Rozdział 15
Historia Brunona
Część 2
— Cieszę się, że zdecydowałeś się nam
pomóc. — Bruno przemówił znad filiżanki zielonej herbaty.
— Nie ma sprawy. — Gaspar machnął
lekceważąco ręką. — Cała przyjemność po mojej stronie. Muszę przyznać, że we
Francji nie miałem czasu na grę w kosza! — zaśmiał się, mieszając cukier w
herbacie. Jego była czerwona. — Tylko praca, studia… Zero przyjemności.
— Szkoda, że nie ma tutaj Cyrusa… —
stwierdził Bruno.
Obaj właśnie siedzieli na tarasie domu
Brunona. Jego rodzice wybudowali sobie wielki domek na przedmieściach, dzięki
czemu otaczał ich las i było tu względnie cicho. Co jakiś czas przejeżdżało
auto na skrytej za drzewami, asfaltowej drodze. Mimo chłodnego dnia,
stwierdzili, że wypiją po ciepłej herbacie właśnie na zewnątrz, aby nadać tej
okazji znaczenia. Rozgrzane filiżanki były świetnym kontrastem do spadających,
zmarzniętych liści.
— Jeszcze będzie okazja, abyśmy spotkali
się we trójkę — zapewnił Gaspar. Przeczesał swoje włosy, aby odgarnąć je w tył.
— Zagramy wtedy w dobry basket.
Bruno skinął głową.
— Swoją drogą. — Gaspar uniósł palec i
zakręcił nim w powietrzu. — Wybacz, że poruszę ten temat, ale zastanawia mnie
jak pogodziłeś się z Cyrusem?
Bruno upił łyk herbaty. Jego oczy
błysnęły, gdy zerknął na Gaspara.
— To nie jest długa historia. I myślałem,
że tobie znana.
— Ach, wiesz… Wolałem nie wnikać, gdy
sprawy były jeszcze świeże — wyjaśnił, drapiąc się za uchem. Następnie jego
dłoń wylądowała na drewnianym stoliku. Palce automatycznie zaskoczyły, jakby
grał na pianinie. Wygrywał teraz W Grocie Króla Gór. — Cieszę się
jednak, że wszystko wróciło do normy.
— Szczerze mówiąc, do Cyrusa wróciłem z
podkulonym ogonem, chociaż przez jakiś czas próbowałem udawać dumnego — wyznał
cicho. — Nie było jednak szans, aby Cyrus tego nie zauważył — westchnął. —
Jednak pogodziliśmy się, a ja szedłem do niego małymi kroczkami…
***
Bruno niechętnie, ale w końcu pojawił się
na jednym z eliminacyjnych meczów Młodych Wilków. Liczył, że nikt go nie
zauważy, ale ciężko było tego dokonać, gdy miało się płomienno—czerwone włosy i
było się gwiazdą koszykówki.
Obecnie trochę przyćmioną, ale jednak —
dalej gwiazdą.
Obserwowały go dziesiątki spojrzeń, gdy
przemierzał korytarz. Ignorował wszystkich zaciekawionych, starając się przejść
przez korytarz. Spuścił nawet wzrok, licząc na to, że dzięki temu stanie się
niewidzialny.
Niestety — to że nie widzisz innych ludzi,
nie znaczyło że oni nie widzą ciebie.
— Bruno? — Na dźwięk swojego imienia
podskoczył. Zerknął w lewo, zaciekawiony. Z ławki właśnie dźwigał się wysoki
chłopak o zielonych włosach. Musiały być farbowane, bo natura nic takiego by
nie wyhodowała. Miał także zielone oczy, a w uszach widniały dziurki po
kolczykach. Bruno zmarszczył czoło. Wiedział, że skądś go zna.
— Hm? To ty grałeś ostatnio przeciwko
Młodym Wilkom? — zatrzymał się, szczerze zaintrygowany.
— Ta — odpowiedział niemiło i wsadził ręce
do kieszeni. Ani myślał je podawać. — Słyszałem o tobie.
Bruno milczał.
— Norbert — przedstawił się szybko.
Wyglądał na osobę śmiertelnie poważną.
— Czego chcesz?
Norbert wzruszył ramionami.
— Porozmawiać…? Sam nie wiem. Chciałem iść
mecz Wilków przeciwko Atlantis Kingdom…
— Ja również — odpowiedział Bruno. — Bałem
się, że to będzie głupio wyglądać.
— Ta, ja również — pokiwał głową.
— Co się stało z kolczykami? — zapytał
Bruno, kierując swoje błyszczące oczy na uszy rozmówcy. Norbert przyłożył tam
dłoń, a potem westchnął.
— Miałem zakład… Jeżeli przegram,
przestaję je nosić. W sumie… ta przegrana dała mi kopa — stwierdził ponuro. —
Nie rozumiem kompletnie tej drużyny, ale… mają to coś czego szukałem w
koszykówce. Dlatego tu jestem. Nigdy nie przychodziłem obserwować gry moich
rywali.
Bruno milczał. Rozejrzał się po korytarzu,
a następnie skinął głową.
— Powinniśmy się tam udać razem.
Norbert prychnął, odwrócił wzrok, ale w
końcu skinął głową. Tego dnia Bruno i Norbert obserwowali mecz eliminacyjny
Młodych Wilków przeciwko Atlantis Kingdom. Gdy pokonali tego giganta,
zrozumieli. Z Młodymi Wilkami nie mieli szans, jeżeli dalej będą postępować tak
jak postępowali. Ich wizje drużyn i koszykówki… Blakły przy świetle Wilków,
które po raz kolejny wyły, odnosząc zwycięstwo.
Maksymilian zajadał się w cukierni, zaraz
po przegranym meczu. Aby ukryć swój smutek, pokaźnie zasilił dochody tego
miejsca. Jadł bez końca, zapatrzony w jeden punkt na stole.
Nie do końca wiedzieli jak się znaleźli tu
we trójkę, ale czuli się jak przy stole przegranych. Norbert opierał się o
krzesła ze skrzyżowanymi rękoma, milczał. Bruno z pewną dozą szacunku
obserwował jak Maksymilian pochłania kolejne ciasto, podczas gdy sam czerwono—włosy
delektował się kawałkiem ciasta truskawkowego.
— To co tutaj robicie? — zapytał w końcu
najwyższy z nich. Górował nad nimi niebezpiecznie, nawet gdy siedział. Jego
kolana prawie zahaczały o dolną część blatu stołu.
— Dokładnie, Bruno. Co tu robimy? —
zapytał Norbert. — Powinienem iść już do hotelu. Będą znów mnie szukać…
— Pomyślałem, że dobrze będzie coś zjeść —
oznajmił Bruno. — No i zatopić gorycz w tych słodyczach…
— Ale my się nawet nie znamy!
— Już nie bądź taki brutalny — westchnął
Bruno. To była jego domena. — Wpadliśmy na Maksymiliana przypadkiem, prawda?
— I przyszliśmy za nim aż tutaj…
— Wyglądał jakby był w amoku, a nikt z
Atlantis się tym nie przejął. Włączył się we mnie instynkt starszego brata…
Norbert porównał wzrost obu i pokręcił
głową.
— Powiedz mi, Maksymilianie, jak się czujesz?
Chłopak wzruszył ramionami. Jego końcówki
włosów dalej były mokre od długiego prysznicu. Wyglądał na obolałego, ale i
trochę obojętnego.
— Głodno.
— Czujesz się… głodno? — powtórzył
Norbert. Ewidentnie brakowało mu cierpliwości do zachowania Maksymiliana. Gdy
skinął głową, zielono—włosy schował twarz w dłoniach. Bruno zignorował te
zaczepki i wbił widelec w truskawkową galaretkę.
— Zjem, to mi przejdzie — zapewnił. Bruno
uśmiechnął się lekko.
— Chciałbym wam coś zaproponować —
oznajmił nagle, a jego oczy błysnęły. Norbert spoważniał, a Maksymilian
przestał na chwilę jeść. Coś było w oczach Brunona, co kazało im go wysłuchać,
nawet jeżeli zacząłby teraz opowiadać o tym jak pierwszy raz narobił w
pieluchy. — Każde z nas kończy teraz liceum. Jesteśmy z innych miast, ale
myślę, że skoro jesteście tutaj na czas turnieju, możemy razem pograć.
— Hmm… Myślisz, że to dobry pomysł? —
zapytał Maksymilian.
— Czemu nie? Nie znamy się, spróbujemy
czegoś nowego i każde z nas zostało pokonane przez Cyrusa.
— Brzmi jak niezły plan. Zgoda — oznajmił
Maksymilian. Norbert drgnął.
— I co? I tyle? Tak po prostu się
zgadzasz?
— Bruno wydaje się wiedzieć co mówi —
stwierdził jedynie. Norbert westchnął, przejeżdżając wzrokiem z jednego na
drugiego. Pod wpływem intensywnego spojrzenia Brunona, skinął głową.
— W sumie, byle być daleko od swojej
drużyny — podrapał się po głowie. — Niespecjalnie mnie tam lubią…
— Okazuje się, że moja drużyna też za mną
nie przepadała. — Maksymilian nie wydawał się być tym szczególnie poruszony. — Jakie
to dobre — zatopił zęby w serniku.
— W takim razie proponuję spotkać się
jutro na Agrykoli. Tam są boiska do koszykówki.
— Nie jesteśmy z Warszawy — przypomniał
Norbert.
— Nie wiecie gdzie jest Agrykola? Cóż za
brak poszanowania dla stolicy…
— Ej!
— Wyjaśnię wam — zapewnił, nakładając na
widelczyk kawałek ciasta. — Jestem bardzo podekscytowany jutrzejszy spotkaniem.
Od tamtego momentu, aż do końca turnieju,
spotykali się na Agrykoli, aby pograć w kosza. Była to ich ucieczka od
ostatnich porażek i problemów, a na dodatek, okazało się, iż nawet siebie
lubią, mimo różnicy charakterów.
Zdarzało im się grać z obcymi, ale we
trójkę zawsze dawali im radę.
Spotkali się tam także po finałowym meczu,
który rozegrał się między Młodymi Wilkami a Apeliotes. Był wtedy wieczór, gdy
we trójkę siedzieli pod koszem. Maksymilian opierał się o słupek, Norbert o
siatkę, a Bruno zasiadł na piłce i poruszał się na niej to w przód, to w tył.
— Jednak wygrali — przemówił Norbert. —
Cóż, przynajmniej możemy się pocieszać, że wszyscy przegraliśmy z przyszłymi
zwycięzcami mistrzostw województwa.
— Tak, to jest jakieś pocieszenie —
przyznał Maksymilian.
Bruno milczał.
Cyrus udowodnił, że był lepszym kapitanem.
Nie tylko wygrał mistrzostwa miasta, ale doprowadził swoich na poziom najlepszych
w województwie. Idea Bruna legła w gruzach. Musiał teraz coś z nich odtworzyć,
aby nie stracić miłości do koszykówki.
Bardzo chciał pogratulować dawnemu
przyjacielowi. Skłonić się i winszować. Cyrus miał rację, gdy rozstawali się
trzy lata temu w gimnazjum.
— Bruno?
— Hm? — ocknął się i spojrzał na swoich
towarzyszy. — Tak? Przepraszam, zamyśliłem się.
— Pytałem się czy idziemy? — Maksymilian
wskazał na niebo. — Chyba będzie padać.
— Och… Tak, oczywiście. Nie ma co grać,
gdy boisko będzie mokre.
Dźwignęli się z ziemi i rozdzielili się na
przystanku autobusowym. Pożegnali się z Norbertem, który już jutro wyjeżdżał z
Warszawy, ale obiecał szybki kontakt. Bruno i Maksymilian zdecydowali się na
dłuższy spacer, nie obawiając się tak bardzo deszczu. Czerwono—włosy
stwierdził, że nie będzie padać tak szybko, ale jak zawsze — nie potrafił
rozgryźć pogody. Po pięciu minutach lunęło jak z cebra, co zmusiło Brunona i
Maksymiliana do schowania się pod jednym z przystanków.
Biedny Maksymilian musiał się kulić.
— Jestem cały mokry… — westchnął ciężko.
— Nie jesteś z cukru.
— Szkoda… — rozmarzył się. Bruno
uśmiechnął się lekko.
— Mam złe przeczucia — pożalił się Bruno,
wpatrując się w zachmurzone niebo. Nad Warszawą było teraz ciemno i ponuro.
Mimo, że ktoś właśnie świętował zwycięstwo w Euro 2012, Bruno nie potrafił
pozbyć się wrażenia, że stało się coś złego. A jeżeli jeszcze się nie stało,
stanie się wkrótce.
— Hm? Jak to?
— Sam nie wiem — odpowiedział. Jego oczy
znów błysnęły. — W każdym razie cieszę się, że mogliśmy grać w koszykówkę.
Razem.
— Taaak, to było fajne — przyznał. —
Naprawdę jesteś dobry. Jak na tak niską osobę — pacnął Brunona po głowie.
Odtrącił jego dłoń. — Masz jakieś plany?
Bruno odwrócił wzrok. Maksymilian trafił w
sedno. Nie wiedział jakie ma plany. Musiał teraz wiele przemyśleć, wiele
zmienić…
— Powinieneś dalej grać — stwierdził
Maksymilian. Bruno uniósł wzrok.
— Proszę?
— Jesteś w tym naprawdę dobry —
stwierdził, sięgając do swojej torby. Wyjął z niej paczkę solonych chipsów.
Bruno zmarszczył brwi.
— Czy ty kiedyś jesteś najedzony?
— Rzadko kiedy… — pożalił się. — Ale dużo
gram w koszykówkę, więc wychodzę na zero… Też powinieneś.
— Wyjść na zero…?
— Grać w koszykówkę. Nie jestem specem.
Nawet nie jest to mój ulubiony sport — dodał, wzruszając ramionami. — Zawsze
chciałem być tenisistą, ale jak się okazało, jestem beznadziejny w tym sporcie.
Koszykówka to drugi plan, ale i tak satysfakcjonujący… A u ciebie koszykówka
jest na pierwszym miejscu. Głupio by było to zmarnować, wiesz?
W jego słowach kryła się pewna logika,
którą Bruno cały czas tracił z oczu. Skoro kochał koszykówkę, czemu miałby się
wahać co do swojej przyszłości związanej z nią? To było… oczywiste.
— A ty będziesz grał? — zapytał.
— Hmm…? — zastanowił się chwilę. — Tylko
jeżeli ty będziesz grał.
— Co? Czemu twoja decyzja zależy ode mnie?
— Bo wydajesz się wiedzieć co robić. Ja
jestem bezradny — oznajmił ponad dwumetrowy olbrzym. — Potrzebuję motywacji i
inspiracji. Może nie wyglądam, ale zaimponowałeś mi swoją grą. Szacun.
Uniósł swoją zamkniętą dłoń, chcąc przybić
żółwika. Bruno był kompletnie zaskoczony tym gestem. Po kilku sekundach jednak
przybił żółwika z Maksymilianem, kiwając głową.
— Mam nadzieję, że jeszcze zagramy razem.
***
— Witam, drużyno — przywitał się głośno
Cyrus. Jak zwykle stanął wyprostowany z dłońmi za plecami. Bacznie obejrzał
swoich rekrutów. Wyglądali na zdrowych mężczyzn. — Nazywam się Cyrus i zostałem
powołany na kapitana drużyny koszykarskiej w tym roku akademickim. Wszelkie
sprawy proszę załatwiać ze mną lub trenerem Danielem. Woli jak się do niego
mówi po imieniu, zapamiętajcie. Jako nowy kapitan wymagam od was dyscypliny i
zaufania. Przede wszystkim wiary w samego siebie…
— Och, błagam — westchnął jeden z
uczestników. — Oszczędź nam tego…
Cyrus przeniósł wzrok na tego co się wtrącił.
Był to płomiennowłosy Bruno. Walczyli chwilę na spojrzenia.
— Czy coś ci się nie podoba, Bruno? —
zapytał uprzejmie.
— Tak. Twój sposób prowadzenia drużyny —
wystąpił z szeregu.
— Naprawdę? O ile pamiętam mój sposób
prowadzenia drużyny doprowadził do twojej bolesnej porażki w styczniu.
Bruno warknął cicho.
— To był zwykły fart! Chcę one—on—one!
— Uspokój się… — wtrącił się kolejny
chłopak. Ponad dwumetrowy Maksymilian. — Złość piękności szkodzi.
— A ja z chęcią na to popatrzę. — Norbert
wykazał zapał godny każdego sportowca. — Chcę mieć pewność, że prowadzi mnie
właściwy kapitan!
— Banda niedowiarków — westchnął Krystian.
— Jego drużyna zmiotła nasze w każdym możliwym spotkaniu.
— Że co? Raz z nimi wygrałeś! —
przypomniał Bruno.
— To nieistotne. Gdyby nie wewnętrzna
kłótnia, nie wygrałbym.
Bruno wywrócił oczami i spojrzał ponownie
na Cyrusa.
— Przyjmujesz moje wyzwanie?
— Oczywiście. — Cyrus zrzucił z siebie
bluzę. — Podajcie nam piłkę.
Wszyscy rekruci rozeszli się pod ściany, a
na środku boiska, naprzeciw siebie stanęli Cyrus i Bruno. Norbert podrzucił
piłkę, a tę zdobył Cyrus. Bruno go jakiś czas blokował, a potem Cyrus
zastosował swoje słynne wyminięcie, które wykonywał tak szybko, że nawet Bruno
nie potrafił go zatrzymać. Niczym błyskawica przecinająca niebo pognał do
kosza, a zaraz za nim ruszyła pożoga. Wściekła i czerwona prawie zapaliła
parkiet.
Jednak było za późno. Cyrus zdobył punkty
i wylądował na ziemi. Bruno prawie na niego wpadł. Obaj oddychali ciężko.
— Wystarczy? — spytał Cyrus.
— Szlag. Niech ci będzie — warknął Bruno. —
Ale pamiętaj, jestem w drużynie tylko dlatego, że jesteś silniejszy i dobrze ją
prowadzisz. Jedna przegrana i jesteś dla mnie skreślony i nigdy nie nazwę cię
już „kapitanem”, jasne?
Cyrus obserwował go chwilę i skinął głową,
uśmiechając się. Bruno warknął i wrócił do pozostałych.
— Na czym skończyliśmy? — Cyrus zbliżył
się do drużyny. — Ach, tak. Wiara w siebie…
Trening zakończył się po blisko dwóch
godzinach, a zaraz po tym jak Cyrus omówił sprawy organizacyjne z trenerem,
ruszył do swojej dziewczyny, która czekała na niego na korytarzu. Byli umówieni
na wspólny obiad.
Uśmiechnęli się do siebie i pocałowali na
powitanie. Lubił smak jej ust. Kochał zapach jej ciała. Lawenda. I włosy… ach,
włosy, które pachniały jak deszcz.
— Jak tam, mój kapitanie?
— Może być ciężko — wziął ją pod ramię jak
prawdziwy dżentelmen. — Regularnymi graczami zostali wszyscy ci, których
pokonałem w zawodach w tamtym roku. Obawiam się, że mogą do mnie chować urazę…
— Spójrz na to z drugiej strony. Pokonałeś
ich, a więc udowodniłeś swoją wartość.
Cyrus uniósł brwi.
— O tym nie pomyślałem…
— No widzisz? Będzie dobrze! Potrafiłeś
utworzyć i zgrać ze sobą Siedem Cudów. Kolejna czwórka będzie dla ciebie
problemem?
Cyrus uśmiechnął się delikatnie.
— Nie. Nie sądzę.
Zatrzymał się raptownie, a Bianka zrobiła
to samo. Na końcu korytarza, oparty o ścianę, stał Bruno. Obserwował tę dwójkę
ze zmrużonymi oczami. Cyrus zamarł. Bianka spojrzała na swojego chłopaka, a
potem drgnęła.
— Ach! Zapomniałam… um… bluzy! — pokiwała
gorliwie głową. — Zaraz wrócę!
Cyrus odprowadzał ją wzrokiem, aż zniknęła
za jednym odnóży korytarza. Potem wrócił do Brunona, który dalej go obserwował.
Intensywność tych spojrzeń była przytłaczająca.
— Czyta w twoich myślach? — zapytał w
końcu Bruno.
— My rządzim światem, a nami kobiety —
odpowiedział jedynie. Bruno uśmiechnął się drwiąco i odbił się plecami od
ściany.
— Ledwo co przyszedł na studia i został
kapitanem drużyny uniwersyteckiej. Ma piękną dziewczynę. Jest jednym z Siedmiu
Cudów. Prawdopodobnie najlepszy gracz w całej Warszawie — wymieniał Bruno, idąc
powoli ku swojemu kapitanowi. — Jest coś czego nie masz?
— Dawno temu straciłem kontakt z dobrym
przyjacielem. — Ta odpowiedź była jawnie dwuznaczna. — Brakuje mi go po mojej
stronie boiska.
Bruno pokiwał głową i zatrzymał się metr
przed Cyrusem.
— Dobrze się składa — stwierdził. Zawahał
się, ale w końcu uniósł swoją dłoń. — Rozmawiałem z Gasparem… Co prawda jest
dziewięć miesięcy za późno, ale jednak… gratuluję wspaniałego meczu. Twoja
drużyna wygrała zasłużenie.
Cyrus spojrzał na wyciągniętą dłoń i
skinął głową. Ujął ją w swój mocny chwyt, o który nikt by go nie podejrzewał.
— Dziękuję. Nie było łatwo, mieliśmy
piekielnie trudnego rywala.
Bruno uśmiechnął się, ale zaraz potem
spoważniał. Obaj opuścili swoje dłonie.
— I znów mnie dzisiaj pokonałeś —
westchnął ciężko. — Chyba mam więcej do nauki niż przypuszczałem.
— Wypadłeś jedynie z formy, ale ja cię
znów tam zaprowadzę — zapewnił Cyrus. — Ale dość już o treningach. Mamy wiele
lat do nadrobienia! Może chcesz iść z nami na obiad?
Bruno zamrugał oczami i spojrzał za
Cyrusa. Bianka właśnie do nich wracała, powolnym, nienaturalnym krokiem.
— Ale… Z wami? Nie, nie, nie… Nie chcę być
trzecim na randce…
— To nie randka. To obiad — zapewnił
Cyrus. — Zresztą zależy mi na tym, aby Bianka poznała mojego dobrego
przyjaciela.
Bruno wziął głębszy wdech.
— Już jestem — oświadczyła Bianka. —
Jeszcze się nie znamy. Bruno, prawda?
— Tak. Zgadza się — ujął jej dłoń i się
skłonił. — Bruno Druh—Czerwiński.
— Miło cię w końcu poznać — odpowiedziała
urzeczona sposobem traktowania. — Jestem Bianka. Cyrus tyle o tobie mówił…
Blondyn drgnął.
— Bez przesady…
— Naprawdę? — Bruno uśmiechnął się
złośliwie. — Ciekawe.
— Może chcesz iść z nami na obiad? —
zaproponowała, a Cyrus uśmiechnął się triumfalnie. — Jestem pewna, że macie
sobie dużo do opowiedzenia.
— Ale… — zaczął, jednak siła spojrzeń tej
dwójki kazała mu w końcu skinąć głową. — Byłoby bardzo miło.
— Świetnie! — Bianka klasnęła w dłonie i objęła
ramię Cyrusa. — Ruszajmy!
***
— Zwariowałeś?! — ryknął Bruno. Teraz
złość w nim płonęła.
— Nie, Bruno… Nie zwariowałem — odpowiedział pewnie Cyrus.
Zachodziło słońce, gdy spotkali się ciepłego, letniego wieczora. Siedzieli na
ławce, niedaleko Agrykoli. Cyrus zaprosił Brunona na one—on—one, ale tak jak
kiedyś, po prostu zwabił tu przyjaciela, aby móc go zapoznać z nową sytuacją. —
Taka jest moja decyzja…
— Nie możesz odejść! — oburzony Bruno
wstał z ławki i stanął przed Cyrusem. Blondyn nie podniósł wzroku. — Jesteś
naszym kapitanem! Wygraliśmy dzięki tobie mistrzostwo Polski! Nie możesz tak po
prostu odejść i…!
— Bruno — przerwał mu brutalnie i powstał.
Mówił spokojnym tonem. — Muszę odejść z drużyny.
— Dlaczego? Dlaczego?! — złapał go za
kołnierz. — Wszyscy, którzy dają mi radość z koszykówki, zawsze odchodzą lub
znikają! Z mojej lub ich winy! Myślałem, że w końcu uda nam się grać w kosza!
Razem! Przez kilka lat…! Dlaczego?! Masz jakiś konkretny powód…?!
Cyrus milczał. Bruno przestał nim
potrząsać, gdy blondyn wypowiedział jedno zdanie. Wśród odgłosów szamotaniny
ciężko było je wyłapać, ale dotarły do Bruna i ugodziły go prosto w twarz.
Puścił Cyrusa i cofnął się o krok.
— C-Co…?
— To co słyszałeś — odpowiedział ponuro i
sięgnął po piłkę do kosza, która była u jego nóg. Mechanicznie zakręcił nią na
palcu i trzymał tak przez jakiś czas. — Dlatego muszę odejść.
— Ale… — Bruno pokręcił głową. — To
niemożliwe, Cyrus! Przecież grasz od tylu lat…!
Cyrus uśmiechnął się delikatnie.
— Zabawne, co?
— Wcale nie zabawne!
— W każdym razie nie mogę grać w takich
warunkach — oznajmił z mocą. — Odejdę z drużyny, Brunonie, to postanowione.
Rozmawiałem już z trenerem, wyraził zgodę. Zgodził się także na moją
propozycję…
— Propozycję?
— Abyś to ty został nowym kapitanem Elementaris.
Bruno przeżył szok. Nie mówił nic przez
blisko minutę, próbując dopatrzeć się żartu w oczach Cyrusa. Jednak biła od
nich jedynie śmiertelna powaga.
— Nie… Nie, nie, nie… Chyba już sobie
udowodniliśmy, że jestem złym kapitanem... prawda?
— Myślę, że siebie nie doceniasz.
— Nie, Cyrus! Nie będę kapitanem! Krystian
by się idealnie do tego nadawał! Ja…
— Krystian nie zostanie kapitanem
Elementaris — zapowiedział hardo Cyrus. — Ty nim będziesz. Tobie ufam
najbardziej. Wierzę, że sobie poradzisz… Oczywiście… to tylko propozycja, którą
możesz odrzucić, wtedy trener sam wyznaczy kapitana, ale zaoferowałem ciebie.
Masz talent, zdolności przywódcze i już byłeś kapitanem. Wiesz jak to działa.
Przemyśl to, tylko o tyle cię proszę.
Bruno nie dał odpowiedzi tego dnia.
Podjęcie decyzji zajęło mu dokładnie dwa tygodnie, podczas których zdawał się
być nieobecny i odrobinę przygaszony. Obiecał także Cyrusowi, że nikomu nie
powie o powodach odejścia z Elementaris. Mimo, że tajemnica paliła go żywcem,
wytrwał w tym postanowieniu, gdy jako nowy kapitan pojawił się przed swoją
drużyną.
Nie wszyscy byli zachwyceni z tego wyboru.
— Jak wiecie — zaczął spokojnie. — Cyrus
opuścił naszą drużynę z powodów osobistych…
— Jakich? — wtrącił Krystian.
— Osobistych — podkreślił Bruno. — Nie
będę o nich mówić. Wystarczy, że uszanujecie jego decyzję.
— I teraz ty jesteś naszym kapitanem? —
zapytał Krystian, szczerze zawiedziony. Przyglądał się Brunowi zza czarnej
grzywki. Jego szare oczy były przepełnione złością.
— Na to wychodzi. Cyrus poprosił mnie o
to, a więc uznałem, że nie wypada odmówić…
— A powinieneś.
— Ej! — wtrącił Norbert. — Zamknij się.
— Czemu? — Krystian dalej siłował się z
Brunonem na spojrzenia. — Może i Cyrus wierzy w twoją wielką przemianę, ale
ludzie tak łatwo się nie zmieniają. Pamiętam bardzo dobrze twój styl gry w
liceum. Owładnięty władzą i pychą… — syknął, występując przed szereg. — Nie
jesteś odpowiednią osobą na prowadzenie dzieła Cyrusa.
Bruno milczał. Dyskretnie przełknął kilka
łez.
— Wypełniam tylko prośbę Cyrusa, który
nigdy się nie mylił co do prowadzenia drużyny. Poważnie rozważałem jego
propozycję, którą ostatecznie przyjąłem. Cyrus powierzył mi ważne zadanie i je
wykonam.
— Naprawdę? — spytał Krystian. — A może po
prostu chciałeś go wygryźć? Teraz znów wróciłeś na pozycję kapitana.
— Krystianie, czy masz ze mną jakiś
problem? — zapytał zdenerwowany. — Od razu ci mówię, że takie zachowanie w
mojej drużynie będzie niedopuszczalne.
— W twojej drużynie — powtórzył. — Niech
pozostanie twoja — stwierdził, obracając się na pięcie. — Nie jestem jej
częścią.
Ruszył do wyjścia, z dumnie uniesioną
głową. Najgorsze jednak dla Bruna było to, że kilka osób popatrzyło po sobie,
skinęło głowami i także opuścili salę. Bruno nie stracił jednak obojętnego
wyrazu twarzy. Jedynie wziął głębszy oddech.
— Przykro mi, Bruno. — Maksymilian stanął
obok niego. — Dobrze się czujesz?
— Zaskakująco dobrze — odpowiedział
spokojnie. — Lepiej, aby wszelkie przejawy buntu wystąpiły na samym początku.
Przynajmniej wiem na czym stoję.
— Nie przejmuj się nim — poradził Norbert.
Zmienił swój image odkąd ostatni raz się widzieli. Miał dłuższe włosy, które
dalej farbował na zielono, ale brakowało już kolczyków, za to nosił okulary.
Wydawał się też spoważnieć. Podobnie Maksymilian, chociaż ten dalej wyglądał na
bezradnego. — Zawsze miałem co do niego „ale”.
Bruno nie skomentował. Spojrzał za to na
dwójkę ludzi, którzy, według jego mniemania, powinni odejść już na samym
początku, gdy tylko plotka się rozeszła. Dlatego z zaskoczeniem patrzył na
Dawida i Nataniela, którzy zostali w szeregu.
— Nie idziecie? — zapytał.
— Eeeee… — jęknął głośno i leniwie Dawid. —
Wiem, że Cyrus nie powierzyłby ci kierowania drużyną, gdyby miał do ciebie
zastrzeżenia.
— Zgadza się. — Nataniel mu przytaknął. —
Poza tym, nie chowany urazy za nasz ostatni mecz. Puśćmy to w niepamięć, a
będzie nam się dobrze współpracować.
Bruno poważnie skinął głową, ale w jego
oczach pojawiła się wdzięczność.
— Skoro już nikt nie ma większych
zastrzeżeń co do mojej osoby, proponuję zacząć trening. W końcu po to tutaj
jesteśmy — klasnął w dłonie.
***
Bruno i Gaspar skończyli pić swoje
herbaty, delektując się ostatnimi łykami, które zawierały w sobie najsilniejszą
nutę smakową.
— Tak to wyglądało — zakończył Bruno. —
Mam przed sobą nie lada wyzwanie. Ale utrzymuję kontakt z Cyrusem, a więc nie
jest tak źle…
— Rozumiem. Nie pozostaje ci nic innego
jak wygrać.
— Też tak uważam.
***
— Czemu mnie tu zaciągnęłaś? — spytałem
zdenerwowany.
— Bo skoro i tak już się lenisz przez dwa
kolejne mecze, równie dobrze możesz mi pomóc w zbieraniu danych o naszych
przeciwnikach — odpowiedziała Malwina. — I nie mów tak głośno.
Siedzieliśmy na trybunach, w najdalszej
części, prawie okryci przez ciemność. Trwał właśnie jeden z meczów
eliminacyjnych, a więc po hali roznosił się huk i wrzask. Czasem przez
wiwatujących ludzi, nie widziałem co się dzieje na boisku.
— Obserwuj i notuj — pouczyła mnie po raz
kolejny. — Bardzo możliwe, że Boski Wiatr będzie naszym przeciwnikiem.
— Eeech? A czym oni są? Kamikaze?
— Nie naśmiewaj się z ich nazwy. — Malwina
skrupulatnie coś notowała. Ja zdołałem zapisać jedynie dwie, krótkie informacje
i narysować małego człowieczka z nienaturalnie dużym penisem.
— Nie naśmiewam… Czekam na moment w którym
wybuchną…
— Spójrz — wskazała długopisem na bruneta
z czwórką na plecach. Jego grzywka zasłaniała mu lewe oko, więc zastanawiałem
się jak on może w ogóle grać. Pod prawym okiem miał ciemny pieprzyk. — To jest
Krystian. Dawny członek Elementaris, jeden z Elementarnej Czwórki, a obecny
kapitan Boskiego Wiatru.
— Hmm? On umie coś…? — zapytałem, ale
ledwo to powiedziałem, a Krystian skoczył, aby wrzucić piłkę do kosza.
Wytrzeszczyłem oczy i wychyliłem się do przodu. — O cholera! Skacze tak
wysoko?!
— Imponujące, prawda? — Malwina musiała
przekrzyczeć tłum, który świętował punkty zdobyte przez Krystiana. — Słyszałam
tylko o jednej osobie, która skacze wyżej niż on, ale nie mamy go w drużynie.
Krystian to poważny przeciwnik na pozycji rzucającego obrońcy. A teraz spójrz
na numery szósty i dziewiąty.
Moje szare oczy powędrowały za wskazaną
dwójką.
— Bliźniacy…?
— Zgadza się. Duet bliźniaków. Silny
skrzydłowy i niski skrzydłowy. A na dodatek on — wskazała na najwyższego,
prawie dwumetrowego chłopaka. — Centrum. Nie znam go, ale ewidentnie jego
wzrost pomaga w grze.
— Faktycznie, może być ciężko, ale
pokonamy ich — powiedziałem.
— Niestety, ich główny rozgrywający jest
obecnie chory i nie gra dzisiaj. Ten tutaj jest w zastępstwie. Jest piekielnie
dobry, a nie jest nawet częścią pierwszego składu. Obawiam się, że ich
prawdziwy rozgrywający jest o niebo lepszy.
— Za bardzo się tym stresujesz, mała. Sam
bym ich pokonał z jednym palcem w nosie, a z drugim palcem w…
— Nie kończ, proszę — mlasnęła. — I nie
bądź zbyt pewny siebie. To będzie nasz najtrudniejszy przeciwnik.
— Skąd wiesz, że nie odpadnie nim
przyjdzie pora na nasz mecz?
— Intuicja — odpowiedziała poważnie. A
potem spojrzała na mnie. — W jutrzejszym meczu Bruno chce wystawić Mariusza,
Artura, Bartosza i Floriana. A w kolejnym chce wrócić do pierwszego składu.
— Hę? Czy to znaczy, że nie muszę
przychodzić na jutrzejszy mecz i trening…?
— Nie. Masz być. Zwłaszcza na treningu.
Będzie Gaspar i bardzo chcę, abyś tam był.
Jęknąłem niechętnie.
— Ale nie będę grał…
— Oliwer, do diaska, nie byłeś na
treningach od ponad tygodnia! — Prawie wrzasnęła. — Bądź trochę bardziej
odpowiedzialny!
— Nie będziesz mi mówić co mam robić —
warknął.
— Będę, bo moje słowa to doktryna,
pamiętasz? A więc jutro przyprowadzisz ten swój żałosny tyłek na trening,
jasne?!
Uniosłem brwi, zaskoczony. Malwina
wyglądała na szczerze zdenerwowaną. Nie lubiłem jak mi kazano coś robić, ale z
drugiej strony, opuścić się w treningach też nie mogłem. Stypendium sportowe
pokaźne zasilało moje konto. Odwróciłem wzrok i skinąłem głową.
— Jasne. Przyjdę — powiedziałem.
— Nie masz wyboru — prychnęła. — Słowo
daję, jak jakieś dziecko… — warczała pod nosem.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniały rozdział, co z Cyrusem? bo to jednak mnie przeraziło, czy coś poważnego ze zdrowiem, ale Cyrus i Bruno pogodzili się ale i fajnie było widzieć Bruno, Maxymilliana i Norberta razem spędzających czas i grających...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie