietolerancyjnych, samo ma stereotypy o sobie. Myślałem nad
tym i doszedłem do wniosku, że skoro geje walczą sami ze sobą, nie uzyskają
tolerancji od innych, skoro w sumie sami się nie tolerują. Nie sądzisz?
Sylwester milczał jakiś czas i spojrzał w
innym kierunku. Wjeżdżający na peron pociąg zagłuszał wszystkie inne dźwięki.
— Dużo myślisz, Amadeuszu… — odpowiedział
jedynie, trochę pogubiony. Nasza dyskusja zakończyła się, gdy na dworcu pojawił
się Wojtek. Gdy mnie dostrzegł obok Sylwestra, prawie taranując innych ludzi,
dotarł do nas. Uśmiechnąłem się na jego widok.
— Co się stało? Gdzie Hubert? — zapytał
na wstępie, witając się z Sylwestrem skinieniem głowy.
— Tam. Rozmawia z Radkiem — wskazałem na
tę konkretną ławkę. Teraz siedzieli obok siebie i Radek coś tłumaczył
Hubertowi, sądząc po jego gestykulacji.
— Nie pojechał?
— Nie. Wyjaśnię ci zaraz o co chodziło…
— No dobrze. — Sylwester klasnął w
dłonie. — Skoro jest tu już twój chłopak, nie potrzebujesz podwózki — uśmiechnął
się złośliwie, na co Wojtek zareagował położeniem dłoni na moim ramieniu. — No
to w końcu może dotrę do tego weterynarza — gwizdnął na swoje psy, aby zwróciły
na niego uwagę. — Idziemy — ruszył w stronę wyjścia, a psy dreptały za nim. —
Cholera, moja kawa będzie już zimna… — dodał na odchodne, nie żegnając się.
Wypuściłem powietrze i spojrzałem na Wojtka.
— Przepraszam za to zamieszanie.
— Nie przejmuj się. Ważne, że złapałeś
Huberta — spojrzał w tamtym kierunku. Uniósł wysoko brwi, a gdy i ja tam
spojrzałem, zrozumiałem dlaczego. Radek obejmował mocno Huberta i szeptał mu
coś do ucha. Cmoknąłem z nadmiaru uczuć.
— To urocze — przyznałem.
— To co się właściwie stało?
— Ach… Mam co opowiadać — pokiwałem
głową.
Przyłożyłem dłoń do serca i odetchnąłem.
Przez ostatnie dwie godziny prawie odchodziłem od zmysłów, w swój własny,
ograniczony sposób, ale obecność Wojtka trochę mnie uspokoiła. Opowiedziałem mu
w skrócie co się wydarzyło, podkreślając jak bardzo nie chciałem jechać z
Sylwestrem, ale nie miałem wyboru. Opuściliśmy dworzec dopiero wtedy, gdy
byliśmy naocznymi świadkami tego jak Radek wziął bagaże Huberta i we dwójkę
zeszli z peronu, ignorując nadjeżdżający pociąg. Hubert dalej był blady, ale
towarzyszący mu Radek dodawał jemu sił.
— Masz ochotę na gorącą czekoladę? —
zaproponował Wojtek.
— Tak — pokiwałem gorliwie głową.
Uśmiechnął się do mnie. — To jest to czego teraz potrzebuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz