sobota, 21 marca 2020

Ósmy cud - Rozdział 15 - Historia Brunona - część 2


Rozdział 15
Historia Brunona
Część 2



— Cieszę się, że zdecydowałeś się nam pomóc. — Bruno przemówił znad filiżanki zielonej herbaty.
— Nie ma sprawy. — Gaspar machnął lekceważąco ręką. — Cała przyjemność po mojej stronie. Muszę przyznać, że we Francji nie miałem czasu na grę w kosza! — zaśmiał się, mieszając cukier w herbacie. Jego była czerwona. — Tylko praca, studia… Zero przyjemności.
— Szkoda, że nie ma tutaj Cyrusa… — stwierdził Bruno.
Obaj właśnie siedzieli na tarasie domu Brunona. Jego rodzice wybudowali sobie wielki domek na przedmieściach, dzięki czemu otaczał ich las i było tu względnie cicho. Co jakiś czas przejeżdżało auto na skrytej za drzewami, asfaltowej drodze. Mimo chłodnego dnia, stwierdzili, że wypiją po ciepłej herbacie właśnie na zewnątrz, aby nadać tej okazji znaczenia. Rozgrzane filiżanki były świetnym kontrastem do spadających, zmarzniętych liści.
— Jeszcze będzie okazja, abyśmy spotkali się we trójkę — zapewnił Gaspar. Przeczesał swoje włosy, aby odgarnąć je w tył. — Zagramy wtedy w dobry basket.
Bruno skinął głową.
— Swoją drogą. — Gaspar uniósł palec i zakręcił nim w powietrzu. — Wybacz, że poruszę ten temat, ale zastanawia mnie jak pogodziłeś się z Cyrusem?
Bruno upił łyk herbaty. Jego oczy błysnęły, gdy zerknął na Gaspara.
— To nie jest długa historia. I myślałem, że tobie znana.
— Ach, wiesz… Wolałem nie wnikać, gdy sprawy były jeszcze świeże — wyjaśnił, drapiąc się za uchem. Następnie jego dłoń wylądowała na drewnianym stoliku. Palce automatycznie zaskoczyły, jakby grał na pianinie. Wygrywał teraz W Grocie Króla Gór. — Cieszę się jednak, że wszystko wróciło do normy.
— Szczerze mówiąc, do Cyrusa wróciłem z podkulonym ogonem, chociaż przez jakiś czas próbowałem udawać dumnego — wyznał cicho. — Nie było jednak szans, aby Cyrus tego nie zauważył — westchnął. — Jednak pogodziliśmy się, a ja szedłem do niego małymi kroczkami…

***

Bruno niechętnie, ale w końcu pojawił się na jednym z eliminacyjnych meczów Młodych Wilków. Liczył, że nikt go nie zauważy, ale ciężko było tego dokonać, gdy miało się płomienno—czerwone włosy i było się gwiazdą koszykówki.
Obecnie trochę przyćmioną, ale jednak — dalej gwiazdą.
Obserwowały go dziesiątki spojrzeń, gdy przemierzał korytarz. Ignorował wszystkich zaciekawionych, starając się przejść przez korytarz. Spuścił nawet wzrok, licząc na to, że dzięki temu stanie się niewidzialny.
Niestety — to że nie widzisz innych ludzi, nie znaczyło że oni nie widzą ciebie.
— Bruno? — Na dźwięk swojego imienia podskoczył. Zerknął w lewo, zaciekawiony. Z ławki właśnie dźwigał się wysoki chłopak o zielonych włosach. Musiały być farbowane, bo natura nic takiego by nie wyhodowała. Miał także zielone oczy, a w uszach widniały dziurki po kolczykach. Bruno zmarszczył czoło. Wiedział, że skądś go zna.
— Hm? To ty grałeś ostatnio przeciwko Młodym Wilkom? — zatrzymał się, szczerze zaintrygowany.
— Ta — odpowiedział niemiło i wsadził ręce do kieszeni. Ani myślał je podawać. — Słyszałem o tobie.
Bruno milczał.
— Norbert — przedstawił się szybko. Wyglądał na osobę śmiertelnie poważną.
— Czego chcesz?
Norbert wzruszył ramionami.
— Porozmawiać…? Sam nie wiem. Chciałem iść mecz Wilków przeciwko Atlantis Kingdom…
— Ja również — odpowiedział Bruno. — Bałem się, że to będzie głupio wyglądać.
— Ta, ja również — pokiwał głową.
— Co się stało z kolczykami? — zapytał Bruno, kierując swoje błyszczące oczy na uszy rozmówcy. Norbert przyłożył tam dłoń, a potem westchnął.
— Miałem zakład… Jeżeli przegram, przestaję je nosić. W sumie… ta przegrana dała mi kopa — stwierdził ponuro. — Nie rozumiem kompletnie tej drużyny, ale… mają to coś czego szukałem w koszykówce. Dlatego tu jestem. Nigdy nie przychodziłem obserwować gry moich rywali.
Bruno milczał. Rozejrzał się po korytarzu, a następnie skinął głową.
— Powinniśmy się tam udać razem.
Norbert prychnął, odwrócił wzrok, ale w końcu skinął głową. Tego dnia Bruno i Norbert obserwowali mecz eliminacyjny Młodych Wilków przeciwko Atlantis Kingdom. Gdy pokonali tego giganta, zrozumieli. Z Młodymi Wilkami nie mieli szans, jeżeli dalej będą postępować tak jak postępowali. Ich wizje drużyn i koszykówki… Blakły przy świetle Wilków, które po raz kolejny wyły, odnosząc zwycięstwo.
Maksymilian zajadał się w cukierni, zaraz po przegranym meczu. Aby ukryć swój smutek, pokaźnie zasilił dochody tego miejsca. Jadł bez końca, zapatrzony w jeden punkt na stole.
Nie do końca wiedzieli jak się znaleźli tu we trójkę, ale czuli się jak przy stole przegranych. Norbert opierał się o krzesła ze skrzyżowanymi rękoma, milczał. Bruno z pewną dozą szacunku obserwował jak Maksymilian pochłania kolejne ciasto, podczas gdy sam czerwono—włosy delektował się kawałkiem ciasta truskawkowego.
— To co tutaj robicie? — zapytał w końcu najwyższy z nich. Górował nad nimi niebezpiecznie, nawet gdy siedział. Jego kolana prawie zahaczały o dolną część blatu stołu.
— Dokładnie, Bruno. Co tu robimy? — zapytał Norbert. — Powinienem iść już do hotelu. Będą znów mnie szukać…
— Pomyślałem, że dobrze będzie coś zjeść — oznajmił Bruno. — No i zatopić gorycz w tych słodyczach…
— Ale my się nawet nie znamy!
— Już nie bądź taki brutalny — westchnął Bruno. To była jego domena. — Wpadliśmy na Maksymiliana przypadkiem, prawda?
— I przyszliśmy za nim aż tutaj…
— Wyglądał jakby był w amoku, a nikt z Atlantis się tym nie przejął. Włączył się we mnie instynkt starszego brata…
Norbert porównał wzrost obu i pokręcił głową.
— Powiedz mi, Maksymilianie, jak się czujesz?
Chłopak wzruszył ramionami. Jego końcówki włosów dalej były mokre od długiego prysznicu. Wyglądał na obolałego, ale i trochę obojętnego.
— Głodno.
— Czujesz się… głodno? — powtórzył Norbert. Ewidentnie brakowało mu cierpliwości do zachowania Maksymiliana. Gdy skinął głową, zielono—włosy schował twarz w dłoniach. Bruno zignorował te zaczepki i wbił widelec w truskawkową galaretkę.
— Zjem, to mi przejdzie — zapewnił. Bruno uśmiechnął się lekko.
— Chciałbym wam coś zaproponować — oznajmił nagle, a jego oczy błysnęły. Norbert spoważniał, a Maksymilian przestał na chwilę jeść. Coś było w oczach Brunona, co kazało im go wysłuchać, nawet jeżeli zacząłby teraz opowiadać o tym jak pierwszy raz narobił w pieluchy. — Każde z nas kończy teraz liceum. Jesteśmy z innych miast, ale myślę, że skoro jesteście tutaj na czas turnieju, możemy razem pograć.
— Hmm… Myślisz, że to dobry pomysł? — zapytał Maksymilian.
— Czemu nie? Nie znamy się, spróbujemy czegoś nowego i każde z nas zostało pokonane przez Cyrusa.
— Brzmi jak niezły plan. Zgoda — oznajmił Maksymilian. Norbert drgnął.
— I co? I tyle? Tak po prostu się zgadzasz?
— Bruno wydaje się wiedzieć co mówi — stwierdził jedynie. Norbert westchnął, przejeżdżając wzrokiem z jednego na drugiego. Pod wpływem intensywnego spojrzenia Brunona, skinął głową.
— W sumie, byle być daleko od swojej drużyny — podrapał się po głowie. — Niespecjalnie mnie tam lubią…
— Okazuje się, że moja drużyna też za mną nie przepadała. — Maksymilian nie wydawał się być tym szczególnie poruszony. — Jakie to dobre — zatopił zęby w serniku.
— W takim razie proponuję spotkać się jutro na Agrykoli. Tam są boiska do koszykówki.
— Nie jesteśmy z Warszawy — przypomniał Norbert.
— Nie wiecie gdzie jest Agrykola? Cóż za brak poszanowania dla stolicy…
— Ej!
— Wyjaśnię wam — zapewnił, nakładając na widelczyk kawałek ciasta. — Jestem bardzo podekscytowany jutrzejszy spotkaniem.
Od tamtego momentu, aż do końca turnieju, spotykali się na Agrykoli, aby pograć w kosza. Była to ich ucieczka od ostatnich porażek i problemów, a na dodatek, okazało się, iż nawet siebie lubią, mimo różnicy charakterów.
Zdarzało im się grać z obcymi, ale we trójkę zawsze dawali im radę.
Spotkali się tam także po finałowym meczu, który rozegrał się między Młodymi Wilkami a Apeliotes. Był wtedy wieczór, gdy we trójkę siedzieli pod koszem. Maksymilian opierał się o słupek, Norbert o siatkę, a Bruno zasiadł na piłce i poruszał się na niej to w przód, to w tył.
— Jednak wygrali — przemówił Norbert. — Cóż, przynajmniej możemy się pocieszać, że wszyscy przegraliśmy z przyszłymi zwycięzcami mistrzostw województwa.
— Tak, to jest jakieś pocieszenie — przyznał Maksymilian.
Bruno milczał.
Cyrus udowodnił, że był lepszym kapitanem. Nie tylko wygrał mistrzostwa miasta, ale doprowadził swoich na poziom najlepszych w województwie. Idea Bruna legła w gruzach. Musiał teraz coś z nich odtworzyć, aby nie stracić miłości do koszykówki.
Bardzo chciał pogratulować dawnemu przyjacielowi. Skłonić się i winszować. Cyrus miał rację, gdy rozstawali się trzy lata temu w gimnazjum.
— Bruno?
— Hm? — ocknął się i spojrzał na swoich towarzyszy. — Tak? Przepraszam, zamyśliłem się.
— Pytałem się czy idziemy? — Maksymilian wskazał na niebo. — Chyba będzie padać.
— Och… Tak, oczywiście. Nie ma co grać, gdy boisko będzie mokre.
Dźwignęli się z ziemi i rozdzielili się na przystanku autobusowym. Pożegnali się z Norbertem, który już jutro wyjeżdżał z Warszawy, ale obiecał szybki kontakt. Bruno i Maksymilian zdecydowali się na dłuższy spacer, nie obawiając się tak bardzo deszczu. Czerwono—włosy stwierdził, że nie będzie padać tak szybko, ale jak zawsze — nie potrafił rozgryźć pogody. Po pięciu minutach lunęło jak z cebra, co zmusiło Brunona i Maksymiliana do schowania się pod jednym z przystanków.
Biedny Maksymilian musiał się kulić.
— Jestem cały mokry… — westchnął ciężko.
— Nie jesteś z cukru.
— Szkoda… — rozmarzył się. Bruno uśmiechnął się lekko.
— Mam złe przeczucia — pożalił się Bruno, wpatrując się w zachmurzone niebo. Nad Warszawą było teraz ciemno i ponuro. Mimo, że ktoś właśnie świętował zwycięstwo w Euro 2012, Bruno nie potrafił pozbyć się wrażenia, że stało się coś złego. A jeżeli jeszcze się nie stało, stanie się wkrótce.
— Hm? Jak to?
— Sam nie wiem — odpowiedział. Jego oczy znów błysnęły. — W każdym razie cieszę się, że mogliśmy grać w koszykówkę. Razem.
— Taaak, to było fajne — przyznał. — Naprawdę jesteś dobry. Jak na tak niską osobę — pacnął Brunona po głowie. Odtrącił jego dłoń. — Masz jakieś plany?
Bruno odwrócił wzrok. Maksymilian trafił w sedno. Nie wiedział jakie ma plany. Musiał teraz wiele przemyśleć, wiele zmienić…
— Powinieneś dalej grać — stwierdził Maksymilian. Bruno uniósł wzrok.
— Proszę?
— Jesteś w tym naprawdę dobry — stwierdził, sięgając do swojej torby. Wyjął z niej paczkę solonych chipsów. Bruno zmarszczył brwi.
— Czy ty kiedyś jesteś najedzony?
— Rzadko kiedy… — pożalił się. — Ale dużo gram w koszykówkę, więc wychodzę na zero… Też powinieneś.
— Wyjść na zero…?
— Grać w koszykówkę. Nie jestem specem. Nawet nie jest to mój ulubiony sport — dodał, wzruszając ramionami. — Zawsze chciałem być tenisistą, ale jak się okazało, jestem beznadziejny w tym sporcie. Koszykówka to drugi plan, ale i tak satysfakcjonujący… A u ciebie koszykówka jest na pierwszym miejscu. Głupio by było to zmarnować, wiesz?
W jego słowach kryła się pewna logika, którą Bruno cały czas tracił z oczu. Skoro kochał koszykówkę, czemu miałby się wahać co do swojej przyszłości związanej z nią? To było… oczywiste.
— A ty będziesz grał? — zapytał.
— Hmm…? — zastanowił się chwilę. — Tylko jeżeli ty będziesz grał.
— Co? Czemu twoja decyzja zależy ode mnie?
— Bo wydajesz się wiedzieć co robić. Ja jestem bezradny — oznajmił ponad dwumetrowy olbrzym. — Potrzebuję motywacji i inspiracji. Może nie wyglądam, ale zaimponowałeś mi swoją grą. Szacun.
Uniósł swoją zamkniętą dłoń, chcąc przybić żółwika. Bruno był kompletnie zaskoczony tym gestem. Po kilku sekundach jednak przybił żółwika z Maksymilianem, kiwając głową.
— Mam nadzieję, że jeszcze zagramy razem.

 ***

— Witam, drużyno — przywitał się głośno Cyrus. Jak zwykle stanął wyprostowany z dłońmi za plecami. Bacznie obejrzał swoich rekrutów. Wyglądali na zdrowych mężczyzn. — Nazywam się Cyrus i zostałem powołany na kapitana drużyny koszykarskiej w tym roku akademickim. Wszelkie sprawy proszę załatwiać ze mną lub trenerem Danielem. Woli jak się do niego mówi po imieniu, zapamiętajcie. Jako nowy kapitan wymagam od was dyscypliny i zaufania. Przede wszystkim wiary w samego siebie…
— Och, błagam — westchnął jeden z uczestników. — Oszczędź nam tego…
Cyrus przeniósł wzrok na tego co się wtrącił. Był to płomiennowłosy Bruno. Walczyli chwilę na spojrzenia.
— Czy coś ci się nie podoba, Bruno? — zapytał uprzejmie.
— Tak. Twój sposób prowadzenia drużyny — wystąpił z szeregu.
— Naprawdę? O ile pamiętam mój sposób prowadzenia drużyny doprowadził do twojej bolesnej porażki w styczniu.
Bruno warknął cicho.
— To był zwykły fart! Chcę one—on—one!
— Uspokój się… — wtrącił się kolejny chłopak. Ponad dwumetrowy Maksymilian. — Złość piękności szkodzi.
— A ja z chęcią na to popatrzę. — Norbert wykazał zapał godny każdego sportowca. — Chcę mieć pewność, że prowadzi mnie właściwy kapitan!
— Banda niedowiarków — westchnął Krystian. — Jego drużyna zmiotła nasze w każdym możliwym spotkaniu.
— Że co? Raz z nimi wygrałeś! — przypomniał Bruno.
— To nieistotne. Gdyby nie wewnętrzna kłótnia, nie wygrałbym.
Bruno wywrócił oczami i spojrzał ponownie na Cyrusa.
— Przyjmujesz moje wyzwanie?
— Oczywiście. — Cyrus zrzucił z siebie bluzę. — Podajcie nam piłkę.
Wszyscy rekruci rozeszli się pod ściany, a na środku boiska, naprzeciw siebie stanęli Cyrus i Bruno. Norbert podrzucił piłkę, a tę zdobył Cyrus. Bruno go jakiś czas blokował, a potem Cyrus zastosował swoje słynne wyminięcie, które wykonywał tak szybko, że nawet Bruno nie potrafił go zatrzymać. Niczym błyskawica przecinająca niebo pognał do kosza, a zaraz za nim ruszyła pożoga. Wściekła i czerwona prawie zapaliła parkiet.
Jednak było za późno. Cyrus zdobył punkty i wylądował na ziemi. Bruno prawie na niego wpadł. Obaj oddychali ciężko.
— Wystarczy? — spytał Cyrus.
— Szlag. Niech ci będzie — warknął Bruno. — Ale pamiętaj, jestem w drużynie tylko dlatego, że jesteś silniejszy i dobrze ją prowadzisz. Jedna przegrana i jesteś dla mnie skreślony i nigdy nie nazwę cię już „kapitanem”, jasne?
Cyrus obserwował go chwilę i skinął głową, uśmiechając się. Bruno warknął i wrócił do pozostałych.
— Na czym skończyliśmy? — Cyrus zbliżył się do drużyny. — Ach, tak. Wiara w siebie…
Trening zakończył się po blisko dwóch godzinach, a zaraz po tym jak Cyrus omówił sprawy organizacyjne z trenerem, ruszył do swojej dziewczyny, która czekała na niego na korytarzu. Byli umówieni na wspólny obiad.
Uśmiechnęli się do siebie i pocałowali na powitanie. Lubił smak jej ust. Kochał zapach jej ciała. Lawenda. I włosy… ach, włosy, które pachniały jak deszcz.
— Jak tam, mój kapitanie?
— Może być ciężko — wziął ją pod ramię jak prawdziwy dżentelmen. — Regularnymi graczami zostali wszyscy ci, których pokonałem w zawodach w tamtym roku. Obawiam się, że mogą do mnie chować urazę…
— Spójrz na to z drugiej strony. Pokonałeś ich, a więc udowodniłeś swoją wartość.
Cyrus uniósł brwi.
— O tym nie pomyślałem…
— No widzisz? Będzie dobrze! Potrafiłeś utworzyć i zgrać ze sobą Siedem Cudów. Kolejna czwórka będzie dla ciebie problemem?
Cyrus uśmiechnął się delikatnie.
— Nie. Nie sądzę.
Zatrzymał się raptownie, a Bianka zrobiła to samo. Na końcu korytarza, oparty o ścianę, stał Bruno. Obserwował tę dwójkę ze zmrużonymi oczami. Cyrus zamarł. Bianka spojrzała na swojego chłopaka, a potem drgnęła.
— Ach! Zapomniałam… um… bluzy! — pokiwała gorliwie głową. — Zaraz wrócę!
Cyrus odprowadzał ją wzrokiem, aż zniknęła za jednym odnóży korytarza. Potem wrócił do Brunona, który dalej go obserwował. Intensywność tych spojrzeń była przytłaczająca.
— Czyta w twoich myślach? — zapytał w końcu Bruno.
— My rządzim światem, a nami kobiety — odpowiedział jedynie. Bruno uśmiechnął się drwiąco i odbił się plecami od ściany.
— Ledwo co przyszedł na studia i został kapitanem drużyny uniwersyteckiej. Ma piękną dziewczynę. Jest jednym z Siedmiu Cudów. Prawdopodobnie najlepszy gracz w całej Warszawie — wymieniał Bruno, idąc powoli ku swojemu kapitanowi. — Jest coś czego nie masz?
— Dawno temu straciłem kontakt z dobrym przyjacielem. — Ta odpowiedź była jawnie dwuznaczna. — Brakuje mi go po mojej stronie boiska.
Bruno pokiwał głową i zatrzymał się metr przed Cyrusem.
— Dobrze się składa — stwierdził. Zawahał się, ale w końcu uniósł swoją dłoń. — Rozmawiałem z Gasparem… Co prawda jest dziewięć miesięcy za późno, ale jednak… gratuluję wspaniałego meczu. Twoja drużyna wygrała zasłużenie.
Cyrus spojrzał na wyciągniętą dłoń i skinął głową. Ujął ją w swój mocny chwyt, o który nikt by go nie podejrzewał.
— Dziękuję. Nie było łatwo, mieliśmy piekielnie trudnego rywala.
Bruno uśmiechnął się, ale zaraz potem spoważniał. Obaj opuścili swoje dłonie.
— I znów mnie dzisiaj pokonałeś — westchnął ciężko. — Chyba mam więcej do nauki niż przypuszczałem.
— Wypadłeś jedynie z formy, ale ja cię znów tam zaprowadzę — zapewnił Cyrus. — Ale dość już o treningach. Mamy wiele lat do nadrobienia! Może chcesz iść z nami na obiad?
Bruno zamrugał oczami i spojrzał za Cyrusa. Bianka właśnie do nich wracała, powolnym, nienaturalnym krokiem.
— Ale… Z wami? Nie, nie, nie… Nie chcę być trzecim na randce…
— To nie randka. To obiad — zapewnił Cyrus. — Zresztą zależy mi na tym, aby Bianka poznała mojego dobrego przyjaciela.
Bruno wziął głębszy wdech.
— Już jestem — oświadczyła Bianka. — Jeszcze się nie znamy. Bruno, prawda?
— Tak. Zgadza się — ujął jej dłoń i się skłonił. — Bruno Druh—Czerwiński.
— Miło cię w końcu poznać — odpowiedziała urzeczona sposobem traktowania. — Jestem Bianka. Cyrus tyle o tobie mówił…
Blondyn drgnął.
— Bez przesady…
— Naprawdę? — Bruno uśmiechnął się złośliwie. — Ciekawe.
— Może chcesz iść z nami na obiad? — zaproponowała, a Cyrus uśmiechnął się triumfalnie. — Jestem pewna, że macie sobie dużo do opowiedzenia.
— Ale… — zaczął, jednak siła spojrzeń tej dwójki kazała mu w końcu skinąć głową. — Byłoby bardzo miło.
— Świetnie! — Bianka klasnęła w dłonie i objęła ramię Cyrusa. — Ruszajmy!

 ***

— Zwariowałeś?! — ryknął Bruno. Teraz złość w nim płonęła.
— Nie, Bruno…  Nie zwariowałem — odpowiedział pewnie Cyrus. Zachodziło słońce, gdy spotkali się ciepłego, letniego wieczora. Siedzieli na ławce, niedaleko Agrykoli. Cyrus zaprosił Brunona na one—on—one, ale tak jak kiedyś, po prostu zwabił tu przyjaciela, aby móc go zapoznać z nową sytuacją. — Taka jest moja decyzja…
— Nie możesz odejść! — oburzony Bruno wstał z ławki i stanął przed Cyrusem. Blondyn nie podniósł wzroku. — Jesteś naszym kapitanem! Wygraliśmy dzięki tobie mistrzostwo Polski! Nie możesz tak po prostu odejść i…!
— Bruno — przerwał mu brutalnie i powstał. Mówił spokojnym tonem. — Muszę odejść z drużyny.
— Dlaczego? Dlaczego?! — złapał go za kołnierz. — Wszyscy, którzy dają mi radość z koszykówki, zawsze odchodzą lub znikają! Z mojej lub ich winy! Myślałem, że w końcu uda nam się grać w kosza! Razem! Przez kilka lat…! Dlaczego?! Masz jakiś konkretny powód…?!
Cyrus milczał. Bruno przestał nim potrząsać, gdy blondyn wypowiedział jedno zdanie. Wśród odgłosów szamotaniny ciężko było je wyłapać, ale dotarły do Bruna i ugodziły go prosto w twarz. Puścił Cyrusa i cofnął się o krok.
— C-Co…?
— To co słyszałeś — odpowiedział ponuro i sięgnął po piłkę do kosza, która była u jego nóg. Mechanicznie zakręcił nią na palcu i trzymał tak przez jakiś czas. — Dlatego muszę odejść.
— Ale… — Bruno pokręcił głową. — To niemożliwe, Cyrus! Przecież grasz od tylu lat…!
Cyrus uśmiechnął się delikatnie.
— Zabawne, co?
— Wcale nie zabawne!
— W każdym razie nie mogę grać w takich warunkach — oznajmił z mocą. — Odejdę z drużyny, Brunonie, to postanowione. Rozmawiałem już z trenerem, wyraził zgodę. Zgodził się także na moją propozycję…
— Propozycję?
— Abyś to ty został nowym kapitanem Elementaris.
Bruno przeżył szok. Nie mówił nic przez blisko minutę, próbując dopatrzeć się żartu w oczach Cyrusa. Jednak biła od nich jedynie śmiertelna powaga.
— Nie… Nie, nie, nie… Chyba już sobie udowodniliśmy, że jestem złym kapitanem... prawda?
— Myślę, że siebie nie doceniasz.
— Nie, Cyrus! Nie będę kapitanem! Krystian by się idealnie do tego nadawał! Ja…
— Krystian nie zostanie kapitanem Elementaris — zapowiedział hardo Cyrus. — Ty nim będziesz. Tobie ufam najbardziej. Wierzę, że sobie poradzisz… Oczywiście… to tylko propozycja, którą możesz odrzucić, wtedy trener sam wyznaczy kapitana, ale zaoferowałem ciebie. Masz talent, zdolności przywódcze i już byłeś kapitanem. Wiesz jak to działa. Przemyśl to, tylko o tyle cię proszę.
Bruno nie dał odpowiedzi tego dnia. Podjęcie decyzji zajęło mu dokładnie dwa tygodnie, podczas których zdawał się być nieobecny i odrobinę przygaszony. Obiecał także Cyrusowi, że nikomu nie powie o powodach odejścia z Elementaris. Mimo, że tajemnica paliła go żywcem, wytrwał w tym postanowieniu, gdy jako nowy kapitan pojawił się przed swoją drużyną.
Nie wszyscy byli zachwyceni z tego wyboru.
— Jak wiecie — zaczął spokojnie. — Cyrus opuścił naszą drużynę z powodów osobistych…
— Jakich? — wtrącił Krystian.
— Osobistych — podkreślił Bruno. — Nie będę o nich mówić. Wystarczy, że uszanujecie jego decyzję.
— I teraz ty jesteś naszym kapitanem? — zapytał Krystian, szczerze zawiedziony. Przyglądał się Brunowi zza czarnej grzywki. Jego szare oczy były przepełnione złością.
— Na to wychodzi. Cyrus poprosił mnie o to, a więc uznałem, że nie wypada odmówić…
— A powinieneś.
— Ej! — wtrącił Norbert. — Zamknij się.
— Czemu? — Krystian dalej siłował się z Brunonem na spojrzenia. — Może i Cyrus wierzy w twoją wielką przemianę, ale ludzie tak łatwo się nie zmieniają. Pamiętam bardzo dobrze twój styl gry w liceum. Owładnięty władzą i pychą… — syknął, występując przed szereg. — Nie jesteś odpowiednią osobą na prowadzenie dzieła Cyrusa.
Bruno milczał. Dyskretnie przełknął kilka łez.
— Wypełniam tylko prośbę Cyrusa, który nigdy się nie mylił co do prowadzenia drużyny. Poważnie rozważałem jego propozycję, którą ostatecznie przyjąłem. Cyrus powierzył mi ważne zadanie i je wykonam.
— Naprawdę? — spytał Krystian. — A może po prostu chciałeś go wygryźć? Teraz znów wróciłeś na pozycję kapitana.
— Krystianie, czy masz ze mną jakiś problem? — zapytał zdenerwowany. — Od razu ci mówię, że takie zachowanie w mojej drużynie będzie niedopuszczalne.
— W twojej drużynie — powtórzył. — Niech pozostanie twoja — stwierdził, obracając się na pięcie. — Nie jestem jej częścią.
Ruszył do wyjścia, z dumnie uniesioną głową. Najgorsze jednak dla Bruna było to, że kilka osób popatrzyło po sobie, skinęło głowami i także opuścili salę. Bruno nie stracił jednak obojętnego wyrazu twarzy. Jedynie wziął głębszy oddech.
— Przykro mi, Bruno. — Maksymilian stanął obok niego. — Dobrze się czujesz?
— Zaskakująco dobrze — odpowiedział spokojnie. — Lepiej, aby wszelkie przejawy buntu wystąpiły na samym początku. Przynajmniej wiem na czym stoję.
— Nie przejmuj się nim — poradził Norbert. Zmienił swój image odkąd ostatni raz się widzieli. Miał dłuższe włosy, które dalej farbował na zielono, ale brakowało już kolczyków, za to nosił okulary. Wydawał się też spoważnieć. Podobnie Maksymilian, chociaż ten dalej wyglądał na bezradnego. — Zawsze miałem co do niego „ale”.
Bruno nie skomentował. Spojrzał za to na dwójkę ludzi, którzy, według jego mniemania, powinni odejść już na samym początku, gdy tylko plotka się rozeszła. Dlatego z zaskoczeniem patrzył na Dawida i Nataniela, którzy zostali w szeregu.
— Nie idziecie? — zapytał.
— Eeeee… — jęknął głośno i leniwie Dawid. — Wiem, że Cyrus nie powierzyłby ci kierowania drużyną, gdyby miał do ciebie zastrzeżenia.
— Zgadza się. — Nataniel mu przytaknął. — Poza tym, nie chowany urazy za nasz ostatni mecz. Puśćmy to w niepamięć, a będzie nam się dobrze współpracować.
Bruno poważnie skinął głową, ale w jego oczach pojawiła się wdzięczność.
— Skoro już nikt nie ma większych zastrzeżeń co do mojej osoby, proponuję zacząć trening. W końcu po to tutaj jesteśmy — klasnął w dłonie.

***

Bruno i Gaspar skończyli pić swoje herbaty, delektując się ostatnimi łykami, które zawierały w sobie najsilniejszą nutę smakową.
— Tak to wyglądało — zakończył Bruno. — Mam przed sobą nie lada wyzwanie. Ale utrzymuję kontakt z Cyrusem, a więc nie jest tak źle…
— Rozumiem. Nie pozostaje ci nic innego jak wygrać.
— Też tak uważam.

***

— Czemu mnie tu zaciągnęłaś? — spytałem zdenerwowany.
— Bo skoro i tak już się lenisz przez dwa kolejne mecze, równie dobrze możesz mi pomóc w zbieraniu danych o naszych przeciwnikach — odpowiedziała Malwina. — I nie mów tak głośno.
Siedzieliśmy na trybunach, w najdalszej części, prawie okryci przez ciemność. Trwał właśnie jeden z meczów eliminacyjnych, a więc po hali roznosił się huk i wrzask. Czasem przez wiwatujących ludzi, nie widziałem co się dzieje na boisku.
— Obserwuj i notuj — pouczyła mnie po raz kolejny. — Bardzo możliwe, że Boski Wiatr będzie naszym przeciwnikiem.
— Eeech? A czym oni są? Kamikaze?
— Nie naśmiewaj się z ich nazwy. — Malwina skrupulatnie coś notowała. Ja zdołałem zapisać jedynie dwie, krótkie informacje i narysować małego człowieczka z nienaturalnie dużym penisem.
— Nie naśmiewam… Czekam na moment w którym wybuchną…
— Spójrz — wskazała długopisem na bruneta z czwórką na plecach. Jego grzywka zasłaniała mu lewe oko, więc zastanawiałem się jak on może w ogóle grać. Pod prawym okiem miał ciemny pieprzyk. — To jest Krystian. Dawny członek Elementaris, jeden z Elementarnej Czwórki, a obecny kapitan Boskiego Wiatru.
— Hmm? On umie coś…? — zapytałem, ale ledwo to powiedziałem, a Krystian skoczył, aby wrzucić piłkę do kosza. Wytrzeszczyłem oczy i wychyliłem się do przodu. — O cholera! Skacze tak wysoko?!
— Imponujące, prawda? — Malwina musiała przekrzyczeć tłum, który świętował punkty zdobyte przez Krystiana. — Słyszałam tylko o jednej osobie, która skacze wyżej niż on, ale nie mamy go w drużynie. Krystian to poważny przeciwnik na pozycji rzucającego obrońcy. A teraz spójrz na numery szósty i dziewiąty.
Moje szare oczy powędrowały za wskazaną dwójką.
— Bliźniacy…?
— Zgadza się. Duet bliźniaków. Silny skrzydłowy i niski skrzydłowy. A na dodatek on — wskazała na najwyższego, prawie dwumetrowego chłopaka. — Centrum. Nie znam go, ale ewidentnie jego wzrost pomaga w grze.
— Faktycznie, może być ciężko, ale pokonamy ich — powiedziałem.
— Niestety, ich główny rozgrywający jest obecnie chory i nie gra dzisiaj. Ten tutaj jest w zastępstwie. Jest piekielnie dobry, a nie jest nawet częścią pierwszego składu. Obawiam się, że ich prawdziwy rozgrywający jest o niebo lepszy.
— Za bardzo się tym stresujesz, mała. Sam bym ich pokonał z jednym palcem w nosie, a z drugim palcem w…
— Nie kończ, proszę — mlasnęła. — I nie bądź zbyt pewny siebie. To będzie nasz najtrudniejszy przeciwnik.
— Skąd wiesz, że nie odpadnie nim przyjdzie pora na nasz mecz?
— Intuicja — odpowiedziała poważnie. A potem spojrzała na mnie. — W jutrzejszym meczu Bruno chce wystawić Mariusza, Artura, Bartosza i Floriana. A w kolejnym chce wrócić do pierwszego składu.
— Hę? Czy to znaczy, że nie muszę przychodzić na jutrzejszy mecz i trening…?
— Nie. Masz być. Zwłaszcza na treningu. Będzie Gaspar i bardzo chcę, abyś tam był.
Jęknąłem niechętnie.
— Ale nie będę grał…
— Oliwer, do diaska, nie byłeś na treningach od ponad tygodnia! — Prawie wrzasnęła. — Bądź trochę bardziej odpowiedzialny!
— Nie będziesz mi mówić co mam robić — warknął.
— Będę, bo moje słowa to doktryna, pamiętasz? A więc jutro przyprowadzisz ten swój żałosny tyłek na trening, jasne?!
Uniosłem brwi, zaskoczony. Malwina wyglądała na szczerze zdenerwowaną. Nie lubiłem jak mi kazano coś robić, ale z drugiej strony, opuścić się w treningach też nie mogłem. Stypendium sportowe pokaźne zasilało moje konto. Odwróciłem wzrok i skinąłem głową.
— Jasne. Przyjdę — powiedziałem.
— Nie masz wyboru — prychnęła. — Słowo daję, jak jakieś dziecko… — warczała pod nosem.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, co z Cyrusem? bo to jednak mnie przeraziło, czy coś poważnego ze zdrowiem, ale Cyrus i Bruno pogodzili się ale i fajnie było widzieć Bruno, Maxymilliana i Norberta razem spędzających czas i grających...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń