sobota, 28 marca 2020

Gorąca czekolada - rozdział 4 - Jego luz


Rozdział 4 
Jego luz

Nie przejmowałem się za bardzo zniknięciem Wojtka, bo można było grać i bez niego, próbując wybrać odpowiednie piosenki. Jednak przez następne dni zachowywał się bardzo dziwnie, biorąc pod uwagę, że nie pamiętałem, abyśmy się o coś pokłócili.
Intensywnie nad tym myślałem, gdy zbywał mnie półsłówkami, ignorował lub nie podróżował ze mną od klasy do klasy, co wcześniej zawsze robił. Jego towarzystwo było tak częste, że zdążyłem się do niego przyzwyczaić, a dzięki temu wpadliśmy w pewien schemat. Nie lubiłem jak coś psuło schemat i rozwalało monotonnie. Od momentu, gdy Wojtek zaczął robić się zimny, ja zacząłem chorować. Za wszelką cenę nie chciałem do tego dopuścić, więc zakładałem dodatkową bluzę, aby się nie przeziębić. Nienawidziłem być chory!
— A jemu co? — zapytał Seweryn, gdy po skończonej próbie, Wojtek wyszedł z sali jako pierwszy, żegnając się warknięciem.
— Nie wiem, nie mówił mi — odpowiedział Kajetan, chowając gitarę do futerału. — Mam nadzieję, że mu przejdzie do naszego występu w JazzGocie
Seweryn, a właściwie jego starszy brat, załatwił nam salę na koncert za tydzień, w piątkowy wieczór, który miał już należeć do października. Nawet nie zauważyłem jak szybko minął ten pierwszy miesiąc, gdy zagłębiałem się w muzykę.
— Lepiej żeby się ogarnął — stwierdził Seweryn, zarzucając na siebie nowy, czarny płaszcz.
— Co ty masz na sobie? — zapytała Klara.
— Co? — zdziwił się. — Kupiłem wczoraj.
— Wyglądasz jak mroczny profesor z Hogwartu.
— Seweryn Snape — stwierdziłem. Kajetan i Klara parsknęli śmiechem. Blondyn obrzucił mnie zimnym spojrzeniem, które prawie przebiło moje serce.
— Doprawdy, zabawne…
Niecałą godzinę później siedziałem w JazzGocie, a towarzyszył mi Hubert. Spóźnił się i zasapany podszedł do krzesła. Opadł na nie bez sił i pokręcił głową. Zdjął okulary, gdy się ze mną witał.
— Ciężki dzień? — zapytałem.
— Cholernie… — odpowiedział. — Potrzebuję kawy.
— Co takiego się stało?
— Nie ty jeden bierzesz udział ze swoim zespołem w konkursie — mówił, przecierając szkiełka. — Tyle, że dzieciaki są bardziej niesforne niż kiedykolwiek. Nie wiem, jesień idzie czy coś…?
— Jesień już się rozpoczęła — poinformowałem. Łypnął na mnie ponuro.
— Zapomniałem o twoim maniakalnym pilnowaniu dat.
— Ktoś musi — stwierdziłem, sięgając po gorącą czekoladę. — Za tydzień mamy koncert tutaj.
Hubert założył swoje okulary i zamrugał z niedowierzaniem.
— Tutaj? W JazzGocie? Twój zespół?
— Zgadza się. I nie mój. Klary — sprostowałem. — Ja tylko gram na pianinie…
— Ale to znaczy, że gracie… jazz?
— Zostałem do tego poniekąd zmuszony — odpowiedziałem, nie chcąc przyznawać się do tego, że gatunek ten wręcz mnie oczarował. — Ale gra się przyjemnie, chociaż brakuje mi „luzu”.
— Luzu? — powtórzył. — Cóż, jazz to improwizacja, to jasne… I oczekują, że ktoś tak sztywny jak ty zluzuje?
— Tak — odpowiedziałem bez mrugnięcia okiem.
Hubert pokręcił głową i już chciał coś powiedzieć, ale została podana jego kawa. Zatopił w niej spragnione usta i odetchnął spokojnie, wtapiając się w krzesło. Oczekiwałem, aż stan jego chwilowego wniebowstąpienia minie.
— Pomóż mi zluzować — oznajmiłem.
— Ach, tak czułem — uśmiechnął się z satysfakcją. — Cóż, możemy znaleźć kilka sposobów… Możemy iść na imprezę! Tam zluzujesz.
— Naprawdę widzisz mnie na imprezie? — zapytałem.
Hubert otworzył usta, a potem się zawahał.
— Masz rację. Nikt nie potrzebuje kłody na imprezie.
— Zdaję sobie sprawę ze swojej sztywności, ale twoje komentarze i tak są bolesne…
— Dobra, dobra! — machnął ręką. — Może powinieneś iść ze swoimi nowymi znajomymi na miasto? — zaproponował. — Albo zaproś ich do siebie! Wiesz, posiedźcie, obejrzyjcie film, poznajcie się nie tylko od strony muzyki.
Wyprostowałem się, zaintrygowany.
— Interakcje społeczne w domu jednego z uczestników — szepnąłem.
— Albo… jak to nazywają normalni ludzie, spotkanie przyjaciół.
— Nie są moimi przyjaciółmi — zaznaczyłem.
— Przepraszam — syknął znad kubka kawy. — Zapomniałem też, że masz odpowiednie terminy awansów poszczególnych osób z rangi „znajomy” na „kolega” lub „przyjaciel”.
— To kwestia cierpliwości… Nie moja sprawa, że niektórym brak wytrwałości. Jednak wszystko wskazuje na to, że do Bożego Narodzenia awansuję ich na „kolegów”.
— Jesteś taki dobroduszny…
— Tak, zgodzę się z tym — przyznałem, dumny że i on tak twierdzi. — Muszę wystosować odpowiednie zaproszenia…
— Nie zapomnij o R.S.V.P.
— Nigdy nie zapominam o R.S.V.P.
Hubert wywrócił oczami, podczas gdy ja sięgnąłem po mój telefon. Wcześniej, cała czwórka z klubu, podała mi swoje numery, a więc miałem z nimi kontakt. Teraz musiałem jedynie wymyślić odpowiednie zaproszenie, aby zwabić uczestników, którzy mieliby mi pomóc się „luzować”.
Odpowiednie wybranie słów zajęło mi pół godziny, podczas której Hubert był mniej lub bardziej przydatny.
— Napisz, że jutro o czwartej. I tyle.
— Co za brak profesjonalizmu — prychnąłem. — Muszę dowiedzieć się też co moi goście lubią.
— Chipsy i Colę.
— Nonsens. Mają zbyt dobre figury, aby lubić chipsy i Colę…
Hubert przyłożył dłoń do czoła.
— Załamujesz mnie, człowieku…
— Nie bądź śmieszny. Człowiek nie może się fizycznie załamać.
Hubert zamknął oczy i odczekał kilka sekund nim je ponownie otworzył.
— Wiesz lepiej — stwierdził. — Zafunduj im fondue.
— Myślisz…? — zastanowiłem się chwilę. — To nie będzie takie trudne…
— Amadeo, po prostu zaproś ich, a sam zobaczysz, że będzie dobrze. Ma być luz, tak? Więc nie planuj wszystkiego. Pozwól sobie na… spontaniczność.
— Ale… — zacząłem. — Ale… plany…
— Nie! Żadnych planów. Po prostu ich zaproś do siebie na jutro na czwartą i niech przyjadą. Mówiłeś, że ten Wojtek ma samochód, więc może ich podwieźć… Swoją drogą, czemu on ma prawo jazdy? Nie jest dopiero w drugiej liceum?
Spojrzałem na Huberta, całkiem zaintrygowany.
— Masz rację. Nie powinien mieć jeszcze prawa jazdy… Chyba, że…
— Kiblował.
— Nie zdał, tak — pokiwałem głową. — To ciekawe.
— Czemu?
— Nie wspominał o tym…
— Też bym się tym nie chwalił. Nie jest to społecznie mile widziane — zauważył Hubert. — Uczniowie nie lubią mówić o złych ocenach, a co dopiero o tym, że się nie zdało?
— Tak, to by miało sens. Nie będę go o to wypytywał. — Pokiwałem głową. — Dobrze. Napisałem. Wierzę, że odpiszą jak najszybciej.
— A jak twój tata? Nie będzie miał nic przeciwko?
— Nie. Odkąd się dowiedział, że prowadzę integrację z ludźmi, jest bardzo temu przychylny. Zresztą, jutro go nie będzie.
— Hmm… praca?
— Tak, niestety. — Pokiwałem głową, klikając zielony przycisk i rozsyłając cztery podobne wiadomości. Położyłem telefon na stole, aby w razie czego widzieć wiadomości przychodzące. — Nie masz przypadkiem życia dorosłego?
— Auć!
— Pytam, bo siedzisz już tu ze mną prawie godzinę.
— Jesteś okropny — stwierdził. — Zbiorę się jak będziesz szedł na autobus. Mam jeszcze jedno pytanie.
Uniosłem brew. Hubert lubił trzymać najciekawsze pytania na sam koniec rozmowy. Byłem już na to przygotowany.
— Tak?
— Który ci się podoba?
— Myślę, że mój — odpowiedziałem, marszcząc czoło i sięgając po okrągły, biało-zielony kubek po gorącej czekoladzie. — Lubię te kolory…
— Mam na myśli twoich kolegów z zespołu, kretynie.
— Precyzuj… — stwierdziłem ponuro. Skąd miałem wiedzieć o co mu chodzi? — Żaden.
— Jasne! Masz trzech do wyboru i żaden?
— Są mili. Poza jednym. Jeden jest dupkiem. Ale Wojtek i Kajetan to naprawdę miłe osoby.
— Aha! Czyli lecisz na dupka!
— Nie jestem masochistą.
— To… — zawahał się. — Człowieku, to jest myśl!
— Myśl?
— Najlepszy pomysł, aby się wyluzować to iść z kimś na randkę!
— Naprawdę? — Uniosłem brew. — Według twoich opowieści randki to źródła stresu, nerwów i bólów żołądka.
— Tak mówiłem?
— Twoja pierwsza randka z Radkiem… — przypomniałem.
— Ach… ta — zamyślił się chwilę, a potem uśmiechnął się szeroko. — Ważne, że skończyła się dobrze. Bardzo dobrze. Nawet fantastycznie dobrze…
— Wystarczy. Jak wspomniałem, nie jestem masochistą.
— Chodzi mi o to, że jeżeli byś sobie kogoś znalazł… — zaczął, ale mu przerwałem.
— Nie szukam nikogo w świecie, gdzie ludzie doszukują się piękna i młodości — oznajmiłem. — Zresztą, sam poznałeś Radka dopiero mając dwadzieścia osiem lat i to jest coś poważnego. Mam jeszcze dziesięć lat, nie śpieszy mi się.
— Amadeusz… — Pokręcił głową, zasmucony. — Ja i ty jesteśmy w innej sytuacji. O mnie wiesz tylko ty, Radek i Daria. Ukrywam się przed swoją rodziną i na Boże Narodzenie zawsze muszę unikać pytania: „a znalazłeś już sobie ładną dziewczynę?”. Bo co powiem mojej babci? Tak, babciu. Ma na imię Radek, jest pływakiem i lubi filmy z Clintem Eastwoodem? Ty z kolei, Amadeo, masz rewelacyjne stosunki ze swoim ojcem, który akceptuje twoją orientacje. Nie czekaj dziesięciu lat, bo to będą bardzo samotne lata — poradził, uśmiechając się delikatnie. Teraz czułem, że mówi poważnie. — Masz wspierającą rodzinę, masz przyjaciół… Jeżeli trafi ci się okazja, nie zmarnuj jej, dobrze?
Obserwowałem go uważnie przez kilka sekund. Wesoły Hubert zmienił się diametralnie. Zionęła od niego powaga i zrozumiałem, że chce dla mnie jak najlepiej. W końcu on już miał bagaż doświadczeń.
Powoli skinąłem głową.
— Jesteś całkiem dobrym nauczycielem — stwierdziłem, a on się roześmiał. — Zgoda… Jak będzie okazja, ale nic na siłę — zaznaczyłem. — Muszę się zbierać. Za piętnaście minut mam autobus.
— W takim razie i na mnie pora.

***

— Tylko nie narozrabiajcie. — Tymi słowami pożegnał się ze mną mój ojciec, gdy opuszczał dom, poprawiając okulary przeciwsłoneczne. Początek października był nawet słoneczny i ciepły. Obserwowałem jeszcze przez jakiś czas jak tata idzie do swojego samochodu i odjeżdża.
Miałem pozostać luźnym, dlatego powstrzymałem potrzebę przygotowania stołu, ograniczając się jedynie do rozstawienia kubków. Reszta będzie podana dopiero jak ktoś będzie chciał. Żadnych wystaw. Żadnych planów. Luzik.
Jednak „luzik” nie powstrzymał mnie w posprzątaniu domu. Tak się w to wciągnąłem, że ledwo zdążyłem wziąć prysznic, gdy usłyszałem podjeżdżający samochód. Nie byłem wampirem z super czułym słuchem, po prostu na tej pustelni można było usłyszeć tego typu odgłosy. Poza tym miałem całkiem dobry słuch, tak przy okazji.
Zszedłem na dół, aby przez okno obserwować jak cztery osoby wysiadają ze srebrnej Toyoty. Zatrzymały się przed ogrodzeniem, urzeczone tym co zastały. Stwierdziłem, że to dobry znak. Czytałem, że ludzie lubią ładne budynki. Wierzyłem, że mój dom właśnie taki był.
Kajetan i Seweryn wymienili się uwagami, a Wojtek zaśmiał się głośno, by potem znów spochmurnieć. Klara ocknęła się jako pierwsza i ruszyli w kierunku drzwi.
Przywitałem ich już na tarasie, gdy bez przeszkód przedostali się przez furtkę, która przeważnie była po prostu otwarta.
— Amadeo! — Klara wyściskała mnie, ogrzewając zmarznięty policzek o mój. — Niezła chata!
— Mogłeś nas uprzedzić — wtrącił Seweryn. — Wziąłbym swój żabot.
— Po co, profesorze Snape? — spytał Kajetan. — Tobie pasuje ta mroczna elegancja.
— To było tak zabawne, że zapomniałem się roześmiać — skwitował jedynie.
— Mówiłem, że będziecie zaskoczeni — rzekł Wojtek z nieukrywaną dumą.
— Dziękujemy za zaproszenie — dodała Klara. — Mega miejsce! Latem musi być naprawdę niesamowicie, co?
— Zależy co masz na myśli — odpowiedziałem. — Ilość robaków istotnie jest niesamowita…
Chyba odebrali to jako żart, bo zaśmiali się wesoło.
Zaproponowałem im siedzenie w salonie, ze względu na to, iż mój pokój mógł się okazać za mały. Teraz czekało przede mną wyzwanie podejmowania gości. Przypomniałem sobie wszystkie porady jakie dostałem od Huberta i zasady odnalezione w Internecie. Chciałem być jak najlepszym gospodarzem. Zwłaszcza, że zdałem sobie sprawę, że po raz pierwszy miałem gości w domu, którzy byli w moim wieku.
— Denerwujesz się czymś? — zapytał Kajetan, gdy podawałem mu kubek z colą. Hubert miał rację, chcieli colę i chipsy. Nigdy nie przypuszczałem, że z mojego przyjaciela jest taka imprezowa bestia.
— Nie — pokręciłem głową. — Jest wam za zimno? Za ciepło? Mogę zwiększyć ogrzewanie. Albo rozpalić kominek.
— Człowieku, usiądź. — Seweryn mi wskazał miejsce na kanapie. — Już odrobiłeś swoją pańszczyznę.
— Dokładnie, Amadeo — dodała Klara. Ona wybrała sobie miejsce na puchatym dywanie i opierała się o sofę. — Luzik.
— Racja — skinąłem głową, siadając we wskazanym miejscu. — Fajnie, że przyjechaliście.
— Nie ma sprawy — wtrącił Kajetan. — Byliśmy ciekawi gdzie mieszkasz. Mówiłeś, że dojeżdżasz, ale naprawdę masz spory kawałek!
— Wydawało ci się, bo Wojtek pomylił zjazdy — wtrącił nasz uroczy blondyn, sięgając królewskim gestem po kubek. Bardziej do niego pasowałby kielich. Złoty. Wysadzany drogimi kamieniami.
— Jesteś na miejscu, więc nie chcę słyszeć narzekań — warknął Wojtek.
— Oczywiście, oczywiście — uniósł dłoń na znak poddania się. — Swoją drogą, Amadeusz, zdecydowaliśmy, że zagramy między innymi But Not For Me i Bag’s Groove. Tak na początek. No i Lullaby of Birdland, co by Klara trochę pozawodziła…
— A kto zaśpiewa But Not For Me?
— Ja — odezwał się nieśmiało Kajetan.
— Umiesz śpiewać? — zdziwiłem się. Kajetan zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
— Czemu wszystkich to tak dziwi? — zapytał. — Wiem, że nie wyglądam…
— Nie wygląd się liczy! — zaznaczyła Klara.
— Ona wie co mówi — zauważył Seweryn, za co dostał z pięści w udo. — Au! To miał być komplement!
— Próbuj dalej…
— W przyszłym tygodniu możemy poćwiczyć w JazzGocie — poinformował Seweryn. — Także przenieśmy próby ze szkoły do kawiarni.
— Nie ma sprawy — odpowiedziałem, pamiętając, że stoi tam ładne pianino, z którym już wymieniałem się czułymi spojrzeniami.
Okazało się, że im dłużej razem siedzieliśmy, tym „luźniej” się robiło. Nie potrzebowałem całego planu imprezy, aby goście dobrze się bawili. Rozmowa sama prowadziła nas do różnych tematów, zahaczając o muzykę, szkołę, matury (Klara, Kajetan i Seweryn byli o rok starsi), a także mniej inteligentne tematy jak chociażby śmieszny filmik z kotem w Internecie.
Czas mijał nam całkiem szybko. Ponieważ goście bardzo chcieli, zrobiłem im małą wycieczkę po domu, prezentując sypialnie ojca (tutaj zaznaczyłem, że moja mama już nie żyje, a wszyscy zrobili — Ooooch… tak mi przykro!), salon, kuchnię, łazienki, górne piętro, w tym i mój pokój oraz bibliotekę ojca, która kiedyś należała do mojej babci.
Wycieczka zatrzymała się w moim pokoju i tu już została, decydując się na przeniesienie spotkania z salonu. Nie potrafiłem ich grzecznie wyprosić, więc musiałem poświęcić mój pokój. Ignorowałem fakt jak beztrosko obchodzą się z ciężko zdobytą symetrią w tym pokoju.
W pewnym momencie zszedłem na dół do lodówki, aby móc sięgnąć kolejną butelkę z napojem gazowanym. Zastanawiałem się jeszcze nad doniesieniem paluszków, gdy usłyszałem kroki na schodach. Spojrzałem tam, aby ujrzeć wyłaniającego się Wojtka. Wyglądał na ponurego i jak teraz sobie przypomniał, odzywał się najrzadziej ze wszystkich. Jako dobry gospodarz, musiałem interweniować.
— Szukałem łazienki — wyjaśnił swoją obecność.
— Jedna jest na piętrze — powiedziałem.
— Taaaa… — pokiwał głową. Jak na osobę, która szła do łazienki, podejrzanie długo stał w jednym miejscu.
— Wszystko w porządku? — zapytałem zaciekawiony. Byliśmy sam na sam po raz pierwszy od kilku dni, podczas których usilnie mnie ignorował.
— Ta, jasne — odpowiedział.
— Rozumiem — skinąłem głową, ruszając w kierunku schodów.
— Poczekaj — zatrzymał mnie, zestresowany, kładąc mi rękę na ramieniu. Zdałem sobie sprawę jak wielkie ma dłonie.
— Paluszka? — zapytałem zaskoczony, unosząc opakowanie.
— Nie. — Pokręcił głową i odchrząknął. — Posłuchaj, czy ty mnie nie lubisz, czy coś?
Zamrugałem oczami szczerze zaskoczony.
— Proszę?
— Nieważne. — Puścił mnie i pokręcił głową silniej niż poprzednio. — Nieważne.
— Z reguły, gdy ktoś tak mówi, jest to raczej coś ważnego — pochwaliłem się swoimi doświadczeniami, które wywodziły się od lamentów Huberta. — Odpowiadając na twoje pytanie: nie wiem. Nie jestem przyzwyczajony do tego czy kogoś lubię czy nie. Nigdy mnie to nie interesowało, tak na dobrą sprawę. Jednak jesteś jedyną osobą, która się mnie trzyma i nie ma mnie za dziwaka w klasie. Nigdy mi nie zależało na silnych przyjaźniach, ale dzięki tobie mam co do tego postanowienia wątpliwości. Dlatego myślę, że się lubimy. To proste, czyż nie?
Spojrzał na mnie szczerze zaskoczony moją odpowiedzią.
— Eee…
— Niepotrzebnie się przejmujesz moją opinią — zaznaczyłem. — Nie chcę, aby ktoś się przeze mnie zamartwiał.
— Ale mnie interesuje twoja opinia — warknął.
— Tak? Czemu? — Teraz to ja spojrzałem na niego zaskoczony.
— Bo… Ty też jako jedyny z klasy nie masz mnie za bandytę! Za dziwaka — dodał, spuszczając wzrok. — Chyba pod tym względem jesteśmy podobni.
Milczałem, obserwując jego reakcje. Zauważyłem, że nerwowo bawi się kciukiem — rozluźniając go i ściskając w dłoni.
— Nie do końca rozumiem — wyznałem.
— Cholera, no — warknął, drapiąc się z tyłu głowy. — Wszyscy w klasie mają mnie za kogo mają. Mam już etykietkę. I kiedy myślałem, że tak będzie do końca liceum, pojawił się nowy uczeń…
— Kto?
— Ty!
— Ach — Skojarzyłem fakty. — No tak…
— W każdym razie — odchrząknął. — Pomyślałem, że to jest szansa, aby móc się z kimś skumplować. Dlatego… Interesuje mnie twoja opinia.
Nie wiedziałem co odpowiedzieć. Nikt jeszcze nie chciał się ze mną „skumplować”, a nagle chciały tego cztery osoby. Jednak to Wojtkowi zależało najbardziej. Zrozumiałem dlaczego. Znów poczułem dziwny ścisk w żołądku i ciepło na twarzy. Nie wiedziałem czemu tak się dzieje i co to miało wspólnego z obecnością Wojtka. Byłem obcym jeżeli chodziło o świat uczuć i emocji. Nie korzystałem z nich, a przynajmniej — starałem się z nich nie korzystać.
— Wojtku — zacząłem, a on drgnął. — U mnie masz jedynie etykietkę miłośnika jazzu. Nie interesuje mnie twoja przeszłość, skoro mnie w niej nie skrzywdziłeś.
Wyglądał jakby moje słowa, mimo moich dobrych chęci, odrobinę go zraniły. Jednak tę odrobinę przyćmił uśmiech ulgi i głośny śmiech.
— Gadasz jak jakiś protagonista opowiadania! — zarzucił mi, klepiąc w ramię. Prawie upuściłem paluszki i Colę.
— Jak kto…?
— Przepraszam, że się wtrącę. — Z góry dobiegł nas niezadowolony głos Seweryna. — Ale pragnę napić się Coli, o ile to nie problem.
— Oczywiście, że nie. Chyba, że zatkałeś sobie gardło jadem — zauważyłem. Wojtek parsknął śmiechem, a Seweryn zmrużył oczy.
— Odejmuję pięć punktów Gryfonom.

***

Grałem na pianinie, ledwo co wyuczoną melodię. Starałem się trafić w klawisze, skąpane w słonecznym blasku. Za oknem trwała zima, a jednak ten dzień był nawet ciepły. Na dole panowało lekkie zamieszanie, które ignorowałem. Zagłuszałem to wszystko dźwiękami pianina. Moi rodzice rozmawiali z jakimś mężczyzną i, najprawdopodobniej, jego siostrą. Ich szloch był przytłaczający, dlatego wygłuszałem to pianinem najlepiej jak potrafiłem. Perfekcyjnie stawiane dźwięki potrafiły zagłuszyć cierpienie z głosów obcych ludzi.
Tego chciałem.
Zatrzymałem się na chwilę. W pokoju zapadła cisza, wśród której usłyszałem jak ktoś uchyla drzwi. Obejrzałem się za siebie i mignęła mi nieznana postać. Nie potrafiłem jej zidentyfikować…
Obudziłem się, otwierając oczy. Budzik obok dzwonił uparcie, domagając się wyłączenia. Usiadłem na łóżku i spełniłem prośbę. Zapadła cisza.
To był dopiero dziwny sen, pomyślałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz