Rozdział 39
Finał!
Gaspar wydał z siebie głośny
jęk, gdy po raz drugi tego wieczoru osiągnął orgazm. Oparty o wezgłowie łóżka,
uchylił jedną zamkniętą powiekę. Dokładnie w momencie, w którym wychodziłem
spod kołdry. Powolnym ruchem dłoni, starłem z warg ślad śliny i nasienia.
Pokręcił głową.
— Nie musiałeś tego robić —
powiedział, gdy przysunąłem się bliżej. Pocałowałem go w usta, zostawiając na
nich słony posmak.
— To, że ty tego nie lubisz,
nie znaczy że ja tego nie lubię — stwierdziłem. — Poza tym, jest takie
przysłowie… Sperma Gaspara z rana, lepsza niż śmietana.
Odchylił głowę do tyłu,
eksponując jabłko Adama i śmiejąc się głośno.
— Madgrey, kable ci się
przepaliły pod kopułą.
Uśmiechnąłem się szerzej i
przysunąłem się tak, aby móc gryźć jego ucho.
— Może jeszcze jedna runda…?
Gaspar westchnął ciężko.
— Z chęcią, Oliwier, ale nie
mamy już czasu. Ty musisz wrócić do hotelu, a ja jechać po Cyrusa i jego
siostrę na lotnisko.
Wiedziałem, że tak musieliśmy
zrobić. Mieliśmy niecałą godzinę, by opuścić dom Gaspara, ale nie chciałem
jeszcze tego kończyć. Promienie wschodzącego dnia przeważnie budziły spokój i
napawały nadzieją. Na mnie tak to nie działało. Byłem zły, że kończyła się noc.
Wraz z jej końcem, wracały wszystkie problemy, obawy i wyzwania. Kolejny dzień,
kolejne zmagania.
Wolałem noc.
Jednak promyki niepowstrzymanie
zaglądały do pokoju, rozjaśniając każdy z jego rogów. Słońce było draniem w tym
momencie. Każda minuta wydała się być moim wrogiem.
Nie miałem szans wygrać z
naturą.
Na zmianę z Gasparem wzięliśmy
prysznic (dał mi czysty ręcznik), korzystając z jego łazienki, którą posiadał
na własność. Tu również było wszystko co mówiło o tym, iż właściciel jest
elegancikiem. Nawet posegregował perfumy. Swoją drogą, miał chyba z pięć
flakonów. Z ciekawości powąchałem je wszystkie.
Zbliżała się piąta nad ranem,
gdy opuściliśmy jego pokój, dalej wypełniony wspomnieniem i zapachem seksu. Ile
bym dał, aby tu zostać jeszcze na jakiś czas, by móc kochać się z nim jeszcze
raz. Już miałem to zaproponować, gdy u dołu schodów czekała na nas Stéphanie. O
idealnej fryzurze, w pełnym makijażu. Mógłbym pomyśleć, że nie spała całą noc,
czekając na nas, gdyby nie fakt, że była przebrana, a jej ciało pachniało
mydłem oraz świeżą porcją perfum. Poczułem to, gdy tylko zatrzymaliśmy się obok
niej. Przy nas wyglądała na drobną i malutką.
— Bonjour, Stéphanie —
przywitał się Gaspar, lekkim, rozmarzonym tonem. — As—tu bien dormi ?
— Oui,
et toi ? — zapytała podejrzliwie. Czułem jednak, że doskonale wiedziała co
zaszło między nami tej nocy. Nie była tym zachwycona, ale nie komentowała. W
każdym razie niczego nie rozumiałem, więc zakładałem, że nie komentowała.
Gaspar dalej się uśmiechał.
— Parfait!
C'était la meilleur nuit !
Stéphanie
zmrużyła oczy.
— J'ai
préparé le petit déjeuner pour vous — mówiła, wskazując na jedną z par drzwi w
głównym holu.
— Oh, merci, Stéphanie, mais on n’a pas de
temps… Je dois prendre
mon ami de l'aéroport et accompagner Oliwier à l’hôtel.
— Mon garçon — przerwała mu nagle, prawie
nieuprzejmie. — Tu apportes ici ce... fripon. Il est loubard! Regarde lui ! Qu'est—ce que tes
parents vont penser à toi ?
Gaspar ściągnął usta. Robił tak tylko wtedy, gdy ktoś zaczynał go
denerwować.
— Ne l’insulte pas. Je l’aime.
Teraz to Stéphanie wytrzeszczyła oczy. Miałem wrażenie, że usłyszałem znane
mi słówko, ale nie byłem pewien.
— Tu
l’aime ? — mówiła zaskoczona. Przeniosła wzrok na mnie, a ja nie
wiedziałem, jak mam na to zareagować. — Mais…!
— Finis, Stéphanie. On n’a pas de temps. Je promets que je vais te dire tout et tu vas se
raviser — powiedział hardo. Obrócił się w moją stronę. —
Wybacz mi to. Musiałem chwilę z nią porozmawiać. Jesteś głodny?
Spojrzałem
na niego, wiedząc, że Stéphanie mnie nie zrozumie.
—
Opierdoliłbym ci pałę, jeżeli o to chodzi.
Gaspar
uśmiechnął się przyjacielsko, mrugając oczami.
— Stéphanie,
paque à emporter s'il te plaît — poprosił i już wiedziałem, że za szybko nie
zobaczę go nago.
***
Zajadałem się przepysznymi i
świeżymi croissantami, gdy Gaspar odwoził mnie pod hotel. Paryż budził się do
życia, ale dzięki wczesnej godzinie, uniknęliśmy katastrofalnych korków.
— Chcesz trochę? — zapytałem.
W odpowiedzi otworzył usta. — Nie będę cię karmił!
— Prowadzę auto — przypomniał.
Pokręciłem głową. Oderwałem
kawałek pieczywa i wpakowałem mu go do buzi. Przy okazji polizał moje palce, więc
cofnąłem szybko rękę. Uśmiechnął się pod nosem, żując powoli croissanta.
Francuz znalazł miejsce do
zaparkowania mniej więcej tam, skąd odjeżdżaliśmy zeszłego wieczoru. Zatrzymał
auto i spojrzał na mnie. Uniosłem brwi.
— Co tam?
— Nie wiem czy się jeszcze
zobaczymy przed rozpoczęciem finałowego meczu — powiedział powoli, zrzucając
mnie do szarej rzeczywistości. — Postaram się tu wpaść lub jakoś cię złapać
przed samym meczem, ale…
— Spotkamy się — zapewniłem. —
Jak nie przed meczem to po. Tylko… weź, bądź na trybunach, czy coś.
— Będę — obiecał.
— I daleko od Blaise'a!
Gaspar uśmiechnął się. Skinął
głową. Nachyliliśmy się ku sobie, by móc się pocałować na pożegnanie.
Przejechałem dłonią za jego uchem i po szyi.
— Właśnie coś do mnie dotarło.
Nie czuć tytoniu — stwierdził, gdy się od siebie odsunęliśmy.
— Nie palę od ponad dwóch
tygodni. — Próbowałem sprawić, aby nie zabrzmiało to niczym chwalenie się.
Raczej luźno rzucona uwaga. — Na czas turnieju.
— Widzisz, można bez tego żyć,
prawda?
— Będę palił po turnieju —
uprzedziłem. Gaspar zmrużył oczy.
— Jeszcze wrócimy do tego
tematu.
— Nie sądź, że będąc ze mną,
będziesz mógł mi mówić co mam robić — zaznaczyłem z mocą. Niechętnie pokręcił
głową.
Opuściłem auto, a następnie,
stojąc przy krawężniku obserwowałem jak odjeżdża i znika za rogiem ulicy.
Westchnąłem ciężko. Byłem gotów za nim pobiec. Zdobyłem to co chciałem.
Porozmawiałem z Gasparem, byłem z nim. Dotarłem do Paryża. Zrozumiałem, że
koszykówka była jedynie przykrywką do osiągnięcia tych celów. Finał już mnie
tak nie ekscytował.
Jednak wiedziałem, że nie
mogłem się teraz poddać. Nie mogłem pozwolić sobie na takie myślenie. Gaspar na
pewno chciałby, abym dał z siebie wszystko w trakcie meczu. Dlatego tak zrobię.
Najprawdopodobniej, po raz ostatni.
— Oliwier. — Usłyszałem dobrze
znany mi głos i podskoczyłem. Obróciłem się na pięcie, gotów na przyjęcie
silnego ciosu. Zamiast tego, ujrzałem parę podejrzanie wpatrujących się we mnie
oczu.
— Kapitanie — wysapałem.
Przejechał wzrokiem po wysokości mojego ciała, badając je uważnie. — Co ty tu
robisz? — zapytałem.
— Mógłbym ci zadać to samo
pytanie. I oczekuję odpowiedzi. — To było żądanie, a nie prośba. Nie był
szczególnie zły. Mogłem się domyślić, że Malwina wykonała swoją część zadania i
zajęła Brunona na dłuższy czas. — Nie jesteś rannym ptaszkiem — dodał.
— To prawda, ale chciałem
trochę pobiegać — odpowiedziałem. Bluza i sportowe buty jednak na coś się
przydały. Moje zeznanie stało się bardziej wiarygodne. — Dlatego wstałem wcześnie.
— Wyglądasz na niewyspanego…
— Erm… Nie spałem najlepiej. —
To nie było wielkie kłamstwo. Nie spałem, ale było mi bardzo dobrze.
Bruno pozwolił sobie jeszcze
na kilka sekund oskarżycielskiego spojrzenia, aż w końcu skinął głową.
— Świetnie. Dołączę do ciebie
z tym bieganiem.
— A—Ale…
— Nie ociągaj się, Madgrey! —
krzyknął, ruszając w dół ulicy. — I za mną!
Nabrałem powietrza, próbując
wymyślić jakąś dobrą wymówkę. Jednak byłem zbyt zmęczony, aby wpaść na
cokolwiek. Z bólem ruszyłem za kapitanem. Nie ma to jak bieganie po nocy bez
snu.
***
Przedostatni dzień turnieju
był na swój sposób spokojny i znany. Zaraz po bieganiu z kapitanem, wróciłem do
pokoju, by wziąć kolejny prysznic. Następnie całą drużyną zjedliśmy śniadanie i
udaliśmy się na trening. Umierałem, ale jakoś to wytrzymałem. Po obiedzie,
Malwina zaprosiła nas do wynajętej sali konferencyjnej, gdzie poznawaliśmy
strategię naszej gry oraz plan na pokonanie Włochów. Następnie menadżerka
zaszczyciła nas swoją kilkudziesięciostronową prezentacją, omawiając technikę,
wymiary i talenty przyszłych przeciwników. Po tym wszystkim, znów mieliśmy
trening. Dlatego gdy wróciłem do pokoju z Marcelem (dołączyła do nas Malwina),
opowiedziałem im pokrótce o tym co się wydarzyło u Gaspara (bez większych
szczegółów, bo nie musieli wiedzieć o tym, że łykam), a potem zasnąłem i spałem
jak zabity przez dwanaście godzin. Nie poszedłem na mecz Francja — Niemcy o
trzecie miejsce. Dopiero następnego dnia dowiedziałem się, że wygrali Niemcy,
miażdżąc Francję we własnej stolicy. Marcel opowiadał, że morale Francuzów
drastycznie spadły po przegranej w Londynie.
Po południu byliśmy już na
hali sportowej, przed którą zaczęły gromadzić się tłumy kibiców. Dostrzegłem
też kilka znajomych twarzy przeciwników, spotkanych na naszej drodze do finału.
Patrick Dreamel przyszedł złożyć nam gratulacje i życzyć powodzenia. Nawet
podejrzanie rozćwierkany jak na kompletnego przegranego turnieju, Bastien
Cristaux poklepał po plecach naszego kapitana. Ręka Francuza omsknęła się i
klepnął Brunona w pośladek. Następnie cała drużyna musiała powstrzymywać się od
śmiechu, przygryzając wargi. Bruno łaskawie udawał, że tego nie widział.
Atmosfera w szatni była
podzielona. Samemu to odczuwałem. Niesamowitą ekscytację, ale jednocześnie
stres. Łapałem głębokie oddechy, gdy przebierałem się w mój strój sportowy.
Miałem okropną ochotę zapalić papierosa, tyle że żadnego przy sobie nie miałem.
Nieprzyjemne drapanie w gardle nie ustępowało.
Marcel relaksował się, nucąc
pod nosem jakąś melodię. Nerwowo stukał palcami o ławkę. Większość z nas
zdążyła już zmienić stroje, gdy do szatni weszła podekscytowana Malwina. Nie
przejęliśmy się tym za bardzo. To nie był pierwszy raz jak wparowywała do
środka bez żadnej zapowiedzi.
— Gdzie jest Bruno? — zapytał
pospiesznie Dorian, nim zdążyła się odezwać.
— Zajęty. Rozmawia z trenerem —
odpowiedziała. — Zaraz do was przyjdzie. — Rozejrzała się po szatni i skinęła
głową. — Dawid, Filip, Nataniel, Gabriel. Pozwólcie ze mną.
Wymieniona czwórka popatrzyła
po sobie, szczerze zaskoczona. Wstali z ławek i ruszyli za menadżerką.
— Ach! Ty też, Madgrey! —
Wskazała na mnie palcem. — Ale szybciutko. Nie mamy za dużo czasu!
Marcel posłał mi pytające
spojrzenie. Wzruszyłem ramionami.
***
Prowadziłam piątkę chłopaków,
wierząc że nie zorientują się za szybko o co chodzi. Sama byłam wielce
podekscytowana i cieszyłam się, że nie widzą mojej uśmiechniętej twarzy.
Przeprowadziłam ich przez długi korytarz, aż dotarliśmy do oszklonej części, a
w niej mieściło się coś na wzór poczekalni z widokiem na Paryż. Pomieszczenie
było zatłoczone przez kibiców, którzy powoli zmierzali w stronę trybun. Nie
zwracałam na nich uwagi. Parłam przed siebie.
Zza muru ludzi wyłoniły się
cztery, czekające na nas, osoby. Obróciłam się szybko, aby móc widzieć twarze
chłopaków za mną. Cała piątka zatrzymała się.
Filip zamrugał oczami i pisnął
bardzo niemęsko, zwracając na siebie uwagę kilku osób. Dawid zaklął głośno.
Gabriel mu zawtórował. Nataniel próbował zachować swój pokerowy wyraz twarzy,
ale i na niej malował się szok. Natomiast Oliwier uśmiechnął się zadziornie.
Bruno, Gaspar, Cyrus i Roksana
posłali przybyłej piątce ciepłe spojrzenia. Niespodzianka się udała.
— Kapcio Cytrus! — Filip jako
pierwszy wyszedł z szoku i pognał przed siebie z wyciągniętymi rękoma. Cyrus
pozwolił się wyściskać, zamykając oczy. Został uniesiony w powietrze, tak że
mógł zamachać nogami. — To najprawdziwsza Cytrynka! On żyje! Powąchajcie, dalej
pachnie tak samo…!
— Filipie, proszę! — jęknął
kapitan.
— Miło was znów widzieć, chłopaki.
— Roksana wyminęła wzruszonego blondyna, aby móc się przywitać z resztą.
Wyściskali ją mocno, dalej nie dowierzając.
— Roksano! — Filip teraz ją
wziął w objęcia. — Ścięłaś swoje piękne, rude włosy! Co wy z tym macie?
Najpierw Oliwier, teraz ty…! Czemu, ach czemu, psujecie swoje piękne fryzury?!
Widziałam jak Oliwier posyła
modelowi zdenerwowane spojrzenie. Następnie, już bez złości, przeniósł je na
Gaspara, który skinął głową, dając znać, że mogą się we dwójkę ulotnić. Chłopak
już chciał na to przystąpić, gdy przed nim stanął Cyrus. Przejechał po nim
swoimi wzrokiem.
— Oliwier Madgrey, jak sądzę?
— Taaaa… — odpowiedział
powoli. — Pamiętasz mnie?
— Bardzo dobrze. Miło cię
znowu widzieć. Dobrze, że nabrałeś kolorów — dodał z uśmiechem. Oliwier zamrugał
oczami, a Gaspar parsknął śmiechem. — Ostatnio byłeś taki blady.
— Och… To. Ta.
— Cyrus! — Dawid zwrócił na
siebie uwagę. Oliwier wykorzystał moment i przysunął się do Arcenciela. Bruno
obserwował ich z zaciekawieniem. — Co ty tu, kurwa, robisz?! Nie, serio! — mówił
zdenerwowanym głosem. — Od prawie roku próbujemy się z tobą skontaktować! Nie
było od ciebie żadnej wiadomości! Nie mieliśmy pojęcia co się dzieje!
— To prawda — przyznał
Nataniel. — Martwiliśmy się.
Cyrus wyglądał na takiego,
który spodziewał się takiej, a nie innej reakcji.
— Rozumiem waszą złość —
powiedział powoli. Razem z Brunonem, Gasparem i Oliwierem, wycofaliśmy się
odrobinę. — Ale pozwólcie najpierw dołączyć do nas kolejnej osobie.
Obejrzeli się za siebie, aby
zobaczyć uśmiechniętego od ucha do ucha Ariela. Pomachał im wielką dłonią.
Nataniel poruszył się nieznacznie.
— Czołem! — rzucił Ariel. —
Dużo was, ha, ha!
Oto byłam świadkiem ponownego
zjednoczenia Cudów. Cyrus, Ariel, Dawid, Filip, Gabriel, Nataniel, a nawet ich
menadżerka, Roksana. Po tak długiej przerwie, dawna drużyna, dawni przyjaciele,
znów się spotkali. Kto by się spodziewał tego, że do spotkania dojdzie właśnie
na finale EuroBask?
Przyłożyłam dłoń do serca i
obserwowałam tę wzruszającą scenę. Filip się rozkleił, Natan miał mokre oczy.
Gabriel uśmiechnął się szeroko, gdy Ariel poklepał go po plecach. Jedynie Dawid
zachowywał powagę, wpatrując się w oczy Cyrusa.
— Przyjaciele — zaczął ich
dawny kapitan. — Jest powód, dla którego zniknąłem na jakiś czas. Jest nim…
moje serce. — Wskazał na swoją klatkę piersiową. — Moje serce nie działa tak
dobrze jak powinno.
— Ktoś ci złamał serce?! —
Filip rozejrzał się po pomieszczeniu. — Bianka, prawda? Jak ją dorwę…!
— Uspokój się! — Gabriel
uderzył go w plecy. — Bianka by tego nie zrobiła!
Cyrus skinął głową.
— Gabriel ma rację. Nie chodzi
o abstrakcyjne problemy z sercem. Moje uczucia dalej są w normie. Chodzi o…
fizyczną część.
Dawid wytrzeszczył oczy.
— Twoje serce jest chore?
— Co z nim nie tak? — Ariel
wydawał się być zaniepokojony. — Cyrus…
— Mam wadę serca — powiedział
głośno. — I w lutym byłem operowany. Obecnie przechodzę przez rehabilitację,
pozwalającą mi wrócić do pewnego poziomu zdrowia. Niestety… — Zawahał się.
Roksana położyła dłoń na ramieniu brata. — Już nigdy nie będę do końca zdrowy.
Moje marzenie, aby zostać profesjonalnym koszykarzem… odeszło.
Miałam ochotę płakać. Mówił
tak pięknie o marzeniu. Jakby było jego prawdziwym przyjacielem, który niedawno
umarł.
— Cyrus — szepnął Nataniel. —
Ale…!
— Moje serce już na zawsze
pozostanie chore — zapewnił. — Dlatego nie chciałem was obarczać tą wiedzą. Nie
mogłem dopuścić do tego, abyście stracili siłę i nadzieję, zaraz po tym jak
podnieśliśmy się po stracie Marka. — Zamknął oczy, wymawiając to imię. Resztą
Cudów wstrząsnął dreszcz. — W żadnym wypadku nie mogłem wam tego odebrać.
Dlatego zachowałem to wszystko w tajemnicy, z ukrycia obserwując wasze postępy.
— Spojrzał na Brunona. Wszyscy gracze Nowego Elementaris przenieśli wzrok na
swojego obecnego kapitana. Opadły im szczęki.
— Nie patrzcie tak na mnie.
Zmusił mnie. — Bruno prychnął głośno. — Dobrze wiecie jaki jest przekonujący.
— Wiedziałem, że mogę polegać
na moim przyjacielu. Wydobył z was jeszcze więcej siły i potencjału, który
mieliście w sobie już od liceum.
— Co czasem bolało… — wtrącił
Filip, ale zamilkł po jednym spojrzeniu Brunona.
— A ja was podziwiałem —
kontynuował Cyrus. — Sami staliście się dla mnie promieniami, które pomogły mi
wyjść z pewnego mrocznego miejsca, jakim jest brak wiary w siebie. Zawdzięczam
wam… siłę. — Uśmiechnął się delikatnie. — Dziękuję. Dlatego tu teraz jestem.
Aby wesprzeć was w tej chwili, na którą czekaliście tak długo. I choć Ariel nie
będzie brał udziału w dzisiejszym meczu… — Wystawił swoją rękę. Na nadgarstku
znajdowała się żółta frotka. — Wierzę w was wszystkich. A wy w siebie?
Gabriel jako pierwszy położył
dłoń na dłoni Cyrusa.
— Wierzę w siebie, kapitanie!
Nataniel dołączył po krótkiej
chwili. Skinął głową, a w jego oczach pojawił się niecodzienny błysk.
— Zawsze z tobą, Cyrus — mówił
Ariel, dokładając własną rękę.
— Oczywiście, braciszku! —
Roksana dołączyła z ekscytacją.
— Kapcio Cytrus! — załkał
Filip. — Totalnie za tobą, na koniec świata! Że też cały czas w nas wszystkich
wierzysz…!
Dawid wpatrywał się w dawnego
kapitana, aż w końcu coś w nim pękło. Przygryzł wargę, by po chwili położyć
swoją dłoń na pozostałych.
— Tak jest! — wykrzyknął,
zamykając oczy.
Cyrus uśmiechnął się jeszcze
szerzej.
— A więc pokażcie to światu! —
poprosił.
Niczym stado wilków, zawyli ku
niebu w tym samym czasie. Starłam łzę z policzka, nie mogąc uwierzyć. Byłam
świadkiem zjednoczenia Cudów.
— Teraz muszę iść z Roksaną,
Gasparem i Arielem zająć miejsca. Pamiętajcie, przez cały mecz, wierzę w was.
Niezależenie od wyniku — Uniósł dłonie, jakby chciał ich wszystkich przytulić. —
Jestem z was dumny. I wy także powinniście być z siebie dumni. Nie zapominajcie
o tym.
***
— Drodzy kibice! Rozpoczynamy
finałowy mecz EuroBask! — Komentator ryknął w mikrofon. Tłum zawył, przebijając
się przez dźwięki dudniącej muzyki. — Oto dwie, najlepsze drużyny tegorocznego
turnieju! Drużyna z Polski oraz drużyna z Włoch! Takiego finału nikt się nie
spodziewał! Żadna z tych drużyn nie była faworytem, a jednak udowodnili jak
silni potrafią być!
Gaspar oblizał wargi,
słuchając tego wstępu.
— Denerwujesz się? — zapytał
Cyrus.
— Oczywiście. A ty nie?
Pokręcił głową.
— Dadzą z siebie wszystko.
Wiem to.
— Oto drużyna z Włoch! Jej
Pierwszy Skład! — dodał komentator, gdy gracze wchodzili na boisko. — Prowadzi
ich kapitan Remo Guardia, numer czwarty, a także rzucający obrońca drużyny.
Zaraz za nim Arrigo Spada, numer szósty, a także niski skrzydłowy. Powitajmy
głośnymi brawami Europejskiego Monarchę, Sergio Iburno, stojącego na pozycji
centrum! Z dziewiątką wystąpi dla nas ulubieniec żeńskiej części publiki,
Giovanni Scudo! Jako silny skrzydłowy pokazał na tym turnieju już nie jedno!
Ostatni, ale wcale nie najgorszy, rozgrywający, Igor Torre!
Włosi pomachali trybunom, na
których było pełno flag tego państwa. Gaspar rozejrzał się, aby móc ocenić
rozkład sił na publice. Zdecydowana większość kibicowała Włochom.
— O Boże, teraz nasi! —
Roksana sapnęła, wbijając paznokcie w ramię Cyrusa. — Nie wierzę!
— Spokojnie… proszę — jęknął
jej brat.
— A teraz druga drużyna!
Powitajmy ich głośnymi brawami, bo naprawdę na to zasługują! Z kapitanem na
czele, Brunonem Druhem—Czerwińskim, wygrali każdy mecz na turnieju. Również
będzie ich prowadził w dzisiejszym spotkaniu! Zaraz za nim, rzucający obrońca,
Norbert Zieliński! W centrum, jeden z najwyższych zawodników turnieju,
Maksymilian Wrzos! Numerem szóstym szczyci się Dawid Szafirski, najlepszy silny
skrzydłowy turnieju. Świetnie gra w duecie z Filipem Żółtowskim, który ma numer
dziewiąty i także wchodzi na boisko! Drodzy państwo! Wszyscy na boisku!
Zacznijmy finałowe spotkanie turnieju!
***
FINAŁOWY MECZ EUROBASK!
POLSKA KONTRA WŁOCHY
POLSKA KONTRA WŁOCHY
#4 — Remo Guardia (K) — Rzucający Obrońca — Norbert
Zieliński — #7
#6 — Arrigo Spada — Niski Skrzydłowy — Filip Żółtowski
— #9
#8 — Sergio Iburno — Centrum — Maksymilian Wrzos — #5
#9 — Giovanni Scudo — Silny Skrzydłowy — Dawid
Szafirski — #6
#15 — Igor Torre — Rozgrywający — (K) Bruno Druh—Czerwiński
— #4
Obserwowałem jak nasz Pierwszy
Skład rozstawia się na parkiecie, czekając na rzut sędziowski. Sekundę później
oberwałem clipboardem po nodze.
— Przestań trząść tą nogą! —
warknęła Malwina.
— Daję upust emocjom —
wyjaśniłem. — Mogę iść i komuś wpierdolić, jeżeli chcesz.
— Siedź tu — rozkazała. — I
skup się. To będzie nasz najtrudniejszy przeciwnik.
Rzut sędziego, rozpoczynający
finał, został wykonany minutę później. Maksymilian i Sergio skoczyli wysoko. Ku
zaskoczeniu trybun, to Sergio zdobył piłkę. Wylądował na parkiecie, wstrząsając
ziemią. Napiął muskuły i przygotował się do ofensywy.
Według danych, które zdobyła
dla nas Malwina, Sergio Iburno, Europejski Monarcha z Włoch, miał sto
dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu przy wadze dziewięćdziesięciu
czterech kilogramów. Niestety większość jego ciała stanowiły idealnie
wyprofilowane mięśnie. Oznaczało to, że stawał się czołgiem na parkiecie
gotowym rozjechać swoich przeciwników.
Malwina próbowała odkryć jego
talent, ale zdawało się być to niemożliwe.
Sergio rozpoczął atak. Ziściły
się nasze obawy. Zdobył punkty na samym początku. A te punkty są najważniejsze.
Dają morale swojej drużynie. Przygryzłem nerwowo wargę.
— Cholera, wygląda prawie jak
pociąg! — jęknął Marcel. — Po prostu idzie przed siebie! Żaden z nas go nie
zatrzyma.
Tu miał rację. O ile nie
chciało skończyć się jako obiekt wystrzelony w kosmos, lepiej było nie stawać
na drodze Sergia. Jego mięśnie budziły podziw. Nigdy nie lubiłem tak bardzo
umięśnionych facetów, ale trzeba było mu oddać co jego. Taka muskulatura, taka
budowa, taka forma nie brały się znikąd. Godziny morderczego treningu, setki
wyrzeczeń. Prawdziwa gwiazda.
Na dodatek Sergio zdawał się
świetnie dogadywać ze swoją drużyną. Ich talenty też były na wysokim poziomie.
Kapitan drużyny, wysoki rzucający obrońca, z długimi włosami spiętymi z tyłu
głowy, miał niesamowitą celność. Podobną do Marcela. Widząc to, mój przyjaciel
poruszył się nerwowo.
Gdy Sergio wykonał kolejny
wsad, najniższy i najdrobniejszy chłopak z drużyny, Igor, próbował przybić mu piątkę,
co prawie skończyło się złamaniem. Igor złapał się za dłoń i jęknął, a Sergio,
sądząc po jego gestach, przepraszał za to.
8 : 0
Bruno, ze szczerym
zdenerwowaniem wypisanym na twarzy, podał piłkę do Dawida. Ten syknął z bólu,
więc domyśliłem się, że kapitan wykonał swoje nowe podanie, po którym piekła
skóra. Dawid, nasz najlepszy zawodnik, ruszył na przeciwników. Wyminął obronę,
a następnie prawie przeskoczył nad Igorem, próbując wykonać wsad.
W tym momencie Sergio wybił mu
piłkę z dłoni. Ta z hukiem uderzyła o parkiet i wyleciała w powietrze.
— O, cholera! — wykrzyknęła
Malwina.
— Przynajmniej mamy aut… —
przyznał niepewnie Marcel.
— Zawsze widzisz dobrą stronę,
co? — zapytałem.
— Wolę widzieć taką.
Wyrzut z autu wykonywał Filip.
Podanie do Norberta było świetnym pomysłem, bo mógł rzucić za trzy punkty, ale
wtedy zablokował go Remo. Musiał oddać piłkę do Dawida. Sytuacja się
powtórzyła. Sergio wybił mu piłkę z dłoni, z takim hukiem, jakby właśnie
wystrzeliła armata.
— Bombardowanie — jęknął
Marcel.
— Nie mogę rozgryźć jego
talentu — mówiła Malwina, szczerze zasmucona. Niewiele jej brakowało do paniki.
— Nie mogę…!
Ja też nie potrafiłem określić
umiejętności Sergia. Nie mogłem dopatrzeć się niczego szczególnego. Był świetny
w ataku, jak i w obronie. Podobnie do Dawida. Nieco wolniejszy, ale równie
efektowny. No i miał siłę. Niepowtarzalną siłę.
— Znajdę jego talent —
obiecała Malwina. Przygryzła kciuk, mrużąc oczy. — Obiecuję, że znajdę jego
talent. A wtedy go pokonamy.
— W przeciwieństwie do
pozostałych Monarchów — powiedział Dorian, przyprawiając nas o zawał serca.
Słowo daję, zapominałem, że jest w naszej drużynie. Nawet nie zauważyłem, że
siedzi koło mnie. — Jego talent nie został jasno określony. Czytałem o nich —
dodał, gdy pomylił nasze zaskoczone spojrzenia. Wyrażaliśmy szok tym, że się do
nas odezwał, a nie że wyczytał taką informacje. — Mauri, Patrick, Ariel i
Bastien. Każdy z nich miał talent, który szlifował od wielu lat… Talent był
znany. Sergio jest inny pod tym względem.
— Um… Co masz na myśli,
Dorian? — zapytała ostrożnie Malwina. Chłopak wpatrywał się w nią pustymi,
szarymi oczami. Zdawał się nie widzieć nic więcej.
— Sergio zaczął grać w
koszykówkę stosunkowo niedawno — oznajmił. — Trzy lata temu?
— Trzy lata temu?! — powtórzył
Marcel. — Ale…!
— Zaczął późno — powiedziałem.
— Ale szybko osiągnął poziom międzynarodowy.
— I co z tego wynika? — Dorian
zaczął bawić się własnymi włosami. Spojrzał na kosmyk, który kręcił między
palcami.
Wymieniłem z Marcelem szybkie
spojrzenia.
— Co z tego wynika? — zapytała
Malwina.
— Hm… zabawa nie będzie zabawą
jeśli wam powiem, prawda? — Westchnął ciężko. — Wpadniecie na to sami…
— Sam nie wiesz! — warknąłem.
— Wiem.
— Dorian, jesteśmy drużyną —
przypomniała Malwina. — Zdradź nam sekret Sergio.
— To w sumie nie jest sekret —
przyznał powoli Dorian.
14 : 6
— Dorian! Powoli się kończy
pierwsza połowa!
Złapałem chłopaka za koszulkę
i pociągnąłem. Prawie zderzyliśmy się czołami.
— Nie wkurwiaj mnie.
Dorian nie wyglądał na
specjalnie poruszonego.
— Jego talentem jest brak
talentu — powiedział powoli, jakby myślał o czymś zupełnie innym.
— Co ty pierdolisz?
— Jego talentem jest brak
talentu — powtórzył cierpliwie. Puściłem go i wrócił na miejsce.
— Pierdolony człowiek—sfinks —
warknąłem. Spojrzałem na Malwinę. — Rozumiesz coś z jego bełkotu?
— Myślę nad tym. Chyba możemy
to wziąć pod uwagę — przyznała niepewnie.
***
— Fascynujące — przyznał
Cyrus. Gaspar spojrzał na niego z ciekawością.
— Masz na myśli Sergio?
Blondyn skinął głową.
— Nie ma żadnego talentu —
powiedział. — A jednak gra jak zawodowiec. Co za forma.
Gaspar uśmiechnął się z
politowaniem.
— Nie sądzisz, że oceniasz go
za surowo? — zapytał. — Daj mu czas.
— Uwierz mi, potrafię dostrzec
talent. — Cyrus przeniósł spojrzenie na ławkę rezerwowych. Siedzący tam Nataniel
był gotowy do wzięcia udziału w meczu. — Co za ciekawy turniej — dodał, nie
dowierzając. — Tyle talentów, tyle umiejętności, a ja nie mogę w nim brać
udziału. Co za ból…
— Spokojnie, braciszku —
powiedziała Roksana. — Wrócisz do formy. Przecież możesz grać jeszcze w
koszykówkę, prawda?
Kąciki ust Cyrusa powędrowały
do góry.
— Prawda.
***
22 : 14
— Talentem jest brak talentu? —
zapytał zaskoczony Bruno, gdy zakończyła się pierwsza kwarta. Mieliśmy dwie
minuty na obmyślenie strategii. — Dorian. Co to ma znaczyć?
Chłopak z uwielbieniem w
oczach spojrzał na kapitana.
— Siłą Sergia jest jego… siła —
odpowiedział. Reszta drużyny zaklęła głośno, westchnęła lub wywróciła oczami,
wyrażając swoją dezaprobatę. — Forma. Siła. Mięśnie. W jego wypadku talent
jest… namacalny. Nie abstrakcyjny jak wasze.
— Czyli nie możemy go
powstrzymać — powiedział Norbert.
— Jak to?
— Wybaczcie, źle to
sformułowałem — przyznał powoli. — Nie możemy nic z tym zrobić. Skoro jego
talentem jest jego własne ciało, jedynym sposobem, aby go powstrzymać jest…
faul.
Wszyscy wstrzymali oddechy.
— Jeżeli coś takiego zrobicie —
warknąłem. — Odchodzę z drużyny.
— Nie martw się. — Bruno
uniósł dłoń. — Nikt nie będzie faulował Sergio. Nie będziemy grali na poziomie
Mauriego. Przeciwnik jest wymagający, ale faulowanie go nie wchodzi w grę.
Wymyślimy inną strategię.
— Można go zmęczyć — zauważył
Marcel.
— To prawda — przyznała
Malwina. — Może i jest wysportowany, ale jego mięśnie i ciężar mogą być jego
własną wadą. Przez drugą kwartę, proszę Pierwszy Skład, aby doprowadził Sergia
na skraj wytrzymałości. Zmęczcie go. Nawet własnym kosztem.
Piątka graczy skinęła głowami.
Bruno, Maksymilian, Dawid,
Norbert i Filip wrócili na boisko. Mecz został wznowiony..
***
Krystian przyłożył dłoń do ust
i zmarszczył czoło. Oglądanie finałowego meczu przypominało jak wspaniale mu
się grało za czasów Cyrusa, gdy ten dowodził Elementarną Czwórką. Piorunujący
kapitan na czele czterech żywiołów. Te chwile już miały nie wrócić, a sam
Krystian nie lubił rozpamiętywać przeszłości.
— Wołałam cię pięć razy. —
Usłyszał głos Sonii i podskoczył. Spojrzał na nią przepraszająco.
— Zamyśliłem się.
— Ten mecz jest dla ciebie
ważny, prawda? — zapytała. Była naprawdę piękna.
— Tak. Stare dzieje, ale
jednak… miłe.
***
Gerard uciszał ciche wołanie
bólu, gdy kamera pokazywała ławkę rezerwowych Polski. Wtedy pojawiała się
Malwina, siedząca zaraz obok Oliwiera, którego rozpoznał dopiero po chwili.
— Gerard, wejdziesz w monitor —
zauważył Kacper. — Był raczej drogi.
— Ach, Kacper jak zawsze myśli
tylko o pieniądzach! — Flora wzruszyła ramionami. — Nic się nie zmieniłeś!
— Cicho bądź, kobieto.
Pieniądze są bardzo ważne.
— Skupcie się na grze, proszę —
jęknął Aureli. W tym czasie poprawił swoją fryzurę, korzystając z odbicia na
wyświetlaczu własnego telefonu. — Skoro już coś robimy, róbmy to dobrze!
— Oglądanie meczów koszykówki
zawsze było nudne — wyznał Kacper.
— Zaszli tak daleko, że wstyd
nie oglądać — stwierdził Gerard. — Prawda, Klaro?
— Zgadza się. — Dziewczyna w
okularach skinęła głową. — Masz rację.
— Swoją drogą, Gerard, to miłe
że nas tak wszystkich zaprosiłeś.
— Do mojego domu — wtrącił
cicho Kacper.
— Uznałem, że będzie jak za
starych, dobry czasów. — Chłopak z heterochromią uśmiechnął się szeroko. — Cały
samorząd uczniowski w komplecie. Pamiętacie jak w liceum chodziliśmy na mecze
Cudów?
— Musieliśmy. Byliśmy przedstawicielami
ich szkoły — zauważył dawny skarbnik samorządu.
— Niemniej, to była wielka
przyjemność — przyznał brązowowłosy. — Trzymam za nich kciuki.
— Ja też! — Flora klasnęła w
dłonie. — Szkoda tylko, że nie gra z nimi Cyrus. — Zasmuciła się szczerze.
— Ach, Flora zawsze była lekko
zadurzona w Cyrusie. — Szturchnął ją w bok. Zarumieniona, pokręciła głową.
— T—To nie tak!
Chłopak wybuchł śmiechem.
Gerard uśmiechnął się, widząc
swoich przyjaciół w jednym miejscu. Spojrzał na ekran raz jeszcze. Czuł, że coś
się kończy. Jednak nie potrafił określić co.
***
W trakcie drugiej kwarty dalej
nie znaleźliśmy sposobu na Sergio. Plan Malwiny zakładał, że nasza drużyna
miała zmęczyć Monarchę. Byłoby o wiele łatwiej to realizować, gdyby chłopak był
jedynym graczem na boisku. Niestety pozostała czwórka nie dawała o sobie
zapomnieć.
Koniec końców, nasza metoda
obróciła się przeciwko nam. Pod koniec pierwszej połowy, Filip, Norbert i
Maksymilian ledwo łapali oddech. Z kolei Sergio nie wyglądał na specjalnie
zmęczonego.
Druga kwarta zakończyła się
wynikiem 44 : 30 dla Włoch.
— Oliwier, Marcel, Dorian…
Rozgrzejcie się — rozkazał Bruno. — Wchodzicie w drugiej połowie. — Spojrzał na
Malwinę. — Jakieś strategie?
Pokręciła głową. Ta odpowiedź
nie bardzo go zadowoliła.
— Będzie ciężko nadrobić straty
— zauważył Marcel. — Ale moje „trzypunkciaki” coś zdziałają…
— Może — prychnął Norbert. Był
zły, bo jego rzuty były nieskuteczne. Sergio wybijał je spod kosza, uderzając w
piłkę swoją potężną dłonią.
— Nasz zmieniony skład może
coś ugrać — odezwał się Dawid, po czym pociągnął kilka dużych łyków z bidonu.
— Efekt zaskoczenia —
przyznała Malwina. — Nowe talenty, nowa formacja… Módlmy się, aby to
wystarczyło.
***
— Co oglądacie? — Lidia
wsunęła się do pokoju młodszego brata. Usiadł natychmiast na łóżku.
— Miałaś pukać do drzwi, bo
ktoś inny może mieć chęć się pukać! — jęknął.
— Cześć, Lidia. — Szymon
uśmiechnął się do niej, ignorując swojego chłopaka.
— Co oglądacie? — powtórzyła
pytanie, kierując je do bardziej rozgarniętego. W odpowiedzi pokazał jej monitor
swojego laptopa. Nachyliła się bliżej. Drgnęła, gdy na ekranie pojawił się
Dawid. Ten sam, który jeszcze rok temu był jej chłopakiem. Ten sam, który kilka
miesięcy temu wydzwaniał do niej pijany. Teraz wyglądał na skupionego i
pochłoniętego grą, chociaż była przerwa. — Och…
— Przepraszam. — Szymon
wycofał urządzenie. — Powiedziałem zanim pomyślałem.
— To bardzo nie w twoim stylu,
Szym—chan — zauważył Aleksander.
— Za to bardzo w twoim.
— Pary zaczynają siebie
wzajemnie przypominać — zażartowała Lidia. Już chciała się wycofać z pokoju,
gdy się zawahała. — Mogę obejrzeć mecz z wami?
Para popatrzyła po sobie i
skinęli głowami. Usiadła obok nich na łóżku i rozsiedli się wygodnie, opierając
o ścianę.
***
— Chodź, chodź! Zaczyna się! —
krzyknęła Emilia. Felicja prawie się poślizgnęła, gdy wpadła do pokoju. O mało
co wysypałaby popcorn z wielkiej, plastikowej miski.
— Już jestem, Em!
— Żartowałam. Nie zaczynają. —
Blondynka wzruszyła ramionami.
— No wiesz, co? Prawie się
zabiłam!
— Po prostu powinnaś tu siedzieć
i oglądać, a nie…
— Robiłam nam przekąski —
przypomniała.
Felicja usiadła obok
przyjaciółki, stawiając między nimi miskę z popcornem. Nie zamierzały jednak
oglądać filmu, a finałowy mecz EuroBask. A raczej jego drugą połowę.
— Mam nadzieję, że wygrają —
jęknęła Emilia. — Są wszyscy… Powinni dać radę, prawda?
— Nie ma wszystkich —
zauważyła smutno Felicja. Z ich licealnej paczki przyjaciół, zostały one dwie i
Nataniel. I tylko Nataniel znajdował się teraz w Paryżu.
— Fel…
— Jest z nimi — powiedziała z uśmiechem.
— Dawid, Filip, Nataniel, Gabriel… Patrz, wszyscy mają żółte frotki.
Emilia uśmiechnęła się
szeroko.
***
Dopiero teraz zrozumiałem jak
ciężki to był mecz. Jednak nie zamierzałem się poddawać. Powietrze wypełniały
dźwięki odbijanej piłki i pisk butów. Doskonale znane mi otoczenie, ale tym
razem wynik miał większe znaczenie.
Graliśmy o ostateczne
zwycięstwo.
Otarłem czoło i ruszyłem na
Sergio.
Najgorsze było to, że w żaden
sposób nie mogłem skopiować jego pseudo talentu. Nie istniała żadna możliwość,
abym podrósł o siedem centymetrów i przytył o prawie dwadzieścia kilogramów,
jednocześnie formując idealną sylwetkę.
Musiał być inny sposób.
Gdy ten Gladiator pędził w
moim kierunku, ciężko było zachować spokój. Naprawdę poczułem się jak na
arenie. Tłum wokół żądał chleba i Igrzysk. Rozrywki. Zwycięzcy. Nawoływał,
kibicował i krzyczał.
Wśród nich był Gaspar.
Cieszyłem się, że tam jest. Chociaż jedna pewna, przyjazna dusza.
Przy Sergio pojawił się
Dorian. Szybkim ruchem wybił mu piłkę z dłoni, a ta pognała do Dawida.
Zamrugałem oczami. To było to…
Dawid ruszył pod kosz i wsadem
zdobył dla nas punkty. Po przejęciu podania, ciężko było go zatrzymać.
— No tak… — szepnąłem,
obserwując niezadowolonego Włocha. Krzyczał coś po włosku do swojej drużyny. —
Nie jest taki… zwrotny.
— Hę? — Marcel nadstawił uszu.
— Co nie jest zwrotne?
— Biegnie cały czas do przodu —
mówiłem. — Nie może skręcać. Znaczy… może, ale to wymaga od niego zwolnienia i
wypadnięcia z rytmu. A więc on sam nie jest taki zwrotny.
Marcel zmarszczył czoło.
— Mam wrażenie, że używasz
„zwrotny” w złym znaczeniu.
— Cicho! Chodzi o to… —
Spojrzałem na Włocha. — Że mamy punkt zaczepienia. Dorian, wybijając mu piłkę z
dłoni, zmusił do skrętu.
— Jego nogi…
— Nie są takie silne jak
reszta ciała.
— Dobrze wiedzieć. — Bruno
prawie nas przyprawił o zawał. Stał za nami i podsłuchiwał. — Należy
poinformować Doriana.
— Tak, ale nasz plan się
kończy, gdy Sergio podniesie piłkę ponad zasięg dłoni Doriana. Wtedy przydałby
się ktoś wyższy.
— Niestety… nasz kolejny
złodziej piłki jest jeszcze niższy od Doriana. — Spojrzeliśmy na Nataniela.
Zamrugał do nas oczami z ławki rezerwowej. — A Sergio wkrótce odkryje naszą
taktykę.
— Módlmy się, że ma mięśnie, a
nie mózg — stwierdziłem. — Gramy. Musimy wygrać.
— Polska nie jest w stanie
zatrzymać ataku Gladiatora! — krzyczał komentator. — Czy znajdą sposób, aby to
zrobić?
— Słowo daję, pójdę i zajebię
mu jego własnym mikrofonem, gdy skończymy trzecią kwartę! — wrzasnąłem,
wymachując dłonią.
— Spokojnie — poprosił Marcel.
— Lepiej nie wszczynać bójek.
— Jakich bójek? Po prostu mu
jebnę.
— Wystarczy — warknął kapitan.
Wyglądał na naprawdę zestresowanego. — Wracajcie do… — Uciął zaskoczony i przyłożył
dłoń do lewego oka. Jęknął z bólu, co było kompletnym zaskoczeniem dla mnie i
reszty drużyny.
— Kapitanie…? — zaczął Marcel.
Bruno w odpowiedzi machnął ręką, dając znać, abyśmy zajęli się grą.
Nasza strategia związana z
Dorianem sprawdzała się przez jakiś czas. Chłopak kradł piłkę, a następnie
podawał ją do Dawida lub Marcela. Ja spowalniałem Sergio, chyba jako jedyny nie
bojący się mu stanąć na drodze.
Zbliżał się koniec trzeciej
kwarty i zaczęliśmy odrabiać straty. 52 : 46.
Włosi nie chcieli dużej
przewagi. Najważniejsze dla nich było utrzymanie prowadzenia. Gdy rozgryźli
nową taktykę, nasza dobra passa się skończyła.
Razem z Dawidem próbowaliśmy
zabrać piłkę Monarsze, ale nie było to łatwe. Jego szerokość ciała nie
pozwalała na to, aby go nawet objąć, a co dopiero dosięgnąć piłki, której
chronił.
— Dość tego — warknął Dawid.
Widziałem w jego oczach ogień, który nagle zapłonął. Miał już dość swojej
bezskutecznej gry.
Nie byłem pewien co się
wydarzyło, ale Dawid ostatkiem sił, wykradł piłkę Sergiowi i razem z nią,
omijając pozostałą czwórkę, pognał na drugą połowę. Oddał rzut za trzy punkty,
wydając z siebie głośny ryk.
— Wow… — szepnął Marcel,
mrugając oczami. — Prawdziwy… As.
Dawid oddychał ciężko. Jego oczy
naprawdę zdawały się płonąć. Obejrzał się przez ramię i drgnął.
— Kapitanie…? — prawie
krzyknął. Wszyscy spojrzeli na Brunona.
***
— O nie! — krzyknęłam, stając
na równych nogach. — Nie teraz!
— Co? Co się stało?! — Filip
także wstał.
Bruno zakołysał się na boisku
i złapał za głowę. Wydał z siebie dziwny odgłos.
— Przerwa! Przerwa w grze! —
błagała Malwina. Sędzia ogłosił czas dla nas, a ona wbiegła na parkiet.
Zawodnicy już stali po dwóch stronach kapitana, podtrzymując go.
— Hej! Kapitanie! — Marcel był
przerażony.
— Migrena — jęknął cicho.
Oliwier syknął głośno, a Dawid
wypuścił powietrze z płuc. Odprowadziliśmy Brunona na ławkę rezerwowych. Szybko
sięgnął po ręcznik, aby zakryć swoją twarz. Lekarze turniejowi już byli obok i
go badali, a ja tłumaczyłam im dolegliwość kapitana i jej częstotliwość.
— Migrena. — Pokręciłam głową.
— Ze wszystkich momentów, akurat teraz…?!
— To przez stres, prawda? —
zapytał Marcel.
— Chyba tak — przyznałam. —
Bruno ma dużo na głowie.
— Mogę grać. — Uparł się,
wstając. — Potrzebowałem chwili… przerwy… Szlag! — Przyłożył dłoń do skroni.
— Nie ma mowy, abyś teraz
grał! — krzyknęłam. — Przejmuję dowodzenie.
— Malwino… nie rozumiesz…!
— Rozumiem — zapewniłam.
Obejrzałam się przez ramię. — Oliwier. Jako wicekapitan przejmujesz obowiązki
kapitana.
Wyglądał na szczerze
przerażonego tą myślą. Przez chwilę stał w bezruchu. Wpatrywał się we mnie
tępo, aż w końcu drgnął.
— J-Ja…? Może lepiej…
— Nie kłóć się ze mną! —
przerwałam mu. — Zaraz dam ci lekarstwa, Bruno. Lekarze już przygotowują dla
ciebie chłodny okład.
— Mogę… grać — mówił. — Muszę…
grać.
— Bruno. — Ujęłam jego twarz w
dłonie. Rozgrzane i mokre policzki były dowodem zmęczenia. Podobnie jak ciężki
oddech i drżące ciało. — Proszę. Zdrowie jest najważniejsze.
Spod ręcznika dostrzegłam oczy
chłopaka. Płakał? Dlatego szybko zakrył się ręcznikiem. Ból i upokorzenie były
dla niego nie do wytrzymania. Mokre źrenice wpatrywały się we mnie przez
chwilę, aż skinął głową.
Opadł na ławkę przyjmując
okład. Spojrzałam na Oliwiera i dałam mu znak do wznowienia gry. Oblizał wargi
i spojrzał po reszcie zawodników.
— Gabriel, wchodzisz —
powiedział. — Nataniel wejdzie za Doriana.
Poderwali się z miejsc, gotowi
do walki. Obserwowałam jak Oliwier Madgrey wchodzi na boisko, jako pełnoprawny
kapitan drużyny. Po jego bokach szły Cudy. Nie, nie… Marcel nie był Cudem. Ale…
Może jednak był?
***
— Migreny Brunona są niebezpieczne —
powiedział Cyrus.
— Nie tak, jak twoje serce —
zauważył Ariel. — Serio, wszystko w porządku, Cyrus? Potrzebujesz czegoś do
picia? A może się przewietrzyć?
— Naprawdę niczego nie
potrzebuję — zapewnił. — Martwię się o Brunona. To… — Zawahał się. — Nie wiem
jak to wszystko na niego wpłynie. Ponad to. — Przeniósł wzrok na Gaspara. Ten
wstrzymywał oddech, wpatrując się w Oliwiera. — Wice przejął obowiązki
kapitana.
— To będzie… wielka presja —
szepnął. — Oliwier nigdy… Wierzę w niego, ale nigdy nie kierował drużyną. Nawet
swojej funkcji wice nie traktował poważnie.
— Nie wygląda na dobrego
kapitana — oceniła Roksana. — Mówię tak, bo znam Cyrusa, Brunona i ciebie…
Tworzycie zupełnie inne obrazy.
Gaspar nie mógł temu
zaprzeczyć. Jednocześnie chciał zobaczyć, jak poradzi sobie Oliwier. Z
ciekawością i przyjemnością, wrócił do oglądania przebiegu najbardziej
nieprzewidywalnego meczu na tym turnieju.
***
— Mam być kapitanem? Co za
bzdura… Ja nie umiem kierować drużyną! Cholera… Psia mać! Przecież to jest
niemożliwe…!
— Ej, Oliwier… Wiesz, że
mówisz to na głos? — zapytał Marcel. Obejrzałem się przez ramię na resztę
graczy. Nie wyglądali na zadowolonych. Rozwój wydarzeń nie odpowiadał również i
im. Żaden z nas nie miał wątpliwości, co do moich umiejętności prowadzenia
drużyny. I, nie ukrywajmy, nie przepadaliśmy za sobą. O ile Natanowi było
wszystko obojętne, to Dawid i Gabriel od samego początku mieli ku mnie
zastrzeżenia.
Czemu ja? Wcześniej wice był
Norbert. Ten ich jakoś by poprowadził. A ja? Co ja mogłem zrobić?
Oblizałem wargi. Mieliśmy
jeszcze minutę przerwy, bo lekarze dalej sprawdzali co z Brunonem. Włosi
wyglądali na zaniepokojonych jego stanem zdrowia. Przynajmniej nasi przeciwnicy
mieli w sobie odrobinę człowieczeństwa.
— Słuchajcie — zacząłem,
patrząc na każdego z osobna. — Dajemy z siebie wszystko. To przede wszystkim.
Sergio mnie osobiście mega wkurwia, ale faule są wykluczone. A więc zostaje nam
jedynie współpraca na linii Dawid—Nataniel—Gabriel. Od waszej trójki zależą
losy gry. Ja i Marcel będziemy na obronie. W razie gdy piłka trafi w ręce
Marcela, on zdobywa dla nas punkty, nawet z naszej połowy.
— A jak piłka wpadnie w twoje
ręce? — zapytał Nataniel.
Uśmiechnąłem się szeroko.
— Wtedy zdobywam punkty ja,
przedzierając się przez całe boisko. Rozpracowałem pozostałą czwórkę. —
Wzruszyłem ramionami. — Talenty, które skopiowałem wcześniej w trakcie tego
turnieju, bardzo się przydadzą. Francuzi na pewno będą zadowoleni — dodałem
złośliwie. — Jedyny problem to dalej Sergio. Zmęczmy go — powiedziałem. —
Popatrzcie na siebie — warknąłem. — Jesteście Cudami, tak? Tak was nazywano.
Nie jesteście w pełnym składzie, ale na dobrą sprawę, nigdy wasz pełny skład
nie mógł być razem na boisku, przez ograniczenie jakim jest piątka graczy. Jednak
dawaliście sobie radę. Zróbcie co do was należy i… — Zawahałem się. — Dajcie z
siebie wszystko.
Dawid, Gabriel i Nataniel
wymienili się spojrzeniami. Skinęli głowami, uśmiechając się. Na szczęście
ludzi tak sentymentalnych nie trzeba było długo przekonywać. Oczywiście, nie
drwiłem z nich. Ich status Cudów bardzo mógł teraz się przydać. Jednak z takimi
osobami, pełnymi zapału i chęci, lepiej się współpracowało. Byli nawet gotowi
zaakceptować to, że zastępuję kapitana.
Rozstawili się na boisku, ale
Marcel nie ruszył się z miejsca.
— Czego chcesz? — warknąłem. —
Skończyłem z cnotliwymi mowami.
— Wiem. Chciałem ci
powiedzieć, że to było dobre — wyznał. — Jesteś ósmym cudem. — Uśmiechnął się
szeroko. — Brakującym elementem, który scalił pozostałe cudy!
— Co ty chrzanisz? — zapytałem
poirytowany.
— Powinienem zejść —
stwierdził nagle, oglądając się na rezerwowych.
— Co?!
— Filip powinien wejść na moje
miejsce.
— Potrzebujmy twoich rzutów za
trzy…!
— Nie. — Pokręcił głową,
wycofując się. — Potrzebujesz wokół siebie Cudów. Jako ich Ósmy Cud, jako ich
Brakujący Element… poprowadzisz do zwycięstwa.
— Przestań pieprzyć i wracaj
tutaj…!
— Oliwier — przerwał mi. —
Nie. Kapitanie — powiedział z mocą. — Zaufaj mi.
Wpatrywałem się w niego ze
złością. Teraz dopiero zrozumiałem czemu Brunona denerwował wszelki przejaw
niesubordynacji. Ale na dobrą sprawę, nie byłem Brunonem. A pamiętałem, że
kiedyś oddałbym wszystko, aby taki ktoś jak Marcel stał u mojego boku i mi
doradzał. Może teraz… był na to czas.
— Złaź z boiska i mnie nie
denerwuj — warknąłem. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. — To ostatnia dozwolona
zmiana. Lepiej żebym tego nie pożałował, Bielski.
Pokręcił głową. Zbiegł z
boiska, machając do publiczności. Następnie przybił piątki z Filipem. Blondyn podbiegł
do mnie z radością wypisaną na twarzy.
— He—Hej! Już myślałem, że
cała zabawa mnie ominie…!
— To nie zabawa —
przypomniałem. — I dalej pamiętam, że przez ciebie spóźniłem się na rekrutacje
do Nowego Elementaris.
— To była twoja wina! — fuknął
obrażony.
— Nieważne. — Obróciłem się na
pięcie. — Wracajmy do gry.
Szary lider. A zaraz za nim
kolorowe Cudy.
***
— Migrena wykluczyła Brunona z
reszty gry — poinformowałam trenera, który zaklął pod nosem.
— Trudno. Nie zmienimy tego. Jego zdrowie jest najważniejsze. —
Skinął głową. — To nie wina Brunona.
— Zgadzam się — przyznałam
powoli. Obejrzałam się przez ramię, widząc schowanego pod ręcznikiem kapitana. —
Nie jestem tylko pewna czy i on tak myśli…
Trener rzucił ostatnie
wskazówki Oliwierowi. Niestety mój przyjaciel nie miał zasady się do nich
stosować.
— Oliwier Madgrey. — Pokręcił
głową. — Co nas podkusiło, aby zrobić z niego wice-kapitana?
— Musimy w niego wierzyć —
powiedziałam. — Da radę.
***
— Ach! Co za zmiana! — Iza
wydawała się być naprawdę podekscytowana. — Nie sądzisz, Mauri?
Chłopak wzruszył ramionami.
— I tak życzę im przegranej.
— Są fantastyczni — uparła
się.
— To za mało. — Oparł głowę na
dłoni, wychylając się delikatnie do przodu. — Nie wygrają. Włochy zwyciężą. I
dobrze, to będzie triumf Monarchów.
Iza pokręciła głową, wracając
do meczu.
***
— Niesamowite! Niesamowite! —
Piał Patrick. — Widziałeś to? Widziałeś, Henry?! Widziałeś!?
— Oglądamy ten sam mecz! — ryknął.
— Widziałem.
— Mam ochotę stepować, patrząc
na nich! — Westchnął. — Ach, z takim przeciwnikiem mogę przegrywać — przyznał.
— Przegraliśmy i z Polską i z
Włochami — zauważył jego przyjaciel.
— I grają w finale! Co za
szczęście!
— Szczęście…?
— Oczywiście, że tak. —
Pokiwał głową. — Możemy mówić, że przegraliśmy z finałowymi drużynami. Z
prawdziwymi mistrzami.
Henry nie wyglądał na
przekonanego.
***
— Och, ich kapitanka rozbolała
główka? — prychnął Blaise.
— Migrena jest raczej poważną
sprawą — zauważyła Fleur.
— Słaby jest i tyle — osądził
ostatecznie. Wrócił do oglądania czegoś na telefonie, nie zwracając uwagi na
mecz. Dziewczyna przeniosła błagalne spojrzenie na Bastiena. Monarcha wpatrywał
się w Brunona, szczerze zaniepokojony.
— Och, szkoda mi go — wyznał. —
Jest taki przystojny — dodał. — Orientujecie się, w którą stronę swinguje?
— To twoje największe
zmartwienie? — zapytał Jacques.
— Nic nie poradzę. — Bastien
uśmiechnął się. — Pocieszałbym go. Przez pół nocy.
— A drugie pół? — Fleur
wykazała odrobinę ciekawości.
— On pocieszałby mnie —
odpowiedział z uśmiechem.
***
Filip rozpoczął mecz od
podania do mnie. Machnąłem ręką, dając znać Dawidowi i Gabrielowi, aby przeszli
na drugą połowę boiska. Za to ku mnie ruszył Arrigo Spada. Niski skrzydłowy
Włochów. Od dłuższego czasu to właśnie on się mnie trzymał, próbując zablokować
moje podania. Wyminąć go nie było trudne. Zastosowałem skopiowaną umiejętność
Patricka. Szybkie kozłowanie, a potem wybicie piłki w lewo. Tylko po to, aby
zwrócić tam wzrok przeciwnika i zgarnąć szybko piłkę. Wyminąłem go z prawej
strony i rzuciłem do Nataniela.
Jego podanie jak zwykle nie
zawiodło, a przejął je Gabriel, a on zdobył dla nas kolejne punkty, skacząc
wysoko do samego kosza.
Giovanni Scudo był przy piłce
i wymiennie z Sergio, gnali pod nasz kosz. Razem z Dawidem rzuciliśmy się, aby
ich powstrzymać. Giovanni skoczył w tym samym momencie co ja. Prawie na siebie
wpadliśmy, ale udało mi się wybić mu piłkę. Nie z takim hukiem jak Sergio, ale
efekt był bardzo podobny. Dawid przejął ją i dotarł pod sam kosz, zdobywając
dla nas punkty.
— Drodzy państwo! — Komentator
się obudził. — Czy mi się wydawało…? Czy ósemka z Polski wykonała ten sam ruch
co Gladiator!
Wylądowałem na parkiecie,
oddychając ciężko.
— To było… — Sergio stanął
przede mną. Przysłaniał mi widok na całe boisko. — Ja tak robię… Słyszałem o
tobie — powiedział, uśmiechając się wojowniczo. — Oliwier Madgrey, Mistrz
Kopiowania.
— Po prostu szybko się uczę —
odpowiedziałem, łapiąc oddech. — I nie skopiowałem tylko ciebie. Wybić piłkę z
dłoni to nie problem. Trudniej jest skoczyć tak wysoko. — Przeniosłem wzrok na
Gabriela. On mnie uczył tak skakać przed meczem z Boskim Wiatrem. Dawno temu.
— To i tak imponujące —
przyznał. Mówił ładnie po angielsku. — Ciekawe czy uda ci się to powtórzyć, gdy
ja będę miał piłkę!
Z głośnym śmiechem, wrócił na
swoją stronę, a ja pokręciłem głową.
— Dawid! — ryknąłem. — Musimy
objąć prowadzenie w tej kwarcie!
Skinął, nie patrząc na mnie.
Akcja rozpoczęła się od
podania Filipa do Nataniela. Natan miał piłkę w dłoniach przez sekundę, bo
później wylądowała ona u Gabriela. Z rykiem godnym dzikiego zwierzęcia, wykonał
wsad, omijając obronę przeciwników. Sergio nie zdążył do niego dobiec.
60 : 58
Trzecia kwarta dobiegała
końca, a my zmniejszyliśmy różnicę prawie do minimum. Połączone siły Cudów, których
obserwował ich dawny kapitan, naprawdę przynosiły efekty. Zupełnie tak, jakby
na nowo byli w liceum i grali ze sobą dla zwykłej zabawy. Uśmiechy malowały się
na ich twarzach, a więc uznałem to za dobry znak.
— Przejmujemy prowadzenie —
oznajmiłem głośno. — Dawid, musisz rzucić za trzy w ciągu dziesięciu sekund.
Dasz radę?
Skinął głową. Oblizałem wargi
i rozkazałem Cudom się ustawić. Czerpałem zaskakująco dużo satysfakcji z
kierowania nimi.
Wznowiona gra miała trwać
jeszcze kilka sekund. Niestety zaczynali przeciwnicy. Przewaga dałaby nam
moralne zwycięstwo i podniosła na duchu. Rywale to rozumieli, dlatego piłkę
miał niepowstrzymany Sergio.
Dawid i Filip stanęli na jego
drodze, próbując zatrzymać. Gladiator musiał przystanąć choć na chwilę, aby nie
było faulu. Stanął tyłem do przeciwników, próbując do kogoś podać. Kątem oka
dostrzegł Remo i to właśnie jemu powierzył piłkę.
A przynajmniej planował, bo na
linii podania pojawił się Nataniel. Przeciął powietrze, podając piłkę do
Gabriela. Jednak i on był blokowany, dlatego piłka wylądowała w moich dłoniach.
Nie byłem kryty, ale nie
miałem też za dużo czasu, aby się ruszyć. Do końca zostały cztery sekundy.
Skopiowałem ruchy Marcela i wystrzeliłem piłkę w powietrze. Gwizdek kończący
trzecią kwartę, rozległ się chwilę po tym, jak zdobyłem dla nas prowadzenie.
60 : 61
Wygrywaliśmy jednym punktem,
ale przybijaliśmy sobie piątki. Udało się.
Wróciliśmy do naszych, którzy
pogratulowali nam gry. Marcel podał mi bidon, a Malwina ręcznik.
— Bardzo dobrze sobie dajesz
radę! — powiedział podekscytowany. — Kapitanie!
— Zamknij się — rzuciłem. —
Jak się czuje prawdziwy kapitan?
Dziewczyna posmutniała.
— Zaprowadziliśmy go z
trenerem do szatni. Hałas na pewno mu nie pomaga w walce z migreną.
— Cholerstwo — warknąłem. —
Ktoś na górze mnie testuje. — Spojrzałem na sufit hali. Wisiało pod nim kilkadziesiąt
reflektorów. — Jeszcze jedna taka akacje, Kalev, a inaczej sobie porozmawiamy!
— Do kogo mówisz? — zapytał
Marcel, rozglądając się.
— Do praojców — prychnąłem. —
Dobra, mamy mało czasu. A ostatnia akcja była raczej naszym szczęściem niż
talentem. Jakieś pomysły? Jakiekolwiek? Co może powstrzymać Sergio?
— Już zwolnił — zauważyła
Malwina. — To znaczy, że zmęczenie bierze górę. Poza tym, ten jego armatni
wystrzał — dodała, patrząc na swój clipboard. — Wygląda i brzmi przerażająco,
ale na dobrą sprawę, nie kryje się za tym żadna umiejętność. Tak jak mówił
Dorian. On nie ma talentu. To jego siła.
— Czyli po prostu umie
podskoczyć i wybić piłkę z dłoni?
— A jego mięśnie pozwalają na
to, aby towarzyszył mu przy tym spektakularny huk — powiedziała. — Sam to
zrobiłeś. Nie masz jego masy mięśniowej, więc piłka nie uderzyła tak głośno o
parkiet. To tyle.
— To przykład zawodnika —
wtrącił Marcel. — Który nie posiadał talentu jak my wszyscy. Nie był dobry w
koszykówce. Nie miał tego czegoś. Wszystko co ma, osiągnął ciężką pracą.
To było naprawdę godne
podziwu. Prawdę mówiąc, nigdy o nich nie myślałem. O graczach, którzy nie
posiadali talentu. Po prostu byli, coś tam umieli, ale zawsze stawiałem się
poziom wyżej. Monarcha, nie posiadając wrodzonych umiejętności, w
przeciwieństwie do całego Nowego Elementaris, udowodnił, że zwykły dar nie
wystarczy. Ciężką pracą, można zdobyć równie dużo, jak nie więcej.
Sergio nagle stał się
najgroźniejszym z naszych wszystkich rywali. To już nie był mecz o finał. To
był mecz, który miał udowodnić co jest lepsze. Talent czy ciężka praca?
***
Seweryn przeciągnął smyczkiem
po strunach, a Sebastian natychmiast go uciszył głośnym sykiem. Blondyn
odpowiedział mu podobnym dźwiękiem, ale ten był wypracowany i oszlifowany przez
praktykę. Seweryn często syczał na swoich braci, przyjaciół, przechodniów,
znajomych, prowadzących zajęcia, staruszki i wszystko co miało czelność na
niego spojrzeć.
— Musimy to oglądać? — zapytał
poirytowany.
— Jeden wieczór bez jazzu cię
nie zabije — oznajmił jego starszy brat. — Ten w warkoczach — dodał z dumą. —
Pracuje w Spreso.
— Zatrudniłeś kogoś takiego…? —
Skrzypek wyglądał na zniesmaczonego.
— Warkocze zrobił tylko na
turniej. Normalnie wygląda lepiej. Inaczej bym go nie przyjął — wyjaśnił. —
Jest bardzo dobrym pracownikiem — zapewnił, widząc kilka wątpliwych spojrzeń.
— Wygląda na oddanego sprawie —
zauważył Kajetan.
— Właśnie — przyznał
Sylwester, kiwając gorliwie głową. — Kajetan ma rację.
Seweryn spojrzał na brata z
uncją politowania w oczach.
— Myślę, że jest całkiem przystojny —
stwierdziła Klara, mieszając kawę. — Trzeba tylko spojrzeć na pełniejszy obraz.
Seweryn zerknął na nią,
poirytowany. Ostatnio wszystko go drażniło.
— A wy co sądzicie? —
zapytała, kierując to pytanie do Amadeusza i Wojtka. Zaskoczeni, oderwali wzrok
od telewizora.
— My? — zdziwili się.
— Ten w warkoczykach.
Przystojny czy nie?
Wojtek pokręcił głową.
— Widzę tylko Amadeusza —
zapewnił, żartując. Seweryn udawał, że właśnie wymiotuje.
— Nie w moim guście — oznajmił
jego chłopak. — Wygląda na typa spod ciemnej gwiazdy. Wolę grzecznych chłopców.
Brązowowłosy perkusista poczuł
się połechtany. To było pewne.
***
Rozpoczęła się ostatnia
kwarta. Ostatnie dziesięć minut gry turnieju. Ostatnie wyzwanie. Prowadząc
Cudy, musiałem pokonać najsilniejszego przeciwnika w swoim życiu. Efekt
ciężkiej pracy.
Filip już w pierwszych
sekundach był zmuszony do oddania rzutu. Nie mógł do nikogo podać ani zbliżyć
się do linii trzech punktów. Piłka odbiła się od obręczy.
— Zbiórka! — ryknąłem do
Dawida i Gabriela, którzy stali pod koszem. Podskoczyli, by zabrać piłkę, ale
spomiędzy nich wyrosła muskularna ręka Sergio. Ukradł ją i rzucił do Igora. To
przyjęcie kosztowało go wyrzuceniem powietrza z płuc.
Gdy złapał oddech, ruszył na
nas, ale na drodze stanął mu Nataniel. Złodziej i tym razem błysnął swoim
talentem. Po chwili, to my byliśmy przy piłce..
Odbieranie sobie prowadzenia
trwało przez jakiś czas, co doprowadziło w końcu Włochów do przetrzymywania.
Rozpoczynałem kolejną akcję.
Obróciłem piłkę w dłoniach i ruszyłem przed siebie, kozłując. Sergio zagrodził
mi drogę, więc musiałem się zatrzymać. Gdy rozłożył ręce, swoimi mięśniami
prawie przysłonił mi świat.
Do głowy wpadła mi szalona
myśl. Raczej niemożliwa do spełnienia, ale warto było zaryzykować. Zwłaszcza,
że na zmianę prowadziliśmy my lub oni. Musiałem się skupić i przypomnieć sobie
wszystko, czego uczyłem się kilka miesięcy temu.
Musiałem odświeżyć talent.
Najprawdopodobniej najważniejszy talent, który naprawdę uzupełniłby Cudy.
Szybkość Cyrusa. Szybkość,
którą poprawiałem od samego początku wejścia do drużyny. Nabrałem powietrza.
***
Cyrus drgnął, obserwując Oliwiera.
Gracz zamknął na moment oczy, a po chwili czmychnął zaraz pod ramieniem Sergia.
Zaskoczony Włoch, nim zdążył opuścić dłoń, Oliwier już go wyminął z taką
szybkością, jakiej Cyrus dawno nie doświadczył.
— Och! — Roksana pisnęła.
Spoglądała to na Oliwiera to na brata. — On…!
— Oliwier Madgrey skopiował
twoją szybkość — powiedział Ariel.
Cyrus skinął powoli głową.
— Tak. To ciekawe…
— Dalej nie mogę w to uwierzyć
— mówił Gaspar. — On pali papierosy. Jakim cudem może być tak szybki?
Blondyn uśmiechnął się pod
nosem.
***
Udało się. Złapałem oddech i
próbowałem zignorować to, że kręci mi się w głowie. Już dawno nie biegałem tak
szybko. Moje nogi zadrżały. Malwina to zauważyła i zawołała mnie, ale tylko
machnąłem ręką. Nie było opcji, abym teraz zszedł z boiska.
Marcel to zaplanował, pomyślałem. Doskonale wiedział, że użyję szybkości Cyrusa, zastępując go
na boisku. Byłem teraz na równi z Cudami, prezentując talent ich kapitana.
— Marcel, ty dupku — warknąłem
pod nosem. — To ty powinieneś być jednym z Cudów…
Kolejne kilka minut gry
wyglądało podobnie. Nataniel kradł piłkę, ja przedzierałem się przez obronę
Sergio, Dawid i Gabriel robili wsady, a Filip blokował przeciwników. Niestety
Włosi nie pozostawali w tyle.
Na dwie minuty przed końcem
było 85 : 83 dla nas, ale to była żadna gwarancja wygranej. Biegałem po całym
boisku, podając piłkę, rzucając i próbując korzystać ze wszystkich talentów
jakie udało mi się skopiować. Musiałem doprowadzić drużynę do zwycięstwa. W
przeciwnym razie, zapamiętany zostanę jako kapitan, który przegrał EuroBask.
Ten, który na ostatniej prostej do zwycięstwa zawiódł.
Wysokie skoki Gabriela.
Atak Dawida.
Kozłowanie Patricka.
Szybkość Cyrusa.
Rzuty Marcela.
Podania Nataniela.
Zbiórki Maksymiliana.
Celność Norberta.
Korzystałem z tego
wszystkiego.
Intensywność ataków narastała,
a wraz z nimi — presja.
94 : 93
To była ostatnia akcja. Tuż
przed zakończeniem meczu. Filip podał piłkę do mnie, a ja umknąłem przed dłonią
Sergio. Przez moje nogi przeszedł ładunek tak intensywnego bólu, że nie mogłem
przebiec już ani jednego metra. Monarcha się obrócił i chciał mi zabrać piłkę,
gdy znikąd pojawił się Nataniel. Podałem mu piłkę, czując jak ból przedziera
się przez całe moje ciało.
— Atak! — krzyknąłem. —
Atakujcie!
Nataniel w ułamku sekundy
podał piłkę do Gabriela. W kilka kroków pokonał odległość do kosza i skoczył,
aby zdobyć dla nas tak ważne punkty. Zmroziło mnie z przerażenia, gdy przed nim
pojawił się Sergio i wybił mu piłkę z dłoni. Uderzyła o parkiet z hukiem i
wystrzeliła w powietrze. Gabriel zaklął pod nosem i zawrócił.
Dziesięć
sekund.
Giovanni
przejął piłkę i podał do Igora.
Dziewięć
sekund.
Igor
przebiegł z piłką dwa metry i podał do Remo.
Osiem sekund.
Filip
zatrzymał Remo. Piłka poleciała do Arrigo.
Siedem
sekund.
Piłka została
przechwycona przez Nataniela.
Sześć sekund.
Próbowałem
się ruszyć, ale moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Pięć sekund.
Nataniel
podał piłkę do Dawida.
Cztery
sekundy.
Dawid został
zablokowany przez Sergio.
Trzy sekundy.
Dawid podał
piłkę Gabrielowi.
Dwie sekundy.
Gabriel
spróbował ponownie wykonać wsad.
Sekunda.
Sergio wybił
mu piłkę z dłoni.
Koniec.
Piłka odbiła się z hukiem od
boiska i poleciała w stronę trybun.
Sergio uniósł zwycięsko dłoń,
gdy tylko wylądował. Jego drużyna rzuciła się na niego, aby móc go wyściskać.
Miałem wrażenie, że czas stanął. W końcu zegar na wielkiej tablicy wskazywał
same zera. Czas musiał się zatrzymać.
Dopiero kilka sekund później
dotarły do mnie dźwięki. To szczęśliwi kibice, nagradzali zwycięzców. Byłem w
szoku. Po raz pierwszy, od bardzo dawna, nie wiwatowali dla mnie po meczu.
Przegraliśmy finałowe
spotkanie.
Splunąłem ze złością na
parkiet i przejechałem dłońmi po głowie, przeczesując warkocze. Rozejrzałem się
dookoła, aby zobaczyć moją przygnębioną drużynę. Za to Włosi utworzyli wielki
okrąg, w którym tańczyli, celebrując zwycięstwo.
Dawid schował twarz w
dłoniach. Nataniel usiadł na parkiecie, oddychając ciężko. Miał zamknięte oczy.
Gabriel wpatrywał się w sufit, mrugając oczami podejrzanie często. Filip nie
krył łez. Rozpłakał się, stojąc bezradnie na swoim miejscu.
Zawiodłem.
Nie sądziłem, że to będzie aż
tak bolało. Widząc miny ich wszystkich. Bałem się spojrzeć na ławkę
rezerwowych. Nie mogłem tam spojrzeć. Nie mogłem też spojrzeć na trybuny, bo
bałem się, że jakimś magicznym sposobem, natknę się na wzrok Gaspara. Zawiodłem
go. Obiecałem, że dam z siebie wszystko. To nie było wszystko.
A więc, nie mogąc spojrzeć
nigdzie, wpatrywałem się w swoje buty. Do chwili, aż dostrzegłem dwie inne,
wielkie stopy, które pojawiły się przede mną. Uniosłem wzrok. Uśmiechnięty od
ucha do ucha Sergio, uniósł dłoń.
— Rewelacyjna gra —
powiedział. — Dziękuję.
— Ta — odpowiedziałem. — Też
dziękuję. Zwyciężył lepszy.
Poklepał mnie po plecach i
ruszył gratulować reszcie. Bycie drugim zawsze bolało.
Poczułem czyjąś dłoń na
ramieniu. Obejrzałem się powoli, aby zobaczyć Marcela. Uśmiechał się krzepiąco.
Odwróciłem wzrok. Nie chciałem mu patrzeć w oczy.
— Sorry — rzuciłem.
— Nie jestem zły — zapewnił.
Objął mnie i poklepał po
plecach. Nabrałem powietrza, próbując się uspokoić. Chociaż czułem się naprawdę
źle. Dostrzegłem wzrok Malwiny. Miała łzy w oczach, ale uśmiechnęła się do mnie
promiennie, jakby chciała zapewnić, że nic się nie stało i że jest ze mnie
dumna.
Komentator coś mówił, ale nie
byłem pewien co. Gdy odczepiłem się od Marcela, zrobiłem coś, co uznałem za
kapitański, wicekapitański i drużynowy obowiązek. Podszedłem do Dawida,
Gabriela, Nataniela i Filipa, dziękując im za rewelacyjną grę. Obejmowaliśmy
się, jakbyśmy wiedzieli, że nasze światy właśnie się zawalają. Nasza siła,
wiara i nadzieja, niczym stare kolumny, legły w gruzach.
Czułem pieczenie w oczach, gdy
trener podszedł i bez słowa, poklepał mnie po ramieniu. Nie widziałem w jego
spojrzeniu złości. Był dumny.
Ale to mnie jeszcze bardziej
zabijało. Żadne z nich nie było wściekłe.
Dwadzieścia minut później,
które były przepełnione ciepłymi słowami i pocieszeniami, na boisku pojawiło
się podłużne podium. Poproszono nas, aby całą drużyną stanąć z boku wraz z
drużynami Niemiec i Włoch. Ariel pomachał do nas z uśmiechem.
— Drodzy państwo! — przemówił
komentator płynnym angielskim. — Nim udekorujemy trzy najlepsze drużyny
tegorocznego turnieju, prezes EuroBask, pan Ruben Meyer, wręczy nagrody dla
najlepszych uczestników całego turnieju. Razem, zarząd EuroBask wybrał
jedenastu laureatów, jedenastu różnych kategorii.
Ruben Meyer był panem w
podeszłym wieku, który swego czasu był gwiazdą europejskiej koszykówki. To z
jego inicjatywy udało się utworzyć turniej. Kojarzyłem go z kilku meczów.
Siedział na trybunach. Był także na ceremonii otwarcia. Gestem wezwał do siebie
piątkę Monarchów. Razem z nim mieli wręczać nagrody.
— Oliwier. — Usłyszałem.
Obejrzałem się przez ramię.
— K-Kapitanie — wypaliłem.
Bruno, z wypisanym bólem na twarzy, uniósł swoją dłoń. Przełknąłem ślinę. — Ja
nie…
— Gratuluję — powiedział. —
Wiem, że dałeś z siebie wszystko. Jestem dumny i zadowolony z tego, że
ofiarowałem ci miejsce wice-kapitana.
Zamknąłem oczy i skinąłem
głową.
Komentator przerwał nam
rozmowę, chcąc ogłosić wyniki dotyczące najlepszych graczy. Dla mnie to
brzmiało jak nagrody pocieszenia.
— Najlepszym Rozgrywającym
Turnieju został — zaczął komentator. — Igor Torre z drużyny włoskiej!
Gdy chłopak odebrał medal,
pomachał wszystkim, szczerze wzruszony. Trzeba było mu oddać co jego. Jako
rozgrywający, sprawdzał się świetnie.
— Najlepszym Silnym
Skrzydłowym Turnieju został… Dawid Szafirski!
Nasz Dawid, szczerze
zaskoczony, z mokrymi oczami, poszedł odebrać nagrodę. Pogratulowała mu cała
piątka Monarchów, a także prezes. Skinął głową w stronę publiki i stanął obok
Igora. Podali sobie ręce.
— Najlepszym Niskim
Skrzydłowym Turnieju został… — Zapadła dramatyczna pauza. — Oliwier Madgrey!
Marcel musiał mnie popchnąć,
abym zrozumiał co się właśnie stało. Czy oszalałem, czy Rada EuroBask uznała
mój występ w turnieju za najlepszy? Utykając, bo dalej bolały mnie nogi,
dotarłem do prezesa.
— Gratuluję, panie Madgrey.
Fenomenalna gra, fenomenalny talent — mówił nieco niewyraźnie po angielsku, ale
podziękowałem mu za to wyróżnienie. Następnie uścisnąłem dłonie z resztą
Monarchów (nawet z Maurim) i podszedłem do Igora i Dawida, stając z nimi w
rzędzie. Przyjrzałem się złotemu medalowi z napisem „The Best Small Forward of
EuroBask 2014”.
Następną nagrodę otrzymał
Sergio Iburno jako Najlepszy Centrum Turnieju. Wiwatom nie było końca, gdy
bohater dzisiejszego meczu odbierał trofeum. Natomiast nagroda dla Najlepszego
Rzucającego Obrońcy powędrowała do…
— Marcel Bielski!
Marcel, uśmiechając się
szeroko, ale zachowując przy tym swoją wrodzoną skromność, odebrał nagrodę i
stanął obok mnie. Chyba próbował powstrzymać łzy, gdy wpatrywał się w medal,
który głosił „The Best Shooting Guard of EuroBask 2014”.
Następną kategorią był Najwartościowszy Gracz
Turnieju. Nie słuchałem już wyników, dopóki Marcel mnie nie szturchnął.
— Co?
— Ty!
— Ja? — zdziwiłem się.
Pan Meyer i Monarchia
wpatrywali się we mnie z uśmiechem.
Okazało się, że jakimś cudem
zostałem także udekorowany tytułem Najwartościowszego Gracza. Ponowny spacer
był zabójczy dla moich nóg i liczyłem na to, że już nie będę musiał nigdzie
chodzić. Marcel prawie mi wyrwał medal z ręki, aby móc się mu przyjrzeć.
— Mimo swojej kontuzji, bez
wątpienia, Najlepszym Kapitanem Turnieju został Bruno Druh—Czerwiński! —
krzyknął komentator.
Bruno, nie zważając na swój
obezwładniający ból głowy, odebrał nagrodę z honorem. Cała piątka Monarchów
skłoniła się, gdy przyjmował od nich gratulację. Patrick wyglądał na szczerze
uradowanego faktem, że mógł uścisnąć dłoń młodego kapitana. Sergio położył mu rękę
na ramieniu, chcąc na chwilę zatrzymać i powiedzieć kilka słów. Bastien go
przytulił (nienaturalnie długo), a Ariel poklepał po ramieniu. Mauri ograniczył
się do uścisku dłoni i następnie kapitan dołączył do rzędu laureatów.
— Kim byłyby drużyny, gdyby
nie ich zaplecze i pomocnicy? Dlatego w tegorocznej edycji przyznamy nagrodę
dla Najlepszego Menadżera i Najlepszego Trenera.
Obie nagrody powędrowały do
kobiet. Najlepszą Menadżerką została oczywiście Malwina, która przytuliła nas
mocno, gdy stanęła obok. Teraz już się popłakał, kręcąc głową.
— Ja… nawet… nie sądziłam… że…
tak to… będę… przeżywać! — łkała. Bruno objął ją z czułością i pogładził po
włosach. Ten gest mógł dać wielu do myślenia, ale kapitan już najwidoczniej na
to nie zważał.
Najlepszym Trenerem została
trenerka Włochów, Maria Santangelo.
— Drodzy państwo, koszykówka
to przede wszystkim sport drużynowy. A wśród drużyny zawsze znajdzie się nasz
prawdziwy przyjaciel, osoba godna zaufania. Dlatego zarząd EuroBask postanowił
wręczyć nagrodę dla Najlepszego Kolegi z Drużyny! Osoby, na której można
polegać w dobrych i złych chwilach. Osoba ta, nie zważając na własne szczęście,
podejmuje działania, które jedynie służą drużynie. Wszyscy się z tym zgodzą.
Nagrodę tę otrzymuje… Marcel Bielski!
Kibice wstali z miejsc, gdy
Marcel odbierał swój drugi tytuł. Rozkleił się, a łzy spływały po jego
policzkach. Przetarł oczy i pomachał wszystkim.
— Nie pękaj, Bielski —
poradziłem.
— Hm, hm. Zamknij się —
jęknął. — Nawet nie sądziłem, że ktoś może tak na mnie patrzeć.
— Gratuluję, Marcel! — Malwina
ucałowała jego policzki, a potem wpadli sobie w objęcia i płakali.
— Ostatnią nagrodą jest tytuł
Nowego Odkrycia Turnieju. Gracz, który pierwszy raz wziął udział w zawodach,
ale już nas wszystkich olśnił swoim talentem. Prawdziwy as. Został nim… Dawid Szafirski!
Nasz As spojrzał na nas
zaskoczony. Skinął głową i poszedł odebrać prawdopodobnie najważniejszą nagrodę
dla każdego debiutanta. Dawid, Cud, został Największym Odkryciem.
Umiejętnościami potrafił przyćmić innych. Pogratulowaliśmy mu, widząc jego wzruszenie,
które starał się ukryć. Jego hobby, jego pasja… dawały mu tyle szczęścia.
Chociaż… dalej byliśmy drudzy.
Następnie nadeszła część,
podczas której wręczano medale całym drużynom za zajęte miejsce.
Na podium jako pierwsi weszli
Niemcy. Prezes, Patrick, Mauri i Bastien wręczali medale, gratulując kolejno
zawodnikom. Ariel wyglądał na najbardziej uradowanego i ucałował brązowy medal.
Czułem, że właśnie zadedykował go swojej ukochanej żonie.
Następnie my, jako druga drużyna
turnieju, weszliśmy na nasze miejsce na podium. Chociaż zostaliśmy nagrodzeni
brawami, nie mogliśmy zapomnieć, że to my dzisiaj ponieśliśmy najdotkliwszą
porażkę. Drugie miejsce nie było takie złe, gdyby nie to, że przegraliśmy
dzisiejszy mecz. Na twarzach zawodników Nowego Elementaris malowały się smutek
i wymuszony uśmiech, w momencie zakładania im na szyje srebrnych medali.
Gdy poczułem ciężar srebra na
piersi, poczułem też gorzki smak w ustach. Byłem zawiedziony. Mimo mojego
podejścia do koszykówki, chciałem wygrać ten turniej. Pragnąłem triumfować.
Pragnąłem mieć wszystkich u stóp.
Przegrana bolała.
Dodatkowym sztyletem w serce
była radość Włochów, którzy zaczęli małą fetę na podium, gdy udekorowano ich
złotem. W momencie wznoszenia złotego pucharu, my powoli wycofywaliśmy się do
szatni.
Zostawialiśmy za sobą
EuroBask.
***
Przegrana budziła w człowieku
wiele pytań. Czy dałem z siebie wszystko? Czy może jednak jestem gorszy? Czy
mój talent nic nie znaczy? A może po prostu nie nadaję się do tego sportu?
Aby przegrywać, trzeba było
mieć silną psychikę. Obstawiałem, że prawdziwe uśmiechy nieprędko wrócą na
nasze twarze. Może za jakiś tydzień lub dwa. Teraz, gratulowaliśmy sobie w
szatni, podtrzymywaliśmy się na duchu. Nie szukaliśmy u nikogo winy.
Byliśmy drużyną. I jako
drużyna, przegraliśmy razem. Nie istniał tylko jeden winny. Zawiniliśmy
wszyscy. Srebro błyszczało na mojej nagiej klatce piersiowej, gdy zdjąłem z
siebie spocony strój sportowy. Jego chłód, o dziwo, parzył. Przypominał o
porażce. Ale też o niewiarygodnym meczu, który na pewno na długo zapamiętam.
A może jednak wina leżała
jedynie po mojej stronie? Czy nie sprawdziłem się jako kapitan? Czy mój talent
nic nie znaczył? Czy wygrana Sergio udowodniła, że nasze zdolności bez ciężkiej
pracy i odpowiedniego szlifowania, w ostatecznym rozrachunku nic nie znaczą?
Czy… to prawda, że byłem
szary…?
— Moi drodzy. — Wszyscy
spojrzeli na kapitana, który stał po środku szatni. Miał zamknięte oczy. Widać
było, że dalej walczy z bólem. — Nie chcę was teraz pocieszać i zapewniać, że
nic się nie stało. Stało się. Przegraliśmy. Jednak musimy wierzyć, że jest to
dla nas cenna lekcja. Poznaliśmy smak przegranej, który sprowadził nas na
ziemię. Widzicie, nie zawsze można triumfować. Nasze drugie miejsce, napełnia
moje serce dumą. — Uśmiechnął się delikatnie. — Udowodniliśmy, że stać nas na
wysoki poziom europejski. Widzę, że droga, którą obraliśmy jest słuszna.
Prowadzi nas do celu. Dlatego apeluję do was, bo to najważniejsze… Nie
poddawajcie się! — Otworzył swoje zaczerwienione oczy. — Nie poddawajcie się,
ale walczcie dalej! To nie jest koniec — zapowiedział. — Za rok kolejny turniej,
kolejna szansa. Kolejne marzenia i kolejne wyzwania! Kolejne powody do dumy,
kolejne powody do łez. Jesteście Nowym Elementaris, zbiorem elementów,
pierwiastków, które tworzą fantastyczną drużynę. Jestem z was dumny. I dlatego —
Skłonił się przed nami, co wywołało kilka szeptów i westchnięć. Marcel upuścił
medal, który z trzaskiem uderzył o płytki na podłodze. — Dziękuję wam za ciężką
pracę. W moich oczach już jesteście mistrzami.
— K-K-Kapcio Bruncio! — zawył
Filip i objął go. — Dziękujemy!
Kolejno podchodziliśmy do niego,
dziękując i gratulując. Jaki to był dziwny widok, widzieć tylu facetów, którzy
mieli łzy w oczach.
Potrzebowałem się zobaczyć z
Gasparem.
***
— Dawid. — Podeszłam do niego,
gdy opuszczał szatnie. Wyglądał na szczerze zmęczonego. Spojrzał na mnie i
uśmiechnął się blado.
— Co tam, Malwino? — zapytał
sennie.
— Ktoś chce z tobą porozmawiać
— powiedziałam ostrożnie. Wskazałam na eleganckiego mężczyznę po trzydziestce.
Dawid zmarszczył czoło na jego widok. Miałam podobną reakcję. Facet był ubrany
w garnitur i pachniało od niego drogimi perfumami.
— Hę? Kto to?
— Łowca talentów —
odpowiedziałam. — Chciał z tobą porozmawiać.
— Łowca… talentów…? —
powtórzył. Nim sens tych słów dotarł do Dawida, mężczyzna już było obok nas.
Mówił z amerykańskim akcentem.
— Dawid Szafirski? — zapytał,
kalecząc język o nazwisko mojego przyjaciela. Uścisnęli sobie dłonie. — Jestem
Steven Gem. Łowca talentów z Uniwersytetu Nowego Jorku. Obserwowałem twoją grę.
— Od razu przeszedł na „ty”. Takie amerykańskie. — Jesteś obiecującą gwiazdą
swojego pokolenia i aż żałuję, że znaleźliśmy cię tak późno! Jestem tutaj, aby
zaoferować ci stypendium na NYU.
— S… Stypendium? — Zaskoczeniu
nie było końca.
— Zgadza się. Trzyletnie
stypendium sportowe z możliwością kontynuowania kierunku, na którym jesteś
obecnie — wyjaśnił z uśmiechem. Dalej trzymał dłoń Dawida i nią potrząsał. —
Mieszkanie oraz studia będą opłacone, podobnie jak wiza.
Opadła mi szczęka, a mój
wysoki przyjaciel nie wiedział co odpowiedzieć.
— Ja… nie wiem — mówił. — W
Polsce mam rodzinę i… — Zawahał się. — Musiałbym to przedyskutować…
— Ależ oczywiście! Nie ma
najmniejszego problemu! — zapewnił pospiesznie. — To zrozumiałe, musisz podjąć
ważne decyzje. Proszę. — W końcu puścił dłoń Dawida i wręczył mu wizytówkę,
która magicznie pojawiła się w dłoni. — Proszę się ze mną kontaktować pod tym
numerem. Lub mailem. — Wskazał adres na wizytówce. — Będę w Warszawie do końca
maja. Proszę podjąć do tego czasu decyzję. Więcej szczegółów dotyczącego
stypendium znajdziesz na naszej stronie internetowej — mówił, wręczając teraz
ulotkę. — W razie jakichkolwiek pytań proszę do mnie dzwonić. Służę pomocą. I
proszę pamiętać — dodał, unosząc palec. — Będę się jeszcze przypominał!
— Tak… Eee… jasne, dzięki.
Będę pamiętał.
Steven Gem poklepał go po
ramieniu. Posłał mi przyjacielskie spojrzenie, a następnie się obrócił i
odszedł dziarskim krokiem. Dawid milczał jeszcze przez chwilę, a potem spojrzał
na ulotkę i wizytówkę.
— I co o tym myślisz? —
zapytałam.
— Za dużo jak na dzisiaj. —
Wcisnął papierki do kieszeni i roztarł skronie. — Chcę do łóżka. Chcę spać.
— Zaraz wracamy do hotelu —
powiedziałam cicho. Ruszyłam razem z nim w stronę wyjścia. Przerzucił swoją
torbę sportową przez ramię. Milczeliśmy, nie mogąc znaleźć żadnego tematu do
rozmowy. Albo po prostu nie mieliśmy siły. — Och. Miałam porozmawiać z
Brunonem. Zaraz do ciebie wrócę — obiecałam, zawracając. Dawid odprowadził mnie
podejrzanym spojrzeniem.
Wracając do szatni, mijałam
kolejnych graczy, którzy informowali mnie, że Bruno dalej jest w szatni.
Czekałam na niego pod drzwiami przez kilka minut, aż w końcu, zaniepokojona,
zajrzałam do środka.
— Bruno…? — zapytałam.
W pomieszczeniu było ciemno.
Już chciałam się wycofać, myśląc, że jakoś się z nim minęłam, gdy usłyszałam
szloch. Moje serce zamarło, a po ciele przeszedł dreszcz. Wsunęłam się do
środka i dopiero wtedy dostrzegłam samotną, ciemną postać.
— Bruno — szepnęłam.
Kapitan, załamany i zapłakany,
siedział na ławce. Trząsł się, trzymając w sobie wszelkie jęki i łkania.
Zamknęłam drzwi na zamek, aby nikt nieproszony tutaj nie wszedł i podeszłam do
Brunona.
Bez słowa, uklęknęłam przed
nim i objęłam go mocno. Jego ciało było ciepłe. Wstrząsały nim dreszcze, jakby
miał gorączkę. Ramiona podnosiły się i opadały, a on wydawał z siebie coraz
głośniejsze szlochanie.
W końcu bezsilnie runął do
przodu. Podtrzymywałam go, przytulając do piersi. Czułam jego łzy na mojej
szyi, ciepły oddech na obojczykach.
Nie mówiłam nic. Nie
potrafiłam znaleźć słów. Wolałam, aby to z siebie wszystko wyrzucił, niż
trzymał w sobie. Nie przerywałam mu. A więc płakał i płakał, a wśród jęków dało
się słyszeć słowa, składające się w pytania i zdania. Odbijały się echem od
ścian szatni.
Czy jestem złym kapitanem?
Czy zawiodłem?
Jak mogłem przegrać ten mecz?
Kto we mnie uwierzy?
Czy jestem gorszy od Cyrusa?
Dlaczego mi się nie udało?
Jestem złym kapitanem?
Dlaczego nie potrafiłem ich
doprowadzić do zwycięstwa?
Zdradziłem własne ideały,
przegrywając!
Dlaczego to tak boli?
Czy oni jeszcze kiedyś spojrzą
na mnie jak na kapitana?
Czy jestem złym kapitanem?
Następnie wydał z siebie krzyk
cierpienia, który był mieszanką bólu głowy i jego własnych wierzeń, które
właśnie zderzyły się z rzeczywistością. Po raz drugi, jako kapitan, zawiódł
swoją drużynę w finałowym meczu.
— Bruno — szepnęłam.
— Ostatnio, gdy przegrałem,
nie było przy mnie nikogo — szepnął, zaskakująco spokojnym głosem.
— Teraz jestem ja —
zapewniłam. — I reszta drużyny. Uwierz mi, Bruno. Proszę.
— Wierzę ci. Oczywiście, że ci
wierzę — mówił. — Tobie wierzę, Malwino. Kocham cię.
Po raz pierwszy mi to
powiedział. Po raz kolejny, samymi słowami, sprawił że poczułam ogień. A może
to było jego rozgrzane ciało? Może duszna szatnia? A może moje serce właśnie
eksplodowało, emanując ciepłem po całym ciele?
— Bruno — odpowiedziałam.
Ujęłam jego policzki w dłonie i spojrzałam w zapłakane oczy. Zapłakane oczy
mężczyzny, którego… którego… — Ja ciebie też kocham. Ze złotym, srebrnym,
brązowym medalem czy wcale. Jesteś najlepszym kapitanem jakiego znam. Kocham
cię.
— Kocham cię — szepnął. —
Proszę, bądź przy mnie tej nocy.
Skinęłam głową.
— Będę — obiecałam. — A teraz…
musimy cię jakoś ogarnąć. — Uśmiechnęłam się. — Nie możesz się tak pokazać
reszcie.
— Racja. — Bez sprzeciwu
dźwignął się z ławki i poszliśmy do łazienki.
***
Gaspara spotkałem niedaleko
hali sportowej. Czekał, siedząc na ławce. Gdy tylko mnie dostrzegł, dźwignął
się z niej i ruszył w moim kierunku. Wiedział, że moje nogi są delikatnie
uszkodzone.
Bez słowa, objął mnie tak mocno,
że aż się skrzywiłem. Pozwoliłem mu na to, upijając się jego ciepłem i
zapachem. Nagle poczułem jak moje, kompletnie rozładowane, baterie zaczynają
się ładować.
— Zawiodłem cię — powiedziałem
w końcu.
— Durniu! — Uderzył mnie w
ramię. — Jak śmiesz tak mówić? — Spojrzał mi w oczy. — Jestem z ciebie dumny!
Srebrny medal, dwie nagrody… Myślałem, że się popłaczę na trybunach.
Zaśmiałem się.
— Mała pipka z ciebie.
Wywrócił oczami i pokręcił
głową.
— Jak się czujesz? — zapytał.
Wzruszyłem ramionami.
— Sam nie wiem —
odpowiedziałem powoli. — Na pewno jestem zmęczony. I obolały. I mam wiele na
głowie. Totalnie chciałbym… — zacząłem. — Nieważne.
— Co? Co jest? Czego
potrzebujesz? — pytał dociekliwie.
— Nocować u ciebie. I masaż
nóg. Zabiję za dobry masaż nóg — wyliczałem, próbując zignorować drżenie. — Ale
powinienem być dzisiaj z drużyną. Nie wiem… Solidarność. Jakoś tak.
— To zrozumiałe. I bardzo
dojrzałe — dodał z uśmiechem. — Do kiedy jesteście w Paryżu?
— Wylatujemy pojutrze, rano —
odpowiedziałem. — Masz czas jutro?
— Mam. Chcesz się spotkać?
— Chcę — mówiłem. Nawet nie
kryłem się z potrzebami. Byłem zbyt zmęczony.
— Wiesz, że mogę zameldować
się w waszym hotelu na jedną noc?
Zamknąłem oczy i zakołysałem
się na nogach.
— No tak, zapomniałem, że
wdychasz tlen, a wydychasz grube hajsy.
Gaspar zaśmiał się.
— To tylko propozycja.
— Masz dom w Paryżu —
jęknąłem. — I jeszcze chcesz wynajmować pokój w hotelu? Jedź do domu i się
prześpij. Jutro się spotkamy. Na jakiejś kawie. Na jakiejś mega dobrej kawie. A
potem do ciebie. I będziesz mi masował nogi. Wprowadzam ten dekret w życie.
Gaspar skinął głową,
uśmiechając się do mnie, chyba próbował powstrzymać śmiech. Byłem tak zmęczony,
że zaczynałem bredzić.
— Jasne — zapewnił.
— Ach. I jeszcze. — Złapałem
go za kołnierz i przysunąłem bliżej siebie. Pocałowałem jego usta, ciesząc się
z wyrazu zaskoczenia na twarzy. Oddał pocałunek. Po tym krótkim pożegnaniu,
rozstaliśmy się. Wróciłem do autobusu, mniej więcej w tym samym czasie co
Malwina i Bruno.
Ruszyliśmy do hotelu. Dopiero
teraz, zarzucając kaptur na głowę, pozwoliłem sobie na kilka łez.
Było ich
dokładnie osiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz